Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żeby tem lepiej prawdy słów mych dowieść,
W jakiem twe mnogie cnoty poważaniu,
Król, na świadectwo swojego szacunku,
Chce ci dać godność markizowej Pembroke,
A do tytułu tysiąc funtów rocznie.
Anna.  Nie wiem, jak mogę wdzięczność mu okazać.
Wszystko, co moje mniej od nic jest warte;
Modlitwom moim na świętości zbywa,
A me życzenia są marnym słów dźwiękiem,
Nic jednak nie mam prócz życzeń i modłów.
Dostojny panie, racz zostać tłómaczem
Pokornych dzięków króla służebnicy.
Która się modli za jego pomyślność.
Szambel.  Wierzaj mi pani, nie zaniedbam stwierdzić
Wysokiej króla o tobie opinii.
(Na str.). Dobrzem ją zbadał. Honor jej i wdzięki
Ujęły króla, i kto wie, czy kiedy
Z tej pani drogi nie przyjdzie nam klejnot,
Który swym blaskiem wyspy te oświeci.
(Głośno). Idę królowi twe słowa powtórzyć.
Anna.  Żegnam cię, lordzie. (Wychodzi szambelan).
Dama.  No, patrz, tak to bywa!
Przez lat szesnaście żebrałam na dworze,
I tylkom dworską jeszcze jest żebraczką;
Między „zawcześnie!“ i między „zapóźno!“
Nigdym pomyślnej nie znalazła chwili,
A ty, o losie! ty, nowa tu rybko,
(Fe, na tak nagłe przymuszone szczęście!)
Pełne masz usta nim je otworzyłaś.
Anna.  I mnie to dziwi.
Dama.  A jak to smakuje?
Gorzkie? Złotówkę, że wcale nie gorzkie.
Była raz pani, (stara to historya)
Która królową nie chciałaby zostać
Za wszystek nawet muł Egiptu. Znasz ją?
Anna.  Lubisz żartować.
Dama.  O tej mówiąc sprawie,
Mogłabym wyżej od skowronka wzlecieć.