Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szambel.  Tem lepiej. Teraz poproszę fircyków,
By uwierzyli, że angielski dworak
Może być mądry, chociaż nigdy w życiu
Nie widział Louvru.
Lovell.  Lub muszą porzucić
Wszystkie błazeństwa swych piórek francuskich,
I wszystkie głupstwa we Francyi nabyte,
(Jak pojedynki, albo fajerwerki,
Pogardę lepszych niźli sami ludzi),
Wyrzec się wiary w piłkę i pończochy,
Marszczone spodnie, podróżne cudactwa,
I myśleć znowu jak uczciwi ludzie,
Albo do starych powrócić kamratów,
Gdzie będą mogli swobodnie zużywać
Resztę swych błazeństw i swojej śmieszności.
Sands.  Czas na lekarstwo, bo się ich choroba
Jak dżuma szerzy.
Szambel.  Jaka dla dam strata
Z ich głupstw zniknięciem!
Lovell.  O, będzie tam płaczu!
Bo te bękarty posiadały sztukę,
Której się żadna nie oparła dama:
Francuską piosnkę i skrzypki.
Sands.  Niech dyabeł
Gra na ich grzbietach, jak na swoich skrzypcach!
Chwała ci, panie, że ich przepędzono!
Bo ani myśli o ich nawróceniu.
Uczciwy szlachcic wiejski znowu przecie,
Jak ja, po długiem będzie mógł wygnaniu
Śmiało wystąpić z swą prostą piosenką,
I za dobrego uchodzić śpiewaka.
Szambel.  Brawo, milordzie! Widzę, żeś nie stracił
Mlecznego zęba.
Sands.  I póty nie stracę,
Póki mi jeden pozostanie pieniek.
Szambel.  Lecz gdzieżto szedłeś, sir Tomaszu Lovell?
Lovell.  Do kardynała, którego, milordzie,
I tyś jest gościem.