Andromache (Eurypides, tłum. Kasprowicz, 1918)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eurypides
Tytuł Andromache
Pochodzenie Eurypidesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Tytuł orygin. Ἀνδρομάχη
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


ANDROMACHE


Andromache.

Osoby dramatu.
ANDROMACHE, wdowa po Hektorze, branka Neoptolemosa czyli Pyrrhusa.
SŁUŻEBNA.
CHÓR niewiast z Ftji.
HERMIONE, druga żona Neoptolemosa.
MENELAOS, jej ojciec.
MOLOSSOS, syn Andromachy i Neoptolemosa.
PELEUS, dziad Neoptolemosa, ojciec Achillesa.
PIASTUNKA Hermiony.
ORESTES, krewniak Hermiony.
GONIEC.
THETIS, bogini.


Rzecz dzieje się w mieście Ftji, przed pałacem Neoptolemosa, w pobliżu świątyni Thetydy.






ANDROMACHE.

Tebańskie miasto, grodów azjackich wzorze!
Z bogatych skarbów wianem wyszłam w onej porze
Z twych murów, aby przybyć do domu Pryama,
Gdzie stałam się małżonką Hektora. Dziś sama,
Najnieszczęśliwsza z niewiast, a przedtem tak godna
Zazdrości, Andromache, matka dzieciorodna,
Musiałam patrzeć na to, jak z ręki Achilla
Zmarł Hektor, mój małżonek, i jak przyszła chwila,
Gdy syn nasz, Astyanaks, padł ze szczytu wieży
Zrzucony, kiedy ciżba helleńskich żołnierzy
Zniszczyła niwy Troi. Najwolniejsze plemię,
Z słynnego wielce domu, dźwigam dzisiaj brzemię
Niewoli, do Hellady jako łup zagnana,
Trojańskiej wojny zdobycz, mam nad sobą pana,
Neoptolema, z rodu wyspiarzy. W Farsali
Sąsiedztwie i Ftiady mieszkam dziś, gdzie fali
Bogini morskiej, Thetis, w samotnej ustroni
Z Pelejem wiodła życie. Dziś to miejsce oni,
Mieszkańcy tessalijscy, zwią Thetidionem
Na pamięć tych zaślubin. W tem odosobnionem
Zamczysku mieszka dzisiaj syn Achilla, niwy
Farsalskie zaś ma w ręku Peleus sędziwy,
Gdyż pan mój nie chce sięgać po berło, dopóki
Przy życiu jest ten starzec. W tym domu to, juki
Niewoli dźwigająca, powiłam mu syna

I w dziecku tem nadzieja była mi jedyna —
Myślałam, że w niem znajdę od nieszczęść obronę.
Lecz odkąd pan mój pojął lakeńską Hermionę,
Wzgardziwszy tak sromotnie niewolnicy łożem,
Ta ściga mnie ohydą swych obelg: Niebożem.
Powiada, czarodziejstwem chcę na nią sprowadzić
Bezpłodność i w ten sposób miłość w nim wygładzić
Mężowską, abym sama mogła być tu panią,
Od łoża odrzuciwszy ją gwałtem. Tak ranią
Me serce jej potwarze. A klnę się na nieba,
Że łoża, które dzisiaj porzucać mi trzeba,
Tykałam się niechętnie. Lecz ona nie wierzy
I czyha na me życie. Z pomocą jej bieży
Jej rodzic, Menelaos, co przeto w te progi
Zawitał z swojej Sparty. I mnie, pełną trwogi,
Zagnała w ten przybytek Tetydy nadzieja,
Że ona mnie ocali. Bowiem dla Peleja
I dla potomków jego kaplica to święta,
Gdyż jego zaślubiny z boginią pamięta.
Zaś dziecko me jedyne, o jego się życie
Lękając, w innym domu umieściłam skrycie,
Gdyż ten, który je spłodził, żadnej nie wydoła
Dostarczyć mu pomocy i jest niczem zgoła
Dla dziecka: bawi w Delfach, pokutując srodze
Za grzech, za swe szaleństwo, któremu tak wodze
Popuścić śmiał, żądając, by Fojbos zdał sprawe
Ze śmierci jego ojca. Tam-ci na łaskawe
Czekając przebaczenie, chce zmazać swą winę.

Na scenę wchodzi

SŁUŻEBNA.

O pani! — gdyż tem mianem chcę i w tę godzinę
Nazywać cię, jak zwykłam cię w wierności swojej

Mianować, przebywając śród niw naszej Troi,
I tobie i mężowi oddana, gdy jeszcze
Przy życiu był. Przychodzę z wieściami, choć dreszcze
Chwytają mnie, ażeby który z naszych panów
Mych kroków nie wyśledził. Strzeż się i zastanów,
Co czynić: Razem z córką okrutne ci rzeczy
Gotuje Menelaos, a więc szukaj pieczy.

ANDROMACHE.

Współniewolnico droga, bo dziś cię inaczej
Władczyni twa, żyjąca w tak strasznej rozpaczy,
Mianować już nie może: Jakież ich zamysły?
Chcą zabić mnie, dla której dni szczęśliwe prysły?

SŁUŻEBNA.

Twe dziecko, któreś w innym umieściła domu,
Chcą zabić! Ach! jakiego dożyłaś pogromu!

ANDROMACHE.

Skąd wiedzą, żem ukryła mego jedynaka?
Nieszczęsnam! Że też przyszła na mnie dola taka!

SŁUŻEBNA.

Ja nie wiem. Od nich mam tę wiadomość: W złowrogiej
Tej myśli już Menelaj rzucił domu progi.

ANDROMACHE.

Giniemy, dziecko moje! Oto dwaj sępowie
Czyhają na twe życie, a ten, co się zowie
Twym ojcem, bawi w Delfach, ratować nie może!

SŁUŻEBNA.

Zapewne, gdyby on był obecny w tej porze,
Byłoby mniej straszliwie. Tak — jesteś bez druha.

ANDROMACHE.

A nie wiesz, czy Peleus prośby mej wysłucha?

SŁUŻEBNA.

To starzec! Nań się spuszczać nie ma snać przyczyny.

ANDROMACHE.

Posłałam-ci po niego nie po raz jedyny.

SŁUŻEBNA.

Czy myślisz, że posłaniec troszczy się o ciebie?

ANDROMACHE.

A może ty posłańcem będziesz w tej potrzebie?

SŁUŻEBNA.

Co mówić, żem tak długo za domem bawiła?

ANDROMACHE.

Kobieta-ś, łatwo znajdziesz i wykrętów siła.

SŁUŻEBNA.

Nie mało mnie Hermione strzeże! Ja się boję.

ANDROMACHE.

A widzisz, że w nieszczęściu rzucasz druhy swoje.

SŁUŻEBNA.

Bynajmniej! Mnie się taki zarzut nie przydarzy!
Tak, pójdę, choćby nawet los mnie spotkał wraży.
Bo jakąż może wartość mieć służebny życie?

ANDROMACHE.

Więc idź!... A my, jak zwykle, będziem te obficie
Płynące łzy, te skargi, te nasze wzdychania
Posyłać ku niebiosom! Niech nam nikt nie wzbrania,
Albowiem dla kobiety rozkosz to wrodzona

Mieć zawsze na swych ostach boleści brzemiona.
Nie jedno mi, lecz wiele opłakiwać pora —
Ojczyste moje miasto, śmierć mego Hektora
I własny los, co oto tak niezasłażenie
Na barki moje zwalił niewoli cierpienie.
Nie trzeba nigdy mówić o szczęściu człowieka,
Dopóki nie dożyje dnia, który go czeka,
A w którym on, skończywszy, skieruje swe kroki
Ostatnie między zmarłych, w Hadu mrok głęboki.
Nie żonę w twe progi
Wwiódł Parys, lecz mnogi,
O grodzie ty Troi!,
Grom ściągnął, gdy w swojej
Łożnicy Helenę
Umieścił! Za cenę
Tej dziewki, Ilionie!,
W krwi, w ognia utonie
Twe miasto! Z Hellady,
Na czele gromady
Okrętów, gniewliwy
Bóg wtargnie i niwy
Twe depce, zwycięża,
Zabiera mi męża,
By syn go Tetydy —
Dniu klęski, ohydy! —
Na hańby powrozie
Przy swoim wlókł wozie
Wokoło stolicy!
I mnie też ci dzicy
Zawlekli mężowie
Nad morze i głowie
Pod jarzmo niewoli,

Co tak mnie dziś boli,
Ach! zgiąć się kazali!
Tonęłam w łez fali
Ja, biedna niewiasta,
Zmuszona tak miasta
Opuszczać przybytki
I męża i wszytki
Dobytek i tyle,
Tarzając się w pyle,
Klęsk znosić! O Boże!
Czem dla mnie być może
Ten złoty blask słońca,
Gdy tak mnie, bez końca,
Wciąż ściga spieniony
Zły gniew Hermiony,
Mnie, biedną jej sługę,
Że oto, łez strugę
Lejąca, jak żywa
Ta woda, co spływa
Z opoki, w kościele
Tetydy się ścielę!...

Na scenę wchodzi

CHÓR.

Ty, co tak długi już czas
Tetydy zajmujesz świątynię,
Nie chcąc wychodzić za próg!
Ftiotka ci jestem, lecz wraz
Krok ten ku tobie czynię,
Ażeby wesprzeć cię mógł
W tym z Hermioną twym sporze
O syna Achilla łoże,

Które z nią, panią dziś twoją,
Dzielić tak jesteś zmuszona!

*

Poznaj swą dolę, znaj grom,
Co dzisiaj na ciebie tak spada!
Z władcami swoimi chcesz bój
Poczynać, chcesz zwalczać ten dom
Lakedemoński?... Ma rada:
Odwróć-że krok ten swój
Od ofiarnego ołtarza —
Siła twej pani przeważa —
Darmo się lica twe znoją,
Służebną ty jesteś, nie ona!


∗                    ∗

Wstań! Rzuć promienny chram
Tej córki Nereuszowej!
Wszak między służebnemi
Na obcej jesteś ziemi,
Z przyjaciół nie masz nikogo
W tem obcem mieście, o srogo
Prześladowana niewiasto!

*

Źle zawitałaś tu k’nam,
W te naszych władców alkowy!
Trojanko, żal mi ciebie,
Ale w milczeniu pogrzebię
Mą żałość, gdyż bardzo się trwożę,
Że mi to za złe wziąść może
Latorośl córki Zeusa!

Na scenę wchodzi

HERMIONE.

