Komedye wybrane (Lope de Vega, tłum. Święcicki, 1881)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lope de Vega
Tytuł Komedye wybrane
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1881
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Święcicki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Feliks Carpio Lope de Vega.

KOMEDYE WYBRANE
Kara — nie zemsta. Najlepszym sędzią król.
Gwiazda Sewilska.
W PRZEKŁADZIE
Juliana Adolfa Święcickiego.


WARSZAWA.
NAKŁAD I DRUK S. LEWENTALA.
Nowy-Świat N-r 39.

1881.
Дозволено Цензурою.
Варшава, 29 Декабря 1880 г.






LOPE DE VEGA.

Kiedy inne narody trzymały się niewolniczo wzorów klasycznych z krzywdą dla indywidualnej samodzielności, Hiszpanie, dalecy od ślepego poddawania się przepisom i krytyce starożytnych prawodawców literatury, zachowali wybitną oryginalność, która, począwszy od XIII aż po koniec XVII wieku karmiona wyłącznie narodowemi żywiołami, wytworzyła bogactwo literatury, mianowicie dramatycznéj, zdumiewające!... Hiszpania liczy 423 autorów, których sztuki objęte zostały katalogami i stanowią olbrzymią cyfrę 2600 tragedyj, komedyj i dramatów, nie licząc w to 464 sztuk nieznanych z nazwiska autorów. Ta olbrzymia płodność fantazyi hiszpańskich poetów stała się skarbnicą dla reszty Europy, która w niej jawnie i skrycie pomysły do dzieł swoich czerpała.
Jakkolwiek scena hiszpańska przed Lope de Vegą miała już utalentowanych pracowników (Juan de Encina, Gil Vicente, Torres de Naharro, Juan de la Cueva i Lope de Rueda); to jednakże pisarze ci, doskonaląc stopniowo już-to rozwój intrygi, już-to plastykę charakterów, nie umieli jeszcze spożytkować wszystkich żywiołów swojskich i owładnąć wszystkiemi tajemnicami sztuki, ku wytworzeniu nawskroś narodowego i wymaganiom artyzmu odpowiadającego dramatu. Dopiero Lope de Vega, którego Cerwantes cudem natury (monstruo de naturaleza) a inni współcześni feniksem gieniuszów nazywali (fenix de los ingenios), wprowadził sztukę dramatyczną w Hiszpanii na nowe tory.
Gienialny ten pisarz urodził się w miasteczku asturyjskiém Carriedo 25 listopada 1562 r.; a więc na 18 miesięcy przed Szekspirem. Od lat dziecięcych okazywał niepospolite zdolności i miał szczególne do poezyi upodobanie; w piątym roku życia rozumiał język łaciński i nie umiejąc jeszcze pisać, dyktował własne wiersze kolegom, których opłacał śniadaniami a następnie poetyczne elukubracye wymieniał za cacka i obrazki. Mając lat 12 wstąpił do kolegium cesarskiego w Madrycie, należącego do jezuitów, gdzie układał cztero-aktowe komedyjki, tańczył, śpiewał i robił szpadą, a wreszcie odbywał studya na uniwersytecie d’Alcala de Henares, których jednakże nie ukończył. Zostawszy wcześnie sierotą, Lope de Vega, mając opiekuna w wuju, inkwizytorze don Miguel del Carpio, ogołocony został z ojcowizny przez jednego z krewnych, który z niewielkim majątkiem poety uciekł do Ameryki. Gnębiony niedostatkiem wkrótce opuścił Madryt i zaciągnął się w szeregi armii Filipa II pod komendę margrabiego de Santa Cruz, jednego z najgłośniejszych wodzów owego czasu, z którym odbył kampanią w Portugalii, wówczas przez wojsko hiszpańskie zajętej i przyjął udział w potyczce pod Terceirą roku 1577. Sprzykrzywszy sobie po roku służbę wojskową, powrócił do Madrytu, gdzie zainteresował się nim bliżej Jeronimo Manrique de Lara, biskup w Avila i dwunasty wielki inkwizytor, który poruczył naszemu poecie obowiązki swego sekretarza. W końcu 1578 rozstał się ze swym chlebodawcą z powodu miłości, którą ciężko musiał odpokutować, gdyż „samo imię kobiety, którą ubóstwiał, oblewało go potem krwawym a mroźnym“. Zerwawszy zupełnie z Doroteą, przyjął obowiązki sekretarza księcia Alby i pod wpływem Dyany Montemayora, natchnionéj Arkadyą Sennazara, napisał także Arkadyą, w któréj podług Montalvana i sam poeta i pan jego biorą współudział. Po kilku latach wrócił pod dach zacnego biskupa w Avila, aby się stanowi duchownemu poświęcić. W r. 1584 jednakże ożenił się z Izabelą d’Urbino, dziewicą wielkiej piękności i niepospolitych zalet moralnych. Lecz zaledwie zaczął kosztować słodyczy rodzinnego życia, został wtrącony do więzienia za zabicie jakiegoś hidalga, który obrażony na poetę, stanął z nim do pojedynku. Dzięki usilnej protekcyi, skazany był tylko na wygnanie z Madrytu. Poprzedzony już sławą udał się do Walencyi, która, podobnie jak Sewilla, starając się rywalizować z Madrytem, posiadała w swych murach uczonych, artystów i poetów dramatycznych, z któremi Lope de Vega serdeczne zawarł stosunki.
W tym czasie umarła Izabela. Dotknięty głęboko tym ciosem, zaciągnął się poeta w wojenne szeregi Filipa II, który właśnie wyprawiał „niezwyciężoną armadę“ przeciwko Anglii. Wpośród szczęku oręża wykończył swoję „Piękność Angeliki“ (Hermosura de Angelica), poemat epiczny w dwudziestu pieśniach, pod wpływem Aryosta napisany. Powróciwszy do Madrytu, był kolejno sekretarzem margrabiego de Malpica, margrabiego Sarria a wreszcie zawarł powtórne związki małżeńskie z Joanną Guardia, z którą miał dwu synów i córkę.
Ale szczęście poety trwało niedługo: ukochany syn jego Karol, w którym ojciec zogniskował wszystkie nadzieje, umarł w siódmym roku życia a wkrótce potem Joanna poszła za synem, zostawiwszy maleńką sierotkę Felicyannę. Rozpacz Vegi nie miała granic. Złamany temi klęskami zwrócił się ku religii w tém przekonaniu, że Bóg za dawne grzechy zsyła nań krzyże i wzywa do ekspiacyi. Odtąd zerwał ze światem, poświęcił się modlitwie, miłosiernym uczynkom, a wreszcie został księdzem w 1609 roku. To nowe powołanie jednak nie przeszkadzało mu eksploatować i dalej skarbów dramatycznego talentu, którym wywalczył sobie imię rozgłośne i dostatek; owszem, więcej niż kiedykolwiek gieniusz jego niezrównaną potęgę twórczości rozwinął.
Znaczna większość komedyj tego pisarza właśnie powstała w dobie życia kapłańskiego. Lope de Vega potrafił zjednoczyć w sobie najgorliwszego kapłana z najpopularniejszym i najnamiętmiejszym pisarzem dramatycznym. Skazany na ciągłe troski w życiu rodzinnem, doświadczył jeszcze nowej zgryzoty, gdy syn, którego radby był widzieć oddanego naukom, w dwudziestym roku życia wstąpił jako ochotnik do floty i zginął. Na domiar nieszczęścia naturalna córka poety, Marcela, ukochana przez ojca, wstąpiła do klasztoru, zrywając tym sposobem nić ostatnią, poetę ze światem wiążącą. Odtąd zdaje się być zmęczony wszystkiém, nawet sławą, gdyż wychodząc, przebierał się, aby go nie poznano, a zdrowie jego żelazne zaczęło niknąć, podkopywane postem i praktykami ascetycznemi. Umarł w 73 roku życia, dnia 27 sierpnia 1635 roku.
Śmierć Lope de Vegi pogrążyła Madryt w żałobie, a naród usiłował przynajmniej wspaniałość pogrzebowych ceremonij dostroić do wyżyn olbrzymiej jego sławy. Żaden wielki człowiek w żadnym narodzie z taką sławą nie wstępował do grobu.
Nadzwyczajna płodność Lope de Vegi stała się prawie legendową, potrzebował on dwa dni czasu do napisania komedyi a niektóre wykończał w 24 godzinach. Dzięki téj niesłychanéj płodności Lope de Vega napisał dwa poematy historyczne: „Piękność Angeliki“ i „Jerozolima zdobyta“; cztery mitologiczne: „Circe“, „Andromeda“, „Filomena“, „Proserpina“: cztery legendowe: „Św. Izydor“, „Dragontea“, „Korona tragiczna“ i „Najświętsza Panna z Almuneda“; poemat żartobliwy la Gatomaquia (wojna kotów); wiele poematów opisowych i dydaktycznych, mnóstwo sonetów, romansów, ód, elegij, wiele prac przeplatanych prozą i wierszem; osiem noweli prozą, sporą ilość prac dydaktycznych, a wreszcie tysiąc pięćset komedyj i przeszło 400 autosów i między-aktów.
Fée oblicza, że gdyby Eug. Sue, Al. Dumas i Sand pisali swe romanse wierszem, wszystkie ich dzieła, razem wzięte, stanowiłyby zaledwie małą cząstkę tego, co nasz autor sam napisał. Stosunek zaś liczebny prac Delilla, jednego z najpłodniejszych poetów Francyi, do utworów Lope de Vegi, jest jak 1:116.
„Prawdziwej komedyi celem jest odtwarzanie czynności ludzi i malowanie obyczajów tego wieku, w którym żyli“, mówi w swéj „sztuce dramatycznéj“ Lope de Vega, a wszystkie jego prace powyższemu określeniu zadosyć czyniąc, drogocenny skarb stanowią.
Zrobiwszy stanowczy rozbrat z klasycznemi regułami jedności, Lope de Vega, szukając natchnienia w poezyi ludowéj i dając jéj formę artystyczną, odpowiednią wymaganiom czasu, urzeczywistnił przygotowane już zlanie się poezyi uczonej z ludową, a tem samem stworzył prawdziwą poezyą narodową, która w sferze sztuki dramatycznej wywołała właściwy teatr narodowy.
Ogrom prac scenicznych Lope de Vegi najrozmaiciej bywa przez krytyków rozkładany; dadzą się one wszakże zredukować do trzech grup o silnie odrębnym charakterze:
1. Komedye intrygi albo płaszcza i szpady, odznaczające się bogatą inwencyą i budzące żywy interes.
Tu nam autor odtwarza całe życie hiszpańskie ze scenami na balkonach, ulicach i przy wyjściu z kościołów. Szpada i sztylet u boku, gitara na ramieniu, serenady, piosenki, pojedynki, miłostki, zazdrość, pojednanie i małżeństwo — oto świat dla tych komedyj, w których służący panów odgrywają niepospolitą rolę. Główniejsze a znane nam komedye z téj kategoryi, są następujące:
Esclava de su galan (Niewolnica swego kochanka), Las bizarrias de Beliza (Kaprysy Belizy), El acero da Madrid (Woda żelazna madrycka), El perro del hortelano (Pies ogrodnika), Lo cierto por lo dudoso (Pewne za niepewne), La moza de cantaro (Panna służąca), Amar sin saber de quien (Kochać nie wiedząc kogo), Si no vieran las mujeres (Żeby kobiety nie zobaczyły), Las flores de don Juan y rico y pobre trocados (Kwiaty Don Chuana), El vilano en su rincon (Wieśniak w swoim zakątku), Por la puente Juana (Piękna Toledanka), La hetmosura aborrecida (Piękność wzgardzona), La Villana de Getafe (Wieśniaczka z Getafe), La boba para los otros y discreta para si (Głupia dla drugich — mądra dla siebie), Los milagros del desprecio (Skutki pogardy), La nina de plata (Piękność złotooka), El anzuelo de Fenisa (Wędka Fenicyi) i inne.
2. Komedye i dramaty heroiczne, osnute po większéj części na kronikach hiszpańskich i legendowych podaniach oraz na przekręcanych częstokroć faktach, z obcéj historyi zaczerpniętych, jak np.:
El nuevo mundo, descubierto por Cristoval Colon (Krzysztof Kolumb), Castigo sin venganza (Kara — nie zemsta), El caballero de Olmedo (Kawaler Olmedo), La estrella de Sevilla (Gwiazda Sewilska), El mejor alcade el rey (Najlepszym sędzią król), Historia de Wamba (Wamba), Porfiar hasta morir (Walczyć aż do śmierci), Dineros son Calidad (Pieniądze są szlachectwem), Las mocedades de Bernardo del Carpio (Młodość Bernarda del Carpio), El casamiento en la muerte (Małżeństwo w śmierci), La corona merecida (Korona zasłużona), Los Tellos de Meneses (Tello Meneses), La inocente sangre (Krew niewinna), Fuente Ovejuna (Fuente Owechuna miasteczko), El primer Fajardo (Pierwszy Fachard), El gran duque de Moscovia (Wielki książę moskiewski), La fuerza lastimosa (Los opłakany), Mudarra Gorizales i inne.
3. Komedye albo dramaty religijne, które powstały głównie w tym czasie, kiedy w ostatnich latach panowania Filipa II przedstawienia sztuk światowych zabronione zostały. Tu należą:
El nacimiento de Christo (Narodzenie Chrystusa), La creacion del mundo y el pecado del primer hombre (Stworzenie świata), La Ester, San Isidoro, Los Trabajos de Jacob (Prace Jakóba), Solida de Egipto (Wyjście z Egiptu) i inne.
4. Między-akty, króciutkie jednoaktowe sztuczki, jak:
El robo de Helena (Porwanie Heleny), El poeta, El remediador (Pocieszyciel), La hechicerra (Czarownica) i inne.
Wszystkie sztuki Lope de Vegi pisane są (z wyjątkiem Dorotei) wierszem już-to białym, już rymowanym.
Znaczna część utworów Lope de Vegi przedstawia się jako konglomeraty scen pojedyńczych wybornie pomyślanych i kunsztownie przeprowadzonych, ale nie mających żadnej spójni organicznej, żadnego związku rozumnego. Sztuki te dramatycznemi nowelami nazwać można. Inne znów prace tego pisarza szwankują pod względem akcyi dramatycznej, która nie wypływając z kolizyi namiętności, zdaje się być wynikiem fatalizmu. Wreszcie rozwlekłość dyalogów i nadmierne zawikłanie osnowy z wyraźną dla prawdopodobieństwa krzywdą — oto ujemne strony sztuk Lope de Vegi, mające niezaprzeczenie swe źródło w bezprzykładnej gorączce tworzenia, szkodzącej artystycznemu wykończeniu. Natomiast niesłychane bogactwo inwencyi, kunsztowna architektonika wewnętrznej budowy, zadziwiająca różnorodność charakterów, umiejętne odźwierciadlanie prawdy życiowej, psychologiczna znajomość serc ludzkich, klasyczny spokój w przedstawieniu najdrażliwszych wypadków, szczególna umiejętność kreślenia typów niewieścich, rycerska podniosłość uczuć, koloryt niezmiernie romantyczny i humor świeży, daleki od wszelkiej zjadliwości — oto najwybitniejsze dodatnie strony prac dramatycznych Lope de Vegi, tłomaczonych powielekroć na wszystkie europejskie języki.
Odsyłając ciekawszych czytelników do rozprawy mojej o tym pisarzu[1], nadmieniam w końcu, że dramaty, które się mają po raz pierwszy w przekładzie moim społeczeństwu polskiemu zaprezentować, są następujące: Castigo sin Venganza; El mejor alcalde el rey; i La Estrella de Sevilla.

J. A. Święcicki.







KARA — NIE ZEMSTA.






OSOBY:

Książę Ferrary.
Hrabia Fryderyk.

Albano  dworzanie hrabiego.
Rutilio
Floro
Lucindo

Margrabia de Gonzaga.
Kasandra, księżna ferrarska.
Aurora.
Lukrecya.
Batin, giermek Fryderyka.
Cintio.
Febo.
Ricardo.
Kobieta.

Rzecz dzieje się w Ferrarze i innych miejscowościach.






AKT PIERWSZY.
Ulica w Ferrarze. — Noc.
SCENA  I.
Książę Ferrary (przebrany), Febo, Ricardo.
Ricardo.

To świetny żart!

Febo.

Niezrównany.
Zaręczam, nikt nie da wiary,
Że widzi księcia Ferrary.

Książę.

Nie mogę więc być poznany?

Ricardo.

Pod tego przebrania zbroją
Zupełna swoboda będzie!...
Niebiosa téż w pewnym względzie
Swą postać odmiennie stroją.
Bo proszę, czém jest zasłona,
Kryjąca w czarną noc światy?
To przecież kostium bogaty,
Pod którym blask nieba kona.
Lecz światło tam nie zamiera:
Gwiazd fale porozpraszane —
To lamy srebrem utkane,
A księżyc wskroś je przeziera!...

Książę.

Zaczyna już pleść androny,
Wieszcz nowomodny: natchniony
W téj szkole poetów ziemi,
Co zwykli zwać się boskiemi[2].

Ricardo.

Choć ich przejąłem swobodę,
Mnie jeszcze winić nie trzeba.
Wszak plemię to wieszczów młode
Zwie księżyc aż... tortem nieba.

Książę.

Zaiste, czyż cię nie zraża,
Iż w takim poezya stanie,
Wzbudzając politowanie,
Podobna jest do kuglarza,
Co pokój wnet ci zaściele
Wstęg różnobarwnych falami.
By cud ten zrobić ustami
Potrzeba... zręczności wiele!...
Lecz kres połóżmy tej mowie,
Gdyż budzi ziewania dreszcze...
Mężatka... patrz, ujdzie jeszcze?

Ricardo.

Że anioł — każdy to powie;
Lecz jedna bróździ tu bieda,
Co wszelką szalę przeważy.

Książę.

Ciekawym.

Ricardo.

Mąż jéj na straży!
Nikomu zbliżyć się nie da.

Febo.

Wciąż siedzi jak brytan w budzie.

Książę.

O!... dziwnie wstrętnéj natury
Takiego gatunku ludzie!...

Febo.

Jeżeli z małżonków który
Mieć podejrzanych klejnotów,
Swéj towarzyszce nie broni;
To chyba dla szczodréj dłoni
Współczucie posiadać gotów.
Gdy żonę anioł zabierze,
On pół majątku bezkarnie,
Jak część swych trudów, zagarnie.

Książę.

Obłudne łotry, szalbierze,
Krew chyba z dyabłem ich wiąże!

Ricardo.

Tu mógłby uderzyć książę,
Lecz powieść moję wpzód spotka.

Książę.

Cóż tedy?

Ricardo.

Stara bigotka
Śród winnych gron i darniny
Dwie córki łaje... dziewczyny!...
Perełki... śliczniuchne kotki.

Książę.

Pozorom zbyt nie ufamy.

Ricardo.

Ztąd blizko mieszkanie damy,
Lic śnieżnych i takiéj słodkiéj,
Jak cukier sam janowcowy.

Książę.

Ma pociąg?

Ricardo.

Właściwy cerze.
Lecz wspólnik na jéj kwaterze
Wciąż żuje, nie wznosząc głowy,
Gdy do nich przyjdzie kto z miasta.

Febo.

To woły żują tak zawsze.

Ricardo.

Tu chęci jak najłaskawsze
Świadczyłaby nam niewiasta,
O prawie gdyby wiedziała.

Książę.

Więc pójdźmy...

Ricardo.

Nie zechce może
O takiéj wpuścić nas porze.

Książę.

A gdyby mię téż poznała?

Ricardo.

Fortecę wnet zdobędziecie!...

Książę.

Więc stukaj!...

Ricardo (puka).

Stukanie słyszy,
Bo czeka śród nocnéj ciszy.




SCENA  II.
Ciż sami. — Cintia w oknie.
Cintia.

Kto tam?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Kto?

Ricardo.

Ja!

Cintia.

Któż przecie?

Ricardo.

Hej, Cintio, my, przyjaciele!...
I książę sam.

Cintia.

Drwisz, zuchwały!

Ricardo.

To skutek mojéj pochwały!

Cintia.

Co, książę?... Tego zawiele!...
Że z tobą przybył, uwierzę,
Lecz, żeby pan znakomity
Mógł takiéj pragnąć wizyty
Dać wiarę trudno w téj mierze.

Ricardo.

Patrz, książę wziął to przebranie,
By los ci stworzyć godowy.

Cintia.

O! dawniéj nikt takiéj mowy
Nie brałby za żart, mój panie,
Gdy latek młodzieńczych siły,
Tak książę trwonił niegodnie,
Że jego rozpusty zbrodnie,
U ludu w baśń się zmieniły.
Lecz innéj dziś doli warta
Dłoń zacna szlachetnéj żony,
Gdy drogie przodków korony,
Przejść mogą na łup bękarta.
(Choć dzielnie żyć on zaczyna!)
Wszak gody już naznaczone,

A do Mantui po żonę
Pchnął książę własnego syna!...
Miałżeby w północnéj dobie,
Gdy już Kasandra przybywa,
Miast dawne zerwać ogniwa,
Ubliżać własnéj osobie?!...
By zhańbić go, duszo mściwa.
Twój dowcip niech się nie sili;
Bo wiem, że książę w téj chwili
Już w łożu swojém spoczywa!
Więc śpieszę pożegnać pana;
Gdy, pragnąc ze mną rozmowy,
Żart czynisz nie honorowy,
To bywaj zdrów aż... do rana!...

(Zamknąwszy okno oddala się.)



SCENA  III.
Książę, Febo i Ricardo.
Książę.

A! w progi przyjemnéj damy
Prowadzisz mię tu.

Ricardo.

Seniorze
Ja-m winien?...

Książę.

A więc nie może?
I komuż wstyd zawdzięczamy?

Febo.

O! jutro tę dziewkę hardą
Poskromię na twe rozkazy.

Książę.

Znieść takich obelg wyrazy!

Ricardo.

Któż winien?

Książę.

A ty, Ricardo!

Febo.

Lecz władca, gdy ma ochotę
O sobie znać ludu zdanie:
Czy budzi wstręt, czy kochanie,
Niech mu się pochlebstwo złote
Służalców złych nie uśmiecha,

Lecz niech przebrany, śród nocy,
Piechotą, albo w karocy,
Postępków swych śledzi echa.
Bo wszak niektórzy królowie
Już takie robili próby!...

Książę.

Zapewne — lecz dla swéj zguby,
Gdy klepek brakło im w głowie!
Bo nigdy tłum nie zostanie
Cenzorem prawd; i ten zgrzeszy,
Kto mógłby czcić przekonanie
Bezmyślne podobnéj rzeszy,
Co ślepa wciąż i niestała,
Wbrew prawu i rozumowi,
Swe sądy marne stanowi!...
Gdy zemsty ogniem kto pała
I kłamstwa ohydne szerzy
Pomiędzy ciemnemi stany;
Lud żądzą nowin porwany
Wszystkiemu na oślep wierzy.
I jeśli dzięki ślepocie
Tych nowin lud sam nie może
Ocenić na panów dworze, —
Więc panów pogrąża w błocie!...
Ja wprawdzie wciąż żyję szałem,
Lękając się wolnéj głowy
Dać w ciężkie ślubów okowy.
Lecz dotąd zawsze myślałem,
Że hrabia po moim zgonie
Na tron ojcowski zasłuży;
Gdy jednak żona w podróży,
Niech przeszłość w mgłach już utonie.

Febo.

Ślub — zaklnie te życia burze!...

Ricardo (wskazując na drzwi).

Dla słodkiéj rozkoszy ducha,
Tu proszę nadstawić ucha.

Książę (przysłuchując się).

Śpiewają?

Ricardo.

Właśnie.

Książę.

W téj dziurze
Kto mieszka?

Ricardo.

Autor!

Książę.

A czego?

Ricardo.

Dramatów!

Febo.

I na téj ziemi
Najlepszy między pierwszemi.

Książę.

Są dzielne gardła oznaki.
Lecz dzieła?

Ricardo.

Spory wzniecają.
Wrogowie zwą je tandetą,
A drudzy, wrzeszcząc wciąż veto
Poecie głośno klaskają...

Febo.

Przetnijmy spór na połowę!

Książę.

By odbyć ślub okazale,
Niech Febo najlepsze sale
I sztuki téż koncertowe
Na czas wesela wybierze.

Febo.

Rozumiem — więc takie dzieła,
By chętnie treść ich przyjęła
I szlachta i ksiąg rycerze.

(Słychać głos za sceną.)
Książę.

Czy słyszysz?

Ricardo.

Mówić zaczyna;
Jak wulkan płyną jéj słowa!

Książę (patrzy przez dziurkę od klucza).

Czy słynna to Andrelina?

Kobieta (za sceną).

„Niech myśl przepadnie grobowa,
Z pamięcią precz! niechaj zginie!
Gdy dzisiaj minioną sławę

W tortury zamienia krwawe!...
Chcę pamięć stracić jedynie,
By grom zażegnać téj burzy!
I na cóż tych wspomnień męka,
Całunem czoło me chmurzy
Gdy serce z rozpaczy pęka“.

Książę.

Potęgę ma.

Febo.

Niezrównaną!

Książę.

O! chętnie słuchałbym dłużéj,
Lecz dzisiaj wszystko mię nuży!
Spać pójdę.

Ricardo.

Już?

Książę.

Tak!

Ricardo.

Za rano!

Książę.

O nudy!

Ricardo.

Alboż to mało
Aktorek?

Książę.

Ba! i kazanie
Znów cierpkie mi się dostanie!

Ricardo.

To księciu-by zagrażało?

Książę.

Ricardo niech sąd odmieni!
Komedye — wszak to zwierciadła
W nich starca postać wybladła...
Półgłówki... młodzież... uczeni...
I ludzie z natchnioną głową...
Rycerze i fanfarony,
Dziewczęta młode, matrony,
Odzwierciedlają typowo
Treść ludzką z obyczajami
I z jéj znamieniem niestartém,
Mieszając prawdę z pół-żartem
A słów powagę z nudami!...

Toż mało, że tak nieskromnie
Gniew dziki zuchwałéj damy
Konterfekt dał mojéj famy?
Bo jasno wszak piła do mnie!
Mam czekać, aż znów ktoś srogo
Za żarty moje zapłaci?
Na dzisiaj dość... potentaci
Prawd takich słuchać nie mogą.

(Odchodzą.)



SCENA  IV.
Droga w lesie.
Hrabia Fryderyk w stroju podróżnym, lecz bogatym i Batin.
Batin.

Ja pana dziś nie poznaję,
Pod czterech wierzb siadasz cieniem,
Gdy książę z ważném zleceniem
Wyprawił syna.

Fryderyk.

Przyznaję,
Téj misyi spełnić gorliwie —
Jak chciałbym — dzisiaj nie mogę
Znękany wyruszam w drogę,
Myśl chmurną w mózgu swym żywię.
W spokojne to drzew zacisze,
Gdzie w kryształ przezroczéj strugi
Wierzbina warkocz swój długi
Zwieszając — smętnie kołysze,
Sam chciałbym uciec przed sobą!
Ten ojca ślub niespodziany,
Rujnując dziedzictwa plany
Jest dla mnie ciosem... chorobą!
Z méj twarzy i dwór i książę
Wnioskują, że nie dbam o to,
A ja z piekielną zgryzotą
Na mantuański dwór dążę!
Wbrew woli iść po macochę,
Pod grozą... i któż nie przyzna,
Że dla mnie to śmierć... trucizna!

Batin.

Już życie księcia, tak płoche,
Że dawno wszystkim obrzydło,
Przekształca się u stóp cnoty,
Bo łańcuch hymenu złoty,
To najpewniejsze wędzidło!
Baz francuzkiemu królowi,
Koń dostał się nie jeżdżony,
Piękności niewysłowionéj.
Włos krewny miał łabędziowi,
Gdy łeb podnosił zuchwały,
Ze smukłéj szyi, wspaniale,
Śnieżyste jedwabiu fale,
Do kopyt mu aż spływały.
Tak dała mu wraz natura,
Jak często kobiecie hardéj,
Poczucie wdzięków... i wzgardy;
Z nim żaden jeździec nie wskóra.
Więc w gniewie król dumne zwierzę
Do lwiéj rozkazał wieść groty,
Gdzie zwierząt monarcha złoty —
Niewolnik — smutne miał leże.
Gdy wchodząc, rumak ów śmiały
Lwa zoczył — postać swą zmienia
I grozę i stracił tak wielki
Czuł wtedy, drżąc o swe życie,
Że w każdym włosienia szczycie,
Błyszczały potu kropelki.
Po téj wizycie miał zawsze
Zwyczaje jak najłaskawsze!...

Fryderyk.

Nie przeczę wcale, Batinie,
Na ojca mojego czyny,
Małżeństwo — lekarz jedyny.
Kark najdumniejszy się zwinie
Przed czarów niewieścich siłą;
Przed lwicą piękności bożéj,
Człek dumny chętnie się korzy,
Gdy duszę mu rozrzewniło
Szczebiotem swym pierwsze dziecko,
Gotowe, za głos pieszczoty,
Oddając śmiech szczerozłoty,
I brodę szarpać zdradziecko!

Żyć będzie ojciec inaczéj,
Więc tron — potomstwo zagarnie.
Mnie wtedy nędznemu marnie
Wieść przyjdzie żywot w rozpaczy!

Batin.

Najlepiéj czas to uprości!...
Rozumny człowiek, seniorze,
Gdy zgryzot swych nie przemoże,
Ratunek ma — w cierpliwości
I humor udając złoty,
Ukrywa zręcznie kłopoty...

Fryderyk.

Macocha już mię nie zjedna.

Batin.

Nie miałżeś ich przedtem więcéj,
Gdy dwór ucztował książęcy?
Wszak ta najlepsza... i jedna!...

(Słychać za sceną krzyk trwogi.)
Fryderyk.

Zkąd krzyki te...

Batin.

Od strumienia...

Fryderyk.

Więc śpieszmy prędzéj z pomocą...
To damy... biegnę...

Batin.

A poco?

Fryderyk.

Zapytaj, tchórzu, sumienia!...

(Wybiega.)
Batin.

Kto umie szanować zdrowie,
Ten mężnym jest, co się zowie!

(Woła:)

Lucindo, Albano, Floro!...




SCENA  V.
Lucindo, Albano, Floro, Batin.
Lucindo.

Gdzie hrabia?

Albano.

Fryderyk woła?

Floro.

Już może koni chce.

Batin.

Zgoła!
Niech wszyscy tutaj się zbiorą,
Na straszny krzyk jakiejś damy
Pan pobiegł tam... ku dolinie;
Ja śpieszę za nim.

(Oddala się.)



SCENA  VI.
Lucindo, Albano, Floro.
Lucindo.

Batinie!

Albano.

Czy żarcik?

Floro.

Zaraz poznamy.
Gdzieś tentent słychać w oddali!

Lucindo.

Oj nowa hrabiemu władza
Niemiła — choć ją sprowadza!

Albano.

To wszyscy dawno poznali.




SCENA  VII.
Ciż sami i Fryderyk, niosąc Kasandrę na rękach.
Fryderyk.

Tu może pani odpocząć.

Kasandra.

Za grzeczność, dzięki, rycerzu.

Fryderyk.

O jakże los błogosławię,
Żem drogi swéj zaniechawszy
Do boru tego podążył.

Kasandra.

Znajomi pana ci ludzie?

Fryderyk.

To jest mój orszak podróżny,
Na twoje gotów usługi!




SCENA  VIII.
Wchodzi Batin, niosąc na rękach Lukrecyą.
Batin.

Kobieto, czemu tak ciężysz,
Gdy lekkich nosicie miano?

Lukrecya.

Gdzie niesiesz mię, mój rycerzu?

Batin.

Gwałtownie ratuję panią
Z tych piasków, które za sobą
Ten strumień biegnąc zostawia.
By zdobyć nimfy tak piękne
Podstępem, figlarz ten niecny
Karetę waszę wywrócił.

Fryderyk (do Kasandry).

Racz pani wyznać swe imię,
Ażebym uczcił cię godnie.
Kto jesteś, powiedz?

Kasandra.

Seniorze,
Ukrywać swego nazwiska
Nie pragnę — jestem Kasandra,
Książęcia Mantuy córka,
Obecnie księżna Ferrary.

Fryderyk.

I Wasza Wysokość sama
Tak długą podróż odbywa?

Kasandra.

Nie jestem sama — w blizkości
Gonzaga margrabia został.
Prosiłam, by mi pozwolił
Ten strumień przebyć samotnie
I skryć się przed żarem słońca.
Lecz w drodze do tego brzegu,

Co cieniem drzew mię przynęcał,
Spotkałam prądy fal, które,
Nie będąc morzem, umiały
Sprowadzić groźbę fortuny.
Lecz chyba to nie fortuna,
Gdy koła jéj zatrzymane.
Kto jesteś, powiedz, seniorze;
Jakkolwiek już twoje lica
Zwiastują szlachetność rodu,
A świadczy o niéj twa dzielność.
Nie tylko sama chcę panu
Za czyn dziękować rycerski,
Mój ojciec i markiz także
Przysługę pamiętać będą.

Fryderyk.

Podawszy mi swoję rękę,
Kto jestem — poznasz, senioro.

(Przyklęka, całując jéj rękę.)
Kasandra.

Przyklękasz — zbytek grzeczności.

Fryderyk.

Należy ci się, senioro,
Wszak jestem, pani, twym synem.

Kasandra.

Przeczucia głos martwy we mnie
Jeżeli-m tego nie zgadła.
Któż pomógłby mi jak nie pan
W tak wielkiém niebezpieczeństwie.
Niech cię uścisnę.

Fryderyk.

Dłoń swoję
Racz podać.

Kasandra.

Pozwól mi proszę
Wypłacić dług, panie hrabio.

Fryderyk.

Niech dusza moja odpowie.

(Mówią pocichu.)
Batin (do Lukrecyi).

Gdy szczęście nasze tak chciało,
Że właśnie ta wielka dama
Jest celem naszéj podróży;
Więc teraz pragnąłbym wiedziéć,

Czy jesteś tylko wielmożna,
Czy jasna lub oświecona;
Gdyż chciałbym ściśle me słowa
Stosować do twéj godności.

Lukrecya.

Od lat najmłodszych, mój panie,
Służącą jestem księżniczki:
Rozbierać księżnę i stroić
Jedyny mój obowiązek.

Batin.

Więc jesteś garderobianą?

Lukrecya.

Nie!...

Batin.

Nakształt garderobianej!...
Bogate damy miewają,
Tak właśnie jak opowiadasz,
Służące tego gatunku,
Nie panny i nie mężatki.
Są niczém — a do wszystkiego!
Twe imię, panno?

Lukrecya.

Lukrecya.

Batin.

Czy rzymska?

Lukrecya.

Tak... nie zupełnie.

Batin.

Bóg łaskaw, żem ciebie poznał,
Bo przeczytawszy jéj dzieje,
Wciąż głowę miałem nabitą,
Cnotami pogwałconemi
I trwogą bezużyteczną.
Widziałaś Tarkwinijusza?

Lukrecya.

Ja?

Batin.

Widząc, cóż-byś zrobiła?

Lukrecya.

Żonatyś?

Batin.

Zkąd to pytanie?

Lukrecya.

Twéj żony chcę się poradzić.

Batin.

Cios tęgi, wiész kto ja jestem?

Lukrecya.

Bynajmniéj.

Batin.

Więc o Batinie
W Mantuy nie wiedzą jeszcze.

Lukrecya.

I czém ty słyniesz? Ja sądzę,
Że jesteś jednym z gamoniów,
Myślących, że w całym świecie,
Ich imię sławą rozbrzmiewa,
Gdy o nich nikt nie wie zgoła!

Batin.

A broń mię Boże od tego!
Ja sławy innych nie pragnę,
Mówiłem to tylko żartem,
Bo próżność i arogancya,
Do moich wad nie należą.
Przyznaję, że chciałbym bardzo
Mieć sławę między mędrcami,
Lecz famy głos dla nieuka
Jest żniwem w głupstwa bogatem:
Coś zasiał — to zbierać musisz.

Kasandra (do Fryderyka).

Wyrazić nie jestem w stanie,
Jak miłe mi to spotkanie.
To wszystko, co mi mówiono
O panu, jest wobec tego,
Co widzę — niczém. Twe czyny
I słowa twoje są w zgodzie
Z osobą całą, mój synu,
I można z niéj wywnioskować
O duszy, która ożywia
Młodzieńca tak dostojnego!
O! wdzięczna jestem losowi,
Że zmylić drogę mi kazał,
Gdyż ten wypadek niewinny,
Znajomość naszę przyśpieszył.
Tak miło widzieć po burzy
Ten ogień świetny, którego

Zjawienie spokój zwiastuje.
Błąd był mi nocą, a morzem
Ten strumień, kareta statkiem,
Żeglarzem ja — a ty gwiazdą!
Już odtąd będę twą matką,
Seniorze, tak mię nazywaj.
Tak jestem zadowolniona,
Ten węzeł tak mi jest drogi,
Że z matki twojéj tytułu
Nierównie jestem szczęśliwsza,
Niżeli z księstwa Ferrary.

Fryderyk.

Choć widok twój, piękna pani,
Tak duszę mą onieśmiela,
Posłuchać chciéj odpowiedzi.
Dziś książę pan istność moję
Podzielił na dwie połowy.
Byt pierwszéj ciałem uczynił,
Bym duszę drugiéj był winien.
Z tych dwu urodzin, o pani,
Pierwszeństwo tobie oddaję,
Gdyż, aby z duszą się zrodzić,
Narodzić pragnę się z ciebie.
Aż dotąd nic nie wiedziałem,
Gdzie ona była, i tobie
Zawdzięczam, że ją poznałem.
Tyś dała mi drugie życie,
Bo dotąd żyłem bez duszy!...




SCENA  IX.
Ciż sami, oraz margrabia Gonzaga i Rutillo.
Rutillo.

Tam, panie, ja-m ich zostawił.

Margrabia.

Nieszczęście byłoby wielkie,
Gdyby był nie dał pomocy
Ten rycerz, o którym mówisz.

Rutillo.

Oddalić mi się kazała,
By, kąpiąc nóżki w strumieniu,

Podziwiać śnieg ich białości;
Z kryształem — perły porównać.
I gdym, wbrew swemu życzeniu,
Pośpieszyć nie mógł z pomocą,
Ten senior księżnę ocalił!...
Spostrzegłszy jak nad strumieniem
Bezpiecznie stoją przy sobie,
Pobiegłem do was z tą wieścią.

Margrabia.

Jak widzę kareta księżnéj
W wodzie i piasku ugrzęzła.

Rutillo.

Dworzanie tego rycerza,
Wydobyć ją usiłują.

Kasandra.

Przybywa dwór mój.

Margrabia.

O pani!
Tak długo w śmiertelnéj trwodze
Trzymała nas Jéj Wysokość!...
Niebiosom to ocalenie
Winniśmy.

Kasandra.

I temu panu,
Bo on mię z niebezpieczeństwa
Ocalił swą rycerskością!...

Margrabia.

A któżby jak nie pan hrabia
Mógł księżnéj dać szybszą pomoc,
Gdy wkrótce nazwie ją matką!...

Fryderyk.

Ja byłbym pragnął, markizie,
Jowisza orłem być wtedy,
By w szponach unosząc księżnę,
Poddanym pana mojego,
Ukazać ją na wyżynach!...

Margrabia.

Wypadek dnia dzisiejszego
Jest dziełem wszechmocnéj ręki,
Sam Stwórca chciał, by Kasandra
Przysługę wam zawdzięczała
I aby odtąd harmonia,

Żywioły wrogie jednocząc,
Italii była przykładem.

