Hygiena polska/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin
Tytuł Hygiena polska
Podtytuł Czyli Sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób zastosowana do użytku popularnego z szczególnym poglądem na okoliczności w naszym kraju i klimacie wpłynąć mogące na tworzenie się słabości, cierpień i chorób
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1857
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons.
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

WIEK DOJRZAŁY.

Trwa u kobiét od 19 do 50 roku życia, u mężczyzn zaś od roku 23 życia aż do roku 60 i przeszło. Zaczyna się od chwili, w któréj człowiek rość przestaje w górę, a kończy się w chwili w któréj mózg i czaszka rozrastać się przestają w objętość i wybitność. Téj definicyi nigdy jeszcze nie dano o wieku dojrzałym, wiedza podstaw na którym ją opieramy nową zupełnie i arcy-pocieszającą jest zdobyczą, a zawdzięczamy ją najświatlejszym badaczom natury: psychologom, frenologom, fizyjologom i anatomom, zwłaszcza panom Lordat i Parchappe. Tak! niezawodną jest rzeczą, że mózg i władze umysłowe doskonalić się nie przestają aż do roku 60 życia i późniéj, a że rozum władzą jest najpiękniejszą, najwięcéj nas do Bóstwa zbliżającą, najobfitszą w szczęście, więc rozumowi należy się pierwszeństwo; wiekowi zaś w którym nie przestają się doskonalić jego zasoby, rozwój głowy za podstawę charakterystyki służyć powinien. Ludzie do tego należący wieku, rządzą kolejami swiata, hamują i prowadzą żywość młodzieńców, a starości zabezpieczają byt, spokojność i szacunek.
Zdawałoby się, że w wieku, w którym człowiek dostępuje najwyższego stopnia rozwoju sił umysłowych i fizycznych, działacze skracające życie lub wpływy szkodliwe zdrowiu, nie powinny wywierać wielkiego wrażenia; zdawałoby się, że w tym szczęśliwym wieku męzkość, rozum i natura strzegą człowieka. I tak jest w istocie, ale wielu dojrzałych ludzi nie usłucha głosu rozumu, a języka natury wcale nie rozumie; dla tego téż w niektórych krajach pomiędzy ludźmi dojrzałemi, używającemi całkowitości władz umysłowych, tylu znajduje się nałogowych, skracających sobie życie lub przynajmniej osłabiających sobie, że tak powiem, umyślnie zdrowie.
Wyznać nawet musiemy, że w skutek tych nałogów w niektórych krajach od niedawnego czasu ciepłomierz zdrowia męzkiego wieku znacznie opadł, i że nadzwyczaj wielka liczba słabowitych, chorowitych, obolałych, niemocnych ludzi znajduje się pomiędzy temi, którzy najlepszém powinni się cieszyć zdrowiem. Nawet więcéj powiem: w niektórych krajach rzadko kiedy ujrzysz człowieka zupełnie ze swego zdrowia zadowolonego lub swego zdrowia pewnego. Jeden lęka się ze strony matki odziedziczyć suchoty i kołtun, ale pomimo to pije wódkę; — drugiemu znów grożą ojcowskie hemoroidy i artrytyzmy, ale te jednak nie odstręczają go od węgrzyna; w innym znów pokutują głuche bóle i różne objawy źle wyleczonéj syfilis, jednak nic go nie odwodzi od romansowania, od żenienia się, i od płodzenia słabych, niezdrowych, nieudolnych dzieci.
Już tu pomijamy chmarę reumatyków, artrytyków, śledzienników, żółciowców, pęcherzowców, kaszlarzy, hypokondryków, monomanijaków i wszystkich nudnych ofiar, a zarazem zwolenników panów Le Roy, Hahnemanna, Morissona, Raspaila i wszystkich innych zalecicieli uniwersalnych środków.
Kto takich ludzi zna tylko z miejsc publicznych, mianowicie z handlów korzennych i innych, ten ich wcale nie zna, bo wówczas wszyscy wyglądają jako tako czerstwo, rumiano i wesoło; ale trzeba ich poznać na czczo, jeszcze nie wyniesionych do owéj sztucznéj energii, którą udzielają pożywne potrawy i mocne napoje; wówczas dopiero można sobie zrobić prawdziwe wyobrażenie o stanie zdrowia wieku męzkiego.
Bliższa znajomość rzeczy wykaże nam, że mnóstwo żywiołów niezdrowia jest rozkiełznanych w kraju naszym, i że te zgubne żywioły uderzają najwięcéj na najmocniejszych ciałem a pospolicie najsłabszych duszą.








O GŁÓWNYCH DZIAŁACZACH

SZKODZĄCYCH ZDROWIU I ŻYCIU WIEKU DOJRZAŁEGO.




NIEWSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ W ROSKOSZACH MIŁOSNYCH.

Nasienie ludzkie jest życiem najsubtelniejszém i najściśléj skoncentrowaném; zgubne za sobą pociąga skutki trwonienie tego pierwiastku, téj najpierwszéj iskry życia dla nowéj istoty, tego balsamu tak potężnego dla własnéj krwi naszéj.
Przez nadużywanie miłosnych roskoszy targamy całość, osłabiamy sprężystość włókien i organów wchodzących w skład naszego ciała, odbieramy mózgowi jego dzielność a sercu ową siłę, która się powinna odzywać donośnie na widok cierpiącego bliźniego.
Przyspieszenie wewnętrznego niszczenia jest widocznym i niechybnym skutkiem tego nadużycia; wyczerpywa ono czynność i energiją wszystkich sprężyn i często tak nagle, że ludzie umierają w samym akcie spółkowania ofiarą zanadto wielkiego wzruszenia lub wysilenia.
Ginie także spoczynek i równowaga do powetowania strat potrzebna; rozwiązły człowiek nie może ani dobrze spać, ani dobrze jeść, ani sobie zdać doskonale sprawy z myśli swoich, z uczuć przychylności względem najlepszych przyjaciół, z uczuć nienawiści względem najotwartszych wrogów!
Rozwiązły człowiek nie wierzy w nic szlachetnego, bo sam wykraczając przeciw sumieniu, nie chciałby wyznać, że istnieje coś podobnego jak sumienie. On się urąga z tego głosu Boga odzywającego się nieraz tak święcie w sercu największego a jeszcze karą nietkniętego zbrodniarza.
Dodajmy jeszcze do tego niebezpieczeństwo straszliwéj zarazy, przeciw której nikt z pewnością zabezpieczyć się nie może, kto tylko nieprawne na stosunki z płcią żeńską. U nas jeszcze nie jeden się łudzi wiarą w istność jakichś tam szlachetnych, cnotliwych i wiernych wszetecznic, i zaraziwszy się od nich, nie chce wierzyć żeby to była wenerja,—nie leczą się dobrze i potém wlecze życie napełnione goryczą.
Z człowiekiem rozpasanym w rozwiozłości nie ma żadnéj rozmowy o czém świętém, szlachetném lub poważném, tylko wszeteczeństwa mają dla niego urok; dla tego téż sam siebie i innych rozgrzewa fantazyją, łechcącemi i rozkosznemi wyobrażeniami, i zdziéra szatę niewinności z niejednéj dobréj duszy.
Gdyby nasze rozmowy mniéj tchnęły lubieżnością a więcéj nauką, gdyby nie wzniecały naszych chuci, toby daleko mniéj wydarzało się występków, i nasz biédny wycieńczony kraj nie potrzebowałby żywić téj licznéj chmary osób różnego stanu i wieku, która żyje z wszeteczeństwa, lub z pomagania jego podlącym natchnieniom.
Ale na nieszczęście nieraz ludzie już niemłodzi, ojcowie dorosłych córek, dziadkowie dorastających wnuczek wzniecają sobie brzydkiemi sposobami wyobraźnią, aby tylko grzeszyć mogli; a są i tacy, którzy się starają wszelkiemi sposobami o sławę rozpustników, i o najsprośniejszych własnych sprawkach rozpowiadają w przytomności młodzieży.
Zastanawiająca rzecz, że w niektórych krajach, w których namnożyło się bardzo wiele tolerowanych kobiét, płeć żeńska wcale nie grzeszy lubieżnością wstępując w zawód wszeteczeństwa. Rzadko która upadając jest ofiarą własnéj zmysłowości, lecz raczéj ofiarą kokieteryi, miłości strojów, zabaw, fałszywéj ambicyi i żądzy wpływów.....
Wzniecanie sił sztucznemi bodźcami, pewnemi korzeniami a nawet kantarydą, nie jest tak rzadkiem, ale to zgubny, życie nadzwyczaj skracający środek i wielu ludzi na starość gorzkiemi łzami opłakuje ich użycie. Trafiają się na największe zgorszenie ludzkie starcy do podobnych uciekający się środków. A trafiają się lekarze przepisujący takie środki!!
Lubieżni ludzie i lubieżne zwierzęta nie żyją długo! Wróbel, najsprośniejszy z ptaków, w największych wygodach żyje tylko lat siedm; gorący, gniewliwy kogut tylko lat ośm, gdy tymczasem wstydliwy szczygieł żyje lat ośmnaście, a surowy kruk sto lat przeżyje. Kobiety nie są wyjęte ze zgubnych skutków sprosności, nawet gdy bez lubieżności, na zimno jéj się poddają. Upławy, nimfomanija, niepłodność, krwotoki, rak maciczny, owrzodzenie uścia macicznego, rozliczne choroby pęcherza, nerek i serca — oto straszliwe skutki niewstrzemięźliwości u kobiét! Ale na ich dusze jeszcze przed śmiercią, jeszcze przed zapadnięciem w chorobę, większe daleko i brzydsze ślady skażenia podają. Kobiéta szafująca swém ciałem w sposób nieprawny jest w istocie tém nikczemném naczyniem, o którém Pismo święte mówi z taką odrazą w wielu miejscach. Dla takiéj istoty nie ma i być nie powinno szacunku, dla takiéj istoty hańba!

ZMAZANIA NOCNE POMIMOWOLNE.


Przytrafiają się zmazania czyli pollucyje bardzo często nawet u osób dojrzałych ale krwistych i prowadzących wstrzemięźliwe życie, i wtenczas nie tylko nie są chorobą, ale nawet dobroczynnym aktem natury. Ludzie silni i wstrzemięźliwi doświadczający takich naturalnych pollucyj, czują się nazajutrz lżejszemi, wolniejszemi a nawet weselszemi; i nawet gdyby takie pollucyje bardzo często, to jest co tydzień się wydarzały, to jeszcze organizmu nie wycieńczą.
Ale jest drugi rodzaj zmazań, skutek chorobliwie wzbudzonej nerwowości w częściach rodnych. Przytrafiają się te pollucyje najczęściéj dawnym onanistom i to bez żadnéj widocznéj przyczyny, już to po błędach dyetetycznych, już najczęściéj po widoku kobiét rozpustnych lub nasłuchaniu się rozmów bezwstydnych, sprosnych, po rozdrażnieniu wyobraźni plugawemi obrazami, lub po napatrzeniu się bezwstydnym kobiétom na widowiskach.
Takiemi pollucyjami nękany człowiek uczuwa mocny ból głowy, powtarzający się po każdém zmazaniu, przytém ociężałość w nogach, gnuśność, zły humor, rozpaczliwość, obrzydzenie do zabaw, melancholiją, częstokroć mocne zatwardzenie, a potém znów silne rozwolnienie; ręce chudną polucyjoniście, oczy sinieją, twarz staje się bladą i papinkowatą.
Pollucyje mogą się stać przyczyną śmierci, i im dłużéj trwają tym są uporczywsze.
Hypochondrycy doświadczają częstokroć jeszcze innego rodzaju zmazań nocnych. Główną przyczyną hypochondryi jest przepełnienie i zatrzymanie się krwi w naczyniach trzewiów brzusznych, połączone z nadzwyczajném rozdrażnieniem nerwów. Trzewia cisną na pęcherzyki nasienne, rozdrażnione nerwy nasuwają wyobraźni lubieżne obrazy, i tak się staje, że smutny hypochondryk, który przez ciąg dnia myślał tylko o sobie, o swém zdrowiu i o stolcu, musi chcąc nie chcąc marzyć w nocy o kobiécie i dostaje najokropniejszéj pollucyi. Takie zmazania powiększają jeszcze wszystkie urojone i prawdziwe cierpienia tych nieszczęśliwych, i do największéj rozpaczy są w stanie ich przywieść. Nawet zdarza się nie raz, że się hypochondryk ni ztąd ni zowąd zastrzeli, struje lub powiesi, nanudziwszy wprzódy żonę, dzieci, najlepszych przyjaciół i sługi do tego stopnia, że im odbierze wszelki urok życiu, i że ich sam do hypochondryi usposobi lub nawet w nią wprowadzi. Dla biédnego hypochondryka słońce nie świéci, kwiaty nie pachną, łąki nie kwitną, dzieci się nie śmieją, a tylko sam o sobie myśląc, widzi przez okopciałą pryzmę cierpień swoich urojonych i prawdziwych wszystko, co oku zdrowemu, duszy pogodnéj wydaje się piękném i czarującém. Balsam religii jest dla niego dzwonieniem żałobném dzwonów jego parafii, rozum ludzki jest dla niego wymysłem szarlatanów, poezyja płonną ułudą, siła woli filozoficzném urojeniem, szczęście chimerą, nadzieja pociechą głupich!!
Ileżto podobnych fantastyków pomiędzy nami, w mieście i na wsi, pomiędzy ubogiemi i pomiędzy bogatemi, — najczęściéj jednakże pomiędzy bogatemi, bo tym daleko trudniéj odnowić umysł przez zmianę stosunków i zatrudnienia.

PRZYCZYNA POLLUCYJ CHOROBLIWYCH.


W dobrym śnie źródło zdrowia, spokoju i szczęścia. W dobrym śnie dusza i ciało zostają prawie w zupełnéj nieczynności; serce bije słabiéj i powolniéj, naturalne ciepło zmniejsza się, czucie drętwieje, wszelkie oddzielanie naturalne przez stolec, urynę i flegmę płucną są wstrzymane, jedném słowem cała ekonomija ludzka odpoczywa dla nabrania sił do nowego rzeźwego działania. Organizm ludzki, owładnięty słabością, nie zdobędzie się na zdrowy sen, tylko na niespokojny, przerywany i wcale niepokrzepiający. Sen, błogi dar natury, staje się skutkiem i zarazem przyczyną choroby duszy, rozdrażnienia wyobraźni, i w wyższym stopniu chorobliwości płodzi liczne i niebezpieczne następstwa, jak naprzykład epilepsyją i lunatyzm. Każdemu wiadomo jak mocno wyobraźnia oddziaływa na części rodne; a sen jest obrazem nie rozumu lecz wyobraźni, obrazem rozpasanym, rozwiązłym, potwornym, przesadzonym, pokrzywionym i chorobliwym. Ludzie myślący za dnia o przedmiotach niecnych, muszą miewać sny niespokojne, drażniące; nie dziw tedy, że części rodne, (już tak osłabione, że stają odrazu w posłuszeństwie plugawéj wyobraźni), ulegają zmazaniu i tak mocno do téj czynności przywykają, że lada przyczyna ją sprowadza.
Ale także wiele przyczyn czysto mechanicznych sprawia polucyje, naprzykład ciśnienie łajna nagromadzonego w kiszce odchodowéj, parcie krwi zatwardziałéj w naczyniach hemoroidalnych, robaki, kamienie pęcherzowe i nerkowe, weneryja i różne inne stany chorobliwe, nakoniec i niestrawność.

JAK ZAPOBIEDZ ZMAZANIOM NOCNYM POMIMOWOLNYM.


Już od bardzo dawnego czasu lekarze uznali, że niema żadnego usposobienia chorobliwego, któreby bardziéj trapiło chorych i więcéj zadawało trudności lekarzom jak zadawnione polucyje, zwłaszcza jeźli się bardzo często wydarzają, i że tak powiem w nałóg przeszły. Więcéj w podobném usposobieniu spodziewać się należy od stosownéj dyjety, od hygienicznego zachowania się niż od lekarstwa.
Najważniejszą jest rzeczą sypiać na materacach samą tylko słomą wypchanych, lub po prostu na siennikach, a unikać miękkiej prażącéj pościeli i sypiania na wznak.
Przykładać na część ciała, które jest siedliskiem choroby, ręczniki maczane w wodzie zimnéj z odrobiną octu.
Jeść i pić bardzo skromnie według dyjety przepisanéj dla onanistów.
Używać kąpieli zimnych lub przynajmniéj obmywań.
Zajmować się pracami umysłowemi naukowemi, w przestankach zaś pracą fizyczną aż do zmordowania
Odganiać od siebie wszeteczne myśli i obrazy.
Przedsięwziąć sobie mocno, silnie, jędrnie, że sama myśl o kobiécie ze snu obudzić powinna. Wyobrażenie niebezpieczeństwa obrazu kobiéty i szczéra chęć przebudzenia się tak silny wpływ może wywrzéć na duszę, że sama moc woli wystarcza u ludzi wyższych duchem na wyleczenie się z fatalnego usposobienia.
Hypochondrykom i hemoroidaryjuszom radzę przytém piłować trzy razy na dzień przez trzy kwadranse drzewo, i żywić się podczas tego przez cały miesiąc li tylko chlebem razowym dobrze wypieczonym i dobrém mlekiem.
Kamfora, china i żelazo mogą tylko w wyjątkowych razach pomódz.







SZKODLIWE NAMIĘTNOŚCI.




A. ZAWIŚĆ.

Żółta rozczochrana, zapowietrzona nienawiść, jest prawdziwym kołtunem naszego społeczeństwa, i czepia się tych nędznych ludzi, którzy nie mogąc siebie samych uszanować, nienawidzą cnotę, talent, urodę, majątek, a nawet zdrowie w bliźnim swoim, i bój mu wydają nieubłagany, z podobnemi sobie skojarzywszy się istotami.
Widzisz to pyszne drzewo, które kwitnie tak ślicznie i tak dobre wydaje owoce? Już niedługo będzie kwitnęło to śliczne drzewo, ani miłych wydawało owoców; bo się pod korzenie jego zakradł rój robactwa, które życie z niego wysysa.
Oto jak ginie nie jeden człowiek w kwiecie wieku ofiarą swéj własnéj namiętności, jak owo drzewo zginęło.
Zawiść jest dowodem nikczemności charakteru i zarazem bezrozumu. Któryż szlachetny człowiek chciałby wyznać, nie tylko przed swym najpodlejszym kompanem, ale nawet przed sobą samym, że go w oczy kłują cnoty, zdolności lub szczęście jego bliźniego? A jednakże ileż to nie istnieje ludzi w naszém społeczeństwie, co żyje (pod fizycznym i moralnym względem) tylko z rozsiewania swéj zawiści, i dokuczania wyższym pod względem cnoty i zdolności?
Ileż to nie istnieje u nas ludzi, trujących samowolnie zdrowie i życie, zwracaniem nienawistnych myśli, ku przedmiotowi swéj zazdrości? A jednakże takie umysłowe słabizny mieszczą się najczęściéj pomiędzy tak nazwanymi uczonymi, oświeconymi i dobrze wychowanymi ludźmi; i nikt z nas nie wątpi o prawdziwości tégo odrażającego obrazu.
Zawiści zatrute uczucie i żądło, czepia się u nas wszystkich wieków, płci i stanów.
Patrz na dziécko siedmio czy ośmioletnie. Niegdyś ono było świeżém, rumianém i pulchném jak anioł Rubensa, i dusza się uśmiechała na jego widok. Naraz róże tego pięknego oblicza zaczynają więdnąć, i upadają; dziecko schnie, apetyt jego znika; dziecko dostaje gorączki, kaszle i wpada w suchoty. Wiecie gdzie jest przyczyna téj straszliwéj zmiany? W młodéj duszy tego dziecięcia. Tak, ten biédny dzieciak ma brata, którego rodzice więcéj kochają, pieszczą i obdarzają, dla tego dzieciak schnie i umiera. W rdzeń serca jego wżarł się robak, zawiść posiadła młodą, rozkwitającą duszę i zatruła ją na śmierć, lub co gorzéj na długie pełne ponurych myśli życie.
Patrz na tę młodą panienkę, która otoczona najczulszém staraniem, piętnastego dopięła roku życia; i otoczona wieńcem niewypowiedzianych uroków, świeci jak gwiazda na téj naszéj, nie zawsze pogodnéj ziemi. Boże! czemuż to powabne dziéwczę smutnieje, blednie, schnie a nareszcie żółknie? Otóż, bo ma rówienniczkę bogatszą od siebie, którą rodzice z przepychem ubiérają i którą płytki świat spotyka z przesadzonemi pochlebstwami. Biédna dziewica! nie umié być wyższą duchem, jak jest wyższą urodą; dla tego wpada w smutek, w chorobę i robak zawiści już pokutuje w jéj sercu.
„Czemuż pani tak się stroisz bogato, kiedy cię już młodość i piękność tak okazale ubiéra?” spytałem raz pewnej młodéj mężatki. Ona zaś poufała z swemi przyjaciołmi odpowié: „Żeby moje przyjaciołki żółkły z zazdrości.”
Ów wyrobnik pracujący niedawno temu z gorliwością, chwalony z powodu postępowania rzetelnego, ze wszech miar porządnego, z powodu swéj wesołości i gotowości do usług przyjacielskich, ów wyrobnik staje się niedbałym, kłótnikiem, pijakiem i bieda zakołatała do drzwi jego. Gdzie przyczyna tego wszystkiego? W zawiści; on widzi, że innego, mniéj biegłego w swym zawodzie świat więcéj ceni i zazdrości mu niezasłużonego szczęścia.
Widzisz tego literata? Przyroda obdarzyła go pojętnością, nauka wiedzą, Bóg mu wlewa natchnienie, wszystko co napisze tchnie pięknem, żywością i unosi. Ale zjawia się inny na horyzoncie literackim, inny może niższy talentem, ale wyższy doświadczeniem i przekonać umiejący siłą myśli wyprobowanych własnemi cierpieniami. Zawiść posiada poetę i truje mu nawet te chwile, które upływają z kolegami przyznającemi mu wyższy talent. Zawiść posiada poetę, jego natchnienie, porażone jego trującą namiętnością, więdnieje, znika lub się przeistacza w żółcią napawane uczucia. On maleje i nikczemnieje pośród niższych, którzy wzrastają; on maleje, i szukając odgłosu swych uczuć, wdaje się w niegodne siebie towarzystwa, i podli siebie i swój talent, zabija poszanowanie, na które pośród chmary nieudolnych, zasługiwać powinienby talent. Przebóg niema nic okropniejszego jak zawiść, i biada społeczeństwu w którém ta szkaradna, zabijająca namiętność stała się ogólnie rządzącą. Społeczeństwo w którém człowiek zżyma się przeciw prawdziwéj wyższości swego bliźniego, wyrzeka się wszystkich nadziei szlachetnego i trwałego szczęścia; co mówię? pozbawia się tego prawa. W takim kraju niestanie się nic wielkiego, marnie przepadną jego najpiękniejsze chwały, a jego wielcy ludzie przeklinać będą swe własne życie.
Jak trafnie Owidyjusz odmalował postać zawistnego.