Dyadem ten kosztowny, co mi tak wspaniale
Na głowie mojej błyszczy, i wzorzyste fale
Tych sukien, co tak bujnie członki mego ciała,
Jak widzisz, owiewają, jam ich nie zabrała
W postaci ślubnych darów z Peleja komory
Lub komnat Achillowych, nie! ten skarb, tak spory,
Mam jeszcze z mej lakeńskiej Spartjatów ziemi,
A wraz z kosztownościami dał mi go innemi
W posagu Menelaos, mój ojciec, że mogę
Swobodnie tu przemawiać, wszelką rzucić trwogę.
(Zwrócona do Chóru)
To dla was w odpowiedzi.
(Zwrócona do Andromachy)
A ty, wojny dłonią
Zdobyta niewolnico, chcąc mnie swą pogonią
Wypędzić z tego domu, by w nim rządzić sama,
Obmierzasz mnie mężowi: Bezpłodności plama
Na żywot ten mój padła przez twe tajne czary,
Że marnie więdnąć musi. Albowiem obszary
Waszego lądu[1] znane są z kobiet, co wraże
W tych sprawach mają siły. Lecz ja ci zakażę,
Bo nic ci nie pomoże na twoje ohydy
Ten ołtarz, ten przybytek świętej Nereidy.
A gdyby jakie bóstwo, albo który z ludzi
Ocalić cię zechcieli, jakżeż się potrudzi
Twa pycha, tak do szczęścia przywykła! Kolana
Zginając w proch przedemną, będziesz mi co rana
Zamiatać me komnaty, do złocistej kruży

Twa ręka się służebna codziennie zanurzy
I rosą achelojską będzie skrapiać ziemię.
Przekonasz się, gdzie jesteś, nieszczęsna niewiasto! —
Nie Hektor tu, nie Pryam z swym skarbem, lecz miasto
Helleńskie! Na szaleństwa takie się wytęża
Twa dusza, że śmiesz z synem ojca, co ci męża
Twojego zamordował, wspólne dzielić stadło,
Obdarzać go potomstwem, choć z rąk jego padło
Wszak tylu z twych najbliższych! Lecz takim to światem
Wy naród barbarzyński! U was siostra z bratem,
Syn z matką, ojciec z córką! Mordują się wzajem
Najbliżsi i praw niema, coby z tym zwyczajem
Raz zerwać rozkazały! Nie waż się tej modły
I u nas zaprowadzać, bo zwyczaj to podły,
Jeżeli mąż dwie żony za wędzidło trzyma!
Wystarczy miłosnemi spoglądać oczyma
Na jednę, skoro pragnie posiąść szczęście w domu.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, mściwy jest ród niewiast i złości nikomu
Zjadliwszej nie pokaże, jak właśnie kobiecie,
Co śmie współzawodniczyć w kochaniu...

ANDROMACHE.

Na świecie
Źle ludzi sprawia młodość, zwłaszcza, jeśli człowiek
Ku cnocie nie chce zwracać swoich młodych powiek.
Lecz ja się tego lękam, czy też mi zaporą
Nie będzie w moich słowach niewola, choć skorą
Byłabym tu przytoczyć niejedno, czy, wreście,
Chociażbym zwyciężyła, mnie, biednej niewieście,
I szkoda nie wyniknie. Butni pyszałkowie
Nie lubią, gdy im prawdę człowiek słabszy powie.

Lecz ja się w swą zdrajczynię własną nie zabawię...
Odpowiedz-że mi, młódko, na jakiej podstawie
Twe prawe zrywam śluby? Że mniejszy od Troi
Jest gród lakedemoński? Żem jest w doli swojej
Szczęśliwsza, że mnie wolną widzisz tu przed sobą?
Że biję cię młodością, tą ciała ozdobą,
Kwitnącą tak przebujnie? Czy dufam tak wiele,
Że mnogie mam bogactwa? Że mam przyjaciele?
Dla tego mam panować w tym domu, miast ciebie?
Dla tego też, miast ciebie, mam składać w kolebie
Chłopięta, by się wlokły za matką służebną.
Jak łodzie za statkami? Po to-m ja potrzebną
W tym domu? Czy ktokolwiek za warunek kładzie,
Ażeby moje dzieci władały w Ftiadzie,
Gdy ty będziesz bezpłodną? Może dla Hektora
Grekowie mnie tak lubią i że byłam wczora
Bez sławy, że nie byłam frygijską królową?
O, nie przez moje czary swą małżonkę nową
Odtrąca dzisiaj mąż twój. Widać, że mu życia
Nie umiesz uprzyjemniać. Śród wspólnego bycia
I o tem pomnąc trzeba: Nie z wdzięków jedynie,
Lecz z cnót szczęśliwość wszelka dla małżonka płynie.
Urazi cię cokolwiek, w te tropy bez granic
Wysławiasz tylko Spartę, a Skyros masz za nic,
Masz siebie li za mienną, resztę za bogaczy
Bez grosza! I Achilles nie wiele ci znaczy,
Porównan z Menelajem! Oto słyszysz, czemu
Twój mąż cię znienawidził! Chociażby i złemu
Oddana człowiekowi w małżeństwo, kobieta
Powinna żyć zgodliwie, bo w tem jej zaleta,
Ażeby się nie sierdzić. A zostawszy żoną
Człowieka, coby panem był nad zakurzoną

Śniegami tracką ziemią, gdzie z jedną po drugiej
Obcować zwykł mężczyzna, odpowiedz na sługi
Pytanie: czybyś wszystkie zabiła?... Tą drogą
Ściągnęłabyś na płeć swą zarzut, iż nie mogą
Nasycić się niewiasty. A to brzydko przecie.
Choroba ta, co prawda, najbardziej kobiecie
Dogryza, ale my ją ukrywamy ładnie!
O luby mój Hektorze! Nie raz tak wypadnie,
Bywało, że choć Kiprys uwodziła ciebie,
Ja byłam ci uległą w najgorszej potrzebie,
Znosząca tobie gwoli wszystkie twe gamratki.
Swą własną nawet piersią karmiąca twe dziatki
Nieślubne, byle-ć tylko nie czynić przykrości!
W ten sposób zdobywałam sobie jaknajprościej
Małżonka! A ty nawet o kropelkę rosy
Zazdrosna-ś, gdy mężowi ześlą ją niebiosy.
Nie staraj się prześcigać rodzonej macierzy
W umiłowaniu mężczyzn, boć na tem zależy,
By dziecko, jeśli krztynę rozumu posiada,
Nie poszło za złą matką, gdyż inaczej biada.

PRZODOWNICA CHÓRU (do Hermiony).

Jeżeli się przełamać wydołasz, o pani,
Wysłuchać racz jej słowa i bądź druhem dla niej.

HERMIONE.

Dlaczego tak się puszysz? Zaliś ty jedynie
Rozumna, a ja wszystko bez rozumu czynię?

ANDROMACHE.

Tak widać po twych słowach, co padły tej chwili.

HERMIONE.

Na mądrość twą niech nigdy mózg się mój nie sili!

ANDROMACHE.

Tak młoda, a tak brzydkie wypowiadasz rzeczy.

HERMIONE.

Przed czynów twych brzydotą któż mnie ubezpieczy?

ANDROMACHE.

Nie lepiej-że milczeniem pokryć ból miłości?

HERMIONE.

Gdzież, powiedz, dla kobiety większe szczęście gości?

ANDROMACHE.

Dla tej, co żąda więcej, nieszczęściem się staje.

HERMIONE.

W tem mieście barbarzyńskie nie władną zwyczaje.

ANDROMACHE.

Zło zawsze wstyd przynosi, tu czy tam je kusisz.

HERMIONE.

O mądra, bardzoś mądra! Jednak umrzeć musisz.

ANDROMACHE.

O spójrz, jak Thetis patrzy oczyma bożemi!

HERMIONE.

Za śmierć Achillesową wroga jest twej ziemi.

ANDROMACHE.

Przez matkę twą Helenę padł, nie dla mnie gwoli.

HERMIONE.

Co? Jeszcze pragniesz grzebać w tem, co tak mnie boli?

ANDROMACHE.

Umilkłam już, zamknęłam już te usta moje!

HERMIONE.

O sprawie mów, dla której przed tobą tu stoję.

ANDROMACHE.

Nie o tem, że cię rozum opuścił już wszytek?

HERMIONE.

A ty opuścisz bóstwa morskiego przybytek?

ANDROMACHE.

Opuszczę, skoro umrę. Inaczej ni kroku.

HERMIONE.

Na męża nie zaczekam. Nie ujdziesz wyroku.

ANDROMACHE.

Nie! Prędzej i ma wola poddać się nie może!

HERMIONE.

Nie myślę cię oszczędzać! Nie! Ogień podłożę —

ANDROMACHE.

Podkładaj! Wszak na wszystko spoglądają bogi.

HERMIONE.

Skatuję twoje ciało, ból ci zadam srogi.

ANDROMACHE.

Obryzgaj krwią ten ołtarz! Są jeszcze mściciele!

HERMIONE.

O płodzie barbarzyński, o pycho, tak śmiele
Urągająca śmierci! Wnet sama to święte
Opuścisz ze mną miejsce! Mam taką przynętę!
Nie słowem ją wyjawię, wnet ją czyn wyjawi!
Siedź sobie, siedź spokojnie! Chociażby najprawiej
I ołów roztopiony objął cię dokoła,

Ma ręka z tego schronu wyrwać cię wydoła,
Nim jeszcze ujrzę męża, twoją snać podporę.

ANDROMACHE.

Tak jest, moją podporę!... Rzecz dziwna, jak skore
Bywały ręce hoże, ażeby dla człeka
Wynaleźć zbawczy środek, gdy mu jad dopieka
Padalczy, ale na to, co gorsze nad żmije
I ogień, na kobietę niegodną niczyje
Rozumy godziwego nie podały środka.
O, z jakiem się to człowiek złem w kobiecie spotka!

CHÓR.

Wielkie się klęski poczęły i żale
Od tego czasu.
Kiedy syn Zeusa i Mai
W górskie skierował hale,
W głąb idajskiego lasu
Trójkę trzech bogiń, wspaniale
W kosztownej lśniącą uprzęży,
Przygotowaną w nienawistnym sporze
O wdzięki,
Która z tych pięknych zwycięży —
Gdy się skierował ku watrze,
Do ustronnego szałasu,
Do samotnego młodzieńca-pasterza.

*

Skoro na leśną przybyły polanę,
Do górskiej wody,
Jęły obmywać swe ciało
I w tej krynicy skąpane,
Lśniące czarami urody,

Zazdrosną kłótnią rozgrzane,
Do Pryamidy się zbliżą.
I tu go Kiprys chytrem ujmie słowem:
Przemiękki
Ton to i słodki, lecz chyżą
Przyniósł ruinę Troi:
Frygijskie walą się grody,
Zmarła, zdeptana, ruń żywota świeża.


∗                    ∗

Przecz nań nie spadła srogiej klątwy siła
Z ust tej, co Parysa zrodziła?
Przecz go nie zmogły jej moce,
Nim na idajskiej zamieszkał opoce?
Wszakże Kasandra z wawrzynem na głowie
Krzykiem proroczym powie:
Uśmierćcie to straszne plemię,
Co niszczy Pryama ziemię!«

*

Do kogóż się ona nie zwróci
W wieszczej, błagalnej chuci —
Do jakich to rajców nie uda się w mieście
By płód ten zabito nareście!