(W czasie téj rozmowy pomiędzy hrabią a margrabią, Kasandra rozmawia na stronie z Lukrecyą.)
Kasandra.

Gdy oni sobą zajęci,
Lukrecyo, powiedz mi, proszę,
Co myślisz o Fryderyku?

Lukrecya.

Pozwolić racz mi, senioro,
Bym szczerze myśl swą wyznała.

Kasandra.

Jakkolwiek mam podejrzenie,
Zezwalam wszakże.

Lukrecya.

Więc mówię.

Kasandra.

Mów.

Lukrecya.

Gdyby los zrządził zmianę,
Szczęśliwszą byłabyś wtedy.

Kasandra.

Masz słuszność. To téż przeklinam
Swą dolę. Lecz już się stało,
Bo gdybym zmyśliwszy powód
Wróciła — to niezawodnie
Pogrzebałby mnie mój ojciec.
A baśń o mojém szaleństwie
Italią-by przepełniła...
I wtedy wszak Fryderyka
Zaślubić-bym już nie mogła...
Gdy powrót bezużyteczny,
Ferrarę zamieszkać trzeba,
Gdzie na mnie czeka ów książę,
Którego czyny rozpustne
Już teraz mię przerażają.

Margrabia.

Pomyśleć czas już o drodze,
I z puszczy zasadzek pełnéj
Na pewny wybrnąć gościniec.
Rutillo niechaj przed nami
Do księcia śpieszy z nowiną,
Że wszystko idzie pomyślnie,

By wieść go nie uprzedziła.
Pomyślna kroczy leniwie,
Fatalna — zawsze piorunem.

(Do Kasandry.)

Jedziemy.

(Do Flora.)

Konia hrabiemu
Sprowadzić!

Floro.

Konia hrabiego!...

(Wychodzi.)
Kasandra (do Fryderyka).

W karecie wygodniéj będzie.

Fryderyk.

Posłuszny jestem, senioro!

(Margrabia podaje rękę Kasandrze, Fryderyk i Batin pozostają sami.)
Batin.

Księżniczka zachwycająca.

Fryderyk.

Podoba ci się, Batinie?

Batin.

Ma lilii uroczą postać,
Co językami pięcioma
Jutrzenkę prosi gorąco,
By ziarna złote jéj wnętrza
Na perły swoje zmieniła.
Piękniejszéj nigdym nie widział!
Na Boga, gdybym miał porę —
Bo one już odjeżdżają,
A trzymać ich nie wypada —
Powiedziałbym ci...

Fryderyk.

Nic nie mów!
Już swoją przenikliwością
W mych oczach duszę-ś odgadnął
I pragniesz schlebiać gustowi.

Batin.

Ten pączek świeżo rozwity,
To drzewko pomarańczowe,
Wonnemi kwiatami strojne,
To ciastko z ambry i złota,
Ta Wenus i ta Helena

Szczęśliwsza byłaby z tobą.
Przekleństwo tym prawom świata!...

Fryderyk.

Nie budźmy podejrzeń... chodź ztąd;
Ja będę pierwszym pasierbem,
Któremu wyda się piękną
Macocha.

Batin.

Zwolna, seniorze,
Co do mnie wolałbym raczéj,
By ci się brzydką wydała.




SCENA  XI.
Salon, wychodzący na ogród pałacu, leżącego w blizkości Ferrary.
Książę i Aurora.
Książę.

Jeżeli hrabia nie zwleka,
Kasandrę spotka w podróży.

Aurora.

Choć podróż nie tak daleka,
Ociągał się jak najdłużej;
Dopiero, gdy wieść przybyła,
Wyjechał na to spotkanie.

Książę.

Mam silne dziś przekonanie,
Że mu ta podróż nie miła.
Fryderyk liczył tajemnie,
Że państw mych dziedzicem będzie.
O planach moich w tym względzie
Mógł nieraz słyszeć ode mnie.
Ma dusza przyznaje rada,
Że dla niéj drogi i miły,
Że wobec węzłów tych siły
Małżeństwo moje — to zdrada.
Cóż czynić, skoro poddani
Oddawna błagają o to:
Nikt syna mego nie gani,
I owszem wszyscy z ochotą,
Chcieliby widzieć w nim pana,

Bo zacność hrabiego znana,
Lecz słuszna jest ich obawa,
Ze krewni po moim zgonie
Zdobywać będą swe prawa
I naród w nędzy utonie.
Boć zawsze brzemię klęsk wojny
Lud dźwigać musi spokojny.
Ten wzgląd zaważył na szali;
Poddani sprawę wygrali.

Aurora.

Los żądał takiéj ofiary.
Hrabiego żal się ukoi:
W tym względzie mądrości twojéj
Chcę własne odkryć zamiary.
Ja-m córką twojego brata,
Któremu w wiosny rozkwicie
Śmierć straszna wydarła życie.
Gdy wkrótce i matki strata
Zdwoiła sieroctwo moje,
Gdy nic mi już nie zostało;
Tyś w zamku swego podwoje
Wprowadził sierotkę małą
I odtąd biednéj dziewczynie,
Pierś dyszy rajem szczęśliwa,
Bo brata widzi w twym synie,
A ciebie — ojcem nazywa.
Gdy żyjąc razem lat tyle,
W jednych pragnieniach i wierze,
Praw jednych posłuszni sile,
Pokochaliśmy się szczerze;
Więc niechaj uczucia nasze
Hymenu węzeł utrwali,
A wspólną łez ziemskich czaszę
Pić będziem na życia fali!...
Ja-m pewna, że przy mym boku
Żal jego prędko uleci
I z czasem Kasandry dzieci
Nie będą dlań solą w oku!

Książę.

Auroro, pójdź w me ramiona!...
Śród cierni mego żywota,
Myśl twoja — gwiazdka to złota,
Przed któréj blaskiem noc kona.

W krysztale rady twéj, na dnie,
Zbawienia widzę świt błogi,
Chmar fala pierzchnie z méj drogi
Trosk brzemię z ramion mych spadnie!
Fryderyk da dłoń Aurorze!
O! radość to niepojęta!
By razem złączyć dwa święta,
Dzień ślubu mego odłożę!...

(Wchodzi Batin.)



SCENA  XII.
Ciż sami i Batin.
Batin.

Niech Wasza Wysokość raczy
Pomiędzy mną a Zefirem
Rozdzielić swe podarunki,
Bo godni siebie jesteśmy;
I nie wiem, który z nas obu
Przewyższył lotem drugiego:
Czy-m ja jest wichrem — czy on mną,
Ozy w nogach moich on — czy téż
Ja-m w skrzydłach jego się skrywał.
Księżniczka a pani moja
Przybywa zdrowo — a chociaż
Wieść mówi, że strumień dziki
Z brutalstwem nieokrzesaném
Karetę napadł — nic z tego,
Bo hrabia, w téj saméj chwili
Przybywszy, księżnę ocalił.
Wypadek ów zmienić musi
Mniemanie to pospolite,
Że nigdy się z pasierbami
Macochy zbratać nie mogą:
Toć oni z taką radością
Wracają społem, że zda się,
Syn z matką swoją rodzoną.

Książę.

Harmonia ta, mój Batinie,
Jest dla mnie drogą nowiną,
Więc Pan Bóg chciał, by Fryderyk,

Za głosem idąc rozumu
Kasandrę czule powitał
I przy spotkaniu najpierwszém,
Wyświadczył zaraz przysługę!

Batin.

Wypada przyznać, że dla nich
Spotkanie to szczęściem było.

Aurora.

I ja-bym nowin téż chciała.

Batin.

O! imię twoje, Auroro,
Wyborną daje sposobność,
By cię z jutrzenką porównać.
O czémże wiedzieć chcesz, pani?

Aurora.

Kasandra czy bardzo piękna?

Batin.

Pytanie to — nie seniorze
Przystoi, ale książęciu.
Ja-m pewien, że już z rozgłosu
To wiecie, czego powtarzać
Nie trzeba, gdyż oto idą...

Książę.

Ten łańcuch zawieś na szyi.




SCENA  XIII.
Rutillo, Floro, Albano, Lucindo, margrabia Fryderyk, Kasandra i Lukrecya wchodzą śród licznego orszaku i z przepychem.
Fryderyk.

W ogrodzie tym, o senioro,
Pawilon przygotowany
Na Wasze z księciem spotkanie.
Lecz chociaż wjazd do Ferrary
Odbędzie się z wspaniałością
W Italii dotąd nieznaną,
Zasługom twym nie wyrówna.

Kasandra.

Milczenie to, Fryderyku,
Już smutkiem pierś mą przejęło.

Fryderyk.

Znasz teraz jego przyczynę.

Floro.

Wychodzą już na spotkanie
Aurora z księciem.

Książę.

Me serce
Te państwa tobie oddaje.
Bądź odtąd ziem tych władczynią
I niechaj Pan Bóg twe życie,
Dla szczęścia twoich poddanych,
Zachowa przez długie lata.

Kasandra.

Przybywam, potężny panie,
By twoją być niewolnicą,
Ztąd splendor na dom mój spływa,
I zaszczyt ojcu mojemu,
I ziemi rodzinnéj chwała!
Bodajby tylko me cnoty
Z twojemi zrównać się mogły!

Książę (do Gonzagi.)

Markizie, pójdź w me objęcia,
Wszak tobie skarb ten zawdzięczam.

Margrabia.

Należą mi się w jéj imię
Za udział, jaki przyjąłem
W hymenie twojego szczęścia.

Aurora.

Aurorę poznaj, Kasandro.

Kasandra.

Śród innych łask méj fortuny
I tę umieszczam nadzieję,
Że przyjaźń swoję Aurora
Zachowa dla mnie — na zawsze!

Aurora.

Usługą swą i miłością
Odpowiem na te wyrazy.
Zaiste szczęsna Ferrara,
Że cię zaskarbić umiała
Dla chwały swego imienia.

Kasandra.

Z przyjęcia tak serdecznego
Pomyślność wróżę dla siebie.

Książę.

Racz spocząć — dom mój i krewni
Należny hołd ci tu złożą.

Kasandra.
(Książę z Kasandrą i margrabia z Aurorą siadają pod baldachimem.)
Kasandra.

A hrabia czemu nie siada?

Książę.

On będzie najpierwszym, który
Twą rękę dziś ucałuje.

Kasandra.

Wybaczcie, lecz téj pokory
Nie mogę przyjąć.

Fryderyk.

Zgrzeszyłbym
Przeciwko swojéj miłości,
A nawet i posłuszeństwu.

Kasandra.

Bynajmniéj.

Fryderyk (na stronie).

Idę, drżąc cały.

(Przyklęka.)
Kasandra.

Powstańcie.

Fryderyk.

Pozwól, senioro,
Potrzykroć dłoń ucałować:
Dla ciebie naprzód, bo twoim
Poddanym będę na zawsze
I twych wasalów przykładem.
Ten drugi dla księcia pana,
Którego czczę i szanuję.
A trzeci dla mnie, bo hołd ten
Oddaję nie z obowiązku,
Nie prawom ojca posłuszny,
Lecz własną spełniając wolę.
Prawdziwy hołd mój, senioro,
Bo z głębi duszy wypływa.

Kasandra.

Na szyję, tak mi oddaną
Za łańcuch, ramiona kładnę.

Książę.

Fryderyk godzien pochwały.

Margrabia (do Aurory).

Oddawna, piękna Auroro,
Twych wdzięków sława jest dla mnie
Pragnieniem twego widoku.
Więc dzięki składam fortunie,
Że mię do ciebie zbliżyła.
Spełniły się już me chęci,
Lecz dzisiaj wyznam, choć z trwogą,
Że wobec piękności pani
Pragnienie, by istnieć dla niéj
W mem sercu już się zdwoiło.

Aurora.

Téj łaski ważność, markizie,
Ocenić umiem, twe imię,
W Italii tak już wsławione,
Mówiło mi o twych czynach.

Margrabia.

Twą łaską więc ośmielony
Do ciebie odtąd należę.
Wbrew wszystkim Ferrary panom
Objawię w czasie tych godów,
Że jesteś ty najpiękniejsza.

Książę.

Odpocząć czas wam, panowie.

(Wszyscy wychodzą do apartamentów oprócz Fryderyka i Batina.)



SCENA  XIV.
Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

.
Szalona to wyobraźnia!

Batin.

Szalona? cóż tam nowego?

Fryderyk.

O! dobrze mówią, że życie
Jest snem i to snem jest całe,
Gdyż człek nie tylko w uśpieniu,
Lecz nawet czuwając, we dnie,
Tak straszne śni dziwolągi,
Że równe i nędzarzowi,
Zgryzotą przygnębionemu,
Do myśli przyjść-by nie mogły!

Batin.

Przyznaję, bo nieraz przecie,
Śród licznych siedząc przyjaciół,
Z fantazyi chciałbym jednemu
Policzek nagle wymierzyć,
Lub gardło zdusić innemu.
Gdy stoję znów na balkonie,
To mniemam, trwogą przejęty,
Że spadnę zeń i kark skręcę.
Gdy idę na pogrzeb jaki,
Do śmiechu czuję ochotę.
Jam graczów widząc, gotowy
Świecznikiem rozbić im głowy.
Śpiewają — ja śpiewać pragnę.
Gdy damę jaką spostrzegę,
W szalonéj imaginacyi
Za włosy wziąć ją zamierzam,
I wstydem twarz mi się krwawi,
Jak gdybym to już uczynił!

Fryderyk.

O Boże, ratuj! Ha, zgińcie,
Widziadła straszne na jawie!
Jaż myślę tak i tak marzę?
Tak sobie przyrzekam... roję...
I takie wysnuwam plany?!
Ha! dosyć! straszne szaleństwo!

Batin.

Ukrywasz ty coś przede mną!

Fryderyk.

To przecież nie rzeczywistość
Cóż więc przed tobą ukrywam?
Wszak myśl fantazyi zuchwała,
To duch pozbawiony ciała,
A co jest snem człowiekowi,
Tajemnic już nie stanowi.

Batin.

A jeślibym cię odgadnął,
Zaprzeczysz?

Fryderyk.

O! raczéj wprzódy
Nim zgadniesz to, kwiat na niebie
A gwiazdy w sadzie wyrosną.

Batin.

Więc słuchaj, czy ja się mylę:
Że kochasz swoję macochę,
Toś mówił dziś sam do siebie.

Fryderyk.

Przekleństwo! milcz, straszna prawda!
Czyż mogę obwiniać siebie,
Gdy wolna myśl.

Batin.

I tak bardzo,
Że w locie jéj błyskawicznym
I ludzkich dusz nieśmiertelność
Przegląda się jak w zwierciedle.

Fryderyk.

Szczęśliwy książę!

Batin.

To prawda!

Fryderyk.

Kto wierzyć zechce — a jednak
O niego ja-m już zazdrosny!

Batin.

I nie dziw, gdy człowiek wspomni,
Że lepiéj było Kasandrze
Dla ciebie żyć.

Fryderyk.

Z téj miłości
Grób tylko mnie już uleczy.






AKT DRUGI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Kasandra i Lukrecya.
Lukrecya.

Wysokość Wasza, przyznaję,
Przejęła pierś mą zdziwieniem.

Kasandra.

Wysokość jest marnym cieniem,
Gdy smutek serce nam kraje!
O ja-bym raczéj wolała
Być chłopką, a w każdéj dobie
Posiadać męża przy sobie,
Niż w pańskich wygodach ciała,
Przy blasku złota, purpury,
Pod tarczą królów korony,
Prowadzić żywot ponury
Małżonki lekceważonéj!...
Czemuś mię, o wielki Boże
Prostaczką nie stworzył biedną,
Dla któréj miłości zorze
Wśród nędzy nawet nie bledną.
Szczęśliwa ta, która może,
Nie będąc jak ja zdradzaną,
Z uśmiechem słodkim co rano
Małżeńskie opuszczać łoże!

A wstawszy razem z ptaszkami,
W przejrzystém źródła krysztale
Oglądać ust swych korale
I myć się wodą... nie łzami!...
Dla księcia czémże jest żona?
Ozdobnym sprzętem — nic więcéj.
I musi osamotniona
Zamierać w celi książęcéj!

Lukrecya.

Twa boleść — i podziwienia
I smutku nicią myśl wiąże.
Któż mógłby mniemać, że książę
I teraz wad swych nie zmienia
I że w swéj wzgardzie a dumie
Być grzecznym nawet nie umie!
A ojca, czy księżna pani,
Już o tém zawiadomiła?

Kasandra.

Broń Boże, wieść ta niemiła
Rodzica mego nie zrani.

Lukrecya.

Naturze wbrew, rozumowi
Zostałaś książęcia żoną;
O czemuż Fryderykowi
Kasandry nie poślubiono!
Przynajmniéj spadek bogaty
Na wnuka przeszedłby z laty.
Okropna zgryzoty męka
Widnieje z hrabiego twarzy!

Kasandra.

Daremnie hrabia się lęka,
Że braćmi los go obdarzy.
Kasandra nigdy nie będzie
Przyczyną trosk Fryderyka.
Obawa próżna — w tym względzie
Jednaki grom nas dotyka.




SCENA  II.
Ciż sami — Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

O hrabio, gdybym był wiedział,
Że ślub mój tak cię zatruje,
Przed ślubem umrzeć-bym wolał!

Fryderyk.

Ja-bym się martwił tém ojcze,
Lub wątpił o twéj miłości?
Zbyt przykre to przypuszczenia!
Nie wątpisz chyba, mój ojcze,
Że gdybym cierpiał z téj racyi
Swą niechęć ukryłbym snadnie!
Chorobę widać z méj twarzy,
Przyczyny — nie!

Książę.

Mantuańscy
Lekarze a i Ferrarscy
Zgadują, godząc się na to,
Że na twój smutek jedyném
Lekarstwem hymen być może.

Fryderyk.

Dla dziewczyn trafny to środek,
Lecz mego stanu młodzieńcom
Lekarstwo takie — zbyteczne.

Kasandra (do Lukrecyi).

I spojrzeć książę nie raczy!
Brutalstwo dziwne i wzgarda!

Lukrecya.

Nie winien, jeśli nie dostrzegł.

Kasandra.

Ha, pójdźmy! Bodaj mu tylko
Ta wzgarda nie zaciążyła.

(Wychodzą.)



SCENA  III.
Książę, Fryderyk i Batin.
Książę.

Bez względu na to, chciałbym ci
Małżeństwo zaproponować,
Nie nazbyt od serca twego
I naszych państw oddalone.

Fryderyk.

Aurora może?

Książę.

Myśl moję
Wyprzedzasz w chwili wyznania,
Jak gdybyś jedno czuł ze mną.
Radziłem się najmądrzejszych
Doradców moich i wszyscy
Przyznają, że to małżeństwo
Twą krzywdę hojnie nagrodzi.

Fryderyk.

Nie znają mojego serca
I mówić śmią, żem skrzywdzony,
Gdy nie ma przyczyn obrazy.
Wszak wiedzą, że nigdym nie był
Małżeństwu twemu przeciwny
I owszem, ja go pragnąłem
Dla ciebie.

Książę.

Wierzę ci, wierzę.
Uległość twoję, mój synu,
Opłacam troską sumienia.

Fryderyk.

Na dowód, że twe małżeństwo
Nie budzi we mnie zgryzoty
I że twéj miłości pragnę,
Wybadam zamiar kuzynki,
I jeśli ona się zgodzi,
Jak pragniesz — zrobię.

Książę.

Jéj słowo
Sam z ust Aurory posiadam.

Fryderyk.

Ja jednak wiem coś nowego,
Że markiz z miłości dla niéj
Swój pobyt u nas przedłuża.

Książę.

Cóż cię to może obchodzie?...

Fryderyk.

Miéć damę, która skwapliwie
Umizgi innych przyjmuje,
To... pisać na zmiętéj karcie!...

Książę.

Więc chyba już od kolebki
Dziewczęta zamykać trzeba
Przed wzrokiem chłopców skalanym.
Wszak kryształ najszlachetniejszy,
Gdy przyćmi go oddech ludzki,
Potarty — wnet świetność swoję
I dawny blask odzyskuje.

Fryderyk.

Uwagi twe sprawiedliwe,
Lecz kiedy kuźnia, seniorze,
Iskrami zionie gęstemi,
By ognia żar stłumić groźny,
Na węgle kowal płyn leje.
Lecz ogień wodę pochłonie
I węgiel znów żarem zionie!
Tak i mąż pierwsze płomienie
Wybranéj złagodzić może,
Lecz ogień wróci groźniejszy
I wówczas lękać się muszę
Jeżeli kocha innego,
Bo nie mam chęci być wodą,
Jéj miłość potęgującą
Ku krzywdzie mego honoru.

Książę.

Jak śmiesz być impertynentem,
Tak mówić mi o Aurorze
Brutalsko, jakby o nocy...

Fryderyk.

Lecz pozwól...

Książę.

Dosyć.

Fryderyk.

Na chwilę.

(Książę wychodzi)



SCENA  IV.
Fryderyk i Batin.
Batin.

O! zręcznie zdobywasz łaskę
Książęcia.

Fryderyk.

Chcę téj niełaski,
By zwiększyć swoję niedolę.
Wszak rozpacz moja tak wielka,
Że teraz nic mi już więcéj
Prócz śmierci nie pozostało,
A jeśli umrę, to chciałbym
Zmartwychwstać potysiąckrotnie,
By umrzeć znów tyle razy.

Batin.

Gdy hrabia ani żyć teraz,
Nie pragniesz ani umierać,
Więc dzisiaj życia i śmierci
Zostałeś hermafrodytą!
Z niewiasty on się i z męża,
Ty z życia składasz i śmierci;
Bo tak cię smutek owładnął,
Żeś ani martwy, ni żywy.
Lecz przebóg, widząc tę rozpacz,
Zmuszony jestem poprosić
Lub o przyczynę nieszczęścia,
Lub wreszcie o pozwolenie
Odejścia na takie miejsce,
Gdzie wierność wynagradzają.
Daj rękę twoję.

Fryderyk.

Batinie,
O gdybym chciał wyznać troskę,
Możliwą byłaby ona

I kres jéj byłby możliwy!
Nieszczęściem ta troska moja
Nie tylko w głowie, lecz również
I w sercu się rozpostarła.
Gdy dla swéj pociechy pragnę
Pomówić, wnet się wstrzymuję,
Bo od słów daléj do duszy
Niżeli z ziemi do nieba.
Więc odejdź, jeżeli pragniesz,
I zostaw mnie tu samego;
Niech wreszcie szczęścia mojego
Ostatnia zgaśnie iskierka.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Aurora.
Kasandra.

I tego płaczesz?

Aurora.

Senioro,
Czyż mały powód? wszak hrabia
Pogardza mną — nienawidzi.
Mniemając, że margrabiemu
Gonzaga jestem wzajemna.
Karola kochać?... ja?... nigdy!...
O! wiem ja już, co to znaczy!
Małżeństwem ojca zgnębiony,
Odjechać chce do Hiszpanii.
Wszak dawniéj dla źrenic jego
Ja byłam światłem jedyném,
Dziś wzrok mój męczy go, nudzi...
Jest-że tu drzewo, fontanna,
Przy której-by mi Fryderyk
Miłości swéj nie przysięgał?
O jakże usta me z różą,
A czoło bratał z jaśminem!
Był zawsze przy mnie, bo przecież
Beze mnie wyżyć-by nie mógł,
Bo jakże istnieć bez duszy!
Tak było... więc miłość nasza
Do takiéj wzrosła potęgi,

Że jedną duszą byliśmy.
A dzisiaj miłość ta święta
Za zdradą jego umiera.

Kasandra.

Boleję, droga Auroro,
Żem w części tego przyczyną,
Lecz ukój boleść twéj duszy,
Ja sama z nim się rozmówię,
Choć nie jest rzeczą zbyt łatwą,
Do ładu przyjść z zazdrosnemi.

Aurora.

Zazdrosny on?

Kasandra.

O markiza...
Tak książę twierdzi...

Aurora.

O pani!
Racz wierzyć, że smutek jego
Dziecięciem nie jest miłości.

(Wychodzi.)



SCENA  VI.
Kasandra, Fryderyk i Batin.
Kasandra.

Fryderyk...

Fryderyk (przyklękając).

O księżna pani!
Racz podać niewolnikowi
Dłoń swoję.

Kasandra.

Ty na kolanach?!
Poniżasz siebie, mój hrabio!

Fryderyk.

Chcesz skrzywdzić uczucie moje?
Jeżeli odmówisz ręki,
Nie wstanę.

Kasandra.

Oto me dłonie!
Przez Boga, co ci się stało?
Zda mi się, że ty drżysz, hrabio.

Fryderyk.

Wiesz o tém, czego ja pragnę...
Duch odgadł i wyznał sercu,
A serce twarzy, twarz wreszcie
Przed tobą drżenie zdradziła.

Kasandra (do Batina).

Na chwilę zostaw nas samych,
Batinie, gdyż pragnę z hrabią
Pomówić.

Batin (na stronie).

Hrabia zmieszany,
A ona chce z nim tu zostać.
To dziwne...

(Wychodzi.)



SCENA  VII.
Kasandra i Fryderyk.
Fryderyk (na stronie).

Boże, nim umrę
Jak feniks, złagodź ten płomień,
Bo inne życie mię czeka.

Kasandra.

Aurora, mój Fryderyku,
Mówiła, że jad zazdrości
Pożera pierś twą od chwili,
Jak markiz przybył tu ze mną,
I że z nią zerwać zamyślasz.
Choć temu wierzę, lecz przyznam,
Że nazbyt nizko się cenisz;
Boć markiz jest tylko dzielnym
Żołnierzem, lecz nie dworakiem!
Ot może raczéj dlatego
Tyś smutny, że ojciec ze mną
Ślub zawarł i, że gdy na świat
Potomek przyjdzie niebawem,
Już wtedy ojców korona
Dla ciebie będzie stracona.
Jeżeli-ć ja, Fryderyku,
Trosk twoich jestem przyczyną,
To pragnę wywieść cię z błędu.

Bądź, hrabio, odtąd spokojny,
Braciszków już mieć nie będziesz,
Gdyż książę pragnął jedynie
Tym ślubem kraj uspokoić.
Występne jego uciechy,
(Że ich nie nazwę inaczéj),
Przez chwilę tylko — w objęciach
Małżonki zostać mu dały.
Ta chwila była dlań wiekiem,
Więc z większą jeszcze wściekłością
Do dawnych wrócił nawyknień,
Druzgocząc ramion mych więzy.
Jak koń pierzchliwy, gdy biegnie
Za głosem bębna spieniony
I drobne wędzidła szczątki
Zostawia wszędzie za sobą;
Tak książę, zerwawszy święte
Małżeństwa naszego węzły,
Za nędznic goni śladami,
Honoru trwoniąc ostatki.
Wszak prawda więc, że jedynym
Potomkiem ojca — ty będziesz.
Tyranem on jest — nie mężem!
Do ojca mojego piszę,
By wyrwał mię z tego piekła,
Gdyż chyba śmierć niedaleka
Zgryzotę moję zakończy.

Fryderyk.

Wysokość Wasza, zacząwszy
Od uwag — łzami skończyła
Tę mowę, która-by skały
Poruszyć była w możności.
Co słyszę?... O! bez wątpienia
Sądziłaś, że widzisz we mnie
Krzywd swoich sprawcy potomka!
Lecz wobec takiéj zniewagi
Synowskich uczuć się zrzekam!...
A teraz zdziwienie swoje
Wyrazić muszę, żeś pani
Mą boleść tak poziomemi
Względami wytłómaczyła.
Czyż, aby, czém jest, pozostać,
Fryderyk państw potrzebuje?

Czyż nie miałby ich, z Aurorą
Małżeńskim węzłem złączony?
Lub szpadę z pochew dobywszy
Przeciwko któremu z książąt,
Straconych nie mógł wnet krain
W zapasach krwawych wywalczyć
Mój smutek nie z interesu
Wypływa — i choćbym nawet
Szaleńca otrzymał miano,
Wiedz pani, że nędzniejszego
Nikt z ludzi nie pędził życia
Od czasu, jak miłość na świat
Pociski swe wyrzuciła.
Umieram już bez ratunku
A życie moje, co chwila,
Jak płomień gromnicy gaśnie.
I błagam śmierci napróżno,
By nie czekała aż wosku
Ostatnia spali się kropla;
Gdyż lekki powiew wystarczy,
By w noc mię wtrącić głęboką.

Kasandra.

Powstrzymaj łzy, Fryderyku,
Bóg mężów nie płaczem darzy,
Lecz duchem odwagi pełnym.
Łzy — kobiet są przywilejem,
Bo chociaż mają odwagę,
Na sile zbywa im zawsze!...
A mężom wtedy jedynie
Przystoją, gdy straconego
Honoru pomścić nie mogą
I Przeklęta bądź, Auroro,
Że zazdrość wzniecasz, przez którą
Tak dzielny rycerz, tak piękny,
Kochania tak najgodniejszy,
Piekielne znosi męczarnie!...

Fryderyk.

Tyś w błędzie — to nie Aurora!

Kasandra.

Więc któż to?

Fryderyk.

Słońce, z którego
Jutrzenki blade powstają.

Kasandra.

To nie Aurora?!

Fryderyk.

Myśl moja
Szybuje daleko wyżéj.

Kasandra.

Dziewica ujrzała ciebie,
Wyznałeś jéj swoję miłość,
A ona-by wzajemnością
Odpłacić tobie nie miała?
Sprzeczności pełne twe słowa;
Co mówisz, jest niemożebne!

Fryderyk.

Poznawszy to „niemożebne“,
Przyznałabyś, żem z marmuru,
Że gdy mię takie zgryzoty
Nie zgnębią — to żyję cudem!...

Kasandra.

Czy może ogień miłości,
W posągu jakim chcesz wzniecić?
Czy w nimfie alabastrowéj?
Serc kobiet, opancerzonych
Tak silnie, trudno napotkać!
Zasłona lekka pokrywa
Każdego człowieka myśli!
O nigdy miłość, złączona
Z takiemi zalet skarbami,
Do piersi nie kołatała
Napróżno, żeby jéj serce
„Wejdź do mnie, proszę“, nie rzekło.
Więc wyznaj miłość bez trwogi!
Grekowie nie bez przyczyny
Wenerę czasem kreślili
U stóp satyra lub fauna
A Febus z łoża srebrnego
Po tysiąc razy na Hatmos,
Przybywał do Endymijona.
Mą radę chciéj spełnić, hrabio,
Gdyż i najczystszy budynek,
Ma jednę bramę woskową.
Mów i nie umieraj milcząc.

Fryderyk.

Przemyślny łowiec pod gniazdo

Podkłada ogień; pelikan
Indyjski, by dziatki swoje
Ocalić, bije skrzydłami
I zamiast ogień przygasić,
Dopóty wznieca płomienie,
Aż skrzydła sobie spaliwszy,
W niewolę wpada nieszczęsny.
Tak! myśli moje — to dzieci
Miłości, których pilnuję
W milczenia gnieździe, bo one
Płomieniem są zagrożone.
Uderza miłość skrzydłami,
A zamiast je oswobodzić,
Roznieca płomień i ginie!...
Ty zwodzisz mię — a ja ginę...
Podniecasz — ja zmysły tracę...
Odwagą tchniesz — a ja-m w trwodze...
Uwalniasz — a ja się plączę...
Porywasz ty mię — ja padam!
Tak wielkie niebezpieczeństwo
Mi grozi, że wolę raczéj
Umierać, milcząc, bo przecie
Śmierć kończy wszystko na świecie.

(Wybiega.)



SCENA  VIII.
Kasandra.

Dla biednych ludzi spokoju,
Na ziemi Bóg nic nie stworzył
Gorszego nad wyobraźnią;
Wszak ona ogień w lód zmienia.
W barwę pragnienia odziana,
Wyradza pokój lub wojnę
I dręczy i uspokaja.
Jest dziwnym rodzajem duszy,
Co świeci mniéj niż zaciemnia!
Uragan nie stwarza tylu
Zamętów najprzeróżniejszych,
Jak owe prawdy zamglone,
Co w naszéj tkwią wyobraźni.

Bo nie ma nic straszniejszego,
Nad wichry w piersiach wyjące.
Gdy myśleć sobie pozwolę,
Że ja-to kocham hrabiego,
Złudzenie szepce mi samo,
Że taka myśl niemożliwa.
Lecz nagle mój los fatalny
Małżeństwo mi przypomina
I wówczas to, co dziś czuję,
Potrafię usprawiedliwić;
Bo nie masz niemożebności
Tak wielkiéj, żeby się ciałem
Nie zdała źrenicom myśli!...
Tak ważne względy mię łudzą,
Przywodząc ciężkie zniewagi
Od męża barbarzyńskiego,
Że chyba zmysły postradam!
Niemożność łatwą się zdaje
Tak, że nakoniec w gorączce,
Już widzę siebie pomszczoną.
Lecz taka myśl jest występkiem
I z po-za méj namiętności
Już ostrze szpady wygląda.
Przymioty hrabiego wielkie,
Lecz większą byłoby zbrodnią
Dać upust téj namiętności.
Dość już téj trwogi i błędu.
Niebiosa pomoc ześlijcie!
Kto myśli — wszak nie upada!
Bo niktby nie znalazł w świecie
Człowieka honorowego,
Jeśliby myśl o zniewadze
Już była jéj dokonaniem!...
Dotychczas ani me serce,
Ni honor mój nie pobłądził,
Gdyż grzeszne moje pragnienia —
To widma czcze wyobraźni:
Występkiem są wobec Boga,
Honoru jednak nie krzywdzą!

(Wchodzi Aurora.)



SCENA  IX.
Aurora, Kasandra.
Aurora.

Wysokość Wasza tak długo
Mówiła tu z Fryderykiem.
Cóż hrabia?

Kasandra.

Twierdzi stanowczo,
Że miłość twoję podziela.
Oszczędzaj zazdrość hrabiego;
On tego tylko pożąda.

(Odchodzi.)



SCENA  X.
Aurora.

O jakże marną pociechą
Gwałtowność uczuć chcesz stłumić!
Czyż może człowiek, którego
Miłości tak byłam pewną,
Do tego stopnia się zmienić
Z téj racyi, że go zawiodło
Dziedzictwo tronu Ferrary?...
Miłości tak wszechpotężna!
Dla ciebie wszystkiém się gardzi:
Honorem, życiem i duszą!
A hrabia teraz umiera,
On, który mię tak ukochał,
Jedynie dzięki obawie,
Że księżna zostanie matką.
Lecz — skoro, by ukryć prawdę,
Wymyślił zazdrość mniemaną;
Więc żeby uśpioną miłość
Rozbudzić, na prawdę zazdrość
Wywołam dziś o markiza.




SCENA  XI.
Rutillo, Murgrabia, Aurora.
Rutillo.

Chłód taki już-by powinien
Z nadziei wyzuć cię śmiałéj.

Margrabia.

Milczenie... Widzisz Rutillo?
Aurora!

Rutillo.

Tracisz odwagę,
Bądź mężnym w téj przeciwności!

Margrabia.

Jutrzenką tyś dnia jasnego,
Dnia, w którym oczy me wolność
Oddały moję wraz z duszą
Aurorze, dla któréj słońce
Zazdrości — a wszystkie kwiaty
Świetlaną barwę przyjmują.
Od chwili, jak tu przybyłem,
Twa piękność, co wszystko zwalcza,
I moją stała się gwiazdą.
Niestety, ja kocham panią,
A ciebie miłość ta nuży.
Więc wrócić postanowiłem,
Lekarstwo to jest najlepsze!
Wypędza mię twa surowość,
Bym w czarnem gdzieś oddaleniu
Mógł znaleźć jeszcze pociechę.
Daj rękę na pożegnanie!...

Aurora.

Ten rycerz, który nie umie
Sił zebrać po pierwszéj klęsce,
Ze smutku pewno nie umrze!
Na pierwszy objaw uczucia,
Nie śpieszy nikt z wzajemnością.
Miłości trzeba być pewną.
Z tą samą swobodą, z jaką
Pan odjazd swój zapowiadasz,
Ja proszę, żebyś pozostał.

Margrabia.

Za dowód ten łaski twojéj
Nie tylko dziesięć lat, których
Dla wzięcia Troi użyto,
Nie tylko siedm lat pasterza,
Któremu Laban biblijny
Swój klejnot boski obiecał;
Lecz pragnę przez długie wieki,
Jak Tantal zostać przy tobie.

(Rozmawiają pocichu.)



SCENA  XII.
Książę, Fryderyk, Batin. — Ci sami.
Książę.

Najwyższy kapłan mi pisze,
Bym śpiesznie przybył do Rzymu.

Fryderyk.

Przyczyny list nie wyjaśnia?

Książę.

Za całą odpowiedź muszę
Natychmiast w drogę wyruszyć.

Fryderyk.

Ukrywasz powód; więc milczę.

Książę.

Czym kiedy krył co przed tobą?
Przypuszczam tylko, że papież,
Gromadząc wojsko na wojnę,
W Italii mnie chyba myśli
Kościoła zrobić obrońcą;
A nawet przypuszczać można,
Że kasy mojéj zażąda.

Fryderyk.

Ukrywasz myśl twą, jeżeli
Sam jechać myślisz, o pozwól,
Bym tobie mógł towarzyszyć;
Najlepszym będę żołnierzem!

Książę.

To być nie może, bo jakże
Dom bez nas obu zostanie;
Ty rządu wodze wziąć musisz,
To powód — i wola moja.

Fryderyk.

Wypełnić muszę ją — ale
Co powie świat — na tę gnuśność...

Książę.

Że być nie mogło inaczéj.




SCENA  XV.
Fryderyk.

I czego szukasz, myśli niemożliwa,
Okrutna, czego dręczysz mię tak srodze?
Dlaczego po téj chcesz mię unieść drodze,
Gdzie uraganom na odwadze zbywa!...
Szalony bieg swój wstrzymaj, nieszczęśliwa,
Obojgu śmierć nam zgotujesz okrutną;
Wypocząć pozwól, bo w duszy méj smutno,
I nie rwij marzeń świetlanych przędziwa!
Zażegnaj straszne cierpień uragany
Dławiące piersi — męką bezcelową.
Nadzieję budząc, krew dobywasz z rany!...
Przepadnij, myśli szatańska, wraz z głową,
Z mych oczu wzięłaś swój żywot skalany,
By zostać wiecznie straszną, torturową!




SCENA  XVI.
Fryderyk i Kasandra nie widząc się.
Kasandra (na stronie).

Uczucie moje, szarpane
To hańbą to zemsty tchnieniem,
Po wielu rozpaczy walkach
Wybucha, siejąc wbrew czci méj
Nadzieje trucizny pełne!
Na gruncie imaginacyi
Założyć chce fundamenty,
Jak gdyby on był widzialny.
Pragnienie czcze i szalone!
Ma dusza, którą zniewagi
Książęcia pchają do złego,

W szalonem postanowieniu
Chce zemstę znaleźć — i szczęście!
Uroczy syn jego, hrabia,
Narzędziem zemsty méj będzie,
Bo zbrodnia tak niesłychana
Wymaga i tajemnicy!
Widziałam jak tu wzburzony,
Był gotów wyznać mi wszystko,
I nagle urwał, a przecież
Mężczyzna śmieléj daleko
Milczeniem przemawiać umie.
Ta scena radość w méj duszy
Zbudziła tak nieskończoną,
Jak gdyby ktoś szeptał we mnie...
Gdzie miłość — nie ma tam zdrady!
Są dziewki, które kochają
Swych ojców, inne swych braci;
Lecz ja nie krzywdzę natury,
O własnéj krwi pamiętając.

(Spostrzegając Fryderyka.)

To hrabia!... O nieszczęśliwa!...
Gotowa-m wszak do obrony
I czegóż drżę?...

Fryderyk.