„Pallor in ore sedet, macies in corpore toto;
„Nusquam recta acies, livent rubigine dentes;
„Pectora fello virent, lingua est suffusa veneno.“

&&&

„Straszliwa bladość na twarzy zaległa,
„Ciało wychudłe, suche, nigdy z oka
„Nie spojrzy prosto, pierś żółcią nabiegła
„Aż zielenieje, na zębach posoka
„Rdzawo osiadła, język w jadzie pływa;
„Uśmiechu nie zna, chyba go przyzywa
„Ból cudzy, noc w bezsenności trawi,
„Niewdzięczność, kłopot, zdrada — to ją bawi
„A schnie na widok powodzeń człowieka.“

Ale jaka szkoda że wszyscy zawiścią oddychający nie są do tego obrazu podobni! jaka szkoda, że ludzie z bardzo złém sercem, mają czasem nadzwyczaj dobry żołądek, i tém lepiéj trawią, tém okropniéj tyją, im więcéj nienawidzą, i im się więcéj w ich żołądek żółci wyléwa. Tacy ludzie czasem dochodzą do potwornéj, obrzydliwéj tuszy.....
Jakie lekarstwo na zawiść?
Człowiecze! staraj się uzdolnić i uwierzyć w twą własną wartość, w twe własne siły, w twą własną godność, a uznasz zdatność i godność w twoim bliźnim; nawet ci miło będzie złożyć hołd prawdziwie wyższemu. Wówczas przestaniesz nienawidziéć i zazdrościć.


B.NIEWSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ.

Jedna z wad najhaniebniejszych, najbrzydszych jest niezawodnie niewstrzemięźliwość; nawet bezrozumnym dzieciom, widok pożerającego żarłoka lub żłopiącego pijaka, największe sprawia obrzydzenie; i żeby żarłoczny i pijany widziéć mogli, jak się przez niewstrzemięźliwość do zwierząt stają podobnemi, toby sami sobie obrzydli i nigdyby uwierzyć nie zdołali w szczerość niesionego im przez ludzi dobrze wychowanych szacunku.
Jest to prawdą u nas dowodzenia nie potrzebującą, że gdzie bardzo wielu ludzi zbytkuje w używaniu pokarmów, tam prosty lud głodzić się musi, chocby ziemia była najżyzniejszą. Są ludzie pochłaniający na własną osobę codziennie cenę całorocznego wyżywienia chłopka. Chłopek nasz nie przejje i nie przepije trzystu złotych na rok, a czém jest taka kwota dla smakosza żywiącego się nowalijami i starém winem? Takich zbytkujących ludzi nie rzadko można spotkać u nas, ludzi jednakże z głodem walczących, niestety! częściéj daleko.
Bezecną jest namiętnością żarłoctwo, i dowodem złego wychowania, nikczemnego usposobienia umysłu i zwierzęcego materyjalizmu. Więcéj powiem: człowiek roskoszujący w poddawaniu się nałogowi żarłoctwa, niższym jest od bezdusznego, bezrozumnego zwiérza, bo to nigdy się nie obżera do tego stopnia, żeby nie mogło strawić co połknie.
Ktokolwiek się tylko poddaje bez oporu lecz nawet z lubością każdemu kaprysowi, każdéj tyranii pożądliwego żołądka, ten zdanie swe sprzeda za kilka łyżek dobréj strawy i nigdy nie nabędzie jasnych pojęć o godności człowieczeństwa. Bardzo trudno być szlachetnym człowiekowi z ciągle czuwającym apetytem i z szczupłemi dochodami; a jak na nieszczęście, owi żarłocy, zawsze na każde zawołanie łyżki i widelca gotowi, nie znajdują się ani w najwyższéj, ani w najniższéj, lecz w średniéj klassie.
Żarłok pojmuje źle, myśli fałszywie, nawet można powiedziéć że zaledwie mu starczą siły na myślenie; rozum jego zagłuszony trawiącą się materyją, do wyraźnéj jasności przyjść nie może; jego myśli czołgające się, jak plugawe robactwo, w brudnym kale żołądkowym, nigdy bystro podlecić nie są w stanie; uczucia zaś, paraliżowane bezustanną żądzą pożywania, tępieją i nie raz nieubłaganéj nabierają srogości. Słowem, w żarłoku ciało zwyciężyło duszę, i zwierzęcy instynkt zastąpił rozum.
Jakież może miéć żarłok wyobrażenie o estetyce lub o prawach moralności? nie, dla niego nie ma cnoty, nie ma odwagi, nie ma zwycięztwa duszy nad ciałem nigdy.
Pod względem fizycznym, żołądek, najprzód sługa, staje się potém tyranem, nareszcie katem swego właściciela, trapiąc go licznemi chorobami i zabijając go nakoniec.
Najczęściéj ginie żarłok w kwiecie wieku, przez apopleksyją mózgu, lub przez uduszenie kanałów oddechowych tłuszczem, lub nawet przez miserere, spowodowane zasznurowaniem kiszek przez tłuszcz.
Nie każdy żarłok jest opojem i przeciwnie.
Pijak, brzydka nazwa, wzbudzająca pogardę względem najlepszego, najzdolniejszego człowieka; ale! albożto można zostać długo dobrym, zdolnym i przystojnym, poddając się nałogowi pijaństwa? czyż ten sam człowiek, którego kiedyś zdobiły cnoty, nie może zostać wkrótce przez pijaństwo złodziejem, zabójcą i samobójcą? U nas, w kraju, którego lud jest niezawodnie bardzo dobrotliwym, jednym z najłagodniejszych świata, możeby wcale nie było zbrodni, gdyby do tego nie wiodło pijaństwo; ale to sromotne i haniebne poddawanie się trunkowi, tak ogólne w niektórych społeczeństwach, że wcale nie razi oczu publiczności, najzacniejszego człowieka jest w stanie zwichnąć w krótkim czasie z równowagi fizycznéj i moralnéj, i wprawić w ów niebezpieczny szał, w którym człowiek wpada w bestyjalną wściekłość i popełnia czyny najniedorzeczniejsze.
Pocóż tu rozwodzić się jeszcze więcéj nad straszliwemi skutkami pijaństwa? Czyż ich nie mamy jasno wypisanych na każdym kroku? i niestety, we wszystkich sferach społeczeństwa? we wszystkich sferach towarzystwa, mówię nie tylko w niższych lecz i w wyższych, któreby dobrym przykładem przewodniczyć winny, i szampanem nie ośmielać ludu do nadużywania wódki [1].
Na cóż tu pomogą wszystkie perswazyje, groźby i prośby biednemu chłopkowi, który od czasu do czasu widzi własnego pana pijanego jak Belę, wracającego z wesela lub pogrzebu? on nie pyta czém się pan upił, czy starym węgrzynem, czy świeżym szampanem, tylko go widzi w stanie upodlenia, zupełnie takim, w jaki sam wpada gdy się upije wódką.
„Jeśli to Jaśnie Pana nie krzywdzi, to i mnie nie skrzywdzi,“ pomyśli sobie chłop, i upija się kiedy tylko może.
Któż o tém u nas wątpi, że najdzielniejszy lud, może przez gorzałkę w kilka pokoleń, pozbawić się wszelkich znamion dzielności, stać się słabym, tępym, brzydkim i gnuśnym?—Tak jest a nie inaczéj! wszystko nas przekonywa, że przed rozpowszechnieniem się wódki, niektóre narody daleko były silniejsze, bystrzejsze i energiczniejsze.
Kartofel, niegodziwy kartofel wszystkiego narobił. Żaden szczery i naukowy przyjaciel ludzkości nie postawiłby nieboszczykowi Parmentier pomnika [2].
Dzięki kartoflowi powiększyła się niezawodnie liczba ludzi na świecie, bo kartofel przyjmie się na wszystkich gruntach, jest tanim i do strawienia dość łatwym pokarmem; ale ci ludzie już téj siły nie mają, bo kartofel stawszy się ogólnym pokarmem, sprowadził w krew ludzkości limfatyczność i tępość, a zatém skrofuły i słabość.
Kartofel nie zawiera w sobie substancyi bardzo pożywnych, a zawiera odrobinę solaniny, substancyi narkotycznéj, stępiającej działalność nerwów.
A potém, sam kartofel zachorował i teraz trując ludzi daleko żwawiéj, staje się niezawodnie najważniejszym powodem do owych rozlicznych chorób, które biedną ludzkość od lat dwudziestu kilku dręczą i wytępiają.
Ale to jeszcze nie najgorsze co zrobił kartofel.
Sprowadził nam taniość wódki, i rozpowszechnił pijaństwo, stworzył mnóswo ludzi żyjących z wyrabiania wódki, z propinacyi, z prawa sprzedawania jéj.
Zbyteczną i płonną byłoby rzeczą, rozwodzić się tutaj nad szkodliwością pijaństwa; najzaciętszy pijak jest o niéj przekonanym, i dałby Bóg wié co, żeby się mógł tego haniebnego pozbyć nałogu, żeby mógł zapełnić rozpaczliwą próżnię swéj istności, czemsiś szlachetniejszém, zdrowszém i tańszem jak picie. Idzie tu głównie o to, czy można wyleczyć nałogowych ludzi z téj ohydnéj i straszliwéj choroby.
Wiele się naszydzono z owych poczciwych towarzystw wstrzemięźliwości, które sprowadzone z Ameryki do Europy, w r. 1829, wydały tak piękne plony, już na bardzo licznych punktach naszéj części świata. Szydzono z tych towarzystw, zakazywano je, nie dowierzano im. A ja wam powiem, że te towarzystwa wstrzemięźliwości otworzyły nie jednemu ludowi oczy, i okazały mu przepaść do któréj dąży. A ja wam powiem, że nie jeden lud znikczemniałby, gdyby go w upadku nie wstrzymały zasady tego pracowitego, trzeźwego, moralnego stowarzyszenia.
Anglija, Holandyja i Szkocyja, liczą w téj chwili dwa miljony członków towarzystwa wstrzemięźliwości. Niemcy półtora miljona towarzyszów.—Szwecyja i Norwegija dwa kroć sto tysięcy. W każdym z wymienionych krajów wychodzą peryjodyczne pisma, upowszechniające zasady wstrzemięźliwości, wchodzące hygienicznie w chorobę pijaństwa. Nawet w tych pismach wytykają sławniejszych pijaków, jako niebezpieczne dla porządku publicznego osoby. Wszystkie zbrodnie, przestępstwa i procesy z pijaństwa wynikłe, także sumiennie w nich są opisane.

C. GNIEW.

Gniew jest najwyższym objawem złego humoru, to jest usposobienia umysłowego, mającego kilka stopni, a którego najniższemi stopniami są: drażliwość, niecierpliwość i rozdrażnienie.
Gniew jest zaprzeczeniem cierpliwości i owéj pięknéj cnoty, którą nazywamy poddaniem się woli Boga. Im więcéj cierpliwość zdobi chrześcijanina, tém więcéj go gniew szpeci.
Gdy człowiek krwisty się gniéwa, cała jego krew najprzód skupia się w sercu i tam się kotłuje, ale wkrótce wypchnięta na powierzchnią ciała, tworzy na nim wszystkie skutki gorączki: skóra rumieni się, spojrzenie nabiera ognistości, arteryje i żyły rozdymają się, i mózg napełnia się do tego stopnia krwią, że z tego wynika ból, odurzenie, zawrót głowy a nawet wyniknąć może coś gorszego: apopleksyja.
Oto gniew naszego krwistego szlachcica, gniew szybki, prędki, i najczęściéj tylko sobie samemu i skórze biednego sługi szkodzący: „In jecore aegro nascuntur domini.” twierdził z słusznością Persiusz Flaccus w 5-téj satyrze. Ale u żółciowych i limfatycznych ludzi inaczéj objawia się gniew: krew najprzód w centrum organiczném zaparta, zostaje tam i skupia się najczęściéj w wątrobie; ztąd puls ścieśniony, drobny; ztąd bladość na twarzy, trzęsienie rąk i nóg, ztąd nakoniec ulanie się żółci w krew, i nasz gniewliwy limfatyk staje się żółtym jak pigwa. Oto gniew biurokraty, śledziennika, prowadzącego sedentarne życie; oto gniew powolny ale ciągły, sobie i innym bardzo szkodzący.
Jakby to pięknie było, żeby się u nas, przynajmniéj ludzie oświeceńsi, powściągać nauczyli w gniewie; ale u nas nawet nikt nie wié, że gniew jest brzydką namiętnością, a cierpliwość chrześcijańską cnotą.
Ludziom pozostającym w ciągłym stanie rozdrażnienia i niecierpliwości, bardzo trudno przychodzi być w stałém usposobieniu;—ztąd u nas tak ogromna liczba fantastyków, to jest ludzi z najlepszém sercem, ale z którémi żyć trudno, bo się nigdy nie wié, w jaki stopień zażyłości z nimi postępować.
Człowiek bezustannie się drażniący, irytujący, nie ma intelligencyi zupełnie zdrowéj, nie posiada całkowitości swego sądu, i pierwszy zrobił krok, prowadzący do obłąkania umysłowego.
Człowiek pozbawiony zimnéj krwi, jest w stanie popełnić tysiąc niedorzeczności pod względem hygienicznym. W ostatniéj, jeszcze nie zupełnie miniętéj epidemii[3] widzieliśmy, że najczęściéj gniewliwi ludzie, fantastycy, popełniwszy błąd hygieniczny, padali ofiarą cholery.
Jakie jest lekarstwo przeciw tworzeniu się gniewu? Żebym nie przemawiał do chrześcijan, szczerze przekonanych o świętości zasad naszéj religii, toby mi trudno było odpowiedziéć na to pytanie. Ale przecież chrześcijanin wié, że żyje na tym świecie aby cierpiał i był wypróbowanym. Czyż nam religija nie obiecuje za cierpienia walki sowitych nagród i męczeństwa korony? — Chrystus Pan więcéj znosił na krzyżu, i wybaczył swym katom. Naśladować Chrystusa jest powinnością wszystkich, którzy się mienią być chrześcijanami. Ale może mi kto zarzuci, że gniew wywarty mniéj szkodzi od stłumionego gniewu, i że u nas bez popędzania ludzi zależnych gniéwem, żadnaby nie szła służba.
Więc takim sposobem znajdowalibyśmy się w wyjątkowém położeniu, i chrystyjanizm jużby nie odpowiadał potrzebom naszego kraju! co byłoby bezbożnością utrzymywać.

D. BOJAŹŃ.
Boga się bój, a na przestrachy ludzkie
trwożyć się nie będziesz.
T. Matuszewicz.

Bojaźń jest jedną z najniecniejszych namiętności, ona człowieka upadla, poniża, ona ogołaca człowieka z siły, rozwagi, rozsądku, śmiałości, woli, słowem z wszystkich przywilejów umysłu ludzkiego.
Odzwyczajenie człowieka od bojaźni, wpojenie w niego odwagi, powinno być jedném z pierwszych zadań wychowania.
Ale przebóg! cóż mówię? w tym względzie już się zatarły zdrowe wyobrażenia. Wiele ludzi nie tylko bardzo dobrze urodzonych, ale nawet wychowanych, utrzymuje u nas, że odwaga jest dowodem tępości nerwów, że kto ma czulsze nerwy, ten ma obszerniejszy zakres żywotności, wyższe wyobrażenie o zacności życia, i że ten chronić go będzie wszelkiemi sposobami, usuwając się jak najzręczniéj, jak najszybciéj z wszelkiego położenia niebezpiecznego.
Inni jeszcze broniąc niecnéj we wszystkiém objawiającéj się bojaźni, utrzymują zarazem z Gallem, że odwaga, tak jak tchórzostwo, jest wrodzoną władzą i że jako taka, jedna nie warta pochwały, a druga nie zasługuje na potępienie.
Istotnie Gall mówi do odważnego: „jesteś Pan bohaterem, lecz żadnej ztąd dla Pana zasługi, bo organizacyja ciała twego, od twéj woli nie zależąca, mieści w sobie władze i organy, które są przyczyną konieczną twéj odwagi.“
Do drugich znów odzywa się Dr. Gall: „Nazywają cię lękliwym, bojaźliwym i tchórzem, ciebie który kłamiesz, pochlebiasz, basujesz, płaszczysz się i czołgasz, ciebie który własnego honoru, honoru swéj żony i córki bronić nie umiesz, i który usuwasz się ze sceny jak tylko najmniejsze grozi niebezpieczeństwo; zowią cię tchórzem i pogardzają tobą; ależ ty biedaku podlegasz własnéj twéj konstytucyi, któréj oprzéć się nie można, ty biedaku wyposażony jesteś wszystkiemi wypukłościami wad twoich, i dla tego niepowinieneś być potępionym za bojaźliwość swoję.“
Ale systemat Galla jest tylko genijalną egzageracyją i zarazem bardzo szkodliwym sofizmem, albowiem w tym samym czasie, w którym łudzi nieomylnością anatomiczną, najokropniéj bałamuci słabe głowy paradoksami i wpaja w nie wiarę w najrozpaczliwszy, wszelką siłę woli odbierający fatalizm.
Tchórzostwo wcale nie jest wrodzoną niecnotą, ale haniebnym, dopiero przez złe wychowanie nabytym nałogiem. Od bojaźni można się według upodobania odzwyczaić, tak jak się do tchórzostwa całe społeczeństwa, wyrzekając się dawnych tradycyj przyczajają. Francuz mówi:
„Ten człowiek jest rzetelnym, dobrym, cnotliwym ale nie ufam mu, bo nie ma odwagi,“ tak jak znów mówi o innym: „lękam się go, bo prócz odwagi, żadnéj innéj nie posiada cnoty.“ Zdaje mi się że nie ma lepszéj definicyi tchórzostwa i odwagi; odwaga robi złego człowieka niebezpiecznym, tchórzostwo poniża najlepszego człowieka, w oczach każdego dobrego i złego.
U nas bardzo wiele dobrych religijnych istot, kobiet i mężczyzn, lęka się duchów, grzmotów, ludzi biednych z ogorzałą twarzą, idiotów, a nawet trupich główek, a już nadewszystko śmierci, tego nieubłaganego i niechybnego końca życia naszego.
Trudno pojąć jak szkodliwy wpływ tak ciągła bojaźliwość na trwałość życia naszego wywiera. Nieśmiałość, strach, bojaźń i tchórzostwo są ciągłym spazmem.
Są jeszcze odcienia pomiędzy lękliwością, strachliwoscią a tchórzostwem. Lękliwy, strachliwy i nieśmiały boi się niebezpieczeństwa, tchórz podczas niebezpieczeństwa, a najodważniejszy często zadrży po niebezpieczeństwie.
Kurczą się przy ich uczuciu wszystkie drobniejsze naczynia krwiste, cała skóra ziębnieje, blednieje, wyziewy się tamują, a naturalne odchody powietrzne, wodniste i stałe, zjawiają się często pomimo woli i wiedzy. Nadto wszystka krew zbiega się wstecznym prądem w wewnętrzne organy, tam się zatrzymuje, przepełnia serce, a ruch od woli zawisły drętwieje. Nawet trawienie ulega zachwianiu, oddech staje się spazmatycznym, zęby kłapią, język bełkoce, a rozum odmawia pomocy. Słowem strach działa jak jaka narkotyczna a potężna trucizna; i człowiek truchlejący, żeby zresztą był najcnotliwszym, traci w oczach każdego najlepszego przyjaciela, nawet żony, dzieci, wszelki urok wyższości. Najmłodsze dziecko pojmuje, że na takiego ojca w żadném niebezpieczeństwie, w żadném trudniejszém położeniu liczyć nie można.
Religija nakazuje nam kochać życie, a nie lękać się śmierci [4].
Odważném znoszeniem dolegliwości życia, zdobywamy sobie prawo do wiecznego istnienia na tamtym świecie; śmiercią zaś mężną i chrześcijańską dowodzimy szczerości naszéj religii. Zupełnie inaczéj pojmują trudne zadanie życia i śmierci, owi obłudnicy, pilnie do kościoła uczęszczający, i lękający się tego co jest nieuchronném i w każdej chwili spotkać nas może, i przez to sobie samowolnie zatruwają wszelką roskosz życia. Nikt z ludzi lękających się ciągle śmierci nie dostąpił podeszłego wieku, a u niejednego bojącego się śmierci pokutują myśli samobójstwa i znękają go na śmierć, nawet istotnie nieraz do samobójstwa przywodzą.
Mści się natura na owych ludziach niemężnych, słabych wiarą, a szermierzących sofizmami, a takich na naszéj ziemi napotykamy niestety coraz częściéj ale „Animalis homo non percipit ea, quae sunt spiritus Dei.“ (Corinth I). Człowiek zwierz nie pojmuje tego co z boskiego Ducha wypływa). Kochajmy życie, ale uważajmy je zawsze za stan przechodni, który jeszcze nie jest prawdziwym celem Stwórcy naszego, ale tylko środkiem dojścia do niego.
Gdyby nawet nie było innych zasad na których wspieramy nadzieję szczęśliwego wiecznobytu, to owa ciągła tęsknota do doskonalszego bytu, wiecznie w nas czuwająca, to owe pojęcie możliwości piękniejszego rozwoju duszy naszéj, gdy raz przestanie być więzioną w owém słabém a pożądliwém ciele, powinna nam być rękojmią przyszłych niewypowiedzianych, i nigdy się niekończących roskoszy. Tysiąc niedoskonałości w nas samych, obok najświętszych uczuć istniejących, dostatecznie przekonywają, że ten pobyt na ziemi jest tylko czasem przygotowania się uzacnienia, że on tylko jest cząsteczką naszéj istności.
I czemuż nas ma do tego stopnia przerażać myśl śmierci, to jest ostatnia chwila istnienia na téj biednéj ziemi i w tém własném brzydkiém ciele? Żeby to jeszcze owe życie nasze było roskoszą nieprzerywaną przez bóle i choroby; ale nic z tego; jutrzenki błyszczą, cienie nocy spadają, a zawsze słyszą jęk dziecka w kolebce, westchnienia więzionego, zgrzytanie zębów rannego, płacz matki nad trumną jedynego syna, podpory swéj starości. „Nec nox nulla diem, neque noctem aurora secuta est, quae non audierit mixtos ea gitibus aegris ploratus, mortis comites et funeris atri.“