∗                    ∗

Jarzma niewoli nie znałaby Troja,
I ty dziś, niewiasto ty moja.
Nie siedziałabyś złamana
W domu naszego królewskiego pana!
1 na Helladę nie spadłyby trudy,
Które rycerne jej ludy
Przez lat dziesiątek cały
Pod Troją znosić musiały!

Gdyby nie kara ta boża
Pustką nie stałyby łoża
I starce-sieroty takby nie płakali,
Że dzieci im zmarły gdzieś w dali.

Na scenę, prowadząc syna Andromachy, Molossa, wchodzi
MENELAOS.

Prowadzę ci synaczka, któregoś tak skrycie
Przed córką mą — ażeby ocalić mu życie —
Gdzieś w cudzem umieściła domostwie. Tetyda,
Tak chełpisz się, dla twego ratunku się przyda,
A tego zaś wybawią ci, co go ukryli.
I widzisz teraz sama, że nic nie omyli
Baczności Menelaja: mędrszy on od ciebie.
I jeśli stąd nie wyjdziesz, ten umrze! W potrzebie
Tej rozważ sobie dobrze, czy zabić je mamy,
To dziecko, czy też lepiej umrzeć tobie samej
Za zbrodnię, którąś oto na córce spełniła.

ANDROMACHE.

O sławo, sławo! Ludzi tysiące twa siła
Wydźwigła na wyżyny, chociaż byli niczem!
Szczęśliwy zawsze będzie przed mojem obliczem
Mąż sławy, co prawdziwie mógł zasłużyć na nią.
Natomiast czczym się tylko pozorem tumanią
Ci wszyscy, którzy do niej doszli fałszu drogą.
Ty może, wojsk wybranych wiodąc ciżbę mnogą,
Zdobyłeś gród Pryama? Ty tchórzu! Dwa słowa
Twej córki, co to jeszcze prawie mleczko chowa
Pod nosem, dziś ci starczą, abyś się tak pienił
I z biedną ta niewiastą, którą los zamienił
Na sługę, taką wojnę prowadził? O panie,
Nie będziesz ty się z Troją pasował, nie stanie

I Troja do zapasów, boś nie godzien Troi!
Na zewnątrz tylko błyszczy ten, co w pysze swojej
Ma siebie za dzielnego, w wnętrza tyle znaczy
Co wszyscy inni ludzie, z wyjątkiem bogaczy —
Ci mogą bardzo wiele. Ale skończmy sprawę.
Zabije mnie twa córka, czyż i ty o krwawe
Współuczestnictwo w mordzie nie będziesz z powodu
Mej śmierci obwiniony? Przed sądem narodu
Nie staniesz, Menelaju? Może-ż być w tym względzie
Inaczej? A jeżeli tak mi danem będzie,
Że śmierci ja uniknę, zabijecież dziecię?
Czyż ojciec mógłby znieść to? Wszak wy wszyscy wiecie,
Że Troja nie oskarża go o brak męzkości —
Uczyni on, co trzeba, drogę swą wyprości,
By godnym być Achilla i dziada Peleja.
Twą córkę wygna z domu. Ziści się nadzieja
I zjawi się kto inny: jakie powiesz dziwa
Mężowi, co ją zechce zaślubić? Cnotliwa —
Tak rzekniesz —, więc z niegodnych uciekła pieleszy!
Nikt temu nie uwierzy. I któż się pospieszy
Naonczas, by ją pojąć? Więc ma siwych włosów
Doczekać się w twym domu, ofiara złych losów,
Bezdzietna, biedna wdowa?! O nieszczęsny człecze,
Nie widzisz, jaka z tego fala klęsk pociecze?
Zaiste! sam byś wolał gamratkę niejedną
Zobaczyć w domu córki, niż widzieć ją biedną,
Tak biedną, jak ja mówię. Nie! dla małej szkody
Nie godzi się szkód wielkich sprowadzać w zawody —
Jeżeli w nas, niewiastach, mieszka zło, niestety,
Czyż męże naśladować mają złe kobiety?
Jeżelim twoją córkę oplotła czarami
I żywot jej zamknęła, jak mówicie sami,

Precz pójdę z tego miejsca; rada, bardzo rada,
Ten ołtarz porzuciwszy, stanę, jak wypada,
Przed sądem twego zięcia, któremu snać zguby
Nie mogę przynieść większej nad tę, że mu śluby
Pozbawić chcę potomstwa... Oto słowa moje!
Po twoim zaś umyśle jednego się boję:
Dla sporu niewieściego — z prawdą się nie minę —
Umiałeś gród frygijski zamienić w ruinę.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zbyt śmiało przemówiłaś ty, słaba niewiasto!
Ponadmiar, przy mężczyźnie, pocisk słów twych wzrasta.

MENELAOS.

Zbyt małe to, niegodne — według twojej rady —
Królewskiej mej godności, niegodne Hellady!
Lecz słuchaj: To, co właśnie przydatne jest komu,
Ma większe dlań znaczenie, niż ruina domu
Pryama — ponad Troję idzie taka sprawa!
Mej córce dopomogę, boć to nie zabawa,
Że chcą jej wziąć małżonka! Wszystko przezwycięża
Niewiasta, wszystko zniesie, ale stracić męża
To znaczy stracić życie! I jak tamten[2] mymi
Szafuje niewolniki, tak i ja olbrzymi
Mam powód, że tą samą dziś miarą obdzielę
I jego. Boć wszak dobrzy, szczerzy przyjaciele
Nie mają osobistej własności, wspólnota
We wszystkiem między nimi. A zasię niecnota
I głupiec byłby ze mnie, gdybym, zapatrzony
Gdzieś w przyszłość, miał swe własne zaniedbać zagony.
Więc odejdź z tego miejsca! Precz od bóstwa tronu,

Bo jeśli ty dziś umrzesz, syn uniknie skonu,
Zostaniesz ty przy życiu, syna śmierć zabierze,
Gdyż jedno albo drugie musi paść w ofierze.

ANDROMACHE.

O rety! Co za losy wyciągać mi każe
Twa wola! Co za wybór! Jeśli się odważę
Wybierać, nieszczęśliwa będę ponad miarę,
A gdy się nie odważę, wówczas ściągnę karę
Na siebie nie mniej gorzką. Ty, co ważkie czyny
Chcesz spełnić dla drobiazgu, powiedz: Gdzie jedyny
Jest powód, by o śmierć mnie przyprawiać? Czym kiedy
Wydała jakie miasto? Czym z jakowej biedy
Zabiła to czy owo z twych dzieci? Czy może
Gdzie ogień podłożyłam? Mego władcy łoże
Dzieliłam wbrew mej woli! On jest winien temu!
Więc czemu mnie zabijasz, a nie jego? Czemu
Nie sięgasz do początków, a czepiasz się końca,
Co był jedynie skutkiem? O, gdzież jest obrońca
Od nieszczęść mych? O biedna ma ojczyzno! Ile,
Ach! ile ja dziś znoszę! Musiały-ż przyjść chwile,
Żem matką ja została, by boleść podwójna
Zbiegła się jeszcze z bólem? Lecz po com tak czujna
Na jedno, a na drugie patrzeć już przestaję,
Nie płaczę już nad dolą, co mnie serce kraje,
Tak, mnie, któram widziała, pośród jakiej drogi
Wleczono mi Hektora i jak od pożogi
Rozpadał się gród Troi — mnie, którą za włosy
Na statek wlec kazały niewolnicze losy,
A tutaj, w tej Ftiadzie obcować z mordercą
Hektora?! Czem mi życie?! Niechże mnie uśmiercą!
Ach! na co mi dziś patrzeć?! Na to dziś, czy zasię

Na dolę moją przeszłą? Jedno mi w tym czasie
Zostało jeszcze dziecko, źrenica żywota,
I to mi pragnie zabić, komu jest ochota!
Dla mego to się życia nie stanie! W nim przecie
Nadzieja ma wykwitnie, gdy będzie na świecie.
Wstyd dla mnie, gdybym umrzeć nie miała za syna!
Porzucam więc ten ołtarz! Nadeszła godzina,
Skatujcie mnie, zabijcie, uduście! Jest garło!
O, dziecię moje drogie! Byś ty nie umarło,
Umiera rodzicielka. Lecz jeśli na ziemi
Zostaniesz, nie zapomnij o matce, jakiemi
Smagana katuszami, konała! A o tem
Bacz ojcu też powiedzieć, kiedy, za powrotem,
Zawiśniesz mu na ustach i, łzy lejąc rzewne,
Całować będziesz ręce. Jedno w świecie pewne,
Że w dziecku ma człek każdy swe życie. A ktoby
Sprzeciwić śmiał się temu, na wszelkie sposoby
Jest w błędzie: mniej on cierpi, nieszczęsny jest za to
W swem szczęściu, choć mu szczęście śmieje się bogato.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lituję się, to słysząc, albowiem u ludzi
I cudza nawet dola zawsze litość budzi.
Twa córka, Menelaju, niech się z nią pojedna,
By raz przestała cierpieć ta niewiasta biedna.

MENELAOS.

Hej! służbo! brać ją! brać ją! Skrępować jej ręce,
Bo żadnych ja przyjaznych słów jej nie poświęcę!
Ażebyś opuściła ten przybytek boży,
Groziłem śmiercią dziecka. Koniec się położy
W ten sposób mym zabiegom, już my cię schwycili!
A jakie mamy plany, dowiesz się tej chwili.

O dziecku twem rozstrzyga me dziecko; zabije,
Czy też go nie zabije, jej to, a nie czyje
Wyroki. Teraz wlecz się do domu, byś miała
Naukę, iże źle jest, gdy sługa zuchwała
Chce hańbić swoje pany, pyszniąc się daremnie.

ANDROMACHE.

Podstępnie mnie uwiodłeś, zaszydziłeś ze mnie!

MENELAOS.

Idź, otrąb to wszem wobec! Z mą to jest ochotą!

ANDROMACHE.

Czy tak się zwykło czynić nad waszym Eurotą?

MENELAOS.

Tak samo i w twej Troi obelgi się karze.

ANDROMACHE.

Czyż Bóg z swem prawem bożem nie chodzi już w parze?

MENELAOS.

Niech chodzi, ja to zniosę, lecz ty żegnaj życie!

ANDROMACHE.

To pisklę z pod mych skrzydeł także zamęczycie?

MENELAOS.

Co do mnie, to bynajmniej. Rzecz to córki mojej.

ANDROMACHE.

O dziecię! O twe losy me się serce boi.

MENELAOS.

Co prawda, zbyt on wielkich nadziei nie budzi.

ANDROMACHE.