Ach! przybywa
Miecz słodki, choć obnażony,
Co serce wskroś mi przeszywa!...
O ty nadziemska piękności!...

Kasandra.

Czyż rozpacz wciąż tobą miota
I smutek w twém sercu gości?

Fryderyk.

Niezmienna to już zgryzota,
Proszę Waszéj Wysokości!

Kasandra.

Ten smutek pochłania zdrowie
I postać nawet masz chorą!

Fryderyk.

Trosk zamęt wściekły w méj głowie,
Nic język o nich, senioro,
Prócz, że są własne, nie powie.

Kasandra.

Czy ja-bym mogła z twéj twarzy

Rozproszyć noc, o mów śmiało
I Twą miłość — moja przeważy.

Fryderyk.

Roztworzyłbym duszę całą,
Lecz trwoga stoi na straży!

Kasandra.

Trosk twoich miłość przyczyną,
Powiadasz...

Fryderyk.

Ból mój i chwała
Z jéj tylko srogości płyną.

Kasandra.

Że miłość śmie być zuchwała,
Mam z dziejów powieść jedyną.
Antyjoch, rozmiłowany
W macosze, aż w oczach ginie;
Z sercowych udręczeń rany...

Fryderyk.

Zmarł?... To mógł zrobić jedynie.
Mój bardziéj los niezbłagany!...

Kasandra.

Myśl ojca w smutku spowita,
Lekarzów tłum się gromadzi,
Lecz któż chorobę odczyta,
Cierpieniom kto tam zaradzi,
Gdzie miłość nurtuje skryta!
Erostrat aż, co z księgami
Niż Galen więcéj zbratany,
Poznawszy się z cierpieniami,
Odgadnął, że źródło rany
Między sercem — i ustami.
Chorego puls wziąwszy woła,
Niech damy dworskie się zbiorą
Czémprędzéj...

Fryderyk.

Myśl-to wesoła...
Czyż mam przypuszczać, senioro,
Że jaki duch mówić zdoła?

Kasandra.

Gdy weszła jego macocha,
Z pulsowych uderzeń mowy
Rozpoznał, że pacyent kocha
Na zgubę...

Fryderyk.

Podstęp-to nowy!

Kasandra.

Historya to jest Antyocha.

Fryderyk.

I zbawił go od cmentarza?

Kasandra.

Zaprzeczysz, mój hrabio, ale
I tobie los ten zagraża!...

Fryderyk.

Gniew może wzbudzę twój...

Kasandra.

Wcale.

Fryderyk.

A litość?

Kasandra.

O tak!

Fryderyk.

Nie zraża
Twój wyrok; więc słuchaj pani,
Ja-m bojaźń utracił bożą
I księcia, bo miłość rani
Występna, a serce trwożą
Jéj szały — ja zginę dla niéj!

Kasandra.

Bóg... książę... o dwa te słowa
Śmiertelném przejmują drżeniem
I szepce mi myśl grobowa,
Że kto wziął rozbrat z sumieniem,
Od kary się nie uchowa!...
Jedyna jest na to rada,
Twych oczu zrzec się i mowy.
O wtedy... coś mi powiada,
Lub troska zniknie nam z głowy,
Lub śmierć tu zjawi się blada.
Ode mnie stroń... Bóg przebaczy...
Uciekać... ja?... nie!... nie mogę,
Pierś sobie otworzyć raczéj!...

Fryderyk.

Ja-m w śmierci gotów iść drogę,
Żyć dłużéj wartoż w rozpaczy?...
Choć raz mi podaj dłoń jeszcze,

O! błagam, nie broń mi tego,
Co śmierci sprowadza dreszcze!...

Kasandra.

Wszak prochu przed ogniem strzegą.

Fryderyk.

O! precz te myśli złowieszcze!...

Kasandra.

Nim podam — uprzedzić muszę,
Że łatwo jad przejdzie z dłoni,
By zatruć na wieki duszę!

Fryderyk.

Syreną śród morskiéj toni
Tyś dla mnie i na katusze
Twéj pieśni dźwięk mię porywa!

(Rozłączają się i każde idzie w swoję stronę.)
Kasandra.

Więc zginąć trzeba?... Honorze,
Twa pomoc mi nie przybywa!...

Fryderyk.

Któż takie męki znieść może!...

Kasandra.

Ha! zmysły strać nieszczęśliwa!






AKT TRZECI.
Sala w pałacu księcia Ferrary.
SCENA  I.
Aurora i Margrabia.
Aurora.

Mówiłam prawdę, markizie.

Margrabia.

Uwierzyć temu nie mogę.
Miéj baczność, czy kto nie słucha
I rozważ dobrze, co mówisz.

Aurora.

By rady twojéj zasięgnąć
Odkryłam tobie tę zbrodnię.

Margrabia.

Jak mogłaś więc Fryderyka,
Z Kasandrą widzieć?

Aurora.

Posłuchaj.
Wyznaję, żem ja hrabiego
Kochała, choć stał się dla mnie
Podlejszy niż Grek Ulises.
Uczucie z laty wzrastało.
Gdy jechał po swą macochę,
Przysięgał, że mnie zaślubi;
Lecz wrócił z drogi tak smutny,
Że gdy mu książę przypomniał
Nasz projekt — stale odmówił,
Tłómacząc zdradę zazdrością,

Przez ciebie w nim rozbudzoną.
Że zazdrość, mówią, jest bodźcem
Miłości, więc przyjmowałam
Zabiegi twoje, Karlosie;
Lecz serce miłości próżne
Ma twardość dyamentu, któréj
Zazdrości jad nie przegryza.
Pragnęłam znaleźć przyczynę
Obojętności hrabiego
I takiéj dla mnie pogardy.
Ma zazdrość wzrok ostrowidza,
Co mury przenikać umie;
Zbyt długo więc nie czekałam!...
Kasandry gabinet własny
Z dwu składa się buduarów,
Naprzeciw siebie leżących
I — zamiast obić — lustrami
Pokrytych kryształowemi.
Gdym dziś do drugiéj komnaty
Wstąpiła, w lustrach przed sobą
Spostrzegłam widok okropny,
Jak z ust Kasandry Fryderyk
Róż zbierał żniwo obfite.
Zgnębiona widokiem zdrady
Wybiegłam — własną niedolę
I zbrodnią tych opłakując,
Co podczas wyjazdu księcia,
Oddani ślepéj miłości,
Publicznie toną w rozpuście,
Śród nagich Kafrów nieznanéj!...
Zdawało się, że zwierciadło,
Uściski ich odbijając
Zmroczyło blask swych kryształów!...
Lecz miłość moja ciekawie
Śledziła postęp ich hańby,
Więc każdy czyn wiarołomców
Gotowa-m stwierdzić dowodem.
Podobno książę przybywa,
Zwycięztwa laurem uwieńczon,
Odparłszy bronią waleczną
Rzymskiego pasterza wrogów.
Co czynić, poradź, markizie?
By większych nieszczęść uniknąć.

Jeżeli miłość, o któréj
Mówiłeś, jest godną wiary;
Tak jestem dziś nieszczęśliwa,
Że zechcesz może w hrabiego
Pójść ślady i mnie zawiódłszy,
Ferrarę śpiesznie opuścić!...

Margrabia.

Na jednę śmierć niezwalczoną
Lekarstwa nie ma, Auroro.
Proś księcia, by dał mi ciebie,
Pojedziem wnet do Mantui,
Dalecy od niebezpieczeństw.
Jeżeli tygrys, przez łowca
Ze szczeniąt osierocony,
Nie mogąc dziatek odzyskać,
Pod strasznéj boleści wpływem
Na oślep rzuca się w morze;
Cóż zrobi Achil ferrarski
W obronie czci i honoru?...
Zniewaga taka, Auroro,
Krwią tylko obmyć się może,
Jeżeli wprzód niebe samo
Rozpusty ich nie ukarze,
Na takich olbrzymów hańby
Zsyłając żywe pioruny!...
Czy zechcesz przyjąć mą radę?

Aurora.

Myśl moja, w trwodze spowita,
Przyjmuje radę z ust twoich.

Margrabia.

Ten kryształ, w któryś spojrzała,
Zostanie dla nowéj Cyrcy
Meduzy straszném zwierciadłem.




SCENA  II.
Ciż sami. — Fryderyk i Batin.
Fryderyk.

Co mówisz?... więc nie pozwolił,
Na swoje wyjść nam spotkanie?...

Batin.

Zaledwie książę pan spostrzegł
Granice swe upragnione,
Gdy świtę swą opuściwszy,
Na koniu przodem pośpieszył;
Nie mogąc dłużéj hamować
Pragnienia twego widoku.
A chociaż do księżnéj także
Zatęsknił, lecz miłość jego
Dla ciebie — wszystko przewyższa!...
Tyś słońcem oczu książęcia,
Więc ciemność czteromiesięczna
Wywiodła go z cierpliwości!...
Ty, hrabio, wjazd tryumfalny
Przygotuj, gdyż wojska jego
Przybędą z mnóstwem trofeów.

Fryderyk (spostrzega Aurorę).

Aurora zawsze w mych oczach
Z markizem?

Aurora.

Zręczna uwaga!...

Fryderyk.

Dlaczegóż głosem tak zimnym
Na skargę mą odpowiadasz?

Aurora.

I zkądże cud ten, że markiz
Na przykrość dziś cię naraża?...
Tyś chyba nagle się ocknął
Po drzemce czteromiesięcznej!...

Margrabia.

Ja nie wiem, hrabio, i nigdym
Nie wiedział o tych uczuciach,
Z jakiemi dziś występujesz.
Aurorę-m kochał, nie wiedząc,
Że miałem współzawodnika
I że rywalem mym hrabia,
Któremu wszędziebym pragnął
Ustąpić... okrom miłości...
Ja-m nigdy nie widział pana
U stóp jéj, a dziś wymagasz,
Bym ja ustąpił... o słusznie!

Jéj cnoty przy twoim boku
Zyskają więcéj niż przy mnie!

(Wychodzi.)



SCENA  III.
Aurora, Fryderyk i Batin.
Aurora (do Fryderyka).

Co myślisz, zrozumieć trudno!
Szaleństwo chyba nie miłość
Do tego zmusza cię kroku!
Wszak tyle razy widziałeś,
Jak markiz rozmawiał ze mną
Od chwili smutku twojego,
A nawet długo i potem,
A nigdyś na mnie nie spojrzał,
Nie przyszedł pomówić ze mną;
A dziś, gdy hymen mię czeka
Przybywasz zbrojny zazdrością?
To dziwne, hrabio! Wiédz o tém,
Że raczéj umrę, niż kiedy
Uwierzę w to, co udajesz.
O! powróć do smutków swoich,
Spokojem uwodź pozornym,
Twa wzgarda bardzo głęboko
W méj duszy się zagnieździła!...
Przestałeś już istnieć dla mnie,
O kłamco... niech cię Bóg strzeże.
Zapóźno.. moja osoba
Być twoją już dziś nie może!

(Wychodzi.)
Batin.

Coś zrobił?...

Fryderyk.

Nie wiem, na honor!

Batin.

Podobnyś do Tyberyusza
Cesarza, który skazawszy
Swą żonę na śmierć, po kaźni
Polecił, siedząc przy uczcie,
Zawołać żonę do stołu.

Mesala, pewien Rzymianin,
Zapomniał swego nazwiska!

Fryderyk.

A ja — że jestem człowiekiem!...

Batin.

Przywodzisz mi téż na pamięć
Wieśniaka, który w dwa lata
Po ślubie, rzekł do małżonki:
„Masz czarne oczy, senioro“?

Fryderyk.

Batinie, straszna ma rozpacz
Zda mi się, że zmysły stracę!

Batin.

Podobnyś do Biskajczyka,
Co muła w uździe zostawił,
A widząc, że mimo pieszczot
Zgłodniałe zwierzę jeść nie chce,
Końskiego prosił Galena,
By zechciał zbadać pacyenta.
Ten widząc muła z wędzidłem
Wyprosił wnet Biskajczyka
I ściągnął uzdę mułowi.
Gdy wrócił pan, w całym żłobie
Nie było ani ździebełka;
A nawet muł, zjadłszy słomę,
Zgłodniały wziął się do żłobu!
— Na Boga — wołał Biskajczyk,
Doktorów nie chcę!... Już odtąd
Ja z mułem będziemy zawsze
Zasięgać rady u pana!...
Jak nazwać tę uzdę, która
Jeść tobie teraz nie daje?
I jeśli lekarz być może,
Dlaczego wzdragasz się jeszcze?

Fryderyk.

Ja-m stracił świadomość siebie:

Batin.

Więc zostaw owies w spokoju
I więcéj o tém nic nie mów.




SCENA  V.
Ciż sami. — Kasandra i Lukrecya.
Kasandra.

Przybywa już?

Lukrecya.

Tak, senioro.

Kasandra.

Tak śpiesznie?

Lukrecya.

Żeby cię ujrzeć,
Swą świtę całą zostawił.

Kasandra.

O! nie wierz temu — co do mnie
To chętniéj śmierć-bym ujrzała!

(Po odejściu służącéj mówią do siebie półgłosem.)

Więc, hrabio, przybywa wreszcie
Mój władca, pan...

Fryderyk.

Tak, senioro!
Podobno jest niedaleko.
Objawia dobrze swą miłość!...

Kasandra.

Umieram!... kiedy pomyślę,
Że odtąd już się nie będziem
Widywać.

Fryderyk.

Ha! śmierć-by nawet
Nie była dla méj miłości
Tak straszna, jak powrót księcia.

Kasandra.

O hrabio, ja zmysły tracę!...

Fryderyk.

Ja dawno swoje straciłem!

Kasandra.

Nie czuję duszy...

Fryderyk.

Ja życia...

Kasandra.

I cóż nam zostaje?

Fryderyk.

Umrzeć!

Kasandra.

Więc innych lekarstw...

Fryderyk.

Już nie ma;
Bo gdy mi los ciebie wydrze,
I pocóż istnieć-bym pragnął?

Kasandra.

Utracisz mię więc dlatego?

Fryderyk.

Od dziś już udawać będę
Uczucie dla Aurory,
Jéj ręki nawet zażądam
Od księcia, aby odwrócić
Domysły, gdyż wiem z pewnością,
Że nas w pałacu szpiegują.

Kasandra.

Ha! piekło... zazdrość nie starczy?!...
Poślubić ją?... tyś szalony!...

Fryderyk.

Nasz wspólny los mię do tego
Przymusza...

Kasandra.

Na rany Boga,
Ty się dziś naigrawasz ze mnie!...
Gdy byłeś przyczyną pierwszą
Mych zgryzot. O! wszystko raczéj
Wyjawię (nie znasz mię jeszcze!) —
Twą zbrodnię i moję zdradę.

Fryderyk.

Senioro, zakończmy o tém.
Słuchają nas.

Kasandra.

Nie dbam wcale!
Niech tysiąc razy wprzód zginę,
Niż w związki ty wejdziesz ślubne.




SCENA  VI.
Ciż sami. — Floro, Febo, Ricardo, Albano, Lucindo, późniéj Książę w świetnéj zbroi.
Ricardo (do księcia).

Wyjść miano na twe spotkanie.

Książę.

O lepiéj miłość się śpieszy!...

(Do Fryderyka.)

Ojcowska miłość, mój synu,
Ten powrót mi ułatwiła.
Znużenie, trud nic nie znaczy,
Gdy śpieszym do drogich sercu!...

(Do Kasandry.)

W uczuciu mojém, senioro,
Jednaki z nim udział bierzesz,
Bo w głębi mojego serca
Masz miejsce przy Fryderyku.

Kasandra.

Krew twoja i jego cnoty
Do łaski téj mają prawo,
Ja-m tylko rada, że wzajem
Ocenić się tak umiecie.

Książę.

Miłością równo was darzę.
Fryderyk umiał tak mądrze
Kierować okrętem państwa,
Że znikąd skargi nie słyszę.
Przyznaję, śród szczęku broni,
Wątpiłem, czy będzie z niego
Senator tak doskonały!...
Już wróg rzymskiego pasterza,
Z pomocą Boga rozbity,
Czcić musi go w mojéj szpadzie!
Gdym dłoń papieża całował,
Rzym, patrząc na me tryumfy,
Hiszpańskim zwał mię Trajanem!
Więc odtąd życia występki
Na cnoty pragnę zamienić,
By kiedyś moje nazwisko,
Jak dziś, szło w parze ze sławą!

Ricardo.

Aurora z markizem śpieszą.




SCENA  VII.
Ciż sami. — Margrabia i Aurora.
Aurora.

Radośnie witam cię panie,
Bo sercem miłości pełném.

Margrabia.

Racz podać dłoń Karlosowi
I miłość jego ocenić.

Książę.

Ramiona moje niech spłacą
Te słodkie długi méj duszy.
Rozłąki bolesnéj chwile,
Ten powrót hojnie nagradza.
Pozwólcie teraz, kochani,
Że spocznę po tylu trudach.
Już późno, jutro się wszyscy
Radości wspólnéj oddamy.




SCENA  VIII.
Batin i Ricardo.
Batin.

Ricardo, druhu...

Ricardo.

Batinie!

Batin.

Jak się tam wojna skończyła?

Ricardo.

Jak słuszność chciała, dla któréj
Obronę niebo zapewnia.
Lombardya uspokojona,
A tłumy wrogów rozbite,
Bo lew kościoła swym rykiem
Wytrącił im oręż z dłoni!
Książęcia imię wsławione,

Więc taka zaszła w nim zmiana,
Że dzisiaj poznać go trudno!
Przepadły damy... wieczerze...
Przygody i pojedynki!
Kasandrę wciąż przypomina
Ją tylko i Fryderyka
Jedynie odtąd uwielbia!
Ot książę świętym już został.

Batin.

Co mówisz?... co opowiadasz!...

Ricardo.

Gdy inni w szczęściu występkom
I pysze lubią hołdować,
A gardząc wszystkiemi — siebie
Wynoszą jak nieśmiertelnych;
Nasz książę wrócił pokorny,
Jak gdyby nawet pogardzał
Tryumfu swego laurami.
Zwycięzkie jego sztandary
Próżnością go nie przejęły.

Batin.

Daj Boże, by mimo takie
Przemiany nie stał się w końcu
Podobny Ateńczykowi,
O którym mówią, że prosił
Wenery, aby zmieniła
Kocicę dominikańską,
To znaczy, że czarno-białą[3],
W kobietę. Pewnego razu
Gdy kotka wyfryzowana
Na ganku siedząc, spostrzegła
Zwierzątko, co jak poeci
Papieru jest niszczycielem;
Piorunem wpada na szczury
Dowodząc, że kto z natury
Jest kotem, kotem zostanie.
Kto psem jest — psem zostać musi,
In saeoula saeculorum!

Ricardo.

Obawa płonna, że książę

Do szaleństw dawnych powróci,
Tém więcéj, gdy ma się z dziećmi
Połączyć, które małemi
Umieją czesać rączkami
Kędziory lwów najdumniejszych!

Batin.

Rad będę wielce, jeżeli
To prawda.

Ricardo.

Bądź zdrów, Batinie!

Batin.

Gdzie idziesz?

Ricardo.

Fabia mię czeka.




SCENA  IX.
Książę wchodząc z papierem w ręku. — Batin.
Książę.

Czy jest tu kto z mojéj służby?

Batin.

I owszem... najpokorniejszy...

Książę.

A! Batin!

Batin.

Bóg z tobą. Zdrowyś?
Daj rękę.

Książę.

Co ty tu robisz?

Batin.

Słuchałem, jak Ricard cuda
O czynach twych rozpowiadał.
Kronikarz dzielny w Hektora
Zamienił cię italskiego.

Książę.

A cóż tam rządy hrabiego,
Gdy w kraju księcia nie było?

Batin.

Zapewniam, że syn twój, książę,
Czynami pokojowemi
Tryumfom ojca wyrównał.

Książę.

Z Kasandrą żyli przyjaźnie?

Batin.

Śmiem twierdzić, że nigdy w świecie
Nie było pewnie macochy
Łaskawéj tak dla pasierba;
Rozumna, cnotliwa, święta!...

Książę.

Że z hrabią żyje w harmonii,
To droga dla mnie wiadomość.
Fryderyk ma i szacunek
I miłość moję. Widziałem,
Jak smutny był, gdym wyjeżdżał.
Szczęśliwym, skoro Kasandra
Umiała tak być roztropną,
Że spokój w domu panował.
Ja-m o to z głębi méj duszy
Do Boga modlił się zawsze.
Dziś dom mój dwu zwycięztw świadkiem.
Ja-m jedno odniósł na wojnie,
Kasandra drugie — nad hrabią!
Już ona odtąd mi będzie
Najdroższą w świecie istotą.
Tak wiele dziś jéj zawdzięczam,
Że pragnę raz już na zawsze
Występków pozbyć się dawnych.

Batin.

To cud papieża, seniorze!
Ferrarski książę wyjechał
Rycerzem — a mnichem wraca
I mógłby już kamedułów
Dziś nowy zakon fundować!

Książę.

Chcę, żeby wszyscy poddani
O mojéj zmianie wiedzieli.

Batin.

Dlaczego Wasza Wysokość
Nie śpieszy do wypoczynku?

Książę.

Gdyż wchodząc właśnie na schody,
Papiery te otrzymałem.
W obawie, czy to nie skargi,
Chcę zaraz, nie tracąc czasu,

Z ich treścią poznać się bliżéj.
Samego zostaw mię, proszę,
Monarcha powinien zawsze
Wypełniać swój obowiązek.

Batin.

Niebiosa niechaj nagrodzą
Tych władców, którzy o dobro
Publiczne dbają! Bodajby
Twéj broni blask nie opuszczał,
A sławę przejęły wieki!




SCENA  X.
Książę sam.

Zobaczmy.

(Czyta.)

„Jan Eustachy,
Ogrodnik pałaców księcia,
Sadzący kwiaty i zioła,
Aż sześciu synów posiada,
Dla starszych dwu błagam“...
Dosyć!
Hojniejszym trzeba być w łaskach.

(Czyta.)

„Lucinda, żona Arnalda,
Została wdową“... téż prosi.

(Czyta.)

„Albano, rezydent dawny“...
Téż prosi.

(Czyta.)

„Juliusz Kamilo
Był więźniem, gdyż“... Styl jednaki.

(Czyta.)

„Saint Garmain, panna szanowna“.
Szanowna... a więc ma wszystko,
I męża tylko jéj braknie.
Ten list z pieczęcią — mi oddał
Ubogi... bardzo zmieszany
I prosił, bym go strzegł pilnie.

(Czyta.)

„Nad domem swym czuwaj, panie,

Bo hrabia i księżna pani
Po twoim wyjeździe z domu“...
Przeczucia mię nie zawiodły —
Źle rządzić będą... zobaczmy...

(Czyta.)

„Splamili twą cześć i łoże“...
Gdzież człowiek z duszą tak silną,
Co grom-by taki znieść zdołał!

(Czyta.)

„Jeżeli udawać umiesz,
Wzrok własny powié ci o tém“.
Co to jest?.. co-m ja przeczytał?
Odpowiedz, karto bezduszna!...
Czy wiesz ty, że ja-m jest ojcem
Człowieka, którego mienisz
Honoru mojego zdrajcą!...
Ty kłamiesz... to być nie może!...
Kasandra-by mię zhańbiła!...
Wszak hrabia moim jest synem!...
Lecz papier nie odpowiada!...
On mężem... ona kobietą!...
O liście podły, okrutny,
Zapytasz, dlaczego nie wiem,
Że nie ma zbrodni, któréjby
Ułomny człowiek nie spełnił;
Wszak Natan raził przekleństwem
Dawida... zrobię to samo!...
Fryderyk jest Absalonem,
Ta kara cięższa jest dla mnie.
O nieba! tamte kobiety
Wszak były faworytkami;
Kasandra żoną jest moją!..
To kara za mą rozpustę,
Za grzechy mojéj młodości!...
O synu, zdrajco! czy prawda,
Co mówią, bo nie pojmuję,
By człowiek z człeka zrodzony
Mógł taką popełnić zbrodnię!...
Lecz jeśli mię znieważyłeś,
To chciałbym, zabiwszy ciebie
Wnet wskrzesić, żeby cię można
Po tyle razy mordować,
Dopóki z martwych-byś wstawał.

Potworność!... Zbrodnia ohydna!...
Więc nawet ojciec synowi
Zaufać teraz nie może!
Jak poznać prawdę, bo świadków
Ku hańbie swéj brać nie mogę!
Tak-bym jéj nawet nie doszedł.
Któż śmiałby prawdę tak podłą
Swojemu wyznawać księciu!
Lecz karać — to nie jest mścić się.
Kto karze, ten się już nie mści.
Wyjawiać tego nie trzeba,
Co zawsze hańbę przynosi!...




SCENA  XI.
Fryderyk, Książę.
Fryderyk.

Gdym spostrzegł, że nie spoczywasz,
Przybyłem...

Książę.

Niech cię Bóg strzeże.

Fryderyk.

O jednę prosić cię łaskę.

Książę.

Nim wyznasz prośbę, wiedz o tém,
Że pragnę zrobić, co zechcesz.

Fryderyk.

Gdyś, ojcze, wyrzekł niedawno,
Że moje z Aurorą śluby
Są twego serca pragnieniem,
Przystałem chętnie, lecz późniéj,
Zazdrością powodowany,
Nie mogłem spełnić twéj woli.
Dziś jednak już przeświadczony
O prawdzie — dałem Aurorze
Me słowo, że ją zaślubię,
Jeżeli zgodzisz się na to.
Więc proszę o nią i błagam.

Książę.

Nie mogłeś sprawić mi większéj
Radości, lecz pozwól jeszcze

Twą matkę uprzedzić o tém,
I jéj téż równie wypada
Poprosić o pozwolenie!...

Fryderyk.

Gdy krew nas wcale nie łączy,
To pocóż mam Jéj Wysokość
O ślubie moim uprzedzać?...

Książę.

Choć związek krwi was nie łączy,
Kasandra matką jest twoją.

Fryderyk.

O, matka moja Laurencya,
Już dawno w grobie spoczywa!...

Książę.

Choć nie chcesz jéj tak nazywać,
Jednakże po mym wyjeździe,
Żyliście, ku memu szczęściu,
W wielkiéj ze sobą harmonii.

Fryderyk.

To tylko Bóg wiedzieć może!...
Ze skargą źle się wybieram,
Bo czcisz ją i sprawiedliwie;
Lecz jeśli była dla wszystkich
Aniołem — wcale nie dla mnie!...

Książę.

Żałuję, że jestem w błędzie.
Mówiono, żeś od Kasandry
Największych doświadczał względów?

Fryderyk.

To darzy mię swoją łaską,
To znów się stara okazać,
Że dziecka innéj niewiasty
Nie można synem nazywać.

Książę.

Masz słuszność i wierzę temu,
A jednak pragnąłbym bardzo,
By więcéj niż mnie samego
Kochała ciebie... dla zgody...
Idź z Bogiem...

Fryderyk.

Niech cię Bóg strzeże.

(Wychodzi.)



SCENA  XII.
Książę.

I jak ja mogłem spoglądać
W twą podłą twarz, nikczemniku!
Co za ton, swobody pełen,
Zdradziecka chytrość w téj prośbie
O rękę krewnéj Aurory,
By nawet cień podejrzenia
Od ojca swego odwrócić!...
I jakże wymowna dla mnie
Ta skarga przeciw Kasandrze,
Na przykre z nim wychodzenie.
Gdy zdradnie mniema, że milczy,
Okrzykiem jest to milczenie!...
Nie lubi nazywać matką
Kasandry... słusznie... bo przecież
Ta czuła ojca małżonka
Kochanką syna — nie matką!...
Lecz jakim sposobem wierzę
Z łatwością zbrodni tak strasznéj?!
Czy zdrady téj wróg hrabiego
Nie uknuł przez żądzę zemsty?...
Bo znając charakter księcia
Mógł liczyć na podstęp zdradny...
Szalona ma łatwowierność!...




SCENA  XIII.
Kasandra, Aurora, Książę.
Aurora.

Od ciebie teraz, senioro,
Zależy nić mego życia.

Kasandra.

Twój wybór piękny, Auroro,
Jest godny twego rozumu.

Aurora.

Lecz oto książę...

Kasandra.

Seniorze,
Ty czuwasz?...

Książę.

Państwu mojemu
Winienem trochę méj pracy,
Choć zresztą papier ten świadczy,
Że hrabia i ty, Kasandro,
Ster rządu dzielnie trzymacie.
Ze wszystkich stron zasłużone
Pochwały was spotykają.

Kasandra.

Hrabiemu, lecz nie Kasandrze,
Ten honor słusznie należy
I można rzec bez przesady,
Że dzielność jego jest wielka,
Swą wyższość wszędzie zaznacza,
Jest równie dzielnym jak mądrym,
Podobien ojcu swojemu!...

Książę.

O wiem, iż tak umiał wszędzie
Swojego ojca zastąpić,
Żeś za mnie brała go zawsze...
Wdzięcznością płacę ci za to!...

Kasandra.

Seniorze, nową téż prośbę
Przynoszę ci od Aurory.
O rękę jéj Karlos prosi,
A ona chce tego związku.

Książę.

Niestety, markiz się spóźnia,
W téj chwili hrabia ztąd wyszedł
I prosił mię o jéj rękę.

Kasandra.

Aurory hrabia mógł żądać?!

Książę.

Tak pani.

Kasandra.

Hrabia?...

Książę.

W istocie!

Kasandra.

Gdy książę mówi — chcę wierzyć.

Książę.

Przyjąłem prośbę hrabiego
I jutro ślub się odbędzie.

Kasandra.

Aurory wola się spełni.

Aurora.

O racz mi wybaczyć, książę,
Lecz hrabia moim nie będzie...

Książę.

Co słyszę?... wybór nie trudny,
Czyż hrabia swoją dzielnością,
Rozumem i zaletami
Nie stoi po nad markizem?...

Aurora.

Być może... Gdy go kochałam,
On mną pogardzał, seniorze;
Więc dzisiaj, gdy on mię kocha,
Ja znów nim gardzę z kolei.

Książę.

Zrób to dla mnie nie dla niego.

Aurora.

Iść za mąż trzeba z miłości,
A ja nie kocham hrabiego.

Książę.

To dziwne!...

Kasandra.

Lecz sprawiedliwe
Jakkolwiek mówi zbyt śmiało!

Książę.

I owszem, ślub ten nastąpi,
Chociażby i pod przymusem.

Kasandra.

Swéj władzy nie nadużywaj.
Wszak miłość jest kwiatem gustu,
Przymusu znosić nie może.

(Na stronie.)

O już się teraz, Kasandro,
Przesycił tobą ten zdrajca.

(Aurora i Książę wychodzą.)



SCENA  XIV.
Kasandra i Fryderyk (w głębi Książę ukryty).
Fryderyk.

Nie było tu mego ojca?...

Kasandra.

Z bezczelnym spokojem, zdrajco,
Śmiesz księciu spoglądać w oczy
I żądasz odeń Aurory?

Fryderyk.

Milczenie!... Zgubisz nas, pani!...

Kasandra.

Ja nie znam trwogi, nędzniku!...

Fryderyk.

Co czynisz?... głos twój rozbrzmiewa!...

Książę (zbliżając się na stronie).

Dowody znaleźć tu muszę;
Ztąd łatwo słyszeć ich mowę.

Fryderyk.

Lecz, pani, hamuj się, proszę,
O swojéj pomyśl godności.

Kasandra.

O! jestże człowiek tak podły,
By mógł porzucić kobietę,
Honoru ją pozbawiwszy!

Fryderyk.

Nie jestem jeszcze żonaty.
Pragnąłem upewnić księcia
I żywot nasz zabezpieczyć.
Czyż możem tak żyć, Kasandro?...
Wszak książę nie jest człowiekiem
Z pospólstwa — mógłżeby ścierpieć
Imienia swojego hańbę?...
Już dosyć... zanadto długo
Uczucie nas zaślepiało!...

Kasandra.

O tchórzu podły, nędzniku,
Więc te łzy i te błagania,
Któremi niegdyś porwani
Swój honor poświęciliśmy,

Obecnie zdradą nazywasz?...
Umieram!... zostaw mię, nędzny!...

Książę (na stronie).

Marmurem byłbym słuchając,
Co słyszę... O nieszczęśliwy!
Bez tortur wszystko wyznali.
Bez tortur?... o nie, toć przecie
Tortury ja znieść musiałem.
Już więcéj świadectw nie trzeba,
Ty bądź ich sędzią, honorze.
Podyktuj wyrok i karę,
Lecz karę, zdolną ocalić
Me imię, które w téj sprawie
Byłoby hańbą okryte.
Nikt w świecie wiedzieć nie może,
Że honor mój pokalany.
Pogrzebem wstydu najlepiéj
Jawności jego zapobiedz.
A chociaż zemsta ocali
Mój honor, lecz nie wypada
Obnażać prawdy zgnilizną.

(Wychodzi.)
Kasandra.

O kobiet nieszczęsny rodzie
Mężczyźni podli, bez wiary!...

Fryderyk.

Zapewniam panią, że zrobię
To wszystko, czego zażądasz
I za to honorem ręczę.

Kasandra.

Czy prawda?

Fryderyk.

Tak, niezawodna.

Kasandra.

Niech miłość nasza nie gaśnie.
Twą byłam i jestem twoją.
Ja muszę znaleźć sposobność,
By codzień widzieć się z tobą.

Fryderyk.

Musimy rozejść się teraz.
Pamiętaj, boć to konieczne,
Udawać miłość dla księcia.

Kasandra.

Tak zrobię bez twojéj krzywdy,
Bo czém jest miłość udana?

(Rozchodzą się.)



SCENA  XV.
Aurora i Batin.
Batin.

Słyszałem, piękna Auroro,
Że markiz ma być, czy jest już
Małżonkiem twoim i panem
I że was Mantua czeka.
Przychodzę błagać cię, pani,
Byś mię tam z sobą zabrała.

Aurora.

Cóż znowu, dziwisz mię wielce,
Więc z hrabią rozstać się pragniesz?

Batin.

Pracować wiele, brać mało
To rozkosz, która i mędrca
Zabija lub głupim czyni.
„Dziś daję, jutro odmawiam,
Być może dam ci pojutrze“.
Ja nie znam pana „być może[4]
Lecz to wiem, że nie mógł nigdy.
Prócz tego on opętany
Przez dyabła... nie wiem co myśleć!
To smutny, to znów wesoły,
To mądry, to obłąkany,
I księżna w téj saméj mierze
Nierówna jest i nieznośna.
Gdy wszyscy tak opętani,
Ja jeden mam być szczęśliwy!
I książę, niby spokojny,
Sam z sobą przecież rozmawia,
Podobny będąc człekowi,
Co rzeczy straconéj szuka.

Gdy cały dom tak choruje,
Odjeżdżam z panią najchętniéj.

Aurora.

Jeżeli zgodnie z mem szczęściem
Zostanę żoną Karlosa,
Zabiorę cię, mój Batinie!

Batin.

Całuję sercem twe stopy
I biegnę wnet do markiza.

(Odchodzi.)



SCENA  XVI.
Książę, Aurora.
Książę (nie spostrzegając Aurory).

Honorze, wrogu ty dumny,
Kto pierwszy twe prawa światu
Narzucił? Czemu treść twoja
Z kobietą jest zespolona?
By człowiek najszanowniejszy
Bez winy mógł cię utracić?
Głosiciel praw twych być musiał
Nie mędrcem, lecz barbarzyńcą.
Aurora...

Aurora.

Panie...

Książę.

Wszak księżna
Z markizem chce cię połączyć?...
Przekładam wolę swéj żony
Nad prośbę syna mojego.

Aurora.

Twą sługą jestem i pragnę
Wdzięcznością tę łaskę spłacić.

Książę.

Markiza poproś, by wuja,
Mantui księcia uprzedził.

Aurora.

Wiadomość tak pożądaną,
Zaniosę wnet markizowi.

(Odchodzi.)



SCENA  XVII.
Książę sam.

O nieba! to, co się stanie
W mym domu, karą twą będzie.
Podnieście dłoń swoję boską,
To nie jest zemsta méj hańby.
Ja nie chcę brać jéj na siebie,
Bo toby z krzywdą twą było,
A względem syna — dzikością!...
To tylko kara twa będzie,
Surowość, któréj niebiosa
Wybaczą, bom przy niéj względu
Na siebie nie miał żadnego.
Chcę ojcem być, nie małżonkiem.
I groźna dłoń Przedwiecznego
Na zbrodnią taką bez wstydu
Bez zemsty karę wymierzy!...
Honoru prawa żelazne
Żądają tego niezłomnie,
By jawność kary publiczna
Méj hańby nie podwoiła!
Kasandrze podłéj związałem
Przed chwilą ręce i nogi
I krzyk jéj by stłumić srogi
Szmat pełne usta napchałem!
Gdym rzekł jej: plugawą żonę
Zabije sztylet wspólnika —
Zdrętwiała!... Ha! dreszcz przenika,
Krwi, zemsty, serce spragnione
Znieść może takie męczarnie;
Lecz dziecko zabić... drży ciało...
Pierś dyszy... serce zastyga,
Któż zemstę taką ogarnie...
W źrenicach mi pociemniało...
Obłędu szatan mię ściga...
Drży wola i w ustach słowo,
Jak strumień w północ grudniową
Zamarza!... Myśl śmierci syna
Już lodem krew moję ścina!...
Precz miłość ojca ode mnie!

Szanować — Bóg ojców każe,
A on czci świętéj ołtarze
Obluzgał hańbą nikczemnie!...
Precz miłość, muszę ukarać
Najświętszych praw gwałciciela,
Bo któż mię zapewnić zdoła,
Że dzisiaj skradłszy mi honor,
Po życie jutro nie sięgnie.
Pół setki wszak Artakserkses
Dla mniejszéj zabił przyczyny,
A szpady Daryusza, Bruta,
Torkwata śmiały bez zemsty
Wykonać słuszności prawo!....
Wszak prawo Boga, sumienia,
Tę zbrodnię mu wyrzucają!...
Mam kłamstwo zadać swym oczom?
Czy słuch mię własny zawodzi?
Więc zkądże ta chwiejność... trwoga...
Już idzie... Boże daj siły!...




SCENA  XVIII.
Książę, Fryderyk.
Fryderyk.

W pałacu wieść się rozniosła,
Żeś, ojcze, moję Aurorę
W małżeństwo dał markizowi
I że do Mantui wkrótce
Oboje ztąd wyjeżdżają.

Książę.

Czy to jest prawda, ja nie wiem,
Gdyż woli mojéj dotychczas
Gonzaga nie słyszał jeszcze,
Bo rzeczy stokroć ważniejsze,
Mój umysł trapią w téj chwili.

Fryderyk.

Kto rządzi — ten trosk ma wiele.
W téj chwili cóż cię zajmuje?...

Książę.

Mój synu! Szlachcic ferrarski,
Z innemi zdrajcami społem,

Przeciwko mnie knują spiski.
Kobieta, któréj się zwierzył,
Odkryła mi tajemnicę.
Kto wierzy kobiecie — głupiec!...
Roztropny, kto jéj pochlebia!...
Kazałem przybyć tu zdrajcy,
Pod ważnéj sprawy pozorem.
Gdym w sali téj zamkniętemu
Przypomniał czyny zbrodnicze,
Osłupiał — a ja z łatwością
Do krzesła go przywiązałem
I ciało suknem okryłem,
By ten, kto pierś mu przebije,
Nie widział twarzy nędznika,
Gdyż nie chcę kłócić Italii.
Przybyłeś ty, a więc chętnie
Powierzam ci sprawę całą,
Milczenia się domagając!...
Więc dobądź szpady, mój hrabio,
I odbierz mu nędzne życie.
Ja u drzwi będę pilnował...
Niech staną się me źrenice
Dzielności twojéj świadkami.