(Lucreciusz, O przyrodzie rzeczy księga II).

Ale może dla tego śmierć nas przeraża, że oczy ma ciała naszego nie widziemy tutaj jeszcze ukochanych osób, które z nami razem pielgrzymkę życia naszego odbywały, a teraz bawią na tamtym świecie, w innych obszarach, opodal od nas. Gdyby Stwórca wszystko był zastosował do tępości organów ciała naszego, i żadnego nie był pozostawił pola dla władz duszy naszéj, to jest dla wiary naszéj, toby sam był chybił celu i skazał nas na wieczny pobyt w téj saméj materyi, w któréj od urodzenia aż do śmierci naszéj mieszkamy, cierpiemy i gnijemy. „Święte ciemności wiary powinny być nieprzejrzałe dla oka ludzkiego,“ powiada Bossuet, i w tém chrześcijański filozof wyższym jest od pogańskiego, który wyrzekł: „Intelligi enim a nobis velle deberant ea quae nostra causa nos monerent,“ — (Cicero de Divinatione II. 3). Bogowie powinni nam dać przeniknąć co nas czeka dobrego na tamtym świecie). Bóg chrześcijański chciał zrobić z wiary cnotę, a filozofowie pogańscy i filozofujące niedowiarki chcą zrobić z wiary jakiś przywiléj udzielony tylko tym, co głębiéj i trafniéj myśleć umieją.
Nie ten ma wiarę co mądry, ale ten mądry co posiadł wiarę; a więcéj nieraz zadziwi trafnością zdania wierzący prostaczek, jak nie jeden uczony błąkający się od systematu do systematu w osądzeniu najprostszych rzeczy. [5]
Bojaźń śmierci w ludziach dojrzałych, którzy sami już ponieśli dotkliwe straty przez zgon rodziców, rodzeństwa, dzieci i przyjaciół, lub którzy już sami z bliska śmierci w oczy zaglądali, jest oznaką niesłychanéj ciemności rozumu i serca. Lękacie się tam iść, gdzie już są sercu waszemu najmilsze istoty? Albo się też obawiacie, żebyście tam nie poszli, gdzie są siedziby cnotliwych, co już przetrwali ziemską pielgrzymkę? Hufeland mówił w Makrobijotyce swojéj, że „kto się nie lęka śmierci, ten tylko jest prawdziwie wolnym; nic go już nie może uwięzić, przerazić lub unieszczęśliwić. — Dusza jego napawa się wzniosłą i niezachwianą odwagą, która wzmacnia siłę żywotną i przez to staje się środkiem do oddalenia zgonu.“ Piękne te słowa nabierają uroku świętości, w ustach szlachetnego, uczonego, a zarazem religijnego starca.
Można i trzeba się oswoić z obrazem śmierci; śmierć może się stać obojętną najszczęśliwszemu, najweselszemu człowiekowi.
Kto czasem tylko zblizka odważnie i z religijnym duchem śmierci w oczy spoglądał, ten się oswoi z jéj widokiem; więcéj jak to: z własnego wiemy doświadczenia, że prawdziwy religijant, gdy w uroczystém usposobieniu patrzy na śmierć sprawiedliwego, zazdrości mu pogodnéj, budującéj śmierci [6] i już nigdy nie przemawia w supplikacyjach słów „od nagłéj a niespodziewanéj śmierci zachowaj nas Panie,“ bez głębokiego rozczulenia i bez gorącego pragnienia, aby i tym ostatnim aktem życia swego dowiódł szczerości wiary swojéj.
A ileż to jednakże innych ludzi codziennie do kościoła chodzących, też same supplikacyje odmawiających, a życzących sobie w gruncie serca zejść z tego świata nagle i bezwiedzowo po najdłuższém życiu.
Boże! kiedyż ta święta religija będzie szczerze pojętą przez tych, którzy się nią najwięcéj świadczą, i którzy tak nieubłaganie nienawidzą bliźnich, co się wyznaniem cokolwiek od nich różnią?!
Jeszcze raz powtarzam: można się oswoić z widokiem śmierci[7] i usamowolnić ducha swego z pod jarzma bojaźni, w którém krzepnie duch i serce człowieka daleko prędzéj jak w materyjalném jarzmie.
Patrz na żołnierzy, majtków i górników, gdzież znajdziesz ludzi weselszych, pogodniejszych, na każdą roskosz czulszych, do wyświadczenia usług, do poświęcenia więcéj gotowych? A przecież żołnierz majtek i górnik żyje prawie w ciągłém niebezpieczeństwie i wiedzą że ich życie na włosie wisi.
Lekarz zaś, prawie zawsze na te same niebezpieczeństwa wystawiony, ciągle się trudzący i mozolący, z tablic statystycznych wiedzący, że stosunkowo większa jeszcze liczba żołnierzy, majtków i górników doczeka się późnej starości niż lekarzy, nie słabnie jednakże w sprawowaniu swych trudnych obowiązków, nie daje się zrażać fatalizmem do losu swojego przywiązanym. Mówi starodawne łacińskie przysłowie:

Aliis inserviendo consumuntur,
Aliis medendo moriuntur,
Lekarz w usłudze drugich życie swe strawia;
Lecząc bliźniego, życia się pozbawia.

We wszystkich epidemijach lekarze są wystawieni na największe niebezpieczeństwo, w najbliższych i najczęstszych pozostają stycznościach z choremi, dla nich wówczas żadnego odpoczynku i żadnéj roskoszy. Śmierć, łzy, widok najokropniejszego ubóstwa, najnieznośniejszego brudu, szkaradne wyziewy, oto ciągły szereg wrażeń, które lekarza częstokroć przez kilka miesięcy bezprzestannie, to jest od rana do rana ścigają. A jednak lekarz zarazić się nie daje, i w wyższym rozwoju umysłu swojego, w przejęciu się świętością trudnego powołania, czerpie siły i odwagę. Prawda, że czasem giną lekarze ofiarami swéj gorliwości, jak to dowiedli u nas w ostatnich czasach chlubnie krajowi znani doktorowie: Malcz, Rybicki, Zimmermann, Tomaszewski, Chryniewicz, Oettingen, ale żadnego z kolegów los tych godnych Eskulapa synów nie zraził, bo żaden z nich nie zginął ofiarą trwogi lecz poświęcenia.
I księża także niemałéj dowodzą odwagi, gdy ciągle spełniając trudne obowiązki powołania swojego u chorych, podczas najzjadliwszych epidemij, nie dają się zrażać trudnością powinności swoich, nie dają się znękać trudami, i sumiennie wypełniają święte duchowne ministeryjum, nie jednego grzesznego człowieka do skruchy, żalu i do nawrócenia się pobudzając. Oni godzą człowieka z Bogiem, oni wzruszają wnętrze zakamieniałych grzeszników, oni w ostatniéj chwili życia, bolesném wysileniem podzielając troski, obawy i męczarnie duszy wyrywającéj się z ciała, cierpią z każdym człowiekiem przywołującym ich do pomocy.
Takich kapłanów, takich godnych sług Chrystusa, mieliśmy częstokroć sposobność widziéć podczas epidemii tak często nawiedzających nieszczęśliwą krainę naszą, i zdumiewając się nad siłą wytrwałości, którą nadaje szczera wiara, wielbić nauczyliśmy się powołanie, robiące z sługi Boga najposłuszniejszego sługę bliźniego swojego.
Śmierć częstokroć była jedyną nagrodą za te poświęcenia, ale czyż to zraża naszych duchownych? Czyż ich nie widziemy z coraz nową odwagą wstępujących przy każdéj nowéj sposobności w ślady poprzedników? Bóg sił udziela tym, którzy w Niego wierzą i każdy z księży padających ofiarą swego poświęcenia, mówi równo z Ś. Pawłem: „Bonum certamen certavi, cursum consumavi, fidem servavi, ideo reposita est mihi gloria justitiae, quam reddet mihi Dominus in illa die justus judex, non solum mihi sed etiam illis qui diligunt adventum ejus.
Epistola Sancti Pauli IIda, ad Timoth. Cap. 4, ver. 7.

A ileż to u nas nie ginie ludzi ofiarami trwogi, którzy nigdy choleryka nie widzieli, którzy uciekali od osób im najbliższych, skoro tylko na cholerę lub inną zaraźliwą chorobę zapadły?
Ileż to nie ginie ludzi ofiarami niedorzecznych prezerwatyw, podawanych im przez niesumiennych, a przynajmniéj nierozsądnych ludzi? U takich osób zawsze dusza na ramieniu i gotowa uleciéć jak ów ptak w strzaskanéj klatce trzymany.
Junactwa pochwalić nie można, jako tchórzostwa udającego odwagę, jako kruka przebranego w pawie pióra, jako małpy naśladującéj mężnego człowieka. Jednakże to mi wiadome z długiego doświadczenia, z tablic statystycznych umyślnie od dawnego czasu na ten cel sporządzonych, że zgubniejszy wpływ wywierają na towarzystwo podczas epidemii bojaźliwi ludzie wszystkiego się lękający, jak owi junacy urągający się z wszelkiego niebezpieczeństwa, co wszystkiego używają, od czegoby się człowiek rozsądny pod ten czas wstrzymać powinien.
Nie wiem czy może być większe potępienie bojaźni, jak we względnéj pochwale oddawanéj junactwu?
Oby na płodny grunt padły słowa wyrwane z wnętrza serca, obym widział chociaż w młodém pokoleniu owoce tych słów moich i nie żałował pracy wywartéj na dowiedzenie: że odwaga jest cnotą chrześcijańską, a bojaźń niecnotą wiodącą do fałszu, nieszczęścia choroby i niewolnictwa.




ROZBUJAŁOŚĆ WYOBRAŹNI I UROJONE CIERPIENIA.

Już to napomknęliśmy gdzie niegdzie, mówiąc o zgubnych skutkach pieszczenia i o hypochondryi, niektóre uwagi stosujące się do rozbujałości uczucia i do urojonych cierpień, ale że te powody skracające życie i stępiające urok życia, tak często się w naszém społeczeństwie objawiają, więc musiemy im poświęcić osobną stronnicę, i wskazać systematycznie czemu i jak ta przyczyna skutki zgub nie wywiera.
Wyobraźnia jest pięknym darem, przenosi ona nas w najodleglejsze, nigdy jeszcze niezzwiedzane obszary, wzbudza w nas najtkliwsze uczucia, najwznioślejsze myśli, i daną jest przez Stwórcę na osłodę tego życia, któreby bez zapachu poezyi bardzo mało miało uroku.
Ale jak nieumiarkowanie w fizycznych roskoszach staje się niewyczerpaném źródłem najrozmaitszych dolegliwości, tak również nieumiarkowanie w czysto umysłowych roskoszach, może się stać krynicą płodzącą rozliczne cierpienia.
Gdy górę bierze wyobraźnia nad innémi ułudzeniami duszy, wzmaga się wprawdzie nieraz czucie życia, lecz osłabia się rozum i pamięć, ciało wrze sztuczną gorączką, przyśpiesza się zbytnie bieg życia i jego niszczenie, a hamują się przez to siły odnawiające.
Ludzie puszczający bez zastanowienia i ostrożności wodze wyobraźni swojéj, żyją niezawodnie przez czas niejaki w sferze szczęśliwszéj od ziemskiego padołu, ale za to szybko więdnieją, i stają się potém nieużytecznemi, nawet częstokroć szkodliwemi członkami społeczeństwa. Nic zgryźliwszego nad poetę odsadzonego od piersi pochwał i uwielbień!
A wieleż to nie pada ludzi ofiarą ognistości wyobraźni swojéj? Któż zdoła uśmierzyć wybuch nierozsądnéj woli marzyciela lub poety, który unosząc się na skrzydłach myśli nie wie nawet że te myśli nie jego są utworem, lecz dawno znane, wydrukowane, już w rozlicznych książkach wypotrzebowane.
Owe bujne z płodnością połączone wygórowanie władz wyobraźni rzadko kiedy trwa długo, miękną woskiem zlepione skrzydła w świetle nieubłaganego słońca, następuje upadek i reakcyja, a piękny polot duszy, któryby na uprzyjemnienie długiego życia mógł wystarczyć, gdyby był miarkowanym, staje się przyczyną rozlicznych rozczarowań, smutku i upokorzeń
I tak nie jeden poeta spada, grzęźnie w tłumie i żadnego nie wywiera wpływu na estetykę, na usposobienie moralne współ-obywateli. A mógłby objąć stanowisko swego natchnienia godne, gdyby się nie był wyczerpał od razu z swego zapału. Poeta gdy ciągle się stara zaćmić i zdumić, i gdy zapominając wrodzonéj talentowi wstydliwości gotowym jest w każdéj chwili stanąć improwizacyją w usłudze każdéj próżności, wyrzeka się przez to samo owego uwielbienia, na które zasługuje wieszcz czynami żyjący w harmonii z swym świętym zapałem.
Ale bujność wyobraźni nie ujęta w słowa i wiersze, a zatém daleko częściéj się wydarzająca, szczególniej wtenczas niebezpieczną się staje, gdy bierze kierunek wewnętrzny, szkodzący bezpośrednio samemu sobie; a z tego wynikają niechybnie rozliczne chorobliwe usposobienia duszy, mianowicie wygórowana czułość i urojone choroby.
Zbyteczna rozbujałość fantazyi, płodzi ze słabym rozumem ową przesadzoną czułość, ową tkliwą romantyczność, ową fantastyczną melancholiją, które tak często spotykamy w naszych wykwintnych uczuciowcach.
Nic nieznośniejszego na świecie jak owa rzewność w salonie, tkliwość w kościele, melancholija w teatrze, gdy są połączone z najzupełniejszém niemiłosierdziem na widok niedoli, nie objawiającéj się w wykwintnych, estetycznych, romantycznych kształ tach.
A jednak też same istoty, nieczułe na widok rzeczywistéj nędzy obdartego bliźniego, będą mdlały na widok pijawki, która się przystawia dziecku, i spazmów dostaną, gdy się ukaże jaki pogrzeb na ulicy.
Biada przyjaciołom i lekarzom owych poetycznych dam, z wygórowaném uczuciem, nikt ich nie pojmie dostatecznie, nikt im nie dogodzi nigdy.
Tkliwość taka im jest sztuczniejsza i fantastyczniejszą, tém większe sprawia nadwerężenie w nerwach i mózgu; płonna egzaltacyja umysłu jeszcze więcéj szkodzi jak szczery zapał duszy; smutek zaś sztuczny lub pochodzący z urojonych przyczyn jeszcze więcéj stępia żywotne siły, jak smutek naturalny i słuszny. Słowem poddawanie się tym fantazyjom jest zabójstwem wszelkiego rozumu, wszelkiego zdrowia duszy i ciała.
Niemniéj chorobliwemi płodami niedostatecznego rozumu, czerpanego z książek lekarskich i rozbujałéj wyobraźni, są owe urojone choroby, które u nas każdy hypochondryk posiada kolejno albo razem po kilka. Na co się przyda czytać lekarskie dzieła osobom nie mającym żadnego wyobrażenia o fizyce, chemii, anatomii i fizyjologii? na nic dobrego, tylko na ich własną zgubę, bo sobie wszystko błędnie tłómaczą, i każdą chorobę, której czytają opis, najfałszywiéj do siebie stosują.
Przewidzenia jak najśmieszniejsze czepiają się czasem ludzi pod każdym innym względem najzdrowszych na umyśle.
Przed kilkoma laty leczyłem urzędnika z policyi, któremu się zdawało że jego żołądek jest ze szkła, nigdy też nie spuszczał ręki z po nad żołądka, z bojaźni żeby mu go nie stłuszczono. Po kilka godzin z rzędu mógł mówić codziennie o sensacyjach i cierpieniach swoich.
Inny znów mający najzdrowszą rękę, myślał że jest sparaliżowaną i nosił ją najniepotrzebniéj na temblaku.
Jeden z bardzo zdolnych muzyków chorował na robaka, który mu w uchu śpiewał i pokoju nie dał. Żadnym sposobem nie można go było przekonać, że jego ucho nie jest mieszkaniem żadnego robaka, tylko jego głowa siedliskiem chorobliwéj wyobraźni, muzyk opuścił bardzo wygodne położenie w Warszawie, i poszedł się radzić lekarzy wiedeńskich i paryzkich.
A ileż to pomiędzy najzdrowszemi ale niczém niezatrudnionemi ludźmi fantastyków żalących się bezprzestannie na cierpienia, których tylko w wyobraźni doświadczają. W téj chwili léczę jednego próżniackiego do jedenastéj godziny śpiącego magnata, który od pięciu lat choruje na urojoną chorobę serca, i dręczy swą rodzinę nielitościwie objawami nieistniejących bólów, ciągłemi trwogami, bojaźnią śmierci, którą mniema widzieć tuż blisko, nareszcie spisywaniem testamentu, obstalowaniem trumny, i tym podobnemi oznakami boleści i rozpaczy. A ręczę że wszystkich pozanudza około siebie nim sam umrze, bo apetyt ma najzdrowszy, może jeść parę objadów na dzień, przytém konno jeździć parę godzin dziennie, lubi się umizgać do téj lub owéj, i wcale dobrze wygląda. Ale śpi do południa, niczém się nie zatrudnia i książek nie czyta, bo już kiedyś na Uniwersytecie wszystkie mądre książki przeczytał; więc tak niezatrudniona, silnym rozumem nie powściągana wyobraźnia, musi koniecznie wpaść na bezdroża i błąkać się po nich.
Bywają osoby z tak żywą wyobraźnią, że się do wszystkich bólów i sensacyi przyznają, byleby się o nie lekarz pytał; bywają inne jeszcze żywszą wyobraźnią obdarzone, które natychmiast dostają bolów w każdym organie, gdy się lekarz o nie pyta. W egzaminowaniu takich pacyjentów lekarz powinien być bardzo ostrożnym, inaczéj bowiem łatwo w błąd popaść może.
Przewidzenia takie są prawdziwém nieszczęściem dla osób które ich doświadczają, a nieznośną klęską dla rodziny tych osób i dla lekarzy. Nadto stają się one fantastykowi bardzo szkodliwe, przez ciągłe utrzymywanie go w stanie trwogi i niespokojności, przez co sprowadzają częstokroć istotne i ciężkie cierpienia.
Prawie w każdą chorobę wcierpiéć się można siłą wyobraźni.
Ale największe grozi niebezpieczeństwo hypochondrykom, fantastykom i zwolennikom kuracyj uniwersalnych, ze strony lekarstw nieużytecznych i przeciwnych których używają.
Lekarstwa te jeszcze prędzéj wyniszczają ciało, jak sama słabość, nawet gdyby była rzeczywistą.



