Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stała się Indyą, i każdy Bretończyk
Świecił jak mina; karłowaci pazie
Jak cherubiny błyszczeli od złota;
I panie także trudom nieprzywykłe,
Pod szat przepychem prawie się pociły,
A sam już mozół był dla nich barwiczką.
Cudem dzisiejsza była maskarada,
Lecz przy jutrzejszej zdała się lichotą.
Dwaj monarchowie, równi sobie blaskiem;
Nad nieprzytomnym górą stał obecny;
Gdy byli razem, mówili dworzanie,
Że tylko widzą jednego przed sobą,
Bo nikt porównań stawiać się nie ważył,
Gdy dwa te słońca (bo tak ich przezwano),
Przez swych heroldów do szranków wyzwały
Swoich rycerzy; widziano tam dzieła
Prześcigające ludzkiej myśli polot;
Wszystkie też starych poetów legendy
Prawdopodobne wszystkim się wydały,
Wszyscy też nawet w Bevisa wierzyli[1].
Bucking.  To już za wiele.
Norfolk.  Jak do chwały wzdycham,
Jak chcę uczciwość z honorem połączyć,
Com widział w ustach najlepszego mówcy,
Częśćby żywego utraciło blasku:
Czyn był nad wszystkie słowa wymowniejszy.
Wszystko zapewne było tam królewskie,
Z rozporządzeniem święta wszystko zgodne,
W najlepszem świetle ład stawiał rzecz każdą.
Bucking.  Kto wszystkiem rządził? Kto ciału i członkom
Dał ruch i życie?
Norfolk.  Nie zgadniesz. Mąż, lordzie,
W którym dowcipu niktby nie przypuszczał
Do spraw podobnych.
Bucking.  Kto to? powiedz, proszę.

  1. Bevis, rycerz saksoński, mianowany hrabią Southampton przez Wilhelma Zdobywcę, słynny w romansach rycerskich