Fryderyk.

Czy chcesz doświadczyć mię, panie?
Czy prawda, że ci zbrodniarze
Przeciwko tobie coś knuli?

Książę.

Gdy ojciec czy złe czy dobre
Poleca dziecku wykonać,
Czyż ono sprzeczać się będzie?...
Precz podły... ja sam pobiegnę!...

Fryderyk.

Powstrzymaj szpadę... zaczekaj...
I czegóż miałbym się lękać,
Gdy zbrodniarz jest skrępowany?...
Lecz nie wiem co to ma znaczyć,
Że czuję dziwny ból serca?!

Książę.

Pozostań, nędzny...

Fryderyk.

Już idę...

Wystarcza twe polecenie.
Lecz przebóg...

(Waha się.)
Książę.

Ha, precz nędzniku!

Fryderyk.

Zaczekaj... gdybym tam znalazł
Cezara... w twojéj obronie
Zadałbym tysiąc mu ciosów!...

Książę.

Więc patrzę.

(Fryderyk wychodzi zostawiając drzwi otwarte.)

Idzie... miecz chwyta...
Mój wyrok ten sam wykonał,
Kto wstydu mojego sprawcą!...

(Wołając:)

Héj służba do mnie czemprędzéj
Niech wszyscy w lot się zgromadzą.




SCENA  XIX.
Markiz, Aurora, Batin, Ricardo, reszta osób i Książę.
Książę.

Czy widział kto taką zbrodnię?
Fryderyk zabił Kasandrę,
By razem z nią płód jéj zginął,
Po którym dziedzictwa pragnie.
Niech głowa jego się stoczy,
Monarcha wasz rozkazuje!...

Margrabia.

Kasandrę?

Książę.

Tak, mój markizie!...

Margrabia.

Nie wrócę już do ojczyzny
Aż zbrodzień padnie z méj ręki!...

Książę.

O, patrzcie, z mieczem skrwawionym
Zbój idzie...




SCENA  XX.
Ci sami i Fryderyk ze szpadą w ręku.
Fryderyk.

A to co znaczy?
Odkrywszy głowę człowieka,
Którego zabić kazałeś,
Znalazłem...

Książę.

Milcz! dosyć tego!
Na śmierć z nim.

Margrabia.

Tak, niech umiera!

Fryderyk.

I za co mam zginąć, ojcze?

Książę.

Tam, zdrajco, na sądzie Boga
Przyczynę ci opowiedzą!...

(Wszystkie szpady zwracają się ku Fryderykowi, który cofając się wychodzi.)

Auroro, po tym przykładzie,
Z Karlosem jedź do Mantui.
Zezwalam, gdyż godzien ciebie.

Aurora.

Tak jestem trwogą przejęta,
Że nie wiem co odpowiedzieć...

Batin (na stronie do niéj).

Odpowiedz tak... bo to wszystko
Nie bez przyczyny, Auroro!

Aurora.

Odpowiedź swoję, seniorze,
Udzielę jutro.

Margrabia (wchodząc).

Już koniec,
Fryderyk hrabia nie żyje.

Książę.

W zgryzocie téj oczy pragną
Z Kasandrą razem go ujrzeć.

(Wnoszą dwa ciała.)
Margrabia.

O patrzcie, wszak to jest kara
Bez zemsty.

(Odkrywa ich.)
Książę.

Gdy sprawiedliwość
Wymierza karę... nie mści się.
Krzyk duszy cnota przytłumia,
Zapłacił zbrodnię, spełnioną
Dla spadku po mnie...

Batin.

Tu koniec
Tragedyi: Kara — nie zemsta;
W Italii trwogę rozniósłszy,
Hiszpanii jest dziś przykładem!...



koniec.








Najlepszym Sędzią — Król.






OSOBY:

Sancho.
Don Tello.
Celio.
Julio.
Nuńo.
Elwira.
Felicyana.
Leonora.
Don Alfons VII, król Leonu i Kastylii.
Hrabia don Pedro.
Don Henryk.
Brito.
Fileno.
Pelagiusz.
Służba.
Wieśniacy.

Rzecz dzieje się w Leonie, mieście Galicyi, i jego okolicach.






AKT PIERWSZY.
Wieś nad brzegiem rzeki Sil.
SCENA  I.
Sancho.

Szlachetne Galicyi pola,
Wy, które pod gór tych cieniem.
Oblanych Silu strumieniem,
Żywicie kwiatów tysiące,
Wy ptaki, pieśń zawodzące,
I wolne borów zwierzęta,
Czy kiedy gdzie spotkaliście
Tak wielką miłość jak moja?
Bo nigdzie téż nie istnieje
Pod słońcem dziewczę piękniejsze
Od méj kochanki Elwiry.
Ta miłość, która jéj łaską
Jak sławą szczycić się może,

Zrodziła się z jéj piękności.
Piękności téj nie nie zrówna,
Więc miłość ma niezrównana!
O! słodka moja kochanko,
Ja chciałbym, by piękność twoja
Wzrastając, zwiększała jeszcze
Uczucie moje dla ciebie.
Lecz, piękna ty pastereczko,
Jak twéj urodzie, tak również
Miłości mojéj nic nie brak.
A że cię kocham o tyle,
O ile ty piękną jesteś,
Więc nikt nie kochał potężniéj.
Złożyłaś wczoraj swe stopy
Na piasku białym, przy źródle,
I piasek zmienił się w perły.
A żem ja tych dwu lilijek
Nieszczęsny zobaczyć nie mógł,
Prosiłem lic twoich słońca,
Jasnością olśniewające,
By, dłużéj na tym strumieniu
Spocząwszy, wykrysztaliły
Niejasne wód jego fale.
Bieliznę prałaś, Elwiro,
A ona wciąż była ciemną,
Bo ręce, które ją prały
Jaśniejsze są od bielizny.
Ukryty za kasztanami,
Patrzyłem na ciebie z trwogą,
Gdy miłość oddała tobie
Przepaskę swoję do prania.
Niech teraz świat niebo strzeże,
Bo miłość nie jest już ślepą!...
O! kiedyż dzień ten nastąpi,
Że będę mógł rzec do ciebie:
Elwiro, jesteś już moją!...
Obsypałbym cię darami
I znając wartość twą wielką,
Z dniem każdym czciłbym cię więcéj.
Posiadacz takiego skarbu
Już ceny jego nie zmniejszy!...




SCENA  II.
Elwira, Sancho.
Elwira (na stronie).

Wszak tędy Sancho zstępował,
Pragnienie-ż-by mię zawiodło?!...
Bynajmniej!... jego to widzę;
Wskazała mi go ma dusza.
Na strumień patrzy, przy którym
Na twarz mą wczoraj spoglądał.
Czy myśli, że się tu cień mój
Pozostał, gdym zagniewana
Uciekła, widząc, że twarz mą
Pochłaniał w źwierciedle wody!...

(Do Sancha.)

I czego szukasz daremnie
W strumienia tego krysztale?...
Czy możeś znalazł korale
Zgubione tutaj przeze mnie?...

Sancho.

O nie to!... siebie ja szukam,
Bom na téj zgubił się fali,
Lecz zguba już znaleziona:
W Elwirze siebie znajduję.

Elwira.

Myślałam, że mi pomożesz
Odszukać moje korale!...

Sancho.

Mam szukać to, co posiadasz?
Ty chyba żartujesz ze mnie;
Znalazłem już twoję zgubę.

Elwira.

I gdzie téż?...

Sancho.

Na ustach twoich,
Gdzie perłom za orszak służą.

Elwira.

Idź sobie!...

Sancho.

Zawsześ niewdzięczna!..
I zawsze nieczuła dla mnie!...

Elwira.

Zbyt śmiały jesteś, mój Sancho,
Cóż więcéj mógłbyś uczynić,
Zostawszy mym narzeczonym?

Sancho.

Że nim nie jestem, któż winien?

Elwira.

Ty, Sancho!

Sancho.

Co? ja? Broń Boże!
Już nieraz do dna ci serce
Rozwarłem — a tyś milczała.

Elwira.

Czyś lepszéj mógł nad milczenie
Pożądać dziś odpowiedzi?!

Sancho.

Oboje winni jesteśmy!

Elwira.

Nie zbywa ci na rozsądku,
A nie wiesz, że my kobiety
Umiemy mówić milczeniem
I zgadzać się odmówieniem.
I czułość naszę i niechęć
Z pozoru darmo-byś sądził,
Lecz miarę stosuj odwrotną!

Sancho.

To dobrze, czy mogę prosić
O rękę twą — milczysz, droga?
Zezwalasz więc... wyśmienicie!

Elwira.

Lecz nie mów ojcu mojemu,
Że związku tego ja pragnę.

Sancho.

Nadchodzi...

Elwira.

Po-za tém drzewem
Doczekam końca rozmowy!

Sancho.

O nieba! czy nas połączy?!
Odmowy przeżyć-bym nie mógł.

(Elwira kryje się.)



SCENA  III.
Nuńo, Pelagiusz — Sancho zdala od nich.
Nuńo (do Pelagiusza).

W ten sposób służbę swą pełnisz,
Że muszę chyba poszukać
Człowieka, któryby oko
Baczniejsze miał na te brzegi.
Doświadczasz może przykrości
W mym domu.

Pelagiusz.

Bóg raczy wiedziéć.

Nuńo.

Dziś więc twa służba się kończy,
Wszak służba to nie małżeństwo!

Pelagiusz.

A właśnie to mię zniechęca!

Nuńo.

Codziennie jakiś wieprz ginie.

Pelagiusz.

Gdy strażnik głowę utracił,
Inaczéj być już nie może.
Ot wiecie... jabym się pragnął
Ustalić...

Nuńo.

Mów prędzéj, ale
Bodajbym nie był zmuszony
Twem głupstwem...

Pelagiusz.

To nie tak łatwo
Wyjaśnić...

Nuńo.

Słuchać tém trudniéj.

Pelagiusz.

Ot wczoraj, kiedym wychodził,
Elwira wyrzekła do mnie:
„O, wieprze twe, Pelagiuszu
Są tłuste!“

Nuńo.

I cóżeś na to
Powiedział?

Pelagiusz.

Amen, jak mówi
Zakrystyan.

Nuńo.

Lecz cóż to znaczy?

Pelagiusz.

I pan nie zgadniesz?

Nuńo.

Nie mogę.

Pelagiusz.

Więc muszę jaśniéj wyłożyć.

Sancho (na stronie).

O gdybyś się już oddalił!

Pelagiusz.

Komplement jéj więc dowodzi,
Że za mnie wyjść-by pragnęła.

Nuńo.

O Stwórco!...

Pelagiusz.

Nie gniewaj się pan!
Nie mówię tego w złéj chęci.

Nuńo (spostrzegając Sancha).

O Sancho!... czekałeś tutaj?...

Sancho.

Tak, chciałbym z wami pomówić.

Nuńo.

Mów proszę — a ty zaczekaj.

(Odchodzą na bok).
Sancho.

Rodzice moi, jak wiecie,
Choć nie bogaci wieśniacy,
Lecz znani są z uczciwości.

Pelagiusz.

Mój Sancho, tyś nie nowicyusz
W miłości, wytłómacz-że mi:
Czy skoro panna bogata,
Świeżemu jak róża chłopcu,
„Twe wieprze — powie — są tłuste“
Nie jest-to dowód, że pragnie
Wziąć tego chłopca za męża?

Sancho.

Komplement małżeństwo wróży.

Nuńo.

A precz ztąd, bydlę!

Sancho.

Nazwisko
Poznawszy ojców i zacność,
Nie sądzę, byś miłość moję
Za krzywdę sobie uważał.
Elwirę kocham nad życie!...

Pelagiusz.

Jest inny pastuch, którego
Wieprzaki tak są wychudłe,
Jak mięso w dymie wyschnięte,
Lecz gdy ja trzodę prowadzę...

Nuńo.

Tyś jeszcze tutaj, bałwanie!...

Pelagiusz.

O wieprzach, nie o Elwirze
Rozmawiam...

Sancho.

Znasz teraz, panie,
Mą miłość...

Pelagiusz.

Znasz teraz, panie,
Komplement jéj...

Nuńo.

Takie zwierzę
I w Indyach nawet jest rzadkie!

Sancho.

Racz zgodzić się na nasz związek.

Pelagiusz.

Ot właśnie mam tu prosiaczka...

Nuńo.

Ten bałwan głowę mi zaćmił.
Elwira chce tego?

Sancho.

Chętnie,
Bym mówił z tobą, przystała.

Nuńo.

Zaszczyca ją to uczucie,
Bo umie cenić twe cnoty
I wie, żeś godzien seniory.

Pelagiusz.

O! gdybym miał sześć prosiątek

I z nich się doczekał dzieci,
Niedługo zostałbym panem!

Nuńo.

Pasterzem jesteś Don Tella,
Możnego pana téj ziemi,
W Galicyi... ba! daléj nawet
Z potęgi swojéj znanego.
Zamiary wyznać mu swoje
Należy, gdyś jego sługą.
A zresztą ten bogacz hojny
Bydełka tobie dać może.
Elwiry wiano zbyt małe:
Ta chata, źle zbudowana,
Zczerniała całkiem od dymu,
Tu-owdzie kawałki pola,
Kasztanów coś ze dwanaście,
To wszystko nic — jeśli pan twój
Nie zechce przyjść ci z pomocą!

Sancho.

O nie wątp o méj miłości!

Pelagiusz (na stronie).

Więc on Elwirę zaślubi!
To i ja miłość swą zmienię!

Sancho.

Dla tego, kto wdzięk jéj ceni
Cóż nad tę piękność droższego?
Ja do tych ludzi należę,
Dla których cnota posagiem...

Nuńo.

Nie szkodzi powiedziéć panu
I prosić o jaką łaskę,
Don Tello i siostra jego,
Życzliwie pokłon twój przyjmą.

Sancho.

Z przykrością pójdę, lecz skoro
Tak chcecie — niech i tak będzie!

Nuńo.

Niech Stwórca ci błogosławi
I liczném darzy potomstwem!
Pelagiusz niech idzie ze mną.

Pelagiusz.

Jak mogłeś mu pan Elwirę
Obiecać i przy mnie jeszcze?...

Nuńo.

Czyż Sancho nie jest jéj godzien?

Pelagiusz.

Co prawda, to więcéj ze mnie
Pożytku miałbyś, mój panie,
Co miesiąc dałbym ci wnuka!

(Odchodzą Nuńo i Pelagiusz.)



SCENA  IV.
Sancho — potém Elwira.
Sancho.

Pójdź prędko — pójdź ukochana,
Elwiro, gwiazdeczko moja.

Elwira (na stronie).

O Boże, jak są w miłości
Okropne czekania chwile.
Nadzieje wszystkie méj duszy
Na włosku wisieć się zdają.

Sancho.

Twój ojciec mówi, że dawniéj
Don Tella przyrzekł cię słudze.
Okropna losu odmiana!

Elwira.

Niestety! słusznie-m widziała
Nadzieje swoje na włosku!
Mój ojciec żeni mię z giermkiem...
Ja umrę... ja nie przeżyję!...
Ty luby zostań na świecie,
Ja muszę sobie śmierć zadać!

Sancho.

To żart był, droga Elwiro,
Wszak z oczu mych szczęście tryska.
Twój ojciec zgodził się zaraz
I „tak“ powtarzał bez końca.

Elwira.

Nie ciebie-m ja żałowała,
Lecz tego, że do pałacu
Iść trzeba, boć wychowana
W lepiance nieraz-bym może
Tęsknoty żywéj doznała...
To przecież jasne, mój bracie.

Sancho.

A ja się głupiec łudziłem...
Pozostań przy życiu, droga,
Ja muszę śmierć sobie zadać!
O droga moja Elwiro,
Jak srodze Sancha zawiodłaś!

Elwira

To żart był, Sancho kochany,
Ma miłość i jéj nadzieje
Dać ci tę lekcyę kazały.
Bo przecież kochać i mścić się
Zadanie to jest miłości.

Sancho.

Więc jestem twym narzeczonym?

Elwira.

Wszak twierdzisz, że rzecz skończona.

Sancho.

Twój ojciec radził mi jeszcze,
Choć o to go nie prosiłem,
Ażebym do swego pana,
Możnego władcy téj ziemi,
Po łaskę udał się jaką.
I chociaż dla mnie Elwira,
Jest skarbem największym w świecie,
Lecz Nuńo twierdzi, że-m winien
Krok taki panu swojemu.
Wszak stary on i rozumny,
A wreszcie twoim jest ojcem,
Więc trzeba słuchać rad jego.
Bądź zdrowa, pójdę do pana.

Elwira.

Na powrót twój czekać będę.

Sancho.

Oj gdyby mię téż ci państwo
Darami wzbogacić chcieli!

Elwira.

O ślubie powiedz — to dosyć.

Sancho.

Ja-m duszę i życie całe
W twe rączki złożył śliczniutkie,
Czy jednę z nich mi darujesz?

Elwira.

Nazawsze, bierz ją kochany.

Sancho.

O! teraz, gdym pan téj ręki,
Cóż dla mnie znaczy fortuna!...

(Wychodzą.)



SCENA  V.
Dziedziniec przed zamkiem Don Tella w Galicyi.
Don Tello w stroju myśliwskim, Celio i Julio.
Tello.

A weź-no ten oszczep, Celio.

Celio.

Wybornie się ubawiłeś.

Julio.

Bo łowy téż wyśmienite!...

Tello.

Tak piękne pole, że nawet
Sam widok licznych barw jego
Raduje...

Celio.

Z jakąż rozkoszą
Strumienie śpieszą się bystre,
By stopy kwiatków całować.

Tello.

Spraw, Celio, psom ucztę hojną.

Celio.

Zdeptały one nie żartem
Urwiste skał tych wierzchołki!

Julio.

Psy dzielne!

Celio.

Florisel przecie
Najlepszy pies w całym kraju!

Tello.

Galaor téż nieostatni.

Julio.

Kot mu się żaden nie wymknie.

Celio.

Seniora już powrót brata
Odgadła.




SCENA  VI.
Ciż sami — Felicyana.
Tello.

Ileż miłości
Siostrzyczka mi okazuje!
Niewdzięcznym brat być nie umie.

Felicyana.

Więc kocham go téż tak bardzo,
Że kiedy jest po za domem,
To wszystko mię niepokoi.
Snu nie mam ni wypoczynku
I wówczas zając lub królik
Wydaje mi się potworem.

Tello.

W Galicyi górach, siostrzyczko,
Drapieżnych zwierząt, niestety,
Napotkać trudno. Czasami
Dzik tylko z leśnéj gęstwiny
Wybiegnie i przy rumaku
Strwożonym psy rozszarpuje,
Swéj zemście wtedy kres kładąc,
Gdy piana jego paszczęki
Krwią ofiar się zrumieniła!...
Czasami niedźwiedź się zjawia,
W myśliwca godząc tak wściekle,
Że często człowiek i bestya
Na ziemię walą się społem.
Lecz nasze łowy zwyczajne
Tak skromne, choć rozmaite,
Nie grożą niebezpieczeństwem.
Ta godna szlachty i książąt
Rozrywka do walk zaprawia,
Orężem władać przyucza
I ciało trudem hartuje!

Felicyana.

Pojąwszy żonę, przestaniesz
Zakłócać strachem pierś moję.

Tello.

Zbyt wielkie mam posiadłości,
Bym równą sobie tu znalazł.

Felicyana.

Wszak mógłbyś i w wyższych sferach
Poszukać godnéj małżonki!...

Tello.

Czy może chcesz mi wyrzucać,
Żem ciebie za mąż nie wydał?

Felicyana.

Przysięgam, że jesteś w błędzie,
Twe szczęście mam na widoku!




SCENA  VII.
Ciż sami — Sancho i Pelagiusz za bramą.
Pelagiusz (do Sancha).

Wejdź, samych widzę, nikt teraz
Nie będzie wam tu przeszkadzał.

Sancho.

Masz słuszność... domowi tylko.

Pelagiusz.

Zobaczysz, czém cię obdarzą!

Sancho.

Wypełnię swój obowiązek.

(Wchodzą na dziedziniec.)

Szlachetny, czcigodny panie
I piękna panno Felicyo,
Panowie téj ziemi, która
Tak kocha was zasłużenie...
Pozwólcie niech stopy wasze
Stróż pańskich trzód ucałuje...
Zajęcie to bardzo nizkie,
Lecz w naszéj Galicyi przecież
Krew ludu tak jest szlachetna,
Iż biedny tém się jedynie
Od panów różni — że służy!
Jam biedny i wy mię pewno
Nie znacie, boć sto trzydzieści
Swym chlebem rodzin karmicie.
Na łowach tylko być mogłem
Widziany nieraz przez pana.

Tello.

W istocie... podobasz mi się

I chciałbym chętnie dla ciebie
Coś zrobić...

Sancho.

Za tyle łaski
Całuję, panie, twe stopy.

Tello.

Chcesz czego?

Sancho.

O zacny panie!...
Z szybkością lata mijają,
Jak gdyby na pocztę śmierci
Z listami spiesznie pędziły!
Jesteśmy jak na popasie:
Wieczorem życie — śmierć rano!
Sam jestem — ojciec, człek zacny,
Na służbie nigdy nie bywał.
Gdy ród mój ze mną się kończy,
Więc pragnę w związki wejść ślubne,
Z dziewczyną zacności pełną,
A córką Nuńa d’Ajbara.
Choć zagon orze ubogi,
Lecz herby nad drzwiami jego
Są jeszcze, a w biednéj chacie
Lanc kilka z dalekich czasów!
To właśnie — i wdzięk Elwiry
(Bo tak méj dziewce na imię)
Mnie skłania... panna przystaje...
Jéj ojciec również się zgadza,
Na wolę pana czekając.
„Pan — mówił do mnie dziś rano —
Powinien wiedzieć o wszystkiém,
Co dzieje się pośród jego
Wasalów, czy to ubogich,
Czy choćby i najmożniejszych.
A wielce królowie błądzą,
Zwyczajów tych nie pilnując.“
Posłuszny radzie, przychodzę
O ślubie swoim zdać sprawę.

Tello.

Ma rozum Nuńo i radę
Wyborną dał ci. — Mój Celio...

Celio.

Seniorze...

Tello.

Dasz krów dwadzieścia
I setkę owiec Sanchowi,
Którego ślub ja i siostra
Zaszczycim swą obecnością.

Sancho.

O panie, tak wielka łaska!

Pelagiusz.

Tak wielka łaska, o panie!...

Sancho.

I dary takie bogate!

Pelagiusz.

I takie bogate dary!

Sancho.

Szlachetność rzadka...

Pelagiusz.

O rzadka
Szlachetność...

Sancho.

Zaszczyt wysoki!

Pelagiusz.

Wysoki zaszczyt!

Sancho.

O święta
Pobożność!

Pelagiusz.

Pobożność święta!

Tello.

Kto jest ten towarzysz, który
Jak echo za tobą wtórzy?

Pelagiusz.

Ten jestem, co jego słowa
Na wywrót wszystkie powtarza!

Sancho.

To pasterz Nuńa, seniorze...

Pelagiusz.

Ot krótko mówiąc, jam jego
Cudowném dzieciątkiem.

Tello.

Jakto?

Pelagiusz.

Wieprzaków strzegę. I ja téż
Przyszedłem prosić o łaskę.

Tello.

A ty się z kim żenisz?

Pelagiusz.

Z nikim
Na ten raz... lecz jeśli dyabeł
Mnie skusi, to przyjdę także
Poprosić was o barany!...
Astrolog mi w Salamance
Powiedział, bym strzegł się wody
I byków, więc od téj chwili,
Z obawy niebezpieczeństwa,
Nie żenię się i nie piję.

Felicyana.

Zabawny człowiek...

Tello.

Z humorem!

Felicyana.

Bądź zdrów, mój Sancho. A Celio
Niech każe odesłać bydło,
Przez brata mu darowane.

Sancho.

Mój język wiecznie was państwo
Wysławiać będzie.

Tello.

I kiedyż
Wesele?

Sancho.

Miłość mię nagli,
By odbyć je dziś wieczorem.

Tello.

Już bledną słońca promienie,
Już wpośród złotych obłoków
Pośpiesza ku zachodowi.
Idź uprzedź grono weselne,
Że ja tam z siostrą przybędę.

(Do Celia.)

Karetę niech przygotują.

Sancho.

Me serce i usta moje
Do śmierci wielbić was będą.

(Wychodzi.)



SCENA  VIII.
Felicyana.

Więc ty się nie chcesz ożenić?

Pelagiusz.

Ja, pani, byłbym zaślubił
Kochankę jego, pasterkę
W Galicyi najpowabniejszą,
Lecz wiedząc, że prosiąt strzegę,
Uważa mię za prosiaka...

Felicyana.

Jest więc, jak widzę, rozumna!...

Pelagiusz.

Toć wszyscy czegoś, senioro
Strzeżemy.

Felicyana.

Naprzykład?

Pelagiusz.

Czego
Rodzice strzedz nam kazali...

(Wychodzi.)



SCENA  IX.
Don Tello, Felicyana, Celio, Juliusz.
Felicyana.

Zabawił mię ten półgłówek.

Celio (do Tella).

Gdy odszedł już ów poczciwiec,
Którego mowa nie głupia,
Czas wyznać, że ta Elwira
Jest dziewką tak urodziwą,
Jak żadna w całéj Galicyi!
Że lica, kibić jéj, rozum
I cnoty — najgodniejszego
Hidalga zwyciężyć mogą.

Felicyana.

Tak piękna, mówisz?

Celio.

Jak anioł!

Tello.

Namiętność przez twoje usta
Przemawia.

Celio.

Kochałem się w niéj,
Lecz w słowach mych prawda szczera.

Tello.

Są, przyznam, wieśniaczki, które
Bez strojów i bez bielidła
Zwracają oczy ku sobie
I duszę zniewolić mogą;
Lecz takie są pogardliwe,
Że nudzą mię ich wzdragania!

Felicyana.

Przeciwnie, broniąc, się mężnie,
Godniejsze są czci prawdziwéj.

(Wychodzi.)



SCENA  X.
Pokój w domu Nuńa.
Nuńo, Sancho.
Nuńo.

Więc tak cię przyjął Don Tello?

Sancho.

I tak mi mówił, seniorze.

Nuńo.

Zaiste taki czyn piękny,
Jest godzien wielkiego pana.

Sancho.

Jak mówię, kazał mię bydłem
Obdarzyć.

Nuńo.

Wieki niech żyje!

Sancho.

Lecz chociaż dar to królewski,
Ja bardziéj cenię ten zaszczyt,
Że ojcem ślubnym mi będzie[5].

Nuńo.

Czy z siostrą przybyć obiecał?

Sancho.

A jakże.

Nuńo.

Chyba ich niebo
Dobrocią taką natchnęło.

Sancho.

Szlachetni-to są panowie!

Nuńo.

O! chciałbym, żeby ten domek,
Na takich gości przybycie,
W pałace mógł się zamienić!

Sancho.

To fraszka; gościnność nasza
Te ciasne kąty rozszerzy,
Lecz oto już przybywają!

Nuńo.

Nie dobrą-ż dałem ci radę?

Sancho.

W don Tellu spotkałem pana
Ze wszech miar doskonałego,
Gdyż umie szlachetność swoję
Nie tylko stwierdzić darami,
Lecz dając — uczcić potrafi.
Niech panem ten się nie zowie,
Kto swoich dobrodziejstw nie chce
Połączyć z delikatnością!

Nuńo.

Dwadzieścia krówek, sto owiec,
Toż będzie piękny majątek,
Gdy z wiosną tak wielkie stado
Na łąki Silu sprowadzisz!
Za tyle łask, niechaj pan Bóg
Stokrotnie Tella nagrodzi!

Sancho.

Elwiry nie ma, seniorze?

Nuńo.

Strój ślubny ją zatrzymuje.

Sancho.

Jéj postać sama wystarcza...
Dla téj, co błyszczy jak słońce,
Zbyteczny strój i fryzura!

Nuńo.

Twa miłość nie jest mieszczańska.

Sancho.

Przy niéj mieć będę, seniorze,
Pasterza stałość, wdzięk dworski.

Nuńo.

Nie może kochać prawdziwie,
Kto głowy rozumnéj nie ma,
Bo miłość wtedy jest wielka,
Gdy się jéj ważność odczuwa.
Żeś takim — cieszę się bardzo.
Zawołaj ludzi, bo pragnę,
Ażeby rycerz ten poznał,
Czém jestem lub choć czém byłem.

Sancho.

Już państwo jadą, a z niemi
I ludzie nasi zdążają.
Elwirze powiedz, niech włosy
Porzuci, a przyjdzie prędzéj.




SCENA  XI.
Ciż sami oraz Don Tello ze służbą. Pelagiusz, Joanna, Leonora i wieśniacy.
Tello.

Gdzie moja siostra?

Joanna.

Odeszła
Do panny młodéj.

Sancho.

Seniorze...

Tello.

A Sancho?

Sancho.

Byłbym waryatem
Mniemając, że jestem w stanie
Mą wdzięczność okazać panu
Za tyle łaski.

Tello.

Gdzie teść twój?

Nuńo.

Tu... zaszczyt, który go spotkał,
Dni starca krótkie przedłuży.

Tello.

Uściskaj mnie.

Nuńo.

Chciałbym z serca,
Ażeby dom ten był światem,
A władcą jego — ty, panie.

Tello (do Joanny).

Twe imię, piękna pasterko?

Pelagiusz.

Pelagiusz.

Tello.

Nie ciebie pytam.

Pelagiusz.

Myślałem, że mnie.

Joanna.

Joanna.

Tello.

Ponętna!...

Pelagiusz.

O! pan jéj nie znasz!
Gdy chłopiec zechce ją szczypnąć
Tak w łeb warząchwią dostanie,
Że aż mu w ślepiach zaświeci.
Gdym raz się zbliżył do garnka,
Przez miesiąc to pamiętałem.

Tello (do Leonory).

A twoje imię?

Pelagiusz.

Pelagiusz.

Tello.

Nie ciebie pytam.

Pelagiusz.

Myślałem...

Tello.

Swe imię powiedz, dziewczyno.

Leonora.

Ja, panie, Eleonora.

Pelagiusz (na stronie).

O młode dziewczyny pyta,
O chłopcach ani słóweczka.

(Głośno.)

Ja, panie, jestem Pelagiusz.

Tello.

Czy jesteś czém dla tych dziewczyn?

Pelagiusz.

Tak panie, jestem świniarkiem.

Tello.

Czyś mężem, pytam, lub bratem?

Nuńo.

To bydlę!...

Sancho.

Nic nie rozumie.

Pelagiusz.

Bo tak mię matka stworzyła.

Sancho.

Elwira z matką swą ślubną.




SCENA  XII.
Ci sami — Felicyana i Elwira.
Felicyana. (do brata).

Twéj łaski godni są wszyscy,
Szczęśliwi panowie, którzy
Wasalów takich mieć mogą.

Tello.

Masz słuszność. Piękna dziewczyna!

Felicyana.

Prześliczna!

Elwira.

Wstyd budzi trwogę,
Bo pierwszy raz mam sposobność
Oglądać tak godnych panów.

Nuńo.

Siąść raczcie państwo w méj chacie.

Tello (na stronie).

Piękniejszéj nigdym nie widział,
Wszak boska ta doskonałość —
Nad wszelkie wyższa pochwały!
Szczęśliwy człowiek, którego
Los takim skarbem obdarzy.

Felicyana.

Mój bracie, pozwól niech Sancho
Usiądzie.

Tello.

Siadaj.

Sancho.

Nie, panie.

Tello.

Siądź, Sancho.

Sancho.

Ja wobec pana?!

Felicyana.

Twe miejsce przy narzeczonéj;
Nikt tego ci nie zaprzeczy!

Tello (na stronie).

Czyż mogłem śnić, że na ziemi
Jest piękność tak doskonała!

Pelagiusz.

A ja téż gdzie usiąść mogę?

Nuńo.

W oborze — tam twoja uczta!

Tello (na stronie).

Na Boga, ogień mię trawi!

(Głośno.)

Jak pannie młodéj na imię?

Pelagiusz.

Pelagiusz...

Nuńo.

Czy będziesz milczał?
Do kobiet pan mówi, przecie
Tyś nie jest kobietą. Panie!
Méj córce imię Elwira.

Tello.

Na honor piękna Elwira!
I godna, dla wdzięków swoich,
Młodzieńca z lepszego stanu.

Nuńo.

Do tańca... daléj dziewczyny!

Tello (na stronie).

To piękność zachwycająca!

Nuńo.

Nim proboszcz przyjdzie, zatańczcie.

Joanna.

Już proboszcz przyszedł.

Tello.

Idź powiédz,
Niech tu nie wchodzi.

(Na stronie.)

O! zmysłów
Pozbawi mię ta dziewczyna!

Sancho.

Dlaczego?

Tello.

Gdyż bardzo pragnę,
Poznawszy was dziś dokładniéj,
Wesele świetném uczynić.

Sancho.

Ja nic już dzisiaj nie pragnę,
Prócz ślubu z moją Elwirą.

Tello.

Do jutra ślub ten odłóżmy!

Sancho.

Ty szczęście moje, seniorze,
Opóźniasz; patrz na mą trwogę
Wypadek najlichszy może
Pozbawić mię mego skarbu.
Jeżelić mędrcy nie kłamią,
To wierzyć trzeba, że słońce
Nowiny światu przynosi.
Któż zgadnie, czém nas obdarzy
Poranek dnia jutrzejszego!

Tello (na stronie).

Stan ducha mego okropny.

(Głośno do Felicyany.)

Pragnąłem ślub ten uświetnić,
A głupiec Sancho brutalnie
Odpycha moję życzliwość,
Wyprowadź córkę swą, Nuno
I noc tę spoczywaj jeszcze!

(Don Tello wychodzi z Felicyaną i z orszakiem.)
Nuńo.

Twa wola spełni się, panie.

(Na stronie.)

O! to już niesprawiedliwe...
I czego Tello się gniewa?

Elwira (na stronie).

Ja na to nic nie mówiłam,
Bo skromność nie pozwalała.

Nuńo (do narzeczonych).

Zamiarów jego nie zgadnę,
Co zrobić pragnie — ja nie wiem,
Jest panem!... Żałuję tylko,
Że wchodził do mego domu.

(Odchodzi.)
Sancho.

Ja-m jeszcze bardziéj zgnębiony,
Choć tego nie widać po mnie.

Pelagiusz.

Więc dzisiaj ślubu nie będzie?

Joanna.

Niestety!

Pelagiusz.

Czemu?

Joanna.

Pan nie chce,

Pelagiusz.

Czyż może Tello zabraniać?

Joanna.

Widocznie, skoro zabronił.

(Wychodzi z Pelagiuszem, Leonorą i wieśniakami.)
Sancho.

Elwiro moja!

Elwira.

O Sancho,
Ja-m nie do szczęścia stworzona!

Sancho.

Co myśli zrobić don Tello,
Że ślub do jutra odkłada?

Elwira.

Któż zgadnie jego zamiary!

(Na stronie.)

A jednak zrobić coś pragnie!

Sancho.

Noc dzisiaj dla mnie okropna!

Elwira.

Wszak jesteś, Sancho, mym mężem,
Więc przybądź do mnie téj nocy!

Sancho.

Zostawisz więc drzwi otwarte?

Elwira.

I owszem.

Sancho.

Tą obietnicą
Od śmierci bronisz mię, droga.

Elwira.

I jabym z tobą umarła.

Sancho.

Ksiądz proboszcz (cura) nie wszedł do chaty.

Elwira.

Don Tello wejścia mu wzbronił.

Sancho.

Jeżeli przyjmiesz mię dzisiaj
Zapomnę o tém nieszczęściu;
Bo miłość dobrem lekarstwem (cura)
Na rany, które zadaje.

(Wychodzą.)



SCENA  XIII.
Ulica, przy której stoi dom Nuńa.
Don Tello, Celio, służba.
Tello.

Czy dobrze zrozumieliście?

Celio.

Do tego nie trzeba wcale
Rozumu zbyt subtelnego.

Tello.

Więc wejdźcie! starzec z Elwirą
W téj porze sami być muszą.

Celio.

O! wszyscy się już rozeszli,
Niechętni, że ślub przerwany.

Tello.

Miłości krok ten zawdzięczam,
Znosiłem zazdrości mękę
Na widok tego bałwana,
Któremu los miał powierzyć

Tę piękność dla mnie stworzoną.
Gdy się już znudzę dziewczyną,
Ha! wtedy niech ją zaślubi!
Obdarzę go trzodą, złotem,
I będzie żył z nią szczęśliwy,
Jak tylu jemu podobnych!
Potężny jestem i pragnę,
Nim Sancho dziewczę zaślubi,
Skorzystać szybko z méj władzy.
Więc daléj... nałóżcie maski!

Celio.

Zastukać?

Tello.

Tak!

Celio (zastukawszy).

Otwierają!




SCENA  XIV.
Elwira, Don Tello, Celio i służba w maskach, potém Nuńo.
Elwira.

Wejdź, Sancho, mój ukochany!

Celio.

Elwira?

Elwira.

Tak!

Celio.

W samę porę.

(Chwyta ją.)
Elwira.

To nie on... o nieszczęśliwa!
Mój ojcze... Nuńo... o nieba
Unoszą mię... porywają!...

Tello.

Już idźcie.

Nuńo (wewnątrz).

Co to za hałas?

Elwira.

Mój ojcze!

Tello.

Zamknąć jéj usta!

Nuńo (wchodząc)

O córko, widzę cię, słyszę.
Lecz starzec nędzny, bezsilny,
Czyż zdoła oprzeć się gwałtom
Takiego jak on magnata,
Boć wiem ja, kto jest zbrodniarzem.

(Biegnie za niemi.)



SCENA  XV.
Noc.
Sancho, Pelagiusz.
Sancho.

Zdawało mi się, że słyszę
Krzyk jakiś w stronie mieszkania
Elwiry.

Pelagiusz.

Nie mów tak głośno,
Bo służba usłyszéć może.

Sancho.

Pamiętaj, żebyś, gdy wejdę,
Nie zasnął.

Pelagiusz.

Próżna obawa.

Sancho.

Ja wyjdę, gdy ranna gwiazda
Ukaże hasło jutrzence.
Wychodząc będę przeklinał,
Bo ona wygna mię z nieba.

Pelagiusz.

Przez ten czas powiedz mi, proszę,
Do kogo będę podobny?
Do muła lekarzów, który
Wędzidło gryzie pod drzwiami.

Sancho.

Słuchajmy.

Pelagiusz.

Ja się założę,
Że już przy dziurce od klucza
Elwira dawno czatuje.

Sancho.

Więc słucham.




SCENA  XVI.
Ciż sami. — Nuńo.
Nuńo.

Ha! zmysły tracę.

Sancho.

Kto idzie?

Nuńo.

Człowiek.

Sancho.

To Nuńo?

Nuńo.

To Sancho!

Sancho.

Ty na ulicy?

Nuńo.

Nie pytaj...

Sancho.

Nieszczęście jakie?

Nuńo.

Nieszczęście jedno z największych.

Sancho.

Co mówisz?

Nuńo.

Złoczyńców banda
Wybiwszy drzwi te porwała...

Sancho.

O! nie kończ... resztę zgaduję!...

Nuńo.

Przy blasku księżyca chciałem
Ich twarze poznać — niestety,
Okryci byli maskami!

Sancho.