WYSILENIE UMYSŁOWE.

Zdaje się zbyteczną rzeczą pisać o wysileniu władz umysłowych w kraju, w którym niezmiernie mało spotykamy ofiar tego rodzaju niewstrzemięźliwości. Istotnie nasze prace biurowe nie są tak trudne, żeby bardzo wycieńczały władze umysłowe urzędników; uczeni nasi nie potrzebują wynajdywać nic nowego, bo wszystko im przychodzi już gotowe i dobrze obrobione z zagranicy; lekarze znów, zatrudnieni praktyką, wcale nie mają czasu oddawać się więcej teoryi; zresztą reputacyja erudycyi szkodzi u nas lekarzowi; u nas wierzą w lekarzy bystrych jak pioruny, którzy przez intuicyją instynktownie odgadną każdej choroby najskrytszą przyrodę.
Ale u nas są literaci, biedni proletaryjusze Apollina, stający w usłudze kapitalistów, przemysłowców literackich, a pracujący w pocie czoła codziennie po kilkanaście godzin.
Ale u nas są dostojni amatorowie piśmiennictwa, pragnący przy miernych usposobieniach umysłu zdobyć sobie sławę literacką, lub utrzymać się przy już zdobytéj ciągłémi nowémi męczącemi wysileniami.
Otóż los tamtych biednych, i tych tu upartych synów Apollina powinien nas obchodzić, bo liczba ich wzrasta codziennie, w miarę jak u nas budzić się zaczyna szlachetna wiara w krajowe talenta, w miarę jak u nas piśmiennictwo wzmaga się, rozwija, i dostępuje dzięki pracy sumiennych literatów wziętości.
W oczy bije że żaden z pracujących na niwie literackiéj nie cieszy się dobrém zdrowiem i oczywiste oznaki cierpień nosi na sobie, i to tak dalece, żeod siedemnastoletniego ucznia, który w jednym z naszych dzienników redaguje politykę, aż do siedmdziesięcioletniego starca opisującego swoje pamiętniki pośmiertne, żadnego nie ma silném zdrowiem cieszącego się literata. Jednemu jeszcze dokuczają skrofuły w nosie, drugiemu już piasek w pęcherzu, jednego trapi ból głowy, drugiego ból gardła, tamten żali się na wątrobę, tentu na nerki, inni utyskują na serce, inni na płuca, tutaj widoczne ślady rozmiękczenia mlecza pacierzowego, owdzie wszystkie oznaki zatwardzenia wątroby, jedni brzmieją, drudzy chudną, a wszyscy prawie kaszlą, narzekają na hemoroidy, na niestrawności, złe humory i nieznośne nudy, oznaki pewne już istniejącéj, lub też poczynającéj się hypochondryi i melancholii.
A tylko spekulanci i przedsiębiercy literatury, tylko księgarze i właściciele gazet dobrze wyglądają. Biedny i opłakany jest stan literata pracującego na ich zbogacenie, może jeszcze względnie mówiąc biedniejszy od stanu chłopka pracującego dla pana!
A sława? sława jest ową kopułą lazurową osadzoną na filarach z guttaperki, która chwieje się za każdym powiewem fantastycznego smaku lub kapryśnéj, nowości spragnionéj mody; sława u nas żadnego rozsądnego zachęcić, żadnego niezdolnego zniechęcić nie zdoła, bo zależy od intryg, od widzimi się, od najlichszéj przypadkowości ale nie od prawdziwéj zasługi tego który ją zdobyć pragnie. I tak marnie ginie nie jeden prawdziwie niepoznany, a lepszego losu godny szermierz myśli i słowa, — i tak, zdobywa sławę nie jeden co jéj niegodzien, — i tak nie jeden spekuluje na ułudną sławę w wieku, w którymby powinien jeszcze się uczyć i doskonalić, wstępuje przedwcześnie w arenę życia publicznego, i chce nauczać lub przynajmniéj bawić swych współziomków. Niema u nas jednego tak sumiennego czasopisma, lub téż księgarza, którzyby nie drukowali pracy początkującego, byleby daną była za darmo; starsi w literaturze już piszą z nałogu, chociażby w żadną przyszłość nie wierzyli, lub o niéj najmniejszego nie mieli wyobrażenia; chciwi sławy piszą z próżności i takim się dzieje sposobem że się literatura pospolituje, i że sumienni literaci, którzy istotnie mają coś do powiedzenia i godni są posłuchania, muszą zniżać cenę mozołu swojego, służyć przemysłowcom zakupującym pracę umysłową, jak inni zakupują zboże, futra lub starzyznę; muszą zadawalniać się nieodpowiednim zyskiem za swój ciężki mozoł.
Jednakże sam Napoleon, nie wielki przyjaciel wszystkiego co od jego woli bezpośrednio nie zależało, zacięty nieprzyjaciel Chateaubrianda i wielu innych jego dumie nie hołdujących literatów, mówił, że literaci z powołania są ludzie użyteczni i szacunku godni, bo oni chlubę przynoszą wiekowi i krajowi swojemu.
Takie natężenie umysłu osłabia najwięcéj, które podejmuje się mimo pociągu i chęci. Jest to natężenie wycieńczonej duszy. Znękany już niewdzięcznością, lub nieuznaniem umysł, gdy się wysila, traci jędrność i sprężystość, i nie mając sposobności odhartowania się w praktyczném czynném życiu, słabieje i pociąga cały organizm w widoczne osłabienie.
Ludzie już raz nałogowo przywykli do sedentarnéj pracy, zaniedbują zupełnie cielesnego ruchu, i przez to tracą równowagę spraw żywotnych.
W zatrudnieniach umysłowych nic więcéj nie wyczerpuje, jak ciągłe nad jednym przedmiotem i w tymże samym kierunku myślenie. Dowodem tego filozofowie, szperacze historyczni, i niektórzy zacięci powieściopisarze, którzy wszystko, co się w ich szczupłym zakresie myśli, oczu, nauki i działania zdarza, chcą wystawić w kształcie powieści zastosowanéj do ciasnych pojęć przelotnéj i teraz panującéj mody.
Daleko lepszém zdrowiem cieszą się literaci, którzy umieją urozmaicać przedmioty prac swoich, którzy umieją oderwać się od jédnéj pracy poważniejszéj i trudniejszéj, aby przejść do innéj weselszéj.
Ale ten przywiléj tylko służy tym, którzy posiedli wielki zasób nauki, dzięki długoletnim pracom i mozołom. Autor, który nie wiele się uczył, nie wiele widział i do niczego nie należał, nie potrafi się przerzucać z jednéj pracy do drugiéj, i szczęśliwy jest kiedy chociaż w jednym przedmiocie dostąpi jakiéj takiéj mierności.
Im więcéj doznaje się przyjemności w pracy umysłowéj, tém mniéj szkodzi wysilanie na jéj dokonanie wywarte. Ale wieleż to takich, którzy pracują con amore, z natchnienia, dla saméj przyjemności pracy, i jednym skokiem dobiegają celu? Od rozmaitéj miary i siły myślenia zawisła łatwość tworzenia; co jednemu bardzo łatwo, to drugiemu bardzo trudném. Czemuż przy podnoszeniu ciężarów probujemy zawsze sił swoich, a czemuż ich nie doświadczamy przy pracach umysłu?
Nasz chłop stosunkowo daleko mędrszy od niejednego z dzisiejszych w niedoli pozostających literatów, którzy w innym zawodzie znaleźliby chléb i szczęście.
Jeszcze w innym zawodzie giną ludzie ofiarami natężenia umysłowego zdobywając rozdęcia serca, astmy, różnych chorób nerwowych, rozmiękczenia mlecza pacierzowego i cierpień wątroby.
Tym zawodem tak płodnym w choroby jest karciarstwo.
O tych ludziach, którzy sobie zrobili zawód z łupienia bliźnich, przyjaciół, a częstokroć nawet i krewnych, wcale nie warto pisać, bo żadne słowo rozumu i prawdy do nich nie przejdzie. Otoczeni chińskim murem chciwości i sobkostwa, ludzie ci tratują nogami wszystko co jest na tym świecie szlachetném, i urągają się z tych co w szlachetność wierzą.







TRUCIZNY.




Człowiek dojrzały, mianowicie obywatel ziemski, pleban, nauczyciel wiejski, powinien być obeznanym z działaniem wszystkich szkodzących zdrowiu i życiu wpływów, aby mógł sam siebie i innych niższych tą wiedzą, uchronić od ich szkodliwości; dla tego też nauka o truciznach musi wchodzić w skład ogólnego wykształcenia człowieka dojrzałego.
Za trucizny uważamy tutaj wszystkie substancyje, które wprowadzone w organizm ludzki, jakąkolwiek bądź drogą, zadają mu śmierć, chorobę, bóle lub cierpienia.
A zatém trucizny mogą się wedrzéć w ciało ludzkie rozmaitemi sposobami: prosto do krwi przez rany, wrzody i pryszcze, a pośrednio przez usta i żołądek, przez kiszkę odchodową, przez jamy nosowe, uszy, części rodne, płuca i przez całą powierzchnią skóry.
Wszystkie trucizny można jeszcze podzielić na fizyczne i zaraźliwe, z których ostatnie tem się różnią od pierwszych, że się w żyjącém ciele zaszczepiają i posiadają własność udzielania się drugiemu.
Dla większéj wygody czytelnika, dla ułatwienia poglądu na wszystkie rodzaje trucizn, podzieliliśmy je na człowiecze, zwierzęce, roślinne i mineralne, ze względu na ich pochodzenie [8].

A. TRUCIZNY CZŁOWIECZE.

Aqua Tofana (Aquetta di Napoli), to jest jad wyradzający się w ślinie człowieka systematycznie na śmierć łechtaniem męczonego. Na zaszczyt ludzkości chcielibyśmy wierzyć, że takiéj trucizny nigdy nie było, chyba w urojeniu poetów i powieściopisarzy, jednakowoż znakomici lekarze wierzą do dziś dnia w istność téj trucizny, którą dawniéj miano zadać śmierć kilku historycznym osobom.
Wiadoma nam historyja Borgiów, księżniczki Henryki Angielskiéj i margrabiny Brinvilliers, największéj trucicielki jaka w ostatnich wiekach istniała. Aqua Tofana ma zabijać nie zadając ani boleści, ani zapaleń, kurczów ni gorączki.
Jad weneryczny, w skutku nie tak szybki jak najmniéj zjadliwa trucizna, ale stokroć okrutniejszy od wszystkich znanych nam trucizn, bo nie przestaje siać licznych ofiar około siebie, bo zatruwa źródło samego życia, i w najsłodsze roskosze miłości wszczepia gorycz, cierpienia i śmierć przedwczesną.
Ileż to ludzi z przyczyny tego jadu wlecze życie zgryzotą napawane? ileż to ludzi żyje z przyczyny jego w śmiertelnéj niepewności własnego zdrowia, i spogląda na swe dziatki jako na możliwe ofiary swéj własnéj rozpusty, albo swego własnego już odziedziczonego nieszczęścia? Na cóż tu rozwodzić się jeszcze więcéj nad szkodliwością owéj Nemezy, w jednéj chwili opadającéj człowieka a ścigającéj go, jego dzieci, wnuki, i prawnuki, aż do wyginięcia całego rodu częstokroć przez dwa stulecia. Każdy z czytelników naszych jest przekonanym o szatańskiéj szkodliwości jadu wenerycznego, czy się objawi u ludzi ubogich niemogących pielęgnować zdrowia swojego, czy u najbogatszych, zdolnych wydać miljony na swe uzdrowienie.
Nie potrzebujemy już dowodzić, że u nas skutki jadu wenerycznego są daleko zgubniejsze jak gdziekolwiek indziéj [9], w krajach cieplejszych lub nawet zimniejszych, że u nas daleko trudniéj wyleczyć się z chorób syfilitycznych jak na południu lub nawet w zimniejszéj jeszcze północy jak w Norwegii; idzie tutaj głównie o zbadanie przyczyn téj zastanawiającéj uporczywości chorób wenerycznych.
Nie wahamy się odpowiedziéć kategorycznie na to pytanie, ono bowiem było przedmiotem długich i sumiennych poszukiwań z naszéj strony:
Ponieważ jad weneryczny łączy się u nas w organizmie prawie zawsze z zepsuciem krwi szkrofuliczném, artrytyczném, świerzbowém a mianowicie kołtunowém, najuporczywszém jakie tylko być może.
Liczne doświadczenia przekonały nas, że jad weneryczny pochodzący z osoby która ma, miała lub któréj rodzina miała kołtun, daleko jest zjadliwszym od jadu wenerycznego, tém zepsuciem krwi niespotęgowanego; nadto przekonaliśmy się, że jad taki zaszczepiony zdrowemu człowiekowi może mu udzielić nietylko weneryją, lecz nawet zaszczepić kołtun [10].
Temu w naszéj ludności tkwiącemu usposobieniu do kołtuna przypisać należy, dla czego u nas choroby weneryczne pomimo najświatlejszéj pomocy lekarskiéj, pomimo najstaranniéj przeprowadzonych kuracyj, nie raz tak są uporczywe, że wyczerpują wszelką cierpliwość lekarza i odwagę pacyjenta. Któż z wenerycznych wiedziéć może z pewnością od jakiéj osoby pochodzi początkowo jad, którym się zaraził? może go otrzymał dopiero z dziesiątéj ręki, ale ta najodleglejsza osoba miała właśnie kołtun lub usposobienie kołtunowe, i udzieliła jadowi wenerycznemu nowéj zjadliwości, któréj się zgubna siła jeszcze i w dwudziestéj ręce nie stępi.
Nie ma na świecie większych niwellatorów jak śmierć i jad weneryczny. Śmierć równa wszystkich ludzi z sobą, a tenże sam jad weneryczny, od jednéj osoby czerpany, wałęsa się w krwi najdostojniéj urodzonego panicza tak dobrze jak we krwi ubogiego i brudnego rozpustnika, i przez to ich spokrewnia z sobą.
Zarażony jadem wenerycznym panicz, jest tedy bardzo bliskim krewnym wszystkich splamionych wyrzutków z towarzystwa, bo wspólna w jego żyłach krąży ciecz, krew i zaraza.
Zarażony familijant przestaje miéć szlachetną krew którą mu dali rodzice, on ma tylko posokę taką jaka wrze i pokutuje w rozpustnéj hołocie.
Częstokroć najniewinniéj można popaść w bezdenną otchłań wenerycznego zarażenia przez całowanie się z osobami syfilitycznemi, przez fajki, szklanki, łyżki i instrumenta dęte, które im służyły, przez zaszczepienie ospy ochronnéj skażonéj syfilityczną zarazą, nakoniec przez mamki. Ileż to dzieci nie pada ofiarą zarażonych mamek?
A zatém w naszym kraju prawie nie ma środka zabezpieczającego z pewnością od zatrucia wenerycznego, ale ludzie pilnujący skwapliwie czystości ciała swojego, ludzie nie robiący wybryków dyetetycznych, ludzie estetyczniejsi, wyżsi duchem i cnoty, umiejący walczyć przeciw zwierzęcym potworom pożądliwego ciała, będą się umieli strzedz fatalnéj zarazy, która gnębi biedną krainę naszą do tego stopnia, że już się w najskrytsze zacisza wiejskie wdarła, i tam zatruła naszego ludu wiejskiego żony i córki.
Dżuma, żółta febra, tyfus, szkorbut, świerzba, ospa, szkarlatyna, odra, słowem choroby w których się wyradza kontagium, to jest jad przeznaczalny od człowieka do człowieka. (Cholera azjatycka nie należy do chorób zaraźliwych.)
Dżuma i żółta febra już od bardzo dawna nas nie nawiedziły, ale zgniły tyfus bardzo jest częstym u nas, i udzielić się może nie tylko przez dotknięcie, ale nawet przez zbliżenie się do atmosfery chorego. Środkami zaradczemi są: nie wychodzić na czczo z domu, wystrzegać się zbliżenia z chorym, nie połykać śliny dopóki przy nim zostajemy, niestawać na przeciw jego oddechu, nie dotykać się go, zmieniać odzież; strzedz się futer, umywać się octem, płukać usta wodą aromatyczną, zażywać tabakę, żuć odrobinę kamfory, palić tytoń, i t. d.
Niektóre dysenteryje tak są zaraźliwe jak tyfus, i tych samych wymagają środków zaradczych.
Szkorbut może się stać zaraźliwym przez bardzo bliskie styczności z osobami na szkorbut chorującemi, mianowicie w szpitalach, więzieniach, kazamatach. Wymaga wielkiéj czystości, kwaśnych, świeżych potraw, umywań i płukań z octu.
Przeciw świerzbie ubezpieczyć się można obmywaniami w wodzie miękkiéj z solą kuchenną i odrobiną saletry.
U nas pomimo zaszczepiań ospy ochronnéj, dość często zjawia się naturalna ospa i liczne zabiera ofiary. Ale zaszczepianie ospy odbywa się u nas w sposób niedostateczny: niezmiernie bowiem u nas trudno dostać dobréj krowianki, to jest materyi ochronnéj świeżéj lub zebranéj na dzieciach nie limfatycznych, nie skrofulicznych, nie kołtunowych, i nie świerzbowych. Nawet krew żydowska ma miéć w sobie jakiś ostry ferment, który przeprowadzony materyją ospy w krew zdrowego dziecka, natychmiast wyradza wysypki, liszaje, a wtedy i ognipióry. Dobrze o tém wiedzą dbali o zdrowie dzieci swoich możniejsi Izraelici, i starają się miéć dla swych dzieci ospę zebraną z chrześcijan. Ostrość krwi u żydów niższéj warstwy społeczeństwa pochodzi zapewnie od nadużywania cybuli, czosnku, ryb i korzeni, zarazem od niedostatecznego pielęgnowania czystości skóry.
Bywają epidemije tak mocne ospy, szkarlatyny i odry połączone z zapaleniem tak gwałtowném ócz, gardła i grdyki, że największém niebezpieczeństwem grożą dzieciom. Lepiéj je wtenczas najzupełniéj przegrodzić od chorych, przytém kadzić octem, bursztynem, jałowcem.


