Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ani go kocham, ani się go boję.
Nie on mnie zrobił tem, czem dzisiaj jestem,
I czem zostanę, dopóki król zechce.
Jego przekleństwa lub błogosławieństwa
Są dla mnie wiatrem, nie troszczę się o nie.
Znałem go, znam go; temu go zostawiam,
Który go zrobił dumnym — papieżowi.
Norfolk.  Wejdźmy, by treścią nowych interesów
Oderwać króla od dręczących myśli.
Czy chcesz być, lordzie, naszym towarzyszem?
Szambel.  Przebaczcie! inne dał mi król zlecenia.
Ostrzegam tylko, że w najgorszą porę
Chcecie go waszą kłopotać wizytą.
Żegnam.
Norfolk.  Dziękujem, lordzie szambelanie.

(Wychodzi lord szambelan. Norfolk otwiera drzwi o dwóch skrzydłach; król siedzi i czyta zamyślony).

Suffolk.  Patrz, jaki smutek z twarzy mu przegląda.
Król Henr.  Kto tam?
Norfolk.  Daj Boże, by gniew go nie uniósł!
Król Henr.  Kto tam? powtarzam. Jak śmiecie zuchwale
Moje samotne przerywać dumanie?
Wiecież, kto jestem?
Norfolk.  Miłościwym królem,
Przebaczającym mimowolne błędy.
Interes stanu dodał nam odwagi
Przyjść po rozkazy naszego monarchy.
Król Henr.  Zbytnia w was śmiałość. Idźcie i czekajcie!
Do spraw publicznych sam czas wam wyznaczę.
Jestże to pora świeckich interesów?

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Kto tam? O, witaj, dobry kardynale,
Drogi lekarzu rannego sumienia!
Ty jeden godny królów być doktorem.
(Do Campeiusa). Witaj, uczony, przewielebny panie!
Nami i naszem rozrządzaj królestwem!
(Do Wolseya). Dołóż starania, dobry kardynale,
By słowa nasze marnemi nie były.