Ich twarze poznać?... I na co?...
Don Tella to są służalce,
Którego uczcić kazałeś.
Przekleństwo nieszczęsnéj radzie!
W dolinie całéj wszak tylko

Chat dziesięć biednych wieśniaków.
Z nich żaden; więc oczywiście
Ten panicz porwać ją kazał.
Dlatego ślub mój zerwany.
Lecz znajdę ja sprawiedliwość,
Chociażby gwałciciel podły
Bogaczem był najmożniejszym!
O Boże! już mi nic teraz,
Prócz śmierci, nie pozostaje.

Nuńo.

Nie bluźnij!...

Pelagiusz.

Przysięgam sobie,
Że kiedy jego prosięta
Na łąkach spotkam — zabiję,
Choć by je strażą otoczył.

Nuńo.

Niech rozum wskaże ci, synu,
Co nam dziś czynić należy.

Sancho.

Ach ojcze! mogęż ja myśleć?...
Wprzód lichą dałeś mi radę,
Poszukaj teraz lekarstwa.

Nuńo.

Pójdziemy jutro do Tella,
To tylko jest szał młodości,
Którego on już żałuje.
Za córkę — ja odpowiadam.
Ni groźby ani błagania
Nie skłonią jéj do występku.

Sancho.

O! temu, znając ją, wierzę.
Niestety, ginę z miłości,
A zazdrość pali mię wściekła.
Któż kiedy na bożym świecie
Większego doznał nieszczęścia!
I ja-to sam wprowadziłem
Pod dach swój wilka srogiego,
Co porwał moję owieczkę!
Szalony byłem. To pewno!
Boć przecież tacy panowie
Napróżno do chat nie śpieszą,
Bogate mając komnaty.

Zda mi się, że widzę twarz jéj
Pokrytą pereł strumieniem,
Z tych ocząt ślicznych płynącym,
Gdy mężnie czci swojéj broni!...
Zda mi się, że krzyk jéj słyszę,
Gdy podłą tyrana żądzę
Ze wstrętem odpychać musi!
Gdy włosów swych kędziorami
Oczęta łzawe przesłania,
By żądzy jego nie widzieć!
O puść mię, muszę umierać:
Już rozum tracę i zmysły...
Niestety, ginę z miłości
I zazdrość dręczy mię wściekła!

Nuńo.

Gdzież twoja odwaga, Sancho?
Wszak ród twój zacny.

Sancho.

Wciąż myślę
O rzeczach, których wspomnienie
Wywraca wszystko w méj duszy,
Chcę widzieć pokój Elwiry...

Pelagiusz.

Ja kuchnią — umieram z głodu,
Napróżno-m wieczerzę stracił!

Nuńo.

Ha! wejdź i spocznij do jutra,
Wszak Tello nie barbarzyniec!

Sancho.

Niestety, ginę z miłości
I zazdrość dręczy mię wściekła!...

Pelagiusz.

O! jakże mi się już jeść chce,
O! jeść, jeść... umieram z głodu.

(Wychodzą.)





AKT DRUGI.
Sala w zamku Don Tella.
SCENA  I.
Don Tello, Elwira.
Elwira.

Dlaczego z taką srogością,
Okrutny dręczysz mię, panie?
I pocóż, znając cześć moję,
Masz gnębić i mnie i siebie?

Tello.

Dość tego... swoim uporem
O śmierć mię pewną przyprawisz!

Elwira.

Wróć mię pan do męża mego,
Do Sancha...

Tello.

Nie jest twym mężem!
Ubogi prostak nie godzien
Być władcą takiéj piękności.
Lecz chociaż ja-bym był Sanchem
On Tellem, powiedz, Elwiro,
Czy mogłabyś mię, nieczuła,
Tak dręczyć; czyliż nie widzisz,
Że to jest miłość?

Elwira.

Nie, panie!
Ta miłość, która dla cnoty
Czci nie ma, chucią jest tylko.

I jako żądza zmysłowa
Miłością zwać się nie może.
Bo ona, będąc dusz związkiem,
Gdy brudna — miłością nie jest.

Tello.

Dlaczego?

Elwira.

Dowodów pragniesz?
Spojrzawszy na mnie raz jeden,
Czyż mógłbyś zaraz pokochać?
Czy miałeś czas mię ocenić
I poznać, bo na tém przecie
Miłości kwiatek wyrasta.
Z pragnienia miłość się rodzi,
A rosnąc w nadziei... w łaskach
Wyżyny swojéj dosięga...
Więc ty mnie nie kochasz panie,
Lecz chciałbyś ukraść mi honor,
Najdroższy skarb mój na świecie!
Ty pragniesz okryć mię hańbą,
Więc ja téż bronić się muszę!

Tello.

Jeżeli-ć i dusza twoja
I ramię opór mi stawia,
Więc rozważ...

Elwira.

Żadna rozwaga
Oporu mego nie złamie.

Tello.

Ty mówisz, że niepodobna
Raz ujrzeć i wnet pokochać?

Elwira.

Rzecz prosta.

Tello.

Powiédz okrutna,
Dlaczegóż więc bazyliszek
Spojrzeniem jedném zabija?...

Elwira.

Lecz on jest tylko zwierzęciem.

Tello.

Tak działa piękność Elwiry!...

Elwira.

Ten dowód niesprawiedliwy,

Bo jeśli ów bazyliszek
Zabija — to z nienawiści,
Z zamiarem... a ja-ż-bym mogła
Zabijać kochanka swego?...
Lecz dosyć tych rozumowań,
Małżonką jestem — i kocham.
Nic pan nie zyskasz ode mnie.

Tello.

Czy można przypuszczać, żeby
Wieśniaczka tak się broniła...
Wyznaję, że błędnie robisz,
Swą duszę mi otwierając:
Im czystszą widzę cię, droga,
Tém miłość ma potężnieje.
O gdybyś równą mi była!...
Lecz przyznasz, twe urodzenie
Zniewagą byłoby dla mnie!...
Co świat-by powiedział, widząc
Złotogłów w związku z siermięgą!
Bóg świadkiem, że miłość moja
Te szranki-by przekroczyła,
Lecz takie prawo jest świata,
Któremu podlegać muszę.




SCENA  II.
Ciż sami. — Felicyana.
Felicyana.

O! wybacz, bracie, jeżeli
Troskliwszą jestem, niż chciałbyś.
Posłuchaj... nie chcę cię gniewać.

Tello.

Nie mądraś!...

Felicyana.

Głupia, być może,
Lecz i ja jestem kobietą,
To widzę, żeś jest szalony!
Poczekaj chociaż dni kilka!...
Cezarem będąc w miłości,
Nie mógłbyś jeszcze od razu
Przybywszy, spojrzeć... i zdobyć!

Tello.

I siostra moja tak mówi?!

Felicyana.

Wieśniaczkę biedną tak dręczyć!

(Słychać stukanie.)
Elwira.

Miéj litość, pani, nade mną.

Felicyana.

Jeżeli dziś „nie“ powtarza,
„Tak“ jutro może wypowie.
Cierpliwość miéj, bo ta walka
Bez końca jest okrucieństwem.
Odpocznij — i znów uderzysz...

Tello.

Więc chcesz mię życia pozbawić?

Felicyana.

O przestań... gniew tobą miota.

(Słychać stukanie.)

Elwira nie zna cię wcale,
Twój widok trwoży ją jeszcze...
Toż pozwól, niech przez dni kilka.
Oswoi się w naszém gronie.

Elwira.

O! bodaj łzy me, senioro,
Do walki cię zachęcały.

(Słychać stukanie.)
Felicyana.

Uprzedzić muszę cię jeszcze,
Że mąż jéj wraz z ojcem starym
Oddawna stoją pod drzwiami,
Wypada wpuścić ich tutaj.
Bo jeśli ztąd ich wypędzisz,
Powiedzą, że masz Elwirę.

Tello.

Czy wszyscy drażnić mię chcecie?
Więc tam się ukryj, Elwiro,
I niechaj wpuszczą tych drabów!

Elwira.

Ol dzięki za jednę chwilę
Spoczynku!

Tello.

Na co się skarzysz?
Wszak mogłaś związać mi ręce!

(Elwira wychodzi.)
Felicyana.

Jest tam kto?




SCENA  III.
Celio, Don Tello, Felicyana.
Celio (za sceną).

Słucham.

Felicyana.

Zawołać
Tych ludzi, co tam czekają.

(Do Don Tella.)

Pamiętaj przyjąć ich dobrze,
Twój honor zawisł od tego.




SCENA  IV.
Nuńo, Sancho, Don Tello, Felicyana.
Nuńo.

Całując próg twego domu,
Gdyż stopy twe za wysokie,
Przychodzim wszystko ci wyznać.
Prostacze wybacz nam słowa!
Ten przyszły zięć mój, którego
Raczyłeś ojcem być ślubnym,
Ze skargą śpieszy na krzywdę,
Ohydną nad wyraz wszelki.

Sancho.

Wspaniały panie, przed którym
Te góry chylą swe czoła,
Pokryte śniegiem i z których
Potoki czyste spływając,
Twe stopy śród łąk całują,
Z porady Nuńa i krewnych,
Dobroci twéj ufających,

Mówiłem ci o swym ślubie;
Uczciłeś dom nasz swém przyjściem.
Więc łaską tą ośmieleni
Błagamy pomścij czyn podły,
Co w przepaść smutku nas wtrąca.
O! gdybyś kiedy kochając,
Był blizki pragnień swych celu
I nagle cel ten utracił,
Zrozumiałbyś taką boleść!...
Choć rolnik, lecz rycerz sercem,
I nie tak rolą zajęty,
Bym z bronią się nie zapoznał;
Zniewagi téj doświadczywszy,
Przestałem już być rolnikiem.
Zraniony honor mój męża,
Bo byłem nim dawszy słowo.
Wybiegłem w pole; do światła,
Co gwiazdom jasność odbiera,
Mówiłem tak do księżyca:
Szczęśliwyś, że co noc wstajesz
I nikt ci słońca nie wydrze,
Nic blasku twego nie zaćmi.
Śród łąki biegłem; bluszcz wątły
W objęciach topoli zasnął.
Zielone wina gałązki
Do wiązu się przytulały.
Ach! rzekłem, pośród téj ciszy
Kochanków ja nie rozdzielę,
Gałązki te obcinając,
Lub wonne zrywając kwiatki.
Sen wszystko ujął bezpieczny!
Mnie tylko dziewczę wydarto!...
I zdało mi się, że strumyk
Coś szepcząc, płakał żałośnie!...
Ludziska mówią (to kłamstwo)
Że pan to, żądzą wiedziony,
Mą żonę wydarł zdradziecko
I zamknął ją w swém mieszkaniu.
O! milczcie, ja im odrzekłem,
Nie mówcie tak o don Tellu,
Co sławą jest domu Neyra...
Zarówno zacny jak mądry,
Nie ścierpisz naszéj niesławy

I z bronią w ręku powrócisz
Mnie — żonę, Nuńowi — córkę.

Tello.

Twą skargę wziąłem do serca
I zbrodzień, co-ć porwał żonę
Od kary się nie uchroni.
Śledź bacznie, gdzie jest ten człowiek,
Co z żądzy, czy z nienawiści,
Obraził nas tak haniebnie —
Wymierzę ci sprawiedliwość.
A tych, co Don Tella winią,
Batogiem nagrodzić każę.

Sancho (na stronie).

Zazdrości jad mię ogarnia!

Nuńo.

Cierpliwym bądź.

Sancho.

Gardzę śmiercią.

Tello.

Wymienisz mi tych oszczerców.

Sancho (na stronie).

To męki!

Tello.

O! gdybym wiedział
Gdzie ona jest, na mój honor,
Odebrałbym ją natychmiast.




SCENA  V.
Ciż sami — Elwira.
Elwira.

O! wie on, drogi małżonku,
Bo więzi mię tu okrutny.

Sancho.

Elwiro, życie ty moje!...

Tello.

Więc na to się odważyłaś?

Sancho.

O! ileż cierpię dla ciebie...

Nuńo.

O córko, straciwszy ciebie,
Ja blizki byłem szaleństwa.

Tello.

Precz mi ztąd, marna hołoto.

Sancho.

O! pozwól dotknąć jéj ręki,
Wszak mężem jestem Elwiry...

Tello.

Hej!... Celio, Julio, pachołcy,
Natychmiast zabić tych ludzi!

Felicyana.

Miéj litość, bracie, wszak oni
Nic tobie nie zawinili!

Tello.

Jeżeli ślub ich nastąpi,
Zbyt wielką będzie ma hańba!




SCENA  VI.
Ci sami. — Celio, Julio, służba.
Tello.

Niech zginą.

Sancho.

Śmierć nie jest szczęściem,
A przecież umrę szczęśliwy...

Elwira.

I ja téż nie dbam o życie!...

Sancho.

Elwiro, skarbie mój drogi,
Szczęśliwy umrę przy tobie...

Elwira.

Zostanę czystą, chociażbym
Tysiące śmierci znieść miała!...

Tello.

Więc jeszcze mi urągacie?
O zemsto... hej! Julio.

Julio.

Słucham.

Tello.

Batami zabić ich.

Celio.

Zginą!...

(Sancho i Nuńo wychodzą wraz ze służbą.)
Tello (do Elwiry).

Napróżno-byś teraz łzami
Mą wściekłość złagodzić chciała.
Już miałem oddać im ciebie,
Lecz skoro z takiem zuchwalstwem
Urągać śmiałaś mi hardo;
Więc choćbym gwałtu miał użyć,
Ulegniesz — jak jestem Tello!...

Felicyana.

Czy mnie tu nie widzisz, bracie?

Tello.

Chcę honor jéj mieć — lub życie!

Felicyana.

I jak tu dziewczynę biedną
Z szaleńca rąk oswobodzić?!...

(Wychodzą.)



SCENA  VII.
Przed zamkiem Don Tella.
Celio, Julio i służba — późniéj Nuńo i Sancho.
Julio (za sceną).

O! tak się płaci hultajom
Za hardość i za zuchwalstwo!

Celio (za sceną).

Wypędzić ich precz z pałacu.

Służba (za sceną).

Wypędzić!...

(Uciekając wbiegają Sancho i Nuńo.)
Sancho.

Zabijcie mnie już!...
O gdybym szpadę posiadał!...

Nuńo.

O strzeż się, ten człowiek podły
Jest gotów cię zamordować!...

Sancho.

I cóż mię życie obehodzi!...

Nuńo.

Na wszystko czas jest lekarzem.

Sancho.

Bóg z niemi!... niech mię zabiją,
Lecz ja ztąd krokiem nie ruszę,
Nie mogę żyć bez Elwiry!...

Nuńo.

Żyć musisz, by sprawiedliwość
Osiągnąć... król jest w Galicyi.
Jeżeli ci jéj odmówi,
Do Boga zaapelujesz.




SCENA  VIII.
Pelagiusz, Nuńo, Sancho.
Pelagiusz.

To oni!...

Sancho.

Kto tu?

Pelagiusz.

Pelagiusz!
Radości pełen przychodzi
Poprosić was o kolendę.

Sancho.

Cóż znowu — tu, kiedy Nuńo
Umiera, ja ledwie żyję?!

Nuńo.

Czy nie wiesz, że to jest waryat!

Pelagiusz.

Elwira już się znalazła?

Sancho.

Co mówisz, mój Pelagiuszu!
O, gdybyż mi ją wrócili!

Pelagiusz.

Tak wszyscy mówią już głośno,
Że od wczorajszéj północy
Przebywa w zamku don Tella.

Sancho.

Przekleństwo!...

Pelagiusz.

I wszyscy twierdzą,
Że jéj nie zechce powrócić.

Nuńo.

Pomyślmy, synu, o radzie.
Kastylii monarcha, Alfons,
Szlachetną pracą zajęty,
W Leonie[6] teraz przebywa.
Król zacny i sprawiedliwy!...
Opowiedz mu swoję krzywdę,
A jestem pewny, że chętnie
Wymierzy nam sprawiedliwość!

Sancho.

Ach, Nuńo... i ja nie wątpię,
Że Alfons, nasz król Kastylii,
Monarchą jest doskonałym.
Lecz jakże chcesz, by do niego
Biedaka dopuścić chciano!
Czyż śmiałyby moje stopy
Po jego kroczyć komnatach?...
Podwoje są tam otwarte
Dla tych, co złotem jaśniejąc
W orszaku idą bogatym.
I słusznie. Lecz biednym wolno
Oglądać herby nad bramą,
A i to nawet zdaleka!...
Choć poszedłbym do Leonu,
I wejść do króla próbował;
To pewno-by halabardą
Kark Sancha dobrze natłukli;
A podać znów prośbę, którą
Królewska dobroć odbierze,
I na cóż?... z rąk jego wkrótce
Pogrąży się w zapomnieniu.
I wrócić potem, ujrzawszy
Rycerzów, damy, świątynie,
I zamek i park i gmachy,
By w domu żyć już z niechęcią
Śród dębów, jodeł i buków,
Słuchając, jak ptak świergocze,
Pies szczeka?... Źle radzisz, Nuńo.

Nuńo.

I owszem, dobrze ci radzę,

Natychmiast pośpiesz do króla,
Bo jeśli tu pozostaniesz,
Twe życie w niebezpieczeństwie.

Sancho.

Nie pragnę więcéj niczego.

Nuńo.

Znasz mego konia, kasztanka,
Co z wichrem ścigać się może...
Jedź na nim. Pelagiusz z tobą
Pojedzie na twym bułanku.

Sancho.

Chcesz tego — jestem posłuszny.

(Do Pelagiusza).

Pojedziesz ze mną do króla?...

Pelagiusz.

Najchętniéj... całując nogi,
Że ujrzę, czegom nie widział.
Stolica to raj — słyszałem —
Ulice są omletami
I szynką wybrukowane,
A obcych suto przyjmują,
Jak gdyby tam przyjeżdżali
Z Marokko, Włoch albo Flandryi.
To worek jest — powiadają —
Gdzie szachów białe i czarne
Figury fortuna ślepa
Bez ładu razem zmieszała.
Więc idźmy z Bogiem do króla.

Sancho.

Bądź zdrów, mój ojcze, na drogę
Daj nam swe błogosławieństwo.

Nuńo.

Mój synu, rozumny jesteś,
Więc mów do króla odważnie.

Sancho.

Zobaczysz, do czego-m zdolny...
Jedziemy...

Nuńo.

Bądź zdrów, mój Sancho.

Sancho.

Elwirę żegnaj...

Pelagiusz.

Żegnajcie
Prosiaczki moje...

(Wychodzą.)



SCENA  IX.
W pałacu Don Tella.
Don Tello i Felicyana.
Tello.

Więc nigdy skłonić nie zdołam
Do siebie téj hardéj dziewki!

Felicyana.

Daremnie dręczysz ją, Tello,
Elwira tak jest zgnębiona,
Że tonie we łzach dnie całe.
Nie jestżeś w stanie zrozumieć,
Że choćby cię i kochała,
Srogością taką musiałbyś
Jéj miłość zmienić w pogardę.
Szalonyś, jeżeli pragniesz
Obudzić miłość tyranią.

Tello.

Jaż takie upokorzenia
Mam znosie? taką pogardę?
Ja w kraju tym najbogatszy
Z magnatów... najpotężniejszy?!

Felicyana.

I o cóż tyle zgryzoty?...
Dla prostéj dziewczyny wartoż
Tak szaléć?...

Tello.

O! Felicyano,
Ty nie wiesz, co to jest miłość,
Jéj tortur nie doświadczyłaś.

Felicyana.

Do jutra czekaj cierpliwie.
Pomówię z nią, może zmięknie
Dziewczyna.

Tello.

To nie dziewczyna,
To chyba dzikie stworzenie,
Do takich cierpień mię zmusza.
Obiecuj złoto i srebro,
Klejnoty — co tylko zechcesz,
Nie trudno podarunkami
Kobiece usidlić serce...
Obiecuj szaty wspaniałe,
Mów, że ją złotem calutką
Od stóp do głowy okryję,
Że jeśli da się ubłagać
Mieć będzie pola i trzody,
Że gdyby równą mi była...
Już dawno-bym ją zaślubił.

Felicyana.

W istocie?...

Tello.

Tak, moja siostro...
Posiadać pragnę... lub umrzéć!...
Męczarni dłuższéj nie zniosę!...

Felicyana.

Pomówię... lecz to napróżno.

Tello.

Dlaczego?...

Felicyana.

Bo gdy kobieta
Szlachetna — interes ziemski
Jéj cnoty złamać nie zdoła!...

Tello.

Idź śpiesznie... pozwól się łudzić...
Gdy miłość nic nie zdobędzie
Do walki wystąpi... zemsta!...

(Wychodzą.)



SCENA  X.
Sala w pałacu króla w Leonie.
Król Alfons VII, hrabia Don Pedro, Don Henryk. — Orszak.
Król.

Tymczasem, gdy ma nastąpić

Mój wyjazd... dowiedz się, hrabio,
Czy wszyscy, którzy swe prośby
Składali, już załatwieni...
Czy nikt już nie chce mię widziéć.

Hrabia.

Nikogo nie ma.

Henryk.

Widziałem
Pod bramą Galicyanina
Smutnego wielce.

Król.

I któż to
Śmie bronić biednym przystępu?
Sprowadzić mi go natychmiast.

(Henryk wychodzi.)
Hrabia (na stronie).

Wspaniała cnota i rzadka:
Szlachetna litość, łaskawość,
I świętych praw przestrzeganie.




SCENA  XI.
Don Henryk, Sancho, Pelagiusz, Król, Hrabia, Orszak.
Henryk.

Zostawcie kije.

Sancho.

Pelagiusz,
Tam koło ściany je połóż.

Pelagiusz.

Wprzód prawą nogą iść zacznij[7].

Sancho (do Henryka).

A który to król, seniorze?

Henryk.

W téj chwili dłoń ma na piersiach.

Sancho.

Nie lękaj się, Pelagiuszu.

Pelagiusz.

Królowie są jako zima,
Bo dreszczem biednych przejmują.

Sancho.

Seniorze...

Król.

Śmiało mów...

Sancho.

Władco
Hiszpanii...

Król.

Kto jesteś i zkąd?

Sancho.

Daj rękę swą ucałować,
Niech usta me uszlachetni;
Gdy dotkną się jéj me wargi,
To lepiéj powiem, co myślę.

Król.

Dłoń łzami rosisz. Co ci jest?...

Sancho.

Me oczy, zazdroszcząc ustom,
Wprzód chciały skargę swą zanieść.
Przychodzę błagać o karę
Na pana, co mi jest wrogiem.

Król.

Bądź dobréj myśli i nie płacz.
Potrafi król być łaskawym,
Lecz umie karać występki.
Mów, kto ci krzywdę wyrządził?

Sancho.

Skrzywdzony płacze jak dziecko.
Król ojcem biednych.. miéj litość.

Król (na stronie).

Ma rozum... budzi współczucie
Przed skargą.

Sancho.

Jestem szlachcicem,
Lecz biednym przez zmiany losu,
Co dręczą mię od kołyski.
Wybrawszy równą mi dziewkę,
Dziedzica, Don Tella Neyra,
O ślubie swym uprzedziłem.
Pozwolił — a nawet jeszcze
I ojcem ślubnym chciał zostać.
Lecz miłość, która potrafi
Człowieka najmądrzejszego

Zaślepić — i w nim się nagle
Do dziewki méj odezwała.
Powstrzymał ślub mój, a w nocy
W gromadzie zbrojnych napadłszy,
Porywa mi narzeczoną!
Ratunek mój w tobie, królu,
I w Bogu — tu ma nadzieja!...
Wraz z ojcem błagaliśmy go
O skarb nasz; tyran rozkazał
Sztyletem piersi hidalgów,
A plecy kijem poranić!...

Król.

Don Pedro!...

Hrabia.

Słucham.

Król.

Papieru
I pióra... podać mi krzesło.

Hrabia.

Jest wszystko.

(Król siada i pisze.)
Sancho (na stronie do Pelagiusza).

Zadziwia mię i przestrasza;
Mówiłem z królem, słyszałeś?...

Pelagiusz.

Na honor — to dzielny człowiek.

Sancho.

A mówią, że są okrutni
Dla biednych!...

Pelagiusz.

O! tak, królowie
Kastylii są aniołami.

Sancho.

A chodzą jak inni ludzie.

Pelagiusz.

Inaczéj król na dywanie
U Tella jest przedstawiony:
Twarz chmurna, laseczka w dłoni,
Fryzura, niby latarnia,
Koroną złotą pokryta,
Pod brodą się zawiązuje.
Ot niby Turek czy Maur,
Pytałem pazia, jakie jest

Téj słynnéj figury imię:
„To Baul, król, odpowiedział.

Sancho.

On „Saul“ mówił, gamoniu.

Pelagiusz.

Ten, co chciał zabić Badila.

Sancho.

Dawida — to był zięć jego.

Pelagiusz.

Ten co to, jak proboszcz mówi,
Krzemieniem zabił Oliasa.

Sancho.

Goliata, bydlę.

Pelagiusz.

Tak mówił
Ksiądz proboszcz.

Król.

Złóż list ten, hrabio.
Nazwisko twoje, poczciwcze?...

Sancho.

Ja-m Sancho, ten który błaga
O karę na swego wroga.

Król.

Potężny jest on w Galicyi?...

Sancho.

Tak, że aż od brzegów Silu,
Do rzymskiéj wieży Herkula,
Lękają się go mieszkańcy.
Kto z jego gniewem się spotka,
Ratunkiem temu — Bóg tylko.
On prawa tworzy i niszczy!...
Tak dumni owi pankowie
Żyć zwykli zdala od królów.

Hrabia.

Pieczęcią list opatrzony.

Król.

Więc połóż adres: Don Tello
De Neyra.

Sancho.

Życie mi wraca!...

Król.

Gdy list mu wręczysz — on tobie
Natychmiast żonę powróci.

Sancho.

Z twéj ręki szlachetnéj nigdy
Hojniejszy dar nie wypłynął.

Król.

Czyś przybył pieszo?

Sancho.

Nie, królu,
Na koniach przyjechaliśmy,
Pelagiusz i ja.

Pelagiusz.

Tak szybko,
Jak wicher, gdzie... szybciéj jeszcze!
Mój koń ma narowy dziwne:
Zaledwie da wsiąść na siebie,
Wnet runie w piasek lub strumień,
Jak plotkarz biegnie — a jada
Jak student; jeśli przypadkiem
Oberżę zoczy — to musi
Lub wejść tam, lub się zatrzymać.

Król.

Zuch jesteś, chłopcze.

Pelagiusz.

Ten jestem,
Co kraj swój rzucił dla ciebie.

Król.

I ty ze skargą przychodzisz?...

Pelagiusz.

Tak, królu, na tego konia.

Król.

Chcesz czego?

Pelagiusz.

Żołądek pusty,
Oj! żeby kuchnia tu była!...

Król.

Z przedmiotów, które tu widzisz,
Co chciałbyś zabrać ze sobą?...

Pelagiusz.

Nie wiedziałbym co z tém zrobić,
Tellowi poślij... on tyle
Ma rzeczy takich u siebie!...

Król (na stronie do hrabiego).

Poczciwiec bardzo zabawny.

(Głośno.)

Czém trudnisz się w swojéj ziemi?

Pelagiusz.

Po górach biegam — stangretem (cochero)
U pana swojego jestem.

Król.

To bryki (coches) macie?

Pelagiusz.

Nie, królu,
To znaczy, że świń (cochinos) pilnuję[8].

Król (na stronie).

To dziwne, jedna prowincya
Dwóch ludzi ma tak szczególnych,
Ten sprytem, tamten prostotą.

(Do Pelagiusza, dając mu sakiewkę.)

Masz.

Pelagiusz.

Cienka.

Król.

Zabierz — to złoto.
Ty, Sancho, zabierz to pismo
I śpieszcie z Bogiem do domu.

Sancho.

Bóg z tobą, królu.

(Król wychodzi z hrabią, Henrykiem i świtą.)
Pelagiusz.

Czy widzisz?

Sancho.

Pieniądze.

Pelagiusz.

I spora sumka.

Sancho.

Elwiro droga!... me szczęście
Zamknięte jest w tym papierze.
Z tym listem da Bóg Najwyższy
I wolność tobie przyniosę.

(Wychodzą.)



SCENA  XII.
Sala w zamku Don Tella.
Don Tello, Celio.
Celio.

Posłuszny twoim rozkazom,
O Sanchu się rozpytałem.
Teść jego zaprzeczał zrazu,
Lecz wyznał wszystko pod groźbą,
Że kilka dni już minęło,
Jak wyszedł z domu.

Tello.

Rzecz dziwna!

Celio.

Miał udać się do Leonu.

Tello.

W istocie?

Celio.

Wraz z Pelagiuszem.

Tello.

I poco?...

Celio.

Z skargą do króla.

Tello.

Ze skargą? Wszak nie jest mężem
Elwiry — więc czegóż on chce?
Jéj ojciec mógłby się skarżyć;
Lecz Sancho!

Celio.

Powtarzam tylko,
Com słyszał dziś od pasterzów.
A że ma Sancho dość sprytu,
W dodatku jest zakochany,
Więc krok mię jego nie dziwi.

Tello.

Zapewne, lecz zkąd nadzieja
Mówienia z królem Kastylii?

Celio.

Król Alfons, przez Pedra Castro
W Galicyi wychowywany,

Każdego Galicyanina
Przyjmuje, choćby żebraka.

(Słychać stukanie.)
Tello.

Ktoś stuka, Celio, idź zobacz,
Czy nie ma paziów w téj sali?

Celio (powróciwszy).

Na Boga, panie, to Sancho,
O którym teraz mówimy.

Tello.

Zuchwalstwo to niesłychane!

Celio.

Najkorniéj błagam cię, panie,
Racz dać mu swe posłuchanie!

Tello.

Niech wejdzie; powiedz, że czekam.




SCENA  XIII.
Sancho, Pelagiusz. — Ci sami.
Sancho.

Całuję nogi twe, panie.

Tello.

A gdzie-to bywałeś, Sancho!
Tak dawno cię nie widziałem!

Sancho.

Mnie wiekiem czas ten się zdawał.
Poznawszy, że bądź z miłości,
Czy téż przez upór, chcesz więzić
Elwirę; prosto do króla
Poszedłem, który jest sędzią
Najwyższym swoich poddanych.

Tello.

I cóżeś powiedział o mnie?

Sancho.

Żeś panie porwał mi żonę.

Tello.

Twą żonę? kłamiesz, hultaju!
Czy był ksiądz tego wieczoru?

Sancho.

Nie, ale chęci znał nasze.

Tello.

Jeżeli rąk wam nie złączył
Małżeństwo więc nie istnieje.

Sancho.

Czy było czy nie — to mniejsza,
Król kazał wręczyć to pismo,
Pisane monarchy ręką.

Tello.

Drżę z gniewu.

(Czyta.)
„Natychmiast po otrzymaniu tego listu oddasz bezzwłocznie biednemu rolnikowi żonę, którąś mu porwał. Pamiętaj, że o wierności wasalów król wtedy przekonać się może, gdy są od niego zdaleka, i że monarcha zawsze jest blisko, gdy idzie o ukaranie występnych.
Król.“

Coś ty mi przyniósł?

Sancho.

List króla do ciebie, panie.

Tello.

Cierpliwość moja bez granic!
Nędzniku, więc ty przypuszczasz,
Że lękam się twojéj skargi?
Czy wiesz, kto jestem?

Sancho.

Tak, panie,
I cnocie twojéj ufając,
Przynoszę to pismo, które
Nie krzywdzi pana, jak mniemasz,
Lecz tylko jest pismem łaski
Monarchy kastylijskiego.

Tello.

Więc gdyby nie ten list króla,
Rozkazałbym cię i twego
Kolegę...

Pelagiusz.

O święty Pawle!

Tello.

Powiesić na murach zamku.

Pelagiusz.

To nie jest dzień mych imienin[9]
A sztandar będzie za brzydki!

Tello.

Precz mi ztąd i jednéj chwili
Na ziemi méj nie zostańcie!
Bo każę was zabatożyć,
Nędznicy... hołoto podła!
Wy śmiecie ze mną się mierzyć?!

Pelagiusz.

Król dobrze mówi, bo pocóż
Zrobiłeś mu pan tę przykrość...

Tello.

Jeżelim zabrał mu żonę,
To jestem ten, który jestem.
Tak rządzę tu i panuję,
Jak Alfons rządzi w Kastylii.
Ojcowie moi od jego
Naddziadów ziem tych nie wzięli,
Lecz je na Maurach zdobyli.

Pelagiusz.

Na Maurach i na chrześcianach,
Pan nic nie winien królowi.

Tello.

Ja jestem ten, który jestem...

Pelagiusz.

O święty Makary!

Tello.

To téż
Nie skarżę was dłonią własną.
Elwiry chcecie... Elwiry...
Niech zginą... O nie hidalga
Miecz splami się w krwi nędzników!

Pelagiusz.

O nie plam-że jéj, seniorze!

(Wychodzą z Celio.)



SCENA  XIV.
Sancho, Pelagiusz.
Sancho.

I cóż ty na to?

Pelagiusz.

Z Galicyi
Wygnali nas.

Sancho.

Zmysły tracę!
Że czterech liczy wasalów,
Więc króla już słuchać nie chce!
Lecz da Bóg...

Pelagiusz.

Powoli, Sancho,
Najmędrsza rada: z wielkiemi
Nie kłóć się; a ze sługami
Nie wdawaj...

Sancho.

Znów do Leonu
Wrócimy.

Pelagiusz.

Niech i tak będzie.

Sancho.

Opowiem, co się tu stało.
O, gdybym ujrzał Elwirę!
Westchnienia śpieszcie, nim wrócę,
Powiedzcie jéj, że umieram
Z miłości...

Pelagiusz.

Héj w drogę, Sancho,
On nie miał jeszcze twéj żony.

Sancho.

Zkąd o tem wiesz, Pelagiuszu?...

Pelagiusz.

Bo żądzę swą nasyciwszy,
Natychmiast dziewczę-by zwrócił.

(Wychodzą.)





AKT TRZECI.
Sala w pałacu króla.
SCENA  I.
Król, Hrabia, Don Henryk..
Król.

Bóg jeden wie, jak ja pragnę
Przyjaźni z matką.

Hrabia.

I słusznie.
Szlachetnym wszędzie być umiesz.

Król.

Choć ciężko mię obraziła,
Lecz zawsze... jest moją matką.




SCENA  II.
Ciż sami. — Sancho, Pelagiusz.
Pelagiusz (na stronie do Sancha).

E! możesz chyba iść naprzód.

Sancho.

Już widzę tego, któremu
Oddałem duszę, nie mając
Nic nad nią kosztowniejszego.
To jasne Kastylii słońce,
To Trajan wspaniałomyślny,
Herkules to chrześcijański,
I wielki Cezar Hiszpanii.

Pelagiusz.

Idź, do nóg padnij mu kornie,
Tę silną rękę ucałuj.

Sancho.

Monarcho najmiłościwszy,
Zwycięzki królu Kastylii!...
O, pozwól mi ucałować
Twe stopy, które mieć będą
Grenadę za poduszeczkę,
A gród Sewilli za dywan!...
Poznajesz mię?...

Król.

Galicyjski
Ziemianin, który mię prosił
O łaskę...

Sancho.

To ja, seniorze.

Król.

Nie trwóż się...

Sancho.

Z boleścią wielką
Wróciłem do stóp twych, królu,
Powtórnie prosić o łaskę,
Lecz chociaż grzechem jest wielkim
Ta śmiałość moja, to jednak
Przebaczysz ją, o monarcho,
Biednemu, który przychodzi
Znów błagać sprawiedliwości.

Król.

Mów śmiało — możesz być pewny,
Że skargi twojéj wysłucham.
Ubóstwo jest najpewniejszym
Do łaski mojéj tytułem.

Sancho.

O królu niezwyciężony!
Gdym do Galicyi wróciwszy
Twe pismo wręczył Tellowi,
By zgodnie z prawem słuszności
Powrócił mi narzeczoną;
Przeczytał, lecz nie uczciwszy,
Tak wściekłym uniósł się gniewem,
Że zamiast oddać mi dziewkę
Zniewagą okrył haniebną

Kornego woli twéj posła!..
Tak mnie i tego pasterza
Traktował, że cudem tylko
Uniknąć śmierci mogliśmy.
Robiłem starania, żeby
Nie trudzić skargą monarchy,
Lecz wszystkie były daremne.
Ksiądz proboszcz, który się cieszy
Powagą, przemawiał za mną
I opat z Samos wielebny,
Współczuciem dla mnie przejęty,
Nikt serca jego nie wzruszył.
I téj mi nawet pociechy
Odmówił, widoku lubej!...
Przychodzę tu więc powtórnie,
Tak żądać sprawiedliwości,
Jak żądałbym jéj od Boga,
Którego jesteś, o królu,
Na ziemi naszéj obrazem!...

Król.

List ręką moją pisany...
Czyż podarłby go zuchwale?...

Sancho.

By zwiększyć gniew twój
Kto inny „tak“-by powiedział,
Lecz niechaj Pan Bóg mię strzeże,
Bym kłamstwem sprawę swą wspierał.
Przeczytał, lecz go nie zniszczył.
Fałsz!... zniszczył, gdyż przeczytawszy,
Rozkazu króla nie spełnił!...

Król.

Choć w nędznych żyjesz warunkach,
Ty musisz mieć krew szlachetną,
Lub zacnych ojców być synem;
Z twéj mowy sądzę i czynów!!...
Musimy zaradzić złemu.
Henryku, hrabio...

Henryk. Hrabia.

Słuchamy.

Król.

Wyjeżdżam dziś do Galicyi;
Mój honor tego wymaga,
Zatrzymać to w tajemnicy.

Hrabia.

Lecz, królu...

Król.

Rzecz już skończona!...
Każ powóz do bramy parku
Sprowadzić...

Hrabia.

Pałac dla ludu
Otwarty — łatwo spostrzegą.

Król.

I cóż ztąd?... Służba niech powie,
Żem chory.

Henryk.

Może-by lepiéj...

Król.

Dość tego... nie cofnę planu.

Hrabia.

Racz chociaż wyjazd odłożyć,
Dopóki o twéj chorobie
Kastylii nie uprzedzimy.

Król.

Wieśniacy...

Sancho.

Potężny królu...

Król.

Dotknięty gwałtem Don Tella,
Uporem i okrucieństwem,
Pojadę sam go ukarać.

Sancho.

Ty panie!... a tożby z ujmą
Dla twojéj było korony.

Król.

Wróć zaraz... dom swego teścia
Przygotuj i ani słowa
O tém, co zaszło, nikomu
Nie powiesz pod karą śmierci!...

Sancho.

Tak żądasz, stanie się, królu.

Król (do Pelagiusza).

A ty zaś pomnij, że gdyby
Nazwiska mego kto żądał,
Odpowiedz: szlachcic kastylski!...

Masz język trzymać — rozumiész,
Ot tak, dwa palce na ustach.

Pelagiusz.

Tak szczelnie zamknę ją, żebym
I ziewnąć nawet nie zdołał.
Lecz myślę, że król pozwoli
Z uwagi na moję słabość,
Czasami coś... tak... przekąsić...

Król.

Rzecz prosta, nie chcę, ażebyś
Wciąż rękę trzymał na ustach.

Sancho.

O panie, to nazbyt łaski
Dla takich jak my nędzarzów.
Którego z sędziów racz wysłać,
Niech prawu zadość uczyni.

Król.

Najlepszym sędzią jest król sam.

(Wychodzą.)



SCENA  III.
Widok zewnętrzny zamku Don Tella.
Nuńo, Celio.
Nuńo.

Więc będę ją mógł zobaczyć?...

Celio.

Tak... Tello, pan mój, pozwolił.

Nuńo.

Lecz pocóż... wobec nieszczęścia...

Celio.

Tyś w błędzie... ona się broni
Z odwagą nieustraszoną
Kobiety duchem niezłomnéj.