B. TRUCIZNY ZWIERZĘCE.

Wścieklizna wyradzająca się w całém psiém plemieniu, to jest w psie, w wilku, w lisie, i w szakalu, może być udzielona ludziom śliną albo przez ranę, albo przez zetknięcie śliny z bardzo delikatnym nadskórkiem nosa, warg, części rodnych, albo nawet przez wpadnięcie śliny na jaką dawną rankę, na pryszcz lub wrzód.
U nas, (pomimo często wydarzającéj się wścieklizny psów i najsmutniejszych skutków ich ukąszenia na ludziach i na bydle sprawdzanych,) jeszcze bardzo fałszywe obiegają wyobrażenia o znamionach charakteryzujących wściekliznę. Dla tego widziemy się zmuszeni wyliczyć tutaj wszystkie dotychczas przez najznakomitszych weterynarzy uznane objawy téj straszliwéj choroby.
Wścieklizna psów okazuje się w dwóch różnych kształtach: 1° Wścieklizna gwałtowna, objawia się u psów nadzwyczajną drażliwością i łatwością do rozgniewania, lizania przedmiotów zimnych, (łańcuchów, kamieni, gwoździ w podłodze,) niespokojnością, bieganiem z miejsca na miejsce. Jednakże przytomności nie tracą psy wściekłe, aż dopiero na krótki czas przed śmiercią: poznają jeszcze pana swego i osoby około nich zwykle chodzące, okazują się czułe za dobre obchodzenie się. Im bardziéj jednak wzrasta gwałtowność choroby, tém mniéj są powolne. Utrata apetytu, osobliwie dla pokarmów stałych, pokazuje się pospolicie zaraz z początku choroby. Psy wściekłe jednakże nieraz pożerają rzeczy do pożywienia niesłużące: drzewo, torf, słomę, skóry, wełnę, kawałki szkła, łajno własne, urynę, i t. d. Wszystkie psy na wściekliznę chorujące mogą patrzéć na wodę i inne płyny, i mogą je lizać i pić w każdym zakresie choroby. Niektóre nawet wyszukują wodę i piją ją z chciwością; ale są i takie któreby chciałyby pić wodę lecz jéj nie są w stanie połknąć z przyczyny nabrzmienia języka i gardła. Prawdziwego wodowstrętu nie ma żaden pies wściekły, a tém mniéj do przedmiotów błyszczących lub do światła. Wszystkie psy wściekłe doznają z początku zatwardzenia stolca.
Najważniejszym znakiem wścieklizny psów, u wszystkich spostrzegać się dającym, jest właściwa zmiana głosu i szczekania. Tony wydawane przez psa wściekłego raz są wyższe, drugi raz niższe, niż w stanie zdrowia, a przy tém chrapliwe i nieprzyjemne. Szczekanie jego przechodzi zawsze w krótkie wycie, tak że tego ani szczekaniem, ani wyciem nazwać nie można; jest to coś między jedném a drugiém pośredniego. Nie wydarza się to w żadnéj innéj chorobie psów, i bez widzenia nawet psa rozpoznać wściekliznę dozwala. W czasie wydawania tonów dopiero opisanych, większa liczba psów wściekłych podnosi pysk do góry, podobnie jak te psy szczekające albo wyjące, które słysząc grających na instrumentach muzycznych znieść tego nie mogą. Niektóre psy wściekłe odzywają się tak prawie bezprzestannie, bez żadnéj przyczyny; inne kiedy niekiedy tylko albo gdy są draźnione, czasem znowu zmieniają się te tony, lecz im dłużéj trwa choroba, tym głos ich chrypliwszym się staje, tak daléce iż u niektórych nabiera nareszcie podobieństwa do krząkania świń.
U największéj liczby psów na wściekliznę chorujących, pokazuje się prędzéj lub późniéj skłonność do kąsania, ale w rozmaitym stopniu i nie raz z przerwami. Psy z natury łagodne i spokojne chwytają tylko zębami pobliskie przedmioty ale nie gryzą; psy zaś złośliwe napadają na inne zwierzęta i na rzeczy nieżyjące, gryzą je, szarpią, a niekiedy własnego nawet nie oszczędzają ciała. Przez drażnienie ich powiększa się w nich chęć kąsania. Najprzód i najgwałtowniéj ukazuje się w nich chęć kąsania kotów, nawet takich z któremi wprzód w zgodzie żyły; potém innych psów i zwierząt, a nakoniec ludzi. Psy zdrowe choćby największe chronią się wtedy najczęściéj instynktową ucieczką przed wściekłemi choćby najmniejszemi. Samo kąsanie dzieje się zwykle cichaczem, bez poprzedniego warczenia albo szczekania. Czasem się zdarza, iż psy wściekłe napotkawszy inne, wąchają najprzód ich pysk, części płciowe, i otwór stolcowy, kiwając przytém ogonem; a potem niespodzianie je gryzą. Podobnież gryzą one cichaczem nadstawiony im kij i przytém ogonem machają.
Niektóre psy wściekłe czynią często poruszenia pyskiem takie, jakby łapały muchy, lub inne owady w powietrzu latające.
Powierzchowna postać psów wściekłych w pierwszych początkach choroby, tak mało się zmienia, iż się nie wydają choremi. Drugiego dopiéro albo trzeciego dnia choroby czerwienią się im oczy, od czasu do czasu przymykają się na kilka sekund powieki, a skóra na czole i nad powiekami fałduje się w małe zmarszczki. Późniéj oczy stają się mdłe i jakby kurzem posypane. Niektórym puchnie cała głowa, innym niektóre tylko jéj części, jak np. nos, język, i t. d. Większa ich liczba ma sierść najeżoną, a wszystkie w krótkim czasie bardzo znacznie chudną.
Pysk psów wściekłych w większéj liczbie przypadków więcej jest suchy niż wilgotny; a tém samém bez piany. Do rzadkich wyjątków należą te przypadki, w których gardziel jest nabrzmiałą, i ślina przełykaną być nie może.
Dopóki psy wściekłe mają jeszcze nieco siły i nie są ścigane, dopóty trzymają ogon jak zwykle, dopiero wtedy gdy już znacznie osłabną spuszczają go na dół, ale nigdy nie wciągają go więcéj niż zwykle pod siebie.
Chód także psów wściekłych nie różni się od zwyczajnego w początku choroby, ale późniéj w miarę wzmagania się onéj, powiększa się osłabienie nóg tylnych, przechodzące nareszcie w sparaliżowanie. Twierdzenie że psy wściekłe zawsze w kierunku linii prostéj biegną, jest błędne. W początku choroby biegają one i owszem tu i owdzie, w jak najrozmaitszych kierunkach, wietrząc przy tém po ziemi, a gdy je napada chęć kąsania, skaczą nawet aby kąsać. Dopiéro gdy w późniejszym zakresie choroby, wpadną jakby w stan odurzenia, wtedy dopóty biegną w jednym kierunku, dopóki straciwszy siły nie padną; albo dopóki ich okoliczność jaka do zmienienia tego kierunku nie znagli.
Przypadłości spokojnéj wścieklizny psów. W téj wściekliznie psy zmieniają się także, stają się w ogólności cichemi, spokojnemi, a nawet smutnemi.
Najważniejszym znakiem zaraz z początku choroby w oczy wpadającym jest to: że szczęka dolna wisi na dół jakby sparaliżowana, a tém samém pysk jest ciągle mniéj lub więcéj otwarty.
Z przyczyny takiego paralitycznego wiszenia na dół szczęki dolnéj i ciągłego otwarcia pyska, psy tego rodzaju choroby cierpiące, nie mogą nic przełykać, ani nawet płynów; wszystko im z pyska wypada. Dla tego także spływa im nieraz z paszczy ślina śpieniona; i mniej one mogą kąsać niż psy właściwą wścieklizną cierpiące.
Chęć kąsania, niespokojność, i chęć odbiegania z domu, nierównie tu są w niższym stopniu, niż w poprzedzającym gatunku wścieklizny.
Koniec języka wystaje często psom takim po za zęby z pyska.
Głos w téj wściekliźnie zmienia się zupełnie w taki sposób, jak w wściekliźnie właściwéj; ale rzadko go kiedy słyszéć można, tak dalece, iż psy zdają się być oniemiałe.
Co do przytomności, chęci jadła i napoju, braku wodowstrętu, szybkiego chudnienia, zatwardzenia stolca, i innych wyżéj wymienionych przypadłości, wścieklizna spokojna nie różni się prawie od wścieklizny zwyczajnéj.
Przebieg równie gwałtownéj jak i spokojnej wścieklizny bywa rozmaity. Zawsze jednak kończy się ona śmiercią; i to albo z wyczerpania sił, coraz bardziéj wzmagającego się, zwykle w siedm lub ośm dni, od okazania się pierwszych jéj znaków, albo jakby apoplektycznie w krótszym nierównie czasie. W ogólności zaś żaden pies dłużéj nad 10 dni w chorobie téj nie żyje.
Psy spragnione picia, i zadowolenia płciowego podczas srogiéj zimy lub gorącego lata, zwłaszcza trapione bólem zębów, robakami i rumatyzmem, najłatwiéj zapadają na wściekliznę, ta zaś wścieklizna już musi istnieć w psie, ślina ich już musi wywrzéć owe straszliwe znane nam skutki, gdy jeszcze żadnych innych oznak wścieklizny nie ma, gdy jeszcze psy te się łaszą, liżą swych panów i swe panie, ztąd nieraz najokropniejsze i publiczności z przyczyn swych nieznane powstają skutki.
Człowiek ukąszony przez psa wściekłego, (przez wilka, lisa, kota, i inne zwierzę wścieklizną opętane,) lub zarażony przez wszczepienie się śliny jego już opisanemi, mimo wiedzy odbyć się mogącemi sposobami, jeźli nie użyje środków zaradczych, i pozwoli jadowi wścieklizny rozejść się po krwi swojéj, wpada niechybnie w najrozpaczliwszą chorobę jaka tylko istniéć może, wpada w wściekliznę.
Wścieklizna u ludzi nie wiedzących że ją mają zaszczepioną w krew swoję, objawia się najprzód dziwnym jakimś smutkiem, ruchliwością, niespokojnością, potem lekkim, paroksyzmem spazmatycznym, nareszcie konwulsyjami, boleścią w całém ciele, szałem, utratą przytomności, czasami tylko nieprzezwyciężonym wstrętem do wody, i do wszystkiego do wody podobnego, niewypowiedzianym pociągiem do rzucania się na ludzi i do kąsania ich.
Największém udręczeniem w tym stanie są owe intervalla lucida, owe chwile przegradzające paroksyzm, w których nieszczęsny człowiek wraca całkiem do przytomności, i zdaje sobie całkowicie sprawę z owego rozpaczliwego stanu.
Podczas naszego pobytu w szkole lekarskiéj Montpelliejskiéj, jeden z bardzo wiele rokujących współuczniów, nieszczęsny Donnadieu, został ukąszonym bardzo lekko w nogę przez pieska, o którym nie wiedziano że był wściekłym.
W dziewiątym dniu, gdy rana już się prawie zgoiła, wybuchła straszliwa choroba, i biedny pacyjent który już kończył wydział lekarski natychmiast pojął że to była wścieklizna. Żadne pióro nie zdoła opisać męczarni młodego medyka doskonale wiedzącego, że jego choroba musi się skończyć niechybną śmiercią. Sam prosił wszystkich obecnych i ojca swego także lekarza na jego pomoc przybyłego, żeby go związano i żeby się doń nie przybliżano podczas paroksyzmu, bo go ogarnia wówczas nieprzezwyciężona żądza kąsania. W najczulszych wyrazach opłakiwał on w chwilach jasności często doświadczanych los swój okrutny, najprzykładniej sposobił się na śmierć spowiedzią, przyjęciem Kommunii Świętéj, i ostatniego namaszczenia; niesłychane męczarnie i wszystkich lekarzy obecnych przestraszające konwulsyje znosił godzin blizko trydzieści, i nareszcie wpadł w śmiertelny Tetanos, to jest kurcz wyprężony, podczas którego dusza uleciała z ciała okropnemi bólami miotanego. Żadne lekarstwa, obfite puszczenie krwi, nawet najmocniejsze narkotyki, opium brane w najmocniejszych dozach po cztery grany, żadnéj nie sprawiły ulgi pacyjentowi, żadnéj nie uśmierzyły boleści.
Po śmierci nic nie znaleziono pod językiem owych krost, o których Dr. Marochetti lekarz badający w roku 1813 na Podolu wścieklizny mówił, że się znajdują zawsze jeszcze przed wybuchnięciem wścieklizny, i o których utrzymuje że są ostateczną przyczyną wścieklizny. Dr. Marochetti zaręcza że po wypaleniu tych krost żelazną sondą do białości rozpaloną i po użyciu w wielkich dozach wywaru z Janowcu (Genista Tinctoria) wścieklizna nigdy nie wybuchnie.
W naszym kraju bardzo częste mamy przykłady wścieklizny, nie tylko u psów, lecz nawet u wilków się pojawiającéj, i nie raz ludzie i rozliczne zwierzęta padają ofiarą ich ukąszeń.
Wytępić ze wszystkiém wścieklizny nie możemy, ona się bowiem tworzy aż zanadto łatwo w stosunkach klimatu w którym żyjemy, z zbytecznego gorąca w lecie, zimna w zimie, nawet ze słot oddziaływających bardzo niekorzystnie na psie zęby; ale zapobiegać winniśmy o ile możności rozszerzaniu się wścieklizny, i zdaje się najlepszym, do celu najłatwiéj prowadzącym środkiem byłoby, gdyby trzymano tylko psy człowiekowi pożyteczne i potrzebne, to jest kądle i buldoki, niezbędne stróże bezpieczeństwa na wsi, a wyżły, charty, ogary, i taksy (jamniki) służące nam do polowania.
Za wszystkie inne psy służące tylko do rozrywki, do fantazyi i za konduktorów kobiecéj tkliwości, nieumiejącéj się wywrzéć na coś lepszego, zwłaszcza za małe eleganckie pieski, właściciele powinniby płacić podatki, z którego przychód mógłby być obróconym bezpośrednio na cele dobroczynne; każdy pies bez wyjątku do potrzeby i do fantazyi służący musiałby być opatrzony dwa razy na rok oznaką dającą mu prawo do życia. [11] Tak się dzieje w kilku krajach, i najlepsze z tych ustanowień wynikają skutki, to jest rassy psów się poprawiają, psy nie parszeją; wtenczas nie tak łatwo wydarzają się przypadki wścieklizny, bo właściciele lepiéj pilnować będą psów użytecznych, lub za które podatek opłacają.
Ukąszonego można jeszcze i w parę godzin zabezpieczyć od wścieklizny następującemi środkami:
Ranę wymyć natychmiast słoną lub ammoniakalną wodą, potém wypalić ranę najlepiéj za pomocą żelaza do białości rozpalonego, wreszcie gnoić ją przez miesiąc lub sześć tygodni za pomocą wizykatoryi. Przez cały ten czas trzymać ukąszonego na dyjecie, dawać mu pić codziennie półtoréj kwarty dekoktu z trędownika, (Scrophularia nodosa). Roślina ta prawie powszechnie i przez lud znana, a prawie wszędzie u nas w wilgotnych miejscach rosnąca, jest istotnie środkiem przeciw zatruciu jadem wścieklizny; mieliśmy już kilka razy sposobność o tém się przekonać, i na własne oczy widzieliśmy jak dwoje prosiąt przez psa wściekłego pokąsane, i już konwulsyjami miotane, śliniące się i gryźć chcące, zostały do najzupełniejszego zdrowia przyprowadzone mocnym wywarem trędownika wlanym za pomocą butelki w gardło.
Chorobie karbunkułowéj, czyli antraksowéj czyli zarazie śledziony ulegają nie tylko wszystkie zwierzęta swojskie i dzikie, ale nawet ryby. Dotknięte nią zwierzęta po największej części padają, i to tak szybko, że im żadnéj nie można nieść pomocy. Jest ona najniebezpieczniejszą dla bydła rogatégo, owiec i świń; koni rzadziéj napada. Żaden klimat, żadna miejscowość nie uchroni od téj zarazy, grassuje jednakże rzadziéj w zimie i w zimniejszych krajach.
Choroba karbunkułowa może się objawić z wyraźnemi guzami karbunkułowemi, lub bez tych guzów z cierpieniem różnych trzewiów, (właściwa zaraza śledziony). Pospolicie zwierzę dostaje drżenia zadnich nóg, porusza się ociężale, mleko się zmienia, staje się żółtawém, puls przyspieszony, nieregularny potém prawie żaden, ciało nader gorące, oczy zaognione, potém zgasłe, oddech trudny, charaktery zapalne potém zgniłe, guzy (w formie guzowatéj to jest mniéj szybko przebiegającéj), na różnych częściach ciała, najniebezpieczniejsze tworzą się na głowie, szyi, gardle, wymieniu, na częściach głównych i na stawach.
Materyja z tych guzów i w ogólności całe ciało zwierzęcia na karbunkuł padłego lub chorego, takim zaraźliwym jadem są przesiąkłe, że muchy wystarczają na przeniesienie go z zwierzęcia na człowieka, i na wzbudzenie w nim najokropniejszych najczęściéj śmiercią kończących się boleści, zapaleń i owrzodzeń. Mięso zaś zwierząt takich, nawet żeby tylko przez godzinę chorowały i zarzniętymi były, równie prawie jest zjadliwe gdy zostanie spożytém. [12]
Wszędzie gdzie tylko panuje zaraza na bydło, (a u nas wydarza się to na nieszczęście bardzo często od lat dwudziestu kilku,) ludzie powinni być nadzwyczaj ostrożni w obchodzeniu się z bydłem, powinni przedewszystkiém pielęgnować czystość ciała, obmywając się wodą z aromatycznym octem, wykadzając mieszkania bursztynem, chlorem, wytępiając muchy i niszcząc wszystkie padliny zakopywaniem ich w ziemię i przysypywaniem wapnem, aby łakome i prawie zawsze głodne kmiotki nie mogły odkopać i zjadać obrzydliwego ścierwa.
Wybuch choroby karbunkułowéj u człowieka, poprzedzony jest uczuciem niewypowiedzianego smutku, niespokojności i osłabienia. Zaraz wówczas należy dać na womity i obmywać trzy razy na dzień całe ciało aromatycznym octem.
Nosacizna końska czyli smark może się przenieść na człowieka, jak to najnowsze doświadczenia wykazały, mianowicie we Francyi.
U koni nosatych zwykle z jednego nozdrza płynie materyja gęstawa, lepka, koloru brudno-żółtawego, zsycha się na nozdrzach i tworzy na ich brzegach skorupę zielonowatą, smrodliwą. Z oka téjże saméj strony wydziela się materyja gęstawa, lepka i w wewnętrznym kącie oka w grudkę się gromadząca. W rowie podszczękowym nabrzmiewają gruczoły limfatyczne nieruchome, twarde, okrągłe, wielkości orzecha laskowego, czasami i jaja kurzego, niebolesne. Błona nosowa blada, czasem siwawa, na niéj punkta i paski czerwone, i wrzodziki wielkości grosza, nieco wklęsłe z słupowatym brzegiem, wydzielające posokę nieznośnie cuchnącą. Zgniła gorączka, puchnięcie głowy i nóg zwykle towarzyszą nosaciznie, chorobie prawie zawsze śmiertelnéj.
Nosacizna końska z największą łatwością przenosi się na człowieka i zrządza okropne prawie zawsze śmiercią się kończące przypadłości. Nie tylko z bydlęcia na człowieka przechodzi zgubny jad nosacizny przez wszcepienie (inoculatio), lub zarażenie (infectio), ale nawet z człowieka już nią zarażonego na innego człowieka. Niedawno temu pan Rocher uczeń medycyny Paryzkiéj, opatrując w szpitalu Ś-go Antoniego mastalerza smarkiem zarażonego, sam się zaraził, i umarł w najokropniejszych męczarniach, ofiarą swéj gorliwości; w roku zaś przeszłym 1854 w Wrześniu mieliśmy sami w Terespolu z Doktorem Kojsiewiczem sposobność przekonania się o zabójczym wpływie zarazy w mowie będącéj, na jednym żydzie, handlarzu koni.
Zakres tego dzieła nie pozwala nam wchodzić w opis przypadłości znamionujących zatrucie nosacizną końską, powiemy tylko, że wybuch choroby poprzedza peryjod inkubacyi, trwający pięć do sześciu dni, niczém wcale niecharakteryzowany; potém dopiero zjawiają się boleści głowy i całego ciała niby rumatyzmowe, nareszcie gruczoł wzdłuż naczyń limfatycznych, gorączka, wrzody, pryszcze i odchód nieznośnéj smrodliwości z nozdrzy. Gangrena, zgnilizna ogólna, dyaryja krwawa, majaczenia, stan tyfusowy poprzedza śmierć niechybną.
Zaradcze środki jak najsprężystsze powinny być użyte zaraz na początku, gdy tylko prawdopodobieństwo najmniejsze możliwéj zarazy gdziekolwiek istnieje. Wrazie inokulacyi mocne i zręcznie wykonane wypalanie, czystość najskrupulatniejsza, obmywanie całego ciała octem, kadzenia mieszkań, kąpiele parowe powinny być użyte.
Księgosusz, zaraza bydła rogatego, tyfus samemu tylko bydłu rogatemu właściwy, szerzy się pomiędzy bydlętami przez bezpośrednie lub pośrednie ich z sobą zetknięcie. Pochodzi z południowo-wschodnich krajów Europy między Donem i Dnieprem leżących, i dostaje się przez udział od lat dwudziestu kilku bardzo często do nas postępując i to zawsze pewnym, geograficznie wyznaczyć się mogącym traktem od wschodu ku zachodowi.
Bydlę zarażone staje się smętne, leniwe, przeżuwa wolniéj i traci chęć do jadła, sierść jeży się, oddychanie odbywa się z trudnością, kaszel się jawi. Potém dreszcz, trzęsienie skóry, zimno i gorąco naprzemian, nagłe zmiany temperatury w uszach, rogach i nogach. Chód ociężały powłóczący, oczy połyskowe wystające, wzrok wytrzeszczony, łzy. Nozdrza i pysk gorętszy, błona śluzowa nozdrzów czerwieńsza, ślina przezroczysta wylewa się z nozdrzy i pyska w postaci długich nici. Pragnienie, brak apetytu. Przeżuwanie nieregularne, lub ustanie jego, odymanie brzucha, w okolicy lędźwiowej ból, gnój ciemnego koloru spiekły i spalony. Mleka znacznie mniéj; oddech prędszy, kaszel częsty i stłumiony. Około 9 do 12 dnia nastaje zupełne osłabienie, boki zapadają, oczy połysk tracą, łzy obfite mają kolor żółty, potém schną, toż samo i śluz w nozdrzach. Potém nastają wszystkie symptomaty tyfusa, śluz nabiera smrodliwości, błony z pyska schodzą, biegunka czarno-brunatna z krwią zmięszana, puls tak szybki że trudno go namacać, oddychanie w najwyższym stopniu utrudzone z głosném sapaniem i stękaniem, pysk otwarty: śmierć następuje 13 lub najdaléj 17 dnia po zarażeniu, przy coraz więcéj wzmagających się kurczach. Po śmierci jawi się wkrótce zgnilizna, ale nie tak prędko jak w zarazie śledziony.
Po otworzeniu trupa okazuje się trzeci żołądek, księgą zwany, w kształcie nadętéj twardéj kuli, ma również na zewnętrznéj powierzchni ciemno-czerwone plamy, bardzo rzadko jest on miękki i bez plam. Wewnątrz między jego listkami jest pokarm bardzo suchy zielono-żółtawy, lub popielato siwy, czasami jednak trafia się miękki i rzadki. Ta okoliczność, że między listkami księgi znajduje się czasami pokarm papkowaty, dowodzi że wyraz księgosusz na oznaczenie téj choroby nie jest właściwym, choroba ta jest prawdziwym tyfusem.
Pierwiastek zarażający téj choroby tworzy się od chwili jéj wybuchnięcia a szczególnie rozwijania się. Jest on lotny, tworzy się we wszystkich częściach, wyziewach i odchodach bydlęcia, i wydobywa się z trupa przez trzy miesiące i dłużéj.
Żmija, zwierzęta czyli gady zwane w ogólności wężami w jednych okolicach naszego kraju, mianowicie w gubernijach Augustowskiéj i Płockiéj, są rzadkie; w południowych zaś szczególniéj w gubernii Lubelskiéj bardzo częste, a nawet w niektórych miejscach mnogie. Węże i żmije dwa różne od siebie stanowią rodzaje; gdzie widać jedne, tam zwykle bywają i drugie, wszakże żmije są u nas daleko rzadsze jak węże. Nie po samém tylko ubarwieniu ale i po ogólnym kształcie ciała, te gady na pierwszy rzut oka rozeznać można. Żmije różnią się od wężów głową prawie sercowatą, to jest w tyle mocno rozszerzoną, tarczami pokrytą i stosunkowo cienką za nią szyją, szyja zaś wężów wygląda grubsza, ponieważ głowa ich od tyłu mniéj jest rozszerzona, a ciało w ogólności bardziej wałeczkowate, kiedy u żmii jest wyraźniéj wrzecionowate. Przy każdém też spotkaniu węże okazują się żywsze, ruchawsze, płochliwsze, a żmije ociężałe, leniwe, co może pochodzi z ufności w jadowitą broń swoję, któréj wszystkie zwierzęta lękać i strzedz się muszą. Jednego ich gatunku szczegółowy podajemy tu opis.
Żmija Ruda, (łac. Vipera Mersca, niem. Kreuzotter, fran. Vipère rouge), na wierzchu głowy, w środku między oczami ma dużą tarczę, a za nią ku tyłowi dwie większe, tu i owdzie na 4 części się dzielące, reszta głowy pokryta drobnemi łuskami. Z pośrodka wierzchu głowy ciągną się ku tyłowi na boki dwie ciemne, sierpowatą wklęsłością na zewnątrz obrócone pręgi, które już się rozchodzą, już zbiegają i tworzą wtedy sercowatą plamę. Pomiędzy temi pręgami zaczyna się ciemna, rzadko tu i owdzie przerywana gzygzakowata linija, i ta idzie przez cały grzbiet i ogon żmii. Po obudwóch jéj bokach naprzeciw każdego zagięcia widać po jednéj małéj ciemnéj plamce, których dwa tak rzucone szeregi ciągną na równiéż wzdłuż całego ciała. Oprócz tych stałych cech gatunkowych, widziéć się na niéj jeszcze dają znaczne odmiany co do maści ubarwienia, a to według płci i wieku tego gadu.
Tak zwana Źmija czarna (Vipera prester), cała czarna lub czarno-siwa, ledwo ślady tu i owdzie ciemniejszych pręg i plam mająca, zdaje się być raczéj odmianą jak oddzielnym gatunkiem.
Prócz koloru różni się jeszcze powierzchownie samiec od samicy tém, że ogon ma grubszy i dłuższy, choć cały znacznie od niéj bywa mniejszym. Najdłuższy widziany samiec miał 2 stopy i 1 cal, a samica 2 stopy 6 cali długości.
Pysk źmii jest bardzo głęboki, i aż prawie do końca głowy rozszczepiony, może ona równie jak wszystkie węże, otworzyć go tak, iż wiérzchnia i dolna szczęka zejdą się na jednę płaszczyznę. To otwieranie i nadzwyczajne rozszerzanie się paszczy następuje u tych zwierząt tém łatwiéj, że dolna ich szczęka nie schodzi się bezpośrednio z kością czaszkową, tylko pośrednio przez kostkę ruchomą, tudzież że żuchwy dolnéj szczęki nie są połączone z sobą massą kościaną, ale długiém bardzo rozszerzalném więzadłem. Dla tego to wąż połykać może przedmioty o wiele grubsze od zwyczajnéj swego ciała objętości.
Nie w wysuwalnym języku, jak pospolicie lud sądzi, ale w odpowiedniéj budowy zębach, źmija ma straszną swą broń jadowitą. Wszystkie więc mają zęby i kąsać mogą, ale te tylko są jadowite, co posiadają właściwe do tego zęby, a właśnie takiemi natura zaopatrzyła źmije. W tyle głowy po obu bokach jest po jednym podługowatym gruczole, gdzie się jad zbiera. Od każdego gruczoła idzie ku przodowi kanał, którym jad dostaje się do skórkowatéj pochwy zęba w górnéj szczęce. Ząb ten w spokojnym stanie źmii cały w pochwie jest ukryty hakowato w tył zakrzywiony bardzo ostry. Przy nasadzie od przodu znajduje się w nim dziurka prowadząca do kanału wewnątrz zęba, którego maleńki otwór wychodzi przy ostrym końcu w delikatną rynienkę, od tego jeszcze otworu idzie przodem po wypukłości zęba, rynienka odkryta do piérwszego przy nasadzie otworu. Przeznaczeniem jest, jak się zdaje, tego misternego dodatku, aby przyjmował i prowadził do rany nadmiar jadu niemogącego się pomieścić w wewnętrznym kanale. Jadowity ząb źmii bywa od 1 do 1¾ linii długi.
Jad źmii, każdego węża jadowitego działa na krew w bezpośredniém tylko zetknięciu, na skórę zaś ciała i w kanale trawienia nie wywiera szkodliwego wpływu, dla tego może, iż się przez trawienie rozkłada. Trucizna łącząc się z krwią zaraz ją ścina, a wtedy część płynna rozchodzi się po przyległéj tkance, gdy pozostała część skrzepła czarno-czerwona kanał żyły zatyka i krążenie wstrzymuje.
Symptomatami zwykłemi po ukąszeniu są, ból dosyć wielki w porównaniu z wielkością rany, rozpościérający się na cały ukąszony członek, okrąg czerwony zapalny jawi się około ranki, część ta puchnie i w przeciągu kilku godzin puchlina miękka rozpościera się na cały zraniony członek. Jednocześnie powstają mdłości, niespokojność a nawet womity żółciowe, ból głowy i omdlenie. Część zraniona sinieje, często się trworzą pryszcze: stan ogólny pogorsza się ciągle, omdlenia coraz częstsze, oziębienie, gorączka zgubna, żółknięcie skóry, śmierć następuje w przeciągu dni kilku, ale czasem bez wszelkiego lekarstwa nastąpić może uzdrowienie.
Zdarzyło mi się widzieć niedawno krowę, która zdechła na ukąszenie źmii, i zaniedbanie narazić może na największe niebezpieczeństwo, a uciekanie się do zażegnawcy, jak to ma miejsce u naszych wieśniaków, jest niedorzecznością nie do darowania.
Głównemi lekarstwami na ukąszenie od źmii są: ammoniak, chlor, i różne rośliny, między któremi najlepszą jest kolumbijska roślina zwana Micania guaco. Podają ją za tak dalece skuteczną, iż ukąszenia źmii nie szkodzą osobie któréj sok téj rośliny zaszczepiono. Bolesne skutki szczepienia do kilku tygodni rozciągać się mają. Piérwsze pewniejsze wiadomości o skutkach téj rośliny podał Aleksander Humbold. Zasługują także na polecenie, według okoliczności wyssanie jadu z rany, jéj wymycie lub wyrznięcie skaleczonego miejsca albo wypalenie za pomocą sądy rozgrzanéj do białości, jak również postawienie baniek na ranie, przewiązanie nad nią ciała i t. p.