O ludzie najwstrętniejsi z wszystkich w świecie ludzi,

Mieszkańcy Sparty, mistrze w chytrości i kłamie,
Krętactwa wszelakiego piętnuje was znamię!
O wy, co nigdy prostą nie chodzicie drogą,
Lecz chyłkiem i ukradkiem! Nie wiem, jak was mogą
Uwielbiać w tej Helladzie! Bo cóż się nie gnieździ
W tym kojcu wszelkich łotrostw?! Mord na mordzie jeździ!
Wy łowcy podłych zysków! Wy, co zawsze macie
Na ustach co innego, niż w sercu! Zatracie
Niech losy was poświęcą! Ja chętniej tu zginę,
Niż myślisz. Zguba bowiem już w ona godzinę
Spotkała mnie, gdy miasto Frygów nieszczęśliwe
Upadło, gdy krwią swoją zlał ojczystą niwę
Mój własny mąż, co dzidą, podniesioną w górę,
Na statki cię zapędzał, ostatniego ciurę!
A teraz ty, bohater wobec jego żony,
Chcesz zabić ją! Zabijaj! Nie na to stworzony
Mój język, by miał ciebie i tę córkę twoją
Rozczulać. Ty nad Spartą górujesz, nad Troją
Ja zasię górowałam. Dziś ja nie na przedzie —
Nie pysznij się, i tobie snać się tak powiedzie.

CHÓR.

Nie będzie u mnie wielbiony
Mąż, co posiada dwie żony
I dzieci dwóch matek chowa —
Spory stąd płyną i klęska domowa!
Niechaj się przeto jedną zadowala,
Od wszelkich nałożnic zdala!

*

I w Pospolitej Rzeczy
Łatwiej jest duszy człowieczej
Znosić jednego króla,
Niż dwóch: stąd rokosz za rokoszem hula!

Wszak muzykantów gdzie jest dwóch, tak bywa,
Że każdy inaczej grywa.


∗                    ∗

A kiedy burza morska żeglarzy opada,
Jak trzeba ster ustawić, rozdwaja się rada,
I mędrców wielka rzesza mniejsze dobro stwarza,
Niż mózg jednego włodarza,
Choćby i prostszy: w państwie, a i w domu
Niech to nie będzie nietajne nikomu,
Jeżeli kwitnąć ma sprawa!

*

Na Sparty to mieszkance znać, na Menelaja
Królewskiej widać córce! Nic jej nie rozbraja:
Współzawodniczkę łoża ściga swą pożogą,
Chce ją mordować wraz z drogą
Jej latoroślą, a wszystko z zazdrości!
Straszny, ohydny jest mord! O, zagości
Skrucha w twym domu, o pani!
Lecz oto me oczy
Widzą, jak ku nam już ich dwoje kroczy —
Ród, związan wspólnemi pęty,
Na śmierć nieodłączną wzięty!
O najbiedniejsza na świecie
I ty, nieszczęsne me dziecię,
Za miłość matki tak mrące niegodnie,
Jakąż ty zbrodnię
Spełniłoś na swoich panach?

ANDROMACHE (w więzach).

Ręce związane tak srodze,
We krwi czerwonej brodzę,
W kraj już podziemny uchodzę...

MOLOSSOS.

O matko, pod twemi pióry
I ja w kraj idę ponury.

ANDROMACHE.

Przez waszą nienawiść gnany,
O wy Ftiady pany.

MOLOSSOS.

Ojcze!
Przyjdź nam z ratunkiem ach! przyjdź!

ANDROMACHE.

U łona zmarłej macierzy
Dziecko to moje poleży
Śród zmarłych, w mogile świeżej.

MOLOSSOS.

O biada, matko, o biada!
Gdzież dla nas pomoc i rada?!

MENELAOS.

Do grobu z wami! Precz!
Z wrogich przyszliście tu stron!
Dwojaki czeka was skon:
Twa śmierć to moja jest rzecz,
A zasię twa Hermiony!
Bo przecież byłby szalony,
Ktoby litością się zwiódł
I wroga i wraży płód
Przy życiu zostawił,
Jakkolwiek zabić go mógł,
I domu swojego nie zbawił...

ANDROMACHE.

O mężu, ty mężu luby.
Niech mnie ratuje od zguby
Twój oszczep, tak pełen chluby!

MOLOSSOS.

Gdzież znajdę ja takie pieśni,
Co mnie wybawią z tej cieśni?

ANDROMACHE.

Upadnij-że na kolana,
Błagaj o litość pana!

MOLOSSOS (pada do stóp Menelaosa).

Drogi!
Daj żyć mi! ach! dajże mi żyć!

ANDROMACHE.

Łzami ciemnemi się poję:
Płyną na lica te moje,
Jak skalne bez słońca zdroje.

MOLOSSOS.

O jakże śmierć ta mnie boli,
Któż mnie wybawi z mej doli?!

MENELAOS.

Cóż leżysz u mych stóp?
Głuchy ja jestem w ten czas,
Jak fala morska lub głaz!
Rób, co li zechcesz, to rób:
Dla swych nie skąpię opieki,
Dla ciebie jestem daleki,
Bom tyle utracił lat,
Nim gród wasz w ręce mi wpadł,

Wraz z twą macierzą,
Z którą dziś los cię tak skuł,
Że schodzisz w mogiłę świeżą,
W jej dół!

Na scenę zbliża się powoli, prowadzony przez służbę,
PELEUS (wołając już z daleka).

Was pytam się i tego, co mordować gotów:
Co znaczy to i po co? Od jakich to grotów
Ten dom nasz porażony? Bywało-ż w zwyczaju
Tak szastać się bez sądu? Czekaj, Menelaju!
I nie kwap się wbrew prawu! Dosyć mi tej biedy!

(Do pokojowca, który go prowadzi)

Ty — prędzej! Nie czas zwlekać. I jeżeli kiedy,
To dzisiaj, tak się widzi, chciałbym, by me ciało
W swe żyły jaknajprędzej młodej krwi dostało!
Tak, chciałbym przedewszystkiem — gdyż pora już nagli —
Być dla niej jako wiater przyjazny dla żagli.

(Do Andromachy)

Odpowiedz mi, dlaczego związali ci ręce
I wiodą cię, a z tobą to dziecię jagnięce?
Masz zginąć, jak maciorka, bom ja nieobecny
I pan twój jest daleko...

ANDROMACHE.

Oto w jaki niecny
Prowadzą mnie, patrz! sposób, mnie i mego syna —
Na śmierć!.. Cóż ja ci powiem, o starcze? Jedyna
Odpowiedź: Nie raz jeden prośby ja naglące
Syłałam ku twym progom! Nie, posłów tysiące
Szły k’tobie. Wiesz o sporze, który wszczęła ze mną
O, córka tego człeka, by mi dolę ciemną

Zgotować... I patrz! teraz żadnej się ohydy
Nie bojąc, przyszli po mnie przed ołtarz Tetydy,
Co syna wspaniałego dała ci, a którą
Tak wielbisz, i podstępem ten ze swoją córą
Wywlekli mnie z kościoła! W jakiejż u nich cenie
Wszelaka sprawiedliwość? Znając opuszczenie
I me i mego dziecka, nie czekając pana,
Aż wróci, chce mnie zabić ta spółka dobrana,
Uśmiercić chce me dziecko, choć ono bez winy.
Więc błagam ciebie, starcze, tej strasznej godziny
Upadłszy ci do kolan — bo mi dotknąć ręką
Nie wolno twojej brody —: Ratuj! skończ z tą męką!
Bo jeśli nie, umrzemy wam na wstyd, o panie!

PELEUS.

Zdjąć pęta, nim wam wszystkim coś złego się stanie!
To rozkaz mój! Uwolnić jej te ręce obie!

MENELAOS.

Ja czynić to zabraniam, niepodległy tobie,
Nie lichszy i od tego[3], co ma większe prawa.

PELEUS.

A cóż to za gospodarz w mym domu nastawa
Tu na mnie?! Czy ci nie dość w Sparcie gospodarzyć?

MENELAOS.

To branka moja z Troi, raczże to rozważyć!

PELEUS.

To syna mego syna łup, gdy zburzył Troję.

MENELAOS.

Co moje to i jego, co jego to moje!

PELEUS.

Na dobro, na zło nigdy! Nie, aby mordować!

MENELAOS.

Nie wyrwiesz jej z mej ręki, jak chcesz, rzecz swą prowadź!

PELEUS.

Od berła mego krew ci pocieknie z tej głowy!

MENELAOS.

Pomacaj! Chodź-no bliżej! Nie ujdziesz mi zdrowy!

PELEUS.

Mężczyzną może jesteś, tchórzu z tchórzów rodu?!
Mam gadać, jak z mężczyzną? Z jakiego powodu?
Czyś nie dał Frygijczykom ukraść sobie żony?
Komory-ś nie zostawiał otwartej? Strzeżonej —
Przez kogo? Tak jak gdyby mieszkała w twym domu
Kobieta najcnotliwsza, a większego sromu
Wszak żadna nie przyniosła mężowi! Otwarcie
Powiadam: gdyby nawet chciały w waszej Sparcie
Kobiety żyć przystojnie, to przecież nie mogą.
Nie lubią siedzieć w domu, lecz z młodzieżą mnogą
W przejrzystych chodzą sukniach i z nagiemi biodry
Na tory, na palestry i w zabawie szczodrej,
Lecz dla mnie nader wstrętnej, spędzają swe życie.
Dziwota-ż, że u siebie nigdy nie widzicie
Białogłów cnych i skromnych? Tak się należało
Zapytać twej Helenie, która, ceniąc mało
Twą miłość, z młodym gaszkiem w cudze zbiegła kraje.
Dla takiej to kobiety wojnę się wydaje?
Zebrałeś tłumy Greków, by ruszyć pod mury
Trojańskie. A wszak dla niej oszczepu do góry
Nie warto było podnieść — przeciwnie! Jeżeli

Okryła was tą hańbą, wyście wszyscy mieli
Ten jeden obowiązek: Zostawić i jeszcze
Zapłacić, iżby nigdy to plemię złowieszcze
Do domu nie wróciło! Ale myśli twoje
Nie poszły w tym kierunku. Dusz szlachetnych roje
Zniszczyłeś, przez cię matki żurują sędziwe
Po stracie swoich dzieci, na tę krwawą niwę
Wysłanych, przez cię starce płaczą osiwiali
Nad losem zmarłych synów! I mnie też zabrali
Mojego. I ja, patrząc na ciebie, mordercę
Achilla widzę w tobie, zło, co mi tak serce
Rozkrwawia! Sam ty jeden wróciłaś z pod Troi
Bez rany, z takim samym gładkim łyskiem zbroi,
Schowanej w gładką skrywę, tak jak gładko zbrojny
Wyszedłeś ongi z domu, by pójść do tej wojny.
Śpiewałem-ci wnukowi, aby nigdy w świecie
Krewieństwa nie śmiał z tobą zawierać, by dziecię
Złej matki nie wchodziło w nasz domowy statek,
Gdyż takie wnoszą z sobą i hańbę swych matek!
Pamiętaj każdy o tem, szukający żony,
Ażebyś pojął córkę matki nieshańbionej!
A z bratem coś uczynił? Zamieniłeś brata
W rzeźnika dla rodzonej jego córki, w kata,
Z obawy, byś nie stracił swej podwiki podłej.
A w Troi — bo i tam mnie za tobą powiodły
Me słowa —, miast ją ubić, już ją mając w ręce,
Ty, pierś jej zobaczywszy, rzucił miecz i w męce
Miłosnej jąłeś pieścić ten wytwór ohydy,
Tę sukę tak zdradziecką!... Pachołek Kiprydy!
Lubieżnik przeplugawy! A teraz, gdy w drodze
Są moi, w dom ten wszedłszy, chcesz mordować srodze
Niewiastę i to dziecko! Czekaj! Jeszcze-ć ono

Nauczy was rozdzierać to nikczemne łono,
I twe i twojej córki, wyć wam tutaj każe,
Bękartem choćby było trzy kroć! Na obszarze
Mniej żyznym nieraz lepsze udają się ziarna,
Niżeli dać je może gleba tłusta, czarna.
I dzieci też nieprawe, tak to nieraz bywa,
Są lepsze od najprawszych. Prawda to jest żywa,
Więc precz z tą twoją córką! Zacniej jest krewniaki
Mieć z biednych, lecz uczciwych, niż teście czy swaki
Z bogatych, ale podłych. Ja ciebie mam za nic!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z małego nieraz język rodzi spór bez granic,
Rozumni przeto ludzie, pamiętni tej szkoły,
Nie lubią się zadzierać z swymi przyjacioły.

MENELAOS.

Jak można mieć za mądrych — niechże mi kto powie —
Staruszków, — których ongi przecież Hellenowie
Za mądrych uważali? Z jakiego powodu? —,
Gdy ty, Pelejem zwany, syn wielkiego rodu
I ze mną spokrewniony, masz odwagi tyle
Ażeby, na swą hańbę i naszą, w tym pyle
I nas i siebie nurzać dla jakiejś kobiety
Z plemienia barbarzyńców? Trza było — o rety! —
Za Nil ją gdzieś przepędzić, za fazyjskie wody
I mnie przywołać k’temu. Wiesz, jakie nam szkody
Wyrządził ląd[4], skąd ona pochodzi: Hellady
Synowie tam polegli, są na niej i ślady
Krwi dziecka twego! [Parys, co ci zabił syna
To przecież brat jej męża, Hektora.] Przyczyna

Dostatnia, aby z taką nie siadywać społem
Pod jednym, mówię, dachem i za jednym stołem —
Przyczyna-ć to, by taka nie rodziła dzieci,
Co będą wam wrogami! Oto co mi nieci
Tę troskę — przez wzgląd na mnie i na ciebie, starcze,
By zabić ją, by wyrwać ją z twych rąk! Obarczę
Tem jeszcze cię pytaniem — nie jest niewłaściwe:
Gdy córka ma zostanie bezpłodną, czyż niwę
Ftiocką oddasz synom tej oto, jeżeli
Będzie rodziła syny, iżby władzę mieli,
Acz z rodu barbarzyńcy, nad Helleńczykami?
Czy może, wróg bezprawia, jestem między wami
Sam głupi, ty zaś mędrzec jedyny? [A wreście
I to proszę rozważyć: Gdyby w twojem mieście
Jakowy obywatel poślubił twe dziecko
I dziecku temu poszło tak samo zdradziecko,
Jak memu, czybyś umiał znosić to spokojnie?
Nie sądzę. A ty ze mną możesz stać we wojnie,
Z krewniakiem swym i druhem, dla obcej? Jest prawo
Jednakie dla małżonka i żony, gdy krwawo
Obrazi ją małżonek; i mąż, gdy ma w domu
Niewiastę wyuzdaną, może swego sromu
Tak samo tu dochodzić — jeno, że on dużą
Posiada władzę w ręku, a jej zasię służą
Pomocą tylko krewne i właśni ojcowie.
I oto, czemu swoich biorę, co się zowie,
W opiekę.]. Starcze! starcze! O mojej wyprawie
Wojennej wspominając, więcejś się mej sławie
Przysłużył, niżli o niej milczący. Cierpienia
Heleny sam Bóg zesłał, nie było ni cienia
Jej winy w tych przygodach, które tak się zdały
Greckiemu narodowi, albowiem wspaniały

We wojnach zyskał rozgłos, on, co do tej pory
Nie wiedział, co jest bitwa i mało był skory
Do broni. Doświadczenie jest nauczycielem
Dla wszystkich. Mówiąc dalej, wyznam też, że wiele-m
Dobrego zrobił przez to, iż, spotkawszy żonę,
Nie chciałem jej mordować. Dlaczego splamione
Twe ręce krwią Fokosa? Czemuś ty morderca?
Nie mówię tego w gniewie, nie! Z dobrego serca!
Jeżeli się chcesz sierdzieć, zyskasz rozgłos większy
W krzykactwie, mnie rozwaga dostatnio upiększy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zakończcie raz te zwady, tak najlepiej przecie,
Bo może się i obaj w tym sporze potkniecie.

PELEUS.

O jakżeż to się dzisiaj w naszej ziemi dzieje!
Żołnierze zdobywają zwycięskie trofeje,
Tak, oni chwalebnego dokonują czynu,
A przecież wódz jedynie zgarnia liść wawrzynu!
On, który tylko jednym był pośród tysięcy
I nigdy od jednego nie dokonał więcej,
Zagarnia sławę wszystkich. Tak samo i w rządzie:
Na krześle ktoś radzieckiem swego grodu siędzie.
Już dmie się, już chce z góry spozierać na tłumy,
Jakkolwiek sam jest niczem. Są przecież rozumy
Daleko potężniejsze śród obywateli,
A tylko, że się żaden nigdy nie ośmieli
Wystąpić — brak im woli, brak im w siebie wiary.
I ty razem z swym bratem chełpisz się bez miary
Z powodu tej sławetnej, trojańskiej wyprawy,
O waszem tem przewództwie czynisz wiele wrzawy,
A przecież innych ludzi trudy i zasługi

Wyniosły was na szczyty, do których ktoś drugi
Godniejsze miałby prawo. Zaraz ci pokażę,
Iż sobie za mniejszego wroga dzisiaj ważę
Parysa Idajskiego, jeżeli w te tropy
Nie pójdą od mych progów twe i córki stopy,
Za włosy ją stąd syn mój, gdy wróci, wywlecze,
Bezpłodna bowiem będąc, nienawiścią siecze
Te wszystkie, które rodzą, dlatego, że samej
Nie dane jest, by rodzić. Zali znieść to mamy,
Że dzisiaj, z macierzyńskiej odarta rozkoszy,
Chce dzieci nas pozbawić, że tę macierz płoszy
Z naszego tutaj domu? Precz, służbo! Tej chwili
Nauczę ja tych wszystkich, coby mi bronili
Uwolnić te jej ręce!

(Do klęczącej jeszcze Andromachy)

Powstań, powstań z ziemi,
Ażebym mógł, choć drżący, rękami własnemi
Rozwiązać zaciśnięte węzły tych rzemieńców.

(Do jednego z sług)

Tak ręce-ś jej skrępował, ty łotrze?! Miast jeńców,
Myślałeś, że krępować lwa masz albo wołu,
Że ona miecz wyciągnie przeciw twemu czołu
W obronie swej?

(Do Molossa)

Chodź, dziecię, stań tu przy mym boku,
Uwolnić pomóż matkę! Jak źrenicę w oku,
Tak chować cię ja będę w tej mojej Ftiadzie,
Byś wyrósł na ich wroga!... Sparta wszystkich kładzie
We wszystkiem, lecz nie w bitwie i wojennej chwale.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaciekli są ci starcy w swego gniewu szale
I nie da się okiełzać ich pochopność żywa.

MENELAOS.

Szafujesz obelgami, tak cię złość porywa!
Lecz ja, bawiący w Ftii, nie powziąłem sobie
Uciekać się do gwałtów! Nic złego nie zrobię,
Lecz złego też nie ścierpię, chocia-m nie zażarty.
A teraz czas mnie woła... Jest w sąsiedztwie Sparty
Gród jeden, przedtem dla nas przyjaźny, lecz srogi
W tej porze. Przeciw niemu wyruszę, pod nogi
Swej mocy rzucę gniazdo, potem, przedsięwzięcia,
Jak trzeba, dokonawszy, powrócę do zięcia,
Wyłuszczę mu swe zdanie i rad też usłyszę
I jego i jeżeli zada kres tej pysze (wskazując na Andromachę)
I względem nas zachowa należytą miarę,
I ja mu się odpłacę tak samo, lecz karę
Odwetu ściągnie na się, gdy inaczej będzie:
Za gniewem gniew, za czynem pójdzie czyn. Zaś w względzie
Twych obelg, ja je zniosę: albowiem twe usta
To usta jakby cienia. Siła twoja pusta
We wszystkiem, tylko mocna w pustych słów potoku.
(Odchodzi.)

PELEUS.

Poprowadź mnie, o dziecię, chwyć się mego buku
I ty, nieszczęsna, rusz się; po okrutnej burzy
W bezpieczny zawinęłaś port, niechże ci służy.

ANDROMACHE.

O starcze, niech bogini zleje swoje łaski
Na ciebie i na twoich, żeś mnie, w te zatrzaski
Pojmaną razem z dzieckiem, ku życiu i zdrowiu
Powrócił. Ale zważaj, czy w jakiem pustkowiu
Nie zechcą napaść na nas i uwieść, boć przecie
Wiadomo im, żeś starzec, a we mnie, kobiecie,

Niewieścia tylko słabość, zaś to dziecko moje
Nieletnie. A więc baczność! Tegu ja się boję,
Abyśmy, raz uszedłszy, nie wpadli na nowo.

PELEUS.

A cóż to za niewieście, niedorzeczne słowo?
Kto ma was napastować? Wielce by żałował
Śmiałości. Dzięki Bogu, jam sobie wychował
I jezdnych dość i pieszych w mej Ftii, sam, dalej,
Nie jestem znów tak stary, jakbyście mniemali:
Leciwy-m, ale jedno rzucę nań spojrzenie
I wraz go w łup zwycięski dla siebie zamienię.
Gdy starzec pełen ducha, poznają go młodsi,
A tchórzom krzepkość ciała w niczem nie wygodzi.

CHÓR.

Raczej mi było nie rodzić się wcale,
Lub ze szlachetnych, możnych wyjść pieleszy,
Albowiem wszystko z pomocą pospieszy,
Skoro szlachetnym, a możnym
Zagrozi jaka zagłada.
W zaszczytach i chwale
Żyć będzie zawsze ten człek,
O którym rozgłos powiada,
Iże z godnego jest domu.
Po wiek
Zostają ślady żywota
Ludzi dostojnych, a złota
Płomienistego ich czynów
Nie zatrze nawet i skon.

*

Lepiej fałszywych poniechać zdobyczy,
Niż walić prawo zawistną przemocą!

Wabiąco wszystkim te chęci się złocą,
Lecz z czasem bledną i gasną
I wstyd domowi przynoszą.
Niech mnie, kto zechce, zakrzyczy,
Lecz dla mnie żywot li ów
Największą będzie rozkoszą,
Co nie dopuszcza,
By chów
Podłej przemocy miał władzę,
Szkodzącą domów powadze
I z Pospolitej Rzeczy
Bezprawia czyniącą łup...
O starcze z rodu Ajaka!
Prawda jest taka,
Żeś oszczep przesławny swój
Połączył z hufcem Lapitów,
Kentaury wyzwawszy w bój.
A dalej,
Że poprzez głębie symplegadzkich wód,
Po niegościnnej fali
Argo chwalebnie cię niósł.
A kiedy w sławę rósł
Syn Zeusa,
Trojański zniszczywszy gród,
Mężne walący chłopy
Swą ręką krwawą,
I ty z tą samą, co i jego sławą
Wróciłeś do Europy.

Na scenę wpada

PIASTUNKA (Hermiony).

Najdroższe me niewiasty! Cóż to za gromada
Klęsk strasznych w dniu dzisiejszym jedna w drugą spada!

Tam, w domu, moja pani, znaczy, Hermiona,
Przez ojca opuszczona, a przytem strapiona,
Że mogła tak nastawać na los Andromachy,
Na życie jej dziecka, czując wreszcie strachy,
Że mąż ją może wygna za bramy — o sromie! —,
A może i uśmierci, bo w tym jego domie
Uśmiercić chciała dwoje, których żadną miarą
Zabijać się nie godzi, z trwogi przed tą karą
Targnęła się na siebie. Już miała na sznurze,
U szyi okręconym, zawisnąć, gdy stróże
Domowi, czujna służba, przybiegli i z ręki
I miecz jej wytrącili. Takie znosi męki
Ze skruchy, widzi bowiem, na jak brzydką drogę
Wkroczyła! Lecz ja dłużej bronić jej nie mogę
Od stryczka, nie mam sił już. Przeto wy w komnaty
Pospieszcie i mą panią brońcie od zatraty
Wszak więcej nieraz wagi ma przyjaciel nowy,
Niż dawny, choćby walczył najtęższemi słowy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszymy krzyki służby w pałacu — z tej samej
Przyczyny, co i wieść twa, którą właśnie mamy.
Widocznie chce ta biedna pokazać, jak może
Zapłacić za swą winę!... Oto już na dworze!
Wyrwawszy się z rąk służby, wybiegła z pokoi —
Tak gna ją żądza śmierci, której się nie boi.

Na scenę wpada

HERMIONE.

Ojej! Ojej!
Targać mi włos
I paznogciami przystało
Rozdzierać twarz!

PIASTUNKA.

Co czynić, lube dziecko? Chcesz oszpecać ciało?

HERMIONE.

Ajaj, ajaj!
Oto twój los:
Uleć, ty wiotka zasłono,
W przestwory! Masz!...

PIASTUNKA.

O dziecię, zakryj piersi, przyodziej to łono!

HERMIONE.

Po co mi łono to kryć?
Po co je chować pod szaty?
Wszędy widome, wszędy ujawnione,
Com uczyniła mężowi!

PIASTUNKA.

Bolejesz tak, że chciałaś uśmiercić mu żonę?

HERMIONE.

Boleję, boleję i żyć
Już mi się nie chce! O raty!
Przeklęta jestem, od ludzi przeklęta!
Któż rozpacz moją wysłowi?

PIASTUNKA.

Małżonek ci tej winy snać nie zapamięta.

HERMIONE.

Ten w rękach moich miecz —
Przecz wytrąciłaś go? Przecz?
Zwróć mi go, droga, ach! zwróć,
Bym mogła nim piersi te pruć!
Czemuś mi stryczek zabrała?

PIASTUNKA.

Czyż miałam dać ci umrzeć, dziewko oszalała?

HERMIONE.

Ojej, mój losie! ojej!
Gdzież jest ten zbawczy grom,
Co kres położy mym tchom?
Z jakiej się rzucić opoki.
W jaki ocean głęboki,
Do jakich górskich kniej,
Aby w śmiertelne zejść mroki?!

PIASTUNKA.

Dlaczego tak rozpaczać? Nic to nie pomoże!
W sam czas jawią się ludziom przeznaczenia boże.

HERMIONE.

Rzuciłeś mnie, ojcze, że jestem, jak łódź,
Na brzegu samotnym rzucona
Bez wiosła!...
Zgładzi mnie [mąż mój], ach! zgładzi,
Wypędzi mnie z swojej łożnice!
Dokąd mi zwrócić to lice?
Jacyż bogowie mi radzi?
Któż mnie w swe zamknie ramiona?
Czy możem na to wyrosła,
Aby, jak sługa, paść do kolan słudze?
Obym stąd w cudze
Mogła ulecieć kraje,
Jak ciemnopióry ptak,
Lub jak ów statek jodłowy,
Co, pierwszy,
Kyański[5] przebył szlak!

PIASTUNKA.

Nie chwalę zbytku krzywdy, którąś wyrządziła
Trojańskiej tej niewieście, ale, córko miła,
Nie umiem również pojąć tej zbytecznej trwogi,
Że mąż cię zechce wygnać poza domu progi,
Słuchając niecnych namów jakiejś tam Trojanki...
Wojennej wszak ci nie ma on przed sobą branki,
Lecz córkę dostojnego człowieka — niewiasta
Przybyła w jego dworzec z niepłonego miasta
I z wianem znamienitem. Nie można też, dziecko,
Przypuszczać, iżby ojciec dozwolił zdradziecko,
Ażeby cię wyrzucić miano z tego domu.
Więc idź że stąd, do wnętrza, i nie ściągaj sromu
Na siebie, bo wstyd będzie, jeśli która z osób
Zobaczy, że się w taki zachowujesz sposób.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Człek, widać, jakiś obcy szybkimi krokami
Nadchodzi — z ziem snać obcych —; jest już między nami.

Na scenę wchodzi

ORESTES.

Tu zamek jest — powiedzcie, nieznane mi panie,
Tu syna Achillesa królewskie mieszkanie?

PRZODOWNICA CHÓRU.

I owszem, ale któż się pyta temi słowy?

ORESTES.

Orestes moje miano. Agamemnonowy
I Klytajmnestry syn ja, a że po wyrocznie
Zeusa dodońskiego idący, widocznie
Do Ftii zawitałem, więc chciałbym o swojej
Dowiedzieć się krewniaczce, jak jej się też kroi

To życie, czy szczęśliwa — Spartanki Hermiony
Ja szukam. Bo choć w obce odeszła nam strony,
To przecież nie przestała być nam wszystkim miła.

HERMIONE.

O gwiazdo, coś żeglarzom śród burz zaświeciła,
Agamemnona synu. Rzucam się na ziemię,
Ażebyś, zobaczywszy moich nieszczęść brzemię,
Zlitował się nademną. Oto ja, ścigana
Niedolą, obejmuję te twoje kolana
Rękami nie słabszemi, niżeli oliwne
Gałązki.

ORESTES.

W czem ci pomódz? Ach! sprawy to dziwne!
Czyż dobrze widzą oczy? Ta, co się tak kaja,
To pani tego domu, córka Menelaja?

HERMIONE.

Ta sama, którą dała Helena, Tyndara
Latorośl, memu ojcu! Jam to, a nie mara.

ORESTES.

O raczże przyjść z pomocą, zbawicielu Febie!...
Bogowie czy też ludnie tak sprawili ciebie?

HERMIONE.

Po części ja się sama wtrąciłam w niedolę,
Po części przez małżonka, a i bogów wolę.

ORESTES.

Kobietę cóż bezdzietną zasmucać tak może,
Jeżeli nie małżonek i małżeńskie łoże?

HERMIONE.

.
Odgadłeś. To przyczyna, żem w takiej żałobie.

ORESTES.

Czy mąż twój jaką inną upodobał sobie?

HERMIONE.

W swej brance, Hektorowej żonie, zaślepiony.

ORESTES.

To źle, co tutaj rzekłaś, gdy kto ma dwie żony.

HERMIONE.

Tak jest... Ukarać chciałam tę niewiastę wrogą.

ORESTES.

Kobiecą na kobiecie chciałaś mścić się drogą?

HERMIONE.

Powzięłam myśl zabicia jej i jej bękarta.

ORESTES.

Nie żyją? Czy też jeszcze droga ci otwarta?

HERMIONE.

Peleus ich ocalił, człek, co złych nie karze.

ORESTES.

Czy inny kto brał jeszcze udział w tym zamiarze?

HERMIONE.

Mój ojciec, co w tym celu przybył tutaj z domu.

ORESTES.

I uległ rękom starca!

HERMIONE.

Uległ rękom sromu
I tak mnie pozostawił opuszczoną srodze.

ORESTES.

I by cię mąż nie skarał, o to jesteś w trwodze?

HERMIONE.

Odgadłeś. A i słusznie ukarze, cóż bowiem,
Gdy wróci, na to wszystko ja biedna mu powiem?
Lecz błagać będę Zeusa, tę naszą opiekę,
Ażeby mnie za siódmą gdzieś wypędził rzekę,
Lub powiódł w kraj rodzinny. Tak mi się wydaje,
Że mnie te ściany w obce wywołują kraje,
Że Ftia mnie nie cierpi. A jeśli się zdarzy,
Iż mąż mój wróci przedtem od Fojba ołtarzy,
Haniebnie muszę umrzeć lub służyć kobiecie,
Dla której byłam panią. A jeśli kto w świecie
Zapyta się, jak mogłam w ten postąpić sposób,
Odpowiem: przebywałam w gronie lichych osób,
Białogłów, z których każda na złość się wytęża
I judzi: »Co? pozwalasz, aby twego męża
Łożnicę śmiała dzielić jakaś tam plugawa
Podwika? Jakaś branka? Dla mnie taka sprawa
Znaczyłaby — na bóstwo! —, że nigdy już słońca
Nie mogłaby oglądać wspólnica!«... Bez końca
W tych biednych mając uszach te słowa syrenie,
Któremi mnie to chytre, podstępne nasienie
Białogłów wykarmiało — cóż one nie plotą! —,
Bezmierną się odrazu nadęłam głupotą.
Bo po cóż tak pilnować małżonka, jeżeli
Mam wszystko, co potrzeba? Wszak on ze mną dzieli
Bogactwa swoje wielkie, jestem panią w domu,
Potomstwo dać mu mogę, prawe, nie ze sromu
Zrodzone, jak jej płody bękarcie, półsługi
W stosunku do mych dzieci... Niech jeden i drugi
Pamięta, jak to źle jest, jeśli ktoś żonaty,
Człowiekiem będąc mądrym, pozwala w komnaty
Swej żony wchodzić innym kobietom, gdyż one,

W wszelakich bezeceństwach dobrze wyćwiczone,
Samego zła nas uczą. Ta rozbija stadła,
Bo zysk jest dla niej wszystkiem, tamta, że upadła,
Więc chce, by się potknęły i inne, ta zasię
Z lekkomyślności samej uwodzi. Złe ma się
Ze szczęściem mężów w domu. Przeto trza okrutnie
Na rygle i zapory zamykać swe wrótnie,
Bo, mówię, nic dobrego nie wnosi sąsiadka,
Wszelkiego zła, wszelkiego utrapienia matka.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I znowu na płeć swoją pomstujesz! I owszem,
Przebaczam, ale myślę, że byłoby zdrowszem
Dla kobiet, gdyby chciały, dla własnej pociechy,
Upiększać innych kobiet te czy owe grzechy.

ORESTES.

O, mędrcem był ten człowiek, co nauczył ludzi
Wysłuchać, gdy kto inny przemawiać się trudzi.
Wiedziałem o zamieszkach w tym domu, wiedziałem
O sporze twym, o twojem zmaganiu się całem
Z małżonką Hektorową, przetom stał na warcie,
Czekając, czy zostaniesz, albo też, uparcie
Lękając się tej branki, tej w niewolę wziętej
Niewiasty, precz stąd pójdziesz. Znając te zamęty,
Przychodzę, choć mnie twoje nie przyzwały listy,
Ażeby stąd cię zabrać, jeśli oczywisty
Jest powód, jak to właśnie podajesz, ty, dla mnie
Na żonę przeznaczona, a przez ojca kłamnie
Oddana wzdyć drugiemu! Nim ruszył do Troi
Twój rodzic, dał mi ciebie w obietnicy swojej,
Lecz później ofiarował ją temu, co zburzy
To miasto. Syn Achilla gdy wrócił z podróży

Wojennej, przebaczyłem to ojca, atoli
Tamtego jąłem błagać, niechże ci zezwoli
Pójść za mnie, niech odstąpi mi ciebie, mych losów
Pamiętny, słuchający ich wiadomych głosów,
Że z domu przyjaznego żonę dostać mogę,
Zaś trudno będzie mieć ją od obcych, gdyż w drogę
Musiałem iść wygnańczą, wygnaniec z ojczyzny!
Lecz on jął mi zuchwale wypominać blizny —
Mord matki i boginie, straszne, krwawookie.
Złamany losem domu, uczułem głębokie
Żałości, żałowałem, lecz, choć pełen męki,
Że tak mnie twojej drogiej pozbawiono ręki,
Odszedłem stąd w pokorze. Lecz dzisiejszej chwili,
Gdy los twój tak się zmienił, kiedy cię wtrącili
W nieszczęście i ty nad nim utraciłaś władzę,
W ramiona cię ojcowskie znowu zaprowadzę.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Krewieństwo to potęga! Gdy będziesz w potrzebie,
Nikt lepiej od krewieństwa nie wybawi ciebie.

HERMIONE.

O ślubie naszym ojciec wyrokować będzie,
Mnie żadne nie przystoją zabiegi w tym względzie.
Lecz stąd mnie jaknajprędzej wywiedź, nim w pokoje
Powróci mój małżonek, a przytem się boję,
Że Pelej, o ucieczce mej słysząc, na konie
Siąść każe i w co rychłe rzucić się pogonie.

ORESTES.

Ty starca się nie lękaj; bądź mi też spokojna
O syna Achillesa. Wszak to ze mną wojna!
Ja także nań zabójcze zastawiłem sieci,

Że raz się zaplątawszy, już z nich nie uleci!
Nie zdradzę się z tem jaszcze, lecz będzie widziała,
Jak wszystko się zakończy, ta delficka skała.
I jeśli mnie pityjscy druhowie nie zdradzą,
Pokaże matkobójca, jak źle sobie radzą
Ci ludzie, co za żonę białogłowę biorą,
Mnie właśnie przeznaczoną. Nie dobrą on porą
Wyruszył, aby Fojbos raczył zdać mu sprawę
Ze śmierci jego ojca. Na nic mu i krwawe
Pokuty, gdyby chciał się im oddać ze skruchy:
Po mojem oskarżeniu bóg zostanie głuchy
I zniszczy go do szczętu. Ujrzy on, co znaczy
Mieć wroga w mej osobie! Bóstwo nie przebaczy
Pyszałkom: ono dolę obmierzłego człeka
Przemienia na niedolę od wieka do wieka.
(Odchodzi wraz z Hermioną).

CHÓR.

Fojbosie, co wzniosłeś w Ilionie
One wspaniałe mury,
I ty, co wód lazury,
Błękitne zaprzągłszy konie,
Przebywasz w krąg,
Pędząc przez tonie,
Potężny władco mórz!
Cóż to się stało, cóż,
Żeście to dzieło swoich twórczych rąk
Tak przehaniebnie rozbili?
I żeście Troję w złej chwili
Na łup rzucili zwycięski,
Na klęski, na klęski,

Pod Aresowe nogi,
Że wziął ją pan bitew srogi?

*

Nad Simoisu brzegami
Liczne zaprzągłszy rydwany,
Bój rozżegliście, skąpany
W krwi, nieopłatny wieńcami,
Kosztowny bój:
Wy sprawiliście to sami,
Że w Hadesową noc
Władców trojańskich moc
Zeszła na wieki! Wyście gród ten swój
Kazali pozbawić ołtarzy,
Że już się na nich nie jarzy
Ten ogień ofiarochłonny,
Że dym się już wonny,
Jak boska żąda potrzeba,
Przestał unosić do nieba!


∗                    ∗

A i Atrydów kwiat
Z rąk swej małżonki padł —
Lecz, śmierć została pomszczona:
Za mord zapłaciła mu żona,
Morderca wyszedł z jej łona,
Bóg ją nawiedził, Bóg,
Przemogły ją święte wyrocznie:
Ten, który z Argos przybył pod nasz próg,
To dziecię Agamemnona,
Nie spocznie,
Zanim na rozkaz boży

Matki rodzonej trupem nie położy —
Czyż ja, Fojbosie, uwierzyć w to mogę?

*

Helleńskich niewiast tłum
Płakał środ żalnych dum,
Żałował swych dzieci nieboże,
Co padły na krwawym ugorze,
Lub innych małżonków łoże
Poszedł wybierać ach!
Nie tylko na ciebie jedną,
I na twych bliskich padł ten ból i strach!
Nieszczęście wielkie przemoże
Tę biedną
Całą Helladę i Troi
Żyzne zagony zorze grom, by w swojej
Zawiści śmierć posiać i trwogę.

Na scenę wchodzi

PELEUS.

Ftiockie wy niewiasty, dajne-że mi, proszę
Odpowiedź na pytanie, które k’wam zanoszę:
Dochodzą mnie tu słuchy — nie wiem, czy prawdziwe,
Że córka Menelaja rzuciła tę niwę
I dom ten nasz... Zasięgnąć języka przychodzę,
Czy tak to jest w istocie. Bo rzecz słuszna srodze,
Ażeby nieobecnych krewniaków wspierali
Pomocą ich krewniacy, w domu pozostali.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Peleju, dobrześ słyszał, ukrywać nie mogę —
Zdarzyło się nieszczęście, królowa się w drogę
Udała — porzuciła tego domu progi.

PELEUS.

Niczego nie ukrywaj, powiedz, z jakiej trwogi?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przed mężem, że ją wygna — taka jest przyczyna.

PELEUS.

Dlatego, że mu chciała zamordować syna?

PRZODOWNICA CHÓRU.

I owszem, a i onej branki też się boi.

PELEUS.

Czy z ojcem, czy z kim innym wyszła z ziemi mojej?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z Agamemnona synem. Oboje stąd wyśli.

PELEUS.

A w jakiej-że nadziei? Zaślubić ją myśli?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zamierza również zabić i twojego wnuka.

PELEUS.

Z zasadzki czy też boju otwartego szuka?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z druhami swymi z Delfów w Luksjasza[6] świątyni.

PELEUS.

O rety! straszne rety! Źle wszystko się czyni.
A może do pityjskich pójdzie kto ołtarzy
I powie przyjaciołom, nim się to wydarzy,
Nim dziecię Achillesa padnie z ręki wroga?...

Na scenę wpada

GONIEC.

Ojej! Ojej! O starcze! Co za wieść to sroga
Dla ciebie i dla druhów mego pana!

PELEUS.

Biada!
Nie dobre ach! przeczucie me serce opada!

GONIEC.

Odgadłeś już, Peleju! Niema między nami
Synaczka twego syna! Takimi ciosami
Ubili go Delfijscy i przybysz z Mykeny.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O starcze! ach! co czynisz?

(Pelej się słania na ziemię)

Strata to bez miary,
Lecz powstań!

PELEUS.

Już mnie niema! Już mnie głos opuszcza,
Już mdleją moje członki.

GONIEC.

Chcesz-li, aby tłuszcza
Za śmierć tę zapłaciła, wstań i słuchaj dalej.

PELEUS.

O dolo! Jakżeż na mnie twe brzemię się wali
U kresu lat mych starych! O dolo jedyna!
Lecz powiedz, jakże umarł syn mojego syna,
Jedynak jedynaka? Rzeczy niesłyszane,
A przecież chcę je słyszeć, wytrzymam tę ranę!

GONIEC.

Skorośmy zawitali do przybytku Feba,
Trzykrotny obieg słońca było nam potrzeba

Poświęcić, by wzrok napaść wspaniałym widokiem.
Atoli podejrzana była rzecz już z tłokiem
Narodu, co w tem miejscu przemieszkuje świętem,
A który się gromadził bez końca, zamętem
Ulice niepokojąc. Agamemnonowy
Syn, kręcąc się po mieście, złowróżbnemi słowy
Podburzał wszystkich wokół: »Widzicie« — tak szepce
»Człowieka, co w świątyni, w tej skarbów kolebce,
Tak dumnie się przechadza pośród stosów złota?
Raz wtóry on tu bawi! Wzięła go ochota
Fojbowy zburzyć kościół!«... I poszły po grodzie
Pomruki i starszyzna, jaka jest w narodzie,
Poczęła wnet rajcować, a ci, których pieczy
Powierzon skarb kościelny, wzięli się do rzeczy
I straże umieścili wokół kolumnady
Świątynnej. My, nie mając żadnej o tem zwiady,
Poszliśmy wraz po owce, na parnaskiej hali
Wypasłe, a zaś z niemi myśmy się udali
Przed ołtarz w towarzystwie druhów i wróżbiarzy
Pityjskich. Wtem ktoś rzeknie: »Co u tych ołtarzy
Powiedzieć mamy bogu? Mówże nam, młodzianie,
Dlaczegoś tutaj przybył? O co twe błaganie?«
On na to: »Pragnę zmazać swą dawną przewinę,
Spełnioną wobec Fojba. W złą bowiem godzinę
Wezwałem go, by z śmierci ojca zdał mi sprawę«.
I tu się pokazało, jak silną podstawę
Potrafił sobie zdobyć Orestes, że niby
Mój pan mówi nieprawdę i że, bez ochyby,
Dla niecnych przybył celów... A zatem: do wnętrza
Wszedł wnuk twój, aby zanim zapadnie najświętsza
Wyrocznia, błagać jeszcze Fojbosa, wpatrzony
W ofiarny płomień ognia. Lecz z tej i tej strony

Stanęła ciżba zbrojnych za wawrzynowemi
Drzewami. Stał ukryty między drzewy temi
I synek Klytaimnestry, co niecne te plany
Wymyślił. Gdy mój władca, przez wszystkich widziany,
Zanosił korne modły, z ukrycia wypadnie
Ta zgraja, zbrojna w miecze, i powali zdradnie
Achillowego syna, który był bez broni.
Ten cofnął się, gdyż jeszcze nie mogli mu oni
Śmiertelnych zadać ciosów, z kołka zdjął rynsztunek
I skoczył poprzed ołtarz. Straszny wizerunek
Ten rycerz cały w zbroi! I wraz też do koła
Zebranych Delfijczyków rozgłośnie zawoła:
»Dlaczego mordujecie zbożnego pielgrzyma?
Gdzież jaka moja wina? Nic was nie powstrzyma?«...
Ni jeden głos z tysiącznych nie wyrwie się głosów —
Kamienie poleciały. A on od tych ciosów
Broniący się, — głazami, niby gęstym śniegiem
Straszliwie zasypywan —, tarczy swojej brzegiem
Odpierał te zamachy, w tę i tamtą stronę
Dłoń zbrojną wyciągając. Lecz zabiegi płone.
Odrazu bowiem strzały lecą mu pod nogi,
Dziryty i oszczepy, groty i dwurogi
Bełt miga w ślad za bełtem, miecz łyska za mieczem.
Że wołu byś nim przeszył. Nikt słowem człowieczem
Nie zdoła ci opisać, na jakie się harce
Zdobywał wnuk twój, starcze! Lecz gdy go potwarce
Ścisnęli tak, że tchu mu zabrakło, w te tropy
Odskoczy od ołtarza, puści się na chłopy
Tym skokiem swym trojańskim[7] i sam ciąć ich pocznie.
I oni do ucieczki rzucą się niezwłocznie,

Prawdziwie, jako dzikie, płochliwe gołębie,
Gdy szpony nad głowami zobaczą jastrzębie.
I jedni padli z miejsca, śmiertelnie ranieni,
A drudzy śród natłoku zginęli już w sieni,
Wzajemnie się gniotący. I krzyki dokoła —
Nieświęte — śród świętego zerwą się kościoła,
Spływając z ścian opoki. A on w jasnej zbroi
Błyszczący jako słońce, nad wszystkimi stoi,
Gdy wtem w wnętrzu świątyni jakiś głos straszliwy
Podnieci tłum do walki ponownej. Nieżywy
Padł syn Achillesowy: sztylet wyostrzony
Wpakował mu pod biodro kłoś z delfijskiej strony,
A inni go dobili. Gdy tak legł na ziemi
Któż miecza nań nie podniósł, któż go morderczemi
Strzałami nie zasypał?!... I tak to leżało
Haniebnie zeszpecone to cudowne ciało.
Aż tłum je z przed ołtarza wyrzucił za progi
Świątyni, pełnej woni ofiarnej. My, drogi
Ten zewłok pochwyciwszy coprędzej, do ciebie
Przynosim go, o starcze! Niechaj go pogrzebie
Uczciwie twoja ręka, niech mu zawodzenia
I płacze towarzyszą do grobu... W ten sposób
Postąpił sobie bożek, on, dla innych osób
Mądrości nauczyciel, on, co innym prawo
Gotuje sprawiedliwe, postąpił tak krwawo
Ze synem Achillesa, kiedy, pełen skruchy,
Szedł przed nim się pokajać... Lecz on na to głuchy,
Nie umiał, jak zły człowiek, zapomnąć o sporze
Minionym. Któż takiego mądrym nazwać może?

CHÓR.

Hej! Patrzcie, te mary!
Z delfijskiej już ziemi

Przynoszą do domu cne zwłoki!
Nieszczęsny zabity, w niedoli głębokiej
I tyś jest, o człeku ty stary!
Nie, jako nadzieję
Żywiłeś, wierzeje
Otwierasz, by oto
Powitać płód Achillowy!
Żal biednej twej głowy!
To samo nieszczęście i ciebie
W swoich otchłaniach grzebie!

PELEUS.

O raty! ludzie! przeraty!
Jakież to zło ja tu widzę
I w mego zamku komnaty
Własnemi przyjmuję rękoma!
O raty! Ludzie! Ojej!
Tessalskie miasto! Ach ginę!
Straciłem wszystką rodzinę,
Nie mam nikogo już doma;
O nieszczęśliwe wyrocznie!
Na kimże oko me spocznie,
Abym miał żywot wesoły —
Gdzie takie przyjacioły?!
O słodkie usta, o lica, o dłonie!
Przecz nie uśmiercił was Bóg w Ilionie,
W tym boju
Nad Simoisu brzegami?!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zginąwszy w polu bitwy, pozyskałby sławę
I twoje losy, starcze, mniej byłyby krwawe.

PELEUS.

O śluby, nieszczęsne śluby!
Wyście ten dom i to miasto
Do wiecznej przywiodły zguby!
Dlaczegóż tak się to stało,
Chłopcze, mój chłopcze! Ojej!,
Że w domu naszego wrota
Wkroczyła taka niecnota.
Przez którą gaśniesz, o chwało
Naszego rodu!? Dlaczego
Miała się dostać do niego
Ta Hermione, co ciebie
W Hadesu mrokach dziś grzebie?!
Przecz ród jej nie padł od gromu? Ty, człowiek,
Nie podnosiłbyś wówczas śmiałych powiek
Ku bogu,
By o śmierć ojca go pozwać!

CHÓR.

Gore! Niech warga ma — gore!,
Jak przy umarłych się godzi.
Żałobne pienia zawodzi!

PELEUS.

Gore! Ja z wami — ach! gore!,
Nieszczęsny starzec, łzy leję,
Straciłem wszystkie nadzieje!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Bóg zesłał nam tę dolę, wszystko idzie z Boga!

PELEUS.

O latorośli ma droga!
Dom nasz pustkami świeci,
Ja, starzec, pozbawion dzieci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przed dziećmi czemuż umrzeć nie dały ci losy?

PELEUS.

Mam sobie wydzierać włosy?!
Mam uderzeniem pięści
Rozstrzaskać sobie skroń?
Nieszczęści się nam, grodzie ojczysty, nieszczęści!
Bóg Fojbos wziął mi dzieci, dzieci moich dwoje!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O starcze, tyleś przebył i dziś nikt nie zgadnie,
Jak reszta twych dni się ułoży!

PELEUS.

Bezdzietny, osamotnion, z tą goryczą na dnie
W grób zejdę! Ach! Komuż jest gorzej?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Daremnie ci zaślubin życzyli bogowie!

PELEUS.

Pustkowie! Samo pustkowie!
Ta moja pycha cała
W niwecz się, w niwecz rozwiała!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Sam będziesz się przechadzał po samotnym domu.

PELEUS.

Czem dla mnie gród mój?! Nikomu
Już się nie przyda na nic
To berło, władzy mej znak!...
Mieszkanko mrocznych jaskiń! Biednego bez granic
Zobaczysz mnie, Tetydo, jak padnę zgubiony!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Hej! hej!
Ruch jakiś czuję!
Ktoś z nieśmiertelnych
Fale powietrza pruje!
Spojrzyjcie, podnieście oczy:
Z błękitnej roztoczy
Bogini żywa
Na ftijskie murawy spływa,
Na koni bujne pastwiska!

Na scenie jawi się

THETIS.

Peleju! Pamięć dawnych naszych ślubów zmusza
Tetydę, by tu przyszła z domu Nereusza.
Nasamprzód zbytek smutków rzuć z przyczyny doli,
Co dziś na ciebie spadła, niech cię tak nie boli!
I ja, wszak godna dzieci, nie, by się żałobą
Okrywać po ich stracie, spłodzonego z tobą
Straciłam przecież syna: Achill szybkonogi,
Najpierwszy mąż w Helladzie, zginął!... Mojej drogi
Usłyszysz teraz powód: przybywam do ciebie,
Byś zwłoki te pochował — Peleus pogrzebie
Potomka Achillesa tam, w pityjskiem mieście
Na hańbę Delfijczyków! Niechaj o Oreście
Rozgłasza grób, że mordu dokonał przemocą!
Zaś branka Andromache swą dolę sierocą
W Molossyi ma zakończyć — za twoim rozkazem.
Helenos tam ją weźmie za żonę. Z nim razem
I syn jej tam się uda, ostatni Ajaków
Potomek: Z niego pójdą molossyjskich szlaków
Królowie, którzy, jeden w drugiego, szczęśliwie

Panować będą w kraju. Gdyż na ziemskiej niwie
Nie może przebrzmieć ród nasz, twój i mój, nie może
Słuch zginąć i o Troi. Bo takie jest boże
Zrządzenie, chociaż gród ten padł z woli Pallady.
Zaś ciebie, byś miłości żywe widział ślady,
Z ogniska wszelkich ludzkich cierpień wyprowadzę
I w bóstwo cię zamienię — nieśmiertelną władzę
Żywota dzierżyć będziesz w Nerejowej hali,
Sam bóg, przy mnie, bogini. Stamtąd, gdy się z fali
Wychylisz, gdy na głębiach suchą[8] staniesz nogą,
Synaczka Achillesa ujrzysz postać drogą,
Władnącą śród wysp pięknych w obrębie Euxynu,
Nad Leuki wybrzeżami. Lecz teraz do czynu:
Z zwłokami spiesz do Delfów, a gdy będą w grobie,
Ku dawnym skałom Sepji idź i usiądź sobie
W żlebisku ich głębokiem i czekaj, aż w gronie
Nereid pięćdziesięciu wypłynę nad tonie
I wezmę cię ze sobą. A to, co ci losy
Dziś dały, musisz znosić, bo tak chcą niebiosy.
Więc przestań już narzekać nad umarłych dolą.
Cokolwiek spotka ludzi, z bożą to ich wolą
Spotyka. Umrzeć trzeba. Niema na to środka.

ANDROMACHE.

O cześć ci, Przedostojna! Cześć, małżonko słodka,
Nereuszowa córko! Wszystko, co mi zleci
Twa warga, godne ciebie i godne jest dzieci,
Przez ciebie urodzonych! Narzekać przestanę
Na rozkaz twój, bogini! A gdy pochowane
Już będą drugie zwłoki, pójdę, by się dostać

Do stóp Peljonowych, gdziem ongi twą postać
Nadobną brał w objęcia... Chcąc mieć szczęście w świecie,
Ze szlachetnego rodu bierz żonę i dziecię
Zaślubiaj szlachetnemu. Lichej białogłowy
Nie puszczaj w dom, choć posag miałaby gotowy,
Liczący na tysiące... Kto robi inaczej,
Ten szczęścia nie zdobędzie. Bóg mu nie przebaczy.

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem.









  1. Azyi.
  2. Neoptolemos.
  3. Od Neoptolemosa.
  4. Azya.
  5. Wyspy Kyańskie czyli Symplegady na Czarnem Morzu.
  6. Fojbosa-Apollona.
  7. Aluzya do skoku Achillesowego ze statku na ląd trojański.
  8. Oznaka bóstwa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eurypides i tłumacza: Jan Kasprowicz.