Nuńo.

Dziewica mogłaż-by honor
Zachować w rękach mężczyzny?

Celio.

Jest czystą... i gdyby chciała
Mą żoną zostać, dziś jeszcze

Zaślubiłbym ją, jak gdyby
Z twéj chaty nie wychodziła...

Nuńo.

Gdzież to jest krata?...

Celio.

Z téj strony
W okienku wieży... mówiła
Że będzie tam...

Nuńo.

Zdaje mi się,
A może starca myli wzrok...
W okienku coś jest białego...

Celio.

Więc zbliż się... ja już odchodzę,
Bo choć twéj prośbie uległem,
Nie chciałbym być tu widziany...

(Wychodzi.)



SCENA  IV.
Elwira ukazuje się w zakratowanem oknie wieży. — Nuńo.
Nuńo.

Czyś to ty, córko nieszczęsna?...

Elwira.

A któżby jak nie ja, ojcze?...

Nuńo.

Myślałem, że cię nie ujrzę,
Bo hańba twoja, dziewczyno,
Wciąż stała mi przed oczyma,
A hańba tak jest okropną,
Że nawet rodzic twój, córko,
Nie pragnąłby cię już widzieć!...
Tak-że to godnie potrafisz
Dziedziczyć honor swych przodków,
Że kryształ jego rozbity!...
Jeżeliś czci swéj nie strzegła,
Swym ojcem zwać mię nie będziesz,
Bo córka hańbą skalana
Od ojca może chcieć tylko,
By swoję krew z niéj wytoczył.

Elwira.

Ach, ojcze, jeśli w méj doli,
Śród strasznych życia męczarni,
I ci, co cieszyć powinni,
Przychodzą zwiększać tortury;
Nieszczęścia, jakich doświadczam,
Przekroczą wszelkie granice!...
Wszak jestem jeszcze twą córką.
Wraz z życiem dałeś mi, ojcze,
Szlachetność swoję — i ona
Dziś we mnie — ciebie czcić umie.
Przyznaję, że tyran podły
Zwyciężyć pragnął mię, ale
Choć słaba, umiałam walczyć
Z odwagą nadludzką prawie.
Więc dumnym bądź ze mnie, ojcze,
Że mimo tortur, więzienia,
Wprzód umrę, zanim cześć stracę.

Nuńo.

O córko, temi słowami
Roztwarłaś znów moje serce.

Elwira.

Cóż z Sanchem biednym się dzieje?

Nuńo.

Powrócił znów do Alfonsa,
Słynnego Kastylii króla.

Elwira.

Nadługo dom swój opuścił?...

Nuńo.

Spodziewam się, że dziś wróci.

Elwira.

O, żeby go nie zabili!

Nuńo.

Czy godzą na jego życie?

Elwira.

Przysięgał, że go zabije.

Nuńo.

Uniknie Sancho zasadzki.

Elwira.

O! czemuż nie mogę skoczyć
Z téj wieży w twoje ramiona.

Nuńo.

Ach z jakąż-by cię radością,
Do piersi tulił twój ojciec!...

Elwira.

Bądź zdrów, mój ojcze, ktoś idzie.
O żegnaj...

Nuńo.

Po raz ostatni!...
Tak! teraz śmierci już pragnę!...




SCENA  V.
Don Tello, Nuńo.
Tello.

Co to jest?... Do kogo mówisz?...

Nuńo.

Tym głazom opowiadałem
Swą boleść i one czują
Wraz ze mną twe okrucieństwo!
Zimniejsze niż ty, seniorze,
Umiały mojéj rozpaczy
Okazać szczere współczucie...

Tello.

Daremne wszystkie podstępy,
Łzy, skargi i narzekania,
Twa córka, przedmiot mych pragnień,
Już z rąk się moich nie wydrze!...
To wyście jéj tyranami,
Gdyż opór w niéj podsycacie.
Ja kocham ją i ubóstwiam,
A jeśli umieram dla niéj,
Czyż mógłbym zabić Elwirę?!
A wreszcie czem-że jest ona?...
Wieśniaczką biedną — nic więcéj.
Na ziemi mojéj żyjecie...
Czy myślisz, widząc mą słabość,
Że nie masz silniejszéj władzy,
Nad młodość, rozum i wdzięki?

Nuńo.

Rozumnie mówisz, seniorze,
Bóg z tobą...

Będzie z pewnością,
A ciebie podług twych zasług
Oceni...

Nuńo.

I świat pozwala
Na taką praw poniewierkę,
By nędzarz miał bogaczowi
Oddawać honor swój, milcząc?!
Przyjemność tylko dlań prawem
W jéj imię wszystko obala!...

(Wychodzi.)



SCENA  VI.
Celio, Don Tello.
Tello.

Hej! Celio!

Celio. (wchodząc).

Słucham.

Tello.

Natychmiast
Zaprowadź ją, gdzie kazałem.

Celio.

Seniorze, pomyśl, co czynisz?...

Tello.

Kto ślepy — patrzeć nie może.

Celio.

Gwałt taki jest okrucieństwem.

Tello.

Nie miała dla mnie litości...
I jażbym gwałtu nie użył?!

Celio.

Przeciwnie... uczcić należy
Jéj czystość i jéj obronę.

Tello.

Dość tego... rozkoszy pragnę...
Przekleństwo méj cierpliwości!
Mam dłużéj znosić pogardę?!...
Tarkwiniusz nawet godziny
Nie czekał i — nim jutrzenka
Zabłysła — już dopiął celu!

A ty chcesz, żebym tak długo
Dla nędznéj czekał wieśniaczki!

Celio.

Czy nigdy nie pomyślałeś
O karze za czyn podobny?...
Z dobrego przykład brać trzeba!

Tello.

Czy złe czy dobre — ja nie dbam.
Dziś muszę złamać jéj wzgardę,
Ja-m cierpiał — niech ona cierpi,
Lecz zemsta cel mój uświęci.

(Wychodzą.)



SCENA  VII.
Pokój w domu Nuńa.
Sancho, Pelagiusz, Joanna.
Joanna.

Witajcie...

Sancho.

Nie wiem, co będzie,
Lecz chyba przy boskiéj woli
Pomyślnie wszystko się skończy...

Pelagiusz.

Gdy niebo zechce, Joanno,
Wygramy, teraz przynajmniéj
Do domu powróciliśmy.
A kiedy konie już jedzą,
To nie każ-że nam zazdrościć.

Joanna.

Już znowu nudzić zaczynasz?...

Sancho.

Gdzie Nuńo?

Joanna.

Jest u Elwiry.

Sancho.

Pozwala mówić z nią Tello?...

Joanna.

Lecz tylko z okienka wieży.

Sancho.

Więc ona ciągle w więzieniu?...

Pelagiusz.

To fraszka, ktoś niezadługo
Przybędzie...

Sancho.

Milcz, Pelagiuszu.

Pelagiusz (na stronie).

O palcach dwóch zapomniałem!...

Joanna.

Powraca Nuńo.




SCENA  VIII.
Nuńo. — Ci sami.
Sancho.

Mój ojcze...

Nuńo.

I cóż, mój synu?...

Sancho.

Powracam
Szczęśliwszy do usług twoich...

Nuńo.

Szczęśliwszy? czemu?

Sancho.

Niebawem
Przybędzie tu sędzia śledczy.

Pelagiusz.

Tak, sędzia...

Sancho.

Milcz, Pelagiuszu!

Pelagiusz (na stronie).

O palcach znów zapomniałem.

Nuńo.

Przybędzie z licznym orszakiem?

Sancho.

Dwóch ludzi.

Nuńo.

Nie łudź się, synu,
Daremne twoje wysiłki!...
Potężny władca téj ziemi,
W pieniądze i w broń bogaty,

Przekupi władzę, lub nawet
Śród nocy wyrżnąć nas każe.

Pelagiusz.

Co?... wyrżnąć?... zabawny jesteś!...
Czy Nuńo kiedy grał w lombra?
Na lichą jego malillę[10]
Spadillą wnet odpowiemy.

Sancho.

Czy bzika masz, Pelagiuszu?...

Pelagiusz (na stronie).

Znów palce mi wywietrzały!...

Sancho.

Chciéj teraz, ojcze, komnatę
Gościowi temu odstąpić,
Bo to jest ważna osoba!...

Pelagiusz.

Tak ważna, że...

Sancho.

Milcz, gamoniu.

Pelagiusz.

O palcach znów zapomniałem.
Już ani słowa nie pisnę.

Nuńo.

Odpocznij, synu; drżę cały,
Czy aby życiem nakoniec
Miłości swéj nie przepłacisz.

Sancho.

Nie, pójdę raczéj do wieży,
Gdzie jęczy moja Elwira,
Jak słońce cień pozostawia,
Tak i ja cień jéj na kratach
Spostrzegę, lub gdy go oczy
Nie znajdą — to myśl odszuka.




SCENA  IX.
Nuńo, Pelagiusz, Joanna.
Nuńo.

Szczególna miłość.

Joanna.

Na świecie
Nikt pewno większéj nie widział!

Nuńo.

Pójdź do mnie, Pelagiuszu...

Pelagiusz.

Mam słówko z kuchnią pomówić.

Nuńo.

Pójdź tutaj...

Pelagiusz.

Wrócę za chwilę.

Nuńo.

Rozumiész?...

Pelagiusz.

I czegóż chcecie?...

Nuńo.

Któż to jest ten sędzia śledczy,
Którego Sancho sprowadza?...

Pelagiusz.

Ten sędzia...

(Na stronie.)

Boże dopomóż.

(Głośno.)

To człowiek bardzo dostojny.
Jest blady i rozpalony,
Wyniosły i drobny ciałem,
Ma usta, któremi jada
I brodę pół-blond, pół-czarną,
Lekarzem jest albo będzie,
Bo nieraz krew puszczać każe,
Chociażby nawet i z gardła.

Nuńo.

Czy widział kto zwierzę takie?




SCENA  X.
Ciż sam i Brito.
Brito.

Pójdź prędzéj, seniorze Nuńo,
Do bramy naszego domu
Trzech panów jakich-ś przybyło.

Trzy konie mają wspaniałe,
Bogatą odzież, nowiutką,
Ostrogi, buty i pióra!...

(Brito wychodzi wraz z Joanną.)
Nuńo.

Na Boga, to oni pewno;
Lecz sędzia śledczy z piórami!...

Pelagiusz.

To lżejsi będą, seniorze,
Wszak sprawiedliwość surowa,
Jeżeli jéj nie przekupią,
Tak prędko do rady wraca,
Jak rączo z rady wybiegła.

Nuńo.

I kto tę bestyę wyuczył
Téj złości?...

Pelagiusz.

Wracam ze dworu.




SCENA  XI.
Ci sami. — Król, Hrabia, Don Henryk, Sancho.
Sancho.

Poznałem was już z daleka.

Król (na stronie do Sancha).

Pamiętaj strzedz tajemnicy.

Nuńo.

Do nóg się ścielę.

Król.

Kto jesteś?

Sancho.

To Nuńo, teść mój, seniorze.

Król.

Z poznania ciebie rad jestem.

Nuńo.

Całuję stopy twe, panie.

Król.

Swą służbę uprzedź, niech o tém,
Że sędzia przybył, Tellowi
Nie mówią wcale.

Nuńo.

Drzwi zamknę,
By nikt nie wyszedł za progi.

(Sancho rozmawia z Britem i Joanną — poczém ci oboje wychodzą.)

Lecz panie jestem w obawie,
Że tylko dwóch masz rycerzów.
Wszak nie ma w całém królestwie
Magnata potężniejszego,
Bogactwo równa się dumie.

Król.

Ta laska[11], którą mi król dał,
Ma zawsze znaczenie grzmotu,
Co głosi przyjście piorunu.
Tak sam, jak widzisz, potrafię,
W imieniu króla sąd spełnić.

Nuńo.

W osobie twojéj spostrzegam
Wspaniałość tak niezwyczajną,
Że choć ja-m skrzywdzon — drżę cały.

Król.

Więc śledztwo rozpocząć trzeba.

Nuńo.

Odpocznij panie... dość czasu...

Król.

Ja nigdy nie mam go nadto.

(Do Pelagiusza.)

Czyś, chłopcze, zdrowo powrócił?

Pelagiusz.

Tak, zdrowo, najjaś...

Król.

Co-m mówił?

Pelagiusz.

A prawda!... Jak się pan miewa?

Król.

Wybornie.

Pelagiusz (na stronie do Sancha).

Jeśli wygramy
Ten proces, oddam sędziemu
Wieprzaka, jak on wielkiego.

Sancho.

Milcz, bydlę!...

Pelagiusz.

Więc mam powiedzieć
Wieprzaczka, jak ja małego....

Król.

Zawołać prędko tych ludzi!

(Pelagiusz biegnie do drzwi i woła.)



SCENA  XII.
Brito, Fileno, Joanna, Leonora, Król, Hrabia, Don Henryk, Nuńo, Sancho, Pelagiusz.
Brito.

Co każesz, panie?

Nuńo.

Jeżeli
Przyjść mają wszyscy pasterze
Z doliny, to długo potrwa.

Król.

Wystarczy.

(Do Brita.)

Jak się nazywasz?

Brito.

Ja, panie, Brito, pastuszek.

Król.

Co wiész o Tella napaści?...

Brito.

W dzień ślubu pachołcy w maskach
Drzwi w domu tym wyłamawszy,
Porwali Nuńa Elwirę!...

Król.

A ty kto jesteś?

Joanna.

Joanna,
Służąca panny Elwiry,
Umarłéj dziś lub zhańbionéj.

Król.

A jak się zowie ten człowiek?...

Pelagiusz.

To Filen, grajek na kobzie,

Co umie nocą śród gajów
Do tańca grać czarownicom.

Król.

Opowiedz wszystko, coś widział.

Filen.

Przyszedłszy grać tu na kobzie,
Słyszałem, jak Tello bronił
Wejść tutaj naszemu księdzu.
A potém, ślub tak zerwawszy,
Elwirę porwał do zamku,
Gdzie ojciec widział ją przecie
I krewni.

Król.

A cóż ty mała?...

Pelagiusz.

To córka Piotra Cuelo,
Którego dziadem był Nuńo,
A stryjem Marcin, co kiedyś
Oliwę dobrze oczyszczał.
Rodzina zacna. Ostatni
Dwie ciotki miał, czarownice,
Siostrzeńca zaś garbatego,
Co pierwszy w Galicyi rzepę
Zasadził.

Król.

Dosyć już tego
Czas trochę spocząć, rycerze,
Tellowi przecież wizytę
Oddamy dzisiaj wieczorem.

Hrabia.

Bez śledztwa mogłeś być pewny,
Że Sancho cię nie oszukał,
Niewinność tych ludzi przecież,
Dowodem jest dostatecznym.

Król (na stronie do Nuńa).

Postaraj się w tajemnicy
Sprowadzić księdza i kata.

(Król wychodzi w towarzystwie Hrabiego i Don Henryka).



SCENA  XIII.
Sancho, Nuńo, Pelagiusz, Joanna, Leonora, Brito, Fileno.
Nuńo (na stronie do Sancha).

To dziwne...

Sancho.

Co?...

Nuńo.

Nie rozumiem
Sędziego. Bez wszelkiéj formy
Już księdza żądał i kata.

Sancho.

Ja nie znam jego zamiarów.

Nuńo.

I szwadron mu nie da rady,
A cóż dopiero dwóch ludzi.

Sancho.

Każ naprzód obiad mu podać,
A późniéj poznasz, co może.

Nuńo.

Czy razem wszyscy jeść będą?

Sancho.

Wprzód sędzia a potém oni.

Nuńo.

Ci dwaj to pewnie: policyant
I pisarz.

Sancho.

Pewnie.

Nuńo.

Joanno?...

Joanna.

A co tam?

Nuńo.

Świeżą bieliznę
Przygotuj, usmaż kurczęta,
Włóż szynki płat na patelnią
I upiecz młodego pawia.
Tymczasem niech Filen zaraz
Z piwnicy wina przyniesie.

Pelagiusz.

Na słońce klnę się, mój panie,
Że będę z sędzią jadł obiad.

Nuńo.

On chyba całkiem zwaryował.

(Wychodzi.)
Pelagiusz.

Królowie są nieszczęśliwi,
Że sami jedzą; dlatego
Mieć muszą zawsze przy sobie
Bufonów zabawnych i psów.

(Wychodzi.)



SCENA  XIV.
Sala w zamku Don Tella.
Elwira przebiega scenę, uciekając przed Don Tellem. — Felicyana.
Elwira.

Litości, Boże wszechmocny,
Bo nie ma dla mnie ratunku!...

(Odchodzi.)
Tello.

Zabiję...

Felicyana.

O! stój, szalony!...

Tello.

Ostrożnie, bym nie przekroczył
Granicy względów braterskich.

Felicyana.

Dla siostry chociaż to uczyń,
Coś mógł odmówić kobiecie.

Tello.

Przekleństwo hardéj dziewczynie,
Co nędznym uczuciom gwoli
Śmie, dumą dziką pijana,
Z własnego drwić sobie pana.
Już dziś nie ujdzie méj ręki,
Zabiję — lub będzie moją.

(Odchodzi.)



SCENA  XV.
Celio, Felicyana.
Celio.

Daremna może obawa,
Lecz dziwi mię to, że Nuńo
Dostojnych gości przyjmuje,
Tam wszystko ma jakiś pozór
Tajemny. Sancho powrócił
Z wyprawy swéj do Kastylii,
Cel któréj trudno odgadnąć.
A nigdym nie widział, żeby
Działali tak tajemniczo.

Felicyana.

Z podejrzeń nic się nie dowiem,
Nie brakło ci sposobności,
By wejść tam i poznać prawdę.

Celio.

Lękałem się gniewu Nuńa,
Ku wszystkim nam niechętnego.

Felicyana.

Należy uprzedzić brata.
Ma Sancho spryt i odwagę.
Niech Celio tu pozostanie,
Bo może przyjść kto.

(Odchodzi.)
Celio.

Sumienie
Drży zawsze, kiedy nieczyste,
A zbrodnię taką, jak Telia,
Gniew Boga ukarać musi.




SCENA  XVI.
Król, Hrabia, Don Henryk i Sancho zatrzymują się przy sztachetach dziedzińca. Celio.
Król.

Gdy wejdziem — róbcie, co każę.

Celio (na stronie).

Co to za ludzie?

Król.

Wołajcie!...

Sancho.

Ot właśnie dworzanin Tella.

Król.

Hej, panie!...

Celio.

A czego chcecie?...

Król.

Don Tella widziéć — z Kastylii
Przybywam po to.

Celio.

Nazwisko?...

Król.

Ja!...

Celio.

Tylko ja i nic więcéj?

Król.

Nic!

Celio (na stronie).

Krótko i mina groźna,
To godne zastanowienia.

(Głośno.)

Więc idę powiedzieć panu,
Że przy drzwiach Ja oczekuje.

Henryk.

Już poszedł...

Hrabia.

Lękam się, żeby
Zbyt hardo nie odpowiedział.
Dać poznać się trzeba było.

Król.

Sumienie powie mu zaraz,
Że tutaj Ja się nazywać
Król tylko może.

(Celio wraca.)
Celio.

Mówiłem wasze nazwisko,
Lecz pan mi rzekł: niech odjedzie,
I ja-bym tak się nie nazwał,
Bo podług wszelkich praw tylko:

Ja — w niebie Bóg — a na ziemi
Monarcha jeden się zowie.

Król.

To powiédz, że alkad króla
Przyjechał.

Celio (zmieszany).

Wiernie powtórzę.

(Wychodzi).
Hrabia.

Dworzanin coś spuścił z tonu.

Henryk.

Alkada tytuł go trwoży.

Sancho (do króla).

I Nuńo jest już — czy może
Tu przybyć?

Król.

Owszem, niech będzie
Naocznym téj sceny świadkiem,
Należy mu się to słusznie
Za krzywdy, których doświadczył.




SCENA  XVII.
Nuńo, Pelagiusz, Joanna i wieśniacy, wszyscy za sztachetami. Król, Hrabia, Henryk i Sancho.
Sancho.

Przystąpcie, Nuńo, i patrzcie.

Nuńo.

Już zamek tego zuchwalca
Dreszcz budzi.

(Do służby.)

Słowa nie pisnąć!...

Joanna.

Pelagiusz piśnie, bo waryat.

Pelagiusz.

Ja będę milczał, jak posąg.

Nuńo.

I z dwoma ludźmi tu przybyć —
Odwaga to nadzwyczajna!




SCENA  XVIII.
Don Tello, Felicyana, służba. — Ci sami.
Felicyana.

Co robisz, mój bracie, strzeż się.
Zaczekaj...

Tello. (do króla).

Czy pan to jesteś Kastylii
Alkadem, który mię szuka?...

Król.

I cóż w tem jest tak dziwnego?

Tello.

Twa śmiałość, bo wiesz, kto jestem...

Król.

I jakaż to jest różnica
Pomiędzy królem — a posłem
Królewskim?

Tello.

Ogromna dla mnie.
A zresztą gdzie masz swą laskę?

Król.

Jest w pochwie, zkąd prędko wyjdzie
A co się stanie, zobaczysz.

Tello.

Co w pochwie?! Chyba mię nie znasz
Nikt w świecie mnie aresztować
Nie ważyłby się — król chyba!

Król.

Więc króla widzisz, nędzniku!

Felicyana.

O! święty nasz Dominiku!...

Tello.

Co? król sam? władca kastylski,
Monarcha w swojéj osobie!...
O łaskę błagam cię, królu!...

Król.

Rozbroić go! niech się dowie,
Jak listy króla szanować.

Felicyana.

Ułagodź gniew swój, o panie!

Król.

Daremna prośba. Sprowadzić
Małżonkę tego wieśniaka.

Tello.

Elwira nie jest nią jeszcze.

Król.

Lecz chciała — zresztą jéj ojciec
Skrzywdzony także przez ciebie.

Tello.

Godzina kary wybiła,
Za ciężkie grzechy żywota!...




SCENA  XIX.
Ciż sami i Elwira z rozpuszczonemi włosami.
Elwira.

Zaledwiem śród łkań i jęków
Nazwisko twe usłyszała,
Alfonsie nasz kastylijski,
Hiszpanii władco wspaniały,
Więzienie wnet opuściłam,
By błagać o sprawiedliwość.
Ja-m córką Nuńa Ayvara,
Którego cnoty są znane.
Kochana przez Roelasa,
Zaślubić miałam go właśnie,
Za wiedzą ojca mojego,
Gdy Sancho swojego pana
Poprosił o pozwolenie.
Don Tello przybył wraz z siostrą,
Występną chucią wiedziony,
Podstępnie ślub mój odroczył
I zbrojną ręką śród nocy
Do zamku porwać mię kazał.
Tam, złudą świetnych obietnic,
Za hańbę chciał mi zapłacić.
A potem wnet przeniesiona
Do lasów pałacu blizkich,
Gęstwinie tylko drzew, które
Przed słońcem mnie ukrywały,
Z mych cierpień się spowiadałam.

Niech stwierdzą opór mój włosy,
Promienie których wydarte
Zawisły tam na gałązkach.
Niech świadczą źrenice moje
O płaczu, którym-by można
Najtwardsze rozczulić skały.
Dziś łzy mi tylko zostały,
Zhańbiona — mogęż nie płakać?
Jedyna pociecha jeszcze,
Że kary za taką zbrodnię
Od króla dziś żądać mogę,
Bo król jest sędzią najlepszym.
O łaskę taką, Alfonsie,
U nóg twych błagam z pokorą.
Bodajby twoi następcy
Orężem zdołali dzielnym
Uwolnić wszystkie krainy
Z pod Maurów ohydnych jarzma;
I jeśli głos mój nie może
Wysławić twéj szlachetności,
Historya niech ją uwieczni.

Król.

Boleję, żem przybył późno,
Choć czasu dość nam zostało
Na wymiar sprawiedliwości,
Co strąci głowę don Tella.
Niech będzie kat w pogotowiu.

Felicyana.

Miéj litość, królu, nad bratem.

Król.

Czyż sama listu mojego
Pogarda nie jest już zbrodnią?!
Dziś dumę twoję, don Tellu,
Zobaczę u stóp mych w prochu.

Tello.

O, gdyby istniała kara
Od śmierci większa — przyznaję
Żem na nią zasłużył, królu!...

Hrabia.

Niech pamięć, żeś się wychował
W téj ziemi — wzruszy cię, królu.

Felicyana.

Hrabiego don Pedra imię
Niech łaskę twoję wyjedna.

Król.

Don Pedro hrabia jest godzien,
Bym go za ojca uważał,
Lecz hrabia téż wié, że prawo
Powinno być szanowane.

Hrabia.

A litość czyż nie jest cnotą?

Król.

Prawdziwa litość nie może
Pogardzać sprawiedliwością.
A w oczach Boga i ludzi,
Ten zdrajcą jest i nieprawym,
Kto króla swojego nie czci.
Daj, Tello, rękę Elwirze,
Byś jéj małżonkiem zostawszy,
Zapłacił krzywdę i zginął.
Po śmierci twojéj Elwira
Zaślubi Sancha, na posag
Połowę twych dóbr zabrawszy.
Felicya zostanie damą
Królowéj, póki godnego
Nie znajdę dla niéj małżonka.

Nuńo.

Drżę cały...

Pelagiusz.

A to król dumny!

Sancho.

I tu się kończy komedya
O królu najlepszym sędzi
Kronika nam tę historyą
Za prawdę szczerą podaje.



koniec.








GWIAZDA SEWILSKA.






OSOBY:

Król Don Sancho, Dzielny.
Don Arias.

Don Pedro de Guzman
 Pierwsi alkadowie Sewilli.
Farfan de Bibera

Don Gonzalo de Ulloa.
Fernan Perez de Medina.
Don Sancho Ortiz.
Busto Tabera.
Estella.
Teodora.
Matylda.
Don Inigo Ossorio.
Don Manuel.
Clarindo.
Alkaid zamku de Triana.
Orszak, paziowie, służba, muzykanci.

Rzecz dzieje się w Sewilli.






AKT PIERWSZY.
Salon w Alkazarze.
SCENA  I.
Król.

Przyjęty w murach Sewilli
Z uczuciem tak niekłamaném,
Dziś czuję, że-m od tej chwili
Prawdziwym Iberyi panem!...
Dziś mego panowania wschód,
Bo cześć mi Sewilla niesie:
Ten królem Hiszpanii zwie się,
Kto dzierży szlachetny wasz gród!...
Ujęty waszém przyjęciem,
Zamieszkać pragnę tu sam;
Kto panem tych gościnnych bram,
Kastylii ten jest książęciem.

Don Pedro.

Najpierwszym alkadom miasta
Uścisnąć pozwól swe nogi;
Niech twoja, królu nasz drogi,
Potęga kwitnie i wzrasta.
By zwiększyć blask twéj korony,
Oddamy wszystko ci, panie,
W nadziei, że nam zostanie
Skarb swobód nienaruszony...

Król.

Przyrzekam.

Don Pedro.

Władco jedyny,
Niech sława twa brzmi po świecie!...

Król.

O! wy mię tak przyjmujecie,
Jak godne murów tych syny.
Gdy za mną Sewilli ramię,
Gibraltar w moc swą zagarnę,
A w hufce Maurów bezkarne,
Jak piorun spadnę... i złamię!...

Farfan.

Szlachetne króla zamiary
Sewilla poprzeć jest w stanie;
Krwią naszą rozrządzaj, panie!...

Don Arias.

Radośnie król te ofiary
Przyjmuje...

Król.

Wierząc Sewilli...
I żegna panów...

(Alkadowie wychodzą.)



SCENA  II.
Król i Don Arias.
Don Arias.

Cóż, powie
Monarcha?...

Król.

Że na méj głowie
Koronę dziś utwierdzili.

Don Arias.

Łask żądna twych nieskończenie
Sewilla wiernie ci służy.

Król.

Przebywszy tu jeszcze dłużéj,
Jéj cnoty lepiéj ocenię.

Don Arias.

Ja wątpię, czy Rzym ów stary —
Pomników świetnych cudami,
Bogactwem i dostatkami —
Z nią może stanąć do miary.

Król.

A można-ż nie mówić wcale
O słońcach tego siedliska?...
Twa mowa czemu nie tryska
Ekstazą ku dziewic chwale?...

Don Arias.

Lonora... o!... de Ribera,
To niebo życiem drgające:
Jéj lica — to wiosny słońce!...

Król.

Zbyt blade... martwo spoziera,
A promień jego śniegowy
Miast palić — raczéj nas ziębi...
Ja słońca lubię, co z głębi
Żar sieją na nasze głowy!...

Don Arias.

Pod stopy twoje z zapałem
Sypiąca wonnych róż fale,
To Mencia.

Król.

Piękna jest... ale...
Piękniejsze jednak widziałem...

Don Arias.

A tamte, brunetki obie,
Rodzone siostry Meicha.
Ta blada znów...

Król.

Cóż u licha
Z powodzią tych nazwisk zrobię!...

Z marmurem, czy z lilią może
Chcesz równać... na cóż to zda się...
Dość tego; teraz Aryasie
Ja nowin skarbiec otworzę!...
Blondyny jasne, brunety
Wyliczasz mi tu bez końca;
Widziałeś wszystkie... niestety,
Prócz najpiękniejszéj z gwiazd... słońca!...
A dziewczę to na balkonie,
Widokiem któréj olśniony,
Stanąłem, i ku jéj stronie
Przesłałem wdzięczne ukłony!...
Jéj oczy — jak błyskawice,
Groźniejsze niż Zewsa strzały,
Płomieniem pierś mi szarpały!...
Nad wszystkie milsza dziewice,
Urokiem olśniewająca,
Jasnością dziwną wesoła,
Ma cudną postać anioła,
Jutrzenki powab, blask słońca!...
I...

Don Arias.

Wiem już. Śliczna ta dziewa —
To Gwiazda Sewilska, panie.

Król.

Krzywdzące dla niéj nazwanie,
Bo ona słońce zaćmiewa.

Don Arias.

Estellą zwie się, więc szczera
To gwiazda. Ma tylko brata,
A ten ją w Sewilli swata.

Król.

Nazwisko?...

Don Arias.

Busto Tabera,
Regidor miasta[12].

Król.

Żonaty?

Don Arias.

Nie jeszcze, więc dotąd społem,

Tabera z owym aniołem
Zajmują, wspólne komnaty.

Król.

Szczęśliwa gwiazda, Aryasie,
W sewilskie wiodła mię progi;
Lecz powiedz gdzie, w którym czasie
Znów ujrzę obraz jéj drogi?...

Don Arias.

Zobaczysz swą gwiazdkę miłą,
Gdy zdrzemie się oko słońca,
Lecz łaskę wprzód pchnij jak gońca,
By tchnienie jéj utuliło
Surową czujność cerbera.
Bo łaska — cudów mistrzyni,
Możebną — niemożność czyni,
Najtęższe zamki otwiera.
Jeżeli brat przyjmie dary,
To wdzięczność w nim zakołata...

Król.

Natychmiast poślij po brata
I wszystko, pod grozą kary,
Tak urządź, żebym z dziewczyną
Dziś w nocy miał to spotkanie...




SCENA  III.
Don Gonzalo Ulloa w żałobnéj szacie i Król.
Don Gonzalo.

Całuję stopy twe, panie.

Król.

Łzy z oczu twoich dziś płyną?...

Don Gonzalo.

Mój ojciec skonał.

Król.

Umiera
Ojczyzny syn niezwalczony!...

Don Gonzalo.

Granica dziś bez obrony.

Król.

Tak!... nie ma tam bohatera!...
Wieść smutna...

Don Gonzalo.

Dla Archidony
Ogromna, monarcho, strata!...
Gdy nie miał po duchu brata
Godnego bronić téj strony,
Ojcowskich cnót dziedzicowi
Racz miejsce osierocone
Powierzyć...

Król.

W twoję obronę
Jesteśmy wierzyć gotowi.
Nim długa smutków godzina
Przeminie — zostań na dworze!...

Don Gonzalo.

Fernando Perez Medina
Pretensye téż rościć może.
On na to dowództwo liczy.
Latami służby on drugi
I nieraz krwi czarnéj strugi
Z żył hardéj przelewał dziczy;
Przewagę ma więc nade-mną!...

Król.

W téj mierze radę swą zbiorę.
Zobaczym...




SCENA  IV.
Ciż sami i Fernando Perez.
F. Perez.

Widno nie w porę
Z nadzieją śpieszę daremną.
Lecz naprzód pragnąłbym szczerze
Uścisnąć, królu, twe nogi.

Król.

Spokojnie zrób to, mój drogi.
Nim tacy, jak ty, rycerze
I wszyscy senatorowie
Wyrzekną sąd swój z kolei,
Żadnemu z was król nie powie
Niechęci słów lub nadziei.

O wodzach mych w Archidonie
Hidalgów głos postanowi.

Don Gonzalo.

Notatkę składam królowi.

F. Perez.

Ja również w monarchy dłonie
Oddaję to kryształowe
Zwierciadło ducha mojego:
W niem łatwo wszyscy spostrzegą,
Czy do téj służby mam głowę.

Don Gonzalo.

Jak z lustra, wiernie rzeczy stan
Z méj karty również przeziera.

(Wychodzą.)



SCENA  V.
Don Arias, Busto Tabera, Król.
Don Arias.

Jest, królu, Busto Tabera.

Busto.

Gdy patrzy wielki król i pan,
Już silnie drży pierś wasala;
Dziś stokroć zwiększa mą trwogę
Ten zaszczyt, że mówić mogę
Z monarchą...

Król.

Wstań!...

Busto.

Król zezwala.
A jednak, panie, jeżeli
Monarchom Bóg dawać każe
Cześć, jaką święcim ołtarze,
Czyż Busto wstać się ośmieli?...

Król.

Szlachetny jesteś, Tabero!...

Busto.

Być takim — Busto gorliwie
Próbuje nie dziś dopiero
Na szczupłéj zajęć swych niwie.

Król.

Rozszerzyć mógłbym ją, przecie...

Busto.

Za Boga i ludzi sprawą
Wszechwładnym król jest na świecie;
Lecz właśnie to samo prawo
Poddanym surowo broni
Doświadczać łask swego pana.
Taberze chciwość nieznana,
Ma dosyć z monarszéj dłoni...

Król (na stronie do Ariasa).

Czy słyszysz?...

Don Arias (j. w.).

To dziwak młody!

Król.

W poważnéj przybywasz dobie.
Dzielności zacnéj dowody
Król łaską swoją zaszczyca:
Dziś wodza zwierzchniego w tobie
Bezbronna ujrzy granica!...

Busto.

Ja, królu?... Ależ jakiemi
Zasłynął czyny Tabera?...

Król.

Król godnych zawsze wybiera.
Potrafisz bronić téj ziemi
Sumienniéj, w pokoju porze,
Niż ludzie, którzy swą chwałą
W tych prośbach walczą tak śmiało.
Przeczytaj!... na twym wyborze
Polegnę.

Busto (przeczytawszy prośbę Don Gonzala Ulloa).

Jeśli rodzica
Waleczność Gonzal dziedziczy,
Potrzebaż lepszéj zdobyczy?...

Król.

A druga téż cię zachwyca?...

Busto (czyta).

„Fernando Perez Medina
Przy ojcu jeszcze twym, władco,
Dwadzieścia lat był żołnierzem
I pragnie znów służyć tobie
Ramieniem swojém i szpadą,

Czy w kraju, czy za granicą.
Przez dziesięć lat adalida[13]
Spełniając rycerską służbę,
Na harcach wciąż pod Grenadą,
Trzy lata w niéj przebył jeńcem.
W poczuciu zasług tych... przytém
Na mieczu swym polegając,
Śmie prosić króla o godność
Dowódcy wojsk w Archidonie“.

Król.

Cóż powiesz?...

Busto.

A to jedynie,
Że prośba taka z méj strony,
Nie wsparta na żadnym czynie,
Za wybryk głowy szalonéj
Uchodzić mogłaby śmiało.
Dziadowie moi na wojnie
Toczyli krwi swéj nie mało,
Lecz w zamian, byli téż hojnie
Za dzielność swą nagradzani.
Więc nie ma żadnéj przyczyny,
Mnie darzyć za ojców czyny.
Bo sprawiedliwość człowiecza,
Gdy świat ma polegać na niéj,
Niech wszystkim jednaką będzie;
Swe imię mając na względzie,
Niech prawdę nam zabezpiecza.
Więc w imię łaski téj Nieba,
Na jednym włosku wiszącéj,
Jednemu z nich oddać trzeba
Na kresach miecz wakujący.
Tę godność, dając mi, panie,
Pokrzywdziłbyś zasług prawo.
Czyż Busto marną choć sławą
Uświetnił twe panowanie?...
Jak żołnierz walczył na wojnie,
A dziś ma urząd w Sewilli!...
O! pan mój się nie pomyli,
Oddając, jak król, dostojnie,

Archidon w ręce Mediny,
Starszego wiekiem i czynem.
Gonzalo również się przyda
Na miejscu znów adalida,
Dla zuchów takich... jedyném...

Król.

Tak będzie!...

Busto.

Głos mój nie długi,
Bo jeszcze śmiem błagać o to,
Byś z godną, króla szczodrotą.
Nagradzał podług zasługi!...

Król.

Dość!... mądre twéj rady słowo
Na duszę wstydem mi padło!

Busto.

W to prawdy mojéj zwierciadło
Spójrz, królu.

Król.

Sercem i głową
Już względy zdobyłeś moje.
Chcę, żebyś jeszcze w téj dobie
W pałacu zajął pokoje.
Żonatyś?...

Busto.

Nie! Mam przy sobie
Swą siostrę, któréj wesela
Wprzód pragnę, nim się ożenię.

Król.

Chcę spełnić twoje marzenia.
Jéj imię?

Busto.

Donna Estela.

Król.

Tak bardzo promieniejące,
Że dla niéj pragnąłbym szczerze
Na męża wynaleźć słońce!...

Busto.

Człowieka niech król wybierze,
Bo-ć siostra ziemską jest gwiazdą.

Król.

Wybrawszy godnego męża,
Chcę miłe stworzyć jéj gniazdo.

Busto.

Tą łaską król mię zwycięża.

Król.

Sprawiwszy sam jéj wesele,
I posag dam przyzwoity.

Busto.

Żądając mojéj wizyty,
Monarcha jakie miał cele?...

Król.

A!... Sprawom sewilskim gwoli...
Lecz naprzód poznać się chciałem
Z przekonań twych ideałem...
Do rzeczy przyjdziem powoli,
Już znając się trochę dłużéj...
Bo-ć czas nam pokoju służy!
Od dzisiaj Busto Tabera
W pałacu niech się rozgości,
W rycerza dworu godności
I świty méj oficera.

Busto.

Niech nogi twe ucałuję...

Król.

W ramiona pójdź, regidorze!...

Busto.

Zadałbym gwałt swéj pokorze.

(Na stronie.)

Szczególną obawę czuję:
Król ściska, przyjmuje rady...
Na ważne śle stanowisko...
Honorze, tu piorun blizko!!...




SCENA  VI.
Król i Arias.
Król.

Ma głowę nie od parady!...

Don Arias.

O! znam ja dawno, po minie,
Tych dumnych słowa mocarzy;
Niech tylko gratka się zdarzy,
To cnota bez śladu zginie.

Gdy Busto brylant swéj cnoty
Na jednéj położył szali;
Niech pan mój na drugą zwali
Królewskich łask ciężar złoty.

Król.

A teraz śpieszmy się do niéj
W przebraniu, więc bez korony...
Kastylio! król twój szalony,
Za Gwiazdą Sewilską goni!...

(Wychodzą.)