C. TRUCIZNY ROŚLINNE.

Roślinność kraju naszego tak piękna i bogata, mieści w sobie nie tylko wiele żywiołów zdrowia, to jest ziół lekarskich, ale niestety także bardzo wiele roślin nadzwyczaj zjadliwych, które zabijając albo odurzająco, (jak psinki, świniawesz, szaléj, i różne jadowite grzyby); albo wzbudzając swą ostrością zapalenia i śmiertelną gangrenę, (jak wilcze łyko, mlecznik i inne jadowite grzyby). Niezliczone są przykłady że zamiast pietruszki użyto do sałaty podobnéj pietruszce cykuty, zamiast pasternaku do jarzyn podobnego mu szaleju, zamiast jadowitych jagód[13], dzieci w jedném miasteczku zjadły niedawno jagody z psinki, (Solanum nigrum), i umarły w okropnych męczarniach, a zamiast maku zjadają czasem nasienie z tondery lub z lulka i także marnie giną.
Każdy przynajmniéj czytać umiejący człowiek powinienby poznać szkodliwe rośliny kraju swojego, a mianowicie jadowite grzyby, które rok rocznie w naszym tylko Królestwie do kilkuset ofiar zabierają; u nas na wsi podczas głodów, (a te często się zjawiają), całe rodziny wymierają w skutek użycia jadowitych grzybów, i to w najokropniejszych mękach.
Pomiędzy trującemi jawnopłciowemi roślinami kraju naszego najważniejsze są następujące.

1. Atropa Belladonna (Pokrzyk lekarski).


Rośnie dziko w Szwajcaryi, we Włoszech i Niemczech, a nawet u nas w Olkuskiém, w okolicach Ojcowa w lasach, u nas ją hodują w ogrodach. Łodyga téj rośliny na 4 do 5 stóp wysoka, gruba, okrągła, gałęzista i gęsto liściami okryta, liście są spore ogonkowate, jajowate ku końcowi, lancowato wycinane i nieco zaostrzone, ciemno-zielone soczyste, gdy młode są włosiste, starsze zaś gładkie, i tylko nerwy i ogonki na dolnéj stronie włoskami opatrzone. Woń ich odurzająca, a smak ostry, kwiaty wyrastają z kątów liści, są pojedyńcze albo podwójne, brudno-purpurowe u wierzchu, późniéj brudno-żółtawe; stoją na szypułce i mają koronę dzwonkowatą pięciodzielną, a kielich pięcio-ząbkowy. Owoc jest jagoda czarna, okrągła, soczysta, dwu-komórkowa, z nasionami nerkowatemi. Korzeń jest trwały, długi, na kilka cali gruby, gałęzisty, zewnątrz brudno-żółtawy, wewnątrz biały, miękki, soczysty, obrzydliwie słodkawy.


2. Hyoscyamus niger (Blekot pospolity).


Rośnie wszędzie po drogach i rowach pod płotami, około wsi i na dziedzińcach, cały pokryty włosami nieco lepkiemi i ma woń odurzającą, nieprzyjemną; kwiaty są w kłosach jednobocznych i składają się z korony lejkowatéj pięciodzielnéj, brudno-żółtawéj, fijoletowo-siatkowanéj i z kielicha jednolistnego trwałego. Liście są pierzasto dzielne, wycinane, podługowate, łodygowe, stulające. Nasiennik stanowi torebkę dwukomórkową, a w niéj nasiona workowate.

3. Digitalis purpurea (Naparstnica czerwona).


Ta roślina w Niemczech i Szwajcaryi dzika, u nas w ogrodach hodowana, ma łodygę kończastą, grubą, kosmatą, do 2 stóp wysoką; liście jajowate na przemian stojące lub podługowato lancetowate, krótko ogonkowe przy osadzie zwężone, faliste, przy brzegach karbowane, ciemno zielone, od spodu jaśniejsze. Kwiaty stoją na długich szypułkach formują długie jednostronne grona. Kielich ma pięć listków, korona stanowi rurkę brzuchatą, u góry ma 4 wycięcia krótkie, i jest białą albo purpurową a wewnątrz z różnobarwnemi plamami nakrapianą, nieco włosista.

4. Datura Strammonium Tondera Penterynda (Bieluń pospolity).


Do nas sprowadzili ją Cyganie z Indyj, do swych guślarskich czynów, u nas rośnie dziko, ma 2 stóp wysokości, łodyga gałęzista walcowata, gładka, ma na sobie liście ogonkowate, długie, szerokie, jajowate, zaostrzone, na brzegach nie równo wycięte. Kwiaty są spore na krótkich szypułkach, są białe, lejkowate, składają się z długiéj fałdowanéj w końcu pięciokątnéj rurki. Owoc wielkości i kształtu kurzego jaja, kolczaste u spodu cztero-komórkowe, a w górze dwukomórkowe, ma znaczną w sobie ilość nasion nerkowatych czarnych, wewnątrz białych smaku obrzydłego.

5. Daphne Mezereum (Wawrzynek Wilcze łyko).


Jest to krzew u nas w lasach rosnący, wypuszcza z początkiem wiosny na końcach małe kwiaty lejkowate, a potém dopiero liście. Kwiaty są różowego koloru, potrójnie stojące i dosyć równe.
Owocem, są jagody okrągłe czerwonego koloru, wielkości grochu, które jedno nasienie zawiera. Cała roślina posiada ostrość, a kora przyłożona do ciała pęcherze naciąga.

5. Lactuca Virosa (Sałata jadowita).


U nas w ogrodach utrzymywana, ma łodygę do 5 stóp wysoką, gałęzistą, u dołu kolcami opatrzoną, nakrapianą czerwonemi plamami, które potém czernieją. Liście są sztywne, podługowate, bez ogonków na brzegach i pod spodem kolczyste, z wierzchu gładkie, mają w sobie sok mleczny, kwiaty stoją w gronach, i są blado żółtego koloru.

7. Prunus Lauro Cerasus. (Sliwa Laurowa).


Jest to drzewo zawsze zielone, pochodzi ze Wschodu, u nas w oranżeryjach utrzymywane, lecz tu rzadko kiedy kwitnie. Kwiaty białe gronowe, nieco mniejsze od wiśniowych, liście są spore podłużne jajowate, świecące, piłkowane, skórzaste, z wierzchu ciemnozielone, i przy osadzie przy każdéj stronie żeberka środkowego gruczołkiem opatrzone. Woń przyjemna kwiatów i liści w roztarciu przyjemniejsza, do gorzkich migdałów podobna.

8. Pulsatilla nigricans vel Anemone pulsatilla (Sasanka zwyczajna).


Należy do familii jaskrawych, ranunculaceae, jest to roślina trwała u nas na piasczystych górach i w lasach obfita. Kwitnie z początkiem wiosny. Liście korzeniowe są pierzasto-dzielne, listki wielodzielne a podziałki równo-wązkie. Cała roślina jest wełnista. Z korzenia wyrasta jedna lub kilka łodyg, na których wierzchołku jest kwiat zwieszony, otoczony pokrywą do liści podobną, mający 6 płatków korony, a kształt dzwonka. Kwiaty te są zewnątrz ciemno-niebieskie, białą wełną pomszone, wewnątrz zielonawe, w końcu odgięte.

9. Lolium Temulentum (Życica, Durnica trwała).


Kłoski ościste, od kielicha mniejsze; źdźbło łokciowe i wyższe, u góry chropawe, korzeń roczny. Rośnie na polach uprawnych pomiędzy zbożem jarém; w pszenicy niekiedy 1½ łokcia dorasta wysokości.

10. Colchicum autumnale (Zimowit jesienny).


Jest rośliną zielną, trwałą, ma korzeń cebulowy, tak jak u tulipanów, łodygę pojedynczą, liście pochewkowate, prosto-stojące. Kwiat wierzchołkowy, okrycie kwiatowe pojedyncze, kolorowe o sześciu głębokich przedziałkach. Pręcików sześć przeciwległych wcięciom kielicha, jest to prawie ostatnia jawnokwiatowa roślina, która u nas kwitnie na jesieni, i w tym czasie sam tylko kwiat koloru blado-różowego ukazuje się z ziemi. Po okwitnieniu, część dolna słupka zamieniająca się na owoc, pozostaje przez następną zimę ukryta w ziemi. Na wiosnę dopiero wyrastają liście szerokie, lancetowate, całe do konwalijowych podobne, pochwą brunatną przy podstawie okryte, z pośrodku liści pokazuke się jedna, dwie lub trzy torebki, zawierające czarne, kuliste nasiona. Rośnie na mokrych łąkach, a kwitnąć późno jest ich ostatnią przedzimową ozdobą.
W ogrodach widziéć się dają różne odmiany pełne i pojedyncze, gdzie się utrzymują i rozmnażają jak tulipany. W naszym kraju ziemowit należy do rzadkich roślin, w południowych jednak stronach przytrafia się, szczególniéj w Krakowskiém w okolicach Olkusza. Lubo ta roślina wtenczas obficie się znajduje się na niektórych łąkach, kiedy już innéj zielonéj paszy nie dostaje, przecież bydło jéj nie rusza, co ją czyni podejrzaną. Jakoż cebula zimowita, osobliwie w początku lata wykopana, ma smak ostry i nudzący; wyciśnięty z niéj sok sprawia odrętwienie zębów i czyni ślinę bardzo gorzką; trzymając długo cebulę w palcach, te na pewien czas drętwieją.
Nie tylko bydłu i innym zwierzętom, ale i dla ludzi roślina ta wewnętrznie użyta jest trucizną. Po jéj użyciu szczęki się kurczą, język drętwieje, wargi się rozpalają, uryna gwałtownie z bólem odchodzi, żołądek pali, ból głowy nadzwyczajny, wielkie pragnienie, brak apetytu i t. d. téż same skutki sprawiają kwiaty i nasiona.

11. Cicuta maculata vel Conium maculatum. (Pietraszluk plamisty).


Łodyga jest prosta od 2 do 6 stóp wysoka, piszczałkowato okrągła, purpurowemi plamami nakrapiana, w górze gałęzista. Liście są spore, potrójno a w gorze podwójno pierzaste, pojedyńczym listkiem zawsze zakończone, baldaszek cokolwiek płaski, pokrywa ogólna z pięciu listków złożona, szczególnie połówkowa krótsza od baldaszków, z 3 listków złożona, korony są białe. Owoc jest prawie kulisty z wypukłemi piłkowato karbowanemi żeberkami, które są bardzo dobrą cechą odróżniającą tę roślinę od innych podobnych. Obrzydliwa woń téj rośliny do kociéj uryny podobna, znamionuje ją.

12. Cicuta Virosa (Szaleń Jadowity).


Pod nazwiskiem szalenia i cykuty, rozumiano dawniéj różne jadowite rośliny, a głównie do rodziny baldaszkowych (umbelliferae), i psinkowych (solaneae) należące, wiele bowiem z tych rodzin posiada, własności odurzające, a ztąd w użyciu są zawsze bardzo niebezpieczne. Roślina ta należy do baldaszkowych, i jest u naszego naturalisty Kluka, pod nazwiskiem szalenia opisana, a często zwana jest cykutą wodną od jéj systematycznego nazwiska.
Cykuta, jedna z największych trucizn dla ludzi i zwierząt, ma korzeń trwały, częstokroć bardzo wielki, wewnątrz komórkowaty przecięty wzdłuż, przedstawia owe komórki na sobie poukładane bardzo wyraźnie, a z przecięcia wypływa ostry sok, który wkrótce przybiera kolor pomarańczowy. Z korzenia wychodzi mnóstwo nitkowatych korzonków, częstokroć jak sieć splątanych; zapach korzenia nieco do pasternaku jest podobny, ale bardziéj obrzydliwy, na powierzchni ma wiele wypukłych obrączek które pochodzą od przegród wewnętrznych.
Z wierzchołka korzenia wyrasta łodyga gałęzista, wewnątrz czcza, pełno wodnistego i lepkiego soku, wysoka do dwóch łokci, wyraźnemi kolankami poprzedzielana. Z kolanek wyrastają gałęzie szeroko się rozchodzące, i znowu się na mniejsze dzielą. Liście gładkie, lśniące, stoją na tępych i prostych ogonkach, wyrastają z przeciwnéj strony baldachów kwiatowych. Liście te są składane, to jest z mniejszych złożone, listki te stoją parami, wierzchołek liścia tylko jednym się kończy; owe mniejsze listki rozdzielają się znowu na wiele mniejszych, niekiedy do 15 ich liczba dochodzi, te są jajowato okrągłe, ząbkowane, czasem pojedyncze, a czasem na 3 lub 5 wcięć podzielone. Baldach kwiatowy wielki wyrasta na przeciw liścia, pospolicie nie ma pokrywy, dzieli się na 12 do 18 mniejszych, zwanych baldaszkami. Każdy baldaszek opatrzony jest u dołu pokrywką z 3 do 5 listków złożoną, owoc jest bardzo małym kielichem uwieńczony, który pochodzi od pozostałéj blizny, składa się z 2 ziarn, te są jajowato okrągłe, prążkowane, nieco włosiste, bruzdowane, biało obwodzone, i podobne do nasienia pietruszki.
Ta zdradliwa roślina jest pospolitą w wodach stojących, na błotach i w rowach kopanych. Kwitnie w Czerwcu i Lipcu, staje się często przyczyną zatrucia szczególniéj dla dzieci wieśniaków, co w korzeniu jéj okrągłym upatrując niejakie podobieństwo do brukwi lub innego jadalnego korzenia, zjadają go i stają się ofiarą śmierci, jeżeli wczesny ratunek w pomoc im nie przyjdzie. W starożytnéj Grecyi przyprawiano truciznę roślinną pod nazwiskiem cykuty, i na wypicie jéj skazywano więźniów na śmierć osądzonych, takiego losu doświadczyli dwaj obywatele ateńscy Sokrates i Focyon, ztąd poszło wyrażenie cicutum bibere, wypić truciznę.
Korzeń cykuty czyni zawrót, nieprzełamaną skłonność do spania, sen śmiertelny, utratę zmysłów, bardzo wielkie osłabienie, pomięszanie, szaleństwo, łamanie w kościach, womity krwawe, czkawkę, rozpalenia, nabrzmienia, czarne plamy na ciele, suchość w gardle, a wreszcie śmierć. Po zgonie, ciało osobliwie podbrzusze i twarz nadzwyczajnie nabrzmiewają i czernieją, a z ust piana wypływa.
Zwierzętom również ta roślina jest trucizną, owce od niéj zdychają, konie i woły nie tykają jéj wprawdzie, głodem jednak do niéj zmuszone dostają zaraźliwych chorób.
Pomiędzy grzybami najzjadliwsze są:

Agaricus muscarius (Bedłka muchar).