SCENA  VII.
Salon w domu Busto Tabery.
Don Sancho, Estella, Matylda, Clarindo.
Don Sancho.

O! kiedyż cię, ubóstwiony
Mojego ducha aniele,
Zwać będę imieniem żony,
Los życia z tobą podzielę?...

Estella.

O, gdyby z mojém pragnieniem
Nurt czasu płynął głęboki,
Już słońca olbrzymie kroki
Wyprzedziłby swym strumieniem!...

Don Sancho.

O, dzięki ci za te słowa!...
Po wszystkie świata wawrzyny
Dla ciebie, gwiazdki jedynéj,
Ma dusza sięgnąć gotowa.

Estella.

Ja-m twoją aż do mogiły.

Don Sancho.

Promienna moja królowo!...

Estella.

Kochanku!...

Don Sancho.

Powtórz to słowo,
Dźwięk jego sercu tak miły!...

Klaryndo (do Matyldy).

I pocóż stać nam tak smutno?...
Niech się nasz język rozgości,
Tak lekkie snując czułości,
Jak głośne Holendrów płótno!...

Don Sancho.

Zamilkniesz?...

Klaryndo.

Chęci najszczersze!...

(cicho do Matyldy.)

Ach! męki!... Patrz, moja mała,
Jak bólem pierś mi wezbrała!...

Matylda.

Fagasie!... ach! ty, co wiersze
Ze zgrzebłem robisz tak mile!...

Klaryndo.

Ach, droga!...

Matylda.

Ach! cierpię... a ty...

Klaryndo.

Już chyba i trędowaty
Nie powié: „ach“ razy tyle!...

Don Sancho.

Cóż brat twój?

Estella.

Ziści nasz eden,
Boć znikły wszelkie przeszkody...
Ma jednak pewne powody
Nasz związek o tydzień jeden
Opóźnić...

Don Sancho.

Ach! czemuż zwleka!...
Czy pragnie sam naszéj zguby?...
Spełnijmy dziś nasze śluby;
Wątpliwe „jutro“ człowieka!...

Estella.

Mów z bratem.

Don Sancho.

Tak! to pomoże...
Bo zwłoka pierś mi rozdziera!...

Klaryndo.

Nadchodzi Busto Tabera!...




SCENA  VIII.
Ciż sami i Busto.
Busto.

Ach!... Sancho!... bracie mój...

Estella.

Boże!...
Co widzę?

Don Sancho.

Tyś jest zmieszany?!...

Busto.

To smutku, to szczęścia dreszcze
Wzruszają mię naprzemiany.
Wyjdź, siostro!...

Estella.

Myśli złowieszcze!...

(Wychodzi z Matyldą.)



SCENA  IX.
Don Sancho i Busto.
Busto.

Don Sancho!...

Don Sancho.

Mów mi inaczéj.

Busto.

Na naszém chmurzy się niebie.
Dziś król mię wzywał do siebie...
Téj łaski objaw — co znaczy?...
Dowództwo mi w Archidonie
Oddawał, choć, jak wiesz o tém,
Jam nigdy nie prosił o nie!...
Gdym łaski nie przyjął... potém....
Mianował mnie...

Don Sancho.

I cóż daléj?...
Tak... to jest szczęścia przyczyna,
Lecz gdzież się smutek zaczyna?...

Busto.

Więc poznaj, co mózg mi pali:
Mianował mnie swojéj świty
Rycerzem...

Don Sancho.

To doskonale!...

Busto.

Tak, dotąd nic złego... ale...

Don Sancho (n. s.).

O! trwogą jestem przybity!...

Busto.

Król pragnie... wyznam ci szczerze...
Rozrządzić ręką Esteli...
On posag siostrze wydzieli...
On męża dla niéj wybierze...

Don Sancho.

Przed chwilą mówiłeś, bracie,
Żeś wesół i smutny razem;
Jam tylko smutny!... Żelazem
Pierś biedną mi przebijacie!...
Dla Busta zaszczyty same,
Gdy szczęście moje już w grobie.
I tobież smucić się... tobie?!...
Wszak szczęścia ziemskiego bramę
Na oścież los ci otwiera!
Ty — króla wybrańcem; ona —
Książęciu krwi poślubiona!...
Szczęśliwy Busto Tabera!...
A jednak... to się nie godzi!...
Wszak nie jest król uprzedzony,
Że siostra za mąż wychodzi!

Busto.

To wielki błąd z mojéj strony,
Lecz byłem tam bez pamięci!

Don Sancho.

I jakąż wymyśléć radę?...

Busto.

Do króla zaraz pojadę
I wyznam co się tu święci:
Że zbliża się dzień wesela,
Którego już nie odłożę!
Któż w królu przypuszczać może
Najświętszych praw gwałciciela!!!

Don Sancho.

Lecz któż mu gwałcić zabroni,
Gdy ma w tém cel swój na względzie?...

Busto.

O, przecież tak źle nie będzie!...

Don Sancho.

Ha! tu kres mojéj pogoni
Za szczęściem, które na świecie
Ma tylko pobyt niestały...
Już moje sny uleciały...
I rozpacz serce mi gniecie!...
Jeżeli zgwałci król prawo...

Busto.

Król — królem jest, mój Ortizie,
Cierpliwość więc... i milczenie.

(Wychodzi.)



SCENA  X.
Don Sancho i Klaryndo.
Don Sancho.

Gdy rozpacz serce mi gryzie,
Los dolę gotuje krwawą,
Gdy cierpię tak nieskończenie,
On znosić... i milczeć każe!...
Bodajbyś, królu tyranie,
Za szczęścia mego starganie,
Kastylskie stracił ołtarze
I wierność naszego miasta...
„Dzielnego“ zdobyłeś miano!...
Już mi twa dzielność jest znaną!...
Bezprawiem obszar twój wzrasta!...
Ojczyste pożegnam strony,
I pójdę do Gibraltaru,
Śród wojny krwawéj pożaru
Wnet znajdę grób upragniony!...
Estello ty urodziwa,
Zkąd czarna gwiazda nademną,
Gdy-ty mi jesteś wzajemną?!...

Klaryndo.

To prawda!...




SCENA  XI.
Ulica w Sewilli z domem Busto Tabery.
Król, Don Arias i świta, późniéj Busto.
Król.

Uprzedź...

Don Arias.

Przybywa.

Busto (wchodząc.)

Co widzę, król pan w méj chacie?...
Ten zaszczyt...

Król.

Zwiedzam z zapałem,
Co tylko godnego macie...
Przechodząc tu... usłyszałem,
Że dom ten Tabery Busta!
Fantazya przyszła mi szczera
Zobaczyć, co téż zawiera.

Busto.

Chatynka zwyczajna... pusta...

Król.

Więc pokaż siedzibę własną.

Busto.

W podobnym mojemu stanie
Wystarcza takie mieszkanie,
Królowi będzie w niem ciasno!...
Wizyty królewskiéj echa
Zasmucą Sewillan srodze...

Król.

Lecz ja do ciebie przychodzę...

Busto.

Tan zaszczyt mi się uśmiecha...
Przypuśćmy, że tak jest... ale
Czyż mogę wasal... poddany...
Ów honor, tak niesłychany,
Od władcy przyjąć zuchwale!...
Czczę godne króla zamiary,
Lecz skoro przybyć chce do mnie,
Jam winien śmiało... a skromnie...
Odmówić takiéj ofiary,

Nie mogąc działać inaczéj!...
Dość łaski pan mi okaże,
Jeżeli pozwolić raczy,
Bym złożył hołd... w Alkazarze!...
Bo zaszczyt bywa zniewagą,
Gdy rodzi podejrzeń żmiję!...

Król.

Podejrzeń?... jakież-to?... czyje?...

Busto.

Więc prawdę wyznać mam nagą?...
Tłum wnet roztrąbi łaskawie,
Żeś siostrę odwiedził moję;
Podejrzeń takich się boję,
Bo one szkodzą jéj sławie!...
A honor — to jak zwierciadło,
Co jedném tchnieniem się kala!...

Król.

Przeleci podejrzeń fala!...
A skoro tak już wypadło,
Że z tobą pomówić mogę,
To wejdźmy...

Busto.

Nieład w mym domu;
Nie radzę wchodzić nikomu,
Pomówim lepiéj przez drogę!...

Król (n. s. do Ariasa).

Nie łatwo!...

Don Arias (j. w.).

To bagatela!...
Niech idzie ten brat kochany,
Ja spełnię sam twoje plany!...

Król (j. w.).

Mów cicho!... On w słuch się wciela!....

Don Arias (j. w.).

Schwycimy go w złota kleszcze!

Król (głośno).

Nie myślę łamać twéj woli.

Don Arias.

Hej! konie!...

Król (do Busta).

Jedziesz?...

Busto.

Pozwoli

Król pieszo iść?...

Król.

A wszak jeszcze
Jest miejsce w mojéj karecie.

Don Arias.

Już czeka...

Król.

Do Alkazaru!...

Busto (n. s.).

O piersi!... tych łask ciężaru
Wy pewno nie udźwigniecie!...




SCENA  XII.
Salon w mieszkaniu Busta.
Estella i Matylda, późniéj Don Arias.
Estella.

Matyldo, coś ty mówiła?...

Matylda.

Że król sam był tutaj, pani.

Don Arias (wchodząc).

I prawda!... to dziwne dla méj,
Że królów nęci gwiazd siła?...
Król Sancho przybył tu w gości
Z uczuciem niepokonanem.
On pięknéj Kastylji panem,
A tyś królową piękności!...
Król Sancho niezwyciężony,
Spostrzegłszy tu na balkonie
Tę piękność, co czary zionie,
Poddaństwa bił jéj pokłony,
I kazał, żebym klejnoty
Całego królestwa społem
Przed jego złożył aniołem
Na jeden stos szczerozłoty!...
Gdy gwiazdka, króla kochanie,
Do próśb się jego przychyli;
Wnet z gwiazdy skromnéj zostanie
Wspaniałem słońcem Sewili!...
Król hojnie ciebie obdarzy

Koroną grodów i złotem,
A piękną rączkę twą... potem..
Jednemu da z dygnitarzy,
Którego świetność nazwiska
Twych dziadów sławę uwieńczy!
A herb Taberów młodzieńczy
Nieznany splendor pozyska!...
Cóż na to Estella powié?...

Estella.

I pytasz, nędzniku hardy?...
Wstrętnemu jak ty posłowi
Dam tylko... ślinę pogardy!...

(Wychodzi.)



SCENA  XIII.
Don Arias i Matylda.
Don Arias.

Na honor!... szlachetna para!...
Rodzeństwo godne jest siebie:
W niém cnota rzymian prastara
Na naszém zakwita niebie.
Czyż król w tém sercu ze stali
Namiętność kiedy rozpali?...
Wytrwałość — potęgą młota —
Najtwardsze skały roztrąca!...
Wybornie... wszak to służąca...
Kosztowne dary... to wrota,
Któremi kto chce zdobywa
Lukrecye w lot... błyskawicą...

(Do Matyldy.)

Zkąd jesteś?...

Matylda.

Jam niewolnicą
W tym domu.

Don Arias.

Tak?...

Matylda.

Nieszczęśliwa,
Dla któréj śmierć lub więzienie...

Don Arias.

Gdy żądasz dobréj zapłaty,
Gdy pragniesz mieć i dukaty
I prędkie ztąd wyzwolenie,
Król da ci wolność i złoto,
Za jednę przysługę marną!...

Matylda.

Do celów pańskich z ochotą
Pragnienia moje się garną.

Don Arias.

Masz dziś do tego siedliska
Wprowadzić króla tajemnie.

Matylda.

Powolną sługę ma we mnie,
Lecz sługa, coś rzekł, uzyska?...

Don Arias.

Przed wejściem będzie ci dany
Podarek z królewskiéj ręki.

Matylda.

Pokorne składam już dzięki;
Dziś w nocy król będzie panem
W Estelli pięknéj komnacie

Don Arias.

O któréj tu zasypiacie?...

Matylda.

Tabera wraca nad ranem,
Gdyż błąka się w nocnéj porze...
Ten sposób życia, niekiedy,
Do ciężkiéj prowadzi biedy!...

Don Arias.

O któréj król przybyć może?...

Matylda.

Przed samą północą, panie,
Estella będzie już spała.

Don Arias.

Ten klejnot weź, moja mała,
I spełnij króla żądanie...




SCENA  XIV.
Salon w Alkazarze.
Don Inigo, Osorio, Busto, Don Manuel z kluczami złotami w rąku — późniéj Don Arias.
Don Manuel (do Busta).

Od dzisiaj siedzibę nową
Racz przyjąć z monarszéj dłoni:
Te klucze należą do niéj.

Busto.

Czyż marne wyrazi słowo
Mą wdzięczność? O! to zawiele...
Czym ja téż zasłużył na to?...

Don Manuel.

Król umie darzyć bogato
A mądre są jego cele...

Busto.

Tym kluczem król mi otwiera
Swojego nieba podwoje;
Lecz świat na wzniesienie moje
Zbyt groźnem okiem spoziera...
Te łaski niespodziewane,
Jak łatwą powstały drogą,
Tak szybko sprowadzić mogą
Ich twórcy gwałtowną zmianę.

Don Arias (wchodząc).

Możecie odejść panowie!...

Don Manuel (d. s.).

Niezmiernie jestem ciekawy
Téj naszéj nocnéj wyprawy!...

(wychodzą wszyscy prócz Ariasa).



SCENA  XV.
Don Arias, Król.
Król.

Któż radość moję wypowie!...
Więc dzisiaj?... aż serce rwie się...
Jéj oko tak mię zachwyca!...

Don Arias.

Usłuży nam niewolnica.

Król.

Kastylja posąg jéj wzniesie!...

Don Arias.

Dokument biednéj dziewczynie...

Król.

Każ zrobić... podpiszę śmiało.
Wszak z jéj-to łaski jedynie
Mam gwiazdkę posiadać białą.






AKT DRUGI.
Ulica w Sewilli.
SCENA  I.
Król, Don Arias, Matylda przy bramie domu Busta.
Matylda.

Już wszystko w domu spoczywa...

Don Arias.

Estella?...

Matylda.

Śpi, bo już ciemno.

Król.

Masz oto rachunek ze mną...
Twych kajdan złamie ogniwa...
Pan sługę inną dostanie...

Don Arias.

I dochód téż nie-od-rzeczy
Ten papier ci zabezpieczy.

Matylda.

Twe stopy całuję, panie.

Don Arias (do króla).

Najczujniéj swych zysków strzegą...
W chciwości każda z nich tonie.

Król.

Rzecz miła siedziéć na tronie!...

Don Arias.

Oporu nie znać żadnego!...

Król.

Sam idę do gwiazdy mojéj.

Don Arias.

Co? król sam?... tak późną dobą?...

Król.

Wszak idę do niéj sam z sobą,
Czy to cię nie uspokoi?...
Pozostań!...

Don Arias.

Gdzie?...

Król.

Tu gdzieś może...
Bym mógł cię znaleść w potrzebie.

Don Arias.

Przy świętym Marku?!...

(wychodzi).
Król (do Matyldy).

Do siebie
Pan kiedy wraca?...

Matylda.

Gdy zorzę
Świergotem ptastwo już wita.
Nim wróci — drzwi wciąż otwarte.

Król (d. s.).

Uczucie pcha nieprzeparte...

Matylda.

Więc śpieszmy, póki nie świta,
Iść za mną proszę, bo ciemno.

(wychodzą)



SCENA  II.
Don Manuel, Busto, Don Inigo.
Busto.

I dom mój...

Don Inigo.

Bądź zdrów!...

Busto.

Zawcześnie.

Don Manuel.

Oddawna miasto już we śnie.
Wizyta jeszcze przedemną!...

Król (cicho do Matyldy).

Nie lękaj się!...

Busto.

Wybornie!... cóż z Felicyaną?
Uroda jéj...

Don Manuel.

Grzechu warta,
Lecz... jutro o tém... do czarta!...

(wychodzą.)
Busto.

Dziś idę spać bardzo rano.

(Spoglądając na dom swój.)

Już ciemno? (woła): Héj niedołęgo,
Andrzeju!... Jan!... coś się święci!...

(woła)

Osorio!... śpią jak zarznięci!...

(woła)

Inezo, Justo!... śpią tęgo!...

(j. w.)

Matyldo!... i niewolnicy
Nie zbudzę?!... Nadzieje prysły!...
To bóg snu człowiecze zmysły
W potężnéj trzyma prawicy.

(wchodzi)



SCENA  III.
Sala w domu Busta.
Król, Matylda, a późniéj Busto.
Matylda.

Przez Boga!... to pan mój woła!...
Zgubionam!...

Król.

To tak o świcie
Powraca?!...

Matylda.

Biedne me życie!...

(wchodzi Busto, król otula się płaszczem.)
Busto.

Matyldo!...

Matylda.

Uciekam... Boże!...

Busto.

A kto jest tam?

Król.

Mężczyzna!...

Busto.

Mężczyznę mam
W mieszkaniu o takiéj porze?!...
Nazwisko?...

Król.

Precz ztąd!...

Busto.

O panie!...
Po ostrzu szpady wyjdziesz ztąd.

Król.

Ze szpadą precz!...

Busto.

Wprzód spełnię sąd!...
Boś mojéj siostry mieszkanie
Znieważył!... Kto ty jesteś, mów,
Bo zginiesz?...

Król.

Puść mię bez zwłoki!...

Busto.

Ja tutaj głoszę wyroki!...

Król.

Jam szlachcic i... nie żądaj słów...
Twój honor nie jest skalany,
Jam chciał go zwiększyć jedynie!...

Busto.

W ten sposób?!...

Król.

To moje plany!...

Busto.

Do miecza!... niech krew popłynie!...
Cóż, prawiąc mi o honorze,
Tak w płaszczu kryjesz się cały?...
Czy sądzisz, że dla méj chwały
Zniewaga przydać się może?!...
Do broni!... bo w duszy méj wre!...
Zabiję!...

Król.

Stój!... król przed tobą!...

Busto.

Nie frymarcz jego osobą!...
Król-by mię nie zhańbił... nie!...
Śród nocy... monarcha... tu... sam..
Bezwstydny głos twój znieważa
Wielkiego ziem tych mocarza,
Więc podły zadaję ci kłam!...
Król hańbił by swe wasale?...
Zwiększyłeś wściekłości méj żar!...
O siebie nie dbam już wcale,
Za króla — nie ujdziesz ty kar!...
Czy nie wiesz, jak tego karzą
Światowe i boskie prawa,
Kto podle, niecną potwarzą,
Na króla honor nastawa!...

Król (n. s.).

I taki policzek mam znieść!...
Czy słyszysz? Jam król!...

Busto.

Dość tego!...
Królowie honoru strzegą
A tyś podle skalał mą część!...

Król (n. s.).

Z tym gburem rozprawa ślizka. —
Co zrobić?...

Busto (d. s.).

Że król — wiem o tém
Pozwolę wyjść mu, by potem
Swéj hańbie przyjrzeć się zblizka!...
Jak szarpie cios ten... jak boli...
Któż wściekłość moję ogarnie!...
Więc honor można bezkarnie
Kaprysem hańbić swawoli!...

(głośno.)

Ktokolwiek jesteś — uchodź precz!...
Bo strasznie zemsty krwawéj miecz
Zacięży na twojéj głowie!...
Lecz szanuj monarchę więcéj...
Niech królem ten się nie zowie,
Kto czyn popełnia zwierzęcy!...

Król (d. s.).

Mam taką przebaczyć zbrodnię!...
W mych żyłach kipi wstyd i gniew!...

(do Busta).

Pozwalasz wyjść ztąd swobodnie!...
Wprzód musi popłynąć tu krew!...

(Dobywa szpadę.)

Kto przyjął królewskie miano,
Czynami stwierdzić je zdoła:
Giń zdrajco!... niechaj stal goła
Cześć króla wesprze zachwianą!

Busto.

Nad króle świata i pany
Honoru droższe mi prawa!...

(Biją się. Na szczęk oręża przybiega służba ze światłem, prowadzona przez Matyldę.)
Służba.

Słyszycie, co to za wrzawa?...

Król (n. s.).

Tu łatwo byłbym poznany!...
Uciekać trzeba... z pod straży...
Na późniéj zemstę odłożę!...

Sługa.

Ucieka... schytać go może?...

Busto.

Tak!... bić... nie!... nikt się nie waży!
Wrogowi rzucić most złoty.
Niech światło weźmie ta mała.

(Służba wychodzi).



SCENA  IV.
Busto i Matylda.
Busto (n. s.).

To ona siostrę sprzedała!...
Z wyrazem chytréj prostoty
Spogląda w ziemię jak dziecko!...
Podstępem zajść ją wypada.

(Głośno.)

Drzwi zamknij... furyo ty blada!...
Znam twoję sprawkę zdradziecką...
Król wyznał wszystko... śmierć tobie!...

Matylda (n. s.).

Król wyznał!... głos mi zamiera!...

(głośno.)

Tak panie!... to prawda szczera!...

Busto (n. s.).

Wiera teraz, co méj osobie
Zagraża!... (głośno) Tyś otworzyła?...

Matylda.

Wolności darem złudzona
Uległam...

Busto.

Wolność tak miła!...
Estella wié o tém?...

Matylda.

Ona?!!...
Toć żarem swoich płomieni
Na węgiel-by mię spaliła.

Busto.

Tak sądzę; blasku jéj siła
Trwać będzie... już się nie zmieni,
Gdy gwiazdy przyjęła miano!

Matylda.

Ona jest gwiazdką wybraną,
Jéj blask potężny a szczery
Słonecznem światłem się pali!...
Zaledwie król wszedł do sali
I oddał mi te papiery,
Pan przybył...

Busto.

Co one znaczą?...

Matylda.

Dukatów tysiąc dochodu
I wolność...

Busto.

Nie umrzesz z głodu!...

(n. s.)

Honorem Busta... rozpaczą...
Téj łaski dar zapłacony!...

(Głośno).

Pójdź za mną!...

Matylda.

A dokąd, Panie?...

Busto.

Do króla... na posłuchanie!...

Matylda.

Już nie ma dla mnie obrony...

Busto.

Estella więc niezaćmiona...
Król zgasić chciał jéj promienie!...
Sewilskiéj gwiazdy wspomnienie
W Hiszpanii długo nie skona!...




SCENA  V.
Ulica prowadząca do pałacu.
Król, Don Arias.
Król.

A wiesz ty, co mię spotkało?...

Don Arias.

Król sam był, podług życzenia!...

Król.

To wcale rzeczy nie zmienia!...
Szaleniec mową, zuchwałą
Znieważał mię bez litości,
Wciąż grożąc ostrzem swéj szpady.
Wzburzony gniewem i blady,
Nie pomnąc własnéj godności,
Już miałem podeptać żmiję,
Gdy służba ze światłem śpieszy!...
Przed wzrokiem fagasów rzeszy
Ostrożnie twarz w płaszczu kryję
A wreszcie śmiało, swobodnie...
Wychodzę nie zatrzymany.
Tak Busto zniszczył me plany!...

Don Arias.

Niech śmiercią odkupi zbrodnię!...
Niech pierwsze słońca promienie
Oświecą karę niebawem!...
W Hiszpanii musi być prawem
Twéj woli każde skinienie!...

Król.

Publiczną karę!...

Don Arias.

Spełniwszy,

Osłonim wszystko pozorem!...
Wszak Busto jest regidorem:
Czyż człowiek, choć najcnotliwszy
Występku spełnić nie może,
Ambicyą władzy porwany?!...

Król.

On tak jest umiarkowany...
Tak myśli o swym honorze...

Don Arias.

Więc zabić go potajemnie!...

Król.

Nie znajdę dłoni, gotowéj...

Don Arias.

Wiernego sługę masz we mnie.

Król.

Narażać nie chcę twéj głowy!...

Don Arias.

Jest na to sposób jedyny!
Mężnego dam ci wojaka:
Gibraltar zna jego czyny,
Odwagi siła w nim taka,
Że dzisiaj on sławy już syt!...

Król.

Nazwisko tego mściciela!...

Don Arias.

Don Sancho Ortiz Roela
Z przydomkiem Andaluzyi Cyd!...

Król.

Już dnieje... wezwij rycerza.

Don Arias.

Król spocznie o rannéj ciszy.

Król.

Kto kocha i zemstą dyszy,
Ten snowi się nie powierza!...
Nim słońce twarz swą okaże,
Przywołaj tu Roelasa.

Don Arias.

Ach! królu!... na Alkazarze
Coś z wichrem złowróżbnie hasa!...

Król.

Co mówisz?... Czy się co stało?...

Don Arias.

Okropność!...

Król.

Mów, co się dzieje?...

Don Arias.

Patrz!... wisi Matyldy ciało
W jéj rękach papier bieleje!...

Król.

O zgrozo!...

Don Arias.

Widok nie miły!...

Król.

Zabijem siostrę i brata...

Don Arias.

Niech dłużéj trup ten nie lata...
Każ złożyć go do mogiły!...
Zuchwalstwu swojemu dzięki
Dziś zginąć musisz, Tabero!...




SCENA  VI.
Pokój w domu Busta.
Busto, Estella.
Estella.

A co to?

Busto.

Wstawaj!...

Estella.

Dopiero
Słoneczko z objęć jutrzenki
Wyrywa twarz rozespaną,
A ja mam opuszczać łoże?...
Tyś smutny!... o powiedz!... może
Jam winna, żeś wstał tak rano?...

Busto.

Odpowiedź ty masz gotową!...

Estella.

Ja, bracie?... czyś ty szalony?...
Obecnie wina z twéj strony,
Bo krzywdzisz mię taką mową...
Czyż kiedy się moje usta
Ohydą kłamstwa skalały?...

Znasz dobrze żywot mój cały
Nie jestżem siostrzycą Busta?...
Tak jak ty honor twój cenię!...
Więc zkądże w tobie méj winy
Powstało dziś podejrzenie?...

Busto.

Czyż mówiłbym bez przyczyny?...

Estella.

Więc myślisz...

Busto.

Dzisiejszéj nocy...

Estella.

O! dokończ... gdy się okaże
Ma wina — ulegnę karze...

Busto.

Gdym wrócił dziś o północy,
Król płaszczem swym otulony,
W tém miejscu... przy twéj komnacie
Czatował...

Estella.

Co mówisz, bracie?...

Busto.

Rzecz pewną. Władca korony
W mym domu... o takiéj porze...
Tyś chyba tak mu jest miła!
Matylda go wprowadziła!...
O swoim pomnąc honorze,
Po takiem odkryciu miłem,
Puściwszy króla swobodnie,
Matyldę za podłą zbrodnię
Na zamku wnet powiesiłem.
Niech trup jéj monarchę wzrusza...
I groźną będzie przestrogą,
Że pomścić Brutusy mogą
Ohydny czyn Tarkwiniusza!...
Wiesz, co mię dręczy w téj chwili!...
Gdy hańba tobie zagraża,
Wnet musisz pójść do ołtarza.
Nim rzucę mury Sewili,
Don Sancho mężem twym będzie.
Dzielnością rycerskiéj dłoni
Przed królem ciebie zasłoni,

Twój honor mając na względzie.
A ja spokojny odjadę!...

Estella.

Z wdzięcznością niewysłowioną
Dziękuję za taką radę!...

Busto.

Zostaniesz dziś jego żoną.
Gotowa bądź — a rozwaga —
Milczenia od nas wymaga.

(Wychodzi.)
Estella.

Miłości!... Szczęście ty moje
Nie wymkniesz mi się już snadnie...
A jednak... i któż odgadnie
Gdzie kończą się jego zdroje!...
Jeżelić między ustami
A czarą... tuż u jéj brzega
Grom śmierci mędrzec spostrzega...




SCENA  VII.
Salon w Alkazarze.
Król, z dwoma papierami w rękach, Don Arias.
Don Arias.

Don Ortiz jest tam... za drzwiami.

Król (n. s.).

Podstępów miłość się chwyta...
A jednak... drżę, gdy już blisko...
W téj karcie zdrajcy nazwisko
I kara śmierci wyryta!...
Z téj drugiéj każdy się dowie,
Że Busto z méj woli ginie...
Zaprzeczam Ortiza winie!...

(głośno.)

Niech wejdzie — ty bądź w alkowie,
Zamknąwszy drzwi należycie.

Don Arias.

W alkowie?...

Król.

Tak, niechaj mniema,

Że żadnych świadków tu nie ma,
Ze we dwóch działamy skrycie!...

Don Arias.

Wprowadzić?

Król.

Już wejść tu może

(Don Arias wychodzi.)



SCENA  VIII.
Król i Don Sancho Ortiz.
Don Sancho.

O! władco! zaszczyt ten błogi
Daj ustom, niech twoje nogi
Całować mogą w pokorze!...

Król.

O powstań!... Zbytek pokory!...
Chciéj powstać...

Don Sancho.

O racz łaskawie...

Król (n. s.)

Zuch z miny!...

Don Sancho.

Wybacz obawie...
Roela do niéj nie skory...
Lecz mówca zeń lada-jaki!...

Król.

Jak wszystkie świata wojaki!...
Co widzisz we mnie?... Mów-że mi
Odpowiedź niech płynie szczera!...

Don Sancho.

Majestat i bohatera!...
I obraz Boga na ziemi!...
Ja wierzę w ciebie jak w Boga,
O panie najdostojniejszy!...

Król.

Czy już cię minęła trwoga?

Don Sancho.

Szczęśliwym i spokojniejszy!

Król.

Masz łaski moie, Roelu,

Żeś umiał zasłużyć na nie,
Zaświadczy to posłuchanie!...
A teraz idźmy do celu...
Chcę z tobą przymierza...

Don Sancho.

Ze mną?...

Król.

Tak... krótko, bo czas ucieka;
Wymagam śmierci człowieka
A śmierć ta ma być tajemną!..
Tę misyą poruczam tobie.

Don Sancho.

Czy winien?

Król.

Pytasz?...

Don Sancho.

I poco
Śmierć jego okrywać nocą?...
Sędziowie mogą w téj dobie
Publiczną wykonać karę!..
Król sądów swych nie ukrywa,
Bo łatwo myśl podejrzliwa
W zabitym... uczci ofiarę!...
Jeżeli tego człowieka
Występek jest lekki, mały,
To przebacz, królu wspaniały!...

Król.

Król zemsty od ciebie czeka,
Nie wrogów swoich obrony.
Tajemnic — królowie strzegą,
Gdy cześć ich wymaga tego!...
Jak sądzić król jest zmuszony,
Gdy winą — tronu zniewaga?...

Don Sancho.

O tacy stosu już godni!...

Król.

Więc człek ów winien téj zbrodni!...

Don Sancho.

O śmierć dlań — Ortiz cię błaga!...
Chociażby moim był bratem
Przebiję pierś mu bez drżenia!...

Król.

Daj rękę w znak przyrzeczenia!..

Don Sancho (podając rękę).

Wraz z sercem, wiarą bogatém!...

Król.

Spotkawszy go na ustroni,
Zabijesz!

Don Sancho.

Więc król zamierza
Namówić swego żołnierza
Do zdrady?... Gdy on bez broni,
Ja mam go napaść nikczemnie?...
Zawiele żądasz ode mnie!...
Niech widzą ziomków mych twarze
Jak, rycerz, — wyzwę rycerza!...
Bez walki kto w pierś uderza
Swéj hańby nigdy nie zmaże!...

Król.

Ten papier z królewskiéj dłoni
Od kary ciebie zasłoni.

(dając mu papier)

Przeczytaj!...

Don Sancho (czytając).

„Don Sancho Ortiz!
„Polecam ci w mem imieniu
„I za mnie zabić człowieka,
„W papierze tym wskazanego.
„A wszelką odpowiedzialność
„Od ciebie odwrócę Ja — król.

Don Sancho.

Król nie zna jeszcze Roeli,
Gdy chce mu dać te puklerze;
On wziąć ich się nie ośmieli,
Ufając królowi szczerze.
Za kartę pergaminową
Wystarczy królewskie słowo,
Bo ono, wyznam otwarcie,
Mniéj znaczy na takiéj karcie!...

(drze papier)

Twój wyrok już jak spełniony,
Lecz niech mi będzie zapłatą
Najmilsza dłoń... narzeczonéj.

Król.

Ochotnie zgadzam się na to.

Don Sancho.

Niech Arab, ten wróg nasz stary,
U nóg twych tarza się w pyle;
Na jego niechaj mogile
Królewskie błyszczą sztandary!...

Król.

Nagrody król twój nie zwleka
I Ortiz wnet ją odbierze!...
W tym drugim znajdziesz papierze

(daje mu papier.)

Nazwisko tego człowieka,
Któremu dłoń twa śmierć zada.
Że jego silne jest ramię
Powszechny głos opowiada;
Lecz twego wiem że nie złamie!...

Don Sancho.

Ufnością król mię zaszczyca...

Król.

Pamiętaj, że między nami
Pozostać ma tajemnica!...

(Król wychodzi.)



SCENA  IX.
Klaryndo, Don Sancho.
Klaryndo.

Z dobremi dziś nowinami
Człek pana znaleść nie może.
Za wieści moje bogate
Dziś hojną wezmę zapłatę.

Don Sancho.

Jak widzę, jesteś w humorze!...

Klaryndo (podając list).

Tu będzie wiadomość miła!...

Don Sancho.

A kto cię wyprawił w gońce?...

Klaryndo.

Estella!... piękna jak słońce!...
Z tym listem idź w lot — mówiła
I darów żądaj od pana!...

Don Sancho.

Dlaczego?...

Klaryndo.

Dziś wasze śluby.

Don Sancho.

Co mówisz, Klaryndo luby,
Pierś moja szczęściem wezbrana!...

(Czytając.)

„Małżonku ty mój kochany!...
Już nadszedł dzień upragniony!...
Mój brat cię szuka, by siostrze
Dać życie — tobie nagrodę...
Czas drogi, zobacz się z bratem
Korzystaj z chwili“. Estello!...
Natychmiast nieś marszałkowi
Wiadomość o tym obrzędzie,
Liberyą niechaj dobędzie...
Paziowie niech téż gotowi
Czekają z pióropuszami!...

(zdejmując pierścień i oddając go Klaryndowi.)

Dla siebie weź dar ten mały!...

Klaryndo.

Żyj panie dłużéj niż skały,
Miłością, niby bluszczami
Związany przez długie lata...
To mało!... życzę ci panie,
By wasze trwało kochanie
Choć tyle jak głupstwo świata.

(Wychodzi.)



SCENA  X.
Książę Ferrary.
Don Sancho (sam).

I gdzie ten Busto tak hula...
Pierś szarpie nadzieja z trwogą...
Przez chwilę śniłem tak błogo,
Żem nawet zaniedbał króla!
Zobaczmy, jak się nazywa
Ten, który ginie z méj ręki...

(Otwiera papier i czyta:)

„Nazwisko tego człowieka,
Któremu życie odbierzesz —
Tabera Busto“ O męki!...
Co widzę!... Dolo straszliwa!...

Ja mogłem zgodzić się?!... Boże!...
O! życie — gra zagmatwana,
Kart nędznych ślepa wymiana,
Z kamieni i puchu łoże!...
Przed chwilą ja wygrywałem,
A teraz grozi mi klęska.
O ręko losu zwycięzka!...
Lecz... może źle przeczytałem...
Bo nigdy tego imienia
Wykrztusić nie byłbym w stanie...
Lecz papier wszystko skamienia...
Przeczytam znów to pisanie...
„Nazwisko tego człowieka,
Któremu życie odbierzesz —
Tabera“... Jestem zgubiony!...
Wszak dałem królowi słowo!...
Lecz chwilę szczęścia godową
Odepchnąć? Nie!... tyś szalony!...
Żyj Busto!... On ma żyć jeszcze?!...
Poświęcę honor dla serca?!...
On zginie!... Co? ja-m bluźnierca!...
Przepadnij słowo złowieszcze
Żyć musi!... Busto Tabera
Nie zginie z méj ręki srogiéj!...
Tak... honor jest święty... drogi...
Lecz któż się sercu opiera?!...
O! raczéj śmierć lub wygnanie,
Niż takie spełniać wyroki!...
Szept serca słyszę głęboki:
Taberze nic się nie stanie!...
„Nazwisko tego człowieka
Któremu życie odbierzesz
Tabera Busto“!...
A jeśli.. o! myśl straszliwa!...
Król dla niéj go się pozbywa?!...
Co?... przez nią umrzeć ma Busto?...
Ja działać mam dla rywala?...
Żyć będzie!... Czyż król się kala
Podłością? Snuć myśl tak pustą!...
Wszak to jest wybraniec boży...
Giń Busto!... Dusza nie rada!...
A prawo? czyż gwałt mi zada?...
Napróżno gniew mój się sroży!...

Król winien? sądzić mam pana?
Jest prawem posłuszeństwo sług!...
Gdy winien — niech skarze go Bóg,
Ty gwiazdko przebacz świetlana!...
Już nigdy się nie ukoję
Po gwiazdki lubéj utracie!...




SCENA  XI.
Ulica.
Busto, Don Sancho.
Busto.

Nakoniec!... a witaj, bracie!...

Don Sancho (n. s.).

Któż zgłębi cierpienia moje!
On z życiem przychodzi do mnie,
A ja go mam zamordować!...

Busto.

Już siostrę przed ołtarz prowadź!...

Don Sancho (n. s.).

O któż tak cierpiał ogromnie!...
I ja mam zabić człowieka,
Którego tak ukochałem,
Pożegnać się z ideałem?!...
Wszystkiego Ortiz się rzeka!...

Busto.

Zaślubin akt już zawarty!...

Don Sancho.

Nic z tego... ja cofam słowo!...

Busto.

Co słyszę?... powtórz nanowo...
Do kogo zwracasz te żarty?...

Don Sancho.

A więc do ciebie... Tabery...

Busto.

Jeżeli wiesz, żem Tabera,
Głos w piersiach ci nie zamiera?...

Don Sancho.

A właśnie dlategom szczery!...

Busto.

Gdy znasz, więc niech cię powstrzyma
Krew, godność, klejnot mój złoty
Szlachectwa, dumnego z cnoty
Bez któréj honoru nie ma,
Bo gniew mój gromem wystrzeli!...

Don Sancho.

Ty mego lękaj się raczéj...

Busto.

I czém twój gniew się tłomaczy?...

Don Sancho.

Żem z tobą mówił....

Busto.

Jeżeli
Z wszelkiego wstydu wyzuty,
Śmiesz czci méj robić wyrzuty,
Ha!... jesteś nędzniku... podły...
Mą wzgardę poprze stal naga!...

(dobywa szpady).
Don Sancho.

O! zdrajco!... (n. s.) Przebacz, miłości,
Zrządzona władcy zniewaga
Rozrywa moje wnętrzności,
Nad wolą moją przemaga!...

(biją się).
Busto.

Stój... dosyć!... (pada)

Don Sancho.

O! ja szalony
W tę moję pierś bez obrony
Miecz wepchnij!...

Busto.

Żegnam na wieki
Nie odmów siostrze opieki!...

(kona).
Don Sancho (patrząc na żelazo zakrwawione).

Tyś szczęście moje wydarło
Morderczéj dokończ roboty,
Niech raz już śmiertelne groty
Ugodzą w pierś obumarłą!...

(wznosi szpadę).



SCENA  XII.
Wchodzą dwaj pierwsi alkadowie Don Pedro de Guzman, Farfan de Ribera i inne osoby, późniéj Arias.
Don Pedro.

Stój!

(wstrzymuje go)
Don Sancho.

Czemu wstrzymujesz mą dłoń,
Gdym szczęściu sam wykopał grób!...

Don Farfan.

Mów jaśniej!...

Don Pedro.

Co znaczy ten trup?

Don Sancho.