Ma kapelusz z wierzchu pąsowo-czerwony, brodawkami białemi pstrzony, trzon opatrzony pierścieniem. Rośnie w lasach. (Patrz tab. 13).

Agaricus necator (Bedłka jadowita).


Sok mleczny cierpki i piekący, kapelusz z wierzchu oliwkowo-brunatny lub innego koloru, na brzegach włóknisty, blaski białe, trzon pełny od kapelusza bledszy, rośnie w lasach. (Patrz tab. 14).


Agaricus integer (Bedłka mierzliwa).


Blaszki pod kapeluszem białe, kapelusz niestałego kształtu i koloru, trzon bez pierścienia, sok nie wypływa po zadraśnięciu. Rośnie w lasach. (Tab. 15). Wszystkie rodzaje kolczaków, to jest grzybów mających kapelusze pod spodem kolczaste, także są podejrzane.
Najlepszym sposobem przekonania się, czy grzyby już ugotowane są jadowite, jest: przemięszać je przez minutę łyżką srebrną; jeżeli grzyby są jadowite, to niezawodnie łyżka zczernieje zupełnie jak w rozczynie chloru lub salmiaku. Przypadłości sprowadzone przez użycie jadowitych grzybów, są zatrważające w kształtach i skutkach. Nie raz żołądek do tego stopnia jest sparaliżowany trucizną odurzającą grzybów, że żadnemi dozami emetyku lub ipekakuany nie można z niego wydobyć womitów. Nieraz znów do tego stopnia ostrym pierwiastkiem innych jadowitych grzybów jątrzony, że najokropniejsze sprawia kurcze i boleści, przypadłości zupełnie do zatrucia arszenikowego podobne. Częstokroć, trzeba się uciekać aż do sondy żołądkowéj dla wyprowadzenia z żołądka truczny. Jako antydot przeciw zatruciu jątrzącemu, najlepszą jest oliwa prowancka jak najświeższa, pita całemi kwaterkami co kwadrans z odrobiną morfiny.
Wrazie odurzenia, to jest nieprzytomności umysłu, gadania od rzeczy, drżenia członków, rozszerzania źrenicy, należy nie tylko wyprowadzić przyczynę zatrucia z żołądka, lecz także dawać dużo oliwy prowanckiéj z kawą czarną bardzo mocną i lewatywy z kawy. Ciało całe nacierać octem, podawać sól amoniacką do wąchania. [14]



D. TRUCIZNY MINERALNE.

Arszenik, czyto biały, sprzedający się na wytępienie myszy i szczurów, czy żółty Auri pigmentum potrzebny introligatorom do farbowania, bardzo gwałtowną jest trucizną; najmniejsza ilość, to jest szczypta, wystarcza na zabicie człowieka pośród najokropniejszych boleści. Znam przykład zatrucia się mlékiem, w którém się utopiła mysz arszenikiem otruta, a cacka malowane na żółto farbą arszenikową, nieraz zadały śmierć dzieciom biorącym je w usta. Często także krople sprzedawane pokątnie przez szarlatanów przeciwko febrze zimnéj, leczą wprawdzie tę febrę, ale potém sprowadzają prawie zawsze bóle śledziony, puchnięcie, a następnie śmierć.
Ołów, miedź, żywe srebro często także stają się powodem zatruć przypadkowych i umyślnych. Malarze podlegają chorobom brzusznym (Colica pictorum) pochodzącym z ciągłego stykania się z farbami ołów zawierającemi; kotlarze i tokarze, mosiężniki często padają ofiarami powolnych chorób brzusznych, spowodowanych wkradaniem się pyłków miedzianych w żołądek i płuca; wreszcie złotnicy i inni rzemieślnicy trudniący się złoceniem za pomocą merkuryjuszu zapadają na choroby płucowe, pochodzące oczéwiście z wyziewów tego kruszcu. Zresztą i umyślne zatrucie może być zadane sublimatem i spowodować nieznośne boleści żołądka a nawet i śmierć.
Ałun w większych dozach, saletra nawet wzięta zamiast soli glauberskiej, obudzają wszystkie przypadłości gwałtownego zatrucia, które tylko z wielką trudnością uśmierzone być mogą.
Podzielam na trzy kategoryje pomoc, która ma być udzieloną osobom zatrutym. Najprzód, starać się winniśmy o wypędzenie trucizny emetykiem, purgującemi środkami lub sondą żołądkową; powtóre, ma być danym przeciw każdej truciźnie właściwy jéj antydot; po trzecie, pomoc lekarska na każdą przypadłość spowodowaną rozmaitemi truciznami (ból, zapalenie, zatwardzenie lub zbytnie rozwolnienie, odurzenie, kurcze, konwulsyje i spazmy) powinna być udzieloną choremu.
Antydotem przeciw arszenikowi, jest trzeci niedokwas żelaza wodnisty, potém węglan magnezyi lekko upalony, wszystko w wielkich dozach i najlepiéj w mléku. Puszczenie krwi jest prawie zawsze potrzebne, przytém postawienie pijawek na żołądek i lewatywy z mleka.
Antydotem przeciw zatruciu ołowiem jest sól glauberska lub angielska, na pół z mlékiem, oléj rycynowy (kleszczowiny), oliwa prowancka. Ale przedewszystkiém starać się wypada o wzbudzenie womitów.
Antydotem przeciwko zatruciu merkuryjuszem i miedzią (grynszpanem) są białka od jaj po sześć razem bite miotełką lub drewnianym widelcem i rozmięszane w wodzie, potém womity, oliwa prowancka.
Antydotem przeciw emetykowi i innym preparacyjom antymonu jest wyciąg gallasów lub jakiéjkolwiek innéj substancyi zawierającéj garbnik, na przykład: kory dębowéj, wierzby, tarnki.
Na kwasy wszelkie (siarczany, solny, saletrowy, królewski, pruski, szczawiowy), najlepszym antydotem jest magnezyja palona, kreda, woda wapienna, mydliny.
Na alkalije (potaż, soda; ammonijak, wapno niegaszone) dawać ocet, sok cytrynowy, rozczyn kwasu siarczanego. Przeciw wodzie chlorowéj zaś białka od jaja.





O GAZACH SZKODLIWYCH.




Z pomiędzy gazów czyli powietrz, wiele jest gwałtownych trucizn, i te trucizny tém są zdradniejsze, że będąc niewidzialnemi, ostrzegają człowieka o niebezpieczeństwie dopiero wtenczas, gdy przez oddychanie skutki z nich okropne nastąpiły. Wspomniemy tylko o tych z których przypadki są najpospolitsze.
1. Gaz niedokwas węgla. — Wtedy zawsze się tworzy, gdy przed wypaleniem węgli w piecu, zawcześnie tenże piec zamykamy. Ten gaz bezfarbny jest bardzo zabijający, i sprawia skutki znane na nieszczęście zbyt często po imieniem zagorzenia, które jeżeli z całą ścisłością nie będą leczone, najczęściéj śmierć zrządzają. Gazem ten zowie pospólstwo czadem z pieca. — Pali on się pięknym kolorem błękitnym, dla tego też w piecu łatwy jest do poznania, po wydobywającym się z węgli płomieniu tegoż koloru; ostrożność więc radzi, dotąd pieców nie zamykać, dopóki najmniejszy ślad płomienia niebieskiego na węglach spostrzegać się daje. Gdy jednak zagorzenie już nastąpiło, co poznać można po bólu czyli ciężkości głowy chorego, dzwonieniu w uszach, chęci do spania, mieniącym się wzroku, ciężkości oddychania, biciu serca gwałtowném, wreszcie opadnięciu z sił zupełnie, tak, że chory zdaje się być umarłym z twarzą czerwoną, siną lub bladą, lub jeżeli niektóre z tych znaków się okażą, radzę natychmiast użyć następującego sposobu ratunku.
Najsamprzód wynieść osobę na wolne powietrze, nie obawiając się działania zimna, gdyż to jest owszem potrzebne, następnie ją rozebrać i położyć w znak, zważając by głowa i piersi były nieco wzniesione w celu ułatwienia oddychania. Nadewszystko wystrzegać się należy kłaść chorego w łóżku ogrzane, i dawać mu enemy z dymu tytuniowego. Dawać mu należy ocet zmięszany z trzema częściami wody i trochę soku cytrynowego, równocześnie kropić całe ciało a szczególniéj twarz i piersi mieszaniną zimnéj wody z octem i pocierać ciało szmatkami zmaczanemi w tymże płynie lub w spirytusie kamforowym, wódce kolońskiéj, i t. p. Po trzech lub czterech minutach osuszyć potrzeba części zwilgocone, przez wytarcie ich serwetą rozgrzaną, i znowu po trzech lub czterech minutach rozpocząć nakrapianie i smarowanie ciała octem zimnym rozwolnionym. Środki te ciągle z wytrwałością powtarzać wypada. Rozcierać potrzeba skórę pod podeszwami, dłonie rąk i cały krzyż szczotką. Użyć także wypada enemy zrobionéj z wody zimnéj zmięszanéj z trzecią częścią octu, w kilka minut po jéj zadaniu potrzeba dać drugą zrobioną z wody zimnéj, z 4 do 6 łutów soli kuchennej i 2 łutów soli gorzkiéj, (siarkową magnezyją). Przesuwać pod nosem patyczek zasiarkowany zapalony, dla podrażnienia tego organu, lub zamiast siarki dać do wąchania (lecz tylko przez czas krótki) roztworu amonii. W miejscu tych środków można w nosie sprawić małe podrażnienie, włożywszy weń trąbkę z papieru lub piórka. Wpuszczać potrzeba wewnątrz powietrze. Gdy nie ma do tego stosownego przyrządzenia, można to uskutecznić przez przyłożenie swych ust do ust chorego, i następnie dmuchając. Jeżeli pomimo wszelkiego ratunku, chory znajduje się w stanie ospałości, nie traci ciepła naturalnego, jeżeli twarz zachowuje czerwoną, powieki nabrzękłe, oczy wystające, potrzeba mu krew puścić z nogi lub żyły powierzchownéj na szyi, (vena ingularis externa). Ten sposób jest lepszy od leczenia za pomocą emetyku, który nie zawsze może być z korzyścią zastosowany. Gdy już minie niebezpieczeństwo, kładzie się chorego w łóżko ogrzane, stojące w izbie z otwartemi oknami, starając się pozbyć osób niepotrzebnych, następnie daje mu się napić kilka łyżeczek wina mocnego, np. Malagi, Alikanto, Madery, i t. p. lub wina ciepłego osłodzonego. Emetyk w tym tylko przypadku może być korzystnie użyty, gdy po zupełném ocuceniu, chory uczuwa chęć do womitów, ciężkość i gniecenie w żołądku, lecz i w tym przypadku lepiéj użyć środków laksujących, jako to enem zrobionych z soli zwyczajnéj i siarkanu magnezyi (soli gorzkiéj).
Wszystkie środki powyższe aby celu swego dopięły, powinny być bez żadnego ociągania i przez długi czas (nawet gdyby chory zdawał się być umarłym) wykonywane. Często dopiero chory w 5 lub 6 godzin wychodzi ze stanu pozornéj śmierci, szczególniéj nie trzeba ustawać z wpuszczaniem w płuca świeżego powietrza.
2. Gaz kwas węglowy. — Jest w stanie gazu czyli powietrza bezfarbnego, znacznie cięższy od powietrza atmosferycznego, gasi ogień i zabija zwierzęta nim oddychające. Tworzy się przy wszystkich fermentacyjach, ztąd w piwnicach gdzie zachowują trunki fermentujące, znajdować się może; zapach jego jest nieco szczypiący.
Ostrożność radzi, dotąd do takich piwnic nie wchodzić, dopóki się nie przekonamy, że nie zawierają w sobie tego powietrza, co nie podlega wielkim trudnościom, pomniąc na własności tego gazu nieutrzymywania ognia; jeżeli więc w piwnicy świeca gaśnie, natychmiast uchodzić z niéj potrzeba, i jak najprędzéj ją przewietrzyć lub rozlać w niéj znaczną ilość wody zimnéj, w któréjby było rozmącone wapno, albo wreszcie kilka wiader wody zimnéj, można także dla sprawienia ciągu powietrza wstawić w piwnicę węgle rozpalone, w przeciwnym razie śmierć prędka nastąpi.Na przypadek uduszenia tym gazem, tym samym sposobem należy chorego ratować, jak powiedzieliśmy przy niedokwasie węgla.
Jeżeli wielka liczba osób przebywa w jakiém miejscu a powietrze nie jest odświeżane, powstać może zatrucie tegoż powietrza, przez utworzenie się znacznéj ilości gazu kwasu węglowego, co poznać można po obficie płynącym pocie, wielkim pragnieniu, bólu piersi, ciężkości oddychania, duszeniu, mocnéj gorączce, opadnięciu z sił i ospałości, któraby niebacznie śmierć zrządziła, gdyby niepośpieszono z ratunkiem w ten sposób, jak mówiliśmy przy niedokwasie węgla.
Gaz Siarkowodor. — Jest w stanie powietrznym, nie utrzymuje ognia, i jest jedną z najgwałtowniejszych trucizn; mała bowiem ilość tego gazu zmięszana z powietrzem atmosferyczném, prędko śmierć zrządzić może. Lubo nie ma żadnego koloru, łatwo go jednak poznać można po nieznośnym zapachu i smaku jaj zgniłych. Tworzy się w zwierzętach w skutku złego trawienia, ztąd jest obfity w kloakach, kanałach i innych miejscach przeznaczonych do składania nieczystości. Skoro zapach jego uczuć się daje., potrzeba starać się o jego zniszczenie, co najlepiéj uskutecznić za pomocą wykadzenia chlorem, który siarkowodorowi przez zmienienie jego natury szkodliwość odbierze.
Jeżeli zaś już zatrucie nastąpiło, użyć następującego środka ratunku. Po otruciu tym gazem, chory czuje się słabym, zbiera mu się na womity, drżenie konwulsyjne w całém ciele się okazuje, a szczególniéj w piersiach i żuchwach, skórę ma zimną, oddychanie łatwe ale nieregularne i puls także nieregularny.
Jeżeli choroba jest cięższa, cierpiący pozbawiony jest przytomności, uczucia i ruchu, ciało ma zimne, usta i twarz sine, piana pomięszana z krwią z ust się wydoba, oczy zamknięte bez blasku, źrenica rozszerzona i bez ruchu, puls słaby lecz częsty, bicie serca nieregularne, oddychanie krótkie, trudne i jakby konwulsyjne, członki są bezwładne. Często także pewien rodzaj drgania na ciele spostrzegamy.
Jeżeli choroba jest jeszcze cięższa, muskuły ściągają się raptownie, lub krótko trwale; a potém następują poruszenia konwulsyjne z wyginaniem krzyża połączone, chory wydaje krzyk podobny do ryczenia wołu, skóra, oddech, bicie serca, twarz, usta i źrenice są zupełnie takie, jak wspomnieliśmy poprzednio.
Leczenie zatrutego tym gazem jest następujące: najsamprzód wynieść go potrzeba na wolne powietrze, kropić go mięszaniną zimną octu i wody i nacierać szczotką z włosów. Gdyby był pod ręką chlor rozpuszczony w wodzie, możnaby go przez chwilę trzymać pod nosem chorego, jednak nie bardzo długo, z przyczyny, że działa szkodliwie na płuca; środek ten jest bardzo dobry, jeżeli jest prędko użyty.
Jeżeli chory połknął nieco płynu zgniłego z kloaki, potrzeba mu jak najprędzéj wzbudzić womity przez danie do zażycia łyżki oliwy, lub dwóch granów emetyku, albo 24 granów ipekakuany, co jest skuteczniejsze od oliwy.
Gdyby te środki okazały się niedostateczne, bicie serca było ciągłe, nieregularne i gwałtowne, wtenczas potrzeba choremu puścić krew z ramienia, miarkując jej ilość stosownie do sił chorego. Jeżeliby pierwsze puszczenie krwi nie zrządziło pożądanego skutku, drugi raz można je powtórzyć. Cierpienia nerwowe, spazmy i konwulsyje uśmierzyć potrzeba kąpielami zimnemi. Po kąpieli położyć wypada chorego w pościel ogrzaną i krzyż mu rozcierać. Naostatek, wtedy przyłożyć potrzeba synopizmy i wizykatoryje na nogi, jeżeli po użyciu wszystkich powyższych środków, chory nie odzyskuje przytomności, czucia i ruchu. Te są środki ratowania przy otruciu powyższemi gazami w gwałtownych przypadkach, gdyby jednak lekarz na miejscu się znajdował, zawsze lepiéj byłoby użyć jego pomocy.
Odmarznięcie i zamarznięcie wymaga rozsądnéj pomocy, przejście bowiem zanadto szybkie z zimna do ciepła, nadzwyczaj jest szkodliwém i zabić może zmarzłego człowieka, lub stać się powodem do gangreny nóg, rąk lub innego członka. Przenieść zmarzłego człowieka do izby chłodnéj, położyć go na wygodném łóżku, rozcierać go śniegiem, a gdy życie wracać zaczyna, obłożyć mu ręce i nogi i zmarzłe członki chustkami zmaczanemi w zimnéj wodzie. Ludziom krwistym należy puścić krew zaraz po powrocie do życia, dla zapobieżenia późniejszym zapaleniom.
Oparzenia ogniem, cieczami gorącemi, witryolejem i innemi kwasami, najlepiéj się leczą wodą wapienną, pomięszaną z oliwą prowancką lub z olejem migdałowym, ale nadzwyczaj dobrze działają także wata, kartofle tarte, konfitury, lub galareta z pożyczek, nareszcie woda jak najzimniejsza przykładana bezustannie.






RANY, ZŁAMANIA I WYWICHNIĘCIA.




Są okoliczności w których niebezpieczeństwo jest tak naglące, że często nie ma nawet czasu posłać po doktora; chory umrzéć może za nim przybędzie lekarz, szczególniéj gdy mieszka daleko, jakto pospolicie bywa na wsiach. Każdy człowiek w takim razie jest lekarzem; dla tego bardzo pożyteczną jest rzeczą aby każdy znał sposoby zaradzenia w nagłych przypadkach, wiedział co robić należy, a czego unikać. Tak na przykład jeżli w zemdleniu, otruciu lub skaleczeniu wielkiéj arteryi, nie poratuje się chorego spiesznie i raptownie, prędko umrzéć on może; gdy tymczasem starania stosowne, jako to wyniesienie na świeże powietrze w pierwszym przypadku, wymioty w drugim, zawiązanie rany w trzecim, mogą go wyrwać od śmierci w całém znaczeniu tego wyrazu.
Kiedy więc zdarzy się jaki przypadek, należy najprzód powoli, z zimną krwią wybadać o co idzie, bo nic nie jest szkodliwszego, jak niewczesny pośpiech i przestrach; one bowiem nie dozwalają zbadać jakiéj słabości należy zaradzać, i stają się często przyczyną pomyłek, które stać się mogą równie zgubnemi jak sam przypadek. Pierwszém staraniem być powinno, iżby osobę którą spotkał przypadek, wygodnie posadzić lub położyć tak, jak tego wymaga potrzeba i miejscowość, i żeby odkryć część uszkodzoną; oddalić potém niezgrabnych gadułów i tchórzów.
Kiedy się nie jest w możności dać stosowny ratunek, lepiéj jest zaczekać przybycia osoby znającej się, niż używać środków zaradczych na ślepo. Kiedy się zaś jest pewnym co należy robić, trzeba postępować porządkiem, spokojnie, a nadewszystwo wytrwale, niezrażając się pozorną nieskutecznością swoich starań. Często bowiem np. u topielców i wisielców wróciło życie, w chwili kiedy ich osądzono już za zupełnie umarłych.
Jest obowiązkiem każdego przyjaciela ludzkości, postawić się w możności ratowania siebie, lub drugich w razie przypadku, zanim przybędzie lekarz. Człowiek oświecony, powinien miéć stałość, przytomność umysłu i rozwagę; trzeba żeby w nagłéj potrzebie umiał korzystać ze wszystkiego z czego tylko można, co tylko ma pod ręką. Niech wie, że środki najprostsze, jakie się wszędzie znajdują, są oraz najskuteczniejsze; a wszelkie tak nazwane niezawodne, powszechne lekarstwa, są albo nic nieznaczące, albo téż zasadzają się na sposobie zupełnie prostym, ale okrytym niepotrzebném mnóstwem dodatków, które przez to niepotrzebnie czas zabierają.