Jam brata wepchnął w śmierci toń
Tak, widzisz we mnie Kaina,
Co życie wydarł Ablowi!...
Cóż jeszcze-ście nie gotowi?...
Nikt głowy mojéj nie ścina?...

Don Arias (wchodząc).

A co to?...

Don Sancho.

Zbrodnia straszliwa...
Honoru widmo złowieszcze
Schwyciło świat w swoje kleszcze...
Niech król się dziś przekonywa,
Że u nas czyn... za słowami...
Im wierni, gardzim Gwiazdami,
Targając bratnie ogniwa!...

Don Pedro (do Ariasa).

On wydarł życie Taberze.

Don Arias.

Ohydny czyn rozbestwienia...

Don Sancho.

Prowadźcie mię do więzienia!...
Niech Ortiz karę odbierze!...

Don Pedro.

Prowadźcie go do Triana[14]...
Już wieści tłum poruszyły...

Don Sancho.

Tabero!... druhu mój miły!...

Don Pedro.

Twarz jego jest obłąkana!...

Don Sancho.

Pozwólcie mi wziąć w ramiona
To martwe Tabery ciało..
W szlachetnéj krwi się skąpało...
Dłoń moja ciężar pokona!...
Kto zabił... ten życie weń tchnie!...

Don Pedro.

Oszalał!...

Don Sancho.

Prawu... jam życie
Poświęcił... bo to widzicie...
Być królem... a nie być... to nie!...
Pojmijcie mnie, albo lepiéj
Nic zgoła... bo nie wyjaśnię...
To ja go zabiłem właśnie...
Przyczyna tu się zasklepi...

(pokazuje na piersi)

Ztąd inny niech ją odgrzebie!...




SCENA  XIII.
Sala w domu Busta Tabery.
Estella, Teodora.
Estella (przy tualecie).

Ogarnij mnie teraz całą!
Czy dobrze?... czasu tak mało!...
Zwierciadła!...

Teodora.

Spójrz pani w siebie
W głąb duszy zapuść wzrok śmiały!...

Gdzie znaleźć takie kryształy,
By w nich się wiernie odbiła
Estelli piękność wspaniała!

Estella.

Drżę silnie, a twarz mi pała!...

Teodora.

To wstydu i trwogi siła!...
Ku licom krew się wytęża,
Gdy szczęściem drga twoje łono!...

Estella.

Zda mi się, że widzę męża,
Jak z twarzą rozpromienioną
Śród pieszczot lubych tysiąca
Na wieki dłoń mi oddaje,
A fala słów jego drżąca
Brzmieć w sercu mi nie przestaje!...
Ta radość bezmierna, szczera,
Nie znosząc już tajemnicy,
Z mych oczu gwałtem przeziera!...
Szczęśliwa-m!...

Teodora.

Zgiełk na ulicy!...
O Boże!... zwierciadło spada!...
Przez zazdrość!... patrz, co się stało?..

Estella.

Rozbite?...

Teodora.

Tak!...

Estella.

Przeczuwało,
Że wkrótce będę już rada
Wzrok topić w innym krysztale,
W źrenicach mojego pana!...




SCENA  XIV.
Ciż i Klaryndo.
Klaryndo (w paradnym stroju).

A to mi wieść pożądana!...

(pokazując kapelusz z pióropuszem).

O patrzcie!... Wszak piór tych fale
Blizkiego ślubu oznaki!

Bilecik panu oddałem,
I pierścień jest mymudziałem!...

Estella.

Zrób handel ze mną.

Klaryndo.

A jaki?...

Estella.

Swój pierścień dasz mi — a zato
Mój brylant będzie zapłatą...

Klaryndo (zdejmując pierścień).

Ba!... kamień prysnął na dwoje!...
Zła wróżba!... Hijacynt snadnie
Wyroki losu odgadnie!...

Estella.

Już ja się tych wróżb nie boję,
I owszem... mnie i to cieszy,
Że kamień czuje mą radość.

Teodora.

Do sieni jakiś tłum śpieszy...

Estella.

Pragnieniom staje się zadość!...




SCENA  XV.
Wchodzą dwaj pierwsi alkadowie w towarzystwie ludzi niosących zwłoki Busta.
Estella.

Co widzę?!... Pierś mi zamiera!...

Don Pedro.

Dni człeka w zgryzocie płyną,
Bo życie — płaczu doliną!...
Me żyje Busto Tabera!...

Estella.

O losie ty niezbłagany!...

Don Pedro.

Śród strasznéj losu odmiany
Niech moje krzepi cię słowo,
Że zbójca Ortiz schwytany
Za czyn swój — zapłaci głową!...

Estella.

Zbrodniarzu!... precz ztąd, na Boga!...

W twéj mowie straszny jad piekła!...
Więc brata mego krew droga
Za sprawą Sancha pociekła?!...
Więc takie słowa złowieszcze
Wygłaszać można bezkarnie
I takie znosząc męczarnie
Wraz z niemi można żyć jeszcze?!...
Ja żyję po takim zgonie?!...
O chyba pierś mam z kamienia!...
Kto rozpacz moję ocenia,
Niech nóż utopi w mém łonie!

Don Pedro.

Ta boleść miesza jéj zmysły!...

Estella.

Brat zginął z Ortiza ręki!...
Trzy serca nagle rozprysły...
O puśćcie!... to nadmiar męki!...
Co ze mną dzieje się...

Don Pedro.

Boże!...
Te ciosy pierś jéj tak ranią!...

Don Farfan.

Nieszczęsna piękność!...

Don Pedro.

Iść za nią!...

Klaryndo.

Panienko!...

Estella.

Chcesz wspomnieć może
Okropny bratobójstwa dzień?!...
Ja-m żywot swój zakończyła...
Już gwiazda moja się śćmiła,
Bo na nią upadł krwawy cień...






AKT TRZECI.
Salon w Alkazarze.
Król, dwaj Alkadowie, Don Arias.
SCENA  I.
Don Pedro.

Że zabił — przyznaje codzień,
Lecz nie chce wyznać przyczyny.

Król.

Cóż mówi?...

Don Farfan.

Wyraz jedyny
Że „nie wie...“

Don Pedro.

Szczególny zbrodzień!...

Król.

Nie twierdzi, że był wyzwany?...

Don Pedro.

Bynajmniéj!...

Don Arias.

Więc mszcząc się?... w gniewie?...

Don Pedro.

Czy słusznie zabił, sam nie wie,
Lecz przyrzekł... powód nieznany...

Król.

Więc proście teraz ode mnie,
By wyznał prawdę najszczerzéj;
W życzliwość moję niech wierzy,
Lecz praw nie jątrzy daremnie.

Niech wyzna, z czyjéj pobudki
Odebrał życie Taberze;
Powiedźcie, że ma czas krótki,
Więc niechaj głowy swéj strzeże!...

Don Pedro.

Myśl śmierci jest mu tak błogą!...
Snać w duszy ciężkie ma rany?...

Król.

Nie skarży się na nikogo?...

Don Pedro.

Boleści swéj jest oddany!...

Król.

Hart dziwny w nim znajdujecie!...

Don Farfan.

Sam siebie lży przekleństw siłą!...

Król (do Don Ariasa).

O! nigdy chyba nie było
Dwóch takich ludzi na świecie!...
Poznając ich coraz więcéj,
Niemałe cierpienia znoszę!...
Raz jeszcze powiedz mu, proszę,
Niech złamie upór dziecięcy
I wyzna wszystko dokładnie!...
Niech mną się nawet zastawi!...
Inaczéj nic go nie zbawi
I głowa jego wnet spadnie!...

Don Arias.

Wykonam.

(wychodzi z Alkadami).



SCENA  II.
Król i Don Manuel.
Don Manuel.

Wszechwładny Panie!...
Estella o posłuchanie
Uprasza.

Król.

I któż jéj broni?...

Don Manuel.

Lud, królu!...

Król.

Wszak nieszczęśliwa!...
Daj fotel!... Niech wnet przybywa!...

Don Manuel.

Natychmiast pobiegnę do niéj.

(wychodzi).
Król (sam).

Chcę widzieć piękność przyćmioną,
Podobną do gwiazdy, któréj
Promienie nawet śród chmury
Blask świetny dokoła zioną.




SCENA  III.
Król, Don Manuel i po chwili Estella w otoczeniu.
Don Manuel.

Już idzie piękna jak słońce,
Poranku mgłami przyćmione.

Estella.

Don Sancho, potężny władco,
I arcy-chrześcijański królu
Kastylii, nie mniéj cnotami
Jak czynem głośno wsławiony.
Estella najnieszczęśliwsza,
Ukrywszy swoje promienie
Pod czarnym kirem żałoby,
Śmie błagać o sprawiedliwość,
Bylebyś ty mojéj zemsty
Nie został sam wykonawcą[15].
Racz mnie zostawić jéj wybór.
Hamować łez mych nie mogę.
Skąpane w łzach moje oczy
O smutku świadczą wymownie.
Kochałam Taberę... brata,
Zacnego, który dziś zdala
Od marnych udręczeń świata
W niebieskich buja przestworach.
On dla mnie ojcem był drogim,

Ja podług jego wskazówek
Z godnością żywot pędziłam;
Ja-m była z nim tak szczęśliwa!
Sewilla nam zazdrościła!...
Tabera żył dla Estelli!...
Okrutny strzelec łuk straszny
Napiąwszy ugodził brata
I szczęście moje zniweczył!...
Straciłam brata i męża,
Sierotą jestem dziś, królu!...
O wymierz mi sprawiedliwość,
Mnie oddać racz winowajcę,
Bym karę sama spełniła!...

Król.

O! nie płacz i bądź spokojna!...
Ten pierścień weź, on otworzy
Przed tobą zamek Triana
I więźnia odda w twe ręce.
Dla niego bądź tygrysicą
Hirkańskich skał i pamiętaj,
Że często przy ludzkim wstydzie
Zwierzęta dzikie za przykład
Wymowny służyć nam mogą.

Estella.

Tu cnota na surowości
Zależy!...

(wszyscy wychodzą prócz króla).
Król.

Gotowa jeszcze Ortiza
Własnemi zabić rękoma.
Twór Boga tak doskonały
Czyż może być okrucieństwa
Naczyniem?... I otóż skutki
Jedynéj chwili obłędu!...
Ja-m rękę Sancha uzbroił
I teraz sam ją wydaję...




SCENA  IV.
Więzienie w zamku Triana.
Don Sancho, Klaryndo, Muzykanci.
Don Sancho.

Klaryndo?... przygoda moja
Nie natchnie ciebie wierszami?

Klaryndo.

Wierszami?... kiedy poezya
Tak licho wynagradzana?...
W ostatnie święto, na placu,
O wiersze wielu prosiło;
A późniéj gdy mię spotkali,
Pytają — ot niby krawca —
Gotowy mój obstalunek?...




SCENA  V.
Ci sami, Alkadowie i Arias.
Klaryndo.

Ja myślę, że ci, mój panie,
Przychodzą wyrok przeczytać.

Don Sancho (do muzykantów).

Zagrajcie pieśń mi co prędzéj!...
Śmierć tak jest błogosławiona,
Że pragnę pośród jéj dźwięków
Okazać swoję uciechę!...
Niech widzą, że serce moje
Nie zadrży w godzinę śmierci!...

Klaryndo (n. s.).

Krew zimna zadziwiająco!...
Cóż mógłby zrobić lepszego
Niemiecki pijak, któremu
Pieszczota czuła z butelką
Nos mocno uróżowała?...

(muzykanci śpiewają)

„Nieszczęściem mojém jest życie

Więc gdy mię go pozbawicie,
Przez śmierć to zyskam jedynie,
Co inni na łez dolinie“.

Klaryndo.

Na honor!... piękna zagadka!...

Don Sancho.

Dowcipna a i na czasie!...

(muzykanci śpiewają)

„Śmierć temu jest upragniona
Kto żyjąc niby — wciąż kona“.

(muzykanci wychodzą)
Don Pedro.

Muzyka tu w takiéj chwili?...

Don Sancho.

Dla więźnia cóż jest milszego?!...

Don Farfan (do Bon Pedra).

Gdy śmierć już wisi nad głową
I tylko na wyrok czeka,
On każe grać muzykantom?...

Don Sancho.

Jak łabędź ginie śpiewając!...

Don Farfan.

Już zbliża się chwila śmierci...

Don Sancho.

O! ręce i nogi wasze
Za wieść tę kornie całuję...
To dla mnie dzień najpiękniejszy!...

Don Pedro.

Ortizie de las Roelas,
Tyś zabił Busta Taberę?...

Don Sancho.

Przyznaję...

Don Farfan.

Z jakiéj przyczyny?

Don Sancho.

Niech powie ten, komu znana.
Ja o niéj nic nie wiem zgoła,
Zabiłem, nie wiedząc czemu.

Don Pedro.

To zdrada!...

Don Sancho.

Niechaj więc spadnie
Na tego, kto ją wywołał.

Don Pedro.

Na kogo?...

Don Sancho.

Kto mię pogrążył
W tę przepaść, w któréj zostaję.
Jest ona początkiem końca.

Don Pedro.

Nazwisko jego?

Don Sancho.

Nie powiem.
Przyrzekłem tę tajemnicę.
Potężny dłonią, potrafię
I w słowie zostać nim także.
By spełnić wyrok, możecie
Poprzestać na tém wyznaniu,
Że ja-m jest mordercą Busta.

Don Arias.

Seniorze Ortiz, ja tutaj;
Przychodzę z rozkazu króla
I w jego żądam imieniu,
Byś wyznał zbrodni przyczynę,
Chociażby wyjawić przyszło
Krewnego, druha czy żonę
Lub kogo z magnatów państwa.
A jeśli posiadasz papier,
Piśmienną umowę jaką,
Natychmiast nam ją przedstawić
To święty twój obowiązek!...

Don Sancho.

Przeciwnie — ten obowiązek
Spełniając — ja zdradziłbym go.
Powiedźcie, proszę, królowi,
Że umiem słowa dotrzymać:
Król zowie się Sancho Dzielny
I ja mam takież nazwisko.
Powiedźcie, że mógłbym papier
Posiadać, lecz gdy go żąda,
Obraża mię, skoro widział,
Żem podarł go na kawałki
Ja-m zabił Taberę Busta,
Lecz jedno słowo z ust moich
Swobodę-by mi wróciło.
A słowa tego nie powiem,

Gdyż zgwałciłbym przyrzeczenie.
Zrobiłem, com przyobiecał!...
Niech ten, kto mnie obiecywał,
Jak ja dziś — swojego słowa
Zostanie téż niewolnikiem!...

Don Arias.

Gdy słowo zbawić cię może,
Szaleństwem jest to milczenie.

Don Sancho.

Kim jestem — wiem i to wiedząc
Zwyciężam właśnie milczeniem
Ku hańbie tego, co milczy.

Don Arias.

Królowi wszystko powtórzę.

Don Pedro.

O! działasz zbyt lekkomyślnie!...

Don Farfan.

Obrażasz władzę Sewilli!...
Twe życie wszak jest w jéj rękach,
Zacięży gniew jéj nad tobą.

(Alkadowie i Arias wychodzą).



SCENA  VI.
Don Sancho, Klaryndo.
Klaryndo.

I tak się narażasz, panie?...

Don Sancho.

Niech spadnie na moję głowę
I kara bożka i ludzka.
Klaryndo, już się zaczyna...
Czy słyszysz głuchy ten szelest,
Co prując powietrze leci
Z piorunem i błyskawicą?...
Ognisty wąż się przybliża,
By ciało moje opasać.

Klaryndo.

Straciłeś zmysły. (n. s.) Sprobujmy
Za jego podążać myślą.

Don Sancho.

Już płonę...

Klaryndo.

Smażę się...

Don Sancho.

W ciebie
Czy także piorun uderzył?...

Klaryndo.

Me widzisz — wszak popiół ze mnie.
Dor

Sancho.

Jesteśmy na drugim świecie.

Klaryndo.

Tak... w piekle, jak mi się zdaje...

Don Sancho.

Co? w piekle?... a po czém sądzisz?...

Klaryndo.

Bo widzę krawców miljardy,
Gotowych zawsze do kłamstwa.

Don Sancho.

Masz słuszność; w piekle jesteśmy:
Tak, widzę dumę, jak gore
W płomieniach tamtéj wieżycy
Z pyszałków... z zarozumialców...
O widzę tam, jak ambicya
W ognistych przepaściach tonie.

Klaryndo.

A daléj legion stangretów.

Don Sancho.

Niech tu się wtoczą karety,
A piekło wnet runąć musi.
Lecz skoro w piekle jesteśmy,
Dlaczego sędziów nie widzę?...

Klaryndo.

Do bram ich wpuścić tu nie chcą
Z obawy przed procesami.
Patrz, tyran nazwiskiem Honor
Otoczon tłumnie głupcami,
Ofiary uczuć skrzywdzonych!...

Don Sancho.

O! chcę się połączyć z niemi,
— Honorze!... błazen honoru
Chce służyć w twoim orszaku,
Niezmiennie prawom twym wierny.
— Zbłądziłeś, gdyż dziś honorem
Prawdziwym — nie miéć go wcale.

Przychodzisz za mną aż tutaj,
Gdym ja już umarł przed wieki!...
O pieniądz racz się postarać,
On miejsce zajął honoru!...
— Co ciebie tu sprowadziło?...
— Pragnąłem dotrzymać słowa.
— Wydajesz mi się naiwnym.
Dotrzymać słowa... śmiech bierze...
Kłam zadać swojemu słowu
To piosnka dzisiejszych czasów!...

Don Sancho.

Ja-m przyrzekł zabić człowieka,
Zabiłem... druha swojego!...
— Źle...

Klaryndo.

Prawda... nie bardzo dobrze...

Don Sancho.

— Przeklęty!... w otchłań go zepchnąć
Niech cierpi za swoje głupstwo!...

Klaryndo (n. s.).

Przez Boga! gdy potrwa w błędzie,
To zmysły utracić może.
Spróbujmy jakiego środka.

(zaczyna krzyczéć)
Don Sancho.

Co słyszę?... Co to za krzyki?!

Klaryndo.

To moje... głos psa Cerbera,
A stróża tego pałacu,
Czy pan mię już nie poznajesz?...

Don Sancho.

Tak, owszem...

Klaryndo.

A pan kto jesteś?...

Don Sancho.

Honoru ekstrakt —

Klaryndo.

Idź sobie —
Nam takich tutaj nie trzeba.
Na tamten świat go wysadzić!
W Sewilli więzienie precz ztąd!...
Lecz cóż to?... zamknąć mu oczy,
By nie miał trwogi w podróży

Tak... dobrze... (zamyka oczy Sanchowi)
Niech dyabeł kulawy teraz
Pochwyci go w swe ramiona
I jednym skokiem przeniesie!...
— Za jednym skokiem — wybornie!

(Klaryndo chwyta don Sancha)

Więc ruszaj... a niech on trzyma
Za rękę swego pachołka!...

(robi z nim obrót i sadza go)

I znowu jesteś na ziemi
Idź z Bogiem...

Don Sancho.

Dyabeł tak mówi?...

Klaryndo.

Tak, panie, dyabeł ten wprzódy,
Nim objął swe obowiązki,
Był chrzczony — to galicyjanin...
Z ulicy Franków.

Don Sancho.

Ekstaza
Opuszczać mię już zaczyna...
O Boże, ratuj!... Estello...
Czy znasz ty bezmiar mych cierpień?...
Ja-m przystał na twoję zgubę,
Więc słusznéj wyglądam kary.




SCENA  VII.
Ciż sami oraz Alkaid i Estella zawoalowana.
Estella.

O więźnia proszę natychmiast.

Alkaid.

Twój więzień tu jest, Senioro
I zgodnie z rozkazem króla
Oddaję go w twoje ręce.
Seniorze Ortiz, monarcha
Rozkazał, by cię wydano
Téj damie.

Estella.

Seniorze Ortiz,
Pójdź ze mną...

Don Sancho.

Wielbię twą litość,
Jeżeli na śmierć prowadzisz,
Bo tylko śmierci pożądam.

Estella.

Dłoń podaj i... proszę za mną.

Klaryndo (n. s.).

To czary chyba!...

Estella.

Za nami
Niech nikt nie śpieszy...

Klaryndo.

To dobrze!...

(Estella i Don Sancho wychodzą)

Na honor! idziemy tęgo.
Tak!... z piekła tu do Sewilli
Z Sewilli znów tam do piekła!...
Bodajby tylko Estella
Do światła nas przywróciła.

(wychodzi).



SCENA  VIII.
Pole.
Estella zawoalowana i Don Sancho.
Estella.

Idź wolny w świata przestrzenie,
Niech Bóg twą duszę ukoi,
Pamiętaj, że łasce mojéj
Zawdzięczasz oswobodzenie!...
Idź z Bogiem! Wolnyś!... Śpiesz prędzéj!...
Powolność zgubi cię taka!...
Służący da ci rumaka.
Na drogę dość ma pieniędzy!...

Don Sancho.

Do stóp twych gnę się, Senioro.

Estella.

Jedź!...

Don Sancho.

Zbawcy nie znam nazwiska...

Estella.

Kobieta... sercem ci blizka
Uciekaj!...

Don Sancho.

Błagam z pokorą,
Oswobódź twarz swą z ukrycia;
Natychmiast udam się w drogę.

Estella.

W téj chwili wierz mi... nie mogę!...

Don Sancho.

Chcę spłacić dług mego życia,
Chcę wiedzieć, jakiéj istocie
Mam wdzięcznym być nieskończenie,
Bym kiedyś po swym powrocie
Wypłacił to ocalenie...

Estella.

Pochodzę z wyższego świata
I kocham ciebie nad siły;
A w tobie mam, o mój miły,
Kochanka razem i kata!...
Idź... błagam!...

Don Sancho.

Prośba nie wzruszy,
Napróżno wracasz znów do niéj!...

Estella (odsłaniając się).

Patrz!... skoro to cię nakłoni!...

Don Sancho.

O, przebóg! gwiazda méj duszy!...

Estella.

Tak!... gwiazda!... blasku jéj siła
Z ratunkiem śpieszy w potrzebie!...
Głos zemsty miłość stłumiła!...
Kochając, pragnę dla ciebie
Być zawsze gwiazdą zbawienia!...
Uciekaj!...

Don Sancho.

Więc swego wroga
Ta gwiazda szlachetna, droga
Jasnością swą opromienia?
Jéj łaski wyjaw przyczynę?...
Mordercę własnego brata
Ocalić pragniesz dla świata?...
On zginął — i ja niech zginę!...

Estella.

Silniejsze uczucie moje,
Więc ono ciebie ocali!...

Don Sancho.

Wolności chcesz mi podwoje
Otworzyć, gdy pierś mą pali
Pragnienie śmierci. Ty, luba,
Czém jesteś — mówią twe czyny;
Więc koléj na mnie...

Estella.

Jedyny,
Zmarłego wskrzesi-ż twa zguba?...

Don Sancho.

Lecz ciebie pomści!

Estella.

A za co?...

Don Sancho.

Za zdradę moję.

Estella.

Tyranie!...

Don Sancho.

To będzie krzywd ukaranie!..

Estella.

Niewdzięczni dobre złem płacą!...

Don Sancho.

Tyś gwiazdką na mojóm niebie!...

Estella.

Dowiedziesz?...

Don Sancho.

Śmiercią!...

Estella.

Stój... słowo!...

Don Sancho.

Dość!...

Estella.

Idziesz?...

Don Sancho.

Mord spłacić głową!
Bo żyjąc — znieważam ciebie!...

Estella.

Żyj wolny!...

Don Sancho.

To być nie może!...

Estella.

Obwinia cię kto?...

Don Sancho.

Twa wzgarda!...

Estella.

Ja kocham!...

Don Sancho.

Moja pierś harda!..

Estella.

Tak!... myślisz więc...

Don Sancho.

O honorze!...

Estella.

Szaleńcze! idź i umieraj!...
Ja śmierci twéj nie przeżyję!...

(rozchodzą się).



SCENA  X.
Król, Don Arias.
Król.

Więc nie chce wyznać, że to ja
Do mordu go zniewoliłem?...

Don Arias.

Ta dusza, twardsza od bronzu,
Wszystkiemu przeczy uparcie.
I tylko to wyznał w końcu,
Że spełnił zobowiązanie,
Że teraz spełnić je winien
Ktoś inny, również związany!...

Król.

Milczeniem chce mię zwyciężyć.

Don Arias.

A nawet już jest zwycięzcą!...

Król.

Tak, słowa swego nie zdradził.
A jam jest upokorzony,
Me mogąc spełnić obietnic,
W przystępie gniewu zrobionych!

Don Arias.

A jednak słowo raz dane

Już gwałcić się nie powinno!...
Gdy każdy chce mu być wierny,
W królewskich ustach jest prawem,
Przed którém wszyscy się korzą.

Król.

Zapewne, gdy je tłomaczy
Przyczyna z rozumem zgodna.

Don Arias.

Poddany nie pyta króla
O prawo, lecz je wypełnia
Na oślep, bez objaśnienia!...
Rozważać — rzeczą jest króla...
Tyś rozkaz dał na papierze;
On spełnił go, nie żądając
Dowodu. Więc król na siebie
Następstwa czynu wziąć winien,
Bo gdyby w twoim rozkazie
Nie było potęgi prawa,
Czyż byłby zginął Tabera?!...

Król.

A więc ja jestem zmuszony
Do tego przyznać się czynu,
Że człowiek najniewinniejszy
Ofiarą padł okrucieństwa!...
Cóż o mnie Sewilla powie,
Gdy wyznam, że sprawcą zbrodni
Ja jestem?... Co mówić będzie
Kastylja i w chwili właśnie,
Gdy Alfons głosi zajadle,
Żem ja jest uzurpatorem,
A papież razi klątwami!...
Stronnictwo mego synowca
Podniesie bunt i zwycięży!...
To wszystko trwoży, choć znowu
Dać zginąć Sanchowi Ortiz
To hańba — I co tu począć?...

Don Arias.

Ujarzmić alkadów łaską
I żądać ich pobłażania.
Wygnaniem niech go ukarzą,
A późniéj monarcha łatwo
Hojnością go wynagrodzi:

Naprzykład mógłby otrzymać
Dowództwo na pograniczu.

Król.

Masz słuszność, lecz gdy Estella
Z pomocą mego pierścienia
Już zemstę swą wykonała?...

Don Arias.

Na wszystko istnieją środki!...
Pod jakimkolwiek pozorem,
Używszy twego imienia
Tak zręcznie ją, bez hałasu
Sprowadzę do Alkazaru,
Że łatwo skłonisz Estellę
Do celów swych obietnicą,
Że wkrótce jednego z grandów
Zaślubi, gdyż jéj przymioty
Są godne takiego męża!

Król.

O! ileż cierpieć dziś muszę
Z powodu mojéj słabości!...
Rozumnie wyrzekł filozof:
Ten mędrcem nazwać się godzien,
Kto zawsze w porę być umie
Surowym lub téż łaskawym!...
Tak, śpiesz więc ująć Estellę;
Jedyny środek w téj biedzie.
Grandowi dam ją za żonę,
Byleby gniew złagodziła.
Ja tron-bym oddał jéj chętnie,
Bo tacy: i brat i siostra
Są godni nieśmiertelności!...

Don Arias.

O! wobec synów téj ziemi
I dawni Rzymianie bledną!...




SCENA  XI.
Alkaid, Król.
Alkaid.

Całuję stopy twe, królu.

Król.

Co widzę? Pedro de Caus...
Cóż cię tu do mnie sprowadza?...

Alkaid.

Ten pierścień z herbem królewskim
Czy własność to jest monarchy?...

Król.

Tak, pierścień ten cię obroni
Od kary za wszelką, zbrodnię!...

Alkaid.

Okryta gęstą zasłoną
Przybyła dziś do Triana
Kobieta jakaś z rozkazem,
Bym oddał jéj Roelasa.
Na widok tego pierścienia
Spełniłem rozkaz ochoczo.
I więzień był jéj oddany.
Po chwili Ortiz powrócił
Żądając dosyć gwałtownie,
By mu więzienie otwarto.
„Ja woli króla nie spełnię, —
Wciąż wołał jakby w gorączce —
Ja umrzeć chcę, bo morderca
Tabery na śmierć zasłużył“.
Zatrzymać go próbowałem,
Lecz krzyczał tak przeraźliwie,
Żem musiał bramę otworzyć.
A teraz siedzi spokojnie,
Wyroku śmierci czekając.

Król.

Ja-m nigdy w życiu nie widział
Mieszkańców tak chrześcijańskich,
Szlachetnych tak nieskończenie:
Marmury, bronzy, posągi!...

Alkaid.

Ta dama nam powiedziała,
Że nie chciał przyjąć wolności,
Poznawszy w niéj siostrę Busta,
Któremu śmierć zadał...

Król.

Jeszcze
Dziwniejsze to, co mi mówisz.
Szlachetność gwałci naturę,

Estella, mając tak wielką
Przyczynę do krwawéj zemsty,
Przebacza swemu wrogowi;
On, by jéj sprostać w godności,
Odważnie na śmierć pośpiesza!...
O, kiedyś czyny tych ludzi
Potomność unieśmiertelni!...
Don Pedro Caus weź zaraz
Karetę i bez hałasu
Ortiza przywieź tu do mnie,
Lecz działać chciéj w tajemnicy!...

Alkaid.

Natychmiast spełnię twą wolę.

(wychodzi).



SCENA  XII.
Służący, Król, późniéj Alkadowie.
Służący.

Najpierwsi dwaj alkadowie
Śmią prosić o posłuchanie.

Król.

Niech wejdą z laskami swemi (vara)[16]

(Służący wychodzi).

O, gdybym mógł Roelasa
Ocalić bez wyjawienia
Tajemnic...

(wchodzą dwaj alkadowie).
Don Pedro.

Sprawa skończona...
Czas — według prawa postąpić.

Król.

I owszem, lecz pamiętajcie,
Że czasem i sprawiedliwość
Zyskuje na łaskawości.
Roela jest regidorem
Sewilskim, jak był Tabera.
Ten zemsty wzywa a tamten
Litości...

Don Farfan.

Pierwszemi tu alkadami
Jesteśmy; na nas więc ciężar
Honoru i zaufania
Sewilli dzisiaj spoczywa.
Te laski tu przedstawiają
Majestat twój, o monarcho!...
Gdy proste — patrzą ku niebu;
Nagięte — chyląc się zawsze
Ku ludziom — od nieba stronią.

Król.

Ja nie chcę, żeby się gięły,
Lecz pragnę, by sprawiedliwość
Bratała się ze słusznością.

Don Pedro.

Wszak w twoim, władco, imieniu
Czynimy tu sprawiedliwość
I z twoją sankcyą związane
Nadzieje wszystkie zbrodniarzów.
Sam sobie zdając rachunek,
Ocalić możesz Ortiza.
Monarchów Bóg tworzy; on to
Z Saula na maluczkiego
Dawida przelał majestat.

Król (do Farfana).

Tu wejdźcie, by ostateczny
Ułożyć wyrok; niech Ortiz
Ulegnie przepisom prawa;
Z Don Pedro Guzmanem chciałbym
Pomówić na osobności.

(Farfan wychodzi).



SCENA  XIII.
Król i Don Pedro.
Don Pedro.

Czém służyć mogę królowi?

Król.

Skazując na śmierć Ortiza,
Zmarłego już nie wskrzesicie.
Nie lepiéj-by do Grenady

Lub może do Gibraltaru
Wyprawić go, żeby w moich
Usługach zginął?... Jak myślisz?...

Don Pedro.

Że jestem don Pedro Guzman,
Pokorny sługa twój, panie.
Własnością twoją me życie,
Majątek mój i ta szpada.

Król.

Uściskaj mię, mój Guzmanie,
Przeczułem szlachetność twoję!...
Idź z Bogiem i przyślij do mnie
Farfana (n. s.) Góry usuwa
Pochlebstwo...

(Don Pedro wychodzi).



SCENA  XIV.
Farfan, Król.
Don Farfan.

Do stóp twych ścielę się, królu.

Król.

Farfanie! przykro mi będzie,
Jeżeli Ortiza na śmierć
Skażecie. Gdyby tak można
Zamienić śmierć na wygnanie!...
Wszak było-by to konanie
Trwające przez żywot cały?...
Usłyszeć chciałbym twe zdanie.

Don Farfan.

Przedmioty największéj wagi
Bezpiecznie możesz, o królu,
Powierzyć mnie swemu słudze;
Dla ciebie wypełnię wszystko,
Co tylko prawość pozwoli.

Król.

Tak, dzielny jesteś, Ribero,
Bądź zawsze prawości wzorem,
Idź z Bogiem!...

(Farfan wychodzi).



SCENA  XV.
Król.

Wybornie rzecz załatwiłem;
Roela śmierci uniknie,
A ja, nic nie wyjawiwszy,
Dotrzymam swéj tajemnicy.
W nagrodę kary wygnania
Dam stopień mu jeneralski,
I wyślę gdzie na granicę.




SCENA  XVI.
Alkadowie, Król.
Don Pedro.

Już wyrok jest podpisany
I tylko sankcyi twéj czeka.

Król.

Nie wątpię, że me życzenia
Sumiennie uwzględniliście.

Don Farfan.

Tak! prawość jest naszém hasłem!...

Król (czytając).

„Niniejszem rozkazujemy
Ściąć głowę mu na szafocie“...
Więc taki wyrok wasz, zdrajcy!...
Tak-że to dotrzymaliście
Danego królowi słowa?!...

Don Farfan.

Złożywszy laskę, powinien
Najniższy dotrzymać słowa,
Choć kosztem życia i duszy;
Lecz z laską w ręku, monarcho,
Nikt czynu złego nie spełni
Ni mylnych słów nie wygłosi
Dla potęg ziemskich czy boskich!...

Don Pedro.

Z tych znaków ogołoceni,
Spełnimy wszystko, co każesz;

Lecz pierwszym alkadom grodu
Bezprawia nikt nie zarzuci!...

Król.

Niech będzie — wszyscy mię wstydzą.




SCENA  XVII.
Ciż sami oraz Don Arias i Estella.
Don Arias.

Estella pragnie wejść, królu.

Król.

I co mi radzisz, Ariasie,
Śród takich zawikłań strasznych?...




SCENA  XVIII.
Ciż sami, Alkaid, Don Sancho, Klaryndo.
Alkaid.

Roela Ortiz...

Don Sancho.

O, królu,
Niedoli méj połóż koniec!
Tabera z méj ręki zginął,
Krew jego — niech krwią się zmaże!...

Król.

Kto skłonił cię do zabójstwa?...

Don Sancho.

Kto?... papier!...

Król.

Z jakim podpisem?

Don Sancho.

O, gdyby papier mógł mówić?!...
Podarty — więc milczéć musi.
Ja tylko wiem, że zabiłem
Człowieka mi najdroższego
Na świecie. O, patrz! Estella
Przychodzi żądać méj śmierci.

Król.

Twą rękę oddam, Estello,

Jednemu z najpierwszych panów,
Lecz w zamian żądam od ciebie
Twéj łaski i przebaczenia.

Don Sancho.

Dlatego więc mi przebaczasz,
Że król cię za mąż wydaje...

Estella.

Dlatego.

Don Sancho.

Czyż taka zemsta
Wystarcza ci?...

Estella.

Najzupełniéj.

Don Sancho.

Gdy chęci twe się spełniają,
Przyjmuję życie — ze wstrętem.

Król.

Idź z Bogiem!...

Don Farfan.

Co mówisz, królu?...
Zniewaga-to dla Sewilli.
On musi umrzéć...

Król.

Król chyba,
Bo ja-m jest przyczyną śmierci:
Obrona dlań dostateczna!...

Don Sancho.

Mój honor już ocalony!...
Walczyłem z rozkazu króla.
Czyż mógłbym bez jego woli
Czyn spełnić tak barbarzyński?...

Król.

To prawda!

Don Farfan.

I to wystarcza.
Gdy taki rozkaz król wydał,
Przyczynę musiał mieć ważną.

Król.

Cześć cnotom dzielnego miasta!

Don Sancho.

A dla mnie, królu, wygnanie,
Gdy spełnisz swą obietnicę.

Król.

Dotrzymam.

Don Sancho.

Przyrzekłeś, władco,
Dłoń damy, któréj zażądam.

Król.

Przyrzekłem.

Don Sancho.

U nóg twych, panie,
O rękę błagam Estelli!...

Estella.

Zamężną jestem, Ortizie.

Don Sancho.

Ty?...

Estella.

Właśnie.

Don Sancho.

Cóż mi po życiu!...

Król.

Ja słowa dotrzymać muszę.
Co powiesz?...

Estella.

Niech więc tak będzie;
Ja-m twoją.

Don Sancho.

Ja-m twój, o droga.

Król.

Brak czego?...

Don Sancho.

Tak, dusz złączenia!...

Estella.

Małżeństwa — to nie nastąpi
Już nigdy!...

Don Sancho.

Wracam ci słowo...

Estella.

Nawzajem. Przy swoim boku
Mieć wiecznie mordercę brata —
To straszne!...

Don Sancho.

I dla mnie również
Ten widok siostry człowieka,
Którego wbrew swéj miłości

Niewinnie zamordowałem,
Ach, byłby...

Estella.

Jesteśmy wolni!...

Don Sancho.

Już wolni?...

Estella.

Żegnaj!...

Don Sancho.

Bądź zdrowa!...

Król.

Zaczekaj...

Estella.

Potężny panie,
Kto zabił mojego brata,
Małżonkiem moim nie będzie,
Choć kocham go ponad siły!

(wychodzi).
Don Sancho.

Kochając — muszę nieszczęsny
Zrzec się jéj... lecz słuszna kara!...

(wychodzi).
Król.

To dusze wielkie!...

Don Arias.

To stałość!...

Klaryndo.

Szaleństwo chyba, mój panie.

Król.

Przeraża mię ta ich wielkość!...

Don Pedro.

Sewilla takich ma ludzi!...

Klaryndo.

Tragedyą tę wam poświęcił
Don Feliks Lope de Vega
I odtąd Sewilskiéj gwiazdy
Nie zginie pamięć — na wieki!...



koniec.






  1. W Ateneum z r. 1879 i oddzielnie: „Najznakomitsi komedyopisarze hiszpańscy“. Warszawa, 1880.
  2. Ma tu autor na myśli szkołą Gongory i tak zwanych Kultystów.
  3. Jest-to aluzya do stroju mnichów dominikańskich.
  4. Yo no se quiza quien es;
    Mas se que nunca quizo.
  5. W Hiszpanii jest zwyczaj, że państwo młodzi zamiast drużbów mają rodziców ślubnych.
  6. Stolica królestwa tegoż nazwiska, o 50 mil odległa od miejsca, które scena przedstawia.
  7. Przesąd w Hiszpanii — żeby się poszczęściło.
  8. Gra wyrazów, któréj w języku naszym oddać niepodobna.
  9. Aluzya do łańcuszków i wstążek, które się dają w Hiszpanii na wiązanie.
  10. Są-to nazwy kart, w których spadilla starsza od malilli. Jest tu oprócz tego gra wyrazów. Malilla, pochodząca od mala, stanowi aluzyą do występku Don Tella, a spadilla, pochodząca od espada przypomina potęgę królewską.
  11. Znak godności sędziowskiéj. Laska (vara) miała w górnéj połowie znak krzyża, na którym wykonywano przysięgę sprawiedliwości.
  12. Członek milicyi miejskiéj.
  13. Wodza.
  14. Przedmieście Sewilli na prawym brzegu Gwadalkwiwiru, ojczyzna cyganów.
  15. Dawny zwyczaj w Hiszpanii dawał najbliższemu krewnemu zamordowanego prawo decydowania o losie mordercy.
  16. Znak godności sędziowskiéj.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lope de Vega i tłumacza: Julian Święcicki.