W zranieniu, rozmaite są sposoby ratowania, stosownie do natury części zranionych, rzeczy którą były zranione, przypadku jaki się wydarzył. W ogóle mówiąc, rany tém są niebezpieczniejsze, kiedy są w częściach od których zależy życie. Najniebezpieczniejsze są w głowie, szczególniéj gdy czaszka uszkodzona; następnie rany w piersi i w brzuchu. Rany zrobione narzędziem ostrém sieczném, po których czyste i równe następuje przecięcie, są mniéj niebezpieczne jak od narzędzi spiczastych lub kończatych, które robią tylko przerwanie; rany od broni palnéj, są z tego ostatniego przypadku, a nadto zostawują one w ranie ciała obce, które wyciągnąć trzeba przez operacyje chirurgiczne. Toż rozumiéć o ranach zrobionych narzędziem napuszczoném jaką jadowitością, jako to żądłem źmii, węża, wielu owadów, zębami zwierząt wściekłych, lub nożem który służył do krajania zwierząt zdechłych lub zgniłych; wreszcie rany którym towarzyszy złamanie lub wywichnięcie kości, otwarcie wielkiego kanału krwi, są bardzo niebezpieczne.
Trzeba wiedziéć wszystkie te okoliczności chcąc nieść pomoc osobom ranionym; już to czyniąc to co potrzeba, lub, co jest niemniéj ważném, nie pozwalając czynić rzeczy mogących powiększyć złe. Oczywiście że ze wszystkich ran, o których nadmieniliśmy, największa część wymaga operacyi, lub opatrywania, czego nie potrafi zrobić osoba nieznająca sztuki leczenia. W tym razie, najlepiéj chwycić się takich środków, przy którychby pomocy, chory czekając na lekarza, najmniéj cierpiał.
W ranach prostych, dotykających tylko skóry, lub części miękkich, jakiemi są przecięcia mniéj lub więcéj głębokie, należy się starać o jak najprędsze połączenie części rozciętych.
W tym celu, należy się wystrzegać rozdzierania brzegów rany, lub wprowadzania w to miejsce, jak to zwyczajnie bywa, wody słonéj, tabaki, balsamów, cieczy mocnych i innych lekarstw, mających własność powiększania bólu i opóźniania zabliźnienia. Równie szkodliwą jest rzeczą naciskać rany, aby krew wyszła.
Należy najpierw obmyć je starannie gąbką napojoną wodą ciepłą, lub świeżą, dla oczyszczenia ich zsiadłéj krwi, piasku, ziemi i innych obcych cząstek. Potém ściska się jak najmocniéj obydwa brzegi rany i pokrywa je plasterkiem angielskim, a następnie obwiązuje.
Główném tu działaniem jest zbliżenie dwóch brzegów rany i utrzymanie w bezpośredniém zetknięciu tak, żeby tam powietrze ani inne obce ciała nie mogły działać na części rozdzielone. Każdy więc środek temu pomagający, należy uważać za dobry, nadewszystko gdy prędzéj go można użyć jak innego.
Niedawno wynaleziona substancyja zwana collodium (bawełna strzelnicza rozpuszczona w eterze siarkowym) skupia wszelkie rany najgłębsze, i najwięcéj rozszarpane, skomplikowane z przedarciem naczyń krwistych, lepiéj od wszystkich skupiających plastrów. Sciąga ona ranę tak szczelnie, że krew się tamuje, a żadna wilgoć wodnista z zewnątrz, ani krew z wewnątrz nie rozmiękcza téj substancyi. Wszystkie plastry ściągające straciły wziętość od chwili wynalezienia collodionu, który zmienił całą postać chirurgii opatrującéj. Zamiast przysypywania rany tłuczonym cukrem, mąką, żywicą sproszkowaną i przywiązywania jéj płatkiem umoczonym w białku od jaja, które po wyschnięciu tworzy dosyć mocną warstwę, można po prostu obwiązać ranę płatkiem zmoczonym w collodium.
Podobnież działa roztwór żywicy w alkoholu, w którym się macza płatek do przywinięcia; alkohol ulatniając się zostawia żywicę, która twardnieje i tworzy gatunek powłoki, ale część stała pozostająca z collodium po ulotnieniu eteru, przylega szczególniéj do skóry, a miększą jest daleko, i daleko mniéj przez to dokucza rozpalonym brzegom rany. Dzięki collodionowi (jeśli jest dobrze zrobionym), można się ustrzedz podwiązywania mniejszych arteryj.
Ale kiedy przy ranie otwartą została jaka duża arteryja, upływ krwi może zgubić chorego w kilku minutach. Trzeba go więc zatrzymać, dopókiby człowiek znający się nie zaradził temu w sposób przyzwoity. Krew z arteryi jest jasno-czerwona, wybiega z gwałtownością skacząc wyżéj lub niżéj w stosunku bicia pulsu.
Można być pewnym, iż krew bije z arteryj, kiedy ta przestanie płynąć, za ściśnieniem w miejscu głównéj arteryi członka, pomiędzy raną i sercem.
Przykłada się wtedy palec wzdłuż arteryi i przyciska się ją do kości, tak aby wstrzymać płynienie krwi. W tym stanie, od którego zależy życie chorego, zostawić należy go aż do przybycia lekarza. Można także użyć na ten cel chustki obwiązawszy nią członek, i zakręciwszy kijem lub kluczem.
Lecz jeżeli przybycie lekarza z przyczyny odległości miejsca, nie może tak prędko nastąpić, można to ściśnienie uskutecznić sposobami sztucznemi. I tak, kiedy arteryja jest mała, zatyka się ranę kulkami z skubanki dość twardemi, i te wstrzymują się kompresami, tak, aby jednym końcem wstrzymywały szarpie i ściska się mocno bandażem. Lecz ten sposób ma tę niedogodność, że sprawia ból i byłby niedostateczny jeśli rana jest duża. W tym razie ściśnienie arteryi głównéj członka jest najstosowniejsze. Dajmy naprzykład, że arteryja promienista, to jest ta na któréj się puls maca, jest zraniona w dłoni; należy mieć: 1° bandaż zwinięty w krążek dosyć długi; 2° wstążkę mocną jakąkolwiek lub taśmę; 3° kawałek grubego papieru trzy cale w kwadrat, w końcach zaokrąglony, 4° nakoniec mały kijek cztery cale długi i gruby jak palec. Oto sposób jak tego użyć: Przykłada się bandaż zwinięty do części wewnętrznéj ramienia, dwa lub trzy cale nad łokciem w miejscu gdzie się czuje bicie pulsu i owija się członek, a brzegi kompresu spina szpilkami. Z drugiéj strony kładzie się ów kawałek papieru, przyciska stosownie do zgięcia téj części ciała, potém przewiązuje się dwa razy wstążką lub taśmą dosyć wolno, żeby można zakręcić kijkiem, a przez to spłaszczyć arteryją. Kiedy krew przestanie ciec, przymocowywa się kijek bandażem, żeby się nie odkręcił. Tym sposobem wstrzymuje się krew, a jeśli zacznie ciec na nowo, dosyć jest raz jeszcze zakręcić kijkiem. Lecz pamiętać trzeba, że to jest sposób tylko tymczasowo zaradczy, że trzeba śpiesznie przywołać lekarza. Byłoby nierozsądkiem czekać naprzykład noc całą, bo członek tym sposobem ściśnięty mógłby się zgangrenować. Jeśli zaś arteryja jest zraniona w stopie lub goleniu, sciśnięcie tymże sposobem uskutecznia się wyżej kolana od spodu, w miejscu gdzie się czuć daje bicie arteryi głównéj tego członka. Jeśli zaś rana jest w udzie, ściśnienie robi się w pachwinie, bo tu arteryja wychodzi od brzucha.
Kiedy w ranie kilka małych arteryj jest otwartych, przykłada się na ranę skubanki umaczane w rozcieku ałunu, ekstraktu saturnowego, albo też w occie winnym, w wodzie melisowéj lub czystéj kolońskiéj, szarpia zaś przywięzuje się bandażem dosyć mocno.
Rany żył są daleko mniéj niebezpieczne niż arteryj; krew która z żył wypływa jest ciemno-czerwona, i płynie jednym nieprzerwanym strumieniem; płynie zeń tém obficiéj, kiedy się naciska nad raną, to jest pomiędzy sercem a raną, a zatrzymuje się i przyciska pod miejscem zranioném. A więc ma się rzecz zupełnie przeciwnie jak w arteryjach, i to podaje sposób łatwy i pewny rozróżnienia jaki zaszedł przypadek. Zwitek szarpi przymocowany bandażem, dostatecznym jest do utrzymania tego płynienia krwi, które też nie jest tak zatrważające.
W każdym razie mocnego zranienia, chory powinien być położony wygodnie na łóżku, uwolniony od wszystkiego coby utrudzało bieg krwi, trzymany w zupełnym spoczynku ciała i umysłu, pozbawiony jadła a nadewszystko trunków mocnych, a to aż dopóki lekarz go nie opatrzy. Kiedy ma być w pewną odległość przeniesiony, najlepiéj użyć do tego noszów, na których materac lub siennik położyć należy, bo trzęsienie powozu mogłoby zaszkodzić. Takie same ostrzeżenie zachować należy przy złamaniu lub wywichnięciu.
Kiedy po upadku osoba czuje w miejscu stłuczoném wielki ból, kiedy ta część ciała zdefiguruje się, i nie można nią poruszać, należy tak postępować, jakby istotnie złamanie lub wywichnięcie nastąpiło, bo ostrożność nie zawadzi. Złamanie zależy na złamaniu jednéj lub wielu kości; wywichnięcie jest to wyskoczenie z miejsca stawu, w skutek zerwania się wiązadeł, które utrzymują w związku końce kości. Członki zgniecione, stratowane, są to ściśnięcia nadzwyczajne tychże wiązadeł, które jednak nie sprawiają wywichnięcia.
Z tego łatwo miarkować jak wielkiéj potrzeba znajomości kształtu i związku naczyń, aby umiéć nieść skuteczną pomoc. Osoba nieznająca tego, może jeszcze pogorszyć złe, tak że lekarz nie może nic pomódz w zapalonych i zbolałych częściach. Przy wywichnięciu nie należy czynić ani żadnego naciągania, ani wciskania w celu wrócenia części w swoje miejsce. Nadewszystko nie należy robić tak zwanych naciągań, które pospolicie zależą na mocném ciągnieniu i kręceniu w rozmaitych kierunkach wywichniętego członka; być może iż trafi się jeden przykład naprawienia wywichnięcia, ale za to sto innych przykładów przekonywają o ważnych szkodach, jakie ten sposób sprawić może; lepiéj jest nie miéć zupełnie żadnéj pomocy, jak miéć taką.
Przy złamaniach i wywichnięciach niebezpieczeństwo nie jest tak naglące, jednak pośpiech wielką jest pomocą.
Osoby nieznające się na sztuce leczenia, powinny się ograniczyć na podniesieniu chorego zręcznie i ostrożnie, wstrzymując nadewszystko członek uszkodzony, tak aby nie doznał żadnego poruszenia, w czasie przenoszenia. Po złożeniu chorego na łóżku, należy go rozebrać, odzież na części cierpiącéj należy rozciąć nożyczkami, aby uniknąć wszelkiego naruszenia bolesnego.
Członek należy położyć zlekka na poduszcze w położeniu na pół zgiętém, bo to jest najwygodniejsze, albo zresztą jakie chory sam uzna za najstosowniejsze. I tak czekać należy przybycia lekarza; jeźli się spóźnia, można członek obłożyć płatkiem umaczanym w ciepłéj wodzie, z przydaniem łyżeczki od kawy octu winnego lub spirytusu kamforowego. Tym sposobem, którego bez wszelkiego zaszkodzenia użyć można, utrzymuje się członek w stanie w jakim był po przypadku, i lekarz nie zastaje członka uszkodzonego w gorszym stanie. Niestósowne ratowanie staje się często powodem kalectwa i śmierci.

Ratowanie utopionych.


Żadna pomoc nie jest skuteczną topielcowi pływającemu na powierzchni wody: nie mógłby bowiem wypłynąć z odmętów, w których znalazł śmierć, na powierzchnią, gdyby się w nim nie były rozwinęły gazy wynikłe z gnilizny trupiéj.
Lecz gdy człowiek umyślnie w celu odebrania sobie zycia, czy też przypadkiem wpadnie w głębie wody, trzeba go z niéj wydobyć jak najśpieszniéj, i zanieść w miejsce suche i miernie ciepłe. Zdjąwszy z niego wszelkie ubranie, położywszy go na materacu owiniętego w kołdry wełniane, trzéć go wypada wełnianemi lub przynajmniéj bawełnianemi szmatami, jak najlepiéj ogrzanemi. Kładzie go się cokolwiek na bok prawy, z głową lekko podniesioną aby mógł oddać wodę która przeszła w płuca. Potém używa się wszystkich środków zaleconych wprzódy, gdy była mowa o uderzonych gazami.

Ratowanie powieszonych.


Gdzie tylko zobaczysz powieszonego tam go odwieś, połóż na materacu i postępuj z nim jak w przódy powiedziano, o ratowaniu uduszonych. Prawa żadnego kraju nie wzbraniają nieść pomocy człowiekowi powieszonemu.

Ratowanie dzieci nowo-narodzonych i nieoddychających.


Dziecko przyjść może na świat uduszone, wówczas nie krzyczy, jest sine, usta ma fijoletowe, a członki miękkie i spadające. Takie dziecko umrzéć może łatwo, jak mu się nie da śpiesznego ratunku. Należy otrzéć dziecko ciepłemi szmatami, wytrzéć go chustką napojoną wódką lub octem, za pomocą pióra wydobyć z gardła śluz tam się znajdujący, podrażnić piórkiem nozdrza i wrazie gdyby to wszystko nie pomogło, nadąć je lekko przez usta powietrzem własnych piersi, nakoniec dać kąpiel ciepłą.







  1. Za Piastów znanémi z trunków były piwo i miód; za Jagiellonów dopiero weszły w użycie wina i wódki. Wszakże ślady mamy pewne, że w pierwszym tym okresie tak wino jak wódkę kupowano tylko w aptekach. Młodzież do ostatnich prawie czasów nie znała jak wodę do ugaszenia pragnienia.
  2. Baron Parmentier, Członek Instytutu Francyi, urodzony w r. 1737 w Montdidier, przywiózł do Francyi z Ameryki kartofle i upowszechnił je, za co mu miasto rodzinne wzniosło pyszny spiżowy pomnik w r. 1850,  U nas pierwszy rozpowszechnił kartofle Biskup Krakowski Załuski, jak się tego dowiadujemy w katalogu Biskupów Krakowskich księdza Łętowskiego. Obacz co o wpływie kartofli i wódki, na tworzenie się kołtuna powiedział Dr. Oczapowski w swym praktycznym wykładzie chorób kołtunowych na str. 65.
  3. Pisane w jesieni roku 1855.
  4. Genijalny Dr. Dworzaczek mówi o śmierci w następujących pięknych słowach: „Śmierć jest ducha porodem, wyłonia go z materyi, kruszy jego więzy, wracając go światu duchów, gdzie promienieje świętéj miłości ogień, gdzie niezawisły i wolny, właściwe sobie szczęście tworzy, jak go widział i uczuł na ziemi, odzwierciadlone według boskiego wzoru.“ O życiu rozprawa VIII.
  5. Ach gdzież rozum i oczy podział ten, który ręki Boga w całém przyrodzeniu nie widzi? wszystko w nim zamiar, mądrość, porządek dowodzi.
    Tońska.
  6. Dr. Marcinkowski z Poznania, mówił mi o jednym z starych pacyjentów swoich: „Ten starzec umierając pławił się w roskoszach oczekującéj go przyszłości, tak wielka była wiara jego, tak go upajała pewność szczęśliwego wieczno-bytu.“
  7. Jednakowoż oswojenie się z widokiem śmierci nie powinno prowadzić do wzgardy życia. Zanadto daleko w tém zaszła sekta Stoików, pod innemi względami tak szlachetna, cnotliwa, w Opatrzność i przyszłość życia wierząca. Wystawiali oni przyszłe życie w barwach tak świetnych, tak szczęścia pełne, że nawet obudzili w swych uczniach niezwalczony wstręt do życia. Pokochanie się w śmierci stało się nawet powodem do prawdziwéj epidemii samobójstwa. Kleombrot zamożny i szanowny obywatel z Ambracyi, dowiedziawszy się że dusza jest nieśmiertelną, rozdał skarby swoje i rzucił się z wysokiéj wieży, by jednym skokiem dosięgnąć nieśmiertelności. Za jego przykładem poszło prawie sześćdziesięciu uczniów Hegezyjasza z Cyreny, opowiadającego filozofiją Stoików w Aleksandryi. Ptolemeusz Filadelfus, król Egiptu, musiał zakazać téj pocieszającéj ale zbyt ułudnéj nauki, by ciągle szerzącemu się i kraj z celnych obywateli wyludniającemu samobójstwu tamę położyć. Musiał zachęcać poetów i filozofów do opisu zastraszającego Tartara, Styksu, Cerbera i Furyi.
    Seneka młodszy, zadając sobie śmierć na rozkaz swego ucznia i Cesarza, okrutnego Nerona, rzekł: „Mors summum bonum Diis denegatum!“ (Śmierć najwyższe Bogom odmówione dobro!)
    Plinijusz naturalista, ten sam który na Wezuwijuszu zginął ofiarą ciekawości swojéj, szczerze wierzył w nieśmiertelność duszy, o życiu zaś mawiał: „natura vero nihil hominibus brevitate vitae preditit melius.“ (Natura nie mogła obdarzyć niczém lepszém jak krótkością życia.) A zatém poganie wierzyli w nieśmiertelność duszy i nie lękali się śmierci, nie powinno nas tedy dziwić, że Chrześcijanie szczerze wierzący patrzali na śmierć jak na prawdziwe uwolnienie duszy z więzów ciała. Święty Paweł Apostoł, reformator Melanchton i szczytny poeta teolog Herder, trzy potężne dusze i intelligencyje, witali zbliżającą się śmierć czułemi i wzniosłemi, w literaturze jako święty zabytek pozostałemi słowami.
  8. Wiemy, że ten podział nie jest ściśle naukowym, i znamy różnice zachodzące pomiędzy trucizną, jadem i zarazą; tutaj jednakże w dziele przeznaczoném do użytku popularnego, nie wahaliśmy się iść za przykładem innych Autorów, i w artykule o truciznach pomieścilśmy wszystko, co człowiekowi szkodzić może jako trucizna w ścisłém znaczeniu tego słowa, jako jad i jako zaraza.
  9. Z siedmiu młodzieńców, guwernerów, kupczyków, urzędników, i obywateli, którzy na początku tego roku, leczyli się w jednym z naszych najznakomitszych zakładów zdrowia, pod okiem bardzo doświadczonych lekarzy na choroby weneryczne, ani jeden jeszcze dotąd nie wyzdrowiał, lubo wszyscy wypuszczeni byli jako wyleczeni po kilkomiesięcznym pobycie z szpitala. U wszystkich wybuchnęła późniéj syfilis z nową wściekłością, Podobnych przykładów mógłbym zacytować tysiące.
  10. Zalecam wszystkim lekarzom w Polsce praktykującym i chcącym być obeznanymi z właściwością klimatu i usposobień chorobliwych miejscowości, czytanie i zgłębienie nieoszacowanego dzieła ziomka naszego Doktora J. Oczapowskiego pod tytułem „Praktyczny Wykład Chorób Kołtunowych“ które wyszło w Warszawie w Drukarni Banku Polskiego w r. 1839.
  11. Dawnemi czasy każda wieś polska miała obowiązek płacić „psiarskie.“ (obacz Rzyszczewskiego codex dipplomaticus str. 208.)
  12. W roku 1855 we wsi Dobrzyjałowo pod Łomżą, wymarła cała rodzina wieśniaków, złożona z siedmiu osób, w najokropniejszych męczarniach ofiarami łakomstwa: zjedli polędwicę z wołu, który zdechł na chorobę karbunkułową.
  13. Przypis własny Wikiźródeł Błąd logiczny w przykładzie, zapewne miało być – zamiast jagód.
  14. Dr. Julian Weinberg, który napisał bardzo piękne dzieło: O grzybach i bedłkach jadowitych i jadalnych; zaleca także kataplazmy na brzuch z piołunu moczonego w winie.
    Dr. E. Majewski „O grzybach jadowitych krajowych” Kraków 1839.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin.