Eurypidesa Tragedye (Kasprowicz)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eurypides
Tytuł Eurypidesa Tragedye
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


EURYPIDESA TRAGEDYE
W PRZEKŁADZIE
JANA KASPROWICZA
ZE WSTĘPEM
TADEUSZA SINKI



W KRAKOWIE
NAKŁADEM AKADEMII UMIEJĘTNOŚCI
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI G. GEBETHNERA I SP. W KRAKOWIE
GEBETHNERA I WOLFFA W WARSZAWIE
1918.






I. TRAGEDYE NIEWIEŚCIE
ALKESTIS


Alkestis.

Osoby dramatu.
APOLLON, bóg delficki.
THANATOS, bóg śmierci.
ADMETOS król w Ferach, w Tessalji.
ALKESTIS (Alcesta), jego żona.
FERES, ojciec Admetosa.
EUMELOS, syn Admetosa i Alcesty.
CÓRKA ADMETOSA, osoba milcząca.
HERAKLES.
SŁUGA (pokojowa) Alcesty.
SŁUGA Admetosa.
CHÓR STARCÓW FEREJSKICH.


Rzecz dzieje się w Ferach.






Na scenie jawi się

APOLLON z łukiem i strzałami.

Domostwo Admetowe! Do bogów się liczę,
A chętnie tutaj życie wiodłem najemnicze.
Asklepios, syn mój, zginął, padł z ręki Zeusza.
Ugodzon jego gromem. Zawrzała ma dusza
I w gniewie zapalczywym od razu położę
Cyklopów, co pioruny wykuwają boże.
Za czyn ten juści Rudzic z zapłatą nie zwleka:
Rozkazał śmiertelnego obsługiwać człeka.
Pasałem mu więc woły, przybywszy w te kraje,
I dotąd, stróż obejścia, do posługi staję.
Sam zbożny, pana-m znalazł zbożnego, toż w pole\
Wywiódłszy dzisiaj Moiry, okazałem wolę
Zbawienia go od śmierci: przyrzekły boginie,
Że skon, który mu grozi, pewnikiem ominie
Latorośl Feretową, jeżeli za siebie
Wydoła inną z ofiar pomieścić w Erebie.
Przyjaciół obszedł wszystkich, zbadał druhów siła
I ojca i staruszkę, która go zrodziła,
Atoli, okrom żony, nikt nie pragnie końca,
Nikt nie chce się pożegnać z promieniami słońca.
Na rękach domowników teraz walczy ona
Ze śmiercią nieochybną: dzisiaj bowiem skona,
Gdyż ta jest postanowa. Ja zaś, by złowrogi

Nie skalał mnie dech śmierci, porzucam te progi
Tak miłe, boć już, widzę, Thanatos tu kroczy,
Umarłych święty patron, aby ją do mroczy
Sprowadzić Hadesowych — w porę tu się słania,
Zna dobrze ostatniego chwilę pożegnania.

THANATOS.

Ej! ej!
Co robisz u tych bram?
Po coś w ten przybył gród?
Wydzierać śmierci plon?
Prawa rabować nam?
Nie dość, że Mojry zwiódł,
Admeta wstrzymał skon
Ten krok podstępny twój,
Ty rękę, zbrojną w łuk,
Znowu podnosisz w górę,
By nowy stoczyć bój!
Od śmierci ratujesz dróg
Niewiastę, która, męża chcąc ratować, szczera,
Sama na śmierć się wybiera —
Peliasową córę!

APOLLON.

Nie! Słowa me i czyny, wierzaj, sprawiedliwe.

THANATOS.

Jeżeli sprawiedliwe, poco masz cięciwę?

APOLLON.

Zwyczajem mym jest zawsze nosić broń tę w dłoni.

THANATOS.

Bezprawnie łuk twój dobra tego domu broni

APOLLON.

Miłego przyjaciela los mnie niepokoi.

THANATOS.

Więc czepiasz się i drugiej dziś zdobyczy mojej?

APOLLON.

Me ręce i tamtego też ci nie wydarły.

THANATOS.

A czemuż on żyw jeszcze, choć miał być umarły?

APOLLON.

Przychodzisz po małżonkę, którą w zamian daje.

THANATOS.

I dzisiaj ją zabiorę w me podziemne kraje.

APOLLON.

Zabieraj! Nie wiem, jakby przekonać twą duszę.

THANATOS.

Ażebym nie zabijał, których zabić muszę?

APOLLON.

Uśmiercaj tych, co starość mają w zbytniej cenie.

THANATOS.

Rozumiem twoje słowa i twoje pragnienie.

APOLLON.

Czy może się Alkestis starości doczekać?

THANATOS.

Przenigdy! I ja lubię z swą władzą nie zwlekać.

APOLLON.

Lecz dziś ci tylko jedna duszyczka wygodzi.

THANATOS.

Nagroda dla mnie większa, gdy konają młodzi.

APOLLON.

I starej również pogrzeb bogaty się znaczy.

THANATOS.

Fojbosie! Kujesz prawa tylko dla bogaczy.

APOLLON.

Co mówisz? Mądry jesteś! Nie wiedziałem o tem.

THANATOS.

Bogacze śmierćby późną kupowali złotem.

APOLLON.

Więc nigdy mi twa łaska udziałem nie będzie?

THANATOS.

Nie, nigdy! Ty wiesz dobrze, co myślę w tym względzie.

APOLLON.

Wiem, ludzie nienawidzą cię za to i nieba.

THANATOS.

Pofolguj! Nazbyt wiele żądać ci nie trzeba.

APOLLON.

Ulegniesz niewątpliwie, choć jesteś tak srogi.
Albowiem mąż zawita w Feretowe progi —
Po zaprząg go wysyła w te mroźne dzierżawy

Trakijskie Eurystheusz —, który, przełaskawej
Doznawszy gościnności a Admeta, miłą
Małżonkę jego, widzisz, zabierze ci siłą.
[Nie zyskasz dzięków naszych, przeciwnie: jeżeli
To spełnisz, my nienawiść będziem k’tobie mieli.]

THANATOS.

Mów, gadaj, ile zechcesz, na nic to nikomu!
Niewiasta stanie dzisiaj w Hadesowym domu.
Idę po nią, poświęcę ją mieczem, bo święty
Dla bóstw podziemnych człowiek, moją bronią tknięty.
Odchodzą, jeden w jedną, drugi w drugą stronę.

Na scenie jawi się z dwóch półchórów złożony Chór starców ferejskich.
CHÓR.

Czemu tak w ciszy nasz pałac się pławi?
Dla czego milczy ten dom Admetowy?
Nikt się z przyjaciół nie zjawi,
Aby nam donieść o śmierci królowej.
Lub rzec, iż dotąd patrzy w słońca blaski
Ta, pełna chwalebnej łaski,
Alkestis, żona nad żony,
Nieprześcigniony
Płód Peliasa,
Białogłów wszystkich okrasa?
Może kto klaszcze w dłonie? Może
Zawodzi gorzko, jęczy srogo?
Może narzeka pośród łez,
Że ostateczny nadszedł kres?
U pałacowych wrót, na dworze
Nie widzi oko me nikogo!

Pomocą nam, Pajanie, służ,
Nieszczęścia odwróć nam falę!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

O żyje, gdyż inak rozbrzmiałyby żale.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Umarła już!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie! jeszcze jest w doma ta droga kobieta!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Skądże tę pewność masz?
Bo ja nie łudzę już siebie!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie szłaby samotnie małżonka Admeta
Do grobu! Nie! Władca nasz
Przy licznej ją świcie pogrzebie!

CHÓR.

U progów zamku gdzież święcona
Jest ona-ć woda, jak nam stare
Każą przepisy, kiedy w grób
Ma być wyniesion świeży trup?
Gdzież włosy ścięte, które łona
Żałobne zmarłym na ofiarę
Rzucają wraz u domu bram?
Gdzież w piersi się biją dziewice?

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

To dzisiaj rozstrzyga, że zgaśnie jej lice —

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

O nie mów nam!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

— Że między umarłe zejść musi, pod ziemię...

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Przez ciebie smutek legł
Na sercu i duszy tej mojej!...

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nieszczęście gdy zwali na zacnych swe brzemię,
Musi żałować ich człek,
Co zawsze przy cnocie stoi!

CHÓR.

Gdziekolwiek zwróciłbyś łódź,
Czy do likijskich wybrzeży,
Czy gdzie bezwodna leży
Pustosz Ammona,
Nadzieję wszelaką rzuć!
I ona, ta nieszczęśliwa, stracona
Ach! już na wieki!
Dola okrutnie się spieszy!
Śród jakich przebywa pieleszy
Ofiarnik, co bóstwa przebłaga?

*

Gdyby żył jeden li płód —
Gdyby do dzisiaj w niebiosa
Spoglądał jeszcze Fojbosa
Syn ukochany,
Od Hadu wróciłaby wrót,

Na łany
Przyszłaby nasze z nieznanej
Drogi dalekiej!
On jeden wskrzeszał z mogiły,
Lecz strzały go Zeusa ubiły!
Skąd płynąć ma życia odwaga?

∗                    ∗

Wszystko nasz władca już czyni:
Krwią przesycony
Dym się unosi z świątyni.
Wszystkich już bogów ołtarze
W ofiarnym płonieją żarze,
A znikąd nie widać obrony!
Lecz patrz! Jedna z służebnic ku nam tutaj kroczy...
Z jakiemiż spieszy wieśćmi? We łzach są jej oczy!

(Do sługi wchodzącej na scenę)

Wzdyć godzi się narzekać, godzi wołać biada!,
Gdy państwu nieszczęśliwa dola się układa.
Lecz radzibyśmy słyszeć, czy żyje twa pani,
Lub czy też niema żadnej już nadziei dla niej?

SŁUGA (pokojowa).

Umarłą albo żywą zwijcież ją — jak chcecie!

CHÓR.

Któż może być wraz żywy i zmarły na świecie?

SŁUGA.

Pasuje się ze śmiercią, dni jej policzone.

CHÓR.

Nieszczęsny! Taki człowiek taką traci żonę!

SŁUGA.

Uczuje to pan wówczas, kiedy będzie po niej.

CHÓR.

Nadziei niema żadnej? Już się nie uchroni?

SŁUGA.

O nie! Jej czas już nagli... Umrze każdej chwili.

CHÓR.

A wszystko, co potrzeba, czy już zarządzili?

SŁUGA.

Strój gotów, w którym mąż ją do mogiły złoży.

CHÓR.

Niech wie, że ginie w chwale, ona, śród przestworzy
Słonecznych najgodniejsza między niewiastami.

SŁUGA.

I owszem! Najgodniejsza! Któżby się też z nami
Chciał sprzeczać? Bo i jakaż będzie białogłowa
Wybrana z pośród innych? Nie będąc gotowa
Umierać za małżonka, w jakiż większy sposób
Okaże mu swą miłość? Dla wszystkich to osób
W tem mieście rzecz wiadoma.. Lecz jak się sprawiała
W komnacie, posłuchajcie — dziwota niemała!
Widząca, że się zbliża dzień, ten wzór małżonki
Oblewa wodą z rzeki swe bielutkie członki
I potem, strój z cedrowej wydobywszy skrzyni,
Dostojnie się ozdabia, wreszcie modły czyni,
Stanąwszy u ogniska z słowami zbożnemi:
»O Pani! Ja już dzisiaj schodzę do podziemi,

Więc błagam raz ostatni, padłszy na kolana:
W opiece miej sierotki, niechże będzie dana
Małżonka jak najmilsza jednemu, przy drugiej
Niech mąż szlachetny stanie; oboje, twe sługi,
Niech wcześnie tak nie giną, jako ja, ich matka,
Lecz niechaj w swej ojczyźnie żyją do ostatka
W radości i weselu...« Potem ta kobieta,
Obchodząc, jakie tylko są w domu Admeta
Ołtarze, wieńczy wszystkie, modli się żarliwie,
Z gałązek mirtu zrywa zielone liściwie
Bez płaczu i bez jęku; żaden też jej twarzy
Nadobnej nie pokala cień bladości wrażej.
Dopiero, gdy dopadnie sypialni, nie może
Powstrzymać łez i powie: »O moje ty łoże!
Na tobie utraciłam dziewictwo, dla człeka,
Któremu dziś poświęcam swe życie. Daleka
Od gniewu, już cię żegnam! Ja tylko jedyna
Umieram dzięki tobie... A jaka przyczyna?
Nie chciałam zdradzić męża ni ciebie! Zapewne
Niebawem jakąś inną zdobędziesz królewnę — —
Jaśniejszą? Nie! Lecz chyba szczęśliwszą, zaiste!«
I padłszy, całunkami je zlewa, w rzęsiste
Zatapia łzy to łoże... A potem, do syta
Mająca już tych płaczów, żałobą okryta,
Oderwie się, ucieknie, opuści posłanie,
Ażeby znów powracać i rzucać się na nie.
Dziecięta, uchwyciwszy się matczynej szatki.
Wciąż płaczą, a zaś ona, zamknąwszy swe dziatki
W objęcia, już je żegna, że niby odchodzi
Na wieki!... Wszyscy w domu toną w łez powodzi,
Żałując swej kniahini. Ona dłoń podawa
Każdemu z domowników, na wszystkich łaskawa,

Każdego słuchająca, słówkiem odpowiedzi
Racząca i najmniejszych... Tak się oto biedzi
Admeta dom... On, zmarłszy, byłby zginął, juści!
Lecz teraz już do końca ból go nie opuści.

CHÓR.

Jak sądzisz? Czy Admetos czuje żal głęboki,
Iż żonę mu szlachetną rabują wyroki?

SŁUGA.

Narzeka, towarzyszkę bierze w swe ramiona
I błaga, by go droga nie odeszła żona.
Atoli nadaremnie!... Nieszczęsne to brzemię
Coraz to bardziej więdnie, opada na ziemię,
Lecz chociaż ledwie dyszy, chciałaby bez końca
Podnosić oczy swoje ku promieniom słońca...
Odchodzę, by twe przyjście zapowiedzieć pani.
Nie wszyscy do swych państwa tak są przywiązani
Ażeby im w nieszczęściu dodawać otuchy,
Lecz wy jesteście wierne tego domu druhy.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Jej, Zeusie! Ach kiedy, o kiedy
Pozbędzie się dom nasz królewski
Ciężaru nieszczęsnej swej biedy?

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Nadchodzi kto? Mam ciąć już włos?
Powiedzcie, czy może już trzeba
Żałobny przywdziać strój?

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Już nadszedł dzień! Spełniony los!
A przecież modły zanieśmy do nieba —
Największą mocą jest Bóg!...

CHÓR.

O władco mój,
Pajanie!
Wymyślże środek, ażeby się mógł
Admetos wydobyć z tej klęski!
Niech to się stanie! O niech się to stanie!
Był kiedyś czas,
Żeś zbawiał od śmierci! Zwycięski
Bądźże i dzisiaj i nas
Uwolnij od zbójcy Hadesa!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

O biada ci, synu Fereta!
O jej! jej! O biada ci, biada,
Że taka cię rznca kobieta!...

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Ach! lepiej snać przyłożyć nóż
Do grdyki! Ach! lepiej, byś sobie
Na kark zarzucił sznur.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie droga, o! najdroższa już
Umiera-ć małżonka! Dziś w grobie
Spocznie na wieków wiek!...

CHÓR.

Na dwór, na dwór
Spojrzyjcie!

Ona to idzie wraz z mężem!... O, człek
Najlepszy ci ginie, ty miasto
Ferejskie! O. płaczcie! O, w piersi się bijcie!
Odchodzisz nam,
Ty najgodniejsza niewiasto!
Złamana, zstępujesz do bram
Podziemnych przybytków Hadesa!...
Nigdy nie powiem, by więcej wesela
Było w małżeństwie, niż bólu...
Dowodów na to przeszłość mi udziela,
A i na naszym widzę to dziś królu,
Co, najzacniejszą tracąc oto żonę,
Niepocieszone
Będzie miał życie
Na zawsze!

Na scenę wchodzi Admetos z opartą na jego ramieniu Alcestą oraz dziećmi.
ALKESTIS.

Słońce! Światłości! Błękicie!
O lotne wy obłoki, krążące po niebie!

ADMETOS.

Obojga nas nieszczęsnych widzą, mnie i ciebie...
Za jakie ty nas winy karzesz śmiercią, Boże!?

ALKESTIS.

Ziemio! Dworzyszcze! Ty łoże
Dziewicze w ziemi Iolka, w mej ojczyźnie lubej!

ADMETOS.

O, krzep się, krzep, ty biedna! Ratuj mnie od zguby,
Do bogów zanoś modły, nuż pomogą oni!

ALKESTIS.

Widzę! ach! widzę już
Tę dwuwiosłową łódź.
Jej stróż,
Przewoźnik zmarłych, Charon, z żerdzią w dłoni,
Woła już na mnie: »Pódź!
Czas pruć, czas pruć
Falę tej toni!
Dlaczego zwlekasz? Pódź!!!«

ADMETOS.

O strasznym ty mi prawisz przewozie, o łodzi
Okrutnej! Dolo-ż dolo! Czyż bić tak się godzi?

ALKESTIS.

Ach! Już mnie ciągnie, ach!
Nie widzisz go? O jej!
Pod dach
Umarłych ciągnie mnie Hades!. Te oczy
Straszne! Miej litość, miej!
Do jakich rwiesz mnie kniej?!
Do jakich mroczy?
Puść-że mnie, puść!... O jej!

ADMETOS.

Ból sprawiasz przyjaciołom, przedsię ja i dziatwa
Najbardziej go czujemy. Dola to niełatwa...

ALKESTIS.

Puśćcie mnie, puśćcie! o!
Spocznę! Nie czuję stóp!...
Grób! Grób!
Gdzie moja moc?
Oczy przyćmiewa mi noc!

Dzieci! Dzieci!
Nie macie już matki, nie macie!
Nie płaczcie po stracie,
Niech słońce radośnie wam świeci,
O dzieci!

ADMETOS.

Gorze mi! gorze!
Cóż to za mowa jest sroga?
Sroższa i śmierć być nie może!
Na Boga
I na te dziatki,
Które pozbawiasz matki,
Nie spełniaj na mnie tej zdrady!
Nabierz odwagi, siły!
Bo zejdziesz-li do mogiły,
I dla mnie nie będzie już rady:
W tobie ma śmierć i me życie,
W tobie ja wielbię miłość...

ALKESTIS.

Admecie, oto widzisz, jak się los mój splata —
Chcę wolę swą wyjawić, nim zejdę ze świata:
Kochałam cię i pragnę ponad życie własne,
By tobie było danem patrzeć w słońce jasne.
Umieram, chociaż mogłam przeżyć dzień twej zguby
I z którymś z Tessalczyków wejść w małżeńskie śluby
I w domu tym królewskim szczęsną dzierżyć władzę.
Lecz myśląc, że bez ciebie żyć już nie poradzę
Wraz z temi sierotkami, odsunęłam dary
Młodości, radujące mą duszę. Zaś stary
Rodziciel twój i matka haniebnie zdradzili
Twą sprawę: Umierając, mogli tejże chwili

I syna uratować i zakończyć w chwale.
Tyś jeden im pozostał, nie mieli też cale
Nadziei po twej śmierci inną zyskać dziatwę.
I jabym wówczas żyła i ty miałbyś łatwe
Godziny niesamotne, a nie tak bez żony
I z dziećmi sierotami... Że dziś takie plony
Zbieramy, jakiż bóg to zarządził? Niech będzie!
Lecz jedną ty mi wyświadcz dziś łaskę, w łask rzędzie
Największą — już o równą ja cię nie poproszę,
Boć nie ma nic nad życie, w niem wszystkie rozkosze.
Rzecz słuszna, sam to przyznasz: czując, jak należy,
Miłujesz lube dzieci nie mniej od macierzy:
Wychowaj je na domu królewskiego panów,
Macochy im nie dawaj: nad tem się zastanów,
Że gorszą będąc żoną, duszę nie tak miękką
Mająca, z nienawiści rzuci się z swą ręką
Na dziatki, które serce twe i moje kocha.
Więc błagam, nie czyń tego! Albowiem macocha
Nie lepszą jest od żmii, wroga jest i obca
Dla dobra swych pasierbów. Jeszcze losy chłopca
Znośniejsze, bo ma w ojcu potężną podporę.
Lecz ty, moja córuchno, nie zawołasz gore?!
Jak spędzisz czas dziewictwa? Jakaż w dom rodzica
Małżonka wejdzie druga? Czy nie spłoną-ć lica,
Gdy ona twoją młodość zniesławi, że oto
Odejdą zalotniki? O moja sieroto!
Nie odda ciebie matka mężowi, nie stanie
Przy tobie, gdy położne-ć zgotują posłanie,
Gdy niema nic nad drogą pomoc rodzicielki...
Mam zginąć i nie jutro ni po jutrze wielki
Ten los mój się wypełni, jeno dzisiaj właśnie
Do zmarłych mnie zaliczą... Więc niech wam nie gaśnie

Radosny promień życia!... Żegnajcie!... Ty, słodki,
Najlepszą miałeś żonę, a wy, me sierotki,
Macierzą się najlepszą pochlubić możecie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Spokojna bądź, ja oń się nie lękam, wiem przecie,
Że wszystko ci wypełni, chyba — oszaleje!

ADMETOS.

Wypełnię, o, wypełnię! Miej-że tę nadzieję!
Za życia ma jedyna, będziesz nią po skonie.
Do żadnej z tessalijskich dziewic nie zapłonie
Me serce, żadna mężem zwać mnie swym nie będzie.
Bo która-ż może z tobą się mierzyć i w względzie
Zacnego pochodzenia i takiej uroczej
Postaci? A i dzieci mam dosyć... Te oczy
Ku niebu dzisiaj zwracam, iżbym miał z nich radość,
Nie mogąc mieć jej z ciebie... Sercu czyniąc zadość,
Nie myślę też, małżonko, chodzić rok w żałobie,
Lecz całe będę życie nosił ją po tobie.
Rodzonej nienawidzę, nie jej też jedynie,
Lecz razem z nią i ojca, albowiem nie w czynie,
A w słowach okazali swą miłość... Ty zato,
Co miałaś najdroższego, dajesz mnie, bogato
Ratując moje życie. Jakżeż mi nie płakać,
Wspólnicę taką tracąc. Przestanę-ć ja skakać,
Przestanę się radować przy biesiadnym stole,
Uwieńczać tego czoła już ja nie wydolę,
Zarzucę ja muzykę i wszelakie, pieśni,
Co dom mój rozsadzały... Nie ujrzą rówieśni,
Ażebym kiedykolwiek, aż do mego skonu,
Miał w sobie jeszcze chętkę do strun barbitonu,
Ażebym przyśpiewywał do libijskiej fletni,

Gdyś ty mi wzięła radość żywota.. Uświetni
Łożnicę mą twój posąg, arcydzieło mistrza:
Upadać będzie przed niem miłość najognistsza
I biorąc je w objęcia i twoje nazwisko,
O żono, wymieniając, uwierzy, iż blisko
Ty jesteś!... Lecz niestety! rozkosz to lodowa,
A przecież dla mej duszy ulgę w sobie chowa...
I w snach mi się pojawisz i dodasz otuchy,
Boć słodko jest oglądać w takiej nocy głuchej
Przyjaciół, skoro zechcą ukazać się we śnie...
Ach! Gdybym Orfeusza język miał i pieśnie
Mógł nucić tak czarowne, o sile tak szczerej,
Ażeby niemi wzruszyć córkę Demetery
I męża jej i hymnem wyciągnąć cię z Hadu,
Zstąpiłbym do podziemi bez obawy śladu —
Nie strwożyłby mnie Pluto ani bestya dzika,
Ów brytan, nie lękałbym się dusz przewoźnika,
Charona — zszedłbym k’tobie i wywiódł do słońca.
Tak, zasię, czekaj mnie tam aż do mego końca.
Przygotuj dom, abyśmy, jako dzisiaj u mnie,
Mieszkali razem z sobą. W cedrowej się trumnie
Rozkażę (wskazując na dzieci) im pochować, członki swe przy tobie
Wyciągnę, bym z małżonką tak wierną i w grobie
Pozostał już na zawsze...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jako przyjaciele
Ze swymi przyjacioły, i ja ból twój dzielę
Nad dolą takiej pani... Zasługuje na to.

ALKESTIS.

O dziatki! Słyszałyście, co powiedział tato,

Że nigdy drugiej żony w dom ten niewprowadzi,
Ażeby nie ukrzywdzić nas, swojej czeladzi.

ADMETOS.

I teraz to powtarzam i dotrzymam słowa.

ALKESTIS.

Więc weź je dziś z mej ręki, oddaję gotowa.

ADMETOS.

Przyjmuję z rąk twych rzadkich podarunek rzadki.

ALKESTIS.

Od chwili tej zastępuj ty im miejsce matki.

ADMETOS.

Zastąpię, boć jaż ciebie nie zastąpi inna.

ALKESTIS.

Że muszę też umierać, kiedym żyć powinna!

ADMETOS.

O biada! Cóż ja zrobię bez małżonki mojej!

ALKESTIS.

Co znaczy, że ktoś umrze! Czas ci ból ukoi.

ADMETOS.

O weź mnie, weź mnie z sobą! Proszę cię, na nieba!

ALKESTIS.

Już ja za ciebie konam, więcej nas nie trzeba.

ADMETOS.

Ach, jakiej-ż ty małżonki pozbawiasz mnie, Boże!

ALKESTIS.

Mrok pada mi na oko, patrzeć już nie może.

ADMETOS.

Stracony-m ja bez ciebie! Tyś moja podpora!

ALKESTIS.

Przemawiasz do umarłej, żyłam-ci ja — wczora!

ADMETOS.

O podnieś-że oblicze, nie opuszczaj dziatek.

ALKESTIS.

Nie chętnie ja odchodzę, żegnam — na ostatek!

ADMETOS.

O racz-że spojrzeć na mnie! O spojrzyj!..

ALKESTIS.

Już po mnie!

ADMETOS.

Opuszczasz je? Co czynisz?

ALKESTIS.

Żegnaj mi — niezłomnie!...
(Kona).

ADMETOS.

Zgubiony-m ja na wieki! Nieszczęsny! Zgubiony!

CHÓR.

Spojrzyjcie! Już tu niema Admetowej żony!

EUMELOS.

O jej mi, o jej! Co za los!
Matusia, ojcze, nie widzi już słońca,
Już kroczy
W grób!
O gub mnie, gub!

Sierotą zostanę do końca!...
Patrz, na te oczy,
Na sztywne te dłonie!...
Posłysz, matulu, mój głos!
Posłysz, o posłysz, matulu!
We wielkim wołam cię bólu.
Do ust swych przyciśnij me skronie!...

ADMETOS.

Już ona nie usłyszy, już nie spojrzy na cię!
My obaj nazbyt ciężkiej ulegliśmy stracie.

EUMELOS.

Tak młody, a jestem już sam!
Matka mnie droga rzuciła, rzuciła
Na zawsze!
Ach!...
Zatonę w łzach
Na taką dolę! O miła
Siostrzyczko! Najkrwawsze
Ach! dni nas spotkały!
O biada, ojczusiu, nam!
I ty bez żony, bez żony
Przeżyjesz dni, opuszczony;
Z jej śmiercią nasz dom zginie cały!

CHÓR.

Konieczność nakazuje znosić to, Admecie!
Nie pierwszy ni ostatni ty jesteś na świecie,
Co godną tracisz żonę. Wiedz to, mus nas woła,
Śmierć wszystkich nas z ludzkiego pozabiera koła.

ADMETOS.

Wiem o tem i nie dotknął los ten niespodzianie

Mej duszy. Przeczuwałem ja, że to się stanie
I srodze się martwiłem... Lecz teraz odchodzę,
Zarządzę, co potrzeba w tej ostatniej drodze,
Was tutaj pozostawiam, abyście peany
Błagalne zanucili dla nieubłaganej
Wszechmocy Hadesowej. Mieszkańcom Tessalji,
Podwładnym mym, polecę, iżby się przybrali
W żałobne, czarne szaty i postrzygli włosy
Po śmierci mej małżonki. I wy, którym losy
Kazały kiełzać czwórki czy luźne źrebięta,
Pomnijcie, aby grzywa ich była odcięta
Od szyji. Przez dwanaście miesięcy w tem mieście
Nie wolno też grać lutniom czy fletniom. Niewieście
Najdroższej sprawiam pogrzeb.. Żadne nie kochały
Tak męża... Zmarła za mnie, więc godna tej chwały.

CHÓR.

O córko Peliasowa,
Żegnaj! Uchodzisz już
W te bezsłoneczne podziemia —
Hadesu czeka cię próg.
Ale niech sobie w pamięci zachowa
Ten czarnowłosy bóg
I ten przewoźnik dusz,
Starzec oparty o wiosła,
Że z wszystkich, o ze wszystkich istot, jakie kiedy
Poprzez Acheront niosła
Ta jego barka sosnowa,
Najszlachetniejszą ty jesteś.

*

Mnodzy śpiewają pieśniarze
Hymny na twoją cześć —

Przy siedmiostrunnej je lutni
Śpiewają w halach gór,
A zaś bez gęśli składa ci je w darze
Spartańskich piewców chór,
Kiedy się księżyc ma wznieść
Wczas Karnejskiego miesiąca.
By, obieg swój spełniając, w pełnym zalśnić blasku!
A i w Atenach gorąca
Żyje twa chwała w parze
Z pieśnią, zrodzoną z twej śmierci!

∗                    ∗

Gdybym ja władzę tę miał,
Zstąpiłbym w Hadu otchłanie
I, podziemnego tnąc Kocytu wał,
Przywiódłbym ciebie z powrotem
Na słońce!
Ty bowiem, w białogłów rzędzie
Jedna jedyna,
Męża swym własnym zbawiłaś żywotem
Od zguby.
O niechaj lekką ci będzie
Ta glina!
A gdyby swego zdradzając obrońcę,
Ponowne chciał zawrzeć śluby.
Wzdyć nienawistnym się stanie
Mnie i twym dzieciom...

*

Nie chciały zań uchodzić w dół
Te kroki tak chwiejne matki
I stary ojciec czyż chęć w sobie czuł,
Aby ocalić swą własną

Dziecinę?!
A cóżby to siwym szkodziło
Włosom tych ludzi?
I oto dzisiaj twoje oczy gasną
Przymglone,
Gdy żyć młodości tak miło!
O budzi
Żądza się we mnie, by w szczęsną godzinę
Tak wierną posiadać żonę!
Ale to skarb jest zbyt rzadki
W tem życiu człeka!...
Na scenę wchodzi

HERAKLES.

Druhowie, te ferejskie zajmujący kraje,
Admetos czy jest w domu? Jakżeż wam się zdaje?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jest w domu syn Fereta. Tylko. Heraklesie.
Odpowiedz, co też ciebie do Tessalji niesie?
Co w gród nasz cię przygnało, wiedzieć mam ochotę.

HERAKLES.

Eurystej tyryntyjski śle mnie na robotę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A dokąd się kierujesz? Cóż to jest za bieda?

HERAKLES.

Po czwórkę trakijskiego spieszę Diomeda.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Wydołasz? Cudzoziemiec ten czy jest ci znany?

HERAKLES.

Nie! Nigdy nie wkraczałem na bistońskie łany.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zaprzęgu nie zdobędziesz bez walki i boju.

HERAKLES.

Nie mogę żadną miarą zbyć się tego znoju.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Powrócisz, zmógłszy wroga, zostaniesz, zmożony.

HERAKLES.

Czyż dla mnie to pierwszyzna takie krwawe gony?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Cóż zyskasz, gdy z twej ręki padnie władca taki?

HERAKLES.

Tyryntyjskiemu panu powrócę rumaki.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie łatwo je okiełzać — koń nie będzie słuchał.

HERAKLES.

Byleby tylko z nozdrzy ogniami nie buchał.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I ludzi ząb ich miażdży, nieraz tak wypadło.

HERAKLES.

Nie koński żer to, zwierza górskiego to jadło.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zobaczysz, ich koryto całe w krwi czerwieni.

HERAKLES.

A czyim-że się synem ich żywiciel mieni?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Pan Traków jest mu ojcem, Ares złototarczy.

HERAKLES.

Niezwykłą ci mnie pracą zawsze los obarczy,
Przetwarde i przegórne nakłada mi czyny,
Każący mi do walki Aresowe syny
Wyzywać, jako było z Lykaonem wprzódy,
A potem zaś z Kyknosem. Teraz nowe trudy
Czekają mnie z zaprzęgiem — zapasy to trzecie —
I z groźnym jego panem. Ale któż na świecie
Rzec może, iż Alkmeny syn się czegoś lęka,
Że drży na widok wroga Heraklesa ręka?

CHÓR.

O widzę, jest i pan nasz, Admetos! Porzucił
Pałacu swego progi i ku nam się zwrócił.

Zjawia się
ADMETOS.

Zawitaj, synu Zeusa, plemię Persejowe.

HERAKLES.

I ty, królu Tessalji! Szczęście na twą głowę!

ADMETOS.

O, chciałbym!... Wiem, że dla mnie życzliwość jest w tobie.

HERAKLES.

Dlaczego włos przystrzyżon? Przychodzisz w żałobie?

ADMETOS.

Dziś jeszcze martwy zewłok mam rzucić w mogiłę.

HERAKLES.

Niech Bóg od tego chroni twoje dziatki miłe.

ADMETOS.

Me dziatki, którem spłodził, żyją dotąd w domu.

HERAKLES.

Jeżeli odszedł ojciec, czas mu był jak komu.

ADMETOS.

I ojciec mój i matka żyją do tej pory.

HERAKLES.

Małżonkę twą, Alkestis, zabrał los zbyt skory?

ADMETOS.

I to mógłbym powiedzieć i tamto — niewiada.

HERAKLES.

Że zmarła czy iż żyje, twój mi język gada?

ADMETOS.

Że jest i że jej niema... Cóż me serce pocznie?!

HERAKLES.

Wiem tyle, co i przedtem; mówisz, jak wyrocznie.

ADMETOS.

Czy nie wiesz, jaka dola przeznaczona dla niej?

HERAKLES.

Wiem jedno: Chciała tobie oddać życie w dani.

ADMETOS.

Nie żyje, kto już umarł i kto ma umierać.

HERAKLES.

Różnica być lub nie być! O co się tu spierać?

ADMETOS.

Tak sądzisz, Heraklesie, ty, ja zaś inaczej.

HERAKLES.

Czy umarł kto z przyjaciół? Cóż ten płacz twój znaczy?

ADMETOS.

Niewiasta. O niewieście wspomniałem już wprzódziej.

HERAKLES.

Swojaczka, czy też z obcych pochodząca lodzi?

ADMETOS.

Nie, obca, lecz należy do niezbędnych osób.

HERAKLES.

W twym domu, przyjacielu, w jakiż zmarła sposób?

ADMETOS.

Sieroctwo tu spędzała po rodzica stracie.

HERAKLES.

Ach! czemuż, Admetosie, spadł ten smutek na cię?!

ADMETOS.

Dla czego? Jakiż powód mówić ci to każe?

HERAKLES.

Gościny nie użyczą inni gospodarze.

ADMETOS.

Nie może być! Tej krzywdy nie zawdzięczę tobie!

HERAKLES.

Namolny gość dla ludzi, którzy są w żałobie.

ADMETOS.

Kto umarł, ten-ci umarł... Idź do swych pokoi!

HERAKLES.

Pożywiać się przy smutnych chyba nie przystoi.

ADMETOS.

W oddzielnych cię komnatach gościnnych umieszczę.

HERAKLES.

Tysiączne przyjmij dzięki, lecz puść mnie dziś jeszcze.

ADMETOS.

Nie puszczę cię w gościnę innego człowieka.

(Do pokojowca)

A ty co tchu otwieraj leżące z daleka
Pokoje i szafarzom poleć, niech obficie
Zastawią stół jedzeniem. A potem pomnijcie,
By zamknąć drzwi środkowe. Druh dziś u nas gości,
Nie chcemy, by go nasze trapiły żałości.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Go czynisz? W tak okrutnym zostający bólu,
Ty jeszcze śmiesz ugaszczać? Oszalałeś, królu?

ADMETOS.

A gdybym pójść mu kazał i z domu i grodu,
Nie byłobyż większego nagany powodu?
Nie zmniejszyłby się ból mój ani o drobinę,
A ja niegościnności ponosiłbym winę.
Do zła. co spadło na mnie, i toby dodano,
Że dom mój nieprzyjaźny — ohydne to miano.
Pozatem, gdy w argiwskiej spiekłej będę ziemi,
Mój gość mnie ramionami przyjmie otwartemi.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc czemu taisz przed nim, czem cię los obdziela,
Jeżeli, jak powiadasz, masz w nim przyjaciela?

ADMETOS.

Nie byłby nigdy zaszedł w mego domu progi,
Wiedzący, jaki ból mnie opanował srogi.
Szalonym zwiesz, przyganiasz, lecz ja się nie piszę,
Ażeby od drzwi swoich odpędzać przybysze.

CHÓR.

O ty gościnny, otwarty
Domie naszego dziedzica!
Sam-ci pityjski Apollo
Do twych zapukał wrótni,
Sam ci nie wahał się pasać
Twych trzód.
I on, Admecie, wspaniały mistrz lutni,
Kiedy tak stada swe wiódł
Pośród upłazów i zboczy,
Pasterskie pieśni, ochoczy,
Na skromnej wygrywał piszczałce.

*

I, przywabione twem graniem,
Pasą się razem pstre rysie;
Z jarów otryjskich, z ostępów,
Lwów krwawa pędzi gromada.
Gdy zabrzmią struny twej lutni
Śród gór,
Jeleń graniasty wypada,
Rzuca, Fojbosie, swój bór
I, mknący lekkiemi stopy,
K’tobie przybiega w te tropy,
By chłonąć słodycz twych dźwięków.

∗                    ∗

Licznemi obdarzon trzody,
Panuje dziedzic nasz młody,
W bogatym rozpiera się dworze
Przy szklistem, bojbijskiem jeziorze,
Sięgają ci jego polany
I orne, zasiane łany

Po molossyjskie okraje,
Gdzie słońce z zaprzęgiem swym staje,
Sięgają po Pelion, co leży
U pustych egejskich wybrzeży.

*

I teraz otwiera swe dźwierze,
Gościa przyjmuje szczerze,
Na radość się oczy nie silą,
Żona mu zmarła przed chwilą.
Wie mąż szlachetny, jak trzeba
Zachować się godnie! O, nieba
Dają tę mądrość cnej duszy!
Więc sobie serce me tuszy,
Że jeszcze szczęście mieć można,
Że zyska je dusza ta zbożna.

ADMETOS.

Życzliwi przyjaciele, ferejscy mężowie!
Nieboszczka ma do grobu wszystko, co się zowie,
I służba już ją niesie na stos i do dołu,
Wy przeto jak się godzi, oddajcie pospołu
Hołd zmarłej w tej ostatniej na świecie podróży.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I ojca twego widzę — patrzaj, jak się nuży
Ten starzec! Za nim świta niesie dla twej żony
Ozdoby, radość zmarłych, dar im przeznaczony.

Na scenie jawi się
FERES.

Przychodzę, by okazać współczucie twej doli,
Mój synu!... Każdy przyznać to musi, że boli
Utracić żonę zacną i mądrą, w istocie!
A jednak trzeba znosić nieszczęść choćby krocie!...

Weź strój ten, niech z nią idzie do grobu. Jej zwłoki
Należy się tak uczcić, albowiem z głębokiej
Miłości dała życie za ciebie, jedyna
Z małżonek, i mnie, ojcu, zachowawszy syna,
Nie zniosła, bym w sieroctwie spędził lata stare.
A wszystkim białogłowom pokazała miarę
Żywota szlachetnego, spełniając coprędzej
To dzieło... Ty, co dziecko mi zbawiasz i z nędzy
Tak wielkiej nas podnosisz, żegnaj! Tam, w Hadesie,
Niech dobrze ci się dzieje!... To mi żona zwie się!
Mieć taką, albo nigdy żony nie brać sobie.

ADMETOS.

O, nie na me wezwanie stajesz przy jej grobie
I twa obecność tutaj nie jest mi też miła
I stroju, któryś przyniósł, nie ujrzy mogiła —
Bez niego swą małżonkę pochowam. Nie! Wtedy
Trza było mi pokazać współczucie, gdy z biedy
Wydostać się nie mogłem! Lecz tyś wówczas stronił
I dzisiaj ty, coś młodej umierać nie bronił,
Jakkolwiek jesteś starcem, jakże śmiesz te żale
Wygłaszać przy jej trumnie? Powiadam, że wcale
Nie jesteś moim ojcem, a i tej, co zwie się
Mą matką, nigdy matką nie nazwę. Feresie,
Jakiegoś niewolnika krew dała mi życie
I potem ktoś mnie żonie twej podrzucił skrycie,
Ażeby mnie karmiła... Dość mamy dowodu,
Co zacz ty, i nie z twego wyrosłem ja płodu!
Podobnych, jak ty tchórzów, nie ma tu zbyt wielu:
Człek w latach, u żywota stojący już celu,
Odwagi ani woli-ś nie miał, by za dziecko
Poświęcić się! To obce, to biedne kobiecko

Na śmierć wyście wysłali, ją mi się należy
Za ojca mieć drogiego i za skarb macierzy.
A przecież umierając za mnie, dziecię twoje,
Na schyłku swym jak piękne byłbyś stoczył boje,
Albowiem czas ci jeszcze przeznaczon li krótki.
Zaś ja, żyjący dalej, nie popadłbym w smutki
Sieroctwa... Wszelkie szczęście, jakie człek mieć może,
Tyś posiadł: Wszakżeś władał w tym królewskim dworze
Od młodu i następca wyrósł ci też we mnie,
Że chyba ci się lękać było nadaremnie,
Iż tron twój w razie śmierci bezdzietnej przypadnie
Obcemu. Trudno ci też powiedzieć, żem zdradnie
Twych lat sędziwych nie czcił i że z tej przyczyny
Nie chciałeś, aby dalej żyć mógł twój jedyny.
Rodziców nikt szanować nie umiałby więcej
I oto za ten ogrom miłości dziecięcej
Tak wy mnie dziś płacicie! O dziatwę się nową
Postaraj jak najprędzej, co siwą twą głową
Zajmować się tu zechce i ogarnie ciebie,
Gdy skończysz, i twe zwłoki uczciwie pogrzebie,
Ja tego nie uczynię tą ręką!... O ile
Od woli twej zawisło, ja leżę w mogile,
Lecz jeśli mnie kto inny wybawił z tej matni,
Swym ojcem zwać go będę i jak najdostatniej
O wiek się jego troszczyć. Ty obłudo świata!
Narzeka człowiek stary na zbyt długie lata
I umrzeć jest gotowy, lecz gdy przed obliczem
Śmierć stanie, to starości brzemię jest mu niczem.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Przestańcie! Dość już mamy nieszczęścia, więc czemu
O synu, występujesz przeciw ojcu swemu?

FERES.

Czy mniemasz, iż kupiony za grosz z kiesy twojej
Lidyjczyk lub mieszkaniec Frygji tutaj stoi,
Że łajać go masz prawo? Nie wiesz, żem z Tessalji,
Żem wolny się urodził? Urągaj mi dalej
W swej pysze młodocianej! Nie daruję-ć sromu!
Na pana-m cię wychował królewskiego domu,
Lecz życie dać za ciebie?... Któż na to nastaje?
Praojców przepis jakiś? Helleńskie zwyczaje?
Sam sobie-ś jest, szczęśliwy czy też nieszczęśliwy;
Jam dał ci, com był winien. Berłu twemu niwy
Rozległe podlegają, przemnogie też pola
Przypadną ci w dziedzictwie, tak, jak mnie je wola
Ojcowska przekazała. I jakież ja tobie
Wydzieram dzisiaj skarby? Cóż ci złego robię?
Nie każę-ć, byś zmarł za mnie, więc gdzież jest potrzeba
Umierać mnie za ciebie? Słoneczne cię nieba
Radują, zaliż ojca radować nie mogą?
Tam, w dole, żywot długi, lecz słodyczą błogą
Jest żyć tutaj na ziemi, właśnie, że się na niej
Tak krótko przecież żyje!... Każdy ci to zgani,
Że, aby żyć nad kres swój, z góry-ć przeznaczony,
Nie wahasz się uśmiercać swojej własnej żony.
Mnie tchórzem zwiesz, a powiedz, gdzie większy wyrasta
Tchórzliwiec ponad człeka, którego niewiasta
Zwycięża, za pięknego konając młodziana?
Przechytra to jest droga, cnie wymędrkowana:
Nie umrzesz juści nigdy, jeśli każdą nową
Przekonać zdołasz żonę, aby własną głową
Łożyła za twe życie! Jakżeż hańbić można
Najbliższych, że nie czynią, co ci myśl ostrożna
Tak samo czynić wzbrania? Milcz! Sam kochasz ziemię

I dziwisz się, że w innych myśl ta sama drzemie.
Poprzestań lżyć! Gdy jeszcze co twój język doda,
Odemnie wielce słuszna spotka cię nagroda.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Dość słów już powiedziano teraz i przed chwilą,
Tak hańbić, niech się, starcze, słowa twe nie silą!

ADMETOS.

Swe rzekłem, ty mów swoje; gdy cię prawda boli,
Więc pocóż taka wina przeciwko mej doli?

FERES.

Za ciebie umierając, większej dam dowody.

ADMETOS.

To jedno, czy umiera stary czy też młody?

FERES.

Nie dwa, lecz tylko jedno życie ludziom służy.

ADMETOS.

Czy może chciałbyś nawet żyć od Zeusa dłużej?

FERES.

Na ojców swych niewinnych tak się syn mój sroma?

ADMETOS.

Smakuje-ć długi żywot, sprawa to wiadoma.

FERES.

A ty czy dziś nie grzebiesz tej zmarłej, miast siebie?

ADMETOS.

Tchórzostwa twego dowód mamy w tym pogrzebie.

FERES.

Nie za mnie-ć ona zmarła! Próżne rozhowory!

ADMETOS.

Bodajbyś potrzebował kiedy mej podpory!

FERES.

By miał kto ginąć za cię, bierz żonę po żonie!

ADMETOS.

Żeś niechciał umrzeć, wstydem niech ci lico spłonie!

FERES.

Przesłodka ach! przesłodka jest ta światłość boska!

ADMETOS.

Niegodna-ć jest mężczyzny taka chęć i troska.

FERES.

Śmiejący się ty starca nie pochowasz w grobie.

ADMETOS.

Gdy umrzesz, wzdyć niesława zostanie po tobie.

FERES.

Po śmierci już mnie żadna nie sięgnie zniewaga.

ADMETOS.

Bezwstydną bywa starość, aż serce się wzdraga.

FERES.
(pokazując na zmarłą Alkestis).

Bezwstydną ta niebyła, tylko pozbawioną
Rozumu.

ADMETOS.

Idź-że precz stąd! Pozostaw mnie z żoną.
Pogrzebać mi ją pozwól!...

FERES.

Grzeb ją, grzeb! Morderca!
Zapłacisz ty jej krewnym! Nie miałby już serca
Męskiego cny Akastos, gdyby nie był ostry
W swej pomście za to życie swej rodzonej siostry.

ADMETOS.

Bodajbyś szczezł! Bodajby i ta szczezła ninie,
Co z tobą mieszka razem! Niech starość wam minie
Bezdzietna, choć przy życiu zostało wam dziecię:
Pod jeden dach wejść ze mną nigdy nie możecie!
A jeśli mi się trzeba zrzec, przez obwołanie,
Ogniska ojcowskiego, zaraz to się stanie.

(Do chóru i Świty)

Zaś my, kiedy mam cierpieć, skierujmy swe kroki,
By złożyć już na stosie ukochane zwłoki.

(Odchodzi wraz z świtą).
CHÓR.

Jej, bohaterka! O jej!
Żegnamy cię, z żon najgodniejsza,
Żegnamy,
Strapieni!..,
Gdy cię ta chwila dzisiejsza
Do Hadu sprowadza bramy,
Niech on i Hermes, bóg cieni,
Raczą cię przyjąć życzliwie!
A jeśli na niwie
Zmarłych szlachetni mieć mogą
Szczęśliwość błogą,
Ty, pani, ją miej
Przy boku małżonki Hadesa!...

(Odchodzą). Za nimi zjawia się
SŁUGA.

Nie jeden w dom Admeta zawitał podróżny.
Niejednych ja przybyszów gościłem, usłużny,
W tym zamku. Ale duszy tak strasznie rogatej
Tak podłej, nie miewały te nasze komnaty.
W żałobie widział pana, a przecież niecnota
Przekroczył próg, zuchwale otwierając wrota.
Skromności nie zna żadnej, wie, co na nas padło,
A przecież czelnie przyjął napitek i jadło,
Co więcej, jeszcze służbę poganiał nad miarę.
Do ręki wziął bluszczami owiniętą czarę,
Pił sok niepomieszany, z ciemnych gron wytrysły,
Aż wrzący ogień wina rozpalił mu zmysły.
Gałązki mirtowemi uwieńczywszy czoło,
Brutalnie począł ryczeć... Podwójna wokoło
Zabrzmiała pieśń: on śpiewał, lekceważąc sobie
Nieszczęście Admetowe my zasię w żałobie
Nad panią biadaliśmy, lecz według nakazu
Admeta, łez on naszych nie widział ni razu.
Takiego oto gościa tu mamy! I na co?
Rozbójnik, rzezimieszek, przeklęte ladaco!
Ta dom nasz opuściła, nie poszedłem za nią,
Do góry-m nie wzniósł ręki, by pożegnać panią,
Tę matkę nas tu wszystkich. Z tysiącznej nas biedy
Zbawiała, gniew łagodząc królewski. Któż kiedy
Miał większy, niż ja, powód nienawidzieć gości,
Jawiących się, gdy dom ten jest pełen żałości?

W drzwiach pałacu staje
HERAKLES.
(z wieńcem na głowie).

Ty, słuchaj! co ma znaczyć ten wzrok twój ponury?
Te brwi twoje ściągnięte? Nie wiadomo-ć z góry,

Że gościa trza przyjmować wesoło? hę? powiedz! —,
Nie z miną pogrzebową! Zawitał wędrowiec,
Przyjaciel twego pana, nie godzi się słudze
Ugaszczać go tak chmurnie i tylko na cudze
Nieszczęście zwracać oko. Chodź tu, chodź, bo może
Coś zyskasz na rozumie! Wiesz ty, czem są boże
Stworzenia? Chyba nie wiesz, bo i skąd? A zatem
Uważaj: Każdy człowiek żegna się z tym światem
I nikt z śmiertelnych nie wie, czy jutra doczeka,
Albowiem przeznaczenia droga jest daleka
I mroczna. Wzrok jej ludzki już się nie doszuka
I na nic tutaj wszelka nauka i sztuka.
To wszystko posłyszawszy, wiedząc już odemnie,
Jak mają się te sprawy, używaj przyjemnie
Żywota, pij, na własność miej dzionek dzisiejszy,
A jutro zostaw losom. I z bóstw najmilejszej,
Kiprydzie, cześć oddawaj. Dobra to bogini
I ludzie ją miłują, bo im dobrze czyni.
O resztę już się nie troszcz, słuchaj rady mojej,
Bo rada, myślę, zdrowa. Wejdź do tych podwoi.
Żałobę rzuć, pij ze mną, uwieńcz skroń i doli
Poprzestań się sprzeciwiać. Wiem, że cię wyzwoli
Puharek: już ja widzę, jak ten napój boski
Unosi cię w swej łodzi od nieszczęść i troski
Do portu weselszego! Juści, ludzie muszą
O ludzkich myśleć sprawach. Lecz dla tych, co z duszą
Posępną i zgryźliwą ziemską chodzą drogą,
To życie nie jest życiem, lecz męczącą trwogą —
Ot, taka jest ma wiara, ufaj mojej wierze.

SŁUGA.

I my coś wiemy o tem. Ale gdy się zbierze
Klęsk tyle, nie do śmiechu bywa człowiekowi!

HERAKLES.

Niewiasta zmarła cudza. Zresztą wszyscy zdrowi
W tym domu twego pana. Więc pocóż te żale?

SŁUGA.

Jak zdrowi? Więc wypadku tego nie znasz wcale?

HERAKLES.

Snać pan mnie twój oszukał. Nie znam klęski żadnej!

SŁUGA.

Mój pan jest zbyt gościnny, zanadto układny.

HERAKLES.

Więc tak? O swem nieszczęściu nie rzekł mi ni słowa?

SŁUGA.

Idź! Żegnaj! Losów króla pełna jest ma głowa.

HERAKLES.

Że zmarła jakaś obca, zrzec się uczty błogiej?

SŁUGA.

Toć mocno ona wrosła w tego domu progi.

HERAKLES.

O obcych w ten się sposób chyba że nie gada.

SŁUGA.

Inaczej, czyż smuciłaby mnie twa biesiada?

HERAKLES.

Więc skrzywdził mnie gospodarz, tak ja rzecz tę biorę.

SŁUGA.

Zapewne, żeś w tym domu zjawił się nie w porę.
Żałoba jest w nim dzisiaj; postrzyżone włosy
I suknie widzisz czarne.

HERAKLES.

Więc kogo wam losy
Zabrały? Zmarło dziecko, czy ojciec sędziwy?

SŁUGA.

Małżonka Admetowa ziemskie rzuca niwy.

HERAKLES.

Co mówisz? Mimo tego wyście mnie gościli?

SŁUGA.

Zamykać nie śmiał domu i tej nawet chwili.

HERAKLES.

Małżonkę stracić taką!... O dolo ty biedna!

SŁUGA.

My wszyscy zginęliśmy, a nie ona jedna.

HERAKLES.

W istocie, jam przeczuwał złą jakowąś sprawę
I suknie widząc czarne, ścięty włos i łzawe
Źrenice. Ale w jego uwierzyłem słowa,
Gdy mówił, że dziś w grobie obce zwłoki chowa.
I oto, wbrew przeczuciom wkroczywszy w te progi,
Nie pomny, jaki los go prześladuje srogi,
Ja w domu tym dziś piłem, jam tu biesiadował
I skroniem sobie wieńczył. A czemuś ty chował
Przedemną to nieszczęście? Zły jestem na ciebie!
Lecz mówże, gdzie go znaleść? Gdzie małżonkę grzebie?

SŁUGA.

Przy drodze do Larysy znajdziesz jej grobowiec
Ciosany, tuż pod miastem...

HERAKLES.

O pokaż, o powiedz,
Ty ręko i ty duszo, któraś tyle zniosła,
Jakiego jest rodzaju latorośl, wyrosła
Zeusowi wszechmocnemu z rodzącego łona
Alkmeny tyryntyjskiej! Wnuk Elektryona
Ocali świeżo zmarłą, Alkestę w ten wdowi
Powróci dom, w ten sposób płacąc Admetowi
Należny dług wdzięczności. Pójdę jak najprędzej,
Poczekam, aż się zjawi w żałobnej oprzędzy
Thanatos, książę zmarłych. Zapewne on sobie
Na krwi ofiarnej będzie używał przy grobie:
Wypadnę z swej kryjówki, pochwycę go w kręgi
Swych ramion, aż mu w płucach dech zaprze! Potęgi
Nie znajdzie wówczas żadnej, coby go wyrwała
Z mych objęć, pokąd zmarłej nie odda. Gdy cała
Nie uda się wyprawa i on się tej pory
Nie zjawi na objatach, do przybytków Kory
Posępnych co tchu zszedłszy, prośby gorącemi
Przekonam władców Hadu, że na łany ziemi
Wypuszczą mi Alkestis. Wiem, ze ta kobieta
Szlachetna spocznie znowu w ramionach Admeta,
Co, chociaż w takiem będąc nieszczęściu, tej mojej
Osoby nie odtrącił od domu podwoi,
Lecz przyjął mnie godziwie, skrywając przedemną
Swój wielki ból. Zaiste! Troską nadaremną
Byłoby szukać ludzi na ziemiach Tessalji,
Ba, nawet i Hellady, coby tak się znali
Na cnocie gościnności. Nie powie nikomu
Ten zacny mąż, iż gościł złego człeka w domu.
(Znika).

Ze świtą wraca z chórem.
ADMETOS.

Ajaj! żałosny ten próg!
Ten widok żałosny
Opustoszałej chudoby!
Ajaj! O rety! Ajaj!
Ajaj! Ach dokąd mi biedz?!
Gdzie stać?
Co rzec?
O czem zachować milczenie?
Na zawsze upaść mi z nóg!
Nieszczęsna zrodziła mnie mać!...
W umarłych zeszedłbym kraj,
W ich groby,
Do ich mnie ciągnie miedz!
Nie nęci mnie już blask wiosny,
Nie chcę już ziemskich dróg!
Taki mi klejnot śmierci bóg
W Hadesu zabiera ciemnie!...

CHÓR.

O tul się, tul,
Ukryj się, zamknij we dworze!

ADMETOS.

Ajaj!...

CHÓR.

Godzien narzekań to ból!

ADMETOS.

Ach! Ach!

CHÓR.

Straszne cię zmogły katusze!
Wyznać to muszę!..

ADMETOS.

Strach!

CHÓR.

Daj folgę, daj!
Umarłej to nic nie pomoże!
O wierz mi, nic!

ADMETOS.

Rety, o rety!

CHÓR.

Nie ujrzysz już lic tej kobiety,
Drogiej małżonki lic!

ADMETOS.

Wspominasz o bolu,
Co w serce się wplata:
Nad stratę małżonki
Gdzież większa jest strata?
Ach! poco mi było
Zawierać te śluby
I mieszkać z nią razem
Dla klęski, dla zguby?!
Bezdzietni, bezżenni
To ludzie szczęśliwi;
Los życia jednego
Mniej martwi, mniej dziwi,
Lecz patrzeć, jak dzieci
Chorują, jak ginie
Małżeńskie ci łoże
W tej śmierci godzinie,
O dzień to, zaiste!,
Nie słodki, nie łatwy,

Gdy człowiek żyć mógłby
Bez żony, bez dziatwy
Spokojnie!...

CHÓR.

Tak, dzień to, dzień —
Trudne to nazbyt są chwile!

ADMETOS.

Ajaj!

CHÓR.

Przecież otrząśnij się zeń!...

ADMETOS.

Ach! Ach!

CHÓR.

Gdzież większe brzemie na świecie?
A przecie... a przecie...

ADMETOS.

Strach!

CHÓR.

O jedno dbaj:
Nie pierwszy ty chowasz w mogile
Ten śmierci łup.

ADMETOS.

Rety, o rety!

CHÓR.

Nie pierwszy ty lubej kobiety
Zwłoki zanosisz w grób.

ADMETOS.

O żalu ty wielki
Po drogich utracie,
Co zeszli pod ziemię!
Dla czego wzbraniacie,
Bym z żoną najlepszą
Zestąpił do dołu,
Do grobu się rzucił
I legł z nią pospołu?
Nie jednoby Hades
Naonczas miał życie,
Lecz dwaby żywoty
Po rzeki korycie
Płynęły podziemnej —
Dwa wierneby duchy
Udały się razem —
W ten ciemny i głuchy
Kraj śmierci!...

CHÓR.

Miałem-ci w rodzie człowieka,
Któremu syn umarł w domu,
Jedyne,
Łez godne dziecię.
Lecz on się nie skarży nikomu,
On nie narzeka,
Choć miałby po temu przyczynę:
Samotny został na świecie,
Ku latom podeszłym się kłoni
I włos mu bieleje na skroni.

ADMETOS.

O jakżeż ja wejdę
W te domu podwoje,
Gdy tak się zmieniło
W nich szczęście to moje?
Inaczej się działo,
O biada mi, biada!,
Gdy ze mną szła razem
Weselna gromada,
Gdym wiódł tu małżonkę
Najszumniej, najgodniej
Przy pieśniach, przy blasku
Pelijskich pochodni!
Weselny nam orszak
Piał hymny w zawody,
Że tak się kojarzą
Wysokie dwa rody.
Dziś, w miejsce radosnych,
Żałobne brzmią nuty
I, zamiast szat białych,
W godzinie tej lutej
W małżeńskiej sypialni
Sieroce podwoje
Te czarne, te smutne
Prowadzą mnie stroje!

CHÓR.

W czasie, gdy żyłeś szczęśliwy,
Nieświadom żadnej katuszy,
Uderza
Grom niespodziany!
Lecz życia-ś się nie zbył ni duszy!

Cóż w tem za dziwy?
Zmarła c-i żona i świeża
Zmarła z nią miłość... Ha! łany
Ziemskie widziały już siła
Żon, które zjadła mogiła!

ADMETOS.

O drodzy przyjaciele! Wyżej sobie cenię
Małżonki mojej losy, niż me przeznaczenie,
Jakkolwiek by to mogło wydać się inaczej.
Nie dotknie ból jej żaden i mnogiej rozpaczy
Uniknie też na przyszłość. Ja, co żyć nie miałem,
Jedynie smutku doznam w mojem życiu całem,
Zboczywszy z drogi losu. Wiem-ci dobrze o tem.
Bo jakżeż ja wydołam wejść w ten dom z powrotem?
Do kogoż ja się zwrócę i któż mnie radośnie
Przywita, wchodzącego? Rozpacz moja rośnie!
Pomyśleć o tej pustce, pędzącej mnie z domu!
A łoże to małżeńskie! Niema go już komu
Zaścielać! A te stołki, na których ma żona
Zazwyczaj siadywała? A ta zaśmiecona
Posadzka? A u kolan mych spłakane dziatki,
Stęsknione za matusią! A służba, tak rzadkiej,
Tak dobrej żałująca gospodzy! Niestety!...
Tak w domu dziać się będzie! Poza nim kobiety
Tessalskie wzdyć spokoju nie dadzą — gromady
Białogłów mnie obiegną, nie ma na to rady.
Nie mogę odtąd patrzeć na mej żony druhy,
I wróg się jakiś znajdzie, który takie słuchy
Rozszerzać będzie wokół: »Umrzeć nie miał siły,
Więc żonę ten bezwstydnik zepchnął do mogiły!
I ojców znienawidził, nie chcąc umrzeć! Przyzna

Człek każdy, że to podlec i tchórz, nie mężczyzna!«
Do cierpień jeszcze taka przyłączy się sława!
Powiedzcie, przyjaciele, czy rozkosz to prawa
Żyć dalej, kiedy człeka złe ścigają losy
I śladem jego kroków złe idą pogłosy?

CHÓR.

I jam się zajmował
Wzniosłemi sprawami
Muz. I jam badał
Księgi
Mądrości.
Ale nad wszystkie potęgi,
Władnąć nad nami,
Idzie Konieczność. Dola...
Czy wola
Przyjrzeć się lekom, co z pieśni orfijskiej
Na trackie przeszły tablice,
Czy tym, które łaska Apolla
Asklepiosa przekazała dziatwie,
Zobaczysz, iż żadna w nich siła
Nie gości,
Coby zbawiła
Ludzi..

*

Jedyna to z bogów,
Dla której my w dani
Nie wznosim posągów,
Ołtarzy.
Jedyna.
Co sobie żadnej nie waży
Ofiary... O Pani!

Niechże mi bardziej srogi
Śród drogi
Mego żywota nie będzie twój ciężar.
Niżeli dotąd! Bez ciebie
Sam Zeus nic nie zdoła. W swej mnogiej
Sile Chalybów ty łamiesz żelazo!
Z kamiennem stajesz obliczem,
Nie zgina
Snać się przed niczem
Twój umysł.

∗                    ∗

O, bóstwo zakuło i ciebie
W nierozerwalne kajdany,
Ale ty znoś je, bo niema sposobu,
By kto umarłe mógł przywołać z grobu —
Wszak nawet synowie boży
Padają w mrok niepoznany.
Drogą ci była, żyjąc między nami,
Drogą ci będzie, chociaż w grób się złoży:
Małżonka nad małżonkami,
Lepszej nikt wybrać nie zdoła!

*

A niechże nie będzie, jak inna,
Ona-ć mogiła królowej,
Niechajże do niej, patrząc na grobowiec,
Niby do bóstwa modli się wędrowiec!
Niejeden też idąc dalej,
Takiemi ozwie się słowy:
»Życie za męża oddała i ninie
Żyje śród bogów! O niechaj ją chwali
Świat, że miał taką — boginię!«

Tak-ci niejeden zawoła...
Lecz patrzaj, Admetosie! Jeżeli mnie oczy
Nie mylą, syn Alkmeny znów tu ku nam kroczy.
Na scenę, zakwefioną prowadząc kobietę, wchodzi

HERAKLES.

Otwarcie z przyjaciółmi rozmawiać należy
I, ma się jaki zarzut, wyznać jaknajszczerzej,
Nie tłumić go milczeniem. Świadom twojej szkody,
Twych cierpień, mogłem dać ci przyjaźni dowody,
Lecz ty, skrywszy przedemną śmierć żony-niebogi,
Gościnyś mi użyczył, mój Admecie drogi,
Udając, że ci cudze dolegają bole.
Więc w domu twym nieszczęsnym ja, z wieńcem na czole,
Ofiarę-m wylał bogom i za to cię ganię,
O, ganię, przecież nie chcę, by moje łajanie
Zwiększyło ten twój smutek. Po co ta się jawię
Z powrotem, wraz ci powiem: Racz dla mnie łaskawie
Zatrzymać tę niewiastę aż do onej pory,
Gdy króla Bistończyków ubiję i skory
Z trackiemi wrócę końmi. Lecz jeśli się zdarzy
Inaczej (co broń Boże, z radością na twarzy
Chcę bowiem znów tu stanąć), weź ją między sługi.
Po walce — równie ciężkiej chyba niema drugiej —
Dostała się w me ręce: Publiczne zapasy
Z stosowną obwołano nagrodą; kto łasy,
Ten stanął, i ja wziąłem łup i z nim przychodzę.
Zwycięzca w lekkiem starciu otrzymywał w drodze
Uznania jakieś konie, kto zasię na pięście
I w ciężkiej atletycznej rozprawie miał szczęście,
Brał woły. Potem była także i niewiasta.
Żem zdobył ją, do twego prowadzę ją miasta —

Wstyd rzucać łup podobny. Dlatego, jak rzekłem,
Ty zajmij się jej losem: W zmaganiu przewściekłem
Zyskałem ją, nie skradła jej złodziejska ręka.
A zresztą może kiedy spotka mnie twa dzięka.

ADMETOS.

Nie, iżbym nie czcił ciebie, lub miał cię za wroga,
Taiłem ci nieszczęście małżonki, lecz mnoga
Niedola z nowąby się złączyła niedolą,
Jeślibyś szedł gościny szukać za mą wolą
Gdzieindziej; dość też było, że ja sam cierpiałem
I cierpię. Zaś co do tej, proszę sercem całem.
Ażebyś ją, dostojny panie, oddał komu
Innemu z Tessalczyków, który niema w domu
Żałoby, przecież w Ferach liczysz druhów wielu.
Nie zwiększaj mych katuszy, drogi przyjacielu!
Nie mógłbym patrzeć na nią ze suchemi oczy,
Niech na mnie się, przez ciebie, większy ból nie tłoczy —
Daj spokój! Już mi dosyć męczarni wyrasta!
A zresztą, co też młoda ma robić niewiasta
W mym domu? Bo że młoda, widzę po jej stroju.
Dość mężczyzn pod mym dachem, nie zazna spokoju,
Nie oprze się młodzieńcom, bywając w ich gronie,
Nie zgasisz, Heraklesie, ognia, który płonie
W młodości wrzących żyłach. Dbam o względy twoje.
Czy chcesz, bym ją wprowadził w sypialne pokoje
Małżonki? Mam nieboszczki odstąpić jej łoże?
Nie! Nigdy! O podwójną naganę się trwożę:
I lud będzie wyrzucał, że popełniam zdradę
Na mojej zbawicielce, jeżeli się kładę
Z kim innym, jeśli druga mnie młoda zachwyca,
A czci mej też przegodna jest i nieboszczyca,

Tej czci jej nie poskąpię. Ty wreście,
Niewiasto, kimbądź jesteś, równasz się Alkeście
W tych kształtach, w harmonijnej budowie postaci
Na Boga! Weź ją z oczu! Druh twój zmysły traci,
Męczarni nie zadawaj mu nowych! Snać własną
Przed sobą widzę żonę! Źrenice mi gasną
Od zdroju łez obfitych! Ileż cierpieć muszę!
I oto znów mi świeże dojmują katusze!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie nazwę-ć ja szczęśliwą twego życia drogi,
A przecież znoś odważnie, czem cię darzą bogi.

HERAKLES.

Ach! Gdybym mógł posiadać tę władzę, w te tropy
Do zmarłychbym przybytku skierował swe stopy,
Małżonkę bym na światło sprowadził ci boże.

ADMETOS.

Wiem, radbyś to uczynił, lecz to być nie może.
Umarli nie pojawią się na ziemskiej niwie.

HERAKLES.

Daj spokój zbytnim żalom, los swój znoś cierpliwie

ADMETOS.

O, łatwiej radzić drugim, niż cierpieć samemu.

HERAKLES.

Jęczeniem nieustannem zapobiegniesz złemu?

ADMETOS.

Wiem o tem, lecz mnie jakaś tęsknica porywa.

HERAKLES.

Łzy z oczu ci wyciska twoja miłość żywa.

ADMETOS.

Nieboszczka cios mi większy zadała, niż można.

HERAKLES.

Taki zacną-ś stracił żonę! Przeżyć, rzecz to zdrożna.

ADMETOS.

Radości już me serce nigdy nie udzierzy.

HERAKLES.

Czas wszystko ułagodzi. ból twój zbyt jest świeży.

ADMETOS.

Czas, mówisz, ułagodzi? Tak! czas śmierci mojej!

HERAKLES.

Ślub nowy cię uleczy, niewiasta ukoi.

ADMETOS.

Milcz!... Któżby to pomyślał! Daj spokój tej mowie!

HERAKLES.

Więc jakto? Ma-ż twe łoże być na zawsze wdowie?

ADMETOS.

Nie spocznie przy mnie żadna! To się już nie ziści!

HERAKLES.

Lecz jakie stąd dla zmarłej wynikną korzyści?

ADMETOS.

Gdziekolwiek jest dziś ona, we czci będzie u mnie.

HERAKLES.

Pochwalam to, pochwalam, lecz to nierozumnie.

ADMETOS.

Nie pójdę w oblubieńce po tej mojej zgubie.

HERAKLES.

Tak, wiernyś jest małżonce i za to cię lubię.

ADMETOS.

Nim zdradzę ją, w mogiłę wprzódy się zagrzebię.

HERAKLES.

Racz przyjąć tę szlachetną dziewicę do siebie.

ADMETOS.

Na ojca twego, Zeusa, klnę się: prędzej zginę!

HERAKLES.

Nie dając folgi prośbie, wielką spełniasz winę.

ADMETOS.

Folgując, jeszcze większej dopytam się biedy.

HERAKLES.

Wysłuchaj mnie, na dobre wyjdzie ci to kiedy.

ADMETOS.

Ach! Czemużeś ją zdobył, czemuś wziął przebojem?!

HERAKLES.

I twoje toż zwycięstwo jest w zwycięstwie mojem.

ADMETOS.

Przepięknie-ś rzekł, ta przecież niech idzie z mych łanów.

HERAKLES.

Odejdzie, jeśli trzeba, lecz wprzód się zastanów.

ADMETOS.

Tak, trzeba! Tylko za to nie łaj-że mnie, panie!

HERAKLES.

Wiadomo mi coś więcej, stąd me naleganie.

ADMETOS.

Zwyciężaj, lecz nie powiem, że mi jest przyjemnie.

HERAKLES.

Ty zgódź się! Będziesz kiedyś zadowolon ze mnie.

ADMETOS (do służby).

Jeżeli wziąć ją muszę, otwórzcie jej dźwierze!

HERAKLES.

O nie! Ja tej niewiasty służbie nie powierzę.

ADMETOS.

A zatem sam ją wprowadź, jeśli chcesz, w me progi.

HERAKLES.

W twe tylko oddam ręce ten dobytek drogi.

ADMETOS.

Nie dotknę się jej nigdy!... Niech wejdzie do domu!

HERAKLES.

Prawicy twej ją zwierzam, prócz ciebie, nikomu!

ADMETOS.

Zadajesz gwałt mi, panie; twój rozkaz mnie nęka.

HERAKLES.

Odważnie! Niechżeż śmiało tknie się jej twa ręka!

ADMETOS.

Tak, tknę się, jak Gorgony, odwróciwszy głowę.

HERAKLES.

Co? masz ją?

ADMETOS.

Mam.

HERAKLES.

Więc bierz ją w swe progi domowe.
Przekonasz się, że gościem był ci syn Zeusza
Szlachetnym. Teraz spojrzyj! zali cię nie wzrusza
Z małżonką podobieństwo? Wylecz się z swej rany!

ADMETOS.

Bogowie! Cóż ja powiem? Widok niespodziany!
Naprawdę, czy ma żona jest tak przy ranie blisko,
Czy płoną radość w sercu czcze budzi zjawisko?!

HERAKLES.

Przenigdy!.. Na swą żonę patrzeć ci wypadło.

ADMETOS.

A może jest to jakieś upiorne widziadło?

HERAKLES.

Nie! gość twój chyba duchów nie sprowadza tobie!

ADMETOS.

Więc ona to naprawdę, com ją złożył w grobie?

HERAKLES.

Naprawdę!... Wątpisz w szczęście — wcale się nie dziwię.

ADMETOS.

Do żywej więc przemawiam? Mam ją tak szczęśliwie?

HERAKLES.

Przemawiaj!... Masz już wszystko, czegoś chciał.

ADMETOS.

O członki,
O kształty, o źrenice najdroższej małżonki!
Ja mam was! Wbrew nadziejom szczęście mi się iści!

HERAKLES.

Tak, masz je! Lecz wystrzegaj się bogów zawiści!

ADMETOS.

O Zeusa najwyższego przeszlachetne dziecię!
Niech wszystko ci się dzieje jaknajlepiej w świecie!
Ten ojciec, co cię spłodził, niech od zła cię chroni!
Lecz mów, jak tu-ś ją przywiódł? jak dotarłeś do niej?

HERAKLES.

Stoczyłem walkę z władcą umarłych.

ADMETOS.

Opowiedz,
Jak zmogłeś Thanatosa i gdzie?

HERAKLES.

Pod grobowiec
Poszedłem i z zasadzki-m porwał go w ramiona.

ADMETOS.

Lecz czemuż tak milczącą jest ta moja żona?

HERAKLES.

Nie prędzej będzie-ć dane słyszeć dźwięk jej mowy,
Dopóki święceń śmierci nie zdjęto jej z głowy —
Dopóki poraz trzeci nie zalśni krąg słońca.
Wiedź w dom ją, a gościnnym pozostań do końca
I prawym... Teraz żegnaj... Czasu już nie tracę —
Sthenela syn królewski ciężką dał mi pracę.

ADMETOS.

Zamieszkaj w naszym domu, pozostań w gościnie.

HERAKLES.

Zostanę juści kiedyś, spieszno mi jest ninie.

ADMETOS.

Szczęśliwy bądź i wracaj! Rozkażę mieszkańcom
Całego mego państwa, by radosnym tańcom
Oddali się z powodu tej chwili wesołej.
I niech mi na ołtarzach spłoną liczne woły
Ofiarne, bo się życie na lepsze zmieniło!
Do szczęścia dziś się przyznać jakżeż mi jest miło!

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki wyrządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem...






MEDEA


Medea.

Osoby dramatu.
PIASTUNKA.
PIASTUN.
MEDEA.
CHÓR KOBIET.
KREON.
JAZON.
AJGEUS.
POSEŁ.
DZIECI MEDEI.


Rzecz dzieje się w Koryncie.






PIASTUNKA.

Bodajby nie był Argo krajał głębi sinej
Symplegud, do kolchickiej pędzący krainy!
Bodajżeby też nigdy na leśnym Peljonie
Nie padła była sosna! Dzielnych mężów dłonie
Bodajżeby nie były pochwyciły wiosła
Tej łodzi, co po runo złociste ich niosła
Na rozkaz Peliasa! Medea, ma pani,
Nie byłaby płynęła wonczas ku przystani
Jolkijskiej! Miłująca Jazona, ta nasza
Władczyni, poradziwszy córkom Peliasza
Własnego ubić ojca, do korynckiej ziemi
Nie byłaby ucikła z małżonkiem i z swemi
Dziecięty! Juścić prawda, przybywszy tu w gości,
Oddana Jazonowi, doznała miłości
Powszechnej, boć największe to szczęście, jeżeli
Zgodliwa żona z mężem wierny żywot dzieli.
Dziś wszystko się rozsprzęgło najbliżsi sobie
Wrogami dziś, gdyż Jazon porzucił w tej dobie
Mą panią i swe dziatki, poślubiwszy zdradnie
Królewski płód Kreonta, co w tym kraju władnie.
Nioszczęsna zaś Medea, tak strasznie wzgardzona,
Przysięgi wypomina, z rozdartego łona
Do rąk się odwołuje przymierza, na świadki
Przyzywa oto bóstwa, że dziś się tak rzadkiej
Odpłaty doczekała z Jazonowej woli.

Wzgardziwszy wszelką strawą, gdy ją serce boli,
We łzach dzień cały trawiąc, zdradzona przez męża,
I oczu nie podniesie... Przyjaźń się wytęża
Daremnie: słów pociechy słucha, niby skała,
Lub morza spienionego fala rozszalała.
Czasami, odwróciwszy śnieżno-białą szyję,
Uskarża się sam na sam, z bólem się nie kryje,
Rodzica wspominając i ojczyste łany,
Dla męża porzucone, co dziś dla stroskanej
Litości niema żadnej!... Ach! jakżeż szczęśliwy —
Tak myśli —, kto rodzinnej nie opuszcza niwy!
Znienawidziła dzieci; ja-ć wielce się trwożę,
Czy niema złych zamiarów, czy nie knuje może
W swej duszy jakiej zemsty: gwałtowną ma duszę,
Nie zniesie żadnej krzywdy.. Obawiać się muszę,
Ażeby do sypialni wszedłszy pokryjomu,
Nie wbiła w serce córki królewskiego domu
Wyostrzonego noża. Nikt też dzisiaj nie wie,
Czy króla nie uśmierci w swym szalonym gniewie,
Nie sprzątnie oblubieńca i na większą jeszcze
Narazi się niedolę. Serce ma złowieszcze,
Nie wchodzić w nią w zatargi, droga-ć to jest śliska!
Lecz oto już dziecięta wracają z boiska,
Nie wiedzą nic o matce. Tak, umysł dziecięcy
Ma troskę o zabawę, zresztą o nic więcej.

Na scenę wchodzi z dziećmi Medei
PIASTUN.

Ty w domu mej władczyni siwy skarbie stary!
Dlaczego tak sam na sam skarżysz się bez miary
Na dworze na tę naszą niedolę? Czyż zdoła
Obywać się bez ciebie pani chmurnoczoła?

PIASTUNKA.

Sędziwy towarzyszu Jazonowych dzieci!
Nieszczęście chlebodawców w dobrych sługach nieci
Współczucie, ich cierpieniom równa się ich męka,
Więc ja też, gdy mnie dzisiaj straszna boleść nęka,
Wybiegłam i o losach Medei, tak srodze
Dotkniętej, wobec ziemi i nieba zawodzę...

PIASTUN.

Co? Jeszcze nie przestała się żalić ta biedna?

PIASTUNKA.

Draśnięta ledwie kora, daleko do sedna!

PIASTUN.

Nie mądra — jeśli wolno tak nazywać pany!
Więc dotąd ból najświeższy jeszcze jej nie znany?

PIASTUNKA.

Cóż stało się, mój stary? Wyjaw wszystko szczerze.

PIASTUN.

Nic! Nic! Żem to wogóle mówił, żal mnie bierze.

PIASTUNKA.

O powiedz, towarzyszu, powiedz! Na twą brodę!
Gdy trzeba, milczeć będę, wierz mi, nie zawiodę.

PIASTUN.

Poszedłem po warcaby i niepostrzeżenie
Usiadłszy przy źródlisku, przy świętej Pejrenie,
Gdzie starcy się zbierają, usłyszałem słowa,
Że z ziemi chce korynckiej wola Kreontowa
Wydalić matkę z dziećmi. Czy prawda się mieści

W tych słowach, juścić nie wiem, chciałbym też w ich treści
Dopatrzyć się li kłamu... Odpowiedź nie łatwa.

PIASTUNKA.

A Jazon czyż dopuści, iżby jego dziatwa
Cierpiała, choć dla matki tak jest dzisiaj srogi?

PIASTUN.

Dawniejsze związki nowym ustępują z drogi:
On dziś już szczęścia domu swojego nie strzeże.

PIASTUNKA.

Zginiemy więc, gdy klęski łączą się dziś świeże
Z dawnemi, co nam dotąd biedne serca straszą.

PIASTUN.

Nie pora powiadamiać o tem panią naszą,
Dlatego trzeba milczeć. Weź-że to w rachubę!

PIASTUNKA.

Strasznego wy rodzica macie, dziatki lube!
Lecz ja mu źle nie życzę, wszak on moim panem,
Choć bliskich swych cierpieniem darzy niesłychanem.

PIASTUN.

Rzecz ludzka! Teraz widzisz, że człek zawsze kocha
Więcej siebie, niż innych. I ma racji trocha,
Choć często zysk go ciągnie. Toć, najoczywiściej,
I Jazon wzgardził dziećmi swemi dla korzyści.

PIASTUNKA.

A teraz niech się dziatwa do domu potrudzi.
Ty zaś ją trzymaj z dala od gromady ludzi
I nie wiedź przed oblicze zatroskanej matki.
Widziałam-ci ja wzrok jej, jak w zawiści rzadkiej

Kierował się w ich stronę. Snać coś złego knowa!
Wiem o tem, że w swym gniewie nie spocznie jej głowa,
Dopóki nie porazi swych ofiar. Zaiste!
Nie w swych, lecz w wroga gromy niech rzuca ogniste!

MEDEA (poza sceną).

O jej!
O miej-że litość, ty bolu, o miej!
O jej! A dlaczego nie zginę
W tę przeraźliwą godzinę?

PIASTUNKA.

To właśnie mówiłam, najdroższe me dzieci:
W jej serca znękanem gniew srogi się nieci!
O spieszcie coprędzej! O idźcie już w dom!
A baczcie, by na was nie spłynął jej grom!
Unikać wam trzeba jej dzikiej natury,
Jej myśli wzburzonej, jej duszy ponurej,
Zabójczym oddanej tchom.
O idźcie już, idźcie, biegnijcie coprędzej!
Już widzę, jak rośnie ten obłok jej nędzy —
Przed chwilą zaledwie dostrzegły go oczy,
A teraz jak rośnie w bolesnej swej mroczy
Ten potwór! Ach! stanie się rzecz niepojęta,
Gdy mściwy duch zerwie swe pęta.

MEDEA (j. w.)

Ajaj! Ajaj!
Zbyt wiele ja nieszczęść doznałam, to znaj,
Ty dziatwo wzgardzonej, shańbionej macierzy!
Niech piorun mej klątwy w twe życie uderzy:
I ojciec i dom niech zaginie!

PIASTUNKA.

O, jej mnie nieszczęsnej, o jej!
A jakiż ta dziatwa w ojcowskiej tej winie
Ma udział? Dla czegóż nienawiść twa do niej?
O dzieci wy biedne! A któż was obroni?
Zbyt chełpi się pycha wodzących dziś rej,
Zbyt gniew się nadyma tych władców, co, sami
Zbyt się nie krępując ustawy więzami
Krępują wciąż innych prawem samowoli —
Tylko gdzie jest równość, życie nas nie boli!
Nie pragnę ja bogactw, chcę li mieć ostoję
Bezpieczną na stare, słabe lata moje.
Dla umiarkowanych już w samem ich mianie
Dostatnia jest chwała, boć umiarkowanie
To dobro najwyższe! A kto je przekroczy,
Ten nigdy już szczęścia w swym domu nie zoczy.
A, mówię, dla domu stokrotnie jest gorzej,
Gdy nad nim gniew boski się sroży.

CHÓR.

Słyszałam-ci głosy, te skargi na losy,
Płynące z warg
Nieszczęsnej tej niewiasty kolchidzkiej. O, kiedy
Otrząśnie się, mów, stara! z swej straszliwej biedy?!
Że tak w niej pełno jest skarg!

PIASTUNKA.

Nie dom to już przecie! Przeminie na świecie
Blask jego! Co więcej! łożnicy książęcej
On spragnion, a ona, we łzach zatopiona.
Po swojej tej stracie narzeka w komnacie,
A któż ją pocieszy z przyjaciół jej rzeczy?

MEDEA (j. w.).

Ajaj!
O niechaj w mą głowę pociski gromowe
Uderzą, bo za nic mam żywot, gdy granic
Mój ból nie posiada! Ach! Ach! Oby blada
Przerwała już śmierć to me życie!

CHÓR.

O Zeusie! O światło! O ziemio! Słyszycie
Te skargi gorące, obficie płynące
Z warg najbiedniejszej z żon?
Szalona! Tęsknota, co sercem twem miota
I pcha tak zawzięcie w mężowskie objęcie,
Przyspieszy ci, mówię, twój skon!
Nie pragnij tego! Gdy on
Do innych zrywa się łoży,
Niech gniew się twój nie sroży:
W stosownej cię dobie Bóg pomści. Ty sobie
Daj spokój! Nie brnij po nim w zbytecznej żałobie!

MEDEA (j. w.).

O wielka Temido i ty Artemido!
Ach! w jakiej ja męce wzdyć ginę, gdy ręce
Przeklętymi śluby związał mi dzień zguby!
Niech ujrzą me oczy, jak klęska się stoczy
Na niego i na nią, co taką otchłanią
Cierpienia mnie raczą! Ach! z jakąż rozpaczą
Wspominam, żem, brata sprzątnąwszy ze świata,
Tak ciebie rzuciła, o ziemio ty miła,
O biedny ty ojcze rodzony!

PIASTUNKA.

Słuchajcie, jak bije ten głos w nieboskłony!
Ku mściwej Temidzie, do Zeusa on idzie,

Którego opieka ma śluby człowieka
Na oku!... Ja zasię nie widzę w tym czasie,
By zemsta zbyt mała ukoić zdołała
Tę naszą nieszczęsną kniahinię!

CHÓR.

Bogdajby się tylko zjawiła tu ninie
Przed naszem obliczem! Smagana tym biczem,
Bogdajby zechciała wraz
Nakłonić też ucha mej radzie, co ducha
Gniewnego rozbroi i serce ukoi,
Zrzuci zeń ciężki ten głaz!
Bo juścić w każdy ja czas
Przyjaciół popieram szczerze!
Idź, otwórz domu dźwierze
I wyznaj niebodze mą miłość... Lecz srodze
Ty spiesz się, nim swej zemście straszne puści wodze!

PIASTUNKA.

Uczynić to mogę, przecież czuję trwogę,
Czy mnie wysłucha?
Z miłości ku tobie przechętnie to zrobię,
Choć na domowniki sypie ogień dziki
Z płomiennej źrenicy. Żar jako u lwicy,
Co młode swe broni, skrzy się, jeśli do niej
Zbliżyć się odważy ktoś z sług i szafarzy.
Prawda jest w twem słowie, że nasi przodkowie
Nie wiele zmyślili mądrego tej chwili.
Gdy ludzkiej gromadzie przy tańcu, biesiadzie
Kazali obleśnie piać wesołe pieśnie,
Zaś nauczycieli myśmy w nich nie mieli.
Jak dźwięcznymi tony żywot zachmurzony
Rozjaśniać... Na świecie tak ciągle się plecie,

Że gdy ludzie smutni, to przenigdy lutni
Wielostrunnej dźwięki nie tłumią ich męki.
A oto wciąż gromy biją w nasze domy!
A oto — o losy! — nowe wciąż pokosy
Śmierć kładzie na łanie! Bodajby to granie
Koiło nam bole!... Lecz w biesiadnem kole
Pocóż pieśni trzeba, gdy sam widok chleba
Głodne serca cieszy ucztującej rzeszy?!
(Znika).

CHÓR.

Tysiącznych jęków rozkłębiona fala
Razi me uszy! Zamęt głosów wzrasta!
Nieszczęsna niewiasta
Na zdrajcę się łoża ślubnego użala!
Ku Zeusa córce, przysiąg strażniczce, Temidzie,
Ten krzyk cierpienia idzie!
Ona śród nocy do greckiej ją ziemi
Morzami niosła wzdętemi...

Z pałacu wychodzi
MEDEA.

Rzuciłam progi domu, korynckie me panie,
By waszej przypadkowo nie uledz naganie.
Pysznymi zwią tu wielu — wiem to —, że od ludzi
Wciąż stronią, zaś człek inny zarzut pychy budzi,
Że ciągle poza domu ścianami wystawa.
A innych wreszcie bliźnich spotyka niesława
I wzgarda za to znowu, że im życie płynie
W spokoju arcygnuśnym, w hańbiącym bezczynie.
Źrenicom świata słuszność jakżeż jest daleka!
Nie zdołał człowiek dotrzeć do serca współczłeka.
A już go nienawidzi, chociaż krzywdy żadnej

Nie doznał, zasię przybysz winien żywot składny
Prowadzić według ustaw gościnnego kraju.
Nie chwalę-ć ja też ludzi, co mają w zwyczaju
Dla samej tylko pychy pogardzać innymi.
Mnie los niespodziewanie pogrążył w olbrzymiej
Niedoli; niczem dla mnie uroki żywota.
Ku śmierci, o me drogie, pcha mnie dziś tęsknota.
Bo ten, w którym złożyłam wszystką moją wiarę,
Najgorszym stał się z ludzi. Za jakąż to karę
Z wszystkiego, co oddycha i myśli na świecie,
Najsroższy los się dostał nieszczęsnej kobiecie?
Małżonka trzeba cennem okupywać wianem,
Naszego ciała władcę — złem to niesłychanem,
Lecz gorszym traf: nie wiada, jakim mąż ten będzie,
Szlachetnym czy też podłym, stanąć bowiem w rzędzie
Rozwódek wstyd to wielki, nie można też męża
Odtrącać! A już darmo umysł się wytęża,
Jeżeli w obcym kraju i pod obcem prawem
Z człowiekiem ma się obcym połączyć niebawem.
Zaiste! trzeba być jej jako prorokinie,
Ażeby módz odgadnąć, azali nie zginie.
Lecz gdy się wszystko dobrze zakończy nareście,
Gdy mąż w tem jarzmie życia chodzi przy niewieście
Godziwie, los to godny zazdrości; gdy zasię
Inaczej ma się sprawa, śmierć li dobrą zda się.
Pozatem, gdy mężowi dolega coś w domu,
Uskarżyć się on przecie może lada komu,
Druhowi, z którym wyrósł, a my, złych katuszy
Doznawszy, musim własnej spowiadać się duszy!
A mówią też, iż życie prowadzim bezpieczne
W komnatce, kiedy oni na zatargi wieczne
Wyruszać muszą w pole, gdzie oszczepy warczą!

O głupcy! Trzykroć wolę ja stanąć pod tarczą,
Niż rodzić choć raz jeden! Ale to się ciebie
Nie tyczy: masz ojczyznę, masz swój dom, w potrzebie
Przyjaciół możesz znaleść, żywota rozkosze
Otworem ci tu stoją... Zato co ja znoszę!
Samotna, bez ojczyzny, zdrady mężowskiemi
Nękana, z obcej ku wam przywiedziona ziemi,
Ni matki, ani brata, ani żadnej siostry,
Do których mi się uciec w mej niedoli ostrej!
To jedno tylko raczcie mi spełnić: jeżeli
Wynajdę jakiś środek na mych krzywdzicieli,
Na męża i na ojca, co mu córkę dawa,
I na nią — jeśli wszystkich zniszczę według prawa,
Wy milczcie!.. Tak, kobieta będzie pełna trwogi
We wszystkiem; tchórz do wojny, z pochew broni srogiej
Nie wyjmie, lecz gdy ślubne zbezczeszczą jej łoże,
Nikt mściwszym ani krwawszym od niej być nie może.

CHÓR.

Uczynię tak, Medeo! choć mi nie dziwota,
Że tobą żądza pomsty i żal taki miota.
Lecz, widzę, Kreon idzie, władca tej dziedziny:
Zapewne jakieś świeże niesie ci nowiny.

Na scenę wchodzi
KREON.

Medeo strasznooka, swą zapalczywością
Małżonka ścigająca! Masz mi się z tą włością
Pożegnać jak najprędzej! Weź swych dzieci dwoje
I ruczaj mi bez zwłoki za granice moje,
Gdyż ja, dzierżyciel prawa, do domu nie wrócę,
Dopóki cię na zawsze z ziem tych nie wyrzucę!

MEDEA.

Ojej! ja nieszczęśliwa! Ach! ginąć tak nagle!
Doszczętnie! Już wrogowie rozpuścili żagle
I niema dla mnie wyjścia! Okrutny manowiec!
Lecz ja, com tyle zniosła, pytam się: Odpowiedz,
Kreonie, za co z swojej wypędzasz mnie ziemi?

KREON.

Obawiam się —- bo pocóż mam się taić z swemi
Obawy? —, że chcesz klęskę sprowadzić na głowę
Mej córki: toć po temu znaki są gotowe!
Przebiegły jest twój umysł, w knowania bogaty,
Podniecon nadto bólem z powodu utraty
Małżonka. Mam też wieści, że myślisz o zgubie
Nas wszystkich, ojca, córki i zięcia... Nie lubię
Wzdyć czekać, aż się groźby wypełnią... Dziś wolę
Zarobić na twą zawiść, niż potem niedolę
Sromotną opłakiwać, zmiękczon twemi łzami.

MEDEA.

Ach! Ach!
Nie pierwszy raz, Kreonie, miej litość nad nami —
W nieszczęście mnie zapędza ma sława. O, radzę,
By człowiek, który w mózgu ma rozumu władzę,
Nie chował swoich dzieci w zbytecznej mądrości...
Bo nie dość, że człowieka, w którym mądrość gości,
O gnuśność obwiniają cni obywatele,
Lecz jeszcze nienawiści mają nazbyt wiele.
Gdy mędrzec się przed głupcem z czemś nowem pochwali,
Otrzyma wnet przydomek pustego mądrali.
A jeśli więcej znaczysz od tych, co mniemanie
O sobie mają wielkie, wnet ci się dostanie
W udziele zawiść tłumu. I mnie się to samej

Zdarzyło, kiedym weszła w tego miasta bramy.
Żem mędrsza, więc też mądrość ma nienawiść budzi:
Dla jednych jestem szorstką, zaś dla innych ludzi
Jam taką czy owaką, tylko dla nikogo
Rozumną. Tak i ty się obawiasz, że srogo
Me serce, o Kreonie, bije przeciw tobie.
Nie lękaj się! Nic złego ja królom nie zrobię.
Bo czemżeś ty mnie skrzywdził? Zabiera mężczyzna
Twą córkę, więc go lubisz; dusza ma się przyzna,
Że mam nienawiść k’niemu — wszak to mój małżonek!
Lecz tyś postąpił mądrze, mówię bez obsłonek,
I żadnej nie uczuję ku tobie zawiści,
Jeżeli ci się wszystko jak najlepiej ziści.
Tak, żeńcie się, weselcie! Tylko mnie w tem mieście
Zostawcie! Chociaż krzywdę mnie, biednej niewieście,
Nie małą wyrządzili, umilknę, jak pono
Przystało zawsze ludziom, których zwyciężono.

KREON.

Łagodnie brzmią twe słowa, lecz powiedzieć mogę,
Że teraz jeszcze większą czuję w sercu trwogę,
Azali coś nie knujesz: teraz mniej ci wierzę,
Niż przedtem. Każdy bowiem łatwiej się ustrzeże
Kobiety popędliwej i takiegoż męża,
Niż milczków... Próżno dziś się twój umysł wytęża:
Uciekaj! Na nic podstęp, wszelkie środki na nic!
Wszak wrogiem jesteś moim! A więc precz z tych granic!

MEDEA.

O nie! Na twe kolana! Na tę pannę młodą!

KREON.

Napróżno tracisz słowa, duszy mej nie zwiodą.

MEDEA.

Wypędzasz mnie, na prośby nie zważając moje?

KREON.

Od ciebie dom mój droższy, o niego ja stoję.

MEDEA.

Jak drogaś ty mi dzisiaj, ojczyzno zdradzona!

KREON.

Po dzieciach i dla mego najdroższa jest łona.

MEDEA.

O jakiemż to dla człeka przekleństwem jest miłość!

KREON.

Ja sądzę, że rozstrzyga tu losów zawiłość.

MEDEA.

Nie spuszczaj z oka sprawców mej krzywdy, o Boże!

KREON.

Szalona! przestań dręczyć, nic ci nie pomoże!

MEDEA.

Dość mękiśmy już znieśli, nie trzeba jej więcej.

KREON.

Czy mam się do mej służby odwołać książęcej?

MEDEA.

Kreonie, nie czyń tego, daj gwałtowi spokój!

KREON.

Dokuczasz, łaski sobie, Medeo, nie rokuj!

MEDEA.

Odejdę, lecz nie o tom ciebie biegać chciała.

KREON.

Więc czemu się ociągasz, ty duszo zuchwała?

MEDEA.

Ten jeden dzień mi pozwól pozostać, o królu,
Bym mogła coś obmyśleć dla dzieci, co w bólu
Zostały i bez środków, gdyż ojciec rodzony
Już przestał dbać o płód swój. W jakie mam je strony
Prowadzić, jeszcze nie wiem. Zlituj się nad niemi,
Boś sam jest przecież ojcem. Wszak litość na ziemi
Być winna! Nie o sobie też myślę, że muszę
Uciekać! Tak to losy dręczą dziś mą duszę.

KREON.

Tyrański duch mi obcy — we mnie on nie gości,
Choć nieraz się zawiodłem na mojej litości,
I dzisiaj również błądzę! Jednak niech się stanie!
Lecz mówię ci, niewiasto: w jutrzejsze zaranie,
Gdy Bóg nad naszym grodem zapali pochodnię,
Jeśli tu jeszcze będziesz, zdeptawszy niegodnie
Mój rozkaz, musisz umrzeć! Zostań, jeśli-ć trzeba,
Dzień jeden! Od nieszczęścia uchronią nas nieba —
Nie spełnisz tego dzisiaj, o czem myślisz w trwodze.

CHÓR.

O biada ci niebodze!
O biada! W tej doli gdzie zwrócisz swe kroki?
Gdzie znajdziesz gościnę, co ból twój głęboki
Uśmierzy? Gdzie kraj ten? Gdzie, powiedz, jest ninie
Ten zbawczy twój próg?

Medeo, na wieki snać jakiś cię bóg
Pogrążył w nieszczęścia głębinie!

MEDEA.

Tak, wszędy mnie ścigają losy coraz krwawsze!
Lecz nie myśl, że tak wszystko zostanie na zawsze.
O, ciężkie grożą losy onej młodej parze
I krewnym jej niemały znój przypadnie w darze.
Czy myślisz żem się k’niemu łasiła daremnie,
A nie, że chęć korzyści i chytrość jest we mnie?
Nie rzekłabym mu słówka ani też rękami
Nie tknęła się rąk jego! Oto jak go mami
Głupota: wypędziwszy mnie z kraju, ten stary
Wyprzedziłby odrazu wszystkie me zamiary,
A teraz, mając dzień ten, spełnię plany swoje
I trupem dziś położę moich wrogów troje —
Zabiję ojca, córkę i męża. Niejedna
Ku temu wiedzie droga, lecz ja nie wiem, biedna,
Na którą wejść mi dzisiaj potrzeba. Czy może
Najlepiej, jeśli ogień pod ich dom podłożę,
Lub, wkradłszy się w sypialnię, wbiję pannie młodej
Ten ostry sztylet w serce? A jeśli zawody
Spotkają mnie, co czynić, przyjaciółki lube?
Jeżeli mnie pochwycą, gdy, knując im zgubę,
Przekroczę próg ich domu? Śmierć mnie wówczas czeka
Na wrogów pośmiewisko! Od tegom daleka!
Nie! droga mnie najprostsza zawiedzie do celu!
Trucizna — oto środek najlepszy śród wielu.
Tak zrobię!
Niech giną!... Ale wówczas gdzie ja znajdę sobie
Przytułek? Jakież miasto, jakiż kraj przygarnie
Nieszczęsną, nie pozwoli mi zginąć tak marnie?

Nie! Niema takich kątów! Więc poczekać trzeba,
Aż jakiś schron bezpieczny ukażą mi nieba,
I chytrze a w milczeniu myśleć nad ich skonem!
Lecz jakiś los mnie pędzi! Z tętnem przyspieszonem
Pochwycę miecz i choćbym tutaj umrzeć miała,
Uprzątnę ich od razu, odważna, zuchwała!
O nie! Na tę królowę, którą z wszystkich bogów
Najwyżej czczę, na świętą strażniczkę mych progów
Domowych, na Hekatę! Nie będą się cieszyć
Ci wszyscy, co tak śmieli mnie tym smutkiem przeszyć!
Na gorycz ślub im zmienię, na cierpień bogactwo!
Nie wyjdzie im na dobre to powinowactwo,
Ta moja dziś ucieczka! A więc dalej! Dalej!
Medeo, wytęż wszystkie swe sztuki! Ze stali
Bądź dzisiaj: najstraszliwszych masz dokonać rzeczy!
Świadomaś swego bolu? Nie, ten pomiot człeczy,
Ten ród Syzyfijczyków i ten związek nowy
Nie będzie dzisiaj szydził z twojej biednej głowy,
Ty córko szlachetnego rodzica, ty plemię
Heliosa! Doświadczona-ś! Przytem, wyznać muszę,
Natura nam kobietom dała słabą duszę,
O cne gdy idzie sprawy, lecz chytrości wiele,
Przewrotne jeśli trzeba przeprowadzić cele.

CHÓR.

Wstecz dzisiaj płyną fale świętych rzek!
Wszystko się zmienia, prawdą stał się kłam,
O zdradach myśli przewrotny dziś człek —
Przysięgom już ufać nie można!
A że chwała mym udziałem dziś się stała,
Chwała zbożna,

Zmianie przekonań zawdzięczać to mam!
Niesławy zgrzyt już dzisiaj kobiety nie straszy.

*

Pradawne pieśni Muz nie będą już
Opiewać więcej białogłowskich zdrad.
Szkoda, że Fojbos, hymnów pan i stróż,
Poskąpił mi śpiewu potęgi!
Gdyby nie to, zanuciłabyś, kobieto,
Na okręgi
O hańbie mężów!... Dużo mógłby świat
Usłyszeć o tej doli i naszej i waszej!..,


∗                    ∗

Przybyłaś w nasze strony, rzuciwszy swój gród!
Miłością szalejąca, prułaś głębie wód,
Podwójne mijając skały.
Dziś puste małżeńskie twe łoże
I oto znów cię za morze
Na nowy, haniebny trud
Nędzne rozkazy wygnały!

*

Czem dziś poręka przysiąg? Z wszech helleńskich stron
Wszelaki wstyd już uciekł, k'niebu uszedł on!
Żadna ojczysta cię niwa
Nie przyjmie w nieszczęściu, a nowa
Włada w tym domu królowa,
Bogatszy snać zbiera plon,
Potężna, nieustępliwa!

Na scenę wchodzi
JAZON.

Nie pierwszy raz to widzę, jakie zło sprowadza
Nieposkromiona gniewów zapalczywych władza.

Wszak ty byłabyś mogła pozostać w tej ziemi,
Posłuszna rozkazowi wielmożów, nie czczemi
Wojując oto słowy, co cię precz stąd pędzą.
Nie myślę ja się wcale liczyć z słów twych nędzą —
Ty gadaj sobie, gadaj, że snać nad Jazona
Gorszego niema człeka! Bądź uszczęśliwiona,
Że po tej przeciw głowie królewskiej obrazie
Skończyło się na samym wygnania rozkazie.
Jam ciągle gniew królewski łagodził, bo chciałem,
Byś mogła tu pozostać. Lecz ty w swem zuchwałem
Szaleństwie wciąż wygrażasz królowi i przeto
Uciekać musisz z kraju. Lecz i dziś, kobieto,
O losy swoich bliskich dbający, przychodzę,
Ażebyś nie ginęła wraz z dziećmi w tej drodze
Wygnańczej, opuszczona i bez środków. Juści
Wygnanie rzecz niemiła... Z oka cię nie spuści
Ma troska, choć wciąż klątwą raczysz mnie złowrogą.

MEDEA.

Ty tchórzu! Bo i czemże obdarzyć cię mogą
Te wargi me, jeżeli nie tchórzostwa mianem?
Przychodzisz ku mnie z sercem, czułością wezbranem,
A wszakże tyś mi wrogiem największym na święcie!
To nie jest wielkoduszność, to nie męstwo przecie
Spoglądać w oczy bliskim, których wprzód skrzywdzono!
Ze wszystkich ludzkich przywar najgorsza jest pono
Bezczelność! Jednak dobrze, iżeś przybył do mnie:
Lżąc ciebie, czuję ulgę, a ty się ogromnie
Uzłościsz, zmuszon słuchać słów tych moich wątku.
Rozpocznę od pierwszego, powiem-ć na początku:
Jam ciebie ocaliła, jak wiedzą mężowie
Helleńscy z statku Argo, co, głowa przy głowie,

Wysłani byli z tobą, kiedyś z ognistymi
Miał zmagać się bykami i posiać olbrzymi
Siew śmierci... Wówczas ręce me ubiły smoka,
Co skarb w swych więżąc kręgach, z bezsennego oka
Nie spuszczał tego skarbu, złocistego runa:
W ten sposób wybawienia zabłysła ci łuna!
Ja sama zaś, zdradziwszy ojca i rodzinę,
Do Jolku peliońskiego przybyłam przez sine
Odmęty, raczej sercu posłuszna, niżeli
Mózgowi, na śmiertelnej wraz też legł pościeli
Pelias z rąk swych córek za moją poradą,
Że ty już mogłeś zerwać z wszelką trwogą... Zdradą
Odpłacasz mi dziś za to, ty człeku przepodły:
Choć dzietny-ś, do świeżego cię łoża powiodły
Twe chuci; gdybyś nie miał dzieciątek, być może,
Pojęłabym, że inne ciągnęło cię łoże.
Przysięgę podeptałeś i nie wierząc, zda się,
Że jeszcze są bogowie ci sami, co w czasie
Dawniejszym mieli władzę, myślisz, że dziś nowe
Panują w święcie prawa: tak mniemasz, swą głowę
Zdradziecko odwróciwszy odemnie!... Ty prawa
Ma ręko, wy kolana, których się plugawa
Dłoń jego dotykała tak często! Daremnie!
Dziś zawiódł me nadzieje! Ale chęć jest we mnie
Pomówić teraz z tobą jako z przyjacielem.
Ja-ć wiem, że nie uraczysz żadnem mnie weselem,
Lecz pytam — byś pokazał, jakimś jest człowiekiem:
Przytułku w jakiem gnieździe mam szukać dalekiem?
W ojcowski dom się zwrócić w tej strasznej potrzebie?
Do kraju rodzinnego, który tak dla ciebie
Zdradziłam? Czy do biednych córek Peliasa?
Przyjęłyby mnie pięknie! Na tom ja nie łasa,

Ich ojca morderczyni! Tak jest z moją sprawą!
Przyjaciół nie mam w domu, bom-ci krzywdę krwawą
Tym wszystkim wyrządziła z miłości ku tobie,
Dla których winnam była mieć serce! Cóż zrobię?
Dziś wszyscy mi wrogami! Za to przed innemi
Niewiasty wyróżniłeś mnie w helleńskiej ziemi!
Przedziwnie zacny mąż to, który się nie boi
Wyganiać swej małżonki, kazać żonie swojej
Żyć w wielkiem opuszczeniu ach! razem z dziecięty
Biednemi! O ty dolo! O losie przeklęty!
Tak, zaszczyt to jest wielki, jeżeli pan młody
Samopas puszcza dzieci na głody i chłody
I tę, co ocaliła mu życie! O Boże!
Dla czego dzięki tobie świat odróżnić może
Od złota sztukę miedzi, a przecz się nie płoni
Znak cnoty czy podłości na człowieka skroni?!

CHÓR.

Zawzięty gniew się wszczyna, straszny, nieukojny,
Gdy między przyjaciółmi przychodzi do wojny.

JAZON.

Snać nie złym trza być mówcą, lub raczej jak łodzi
Kierownik przeroztropny, co śród fal powodzi
Ze zwiniętymi płynie żaglami, by można
Wczas schronić się do portu, kobieto bezbożna,
Przed burzą złą języka, którym mielesz, w górę
Wynosząc swe zasługi. W owe dni ponure,
Zda mi się, z pośród bogów i ludzi jedynie
Kiprydzie zawdzięczałem, że się na głębinie
Ma barka utrzymała. Rozum w głowie twojej
Przebystry, ale w gniew się twa warga uzbroi,
Gdy powiem-ć, jak Eros-a nieuchronne strzały

Ratować mnie z nieszczęścia tobie przykazały.
Lecz tego nazbyt ściśle ja, widzisz, nie biorę:
Ratunek, tak czy owak, przyszedł w samą porę.
Zaś więcej, niźli całe moje ocalenie,
Dostałaś ty odemnie, jak zaraz nadmienię
Nasamprzód w miejsce ziemi barbarzyńskiej, kraje
Helleńskie zamieszkujesz, poznałaś zwyczaje
I prawa, których słuchasz, zamiast samowoli
Ulegać. Każdy Greczyn wie, żeś mądra. Roli
Kolchidzkiej się trzymając, gdzieś na krańcach świata,
Nie byłabyś przenigdy w sławę tę bogata.
Nie chciałaby mieć złota w domu moja dusza
Ni słodszych śpiewać pieśni, niż pieśń Orfeusza,
Jeżeliby nie miała skosztować słodyczy
Cnej sławy. Tyle, widzisz, co się mnie dotyczy —
Boś ty dziś wywołała ten bój na języki.
Lecz jeśli chcesz mi czynić do związków przytyki
Królewskich, to, po pierwsze, wiedz, żem tu rozumnie
Postąpił i z rozwagą: powtóre, że u mnie
Nie znajdzie nikt zawiści do ciebie i dzieci.
Posłuchaj: gdym tu przybył z iolkijskich śmieci,
Niejedną wlokąc klęskę za sobą — odpowiedz,
Czy mogłem większe szczęście, banita-wędrowiec,
Napotkać, niż małżeństwem związać się z królewną?
Nie! Tobą ja przesycon nie byłem, bądź pewną.
Nie miałem-ci też chuci k’nowej młodej pannie
I dzieci-m też nie myślał płodzić nieustannie —
Wystarczą, którem spłodził, kocham je i więcej
Nie pragnę. Szło mi o to, by ślub ten książęcy
Przysporzył nam dobytku i sławy, boć przecie
Wiadomo, że ubogim i najlepszy w świecie
Przyjaciel lubi z drogi uchodzić. Pozatem

Pragnąłem godnie synów wychować i bratem
Obdarzyć ich niejednym, zespolić dla sławy
I szczęścia mego rodu... To powód jest prawy!
Ty dzieci masz już dosyć, a ja chciałbym dzięki
Tym, które się narodzą, żywot stworzyć miękki
Dla tych, co już spłodzone. Złe-li to zamiary?
I ty byś też mówiła inaczej, lecz jary
Zazdrości żre cię ogień. Ot, jakie jesteście
Na świecie wy kobiety! Jeżeli niewieście
Nie skłóci nic spokoju w sypialni, szczęśliwe
Czujecie się nad wyraz, lecz jeśli na niwę
Małżeńską spadnie burza, wrogiem wam tej chwili
To wszystko, co nam życie upiększa i mili.
Przecz dzieci mieć nie można bez kobiet?! O wtedy
Nie byłoby śród ludzi tyle klęsk i biedy.

CHÓR.

Kwieciścieś wypowiedział swe słowa, Jazonie!
Lecz mnie się dziś wydaje, że — wbrew twej obronie —
Nie słusznie na małżonce popełniłeś zdradę,

MEDEA.

W niejednem ja się różnię z niejednym! Więc kładę
I dzisiaj na to wagę, że najsroższej plagi
Wart zbrodniarz, umiejący swój postępek nagi
Owijać w kwiecistości. Bo jeśli ktoś umie
Grzech stroić w piękne słówka, to w podłym rozumie
Rzecz spełni najpodlejszą. Więc i ty się ze mną
Pustemi nie baw słowy — twa troska daremną:
Pobiję cię odrazu. Działając, jak każe
Szlachetność, przecz o swoimś nie doniósł zamiarze
Mnie, żonie, tylko ślub ten swój zawierasz skrycie?

JAZON.

O, ładnie-byś mi wówczas umiliła życie,
Jeżelibym ci wyznał! Wszakże i dziś jeszcze
Sił nie masz, by poskromić swego gniewu dreszcze.

MEDEA.

Nie o to ci chodziło... Myślisz: w późne lata
Nie sławnie żyć z małżonką gdzieś z cudzego świata.

JAZON.

O nie! Nie o kobietę szło mi, gdym do córy
Królewskiej szedł w zaloty... Mówię-ć poraz wtóry:
Dopomódz chciałem tobie i królewskie dzieci
Spokrewnić z twemi dziećmi. Ta niech chwała świeci
W mym domu! To ma rodu mego być podporą!

MEDEA.

A na cóż mi dobytek, od którego chorą
Ma dusza? Na cóż szczęście, które mnie nie krzepi?

JAZON.

Czy wiesz, jak ci postąpić najmądrzej, najlepiej?
Gorzkości nie czuj w dobrem i nie wołaj »biada«!
Jeżeli ci się żywot szczęśliwie układa.

MEDEA.

Drwij sobie, masz przytułek, a ja dzisiaj jeszcze
Mam pójść, wygnana z miasta, na losy złowieszcze.

JAZON.

Nikt inny, tylko sama winnaś jest swej zguby.

MEDEA.

Zdradziłam cię, innymi pociągnięta śluby?

JAZON.

Bluźniercze rzucasz klątwy na królewskie ściany.

MEDEA.

Być klątwą twego domu snać mi los jest dany.

JAZON.

Nie będę się już spierał. Lecz jeżeli mogę
I tobie czemś usłużyć i dzieciom na drogę,
Mów! hojnie cię obdarzy ma ręka! A dalej,
Zlecenia do przyjaciół dam, by cię witali
Przyjaźnie. Gdy i tego nie zechcesz, zaiste!
Dowody bezrozumu dasz mi oczywiste!
Najlepiej gniew poskromić — większy zysk w tem będzie.

MEDEA.

Twych druhów gościnności w żadnym nie chcę względzie!
Nic z ręki twej nie wezmę. Wiadomo dokoła,
Że łaska złych nikomu szczęścia dać nie zdoła.

JAZON.

A zatem wielkich bogów wzywam tu na świadki,
Że wszystko chcę uczynić dla dzieci i matki,
Lecz ty odtrącasz dobro z pychy! W tej potrzebie
Odpędzasz przyjacioły. Tem gorzej dla ciebie.

MEDEA.

Idź, idź! Tęsknota rwie cię do wybranki świeżej...
Za długoś tu już bawił! Spieszyć się należy!
Idź, żeń się! Ale czasy z bożą przyjdą wolą,
Że mocno cię te śluby niewczesne zabolą!

CHÓR.

Jeżeli miłość granice przekracza,
Mąż nie zdobywa ni sławy ni siły.
Nikt jednak z niebian nie jest równie miły,
Jak Kiprys, gdy trzyma się w mierze.
O królowo,

K’tobie idzie moje słowo —
Błagam szczerze,
By mi rany
Nie zadawał wykąpany
W skrach tęsknoty
Nieuchronny bełt twój złoty.

*

Oby wstydliwość, najdroższy dar bogów,
Była mi zawsze osłoną w mej drodze!
W kłótnie i zwady niechaj-że mnie srodze
Nie wtrąca Kiprys zajadła —
Z cudzą żoną
Nie chcę ja być powaśnioną!
W ludzi stadła
Niech jej władza
Złych zamętów nie wprowadza,
Cna bogini
Niech śród małżeństw zgodę czyni.

∗                    ∗

O kraju, o domie ty mój!
Jakoż mi rzucać wasz próg,
By błąkać się bez rady wśród nieznanych dróg.
Na krwawy skazana znój!
Śmierć raczej poniosę, gdy mi każe Bóg
Dożyć tej doli!
Ach! nic tak nie boli,
Jak to, jeśli trzeba —
O nieba! —
Utracić ojczysty swój brzeg!

*

Wiem sama o tem, o wiem
I zbędna mi wieść z cudzych warg:

Gród żaden, żaden człowiek nie słuchał twych skarg,
Gdyś z strasznem spotkała się złem.
Niech ginie bez śladu, kto nie chcąc na bark
Brać losów współludzi,
Litości nie wzbudzi
W swem sercu przegłuchem:
O! druhem
Nie będzie mi nigdy ten człek.

Zjawia się
AJGEUS.

Medeo, witaj-że mi! Nigdy pozdrowienia
Szczerszego z swoim bliskim bliski nie zamienia!

MEDEA.

I ty mi również witaj, synu Pandiona,
Ajgeju! Skąd cię wiedzie twa stopa strudzona?

AJGEUS.

Z Fojbosa proroczego powracam przybytku.

MEDEA.

Do pępka-ś ziemi chodził dla swego pożytku?

AJGEUS.

Dowiedzieć się pragnąłem, czy będę miał dzieci.

MEDEA.

O rety! Więc bez dziatek ten ci żywot leci?

AJGEUS.

Potomstwa mi nie dały zarządzenia boże.

MEDEA.

Bezżennyś, czy małżeńskie już posiadasz łoże?

AJGEUS.

Nie mogę rzec, bym w jarzmie małżeńskiem nie chodził.

MEDEA.

I cóż ci w sprawie dziatek bóg Fojbos wywodził?

AJGEUS.

Zbyt mądrze, by to człowiek mógł pojąć niezwłocznie.

MEDEA.

Czyż godzi nam się poznać tę boską wyrocznię?

AJGEUS.

I owszem, wszakże mądra potrzebna mi rada.

MEDEA.

Więc powiedz mi, jeżeli mówić ci wypada.

AJGEUS.

Rzekł, abym nie otwierał przed czasem wątora —

MEDEA.

A kiedyż ma nastąpić odpowiednia pora?

AJGEUS.

Gdy znów do ojczystego powrócę ogniska.

MEDEA.

A poco cię przygnała tu głąb morza śliska?

AJGEUS.

Pitteusz ponoć władcą jest w trojzeńskiej ziemi —

MEDEA.

Pelopsa syn, z myślami człek przepobożnemi.

AJGEUS.

Podzielić się z nim pragnę tą bożą zagadką.

MEDEA.

Człek mądry i znajomość ma w tych sprawach rzadką.

AJGEUS.

Najdroższy on jest dla mnie z wszystkich współrycerzy.

MEDEA.

Niech spełni ci się wszystko, na czem ci zależy.

AJGEUS.

Przecz zblakło twoje oko? Przecz twe lico zbladło?

MEDEA.

Niż mój, gorszego męża niema żadne stadło.

AJGEUS.

Co mówisz? Racz się jaśniej wyrazić, o miła.

MEDEA.

On, Jazon, mnie pokrzywdził, choć go-m nie skrzywdziła.

AJGEUS.

Opowiedzże dokładniej, cóż takiego czyni?

MEDEA.

W mym domu druga przy mnie włada gospodyni.

AJGEUS.

Na taką-ż by się zdobył nieprawość? Na Boga

MEDEA.

Tak, wzgardził mną, choć przedtem byłam mu przedroga.

AJGEUS.

Przesycił się twem łożem i pokochał inną?

MEDEA.

Pokochał przenamiętnie! Zdradził mnie, niewinną.

AJGEUS.

Więc niechże sobie idzie, jeśli tak jest podły.

MEDEA.

Do możnej krwi królewskiej chucie go zawiodły.

AJGEUS.

Któż daje mu swą córkę? wyjaw-że nareście.

MEDEA.

Sam Kreon, ten, co królem jest w korynckiem mieście.

AJGEUS.

Pojmuję, że narzekasz. Gorzką masz godzinę.

MEDEA.

Ponadto, wyrzucają mnie stąd precz!... Ach ginę!

AJGEUS.

I cóż mi znowu mówisz, ty biedna niewiasto!

MEDEA.

Opuścić każe Kreon to korynckie miasto.

AJGEUS.

Cóż mówi na to Jazon? Ha! tego nie chwalę.

MEDEA.

Gdy sądzić go po słowach, nie godzi się wcale.
Naprawdę rad jest temu. O, na twoją brodę,
Na twoje te kolana! Zrozum że mą szkodę,
Ulituj się, ulituj i mnie nieszczęśliwej
Nie pozwól ginąć marnie, bez domu, bez niwy
Ojczystej! Weź mnie k'sobie, zawiedź mnie w swe progi,

A będziesz miał zapłatę: dzieci zastęp mnogi
Nagrodzi twoją miłość, będziesz aż do grobu
Szczęśliwy! Ani nie wiesz, coś znalazł! Sposobu
Świadoma, widzisz, jestem, aby się bez miary
Rozrosło twoje plemię. To sprawią me czary.

AJGEUS.

Wypełnić twoją wolę nie trudno mi będzie,
Kobieto! Bo nasamprzód mam bóstwa na względzie,
Następnie, że się dzieci, jak mówisz, porodzą,
A właśnie w to me chęci najgorętsze godzą.
Rzecz tak się ma: Gdy osiąść zechcesz w mojej ziemi
Gościnnie cię rękami przyjmę otwartemi.
Lecz to ci zapowiadam: sam cię z tej krainy
Nie myślę wyprowadzać; skoro, bez mej winy,
Zawitasz własnowolnie do mojego domu,
Przytułku ci użyczę, nie wydam nikomu
Więc sama racz swe kroki zwrócić z tego grodu,
Obrażać gospodarzy ja nie mam powodu.

MEDEA.

Tak będzie... Przecież tylko naonczas nie dojmie
Zły los mi, jeśli pewną zechcesz dać rękojmię.

AJGEUS.

Nie ufasz mi? Lub powiedz, na coś jaszcze łasa?

MEDEA.

Bynajmniej. Tylko wrogiem jest mi dom Peljasa
I Kreon. Gdybyś raczył związać się przysięgą,
To nie dałbyś mnie porwać z swej ziemi. Mam tęgą
Obronę w przyrzeczeniu twem w obliczu bogów:
Inaczej, gotów jesteś uledz moich wrogów

Przyjaźnym, słodkim słowom. Na tem się zasadza
Ma prośba: u mnie słabość, u nich można władza.

AJGEUS.

Przezornie to układasz, przemądrze, prawdziwie!
Gdy trzeba to uczynić, ja się nie sprzeciwię.
I dla mnie najbezpieczniej będzie, gdy w tej sprawie
Odwołam się do przysiąg: i ciebie tem zbawię
I siebie... Wymień bóstwa, na które mam składać.

MEDEA.

Na Ziemię i na Słońce, mojego pradziada-ć,
Przysięgnij i na wszystkie inne moce nieba.

AJGEUS.

Mów, czego mam zaniechać, a co spełnić trzeba?

MEDEA.

Że z ziemi swej mnie w żaden nie wypędzisz sposób,
A także, gdyby która z nieprzyjaznych osób
Zechciała mnie z niej porwać, wytrwasz w tem do końca.

AJGEUS.

Przysięgam ci na Ziemię i na światłość Słońca
I wszystkie inne bóstwa, że dotrzymam wiary.

MEDEA.

A jeśli nie dotrzymasz, jakiejś godzien kary?

AJGEUS.

Tej, która zawsze spada na wszystkie bluźnierce.

MEDEA.

Szczęśliwej zatem drogi... Raduje się serce,
Że tak się to układa. Udam się ku tobie,
Gdy wszystko, co zamyślam, jak najlepiej zrobię.

CHÓR.

Więc niechże syn Mai prowadzi cię w dom
I mocy niech doda szlachetnym twym tchom,
Byś spełnił swe chęci! Ja zasię w pamięci
Mieć będę to wciąż,
Iżeś czcigodny jest mąż!

Ajgeus wychodzi.
MEDEA.

O Zeusie, i ty, Dike, płodzie Zeusowy,
I Światło ty słoneczne! Teraz, białogłowy
Me lube, swoich wszystkich nieprzyjaciół zmogę,
Albowiem na właściwą wstąpiłam już drogę.
Nadzieję mam, iż zemsty już nie ujdą mojej,
W najgorszej oto chwili człowiek za mną stoi,
Co plany me do portu powiedzie bez zdrady.
O brzeg się ten zahaczę, do grodu Pallady,
Do twierdzy jej przybywszy. Teraz jam gotowa
Wyłuszczyć wam swój zamysł — nie wesołe słowa!
Służebną którąś poślę i wezwę Jazona,
By stanął tu przedemną. Wówczas go przekona
Łagodna moja warga — gdy spojrzy mi w oczy —,
Że wszystko dobrze zrobił, że gdy się jednoczy
W małżeństwo z córką króla, czyni to rozumnie
I zacnie, chociaż przez to ból się rodzi u mnie,
Że sprawa weźmie obrót szczęśliwy... A dalej
Poproszę, iżby dzieci stąd nie wypędzali,
Nie iżbym je zostawić chciała tu na zawsze
Na moich nieprzyjaciół szyderstwo najkrwawsze —
Nie!... Chytrze pragnę zgładzić tę królewską córę!
Swe syny poszlę do niej, ażeby niektóre
Zanieśli jej podarki: wianek szczerozłoty

I suknię delikatnej, niezwykłej roboty
Wraz z prośbą, by nie dała wyganiać biedactwa...
Gdy ciało swe w te cenne przystroi bogactwa.
Wraz umrze, a z nią każdy kto się tej królewny
Tknąć zechce. Taki bowiem będzie jad przepewny
W kosztownej tej posyłce. Tutaj, skończyć muszę,
Nie powiem, jaka zgroza przenika mą duszę
Na to, co mam wypełnić, a co mnie na ćwierci
Dziś szarpie! Własne dzieci zabiję! Od śmierci
Nikt zbawić ich nie zdoła. A kiedy tak zniszczę
Jazona dom, korynckie porzucę grodziszcze,
Ucieknę precz od mordu mych najdroższych dziatek,
Spełniwszy tę okropność! Nie chcę na ostatek
Być wrogów pośmiewiskiem... Pozbawiona domu,
Precz pójdę, przyjaciółki! Komu-ż żyć mam, komu?!
Ojczyzna dziś mi obca, zbrakło mi schroniska,
Gdzie mogłabym się uciec, tej śmiertelnej bliska
Rozpaczy!... Pierwszy grzech mój był wówczas, gdy, siła
Ufając słowom Greka, ojczyste-m rzuciła
Domostwo! On mi za to zapłaci! Albowiem
Nie spotka się już nigdy z swoich synów zdrowiem
I życiem. A i pani jemu poręczona
Nie może go obdarzyć płodem swego łona:
Zła, zginie z złej trucizny!... O nie myślcie o mnie,
Żem słaba jest niewiasta, tchórzliwa ogromnie,
Że się do gnuśnych liczę i że spokój lubię:
Dla dobrych jam ku szczęściu, dla podłych ku zgubie:
Człek tylko mnie podobien wart największej chwały.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Gdy wszystkie mi zamysły twe usta wyznały,

Chcę być ci pożyteczną i dlatego radzę
Dać spokój, wszak obrażasz ludzkich ustaw władzę.

MEDEA.

Nie mogę! Jednak tobie przebaczam, wiem przecie,
Żeś nigdy tyle złego nie zniosła na świecie.

CHÓR.

By zgładzić własne dzieci, twa myśl się wytęża?

MEDEA.

W ten sposób ja najsilniej ugodzę w pierś męża.

CHÓR.

Ze wszystkich kobiet będziesz wówczas najbiedniejsza.

MEDEA.

Idź sobie! Na nic zda się twa mowa dzisiejsza.

(Do piastunki)

Ty spiesz się i Jazona przywiedź mi tej chwili.
Posługi najwierniejsze ty spełniasz najmilej.
A milcz — to moja prośba! Zważać będziesz na nią,
Jeżeliś jest kobietą i kochasz swą panią.

CHÓR.

O rodzie Erechtejowy, z szczęścia dawnego znan,
Wieczystych bogów plemię,
Zamieszkujące tę ziemię,
Przesławnej mądrości kraj!
O ty, co depcesz łan,
W błękitny zatopion maj,
Te błonia,
Gdzie dziewięć onych świętych, pierydzkich Muz
Jasna zrodziła Harmonja:

*

Kiprys czerpała pono z Kefizu twego fal
Kryniczne, słodkie zdroje
I potem we włosy swoje
Wplótłszy pęk wonnych róż,
Z łagodnym szła wiewem w dal
I słała-ć, mądrości stróż,
Eroty,
Przemyślne towarzysze wszelkich wiedz i sztuk,
Sprężyny wszelakiej cnoty.


∗                    ∗

O jakżeż cię przyjmie ten gród.
Ta ziemia świętych rzek,
Gdzie świętym jest każdy człek —
Ciebie, coś synów swych krwią
Zmazana?
To ginie — bacz! — własny twój płód!
To mord własnych dzieci — o bacz!
K’tobie się zwraca nasz płacz,
Obejmujemy-ć kolana:
Nie morduj, o nie bądź tak złą!

*

Skąd męstwa nabierzesz, ach! mów!,
Aby uzbroić swą dłoń
I serce — o broń się, broń! —
Na ten okrutny czyn?
Azali
Nie zbraknie potrzebnych ci tchów?
Czy możesz tak patrzeć bez łez
Na dzieci rodzonych zły kres?

Czy litość cię nie powali,
Gdy błagać cię będzie twój syn?

Na scenę wchodzi
JAZON.

Wezwałaś mnie i jestem. Choć puściłaś wodze
Swym gniewom zapalczywym przeciw mnie, przychodzę
Wysłuchać, co mi jeszcze rzekną twoje usta.

MEDEA.

Jazonie! Ma poprzednia mowa była pusta,
Ty wybacz mi! A zresztą godzi się odemnie
I złość mą przyjąć chętnie, jeżeli wzajemnie
Tak dużo myśmy sobie świadczyli dobrego.
Ja chcę się upamiętać. Pytam się, dla czego
Mam szaleć, nędzna dziewka, przeciw tym, co szczerze
Życzliwi są mym losom? Skąd się złość ta bierze
Na władzcę tego kraju i na mego męża,
Co wszystkie swoje siły li dla mnie wytęża?
Co dzieciom moim dolę chcąc zgotować pewną,
Zamyśla dać im braci, żeniąc się z królewną?
Nie zbędęż ja się gniewu, gdy mnie szczęściem darzą
Bogowie? Po cóż chodzę z bolejącą twarzą?
Azali nie mam dzieci? I któż mi zostanie
Z przyjaciół, gdy się sama skażę na wygnanie?
To wszystko rozważywszy, widzę, jak bez celu
Był gniew mój i ma skarga! Teraz nie dość wielu
Nie mogę znać wyrazów, aby należycie
Pochwalić twe zamiary! Wiem: o naszym bycie
Myślałeś w tem małżeństwie! Więc czemuż ja raczej
Nie oddam się uciesze, miast ginąć z rozpaczy?
Przecz niema mnie przy łożu twej małżonki nowej?
Przecz stroić nie pomagam jej nadobnej głowy?

Że takie my jesteśmy, nie inne, nie biorę
Bynajmniej tego za złe, lecz powiem ci w porę,
Byś w złem się tem nie równał i w niemądry sposób
Nie toczył walki z mózgiem niezbyt mądrych osób.
O dzieci, dzieci, chodźcie! Rzućcie domu progi,
Przybliżcie się, patrzajcie: to wasz ojciec drogi!
Powitać trzeba ojca, uściskać wraz ze mną,
Przemówić choć słóweczko, rzucić nieprzyjemną
Tę niechęć, tę nieprzyjaźń! Już się wasza matka
Zgodziła z nim, już spokój będzie do ostatka
Panował między nami! Cóż go skłócić może?
Pochwyćcie tę prawicę ojcowską!

(Na stronie)

O Boże!
Gdy sobie dziś pomyślę o tem, że tak muszę
Ukrywać, co tak szarpie tę mą biedną duszę!  —  —
O dzieci, moje dzieci! Długo-ż wy będziecie
Wyciągać ku mnie rączki? O ja na tym świecie
Kobieta najnędzniejsza! Zalewam się łzami
I jestem pełna trwogi! Późno między nami —
Pomiędzy mną a ojcem — nastąpiła zgoda,
Dla tego w łzach dziś tonie moich lic uroda.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I mnie z pod moich powiek jasne ciekną ślozy.
Bodajby dzień nie nadszedł jeszcze większej grozy!

JAZON.

To-ć chwalę ci, niewiasto, tamtego nie ganię.
Bo słuszne jest kobiety gorzkie narzekanie
Na męża, który chyłkiem do swego ogniska
Wprowadza drugą żonę. Lecz już się nie ciska
Twe serce w pustym gniewie. Zwycięztwo-ś nareście

Odniosła, jak przystało rozumnej niewieście,
Nad sobą! A wy, dzieci: już same niebiosy
Raczyły tu zarządzić, że o wasze losy
Zatroszczył się wasz ojciec godziwie: na przedzie
Staniecie śród Koryntian, tak wam się powiedzie
Przy braciach. Więc rośnijcie! Wszystkie inne sprawy
Na oku ma wasz ojciec i sam Bóg łaskawy,
Obyście do męzkości dobiegli wesołej
I poszli na zwycięzki bój z nieprzyjacioły!

(Do Medei)

Dlaczego toniesz we łzach? Czemu lico blade
Odwracasz znów odemnie? Odpychasz mą radę?
Dlaczego nie przyjmujesz moich słów radośnie?

MEDEA.

O dzieciach pomyślałam, przeto żal mój rośnie.

JAZON.

Ja zajmę się już niemi... Czemu płakać? Czemu?

MEDEA.

Przestanę się już troskać, ufam słowu twemu.

JAZON.

Dlaczego jednak z oczu płyną łzy ci słone?

MEDEA.

Kobiety myśmy słabe i do łez stworzone,
Jam przecież je zrodziła. Kiedyś wspomniał dzieci,
Myślałam, czy naprawdę szczęście im zaświeci,
Którego pragniesz dla nich. Z naszej dziś rozmowy
Wiem jedno, a zaś drugie wyznać ci gotowy
Mój umysł — racz posłuchać: jeśli mnie wypędza
Z tej ziemi rozkaz króla, widzi to ma nędza,

Że dla mnie tak najlepiej, nie myślę stać w drodze
I tobie i królowi. Sama się z tem godzę,
Że, pozostawszy tutaj, twojegobym domu
Zawadą przecież była, a tak zaś nikomu
Przeszkadzać już nie będę: uciekam więc sama,
Niech za mną dobrowolnie zamyka się brama
Koryntu! Lecz byś dzieci wychował, Kreonta
Racz prosić, by ich z tego nie wypędzał kąta.

JAZON.

Obawiam się, czy zechce. Lecz spróbować można.

MEDEA.

Więc niech się raczy udać twa małżonka zbożna
Do ojca, iżby dzieci nie wypędzał z kraju.

JAZON.

I owszem... Mam tę wiarę, że, kobiet zwyczaju
Trzymając się, mej prośbie nie odmówi ona.

MEDEA.

Ma pomoc przy tem wszystkiem jest ci zapewniona.
Podarki jej posyłam kosztowne bez miary —
Kto kiedy na tej ziemi widział takie dary? —:
Przepiękny płaszcz weselny i wian szczerozłoty
Podadzą jej me dzieci. Niechże te klejnoty
Natychmiast kto przyniesie — trza wydać rozkazy...
Nie raz się uraduje, nie! Po tysiąc razy
Szczęśliwą będzie owa niewiasta, co w tobie
Najdzielniejszego męża znalazłszy, w ozdobie
Bezcennej chodzić będzie, którą na swe wnuki
Rad przelał ojciec ojca, sam Helios, dopóki
Żyć będzie nasze plemię... Weźcie to, dziecięta

I idźcie z tem do księżnej. Radością przejęta,
Dar ujrzy niepośledni, przegodny podzięki.

(Służba przyniosła tymczasem podarki).
JAZON.

Dla czego, nierozumna, wypuszczasz to z ręki?
Czy niema dosyć sukien w jej królewskim domu?
Czy niema dosyć złota? Nie dawaj nikomu,
Zatrzymaj to! Jeżelim wart przed jej obliczem
Cośkolwiek i bez tego nie odejdę z niczem.

MEDEA.

Daj spokój! Podarunki są i bogom miłe.
Niż ludzkich słów tysiące, stokroć większą siłę
Ma złoto... Przy niej szczęście, nasza to królowa,
Bóg sprzyja jej zamiarom. Ja jestem gotowa
Nietylko oddać złoto, lecz życie poświęcę,
By dzieci na obczyźnie nie ginęły w męce.
Więc idźcie w dom bogaty tej małżonki świeżej
Ojcowskiej, a mej pani, i, jak się należy,
Błagajcie ją, podając ten płaszcz i to złoto,
By was nie wypędzano... Głównie idzie o to,
Ażeby własnoręcznie dary te przyjęła.
Spieszcie się i wnet sprawę zdajcie z swego dzieła.

CHÓR.

Nie mam już żadnej nadziei, by mogły żyć te dziecięta,
Śmierć nieuchronna je czeka, śmierć pewna,
I ona, nieszczęsna królewna,
Kosztownej przerada ozdobie.
Koniec zgotuje sobie
Straszliwy:
Na jasne swoje sploty

Śmiertelny podarek złoty
Rękoma położy własnemi.

*

Snać się nie oprze pokusie! Urokiem darów przejęta,
W płaszcz się i wieniec złocisty przystroi
I do śmiertelnych podwoi
Na wieczne pospieszy śluby —
Już nie uniknie zguby!
Przedziwy!
Sieć zastawiona zdradnie,
Ona do sieci tej wpadnie,
Zejdzie do Hadu podziemi!

∗                    ∗

I ty, o nieszczęśniku, zięciu naszego pana,
Bezwiednie swe dzieci
I dziewkę narzeczoną,
Co miała być ci żoną,
W śmiertelne zapędzasz sieci —
Snać dola ci twoja nieznana!

*

A także i twoja boleść okrywa mnie żałobą,
Ty matko-nieboże,
Co chcesz mordować syny,
Albowiem twój jedyny
Inne już wybrał łoże,
Niegodnie wzgardziwszy tobą.

Na scenę wchodzi
PIASTUN.

Kniahini, dzieciom twoim nie grozi wygnanie,
Królewna rada wzięła podarki. Nastanie
Dla synów twoich spokój. Wszystko złe przeminie.

MEDEA.

Ach!

PIASTUN.

Dla czego wzdychasz, pani, w tej szczęsnej godzinie?
Przecz lice znów odwracacz, nie chcesz mówić ze mną,
Miast chętnem przyjąć sercem wiadomość przyjemną?

MEDEA.

O jej!

PIASTUN.

Niezgodne to są jęki z tem, co ci przynoszę.

MEDEA.

Ojej! Ojej!

PIASTUN.

Myślałem, że sprawię-ć rozkosze —
Czy może wieściom moim nie bardzoś jest rada?

MEDEA.

Przyniosłeś, coś miał przynieść. Lżyć cię nie wypada.

PIASTUN.

Więc czemu spuszczasz oczy, łez wylewasz zdroje?

MEDEA.

Tak musi być, mój stary! Bóg i serce moje
Sprawiają, że tak czynię dziś, a nie inaczej.

PIASTUN.

Przez dzieci w dom ty wrócisz, pozbądź się rozpaczy!

MEDEA.

Lecz inni już nie wrócą! O jakaż ja biedna!

PIASTUN.

Dzieciątek pozbawiona nie ty sama jedna,
Nie godzi się na los swój narzekać nikomu.

MEDEA.

I ja narzekać nie chcę. Powracaj do domu,
O dzieciach miej staranie, jak zwykle... O dzieci,
O dzieci moje drogie! Jak ten żywot leci,
Dom macie, macie miasto, w którem żyć wypadnie
Bez matki, opuszczonej, wygnanej tak zdradnie,
Bez matki, co w świat idzie, zanim się do syta
Nacieszyć mogła wami, ach! zanim, okryta
Radością, zaścieliła weselne wam łoże,
W strój ślubny przyoblekła narzeczone hoże
I zanim uroczyste poniosła wam świece!
Dla czego tak stwardniało me serce kobiece?
Daremnie-m was chowała, daremnie cierpiała,
Daremna, lube dzieci, moja troska cała,
Daremny ból okrutny, kiedym was rodziła!
W mem sercu rosła wiara, nadzieja przemiła,
Że wy mnie pielęgnować będziecie w starości,
Że ręce wasze zacnie pogrzebią me kości —
Zawiści godne losy!... Teraz już przepadła
Na wieki słodka troska! Innego dziś jadła
Skosztuję! Pozbawiona was, o dzieci lube,
Żywić się będę smutkiem, skazana na zgubę.
I was już od tej chwili inne czeka życie —
Przenigdy wy swej matki już nie zobaczycie
Miłemi oczętami! Czemu tak ogromnie
Wpijacie się tym wzrokiem? Czemu się tak do mnie
Śmiejecie tym ostatnim uśmiechem? O rety!
Co czynić?! Jak postąpić?! Poradźcie, kobiety!

Spojrzawszy w te ich jasne źrenice, od razu
Straciłam wszelkie męstwo! Ach! Nie jestem z głazu!
Ja tego nie uczynię! Żegnajcie na wieki,
Me plany! Ja was, dzieci, wezmę w kraj daleki
Ze sobą! Na cóż ojcu dokuczyć mi trzeba?
Czy na to, bym po dwakroć cierpiała? O nieba!
Precz dawne me zamysły! Jednak czyż dopuszczę,
By miano szydzić ze mnie, żem swych wrogów tłuszczę
Puściła tak bez kary? Niechże się nie boi
Me serce! Wstyd i hańba, żem do duszy swojej
Dać mogła przystęp słowom tak miękkim! Przestanę
Być tchórzem! Idźcie do dom, dziateczki kochane!
A komu się wydaje, że przy tej ofierze
Nie może być obecnym, niech się precz zabierze!
Nie! Litość ręki mojej przekupić nie zdoła!
Ach! Ach!
A jednak, jednak, duszo, daj spokój!... Wesoła
Snać będzie nasza dola, gdy zostanę z wami!
Tak! Niechaj się tym czynem ma dusza nie plami!
Nie! Nie! Na wszystkie duchy-mściciele w Hadesie,
Przenigdy nie dopuszczę, ażeby obiesie,
Me wrogi, szydzić miały z mojej biednej dziatwy!
Stało się! Już mi powrót z tej drogi nie łatwy!
Już widzę, jak w mym płaszczu i w mym dyademie
Królewska pada córka nieżywa na ziemię!
Tak weszłam na tę drogę nieszczęsną! [Lecz one
Na drogę nieszczęśliwszą idą opuszczone!]
Pożegnam przeto synów! Podajcie, o dziatki,
Te prawe swoje ręce! Niech je usta matki
Serdecznie ucałują! Najdroższe rączęta!
Najmilsze moje główki! Piękności nietknięta
Tych kształtów, tych twarzyczek! Szczęśliwość znajdziecie,

Nie tu, lecz tam, me dziatki! Szczęścia na tym świecie
Pozbawił was rodzony wasz ojciec! O słodki
Oddechu! O uroku tej postaci wiotkiej!
O gładkie, kraśne lica! Żegnajcie na zawsze!
Nie mogę patrzeć na was! Oto mnie najkrwawsze
Przemogły dziś katusze! Wiem, na co się ważę,
Lecz gniew mnie dziś opętał, on pod swoją strażę
Wziął wszystkie moje myśli, dłużej nie poczeka
Ten sprawca najstraszniejszych męczarni człowieka.

CHÓR.

Nieraz ja odważnie kierując swe kroki
Ku coraz to większej zaciekań głębinie.
Łamałam się bardziej, niżeli przystało
Płci mojej niewieściej. Gdyż Muza, głębokiej
Kapłanka mądrości, przybliża się ninie
I ku nam! — Nie wszystkim! Nam równych i mało
Jest może na świecie,
Lecz Muz ukochanie u kobiet znajdziecie!
Dla tego też mówię, iż większa przypadła
Szczęśliwość w udziele tym z ludzi, co dziatek
Nie mają rodzonych, niż tym, co się w stadła
Połączą i płodzą.
Kto nie wie, jakiego też losu zadatek
Gotuje dla siebie, płodzący, czy szczęście
Wraz z dziećmi nań spadnie, czy dola swe pięście
Pokaże — kto mając to wszystko na względzie.
Nie płodzi, ten zbędzie
Niejednej się troski
Pod chęci tej wodzą.
Lecz komu w dziedzinie zakwitła ojcowskiej
Rozkoszna latorośl, przemiła mu dziatwa,

O, temu nie będzie, zapewniam, zbyt łatwa
Ta droga żywota... Nasamprzód potrzeba
Wychować, a potem zapewnić kęs chleba,
A potem człek nie wie, dla kogo się trudzi,
Czy dobrych on ludzi,
Czy złych pozostawi? A jeszcze, pozatem,
Jest dola najgorsza, władnąca nad światem:
Zgromadzon dobytek, wyrosły dziecięta
Na duchu i ciele, a oto zawzięta
Potęga się jawi, śmierć idzie zuchwała,
Jak tu, i do Hadu unosi ich ciała!
Dla czegóż to jeszcze — o, niech mi kto powie! —
Do innych udręczeń przydali bogowie
I to najstraszliwsze dla człeka,
Że śmierć już na dzieci gdzieś czeka?!

MEDEA.

Z tęsknotą za wieściami, przyjaciółki moje,
Co stało się w tym domu, zbyt długo tu stoję.
Lecz oto pędzi ku nam służebny Jazona.
Wiadomość nie wesoła, bo prawie że kona
Z zmęczenia — o patrzajcie! z tchem zapartym bieży.

Na scenę wbiega
POSEŁ.

Spełniłaś czyn okrutny! Radzę jaknajszczerzej:
Uciekaj precz, Medeo! Uciekaj ukradkiem,
Co wpadnie ci pod rękę, czy wozem czy statkiem.

MEDEA.

Dlaczego mam uciekać? A skądże ta rada?

POSEŁ.

Nadobną córkę króla spotkała zagłada.
Z nią razem i Kreonta czary twe zabiły.

MEDEA.

Rozkoszną wieść mi niesiesz, posłańcze przemiły!

POSEŁ.

Co mówisz? Nie szalejesz? Masz-li zmysły zdrowe?
Zburzyłaś dom królewski i o to masz głowę
Spokojną? Z swego serca wyrzuciłaś trwogę?

MEDEA.

Niejedno ja ci na to odpowiedzieć mogę,
Lecz nie spiesz się, mój druhu! Opowiedz dokładnie,
Jak było, gdyż podwójna na mnie radość spadnie,
Jeżeli o ich zgonie wieść usłyszę pewną.

POSEŁ.

Gdy dzieci twoich para przed jasną królewną
Stanęła razem z ojcem, ogromne wesele
Uczuli domownicy, co na klęsk tak wiele
Patrzali w twoim domu. Gruchnęło wokoło,
Że zatarg między żoną a mężem wesoło
Zakończy się nareszcie... I oto z radości
Ten ręce jął całować tych maleńkich gości,
Ów głowę złotowłosą. I ja na pokoje
Niewieście-m szedł za dziećmi — tak się serce moje
Cieszyło. I królewna, którą my tej chwili,
Miast ciebie, jako naszą nową panią czcili,
Nim jeszcze jasne główki twych dzieci spostrzegła,
Nasamprzód na Jazonie swem spojrzeniem legła.
A potem, kiedy weszły twe syny, od razu
Ściągnąwszy brwi, swe lica, blade nakształt głazu,
Z niechęcią odwróciła. Ale mąż twój, pani,
Łagodząc gniew jej, rzecze: »Niechaj cię nie rani
Ich widok, wszak to twoi przyjaciele! Głowę

Zwróć ku mnie i ukochaj przyjacioły nowe,
Tak samo, jak je kocham ja, twój ulubieniec,
Weź dary — masz tu suknię, masz złocisty wieniec —
I proś, aby twój ojciec gwoli mnie tych dziatek
Nie pędził z swego kraju... I ona, ten statek
Ująwszy drogocenny, wytrzymać nie zdoła
I wszystko przyobieca, a potem, wesoła,
Nim jeszcze zbyt się z dziećmi oddalił kochanek,
Ubrawszy w płaszcz się barwny i w złocisty wianek
Swe skronie przystroiwszy, przed zwierciadłem stanie
I włosy swe przygładzi, poprawi ubranie
I śmieje się do — martwej postaci. A potem
Białemi mknie stopami w tem ubraniu złotem
Po sali i, radując się darom, radośnie
Przygląda się swym wdziękom i w swych oczach rośnie,
Na palcach się wspinając. A polem — o dzieje!
Straszliwe! — z zbladłą twarzą nagle się zachwieje
I ledwie dojść do krzesła wydoła, ta biedna,
Ażeby wprost nie upaść na ziemię. A jedna
Z służebnic, siwowłosa staruszka, myśląca,
Że Pana to jest dzieło lub zawiść gorąca
Któregoś z innych bogów to wszystko sprawiła,
Rozpocznie w głos się modlić, gdy w tem naraz siła
Bielutkiej ujrzy piany w okół ust i zoczy
Bezkrwiste, zbladłe lica królewny i oczy
Zwrócone w słup. Co widząc, od razu w krzyk dziki
Przemieni swe modlitwy. Służebne podwiki
Pobiegną ta do ojca, tamta znów do domu
Małżonka, by im donieść, od jakiego gromu
Ginęła biedna dziewka. Pałac trząsł się cały
Od ludzkich stóp, co hyżo tu i tam biegały.
A teraz — dobry piechur, wyciągnąwszy nogi,

Przebyłby ze sześć pletrów wyznaczonej drogi —
Nieszczęsna, która dotąd, jak gdyby nieżywa,
Leżała, wraz się z krzesła w dzikim szale zrywa:
Podwójna się już zguba przylepiła do niej,
Złocisty bowiem wieniec naokół jej skroni
W zabójczych stanął ogniach — rzecz dziwna, zaiste!
I suknia, dar twych dzieci, jęła się w jej lśniste,
Bielutkie wgryzać członki. Zerwawszy się z krzesła,
Szarpana płomieniami, głowę swą podniesła
I jęła strasznie trząść nią w tę i ową stronę.
Ażeby z czoła strząsnąć więzy rozpłonione.
Napróżno! Nie puściło to złoto złowieszcze,
A gdy tak trzęsła głową, ogień wzmógł się jeszcze,
Podwójnym płonął blaskiem. I padła na ziemię,
Zwalona ręką losu. Żadne ludzkie plemię
Nie mogłoby jej poznać: zeszpecone lica
Zaledwie były jasne dla oczu rodzica.
Nie widać ócz ni twarzy, od góry do dołu
Sączyła krew z kroplami płomieni pospołu.
Szarpane zębem jadu niewidnym, jak ślozy
Jodłowe, tak padały śród ohydnej grozy
Nieszczęsne strzępy mięsa, oddarte od kości.
Nikt zmarłej tknąć się nie chciał, wszyscy ludzie prości
Nie śmieli k’niej się zbliżyć, pełni byli trwogi,
Albowiem już ich wszystkich los pouczył srogi.
Lecz ojciec, nic nie wiedząc, jakiej doznał straty,
Na zmarłą wprost popędził, wpadłszy do komnaty.
Objąwszy ją ramieniem, całując jej usta,
Odezwał się w te słowa, pobladły jak chusta,
Łkający ponad wyraz: »O dziecko me lube,
Któż z bogów tę okrutną zgotował ci zgubę?
Któż ojca osierocił siwego? Żałobą

Któż okrył go nad grobem? Umrę razem z tobą!«
Przestawszy łkać i jęczeć, kiedy chciał do góry
Swe starcze podnieść członki w tej chwili ponurej,
Przyczepił się do sukni, jako bluszczu zwoje
Do prętów wawrzynowych. Poczęły się boje
Okrutne: Usiłuje wyprężyć kolana,
A sukni go potęga powstrzyma nieznana.
Gdy gwałtem chciał się wyrwać, wnet mięsa kawały
Od starych jego kości, jak szmaty, padały.
Nakoniec i on uległ, oddał swoją duszę:
Za wielkie, jak na człeka, były to katusze.
I oto leży córka i jej ojciec stary —
Los, godny, by się nad nim rozpłakać bez miary!
W twe sprawy się nie mieszam, wiesz najlepiej sama,
Jak ujść sprawiedliwości, jaka ci się brama
Otworzyć ma. Lecz jedno wypowiadam szczerze:
Zapewne nie od dzisiaj ja święcie w to wierzę,
Iż cieniem-li świat ludzki i że najgłupszymi
Są ci, którym się zdaje, jakoby olbrzymi
Posiedli w sobie rozum, i przekarygodnie
Mądrością swą się chełpią. Popełniają zbrodnię,
Albowiem nikt nie żyje na świecie szczęśliwie.
A jeśli kto opływa na ziemskiej tej niwie
W bogactwa, to od innych szczęśliwszy być może,
Lecz szczęścia prawdziwego skąpią ręce boże.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dziś, zda się, Bóg jakowyś śle wciąż klęski nowe
Na grzechem obarczoną Jazona głowę.
O córko ty Kreonta! Jakżeż serce boli,
Iżeś się doczekała tak okrutnej doli:
Zginęłaś, boś została małżonką Jazona.

MEDEA.

O drogie przyjaciółki! Rzecz postanowiona!
Morduję naprzód dzieci, a potem z tej ziemi
Uciekam, nie chcę bowiem, ażeby nad niemi
Na skutek mojej zwłoki pastwiły się ręce
Mych wrogów stokroć gorsze. Tym ich nie poświęcę!
Że zasię zginąć muszą, więc przezemnie zginą.
Przez matkę swą rodzoną. Zbrój się tą godziną,
Me serce! Poco zwlekać, jeśli spełnić trzeba
Rzecz straszną, lecz konieczną. Odwagi, na nieba!
Ty ręko nieszczęśliwa! Podnieś miecz do góry
I spiesz się, spiesz, gdzie czeka cel życia ponury!
Nie truchlej! Nie myśl o tem, jak ci te rodzone
Twe dzieci były drogie! Potem łzy lej słone,
Lecz teraz na dzień jeden zapomnij! I w śmierci
Zostaną ci drogiemi, a ciebie na ćwierci
Ból zedrze, nieszczęśliwą snać będziesz do końca.
(Wychodzi).

CHÓR.

O biada! O Ziemio! O Słońca
Wszystko widzący promieniu! Swe jasne
Zwróć dzisiaj oczy
Ku tej na święcie
Najokrutniejszej kobiecie,
Nim, dzieci mordując własne,
W ich krwi swe ręce ubroczy!
Wszak to złocisty twój siew,
Więc jakżeż być może,
Aby nasienie to boże
Śmiertelny mordował człek!
A więc, niebiańska Światłości,

Sięgnij do głębi jej trzew,
Lub z domu wypędź precz tych krwawych zemsty gości,
Erynie wypędź po wiek!

*

Daremne więc wszystkie twe trudy!
Daremnie rodziłaś swe dzieci! Daremnie
Przez fal odmęty,
Wskroś pełne zdrady
Płynęłaś Symplegady!
O jakich to szaleństw ciemnie,
O, jakiż to upór przeklęty
Owładnął dziś duchem twym!
Na ludzkie wszak plemię
Spada, ciekąca na ziemię,
Wylana rodzona krew;
Rąk bożych mściwe narzędzie
Zwróci się przeciw złym!
Świeży wciąż rodząc ból, mordercę ścigać wciąż będzie!
Słuszny jest boży gniew!

JEDEN Z SYNÓW (za sceną).

O biada! Cóż mam czynić? Jak ujść rękom matki!

DRUGI SYN (j. w.).

Ja nie wiem, drogi bracie! To nasze ostatki!

CHÓR.

Czy słyszysz ten jęk? Ach, dzieci to głos!
O, straszny twa dłoń gotuje im los!
Czy pobiedz mam w dom, z rąk wydrzeć ci kord?
Wstrzymam twych synów mord!

DZIECI (j. w.).

Ratunku! O na Boga! Czemu nie spieszycie?
Już miecz w śmiertelne sieci zapędza nam życie!

CHÓR.

Azaliś jak żelazo, nieszczęsna, lub skała,
Że płód, któryś sama wydała,
Rękami zabijasz własnemi?
Jedyna tylko, jak słyszę, niewiasta
Była na ziemi
Od dawnych, pradawnych stuleci,
Co swoje zabiła dzieci —
Ino, przez Zeusa, wieczystego Własta,
Mściwą wygnana żonę.
Własnego płodu grzeszna zabójczyni,
Poza brzeg morski krok rozpaczny czyni,
W odmęty rzuca się słone
I w ich głębinie
Wraz z swemi dziećmi ginie.
Cóż jeszcze być może
Groźniejszem na święcie? O łoże
Namiętnej chuci niewieściej,
Ileż się w tobie zła dla człeka mieści!...

Na scenę wbiega
JAZON.

Powiedzcie mi, stojące u pałacu wrótni,
Czy jeszcze jest w pałacu ta przenajokrutniej
Niszcząca nas Medea, lub czy już uciekła?
Bo ukryć się powinna ta zbrodniarka wściekła
Pod ziemię lub na skrzydłach wzbić się w kraj podniebny,
Ażeby nie dać gardła za ten czyn haniebny,
Spełniony na królewskiem plemieniu. Czyż można

Przypuścić, by myślała ta dziewka bezbożna,
Że ujdzie z tego domu bez słusznej zapłaty
Za mord na władcy kraju? Lecz wiedzcie, nie na tej
Zależy mi! O dzieci mi idzie! Skrzywdzeni
Już wiedzą, co im czynić! Zemsta się rozpleni!
Ja po to li przybiegłem, aby jak najpewniej
Ocalić swoje dzieci, którym grożą krewni,
Pragnący się na matce pomścić za jej winę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Nie wiesz, w jak nieszczęsną jawisz się godzinę,
Jazonie! Nie te wówczas powiedziałbyś słowa.

JAZON.

Cóż dzieje się? Czyż zabić i mnie jest gotowa?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Już dzieci twoje padły z macierzyńskiej ręki.

JAZON.

Co mówisz? Jak okrutne sprawiasz mi tu męki!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twe dzieci już nie żyją! To czynię-ć wiadomem.

JAZON.

A gdzież zamordowane? W domu czy za domem?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pałacu otwórz bramy, a zobaczysz zbrodnię.

JAZON.

Hej! służbo! Odsuń rygle! Nie myślę bezpłodnie
Stać tutaj! Chcę ich widzieć, zabitych okrutnie,
I pomścić ich! Hej! prędzej! Wysadzić te wrótnie!

MEDEA (za sceną).

Dlaczego się dobijasz? Czemu walisz w bramy?
Do trupów chcesz się dostać, a i do mnie samej,
Sprawczyni tego mordu? Daj spokój! Na nieba!
Mów, czego chcesz odemnie? Czego ci potrzeba?
Mnie dłoń się twa nie dotknie! Z łaski Heliosa
Dostałam wóz, co precz mnie unosi w niebiosa
I daje schron przed ręką mych wrogów na zawsze.

JAZON.

Ty zmoro nienawistna, ty z stworzeń najkrwawsze,
Dla bogów i dla ludzi przewstrętne! Swe własne
Zabiłaś oto dzieci i możesz na jasne
Spoglądać jeszcze światło, patrzeć na tę ziemię,
Ty matko niegodziwa, co miecz w swoje plemię
Zatapiasz i mnie synów pozbawiasz, do końca
Niwecząc moje życie! Już nie ujrzysz słońca!
Dopiero teraz widzę, dawniej byłem ślepy!
Gdym kazał ci porzucać barbarzyńskie stepy,
Gdym wiódł cię, nieszczęśnico, do naszej Hellady,
Tyś wówczas nie wahała dopuścić się zdrady
Na ojcu swym, na ziemi, co cię wykarmiła!
Zły demon dał mi ciebie, nieczysta mnie siła
W objęcia twe popchnęła, gdy, zabiwszy brata,
Co w domu rodzicielskim chował się przez lata
Wraz z tobą, szłaś na drogi, na piękny nasz statek!
O, taki był początek, przeszłych dni zadatek!
A potem poślubiłaś o, tego człowieka.
Któremu dałaś dzieci, a który narzeka,
Boś dzieci te z małżeńskiej zabiła zazdrości.
Kobiety niema takiej wśród helleńskich włości,
By mogła spełnić zbrodnię podobną. A przecie

Jam ciebie wybrał z wszystkich białogłów na świecie,
Ażeby, na swą zgubę, uczynić cię żoną.
Nie jesteś ty niewiastą, lwicą rozsrożoną
Ty jesteś, stokroć gorsza od tyreńskiej Skilli.
Lecz ciebie ani tysiąc wyrzutów tej chwili
Nie zmoże, tak zuchwałe jest dzisiaj twe serce!
Precz, dzieci morderczyni, nad wszystkie morderce
Straszliwsza! Mnie li myśleć dziś o własnej zgubie!
Już ja się nie połączę w tym wybranym ślubie,
Już dzieci, którem spłodził i którem wychował,
Nie ujrzę: zgon okrutny gniew twój im zgotował!

MEDEA.

Twe słowa zbić bym mogła, słów mam podostatkiem.
Lecz ojciec Zeus niebieski jest mi dzisiaj świadkiem,
Com ja ci uczyniła, a ty mnie, nieboże,
Jak strasznie pokrzywdziłeś! Nie dość, żeś mi łoże
Pohańbił, jeszcze śmiałeś radować się wielce
I w twarz mi, twoich synów biednej rodzicielce,
Szyderstwa rzucać wstrętne! A i onej młodej
Królewnie i jej ojcu nie mogłam nagrody
Poskąpić należytej, iż mnie precz wygnali
Z tej ziemi!... Możesz lwicą zwać mnie i tak dalej
I Skillą lżyć tyreńską, tem ja się nie wzruszę!
Zbyt dobrze ugodziłam a słusznie w twą duszę.

JAZON.

Bolejesz i te moje podzielasz męczarnie.

MEDEA.

I owszem; jeśli nie chcesz ze mnie szydzić marnie.

JAZON.

Synowie! Że też taka nosi imię matki!

MEDEA.

Z ojcowskiej wyście winy zginęły, me dziatki!

JAZON.

Nie moja dłoń przyczyną stała się ich zguby.

MEDEA.

Twa pycha je zabiła i twe nowe śluby.

JAZON.

Z zazdrościś je zabiła! Godzi się to komu?

MEDEA.

Czy mniemasz, że w tem mało dla kobiety sromu?

JAZON.

Dla mądrej juścić mało, tylko nie dla ciebie!

MEDEA.

Nie żyją! A to w smutku okrutnym cię grzebie.

JAZON.

O żyją! Zmiażdżą głowę twą ich mściwe pięście!

MEDEA.

Bóg dobrze wie, kto całe sprowadził nieszczęście.

JAZON.

O wie, bo wie, jak serce twe jest godne wzgardy.

MEDEA.

Milcz, wstrętem mnie napełnia ten twój język hardy.

JAZON.

Mnie zasię twój! Znośniejsze będzie pożegnanie.

MEDEA.

Co czynić!? I po tobie żal mi nie zostanie.

JAZON.

Mnie pozwól pogrześć zmarłe, zdrój łez wylać szczery.

MEDEA.

Przenigdy! Ja pogrzebię je sama tam, w Hery,
Patronki tego grodu, świętym, cichym gaju,
Ażeby ktoś po wrażym nie shańbił zwyczaju
Ich grobu. Zaś w Syzyfa ziemi dzień pokuty
Ofiarnej zaprowadzę, aby mord ten luty
Opłacić jak należy. Teraz w Erechteja
Dziedzinę ja uchodzę: niechybna nadzieja
Pcha w dom mnie Ajgajosa, syna Pandiona.
Złoczyńca zaś złą śmiercią, jak zasłużył, skona —
Twą głowę szczątki Argu rozbiją na zawsze,
Boś patrzał na małżeństwa mego dni najkrwawsze.

JAZON.

Erynia dzieci i mściwa
Sprawiedliwości dłoń
Niech wtrącą cię w grób!

MEDEA.

Gdzie taki jest demon, gdzie taki jest bóg,
Któryby chciał tej godziny
Wysłuchać twych słów,
Ty wiarołomco, ty co z praw gościny
Uwodzicielski czynisz sobie łup.

JAZON.

A goń-że stąd precz, a goń-że stąd, goń,
Ty morderczyni mych dzieci!

MEDEA.

Idź żonę swą grzebać! Powracaj w swój dom!

JAZON.

Odchodzę bez dzieci! Gdzież koniec mym łzom?

MEDEA.

Na stare twe lata powiększy się płacz!

JAZON.

O dzieci najdroższe!

MEDEA.

Dla matki! Ty zacz?!

JAZON.

A przecz jeś zabiła?

MEDEA.

Na tobie się mszcząc!

JAZON.

O pragnę, nieszczęsny, te usta swe sprządz
Z wargami mych synów ten jeden li raz!

MEDEA.

Dziś do nich się milisz a przecież był czas,
Żeś rzucił swe dzieci!

JAZON.

O pozwól, na Boga!
Ich słodkich dotknąć się lic!

MEDEA.

Nie tędy jest droga!
Nie znaczą mi nic
Twe słowa! Twa prośba już nic nie pomoże!

JAZON.

Czy widzisz, o Boże!,
Jak w duszę się wpija
Ta lwica, ta żmija?
Lecz ile wydołam,
Niebiosa powołam
Z sił wszystkich na świadki,
Ze ona te dziatki
Zabiła mi lube
I mnożąc mą zgubę.
Godnego grzebania
Mym rękom zabrania.
O, czemu-m je spłodził?!
Nie byłby w nie godził
Skutecznie ten los z ręki matki!

CHÓR.

Na Olimpu szczycie
Rządzi rozmaicie
Zeus i różnie włada
Nieśmiertelnych rada.
W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam bóg!
Tu, zamiast zyskać, człek traci.
Tam znowu zysków niebiosy
Śród niespodzianych nieskąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem.






HIPPOLYTOS UWIEŃCZONY
(Ἱππόλυτος στεφανοφόρος).


Hippolytos uwieńczony.

Osoby dramatu.
AFRODYTE bogini miłości.
HIPPOLYTOS syn Tezeusza i amazonki Antiopy.
SŁUŻBA.
CHÓR KOBIET TROIZEŃSKICH.
PIASTUNKA.
FEDRA, małżonka Tezeusza, córka Minosa, króla Krety.
TEZEUSZ król Aten, syn Ajgajosa (Egeusa).
POSEŁ.
ARTEMIS bogini łowów.


Rzecz dzieje się w mieście Troizenie przed pałacem króla Pitteusza.






Na scenie jawi się

AFRODYTE.

Me imię na niebiesiech niepomiernie słynie
I ludzie znają dobrze kipryjską władczynię.
A jacy są mieszkańcy od ponckich wybrzeży
Po fale Atlantyku, ten, kto we mnie wierzy,
Doznaje mojej łaski, zaś poniżon będzie
Pod słońcem, kto śmie deptać me święte orędzie.
I bóstwa bowiem lubią, jeśli człek jest skory
Oddawać przynależne niebianom honory.
Wykażę ja tu zaraz prawdę mego słowa.
Hippolit, amazonki syn, Tezeuszowa
Latorośl, wychowaniec cnego Pitteusza,
Jedyna, śród troizeńskiej ziemi żywa dusza
Najlichszą mnie śród bogów mianuje i dumnie
Miłosnem gardzi łożem. Nie znajdując u mnie
Radości, Artemidę, siostrzycę Foibosa,
Uważa za najpierwszą śród tych, co niebiosa
Zajmują, i z Zeusza tą córą dziewiczą
Na łowy, tępić zwierza, wyrusza z swą smyczą —
Za wielka to zażyłość dla śmiertelnych ludzi,
Zazdrości przecież we mnie zaszczyt ten nie budzi,
Bo pocóż? Tylko jeszcze dzisiaj zobaczycie.
Że zemszczę się za krzywdę swą na Hippolycie.
Rzecz dawna, pójdzie łatwo, nie będzie zawodu:

Na obchód gdy świąteczny z Pitteusza grodu
Pojawił się ten młodzian w ziemi Pandiona,
Ujrzała go cna Fedra, ojca jego żona,
I straszną się ka niemu rozpaliła żądzą —
Przezemnie to się stało. Jeszcze nim zabłądzą
Jej kroki do Troizeny, na znak swej miłości
Świątynię zbudowała śród ateńskich włości,
Na zboczu Palladyjskiem, skąd widać te łany —
Przybytek ten, w Kiprydy cześć ufundowany,
Ma zwać się od tej pory na zawsze kościołem
Bogini Hippolyta... Potem, kiedy społem
Z małżonką porzuciwszy mury Kekropsowe,
Tezeusz tu zawitał, aby swoją głowę
Od klątwy uratować, i roczną pokutę
Odprawiać jął zdaleka od domu za lute
Wylanie Pallantydów krwi, od onej chwili
Napróżno się nieszczęsna ta kobieta sili
Uwolnić się od cierpień: wzdycha, jęczy, ginie
Z miłości, ale milczy. Jakiejby to winie
Przypisać, z domowników nie wiada nikomu.
Lecz długo tak nie można kochać pokryjomu:
Wyjawię Tezejowi i ojciec młodziana
Zabije, mego wroga. Tak więc wykonana
Zostanie obietnica, jedna z trzech, któremi
Obdarzył Tezeusza władca, nad morskiemi
Falami władający, Pozeidon. I żona
Paść musi, acz chwalebnie. Bo juścić mi ona
I los jej nie oznacza znów tyle, bym miała
Poniechać swojej zemsty na wrogach, jak chwała,
Jak cześć moja wymaga... Lecz oto me oczy
Spostrzegły Hippolyta: Z łowieckiej-ci kroczy
Wyprawy syn Tezejów. Ustąpię mu z drogi.

Pospiesza tu z nim razem służby orszak mnogi
I głośną składa pieśnią hołdy Artemidzie:
On nawet nie przeczuwa, że ku śmierci idzie,
Że słońce mu przyświeca już po raz ostatni.

HIPPOLYTOS.

Za mną, szeregu mój bratni,
Hymny nam trzeba wznieść
W cześć Artemidy, w córki Zeusa cześć!

CHÓR STRZELCÓW.

O pani dostojna, o pani!
Zeusa ty córo i Latony,
Z dziew najpiękniejsza,
Z dziew, zajmujących gmach złocony
Twego rodzica, nieboskłony
Zeusa promienne: tobie w dani,
Tobie jedynej hołd składamy:
Niech się twa cześć nie umniejsza,
O Artemido bez plamy,
O dziew olimpijskich królowo!

HIPPOLYTOS.

Ten wieniec tobie składam, zioła woniejące,
Zerwane, o władczyni, na dziewiczej łące,
Na którą żaden pasterz nie pognał swych owiec
I z sierpem nikt nie zaszedł. Nietknięty manowiec!
Ta tylko skrzętna pszczoła pobrzękuje w wiośnie,
Dziewicza rosa łan ten orzeźwia, kwiat rośnie
Jedynie dla wybrańców, co nie wyuczoną,
Lecz szczerą wstydliwością w swojem sercu płoną —
Kto podły, temu wara! Więc, pani niebiosów,
Racz przyjąć tę ozdobę twych złocistych włosów

Z mej ręki nieskalanej. Ja jeden na ziemi
Zażywam takiej łaski, że mogę się z swemi
Do ciebie zwracać słowy, żeśmy towarzysze,
Że głos twój, o władczyni, każdej chwili słyszę,
Choć lic twoich nie widzę! Chciałbym w takiej mierze
Przez życie przejść, aż grób mnie w swe mroki zabierze.

Odwraca się od ołtarza w kierunku domostwa. W tej chwili występuje z chóru i zachodzi mu drogę
STARY SŁUGA.

O książę! — gdyż li boga władcą zwać wypada —,
Czy raczysz mnie wysłuchać? Dobra moja rada.

HIPPOLYTOS.

I owszem, boć nie mądrze postąpiłbym przecie.

STARY SŁUGA.

A wiesz ty, jaki zwyczaj panuje na świecie?

HIPPOLYTOS.

Nie, nie wiem. W jakiej sprawie twa się warga trudzi?

STARY SŁUGA.

Nikt pychy i uporu nie lubi śród ludzi.

HIPPOLYTOS.

Rzecz prosta, bo i któżby lubił pychę człeka?

STARY SŁUGA.

Że nikt zaś na uprzejmą grzeczność nie narzeka.

HIPPOLYTOS.

Na uprzejmości ludzie nigdy źle nie wyśli.

STARY SŁUGA.

Czyż bóstwa, powiedz, nie są takiej samej myśli?

HIPPOLYTOS.

Gdy życie ich w ten sposób, jak i nasze, płynie.

STARY SŁUGA.

A jednak pokrzywdziłeś dostojną władczynię.

HIPPOLYTOS.

Ja? Kogo? Strzeż się, proszę, by kłamcą nie zostać.

STARY SŁUGA (wskazując na posąg Afrodyty):

Masz oto przed swym domem cną Kiprydy postać.

HIPPOLYTOS (bijąc przelotny pokłon posągowi).

Jam czysty, nieskalany, pozdrawiam ją zdala.

STARY SŁUGA.

Dostojna jej potęga ludzką moc obala.

HIPPOLYTOS.

Nie wszystkim hołd się składa, ludzie to czy bogi.

STARY SŁUGA.

O mędrszyś, niż potrzeba! Szczęsnej życzę drogi!

HIPPOLYTOS.

Nie znoszę bóstw, co w nocy spełniają swą władzę.

STARY SŁUGA.

Daj bogom co boskiego, to ci, synu, radzę.

HIPPOLYTOS (szybko się odwracając)

Odejdźcie, moi słudzy; do domu pospieszcie,
Zgotujcie nam śniadanie; dobrze jest nareszcie
Posilić się po łowach przy obfitym stole.
I konie oporządzić potrzeba; mam wolę
Pohasać po śniadaniu, zabawa się przyda.

(Do starego sługi)

Niech dobrze tu się miewa ta twoja Kipryda.

Znika. Scena się opróżnia. Pozostaje
STARY SŁUGA (przed ołtarzem Afrodyty).

Nie pójdę-ci ja drogą, jaką chodzą młodzi,
Co myślą tak, jak o tem mówić się nie godzi
Człekowi służebnemu, lecz do twej dostojnej
Świętości się pomodlę, Kiprydo!... Niech wojny
Nie będzie między wami! Jeżeli, jak słyszę,
Zbyteczne prawi głupstwa w swej młodzieńczej pysze,
Ty zamknij na to uszy, boć przecież bogowie
Winni mieć rozum większy, niż ma człek w swej głowie.
(Znika).

Z drugiej strony zjawia się
CHÓR KOBIET.

Okeanosa wiecznie świeży zdrój
Płynie wiadrami z opoczystych ścian,
Rzeźwością życia zalewając łan.
Tam krok wypoczął mój,
Tam też mojemu zjawiła się oku
Dawna ma druha, mocząca w potoku
Lśniste purpury, by potem,
Słonecznem oblane złotem,
Na skalnej suszyć je zboczy.
Od niej to pierwszej jam się dowiedziała,
Juk cierpi ma pani wspaniała.
Jaka to boleść ją tłoczy.

*

Nie pozwalając wychodzić za próg.
Do łoża przykuł okrutny ją los.
Przepaska jasny zaciemnia jej włos.
Strasznie zwalona z nóg,

Trzy dni odtrąca wszelkie dary boże,
Do ust niczego wziąć już dziś nie może,
Dar Demetery jej na nic!
Tak do ostatnich granic
Złamana, nie widząc słońca,
Spoglądać musi w milczeniu, jak skrycie
Ucieka młode jej życie,
Jak prędko zdąża do końca.

∗                    ∗

Jakież to bóstwo, o pani,
Tak twoje zmysły tumani?
Któż taką ci daje zapłatę?
Zali to Pan, czy Hekate?
Zali to Macierz gór,
Czy Korybantów chór?
A może tak cierpisz bez miary,
Że, poskąpiwszy ofiary,
Zraniłaś świętą Łowczynię?
Ona-ć to bowiem, ta królowa boża,
Przebiegać umie lądy, a i morza
Ona przepłynie!

*

Czyżby miłosna zawieja
Wtargnęła w gród Erechteja?
Czyżby od twoich się progów
Odwrócił potomek bogów,
Małżonek twój i pan,
Na żądzę przewrotną zdan?
A może z twej Krety rodzinnej
Do tej przystani gościnnej
Przybyli jacyś żeglarze
I, straszne z domu przyniósłszy ci wieści,

Zadali pani mojej te boleści,
Te męki wraże?

∗                    ∗

Dola rodzącej kobiety
Niejednokrotnie tak nieszczęsna bywa,
Że, drogą, którą kroczy jej nadzieja żywa,
Spieszy wraz obłęd i szał!
I ja, niestety,
Tych samych doznałam losów,
Lecz na królowę niebiosów,
Na Artemidę, co grozą swych strzał
Szafuje według swej woli,
Duch się mój zdał!
I nie zawiodły
Moje żarliwe modły:
Wyrwała mnie z ciężkiej niedoli!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz, patrzcie! na dworze
Stara piastunka się jawi!
Wynoszą, patrzcie! naszej pani łoże!
Dusza się moja powstrzymać nie może,
By nie zapytać, co tak gnębi ninie,
Co tak boleśnie dziś trawi
Tę naszą biedną kniahinię?

Służebnice wnoszą Fedrę, leżącą na łożu, towarzyszy im i nadzoruje orszak stara
PIASTUNKA (po krótkiej pauzie)

Ach! ta nędza człowieka!
Ach! ten ból, co go czeka!

Ach! te straszne choroby!
Cóż mam czynić tej doby,
Cóż poniechać ja mam?
Wyniosłyśmy twe leże
Na to słońce, na świeże,
Na rzeźwiące powietrze,
A tu coraz są bledsze
Twoje lica! Twe oczy
W coraz głębszej omroczy!
Ach! odpowiedz-że nam?
Wszak ciągnęła cię wola
Do światłości, do pola,
Za pałacu bramami
Pożądałaś być z nami,
A patrz! teraz na nowo,
O ty chwiejna ma głowo,
Chcesz powracać w pokoje!
Wielce zmienne są twoje
Pożądania i chęci!
Coś cię ledwie przynęci
I odpycha cię wraz!
Twoje serce, o pani,
Tego tylko nie gani,
Co ukryte jest oku:
To ci tylko uroku
Jest przepełne i kras!
(Odwracając się)
Tak! ja sama bez mała
Chorować bym wolała,
Niż tak siedzieć, niżeli
Czuwać obok pościeli
Chorych ludzi! Wszak wtedy

Mniej doznaje się biedy —
To cielesne li męki!
A tu z znojem tej ręki
I znój duszy się para!
Męczarń, cierpień niemiara
Oto ludzkie jest życie!
A gdzież, gdzież zobaczycie
Kres i wyzwolenie?!
Są! Lecz mroczne tu cienie
Ukrywają z daleka
Przed oczami człowieka
Oną przystań... Więc ludzie.
Ulegając ułudzie,
Wzdyć żądzami wszystkiemi
Lgną co siły do ziemi
I to dzięki przyczynie,
Że im znan jest jedynie
Żywot ziemski... Zaiste!
Nikt nie wniknął w te mgliste,
W te umarłych dzierżawy,
Więc też błądzi człek prawy,
Bo niepewne są wieści,
Co za nami się mieści.

FEDRA.

Wyprostujcie mą postać!
Trudno mi tak pozostać:
Głowa zbytnio opadła,
Członków moich wiązadła
Rozluźniły się w męce.
Wznieście w górę te ręce —
I ta chustka na czole

Zbyt mi cięży... Ja-ć wolę,
By tych włosów korona
Na me spadła ramiona.

PIASTUNKA.

Męstwa, ciszy, spokoju!
Nie rzucaj się! Toć w znoju
Łatwiej wytrwać i trudzie,
Gdy odważni są ludzie:
Zresztą na to my przecie,
Aby cierpieć na świecie!

FEDRA.

Ajaj!
A niechże mnie tej chwili
Świeży trunek posili,
Z jasnych krynic czerpany!
Na kwieciste mnie łany,
Na murawy ponieście!
Przy topoli szeleście
Czemuż spocząć nie mogę?

PIASTUNKA.

Szał cię opadł, niebogę!
Snać majaczysz w chorobie!
Nie my same tu obie,
Tłum nas słucha! Strzeż-że się!

FEDRA.

Być mi w górach! W tym lesie
Śród tych jodeł, gdzie w zwierza
Psów zajadłych uderza
Rozszczekany rój.

Z jakim jabym zachwytem
Szczuła sforę! Z dzirytem
Tessalijskim w tej dłoni
Za jeleniem w pogoni,
Jakże jabym śmigała
Jego grotem! Jak strzała
Mknąłby oszczep, rzucony
Obok włosów korony
W ten myśliwski bój...

PIASTUNKA.

O dziecino ma chora,
Na co-ć łowy i sfora?
Żądza twoja się ciska,
Chcesz górskiego źródliska?
Za tą bramą jest wzgórze,
Tam ci wodą usłużę.

FEDRA.

Artemido, ty pani
Słonej, morskiej przystani,
Władająca na torze,
Który stado twe orze
Kopytami! O święta!
Jakżeż jabym źrebięta
Chciała kiełzać weneckie!

PIASTUNKA.

Co za myśli zdradzieckie!
Co za szał to niezdrowy!
To chcesz w góry, na łowy,
To znów chętka cię bierze
Na piasczyste wybrzeże,

By dosiadać rumaki!
Wieszcz li zgadłby dziś, jaki
Bóg cię z toru wytrącił,
Kto twe zmysły zamącił!

FEDRA.

Co ja biedna zrobiła?
Co za straszna mi siła
Wzięła rozum? Zaiste,
Zły opętał mnie duch!
Zakryj twarz mi! Rzęsiste
Pod spuszczoną powieką
Łzy ja czuję! Łzy cieką
Z ócz ze wstydu i bólu!
Zakryj-że mnie, matulu!
Wstyd mi tego, com rzekła!
Ach! prawdziwe to piekła
Stracić zmysły! Źle z nowa,
Gdy odzyszcze je głowa!
Umrzeć juści najlepiej,
Zanim rozum się skrzepi!

PIASTUNKA.

Już zakrywam. Lecz kiedy
Grób mnie wyrwie z tej biedy,
Kiedyż ciało me skryje?
Długo, długo-ć ja żyję,
Wiem niejedno i powiem:
Źle ze serca jest zdrowiem,
Jeśli przyjaźń zawiera,
Która nazbyt jest szczera,
Która w duszę zapada
Zbyt głęboko. Ma rada

Żyć pod uczuć tych władzą,
Które zawsze się dadzą
Czy rozluźniać dowoli,
Czy też ścieśniać! Zbyt boli,
Nazbyt ciężar ugniata,
Jeśli człek się tak zbrata,
Że się troska za dwóch,
Jak ja dzisiaj. Toć przecie
Rzecz wiadoma na świecie.
Że gdy człowiek przesadzi.
Częściej bólu, a rzadziej
Dozna szczęścia! I zdrowie
Też nie wieczny jest zuch —
Cierpi na tem... Przysłowie
Przypomnąć się ośmielę,
Że gdy czego za wiele,
To nie zdrowo!... W tem właśnie
Mądry człek mi przyklaśnie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Staruszko, naszej Fedry opiekunko wierna!
Widzimy, że jej boleść dolega bezmierna,
Lecz czem jest ta choroba, tego nikt nie zgadnie,
Więc racz-że nam powiedzieć, wyjaśnić dokładnie!

PIASTUNKA.

Jać sama tego nie wiem — ukrywa przedemną.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przyczyna tych tajemnic również ci tajemną?

PIASTUNKA.

Nic zgoła tutaj niewiem, toć milczy zawzięcie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zmarniała ponad wyraz, zwiędła nad pojęcie.

PIASTUNKA.

Bo jakoż? Dzień już trzeci bez żadnego jadła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z choroby, czy też myśl ją o śmierci opadła?

PIASTUNKA.

Nie wiedzieć, lecz to jasne: na śmierć się zagłodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Mężowi jej — rzecz dziwna — wcale to nie szkodzi?

PIASTUNKA.

Ukrywa przed nim wszystko, mówi, że jest zdrowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Czy z ócz jej nie wyczyta, co się w wnętrzu chowa?

PIASTUNKA.

Zdarzyło się, że teraz poza krajem bawi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A ty nie masz potrzeby dotrzeć jak najżwawiej,
Co niszczy tak jej ciało i umysł rozprzęga?

PIASTUNKA.

Zrobiłam już, co można, i żadna potęga
Nie zrobi tu nic więcej. Lecz i dziś nie spocznę
W staraniach najgorętszych... Wy, świadki naoczne,
Widzicie, jak zabiegam w nieszczęsnej chorobie
Mej pani... (Do Fedry) Córko droga! zapomnijmy obie
Poprzednie nasze słowa. Popatrz się wesoło,
Pochmurne brwi te wygładź, rozjaśnij to czoło.

I ja się zwrócę z drogi poprzedniej, na której
Nie pięknie-m się sprawiała, biorąc ciebie z góry,
I lepszą dam ci radę... Jeśli masz z chorobą
Tajemną do czynienia, pogadają z tobą
Niewiasty — są tu obok, a jeśli mężczyzna
Posłyszeć o tem może, niech się lekarz wyzna
W tem wszystkiem, przywołamy coprędzej lekarza.
Co? milczysz? Nie trza milczeć! Niech dziecię me zważa:
Źle radzę, więc mi przygań, lecz słuchać wypada,
Jeżeli się w mych słowach dobra mieści rada;
Mów, spojrzyj! Nieszczęśliwa jest istota ze mnie!
Niewiasty! My się wszystkie trudziły daremnie!
Jesteśmy, gdzieśmy były! Moich rad nie słucha,
A wiedz — chociażbyś była nad morskie bałwany
Nieczulsza —: ani jeden syn twój ukochany
Nie będzie gospodarzem w swym ojcowskim domu,
Jeżeli ty ich zdradzisz, niepamiętna sromu,
Pragnąca teraz umrzeć!... Tak! Na Amazonę,
Co dzieciom twoim pana zrodziła, nie płone
Wzdyć plemię, acz bękarcie — znasz je, Hippolita
Nazwisko ma —  —

FEDRA.

O rety!

PIASTUNKA.

Takeś tem przybita?!

FEDRA.

Zabijasz mnie, matuchno! Ból mi serce ściska!
Na Boga, nie powtarzaj mi tego nazwiska!

PIASTUNKA.

A widzisz! Mądra jesteś, lecz ci nie przeleci
Przez myśl dbać o swe życie i o szczęście dzieci.

FEDRA.

Ja kocham je!... Mną teraz dola miota inna.

PIASTUNKA.

A wszak bez krwawej zmazy jest twa dłoń niewinna?

FEDRA.

Bez zmazy dłoń, lecz w sercu mojem plama krwawa!

PIASTUNKA.

Azali to jest wroga zawziętego sprawa?

FEDRA.

Wbrew woli mej i swojej drah do zguby zmusza.

PIASTUNKA.

Czy może jaką krzywdę masz od Tezeusza?

FEDRA.

Bodaj-żeby on krzywdy nie doznał z mej strony!

PIASTUNKA.

I cóż cię pcha ku śmierci? Jaki grzech spełniony?

FEDRA.

Nie przeciw tobie grzeszę, więc niech grzeszę sobie.

PIASTUNKA (padając jej do kolan).

Ustąpię, gdy mnie zmusisz — li, wówczas to zrobię.

FEDRA.

Co czynisz? Pragniesz zmusić, chwytając za ręce?!

PIASTUNKA.

Za ręce i za nogi! Mów o swej udręce!

FEDRA.

Gdy powiem, jeszcze większe sprawię ci boleści.

PIASTUNKA.

Największy ból się dla mnie w twej utracie mieści.

FEDRA.

Utracisz mnie! Lecz dla mnie zaszczyt jest w tej doli.

PIASTUNKA.

O rzeczy więc zaszczytnej pani milczeć woli?

FEDRA.

Nie powiem, aż na cnotę mój występek zmienię.

PIASTUNKA.

Mów! Cnota twa tem większe mieć będzie znaczenie.

FEDRA.

Ach! Odejdź! Puść tę rękę! Błagam cię, na nieba!

PIASTUNKA.

Nie puszczę, póki nie dasz tego, czego trzeba.

FEDRA.

O, daję ci! Cześć we mnie budzą ręce twoje!

PIASTUNKA.

Więc mów, na ciebie kolej: ja w milczeniu stoję.

FEDRA.

O jakież to cię, matko, rozpierały żądze!

PIASTUNKA.

Czy byka masz na myśli? Chyba to, tak sądzę —  —

FEDRA.

O siostro nieszczęśliwa, Dioniza żono! —

PIASTUNKA.

Co mówisz, dziecko moje?! Lżysz swe gniazdo pono!

FEDRA.

Jam trzecia... Tak haniebnie tu ginę, nieboga!

PIASTUNKA.

Co znaczą twoje słowa? Lęk mnie zdjął i trwoga.

FEDRA.

Tak, stamtąd me nieszczęście! Nie od dziś ni wczora!

PIASTUNKA.

Nic nie wiem, chociaż wiedzieć bardzo jestem skora.

FEDRA.

Ach!
Tyś winna to powiedzieć, co ja rzec mam tobie!

PIASTUNKA.

Nie jestem wieszczka, nic ja z zagadką nie zrobię.

FEDRA.

Co czuje człowiek, powiedz, gdy, jak mówią, kocha?

PIASTUNKA.

Rozkosze same czuje, lecz i bólu trocha.

FEDRA.

Ból moim jest udziałem. Dojmuje mi srogo...

PIASTUNKA.

Co mówisz, dziecko moje? Ty kochasz? I kogo?

FEDRA.

A jakże on się zowie, ów syn Amazony?

PIASTUNKA.

Hippolytos?

FEDRA.

Tyś rzekła, nie ja!

PIASTUNKA.

O stracony
Mój losie!... Co ty mówisz? Gubisz mnie na zawsze!
Niewiasty! Nie wytrzymam! O dni me najkrwawsze!
O życie! Gardzę życiem! Wstrętny blasku słońca!
Umieram!... Idę sobie!... Blisko jestem końca! —
Na wieki bądźcie zdrowe!... Że też tak się dzieje,
Iż człowiek najzacniejszy wybiera koleje
Występku — wbrew swej woli! Wie, że to ohyda.
A idzie!... O, nietylko bóstwem jest Kipryda —
Czemś więcej jest, niż bóstwem! Ona, co dziś niszczy
I ją i mnie i dom ten zmienia w kupę zgliszczy...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Czyście słyszały, o!
Czyście słyszały,
Kobiety,
Jakie straszliwe, niesłychane zło
Padło z warg naszej królowej?
Raczej mi zginąć, niż patrzeć na cały
Ból twój, co zmysły ci miesza! O rety!
O gorze! O biada mnie biednej!
O jakiż to los był gotowy
Takie ci sprawić męczarnie?!
Przemarnie

Gnębi was dola, o ludzie,
W łzach wychowani i trudzie!
Zło-ś wyjawiła — czyż w jednej
Nie zginiesz chwili? Ach, jaki
Czekać cię może czas?!
Dom swój ty gubisz i siebie i nas.
Boć już wiadomo, które sobie szlaki
Wybrała Kiprys, o Krety
Nieszczęsna córo ty!

FEDRA.
(wstaje spokojna i podchodzi ku chórowi).

Trojzeńskie me niewiasty, wy, co zajmujecie
Najdalszy zrąb ziemicy Pelopsa! Na świecie
Żyjąca, noc niejedną strawiłam w zadumie
Nad gorzką nędzą świata i, jak to rozumie
Mój umysł, wraz wam powiem: więc mi się wydaje,
Że człek nie z przyrodzenia grzeszne ma zwyczaje,
Boć przecie ludziom wcale nie braknie rozsądku —
Nie! Cała ona sprawa takiego jest wątku:
My wiemy, co jest dobre, znamy wartość złego,
A tylko postępujem inaczej. Dla czego?
Bo jedni są leniwi, a drudzy przenoszą
Nad cnotę jakąś rozkosz, zaś człek się z rozkoszą
Spotyka rozmaitą, A potem te wczasy,
Te puste pogawędki, to zło, pełne krasy,
I wreszcie wstyd... A wstydu dwa rodzaje mamy:
Godziwy wstyd i drugi, co haniebne plamy
Na domy nasze ściąga, tak, że gdyby chciano
Właściwie je określić, te dwa wstydy, miano
Odmienne daćby trzeba temu i tamtemu.
Tak patrzę na te rzeczy i dziś nie wiem, czemu

Miałby się znaleść środek, coby moje zdanie
Przemienił... Nie!... Już przy tem duch mój pozostanie!
A teraz w własnej sprawie: Kiedy mnie swym grotem
Zadała ranę miłość, myślałam li o tem,
Jak znieść to najgodziwiej... Więc powzięłam sobie
Zamilczeć, nic nie mówić o swojej chorobie,
Albowiem na języku oprzeć się nie można,
Boć umie karcić bliźnich jego siła zdrożna,
A sobie zaś największą snać wyrządza szkodę.
Powtóre znosić chciałam tę moją przygodę
Z odwagą, chciałam męstwem zmódz ten szał. A wreście,
Po trzecie, gdym spostrzegła, iż serce niewieście
Nie zdoła się okiełzać, że ma sił za mało,
By żądzę pohamować, więc mi się wydało,
Że umrzeć jest najlepiej, i nikt mi nie powie,
Iż błądzę... Tak! Czci mojej niech będą świadkowie
Chociażby najliczniejsi, ale hańbić siebie
Przy świadkach?! Raczej hańbę w mogile zagrzebię!..
A przytem, żem kobieta, wiem-ci zbyt dokładnie,
Iż wieczna zawsze hańba na kobietę spadnie,
Co łoże swe bezcześci z cudzymi mężami!
Tą hańbą, tak się stało, pierwsza dom swój splami
Niewiasta cnego rodu: Bo gdy się dopuszcza
Występku ktoś z najpierwszych, odrazu i tłuszcza
Rzecz dobrą w tem dostrzega, wielce sobie chwali
Jakoby jakąś cnotę. Nienawidzę, dalej
Tych, co są skromne w słowie, dla których obłuda
Jest wszystkiem, tak że grzeszą, skoro im się uda,
Kryjomo zdradzieckiego poszukując łoża.

(Przed posągiem Afrodyty).

Kiprydo! Wałów morskich ty władczyni boża!
Że one patrzeć mogą swym małżonkom w oczy,

Że ścian się nie lękają i tej nocnej mroczy,
Wspólniczek ich występków, by nie przemówiły!
Mnie zasię, przyjaciółki, trzeba do mogiły,
Bo nie chcę, aby mogło wydawać się komu,
Żem winna sromu męża i mych dzieci sromu.
Swobodnie, z dumnem czołem niech kroczą po ziemi
Chwalebnych naszych Aten, niech się w nich nie plemi
Poczucie hańby matki! Najzuchwalszy człowiek
Nie będzie mógł do góry podnieść swoich powiek,
Lecz spuści je jak sługa, jeśli ma w pamięci
Srom matki lub też ojca... Jedno niech się święci
Na zawsze: tylko to się równa życia cenie,
Gdy duch jest sprawiedliwy, szlachetne sumienie.
Bo przyjdzie dzień, co grzesznym postawi zwierciadło
Przed oczy, jak dziewczynie. Oby tak nie padło,
Bym ja się kiedy tego doczekać musiała.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Hej! Cnota to dla wszystkich największa jest chwała,
Czcigodne imię ludziom na zawsze zdobywa.

PIASTUNKA.

O pani, gdy przedemną stanęła, jak żywa,
Twa boleść, lęk uczułam odrazu i trwogę,
Lecz całkiem niepotrzebnie. To powiedzieć mogę,
Bo gdy się ludzie czemu raz wtóry przypatrzą,
Sąd bywa rozumniejszy, a pomyłka rzadszą.
Cóż stało się dziwnego? Sprawa całkiem prosta:
Bogini cię nawiedza, swym cię gniewem chłosta —
Miłujesz... Żaden dziw to... Wielu innych ludzi
To samo przecież czyni. Więc skądże się budzi
Ta chęć utraty życia dla miłości?.. Powiedz!
Na jakiżby to świat nasz zbłąkał się manowiec.

Jeżeliby ci wszyscy, co kochali kiedy,
I ci, co kochać będą, musieli z tej biedy
Umierać! Nie drobnostka to budować tamy
Przeciwko naporowi miłości. My znamy,
Że kto się jej poddaje, ten ją znosi łatwo,
Lecz jeślibyś zuchwale zechciała, ma dziatwo,
Opierać się jej mocy, źlebyś wyszła na tem:
Pognębi cię, wysmaga, nie wiem jak, swym batem.
W powietrzu ona władnie i w morskiej powodzi
I wszystko, co tu żyje, li przez nią się rodzi.
Kipryda nam zaszczepia ową żądzę w łonie,
Co naszym jest początkiem na ziemskim zagonie.
A komu nie są obce starodawne dzieje,
Kto w pieśni się wczytuje, ten się nie zdumieje,
Ten wie, jak się — bywało — Zeus ongi zapala
Miłością do Semeli, ten wie, jak Kefala
Uniosła zakochana Jutrznia złotowłosa
W dziedzinę swych współbogów. I dzisiaj niebiosa
Ci wszyscy zamieszkują i, tak mi się zdaje,
Kontenci są zapewne, iż w te boże kraje
Zawiodła ich przemożna namiętność... Ty zasię
Sprzeciwiać chcesz się temu?... Opór nie na czasie,
Gdyż ojciec spłodził ciebie na tych samych przecie
Podstawach i ci sami rządzili na świecie
Bogowie, więc się trzeba poddać pod te prawa.
Co myślisz? Czyż nieznaną mężom jest niesława?
Czyż nawet i najmędrszy nie widzi, iż łoże
Bezcześci mu małżonka, a tai, jak może,
Swą hańbę? I niejeden też ojciec pokrywa
Miłosne uchybienia swych synów... Boć, żywa
To prawda, człek rozumny zataja przed światem
Wszelaką, mówię, brzydkość; nie trzeba, pozatem,

Na życie swoje patrzeć zbyt ciemno. Nie tędy
Prowadzą ludzkie drogi: miewa-ci swe błędy
I dach ten, co nam domy osłania. Z tej doli
Czy myślisz, że cię jaka potęga wyzwoli?
Człowiekiem tylko jesteś, więc niech będzie rada
Twa dusza, jeśli więcej dobrego posiada,
Niż złego.. Daj-że spokój, moja córko miła,
Tej pysze bezrozumnej! Pychy-ć to jest siła,
Gdy człek chce być mocniejszy od bogów. Bogowie
Chcą tego, przeto miłuj. A jeśli masz zdrowie
Odzyskać, szukaj środków godowych. Są słowa
Zaklęcia, czarodziejskie są pieśni: zdrowa
Ty będziesz, lek się znajdzie jakowyś... Mężczyzna
Przepysznie by wyglądał — każdy mi to przyzna —,
Jeżeliby go sztuki nie wsparły niewieście.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak, Fedro, to, co ona ci mówi, jest wreście
W twej doli może milsze, ale ja cię chwalę,
Choć chwalba ma w tej chwili nie może ci wcale
Brzmieć słodko ani twego rozradować serca.

FEDRA.

A cóż tu szczęście ludzi i ludów uśmierca,
Co niszczy byt nas wszystkich, jeśli nie te mowy
Zbyt słodkie, te pochlebstwa? Pożytek gotowy
Ma być, a nie przyjemność, z ludzkich rad nauka,
Jak zacnie żyć należy. Tego człek niech szuka!

PIASTUNKA.

I cóż tu się rozwodzić? Mowa tu jest na nic,
Tu młodzian ów potrzebny. Marniejesz bez granic,
Coprędzej więc należy rozstrzygnąć, coprędzej
Właściwy znaleść środek, by ulżyć twej nędzy.

Tak, gdyby nie ważyło tu się życie twoje
I ty gdybyś rozumnie znosiła te znoje,
Czyż doszłoby do tego, aby cię, o pani,
Namawiać do rozkoszy? Nikt mi nie przygani,
Bo tutaj się o byt twój walka toczy sroga.

FEDRA.

Poprzestań! Zamknij usta! Raz wtóry, na Boga!
Niech taka mnie z twej wargi nie razi ohyda!

PIASTUNKA.

Ohyda? Tak, lecz ona bardziej ci się przyda,
Niż cnota. Trzeba działać, by twą dolę lichą
Naprawić, a nie ginąć z pięknie brzmiącą pychą.

FEDRA.

Na Boga!... Nie!... To prawda! Ale to są rzeczy
Ohydne! Jeszcze-ć miłość mojej duszy człeczej
Nie hańbi! Lecz gdy zbrodnię upiękniasz, przesnadnie
Ma noga w omijaną kałużę popadnie.

PIASTUNKA.

Gdy takiej jesteś myśli, na cóż było grzeszyć?
Lecz teraz bądź posłuszna! Pragnę cię pocieszyć:
Są czary w moim domu — przypomniałam sobie
Tej chwili —, co ci mogą pomódz w twej chorobie,
Na srom nie narażając i szkody najmniejszej
Twym zmysłom nie przynosząc, bylebyś w dzisiejszej
Opresyi nie stchórzyła. Od twego kochanka
Potrzebny znak — pęk włosów albo jakaś tkanka
Z odzieży: zdobyć muszę koniecznie, w ten sposób
Połączę jednym węzłem dwoje drogich osób.

FEDRA.

Czy maść to, czy też napój? Cóż to są za środki?

PIASTUNKA.

Pomocy-ć, nie nauki trza, mój skarbie słodki.

FEDRA.

Czy abyś nie za mądra? Tego ja się boję.

PIASTUNKA.

Za nadtoś bojaźliwa! Skąd te lęki twoje?

FEDRA.

Ja nie chcę, byś co rzekła synowi Tezeja.

PIASTUNKA.

Daj spokój! Już to wszystko dobrze się poskleja.

(przechodząc obok posągu Afrodyty)

A tylko ty mnie wspieraj, morskich fal królowo!...
Pozatem wiem ja dobrze, gdzie kierować słowo...
(znika).

CHÓR.

Erosie! Erosie!
Ty, nawiedzając ludzi.
Wzrokiem swym budzisz tęsknotę,
Do serc rozkosze przelewasz im złote!
Na złe niech ku mnie twa się moc nie trudzi,
Niech mnie ominą niepomierne żądze!
Ogień ni gromów tych strzały,
Tak sądzę.
Nigdy tej siły palącej nie miały,
Co one bełty, które rzucać może
Z rąk Afrodyty
Żarów niesyty
Eros, dzieciątko to boże!

*

Daremnie, daremnie
Nad Alfejskimi brzegami

I w gajach pityjskich Hellada
Setki ofiarnych swoich wołów składa,
Gdy do Erosa, co władnie nad nami,
My się nie modlim. On-ci to ma klucze
Od słodkiej łożnicy miłości,
A tucze
Straszliwych zniszczeń napływają w gości
Do naszej biednej, nieszczęśliwej ziemi,
Jeżeli po niej
Bóg ten pogoni,
Tknie się jej stopy swojemi.

∗                    ∗

Wszak ona z Ojchalji
Nieujarzmiona dziewica,
Której dotychczas w jej lica,
Żaden nie spojrzał młodzieniec,
Musiała oddać swój wieniec.
Z grodu Euryta,
Gdy dom ojcowski się pali,
W krwi brodząc i kurzem okryta,
Niby bachantka biegła oszalała.
Śród mordów i jęków fali
Biegła coraz to dalej —
Tak-ci Kipryda ją gnała,
By rzucić Alkmeny synowi:
Straszne to zaślubiny!

*

Tebańskie wy mury,
I wy, Dyrcejskie źródliska!
O, wy to wiecie, jak ciska
Kiprys swe gromy! Wy wiecie,

Jak się skradają po świecie
Jej stopy boże!
Oto w godzinie ponurej,
Śród grzmotów i łysków w przestworze,
Na oblubieńcze posłanie upada,
Rażona pociskiem z góry.
Matka Bakchusa! Wtóry
Jest-ci to świadek nielada,
Że miłość jest słodka i groźna,
Krążąca wokół, jak pszczoła.

FEDRA (nadsłuchująca pod drzwiami).

Uciszcie się, niewiasty! Zmilknijcie! Już po mnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż dzieje się w tym domu, że tak drżysz ogromnie?

FEDRA.

Ha! Cicho!... Chcę posłyszeć, co mówią za drzwiami.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Już milczę.. Coś strasznego zawisło nad nami.

FEDRA.

O biada mi! O jej!
Nieszczęsna ja niewiasta! Tyle cierpieć muszę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jakiż to słyszysz głos
W tej domowinie swej?
I cóż to ci, niewiasto, tak znów szarpie duszę?
Jakiż to nowy cios?

FEDRA.

Zginęłam... Chodźcie bliżej, podejdźcie pod bramę —
Te krzyki! Te hałasy! Posłuchajcie same!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeśli już jesteś tam,
Sama baczenie miej.
Co dzieje się w twym domu, co za zgiełk się wszczyna,
I powiedz, ach! powiedz nam!

FEDRA.

O, słyszę Hippolita, Amazonki syna,
Jak rzuca na mą sługę obelżywe słowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I ja też słyszę gwar,
Ale w zamieszce tej
Rozeznać mi się trudno, co się za tem chowa,
Co znaczy zgiełk, co ku nam przez te drzwi się wdarł.

FEDRA.

Rajfurką zwie ją, słyszę, i że jest jak złodziej,
Co żonę swego pana zdradziecko uwodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O dniu okrutnych zdrad!
Zgubionaś!... W doli złej
Czem pomódz ci? Zdradziła cię służebna! Strach!
Winę twą zna już świat!
Ojej!
Ach! Ach!
Szkoda twych młodych lat!

FEDRA.

Zgubiła mnie, zdradziła mimo własnej woli,
Chcąc znaleść środek na to, co tak strasznie boli.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A teraz co zamierzasz? Znasz-li jaką drogę?

FEDRA.

Prócz śmierci, nic innego wymyśleć nie mogę —
Jedyny to mój lekarz, jedyny obrońca!

Na scenę wpada
HIPPOLYTOS.

O matko moja, ziemio! O wy blaski słońca!
I cóż ja słyszeć muszę?! Straszliwe wyznanie!

PIASTUNKA (która wpadła bezpośrednio za nim)

Bo jeszcze kto usłyszy! Cicho, słodki panie!

HIPPOLYTOS.

Być cicho, takiej świadom ohydy i zguby?!

PIASTUNKA (chwytając go za rękę).

Na gładką twą prawicę zaklinam cię, luby!

HIPPOLYTOS.

Precz! Precz stąd! Puść tę rękę! Nie tykaj odzieży!

PIASTUNKA (padając na kolana).

Litości! Na kolanach ta, co w ciebie wierzy!

HIPPOLYTOS.

Powiadasz, że twe słowa cne są i szlachetne?!

PIASTUNKA (wstając).

Nikt wiedzieć nie powinien, o me dziecię setne!

HIPPOLYTOS.

Nie! O tem, co jest dobre, świat ma wiedzieć cały!

PIASTUNKA.

Chcesz łamać to, co usta twe poprzysięgały?

HIPPOLYTOS.

Tak! Usta, lecz nie serce! Przysięgi te na nic!

PIASTUNKA.

Mordujesz swych najdroższych, krzywdzisz ich bez granic.

HIPPOLYTOS.

Najdroższych? Od zbrodniarzy ja zawsze zdaleka.

PIASTUNKA.

O nie bądź tak surowy! Grzech to rzecz człowieka.

HIPPOLYTOS (odwracając się).

O Boże! Przecz niewiastęś sprowadził na ziemię,
Na blaski te słoneczne?! Fałszywe to plemię!
Jeżeliś chciał ród ludzki zaszczepić po świecie,
Nie trzeba było tego powierzać kobiecie.
Nie! lepiej było złoto przynosić ci w darze.
Lub miedź albo żelazo składać na ołtarze
I za to drogą kupna dostawać chłopięta
Stosownie do ich ceny. Rzecz byłaby święta
Swobodnie żyć, bez kobiet, w swym domu! [Niestety!
Dziś hańbę człek na dom swój ściąga przez kobiety!]
Tu przykład, jakiem dla nas złem jest białogłowa:
Sam ojciec, co ją spłodził i który ją chowa,
Dodaje jeszcze wiano, chcąc się zbyć tej plagi.
A ten, który ją bierze, mając dość odwagi,
To ziele jadowite, cieszy się i pieści
Fałszywym swoim skarbem, przystraja niewieści
Jej urok klejnotami, w piękne zdobi szaty,
Nie bacząc, że w ten sposób niweczy bogaty
Dobytek swego domu. [Dobrze, gdy krewniacy.
Ci nowi szwagierkowie, jeszcze jacy tacy!
Z uśmiechem znosi człowiek to gorzkie przymierze.
Lecz jeśli żona zacna, zaś krewieństwo świeże
Jest podłe, to ich podłość bardziej mu dopieka,

Niż cieszy zacność żony!]. Szczęściem jest dla człeka,
Jeżeli w jego domu niewiasta zasiędzie
Nie zła ani też dobra, martwa w każdym względzie.
Przemądre są mi wstrętne. Nie dajcie mi, nieba.
Kobiety, co ma więcej rozumu, niż trzeba
Niewieście! Nazbyt mądra z większem Afrodycie
Oddaje się szelmostwem. Zaś te, którym życie
Nie dało zbyt rozumu, nie pójdą do błota
Tak łatwo jako tamte: chroni je głupota.
A one powiernice! Ta służba przeklęta!
Nie! raczej porozmieszczać im nieme zwierzęta
W komnatach, by nie miały odpowiadać komu
I kogo zagadywać... Przedsię teraz w domu
Haniebne knuje plany haniebna niewiasta,
A służba je załatwia, wynosi do miasta.
I ty mi oto radzisz, przeplugawy tworze,
Bym skalał mego ojca nieskalane łoże!
O, pójdę ja do zdroju i uszy wymyję,
Co taką rzecz słyszały! Nie! Usta niczyje
Nie rzekną mi, żem podły! I to już jest dla mnie
Hańbiące, żem to słyszał. Mówię ci niekłamnie,
Że moja li pobożność was zbawi!... Kobieto!
Przysięgę-m lekkomyślnie złożył... Gdyby nie to,
Wyznałbym wszystko ojcu... Idę i nie wrócę,
Dopóki niema tutaj Tezeja; zarzucę
Wędzidła na me usta i zmilknę. Lecz potem
Zobaczę, jakże wy to za ojca powrotem
Spojrzycie mu w oblicze — ty i twoja pani.
Już widzę ja twą czelność, o tak znam się na niej!...
A bodajbyście szczezły! Czyńże mi wyrzuty
Ktokolwiek chcesz, że jestem aż nazbyt zatruty
Przemożną nienawiścią do kobiet: przemożna

Jest także ich nikczemność!... Dopóki ich zdrożna
Nieskończy się nieprawość, lżyć ich nieprzestanę.

FEDRA.

O, opłakane, o!
O, opłakane
Są losy
Nieszczęsnych kobiet!... By usunąć zło,
Gdzież na to jest środek i rada?
Któż to rozwiąże? Ukoi tę ranę?
Wyrok już na mnie wydały niebiosy!
O ziemio ty moja! o słońce!
Cóż mi dziś czynić wypada?
Jakąż wytężyć mam siłę,
O miłe
Drużki wy moje, by zbrodnię
Ukryć przed światem? Czyż godnie,
Abym znalazła obrońcę?
Czyż jaki bóg się tu zjawi
Albo jakowy człek,
Coby od hańby ohydnej mnie strzegł?
Zbyt to mnie gniecie! Na śmierć to mnie dławi!
Nie do zniesienia te ciosy
Dla najnędzniejszej z żon!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak! Tak! Służebna twoja, miłościwa pani.
Zawiodła się w swej sztuce, źle wychodzisz na niej!

FEDRA (do piastunki).

Przepodła! Zabójczyni najdroższych ci osób!
I cóżeś ty zrobiła?!... W ten mnie zniszczyć sposób!
Niech Zeus, mój rodzic możny, sprzątnie cię swym gromem

Z powierzchni na wiek wieków! A czyż mi wiadomem
Nie było, co się stanie? Czym ci nie kazała
Zamilczeć mojej hańby? Oto moja chwała:
Nie mogę nawet umrzeć uczciwie. Lecz ninie
Szukajmy innej rady. Dzięki twej przewinie
On, wściekły, ojca swego przeciw mnie poruszy
I świat złorzeczeniami napełni! O, z duszy
Klnę ciebie i każdego, co nam, niewezwany,
Wrzekomo dobrze czyniąc, złe zadaje rany.

PIASTUNKA.

O pani, lżysz mnie za to, że me plany prysły,
Że mi się nie udało; ból ci miesza zmysły.
Lecz pozwól, że i ja ci na to coś odpowiem:
Chowałam cię i dzisiaj, z bolu nad twem zdrowiem,
Pragnęłam znaleść środek, alem się zawiodła.
Znalazłszy, zyskałabym pochwałę, boć modła
Na świecie jest dziś taka: mądra-ś, jak nie wielu,
Szczęśliwie jeśliś doszła do swojego celu.

FEDRA.

Godziwe-ż to są rzeczy, tak skrzywdzić mnie wprzódy,
Tak zranić mnie, a potem takie prawić cudy?

PIASTUNKA.

Za dużo o tem mówić. Źlem ja postąpiła...
Jest jeszcze na to środek, moja córko miła.

FEDRA.

Ni słowa o tem więcej. Złe były twe rady
I czyn twój był niedobry. Zatrzyj wszelkie ślady
Za sobą! Odejdź precz stąd! Myśl tylko o sobie!
Co dla mnie jest potrzebne, już ja sama zrobię...
Wy zasię, cne mieszkanki trojzeńskiego grodu.

Spełnijcie moją prośbę jedyną — zawodu
Nie doznam: co tu zaszło, o tem ani słowa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak chroń mnie, Artemido, córko Zeusowa,
Że nic o tem nieszczęściu nie powiem nikomu!

FEDRA.

Dziękuję. Znam ja środek, by od mego domu
Odwrócić to nieszczęście. Tak jest! Tak się sprawię,
Że dzieci nie pogrążę w hańbiącej niesławie
I sama też dla siebie największe stąd zyski
Wyciągnę: mej ojczyzny kreteńskiej, kołyski
Rodzimej nie pokalam! Jedno życie skona,
Bym mogła być w Tezejan oczach niesplamiona.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Chcesz spełnić coś, co nigdy odwrócić się nie da?

FEDRA.

Chcę umrzeć. W jaki sposób, to już moja bieda.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Mów mądrzej!

FEDRA.

A ty lepszą wynaleź mi radę!
Kiprydę-ć ja weselę, jeśli życie kładę
Tej chwili — jej w ofierze! To są gorzkie sprzęty
Miłości!... Lecz mym skonem będzie strasznie wzięty
I inny ktoś, ten właśnie, co w nadmiernej dumie
Urągał moim losom! Tak, on to zrozumie,
Oduczy się przemawiać z taką pychą o mnie,
Nieszczęście mu nakaże zachować się skromnie.

CHÓR.

Czemuż mnie gęsty nie urodził las?
Czemu nie jestem jak skrzydlaty ptak,
Który gromadą mknie w niebieski szlak,
Bo tak mu każe Bóg!
Nad Adrję wówczas leciałabym wraz,
Do erydańskich smug,
I z Heliosa cór promiennem gronem
Gorzkiebym lała łzy nad Faetonem,
A łzy te, z rzeczną zlewając się falą,
W złoty się bursztyn krysztalą!

*

Gdzie hesperyjski leciałabym gaj,
Gdzie złote jabłka lśnią się, do tych dziew
Jaćbym frunęła, co słodki swój śpiew
Szlą nad głębiny mórz:
Gdzie na swe barki nieb ostatni skraj
Wziął Atlas, nieb tych stróż;
Gdzie Oceanu pan zamyka drogi
Wszelkim okrętom, gdzie Zeus chłonął błogi
Napój miłości, gdzie bóstwom z rąk ziemi
Wieczna szczęśliwość się plemi.

∗                    ∗

O białoskrzydły okręcie,
Ty, coś od Krety wybrzeży
Niósł moją panią po świeżej,
Po słonej fali wód,
Po morskim, spienionym odmęcie!...
Dobrze jej było w ojczystej dziedzinie,
A tu w małżeństwie snać ginie
Ten nieszczęśliwy płód!

Azali z Krety jeszcze
Towarzyszyły wam wróżby złowieszcze?
Azali was przywitały
Na pełnej chwały
Ziemi ateńskiej tej chwili,
Gdyście kotwiczne liny wyrzucili.
Wysiedli na brzeg Munichosa?

*

Oto patrzajcie! W jej łonie
Strasznego gniewu niesyta
Rozżegła dziś Afrodyta
Grzesznej miłości żar:
W bolu nadmiernym tonie!
Z niepokonanej ponadludzkiej nędzy
W łożnicę biegnie coprędzej,
By ciężar strząsnąć z bar:
Patrzcie, na białą szyję
Zakłada stryczek, przed hańbą się kryje!
Cierpiąca ponadmiar srodze,
W lęku i trwodze,
By niepokalać swej sławy,
Wybiera honor i serce od krwawej
Uwalnia dzisiaj męczarni.

PIASTUNKA (z wnętrza domu).

O jej! O jej!
Ratunku! Powiesiła się królowa! Żona
Tezeja już nie żyje! Stracona! Stracona!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Stało się! O rety! Niema naszej pani!
Znalazła sobie pętlę i zawisła na niej.

PIASTUNKA (j. w.)

Dla czego nie spieszycie? Dajcie miecz dwusieczny!
Musimy rozciąć stryczek na tej szyi mlecznej.

PRZODOWNICA CHÓRU (I PÓŁCHÓRU).

Co czynić, przyjaciółki? Iść tam i od sznura
Uwolnić naszą panią? Niech mi powie która!

JEDNA Z CHÓRU (II PÓŁCHÓRU).

Dlaczego? Czyż tam niema dość służebnej młodzi?
Wiadomo, że skwapliwość zbytnia zawsze szkodzi.

PIASTUNKA (j. w.)

Połóżcie na posłaniu to nieszczęsne ciało!
O, gorzko nam w tym domu służyć dziś przystało.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie żyje już nieszczęsna kobieta! Słyszycie?
Już zwłoki układają!... Skończyło się życie!...

Na scenę z wieńcem na głowie, otoczony świtą zbrojnych wchodzi
TEZEUSZ.

Niewiasty! Czy nie wiecie, co te krzyki znaczą?
Słyszałem głos służebnych, pomieszan z rozpaczą,
I bramy nieotwarte, a wszak się godziło,
Ażeby przywitano świątecznie i miło
Człowieka, który wraca z pielgrzymki. Czy może
Staruszek nasz Pitteusz tu zasłabł? Broń Boże!
(Wiek juścić go pochylił, lecz to los zbyt srogi,
Ażeby miał już dzisiaj opuszczać me progi).

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie starzec cię opuszcza! Młoda poszła dusza,
By strasznym przejąć bólem serce Tezeusza.

TEZEUSZ.

O biada! Czym utracił które z mojej dziatwy?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie! Żyją! Ale żywot bez matki nie łatwy.

TEZEUSZ.

Co? Żona? W jaki sposób? Umarła?! Nie żyje!?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak! Sama zarzuciła sobie sznur na szyję.

TEZEUSZ.

Spotkało ją co złego? Czy z jakiej zgryzoty?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie wiemy. Myśmy same przyszły właśnie o tej
Godzinie opłakiwać, Tezeju, twe losy.

TEZEUSZ (zdzierając wieniec z głowy).

Ach! Pocóż te wawrzyny mają wieńczyć włosy
Pielgrzyma nieszczęsnego! Otwórzcie wierzeje!
Odsuńcie mi te rygle! Ujrzę, co się dzieje
W mym domu! Prędzej, służbo! Chcę zobaczyć żonę!
Przez śmierć jej i me szczęście na zawsze zniszczone!

Otwierają się drzwi środkowe, na marach zwłoki Fedry, otoczone żałobnicami.
CHÓR.

O jej! O jej!
Co za straszliwy krok!
Czyn popełniłaś — niestety! —,
Co niszczy królewski nasz dom!
Któż ci dostarczył podniety?

Jakiż to zmusił cię grom,
Żeś sama swemu życiu położyła kres?
Przyczyno naszych łez,
Któż cię tak strącił w mrok?

TEZEUSZ.

O moja dolo! Ach!
O wy rodzinne me niwy!
Dziś mnie największe spotyka nieszczęście!
Na dom mój ciężkie upadły dziś pięście —
Wali się cały gmach!
Duch jakiś mściwy
Przekleństwo rzucił złe, niewysłowione,
Że już w mem życiu życie się nie mieści!
Przed memi oczy
Fala się toczy,
Ogromne morze boleści,
I ja w tem morzu na wieki już tonę,
Już się z tych głębin wydostać nie mogę!
Zali odgadnę,
Kto cię, mą żonę,
Pchnął na tę drogę?
Jakie potęgi sprawiły to zdradne,
Że niby ptaszę, co wyrwie się z rąk
I gdzieś już ginie bez śladu,
Sfrunęłaś nagle do Hadu?
O bolu bolów! O męko ty mąk!
Z pradawnych lat
Grzech na mnie jakiś padł,
Spełniony przez mego praszczura,
I stąd dziś ta moja dola!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie sam ty, książę, znosisz tę okrutną zgubę:
Niejedni potracili swe małżonki lube.

TEZEUSZ.

W mogilny zejść mi dół,
Pomiędzy umarłych cienie,
Odkąd straciłem towarzystwo twoje!
Większe, niż sobie, mnie sprawiłaś znoje,
Zawsze to będę czuł!
Co za cierpienie,
Co za nieszczęście, powiedz, ukochana,
Tę samobójczą myśl zrodziło-ć w duszy?
Z was, pachołkowie,
Nikt mi nie powie —
Nikt z was językiem nie ruszy?
Czyście na darmo w domu swego pana?...
O mój ty losie! O szczęścia pogrzebie!
Biada mi! biada!
Okrutna rana!
Mam ją przez ciebie!
Patrzeć, jak dom mój w gruzy się rozpada!
Giniemy wszyscy już po wieczny czas!
Gmach cały pustką mi świeci,
Osierocone me dzieci —
Tak, opuściłaś, opuściłaś nas,
Najlepsza z żon!
Słońcem oblany skłon
I miesiąc, świecący nocą,
Czyż lepszą widział niewiastę?

CHÓR.

O ty znękany człowiecze!
Prawda, zburzone jest domostwo twoje,
Los twój wyciska łzę, co twarz mi piecze —
Ale-ć ja jeszcze o przyszłość się boję!

TEZEUSZ (zbliżywszy się do zwłok Fedry).

Patrz! Patrz!
Ta ręka ukochana trzyma list! O Boże!
Czy może coś nowego w tem piśmie? Czy może
Zanosi jeszcze jaką prośbę na ostatek
W ożenku mego sprawie i w sprawie mych dziatek?
O niech się uspokoi twoja biedna dusza!
Nie stanie druga żona obok Tezeusza,
Nie wejdzie już w dom jego!... Jakżeż słodko nęci
Ten odcisk jej pierścienia tu na tej pieczęci!
Rozłamię ją! Otworzę tę kopertę drogą,
Zobaczę, jakie wieści być w tym liście mogą!

CHÓR.

Ach! Ach!
Świeży znów cios
Śle na nas Bóg!
Niczem me życie! I mnie ból ten zmógł,
I ja, podzielę zły los!
Królewski bowiem zdruzgotany gmach —
Niema go, niema na świecie.
[O dolo! jeśli można, niech twa dłoń nie zgniecie
Na wieki tego domu! Słuchaj próśb mych! Wieszcze
Mam oczy: świeża klęska budzi we mnie dreszcze].

TEZEUSZ.

O gorze mi! gorze! Oto groza nowa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co jest? Mów, jeślim godna jest twojego słowa.

TEZEUSZ.

Ten list! ten list!
O pomstę woła do nieba!
Ratunku! Ratunku mi trzeba!
Jak się wydobyć z tych zgliszczy?
Jak zrzucić nieszczęsne to brzemię?
Ginę już, padam na ziemię!
W uszach to wszystko mi świszczy —
Straszny, straszliwy świst!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Okrutny to początek! Ach, cóż będzie dalej!?

TEZEUSZ.

Mózg mi się pali.
Język mnie bodzie,
Nie mogę powstrzymać już
Mych warg!
Słuchaj mnie, grodzie:
Syn mój Hippolit znieważył mą leżę,
Niepomny, że Zeus jej strzeże,
Cnych ślubów stróż...
Trzyś mi życzenia, ojcze Posejdonie,
Spełnić obiecał!... Nie wchodzący w targ,
Jedno mi spełnij, jeśli żywisz w łonie
Chęć dotrzymania: W tej samej godzinie
Niech syn mój tu zginie,
Niech dnia nie dożyje mój syn!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Odwołaj to życzenie, błagam cię, o panie!
Żal będzie-ć po niewczasie, gdy syna nie stanie.

TEZEUSZ.

Przenigdy! Ja go z ziemi wydalę rodzinnej
Ponadto! Los go czeka ten albo też inny.
Posejdon, szanujący przyrzeczenia swoje,
W Hadesu głąb go strąci, lub tułacze znoje
Czekają go śród obcych — sprawa to ubita!

PRZODOWNICA CHÓRU.

W sam czas twój syn nadchodzi; przyjmij Hippolita
Spokojnie, uśmierzywszy ten swój gniew, o książę!
Ty wiesz, co się najlepiej z waszem dobrem wiąże.

W otoczeniu świty wchodzi
HIPPOLYTOS.

Twe krzyki usłyszawszy, przybiegam do ciebie,
Mój ojcze! Wprawdzie-ć nie wiem, w jakiej-ś jest potrzebie,
Lecz radbym się dowiedzieć! A! Cóż to się stało?
Małżonka twa nie żyje! Na marach jej ciało!
Dziw dla mnie to największy! Widziałem ją bowiem
Przed chwilą, jak najlepszem obdarzoną zdrowiem.
A teraz... W jaki sposób zginęła?... Czyż mogę
Dowiedzieć się od ciebie, mój ojcze?... Złą drogę
Wybierasz, jeśli milczysz. Nieszczęść nie wypada
Milczeniem kryć; wszak dusza ludzka słyszeć rada
Cokolwiek, a najbardziej ciekawa jest złego.
Źle zatem postępujesz — i nie wiem, dla czego? —,
Gdy wobec swych przyjaciół — a jam tu dla ciebie
Czemś więcej! — chcesz zataić, co cię w smutku grzebie.

TEZEUSZ (nie patrząc na Hippolytosa).

O ludzie, śmieszni ludzie! Całe wy się życie
Przeróżnych sztuk, przeróżnych wymysłów uczycie,
Pragniecie wszystko wiedzieć, wciąż coś majstrujecie,
To jedno wam się tylko nie udaje w świecie,
Ażeby nierozumnym wlać rozumu krztynę.

HIPPOLYTOS.

O, wielki byłby mędrzec, zjawisko jedyne.
Co mógłby do rozumu głupich zmusić ludzi!
Lecz, zda mi się, nie w porę twój się język trudzi
Na takie subtelności, mój ojcze! Przesadza
Twa warga! Tak cię mąci twej boleści władza.

TEZEUSZ (j. w.)

O, czemuż nie istnieje w dziedzinie przyjaźni
Znak jakiś, aby człowiek mógł jak najwyraźniej
Przekonać się, kto szczery między przyjacioły,
A kto z pośród ich grona wyszedł z kłamstwa szkoły.
Języki też powinien człek mieć dwa: najszczerszy
I zwykły; fałsz drugiego odkrywałby pierwszy
I my byśmy nie czuli rozczarowań w duszy.

HIPPOLYTOS.

Czy który z mych przyjaciół oszukał twe uszy,
Szkalując mnie, choć winy-m nie popełnił żadnej?
Nie mogę wyjść z podziwu! W sposób bezprzykładny
Zdumiewa mnie twój język. Gdzieżeś podział zmysły?
Czy wyszły z swoich karbów? Czy się w nic rozprysły?

TEZEUSZ (j. w.)

O Boże! dokądże to ludzka czelność sięga?
Gdzie rada na zuchwalstwo? Gdzież jest ta potęga,
Co wstrzyma jego napór? Gdy pójdzie tak dalej,

Gdy jeden się w drugiego będziem prześcigali
W podłościach w miarę wzrostu pokoleń, o wtedy
Dla nędznej, dla tak bardzo występnej czeredy
Nie starczy chyba miejsca, wtedy nową ziemię
Bogowie muszą stworzyć, by przewrotne plemię
Osadzać na jej łanach.

(Zwracając się nagle do Hippolytosa)

Patrzcie! Oto stoi
Przedemną mój rodzony, co łożnicy mojej
Zbeszcześcił święte progi! Zmarła świadczy o tem
Dobitnie, jak plugawym jest mój syn pomiotem.

(Hippolytos się odwraca)

Ja, przez cię pohańbiony, nie lękam się lica
Twojego, i ty spojrzyj w oblicze rodzica!
Dlaczego się odwracasz? Więc tyś to ten święty
Kochanek bóstw, ten zacny, ten grzechem nietknięty
Wybraniec? Nie! Chełpliwość mnie twoja nie zwiedzie!
Nie stracił Bóg rozumu, by ciebie na przedzie
Postawić! O, tak bluźnić ja się nie ośmielę!
Ty chwal się, ile zechcesz, gadaj aż za wiele,
Że żywisz się li strawą roślinną, żeś cały
Orfejskiej oddan służbie! W spleśniałe szpargały
Zatapiaj się! Ja znam cię! Od takiego człeka
Niech każdy jak najdalej uchodzi, ucieka!
Albowiem pełne usta ma pobożnych zwrotów,
A zawsze jakąś podłość popełnić jest gotów.
Nie żyje, więc to, myślisz, wybawić cię może?
To właśnie przeciw tobie świadczy, ty potworze!
Czem mogą być przysięgi? Czem wszystkie dowody,
Co miałyby ocalić ten twój żywot młody,
Nad dowód tej — nieboszczki! Przytoczysz mi siła
Przerozmaitych kruczków, powiesz, że się mściła

Na tobie z nienawiści, albowiem bękarci
Wrogami dzieci prawych, zełżesz najotwarciej,
Że złą była szafarką żywota, jeżeli
Tak łatwo na śmiertelnej legła dziś pościeli
Jedynie, aby tobie dokuczyć; że, dalej,
Mężczyzna każdy mniej się namiętnością pali
Od kobiet! A ja-ć powiem: znam ja młodzieniaszki,
Tak samo nieodporne na żądzy igraszki,
Gdy miłość ją rozbudzi, jak każda niewiasta.
Nie wpada to nam w oczy u mężczyzn: wyrasta
Z ich stanu ta im korzyść,.. Ale dosyć na tem!
Nie myślę zwalczać słów twych: świadectwem bogatem,
Świadectwem najpewniejszem jest zmarła. W te tropy
Opuścisz kraj rodzinny i nigdy twe stopy
Nie spoczną na ateńskiej, uświęconej ziemi,
Ni w żadnym innym kraje, co z dzierżawy swemi
Podlega memu berłu. Gdybym ci to płazem
Chciał puścić, wówczas Synis istmijski, żelazem
Przezemnie powalony, miałby świadczyć prawo,
Żem pustym jest chełpiszem, a nie tym, co krwawo
Zapłacił mu za winy, i morskie opoki
Skirońskie również przeczyćby mogły bez zwłoki,
Czy kiedykolwiek byłem straszny dla zbrodniarzy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szczęśliwym kogoż język nazwać się odważy,
Gdy to, co było górą, dzisiaj w proch się kładzie!

HIPPOLYTOS.

Mój ojcze, straszna moc jest w twojej gniewnej zwadzie.
Zbadawszy jednak sprawę, spowitą w twe słowa,
Zobaczym, że na dnie jej prawda się nie chowa.
Nie umiem-ci szermować zręcznie wobec tłumu.

Lecz w gronie mych rówieśnych nie brak mi rozumu?
Nie może być inaczej... To, co razi uszy
Rozumnych, dla motłochu pospolitej duszy
Rozbrzmiewa najcudniejszą muzyką. A przecie,
Gdy takie się nieszczęście zdarzyło na świecie,
Rozwiąże się mój język, bo musi... Rozpocznie
Od tego, czemś ty zaczął, myślący widocznie,
Że u mnie twa zasadzka nie znajdzie odprawy.
Widzisz słońce i ziemię? Nie ma tu, łaskawy
Mój ojcze, dziś człowieka, co byłby odemnie
Cnotliwszy, choć przekonać pragnę cię daremnie —:
Czcić umiem naprzód bogów, potem żyję w gronie
Przyjaciół, w których żądza występku nie płonie,
Co, sami będąc czyści nigdy chcieć nie mogą.
Ażeby ich druhowie szli nieczystą drogą,
I brudnych im też usług nie świadczą, albowiem
Cny wstyd im me pozwala. I to jeszcze powiem,
Że, żyjąc z przyjaciółmi, zdaleka czy zbliska
Jednaki jestem dla nich, nigdy pośmiewiska,
Przedmiotem ich nie czynię... Jestem i w tej mierze
Niewinny, w której, ojcze mój, chętka cię bierze
Przyłapać mnie tej chwili: dotychczas ja nie wiem,
Co miłość — jestem czysty; z miłości żarzewiem
Spotykam się li w mowie, znam-ci jej ponęty
Li z słuchu i z obrazów, choć wstręt mam w nietkniętej,
Niepokalanej duszy, bym mógł patrzeć na nie.
Nie wierzysz w to, i owszem! Wyjaw więc swe zdanie.
Dlaczego miałbym upaść? Czyż ta, na tych marach
Leżąca, przewyższała w swych niewieścich czarach
Ród wszystkich innych niewiast? Lub czy wraz z jej łożem
Mniemałem tron twój posiąść? Rzec tego nie możem,
Gdyż byłbym bez rozumu! Czyż w swej odpowiedzi

Zaznaczysz, że i mędrzec rad na tronie siedzi?
Nieprawda! Chyba tych on pociąga i nęci,
Co zmysły utracili, ponadmiar przejęci
Pragnieniem samowładztwa. Jeśli o zapasy
Helleńskieby chodziło, chciałbym po wsze czasy
Być pierwszym, ale w państwie? Syn twój rad tu będzie,
Gdy zajmie drugie miejsce, by w przyjaciół rzędzie
Pracować najgodniejszych. Nic zaś nie przeszkadza
Tej pracy. Przyjemniejsze poza tem, niż władza,
Jest własne bezpieczeństwo... Racz wysłuchać jeszcze
To jedno — resztę wiesz już: A więc ci obwieszczę,
Że gdyby mi świadkował taki, jak ja człowiek.
Lub gdyby ta niemiała zamkniętych już powiek
Na spór nasz, wówczas dowód miałbyś tu prawdziwy,
Kto winien. Lecz na Zeusa, który każe mściwy
Krzywoprzysięstwo wszelkie, na tę świętość ziemi
Przysięgam, że ni czynem, ni myślami swemi
Ni chęcią nie dotknąłem się nigdy twej żony.
Niech umrę bezimienny, wzgardzon, zniesławiony,
[Wywołan z własnych dziedzin, tułacz w świat wygnany]!
Niech zwłok mych ani morze, ani ziemskie łany
Nie przyjmą, skoro umrę, jeśli łotr jest ze mnie.
Czy z strachu poszła precz stąd, dociekać daremnie,
I mnie to nie przystoi... [Słusznie postąpiła,
Słuszności nie mająca; u mnie zaś jest siła
Słuszności, a niesłuszność moim jest udziałem],

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dowiodłeś, żeś niewinny w tem nieszczęściu całem!
Na bóstwa-ś się zaprzysiągł! Trudno nie dać wiary!

TEZEUSZ.

Czy nie jest-że to kuglarz? Nie istne-ć to czary?

Dobrocią mitygawać chce ojcowską duszę,
Shańbiwszy go nasamprzód.

HIPPOLYTOS.

A ja wyznać muszę,
Iż serce me nad miarę wszelaką zdziwione.
Bo gdybyś ty, mój ojcze, pohańbił mi żonę,
Będący moim synem, jabym za tę zbrodnię
Nie karał cię wygnaniem, a śmiercią!

TEZEUSZ.

O, godnie
Przemawiasz! Lecz nie umrzesz, tak jak życzysz sobie:
Dla łotrów dobrodziejstwem w rychłym spocząć grobi.
Wypędzę cię z ojczyzny, na życie tułacze
Do obcej pójdziesz ziemi! Tem ja cię uraczę!
To kara najwłaściwsza dla takich nędzarzy.

HIPPOLYTOS.

Wypędzasz, nie czekając, aż ci czas nadarzy
Dowodów, żem niewinny? O gorze! mi gorze!

TEZEUSZ.

Za krańce Atlantowe, za dalekie morze
Gnałbym cię z nienawiści, gdybym mógł, niezwłocznie.

HIPPOLYTOS.

Przysięgi, poręczenia, wróżby i wyrocznie
To na nic? Precz wyrzucasz na mocy bezprawia?

TEZEUSZ.

Dowody tu zbyteczne! Wszystko mi wyjawia
Ten list! A jak tam ptactwo szybuje mi w górze
Nad głową mą, o tem się ja chyba nie zdurzę!

HIPPOLYTOS.

Bogowie! Poco milczę, jeśli wy niszczycie
Człowieka, co was wielbi, co wam oddał życie?
Nie! on się nie przekona! Nie uwierzy we mnie!
Nie będę łamał przysiąg! Byłoby daremnie!

TEZEUSZ.

Dobijasz mnie, świętoszku, słowy cnotliwemi!
Dla czego nie uchodzisz? Precz z ojczystej ziemi!

HIPPOLYTOS.

Ach! dokąd mam się zwrócić? W czyim-że dziś domu
Gościnę znajdzie człowiek z takiem piętnem sromu?

TEZEUSZ.

A może kto i lubi kobiet hańbicieli
I chętnie się domostwem z zbrodniarzem podzieli?

HIPPOLYTOS.

Ach! serce mi się kraje, łzy wyciska smutek,
Żem taki w twoich oczach haniebny wyrzutek.

TEZEUSZ.

Nie! Wówczas trzeba było pokumać się z troską
I łzami, gdyś szedł hańbić łożnicę ojcoską.

HIPPOLYTOS.

Przemówcie głosem wielkim, o wy nieme ściany,
Powiedzcie, czym naprawdę człowiek pokalany?

TEZEUSZ.

O, skrzętnie wzywasz świadków, co mówić nie mogą!

(Wskazując na zmarłą)

To dzieło twe dowodem, jakąś chodził drogą.

HIPPOLYTOS.

Ach! chciałbym stać przed sobą, w własne patrzeć oczy
I płakać nad tą nędzą, co mi duszę tłoczy!

TEZEUSZ.

Samego się uwielbiać było-ć zawsze miło,
Miast czcić rodziców swoich, jakby się godziło.

HIPPOLYTOS.

O matko nieszczęśliwa! O losie bękarta!
Nie życzę cię mym druhom, ty hańbo niestarta!

TEZEUSZ.

Schwyćcie go, pachołkowie! Słyszeliście przecie,
Że dawno mu już każę tułać się po świecie.

HIPPOLYTOS.

Precz! Wara! Dam naukę, gdy się zbliży który!
Ty sam, jeśli masz śmiałość, wyrzuć mnie za mury.

TEZEUSZ.

Jeżeli nie posłuchasz, będzie mi najprościej
Uczynić to bez żadnej dla ciebie litości.

HIPPOLYTOS.

Snać los się mój rozstrzygnął... Wiem, jak to się stało,
Lecz jak to wypowiedzieć, tego nie wiem. Mało
Jest równie nieszczęśliwych! O najmilsza z bogów,
Ma druho, towarzyszko śród leśnych rozłogów,
Na łowach! A więc muszę, ty córko Latony,
Opuszczać gród ateński, chwałą otoczony!
Ach! Żegnaj mi, mój grodzie! Żegnaj Erechteja
Ziemico! Już ostatnia rzuca mnie nadzieja.
Ostatni raz cię widzę, Troizeno, przemiłe
Dająca w swoich murach spędzać młode chwile, —

Więc żegnaj!... Do mnie, do mnie, towarzysze młodzi!
Wszak godzi się pożegnać, odprowadzić godzi
Za miasto!... Już czystszego ty człeka, młodzieży,
Nie ujrzysz, choć w to własny mój rodzic nie wierzy.

(Odchodzi wraz z świtą).
CHÓR.

Prawda, gdy myśleć zaczynam
O bóstwach, władnących na niebie,
Wszelakiej zbywam się trwogi.
Lecz dusza ma w smutku się grzebie,
Na zawsze już tracę nadzieję,
Gdy widzę drogi,
Życia ludzkiego koleje:
Jeden znój!
Tak się twój
Codzienny wciąż żywot wlecze,
O biedny, ścigany człowiecze!

*

Bodajby z ręki mi bożej
Los nie poskąpił tej doli:
Niech szczęści mi się na ziemi,
Niech nie znam tego, co boli!
Zbyt się ja nisko nie nagnę
Pomiędzy swemi.
Ale i piąć się nie pragnę:
Wszystko wraz,
Czem mnie czas
Czy dziś, czy jutro obdarzy,
Niech przyjmę z uśmiechem na twarzy.


∗                    ∗

Mózg mi się zmącił nad miarę,
Wszelką straciłam już wiarę,

Albowiem patrzę ach! patrzę,
Jak światło helleńskie najrzadsze,
Jak on, śród wszystkich wybrany,
Gniewem ojcowskim ścigany,
Rodzinne opuszcza już łany!
O wy ojczyste wybrzeża,
Górska dąbrowo ty świeża,
Gdzie z sforą polował na zwierza
On, łowiec przesłynny,
Goniący śladem Diktynny!

*

Nigdy on już nie pogoni
Z zaprzęgiem weneckich koni
W wyścigu na brzegach Limny!
Dom jego ojca dziś zimny
I głuchy: Nie zabrzmią w nim lutnie,
Co głos swój tak słały rozrzutnie
Za progi pałacu i wrótnie!
Leżysko córki Latony,
Łan trawy przemiękkiej, zielonej,
Nie będzie już nigdy wieńczony!
Twe życie tułacze
Niejedno dziewczę opłacze.

*

I ja oblewać chcę łzami
Los, co na ciebie dziś padł —
Źle z nami!
O biedna ty matko! Na świat
Wielkie wydałaś nieszczęście!
Ach! Pięście
Radabym wznieść przeciw bogom
Za gniew ich niesyty!

O wy siostrzane Charyty!
Czemuż ku obcym rozłogom
Z ojczystej iść ma dziedziny
Człowiek bez winy?!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ktoś z służby Hippolyta przyspiesza tu kroku —
Co tchu do zamku pędzi z przerażeniem w oku.

Na scenę wpada
GONIEC.

Gdzież jest nasz król Tezeusz! Gdzież go spotkać mogę?
Niewiasty! Jeśli wiecie, pokażcie mi drogę!
Czy w zamku jest tej chwili? Czy gdzieindziej może?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wychodzi właśnie z domu, patrzaj, jest na dworze!

GONIEC.

Przynoszę ci wiadomość i w smutku pogrążę
Was wszystkich, w smutku wielkim: i ciebie, mój książę,
I grodu ateńskiego szlachetne mieszkańce
I tych, którzy zajmują ziem trojzeńskich krańce.

TEZEUSZ.

Cóż stało się? Cóż mają oznaczać twe słowa?
Na miasta dwa sąsiednie spada-ż klęska nowa?

GONIEC.

Już niema Hippolyta! Albo też — słyszycie? —
Na włosku, że tak powiem, wisi jego życie.

TEZEUSZ.

Dlaczego? Czyżby jaki wróg mu nie przebaczył,
Iż żonę mu, jak ojcu, podle uwieść raczył?

GONIEC.

Przez własny Hippolytos zginął zaprząg, dalej
Przez klątwę, którąś przesłał władcy morskiej fali,
Swojemu rodzicowi, na własnego syna.

TEZEUSZ.

Niebiosa! Pozejdonie! Ucieczko jedyna!
Tyś rodzic mój prawdziwy! Klątwy, którą we mnie
Zrodziła moja krzywda, nie stałem daremnie
Ku tobie! Wysłuchałeś!...

(Do posła)

Mów, na jakiej drodze
Dosięgnął go miecz prawa, iżby pomścić srodze
Mą hańbę? Jak go zmogła sprawiedliwość boża?

GONIEC.

Staliśmy nad wybrzeżem spienionego morza,
Zgrzebłami czyszcząc konie, wszyscy zdjęci smutkiem,
Albowiem wieść nam przyniósł posłaniec, że skutkiem
Rozkazów twych już nigdy na ojcowskiej ziemi
Nie spocznie Hippolytos stopami swojemi.
Za chwilę i on nadszedł, a za nim gromada
Przyjaciół i rówieśnych, aby krzyczeć »biada!«
Wraz z nami. Ale w końcu przerwie narzekanie
I powie: »Na co płakać? Łez mi już nie stanie.
A ojca słuchać trzeba. Przygotować konie,
Zaprzęgnąć je do wozu!... Już ja precz pogonię
Z tej ziemi!«. Nie czekając drugiego rozkazu,
Zerwaliśmy się wszyscy co tchu i odrazu,
O, prędzej, niż kto słowo wypowiedzieć zdoła,
Przed okiem królewicza zaryły się koła.
I on, schwyciwszy lejce, z rydwanu krawędzi
W myśliwskich wskoczy butach nań, lecz nim popędzi,

Ku niebu wzniesie ręce i takiemi modły
Rozpocznie wzywać Zeusa: »Jeśli jestem podły,
Racz życie mi odebrać, ty Boże! A zasię
Niech ojciec się przekona dziś czy po niewczasie,
Po śmierci mej, jak strasznie mnie skrzywdził i jaki
Zgotował los mi dzisiaj!« I biczem rumaki
Smagnąwszy, ruszy w drogę, w Epidauru stronę
I Argu, obok siebie mając zgromadzone
Swe sługi, tuż przy wozie i cuglach, na dolę
Spieszące wraz z swym panem. A kiedyśmy w pole
Wjechali już pustynne, w kraj, który swe wzgórza
Nadbrzeżne w głębiach morza sarońskiego nurza,
Z pod ziemi jakiś huk się wydobył straszliwy,
By Zeusa grzmot, co trwogę rozbudza i dziwy.
Od razu konie jęły z strachu strzydz uszami,
Dziecinna również trwoga wstrząsnęła i nami.
Skąd huk się ten dobywał? I oto swe oczy
Zwróciwszy przerażone ku skalistej zboczy
Wybrzeża, smaganego szumną pianą morza,
Spostrzegliśmy od razu, jak się jakaś boża,
Niezwykła zerwie fala ku niebu, opoki
Skirońskie zatapiając w swojej mgle głębokiej.
Z widowni znikł nam Istmos, Asklepiosa skały
Tak samo gdzieś się oczom zdumionym podziały.
A potem ten kłąb wody, rosnąc coraz szerzej
I wyżej, runął z hukiem na zbocze wybrzeży,
Ku czwórce mego pana. W tejże samej chwili
Wśród bryzgów, wirów, syków bałwan się wysili
I, z mocą się trzykrotną spiętrzywszy do góry,
Na brzeg wyrzuci byka. Straszny dziw natury!
Zaryczał i w krąg ziemia zatrzęsła się z trwogi:
Snać rykiem odpowiada na ten ryk przesrogi!

O, nie dla ludzkich oczu bywa widok taki!
I czwórkę on przeraził. Stropione rumaki
Zerwały się, lecz pan mój, świadomy rzemiosła,
Odrazu ściągnął lejce i, jak człek od wiosła,
Potężnie w tył się przegiął i, rzemienie w ręku
Dzierżący, nie popuścił, ażeby go z lęku
Nie poniósł straszny zaprząg. Wszystko przecież na nic!
Rumaki, oszalałe do ostatnich granic,
Wędzidła gryząc twarde, mkną jak burza dzika,
Nie troszcząc się o lejce ni dłoń kierownika.
Hamulce nie pomogły ani tęgie spójnie
Rydwanu. A gdy pan mój popróbował, czujnie
Patrzący, zwrócić wóz swój na piasczystą ziemię,
Zastąpi koniom drogę to potworne plemię
I zmusi je, by wstecz się cofnęły... A potem,
Gdy one ku skaliskom strasznym pędzą lotem,
Byk skrada się za niemi w milczeniu, dopóki
Rydwanu nie wywróci i strzaska na sztuki,
Kołami go przyparłszy do kamiennej ściany.
Na drzazgi poszło wszystko, wóz był zdruzgotany:
Do góry poleciały i buksy i sworznie.
A on, ten nieszczęśliwiec, zawikłan niezbożnie
W rzemienie lejc splątane, wlókł swą drogą postać
Po ziemi, nie mogący z więzów się wydostać.
O głazy rozbił głowę, pogruchotał kości,
Jął krzyczeć w niebogłosy: »O trochę litości!
Nie gubcie mnie tak marnie! Powstrzymajcie kroku
Wy, klacze, wychowane na moim obroku.
O straszna klątwo ojca! Któż się tutaj zjawi
I człeka niewinnego od śmierci wybawi?!«
Niejeden z nas chciał pomódz, ale nazbyt zdala
Byliśmy... W tem, patrzymy, z więzów się wyzwala,

Nie wiedzieć, w jaki sposób, i pada bez siły,
Bez tchu, zaledwie żywy... Konie pogoniły
Wraz z strasznym tym potworem między skał krawędzie
I znikły, lecz gdzie znikły, trudno zgadnąć będzie.
Ja-ć tylko jestem sługą w twoim domu, książę,
Lecz w to ja nigdy w życiu uwierzyć nie zdążę,
Iż syn twój mógł być podły. To się nie pomieści
W mej głowie. Niech się wiesza cały ród niewieści,
Niech cały las idajski zapełni listami.
Królewicz się nie splamił i nigdy nie splami.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O rety! Świeże znowu nieszczęście mnie boli!
Nikt losom się nie wymknie, nikt nie ujdzie doli.

TEZEUSZ.

Cieszyłaby mnie wieść twa, gdyż żywię do człeka,
Którego to spotkało, nienawiść, daleka
Jest przecież moja dusza wszelkiej bezbożności:
Czczę bogów i wiem o tem, że to kość z mych kości
Ten syn mój, więc mi obce jest dzisiaj wesele,
Lecz swojem go współczuciem również nie obdzielę.

POSEŁ.

Co czynić? Mamy-ż zgodnie z twoimi zamiary
Sprowadzić tu biedaka? Pomyśl! Gdybyś wiary
Nie skąpił mi, nie ścigałbyś tak swego syna.

TEZEUSZ.

Sprowadźcie go, sprowadźcie! Chwila to jedyna
Przekonać się naocznie, iż zrządzenie boże
Dowiodło, jak zbeszcześcić śmiał ojcowskie łoże.

(Posłaniec odchodzi).
CHÓR.

Nieprzemożone wykonujesz rządy
Nad wszystkiem, cypryjska ty pani!
Twoi poddani
Mieszkańcy ziemi i niebieskiej góry,
Za tobą Eros spieszy krasopióry,
Przez lądy
Niedoścignionym mknie lotem
I poprzez słone, rozśpiewane morze...
A kogo muśnie swojem skrzydłem złotem
Ta postać boża,
Tego miłosny wraz ogarnie szał.
Wszystko, co żyje w pustyniach, śród skał
I pośród leśnej dziczy.
Na lądzie i w głębiach wód,
Wszelki pod słońcem gnieżdżący się płód,
Człowiek i zwierz.
Do twych poddanych się liczy:
Świat cały wzdłuż i wszerz
Podlega twej władzy, królowo!

ARTEMIS (zjawiwszy się niespostrzeżenie).

Z zacnego ojca Ajgeja zrodzony,
Bacz na me słowo!
Artemis, córka Latony,
Mówi do Tezeusza:
Przecz się raduje twa dusza?
O zaślepiony!
Bezbożnie zabiłeś syna!
Rękojmia jedyna
Kłamne świadectwo twej żony —
Dowód niepewny! Pewnikiem twój czyn,

Którego ofiarą padł syn.
Z wstydu bezmiaru
Skryć się pod ziemię, w pomroki Tartaru,
Albo na skrzydłach uciec ci najgodniej
Od miejsca zbrodni!
Już nigdy bowiem danem ci nie będzie,
Ażebyś stanąć mógł w szlachetnych rzędzie.
Wysłuchaj, Tezeuszu, jak jest z twoją dolą.
Choć na nic moje słowa, jeno cię zabolą.
Lecz poto właśnie przyszłam, by pokazać tobie,
Że syn twój był niewinny, że się może w grobie
Położyć nieshańbiony. Pragnę ci i żądzę
Małżonki twej wyjawić, a przytem, jak sądzę,
I jakąś jej szlachetność. Ugodzona strzałą
Bogini, wstrętnej dla mnie i dla tych, co całą,
Największą widzą rozkosz w dziewictwie, rozsądkiem
Pragnęła przed miłosnym uchronić się wrzątkiem.
Zgubiła ją piastunka, która się zakręci
Od razu i synowi twemu, wbrew jej chęci,
Objawi jej namiętność, zmusiwszy go przytem,
By milczał, pod przysięgą. On-ci, należytem
Kierując się uczuciem, nie uległ namowie.
Przysięgi tej dotrzymał, jako że bogowie
Są w czci u tego męża — wiernie jej dochował,
Choć ojciec taką krzywdę przeciw niemu knował.
Zaś ona, pełna trwogi, aby ktoś jej skazy
Nie odkrył, te kłamliwe skreśliła wyrazy,
Mające zgubić syna. I tyś im zawierzył.

TEZEUSZ.

O biada!

ARTEMIS.

Zraniły cię me słowa! Ale nie uderzył
Ostatni cios w twe serce! Milcz i słuchaj dalej:
Nieszczęście jeszcze większe na ciebie się zwali!
Wiedziałeś, że ci przyrzekł spełnić trzy życzenia
Twój rodzic. On-ci swoich obietnic nie zmienia,
Lecz ty, najgorszy z ojców, miast jednego użyć
Na wroga, tyś się wolał synowi przysłużyć!
Twój ojciec, władca morza, on nie mógł inaczej
Postąpić, swych przyrzeczeń zawsze ci on raczy
Dotrzymać, jak się godzi, szczerze a nie kłamnie.
Zaś ty zbrodniarzem jesteś dla niego i dla mnie,
Albowiem nie czekając na święte wyrocznie,
O czas się też nie troszcząc, co mógłby naocznie
Przekonać cię o prawdzie, rzuciłeś coprędzej
Przekleństwo, własne dziecko w takiej grzebiąc nędzy!

TEZEUSZ.

O pani! chciałbym umrzeć!

ARTEMIS.

Zgrzeszyłeś, lecz przecie
Jest jeszcze przebaczenie dla ciebie na świecie.
Kipryda to sprawiła, ażeby tak krwawo
Nasycić swoje gniewy. Jest śród bogów prawo,
By sobie nie przeszkadzać wzajemnie; jeżeli
Chce czegoś ten lub tamta, nikt się nie ośmieli
Krzyżować ich zamiarów... Mówię ci też szczerze,
Że tylko wzgląd na Zeusa winien w pełnej mierze,
Iż mogłam, na swą hańbę, tak spoglądać ninie,
Jak z wszystkich mi najdroższy i najlepszy ginie.
Zgrzeszyłeś, niewiedzący, i to grzech twój maże.
A potem śmierć małżonki, to nieszczęście, wraże

Dla prawdy, odebrało ci ustne dowody.
Największej ty doznałeś boleści i szkody,
Lecz niemniej i ja cierpię, twojej klęski świadek,
Gdyż bogów nie raduje szlachetnych upadek.
Na złych my tylko ludzi rzucamy swe gromy,
Niwecząc ich ze szczętem, ich dzieci, ich domy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęsny ten człowiek patrz! zbliża się k'nam!
Włos potargany,
Na ciele rany
Śród krwawych plam!
Jakaś podwójna to klęska.
Strasznie zwycięska,
Spadła na dom ten z rąk bożych!

Na scenę służba wnosi zwolna Hippolytosa; Artemis staje w tyle, tak, że on jej nie widzi, Tezeusz z świtą i chórem po drugiej znajduje się stronie.
HIPPOLYTOS.

O jej! o jej!
Niesprawiedliwe wyroki
Niesprawiedliwy wydał ojciec mój,
I oto mięso z mych kości opada!
Ginę! o biada!
O biada doli mej!
Ból się głęboki
Wrył w moją głowę,
Męczarnie surowe
Żrą mózg!
Stój!
Dość już! Ach, dość tych rózg,
Niech spocznie znużone me ciało!

Ach!
Strach, mój zaprzęgu, strach!
I cóż ci się stało,
Żeś mi tak dzisiaj śmiertelnie dogodził?!
Jam cię tą ręką wodził,
Ja cię żywiłem tą ręką,
A ty mi taką odpłaciłeś męką!
Ach! Ach! Uważać! Na Boga!
Służbo, litości!
Nie dotykajcie obolałych kości!
Dłoń wasza nazbyt jest sroga!
Któż to prawego dotknął mi się boku?
Zwolnijcie kroku!
Ostrożnie podnieść mnie trzeba!
Złożyć łagodnie
Potępionego przez nieba,
Mnie, ściganego klątwy ojcowskiemi!
O Zeusie! Zeusie! Czy widzisz tę zbrodnię?
Zali nagroda polega li na tem,
Że, człek najczystszy na ziemi,
Człek bogobojny,
Cnotą nad całym górujący światem,
Takiej się doli doczekałem znojnej,
Iż muszę ginąć bez śladu?
I schodzę do Hadu,
A w nikim się z ludzi
Wdzięczność nie zbudzi
Za zbożne to życie moje!
Ajaj! Ajaj!
O bole! O znoje!
Już ja się nie ostoję!
Puść-że mnie, puść!

O śmierci, zbawczyni, przyjdź!
Mają-ż katusze me róść?
Nie chcę już żyć!
Miecz obosieczny mi daj!
Tnij na kawały,
Niech zginę już cały,
W snu wieczystego niech już zejdę kraj!
Nieszczęsna klątwo rodzica,
Zło, urodzone z pradawnej przewiny!
Krwią namazane twe lica,
Krwią, co spłynęła w mym rodzie!
Nic cię nie wstrzyma w pochodzie?
Nie spoczniesz ani godziny?
Dlaczego w swoim pospiechu
Dosięgłaś człeka bez grzechu?
O wy męczarnie, wy bole!
Jakżeż się dzisiaj wyzwolę
Z tych mąk?
Niech mnie nareszcie w swój krąg
Raz już sprowadza
Hadu posępna władza!...

ARTEMIS.

O, w jakiem-ż ja nieszczęściu ciebie widzieć muszę!
Z twej własnej szlachetności płyną twe katusze.

HIPPOLYTOS.

Ach!
Dech boży mnie owiewa! Czuję przez męczarnie,
Że z ulgą się jej postać ku mym ranom garnie!
Ty-żeś to, Artemido, drogie bóstwo moje?

ARTEMIS.

Ja, z bogiń ci najmilsza, przy tobie tu stoję.

HIPPOLYTOS.

Królowo, patrz! Na jaką zeszedłem ja drogę!

ARTEMIS.

Płakałabym gorąco, lecz płakać nie mogę.

HIPPOLYTOS.

Twój druh, towarzysz łowów, w twych oczach umiera.

ARTEMIS.

Umiera, lecz ma łaska zawsze dlań jest szczera.

HIPPOLYTOS.

Posągów twoich strażnik, kierownik twych koni.

ARTEMIS.

Kipryda to sprawiła, od jej giniesz broni!

HIPPOLYTOS.

Wiem teraz, kto tę zgubę przynosi mi w darze.

ARTEMIS.

O cześć swoją zazdrosna, za czystość cię karze.

HIPPOLYTOS.

Nie mnie samego gubi, troje przez nią pada.

ARTEMIS.

Ty, ojciec, jego żona — okrutna biesiada!

HIPPOLYTOS.

Żałować mam i ojca, którego zgubiła?

ARTEMIS.

Podeszła go jej rady niwecząca siła.

HIPPOLYTOS.

Ach! ojcze! straszne losy zdarzyły się tobie!

TEZEUSZ.

Tak straszne, że wolałbym położyć się w grobie.

HIPPOLYTOS.

Ta wina bardziej w ciebie godzi, niżli we mnie.

TEZEUSZ.

Ach! umrzeć zamiast ciebie! Żyć mi już daremnie!

HIPPOLYTOS.

Nie wyszły ci na dobre dary Posejdona!

TEZEUSZ.

Ta klątwa! Ach! dla czego z warg mych wyszła ona?!

HIPPOLYTOS.

Jeżeli nie twa klątwa, twój miecz by mnie zabił.

TEZEUSZ.

Ach! jakiż bóg ze zmysłów zdrowych mnie ograbił?!

HIPPOLYTOS.

O, gdybyż klątwa ludzi dosięgała bogów!

ARTEMIS.

Daj spokój! Do podziemnych schodzisz teraz progów,
Lecz wiedz, iż gniew Kiprydy, który się tak miota
Jedynie tylko za to, że w twej duszy cnota
Została nieskalana, nie ujdzie podzięki!
Ja pomszczę cię! Pociskiem niechybnym z tej ręki
Powalę najdroższego jej z ludzi, zaś ciebie
Największą czcią otoczę na trojzeńskiej glebie.
Dziewice, zanim pójdą do ślubu, po czasy
Wieczyste będą swojej pozbywać się krasy,
Warkocza, aby tobie złożyć go w ofierze.
I łzy żałobne spadną obficie i szczerze,

Na cześć twą będą pieśni nuciły dziewczęta,
Nie przebrzmi miłość Fedry, świat to zapamięta,
Że ona cię kochała... Synu Ajgejowy,
Ty zbliż się do nieszczęsnej twego dziecka głowy,
Obejmij ją, uściskaj! Mimo swojej chęci
Zabiłeś go! Zgrzeszyłeś, lecz niech grzech się święci,
Gdy taka wola bogów. A ty, Hippolycie,
Do ojca nie miej żalu! Tracisz oto życie,
Bo musisz. Teraz żegnaj. W twoje to oblicze
Spoglądać już nie mogę, z tem się bowiem liczę,
Że oddech konających znieważa niebiany,
A widzę, iż niebawem kres ci będzie dany.
(Znika).

HIPPOLYTOS.

I ty mi żegnaj, czysta dziewico, na zawsze!
Z łatwością ci odchodzić, stopy najłaskawsze
Z łatwością opuszczają tak dawnego druha.
Przebaczam rodzicowi — druh twój ciebie słucha
I teraz, tak jak zawsze wiodła go twa rada!
O Boże! mrok już ciężki na me członki pada!
O schwyć mnie, ojcze drogi! Opuszczam te niwy!

TEZEUSZ.

Co czynisz, dziecko drogie? O ja nieszczęśliwy!

HIPPOLYTOS.

Już ginę! Już przed sobą widzę śmierci bramy!

TEZEUSZ.

Odchodzisz? Nie oczyścisz ręki mi z tej plamy?

HIPPOLYTOS.

Zdejmuję z ciebie, ojcze, krwawą mordu winę.

TEZEUSZ.

Wyzwalasz moją duszę? Powiedz mi, nim zginę.

HIPPOLYTOS.

Łowczynię Artemidę biorę tu na świadka!

TEZEUSZ.

O dziecię me najdroższe! O dobroci rzadka!

HIPPOLYTOS.

Pociechę miej tę samą z twych synów, mych braci.

TEZEUSZ.

O duszo przeszlachetna! Któż ci to zapłaci?

HIPPOLYTOS.

Bądź zdrów, bądź zdrów na wieki, ty mój ojcze luby!

TEZEUSZ.

Nie umrzesz, wyjdziesz z tego, wszak nie chcesz mej zguby!?

HIPPOLYTOS.

Wyszedłem już prawdziwie! Wnet mnie śmierć zamroczy.
Już koniec! Ojcze drogi zasłoń-że mi oczy.

(Umiera).
TEZEUSZ (opuszcza zwłoki na ziemię, przysłania powieki zmarłego, poczem służba bierze mary i zanosi je teraz z zwłokami do zamku).

Ateny święte, Pelopsa dzierżawy!
Jakiż to człowiek uchodzi wam prawy!
A ja, któremu smutny żywot idzie,
Będę pamiętał wiecznie o Kiprydzie!

(Odchodzi za zwłokami).
CHÓR. (odchodząc).

W nas wszystkich uderzył ten cios
Niespodziewanie!
Skargi popłyną w głos
I spłyną rzeki łez,
Bo gdzie żałości jest kres,
Któż płakać przestanie,
Jeżeli grom
W najlepszy bije dom?!...






HEKABE


Hekabe.

Osoby dramatu.
CIEŃ POLYDORA, syna HEKABY.
HEKABE, poprzednio królowa Troi.
POLYKSENE, jej córka.
ODYSEUS, król Itaki
TALTHYBIOS, poseł grecki.
SŁUŻEBNA Hekaby.
AGAMEMNON, król Argu, wódz Greków.
POLYMESTOR, król trackiego Chersonesu.
CHÓR branek trojańskich.


Obozowisko Helleńczyków na półwyspie trackim, naprzeciw wybrzeży frygijskich. Na przedzie sceny: namioty Hekaby i branek trojańskich.






CIEŃ POLYDORA.

Przychodzę z graźni zmarłych i od nocy progów,
Gdzie Hades przemieszkuje z daleka od bogów,
Polydor, syn Hekaby, Kissejowej córy,
I ojca Priamosa, co kiedy na mury
Grodziszcza frygijskiego miała spłynąć grecka
Oszczepów nawałnica, z trwogi o los dziecka
Ze ziemi je trojańskiej wysłał precz do dwora
Trackiego swego druha, do Polymestora —
Ten z niwy chersoneskiej bujne zbiera plony
I jezdne wodzi ludy, w dziryt uzbrojony.
I złota mnogi zasób posłał ze mną skrycie,
By dzieciom pozostałym nie brakło na życie,
Jeśliby padło Ilion. Jam-ci Priamida
Najmłodszy, więc mnie z kraju usunął, bo dzida
I puklerz dla dziecięcej nie przydatne siły.
Dopóki mury Troi jeszcze się broniły,
Dopóki stały twierdzy ojczystej posady
I szczęśnie dzierżył oszczep Hektor, brat mój włady,
Dopótym rósł, jak płonka, w tej trackiej dziedzinie
Rodzicielskiego druha. Lecz gdy brat mój ginie
I w gruz się wali Troja, gdy ta nawałnica
Z powierzchni całkiem zmiotła ognisko rodzica,
Gdy sam on zmarł u stopni przeświętych ołtarzy
Z Achillowego syna krwawej ręki wrażej,
I mnie wnet druh ojcowski, mego złota chciwy,

Uśmiercił nieszczęśliwca i w fali burzliwej
Zatopił, aby stać się moich skarbów panem.
Więc legam na wybrzeżach lub też po wezbranem,
Szumiącem pływam morzu, miotan na wsze strony
Falami, nieopłakan i niepogrzebiony.
A teraz swej cielesnej zbywszy się odzieży,
Okrążam oto głowę mej drogiej macierzy
Hekaby — dzień już trzeci, to znaczy od wtedy,
Gdy matka nieszczęśliwa, wyrwana ze schedy
Trojańskiej, w Chersonezu pozostaje ziemi.
I wszyscy Achajczycy, wraz z łodziami swemi,
Spokojnie sobie leżą w tej trackiej krainie.
Gdyż Achill, syn Peleja, zjawiwszy się ninie
Nad grobem swym, powstrzymał helleńskie szeregi,
Co wiosła pod ojczyste kierowały brzegi.
Mej siostry Polykseny żąda on w ofierze
I jako dank przemiły i pewnie-ć zabierze —
Druhowie nie odmówią mu tego. I ona,
Ta siostra ma skazana, jeszcze dzisiaj skona.
Źrenice naszej matki ciał zobaczą dwoje,
Nieszczęsnej ciało dziewki oraz ciało moje.
Albowiem chcąc, ja biedny, by mnie pogrzebali,
U stóp jakowejś sługi zjawię się przy fali.
U władców ja podziemnych wybłagałem sobie,
Że wpadnę w ręce matki i że legnę w grobie.
Więc spełnią mi się moje życzenia. Lecz z drogi
Staruszce mej Hekabie ja ujdę. Patrz, z trwogi
Na widok mojej mary wybiega z namiotu
Agamemnonowego... Królewskiemu złotu,
O matko, ty się kiedyś przyglądała w domu,
A teraz dzień oglądasz niewoli i sromu!

Bóg jakiś, wyrównując dawne dni szczęśliwe,
Złą dolę szle ci teraz na żywota niwę.
(Znika).

Na scenę wchodzi w towarzystwie wziętych do niewoli Trojanek
HEKABE.

O wiedźcie mnie w namiot, trojańskie dziewice,
Niedawno władczynię, dziś współniewolnicę.
Wesprzyjcie mnie całą, za rękę zgrzybiałą
Pochwyćcie i wiedźcie staruchę.
Ja zasię, oparłszy, ach! kości swe kruche
Na łokcia waszego tej kuli skrzywionej,
Wlec będę, waszemi ujęta ramiony,
Co tchu niedołężne swe kroki.
O światło Zeusowe! o mroku głęboki!
Przecz w nocne te ciemnie stawiacie przedemnie
Straszliwe widziadła, że zrywam się, zbladła
Z przestrachu i trwogi,
Na nogi?
O snów czarnoskrzydłych macierzy, o święta
Ty ziemio! Odganiam od siebie dziecięta —
Ich widma, ich mary, co w nocy mi szarej
Okrutnie się jawią! To syn mój, wysłany,
By śnieżne, trakijskie zbawiły go łany.
To Polykseny, mej córy
Obraz ponury!
O bóstwa rodzime! Wybawcie mi syna,
To domu mojego kotwica jedyna —
Śród trackich, śnieżystych on dzisiaj jest włości,
Druh go ojcowski gości!
Coś jeszcze zobaczę:

Płaczących snać nowe czekają tu płacze!
Ach! takie złowieszcze
Przenigdy mną jeszcze
Nie trzęsły obawy i trwogi!
Powiedzcie, wygnanki z Troi,
Gdzież stanie przedemną błogi
Duch Hellenosa? Gdzież mojej
Córki Kasandry moc,
Co sen mi wyłoży niektóry,
Jaki mnie spotkał w tę noc:
Pstrą łanię me oczy widziały, jak broczy
We krwi zatopiona,
Wilczymi, krwawymi szarpana pazury,
Przemocą wydarta mi z łona!
Chwyta mnie przestrach nowy:
Ponad swój wierzch grobowcowy
Wypłynął duch Achillowy,
By z pośród Trojanek, nieszczęsnych tych branek,
Żądać ofiary dla siebie!
Błagam was bóstwa na niebie,
Odwróćcie ten los od mej córy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przybywam, Hekabo, pospiechem tu gnana,
Rzuciwszy namioty naszego dziś pana,
Śród których los wojny do służby mnie znojnej,
Niewolnej miał przykuć, gdym mury
Naszego Ilionu opuścić musiała,
Gdy grotów achajskich nawała
W swą zdobycz zmieniła mnie, pani!
Nie mogę ja ulgi przynieść twej boleści —
Nie! ciężar mnie gniecie: ponownej złej wieści

Posłanką być muszę, co twoją znów duszę
Okrutnie umęczy, porani.
Na hufców achajskich powszechnej naradzie
Powzięło uchwałę, co kładzie
Twą córkę w ofierze: Achilles ją bierze,
Albowiem, wiesz o tem, zbroicy swej złotem
Naodzian, zabłysnął nad grobem i nagle
Powstrzyma ich statki, choć miały już żagle
Napięte na liny, i krzyczy:
»A gdzież to płyniecie, danajskie wy siły,
Ofiary skąpiący dla czci mej mogiły,
Mej zasłużonej zdobyczy?«
I sporu się fala odrazu przewala,
Albowiem nie wszyscy helleńscy rycerze
Jednako myśleli w tej mierze:
»Za« byli z nich jedni, zaś drugim się zdało,
Że daru nie trzeba dla grobu. Nie mało
Król-ci Agamemnon przemawiał łaskawie
W tej sprawie,
Gdyż oddan jest wszytki
Miłości natchnionej wróżbitki.
Zaś plemię ateńskie, Tezeja synowie,
Ten w takiem, ten w innem objawią się słowie,
Lecz z jednem obydwaj się liczą,
Że krwią trza uwieńczyć dziewiczą
Grób Achillesa, że, dalej —
Tak obaj zgodliwie uznali
W tym zborze —
Wydarzyć się nigdy nie może,
Ażeby ktokolwiek Kasandry twej łoże
Śmiał stawiać nad grot Achillowy.
I już się godziły walczące te siły

Wymowy,
Już sobie wzajemnie uległy,
Gdy tłumu pochlebca, gaduła przebiegły,
Laertiada,
Miodnemi słówkami do wojska zagada,
Że nie wypada,
Aby śród Danaów najlepszy, jedyny,
Mógł być tak pohańbion dla jakiejś dziewczyny,
By przed Persefoną nie skarżył się kiedy
Ten czy ów z poległych, iż z trojańskiej biedy
Wyszli Danaowie pełni niewdzięczności
Dla onych z Danaów, co swe kładli kości
Na boju łan krwawy dla helleńskiej sprawy.
Odysej do ciebie wczas przybędzie krótki,
Aby cię okrutnie pozbawić twej młódki,
Aby ci ją wyrwać ze zgrzybiałej dłoni.
Niechaj-że coprędzej stopa twa pogoni
Do przybytków świętych, do bogów ołtarzy,
Przed Agamemnonem klęknij, proś mocarzy
Tych co są na niebie, i tych, którzy dzierzą
Władzę śród podziemi!
Może, poruszeni prośbami twojemi,
Zechcą się zlitować nad tobą, macierzą,
I biednego dziecka nie zabiorą tobie,
A może zobaczysz, jak się złoży w grobie
Nieszczęsna twa dziewka, krwi zlana purpurą,
Co oto wstęgą ponurą
Hojnie się powije
Ze złocistej szyje.

HEKABE.

O bolu ty mój, jak strząsnąć ten znój?!
Do jakich z tych warg mam uciec się skarg?

Sędziwy mój wiek na barkach mi legł
Niewoli mnie trud okrutnie zgniótł,
Niewoli nieznośnej, o biada!
Gdzie rada?
Gdzie pomoc? gdzie lud?
Gdzie taki jest gród?
Małżonek mój padł, padł dzieci mych kwiat!
Ach! którąż ja z dróg mam wybrać dla nóg,
Co, dokąd się zwrócić, nie wiedzą!
Gdzie, taki jest bóg,
Co wesprzeć by mógł
Mnie nędzną? Gdzież druhy te siedzą?
Mieszkanki wy Troji,
W niedoli tej mojej
O jakąż mi wieść
Musiały wy nieść —
Wieść straszną! Ach! ginę! ach! ginę!
Ginę bez końca!
Jakiż dziś dla mnie może urok mieć
Blask słońca?
Czem życie w tę gorzką godzinę?
Wiedź-że mnie, stopo ma, wiedź,
Wiedź starowinę
W ten namiot!...

(Przed namiotem Polykseny)

O dziecię!
Najnieszczęśliwszej na świecie
Córko macierzy! A ino,
A ino wyjdź do mnie, dziecino,
By słyszeć, ach! jaki, ach! jaki mnie głos
Doszedł: twój spełnia się los!

POLYKSENE.

Matko! Matko! Cóż ten krzyk? Jakąż znów
Niesiesz wieść, że się straszę,
Jak płoszone z gniazda ptaszę?
Mów-że, mów!

HEKABE.

Ach! dziecię, ach!

POLYKSENE.

Dla czego kraczesz jak kruk?
Strach tego wstępu, strach!

HEKABE.

Twe życie! twój los! O biada!

POLYKSENE.

Mów! kryć nie wypada!
Trwóg-ci jam pełna, trwóg!
Któż cię tak, matko, zmógł?

HEKABE.

Dziecię, me dziecię! Nieszczęsnej matki dziecię!

POLYKSENE.

Cóż mi powiecie?

HEKABE.

Ogólna Argiwów rada
W krwawej ofierze cię składa
Peleidowej mogile.

POLYKSENE.

O biada, matko! o biada!
Więc tyle

Okrutnych nowin? Ach, mów,
Mów-że mi, matko, jeszcze!

HEKABE.

Wieści przynoszę-ć złowieszcze:
Argiwów zebrany huf
O życiu, o losie twym
Zawyrokował! Źle z nami!

POLYKSENE.

O najbiedniejsza ty z matek,
Najopłakańsza na ziemi,
Nieszczęściom poddana złym!
Jakiemiż to znowu, jakiemi
Najstraszniejszemi
Klęskami
Jakowyś demon cię darzy —
Jakiż znów niesie ci datek?
Boli mnie, boli:
Przestanę być twoją! Przestanę
Dzielić twe dni opłakane,
Te dni starości wrażej
W tej opłakanej niewoli!
Albowiem zobaczysz niebawem,
Niewiasto ty nieszczęśliwa,
Jakie tu spełnią się dziwa:
Jak nieszczęśliwą łanię młodą,
Wyrosłą śród górskich kniej,
Lub jałowicę,
Wyrwą mnie z ręki twej
I wraz żelazem mnie krwawem
Przebodą
I w Hadesowe zawiodą
Ciemnice,

Gdzie między zmarłymi twa biedna
Wypocznie...
O żalu godna macierzy,
Wszystkiemi, jak się należy,
Skarżyć się będę skargi
Bezedna
Na los twój, na życie zaś moje,
Na hańbę, na srom

*

Nie pofolguję swym łzom —
Zamilkną na to me wargi,
Albowiem wyrocznie
Szczęśliwszą mi dały ostoję
W tej śmierci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szybkimi się krokami k’nam Odyssej bierze.
Zapewne ci, Hekabo, niesie wieści świeże!

ODYSSEUS.

Niechybnie ci, niewiasto, znana jest uchwała
Wojsk naszych: jeszcze raz ją z ust mych będziesz miała.
Podoba się Achajom twoją Polyksenę
Na grobie Achillesa złożyć jako cenę
Ofiarną. Towarzyszyć będę ja dziewczątku,
Na miejsce ją zawiodę, a zasię obrządku
Strażnikiem i kapłanem syn jest Achillowy.
Wiadomo ci, co czynić. Nie narażaj głowy,
Przemocą się nie wyrwiesz, więc nie podnoś pięści
Przeciwko mnie! Wszak widzisz, iże nam się szczęści,
A tobie źle jest. Rozum i w złem mieć potrzeba.

HEKABE.

Ajaj! Bój jakiś wielki zsyłają mi nieba,
Narzekań, jęków pełen, a i łez nie próżny.
Albowiem nie umarłam, gdzie mi los był dłużny,
I Zeus mnie też nie zabił, owszem, żywi dalej,
Ażebym mogła widzieć, jak się na mnie wali
Nieszczęście jeszcze większe! Lecz jeśli do pana
Przemawiać może sługa, niewolą związana,
Nie w sposób, coby serce mu krwawił, lub duszę
Zasmucił, więc ja ciebie o to prosić muszę,
Byś milczał i wysłuchał mojego pytania.

ODYSSEUS.

Mów! Czasu-ć nikt nie skąpi, nikt ci nie zabrania.

HEKABE.

Czy wiesz, jak na prześpiegi stanąłeś w mym grodzie,
Przebrany za żebraka, i jak ci po brodzie
Łzy krwawą ciekły strugą? Pamiętasz to jeszcze?

ODYSSEUS.

Pamiętam, boć nie małe uczuwałem dreszcze.

HEKABE.

Poznała cię Helena, zdradziła mnie jednej.

ODYSSEUS.

Pamiętam o tem wszystkiem, byłem bardzo biedny.

HEKABE.

Pamiętasz, jak pokornie-ś chwytał mnie za nogi?

ODYSSEUS.

W twych sukniach ręce moje zamierały z trwogi.

HEKABE.

Będący w mej niewoli, cóżeś mówił wtedy?

ODYSSEUS.

Słów wiele, by z śmiertelnej wydobyć się biedy.

HEKABE.

Kazałam ci ujść z życiem z mej ojczystej ziemi.

ODYSSEUS.

Że dotąd widzę słońce źrenicami swemi.

HEKABE.

Więc czyn ten twój dzisiejszy nie oskarża ciebie?
Odemnie, jak przyznajesz, w nieszczęsnej potrzebie
Doznałeś tyle dobra, a dziś, miast nagrody.
Li złem mi się odpłacasz! O niewdzięczne płody,
Honorów szukające na wiecach! Dlaczego
Poznałam was, co tyle potraficie złego
Wyrządzać przyjaciołom, byleby poklaski
Uzyskać u motłochu. Jakąż, proszę łaski,
Mądrąstkę zmyśliliście, aby na to dziecię
Wydano wyrok śmierci? Azali też wiecie,
Co gnało was do mordu, do zabicia człeka
Przy grobie, gdzie krew bydląt najwłaściwiej ścieka?
Czy może sam Achilles, krzyw na swe morderce,
Chce, mszcząc się, aby w zamian zmarło dziś to serce?
Ma córka tu niewinna! Jeśli chce na grobie
Ofiarę mieć. Heleny niech zażąda sobie!
Wszak ona go zagnała do Troi, wszak ona
Zgubiła go! Lecz jeśli ma być poświęcona
Jakowaś znaj piękniejszych niewolnic, — prawdziwie,
Nie nas to dziś dotyczy! Między nami żywie
Latorośl Tyndarowa! Z gładkiego oblicza

Do kobiet najwybrańszych ona-ć się zalicza,
Nie więcej też niewinna jest od nas!.. W tej mierze
Zabiegam o swe prawo. A o co tak szczerze
Upraszam, byś mi spełnił w zamian i w podziękę,
Posłuchaj! Lic dotknąłeś się moich i rękę
Zgrzybiałą mą schwyciłeś. I ja chwytam twoją
I lic się twych dotykam i błagam: Ostoją
Jest dla mnie ona-ć córka, przeto mi jej z dłoni
Nie zechciej tak wyrywać! Niech nie będzie po niej!
Umarłych dość już mamy! Na mą duszę chorą
Jest lekiem, jest mym grodem, jest dla mnie podporą,
Wiodącą mnie śród drogi. A niechaj też władza
Nijakiej niesłuszności na świat nie sprowadza,
Szczęśliwy zasię człowiek niech nie myśli sobie,
Że szczęśliw będzie zawsze. I ja w onej dobie
Szczęśliwą byłam również, dziś mi jedna mała
Godzina wszystko szczęście od razu zabrała.
O drogi przyjacielu! Zaklinam tu ciebie
Na brodę twą, dopomóż! Niechże mnie nie grzebie
Twa srogość! Do achajskich skoro wrócisz ludzi,
Wytłómacz im, twe słowo rozwagę w nich zbudzi,
Że przecież niegodziwie mord popełniać wraży
Na onych tu niewiastach, które u ołtarzy
Oszczędzać umieliście. Jednemi też prawy,
O zbrodnię jeśli idzie, o postępek krwawy
Na panu czy też słudze, w tej ojczyźnie twojej
Ścigany bywa każdy. Wiem, że się ostoi
Twa rada, choćbyś nawet radził źle. Boć przecie
Inakszą mają wagę słowa na tym świecie
Te same w uściech męża, co się sławą szczyci,
A inną, gdy przemówią ludzie pospolici.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie jest-ci ludzkie serce z takiego kamienia,
Ażeby twoje skargi, twe głośne westchnienia
Nie miały tu się spotkać z miłosierdzia łzami.

ODYSSEUS.

Przekonaj się, Hekabo, i niech między nami
Nie będzie nieprzyjaźni! Rzuć swój gniew! Jam gotów
Ratować cię, bom doznał, śród ciężkich obrotów,
Twej łaski i nie inak w uczciwości swojej
Postąpię. Lecz nie przeczę, że po wzięciu Troi
Radziłem naszym wojskom, ażeby zechciały
Mężowi najprzedniejszej, najwybrańszej chwały
Dać córkę twą w ofierze — on-ci to jej bowiem
Zażądał. A w tem właśnie mijają się z zdrowiem
I giną różne państwa, że w cenie tej samej
Bywają u nich ludzie waleczni i chamy.
Achilles wart czci dla nas, nie ma na to rady,
Gdyż zginął jak bohater dla naszej Hellady.
Nie hańbąż to, gdy człowiek szanuje swe druhy
Jedynie, póki żyją, a zasię jest głuchy
Na cześć ich, kiedy pomrą? Cóż niejeden powie,
Jeżeli tak się zdarzy, iż znowu mężowie
Zmuszeni będą ruszyć na wojenną burzę?
Azali mamy walczyć, czy też być jak tchórze.
Gdy zmarli bohaterzy w takiej poniewierce?
Zaiste, zadowoli się czembądź me serce,
Żyć mogę ot! z dnia na dzień, lecz co do mogiły,
To pragnę, by ją czczono. Długo trwa ten miły
Podarek!.. A jeżeli skarzysz się, iż dola
Spotkała cię tak gorzka, posłuchaj, gdy wola:

Jest wielu innych ludzi, nie mniej nieszczęśliwie
Żyjących: są staruszki, są na naszej niwie
Zgrzybiali staruszkowie, są oblubienice,
Płaczące narzeczonych, którym zmarłe lice
Pokrywa proch idajski. Więc znoś to! Nam zasię
Zarzucić będzie można chamstwo w każdym czasie,
Jeżeli poniechamy uczcić bohatera.
Wy, ludy barbarzyńskie miejcie niżej zera
Przyjaciół swych, podziwu skąpcie swym rycerzom,
Byleby tylko Hellas miała wiecznie świeżą
Szczęśliwość, a wy takie dostali wawrzyny,
Na jakie zasługują wasze niecne czyny.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ajaj! Jakżeż to źle jest żyć w więzach niewoli,
Przemocy dźwigać jarzmo jakżeż to nas boli!

HEKABE.

O córko, z wiatrem idą wszystkie prośby moje —
Ja-ć życia nie ocalę, o, tego się boję!
Od matki może większą ty posiadasz władzę;
Ażeby nie umierać, zdobądź się, to-ć radzę,
Na wszelki ton słowiczy, padnij na kolana
I błagaj miłosierdzia, proś go, rozełkana —
Oparcie jest: Odyssej ma dzieci, więc tuszę,
Iż dola twa nieszczęsna zmiękczy jego duszę.

POLYKSENE.

Spostrzegam, Odysseju, jak chowasz prawicę
Pod szaty i z niechęcią odwracasz swe lice,
Ażebym się nie tknęła twych kolan! Niech będzie!
Zeus, patron ludzkich błagań, już cię, w moim względzie,

Nie zechce molestować. Podążę w twe ślady,
Albowiem pragnę umrzeć, nie ma na to rady!
Bo gdybym nie pragnęła, mogłabym niestety!
Uchodzić za wzór nędznej, tchórzliwej kobiety,
Przykutej li do życia. Życie mnie nie mami!
Mój ojciec nad wszystkimi panował Frygami —
To dni mych pierwociny; potem śród nadziei
Chowana najpiękniejszych, wzrastałam z kolei
Na królów narzeczoną, by szczęście niemałe
Wnieść w progi tego męża, co mnie pod powałę
Domostwa swego wwiedzie. Ja, biedna niewiasta,
Władczynią byłam kobiet frygijskiego miasta,
Panienką podziwianą, od bogów jedynie
W tem różną, że w mych żyłach krew śmiertelna płynie.
Dziś jestem niewolnicą. Już samo to miano
Wystarczy, by chcieć umrzeć, albowiem nie dano
Przywyknąć mi do tego. A potem, być może,
Do służby mnie przymuszą w jakimś twardym dworze
Człowieka, który za mnie swem srebrem zapłaci
I mnie, Hektora siostrze oraz innych braci
Walecznych, każe dom swój zamiatać, tkać płótna,
Dzień po dniu kręcić żarna — dola strasznie smutna!
Kupiony jakiś pachoł — bo i to się stanie —
Znieważyć jeszcze gotów panieńskie posłanie,
Tak ongi pożądane przez książąt! Nie! Okiem
Swobodnem chcę pożegnać to słońce i z mrokiem
Połączyć Hadesowym me ciało! Więc dalej!
Poprowadź, Odysseju! Żadna się nie pali
Nadzieja w mojem wnętrzu, nie ma wiary we mnie,
Bym mogła żyć szczęśliwie! O matko, daremnie
Przeszkadzasz mi w tem słowy lub czynem! Wznoś modły,
Bym zmarła jaknajrychlej, zanim srom mnie podły

Niezasłażenie spotka, albowiem kto rzadko
Nieszczęsne znosił losy, ten się ugnie, matko,
Pod jarzmo, lecz z żałością. On-ci umrzeć woli,
Bo trud to jest nad trudy żyć w takiej niedoli.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaszczytne to jest znamię pochodzić od ludzi
Szlachetnych, lecz szacunek jeszcze większy budzi,
Kto godnie umie nosić szlachetne nazwisko.

HEKABE.

O, pięknieś to wyrzekła, ma córko! Lecz blisko
Wszystkiego, co jest piękne, bywa ból, on idzie
Z tem w parze. Jeśli jednak potrzeba Pelidzie
Ofiarę taką złożyć, a wy ujść pragniecie
Nagany, pozostawcie przy życiu me dziecię!
Mnie powiedź, Odysseju, na stos Achillowy,
Mnie zakłuj! Nie oszczędzaj! Boć z tej białogłowy
Urodził się wszak Parys, co strzały rzutkiemi
Tetydy latoroślę uprzątnął z tej ziemi.

ODYSSEUS.

Nie ciebie, ty staruszko, pożąda widziadło
Achilla, o nie! Na nią jego słowo padło!

HEKABE.

Zabijcie więc nas obie, mnie i córkę moją,
Dwukrotną krwi daniną niech się dziś napoją
Ta ziemia i ten zmarły, krwi łakomy świeżej!

ODYSSEUS.

Wystarczy śmierć twej córki; nam się nie należy
Dodawać jeszcze jednej; szkoda, że tej trzeba!

HEKABE.

Ja muszę umrzeć z córką, ja muszę, na nieba!

ODYSSEUS.

O, proszę, nie wiedziałem, że ktoś mnie tak goni!

HEKABE.

Jak powój lgnie do dębu, tak ja przylgnę do niej,

ODYSSEUS.

Przenigdy, jeśli mędrszym ulegniesz w tym względzie.

HEKABE.

Me serce dobrowolnie córki się nie zbędzie.

ODYSSEUS.

Ja bez niej nie odejdę, niema to rady.

POLYKSENE.

Posłuchaj-że mnie, matko!.. Do Laertiady
Mam prośbę: Okaż względy mojej rodzicielce,
Tak słusznie zrozpaczonej... Ty, zasię, tak wielce
Nieszczęsna, przestań walczyć z przemożnemi siły!
Czy upaść chcesz na ziemię, chcesz, aby cię biły
Te pięści, by sińcami pokryto twe ciało,
Wyrwane z młodych ramion?! A to by się stało —
Na hańbę by się stało! To się zaś nie godzi!
Więc raczże mnie wysłuchać. Podaj mi najsłodziej,
O matko ma najsłodsza, tę rękę i twarzą
Do mojej zbliż się twarzy! Dziś dla mnie się żarzą
Poraz już ostateczy ten blask, ten krąg słońca!
Poraz już ostateczny, bom bliska jest końca!
Żegnajmy się, o matko, żegnajmy pospołu,
Ty moja rodzicielko!.. A teraz do dołu!

HEKABE.

W obliczu słońca dźwigać mam niewoli brzemię!

POLYKSENE.

Bez męża, oblubieńca opuszczam tę ziemię!

HEKABE.

Nieszczęsna-ś i ja również godna-m jest litości.

POLYKSENE.

Od ciebie precz, w Hadesie, złożę swoje kości.

HEKABE.

Co czynić?! Jakżeż zamknę ten żywot na świecie?!

POLYKSENE.

W niewoli mrę, rodzica wolnego ja dziecię.

HEKABE.

Po dziatwy pięćdziesiątce dola ma ta sama!

POLYKSENE.

Cóż powiem Hektorowi? Co rzec do Priama?

HEKABE.

Że oto najbiedniejsza między ludźmi stoję!

POLYKSENE.

O łono! O wy piersi, żywicielki moje!

HEKABE.

O córko, którą dola tak wcześnie dogania!

POLYKSENE.

Żyj, matko! Żyj, Kasandro! Oto czas żegnania!

HEKABE.

Żyć będą chyba inni, twej matce nie pora!

POLYKSENE.

Mam w Tracyi żyjącego brata. Polydora.

HEKABE.

Czy żyje?.. Ja nie wierzę! Wszystko źle się toczy!

POLYKSENE.

On żyje i w dzień śmierci zamknie ci twe oczy.

HEKABE.

Umieram, nim śmierć przyszła, nie zniosę tej straty!

POLYKSENE.

Poprowadź, Odysseju! Otul mnie w swe szaty!
Nim jeszcze mnie zabito, matczyne te jęki
Zabiły moje serce, tak jak jej z udręki
Nademną popękało!.. Słońce! wszak mi ciebie
Przyzywać jeszcze wolno! Widzę cię na niebie
Niestety jakżeż krótko! Została mi chwila,
A potem pod nóż krwawy i na grób Achilla!

(Odchodzi wraz z Odysseusem).
HEKABE (za odchodzącą).

O biada! O me kości! Ostatkami gonię!
Obejmij-że mnie, córko! Wyciągnij-że dłonie,
Nie rzucaj mnie, sieroty!

(Do Chóru).

Ginę, druhy lube!
Pragnęłabym zobaczyć, aby taką zgubę
Ściągnęła dziś na siebie siostra Dioskurów,
Helena, ta spartanka, co trojańskich murów
Posady tak szczęśliwe zniweczyła srodze,
Potędze pięknych oczu popuściwszy wodze!..

CHÓR.

Wiewie, ty morski wiewie,
Co po wód morskich rozlewie,
Po głębi, przez ciebie wzdętej,
Szybkie prowadzisz okręty,

Dokąd mnie zagnasz, niebogę?
W domu jakiegoż ja pana
Będę służyła, sprzedana?
Dokąd pokażesz mi drogę?
Czy do doryckich wybrzeży,
Czy do Ftiotis, gdzie świeżej,
Najmilszej rodziciel fali,
On, Apidanos, śród pól się krysztali,
Które, jak mówią, użyźnia swą wodą?

*

Chcesz, by, ruszywszy wiosła,
Łódź mnie, nieszczęsną, poniosła
Na dolę żałosną, do ziemi,
Gdzie ongi liśćmi boskiemi
Drogiej służyły Latonie
I palma ta pierworodna
I wawrzyn, ozdoba przegodna
Zrodzonych z boga? Czy w gronie
Delijskich dziewic, o Pani,
Będę ci mogła nieść w dani
Hołd dla twej złotej przepaski
I dla strzał twoich, o pełna ty łaski
Mieszkanko niebios, święta Artemido!?


∗                    ∗

Lub czy w Pallady gród
Będziesz mnie, wietrze, wiódł,
Abym w kunsztownym wzorze
Zdobiła suknie boże,
Bym szafranowe szaty
W haft przystrajała bogaty,
W konie i wóz,
Albo w tytanów ród,

Jako ich tchom
Sen wieczny niósł
Zeusa Kronidy zabójczy,
Rozpłomieniony grom?

*

Losie mych dzieci, ach!
Po grodzie mym tonę w łzach,
Co, w gruz zamienion olbrzymi,
Zgliszczami naokół dymi:
Tak w nienawiści go ślepej
Argiwskie zmogły oszczepy!
Na cudzy próg
Własny-m zmieniła gmach,
Aryjski łan,
Ostatnia z sług,
Na panią dziś jego, Europę,
Na śmierć weselny wian!

Na scenę wchodzi posłaniec Hellenów
TALTHYBIOS.

Powiedzcie mi, Trojanki, gdzie się tutaj chowa
Hekabe, Ilionu poprzednio królowa?

PRZODOWNICA CHÓRU.

O spójrz, Talthybiosie, tuż opodal leży
Na ziemi, zagrzebana w fałdach swej odzieży.

TALTHYBIOS.

Cóż rzeknąć mam, ty Boże! Iż patrzysz na ludzi?
Lub że to wszystko kłamstwo, że człowiek się łudzi,
Jeżeli mu się zdaje, iż jest bogów plemię,
Gdy czysty li przypadek opanował ziemię?

Bogatych-że to Frygów królowa, ta sama,
Co była szczęśliwego małżonką Pryama?
Dziś gród jej oszczepami rozburzon, a ona
Służebna dziś, staruszka, dzieci pozbawiona,
Swą głowę nieszczęśliwą w nędznym prochu tarza!
Starzeję się, lecz zanim taka dola wraża
Nawiedzić by mnie mogła, wolałbym, zaiste!
Wprzód umrzeć! Powstań, biedna! Te włosy srebrzyste
Do góry wznieś, te członki wypręż z tego znoju!

HEKABE.

Kto jesteś, że mi oto nie dajesz spokoju?
Że leżeć nie pozwalasz z tą moją żałobą?

TALTHYBIOS.

Talthybios, poseł Greków, stoi tu przed tobą!
Król kazał, Agamemnon, przybyć mi tej chwili.

HEKABE.

Czy może Achajowie twoi uchwalili
I mnie złożyć w ofierze i po to też, powiedz.
Przychodzisz? A więc dalej! Spieszmy pod grobowiec!

TALTHYBIOS.

Masz córkę swą pogrzebać — ot, po co przychodzę:
Przysłali mnie Atrydzi, ci dwaj nasi wodze,
I wojska achajskiego zebrana gromada.

HEKABE.

Nie po to więc się zjawiasz, o biada mi! biada!,
Ażeby poprowadzić mnie na śmierć, lecz po to,
By wieść mi straszną przynieść? O biedna sieroto,
Zginęłaś, córko moja, wydarta z rąk matki!
O jakem nieszczęśliwa! Gdzie wy, lube dziatki?

Mów, jak ją zabiliście? Czy też zachowano
Wzgląd jaki, czy też wroga nadawszy jej miano,
Spełniono mord okrutny? Niewesołe wieści
Przynosisz, lecz odpowiedź daj-że mej boleści.

TALTHYBIOS.

Do łez podwójnych zmuszasz, niewiasto, me oczy
Z powodu twojej córki. Łza się bowiem toczy
I teraz z moich źrenic, gdy obwieszczam tobie
Nieszczęście, jak przed chwilą ciekła przy jej grobie.
Achajskich wojsk szeregi wraz się zgromadziły,
Ażeby na ofiarę czekać u mogiły.
Achilla syn za rękę wziąwszy Polyksenę,
Na wzgórza szczyt ją zawiódł. Widziałem tę scenę.
A za nim postępował kwiat achajskiej młodzi,
Ażeby twardą dłonią wstrzymać, jak się godzi,
Twą łanię od ucieczki. Napełnioną czarę
Ująwszy, syn Achilla wylał ją w ofiarę
Zmarłemu rodzicowi i przez usta moje
Nakazał milczeć wojskom. I ja obok stoję
I wołam do gromady: »Ucisz się gromada.
Umilknij, bądź spokojna«!.. Ni słówko nie pada
Śród tłomu... A on zasię »Synu Pelejowy,
A ojcze mój«! — takiemi odezwie się słowy —,
»Weź z ręki mej ten trunek, co zmarłych z mogiły
Przyzywa! Przyjdź i wypij, mój rodzicu miły,
Tę czarną krwią dziewiczą napełnioną czaszę,
Którą ci ofiarujem, ja i wojska nasze.
Lecz bądź-że łaskaw na nas i daj nam okręty
Uwolnić od ich kotwic i ujrzeć nasz święty
Rodzinny kraj po drodze szczęśliwie przebytej
Od murów Ilonu!« Tak rzekł do swej świty.

I tłum się modlił cały z nim razem. A potem,
Za głownię pochwyciwszy miecz, błyszczący złotem,
Wraz z pochew go wyciągnie i zleci młodzieży,
Wybranej z pośród wojska, niech co tchu uderzy
Na dziewkę, niech ją schwyci. Ujrzy to niewiasta
I rzecze: »Argiwowie, burzyciele miasta
Mojego, rada ginę! Tylko mego ciała
Nie tykać! Szyję podam niestrwożona, śmiała,
Zostawcie mi swobodę!.. O, na wszystkie bogi!
Swobodna niechaj padnę z waszych rąk, gdyż srogi,
Haniebny los dla córki królewskiej, jeżeli
Ma zwać się niewolnicą śród zmarłych«... Pojęli
To wszyscy zgromadzeni. I młodzież od razu
Odskoczy od dziewicy na skutek rozkazu
Agamemnona, króla. Usłyszawszy słowa
Królewskie, schwyci suknie onać białogłowa
I przetnie, od ramienia począwszy, swe szaty
Po lędźwie, obok pępka, i skarbiec bogaty
Odsłoni: dwie piersi te i łono, tak pięknie
Rzeźbione, jak na bóstwa posągu. I klęknie
I wobec zgromadzonych przemężnie zawoła:
»Chcesz wrazić miecz w me piersi, uczyń to, wesoła
To zniosę! Trzeba-ć szyji, oddam ci ją chętnie.
Młodzieńcze mój«!.. Chcąc niechcąc na gardła jej tętnie
Położy on swój sztylet i przetnie przewody
Oddechów. Popłynęły krwi krynice młodej.
Lecz ona, mrąc, wzdyć jeszcze troszczyła się o to,
By niepaść nieprzystojnie, ażeby — sromoto! —
Przed ludzkiem ukryć okiem, co skrywać się godzi.
A skoro dech ją odbiegł, śród argiwskiej młodzi
Od razu trud się zrodził przeróżny: Ci liście
Na zwłoki pełną ręką rzucają, rzęsiście

Znów inni na stos znoszą jedlinę. Kto zasię
Bezczynnie stał, od razu obelgą się pasie
Od tych, którzy znosili: »Jakto, człeku podły,
Nic nie masz dla dziewicy, którą na śmierć wiodły
Przebohaterskie kroki? Dla duszy niewieściej.
Tak mężnej, tak walecznej«?.. Rzecz ci takiej treści
O skonie twojej córki przyniósłszy, ja-ć patrzę,
Żeś z kobiet najbiedniejsza, ty, ongi najrzadsze
Mająca szczęście w dzieciach, w ich kochanem kole.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Niebiosa przeokrutną zesłały niedolę
Na miasto me ojczyste i na dom Priama.

HEKABE.

Na które zło mam spojrzeć, już ja nie wiem sama,
O córko! Jest go tyle! Jednego się czepię,
Już drugie mnie odrywa, a tam znowu ślepie
Zło inne zwraca ku mnie i tak wciąż się klei.
Że jedno złe przed drugiem uchodzi z kolei.
Nie mogę ja żałości pozbyć się dziś z duszy
Z powodu twoich losów, lecz nadmiar katuszy
Ustąpił, gdym słyszała, jak sławiono ciebie
Za śmierć twą bohaterską. Juści, że na glebie
Choć twardej, skamieniałej, dobry plon wyrośnie,
Gdy na nią oko boże spoglądnie miłośnie,
A znowu tak się dzieje, że najlepsza płoska
Złe żniwo da, gdy mało człek się o nią troska.
Lecz z ludźmi jest inaczej: Zły złym pozostanie,
A dobry będzie dobrym i żadne staranie
Nie zmieni mu istoty, on zawsze i wszędzie,
Pomimo klęsk wszelakich, przeszlachetnym będzie.

Zasługą-ż to przyrody czy szkoły? Że cnoty
Nauczyć ktoś się może, to prawda; że po tej
Nauce, przyswoiwszy sobie dobrą miarę,
Ktoś złe rozpoznać umie, są to rzeczy stare.
Lecz słowa te wyrzucam całkiem nadaremnie.

(Do Talthybiosa).

Ty idź do swych Argiwów i powiedz odemnie,
By córki nie tykali, niech się od niej zdala
Tłum trzyma. W każdem wojsku jest bezkarna fala
Hołoty wyuzdanej i od ognia gorzej
Swawola marynarzy bezczelnie się sroży.
Za złego tam uchodzi ten, co zła nie czyni.

(Do służącej).

Weź wiadro, stara sługo, i swojej władczyni
Zaczerpnij wody z morza: Ostatniej kąpieli
Ta ręka mojej córce nieszczęsnej udzieli,
Tej młódce bez młodzieży, tej oblubienicy,
Co nie ma oblubieńca. Pragnę cnej dziewicy
Godziwy sprawić obrzęd. Godziwy? Broń Boże!
Czyż zdołam to uczynić? Lecz jak człowiek może,
Tak zrobi! Do namiotów pójdę, między swoje
Współjeńce, a nuż znajdę klejnoty i stroje,
Z ojczyzny uniesione, chowane w głębokiem
Ukryciu przed tych nowych naszych władców okiem...
O pyszny mój pałacu! O domie, tak wszytek
Szczęśliwy! O Priamie, bogaty w dobytek,
Bogatszy jeszcze w dzieci! O ja starowina,
Ja matka mojej dziatwy! Jakaż to godzina
Spłynęła dzisiaj na nas! Jakżeż dzisiaj na nic
Zeszliśmy z dawnych wyżyn! A przecież bez granic

Pysznimy się, ten z skarbów, zgromadzonych w domu,
Zaś ten, że mu współziomki hołdują, jak komu.
A wszystko to jest niczem — chełpliwość języka
I troska niepotrzebna! Komu dzień umyka
Bez nieszczęść złych — dzień za dniem, tego li na świecie
Szczęśliwym bez ogródki nazywać możecie.

CHÓR.

Musiała na mnie wraz
Paść klęska — musiała paść,
Kiedy w idajską haść,
W górski, sosnowy las
Szedł Aleksander po pnie,
Ażeby, przebywszy rozburzone morze,
Zdobyć Heleny łoże,
Po wszystkie dnie
Najcudowniejszej kobiety,
Na którą blask słońca padł.

*

Trud trudów, męka mąk,
Najgorszy los dla mnie wzrósł,
Kiedy niewoli mus
Zagarnął mnie w swój krąg!
Jeden popełnia błąd
I zło symoidzką owłada równiną,
Jedni przez drugich giną,
Kiedy pasterza sąd
Rozstrzygnął u Idy podnóża
Trzech świętych niewiast spór —
Na mord, na bój rozstrzygnął, na złe rumowiska
Mych komnat! Lecz zapewne i tam się też ściska
Niejedno biedne serce lakeńskiej dziewczyny —

Nad brzegiem szumnego Euroty,
Niejedna matka szarpie włosów sploty,
Za pomartymi syny
Rozdziera sobie twarz,
Aż krwią ociekają paznogcie!

Wraca
SŁUŻEBNA (z zwłokami Polydora).

Niewiasty! Gdzie Hekabe nieszczęśnica owa,
Śród mężczyzn i płci żeńskiej przenajpierwsza głowa
Pod względem klęsk! Tej sławy nikt jej nie odbierze!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż krzyk ten twój złowróżbny? Znowu wieści świeże?
Czyż nigdy już się twoja nie uciszy warga?

SŁUŻEBNA.

Hekabie ból przynoszę! Gdy on sercem targa,
Wzdyć trudno ludzkim ustom przemawiać radośnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wychodzi, patrz! z namiotu! Niedola jej rośnie!
W sam czas się tutaj jawi, by słyszeć twe słowo.

SŁUŻEBNA.

O ty nad wszelki wyraz nieszczęsna królowo!
Czem tobie dzisiaj słońce? Nadszedł twój ostatek!
Bez męża-ś, bez ojczyzny, pozbawiona dziatek!

HEKABE (zjawiwszy się na scenie).

Nic nie ma w tem nowego! Wszystko się to stało!
Lecz czemu Polykseny przynosisz mi ciało?
Mam przecież wieści o tem, jak Achajów ręce
Grzebały przetroskliwie jej zwłoki dziewczęce.

SŁUŻEBNA.

Nic nie wie, a jedynie Polsykseny płacze,
Nie czując, że ją nowe czekają rozpacze.

HEKABE.

Ja biedna! Zali może przynosisz mi jeszcze
Natchnionej mej Kasandry święte skronie wieszcze?

SŁUŻEBNA.

O żywej mi wspominasz, a gdzie żal głęboki
Po zmarłym? Przyjrzyj mu się! Odkrywam te zwłoki...
Czyż tego się spodziewasz? Nie dziwu-ż to pora?

HEKABE.

Me dziecko widzę zmarłe, mego Polydora,
Co w trackiej wzrastał ziemi, w jej królewskim domu.
Ginę, nieszczęsna, ach, ginę
Od tego nowego gromu!
Dziecię, me dziecię,
Szaleńczą w tę szału godzinę
Zawyję pieśnią, gdyż nową,
Ciężką katuszą
Jakaś mnie zmora gniecie.

SŁUŻEBNA.

Na jakiż to los dziecka oczy patrzeć muszą!

HEKABE.

Rzecz nowa! Ach! rzecz nowa! Rzecz to niedowiary!
Ból z bólu mi się rodzi, z znoju znój bez miary.
I dzień mi już nie wstanie, bym go nie witała
Skargami, spłakana cała!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O rzadki, ty niebogo, przypadł los nam, rzadki!

HEKABE.

Dziecko, ty dziecko
Najnieszczęśliwszej matki.
Jakiś poniosło skon?
Ach! kimże, ach! kimże jest on,
Co cię tak zabił zdradziecko?

SŁUŻEBNA.

Ja nie wiem; nad wybrzeżem znalazłam te zwłoki.

HEKABE.

Na piasek wyrzucone, czy też cios głęboki
Jakaś mu włócznia zadała?

SŁUŻEBNA.

Na brzeg go wyrzuciła fala rozszalała.

HEKABE.

Ajaj! O moja rozpaczy!
Nie darmo to senne zjawisko
Stało przedemną tak blisko!
To czarnoskrzydłe widziadło
Nie darmo w oczy mi wpadło!
Twój to był obraz, o dziecię,
Co światła nie widzisz na świecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Któż zabił go? Czyż zmysł twój takie sny tłómaczy?

HEKABE.

Tracki mój dawny druh, jezdnych szeregów pan —
Jemu przez ojca był nasz synek dan
W opiekę!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dla złota go mordował?.., Cóż ja na to rzekę!?

HEKABE.

Nad wyraz! Nie do wiary! Ponad spodziewanie!
Bezbożnie i niesłychanie!
Gdzież jest gościny prawo?
O ty przeklęty człowiecze!
Któż to tak krwawo,
Tak bezlitośnie żelazem
Członki młodzieńca siecze,
Któż tak okrutnym zabija go razem?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieboga! Jakiś demon ściga cię po ziemi,
Że jesteś najbiedniejsza pomiędzy wszystkiemi
Niewiasty! Ale widzę, że król tu nadchodzi,
Dla tego, przyjaciółki, zamilknąć się godzi.

Na scenie zjawia się
AGAMEMNON.

Hekabo, czemu zwlekasz z pogrzebaniem dziecka?
Wszak mówił nam Talthybios, iżby żadna grecka
Nie tknęła się jej ręka! My jej nie tykamy,
Dajemy wszelki spokój, by ją tobie samej
Zostawić: Ale ty się ociągasz, że srodze
Zdziwiony jestem przez to. Sam, widzisz, przychodzę
Po ciebie, bo już wszystko zarządzono składnie
I pięknie, jeśli pięknem nazwać to wypadnie.
Lecz jakiż to Trojańczyk spoczywa nieżywy
Przy twoim tu namiocie? Boć widzę z okrywy.
Z odzienia jego widzę, że nie Grek to z rodu.

HEKABE (nad zwłokami Polydora).

Odzywam się do ciebie, do mojego płodu,
A myślę zaś o sobie: Co czynić Hekubie,

Czy dawać ze spokojem wyraz swojej zgubie,
Czy upaść na kolana przed Agamemnonem?

AGAMEMNON.

Dlaczego się odwracasz z okiem załzawionem
Odemnie i nie mówisz, kto jest ten nieboga?

HEKABE (do siebie).

Jeżeli mnie jak sługę odepchnie lub wroga
Od kolan swych, ma boleść jeszcze większa będzie.

AGAMEMNON.

Nie jestem-ci ja wieszczem, bym pojął orędzie
Twych życzeń, abym odgadł, jakie są twe sprawy.

HEKABE (j. w.).

A może mi się zdaje, że on zbyt jest krwawy,
Ten mąż, co przecież nigdy nie był srogi dla mnie?

AGAMEMNON.

Jeżeli nie chcesz mówić, i owszem, nie kłamnie:
I ja nic nie chcę słyszeć! Między nami zgoda!

HEKABE (j. w.).

Bez niego nikt mi przecież ręki tu nie poda
Do pomsty za me dzieci. Więc pocóż wahanie?
Spróbuję, czy się stanie czy też się nie stanie.

(Klęka przed Agamemnonem).

Upadam na kolana, o Agamemnonie,
I błagam cię na brodę, na twe szczęsne dłonie!

AGAMEMNON.

A o co tak mnie prosisz? Chcesz mieć wolną drogę —
Chcesz umrzeć na swobodzie? Uczynić to mogę.

HEKABE.

Bynajmniej! Byle tylko pomścić wszystką zbrodnię,
Żyć pragnę ja w niewoli cierpliwie i zgodnie.

AGAMEMNON.

A zatem mej pomocy w jakim wzywasz celu?

HEKABE.

Nie w tym, o którym myślisz. Widzisz, przyjacielu,
Te zwłoki, nad którymi tyle łez mnie pali?

AGAMEMNON.

Tak, widzę, lecz nie zgadnę, co stać się ma dalej.

HEKABE.

Na świat ja go wydałam, nosiłam w żywocie.

AGAMEMNON.

A któryż to z twych synów? O, gorze sierocie!

HEKABE.

Nie z owych Pryamidów, co padli pod Troją.

AGAMEMNON.

Prócz tamtych, jeszcześ inną miała dziatwę swoją?

HEKABE.

O, tego! Ale snać go powiłam na stratę.

AGAMEMNON.

Gdzie bywał, gdy padało twe miasto bogate?

HEKABE.

Rodziciel precz go wysłał, by nie stracił życia.

AGAMEMNON.

A powiedz, do jakiego wysłał go ukrycia?

HEKABE.

Do kraju, w którym dzisiaj zwłoki znaleziono.

AGAMEMNON.

Co? Do Polymestora?! On tu władcą pono!

HEKABE.

Do niego, aby stróżem był podłego złota.

AGAMEMNON.

Lecz kto go zamordował? Jak zmarł ten sierota?

HEKABE.

Nikt inny, tracki druh mój, on zabił, tak sądzę.

AGAMEMNON.

O biedna! Zali czyhał na jego pieniądze?

HEKABE.

Zapewne, posłyszawszy, co się Frygom stało.

AGAMEMNON.

Ty sama go znalazłaś, czy kto przyniósł ciało?

HEKABE.

Natknęła się na niego nad morzem ta sługa.

AGAMEMNON.

Szukając naumyślnie, czy rzecz była druga?

HEKABE.

Po kąpiel szła dla mojej Polykseny młodej,

AGAMEMNON.

Przyjaciel snać go zabił i rzucił do wody,

HEKABE.

Aby go rozsmagały dzikich fal batogi.

AGAMEMNON.

Zaiste, o nieszczęsna, los cię spotkał srogi!

HEKABE.

Zginęłam! Żaden ból mnie nie oszczędził, królu!

AGAMEMNON.

Ach! któż, ach! któż większego mógłby zaznać bólu?

HEKABE.

Nikt z ludzi, chyba tylko — sama boleść... Panie,
Dla czego ja cię tutaj błagam na kolanie?
Posłuchaj!... Jeśli mniemasz, żem ja tej rozpaczy
Jest godna, cierpieć będę. Lecz myśląc inaczej,
Mścicielem stań się moim, pokaraj zbrodniarza,
Co ani na niebiosa ni piekło nie zważa,
Lecz spełnia czyn haniebny, [on, co przy mym stole
Siadywał tylekrotnie i, w mych druhów kole
Najpierwszy, z mej przyjaźni korzystał, o ile
Korzystać tylko może gość, widzian tak mile.
A dzisiaj on mordercą! Zabił, pożałował
Mogiły, zamiast w grobie, w morzu go pochował!]
Jam tylko niewolnica, licha białogłowa,
Lecz przecież są bogowie, jest ich praw osnowa,
Co wierzyć każe w bogów i uczy, jak trzeba
Odróżniać zło od dobra. Gdy to prawo nieba
Ma niczem być dla ciebie i kara nie spadnie
Na ludzi tych zbrodniczych, co zdolni tak zdradnie
Mordować przyjacioły, hańbić domy boże,
To nic już na tym świecie ostać się nie może

To mając za ohydę, niech twa godność zważa
Na moją! Zlituj-że się i nakształt malarza,
Zdaleka patrzącego, obraz mojej doli
Ogarnij! Dawniej pani, a dzisiaj w niewoli,
Tak dzietna, dziś bez dzieci, staruszka zgrzybiała,
Samotna, bez ojczyzny, którą niegdyś miała,
Śród ludzi najbiedniejsza! Dlaczego odemnie
Odwracasz swoje kroki?... Wszystko nadaremnie!
Nic zdziałać tu nie zdołam! Czemu, jak wypada,
Człek wszystkie swoje siły w wszelką wiedzę wkłada,
A tylko, za zapłatę, nauczyć się wzbrania
Jedynej pani świata, tej przekonywania
Potężnej, wielkiej sztuki, aby z jej pomocą
Osiągnąć swoje cele, które nam się złocą
W przyszłości? Jakżeż szczęścia spodziewać się można!?
Gdzież są dziś moje dzieci? A ja? Dziś bezbożna
Niewola mnie przygniata, a z rodzinnej strony,
Z zburzonej mej stolicy płynie dym skłębiony!
Być może i to słowem daremnem nazwiecie,
Jeśli się do Kiprydy odwołam! A przecie
Uczynię to! Przy boku twym ma swe wezgłowie
Kasandra, córka moja, wieszczka, jak Frygowie
Nazywać ją przywykli... W jakiż sposób, proszę,
Odwdzięczysz się jej, książę, za słodkie rozkosze
Łożnicy? Jaką dla niej zgotujesz nagrodę,
A przez nią i mnie, matce? Patrz, te zwłoki młode!
Uczciwszy je, wszak uczcisz swojego krewniaka!
Mym słowom nie dostaje jeszcze żądza taka:
Bodajby przez Dedala lub też jakie bogi
Głos miały te ramiona, te ręce, te nogi,
Ażeby ich melodja, wszystkiemi wezbrana
Dźwiękami, mogła spłynąć pod twoje kolana!

O władco! O w Helladzie najjaśniejsze słonce!
Ulituj się nademną! Daj-że mi obrońcę,
Mściciela daj staruszce! Licha jestem, płona,
A przecież zrób to dla mnie! Mąż zacny ramiona
Podaje silne prawu i ściga zbrodniarze —
O tak! jak mu przystało, złem za złe on karze!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O dziwno, jak na świecie wszystko się przemienia,
Jak prawo obowiązki tworzy i świadczenia!
Ten wrogiem był, a dzisiaj już przyjaciel drogi,
A kto był przyjacielem, idzie między wrogi.

AGAMEMNON.

Żal wzbudza we mnie dziecko to i twoja męka,
Hekabe! Żałość rodzi ta prosząca ręka
I, mając wzgląd na Boga, chciałbym krzywdy twoje
Na niecnym pomścić druhu, a tylko się boję,
By wojsko nie myślało, że Kasandrze gwoli
Chcę zabić pana Tracji. Jedna jest w mej roli
Wątpliwość: wojsko nasze ma władcę tej ziemi
Za druha, zaś zmarłego stawia między złemi —
Do wrogów go zalicza! Gdy za przyjaciela
Uważam ja te zwłoki, wojsko nie podziela
Miłości mej, to pomnij! Chętnie ci usłużę
I szybko, lecz me kroki nie będą zbyt duże,
Jeżelibym z Achajów spotkał się przyganą.

HEKABE.

Gdzież wolny człek na świecie? Rzeczą opłakaną,
Iż jeden słucha głosu pieniędzy, a drugi
Za szczęściem tylko goni, obaj nędzne sługi!
Dla tego tłum jest wszystkiem, tamtym przepis wzbrania
Sprawować się i działać według przekonania.

Zbyt liczysz się z motłochem, dla tego ja mogę
Uwolnić cię od strachu, odjąć ci tę trwogę.
Wspólnikiem będziesz moim, wiedzący jedynie,
Co będzie, lecz udziału nie weźmiesz w mym czynie.
A gdyby Achajowie wszczęli bunt lub może
Zechcieli przyjść z pomocą dla tego nieboże
Trackiego rozbójnika, gdy mu los się zdarzy
Na który tak zasłużył, bunt ty uśmierz wraży,
Powstrzymaj swoje wojska! Tylko niech nie będzie
Pozoru, że to dla mnie! W każdym innym względzie
Spokojny bądź! Ja wszystko na dobre sprowadzę.

AGAMEMNON.

Co zrobisz? Masz-li w ręce tej zgrzybiałej władzę,
By chwycić nóż i mierzyć w barbarzyńcy głowę?
A może jakie środki? Trucizny jakowe?
Któż dłoń pomocną-ć poda? Gdzież są przyjaciele?

HEKABE.

W namiotach tych jest kobiet trojańskich zbyt wiele.

AGAMEMNON.

Te branki masz na myśli? Łup naszych żołnierzy?

HEKABE.

Do spółki z niemi zemstę spełnię, jak należy.

AGAMEMNON.

A gdzież to u białogłów szukać siły męskiej?

HEKABE.

Tłum mocny jest, zaś podstęp nie dopuści klęski.

AGAMEMNON.

Tak mówisz, ale przecież kobiet ja nie cenię.

HEKABE.

Nie padło-ż przez kobiety męskie pokolenie
Egipskie? Nie wygnałyż one mężczyzn z Lemna?
Tak będzie! Wszelka mowa jest tu nadaremna.

(Pokazując na jedną z sług).

Przez swoje mi szeregi przeprowadź tę dziewkę,

(Do sługi).

A ty przed trackim druhem taką zanuć śpiewkę:
»Hekabe, ongi Troi władczyni, i ciebie
I syny twe przyzywa, więcej w twej potrzebie,
Niżeli swej — a takie zamysły ma w głowie,
Że chce, by je poznali i twoi synowie«.
A ty, Agamemnonie, wstrzymaj swym rozkazem
Pochowek Polykseny. Pragnę, aby razem
Rodzeństwo to spłonęło, ażeby przy sobie
Dwa bole me spoczęły w jednym, wspólnym grobie.

AGAMEMNON.

Niech będzie! Gdyby jednak dla naszych szeregów
Pomyślny zadął wicher, by odbić od brzegów,
Nie mógłbym ci usłużyć, że nam jednak nieba
Takiego wiatru skąpią, więc mi czekać trzeba.
Bodajbyś plan w szczęśliwy wykonała sposób,
Gdyż w tem jest właśnie dobro poszczególnych osób
Zarówno, jak i państwa, by złym złe dojęło,
A cnie aby się wiodło cne pełniącym dzieło.

CHÓR.

O moja ty Trojo kochana!
Niezwyciężonej nie odzyskasz miana!
Tak cię helleńskich oszczepów, tak cię helleńskich dzid

Skrył obłok ten wzdłuż i wszerz!
Wieńce twej władzy
Precz pościnano ci z wież,
Brud czarnej sadzy
Plami ci twarz!
O luby grodzie ty nasz,
Już deptać nie będę twych płyt!

*

W północnej ginęłam mroczy,
Gdy po wieczerzy sen spływał na oczy,
Kiedy po uczcie ofiarnej spoczął małżonek mój,
Dziryt zawiesił na gwóźdź,
Nie widząc wcale,
Jak poczynały róść
Wojsk morskich fale
I kto je wiódł
W trojański gród
Na niweczący ten bój.

∗                    ∗

Jam uczesała ten swój włos
I założyłam nań przepaski,
W pozłocistego zwierciadła
Nieprzeliczone spoglądając blaski,
I wraz do łoża-m się kładła,
Gdy się po mieście rozległ głos
I trojańskiemi posady
Rozpoczął wstrząsać niby grom:
»Kiedyż wy, dzieci Hellady,
Wrócicie już w swój dom,
Iljońską zburzywszy strażnicę«?

*

Z łoża zerwałam się ja w lot
I w lekkie szatki przyodziana,
Niby dorycka dziewczyna,
Przed Artemidą padłam na kolana,
Lecz darmo kolano się zgina:
Małżonek padł wśród wrażych rot,
A mnie powlekli na morze!
Smutnie patrzałam na mój gród,
Kiedy mnie — gorze! ach! gorze!
W obczyznę okręt wiódł.
Zdaleka od ziemi trojańskiej...

∗                    ∗

Helenę, siostrę Dioskurów,
I złowróżbnego Parysa, pasterza
Idajskich trzód,
Radabym przekląć na wieki!
Gdyż z ojczystego wybrzeża.
Od miasta mojego murów,
W kraj mnie daleki
Wygnały śluby,
Które nie były ślubami,
A tylko zwiastunem zguby.
Oby jej nigdy już
Nie powróciły fale mórz
Do ziemi rodzinnej ogniska!

Na scenę wchodzi
POLYMESTOR.

Najdroższy mój Priamie, i ty, ma niewiasto
Najdroższa, ma Hekabo! Ciebie i twe miasto
Widzący i twą córkę, co zeszła już z ziemi,
Z żałości ja się łzami zalewam gorzkiemi.

Ach! Nic tu nie jest pewnem, ani żadna sława
Ni to, że na szczęśliwych dola nie nastawa.
Albowiem taki zamęt, takie zamieszanie
Sprawiają w swych wyrokach bogowie, że na nie
Patrzący, tracisz rozum i tak pozbawiony
Wszelakiej świadomości, oddajesz pokłony
Niebiosom... Ale po co ta skarga, jeżeli
Żadnemu z twoich bolów ulgi nie udzieli?
Ty nie gań mnie, o nie gań, że tak późno staję
Przed tobą: odwiedzałem właśnie swoje kraje,
W głębokiej Tracji byłem, gdyś ty zawitała
W te strony. Lecz gdym wrócił, skwapliwość niemała
Pędziła mnie za próg mój, a w tem ujrzę posła:
Służebna twa wiadomość od ciebie przyniosła.

HEKABE.

W nieszczęściu tem me oko spojrzeć ci nie może
W oblicze — ja się wstydzę, cny Polymestorze!
Albowiem jakżeż przykro, jakżeż wielce boli
Tak stać wobec człowieka, co nas w lepszej doli
Oglądał. Nie sądź jednak, iż mam żal jakowy
Do ciebie. Jest też zwyczaj, który białogłowy
Wstrzymuje, by mężczyznom nie patrzały w lica.

POLYMESTOR.

Nie dziwię się. Lecz po co przyszła służebnica?
Do czegom ci potrzebny, że mnie wzywasz z domu?

HEKABE.

Chcę sprawę ci powierzyć, tobie, a nie komu
Innemu, prócz twych synów — więc bądź wprzódy gotów
Oddalić swoją służbę precz od tych namiotów.

POLYMESTOR (do służby).

Odejdźcie... Snać bezpieczne jest mi ta ustronie.

(Do Hekaby).

Przyjazną jesteś dla mnie, przyjaźnią mi płonie
I wojsko Achajczyków. Lecz powiedz, czem może
Dopomódz druh szczęśliwy druhom, co nieboże
Popadli dziś w nieszczęście? Chętnie to uczynię.

HEKABE.

Nasamprzód racz powiedzieć, proszę cię, o synie —
Czy żyje mój Polydor, któregoś z rąk matki
I ojca wziął do siebie... Później dalsze gadki.

POLYMESTOR.

I owszem! Co do niego szczęście cię nie zwodzi.

HEKABE.

O luby, mówisz pięknie i jak ci się godzi.

POLYMESTOR.

Cóż dalej mam ci rzeknąć? Jedno drugie goni.

HEKABE.

Pamięta jeszcze matkę? Nie zapomniał o niej?

POLYMESTOR.

Chciał nawet chyłkiem przybyć do macierzy swojej.

HEKABE.

A złoto czy w całości, które przywiózł z Troi?

POLYMESTOR.

W całości, najbezpieczniej schowane w mym domie.

HEKABE.

Więc chowaj i na cudze nie patrz się łakomie.

POLYMESTOR.

Posiadam dość własnego, nie mam więc przyczyny.

HEKABE.

Czy wiesz, co masz usłyszeć, ty i twoje syny?

POLYMESTOR.

Nie, nie wiem. Ale twoje powiedzą mi słowa.

HEKABE.

Najdroższy ty mi zawdy! Usłysz, że się chowa...

POLYMESTOR.

Więc cóż synowie mają usłyszeć wraz ze mną?

HEKABE.

Skarb dawny Priamidów, w głąb rzucon podziemną.

POLYMESTOR.

Więc chcesz, ażeby syn twój miał wiadomość o tem?

HEKABE.

Człek zacnyś, ty sam jeden poznasz go z mem złotem.

POLYMESTOR.

A na co jest potrzeba wiedzieć dziatwie mojej?

HEKABE.

I owszem, gdybyś umarł — rzecz tak lepiej stoi.

POLYMESTOR.

Przezornie to powiadasz, przezorność bez ceny!

HEKABE.

Czy wiesz, gdzie jest kaplica trojańskiej Ateny?

POLYMESTOR.

Czy znak jaki wskazuje, gdzie złoto ukryte?

HEKABE.

Głaz ujrzysz, wystąjącą z ziemi czarną płytę.

POLYMESTOR.

Czy jeszcze masz coś więcej? Wszystko ja ci zrobię.

HEKABE.

Masz jeszcze skarb przechować, który mam przy sobie.

POLYMESTOR.

Czy może go ukrywasz tu, w swojej odzieży?

HEKABE.

W namiotach, tam, gdzie łupy wojenne, on leży.

POLYMESTOR.

Gdzie? powiedz! Wszakże obóz to achajskiej roty.

HEKABE.

My, branki, mamy własne w tem miejscu namioty.

POLYMESTOR.

Bezpiecznież tam, bez wojska, patrzącego srogo?

HEKABE.

My same tam, z Achajów nie ujrzysz nikogo.
Lecz chodźmy do namiotów, już bowiem Achaje
Gotują swe okręty, by w rodzinne kraje
Odbijać. Gdy się sprawisz, wrócisz z swymi syny
Tam, gdzie, przez cię ukryty, został mój jedyny.

(Wchodzą do namiotów).
PRZODOWNICA CHÓRU.

Uszedłeś dotąd zemsty, ale cię nie minie.
Jak człowiek, co w morskiej głębinie.

Rzucony w odmęt głęboki,
Oddech swój traci serdeczny,
Tak ty się stracisz bez śladu!
Bo kogo boże wyroki
Raz już skazały, ten wieczny,
Niepowstrzymany
Znajdzie już kres!
Ta droga ciebie łudzi, odchodzisz do Hadu,
Na śmierci odchodzisz łany —
Z rąk słabej padniesz kobiety,
Sprawco jej łez.

POLYMESTOR (z wewnątrz namiotu).

O rety! wyłupiają mi oczy! o rety!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszycie, jak trackiego pana krzyk tu leci?

POLYMESTOR (j. w.).

O rety! ach! o rety! mordują me dzieci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O lube! Tam w namiocie rzecz spełniono srogą!

POLYMESTOR (j. w.).

Ha! Z miejsca tego lekką nie ujdziesz mi nogą!
Rozbiję, o roztrzaskam drzwi tego schroniska!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Patrzajcie, jakie gromy ciężką ręką ciska!
Czy chcecie pójść do wnętrza? Ostatnia już pora,
Hekabę i Trojanki wyrwać z rąk potwora!

HEKABE (wychodząc z namiotu).

O rozbij, podruzgotaj, roztrzaskaj te wrótnie,

Nie wrócisz blasków oczom, wydartych okrutnie,
Nie ujrzysz synów swoich, zabitych przezemnie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zwyciężon druh twój tracki? Więc nie nadaremnie?!
Przemogłaś go, jak rzekłaś, ty nasza królowo!

HEKABE.

Ujrzycie go za chwilę! Spełniło się słowo!
Z namiotu idącego zobaczycie ślepcę,
Jak ziemię po omacku chwiejnym krokiem depce,
Ujrzycie też i obu jego synów ciała —
Z pomocą mych Trojanek jam je mordowała!
Zapłacił mi za wszystko! Patrzcie, jak się wlecze!
Ustąpię mu ja z drogi! Me siły człowiecze
Za słabe, aby walczyć z przemocą szaloną.

Z namiotu wychodzi
POLYMESTOR.

Gdzie iść? Gdzie stać?
Jaką się ruszyć stroną?
O rety!
Jak czworonożny zwierz,
Macam, oparty na prawej,
Gdzie mógł się podziać ich ślad!..
Tędy się bierz!...
A może tędy?!.. Zła nać!
Pomiot przekrwawy!
Mordercze trojańskie kobiety!
Tak mnie zgubiły!
Dziewki frygijskie! złowieszcze,
Złowróżbne dziewki! Przeklęty,
Haniebny płód!

Gdzie mogły uciec stąd?
Chyżemi pięty
W jaki się schronić kąt,
Pod jaki uciec dach?!
Ślad mnie ich zwiódł!
O słońce! o blasku ty miły!
Krwią ociekają mi oczy!
Powróć-że światło tej oślepłej mroczy,
Nie skąp mi swojej jasności
Raz jeszcze!
Ach! Ach!
Sza!.. Jakiś cichy słyszę chód!
To one! Gdzie rzucić się mam
Na mięso ich, na ich kości,
Dzikiego zwierza biesiadę
Zgotować krwawą mym kłom
I pomścić ten srom?!..
Sam ja tu błądzę, sam,
A dzieci swe kładę
Piekielnym mocom na łup,
Psom na pożarcie, psom
Rzucam rodzony swój twór,
Na strawę
Leśnych mieszkańców gór!..
Gdzie stać?! Gdzie iść?! Gdzie biedz?!
Do jakich kierować się miedz,
Gdzie ruszyć kroki mych stóp?!
Stanąłem nagle,
Jak statek,
Co zwinął płócienne żagle,
I stoję —
Łoże przedemną krwawe,

Łoże pobitych mych dziatek —
O syny wy moje!
O syny!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęście spadło na cię, lecz nie bez przyczyny,
Zła tyle wyrządziłeś, więc też nie dziwota.
Że gniewem swym na ciebie demon zemsty miota.

POLYMESTOR.

Ajaj! Trakowie! Hej!
Hej-że ty jezdne, zbrojne,
Żarną lubiące wojnę,
Dzirytem władnące plemię!
Hej! Achajowie! Atrydzi!
Krzyk idzie ku wam, krzyk,
Głos nędzy,
Skwapliwy głos!
Stańcie w bojowy szyk!
Prędzej! na Boga! Prędzej!
Czemu zwlekacie? czemu?
Niewieści ród ze mnie szydzi,
Zgraja obrzydła,
Branki, oddane złemu,
Zły zgotowały mi los!
Okrutne włożyły brzemię!
Do jakich się schronie kniej?!
W jaką się uciec ziemię?!
Dajcie mi skrzydła,
Pragnę ulecieć w przestworza,
Do nieboskłonu,
Gdzie z ócz Syrjusza, z źrenic Orionu
Tryska ognista, boża

Fala płomieni,
Albo też zstąpię do cieni
Hadowej, czarnej przystani!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeżeli kogoś życie ponad siły rani,
Nie dziwno, że odczuwa w sobie śmierci żądzę!..

Na scenę wchodzi
AGAMEMNON.

Przychodzę, zwabion krzykiem. Albowiem nie sądzę,
Że echo się ozwało, gór przeciche dziecię,
I wojska me przeraża! Gdyby tu zamiecie
Helleńskie nie zburzyły frygijskiego grodu,
Zaiste, do przestrachu dośćbym miał powodu.

POLYMESTOR.

O mój Agamemnonie! — po głosie cię bowiem
Poznaję —, co ja cierpię, tego nie wypowiem.

AGAMEMNON.

Polymestorze biedny! Ach! Któż cię tak sprawił?
Któż oczy ci wyłupił, tak strasznie zakrwawił?
Któż synów pomordował? Sprawca takiej zguby
Złość wielką miał do ciebie i twej dziatwy lubej.

POLYMESTOR.

Hekaby i jej kobiet, jej współbranek siła
Zgubiła mnie, o więcej, więcej, niż zgubiła!

AGAMEMNON.

Co mówisz?!.. Ty, Hekabo, skąd się tobie wzięło,
Ażeby się odważyć na tak straszne dzieło?!

POLYMESTOR.

O rety! A więc ona jest tu między nami?!
Ach! pokaż ją, ach! pokaż, bym temi rękami
Na krwawe podarł sztuki ciało mego wroga!

AGAMEMNON.

Człowieku, co zamierzasz?

POLYMESTOR.

Błagam cię na Boga,
O pozwól mi dać folgę oszalałej dłoni!

AGAMEMNON.

Daj spokój! Niech rozwaga z piersi ci wygoni
Tę wściekłość barbarzyńską, bym mógł według prawa,
Słyszawszy ją i ciebie, osądzić, przecz krwawa
Spotkała cię niedola.

POLYMESTOR.

Wszystko-ć uwydatnię:
Polydor, syn Hekaby, to plemię ostatnie
Priamowego domu, dan był w pieczę moją
Przez ojca, kiedy klęska zawisła nad Troją
I ten już jej upadek przeczuwał. To dziecię
Jam zabił. A dla czego, zaraz się dowiecie.
Przezorny był postępek. Żywiłem obawę,
Że chłopiec, wróg twój, panie, podejmie znów sprawę
Trojańską, zbierze siły, wzniesie mury miasta,
Że, dalej, Achajczycy, wiedząc, iż gdzieś wzrasta
Ktoś jeszcze z Priamidów, na nową się wojnę
Wybiorą w kraj frygijski, że trackie, spokojne
Ucierpią na tem ziemie, plądrowane srodze,
Że wszyscy my sąsiedzi, leżący na drodze

Ku Troi, zła doznamy, co nas dziś tak bije...
Hekabe, usłyszawszy, że syn jej nie żyje,
Przywabi mnie ku sobie, mówiący mi zdradnie
O skarbach Priamidów i gdzie są ich składnie
A potem do namiotu wiedzie mnie ukradkiem,
Z moimi wraz synami, by nikt nie był świadkiem.
Z kolany ugiętemi przykucnę do ławy,
Po lewej zasię ręce i po ręce prawej
Obsiadły mnie Trojanki, jak druha, a potem
Zaczęły się zachwycać mego płaszcza złotem,
Przyglądać się pod słońce edońskiej tkaninie,
Podziwiać tracki oszczep. Tak w onej godzinie
Podwójny mi wydarto rynsztunek. Zaś matki
Schwyciły w swe objęcia moje biedne dziatki,
Poczęły je pieszczoty darzyć najczulszemi,
Z rąk do rąk je podawać, tak cię bawiąc niemi,
By były jak najdalej od ojca. Tej chwili
Śród zabaw tych, — czy byście temu uwierzyli? —
Wyciągną gdzieś z pod sukien pochowane miecze
I dzieci mi mordują — krew dzieci mych ciecze!
Zaś inne, moje wrogi, schwycą mnie za ręce,
Trzymają za kolana! A kiedy w tej męce
Pragnąłem pomódz dzieciom, kiedym podniósł lice,
Od razu mnie za włosy! Dźwignąłem prawicę,
Napróżno, trzeba uledz przewadze niewieściej.
A potem rzecz spełniono najpodlejszej treści,
Tak, zbrodnię nad zbrodniami! Szpony wbiły w oczy,
Że światło moich źrenic ze krwią się wytoczy.
Zrobiwszy to, uciekły. Ja za niemi pędzę,
Jak dziki zwierz je ścigam, te suki, te jędze,
Jak łowiec, węszę, słucham, nacieram, wkrąg ciosy
Wymierzam i pociski!.. Oto, jakie losy

Spotkały mnie z miłości ku tobie, o panie,
Żem zabił twego wroga. Lecz na co gadanie
Tak długie? Nie, cokolwiek przed dawnymi wieki
Mówiono o kobietach, co się w czas daleki
Wciąż mówić będzie o nich, co się dziś powiada,
Ja w jednem zawrę zdaniu: plemię to, o biada!,
Jakiego nie wydały ni ziemia ni morze!
Wie o tem człek, co z niemi w jednym żyje dworze.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie chełp się! Nie wygrażaj! Doznałeś boleści,
Nie winien przecież temu sam li ród niewieści.
Są złe pomiędzy nami, lecz to ci nadmienię:
W szeregu złych stoimy li przez przyrodzenie.

HEKABE.

Agamemnonie, słuchaj! Probierz to jedyny:
Nad słowa winny zawsze ważniejsze być czyny.
Ten tylko może słowy przemawiać pięknemi,
Kto pięknie postępuje. To ma być na ziemi
Prawidło. Kto zaś brzydko postępuje z nami,
Nie wolno mu brzydoty gładkiemi słowami
Upiększać. Juści prawda, za mędrców uchodzą,
Mający laką zdolność. Lecz próżno się zwodzą:
Ich mądrość nie dotrzyma. Dola ich pogrzebie —
Nikt losów swych nie uszedł... Tyle słów do ciebie.
A teraz się do tego zwracam w odpowiedzi.
Względami na Achajów twe serce się biedzi
I na Agamemnona, ta ma być przyczyna
Dwojaka, żeś mojego zamordował syna.
Nasamprzód, ty wyrzutku, mówię najwyraźniej:
Nie będą barbarzyńcy nigdy żyć w przyjaźni

Z ludami helleńskimi — nigdy żyć nie mogą!
Dla jakich przeto względów poszedłeś tą drogą?
Czy pchał cię ktoś z krewniaków? Czy chciałeś z kim śluby
Powinowactwa zawrzeć? Alboś może straty
Obawiał się dla pól swych, gdyby w twoje kraje
Przybyli po raz wtóry? Komuż to się zdaje
Być prawdą? Kogo myślisz przekonać? Nie! złoto —
Jeżeli chcesz być szczery —, twoja chciwość, oto,
Dla czegoś zabił dziecko to moje! Inaczej —
Jak może być inaczej? — niech mi wytłómaczy
Twój język: kiedy Troja kwitła, opasana
Basztami, gdym przy życiu miała swego pana,
Priama, kiedy Hektor zwycięskim szermował
Dzirytem, czemuś wówczas, ty, coś syna chował
U siebie, w swoim domu, nie myślał o! temu (wskazując na Agamemnona)
Wyświadczyć przyjacielskiej przysługi? Tak, czemu
W tę porę nie zabiłeś mi dziecka lub żywcem
Achajom nie wydałeś? O jesteś poczciwcem!
Dopiero gdy bez słońca promieni leżymy
Pobici, kiedy gród nasz okopciły dymy
Z nieprzyjacielskiej ręki, dopiero w tym czasie
Zabiłeś swego gościa w swym domu. A zasię
Posłuchaj, by dopełnić miary twej ohydy:
Jeżeli się przyjaźnią chełpisz dla Atrydy
I jego wojsk achajskich, dla czego ich nędzy,
Dla czego ich potrzebom nie chciałeś pieniędzy
Poświęcić — tego złota, które nie jest twoje,
Jak sameś mi to wyznał, im, co na te boje
Wyszedłszy, tak się długo tułają zdaleka
Od ziemi swej rodzinnej?!.. Nie! ja widzę człeka
Przed sobą, co tych skarbów nie puści z swej dłoni,

A tylko je w swym domu ukrywa i chroni!
Chowając mego syna, jak chować przystało,
Trzymając go przy życiu, zyskałbyś niemało
Zaszczytu, wszakżeż tylko, gdy nam los dopiecze,
Poznajem przyjacioły. Gdy twe życie człecze
Szczęśliwe, i przyjaciel wnet się znajdzie wtedy.
Straciwszy swój dobytek, gdybyś zaznał biedy,
Jak zdarzyćby się mogło, w mym zabitym synie
Prawdziwy skarbbyś znalazł. Teraz jegoś stracił,
I złotemś się wydartem wcale nie wzbogacił,
I dzieci twoje poszły i ciebie sprawiono
Jak nigdy!.. (Do Agam.) A zaś tobie powiem: Gdybyś pono
Miał zamiar (wskaz. na Pol.) temu pomódz, naonczas, o panie,
Mieć będę cię za złego, źle się bowiem stanie,
Jeżeli zechcesz wspierać druha, co druhowi
Wierności nie dochował i li zyski łowi,
Człowieka bezbożnego, bez czci i bez wiary,
Musiałabym powiedzieć, żeś tej samej miary,
Żeś zbrodniarz, bo rad jesteś popierać zbrodniarzy.
Lecz lżyć mojego władcę, to mi się nie zdarzy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Widzicie, jakie źródło, jaki grunt gotowy
W pięknych się mieści czynach dla pięknej wymowy.

AGAMEMNON.

Rzecz przykra być mi sędzią, gdy idzie o cudze
Nieszczęście! Lecz być muszę! Gdyż takiej przysłudze
Nikt chyba sprzeniewierzyć się nie zdoła, szczerze,
Podawszy raz już rękę. Bynajmniej nie wierzę,
Ażebyś tego mordu na swym przyjacielu
Dokonał przez wzgląd na mnie, albo też dla celu

Achajów. Nie! Zagarnąć chciałeś złoto w domu.
A teraz — tak się mówi, jak wypada komu,
Gdy znajdzie się w nieszczęściu. Wam-ci jest wygodnie
Zabijać przyjacioły, my to między zbrodnie
Liczymy — my, Grekowie. Zwalniając cię z winy,
Czyż uszedłbym zarzutu? Żadnej ja godziny
Postąpić bym tak nie mógł. Na niepiękneś dzieło
Odważył się, więc znoś też zło, co ci dojęło!

POLYMESTOR.

O rety! Niewolnica zmogła mnie nikczemnie!
Ja — muszę pokutować dla lichszej odemnie!

HEKABE.

Nie słusznie-ż, gdyś do takiej zbrodni był ochoczy?

POLYMESTOR.

O biedne moje dzieci! O biedne me oczy!

HEKABE.

Ty cierpisz!.. Ja nie cierpię, pozbawiona dziecka?

POLYMESTOR.

Urągać śmiesz mi jeszcze, zbrodniarko zdradziecka?!

HEKABE.

Nie miałażbym się cieszyć z pomsty dokonanej?

POLYMESTOR.

Nie długo to już potrwa, gdyż wód cię bałwany —  —

HEKABE.

Do granic ziem helleńskich poniosą na statku?

POLYMESTOR.

Zanurzą po twym z masztu wyżyny upadku...

HEKABE.

A któż to mnie przymusi czynić takie skoki?

POLYMESTOR.

Ty sama się wydrapiesz na ten maszt wysoki.

HEKABE.

Czy może do tych ramion przyrośnie mi skrzydło?

POLYMESTOR.

W psa zmienisz się o oczach płomiennych, w straszydło.

HEKABE.

Hej! któż ci to obwieścił tę moją przemianę?

POLYMESTOR.

Dionizos, wieszcz tracki, wróżby jego znane.

HEKABE.

A doli twej dzisiejszej tobie nie wywróżył?

POLYMESTOR.

Nie cierpiałbym, twój podstęp me byłby mnie zdurzył.

HEKABE.

Czy umrę, czy żyć będę, gdy się w głąb zanurzę?

POLYMESTOR.

Nie! Umrzesz! Według ciebie nazwą grobu wzgórze —  —

HEKABE.

Po mojej tej przemianie? Czy jak się wydarzy?

POLYMESTOR.

Mogiłą czelnej suki — przestrogą żeglarzy![1]

HEKABE.

Cóż znaczy mi to wszystko, gay masz we mnie sędzię!

POLYMESTOR.

I córce twej Kasandrze również koniec będzie.

HEKABE.

Ohydny!.. Niech on zwróci się przeciwko tobie!

POLYMESTOR.

Małżonka o patrz! (wskaz. na Agam.) tego położy ją w grobie.

HEKABE.

O niechżeż nie szaleje tak córka Tyndara!

POLYMESTOR (wskaz. na Agamemnona).

Dla niego też siekierą o śmierć się postara!

AGAMEMNON.

Szalejesz! Mamże ubić czelnego człowieka?!

POLYMESTOR.

Ubijaj! W Argos krwawa ciebie kąpiel czeka!

AGAMEMNON.

Hej! służba! Brać go z miejsca, nie wchodzić z nim w targi!

POLYMESTOR.

Przeraża cię wiadomość?

AGAMEMNON.

Stulcież mu te wargi!

POLYMESTOR.

A stulcie! Powiedziałem już wszystko!..

AGAMEMNON.

Co prędzej
Na wyspę go samotną zawleczcie, ten nędzny
Bezczelny wizerunek, co śmie tak i tyle
Pyskować!.. Ty, Hekabe idź złożyć w mogile
Oboje biedne ciała!.. A wy do namiotów,
Do panów swych pospieszcie, Trojanki!.. Snać gotów
Pomyślny dla nas wicher — czuję to —, co w ziemię
Popędzi nas ojczystą. Ciężkie było brzemię
Tych naszych długich znojów! Niech będzie szczęśliwy
Nasz powrót, byśmy w szczęściu ujrzeli swe niwy!

CHÓR.

O spieszcie w namioty, nad brzeg, do przystani,
Swe trudy ponieście włodarzom swym w dani!
Twarda jest ręka Doli!






IFIGENIA W AULIDZIE


Ifigenia w Aulidzie.

Osoby dramatu.
AGAMEMNON, król w Argos i Mycenach.
MENELAOS, jego brat.
ACHILLES, syn Peleja i Tetydy.
STARZEC, sługa w domu Agamemnona.
GONIEC.
KLYTAIMNESTRA, małżonka Agamemnona.
IFIGENIA, córka Agamemnona i Klitaimnestry.
CHÓR niewiast chalcydejskich.
Artemis, bogini łowów.


Rzecz dzieje się w pobliżu miasta Aulis, nad cieśniną Eurypus, dzielącą Beocję od wyspy Eubei.





Namiot Agamemnona.
AGAMEMNON (zbliżywszy się do drzwi namiotu).

A wyjdź-że, wyjdź-że z namiotu, mój stary!

STARZEC.

O, już wychodzę! Jakież ma zamiary
Król Agamemnon?

AGAMEMNON.

Wnet się dowiesz o tem.

STARZEC.

Starość nie radość, sen uchodzi lotem
Z powiek, umieją czuwać moje oczy.

AGAMEMNON.

Cóż to za gwiazda?

STARZEC.

To Syriusz się toczy
Ku siedmiogwiezdnym Plejadom — w połowie
Ledwie swej drogi.

AGAMEMNON.

Cisza, że aż mrowie —  —
Ni szumu morza ani ptactwa głosu,
Wiatru ni śladu śród fal Euriposu.

STARZEC.

Cóż cię wygnało z namiotu tak wcześnie,
Władco Agamemnonie?

Tutaj, w Aulidzie, wszystko jeszcze we śnie
Spokojnym tonie,
Na murach nawet i straże
Jeszcze nie w ruchu.
Wejdźmy.

AGAMEMNON.

Zazdroszczę, staruchu,
Zazdroszczę wszystkim, co żyją na świecie
Cicho, nieznani, mniej zaś sobie ważę
Los dostojników — tym już nie zazdrości
Ta moja dusza, tych już nie zalicza
Do ludzi wielce szczęśliwych!

STARZEC.

W tem przecie
Należy szukać świetności
Człeczego życia!

AGAMEMNON.

Świetność to zwodnicza,
Słodka, nęcąca, lecz gdy na cię spadnie,
W nieszczęście wprowadza zdradnie.
Tak się to nieraz złoży,
Że albo jakaś chyba w słuzbie bożej
Zaszkodzi doli twej,
Lub na baczności przed ludźmi się miej,
Ponieważ w swojej zawiści
Na proch rozetrą twą cześć.

STARZEC.

Trudno mi słowo to znieść
Na ustach księcia! Nie na to
Spłodził cię Atrej, o królu,

Byś tylko w szczęście opływał bogato,
Żadnego nie znając bólu!..
Śmiertelnyś przecie jest człek!
Czy chcesz czy nie chcesz, to ci się li ziści,
Co postanowią bogowie —
Taki jest rzeczy bieg.
A ty tymczasem w swojej postanowie
Zapalasz lampę i piszesz zawzięcie
List na tabliczce, którą i tej chwili
Masz oto w ręce,
Kładziesz pieczęcie
I znów je zrywasz, zacierasz litery,
Tablicę rzucasz o ziemię
I ślozy jarzęce
Płyną ci z ócz.
Jakaż cię troska pili?
Jakież dolega ci brzemię,
Że niemal chwyta cię szał?
Wyznaj-że, panie, bo i ja bym chciał
Dzielić twój ból.
Niech się nie boi
Mój król,
Prawy i szczery jam człek!
Wszak mnie Tyndarej, o panie,
Darował ongi we wianie
Małżonce twojej,
Abym jej służył i strzegł

AGAMEMNON.

Trzy dziewki miała Leda przez siebie zrodzone,
Thestyesowa córka: Fojbę i mą żonę,
Klytaimnestrę, i siostrę jej, Helenę. O nią
Starając się, gromady zalotników gonią

Z conajprzedniejszych rodów i wzajemnie grożą
Mordami, gdyby który zabrał dziewkę hożą.
I wielki żywił kłopot Tyndaros w ojcowskiej
Swej duszy, jak postąpić, by się pozbyć troski
O zachowanie szczęścia — gdy da lub gdy nie da
Swej córki. W tem myśl taką podsunie mu bieda:
Przysięgę mieli złożyć wszyscy zalotnicy,
Dać słowo, potwierdzone podaniem prawicy.
A także i ofiarną dla ognia zalewką,
Że bronić będą tego, ktokolwiekby z dziewką
Tyndara się ożenił, a ktoś mu ją z domu.
Z łożnicy jego uwiózł, że dla pomsty sromu
Uczynią zbrojny najazd, zebrawszy się razem,
Na kraj uwodziciela, że zniszczą żelazem
Gród jego, czy to będzie Grek czy człowiek obcy.
Gdy tak ich podszedł Tyndar, gdy zalotni chłopcy,
Słuchając słów przebiegłych starca, utwierdzili
Przysięgę wymaganą, córce on tej chwili
Pozwala wybrać tego w zalotników rzędzie,
Co juści dla jej chęci najmilejszy będzie.
I ona — o bodajby nie był brał jej sobie! —
Wybrała Menelaja. I ot w pewnej dobie
Pojawił się rozjemca bogiń, jak po ziemi
Argiwskiej niosły wieści — szaty kosztownemi
Naodzian, ów frygijski zjawił się niecnota
W lakedajmońskich murach, by, w miłosnym szale,
Helenę oszalałą wziąć w idajskie hale.
Menelej, poza domem bawiący, gdy o tem
Dowiedział się, Helladę całą przebiegi lotem
I pamięć dawnych przysiąg, danych Tyndarowi,
Pałając chęcią zemsty, od razu odnowi
I wezwie, aby pomoc dano skrzywdzonemu.

I oto czemu porwał się lud Greków, czemu
Przyodział się w zbroice i w tak mnogiej rzeszy
Do portu aulidzkiego z okrętami spieszy.
Zastępy tarczowników i wszelakiej broni
I wozy wiodąc z sobą i to mnóstwo koni.
Naczelnym mnie obrano gwoli Meneleja,
Mojego właśnie brata... Czemuż ta zawieja
Nie poruczyła komu innemu godności
Dowódzcy? Teraz, kiedy wszystko jak najprościej
Powinno by się darzyć, nie dobrze nam idzie:
Sprawione nasze wojska, a my tu w Aulidzie
Siedzimy wskutek ciszy bezczynnie. W tej nędzy,
Powiada wieszczek Kalchas, trzeba jak najprędzej
Mą córkę Ifigenję poświęcić w ofierze
Bogini Artemidzie, która te rubieże
Ma w swojej władzy świętej, gdyż li na tej drodze
Na morze wypłyniemy i zburzymy srodze
Gród Frygów [,że natomiat nic z tej całej sprawy
Nie będzie, gdy ofiary zaniedbamy]. Krwawy
Ten wyrok posłyszawszy, kazałem w te tropy,
Ażeby mi Talthybios porozpuszczał chłopy.
Bom przecież nie mógł zabić swojej córki lubej.
Lecz brat mój doprowadził, żem się do tej zguby
Nakłonił, przeróżnemi trapiąc mnie namowy.
I otom do małżonki wysłał list gotowy
Z rozkazem w jego zwojach, że nadeszła chwila,
Gdzie córka nasza zostać ma żoną Achilla
I że ją ma tu przysłać. Podnosząc zalety
Mężnego oblubieńca, piszę, że niestety
Nie myśli z Achajami wypłynąć na wody,
Jeżeli nie dostanie narzeczonej młodej
Do Ftyi. Tom jej dodał. W ten sposób, o całem

Skłamawszy zaślubieniu, skłonić ją mniemałem
Do drogi. W tajemnicę rzecz ta jest spowita
Dla wszystkich Achajczyków. Zna ją li wróżbita,
On, Kalchas, Odysseusz i Menelej. W liście
Tym oto pragnę dzisiaj, kroku oczywiście
Żałując poprzedniego, odwołać rozkazy
Pierwotne: Sam widziałeś, żem go tyle razy
Zamykał i otwierał. W nocy, potajemnie
Pisany był. Więc, stary, weź-że go odemnie
I spiesz co tchu do Argos. A co list ten chowa
We wnętrzu, jakie są tam napisane słowa.
Opowiem ci, bo komuż mam tak ufać, komu,
Jak tobie, słudze żony i mojego domu.

STARZEC.

Mów, iżby była między listem zgoda,
A tem, co język mój poda.

AGAMEMNON (czyta)

»Do poprzedniego list dołączam wtóry,
Ty, latorośli Ledy!
Nie posyłaj córy
Do tej eubejskiej przystani,
Ku tej aulidzkiej toni,
Po której wichr nie goni.
Przyszlesz ją wtedy —
To będzie lepiej dla niej —,
Gdy dziecku naszemu przygotujesz może
Ucztę weselną w dogodniejszej porze«.

[STARZEC.

A czy Achilles, żony
Tak naraz pozbawiony,

Będzie spokojny? Azali
Gniewów w swem wnętrzu strasznych nie rozpali
Przeciwko tobie i małżonce twojej?
Rozważ to sobie,
Czy jakiej klęski nie będzie?

AGAMEMNON.

Achill w tej mierze
Czynnego udziału nie bierze,
Jedynie
Imię li jego wpleciono w orędzie.
Nie wie o ślubie ani o mym czynie,
Nie wie, że ja mu do łoża
Miałem sprowadzić swą córę.]

STARZEC.

Na sprawy się ważysz ponure,
Agamemnonie, mój książę!
Pod tą pokrywką, że twa córka hoża
I luba się wiąże
Z synem bogini,
Straszną ofiarę czyni
Na rzecz Danaów twój krok.

AGAMEMNON.

Biada człekowi, o biada,
Co naraz zmysły postrada!
Ajaj!
W jakiż zapadam się mrok!
Skrzydła swym stopom daj
I pędź, niech w tej drodze
Starość nie wstrzyma cię twoja!

STARZEC.

Pędzę!

AGAMEMNON.

A wzbraniam ci srodze,
Byś nie spoczywał u zdroju,
Niech snem się znużenie nie krzepi!

STARZEC.

Myśl o mnie lepiej.

AGAMEMNON.

A zważaj: Jeżeli
Przyjdziesz na miejsce, gdzie się droga dzieli,
Niech pilnie strzegą twe oczy,
Czy jaki się wóz
Na szybkich kołach nie toczy,
Któryby córkę mą niósł
Do tych aulidzkich wód.
A jeśli w miejscu jakiem
Ujrzysz ten rydwan z orszakiem,
Pochwyć-że lejce w te tropy
I zawróć go w gród,
Który nam wzniosły Cyklopy!

STARZEC.

Tak zrobię!

AGAMEMNON.

A teraz za brony!

STARZEC.

Jak znajdzie wiarę ma wieść
U twojej córki i żony?

AGAMEMNON.

Trzeba ci list tak nieść,
Abyś nie złamał pieczęci!

Niechże się droga twa święci!
Idź! Świta!
Zorza już w blaskach spowita!
Już na niebiosa
Zajeżdża oto przed nami,
Płomienistymi ziejący ogniami,
Poczwórny zaprząg Heliosa.
Ulżyj mej doli!
Niema człowieka pod słońcem
Coby nie spotkał się z końcem
Swej szczęśliwości.
Każdego raz coś zaboli —
Ból wszędzie gości!

CHÓR niewiast z Chalcydy.

Przychodzę oto w ten czas
Na sypki Aulidy brzeg,
Przebywszy wązki pas,
Fal Eurypowych ścieg.
Rzuciłam ojczysty swój
Chalcydy nadmorski gród,
Co Arethuzy zdrój
Podsyca falą swych wód.
I oto na lądzie tym staję,
By zbrojne zobaczyć Achaje,
Skrzydlate nawy półbogów
U tych pobrzeżnych progów.
Jak opowiada
Naszych małżonków rada,
Mają te statki się nieść —
Taka powszechna jest wieść —
W całej mnogości swojej

Po mórz topieli do Troi.
Pono stanąwszy na przedzie
Płowy Menelej je wiedzie
I Agamemnon dostojny:
Obaj, gotowi do wojny,
Chcą odbić Helenę: zaloty
Parysa, pięknego pasterza,
Porwały ją kiedyś z wybrzeża
Zatrzcinionego Euroty —
Dar-ci to Afrodyty,
Onej godziny zdobyty,
Kiedy z Cyprydą Pallas się i Hera
Nad źródłem o piękność spiera.

*

Przez Artemidy gaj
Ofiarny pędziłam w cwał,
Mojego lica maj
Wstydliwy płomień grzał,
Gdym pomyślała, że w lot
Rycerny zobaczę tłum,
Oręże zbrojnych rot
I stada koni, iż szum
Usłyszę obozu w te czasy...
I oto obydwa Ajasy
Zasiedli pospołu do rady:
I syn Ojleja i włady
Syn Telamona,
On, Salaminy korona!
Protesilaos też siadł,
Kunsztowi warcabów rad.
Przesuwa z nim razem piony
Wnuk Posejdona rodzony,

Palamed... Tam kręgiem dyska
Z lubością Diomed ciska,
Tu ten, co zadziwia ziemię,
Merjones, Aresa plemię,
Między druhami się trzyma,
Tu znowu Laertiada,
Co skalnym ostrowiem włada,
Przed memi staje oczyma.
I ciebie ujrzały me oczy,
Ty Nireusie uroczy —
Większą pięknością któż się może ninie
W greckiej pochlubić krainie?

∗                    ∗

Zdarzyła mi widzieć ta chwila
I szybkonogiego Achilla,
Co wichrem skrzydlate ma pięty,
Syna Tetydy bożej,
A wychowańca
Cheirona:
Tak mi się złoży,
Iż, w zbroję zamknięty,
Wyścigu oto dokona
U krańca
Morskich, krzemiennych wybrzeży
O palmę nagrody,
Widziałam, bieży
Z poczwórnym zaprzęgiem w zawody.
Eumelos, wnuk Feresowy.
Głośnemi zagrzewa słowy
Swoje rumaki bez skazy —
Na tem igrzysku

Biczem wymierza im razy,
Tym najpiękniejszym z koni
Z złotym munsztukiem w pysku.
Para, co w środku, wzięta w jarzmo, goni,
Maści jest szronowatej,
Zaś dwa na lejcach powodne bachmaty
To dwa kasztany
Z pstrymi u kopyt kosmyki.
Tak, w zbroję odziany,
Pędzi Pelida wzdłuż nasady bryki,
Prześciga piasty jej kół.

∗                    ∗

Widziałam dzisiaj i rozliczne statki —
Niewysłowienie to rzadki
Widok dla oka,
Rozkosz głęboka
Na takie patrzeć nawy!
Po stronie prawej
Flocie swych łodzi
Bóg Mirmidonów przewodzi,
Który pięćdziesiąt naw
Wysyła wpław
Do tej wojny.
A na nich mnogi lud zbrojny
Z ftiockiej prowadzon ziemi.
Na rufie okrętu, u góry,
Nereuszowe córy
Świecą się barwy złotemi,
Wojsk Achillowych godła.

*

I równowioślne argiwskie okręty,
Gotowe pójść na odmęty,
Tuż obok stały.
Wódz tej nawały
Syn Mekisteja — od dziada
Wiedzę posiada,
Od Talaosa.
Sthenelos, syn, przez niebiosa
Kapanejowi dan,
Rusza z nim w tan
Ten krwawy.
Attyckie ustawił nawy —
Sześćdziesiąt — syn Tezeusza:
W zaprzęgu skrzydlatych koni
Bogini Pallada goni —
Na szczęście żeglarz wyrusza
W tym znaku okrętowym.

∗                    ∗

Beockie widziałam też siły:
W pięćdziesiąt się naw zgromadziły,
Przyozdobionych pięknie:
Kadmos się smoka nie zlęknie,
Jeno złotego olbrzyma
Na rufie okrętu trzyma.
Leithos, ziemioród, przewodzi
Onej gromadzie łodzi.
Zaś z Lokris i ftyjskiej ziemi
Z siły okrętów równemi
Zjawił się szlakiem wód
Waleczny syn Oileja...

*

Zaś z Myken, warowni Cyklopów,
Na czele przezbrojnych chłopów,
W sto statków, do walki gotowy,
Przybył tu syn Atrejowy.
U boku mężnego własta
Widziałam także Adrasta:
Jak druh przy druhu, chce razem
Dzielnem odbijać żelazem
Tę, co z ojczyzny zbiegła,
Cudzej miłości uległa.
Nestora też liczny jest szyk:
Na rufach, z nogami, jak byk,
Alfeos, bożyszcze kraju.

∗                    ∗

I ojniańskich okrętów dwanaście
Przy królu Guneju, swym właście,
Obok nich statki zaś idą
Pod tymi, co rządzą Elidą —
Lud ich Epeje się zowie —,
A podlegają głowie.
Eurytosowi. Dalej
Widziałam na morskiej fali
Zastęp z wiosłami białemi,
Przybyły z tafijsklej ziemi.
Na czele ich Meges wyrusza,
Syn Fineusza,
Co z echinadzkich wysp wywodzi ród:
Do jego groźnych wód
Żaden o, żaden z żeglarzy
Z swoim się statkiem nie waży.

*

Swą salamińską rzuciwszy dzierżawę,
I Ajas tam jest, skrzydło prawe
Tworzy przy lewem, swe łodzie
Tuż obok mający na wodzie.
W dwanaście statków on czeka,
Zręcznych, płynących z lekka.
Tak o tem wieść się toczy,
Tak wszystko na własne oczy
Widziałam — naw szereg mnogi
I statków tych zbrojne załogi.
Do domu już chyba nie wróci,
Jeśli się rzuci
Na nie jakowa cudzoziemska łódź!
Rozkoszna to chuć
Widzieć te siły ogromne
Już tego ja nie zapomnę!

STARZEC (mocując się z Menelajem).

Co robić ci nie wolno, czemu robisz? czemu?

MENELAOS.

A idź-że, idź! Zbyt wierny jesteś panu swemu!

STARZEC.

Że jestem bez zarzutu, zarzut twój dowodzi!

MENELAOS.

Wyć będziesz, postępując tak, jak się nie godzi.

STARZEC.

Otwierać tego listu tobie nie wypada.

MENELAOS.

A tobie go zanosić! Greków w nim zagłada.

STARZEC.

Zwróć list mi, a z innymi spieraj się w tej sprawie.

MENELAOS.

Ja listu ci nie zwrócę!

STARZEC.

A ja nie zostawię!

MENELAOS.

Tą laską krwi ci trochę upuszczę z twej głowy!

STARZEC.

Zaszczytnie, gdy dla pana sługa paść gotowy.

MENELAOS.

Daj-że go! Jak na sługę język masz za długi.

STARZEC.

O panie! Chcą mnie skrzywdzić! Z rąk twojego sługi
Chcą pismo twoje wyrwać. Hej! Agamemnonie,
Ja tu przeciw bezprawiu jawnemu się bronię!

Z namiotu wychodzi
AGAMEMNON.

Co za zgiełk to u mych progów?! Niepokoić mnie tym krzykiem!

MENELAOS.

Mnie pierwszeństwo się należy przed sługusów twych językiem!

AGAMEMNON.

Po co wleczesz go za sobą? Po co ta się kłótnia toczy?

MENELAOS.

Zanim zacznę mówić z tobą, wprzód mi, bracie, spojrzyj w oczy!

AGAMEMNON.

Myślisz, że ja, syn Atreja, spuszczę oczy, drżący z trwogi?

MENELAOS.

Widzisz list ten, to narzędzie podłych czynów, zbrodni twojej?

AGAMEMNON.

Widzę, owszem, tylko proszę, racz-że mi go oddać wprzódy!

MENELAOS.

O, nie oddam, zanim treści nie poznają greckie ludy.

AGAMEMNON.

Czegoś wiedzieć nie powinien, wiesz to, zdarłszy me pieczęcie?

MENELAOS.

Na złość spiski twe odkryłem, ukrywane tak zawzięcie.

AGAMEMNON (wskazując na starca).

Gdzież natknąłeś się na niego? O straszliwy ty bezwstydzie!

MENELAOS.

Czyhający, czy już z Argos córka twoja k’nam nie idzie.

AGAMEMNON.

Więc szpiegujesz mnie? O hańbo! Cóż ja na to powiem tobie?!

MENELAOS.

Niewolnikiem twym nie jestem, jak mi chce się, tak też zrobię.

AGAMEMNON.

Niesłychane! Co? Nie wolno być mi panem w własnym domu?

MENELAOS.

Wciąż coś knujesz, dziś i przedtem, o, nie tajne to nikomu.

AGAMEMNON.

Patrz! dowcipniś! Lecz cóż język, który tylko kąsać umie!?

MENELAOS.

Krzywdzi swoich i zawodzi człowiek chwiejny w swym rozumie,
Zaraz o tem cię przekonam, niechno tobą gniew nie targa,
Nie odwracaj się od prawdy, którą zresztą moja warga
Powściągliwie ci wyłoży. Gdyś się starał o buławę
Naczelnika śród Danaów, ruszających na wyprawę
Iliońską, czyś, na pozór obojętny, w rzeczy samej
Pożądliwie prący naprzód, nie otwierał domu bramy
Dla każdego z pośród gminu? Czyś nie łasił się z pokorą
Wobec wszystkich? Czyś nie schlebiał? Czy twa dłoń nie była skorą
Ściskać ręce lada komu? Nie prawiłeś-że grzeczności.
Czy kto chciał, czy nie chciał słuchać z pozbieranych twoich gości,
Byle tylko od motłochu kupić zaszczyt w taki sposób?!
Lecz gdyś dopiął raz już swego, jak wobec tych samych osób
Zmieniły się twe zwyczaje! Przyjaciela utracili
Dawni twoi przyjaciele! Nieprzystępny od tej chwili.
Niewidzialnyś był dla świata, zamykałeś na klucz dźwierze.
Człek szlachetny nie na żarty, chociaż i porośnie w pierze,
Zachowuje przyjaciołom szczerą przyjaźń; właśnie wtedy,
Gdy najbardziej pomóc może, żyjąc w szczęściu, rad od biedy
Chroni druhów mniej szczęśliwych. Oto widzisz grzech twój stary
W pierwszym rzędzie ci wytknąłem, bom jest świadom tej przywary
Nie od dzisiaj. A do Aulis gdyś zawinął na wojsk czele
Wszechhelleńskich, gdy brak wiatru wszelkie odjął nam wesele,
Kiedy wojsko Danaidów, utraciwszy już ochotę
Czekać dłużej, zażądało, aby precz rozpuścić flotę,
Nie mozolić się daremnie w tej Aulidzie, [zrozpaczony,
Że naw tysiąc masz napróżno, że nie możesz ruszyć w strony

Pryamowe] mnie przyzwałeś: Co ci powiem, co poradzę,
By stąd wybrnąć, by hetmańską uzyskawszy raz już władzę,
Nie utracić wieńca chwały?... A gdy Kalchas w wieszczem słowie
Zapowiedział, że [jeżeli chcą wyruszyć Danaowie,
Artemidzie] córkę twoją trzeba będzie dać w ofierze,
Jakeś gotów był poświęcić dziecko swe, ucieszon szczerze!
Dobrowolnie, nie z przymusu — przyznasz chyba — żonie swojej
List pisałeś, by przywiodła tutaj córkę, że się kroi
Niby dla niej ślub z Achillem! Jest nad nami niebo jeszcze
Które słowa twe słyszało! Aleś potem uczuł dreszcze,
Żal ci było i do żony napisałeś list ten wtóry,
By powiedzieć, że nie można być mordercą własnej córy.
Już niejeden tak się spisał, postąpiły tak tysiące,
Gdy nadeszła działań pora. Żądze parły ich gorące
Ku zaszczytom, ale potem jak stchórzyli! Ci nieśmieli
Jąć się czynu, bo ich wstrzyma głupi współobywateli
Sąd, zaś tamci się cofają całkiem słusznie, jeśli siły
Zabrakło im, iżby miastem dzielne ręce ich rządziły.
Lecz najbardziej ze wszystkiego żal mi biednej dziś Hellady:
Chce zgnieść nędznych barbarzyńców, pragnie zniszczyć ich posady
I dziś tego zrzec się musi tobie i twej córce gwoli.
Nigdy bym ja nie powierzył państwa ni też wojska doli
Człowiekowi, by li on miał zyski z tego. Wojsku trzeba
Przezornego dawać wodza. Komu zaś zesłały nieba
Skarb rozumu, ten utrzyma w silnej ręce sprawy miasta.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O jakież to ze sporu braci zło wyrasta!
Rozdwajające bliskich jakże szkodzą waśnie!

AGAMEMNON.

Ja nie będę ci urągał, dobrotliwie ci wyjaśnię,

W krótkich słowach, a bezwstydnie nie patrzący z góry na cię,
Boś jest brat mój. Wstyd przystoi zacnym mężom. Powiedz, bracie,
Czemu gniew cię tak rozsadza, że ci krwią nabiegły oczy?
Któż cię krzywdzi? Czego żądasz? O co się ten spór twój toczy?
O przezacną twą małżonkę? Ja ci zwrócić jej nie mogę,
A tej, którąś miał, źle strzegłeś. Mnie za grzechy niespełnione
Pokutować? Czyż cię razi moja żądza sławy? Żonę
Chcesz w objęciach mieć nadobną, za nic sobie ważąc cnotę
I rozsądek? Chuć niegodna znamionuje li hołotę!
Ja szaleję, że rozsądkiem nierozważny krok wetuję?
Raczej ty, gdyż z wolą bożą utraciwszy żonę-szuję,
Chcesz na nowo ją odzyskać? Lekkomyślnie zakochani
Poprzysięgli zalotnicy Tyndarowi tylko dla niej —
Popędzała ich Nadzieja, takie bóstwo, które sięga
Nieco dalej, niż ty, bracie, i wszelaka twa potęga.
Bierz ich sobie, gdzie chcesz, ruszaj! Pożałujesz po niewczasie
Swego głupstwa. Bóg nie taki bezrozumny, dobrze zna się
Na przysięgach wymuszonych, nie mających cnej podstawy!
Z własnych dzieci ja dla ciebie miałbym złożyć datek krwawy?
I dla twego również dobra nie uczynię, by cię z sprosną
Złączyć znowu nierządnicą! Nigdy oczy me nie posną,
Płakać będą w dnie i noce, jeśli tak się najniegodniej
Na swej własnej krwi dopuszczasz tej haniebnej, strasznej zbrodni!
Tom pokrótce ci wyłożył, jasno, prosto, zrozumiale.
Gdy ty nie chcesz mieć rozumu, to ja jeszcze cię ocalę!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Inaczej się ta mowa, niż poprzednia, świeci!
I słuszność ma, kto swoje rad oszczędza dzieci.

MENELAOS.

Więc nie mam już przyjaciół! O ja człek bez rady!

AGAMEMNON.

Masz, tylko na przyjaciół nie ściągaj zagłady!

MENELAOS.

Że jednej krwi my oba, w czas się to pokaże.

AGAMEMNON.

Rozsądne poprę kroki, me szaleństwo wraże!

MENELAOS.

Przyjaciel z przyjacielem winien dzielić znoje.

AGAMEMNON.

Twa dobroć niech mnie jedna, nie szaleństwo twoje.

MENELAOS.

Nie myślisz znosić trudów w Hellady potrzebie?

AGAMEMNON.

Bóg jakiś snać opętał Helladę i ciebie!

MENELAOS.

Idź, zdradzaj swego brata, dumny z swej buławy!
[Ja innych pójdę szukać środków dla mej sprawy
I innych też przyjaciół!

Na scenę wchodzi
GONIEC.

O Agamemnonie!
Ty wodzu wszechhellenów! Jestem tu w tej stronie
Z twą córką, którąś w domu nazwał Ifigenią.
I mać z nią idzie również, którą ludzie mienią
Twą żonę Klytaimnestrą. Jest syn razem z niemi,
Orestes, by ci radość, że tak dawno z ziemi
Ojczystej wyruszyłeś, sprawiło spotkanie.
Po długiej tej podróży siadły nasze panie

Przy zdroju, chłodzą nogi. Konie na murawę
Puszczono, iżby sobie poszczypały trawę.
Ja zaś przybiegłem naprzód, pragnący cię o tem
Uprzedzić. Już wiadomo pod każdym namiotem,
Że córka twa przybyła — z taką się szybkością
Rozniosła wieść. I wszystko tłoczy się ku gościom.
By córkę twą zobaczyć. Na szczęśliwych bowiem
Świat patrzy z uwielbieniem i podziwem. Mrowiem
Obiegłszy ją, pytają: »Zaślubiny może?
Czy może Agamemnon to dziewczątko hoże
Sprowadził tu z tęsknoty za córką?« A idzie
I taka wieść po ludziach, że ją Artemidzie
Poświęcić chcesz, patronce aulidzkiej, i wszędzie
Pytają, jaki ją też oblubieniec będzie
Prowadził, tę bogini cną oblubienicę?
Lecz dalej! Niech co żywo przed królewskie lice
Ofiarne zniosą kosze! Uwieńczcie swe czoła,
Ty również, Menelaju! Niech zabrzmi dokoła
Radosny hymn weselny! Niech do dźwięku fletni
Przytupywanie nogą tę chwilę uświetni,
Albowiem dzień to szczęsny dla naszej królewny.

AGAMEMNON.

No, idź-że do namiotu, idź-że i bądź pewny,
Że wszystko dobrze będzie, jeśli los pozwoli.]
Ach! Cóż ja mam uczynić w tej nieszczęsnej doli?!
Jak straszne konieczności brzemię dźwigać muszę!
Zły duch mnie oto podszedł i spętał mą duszę
I wszystkie me podstępy obrócił dziś na nic,
Sam będąc podstępniejszy. Jakżeż to bez granic
Szczęśliwszy jest człek prosty! On się i wywnętrzy
Do woli i wypłacze. Zasię człowiek więtszy,

Szlachetniejszego rodu, na tem wciąż utyka:
Niewolnik obyczajów, lęka się języka
Ludzkiego i w ten sposób ulega gminowi.
W nieszczęście ach! popadłem! Byłoby najzdrowiej,
Ażebym się wypłakał, a wstyd mi zabrania!
Lecz mniejsza z tem!.. Cóż powiem w chwili powitania
Małżonce? Jak ją przyjmę? Jak jej spojrzę w oczy?
Tem większe jeszcze dzisiaj nieszczęście mnie tłoczy,
Że jest tu, niewezwana! Lecz słusznie zrobiła,
Zjechawszy na ślub córki. Wydać skarb ten, siła
Najdroższy w domowinie, przybywa, a oto
Spostrzeże, w jakie dzisiaj wciągnąłem je błoto!
A ona, nieszczęśliwa dziewica, co prawię? —
Dziewica? Wszak za chwilę, dzięki mej obławie,
Zaślubi się z Hadesem!.. Cóż ja biedny zrobię?
»Zabijasz mnie?« tak jęknie — »niechże, ojczę, tobie
I wszystkim twoim drogim przypadnie w udziele
To samo, jakie dzisiaj sprawiasz mnie, wesele«!
Obecny Orest krzyknie coś niezrozumiale —
Lecz ja zrozumiem dobrze te dziecięce żale!
Do jakiej-ż mnie okrutnej przywiodły zaguby
Heleny i Parysa Pryamidy śluby!

PRZODOWNICA CHÓRU.

I mnie nieszczęście króla okrutnie dopieka,
Choć dla was jam niewiasta obca i daleka.

MENELAOS.

O pozwól mi się bracie, dotknąć dłoni twojej!

AGAMEMNON.

Tu masz! Zwycięstwo tobie, mnie zaś rozpacz stoi!

MENELAOS.

Przysięgam na Pelopsa, który był rodzicem
I mego i twojego rodzica, z tem licem
Otwartem na Atreja, co nas spłodził obu,
Zaklinam się, że, mówiąc, użyję sposobu
Szczerego, bez obłudy, że li to przytoczy
Mój język, co mam w sercu. Widząc twoje oczy
Spłakane, jam się wzruszył, samem też o mało
Niepłakał. Odwołuję, co się powiedziało,
Bo nie chcę wobec ciebie postępować srodze.
I jam twojego zdania i ja się z tem godzę,
Byś córki nie zabijał i we wyższej cenie
Mojego nie miał szczęścia. Bo jakżeż, nadmienię,
Ma być, abyś ty płakał, a jam się weselił,
By twoich chłonął śmierci mrok, a mym się bielił
Dzień boży? Czegóż pragnę? Jeśli pragnę żony,
Nie mogęż dostać innej, wielce wyróżnionej?
Więc brata mam poświęcić, co najmniej wypada,
Dla kogo? Dla Heleny? Nad dobro nielada
Przenosić zło wierutne? Byłem-ci ja młody
I płochy, ale teraz, korzyści i szkody
Wszelakie rozważywszy, widzę, co to znaczy
Zabijać własne dziecko. Lituję się raczej
Nad losem biednej dziewki, zwłaszcza, jeśli wspomnę,
Że moją jest krewniaczką ta, co tak ogromne
Ponosić ma nieszczęście, co ma paść w ofierze
Dla mojej miłośnicy. Zresztą, powiem szczerze,
Cóż córkę twą obchodzi Helena? Więc dalej!
Niech wojsko się z Aulidy do domu przewali!
Ty zasię łzy obetrzyj, bo i oczy moje
Gotowe, bracie drogi, łez wypłakać zdroje!
Jeżeli ciebie tyczy wyrok, na twą córę

Wydany, niechże na mnie losy jej ponure
Bynajmniej nie padają. Mego w tem udziału
Na twą się zrzekam korzyść. A że już pomału
Ochłodłem w swym zapale, dobra jest ta zmiana,
Bo serce moje bratu wróciła. Wybrana
Jest dusza, gdy najlepszych rad słuchać gotowa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Potomka Zeusowego godne są te słowa,
Tantala szczepu godne, nie zawstydzą przodka!

AGAMEMNON.

W niemałej u mnie cenie twoja dobroć słodka,
Że słowem, godnem ciebie, tak niespodziewanie
Umiałeś mnie zaszczycić. Jak to? Czyż powstanie
Niezgoda między braćmi dla pustej kobiety,
Albo z chciwości grosza? Dla tych, co niestety!
We waśni są, acz krewni, zawsze mam pogardę,
Lecz przyszły na mnie chwile konieczności twarde,
Że muszę na swej córce mord wykonać krwawy.

MENELAOS.

Któż zmusza cię mordować? Dla jakiejże sprawy?

AGAMEMNON.

Zmuszają mnie te wojska, wszyscy ci Achaje!

MENELAOS.

Nie zmuszą, gdy w argiwskie odeszlesz je kraje.

AGAMEMNON.

To dałoby się ukryć, tamto zaś się nie da —

MENELAOS.

Uginasz się przed tłumem? Cóż znowu za bieda?

AGAMEMNON.

Kalchas całemu wojsku roztrąbi wyrocznię.

MENELAOS.

A jeśli żyć przestanie? Łatwo sobie spocznie!

AGAMEMNON.

Tak! Niecne, tak! rozgłosu chciwe wieszczków plemię!

MENELAOS.

Nicpotem, darmozjady, jeno hańbią ziemię!

AGAMEMNON.

Co przyszło mi tu na myśl, ciebie nie zatrwoży?

MENELAOS.

Od razu mów, odgadnąć będzie chyba gorzej.

AGAMEMNON.

Wie o tem i Syzyfa plemię to nieboże.

MENELAOS.

A w czemże nam Odyssej dziś zaszkodzić może?

AGAMEMNON.

O, chytra to gadzina i z pospólstwem w zmowie.

MENELAOS.

Ambicja go pożera, to licho mu w głowie —

AGAMEMNON.

Dla tego, wierz mi, stanie śród argejskich ludzi
I wszystkich Kalchasową wyrocznią podjudzi,
Żem przyrzekł Artemidzie ofiarę, a potem
Złamałem dane słowo. Za sobą on lotem
Pociągnie Argejczyków i zmusi rozkazem,
Ażeby mnie i ciebie z moją córką razem

Zamordowali tutaj. Gdybym do Argosu
Chciał uciec, i tam swego nie uniknę losu:
Dopędzą nas i razem z murami Cyklopów
W proch zetrą, a zaś ziemia będzie przez tych chłopów
Przezbrojnych zamieniona w żałobną pustynię.
Już taka jest ma dola! Ach! cóż ja uczynię,
Nieszczęsny, dzięki niebu w tej żyjący grozie?!
To jedno, Meneleju, gdy będziesz w obozie:
Niech o tem się nie dowie Klytaimnestra żona,
Dopóki moja córka, śmierci poświęcona,
Nie będzie w rękach Hadu. Chciałbym, biedny człowiek,
Jak najmniej wylać dzisiaj gorzkich łez z pod powiek...
Ty masz zapobiedz temu. (Do chóru). A wam zasię wara!
O wszystkiem tem niech język twój milczeć się stara!

CHÓR.

Szczęśliwy człowiek, co w mierze
Do twej rozkoszy się bierze,
O Afrodyto ma święta!
Co o tem zawsze pamięta,
Że rozpasanie złej chuci
Spokój mu z serca wyrzuci!
Albowiem chciały tak losy,
Że Eros, ten bóg złotowłosy,
Dwóch łuków naciąga cięciwy:
Z jednego nam żywot szczęśliwy,
Z drugiego nieszczęście zaś spływa!
Dla tego nie bądź mi krzywa,
Cudna Kiprydo, i drugi
Ów pocisk trzymaj od sługi
Swojej zdaleka! Niech do mnie
Ma przystęp li żądza, co skromnie

I z miarą używa rozkoszy,
Bezwstydna niech precz mi się płoszy!

*

Różne są ludzkie natury
I różny obyczaj, lecz z góry
Mądrością zawsze i wszędzie
Prawdziwa zacność już będzie.
Zadatek cnoty już chowa
Nauka obyczajowa.
Mędrzec jest ten, kto w swej duszy
Poczucia wstydu nie głuszy,
Nagrodę też wielką bierze
Powinność, spełniona szczerze:
Niezwiędły tu wieniec sławy
Zyskuje wszelki człek prawy.
Zaszczytem jest gonić za cnotą,
Niewiasta to spełnia, z ochotą
Wstydliwą czcząc Afrodytę,
Zaś mąż, kiedy dobro zdobyte
Swojej ojczyzny pomnaża,
Skrzętnego przykład włodarza.

∗                    ∗

Rosła wraz z tobą zagłada,
Kiedyś, Parysie, swe stada
Wypasał srebrzystowełne
Pośród idajskich hal,
Gdy trzoda mleka pełne
Miała wymiona,
Na bujnych łąkach karmiona,
Ty zasię w dal
Na swej frygijskiej trzcinie,

Udając, że przecie
Grasz na Olimpu flecie,
Swe cudzoziemskie tony
W okras po wszystkieś strony
Słał!
I poniósł cię szał:
Ku wielkiej biedzie
Spór bogiń do Grecyi cię wiedzie,
Do komnat z słoniowej kości,
Gdzie żarnem okiem miłości
Helena spojrzała na cię,
A tyś odpowiedział jej wzajem!
Cóż stąd dziś macie?
Waśń! Waśń! Hellada
Z całym swym zbrojnym krajem
Na gród trojański wypada,
Statków z nią płynie gromada!

Na widok wjeżdżającej na scenę Klytaimnestry z Ifigenią i Orestezem:

O haj! O haj!
Jakież to szczęście wielkie
Dla wielkich zawsze jest pewne!
Widzicie oto królewnę,
Widzicie Ifigenię?
Widzicie tę rodzicielkę
Jej —
O, Klytaimnestrę, córkę Tyndareja!?
Możne ich pokolenie,
A oto błoga nadzieja
W możniejszy prowadzi je ród![2]

Ci, co śród szczęsnych swych progów
Mają dobytku w bród,
Uchodzą zawsze za bogów
U mniej szczęśliwych rzesz.
[Spiesz się, w Chalcydzie wychowane plemię.
Spiesz-że się, spiesz!
Stańmy tu, bądźmy gotowe
Wysadzić z wozu królowę,
By nie potknęła się czasem,
Schodząc na ziemię.
Uprzejmie podajmy im ręce!
Niechże się serce dziewczęce
Agamemnona córy,
Tak pięknie
Przybyłej w nasze te mury,
Nie zlęknie!
Tym naszym obcym hałasem
Nie budźmy trwogi
U tych, przybyłych z drogi
Do naszych włości,
Obcych nam gości!]

KLYTAIMNESTRA.

Za dobrą ja to sobie poczytuję wróżbę
Tę waszą przyjacielskich słów serdeczną służbę.
Nadzieję również żywię, i że nie na szkodę
Do ślubu przegodnego córkę swą powiodę.

(Do służby).

Co tchu mi teraz z wozów znieść dziewicy wiano
I aby je w namiocie dobrze poskładano!

(Do Ifigenii).

Ty, dziecko, wyjdź z kolasy, ostrożnie na ziemi
Stawiając delikatną nóżkę. (Do Chóru.) Wy ją swemi
Ramiony podeprzyjcie, by ma córka młoda
Bez szwanku wyszła z wozu. I mnie też niech poda
Kto rękę swą, bym mogła i ja wysiąść cało.
[A komuś przy zaprzęgu stanąć by się zdało,
Gdyż konie są strachliwe i ustać nie mogą —
Wzrok mają niespokojny. Tę dziecinę drogą,
Agamemnona syna, Oresta, niech druchny
Zaniosą do namiotu. Jeszcze jest młodziuchny.
Uśpił cię turkot wozu, ty mój synku luby!
O, zbudź się! na radośneś przybył siostry śluby.
Ach! sam z rodu dostojnych, wchodzisz przez to stadło
W krewieństwo wielce godne — tak nam dziś wypadło,
Że wiążem się z rycernym wnukiem Nereusza,
Dorównającym bogom.

(Do Ifigenii, widząc zbliżającego się Agamemnona).

Szczęśliwa ma dusza
Tej chwili! Przyjdźże ku mnie, moja córko słodka!
O tutaj, Ifigenio! Niechże ma pieszczotka
Przy matce tutaj stanie, obok tego grona
Białogłów cudzoziemskich, i niechże mi ona
Powita kochanego ojca! Już przybywa!

IFIGENIA.

Zapewne, matko luba, nie będziesz mi krzywa.
Jeżeli pierś ma spocznie na ojcowskiem łonie.]

KLYTAIMNESTRA.

Największa moja chlubo, cny Agamemnonie!
Posłuszne twym rozkazom, jesteśmy przy tobie!

IFIGENIA.

A ja w tej, ojcze drogi, upragnionej dobie
Po takim długim czasie rzucam się o, w twoje
Objęcia! Ócz twych żądna, tęsknotę swą koję!..
Nie gniewaj się!..]

KLYTAIMNESTRA.

I owszem, ze wszystkich mych dzieci
Ku ojcu zawsze serce twe najbardziej leci...

IFIGENIA.

Po takim czasie, ojcze, cóż to za wesele!

AGAMEMNON.

I moje! I ja z tobą to uczucie dzielę.

IFIGENIA.

Jak dobrze, żeś mi kazał wybrać się w tę drogę!

AGAMEMNON.

Czy dobrze lub niedobrze, wyznać się nie mogę.

IFIGENIA.

Spoglądasz na mnie, ojcze, smutno i nieswojsko.

AGAMEMNON.

Ma troski król i hetman, prowadzący wojsko.

IFIGENIA.

Dziś, ojcze, bądź li ze mną, porzuć wszystkie troski!

AGAMEMNON.

A, z tobą, z nikim innym jest mój duch ojcoski.

IFIGENIA.

Więc wygładź-że te zmarszczki, patrz na mnie wesoło.

AGAMEMNON.

Bóg jeden wie, jak cieszę się, widząc twe czoło.

IFIGENIA.

A jednak, jednak łzami zaszła ci powieka.

AGAMEMNON.

Zbyt długie nas obojga rozłączenie czeka.

IFIGENIA.

Ja nie wiem, mój tatusiu, nie wiem, co to znaczy.

AGAMEMNON.

Gdy mówisz tak do rzeczy, jest mi smutniej raczej.

IFIGENIA.

Więc powiem coś od rzeczy, weselej ci będzie.

AGAMEMNON.

Jak milczeć dłużej!.. Miła zawsześ jest i wszędzie.

IFIGENIA.

Zostańmy, ojcze, razem, ty i twoja dziatwa.

AGAMEMNON.

O chcę! Lecz chcieć nie wolno! To mi życie gmatwa!

IFIGENIA.

Zgiń, wojno, zgiń-że razem z Meneleja winą!

AGAMEMNON.

Jam zginął już, lecz wprzódy jeszcze inni zginą.

IFIGENIA.

Tak długo już, mój ojcze, zabawiasz w Aulidzie.

AGAMEMNON.

I ciągle nam z wojenną wyprawą nie idzie!

IFIGENIA.

A gdzież to, mój tatusiu, te frygijskie ziemie?

AGAMEMNON.

Gdzie zrodził się niestety! Parys, nędzne plemię,

IFIGENIA.

W świat ruszasz, mój tatusiu! Opuszczasz mnie w świecie?

AGAMEMNON.

I ty to samo zrobisz, co twój ojciec, dziecię.

IFIGENIA.

Popłynąć z tobą razem chciałabym ogromnie!

AGAMEMNON.

Popłyniesz tam, ma córko, gdzie pomyślisz o mnie.

IFIGENIA.

Czy z matką czy też sama w tę podróż popłynę?

AGAMEMNON.

Bez matki i bez ojca, me dziecko jedyne!

IFIGENIA.

Czy myślisz, mój tatusiu, przenieść w dom mnie inny?

AGAMEMNON.

Daj spokój! Panny o tem wiedzieć nie powinny.

IFIGENIA.

Tatusiu, spraw się w Frygii i wróć w progi stare.

AGAMEMNON.

Nasamprzód jeszcze muszę złożyć tu ofiarę.

IFIGENIA.

Rozpocząć trzeba każdy czyn z ofiarą w zgodzie.

AGAMEMNON.

Przekonasz się, gdy staniesz przy święconej wodzie.

IFIGENIA.

Czy pójdziesz w tan, tatusiu, naokół ołtarza?

AGAMEMNON (na stronie).

Zazdroszczę ci, że sobie nic nie wyobraża
Twa dusza... (do Ifig.) Teraz idź-że do namiotu. Trzeba
Pokazać się dziewicom. Dajże mi, na nieba!,
Tę rękę, złóż ten gorzki pocałunek! Losy
Na długo rozłączają cię z ojcem! O włosy
Złociste! O ty piersi, o wy skronie lube!
Ach! jakąż nam frygijski gród zgotował zgubę
Do spółki z tą Heleną!.. Idź w namiot!.. A ciebie
Przepraszam, córko Ledy, żem cię w tej potrzebie
Rozczulił ponad miarę, mając za Achilla
Wydawać naszą córkę. Zaszczytna to chwila
Oblubienicę z domu wyprawiać, lecz przecie
Ból wielki też dla ojców, co chowali dziecię
Z niemałym juści trudem, a teraz je muszą
Wysyłać w cudze progi. To targa mą duszą.

KLYTAIMNESTRA.

Nie jestem-ci tak zimna, ażebym, bez twojej
Uwagi, nie odczuła, jaki mnie uznoi
Ból straszny, kiedy będę córkę prowadziła
Pośród weselnych hymnów. Lecz myślę, że siła
Nawyku ból ten z czasem złagodzi. Z nazwiska
Znam męża wybranego dla córki, lecz bliska
Nie jestem jego sprawom, więc bym wiedzieć rada,
Z jakiego wyszedł domu, gdzie ród jego włada.

AGAMEMNON.

Aigina, Aznposa to dziecko rodzone —

KLYTAIMNESTRA.

Któż z bogów czy też ludzi pojął ją za żonę?

AGAMEMNON.

Zeus; spłodził z nią Ajaka, ojnońskiego pana.

KLYTAIMNESTRA.

A komuż po Ajaku była władza dana?

AGAMEMNON.

Wziął Pelej, mąż Tetydy, córki Nereusza.

KLYTAIMNESTRA.

Z rąk bożych bierze żonę, czy przemocą zmusza?

AGAMEMNON.

Przez Zeusa dała mu ją ojca ręka boża.

KLYTAIMNESTRA.

A gdzież się ślub ich odbył? Czy w głębinach morza?

AGAMEMNON.

Gdzie Cheiron na Pelionie był, tam ich złączono.

KLYTAIMNESTRA.

Więc tam, gdzie ród Centaurów przemieszkiwał pono?

AGAMEMNON.

Na ślubie Pelejowym bóstwa ucztowały.

KLYTAIMNESTRA.

U matki czy też ojca chował się syn mały?

AGAMEMNON.

Wziął Cheiron, by w nim ludzkie nałogi uśmierzył.

KLYTAIMNESTRA.

Mistrz mądry, jeszcze mędrszy ten, co mu go zwierzył.

AGAMEMNON.

Więc taki mąż ma zostać małżonkiem twej córy.

KLYTAIMNESTRA.

I owszem. Ale w której władnie ziemi, w której?

AGAMEMNON.

W ftiockiej, tam, gdzie płyną Apidanu zdroje.

KLYTAIMNESTRA.

Więc tam on zaprowadzi dziecię twe i moje?

AGAMEMNON.

To kłopot jest już tego, który ją posiądzie.

KLYTAIMNESTRA.

Na szczęście im! Lecz kiedyż ślub się ich odbędzie?

AGAMEMNON.

Gdy księżyc w całej pełni zabłyśnie środ nieba.

KLYTAIMNESTRA.

Ofiarę czyś już złożył bogini, jak trzeba?

AGAMEMNON.

Mam zamiar. Teraz właśnie ku temu się biorę.

KLYTAIMNESTRA.

Wesele więc wyprawić chcesz w późniejszą porę?

AGAMEMNON.

Złożywszy już ofiarę, której bóstwo rade.

KLYTAIMNESTRA.

A my gdzie urządzimy dla niewiast biesiadę?

AGAMEMNON.

O tu, u pięknorufych tych achajskich łodzi.

KLYTAIMNESTRA.

To zło, ale konieczne — o, niech nie zaszkodzi!

AGAMEMNON.

Wiesz, żono, co masz zrobić? Czy żona mnie słucha?

KLYTAIMNESTRA.

A co? Na twe rozkazy wszak nie bywam głucha.

AGAMEMNON.

Więc tu my, gdzie twej córki bawi oblubieniec —

KLYTAIMNESTRA.

Bez matki chcecie córce ślubny złożyć wieniec? —

AGAMEMNON.

W obliczu wojsk danajskich wydamy twe dziecię.

KLYTAIMNESTRA.

A mnie gdzie być, gdy miejsce matki wy zajmiecie?

AGAMEMNON.

Do Argos wróć i dziewcząt pilnuj-że tam godnie.

KLYTAIMNESTRA.

Mam rzucić córkę? Któż jej poniesie pochodnię?

AGAMEMNON.

Pochodnię, jak się godzi, ja tu im zapalę.

KLYTAIMNESTRA.

Nie taki u nas zwyczaj. Czcić go nie chcesz wcale?

AGAMEMNON.

Nie pięknie ci przebywać, gdzie tych wojsk nawała.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz pięknie, iżby córkę matka zaślubiała.

AGAMEMNON.

Dziewczęta nie powinny być w domu bez matki.

KLYTAIMNESTRA.

O, dobrze tam ich strzegą panieńskie komnatki.

AGAMEMNON.

Masz słuchać!..

KLYTAIMNESTRA.

Nie! na bóstwo, co w Argosie włada!
O wszystkiem, co za domem, juści twoja rada,
Lecz w domu mnie zachodzić koło narzeczonej.
(Wchodzi do namiotu).

AGAMEMNON.

Ach! próżne me zabiegi! Na wszystkie się strony
Rozwiała ma nadzieja! Pragnąłem tej chwili
Małżonkę stracić z oczu. O, jak się też sili
Mój podstęp przeciw wszystkim, co mi są rozkoszą
W mem życiu, a porażki ciągle tu odnoszą
Zabiegi moje chytre! Jeszcze ja do wróża
Kalchasa chcę się udać w sprawie, co mnie nurza
W żałobie, co dla Grecyi taką jest zagubą,
A co się tak podoba bogini!.. Dobrze jest mieć lubą
Małżonkę i posłuszną, lub też mądry człowiek
Na żadną nie powinien podnosić swych powiek.
(Znika).

CHÓR.

Hellenów siły zbrojne,
Co wyruszyły na wojnę,

Staną ze swymi okręty,
Gdzie srebne toczy odmęty
Simoisowa rzeka.
Przybywszy hen! z daleka,
Zawiną ze swemi nawy
W Fojba trojańskie dzierżawy,
Gdzie, jako chodzą głosy,
Kasandra swe jasne włosy,
We wieniec strojne laurowy,
Rozpuszcza,
Kiedy ją bóstwo poduszcza
Wiecznemi natchnienia słowy
Przemawiać.

*

Hej! Na trojańskim murze
Gromadzą się Troi stróże,
Gdy Ares im spiżotarczy
Wojenną wrzawą zawarczy,
Gdy na pokładzie swych łodzi,
Wiosłami głębię powodzi
Prujący morskiej, ku fali
Simoisowej się zwali,
Ażeby mogli Achaje
Wrócić z Heleną w swe kraje,
Wyrwawszy ją groźnym przebojem
Z tych murów,
Siostrzycę cnych Dioskurów,
Płonących tak światłem swojem
Na niebie!

∗                    ∗

[Pergamu kamienne mury
Ares otoczy ponury,

Troję rozburzy srodze,
Ciała pogrzebie w pożodze
I krwi.
Wszelakie głowy pościna,
Zapłacze frygijska dziewczyna,
Zapłacze żona Pryama!
I ona zapłacze sama,
Helena, córka Zeusowa,
Że była za onych dni
Gotowa
Porzucić męża dom!]
Niech mnie i dzieciom mych dzieci
Nigdy się tak nie stanie,
Niech nigdy nie spadnie ten grom,
By trwożne oczekiwanie
Miało nas nękać, jak nęka
Ta męka
Lydji i Frygji żony!
Każda nad swemi wrzeciony
Bogatem złotem świeci,
A jedna pyta się drugiej:
»Któż mnie powlecze za włosy?
Któż mnie, lejącą łez strugi,
Z ginącej ojczyzny wypędzi?!
Dla ciebie to, płodzie łabędzi,
Takie mnie dotkną losy,
Z taką się spotkam biedą!
Zali tak będzie, że z Ledą
Zeus ciebie spłodził, w postawie
Długoszyjego ptaka
Zbliżywszy się ku niej, lub jaka
Prawda się mieści

W tej sprawie?
Może to wieści
Na pierydzkich spisane tablicach?
Może to pieśnie
Baśń tę niewcześnie
Po ludzkich rozniosły dzielnicach?«..
Jawi się

ACHILLES.

Gdzież znajdę ja achajskich zastępów hetmana?
A który ze sług swego zawiadomi pana,
Że Achill, syn Peleja, wartuje u bramy?
Nie wszyscy my czekania jeden powód mamy
W cieśninie Eurypowej. Jedni, nieżonaci,
Dom pusty zostawiwszy, u tej tu połaci
Nadbrzeżnej obozują; inni żony swoje
I dzieci porzucili, by ruszyć na boje,
Snać Bóg ich parł, że z siedzib swych z innymi wyśli
Więc słuszna, bym powiedział wszystko, co mam w myśli,
A komu tylko wola, niech się również zwierzy.
Przybyłem do tych ciasnych Eurypa wybrzeży,
Farsalos zostawiwszy i ojca Peleja,
I słaba mi w tej ciszy śmieje się nadzieja,
Zmuszony-m też wstrzymywać swoje mirmidony,
Co wciąż mnie nagabują: »Kiedyż my te strony
Rzucimy, Achillesie? Ileż jeszcze trzeba
Czekania, aby ruszyć na Troję?.. Na nieba!
Co chcesz, to czyń, lub wojska zaprowadź do domu,
A nie daj się Atrydom brać, jak nie wiem, komu«!..
Z namiotu wychodzi

KLYTAIMNESTRA.

O ty, co masz za matkę boską Nereidę,
Jam głos twój usłyszała i naprzeciw idę.

ACHILLES.

O święta wstydliwości! Jakiejż to uroczej
Kobiety kształt wspaniały widzą moje oczy?

KLYTAIMNESTRA.

Przenigdyś mnie nie widział, nie żadne więc dziwy,
Że nie znasz mnie. Lecz cześć ci za ten giest wstydliwy.

ACHILLES.

Kto jesteś? Zkąd się wzięłaś w Danaidów zborze?
Kobieta pośród zbrojnych czy przebywać może?

KLYTAIMNESTRA.

Kto jestem ? Córka Ledy, Klytaimnestra, żona
Dowódzcy wojsk achajskich, tak, Agamemnona.

ACHILLES.

W pięknych, a krótkich słowach rzekłaś, co należy.
Przestawać z kobietami nie rzeczą młodzieży.

KLYTAIMNESTRA.

Pozostań! Przecz uciekasz? Uściskaj mi rękę
Na zakład szczęśliwego małżeństwa i dziękę.

ACHILLES.

Ja rękę twą uścisnąć? Na wstyd to zakrawa!
Cóż rzekłby Agamemnon mnie, co nie mam prawa?

KLYTAIMNESTRA.

Ma prawo, kto się oto z moją córką żeni!
Tak, synu Nereidy z morskich wód przestrzeni.

ACHILLES.

Ja — żenić się! O pani! Chyba oniemieję!
W szaleństwie, widać, mówisz! Co za dziwne dzieje!

KLYTAIMNESTRA.

Tak bywa, gdy człek stanie w świeżych druhów gronie:
Na wzmiankę o zalotach zaraz wstydem płonie.

ACHILLES.

O rękę-m się twej córki nie starał, królowo!
Nie rzekłem nic Atrydom, nie padło me słowo!

KLYTAIMNESTRA.

Na Boga! Cóż to znaczy? Czekam niecierpliwie!
Ty dziwisz się mym słowom, ja się twoim dziwię.

ACHILLES.

Rozjaśnij-że to sobie i ja ci rozjaśnię —
A może ktoś chciał zadrwić, puściwszy te baśnie?

KLYTAIMNESTRA.

Zelżono mnie okrutnie! Małżeństwo kojarzę
Widocznie urojone. Wstyd i hańba w parze!

ACHILLES.

Ktoś ze mnie zażartował i z ciebie! Najlepiej
Nie zważać na te głupstwa! Rana się zasklepi

KLYTAIMNESTRA.

Bądź zdrów! Już ci nie zdołam spojrzeć śmiało w oczy,
Tak strasznie mnie to kłamstwo i ta drwina tłoczy.

ACHILLES.

Bądź zdrowa i odemnie! Teraz w namiot dążę.
Gdzie mąż twój, chcę zobaczyć, Agamemnon, książę.

STARZEC (we drzwiach namiotu).

Zacny gościu, Ajakido, czekaj chwilę — jedno słowo,
I ty, córko boskiej Ledy, racz się wstrzymać, ma królowo!

ACHILLES.

Któż tam we drzwiach odchylonych? Któż przemawia tak nieśmiało?

STARZEC.

Sługa jestem, toć się słudze zbytnio puszyć nie przystało.

ACHILLES.

Czyj? Nie mój! Z Agamemnonem wspólnej służby my me mamy.

STARZEC.

Z rąk Tyndara tej poddany, która stoi tu u bramy.

ACHILLES.

Mów! Stoimy! Czego żądasz? Przecz wstrzymujesz przed namiotem?

STARZEC.

A czy samiście u wrótni? Upewnijcie wprzód mnie o tem.

ACHILLES.

Sami! Gadaj! Przecz z namiotu nie wychodzisz? Zbliż się! Dalej!

STARZEC.

Tych, co pragnę, niechże szczęście i ta baczność ma ocali!

ACHILLES.

To przyszłości się dotyczy. Jeno w słowie twojem trwoga.

KLYTAIMNESTRA.

Na prawicę twą! Nie zwlekaj! Mów, co mówić chcesz, przez Boga!

STARZEC.

Wiesz, jak dobrze, tobie życzę, jak twym dzieciom ja oddany.

KLYTAIMNESTRA.

Wiernyś sługa mego domu! Lepszych któreż mają pany?

STARZEC.

Wiesz, że wziął mnie Agamemnon, razem, pani, z twą wyprawą.

KLYTAIMNESTRA.

Do Argosu-ś przybył ze mną, służbęś pełnił mi łaskawą.

STARZEC.

Wielce byłem oddań tobie, mniej twojemu zaś mężowi.

KLYTAIMNESTRA.

Wyjaw wreszcie, co zamierzasz? Niech się język twój wysłowi.

STARZEC.

Córkę twą chce ojciec zabić! Chce ją ręką sprzątnąć własną!

KLYTAIMNESTRA.

Pluń-że, stary, na to słowo! Chyba ci jaż zmysły gasną!

STARZEC.

Mieczem przetnie nieszczęśliwej córki twojej białą szyję.

KLYTAIMNESTRA.

Więc małżonek mój oszalał! Co za dola! Już nie żyję!

STARZEC.

Zdrów! Oszalał li, gdy idzie o twą córkę i o ciebie.

KLYTAIMNESTRA.

Co za powód? Opętany przez złe duchy, dom nasz grzebie?!

STARZEC.

By wyruszyć mogło wojsko. Z wróżb Kalchasa tak wypada!

KLYTAIMNESTRA.

Dokąd? Biada mnie i córce, co z rąk ojca ginie, biada!

STARZEC.

W kraj Dardanów, by Menelej mógł odebrać swą Helenę.

KLYTAIMNESTRA.

Ifigenia więc ma umrzeć za powrotu tego cenę?

STARZEC.

Wiesz już wszystko! Ojciec córkę chce poświęcić Artemidzie

KLYTAIMNESTRA.

Wszak dla ślubu on nas tutaj ściągnął z domu! O co idzie?

STARZEC.

Byś przybyła do nas rada, że z Achillem będą śluby.

KLYTAIMNESTRA.

Ach! Dla ciebie, córko moja, i dla matki dzień to zguby!

STARZEC.

Straszna juści wasza dola, straszne męża twego kroki.

KLYTAIMNESTRA.

O ja biedna! Jak powstrzymać te płynące łez potoki?!

STARZEC.

Że dziecięcia swego płacze, matce za złe brać nie można.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz ty, starcze, skąd wiesz o tem? Skąd ci znana rzecz ta zdrożna?

STARZEC.

Po tym pierwszym liście króla list ci miałem zanieść wtóry —

KLYTAIMNESTRA.

Nakazywał czy też nie chciał przyprowadzać na śmierć córy?

STARZEC.

Nie chciał, nie chciał, bo już wówczas zmysł odzyskał utracony.

KLYTAIMNESTRA.

Mając list ten, przecz go, powiedz, nie oddałeś do rąk żony?

STARZEC.

Wydarł mi go Menelaos, w nim tej klęski jest przyczyna.

KLYTAIMNESTRA.

Słyszysz? Pytam się Peleja i Tetydy cnego syna —

ACHILLES.

Słyszę, słyszę o twej doli! Sam obrażon jestem wielce!

KLYTAIMNESTRA.

Ślabem z tobą mnie złudziwszy, biorą córkę rodzicielce.

ACHILLES.

I jam krzyw mężowi twemu, nie tak łatwo gniew poskromię!

KLYTAIMNESTRA (padając do kolan Achillesa).

O nie wstydzę się bynajmniej, że przypadam tak widomie
Do twych kolan — ja, śmiertelna, do stóp syna cnej bogini.
Czem się zresztą puszyć tutaj? I któż matkę też obwini,
Że nie widzi nic droższego nad swe dziecko? Błagam ja cię,
Synu bóstwa, zlituj-że się! Bądź miłościw mojej stracie
I tej biednej, którą zwano, acz niesłusznie, twoją żoną.
Ja przywiodłam ci ją tutaj, wieńcem ślubnym uwieńczoną,
A dziś widzę, żem przywiodła ją na śmierć! O wstyd ci będzie,
Gdy nie zechcesz jej dopomódz. Obwołano cię już wszędzie
Oblubieńcem mojej córki, choć was śluby nie spoiły.
Na prawicę, na twą brodę, na imię twej matki miłej
Błagam ciebie! Imię twoje mą dziś zgubą, niech się stanie
Mą obroną! Gdzież mój ołtarz, jeśli nie u stóp twych, panie!
Nie mam żadnych tu przyjaciół, a jest znany ci okrutny,
Czelny zamysł mego męża! Jam niewiasta w ciżbie butnej
Tych niesfornych wojsk żeglarskich, których żądza złego łechce,
A zaś dobrych tylko wówczas, jeśli im się być tak zechce!
Ocalejem, skoro tylko ręka twoja nas obroni,
Zaś zginiemy, gdy nam zbraknie zbawiającej twojej dłoni.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, rodzić, ból to wielki, choć urok w tem rzadki,
Dla tego to dla dzieci chętnie cierpią matki.

ACHILLES.

Podniosły duch mój rad jest wzbijać się na wyże,
Cierpliwie, gdy wypadnie, znosi wszystkie krzyże,
Umiarkowanie także rozkoszy zażywa,
Bo tylko ta jedynie mądrość nie jest krzywa,
Co ludziom zawsze każe chodzić jaknajprościej.
Lecz czasem jest nam lepiej bez zbytku mądrości,
Niekiedy znów rozwaga niezbędna, li ona
Przez życie nas powiedzie. Ja w domu Cheirona
Chowany przezacnego, proste mam zwyczaje.
Atrydom, gdy chcą dobrze, zawsze folgę daję,
Lecz słuchać ich nie myślę, gdy na złe powiodą.
I tutaj i tam, w Troi, idąc za swobodą,
Chcę, ile sił mych starczy, zarabiać na sławę
Wojenną... Co do ciebie, którą takie krwawe
Z rąk bliskich ma nawiedzić nieszczęście, to, ile
Młodzieńczość ma pozwoli, chętnie się wysilę,
Ażeby cię obronić. Nigdy też nie zginie
Z rąk ojca ta dziewica, którą miano ninie
Poślubić mnie. Ja nie dam, aby mnie wplątano
W knowania tego męża. Moje wszakże miano
Zabiłoby twe dziecię, jakkolwiek żelaza
Nie wydobyłem z pochew. I mnie dotknie zmaza,
Choć sprawcą twój małżonek, gdyby tak nikczemną
Śmierć ponieść miała dla mnie i dla ślubów ze mną
Ta biedna twoja córka, gdyby ją zelżono
W niezasłużony sposób. Juścić byłbym pono
Najostatniejszym tchórzem w Argejczyków tłumie —
Tak! niczem, zaś Menelej — o, to się rozumie —
Mężczyzną całą gębą! Nie Peleja synem,
Jeno jakiegoś licha, gdybym miał się z czynem

Agamemnona zgodzić, który tak jest rączy,
Że mord ten oto dzisiaj z mem imieniem łączy.
O nie! Na Nereusza, na mojego dziada,
Co spłodził matkę moją Tetydę i włada
Nad morskich wód głębiami, Agamemnon książę
Nie targnie się na życie twej córki! Snać zdążę
Zapobiedz, że się palcem nie dotknie jej szaty!
O, prędzej się Sypilos zmieni w gród bogaty,
To miasto barbarzyńskie, skąd się wyprowadza
Ród wodzów[3], zasię Ftyja i mojego władza
Imienia pójdą raczej w niepamięć! Ofiarna
Zakiśnie, mówię, woda święcona i ziarna
Jęczmienne się zmarnują, zanim ty, Kalchasie,
Ty, wróżu, ty, rozpoczniesz swe obrzędy! Zasię
Co znaczy taki wieszczek? Prawdy-ć powie mało,
A za to fałszu wiele, ot, jak mu się zdało —
Na chybił-trafił, juści! Jeśli się wydarzy.
Że chybi, to i wówczas łże ten ród wróżbiarzy!
Nie gwoli tego ślubu ja mówię — tysiące
Polują przecież na mnie, mej ręki łaknące —.
Lecz przeto, że mnie żelżył Agamemnon srodze.
Sam winien był mnie prosić, jeśli na tej drodze
Na lep chciał złowić córkę, jeśli ręki mojej
Pragnęła dla niej żona i jeśli dla Troi
Potrzeba było tego. Dla naszej wyprawy
Poświęciłbym ją Grekom, tej przysługi krwawej
Nie umiałbym odmówić tym, z którymi społem
Z ojczyzny wyruszyłem. Teraz z jakiem czołem
Mam stanąć wobec wodzów? Jestem dzisiaj niczem,
A oni z obojętnem przyjmują obliczem,

Czy źle, czy dobrze robią. Niebawem w tej sprawie
Rozstrzygnie to żelazo, które ja zakrwawię,
Nim stanę wobec Frygów. Jeżeli kto w świecie
Zapragnąłby mi dzisiaj wydrzeć twoje dziecię,
Uspokój się! Potężny bóg ja w twej potrzebie,
A chociaż nim nie jestem, będę nim dla ciebie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pelido, godna ciebie jest słów twoich siła
I godna pani morza, która cię zrodziła.

KLYTAIMNESTRA.

O jakżeż nie zawielkiem słowem ci zapłacić,
Lecz także nie zamałem, by twych łask nie stracić?!
Szlachetnych bowiem ludzi rażą usta człecze,
Chwalące ich zanadto. Zresztą wstyd mnie piecze
Wyrzekać na swą mękę w obliczu człowieka,
Któremu ona-ć męka zawsze jest daleka.
Ozdobą jest to przecież dostojnego męża.
Jeżeli dla pomocy siły swe wytęża,
Niesionej choćby obcym. Ty się naszej doli
Ulituj! Gdyż, nasamprzód, to mnie wielce boli,
Że zwiodła mnie nadzieja, by cię nazwać zięciem.
A potem złej to wróżby może być pojęciem
Dla ciebie i dla przyszłych twoich ślubów, panie,
Jeżeli moja córka dzisiaj żyć przestanie.
Dla tego też, powiadam, przed tem się należy
Uchronić. Najwspanialej zbawiał mnie z obieży
Początek twojej mowy i koniec. Jeżeli
Ty zechcesz, nikt się córki zabić nie ośmieli.
Czy chcesz, aby, do kolan padłszy ci, błagała
Twej łaski? O, dla panny nie jest-ci to chwała,

Lecz przyjdzie, gdy zażądasz, w wstydliwości swojej
Z pogodną, jasną twarzą. Gdy zaś uspokoi
Mnie słowo twe dziś bez niej, niech zostanie w domu,
Dziewiczy niechaj srom się nie pozbywa sromu!
Wstyd jednak dobry tylko, o ile jest w porę.

ACHILLES.

Córki tu nie sprowadzaj: pod uwagę biorę,
Aby jej nie narazić na ludzkie obmowy.
Tłum wojska, pozbawiony swej troski domowej,
Złośliwość wszelką lubi i wszelkie potwarze.
A zresztą, obojętne, jak się to okaże,
Czy wy mnie tu prosicie, czy też nie. Coprędzej
Użyję wszelkich środków, aby was z tej nędzy
Wybawić. To słyszawszy, wiedz, że niema we mnie
Ni krztyny jakichś fałszów. Mówię niedaremnie,
Że raczej wolę umrzeć, niśli się uciekać
Do kłamstwa i drwić z ciebie! Ale nie daleka-ć
Jest chwila, że twą córkę zbawię, by żyć dalej.

KLYTAIMNESTRA.

Bądź szczęśliw, że dla biednych twe serce się pali.

ACHILLES.

Posłuchaj więc, by sprawa dobry obrót wzięła.

KLYTAIMNESTRA.

Mym obowiązkiem słuchać! Jak się brać do dzieła?

ACHILLES.

Starajmy się jej ojca przywieść do rozumu.

KLYTAIMNESTRA.

Tchórzliwy jest, ponadmiar lęka wojsk się tłumu.

ACHILLES.

Zasadę pokonuje i zbija zasada.

KLYTAIMNESTRA.

Zbyt słaba ma nadzieja... Jaka na to rada?

ACHILLES.

By dziecka nie zabijał, ty go błagaj wprzódy.
Jeżeli się sprzeciwi i daremne trudy,
Przyjdź do mnie. [Bo nie trzeba mojego wstawienia,
Jeżeli prośba twoja zamiary pozmienia:
Zbawiona twoja córka i ja z moim druhem
Na lepszej będę stopie. Wojsko też z obuchem
Nie może wpadać na mnie, żem sprawę tę w drodze
Rozwagi, a nie gwałtu załatwił. Niebodze
Twej córce oraz tobie będzie też przyjemnie
Podwakroć, gdy szczęśliwie pójdzie to bezemnie].

KLYTAIMNESTRA.

O, mądrze-ś to powiedział! Jak każesz, tak zrobię.
Lecz gdyby tak nie poszło, jak ja życzę sobie,
Gdzież mogę cię zobaczyć? Gdzież ja twojej ręki
Mam szukać, co mnie zbawi z tej okrutnej męki?

ACHILLES.

Ja, stróż twój, przyjdę k’tobie z mą pomocną stróżą.
Ażeby nikt nie widział, z jaką trwogą dużą
Przebiegasz tłumny obóz Danaów. Ty domu
Swych przodków nie znieważaj, boć takiego sromu
Nie godzien jest Tyndarej, mąż wielki w Helladzie!

KLYTAIMNESTRA.

Rozkazuj! Niewolnica przed tobą się kładzie!

Jeżeli są bogowie, wart jesteś nagrody,
Jeżeli zaś ich nie ma, to na co zachody?

Odchodzą każde w swoją stronę.
CHÓR.

Jakież to hymny radosne
Przy wtórze libijskiej lutni,
Jak coraz hutniej
Melodye płynęły taneczne
Z strun gęśli
I z onej fujarki trzcinowej!
Jakże z uciechy się trzęśli
Goście weselnej zabawy,
Jaki radosny był szum,
Jakie rozwarły się śluzy
Wielce serdeczne,
Kiedy do górskiej dąbrowy.
Do peliońskiej dzierżawy
Przybył Pieryd pięknowłosy tłum —
Gdy roztańczone te
Muzy Pozłocistymi sandały
Ledwie że dotykały
Ziemi,
Gdy te dziewice
Na onej Centaurów górze,
Gdzie peliońska szumi knieja,
Pieśniami wielbiły głośnemi,
Przy dźwięcznych narzędzi wtórze,
Cne zaślubiny Peleja,
Tetydę, oblubienicę,
I jego, syna Ajaka!
A Dardanida, Zeusowa pieszczota,

Towarzysz jego łoża,
Ta chłopca postać hoża,
Ganimed, Frygji syn,
Do przekosztownych czar
Ze złota
Ofiarny przelewał żar,
Niebiański płyn.
I była radość taka,
Kiedy na srebrnoślniącym piasku.
Śród godowego oklaska
I na tych godów cześć
Nie poprzestawał w krąg się w tańcu nieść
Ów pięćdziesięciu cór
Nereuszowych chór.

*

Na czołach strojny wieńcami,
Z gałęźmi jedliny w dłoni,
O jakże goni,
Jakąż na koniach nawałą
Wypada
Hufiec Centaurów, gdzie ona
Wesoła szumi biesiada,
Gdzie krążą Bachowe dzbany
Śród ucztujących tych gron!
Potężne krzyki się wznoszą
Nad oszalałą
Rzeszą biesiadną: »O, z łona Twego,
Nereja córko, wyjdzie on,
Co dla Tessalji rozkoszą.
Co wielkiem światłem będzie,
Bo takie jest orędzie
Feba«!

A zaś mądrości
Świadomy Cheiron zawoła:
»Przyjdzie ten czas, że na Troję
Będzie wyruszyć mu trzeba,
Kiedy, pustosząc dokoła,
Te mirmidony on swoje,
Tych nieproszonych gości,
Na ziemię Pryama powiedzie.
Tak przez Hefajsta cudnie ozdobiony
Przywdziawszy na się rynsztunek,
Macierzy podarunek,
Tetydy, od której brał
Wspaniały żywot swój,
Te gony
Rozpocznie słynne, bój,
Wojenny szał«!,.
Na onej tak biesiedzie,
Takie sprawiając ucztowanie,
Sławili wówczas niebianie
Owy pamiętny czas,
Gdy pierworodny, pełny bożych kras
Nereja morskiego cud
Pelej do ślubu wiódł.

∗                    ∗

A tobie Achajów ręce —
Tak chciały losy —
Na piękne położą włosy,
Na twe kędziory dziewczęce,
Wieniec przepłony,
By jałowicy onej,
Która swój skalny porzuciła żleb!..

Żelazo szyję ci przetnie,
Ludzka-ć popłynie krew,
Tobie ach!, coś się chowała
Nie tam, gdzie pastusze brzmią fletnie,
Nie przy szeleście drzew,
Pod górskich sklepiskiem nieb.
Jeno u matki łona,
Na świetny ślub przeznaczona
Z którymś z potomków Inacha.
Wstydu oblicze,
Cnoty potęga cała
Cóż oto znaczy,
Jeżeli czyny zbrodnicze
Takie dziś mają znaczenie u świata,
Jeśli ku dobra rozpaczy
Człek niem pomiata,
Jeśli bezprawiu musi uledz prawo,
Jeżeli nikt się nie stracha,
By, mszcząc się złych jego dróg,
Nie chciał ukarać go krwawo
On, Bóg!..

KLYTAIMNESTRA.

Wychodzę, by zobaczyć, co się z mężem dzieje
Od dawna już gdzieś poszedł za domu wierzeje,
A córka moja biedna ciągle we łzach tonie,
Narzeka, łka i szlocha, odkąd o swym skonie
Z rąk ojca usłyszała. Lecz nadchodzi właśnie
I on, ten mój małżonek, Agamemnon. Jaśnie
Pokaże się wnet na nim, jak bezbożnie sobie
Postąpił wobec dziecka własnego!

AGAMEMNON.

Na dobie
Spotykam cię, ty płodzie Ledy. Za plecami
Dziewczęcia chcę-ć poruczyć — tylko między nami —
To, czego nie powinna słyszeć narzeczona.

KLYTAIMNESTRA.

Dlaczego ta ci pora tak jest upatrzona?

AGAMEMNON.

Z namiotu wypraw córkę, niech ze mną pobieży.
Gotowa jest już woda i ziarno już leży,
By w żar oczyszczający je rzucić; już stoją
Jałówki, co krew czarną mają wylać swoją,
Zarżnięte przed weselem na cześć Artemidzie.

KLYTAIMNESTRA.

Brzmią pięknie słowa twoje, ale jeśli idzie
O czyny, to ja nie wiem, co powiedzieć na to.
Wyjdź, córko ma z namiotu, wiesz, jak cię bogato
Przystraja dzisiaj ojciec. Owiń też rańtuchem
Braciszka Orestesa i tutaj go duchem
Przyprowadź.

Ifigenia wchodzi wraz z Orestesem
KLYTAIMNESTRA.

Oto jest już, posłuszna twej woli.
Posłuchaj teraz tego, co ją i mnie boli

AGAMEMNON.

Przecz płaczesz? Spuszczasz oczy? Przecz zakrywasz czoło?

KLYTAIMNESTRA.

Od czego ach! mam zacząć? Wszystko mi do głowy
Odrazu tak się ciśnie [i gdzie mej osnowy
Początek, środek, koniec, to rzecz obojętna].

AGAMEMNON.

Dla czegoż to i jedna i druga tak smętna?
We waszych widzę oczach lęk i przerażenie.

KLYTAIMNESTRA.

Odpowiesz-że mi szczerze na to, co nadmienię?

AGAMEMNON.

Chcę, abyś się pytała. Napomnień nie trzeba.

KLYTAIMNESTRA.

Chcesz zabić córkę moją i twoją? Na nieba!

AGAMEMNON.

Ha! Straszne rzekłaś słowo! Mówię-ć: nie na czasie
Są twoje podejrzenia!..

KLYTAIMNESTRA.

Uważaj-że na się
I nie kwap się! Na pierwsze odpowiedz pytanie.

AGAMEMNON.

Gdy słuszna, juści zadość twej woli się stanie.

KLYTAIMNESTRA.

Wciąż pytam o to samo, ty nie zbaczaj z drogi!

AGAMEMNON.

O straszne bóstw wyroki! O mój losie srogi!

KLYTAIMNESTRA.

I mój i twojej córki, nieszczęśni my troje!

AGAMEMNON.

Któż krzywdzi cię?

KLYTAIMNESTRA.

Ty pytać śmiesz o krzywdy moje?
Mądrości snać twe słowo mądre nie posiada.

AGAMEMNON.

Zdradzona tajemnica! Zginąłem, o biada!

KLYTAIMNESTRA.

Wiem wszystko! Tak! Słyszałam, jaką tej godziny
Wyrządzić chcesz nam krzywdę! Wyznaniem twej winy
Są wszystkie twe westchnienia! Nie trudź się daremnie!

AGAMEMNON.

Już milczę! Ach! do tego, co tak bije we mnie,
Czelnością miałbym jeszcze wojować i kłamem?!

KLYTAIMNESTRA.

Posłuchaj. I ja również będę z takiem samem
Otwartem mówić sercem. Zaraz na początku
Zagadek ja poniecham i w tym pierwszym wątku
Mojego przemówienia skieruję-ć, w bawełnę
Nie obwijając sprawy, te zarzutu pełne
Wyrazy, żeś mnie gwałtem, położywszy trupem
Tantala, mego męża, wziął za żonę, z łupem
Niemowlę połączywszy, które mi od piersi
Przemocą oderwałeś. Potem — jaknajszczersi
Bądźmy ze sobą dzisiaj — najechali ciebie,
Dosiadłszy swych rumaków, dwaj w mojej potrzebie
Występujący bracia, matki mojej dzieci
I Zeusa. Lecz mój rodzic, Tyndarej, poleci,
Wzruszony twemi prośby, by ci spokój dano
I pozostawiono żonę. Sam przyznasz, że miano
Małżonki miałam zacnej, zgodziwszy się w domu
Zamieszkać twym, że, pomna niewieściego sromu,

Wierności-m dochowała, żem ci szczęścia błogi
Dobytek pomnożyła. Wchodziłeś w swe progi
Szczęśliwy i szczęśliwy wychodziłeś, panie!
Mężowi taka żona rzadko się dostanie,
Zaś złą nie trudno spotkać. Trzy-mci dała córy
Przed synkiem tym, z nich jednej chcesz mnie w tej ponurej
Godzinie ach! pozbawić na zawsze! Jeżeli
Kto spyta, przecz zabijasz, jakiej-ż mu udzieli
Twa warga odpowiedzi? Azali ja może
Odrzeknąć mam za ciebie? Dla tego nieboże,
Ażeby Menelaos odzyskał Helenę?!
Hal Pięknie! Dawać dziecko swe za taką cenę,
Za cenę złej kobiety! Najdroższą ty rzeczą
Opłacasz najpodlejszą! Cóż z mą duszą człeczą —
Jak myślisz? — dziać się będzie, gdy ty ruszysz w boje,
A ja zostanę sama? Jak ja się ostoję,
Naokół mając pustki, pustki w tej niewieściej
Komnacie?! Sama-ć ja tam siedząc w mej boleści,
Narzekać będę z łzami: »O me dziecko lube,
Własny cię zgładził ojciec, nie kto inny zgubę
Sprowadził twą, lecz rodzic! Nie inne cię ręce,
Lecz jego mordowały! Taką nam w podzięce
Nagodził on zapłatę, nam, cośmy zostały
W tym domu!« O zaiste! Lada pozór mały
Wystarczy, byś przezemnie i resztę twej dziatwy
Przyjęty był przyjęciem, na jakieś w tak łatwy
Zasłużył sobie sposób! Nie zmuszaj, na Boga!,
Ażebym ja się miała stać dla ciebie wroga,
I sam źle nie postępuj!... Dalej: przy ofierze
Swej córki jak ty będziesz mógł się modlić szczerze?
Cóż będziesz mógł dobrego wyprosić od nieba,
Mordując własne dziecko? Gdy ci będzie trzeba

Powracać, jakże wrócisz, jeśli tak nikczemnie
Wyruszasz dziś? A może ma na cię przezemnie
Błogosławieństwo spłynąć? Może ja w twej sprawie
Mam modlić się za ciebie? Otwarcie wyjawię.
Że niebu zalecając mej córki mordercę,
Przestanę chyba wierzyć w rozum bóstw. Czyż serce
Mieć będziesz, by, wróciwszy do Argos, swe dziatki
Uścisnąć? Nie masz prawa! I one w tak gładkiej
Nie mogą przecież drodze spojrzeć tobie w oczy,
Gdy jedno z nich zgładziłeś!.. Myśl ta cię nie tłoczy?
A może cię jedynie hetmańska buława
Obchodzi? Należało ci swojego prawa
Przed Argiwami bronić, rzeknąć im: »Achaje!
Jeżeli we frygijskie chcecie ruszyć kraje.
Losujcie, czyja córka ma iść na ofiarę!«
Tak słuszność ci kazała, a nie, abyś parę
Wstrzymywał w swojej gębie i dziecko rodzone
Poświęcał Danajczykom. Mógł był Hermionę
Menelej zamordować dla matki, boć przecie
O jego idzie sprawę. Ja mam stracić dziecię,
Małżonką będąc wierną, a ta zalotnica
Ma, pilnie strzegąc w Sparcie młódki swojej lica,
Zażywać szczęścia w domu? Powetuj-że sobie.
Jeżeli ci zarzuty nieprawdziwe robię,
Lecz jeśli mówię słusznie, miej-że rozum ninie,
Niech z rąk twych me i twoje to dziecko nie ginie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Agamemnonie, słuchaj! Nikt snać nie zaprzeczy,
Iż dziecko swe zachować każe rozum człeczy!

IFIGENIA.

O, gdyby głos mój, ojcze, siłę Orfeusza

Posiadał, moc, co głazy, mówiono, porusza —
O, gdybym ja wiedziała, że każdego nagnę
Swą sztuką czarodziejską, kogo tylko pragnę,
Chwyciłabym się tego. Lecz ja wiem jedynie,
Że oto z oczu moich łzawy potok płynie —
Tak, płakać to ja umiem, poza tem nic więcej!
Nie różdżką ja oliwną w swej prośbie dziecięcej
Dotykam się twych kolan, a tylko tem ciałem,
Co ona je w swem łonie nosiła! Zbolałem
Upraszam ciebie słowem: Nie gub-że mnie młodej,
Gdyż słodko jest oglądać światło boże! Szkody
Ty nie czyń mnie, nie zmuszaj schodzić do mogiły.
Ja pierwsza-ć rzekłam: »Ojcze!« I »córko!« mówiły
Twe usta do mnie pierwszej, pierwsza przytulona
Do kolan twych, niejednej u twojego łona
Pieszczoty ja zaznałam. Częstoś mawiał do mnie:
»Ach! dziecko, czy ja ciebie szczęśliwą ogromnie
Zobaczę, jak się godzi mej córce, bogato
Żyjącą śród domostwa małżonka?« Ja zato,
Na szyi twojej wisząc, której się tą ręką
Błagalną dziś dotykam: »A ja czy z podzięką
Przyjąwszy cię radosną na twe lata stare,
Wypłacę się godziwie za wszystką ofiarę,
Za wszystkie trudy twoje, mój tatusiu słodki?«
Do dzisiaj tkwią te słowa w głowie twej pieszczotki,
Ty o nich zapomniałeś, gotujesz zagładę!
O, błagam na Pelopsa, na Atreja kładę
Do duszy ci tę prośbę, na matkę, co przecie
Bolała już nademną i którą przygniecie
Znów boleść! Cóż Helena obchodzić mnie może?
Jej miłość z Aleksandrem dla czegóż ma, Boże!.
Być dla mnie dzisiaj zgubą?!.. Spojrzyj na mnie mile,

Pocałuj mnie, ażebym, kładąc się w mogile,
Zabrała tę pamiątkę ze sobą [, gdy zguby
Me słowo nie odwróci!]. Mój braciszku luby,
Podporąś ty mi słabą, jednak proszę ciebie,
Płacz za mną, błagaj ojca, niech mnie tak nie grzebie,
Mnie, siostrę twą, Współczucie mają niemowlęta —
Patrz, ojcze, jak cię jego milczące oczęta
Błagają! Więc się zlituj, zostaw życie moje!
U kolan oto prosi cię twych dziatek dwoje —
Dorosła i niemowlę, twój synek jedyny.
W tej jednej snać się wszystkie skupiają przyczyny:
Najsłodsza rzecz dla ludzi to światłość słoneczna.
A niczem dla nich grób jest. Chęć to niedorzeczna.
Jeżeli ktoś pożąda śmierci. Smutne życie
Jest lepsze, niż skon piękny. Oto, co słyszycie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Heleno ty nieszczęsna! Widzisz, przez twą miłość
Spotyka ród Atrydów ta losu zawiłość.

AGAMEMNON.

Gdzie litość jest potrzebna, a gdzie jej nie trzeba,
Wiem dobrze i swe dzieci kocham, boć, na nieba!,
Szalony byłbym wówczas. Straszna to odwaga
Wykonać czyn podobny, strasznie, gdy się wzdraga
Dokonać go duch ludzki, wiedz to, moja żono!
Konieczność nakazuje, aby go spełniono.
Spojrzyjcie na te statki, co na morzu stoją,
Na greckich patrzcie wodzów, naodzianych zbroją!
Warowni Ilionu nie wezmą ich ręce,
Jeżeli, jak chce Kalchas, ciebie nie poświęcę —
O nie, nie pękną nigdy trojańskie wrzeciądze.
Helleński hufiec nagle dziką odczuł żądzę

Zapuścić swe zagony w barbarzyńskie kraje,
Ażeby już nie śmiano — przy tem on obstaje —
Porywać greckich niewiast. Pospólstwo Argosu
Zabije moją córkę, nie oszczędzi losu
Krwawego mnie i tobie, jeśli się ofierze
Bogini dziś sprzeciwię. Wierz mi, dziecko, szczerze:
Nie żaden Menelaos narzuca swe chęci,
Nie jego mnie zachcianka do tęgo przynęci —
Nie! Grecji to pragnienie, bym cię wiódł na drogę
Tej śmierci, chcę, czy nie chcę!.. Oprzeć się nie mogę
Żądaniu, sił mi na to nie staje. Wypada
To zrobić mnie i tobie, ażeby Hellada
Swobodę swoją miała, by nie był gotowy
Porywać barbarzyńca greckiej białogłowy...
Ucieka.

KLYTAIMNESTRA.

O wy kobiety!
Biedna ja, biedna! Bez śladu
Giniesz! Uchodzisz w grób!
Ojciec ucieka! O rety!
Na Hadu
Rzuca cię, córko, łup!

IFIGENIA.

O rety! Matko! Ten sam
Przypadł w udziele nam,
I mnie i tobie, los!
Już-ci ja stoję u końca,
Nie ujrzę już blasku słońca!
Ten cios! ten cios!
O ty frygijski lesie,
Śniegiem pokryty!

O wy idajskie szczyty,
Gdzie ongi Pryam swe dziecko wyniesie,
Od piersi matki porwane,
Iżby zginęło na wieki
W puszczy dalekiej,
Tego Parysa, co go Frygów lud
Parysem z Idy zwie —
Tak! z Idy Parysem zwie go od tej chwili...
Bodajby nigdy nie były te dnie,
Gdzie on, chowany śród trzód,
Wypasujący polanę,
U szklistych przebywał wód.
Nimf zdroje tam srebrem się mienią,
Łąka się mili
Bujną zielenią,
Złociste płoną kwiaty
I hyacyntem i różą,
Które boginiom służą,
Iżby je ręce ich rwały...
Przed laty
Na tej wspaniałej
Polanie
Trzy boskie zjawiły się panie:
Pallas i chytra Kipryda
I Hera, z nią razem
Hermes, posłaniec boży —
Jedna, że włócznią włada,
Palada,
Druga, że za jej rozkazem
W sercach się miłość tworzy,
Trzecia dla tego, iż jest poślubioną
Władcy Zeusa żoną.

Przywiódł je spór,
Która piękniejszą się wyda
Z tych nieba cór.
Dla mnie stąd nastał dzień skonu,
Zaś dla Danaów ma urosnąć sława —
Wymaga tego ich zbrojna wyprawa
Do Ilionu,
Że mnie w ofierze.
Niewiasty! Słyszycie? —
Artemis bierze!
O śmierci! O życie!
O matko moja, o matko!
Jak gładko
Odbiega mnie ojciec mój!
Po cóż tak srodze, tak srodze
Stanęła mi w drodze
Owa nieszczęsna Helena?
Ach! Już na wieki odchodzę!
Bezbożny ojcze, stój!
Bezbożnie mnie gubi twój miecz!
Po co, za jaką cenę
Te statki spiżodzióbe
Do tej aulidzkiej przybiły przystani,
Tych łodzi sosnowych roje,
Wysłanych, by zburzyć Troję?!
Po co na moją zgubę
Zeus wichry zesłał tu wraże
U Eurypowych wybrzeży?
Wszak, gdy mu na tem zależy,
Mają swą rozkosz żeglarze,
Wichry im bowiem łagodzi
Pośród wzburzonej powodzi...

Tak sprawia niebios się król,
Że jeden zgryzotę i ból
Ma z swej żeglugi,
A zasię radość drugi —
Jednemu fale,
Drugiemu żale,
Tamten opływa,
Ten się obywa!
Źle, źle jest z dolą nas znikomych ludzi!
Więc po cóż jeszcze
Ach! w doli tej
Nowe bolesne wynajdywać dreszcze?!
Po co się człowiek trudzi!?
Ojej! Ojej!
Jakiż to znój i trud,
Jakaż to męka mąk
Spływa z Heleny Tyndarowej rąk
Na ten Danaów lud!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lituję się twej doli, co cię w smutku grzebie,
A która nie powinna była spotkać ciebie.

IFIGENIA.

Tłum się mężów, widzę, zbliża, o ty matko moja miła!

KLYTAIMNESTRA.

Syn bogini, dla którego jam cię tutaj przywoziła.

IFIGENIA.

Otwórz-że mi namiot, służba! Chcę się ukryć! Dalej! Dalej!

KLYTAIMNESTRA.

Przecz uciekasz, dziecko moje?

IFIGENIA.

Przed Achillem wstyd mnie pali.

KLYTAIMNESTRA.

A dla czego?

IFIGENIA.

Ślub nieszczęsny takim wstydem dziś mnie poi.

KLYTAIMNESTRA.

Nie pieść-że się, córko, z sobą, to nie pora w doli twojej.
Zostań! Zostań! Tu przed pychą nie ucieknie nasza bieda.

ACHILLES.

O nieszczęsna córko Ledy!

KLYTAIMNESTRA.

Tak, zaprzeczyć to się nie da.

ACHILLES.

Straszne wrzaski śród Argiwów!

KLYTAIMNESTRA.

Powiedz-że mi, czego wrzeszczą?

ACHILLES.

Idzie im o córkę twoją.

KLYTAIMNESTRA.

Wieść przynosisz mi złowieszczą.

ACHILLES.

Chcą koniecznie, by umarła.

KLYTAIMNESTRA.

Nikt nie broni jej od zguby?

ACHILLES.

Sam popadłem w zatarg z tłumem.

KLYTAIMNESTRA.

W jaki? Powiedz, druhu luby!

ACHILLES.

Chcieli mnie ukamienować!

KLYTAIMNESTRA.

Żeś ratował moje dziecię?

ACHILLES.

Tak!

KLYTAIMNESTRA.

Któż śmiał się dotknąć ciebie? Któż tak czelny jest na świecie?

ACHILLES.

Wszyscy Grecy.

KLYTAIMNESTRA.

A gdzież twoi podzieli się mirmidoni?

ACHILLES.

Oni pierwsi bunt podnieśli.

KLYTAIMNESTRA.

Nikt nas, córko, nie obroni.

ACHILLES.

Podwikarzem mnie nazwali.

KLYTAIMNESTRA.

Cóż od ciebie usłyszeli?

ACHILLES.

Że swej przyszłej zabić nie dam —

KLYTAIMNESTRA.

Słusznieś złajał krzywdzicieli,

ACHILLES.

Którą ojciec mi obiecał —

KLYTAIMNESTRA.

I z Argosu przysłał tobie.

ACHILLES.

Ale wrzask ich mnie przygłuszył!

KLYTAIMNESTRA.

Podła rzecz jest tłum! Cóż zrobię?

ACHILLES.

Uratuję was!

KLYTAIMNESTRA.

Co? Jeden chcesz się rzucić na tysiące?!

ACHILLES.

Widzisz zbrojnych?

KLYTAIMNESTRA.

Niechże dzięki spadną na cię przegorące!

ACHILLES.

Spadną, owszem!

KLYTAIMNESTRA.

Więc nie pójdzie na ofiarę córka moja?

ACHILLES.

Nie z mą wolą.

KLYTAIMNESTRA.

A więc czyja z moich rąk ją wyrwie zbroja?

ACHILLES.

Są tysiące! Przedewszystkiem Odyss.

KLYTAIMNESTRA.

Co? Syn Syzyfowy?

ACHILLES.

Nie inaczej.

KLYTAIMNESTRA.

Czy ma rozkaz wojsk, czy może z własnej głowy?

ACHILLES.

Wybrano go, bo tak pragnął.

KLYTAIMNESTRA.

Niecny wybór, by mordować!

ACHILLES.

Nie pozwolę!

KLYTAIMNESTRA.

Chcą ją gwałtem wziąć? O Boże! Ty nas prowadź!

ACHILLES.

Tak jest! Gwałtem! Za włos jasny!

KLYTAIMNESTRA.

Cóż ja mam uczynić wtedy?

ACHILLES.

Czep się córki...

KLYTAIMNESTRA.

Czy w ten sposób ujdzie śmierci z rąk czeredy!

ACHILLES.

Wszystko ci na jedno wyjdzie.

IFIGENIA.

Matko, słuchaj, co ci powiem:
Gniewasz się na swego męża; gniew daremny, trudno bowiem
Przeprzeć to, co niemożliwe! Wielce godna też pochwały
Ta gorliwość przyjaciela, przecież baczmy, by nie miały
Wojska k’niemu żadnej złości! Dla nas korzyść stąd niewielka,
A na sztych się on wystawia! Niech posłucha rodzicielka,
Co poddała mi rozwaga. Takie me postanowienie,
Że chcę umrzeć i że piękną śmierć ja sobie bardzo cenię —
Więc też z duszy pragnę dzisiaj wygnać wszelką myśl nikczemną.
Zali słuszny jest mój zamiar, zważ to, matko, razem ze mną.
Cała wielka nasza Grecja na mnie dzisiaj oczy zwraca,
Ja to sprawię, że się ruszą nasze statki i że praca
Nie napróżno, że frygijską zniszczą ziemię, że napady
Barbarzyńskie w kraj nie pójdą, że z szczęśliwej nam Hellady,
Mszcząc Heleny odebranie, nikt porywać się nie waży
Naszych niewiast, jak to ongi śmiał uczynić Parys wraży.
Przez mą śmierć to wszystko będzie, Grecję naszą ja wybawię.
A zaś szczęsne moje imię będzie żyło w błogiej sławie.
Zresztą niema po co życie zbytnio kochać: boć to przecie
Nie dla siebie li jedynej porodziłaś mnie, swe dziecię,
Lecz dla całej Grecji naszej! Jeśli dzisiaj te tysiące
Zbrojnych mężów i wioślarzy — jeśli w czasy te gorące
Wszyscy pragną ruszyć w pole, by ramiony pomścić swemi
Krzywdy Grecji, aby poledz dla ojczystej naszej ziemi,
Zali temu ma przeszkodzić jedno marne moje życie?
Co? Czy prawdy ja nie mówię? Cóż wy na to przytoczycie?
Po tem jeszcze jedno słowo: Jakim to ma stać się cudem,
Aby mąż ten dla kobiety z całym się poświęcił ludem,
Aby miał tu ginąć dla niej? Wszak wiadomo. Od tysięcy
Głów niewieścich, które żyją na tym świecie, wart jest więcej
Mąż li jeden!.. A ponadto, jeśli chce się Artemidzie

Mego życia, czyż się oprę ja, śmiertelna?.. Nie! Nie idzie!
Życie oddam za mą Grecję! Zabijajcie, byle Troję
Zniszczyć, zburzyć! To uwieczni moją pamięć! To są moje
Zaślubiny, moje dzieci, to ma chwała w każdym czasie!
Grecy mają barbarzyńcom rozkazywać, a nie zasię
Barbarzyńcy ludom greckim! Ludem wolnym są Grekowie,
Zaś sługami barbarzyńcy: Tak jest w słusznej ustanowie!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dowodem zacnej duszy twe zamiary,
Jednak zbył wielkiej żąda los ofiary,

ACHILLES.

Agamemnona córko, jakież by mi szczęście
Przyniosło z woli bożej twe ze mną zamęście!
Zazdroszczę cię Helladzie, a Hellady tobie,
W szlachetnym o ojczyźnie mówiłać sposobie.
[Zrzekłszy się walk z niebami, które się nie zlękną,
Z tej losu konieczności rzecz wybrałaś piękną.]
Zajrzawszy dziś w twe wnętrze, tem większą ja muszę
Uczuwać k'tobie miłość! Szlachetną masz duszę,
Więc zważ: Ja chcę ci dobrze uczynić i w progi
Domostwa mego zawieść. Jaki los mnie srogi
Przyciśnie, jeśli wojsku me stawiwszy czoła,
Nie zbawię cię, wie Tetys... Rzecz to niewesoła —
Rzecz straszna zejść do grobu... Rozważ-że tu skutki!

IFIGENIA.

To jedno jeszcze powiem [bez żadnej ogródki]:
Dość rzezi, dość mężobójstw Tyndaryda wszczęła
Pięknością swego ciała... Więc się tego dzieła
Nie imaj, nie narażaj się na śmierć i dla mnie!
Nie ściągaj jej na innych. Snać radzę niekłamnie!
Mnie pozwól, bym, gdy zdołam, Helladę zbawiła.

ACHILLES.

O duszo przewspaniała! Jeśli taka siła
Twej woli, ja sprzeciwiać chyba się nie mogę.
Szlachetnie umiesz myśleć i szlachetnąś drogę
Wybrała [do dla czego nie mam rzec ci prawdy?]
Lecz swoich tych zamiarów możesz jeszcze zawdy
Żałować, [przeto umysł twój niechże rozważy
Me słowa:] Ze zbrojnymi stanę u ołtarzy,
Nie, aby niedopuścić ao ofiary twojej,
Lecz aby jej zabronić i użyciem zbroi!
[Skorzystasz może jeszcze z słów mych, gdy twe oczy
Miecz ujrzą ponad szyją, zanim krew cię zbroczy.
Przenigdy nie pozwolę, byś w swej nierozwadze
Ginęła! Więc coprędzej do świątyni radzę
I przyjścia twego czekam z wojskami mojemi.]
Odchodzi.

IFIGENIA.

Dla czego zraszasz lice, matko, łzy cichemi?

KLYTAIMNESTRA.

Azali do żałości nie mam dziś przyczyny?

IFIGENIA.

Nie wzruszaj! Sfolguj jeszcze tej prośbie jedynej.

KLYTAIMNESTRA.

Mów, córko, wszak odemnie nie doznasz odmowy.

IFIGENIA.

Nie ścinaj sobie, proszę, matko, włosów z głowy
I w żadnej mi żałobnej nie chodź po mnie szacie.

KLYTAIMNESTRA.

Czegóż ty żądasz, córko? Jakto? Po twej stracie?

IFIGENIA.

Nie strata to! Żyć będę, okryję cię sławą.

KLYTAIMNESTRA.

Co mówisz? Tak bez żalu mam znieść śmierć twą krwawa!

IFIGENIA.

Bez żalu. Nie usypie nikt mi grobu przecie.

KLYTAIMNESTRA.

Czyż śmierć a grób nie jedno? Gdzież ty legniesz, dziecię?!..

IFIGENIA.

Zeusowej córki ołtarz grobem moim będzie.

KLYTAIMNESTRA.

Usłucham cię, me dziecko! Słuszność masz w tym względzie.

IFIGENIA.

Szczęśliwa śmierć jest moja. Dla ojczyzny ginę!

KLYTAIMNESTRA.

A siostrom co polecasz w tę smutną godzinę?

IFIGENIA.

I one niechaj również nie chodzą w żałobie.

KLYTAIMNESTRA.

Lecz jakie miłe słowo zostawiasz po sobie?

IFIGENIA.

Pożegnaj je! Na męża wychowaj mi brata.

KLYTAIMNESTRA.

Uściskaj go! Ostatni raz to! Schodzisz z świata!

IFIGENIA.

Najdroższy! Druhem byłeś mi według swej siły.

KLYTAIMNESTRA.

W Argosie czy ci spełnić jaki przekaz miły?

IFIGENIA.

Dla ojca, a małżonka twego, nie miej wzgardy.

KLYTAIMNESTRA.

Dla ciebie stoczy ze mną nie jeden bój twardy.

IFIGENIA.

Że ja Helladę zbawię, pchała go nadzieja.

KLYTAIMNESTRA.

Postąpił sobie chytrze, niegodnie Atreja.

IFIGENIA.

Za włosy nim pochwycą, któż tam pójdzie ze mną?

KLYTAIMNESTRA.

Ja z tobą —

IFIGENIA.

O nie, matko! Twoja chęć daremna.

KLYTAIMNESTRA.

Szat twoich się uczepię!

IFIGENIA.

O nie! Nie uczepi
Twa ręka mej się sukni! Dla mnie tak najlepiej,
A także i dla ciebie! Jeden z ojca służby
Powiedzie mnie przed ołtarz, gdzie się spełnią wróżby.

KLYTAIMNESTRA.

Odchodzisz, moja córko?

IFIGENIA.

Tak, i już nie wrócę!

KLYTAIMNESTRA.

Porzucisz rodzicielkę?

IFIGENIA.

Nie bez chwały rzucę.

KLYTAIMNESTRA.

Pozostań! nie porzucaj!

IFIGENIA.

Po co łez tych zdroje?
A wy zaś razem ze mną, młode panie moje,
Pieśnię zanućcie radosną
W cześć Artemidy, córki Zeusowej!
Sprawcie waszemi te słowy,
Niechaj-że dobre z nich wróżby wyrosną
Dla Danajczyków! A teraz już, proszę,
Potrzebne przynieście kosze,
Oczyszczające ziarna
Niech już pochłonie
Płomieni fala ofiarna!
Ojciec po prawej niech stronie,
Jako się godzi,
Ogień obchodzi!
Idę już bowiem, już szyję swą kładę,
Aby wybawić Helladę!
Wiedźcie mnie zatem
Na drogę skonu,
Mnie, pogromczynię Ilionu
I kraju Frygów! Me czoło
Przystrójcie wieńcem wokoło.
Warte-ci ono,
Iżby je uwieńczono,

Iżby święconą je wodą
Skropiono,
Tę skroń moją młodą!
To wasze grono
Niech w taniec idzie
W cześć Artemidzie,
Niech skocznym tu kręgiem otoczy
Świątynię,
Niech płynie
Pląs wasz ochoczy
Wokół bożego ołtarza!
Gdy tak potrzeba,
Chcę ułagodzić nieba.
Chcę, iżby krwi mej potoki
Mogły przebłagać wyroki
Boże!
O święta, prześwięta macierzy!
Tutaj ja złożę
Łzy swe w ofierze,
Boć łza twój ołtarz znieważa —
Płakać mi nie należy,
Gdy wejdę w świątynne dźwierze!

*

O haj! O haj!
Niech razem ze mną, dziewice,
Hymn wasz pobieży
W cześć Artemidy,
Co tu naprzeciw chalcejskich wybrzeży
Ma właść swą i święty swój gaj,
Tu, gdzie me widzą źrenice,
Jak z mej przyczyny ninie
W wąskiej cieśninie

Aulidy
Bezczynne gnuśnieją dzidy!...
Chwała ci ziemio pelasgijska, chwała!
Chwała-ć, Mykeno wspaniała,
Ty, coś mnie na świat wydała!..

CHÓR.

Wspominasz Perseja gród.
Wybudowany przez Cyklopów lud!

IFIGENIA.

Nie nadaremnie
Wydałaś we mnie
Światłość Hellady:
Za jej chwalebny tron
Chętnie dziś idę na skon!

CHÓR.

Nigdy nie zgaśnie
Twa sława!

IFIGENIA.

O haj! O haj!
O ty pochodnio dnia!
O wy słoneczne jaśnie!
W innym ja spocznę bycie,
Inne już, inne życie
Przed memi oczyma stawa,
W inny odchodzę kraj!
Żegnaj, światłości ma!
O haj! O haj!


∗                    ∗
CHÓR.

Patrzcie! już idzie
Po drodze skonu

Ta pogromczyni Ilionu
I kraju Frygów! Jej czoło
Zdobi już wieniec wokoło —
Warto-ci ono,
Iżby je uwieńczono,
Iżby święconą je wodą
Skropiono!
Tę szyję swą młodą
Niebawem pono
Skrwawioną złoży
W świątyni bożej,
Tę ciała pięknego krasę.
Ros zdroje.
Na twoje
Przyjście tak łase,
Już tam czekają gotowe.
Ręka rodzica
Skropi ci słodkie twe lica.
Czekają wojska już gieckie,
By zburzyć miasto zdradzieckie.
Dalej!
Niechże niebiosów Kniahinię
Język wasz chwali!
Ku Artemidzie
Ślijmy słów naszych osnowę,
By poszczęściła godzinie,
Gdy wojsko na Ilion idzie!

*

O przenajświętsza Pani!
Ty, coś jest rada,
Gdy ci przynoszą w dani
Ludzkie ofiary!

Spraw, by ta zbrojna Hellada.
W frygijskie ruszywszy obszary,
Podstępny zburzyła gród!
Niech Agamemnon mężny
W tej krwawej
Walce orężnej
Ozdobi korona, sławy
Swój grecki lud!
I oby w bitewnej pogoni
I dla swej własnej skroni
Zwycięzki wieniec splótł!
Wchodzi

GONIEC.

Z namiotu wyjdź coprędzej, córko Tyndarowa,
Posłuchaj, co ci moje opowiedzą słowa!

KLYTAIMNESTRA.

Wołana, usłyszałam! Wloką się me nogi,
Przychodzę nieszczęśliwa, drżąca, pełna trwogi.
Czy może jeszcze świeżej nie dodasz boleści
Do cierpień mych obecnych.

GONIEC.

O córce mam wieści —
Niezwykłe, istne cuda, że ginąć w zadziwię!

KLYTAIMNESTRA.

Nie zwlekaj! Mów coprędzej! Czekam niecierpliwie!

[GONIEC.

Natychmiast, droga pani, zadość ci się stanie.
A zacznę od początku, jeśli pomieszanie
Mych zmysłów i języka mojego nie zmiesza.
W te tropy, kiedy nasza zjawiła się rzesza

Śród gaju Artemidy, córki niebios pana,
Gdzie cudną lśni zielenią kwiecista polana,
Gdzie wojsko się achajskie zebrało — tej chwili,
Kiedyśmy twoją córkę, mówię, sprowadzili.
Od razu nas argiwski zbrojny tłum otoczył.
A skoro twoje dziecko Agamemnon zoczył.
Zajęknął i zakrytą odwróciwszy głowę.
Jął strasznie zraszać łzami te swoje ojcowe
Oblicze, w fałdach płaszcza schowane. I ona,
Od razu przystąpiwszy do Agamemnona,
Poczęła doń przemawiać: »Ojcze mój, przychodzę,
Ażeby życie swoje oddać na tej drodze
Dla Grecji, mej ojczyzny. Z własnej-ci je chęci
Oddaję onej rzeszy, która mnie poświęci,
Przywiódłszy do ołtarza, gdy tak pragną nieba.
Przezemnie więc szczęsnego zażywając chleba,
Ruszajcie w bój, ażeby zwyciężywszy, potem
Na ziemi swej ojczystej zjawić się z powrotem.
A proszę, niech mnie ręce nie tkną się niczyje,
W milczeniu i bez trwogi sama oddam szyję!«
To rzekła. Zasię wszystkim, którzy to słyszeli,
Dla męstwa tej dziewicy podziw się udzieli,
Dla duszy jej przezacnej. I jako przystoi,
Talthybios, wystąpiwszy, w moc godności swojej
Pobożne wszemu wojsku nakazał milczenie.
Wróż Kalchas wówczas miecza dobędzie i wżenie
Do kosza go złotego i uwieńczy czoło
Dziewicy. Syn Paleja, obiegłszy wokoło
Bogini święty ołtarz, w ręku mając wodę
Święconą i ofiarny kosz, tak rzekł: »Na młode,
Nadobne spojrzyj dziewczę, ty córo Zeusza,
Zwierzobójczyni boża, przez którą się rusza

Ta światłość w mroku nocnym, i przyjmij-że w dani
Tę czystą krew z jej szyi, którą tu zebrani
Wodzowie Achajczyków wraz z Agamemnonem
Składają ci, i sprawże, aby z niezmęczonem
Ruszyły wojskiem statki i by nasze dzidy
Zburzyły twierdzę Troi. To niech Artemidy
Zarządzi nam łaskawość!« I wszyscy Atrydzi
Spuścili na dół oczy i wojsko się widzi,
Jak wryte, stało w miejscu, w jednym zbite rzędzie.
I kapłan się pomodli i miecza dobędzie
I szyi się przygląda, gdzieby mógł tym mieczem
Ugodzić jaknajlepiej. I w mem sercu człeczem
Ból zrodził się niemały. Czekałem bez ruchu,
Gdy nagle cud się zjawił. Dla każdego słuchu
Wyraźne było każde uderzenie noża,
Dziewica zaś jak gdyby znikła gdzieś w przestworza...
W tem głośno wrzasnął kapłan, a śladem kapłana
Wrzasnęło całe wojsko. Rzecz niespodziewana,
Albowiem zoczyliśmy, przy ołtarzu blisko,
Niezwykłe, juści z nieba zesłane zjawisko:
Nikt oczom nie dowierzał z zbrojnego zebrania,
Ujrzawszy, jak leżąca tuż na ziemi łania
O kształtach przecudownych i rosłej postawy
Broczyła ołtarz bóstwa strumieniami krwawej
Posoki. Wówczas Kalchas — niech ci się nie zdaje,
Ażeby nie radośnie — zawołał: »Achaje!
Wojsk wspólnych naczelnicy! Widzą wasze oczy
Ofiarę, tę z kniej górskich łanię, która broczy
Ten ołtarz? Tak, bogini zesłała ją sama.
Jest milsza jej od dziewki, snać niechce, by plama
Szlachetnej krwi dziewiczej zbryzgała świątynię.
Nikt wątpić tu nie może, że w tym swoim czynie

Wskazała, iż ofiarę przyjmuje radośnie,
Bo zsyła wiatr pomyślny, który już nam rośnie,
Abyśmy mogli ruszyć na Troję. Więc dalej!
Co tchu trzeba nam spieszyć tam ku morskiej fali,
Żeglarze, hej! skierować ku statkom swe kroki!
Albowiem jeszcze dzisiaj z aulidzkiej zatoki
Ruszymy, by pruć głębie egejskiego morza,«
A gdy Hefajstowego ognia siła boża
Do szczętu już pożarła ofiarę, wróż wtedy
Jął błagać, by do końca uniknęła biedy
Ta naszych wojsk wyprawa. Mnie tutaj ku tobie
Śle książę Agamemnon, by ci w twej żałobie
Powiedzieć, jakie losy twa córka zyskała
Od bóstw i jaka w Grecji niespożyta chwała
Wyrosła dzisiaj dla niej!.. Ja, naoczny świadek
Zdarzenia, mówię tobie: Ten dziwny wypadek
Wskazuje, że twa córka chyba wprost do nieba
Dostała się cudownie. Więc porzucić trzeba
Te smutki, niech cię serce na męża nie judzi:
Niespodziewanie bóstwa nawiedzają ludzi
I tym, których miłują, niosą wybawienie.
Patrzały dzisiaj na to jasne dnia promienie,
Jak marła twoja córka i jak szła znów w blaski.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Raduję się, gdy słyszę z gońca tego łaski,
Że córka twoja żyje i że bawi w niebie.

KLYTAIMNESTRA.

O córko, który-ż z bogów dzisiaj uniósł ciebie?!
Jak do cię mówić mam?!
Czy to nie wymysł? Nie kłam,

Którym tumanią morderce,
By uspokoić me serce?

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, idzie Agamemnon, z ust Książęcej Cześci
Zapewne takie same będziesz miała wieści.
Wchodzi

AGAMEMNON.

Przez córkę błysło szczęście, małżonko nad nami!
W istocie, już dziś ona pomiędzy bóstwami...
A teraz, wziąwszy z sobą młodego jelonka, (wskazuje na Orestesa)
Niech wraca do ojczyzny ma droga małżonka.
Już wojsko ruszyć myśli... Więc żegnaj! Niestety!
Nie prędko wrócę z Troi, by lubej kobiety
Uścisnąć dłoń, powitać cię znowu... Bądź zdrowa!

CHÓR.

Niech Bóg, Atrydo, w szczęściu cię zachowa!
Płyń do frygijskiej ziemi
I z zdobyczami świetnemi
Do tej dzierżawy swojej
Powracaj z Troi!..]






IFIGENIA W TAURYI


Ifigenia w Tauryi.

Osoby dramatu.
IFIGENIA, córka Agamemnona i Klytaimnestry.
ORESTES, jej brat.
PYLADES, przyjaciel Orestesa.
THOAS, król w Tauryi.
PASTERZ.
GONIEC.
PALLAS ATHENE.
CHÓR niewiast greckich, służebnic IFIGENJI.


Rzecz dzieje się w Tauryi przed świątynią Artemidy, w pobliżu miasta i brzegu morskiego.






IFIGENIA.

Syn Tantalowy, Pelops, na pisańskie szlaki
Przybywszy, zdobył sobie chyżymi rumaki
Oinomaosa córkę i z tej swojej żony
Miał syna Atreusza. Tegoż syn rodzony
Menelej był, zaś drugi Agamemnon, który
Mnie spłodził, Ifigenię, Tyndarowej córy
Latorośl, by, Helenie gwoli, tam, gdzie, wzdęty
Wichury gwałtownemi, morskie swe odmęty
Posępny toczy Euryp, dać mnie, jak wieść idzie,
W aulidzkim słynnym porcie na rzeź Artemidzie,
Boć tam się zgromadziła, za Agamemnona
Rozkazem, flota grecka, z tysiąca złożona
Okrętów, by, trojańskie poniszczywszy kraje,
Wieńcami zwycięzkimi uwieńczyć Achaje,
Ukarać czelny związek Heleny, na względzie
Menelaosa mając. Ale gdy im zbędzie
Na wietrze, kiedy cisza zapanuje wraża,
Do płomiennego Kalchas podszedłszy ołtarza,
Odezwie się w te słowa: »O Agamemnonie,
Zastępów greckich wodzu! Dopóty na tonie
Okręty nie wyruszą, póki córki twojej
Artemis nie otrzyma, gdyż sprawa tak stoi,
Że roku najpiękniejszy płód przyrzekłeś w dani
Bogini onej złożyć, światłorodnej pani,
Zaś w domu Klytaimnestra córkęć Ifigenię

Powiła, więc ją trzeba« — w takiej to on cenie
Wyróżnił moją piękność! — »poświęcić tej chwili!«
I tak mnie z objęć matki wraz uprowadzili,
Za radą Odysseja, jako narzeczoną
Achilla, i w Aulidzie w nieszczęśliwą oną
Godzinę wznieśli w górę ponad stos, by nożem
Zarzezać mnie. Artemis swem zrządzeniem bożem
Podsunie jednak łanię i, z ręki Achajów
Wykradłszy, do taurydzkich przeniesie mnie krajów.
Przez jasne mknąc przestwory, osiedli mnie w ziemi,
Gdzie barbarzyństw władca nad barbarzyńskiemi
Panuje plemionami, Thoas, tak nazwany
Z powodu nóg szybkości, gdyż przebiega łany,
Jak gdyby był uskrzydlon. Ten ze mnie uczyni
Kapłankę istniejącej w miejscu tem świątyni,
Gdzie według obyczaju, któremu jest rada
Artemis — li z imienia nazwać ją wypada
»Szlachetną«, zaś o innem zamilknę z obawy
Przed bóstwem —, gdzie więc muszę, jak każe mi krwawy
Obyczaj, z dawna w mieście tem władny, w ofierze
Każdego składać Greka, który się wybierze
Do ziem tych. Ja poświęcam, inni zaś — o mocy
Okrutna! — zabijają w przybytku... Tej nocy
Sen miałam wielce dziwny, wyjawić go muszę
Niebiosom, może zechcą ukoić mi duszę!
Zdawało mi się we śnie, że jestem w Argosie,
Uszedłszy z tej krainy, i śpię — tak śniło się —
W panieńskiej swej komnatce, a w tem się zatrzęsła
W posadach swoich ziemia. Wybiegłam. I przęsła —
Widziałam to na dworze — walą się i słupy
I gzemsy rozpadają się w gruzy. Z tej kupy
Rumowisk ojcowskiego domu został cały

Li jeden filar: włosy jasne się zwieszały —
Tak śniło mi się — z jego głowicy i głosem
Przemawiać począł ludzkim. I ja, której losem
Zabijać jest przybyszów, wodą go pokropię,
Że niby na śmierć skazan, i w łzach się zatopię.
Tłómaczę sen w ten sposób: Orest do mogiły
Snać zeszedł, bo go ręce moje poświęciły.
Synowie są-ci przecie filarami domu,
A umrzeć nieochybnie musi każdy, komu
Poświęceń swych udzielę. [Do krewnych się nie da
Stosować snu mojego, by gdy ona bieda
Gubiła mnie, to Strofios syna niedał światu.]
Daleka złożę przeto dalekiemu bratu
Ofiarę, gdyż to mogę, wraz ze służebnemi,
Któremi mnie z pomiędzy niewiast greckiej ziemi
Obdarzył książę Thaos. Lecz czemu się one
Nie jawią? Więc w te progi wejdę, poświęcone
Bogini, w ten przybytek, w którym mieszkać muszę.
Znika. Wchodzą Pylades i

ORESTES.

Bacz, zważaj, by na jaką nie natknąć się duszę.

PYLADES.

Uważam, w wsze się strony bacznie wzrok mój niesie.

ORESTES.

Czy to jest ta świątynia? Sądzisz, Pyladesie?

PYLADES.

Tak jest. I ty, Oreście, jesteś tego zdania.

ORESTES.

To ołtarz, który tyle greckiej krwi pochłania?

PYLADES.

Toć widzisz, aż pod gzemsy krwią jest sczerwieniony.

ORESTES.

Pod gzemsem co za łupy, te wiszące plony!

PYLADES.

Zdobyczne po zabitych cudzoziemcach ślady.

ORESTES.

O, trzeba naokoło puszczać wzrok na zwiady.
Fojbosie, w jakież sidła chcą mnie twe wyroki
Zaciągnąć znów w tej drodze, gdy, mściciel posoki
Ojcowskiej, własną matkę zabiłem! Ścigany
Kolejno przez Erynje, kiedym musiał ściany
Domostwa mego rzucić, przebiegłem w tułaczej
Wędrówce tyle krajów!.. I oto w rozpaczy
Szalonej przed obliczem zjawiwszy się twojem,
Pytałem, jak zakończyć z tym okrutnym znojem.
wówczas, tak słyszałem, głos twój pójść mi każe
W granice ziem tauryjskich, tu, gdzie swe ołtarze
Ma siostra twa, Artemis, i że tu mi trzeba
Zawładnąć wizerunkiem bogini, co z nieba
Miał spaść w ten tu przybytek według wiary ludu,
I potem, za pomocą szczęśliwego cudu
Zdobywszy go, lub sztuką, pokonać przygody,
Obdarzyć nim Ateny. Ponad te wywody
Nic więcej nie słyszałem, prócz tego, że wtedy,
Gdy wszystko to wypełnię, zbędę się swej biedy.
Przebywam przeto dzisiaj, posłuszny twej radzie.
W nieznany, niegościnny kraj ten. Zaś, Pyladzie,
Co jesteś mi podporą w tej mojej potrzebie,
Bacz teraz, co mam czynić! Z tem ja się do ciebie

Kieruję zapytaniem. Wysokie się mury
Przed twojem wznoszą okiem. Czy, idąc go góry
Po schodach tych, dostaniem się do wnętrza? Jakiej
Należy nam się drogi brać dla niepoznaki?
Czy mamy rozbić zamki? Czy wysadzać bramy
Z spiżowych, mówię, zawias? Nie wiada, jak mamy
Postąpić? Bo jeżeli tą gwałtowną drogą
Zechcemy się tam wdzierać, to łatwo nas mogą
Pochwycić. Wówczas zginiem. Więc nim śmierć nas spotka,
Od razu może uciec, bez innego środka,
Na statek, który z nami przypłynął w te kraje.

PYLADES.

Uciekać? Rzecz nieznośna i, jak mi się zdaje,
Nie nasz to jest obyczaj. I z wyroczni bożej
Natrząsać się w ten sposób byłoby najgorzej.
Odszedłszy od świątyni, skierujmy swe kroki
Ku grotom, oblewanym przez ciemne potoki
Pian morskich, tam się skryjmy zdaleka od statku,
By kto nas nie zobaczył i o tym wypadku
Królowi nie chciał donieść, bo nas pojmać zleci.
Zaś kiedy mrocznej nocy źrenica zaświeci,
Odważnie trzeba będzie zabrać ze świątyni
Ciosany posąg bóstwa, a to się uczyni.
Używszy wszelkich środków. Niema lepszej pory,
Ażeby przez trójwrębu dostać się otwory
Do wnętrza. Człek się mężny na wszystko zdobędzie,
Zaś tchórz zostanie niczem i zawsze i wszędzie.

ORESTES.

Czyż na to przebyliśmy te dalekie wody,
By miały nas od celu odwracać przeszkody?
Tak, prawda to! Usłucham! Rada twoja zbożna,

A teraz trzeba iść nam, gdzie się ukryć można
Najlepiej. Nie na bóstwie przecie wina spocznie,
Jeżeli nie wypełnią jego się wyrocznie,
Odwagi więc! Boć przecie tak się dziać nie godzi,
By trud mógł być gdziekolwiek wymówką dla młodzi,

CHÓR służebnic Ifigeni.

Milczcie w pokorze
Wy, co za gniazdo swe macie
Ono posłanie
U stóp dwóch bliźnich skał,
Na które Czarne to Morze
Rzuca swój wał.
Córko Latony,
Przebiegająca góry
Łowczyni!
W dziedziniec twojej świątyni,
Strojnej w filary i w to gzemsów złoto,
Kieruję oto
Zbożne, dziewicze swe stopy,
Służebna klucznicy zbożnej.
Od kiedym rzuciła zagony
Bogatej w źrebce Hellady,
Od kiedym rzuciła mury
Bogatej w sady
Europy,
Praojców moich siedliska.

Do Ifigenii, wychodzącej ze świątyni.

Jestem,.. I cóż cię uciska?
Cóż jest nowego w tej dobie?
Po co mnie wzywasz ku sobie.
Po co przyzywasz mnie, ty córko męża,

Który na czele
Niezliczonego oręża,
Tysiączne mając okręty,
Przez morskie przybył odmęty,
By w słynnem dziele
Warownię Troi zmódz,
Atrydów słynnych wódz?..

IFIGENIA.

O służebnice!
Niewypłakane łzy
Spłakane zlewają mi lice!
O, nie do wtóru lotni
Rozpaczne mi się wydzierają z łona
Nieskojarzone wtóry!
Rozjęk ponury,
Ból piersi mej,
Żałobny tren,
Coraz to smutniej —
O jej! O jej! —
Bez miary drży!..
Nieszczęście dziś mnie przygniata,
Nieszczęściem tem przygnieciona
Utraconego opłakuję brata!..
Mówił mi o tem sen,
Co memu nie skąpił dziś oku
Widziadła,
Dzisiaj, gdy noc
W własnym topiła się mroku!
O jakaż na mnie spadła
Niedoli moc!
Runął ojcowski dom!

Zginął mój ród!
Ojej! Ojej! Co za grom
To moje Argos zgniótł!
O jej! O losie! Jedyny
Brat mój, porwany przez ciebie,
W Hadzie się grzebie!
Złożę ofiary,
Z umarłych czary
Ofiarne wyleję płyny
Na wierzchnię ziemi —
Mleka od górskich krów
I winogronny ów
Bachowy ciek
I trud, który składa
Brunatnych pszczółek gromada —
Dla zmarłych to ulga i lek...

(Do jednej z Chóru).

Złociste daj mi naczynie,
Niech zeń popłynie
Ofiara Hadowi znaczona!

(Wylewając płyn obietny.)

Agamemnona
Płodzie ty miły,
Coś zmarł i któremu
Dary tę święcę!
Ach! czemu
Nie mogę ja do twej mogiły
Ze łzy się zbliżyć swojemi?
Czemu nie mogą te ręce
Jasnego złożyć ci włosu?

Oto dziś żyję zdala od Argosu,
Od twej ojczystej ostoi
I mojej.
Gdzie pono
W mniemaniu człeczem
Zabito mnie, biedną, mieczem
I pogrzebiono!

CHÓR.

Cudzoziemskimi dźwięki
Z twymi się złączę jęki,
Tren ci zanucę, wysnuty
Z azjatyckiej nuty,
Jaki, o moja ty pani,
W Hadowej rozbrzmiewa przystani.
Nie pean-ci to, z radości
Powstały,
Jeno żałosne chorały,
Którymi śmierć śród swych włości
Raczyć się rada.
Jaka to przyszła zagłada
Na dom Atrydów! O biada!
O, jaka zgasła dziś gwiazda
Twego możnego gniazda!
Królewskich ojców twych moc,
Argiwów ongi tak szczęśliwy tron
W jakąż się zapadł noc,
Jakiż go spotkał skon!
Na one dawne zwycięzce
Klęska dziś spada po klęsce!
Ze skrzydlatymi rumaki
Zboczyło kiedyś słońce

Na inne toru końce,
Na inne zwróciło szlaki
Świętych promieni swych oko,
Tak je przejęło głęboko,
Tak rozpaczliwie je nagnie
Owo złociste jagnię
W owym królewskim domie.
Grom zaczął padać po gromie
Na Tantalidów głowy,
Z mordu mord rodził się nowy,
Z ich winy wina wciąż świeża
Mściwie na dom się rozszerza!
Dola nieunikniona
Na twe zwaliła ramiona,
Czego uniknąć byś rada.

IFIGENIA.

Już w matki żywocie — o biada!
Nieszczęsny duch jej żywota
Swoją mnie siłą omota,
Już onej nocy,
Gdy się zaczęła wić
Mojego życia nić,
Gdy matka legła na łoże,
Poczęły Moiry mi boże
W swej mocy
Twardą gotować szkodę.
Już nie na czasy wesołe,
Jeno na gorzkie mnie biedy
Zrodziła latorośl Ledy!
Już pierworodną mnie córę
Nie na to chowała w komnacie,

Bym w ślubnej stanęła szacie
Przy którymś z helleńskiej młodzieży,
Jeno na losy ponure,
Na straszne, ofiarne męki,
Na rzeź z ojcowskiej ręki.
I do piaszczystych wybrzeży,
Ku tej aulidzkiej toni
Poniesie mnie zaprząg koni —
Lecz nie na śluby
Oblubienicę poniesie
Nerejowego wnuka,
Jeno ach! zguby,
Zguby jej szuka!
Wyrocznia kazała tak boża!
I oto, gość tego morza,
Co niegościnnem zwie się,
Cudza pomiędzy cudzemi,
W dzikiej dziś mieszkam ziemi,
Bez męża, bez kraju, bez dziatwy
Żywot prowadzę niełatwy.
Hymn nie popłynie tu szczery
Na cześć argiwskiej Hery!
Pieśń tu nie zabrzmi radośnie
Przy błogo warczącem krośnie,
Jak tam, śród tych łanów,
Gdzie tkają rówieśnic gromady
Obraz attyckiej Pallady,
Albo też walki tytanów.
Tu ja ołtarze,
Krwawe spełniając zwyczaje,
Krwią zarzezanych cudzoziemców, mażę,
Że aż mi serce się kraje,

Gdy słyszę, jak skarga się żywa
Z bolesnych łon ich wyrywa,
Gdy widzę, jak łzy im bolesne,
Ogromne,
Spływają z oczu! Ach!
Lecz teraz o was zapomnę,
Żale niewczesne!
Teraz ja tonę w łzach!
Po nim, po moim tym bracie,
Co w Argos znalazł kres,
Hojnie popłynąć macie,
Potoki gorzkich łez!
Gdy zabierano mnie w świat,
Drobne to było dziecię,
U piersi jeszcze matczynej.
Nie miało jeszcze lat —
Ten mój jedyny brat,
Orestes, on,
Co przecie
Argiwski miał objąć tron!..

PRZODOWNICA CHÓRU.

Od morskich brzegów, patrzaj! jakiś pasterz zmierza —
Usłyszysz coś nowego od tego pasterza.
Na scenę wchodzi

PASTERZ.

O córko Klytaimnestry i Agamnenona!
Posłuchaj mojej wieści! Nowa rzecz się kona!

IFIGENIA.

Cóż stało się? Cóż tutaj kłóci moje myśli?

PASTERZ.

Do ziemi naszej oto dwaj młodzieńcy przyśli,
Na statku swoim sinej symplegadzkiej bramy
Szczęśliwie uniknąwszy. I znowu coś mamy
Na rzeź dla Artemidy — miła dań ofiarna!
Święconą co tchu wodę i prażone ziarna!

IFIGENIA.

Skąd są? Z jakiego kraju pochodzą przybysze?

PASTERZ.

Z Hellady. Więcej nie wiem, tyle tylko słyszę.

IFIGENIA.

Nie możesz mi powiedzieć, jak z nich każdy zwie się?

PASTERZ.

Z nich jeden na drugiego wołał: »Pyladesie!«

IFIGENIA.

A nie wiesz, jakie drugi ma towarzysz miano?

PASTERZ.

Nikt nie wie, bo go przy nas nie wypowiedziano.

IFIGENIA.

A jakżeż to się stało, żeście ich schwytali?

PASTERZ.

Tam, na urwistym brzegu niegościnnej fali.

IFIGENIA.

Cóżeście wy, pasterze, nad morzem robili?

PASTERZ.

Chcieliśmy właśnie bydło wypławić tej chwili.

IFIGENIA.

Poczekaj, od początku: Po wiedz, w jaki sposób
Zdołaliście się dobrać do tych obcych osób?
Wysłucham tego chętnie: z dawna się nie zdarza,
Bym z grecką krwią stanęła u bóstwa ołtarza.

PASTERZ.

Nad morze przybyliśmy z hal ze swemi stady,
Na miejsce, co się wciska między Symplegady,
Gdzie złom jest przeurwisty, przez morskie bałwany,
Bijące nieustannie, mocno wypłukany,
Schronisko łowców pereł. Tam jeden z pastuchów
Zobaczył na swe oczy tych dwóch młodych druhów
I, ledwie że palcami dotykając ziemi,
Odwrócił się ostrożnie i słowy cichemi
Powiedział: »Nie widzicie? Jacyś dwaj bogowie!«
A pasterz przepobożny jeden, co się zowie,
Jął modlić się: »O synu morskiej Leukothei,
Potężny Palajmonie, ty, co wśród zawiei
Okręty nam ochraniasz, niechaj nam dziś płuży
Twa łaska! I wy także, święci Dioskurzy,
Jeżeli przebywacie u naszego brzegu,
I wy, Nereja skarby, ty święty szeregu
Gór jego pięćdziesięciu!« Ale pasterz drugi,
Zuchwały niedowiarek, drwił z bożego sługi
I mówił: »Nic innego, jeno to się stało,
Że jacyś dwaj rozbitki, pragnąc ujść stąd cało,
Schronili się do groty, ze strachu, albowiem
Słyszeli, że stąd żaden nie uszedł ze zdrowiem
Człek cudzy, tylko idzie już na rzeź!« I zdanie
Snać słuszne, więc też większość zgodziła się na nie.
Stanęło, by ich pojmać i dać na ofiarę,

Jak każe zwyczaj kraju. W tem, głaźną pieczarę
Rzuciwszy, jeden z owych pocznie, jak szalony,
Trząść głową i rękami w te i owe strony
Wywijać i, przeróżne wyprawiając dziwy
Osobą swą, okrutnie wrzeszczy, jak myśliwy:
»Nie widzisz, Pyladesie, piekielnej potwory?!
Chce ubić mnie! O, patrzaj na te żmije-zmory,
Jak na mnie się rzucają! A już mnie nie puści
Ten ród ich przeokrutny!.. A tamta, z czeluści
Gardzieli ziejąc ogniem i mordem, skrzydłami
Skwapliwie wymachując, już, już jest przed nami —
W objęciach mać mą dźwiga, a i głaz z nią razem,
Ażeby mnie ugodzić tym zabójczym głazem!
Zabije mnie! Gdzie uciec?!.. Nikt-ci z naszych ludzi
Postaci tych nie widział, tylko jego złudzi,
Tak zdaje się, szczekanie psów i poryk bydła,
Że wziął to wraz za głosy, które te straszydła,
Erynje, z swego wnętrza wydawają pono,
I my, zdumieni, w jedno zbiliśmy się grono
Milczące i czekali. A ten z mieczem w ręce
Wpadł, niby lew, pomiędzy to stado bydlęce
I topi go w słabizny i w boki i bije
I kłuje, snać myślący, że ma Erynije
Przed sobą, aż od juchy szczerwieniała woda.
I każdy z nas, ujrzawszy, jak mu ginie trzoda,
Uzbrajał się, dął w konchy, by zwołać sąsiady,
Bo, zdało się, pastuchy nie umieją rady
Dwom tęgim dać młodzieńcom. I oto w te tropy
Przybiegły ku nam w pomoc rozmaite chłopy.
Wtem ścichła ta szaleństwa burza rozpasana
I przybysz padł na ziemię, z ust mu ciekła piana.
Widzący, że tak upadł dla nas w samą porę.

Wzięliśmy się do pracy: szły pociski skore.
Z ust pianę mu otarłszy, osłania mu ciało
Grubością swego płaszcza, iżby ocalało,
Ów drugi cudzoziemiec — odpiera pociski,
Przysługę wyświadczając, jako druh mu bliski.
Przyszedłszy znów do siebie, wstał na równe nogi
Ów przybysz i spostrzegłszy, jaką na nich wrogi
Runęli nawałnicą i że już zagłada
Przybliża się, zajęknął. I nasza gromada
Rzucała dalej głazy z tej i tamtej strony,
Potężnie nacierając. Poczem ten niepłony
Zachęty głos słyszymy: »Jeśli ginąć mamy,
Pyladzie, to już gińmy najpiękniej bez plamy!
Wyciągnij miecz i za mną! Ujrzawszy dwa miecze
Do góry podniesione, od razu uciecze
Gromada w skalne żleby. Lecz kiedy ucieka
Część jedna, zasię druga obrzuca z daleka
Głazami tych przybyszów, a gdy tłum odparty
W tył cofnął się, to inny począł nie na żarty
Nacierać. Nie do wiary: chociaż z rąk tysiąca
Padały gromkie ciosy, żadna rzucająca
Prawica ofiar bóstwa zranić coś nie może.
W końcuśmy pokonali, nie męstwem, broń Boże!,
Lecz, w krąg ich otoczywszy, miecze im głazami
Wytrąciliśmy z dłoni. Padli między nami
Na ziemię, pomęczeni. I tej samej chwili
Do króla my naszego obu sprowadzili,
A ten, skoro ich zoczył, wraz na pokropienie
I rzeź odsyła tobie. We wielkiej ty cenie
Powinnaś mieć, dziewico, takich obcych braci:
Im więcej ty ich zgładzisz, tem lepiej zapłaci

Hellada za śmierć twoją! [Pomsta na nią idzie
Za mord, który na tobie spełniono w Aulidzie.]

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cuda prawisz o obcych! Któż przybył w te strony
Z Hellady, niegościnną falą zapędzony?!

IFIGENIA.

I owszem! Idź! Przybyszów przywiedź przed świątynię,
A co zarządzić trzeba, już ja to uczynię.
Pasterz odchodzi.
O serce me nieszczęsne! Wzdyć dla cudzych gości
Łagodne byłoś zawsze i pełne litości.
Nad losem plemienników łzę lałoś niejedną
Na myśl tę, że przed sobą możesz ujrzeć biedną
Ofiarę z ziemi Greków. Lecz od dziś, gdy duszę
Ów sen mi rozgoryczył, że się liczyć muszę
Ze śmiercią Orestesa, nienawiścią dyszę
Do wszystkich, jacykolwiek jesteście przybysze.
To prawda, dziś to czuję, przyjaciółki moje,
Że człowiek nieszczęśliwy, jeżeli ostoję
Miał przedtem lepszą w życiu, dla szczęśliwej doli
Współbliźnich serca nie ma! Szczęście to go boli!
Że nigdy takie wiatry z nieba nie zawiały,
Że statek nie zawinął w Symplegadzkie skały,
Co przywiózłby Helenę, która mnie zgubiła,
A z nią i Meneleja! Jakaż zemsty siła
Spotkałaby ich tutaj! Drugie by tu pono
Mieli Aulis za tamte, gdzie mnie ach! ciągniono,
Jak cielę, gdzie Danaów ręce mnie zakłuły,
A samym ofiarnikiem ojciec był nieczuły!
Ach! Nigdy nie zapomnę o tej strasznej męce,

Jak, biedna, do lic ojca wyciągałam ręce,
Jak u nóg mu się wiłam, łkając: »Rodzicielu!
O nie wesołem dla mnieś pomyślał weselu,
O zgubie, nie o ślubie! A tam, gdy ja ginę,
Radośnie matka moja obchodzi godzinę
Zaślubin mych nieszczęsnych, argiwskie dziewczęta
Na cześć mą nucą hymny, fletniami wstrząśnięta
Królewska twa siedziba, a ja tu, nieboże,
Przez ciebie dziś umieram! Na Hadesu łoże,
A nie na ślub z Achillem, Pelejowym synem,
Twój rydwan mnie tu przywiózł! Ach! podstępnym czynem
Na krwawe mnie tu gody ściągnąłeś!!! Dziewczęce
Oblicze przysłoniwszy welonem, na ręce
Nie wzięłam ja braciszka, którego dziś ostry
Los zabrał już na wieki! Ust rodzonej siostry
Nie chciałam pocałować, jako że do domu
Peleja odchodziłam, z dziewczęcego sromu
Pieszczoty odłożywszy na później, boć przecie
Myślałam, że do Argos jeszcze nie raz w świecie
Zawitam! O mój biedny Oreście! Z wspaniałej,
Jeżeli już me żyjesz, wyzuto cię chwały
I sławy rodzicielskiej! Zgodzić się nie mogę
Na kruczki tej bogini, na dziwną jej drogę,
Bo jeśli jaki człowiek mordem dłoń swą zmaże,
Już ona go przed swoje nie puści ołtarze,
Ponieważ jest nieczysty, sama zaś jest rada
Ofiarom mężobójczym! Azali wypada
Przypuścić, iżby Leto, kochanka Zeusza,
Zrodziła takie bzdurstwo!.. I to mnie też zmusza
Nie wierzyć w oną ucztę Tantala! Któż powie,
Iż mogą w mięsie dzieciąt smakować bogowie?!
Nie! Tłum, do mordu skłonny, złe swoje zwyczaje

I bóstwom przypisuje, a mnie się wydaje,
Że chyba żaden z niebian występnym nie będzie.

CHÓR.

O ciemna, ciemna ty cieśnino morza,
Przez którą ongi, gzem pędzona,
Płynęła z Argos Iona,
Toniami niegościnnemi
W obce płynęła przestworza,
Gdy ku azyjskiej ziemi
Z Europy
Musiała zwrócić swe stopy!
Cóż to za jedni ci, co ninie
Od Euroty, tonącego w trzcinie,
Albo od Dirki świętych wód
Przybyli — ach! po co przybyli
Tej chwili
Pomiędzy dziki ten lud,
Do tego miasta,
Gdzie bóstwu oddana niewiasta
Krwią mężobójczej ofiary
Świątynne maże
Filary,
Święte zbryzguje ołtarze!

*

Azali z wiatrem, co im dął życzliwie
W rozpięte żagle, łodź ich niosła
W ten takt podwójny wiosła,
By drogiem mogli złotem,
Zebranem na obcej niwie,
Za swym pomnożyć powrotem
Blask domu?
Nieraz przyczyną gromu

Bywa nadzieja, która ludzi,
Bogactw niesytych, górą złota łudzi,
Że, wyciągając po nią dłoń,
Do cudzych gdzieś grodów gonią,
Że po nią
Przez morską gdzieś płyną toń!
Próżne starania!
Ten się za szczęściem ugania,
A droga ciągle daleka,
Bywa zaś bliska
Dla człeka,
Który się za niem nie ciska!


∗                    ∗

Jak też od zbiegu skał,
Jak od bezsennych wybrzeży
Fineuszowej rubieży
Uchronić się zdołali,
Mknąc po bezdennej fali,
Po głębiach Amfitryty,
Gdzie wał się rozbija, o wał
Rozbity?..
Gdzie pięćdziesięciu cór
Nereuszowych chór
Śród skocznych pląsów
I dąsów
Tych fal
Śle swoje hymny w dal,
Gdzie wicher w żagle łodzi,
Sunącej śród powodzi,
Dmie,
Gdzie śród bałwanów wiru
Pod mocnym tchem zefiru

Lub też półdzieńca[4] wiewiem
Ster skrzypi swojem drzewem.
A łódź po ciemnym Euksynie
Wśród białych brzegów płynie.
Gdzie mnogie ptactwo krąży,
Wśród białych brzegów dąży.
Które po wszystkie dnie
Słyną z wyścigów Achilla...

*

Oby tak zdarzył los,
Iżby przybyła tu kiedy
Kochana córka Ledy,
Iżby od murów Troi
Ku pani przybyła mojej
Helena w swej postaci:
Krwią się operli jej włos!
Zapłaci.
Ginąc z mej pani rąk,
Za tyle strasznych mąk,
Ale najsłodziej
Wygodzi
Mi wieść,
Że może łódź ta się niesie,
Że może w te posady
Przybyli żeglarze z Hellady
Mej,
By wyrwać mnie z niewoli,
Co tak okrutnie boli!
O jakąż mam tęsknotę,
Aby swe łany złote

Ujrzeć chociażby we śnie,
Ażeby, słysząc pieśnie
Pod mą rodzinną strzechą,
Poić się wielką uciechą
Wszystkich szczęśliwych hej!
W krainie moich ojców!


∗                    ∗

Oto już widzą me oczy,
Jak tutaj ku nam kroczy
Greckich młodzieńców para,
Świeża bogini ofiara!
Cicho, me drużki, cicho!
Jakieś tu wiedzie licho
Dwóch Helleńczyków na rzeź,
W świątynne ich wiedzie bramy.
Nie kłamał więc pasterz! O weź.
Potężna pani,
Łaskawie
To, co w helleńskiej ustawie
Za taką my grozę mamy,
A co za rzecz zbożną ma lud,
Zamieszkujący ten gród,
Nawykły to składać ci w dani!

Orestesa i Pyladesa, skrępowanych, wprowadzono na scenę.
IFIGENIA.

Tak! teraz bronić będę praw bogini mojej!..
Rozwiążcie im te ręce! Przecież nie przystoi,
By ktoś już poświęcony nosił jeszcze pęta.
Podążcie do świątyni! Niech każdy pamięta,
Co każe nam obyczaj, spełnić do ostatka.
Służba odchodzi.

Ach! jakaż to was, biedni, porodziła matka?
Kto ojcem? Macie siostrę? I czy żyje ona?
O jak młodzieńczych braci będzie pozbawiona!
Któż może naprzód wiedzieć, co na niego padnie!
Zrządzenia juści boże przypadają zdradnie,
Omackiem, i nikt naprzód nie przeczuje klęski.
Niezbadanemi drogi kroczy los zwycięzki!
Skąd tutaj przybyliście, nieszczęśni przybysze?
Z dalekiej was tu ziemi okręt przykołysze,
Byście tu legli w grobie od swoich zdaleka.

ORESTES.

I po co te lamenty? Jeśli śmierć nas czeka,
Dla czego masz, niewiasto, jakiekolwiek miano
Ty nosisz, jeszcze wzruszać tych, których skazano?
Nie mądry-ć w moich oczach ten, co raz już stanie
U śmierci wrót i myśli, tu mu narzekanie
Zagłuszy straszną trwogę, choć wie, iż nadziei
Ratunku mieć nie może. I tak się tu klei,
Że z zła jednego zło on podwójne już stwarza:
Z głupoty swej się wyda, a wzdyć umrze! Wraża
Niech dola, co chce, robi, ty nie płacz nad nami!
Obyczaj tego kraju znamy dobrze sami.

IFIGENIA.

Posłuchaj mnie: kto z was się Pyladesem zowie?
Nasamprzód to usłyszeć pragnę w waszem słowie.

ORESTES.

Ten oto, jeśli wiedzieć taka jesteś rada.

IFIGENIA.

A w którym greckim kraju ojczyznę posiada?

ORESTES.

Dla czego wiedzieć o tem tak jesteś spragniona?

IFIGENIA.

Czy bracia wy jesteście? Z jednej matki łona?

ORESTES.

Nie ród, lecz miłość tak nas połączyła blisko.

IFIGENIA.

A tobie jakie nadał ojciec twój nazwisko?

ORESTES.

Właściwie nieszczęśnikiem zwać mi się najzdrowiej.

IFIGENIA.

Nie o to ja się pytam. Zostaw to losowi.

ORESTES.

Nie zaznam drwin, gdy umrę nieznany nikomu.

IFIGENIA.

Odmawiasz? Takiś dumny? Obawiasz się sromu?

ORESTES.

Imienia nie zabijesz, choć zabijesz ciało.

IFIGENIA.

Wymienić twego miasta też ci nie przystało?

ORESTES.

Mam umrzeć, więc czem dla mnie wszystkie te pytania?

IFIGENIA.

Wyświadczyć mi tę łaskę cóż ci tu zabrania?

ORESTES.

Ojczyzną słynne Argos, to pychy powodem.

IFIGENIA.

Na Boga! Prawdę mówisz? Stamtąd jesteś rodem?

ORESTES.

Tak, z Myken, które niegdyś były tak szczęśliwe.

IFIGENIA.

Wygnany-ś? Przecz rzuciłeś swą ojczystą niwę?

ORESTES.

Wygnany, niewygnany, z wolą i wbrew woli.

IFIGENIA.

Czy dowiem się, co pragnę wiedzieć o twej doli?

ORESTES.

Dodatkiem niech to jeszcze będzie do mej rany.

IFIGENIA.

Zjawiłeś tu się z Argos wielce pożądany.

ORESTES.

Jam tego nie pożądał, jeśli ty — rzecz twoja!

IFIGENIA.

Czy znana ci żyjąca na wszech wargach Troja?

ORESTES.

Bodaj-żebym jej nie znał na jawie ni we śnie!

IFIGENIA.

Podobno miecz ją zburzył, z gruzów już nie wskrześnie?

ORESTES.

Tak, prawdę wam mówiono o dniach jej rozgromu.

IFIGENIA.

Helena czy jest znowu w Menelaja domu?

ORESTES.

Jest, owszem, na nieszczęście kogoś z mej rodziny.

IFIGENIA.

Gdzie jest? I na mnie też się dopuściła winy.

ORESTES.

Z swym pierwszym znów małżonkiem przemieszkuje w Sparcie.

IFIGENIA.

Wraz ze mną i lud Greków gardzi nią otwarcie.

ORESTES.

I mnie jej wiarołomstwo dało się we znaki.

IFIGENIA.

Achaje czy wrócili tak, jak są poszlaki?

ORESTES.

O, widzę, wszystko naraz chcesz wyciągnąć ze mnie.

IFIGENIA.

Korzystać chcę, nim umrzesz. Czyżby nadaremnie?

ORESTES.

Nie, owszem, możesz pytać! Na wszystko-ć odpowiem.

IFIGENIA.

Czy wieszczek Kalchas wrócił z pod Troi ze zdrowiem?

ORESTES.

Miał umrzeć, tak przynajmniej w Mykenach się gada.

IFIGENIA.

O, dzięki ci, bogini!.. A Laertiada?

ORESTES.

Nie wrócił, ale żyje — słuch tak idzie mnogi.

IFIGENIA.

Bodajby szczezł i nigdy nie wrócił w swe progi!

ORESTES.

Nie złorzecz mu! On w każdym nie domaga względzie.

IFIGENIA.

Tetydy Nerejowej syn czy żyw też będzie?

ORESTES.

Nie! Zginął! Ślub daremnie zawierał w Aulidzie.

IFIGENIA.

Obłudny ślub! Tak twierdzą świadkowie. Niech idzie!

ORESTES.

Kto jesteś? Obeznana-ś z sprawy helleńskiemi.

IFIGENIA.

Ja stamtąd. Dzieckiem będąc, znikłam z tamtej ziemi.

ORESTES.

Więc słusznie, iż te sprawy mają dla cię wabia.

IFIGENIA.

A wódz, szczęśliwym zwany, co on też porabia?

ORESTES.

Kto? Nie znam ja szczęśliwych. Płona to nadzieja!

IFIGENIA.

Niejaki Agamemnon, książę, syn Atreja.

ORESTES.

Niewiasto, przestań mówić! Na to jestem głuchy!

IFIGENIA.

Na boga! Mów, przybyszu! Dodaj mi otuchy!

ORESTES.

Zmarł, biedny, kogoś jeszcze wpędziwszy do grobu.

IFIGENIA.

Zmarł, mówisz? Ach! jakiego użył bóg sposobu?

ORESTES.

Dla czego tak jęknęłaś? Twój powinowaty?

IFIGENIA.

Nad dawnem jego szczęściem! Żal mi jego straty.

ORESTES.

Zabity przez niewiastę, stracił życie swoje.

IFIGENIA.

Zabity z zabójczynią godni łez oboje!

ORESTES.

Daj spokój tym pytaniom! Przestańże nareście!

IFIGENIA.

A żona? Cóż o biednej powiesz mi niewieście?

ORESTES.

Nie żyje! Syn ją zabił rodzony, jedyny!

IFIGENIA.

O domie skołatany! Z jakiej-że przyczyny?

ORESTES.

Chciał pomścić krew rodzica, którego zabili.

IFIGENIA.

Czyn zły, choć słuszny spełnił dzielnie onej chwili!

ORESTES.

Tak, słuszny, jednak łaska bogów mu nie świeci.

IFIGENIA.

Czy więcej Agamemnon pozostawił dzieci?

ORESTES.

Elektrę on odumarł w jej panieńskim wieku.

IFIGENIA.

O tej ofiarowanej słyszałeś co, człeku?

ORESTES.

Nic nad to, że umarła i nie ujrzy słońca.

IFIGENIA.

Wraz z ojcem co ją zabił, biedna ach! bez końca!

ORESTES.

Niegodnie dla niegodnej umarła! Stało się!

IFIGENIA.

Syn ojca zabitego czy żyje w Argosie?

ORESTES.

I nigdzie on i wszędzie żyje nieszczęśliwy.

IFIGENIA.

Zwodniczy śnie mój! W nic się rozwiały twe dziwy!

ORESTES.

I bóstwa, chociaż mądrość mają w oczach świata,
Nie mniej są zawodnemi, niżeli skrzydlata
Rozwiewność snów. Wiadomo, wielkie zamieszanie
Panuje w sprawach boskich i ludzkich, zostanie
Jedyna tylko pewność: ból! I ten, co pocznie,
Przezorny człek, uważać na wieszczów wyrocznie,
Zaginie! W jaki sposób? Wiedzą to mędrcowie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Ach! Co będzie z nami? Niechże mi kio powie! —
Rodzice nasi żyją? Czy pomarli może?

IFIGENIA.

Słuchajcie! Oto myśl ja przed wami wyłożę,
Co wpadła mi do głowy, a co wam, przybysze,
I mnie wyjdzie na dobre, bo juści, jak słyszę,
To zawsze jest najlepszem, co wszystkim dogadza.
Odpowiedz, czy też mógłbyś, jeżeli ma władza
Ocali cię, do Argos pójść, wręczyć orędzie
Tamtejszym przyjaciołom? Dawno temu będzie,
Jak list ten pewien jeniec mi ułożył, juści
Nie winujący ręki mej, że go nie puści,
Lecz śmierć swą składający na karb tego prawa,
Przy którem tu bogini Artemis obstawa.
Nie było do tej pory nikogo z Argosu,
Co mógłby, ocalony za zrządzeniem losu,
Do Argos znów powrócić i zanieść me listy
Któremu z moich bliskich. Więc ty, oczywisty
Mykeńskich rzeczy znawca, świadom mej rodziny,
A przytem umysł, zda się, szlachetny, w krainy
Ojczystej wróć pielesze i wielce bogatą
Za listu przeniesienie raduj się zapłatą:
Wybawiam cię od śmierci! Zaś ta druga dusza
Zostanie tu, bo tak nas prawo miasta zmusza,
I pójdzie na ofiarę bogini — bez ciebie!

ORESTES.

Przepięknie to wyrzekłaś, jeno w tej potrzebie
O jednem zapomniałaś: na rzeź ja nie mogę
Wydawać tego oto i sam brać się w drogę —
To ciężar nazbyt wielki. Nieszczęściami memi

Ładowana była nawa, co nas do tej ziemi
Przygnała: on wraz ze mną wyruszył, by właśnie
Cierpieniom moim ulżyć. Jeśli on więc zgaśnie,
A ja mam kosztem jego ocaleć, by tobie
Przysługę tę wyświadczyć, spełnię grzech! Nie zrobię
Przenigdy, czego pragniesz! Temu daj do ręki
Te listy swe do Argos. On ci złoży dzięki
I sprawi się, jak trzeba... Mnie niech życie bierze
Kto zechce! Toć najbardziej druhów się przymierze
Pohańbia, jeśli jeden do przepaści strąca
Drugiego, aby siebie ocalić. Z tysiąca
On moim przyjacielem! Nie mniej-ci ja stoję
O jego drogie życie, niżeli o moje!

IFIGENIA.

O duszo przeszlachetna! Ze zacnego rodu
Pochodzisz! Przyjaciołom nie zrobię zawodu,
Prawdziwy ich przyjaciel! Oby w ten sam sposób
I ten chciał również myśleć, co mi z drogich osób
Przy życiu jeszcze został! Boć i ja mam brata,
Jakkolwiek go nie widzę. A więc twoja strata:
Ten z listem moim pójdzie, ty umrzesz, gdyż, zda się,
Naprawdę tego pragniesz w swej przyjaźni krasie.

ORESTES.

Któż będzie mnie zabijał? Któż ten mord wykona?

IFIGENIA.

Ja! Boża-m ja kapłanka, na to przeznaczona.

ORESTES.

O, urząd niewesoły, jak na młodą duszę!

IFIGENIA.

Konieczność mnie zniewala, ulegać jej muszę.

ORESTES.

Więc sama, z mieczem w ręku, zabijasz ofiary?

IFIGENIA.

Nie! Włosy-ć tylko skropię ze święconej czary.

ORESTES.

A kto, jeżeli wolno pytać, rzezie czyni?

IFIGENIA.

Od tego mamy ludzi we wnętrzu świątyni.

ORESTES.

Gdy umrę, to gdzie mnie się, powiedz mi, pogrzebie?

IFIGENIA.

Jest w wnętrzu ogień święty, a grób w halnym żlebie.

ORESTES.

Bodajby mnie tam siostry ułożyły dłonie!

IFIGENIA.

Daremnie, kimbądź jesteś, sięgasz dzisiaj po nie,
Człowiecze nieszczęśliwy! Siostra twa przebywa
Zdaleka od tej obcej krainy. Lecz żywa
Jest we mnie chęć uczynić dla ciebie, co można,
Bo jesteś Argejczykiem. Więc ma ręka zbożna
Kosztowny strój ci włoży do grobu, namaści
Oliwą żółtą ciało i płyn, z kwietnich haści
Zebrany przez brunatnych, górskich pszczółek roje,
Na stos ci twój wyleje. Lecz teraz w podwoje
Świątyni bożej pójdę po ono pisanie,
Ty nie miej do mnie żalu...
(Do sług, otwierających wrota świątynne).
A miejcie mi na nie,

Na jeńce te, baczenie! Tylko żadne pęta!
Wieść pójdzie do Argosu iście niepojęta —
Do druha najdroższego ślę ją. List mu powie,
Iż żyję... O, radości dozna po tem słowie!
Wchodzi do świątyni.

CHÓR.

Opłakujemy cię, biednego człeka,
Którego czeka
Święcona woda,
Mająca spłynąć krwią!

ORESTES.

Radować się wam raczej, bo śloz na to szkoda!

CHÓR (do Pyladesa).

Twój dziś, młodzieńcze, los wielbimy błogi,
Że w twoje progi
Dał ci w udziele
Wracać godziną tą!

PYLADES.

O, smutno dla przyjaciół, gdy mrą przyjaciele!

CHÓR.

Smutny to powrót ach!
W twój kraj!
I ty, że nam zginiesz, biada!
Aj aj! Aj aj!
Jestem w rozterce,
Po kim ma tonąć me serce
W łzach,
Po kim mi naprzód gubić się w żałobie
Wypada,
Po tobie, czy też po tobie!?

ORESTES.

Pyladzie, czy się w tobie dzieje to, co we mnie?

PYLADES.

Pytania nie rozumiem, więc pytasz daremnie.

ORESTES.

Kim jest-że ta dziewica? Tak się nas prawdziwie
Po grecku jęła pytać, co na krwawej niwie
Trojańskiej się zdarzyło i czy Achajowie
Wrócili, a i wieszczek Kalchas był jej w głowie
I Achill! Z jakimż żalem wspominała ona
Biednego twego ojca, tak! Agamemnona!
O jego też małżonce i o dzieci losie
Mówiła!.. O, zapewne, że ród jej w Argosie,
Że stamtąd jest ta obca. Bo jakżeż inaczej
Miałaby słać te listy? Na wszystko też baczy,
Jakby od doli Argu jej dola zawisła.

PYLADES.

Troszeczkęś mnie uprzedził. Mowa twoja ścisła,
To tylko trzeba dodać, że zły los książęcy
Jest chyba znany wszystkim, którzy nieco więcej
Na sprawę tę zwrócili uwagi. Atoli
Po za tem jeszcze inna myśl mnie tutaj boli.

ORESTES.

A jaka? Wyjawże ją, tem jaśniejszą-ć będzie.

PYLADES.

Zaiste, gdy ty umrzesz, hańbą w każdym względzie
Byłoby dla mnie patrzeć na tę światłość słońca.
Wraz z tobą wypłynąłem, więc wytrwam do końca
I umrę razem z tobą. Szubrawca i tchórza

Zyskałbym miano w Argos; Focys, co się nurza
W dolinach spoglądałoby tak samo na mnie.
Tłum ludzki, a wszak tłum jest niegodziwy, kłamnie
Powiedziałby, żem zdradę popełnił na tobie,
By siebie uratować, lub że ległeś w grobie
Li dzięki moim sidłom, jako że zburzony
Jest dom twój i że jest to spisek z mojej strony,
By zająć tron królewski i wraz z ręką siostry
Zagarnąć twą puściznę. Ten-ci język ostry
Napełnia mnie obawą, a i wstyd mnie bierze,
Więc myślę z tobą ducha wyzionąć, ofierze
Tej poddać się i zginąć na stosie, boć przecie
Jam druh twój i przygany lękam się na świecie.

ORESTES.

Mów sobie! Ja się z swego nie wykręcę losu,
Dwóch ciosów nie dopuszczę, gdy jednego ciosu
Jest dosyć!.. Te zgryzoty, te wszystkie zarzuty,
O których tu wspominasz — i ja z nich wyzuty
Nie będę, jeśli ciebie, coś w takiem żył ze mną
Przymierzu, zechcę zabić... Dla mnie śmierć przyjemną —
W tej doli, co mnie ściga, nie żal życia straty!
Rzecz inna co do ciebie: ty jesteś bogaty
I dom twój nieskalany, nie szwankuje w niczem,
Mój zasię nieszczęśliwy, z skażonem obliczem.
Ocalon jeśli dzieci z moją siostrą, którą
Na żonę-m ci przeznaczył, spłodzisz, wzdyć ponurą
Ma dola nie zostanie: żyć będzie w pamięci
Me imię, dom ojcowski — niechże mi się święci —
Nie wymrze bez potomków. Idź więc i w siedzibie
Żyj dalej rodzicielskiej. A skoro na skibie
Helleńskiej znowu staniesz, gdy bogate w konie

Zobaczysz znów przed sobą te argiwskie błonie,
Daj rękę, że mi spełnisz, co ci spełnić każę:
Mogiłę mi usypiesz, na niej pomnik w darze
Masz wznieść mi — zasię włosy i łzy na mym grobie
Już siostra moja złoży. Powiedz, zlecam tobie,
Żem zginął z rąk niewiasty argiwskiej, ofiara,
Złożona na ołtarzu. Niech się druh mój stara
Nie zdradzić nigdy siostry, dla tego, że pusty
Jest dom mój i bez krewnych. To ci temi usty
Polecam, ty najmilszy z wszystkich, jacy mili
Druhowie są na świecie, ty mi w każdej chwili
Przyjaciel najwierniejszy, towarzysz zabawy
Myśliwskiej, co wraz ze mną los znosiłeś krwawy —
Ach! tyle, tyle trudów! Uciekł się do zdrady
Wróż Fojbos, by najdalej gnać nas od Hellady.
Snać wstyd go było danych poprzednio wyroczni.
Toć jemu ufający, mord ja najniezwłoczniej
Spełniłem na swej matce, a teraz sam ginę.

PYLADES.

I grób ci ja usypię i w żadną godzinę
Nie zdradzę siostry twojej, o nieszczęsny człeku.
Po śmierci jeszcze droższy, niźli w życia wieku.
Lecz boża cię wyrocznia, choć tak śmierciś bliski,
Dotychczas nie zgubiła! Nie! Nie! Jej uściski
Daremnie zagrażają, gdy tak losom trzeba.

ORESTES.

Zamilknij! Po co mówić tu o wróżbach Feba?
Z bożego domu wraca ofiarodawczyni.

IFIGENIA (do sług)

Oddalcie się i wszedłszy do wnętrza świątyni,

Przyrządźcie ofiarnikom wszystko, jak należy.
Służba wychodzi.
Jest oto list, złożony, ty obca młodzieży,
O, z wielu — patrzcie! — stronic!.. Lecz ponadto jeszcze
I drugie swe życzenie przed wami obwieszczę.
Człek innym jest w niedoli, a innym, jeżeli
Pozbędzie się już trwogi i nabierze ducha.
Więc lękam się, że może już mnie nie wysłucha
I listów mych nie wręczy ten, co pismo moje
Ma zanieść do Argosu. O to ja się boję.

ORESTES.

Więc czego sobie życzysz? W czem masz wątpliwości?

IFIGENIA (do Pyladesa).

Przysięgnij, że zawieziesz do argejskich włości
Me listy do przyjaciół, wskazanych przezemnie.

ORESTES.

A ty złożysz tak samo przysięgę wzajemnie?

IFIGENIA.

Co czynić albo co mi nieczynić przystało?

ORESTES.

Że tego z barbarzyńskiej ziemi puścisz cało?

IFIGENIA.

Rzecz słuszna. Bo i jakże list się mój dostanie?

ORESTES.

A zgodzi się też król ten, co ma tu władanie?

IFIGENIA.

Skłonię go. Tego sama zawiodę do nawy.

ORESTES (do Pyladesa).

Przysięgnij! (Do Ifig.) Wygłoś rotę, godną naszej sprawy.

IFIGENIA (do Pyladesa).

Że wręczysz list druhowi, daj mi poręczenie.

PYLADES.

Że wręczę list druhowi, poręki nie zmienię.

IFIGENIA.

A ja cię uratuję za te skalne bramy.

PYLADES.

Na świadków jakie bóstwo przyzwać tutaj mamy?

IFIGENIA.

Kapłanka-m Artemidy, więc ją przyzwać trzeba.

PYLADES.

Zaś ja samego Zeusa, cnego króla nieba!

IFIGENIA.

Gdy skrzywdzisz, łamiąc słowo, co się stać ma wtedy?

PYLADES.

Do domu niech nie wrócę!.. Na cię jakie biedy — ?

IFIGENIA.

Niech żywa na argiwskiej nie postanę grzędzie.

PYLADES.

I z jedną jeszcze sprawą trza się liczyć będzie.

IFIGENIA.

Rzecz każda, jeśli słuszna, zawsze w czas przychodzi.

PYLADES.

Na ten wyjątek zgódź się: jeśli w swojej łodzi

Rozbiję się na morzu i twój list w głębinie
Wraz z całym mym ładunkiem na zawsze zaginie,
Jeżeli ja li życie uratuję z fali,
Naonczas mnie przysięga twa nie wiąże dalej.

IFIGENIA.

Posłuchaj, co ja zrobię. Juścić, że wypadki
Z wypadków tu się rodzą — i na drodze gładkiej
Paść można, więc najlepiej będzie, oczywiście,
Gdy ustnie ci opowiem, co tu jest w tym liście,
Byś wszystko to oznajmił mojemu druhowi.
Gdy list ten mój ocalisz, milczkiem on wysłowi.
Swą treścią, co potrzeba. Jeśli go pochłonie
Głąb morza, ty wraz z życiem, którego ci tonie
Nie porwą, i to moje uratujesz słowo.

PYLADES.

O swych i moich sprawach mówisz wielce zdrowo,
Lecz powiedz: twoje pismo czy zlecenie komu
Mam zwierzyć, skoro stanę tam, w argiwskim domu?

IFIGENIA.

Niech list czy moje słowo do Oresta idzie,
Syna Agamemnona: (czyta) »Zabita w Aulidzie,
Lecz żywa Ifigenia, tam za zmarłą miana — «

ORESTES.

Gdzie jest? Czy zmartwychwstała? O na niebios pana! —

IFIGENIA.

Przed tobą właśnie stoi! Lecz nie miej zwyczaju
Przerywać! — Czyta dalej »Sprowadź, bracie, mnie z cudzego kraju
Do Argos, zanim umrę; weź mnie od ołtarza

Bogini, gdzie ofiara wypełnia się wraża
Na obcych — moja ręka z urzędu ich kładzie  —  —  — «

ORESTES.

Co rzec tu? Gdzie jesteśmy? Ach! Powiedz, Pyladzie!

IFIGENIA (czyta dalej).

«Lub klątwa niech, Oreście, w twym się domu święci!«
Powtarzam ci to imię, byś je miał w pamięci.

ORESTES.

O Boże!

IFIGENIA.

Co? W mej sprawie przywołujesz Boga?

ORESTES.

Mów! Mów! Sam nie wiem, gdzie mnie zapędziła droga.

IFIGENIA (na stronie).

Do rzeczy nie do wiary dotrę bez pytania.

(Do Pyladesa)!

Opowiedz, iż w me miejsce zjawiła się łania
I że ją podstawiwszy, wyrwała mnie boża
Artemis, mnie, ofiarę ojcowskiego noża,
Wrzekomo już nieżywą, i precz mnie uniosła
W te kraje... Tych orędzi chcę mieć w tobie posła.

PYLADES.

O jakżeż dla mnie lekką ta przysięga cała,
I ty jakżeś w tej sprawie lekko przysięgała!
Nie będę zatem zwlekał, lecz danych niewieście
Przyrzeczeń dotrzymuję od razu: Oreście,
Przynoszę i do rąk twych oddaję rodzonej
Siostrzycy twojej list mi właśnie doręczony

ORESTES.

Przyjmuję. Jednak pismo spuszczę teraz z oka:
Nie z martwych słów ma radość spłynąć mi głęboka!

Obejmuje Ifigenię.

Najdroższa moja siostro! Choć stropiony, jeszcze
Nie wierzę, przecież czuję przerozkoszne dreszcze,
Zamknąwszy cię w uścisku. Słyszałem tu dziwy!

IFIGENIA.

Dotykasz się kapłanki, dotyk obraźliwy
Dla bóstwa! Szat jej świętych tykać się nie godzi!

ORESTES.

Agamemnona córko, którą ten sam płodzi
Rodziciel, ty rodzona, droga moja siostro!
Od brata nie odwracaj swoich ócz tak ostro!
Miałaś go za zmarłego, a on żyw tu stoi!

IFIGENIA.

Tyś brat mój? Racz zamilknąć! Pełno jest go w mojej
Ojczyźnie, ma go Argos i nauplijskie miasto!

ORESTES.

Nie tam twój brat przebywa, ty biedna niewiasto!

IFIGENIA.

Spartanki Tyndarydy syna wzrok mój szuka.

ORESTES.

Tak jest!.. Pelopsowego synem-ci ja wnuka.

IFIGENIA.

Co mówisz? Czy mi na to dostarczysz dowodu?

ORESTES.

I owszem. Znam niejeden szczegół mego rodu.

IFIGENIA.

Twą rzeczą zatem mówić, słuchać moją będzie.

ORESTES.

Co wiem ja od Elektry, powiem w pierwszym rzędzie.
Czy znasz ty Thyestesa spór i Atreusza?

IFIGENIA.

O jagnię złote gniewem spłonęła ich dusza.

ORESTES.

Wyszyłaś to — pamiętasz? — na pięknej tkaninie.

IFIGENIA.

O luby! Moje serce już z radości ginie!

ORESTES.

A potem drugi obraz — o tym słońca zwrocie?

IFIGENIA.

Tak, obraz na jedwabiu, w cieniutkiej robocie.

ORESTES.

I kąpiel do Aulidy dała-ć rodzicielka.

IFIGENIA.

Tak chce zaślubin świętych uroczystość wielka,

ORESTES.

A ty czyś jej do domu włosów nie posłała?

IFIGENIA.

Pamiątkę dla mojego grobu w miejsce ciała.

ORESTES.

A teraz z tem, com widział na swe oczy, idę:
Pamiętasz w domu ojca Pelopsową dzidę?
Nasz pradziad Ojnomaja włócznią tą zabije
I dziewczę to pisańskie, cną Hippodamiję,
Zdobędzie na małżonkę. Dzida w twej komnacie.

IFIGENIA.

Już dosyć, mój jedyny, mój najdroższy bracie!
Mani cię, Oreście!
W argiwskiem nie ma cię mieście,
Z ojczyzny mej oddalonej
W te dziś przybyłeś strony!

ORESTES.

I ja cię mam, sądzący, że cię między nami
Już nie ma! Rozrzewnienia i radości łzami
Źrenica twa tak samo, jak moja, zroszona!

IFIGENIA.

Rzuciłam cię, rzuciłam, gdy niańki ramiona
Nosiły cię jeszcze w domu!
Młodziutki byłeś, młodziutki!
Komuż nie mówić, komu.
Że tak minęły smutki.
Że taki przypadek szczęśliwy
Takie zgotował mi dziwy!

ORESTES.

Śród nas niechże to szczęście już na zawsze gości!

IFIGENIA.

Niezwykłej doznaję radości,
O przyjaciółki wy moje —

Jak mnie to cieszy! Jak cieszy!
Ale zarazem się boję,
Że on mi w niebieskie przestworze
Z tych rąk mych wymknąć się może!
O Cyklopidów pieleszy!
O wy bez ceny
Rodzinne moje Mykeny!
Dank-ci wam składam niemały,
Żeście mu życie dały,
Żeście go wychowały
Do lat!
Waszą-ci to jest sprawą,
Że mi ocalał brat.
Domu naszego zorze!

ORESTES.

Szczęśliwym z przyrodzenia, dolę-ć nam krwawą
Zgotował los, ma siostro, w naszem życiu człeczem.

IFIGENIA.

Pomnę-ć ja biedna ten czas,
Gdy mieczem
W szyję wymierzył mi raz
W ducha omroczy
Spowity ojciec mój!

ORESTES.

Ach! Jakbym sam był przy tem, widzę to na oczy!

IFIGENIA.

Weselne nie brzmiały
Hejnały,
Nikt nie szedł w tany,
Gdy do Achilla udanej

Wiedli łożnicy niebogę!
Jęk tylko, szlochy i trwogę
I znój
Miałeś u onych ołtarzy
Przy tej ofierze wrażej...

ORESTES.

Ja również nad ojcowskim czynem tym boleję!

IFIGENIA.

Nie ojciec! To ojczyzna!.. O dzieje!
Jedno się z drugiem splata!

ORESTES.

O tak! Omało-ś swego nie zabiła brata
Z dopustu złego ducha!

IFIGENIA.

Co za okrutny cios
Spadłby dziś na cię,
Mój bracie!
Dziwy! przedziwy!
Któż to wysłucha!
Jakżeżby spełnić można
Taki straszliwy
Błąd!
O włos
Śmierćby niezbożna
Spadła na ciebie z mych rąk!
Lecz jaki koniec mąk?
Jaki mnie czeka los?
Jakąż ci mogę
Zgotować drogę,
Którąbyś uszedł stąd

Do naszych argiwskich łanów,
Zanim się w krwi twej kałuży
Miecz mój zanurzy?
Zastanów się, serce, zastanów!
Czy lepiej wybrać ląd,
Poniechać nawy
I pieszo dzikie przebiegnąć dzierżawy
I nie narazić się na śmierć? Bo juści
Statek nie łatwo ta cieśnina puści,
Śród czarnych zamknięta skał!
Biedna ja, biedna!
Któż mnie z tych trwóg,
Człowiek czy Bóg,
Wybawi —
Któż będzie litość miał?
Któż najłaskawiej
Ratunek dla nas wyjedna?
Któż nas orali
Z tej nieszczęść fali,
Nas dwojga,
Domu Atrydów ostatki?!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaiste! trzeba przyznać, iż cud to jest rzadki,
Co słyszą i co widzą me oczy patrzące.

PYLADES.

Rzecz słuszna, Orestesie, jeśli po rozłące
Człek komuś drogi w drogie rzuca się ramiona.
Czas jednak i pomyśleć, jak się też dokona
Ratunek nasz, jak, widząc, że nam świeci gwiazda
Zbawienia, z ohydnego wydostać się gniazda.

Człek mądry szczęściu z drogi nie schodzi, czas chwyta
Dogodny i o inną przyjemność nie pyta.

ORESTES.

Twe słowa sprawiedliwe. Przecież, ja w to wierzę,
Los wszystko razem z nami obmyśli. Kto szczerze
Do rzeczy się zabiera, tego Pan Bóg wspiera.

IFIGENIA.

Nie wstrzymasz mnie, nie zmusisz mnie do tego, wiera!,
Iżbym się nie spytała wprzódy, co się dzieje
Z tak drogą mi Elektrą? Jakież jej koleje?

ORESTES.

W małżeństwie z tym o, tutaj żyje, jest szczęśliwa.

IFIGENIA.

A kim on? Kto mu ojcem? Jaka jego niwa?

ORESTES.

Król Strofios jest mu ojcem, władca nad Fokami.

IFIGENIA.

Po córce Atreusza wnuk, więc krewny z nami.

ORESTES.

Cioteczny brat i druh mój śród największej biedy.

IFIGENIA.

Gdy ojciec mnie zabijał, jeszcze nie żył wtedy.

ORESTES.

Nie! Strofios długie czasy nie miał żadnych dzieci.

IFIGENIA (podając rękę Pyladesowi).

Małżonku mojej siostry, niech ci szczęście świeci.

ORESTES.

Nie tylko mój to krewniak, ten zbawiciel rzadki!

IFIGENIA.

Jak mogłeś tak się targnąć ach! na życie matki?!

ORESTES.

Nie mówmy o tem! Ojca pomścił syn jedyny.

IFIGENIA.

A ona go też z jakiej zabiła przyczyny?

ORESTES.

Daj spokój naszej matce! Sprawa nie wesoła.

IFIGENIA.

Już milczę. A czy Argos ciebie królem woła?

ORESTES.

Menelej tam panuje. Jam tułacz! Wędrowiec!

IFIGENIA.

Czy dom twój skołatany zdeptał stryj? odpowiedz!

ORESTES.

Erynje mnie wygnały z mej ziemi-macierzy.

IFIGENIA.

Dla tegoś, tak mówiono, szalał u wybrzeży.

ORESTES.

Nie pierwszy raz widziano, jakie życie pędzę.

IFIGENIA.

Za matki cię morderstwo ścigają te jędze.

ORESTES.

Ach! jak mnie napadają paszczęki krwawemi!

IFIGENIA.

A czemu skierowałeś krok swój do tej ziemi?

ORESTES.

Przybyłem z posłuszeństwa dla wyroczni Feba.

IFIGENIA.

Co czynić masz? Mów, jeśli milczeć ci nie trzeba.

ORESTES.

Opowiem, choć stąd bolu zacznie mi się wiele:
Gdy czyn mi się nawinął — o czem się ośmielę
Zamilknąć —, popełniony na matce, w te pędy
Wypędzon przez Erynje, tędy i owędy
Tułałem się po świecie, otrzymując razy,
Aże mi Loksyasza zleciły rozkazy
Do grodu pójść Atheny i tam się nareście
Przed sądy bezimiennych stawić bogiń. W mieście
Tem bowiem jest trybunał, który Zeus nakazał
Przed laty dla Aresa, gdy ten krwią się zmazał.
Gdym przybył tam, nasamprzód nikt z przyjaciół grona
Nie raczył mnie ugościć, gdyż znienawidzona
Jest dusza ma przez bogów. Inni, co się przecie
Wstydzili, ustawiali stół mi przy bankiecie
Osobno, choć pod jednym żyli dachem ze mną.
Milcząc jedli i pili, że mi nieprzyjemną
Stawała się biesiada, więc też oniemiały
Począłem się zdaleka trzymać od tej całej
Zabawy, gdzie osobno krążyły kielichy,
Gdzie każdy na swą rękę się weselił. Cichy,
Nie miałem snać odwagi łajać gospodarzy,
Udając, że nie widzę, co się wkoło warzy,
Bolejąc tylko strasznie, żem zabójcą matki.

Dziś słyszę, że te moje okrutne wypadki
Początek dały świętu w tym ateńskim grodzie,
Że powstał zwyczaj ludu, na moim powodzie
Oparty, by krużami czcić Palladę boską.
Na wzgórze Aresowe gdym przybył, swą troską
Przybity, kiedym w sądzie siadł na jednej ławie —
Albowiem drugą ławkę zajęła w mej sprawie
Z Erynyj najsędziwsza —, kiedym swą obronę
Wygłosił i usłyszał zbrodnie zarzucone,
Ratunkiem mi świadectwo było Fojbosowe.
Athene rozstrzygnęła, tak, głosów połowę
Swym głosem przeważywszy. Wolny więc wychodzę
Ze sądu gardłowego, aby znów być w drodze
Gdy bowiem część Erynyj, kontenta z wyroku.
Pragnęła mieć świątynię tuż u sądu boku,
To drugie zasię jędze którym ono prawo
Nie było w smak, poczęły mnie znów ścigać krwawo.
Na wszystkie pędząc strony, aż ja, przed świątynię
Fojbosa przypędziwszy, straszny ślub uczynię,
Leżący i poszczący u jej stóp że w porę,
Gdy Bóg mnie nie ocali, ja sobie odbiorę
To życie — Bóg, co tak mnie wyniszczył... I Boga
Naonczas głos usłyszę: z złotego trójnoga
Rozkazał mi się Fojbos udać do tej ziemi.
Zesłany z nieba obraz dłońmi wziąć własnemi
I zanieść w podarunku Atenom. Widząca,
Gdzie czeka mnie zbawienie, niech mnie twa gorąca
Siostrzana wesprze miłość!.. Tej-że samej chwili,
Gdy obraz w moich ręku, my się ocalili:
Szaleństwa się pozbędę i w wielowiosłowej
Zawiozę ciebie łodzi do Myken. Osnowy
Tych próśb mych słuchaj, siostro najdroższa, coprędzej

Ocalaj dom ojcowski, gdyż w ostatniej nędzy
Pelopsa szczeźnie plemię. Stracony ratunek,
Jeżeli tu zostanie bóstwa wizerunek.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Płomienny gniew się w sercu demonów przewala
Przeciwko nieszczęsnemu nasieniu Tantala!

IFIGENIA.

Nim jeszcze tu przybyłeś, jam już dawno o tem
Myślała, jakby Argos zobaczyć z powrotem
I ciebie, mego brata! Tak, jak ty, mój luby,
Chcę ponieść wszystkie trudy, ażeby od zguby
Ocalić dom ojcowski, strasznie skołatany,
Nie krzywa mu bynajmniej, że mi takie rany
Zadawał!.. Tak, niezwykłe to-ci będą cuda,
Jeżeli nam się wszystko jak najlepiej uda,
Jeżeli mnie i posąg w pięknosternej łodzi
Uwieziesz stąd... Jeżeli jednak się nie zgodni
Mój los, ja umrę chętnie, ty zasię, szczęśliwie
Sprawiwszy się ze wszystkiem, staniesz wnet na niwie
Ojczystej. W ten się sposób ma ręka uchroni
Od krwi twojej wylania i dom wyrwie z toni,
Nasz ród, który tak ginie. Lecz w tej sprawie mojej
To jedno li mnie trwoży, jedno niepokoi,
Jak bóstwo ja ubiegnę, jak ja władcę zdurzę,
Gdy ujrzy okradzione z posągu podnóże?
Jak wtedy ujść nam śmierci? Jakie znaleść słowa,
By módz się uniewinnić? Jednak jam gotowa
Śmierć ponieść, niż poniechać czynu, co cię, bracie,
Ma zbawić. Dom narzeka li po męża stracie,
Kobieta mało znaczy...

ORESTES.

Już ja być nie mogę
Mordercą twym i matki! Jedną li mam drogę,
Chcę żyć lub umrzeć z tobą, tak, jak ty chcesz ze mną.
Jeżeli ta ma praca nie będzie daremną,
Jeżeli ujdę cały, to stąd wyprowadzę
I ciebie, albo zstąpię do grobu. Lecz radzę,
Posłuchaj mego zdania: Juścić Artemidzie
Na przekór ten nasz zamiar chyba że nie idzie,
Bo na cóżby mi kazał Loksyasz do grodu
Pallady ponieść obraz? Z jakiego powodu
Pozwoliłby mi patrzeć dzisiaj w twe oblicze?
To wszystko zestawiwszy, ja na powrót liczę.

IFIGENIA.

O, gdybyś dał nam życie zachować, ty Boże,
I zamiar nasz osiągnąć! Lecz o to, być może,
Rozbije się nasz powrót. Rozwaga wskazana!

ORESTES.

A czybyśmy nie mogli usunąć tyrana?

IFIGENIA.

Ty, przybysz, chciałbyś zabić tubylca?! O rety!

ORESTES.

Jeżeli to nas zbawi, czyn wart jest podniety.

IFIGENIA.

Pochwały-ś wart, ma ręka tego nie uczyni.

ORESTES.

Co? Gdybyś mnie tak w swojej ukryła świątyni?

IFIGENIA.

Ażeby się ocalić śród nocnych ciemności?

ORESTES.

Podstępna noc, zaś prawdzie światło drogę prości.]

IFIGENIA.

Uwagi nie ujdziemy, w świątyni są straże.

ORESTES.

A zatem zginęliśmy!.. Na cóż się odważę?

IFIGENIA.

Mam pomysł osobliwy, będzie zeń pożytek.

ORESTES.

O, jaki? Wyjawże go! Jestem ciekaw wszytek!

IFIGENIA.

Za fortel doskonały twój szał mi posłuży.

ORESTES.

Kobiety do forteli mają talent duży!

IFIGENIA.

Przybyłeś, powiem, z Argos, zabójca swej matki.

ORESTES.

Korzystaj z mej niedoli, jeśli zysk stąd gładki,

IFIGENIA.

Że ciebie ofiarować bóstwu nie przystoi.

ORESTES.

Dla czego? Choć domyślam się przyczyny twojej.

IFIGENIA.

Żeś zmazań krwią, ja czyste składam li ofiary.

ORESTES.

Jak obraz dostaniemy, by uniknąć kary? —

IFIGENIA.

Że przeto wodą morską odkazić cię trzeba.

ORESTES.

Raz jeszcze: a cóż obraz, żądany przez Feba? —

IFIGENIA.

Żeś dotknął się obrazu, więc i ten obmyję.

ORESTES.

Czy tam, gdzie fala morska płaską wydmę kryje[5]?

IFIGENIA.

Nie! Tam, gdzie łódź twą lniane przytrzymują sznury.

ORESTES.

Czy obraz ty zaniesiesz, czy człek inny który?

IFIGENIA.

Ja! Tylko mnie jest wolno dotykać świętości!

ORESTES.

A rola Pyladesa, co tu ze mną gości?

IFIGENIA.

Krwi krople i na jego dłoniach, rzeknę, siedzą.

ORESTES.

Bez księcia chcesz to czynić, czy za jego wiedzą?

IFIGENIA.

Przekonam go, nie uda nam się nic ukradkiem.

ORESTES.

Więc dalej! My jesteśmy gotowi z swym statkiem.

IFIGENIA.

O resztę ty miej pieczę w tej robocie całej.

ORESTES.

Jednego jeszcze trzeba: aby te milczały!
Więc zanieś do nich prośbę, dobitnemi słowy
Przekonaj je, wszak serca wzruszać białogłowy
Umieją. Wszystko inne dobrze się potoczy.

IFIGENIA.

Najdroższe me niewiasty, ku wam ja swe oczy
Kieruję, od was bowiem ma dola zależy:
Czy będę dziś szczęśliwą, czy też do rubieży
Ojczystych już nie dotrę i brata i siostrę
Utracę. Lecz nim całą swą prośbę rozpostrę
Przed wami, powiem naprzód: juści, niewiastami
Jesteśmy, życzliwemi sobie; między nami
Jest wspólność, gdy nam z wspólnych potrzeba się znoi
Ratować. Przeto milczcie i pomocy swojej
Nie skąpcie nam w ucieczce... Pięknym jest przymiotem
Milczenie! Patrz! Nas troje myśli tylko o tem —
Nas troje, jedną wspólną powiązanych dolą —,
Czy wrócim do ojczyzny, czy umrzem. Pozwolą
Bogowie ujść stąd cało, uczynię i ciebie
Wspólnicą tego szczęścia, byś mogła na glebie
Helleńskiej znowu spocząć... Więc na twą prawicę
Zaklinam cię i twoją, na twe i twe lice,
Na twe i twe kolana, na wszystko, co macie
W swym domu najdroższego, [na ojca postacie
I matki i na dziatwę, jeśli wam się chowa:]
Cóż na to? Któraż, mówcie, milczeć jest gotowa
A która nie? Powiedzcie! Boć jeśli nie chcecie,
I mnie i mego brata nie ma już na świecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Otuchy, droga pani! Ratuj się! Co do mnie,
Milczeniem ja to wszystko pokryję przytomnie,
Jak żądasz. Zeus wszechmocny niech mi świadkiem będzie!

IFIGENIA.

Błogosławieństwo na was za takie orędzie!

(Do Oresta i Pyladesa).

Wy teraz do świątyni krok skierujcie skory,
Albowiem król tej ziemi zjawi się tej pory,
By zbadać, czy ofiara obcych już spełniona.
O święta! Raz już z rąk twych przyszła mi obrona,
Gdyż z ojca dzieciobójczych rąk mnie wybawiła
W aulidzkim onym porcie! Niechże mnie twa siła
I dzisiaj też ocali wraz z tymi! Jeżeli
Nie zechcesz, tak się stanie, że ten świat obdzieli
Fojbosa mianem kłamcy! Więc raczże łaskawie
Z tych krajów barbarzyńskich na naszej się nawie
Do Aten dzisiaj udać... Gdy gród cię szczęśliwy
Przyzywa, nie dla ciebie cudzoziemskie niwy!

CHÓR.

O zimorodku, co swe żale
Tam, na nadmorskiej głosisz skale —
Świadomym pieśń świadomą nucisz.
Że po małżonku tak się smucisz:
Jęk mój z radością twą się brata,
Chociaż nie ptaszka ja skrzydlata.
Tęsknota ma ku Grecji idzie,
Tam ku tej świętej[6] Artemidzie,

Co u cyntyjskich głazów złomu
Pośród świętego mieszka domu,
K’bóstwu, co schroń ma swą radosną.
Gdzie miękkowłose palmy rosną,
Gdzie smukły wawrzyn w górę pnie się,
Tam, gdzie w oliwek świętym lesie
W bolach zrodziła ją Latona,
Nad wodą stawu, co, zwichrzona.
Fale w krąg toczy — gdzie łabędzie
Muzom swe śpiewne ślą orędzie.

*

O wy rzęsiste łez tych zdroje,
Co na policzki padły moje,
Kiedy nieszczęsna ja niewiasta,
Ze zdobytego wzięta miasta,
Musiałam pośród tłuszczy wrażej
Tych kopijników, tych wioślarzy,
Na cudzoziemskiej płynąć łodzi
I, czy mi szkodzi, czy nie szkodzi
Na wagę złota zaprzedana,
Żyć tu, u obcej ziemi pana.
Gorzka mnie tutaj służba trudzi
U tej bogini, która ludzi
Zabija greckich[7] — ja przy córze
Agamemnona tutaj służę,
Przy jej ofiarach. Człek w niedoli
Chowan mniej czuje, co go boli,

Niż ten, co szczęścia zaznał w świecie,
A teraz brzemię klęsk go gniecie...

∗                    ∗

Teraz argiwski statek, pani,
Do twej ojczystej cię przystani
Precz już poniesie! U wybrzeży
Pięćdziesiąt wioseł w takt uderzy,
Porwie cię morski wał!
Wraz im zawtórzą dźwięczne tony —
Będzie je woskiem flet spojony
Sielskiemu Panowi słał
Śród drogi —
Będzie je dźwięcznie słał
Wróżbita Fojbos hymn ci błogi
Na siedmiostrunej grając lirze,
Rychło cię wwiedzie po tym wirze,
Po tych nieszczęściach, do tej żyznej,
Do tej ateńskiej twej ojczyzny.
Mnie zostawiwszy, sama w łodzi
Pomkniesz po szumnej fal powodzi,
Po tej przestrzeni fal!
Na wiatr, co szczęśnie cię przynagli,
Rozwiniesz płótna swoich żagli
Nad dziobem statku i na przodzie! —
Skrzydła, co w ruch wprawiają łodzie,
I pomkniesz, pomkniesz w dal!

*

Chciałabym dążyć ach! bez końca
Płomienistego torem słońca!
Chciałabym, wzbiwszy się do lotu,
Szybować hen! już bez powrotu

Ponad ojczysty chram!
Dopiero tam, gdzie ojców mienie,
Dopiero tam, ach! tam
Dałabym skrzydłom wypocznienie!
Chciałabym w pląs tam pójść jak wtedy,
Gdym się, nie czając żadnej biedy,
Szczęsnych zaślubin żywiąc wolę,
W zbożnem rówieśnic moich kole,
Przy rodzicielki mojej boku
Do tanecznego rwała skoku —
Płoń się, radości, płoń!
O! Z Gracyami szłam w zawody,
Aże na kształty mej urody
Spływały włosów bujne sploty,
Strojne w przepaski i klejnoty,
Na moich sukien strój wspaniały
Przebujne włosy mi spływały,
Ocieniające skroń!..

Od strony miasta nadchodzi
THOAS.

Helleńska gdzie niewiasta, odźwierna świątyni?
Ofiary poświęcone? Czy się wszystko czyni.
Jak trzeba? W świętym ogniu palą się już ciała?

Ifigenia wychodzi z świątyni, niosąc posąg Artemidy.
PRZODOWNICA CHÓRU.

Jest oto!.. Ona-ć powie, co za rzecz się stała.

THOAS (idąc na przeciw)

Agamemnona córko! Czemu obraz boży
Unosisz, z niewzruszonych zdjąwszy go podnoży?

IFIGENIA.

Nie ruszaj się z przedsionka w świątynne wierzeje:

THOAS.

A cóż tam, Ifigenio, nowego się dzieje?

IFIGENIA.

Wstyd! Hańba! Wzgląd na świętość wyciska te słowa!

THOAS.

Zaczynasz osobliwie! Cóż za sprawa nowa?

IFIGENIA.

Ofiary pochwycone, nie są czyste, panie!

THOAS.

Twój domysł, czy kto zwrócił ci uwagę na nie?

IFIGENIA.

Odwrócił się nasz posąg plecami swojemi.

THOAS.

Sam przez się, czy sprawiło to trzęsienie ziemi?

IFIGENIA.

Sam przez się i do tego nawet zamknął oczy.

THOAS.

Czy może na przybyszów tak się gniewnie boczy?

IFIGENIA.

Tak jest! Ich grzechów mocy nie łatwo kto zmierzy.

THOAS.

Zabili kogo z naszych u morskich wybrzeży?

IFIGENIA.

Nie! W domu, nim tu przyszli, mordem się skalali.

THOAS.

A jakim? Ciekaw jestem! Mów dalej! Mów dalej!

IFIGENIA.

Miecz wspólnie w rodzicielki utopili łonie.

THOAS.

Człek dziki nie zrobiłby tego. Apollonie!

IFIGENIA.

Ścigani są, wypchnięci ze wszystkiej Hellady.

THOAS.

Stąd posąg za świątynne wynosisz posady?

IFIGENIA.

Od zmazy chcę go ustrzedz na powietrzu ninie.

THOAS.

A jak się dowiedziałaś o przybyszów winie.

IFIGENIA.

Gdy posąg się odwrócił, śledziłam tej chwili.

THOAS.

Krok słuszny! Dobrze, widać, Grecy cię kształcili!

IFIGENIA.

Na lep mnie chciano schwycić najsłodszą ponętą.

THOAS.

Czy jaką miłą wieścią, z twego Argos wziętą?

IFIGENIA.

Że Orest, brat mój, żyje szczęśliw śród swych włości.

THOAS.

Chcą, byś ich ocaliła za te wiadomości?

IFIGENIA.

I że i ojcu memu służy szczęścia siła.

THOAS.

Kapłanki obowiązkiem tyś się wymówiła?

IFIGENIA.

Że gardzę, rzekłam. Grecją sprawczynią mej zguby.

THOAS.

Więc jakiej wobec obcych chwycimy się próby?

IFIGENIA.

Zachować dawny zwyczaj konieczność wskazuje.

THOAS.

Więc woda gdzie święcona? Gdzie miecz na te zbóje?

IFIGENIA.

Wprzód muszę ich oczyścić we świętej kąpieli.

THOAS.

Zdrojowa czy też morska z grzechu ich wybieli?

IFIGENIA.

Nie! Wszystkie ludzkie winy morska fala maże.

THOAS.

Więc pójdą tem czyściejsi przed boskie ołtarze.

IFIGENIA.

Tem godniej swą powinność spełni moje ramię.

THOAS.

Wszak tuż się przed świątynią bałwan morski łamie?

IFIGENIA.

Samotni mi potrzeba — i dla innej sprawy.

THOAS.

Co chcesz, to rób! Tajemnic nie jestem ciekawy.

IFIGENIA.

Bogini wizerunek też oczyścić mamy.

THOAS.

Zapewne — z tej niegodnej matkobójstwa plamy,

IFIGENIA.

Inaczej nie byłabym go z podstawy zdjęła.

THOAS.

Pobożność i przezorność potrzebne do dzieła.

IFIGENIA.

A ty wiesz-li, co masz czynić?

THOAS.

Ty mnie poucz w sprawie tej!

IFIGENIA.

Wierność Grekom jest nieznana —

THOAS.

Więc ich związać! Służba! hej!

IFIGENIA.

Przyprowadzić tu przybyszów!

THOAS.

Stań się według twoich słów!

IFIGENIA.

Głowy nakryć im zasłoną!

THOAS.

Zwołam ich ze wszystkich stron.

IFIGENIA.

W gród jednego racz też wysłać, aby rzekł —

THOAS.

Co rzec ma on?

IFIGENIA.

Niech zostaną wszyscy w domu...

THOAS.

By nie spotkać się ze złem?

IFIGENIA.

Widok taki zapowietrza!

THOAS (do jednego z sług).

Idź i ogłoś! (do Ifig.) Wiem to, wiem!

IFIGENIA.

Głównie z pośród przyjaciołów...

THOAS.

Do mnie pijesz, gościu nasz?

IFIGENIA.

Nie powinien nikt to wiedzieć  —  —

THOAS.

Troskliwie o miasto dbasz.

IFIGENIA.

Ty zostaniesz przy świątyni —

THOAS.

I cóż, powiedz, czynić mam?

IFIGENIA.

Ogniem boży dom odczyścisz —

THOAS.

By był cny, gdy wrócisz k’nam.

IFIGENIA.

A gdy wyjdą cudzoziemcy —

THOAS.

Jakiż mi uczynić krok?

IFIGENIA.

Oczy sobie zasłoń płaszczem —

THOAS.

By się mój nie skaził wzrok?

IFIGENIA.

Gdybym dłużej zabawiła —

THOAS.

Jaki czas to może trwać?

IFIGENIA.

Nie dziw-że się  —  —

THOAS.

Z swym obrzędem radź-że sobie, jak chcesz, radź!

IFIGENIA.

Oby mi się obrzęd udał —

THOAS.

I co do mnie, wspieraj Bóg!

IFIGENIA.

Cudzoziemcy już wychodzą za świątynny, widzę, próg!
Sprzęty boże i jagnięta już za niemi niosą wraz,
Aby mordem mord zmyć krwawy. Wszystko, co mi jest w ten czas

Odkażania tak niezbędne, ten pochodni jasny blask —
I com w sprawie tych przybyszów przykazała, aby łask
Znów dostąpić utraconych, wszystko jest już... Więc do rzesz
Tego miasta ja się zwracam: Strzeż się, wszelki człeku, strzeż,
Byś zakały nie zachwycił! Przed zakałą ty się trwóż.
Ty, coś bóstwu dłoń poświęcił jako cny świątynny stróż,
I ty, mówię, co małżeński chcesz zawierać święty ślub,
I ty, która chodzisz w ciąży, zgub-że mi się z drogi, zgub!
Córko Zeusa i Latony, jeśli ja ten zmyję mord,
Jeśli złożę, jak potrzeba, cną ofiarę, juścić port
W oczyszczonej tej świątyni znajdziesz, Pani, a zaś nam
Szczęście błyśnie. Cóż ja więcej, kromie tego, mówić mam?
Wszystko inne bogom zwierzam, co na wszystko mają wzrok,
A i tobie, Pani święta: Prowadź-że mój każdy krok!

Oddala się w stronę morza.
CHÓR.

O synu Latony wdały,
Złocistowłosy
Mistrzu na lutni!
Z delijskiej niwy,
Gdzie taka żyzność jest wielka,
W owocne spowita rosy,
Uniosła cię rodzicielka —
Ciebie i tę, co z cięciwy
Jaknajrozrzutniej
Rada niechybne puszcza strzały:
Poprzez rozlewne to morze,
Położne, święte porzuciwszy łoże,
Z morskiej cię skały
Uniosła onego czasu
Na szczyt Parnasu,
Gdzie huczny rozbrzmiewa śpiew,

Gdzie Dyonizos pośród swojej rzeszy
Bachijskim pląsem się cieszy,
Gdzie w cieniu gęstych, wawrzynowych drzew
Pstrokaty, ognisty smok,
Okrutny potwór Ziemi,
Wyroczni Ziemi strzegł!..
Jeszcześ dziecięcy miał wiek,
Jeszcześ, słoneczny ty panie,
W zaczątku swoich lat,
Na matki harcował kolanie,
Gdyś już strzałami swemi
Przelał potwora krew
I już niezwłocznie,
Ażeby boskie wygłaszać wyrocznie.
Na złotym trójnogu siadł.
W natchnień koronie
Na nieomylnem siadłeś tronie
I oto wyroki boże
Z niedostępnego siedziska
Warga twa ciska,
Ludziom śmiertelnym przepowiednie czyni
Z pośrodka ziemi, z świątyni,
Tam, gdzie strumienie swoje
Kastalskie toczą zdroje.

*

I ziemia, skoro spostrzeże,
Jako jej córę,
Temidę boską,
Ów syn Latony
Wróżbnego pozbawił kościoła,
Od razu jej wnętrze ponure
Senne widzenia wywoła,

Ażeby człowiek, trapiony
Przyszłości troską,
Gdy się na mroczne rzuci leże[8],
Pewne otrzymał orędzie
O tem, co było, i o tem, co będzie.
Tak więc odbierze
Fojbowi zaszczyt wieszczenia:
Gniew ją rozpienia
O córki rodzonej cześć!
I oto, z chwały odarty proroczej,
Książę Apollo skoczy
Zwinnemi stopy na Olimp, by wnieść
Prośbę do Zeusa: W lot
Drobnemi ujmie rączęty
Rodzica święty tron,
Prosząc, by chronił mu On
Pityjski jego przybytek,
Zgasił bogini złość
I zewsząd widziadeł rój wszytek
Przepędził, gniewem zdjęty.
I Zeus, tę słysząc wieść,
Wraz się zaśmieje,
Że na te chłopiec wchodzi już koleje,
Że tak w honory chce rość,
Głową mu skinie
I w tej-że samej w lot godzinie
Ukróci sny w ich pędzie,
Proroczej pozbawi mocy

Widziadła nocy,
Wieszczenia Fojba powróci do chwały.
Którą już postradały,
W Iron jego wiarę zbudzi
W Sercu wszelakich ludzi...

Od strony morza jawi się
GONIEC.

Świątynni furtyanie, ołtarzy stróżowie!
Gdzie Thoas, pan tej ziemi, niechże mi kto powie,
Niech drzwi, mocno zawarte, co tchu mi otworzy
I króla mi wywoła z tej świątyni bożej!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co stało się? Mów, jeśli pełnić masz zadanie.

GONIEC.

Już nie ma ich, uciekli precz ci dwaj młodzianie!
Agamemnona córka na morskie odmęty
Popchnęła ich! Zabrali także obraz święty
I razem odpłynęli w buchcie greckiej łodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie może być! A władca, o którego chodzi,
Gdzieś wyszedł, już świątynne opuścił wierzeje.

GONIEC.

Lecz dokąd? Donieść trzeba o tem, co się dzieje.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie wiemy. Pospiesz za nim, byś, gdziekolwiek będzie,
Mógł zanieść mu w te tropy to swoje orędzie.

GONIEC.

Popatrzcie! Jakże ufać może kto niewieście!
Zapewne i wy również winne w tem jesteście!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szalonyś! Na przybyszach tych cóż nam zależy?
Lecz czemu się nie kwapisz do królewskich dźwierzy?

GONIEC.

Nie prędzej, aż mi ci tam wyjawią dokładnie,
Gdzie król jest, gdzie go moja wiadomość dopadnie.

Stukając do drzwi

Hej! rygle mi odsuńcie! Do was się tej chwili
Ja zwracam, byście króla wraz powiadomili,
Że jestem tu u bramy! Nowe jest nieszczęście!

THOAS (we drzwiach otwartych).

Któż wrzeszczy tak straszliwie? Czyje walą pięście
W bożego domu bramy? Któż spokój narusza?

GONIEC.

Skłamały! Ha! skłamały! (wskazując na Przodownicę chóru) Rzekła mi ta dusza
Że ciebie nie ma tutaj, a tyś jest tu, książę.

THOAS.

A jakiż cel, zysk jaki z tem się dla nich wiąże?

GONIEC.

Opowiem ci to później. Teraz, jaka szkoda
Spotkała nas, posłuchaj. Ta dziewica młoda,
Kapłanka Ifigenia, uszła precz tą dobą
Do spółki z przybyszami, zabrawszy ze sobą
I ten nasz obraz święty!.. Chytre oczyszczenie!

THOAS.

A cóż ją tak opęta? Cóż nią tak pożenie?

GONIEC.

Ratuje Orestesa! Taka jest przyczyna!

THOAS.

Którego? Czyżby córki Tyndarowej syna?

GONIEC.

Co paść miał na ołtarzu, nieb ofiara zbożna.

THOAS.

To cud jest! Bo inaczej jak to nazwać można?!

GONIEC.

Nie o tem myśl, lecz słuchaj, co ci tu wyłożę,
A wszystko rozważywszy, bacz, jakby na morze
Pogonie zaraz wysłać, co dościgną zbiegów.

THOAS.

Rzecz słuszna! Nie tak bardzo odbili od brzegów
I nie tak bliski cel ich, by uszli mej włóczni.

GONIEC.

Nad morze gdyśmy przyszli, my, twoi poruczni,
Mający rozkaz trzymać tych przybyszów pęta,
Gdy w miejscu stanęliśmy ukrytem, gdzie, wzięta
Z Hellady, łódź Oresta czekała, tej chwili
Zleciła nam kapłanka, byśmy ustąpili
Gdzieś na bok, jako niby, mówiła, niezwłocznie
Kadzenie i czyszczenie tajemne rozpocznie.
I, z rąk nam odebrawszy przybyszów kajdany,
Szła sama w trop za nimi. Nieco podejrzany
Wydawał się twym sługom krok ten, lecz nareście
Podobał się nam, królu!.. Po chwili niewieście
Usłyszeliśmy krzyki. Aby nam się zdało,
Że niby jakieś sprawia obrzędy, niemało

Poczęła pohutnywać, piać nieznane pienia,
Zaklęcia czarodziejskie głosić, do czyszczenia,
Do krwi zmazania ponoć potrzebne. I długi
Na miejscu przeczekawszy czas, jęli twe sługi
Obawiać się, że mogli cudzoziemcy oni,
Z pęt przecież uwolnieni, ujść po morskiej toni,
Niewiastę wprzód zabiwszy. Że nam jednak trwoga
Wzbraniała być świadkami obrzędu, więc noga
Nie ruszy się nam z miejsca, ostatecznie przecie
Uchwaliliśmy pójść tam, choćby tej kobiecie
I onym dwom przybyszom na przekór. I nawę
Helleńską ujrzeliśmy, snać już na przeprawę
Przez morze czekającą: na ławach zasiadło
Wioślarzy pięćdziesięciu, a tam, gdzie jest radło
Sterowe, dwaj młodzieńcy stali niezwiązani.
Żerdziami tu wstrzymują przód na fal otchłani.
Kotwice tu wieszają na drągach, drabiny
Tam inni znowu plotą z postronków i liny
Przez ręce przepuszczając, obcym je podają
Do morza. I my, widząc, co się z oną zgrają
Tam działo, jakie chytre żywiła zamysły,
Od razu dopadliśmy cudzoziemców: prysły
Wszelakie juści względy —, chwyciliśmy sznury.
Pragnący ster i wiosła ściągnąć z statku góry,
A z ust nam wybiegały słowa: »Jakie prawo
Przygnało was tu do nas, aby tak jaskrawo
Zabierać nam kapłankę i ten obraz święty?
Kto jesteś ty, co chcesz ją przez morskie odmęty
Z tej naszej uwieść ziemi?« A na to on powie:
»Agamemnona syn ja, wiedzcie to, ludkowie,
Orestes, brat jej! Siostrę-m znalazł zaginioną
I wiozę ją do domu!« Myśmy przecież oną

Przybyszkę mocno w rękach trzymali, do ciebie
Chcąc gwałtem ją sprowadzić. Ale tej potrzebie
Stanęły w poprzek straszne policzki, którymi
Zaczęto nas obdarzać. Prano nas w olbrzymi,
Okrutny, mówię, sposób. Nikt z nich nie miał miecza
I myśmy też nie mieli, więc ta dzicz nieczłecza
Prażyła nas pięściami. Ci młodzi junacy
To w pierś, to w bok nas walą, żeśmy się w tej pracy
Znużyli ponad siły. W tak okrutny sposób
Nacechowani przez nich — jedne z naszych osób
Na głowie miały pręgi, inne znowu oczy
Podbite — uciekliśmy na wzgórze: na zboczy
Zająwszy stanowisko, walczym już ostrożniej,
Rzucając kamieniami. Ale ci bezbożni
Łucznicy, co na rufie onej łodzi stali,
Strzałami nam dopiekli i odparli dalej.
Tymczasem bałwan rzucił statkiem o wybrzeże,
Omało nie rozbiwszy go, więc Orest bierze
Na lewe ramię siostrę i, brocząc po wodzie,
Dopadłszy po drabinie pomostu, na spodzie,
Na rufie statku siostrę umieści, z nią razem
I obraz córki Zeusa, spadły z nieb. Rozkazem
Rozbrzmiało wnętrze łodzi: »Helleńscy żeglarze
Do wioseł! Głąb zabielić! Czegośmy, te wraże
Przebywszy Symplegady, tak żarnie szukali,
Płynący po tej morskiej, niegościnnej fali,
To mamy już!« O głębię uderzyły wiosła
Śród krzyków — taka radość u żeglarzy rosła!
Dopóki jeszcze w porcie, łódź naprzód pobieży,
Lecz skoro minie ujście, zdala od wybrzeży,
Gwałtowny zadął wicher i statek, wprawiony
Rudlami w bieg polotny, zawróci do strony

Lądowej. Ci się bronią, łamią się z falami,
Lecz fale rwą ich okręt w tył. I wraz nad nami
Wystrzelił głos: to córka Agamemnonowa
Poczęła na okręcie modlić się w te słowa:
»Latony córko! Pomóż mnie, kapłance twojej!
Z tej ziemi barbarzyńskiej ponieś ku ostoi
Helleńskiej i mój podstęp przebacz mi obłudny!
I ty swojego brata kochasz, więc nie trudny
Będzie dla ciebie wybór: Zrozumiesz, że mogę
I ja też kochać brata mojego!« Na drogę
Jej modłów i żeglarze weszli: zanucili
Hymn głośny i rękawy zakasawszy, w chwili
Tej samej ramionami gołemi objęli
Swe wiosła. Ale łódź ich parła śród topieli
Z coraz to większą mocą ku skałom nadbrzeża.
Niejeden, widać było, bronić się zamierza —
Do morza jeden skacze, liny za brzeg statku
Z postronków rzuca pętle. I w tym mnie wypadku
Wysłano tu do ciebie, królu, byś miał wieści
O wszystkiem, co się stało. Radzę więc twej cześci
Wziąć pęta i powrozy: Pókąd fala dyszy,
Ratunku juści nie ma dla onych przybyszy.
Niechętny Pelopidom Bóg, co dzierży tonie,
Poseidon, nie poprzestał snać o Ilionie
Wciąż myśleć i snać wyda tobie i ludowi
Agamemnona syna! Niechże go więc złowi
Nasz władca, razem z siostrą, co, mordu w Aulidzie
Niepomna, z taką zdradą na boginię idzie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O biedna Ifigenio! Umrzecie oboje,
I ty i brat, gdy król was schwyci w ręce swoje!

THOAS.

Hej! ziemi tej dalekiej wszyscy wy mieszkańce!
Wędzidła koniom w pyski i na lądu krańce
Popędzić, by rozbity schwycić statek grecki
I pojmać z bożą mocą podły ród zdradziecki!
Wam zasię szybkolotne trzeba spuścić łódki,
Ażeby, pochwyciwszy te nędzne wyrzutki
Na morzu czy na lądzie, z urwistej ich skały
Postrącać lub wbić na pal!.. Wy, coście wiedziały,
Niewiasty, o tym niecnym ucieczki zamiarze,
Zbyt nagli mnie ta sprawa, później was ukarzę.

W górze jawi się
ATENA.

Dokąd, dokąd gotujesz tę pogoń, Thoasie?
Wysłuchaj, co ci mówi Atena w tym czasie:
Zapędy te wojenne powstrzymaj niezwłocznie!
Orestes, Loksyasza mający wyrocznię,
Uniknąć chcąc Erynyj, przybył tu z rozkazem,
By siostrę wziąć do Argos wraz z świętym obrazem.
Do mojej ma go ziemi zanieść... To me słowa.
A zaś co do Oresta, któremu gotowa
Śmierć zadać była dłoń twa, na tej morskiej toni
Już daje sobie radę: Posejdon go broni,
Z miłości ku mnie już mu wszystkie fale gładzi
I okręt po spokojnej głębinie prowadzi.
Ty zasię Orestesie, jako że mój boski
Głos słyszysz już zdaleka, zawieź-że bez troski
I obraz i swą siostrę! Gdy dotrzesz do progów
Ateńskiej mej stolicy, wzniesionej przez bogów.
Zbudujesz w miejscu świętem, u onych rubieży
Attyckich, gdzie się grzebień karystyjski jeży —

Mój lud to zwie Halami — świątynię i potem
Umieścisz w niej ten obraz. To zrób za powrotem,
Od ziemi on tauryjskiej weźmie nazwę wtedy,
Od cierpień, któreś przebył, od tej strasznej biedy,
Doznanej od Erynyj, które cię ścigały,
Żeś błąkał się po Grecji.. Odtąd lud już cały
Opiewać będzie w hymnach swoich Artemidę
Pod mianem Tauropolos. Za tem jeszcze idę,
Ażebyś ustanowił ten obrzęd: Gdy lutą
Wspomnienie twego mordu będzie lud pokutą
Obchodził, niech ktoś trzyma miecz nad karkiem człeka
I niech się krew poleje, ażeby od wieka
Do wieka praw bogini ustrzedz należycie.
Ty zasię, Ifigenio, na Brauronu szczycie
Zostaniesz jej klucznicą i tam spoczniesz w grobie.
Szat mnóstwo pięknie tkanych dostanie się tobie
W udziele po niewiastach, co zmarły w połogu...
I greckie te niewiasty masz zawieść do progu
Ojczystej ich siedziby, bo tego, Oreście,
Wymaga sprawiedliwość. Już ja raz w swem mieście,
Na wzgórzu Aresowem ocaliłam ciebie,
Zrządziwszy równość głosów... Odtąd też w potrzebie
Panować ma ten zwyczaj, by głodów równością
Uwalniać podsądnego. Prowadź więc ku włościom
Ojczystym swoją siostrę, ty Agamemnona
Cny synu, a ty, królu, wyrzuć gniewy z łona!

THOAS.

Ateno! Głupi człowiek, któremu do ucha
Rozkazy twoje wpadły, a on ich nie słucha.
Że Orest, wziąwszy obraz, uszedł z ziemi mojej,
Ja żadnych żalów me mam, tak samo też stoi

I sprawa z jego siostrą, bo juścić nie trzeba
Niewczesnej wszczynać waśni z potęgami nieba.
W ojczyznę niech wracają z tą figurą bożą
I niechże ją szczęśliwie w bożym domu złożą.
Niewiasty też wyprawię według twojej rady
Do ziemi ich ojczystej, do błogiej Hellady,
I włócznie, podniesione na obcych i wiosła
Pochowam, gdy ten rozkaz warga twa przyniosła.

ATENA.

[To pięknie! Wszak nad tobą i bogami władnie
Konieczność!] Wiejcie wiatry i ponieście składnie
Do Aten łódź Oresta!.. Ja go przez odmęty
Powiodę, aby chronić siostry obraz święty.

CHÓR.

Po wód topieli
Płyńcie szczęśliwi, weseli,
Że się wam zdarzył wybawienia czas!
Pallas Athene, przez bogi i nas,
Śmiertelnych ludzi, uwielbiana Pani!
Postąpię sobie, jak każe
Twój głos!
Najniespodzianiej
Sprawił nam w darze
Los,
Że doszedł ku nam ten twój dźwięk uroczy!
[A wielka Nike nad nami
Niech swą opiekę roztoczy
I wieńczy nas swymi wieńcami!]








II. TRAGEDYE WOJENNE
I ATEŃSKIE
HERAKLIDZI


Heraklidzi.

Osoby dramatu.
IOLAOS, towarzysz broni Heraklesa.
KOPREUS, herold króla Eurysteusa.
CHÓR obywateli ateńskich.
DEMOFON, król Aten.
MAKARIA, córka Heraklesa.
SŁUGA Hyllosa.
ALKMENE, matka Heraklesa.
GONIEC.
EURYSTEUS, król Argosu.
Rzecz dzieje się w Atenach, na placu publicznym, niedaleko świątyni Zeusa.






Na scenę wchodzi

IOLAOS.

Od dawna-m ja to wiedział, ze człowiek cnotliwy
Dla bliźnich swoich żyje, ale kto jest chciwy,
Kto serce ma zwrócone ku zyskom, ten żadnej
I państwa nie przyniesie korzyści i składny
Nie będzie w obcowaniu, gdyż dba li o siebie.
Wiem o tem coś — nie tylko ze słuchu. W potrzebie
Znaleźli się krewniacy i ja, choć w Argosie
Spokojnie mogłem siedzieć, wolałem w ich losie
Z współczucia uczestniczyć. Sam jeden, gdy z nami
Żył jeszcze tu Herakles, jego się trudami
Dzieliłem, zaś od chwili, gdy już w niebie świeci,
Pod skrzydła swoje wziąwszy jego biedne dzieci,
Opiekę wykonywam troskliwie nad niemi,
Choć sam jej potrzebuję. Bo gdy już z tej ziemi
Ich ojciec sobie poszedł, pragnął nas coprędzej
Wygładzić Eurysteus. Uszliśmy tej nędzy:
Ojczyznę straciliśmy, lecz uratowany
Nasz żywot! Uciekając od łanów na łany,
Od miasta my do miasta błądzili. Bo juści
Nie dosyć jednej zbrodni, Eurystej dupuści
I tej się jeszcze hańby, że po wszystkie krańce,
Gdzie tylko chcemy spocząć, wysyła posłańce
I wzywa do powrotu i bronią zagraża
Argiwską, co dla wszystkich bez wyjątku wraża,

Czy będzie to przyjaciel czy też wróg, i własną
Krzepotą się też chełpi. A iż sprawa jasną
Wszem wobec, że ja żadnej nie mam tutaj mocy,
Że dzieci te są małe i w doli sierocej,
Bez ojca, żyć zmuszone, więc każda nas ręka
Przepędza, bo się władzy silniejszego lęka.
I tak ja z uchodźcami moimi uchodzę
I cierpię z cierpiącymi, nie chcąc ich w tej drodze
Opuszczać, by ktokolwiek nie przyganił z ludzi:
»Sieroty to bez ojca, a czyż się potrudzi
Z pomocą Iolaos, choć krewny?«... Po całej
Helladzie tak błądzący, wreszcie zawitały
Te dzieci razem zemną w maratońskie włości
I ziemie te sąsiedzkie, by żebrać litości
U bożych tu ołtarzy. Bo jak nam się zdaje.
Dwóch synów Terejowych ma w ręku te kraje,
Wylosowane ongi. Ród to Pandiona
I krewny tych dziateczek. Oto jest i ona
Przyczyna, żeśmy, dalej idący i dalej,
Ku miedzom świętych Aten krok swój skierowali.
Wygnańców tych, widzicie, strzeże starców dwoje:
Za tymi tu chłopcami ja z opieką stoję,
Alkmene zaś w świątyni ukryła dziewczęta
I trzyma je w troskliwych objęciach — pamięta,
Że juści takich młódek wypuszczać nie można
Przed ołtarz, między tłumy, musi być ostrożna.
Zaś Hyllos, a z nim razem bracia, starsi wiekiem,
Warowni poszedł szukać, byśmy w tem dalekiem
Opolu zamieszkali, gdyby razem z temi
Sieroty chciał kto znowu wygnać nas z tej ziemi.
Tu do mnie, dziatki! dziatki! Chwyćcie się mej szaty!
Już herold spieszy ku nam, przez te nasze katy

Wysłany, by nas ścigał, nas, biedne wygnańce,
Zmuszone wciąż się tułać snać po ziemi krańce!
Plugawcze! Obyś szczezł już razem z tym, co ciebie
Tu wysłał! Ileż złego — a niech cię pogrzebie
Ta ziemia! — słyszał z ust twych i ojciec tych dziatek!

Jawi się herold Eurysteusa
KOPREUS.

Czy myślisz, żeś spokojne znalazł na ostatek
Wytchnienie? Żeś zawitał, ty człowieku głupi,
Do miasta swych przyjaciół? Takich tu nie kupi,
Co chcieliby potężne ramię Eurysteja
Zamienić na twą starość! Daremna nadzieja!
Precz! Poco jeszcze zwlekasz? Do Argos! Precz! Dalej!
Jest rozkaz, by tam ciebie ukamienowali.

IOLAOS.

Bynajmniej! Schron tu mamy! Któż nas od ołtarzy —
Któż z wolnej tej ziemicy wygnać się poważy?

KOPREUS.

Nie wahasz się ponownie trudzić o, tej dłoni?

IOLAOS.

Przemocą z tego miejsca nikt mnie nie wygoni.

KOPREUS.

Zobaczysz. Lichy z ciebie prorok jest tym razem.

IOLAOS.

Dopókim żyw, nie zmusi nikt mnie swym rozkazem.

KOPREUS.

Precz! Precz! Choćbyś się bronił, jako chciał, w tę porę
I tych ja — Eurysteja to własność — zabiorę!

IOLAOS (krzyczy).

O wy, co w grodzie Aten siedzicie od wieka!
Ratujcie nas! Zeusowi, którego opieka
Nad zborem ludu władnie, zwierzyliśmy życie!
Gwałt, gwałt nam się tu dzieje! Słyszycie! Słyszycie!
Gałązki zbeszczeszczone! Spada hańba sroga —
Srom spada na to miasto wasze i na Boga!
Jawi się z Chórem

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ha! Cóż to?! Co za krzyk się zrywa od ołtarza?
Czy może czeka na nas jaka dola wraża?

IOLAOS.

Widzicie, co za starzec wala się w tym pyle?
I Tyle mojego, tyle!

PRZODOWNIK CHÓRU.

A któż cię poturbował, nieszczęsny człowiecze?

IOLAOS.

Ten oto, przyjaciele, tak mnie strasznie wlecze
Od stopni ołtarzowych, urągając Bogu.

CHÓR.

Do ludu czterech miast
Z jakiego przybywasz rozłogu?
Gdzie kraj twój leży?
Czy od eubojskich wybrzeży
Przy plusku wiosła
Łódź cię tu niosła,
Przez morze niosła cię do nas?

IOLAOS.

Nie z wysp my, przyjaciele! We wasze pielesze
Z mykeńskiej ja krainy razem z temi spieszę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jak lud cię zowie
Mykeński — jak zwią cię ziomkowie?

IOLAOS.

Towarzysz Heraklesa, Iolaos!... W świecie
Słuch jakiś o nazwisku mojem wszak znajdziecie?!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

I owszem, słyszeliśmy już dawniej. Lecz radzi
Będziemy się dowiedzieć, kogo to prowadzi
Twa ręka? Czyje to dzieci?

IOLAOS.

Synowie Heraklesa! Do was, pod mą wodzą,
I do waszego miasta po pomoc przychodzą.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A czegóż pragną od nas i naszego grodu?
Z jakiego przyszli powodu?

IOLAOS.

Abyście ich do Argos brać nie pozwolili
Od progów tej świątyni, przyjaciele mili!

KOPREUS (do Chóru).

Nie będzie to na rękę panu, co ma władzę
Nad tobą, skoro ujrzy cię tutaj! Nie radzę!

CHÓR.

Szanować trzeba tych,
Co przeciw nieszczęścia pladze
Szukają schronu
U bogów świętego tronu.
A kto ich nęka,

Ujrzy, co ręka
Sprawiedliwości oznacza!

KOPREUS.

Do mego zatem władcy odeszlij tę tłuszczę,
A ja się na nich gwałtu nigdy nie dopuszczę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Rzecz to bezbożna,
Zdradzać proszących nie można!

KOPREUS.

Lecz zbożna stać od sporu i zwady zdaleka
I słuchać rad życzliwych życzliwego człeka.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie trzebaż było wprzódy zawiadomić pana
Tych dzierżaw, nimś się ważył — sprawa niesłychana —
Z bożego przytuliska pędzić naszych gości
I ziemię tę obrażać, tę ziemię wolności?!

KOPREUS.

A któż jest władcą pól tych i waszego grodu?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Demofon z szlachetnego Tezeusza rodu.

KOPREUS.

Więc on niech spór rozstrzygnie, tak najlepiej będzie!
Co za tem, puste słowa! Więc chodźmy przed sędzię.

PRZODOWNIK CHÓRU.

I on tu się już zbliża pospiesznymi kroki,
Wraz z bratem Akamasem wydadzą wyroki.

Wchodzi Król Aten

DEMOFON (do Chóru).

Wyprzedziliście młodszych w drodze do Zeusza
Ołtarzy, więc powiedzcie, na co tak się rusza
Ten naród? Co za cel jest tego zbiegowiska?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Haraklesowe biedne, wygnane dzieciska
Ten ołtarz wieńczą święty, jak widzisz, o panie —
Przybyły prosić bogów o ich zmiłowanie,
A z niemi Iolaos, druh rodzica stary.

DEMOFON.

Z jakiegoż to powodu te jęki bez miary?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ten oto, chcąc przemocą oderwać te dzieci
I starca od ołtarza, takie krzyki nieci.
Powalił go, aż łzy mi wytrysły z pod powiek.

DEMOFON.

Z wyglądu, z kroju sukien zda mi się ten człowiek
Greczynem, lecz z postępku snać mu się należy
Nazwisko barbarzyńcy... Z jakiej-że rubieży
Przychodzisz? Mów! Nie zwlekaj! Skąd jesteś w tej drodze?

KOPREUS.

Jeżeli tak chcesz wiedzieć, z Argos ja przychodzę —
A poco i przez kogo, wyjaśnięć w te tropy.
Eurystej, król mykeński skierował me stopy
W tę ziemię, by ich ująć. Dużo według prawa
Powiedzieć mam i spełnić. Ojczysta ustawa
Skazała Argejczyków tych na śmierć, więc ja się
Wybrałem, sam Argejczyk, aby ich, w tym czasie
Z ojczyzny mojej zbiegłych, pochwycić. Nikt nami

Nie może rozporządzać: Wyroki my sami
Ferujem, swego grodu swojscy dzierżyciele.
Pomocy szukający, ci już ognisk wiele
Zwiedzili, lecz jam zawsze jednakiemi słowy
Dowodził i nikt nie śmiał narażać swej głowy...
Widocznie przypuszczali, żeś jest nieroztropny,
Lub chcieli wypróbować, czy będziesz pochopny
Dopomódz, czy nie będziesz. A nuż — tę nadzieję
Żywili — stracisz rozum i na ich koleje
Spoglądniesz miłosiernie — sam jeden, sam z całej
Hellady, którą przejść już stopy ich zdołały.
Więc rozważ, co zyskujesz, przyjmując te zbiegi,
A co, gdy nam ich wydasz. Argiwskie szeregi
Sprzymierzą się z tem miastem, Eurystej ci poda
Potężną swą prawicę — oto jest nagroda,
Zyskana przez cię od nas. Lecz jeśli ich skargom
Dasz uwieść się i płaczom, nie ujdziesz zatargom.
Na ostrzu miecza stanie rzecz, bo nie myśl sobie,
Że spór ten rozstrzygniemy bez stali. Na dobie
Pomyśleć, jakie ziemie utracisz, jeżeli
W bój wdasz się z Argiwami? Co za przyjacieli
Popierasz? A i za co będziesz grzebał swoje
Umarłe? Pójdzie pomruk — o to ja się boję —
Po kraju, iż dla tego, że tak powiem, trupa
I dla tych niedorostków włazisz w bagno!... Kupa
Nadziei ci wykwitnie, tak myślisz... Atoli
Co znaczy ci nadzieja? Przecież każdy woli
Mieć pewność, a ty masz ją! Czy budujesz może
I na tem, że zwyciężą Argiwczyków w sporze
Ci chłopcy, gdy dorosną, wydawszy im wojnę?
O, zanim to się stanie — niech będzie spokojne
Twe serce — wody dużo upłynie, ty, zasię,

Na straty się niejedne narazisz w tym czasie.
Dla tego słuchaj rad mych. Żadnej ci ja łaski
Nie żądam, zwróć, co moje, gdy nie chcesz w niesnaski
Zawikłać się z Mykeną, lecz zyskać jej względy.
A może — takie nieraz ludzie mają pędy —
Wybierać chcesz przyjaciół, nie z lepszych, lecz z koła
Podlejszych?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Któż osądzić, któż rozstrzygnąć zdoła,
Gdzie słuszność, nie słyszawszy tej i tamtej strony?

IOLAOS.

O władco, wszak obyczaj jest tu dozwolony,
Że słuchać ja naprzemian i przemawiać mogę,
Że nikt mnie na tułaczą nie wypędzi drogę,
Jak działo się gdzieindziej. Z tym zasię człowiekiem
Nie mamy nic wspólnego. Dla nas dziś dalekiem
Jest Argos, jest nam obcem, albowiem wyroki
Wygnały nas z ojczyzny. Jeśli takie kroki
Przeciwko nam zrobiono, na jakiej zasadzie
Ten człowiek swoją rękę na tułaczach kładzie,
Z Mykeny wypędzonych? Jesteśmy wygnańce,
A godzi-ż się nas pędzić za Hellady krańce
Dla tego, że nas z Argos wypędzić raczono?
Aleny tego nigdy nie zrobią, boć pono
Nie mają tyle stracha przed Argos, by chciały
Wyganiać Heraklidów! Czyśmy w jakiejś małej
Achajskiej tu mieścinie? Czy to pierwsze lepsze
Jest Trachis, że nas pędzisz wbrew prawu? Rozeprze
Już całkiem się ta duma argiwska: z świątyni
Chcesz wygnać nas, żebrzących? Gdy się to uczyni,

Gdy posłuch znajdziesz tutaj, Ateny przestaną
Być dla mnie ludem wolnym. Ale mnie jest znaną
Ich dusza i ich serce. Wolą umrzeć raczej!
Bo przecież ludziom prawym więcej honor znaczy,
Niż życie. Lecz dość tego! Gdyż obmierznąć mogą
Pochwały nazbyt górne, jak ja-m, swoją drogą,
Sam o tem się przekonał, gdy mnie zbyt chwalili.
Dlaczego zaś masz zbawić te dzieci, tej chwili
Wyłuszczę ci, boś król tu! Rodzina wy bliska:
Pelopsa syn, Pitteus, miał córkę z nazwiska
Aitrę, z niej twój ojciec Tezeusz się zrodził.
A teraz ja do rodu tych sięgnę: Zeus spłodził
Ich ojca, Heraklesa, z Alkmeny, ta znowu
Pelopsa była córką. Jednego więc chowu,
Z jednego mówię gniazda są wasi ojcowie —
I ich i, Demofonie, twój rodzic. Lecz powie
I to ci moja warga, że jeszcze pozatem
Masz inny, walny powód być tym dzieciom bratem
Pomocnym: Rzecz wiadoma, że towarzysz broni
Ich ojca, wraz z Tezejem po morskiej ja toni
Płynąłem, aby zdobyć pas ów śmiercionośny,
Że, dalej — w całej Grecyi czyn to wielce głośny — ,
Herakles ojca twego wyprowadził z ciemni
Hadesu. [Więc też za to niech się odwzajemni
Twa łaska — tak te proszą... Nie daj ich przemocą
Odrywać od ołtarzy, na dolę sierocą
Wypędzać z twojej ziemi, boć z tego wyrasta
Wstyd wielki i dla ciebie i dla twego miasta.
O, spójrz na te biedoty, zwróć-że oczy na nie
I niechaj się twym krewnym żaden gwałt nie stanie!].
Gałązki te ci daję i błagam na brodę,

Na ręce te cię proszę: Heraklidy młode
Za godne swej opieki miej! W tem niesłychanem
Nieszczęściu bądź im krewnym, druhem, bratem, panem!
To wszystko wszak dla ciebie godniejszą jest dolą,
Niż byś się miał uginać przed argiwską wolą!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Słyszący to, żal czuję, że im tak się wiedzie!
Los nawet nie oszczędza tych, co są na przedzie...
Dziś widzę to najlepiej! Z takiego są rodu,
A przecież muszą cierpieć, i to bez powodu!

DEMOFON.

Trzy naglą mnie przyczyny, bym, Iolaosie,
Pomyślał, jak przyjaciel, o tych dzieci losie.
Najbardziej wzgląd na Zeusa, jegoś bowiem straży
To stado piskląt oddał, tu, u tych ołtarzy,
Następnie przez krewieństwo i ojca zasługi
Wzdyć mają prawo żądać, abym spłacił długi.
A przedsię też i z hańby nie trza spuszczać powiek!
Jeżelibym pozwolił, aby obcy człowiek
Plądrował te ołtarze, będę, tak się zdaje,
Wyglądał nie na władcę, co ma wolne kraje
Pod sobą, lecz na tchórza, co gości wypędza.
Bo lęka się Argiwów. Byłaby to nędza,
Zaiste! godna stryczka! Czemuś w nasze progi
Szczęśliwszy nie zawitał?!... Ale nie miej trwogi,
Nikt ciebie i tych dzieci na błędny manowiec
Nie wygna z tej świątyni.
(Do Kopreusa). A ty, zasię, powiedz,
Do Argos powróciwszy, Eurysteusowi: —
Wydamy za wyrokiem, inak nie wyłowi
Stąd żadna moc mych gości! Wszak to jest bezprawnie!...

KOPREUS.

I wówczas nie, gdy słuszność w mych słowach ujawnię?

DEMOFON.

Gdzie słuszność gnać żebrzących o pomoc?

KOPREUS.

Niech spada
Wstyd na mnie, ale tobie szkoda stąd nielada!

DEMOFON.

Tak, szkoda, jeśli stąd ich brać pozwolę tobie.

KOPREUS.

Więc wydal ich z swych granic, tam ja swoje zrobię.

DEMOFON.

Przewrotny! Bóg się nie da oszukać niegodnie,

KOPREUS.

Przytułek snać tu wszystkie znaleźć mogą zbrodnie?!

DEMOFON.

Świątynia jest ochroną dla każdego w świecie.

KOPREUS.

O, inne o tem zdanie w Mykenie znajdziecie.

DEMOFON.

Więc ja tutaj nie panem? Niechże mi kto powie!

KOPREUS.

Tak, tylko nie krzywdź tamtych, mając rozum w głowie.

DEMOFON.

Wam krzywda, gdy ja bóstwa szanuję spokojnie?

KOPREUS.

O, nie chcę ja cię widzieć z Argiwami w wojnie.

DEMOFON.

I ja tego nie pragnę, ale tych nie puszczę.

KOPREUS.

Spróbuję wziąć swą własność — wydrę ci tę tłuszczę!

DEMOFON.

Nie wnetbyś ujrzał Argos, ty mój bratku luby!

KOPREUS.

Przekonam się tej chwili, wezmę się do próby.

DEMOFON.

Jeżeli się ich dotkniesz, zawyjesz mi srodze!

KOPREUS.

Na nieba! Co? Herolda śmiałbyś zabić w drodze?

DEMOFON.

Lecz jeśli się ten herold rozumem nie wiąże?

PRZODOWNIK CHÓRU (do Kopreusa).

Idź sobie!... (do Demofona). A i ty go nie tykaj się, książę!

KOPREUS.

Odchodzę! Wszakże ramię jednego człowieka
Jest zawsze słabe w walce!... Ale niedaleka
Jest chwila, gdy powrócę tutaj ze zbrojnymi,
Z Argiwów stalnym hufcem. Albowiem olbrzymi
Jest zastęp mego pana — wojsk jego tysiące
Czekają pod tarczami, żądzą walk dyszące.
Na czele król Eurystej. Pod Alkathu mury,
Na kresy już pociągnął i z głową, do góry
Wzniesioną, oczekuje... Wnet, jak grom, się zjawi,
Słyszący o twej pysze. Mężnie się rozprawi

  z tobą i ze wszystkiem, co twa ziemia płodzi.
Bo na cóż mamy w Argos tyle dzielnej młodzi
Abyśmy cię nie mieli pokarać, jak trzeba?!...

(Odchodzi.)
DEMOFON.

Ha! Szczeźnij! Twego Argos ja się tu, na nieba!
Nie lękam! Ale tych tu stąd na hańbę moją
Bynajmniej nie wywleczesz! Me ludy nie stoją
Pod jarzmem Argejczyków, król ja wolnej ziemi!

CHÓR.

Trzeba uważać, nim z wojskami swemi
Argiwów zjawi się pan!
Ares mykeński z gwałtowności znan.
Lecz dziś on jeszcze gwałtowniej
Wystąpi, niż w inny czas!
Heroldzi wszak są wymowni —
Podwójnie spiętrzają wypadki.
Jakże on, mniemasz, nie oczerni nas
Przed swoim królem? W jaki sposób gładki
Nie powie, iż straszne tu rzeczy
Przechodził,
Żeś mu nieomal i na życie godził?...

IOLAOS.

Dla dzieci snać nie znajdziesz lepszej doli człeczej
Nad tę, że są z szlachetnych rodziców i w związki
Ze szlachetnymi wchodzą. Grunt to zasię grzązki,
Jeżeli ktoś, porwany namiętności szałem,
Chce parać się z lichotą. Dla takich nie miałem
Szacunku ja przenigdy, bo dla podłej chuci
Gotują hańbę dzieciom. A kiedy się zwróci

O pomoc w swej niedoli ktoś z zacnego domu,
Przełatwo z nią się spotka. Z pospólstwa nikomu
Tak gładko to nie pójdzie. Wszakże my, w ostatnie
Popadłszy snać nieszczęście, odrazuśmy bratnie
Znaleźli tutaj dusze, krewnych, co nam rady
Pomocnej udzielili na całej Hellady
Obszarach sami jedni. Podajcie im dłonie,
Me dziatki, i wy wzajem przybliżcie się po nie.
I tak to przyjacielskiej doznaliśmy próby.
Jeśli wam będzie dane w kraj powrócić luby,
Jeżeli dom ojcowski i ojca honory
Będziecie mogli posiąść, pomnijcie wszej pory,
Że zbawcy to są wasi, wasi przyjaciele.
Oszczepów wojowniczych, pamiętni, jak wiele
Dobrego was spotkało, nigdy nie podnoście
Przeciwko temu miastu, owszem, jego goście,
Za gród je uważajcie najdroższy. Czci waszej
Jest godzien mąż, którego taki kraj nie straszy,
Lud taki pelasgijski! Na biednych tułaczy
Spojrzawszy, miał odwagę narazić się raczej
Na przysporzenie sobie nowych, ciężkich wrogów,
Niżeliby nas pędzić miał od swoich progów.
Przez całe ja cię życie będę wielbił, panie,
A także, kiedy umrę, nigdy nie przestanie
Ma dusza sławić ciebie — ucieszę Tezeja,
Gdy powiem mu, chwalący, jak jego nadzieja,
Jak syn ten Heraklidom przyjaźni nie skąpił,
Opieki nie odmawiał. Szlachetnieś postąpił,
Ojcowską podtrzymując w tej Helladzie chwałę!
Z zacnego będąc rodu, nie mniej okazałe
Masz imię od rodzica — jak rzadko kto w świecie,

Nie dużo wy podobnych ludzi odnajdziecie —
Zaledwie może jeden sławy ojca sięga.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Od wieków sprawiedliwa tej ziemi potęga
Starała się nieść pomoc wszystkim, którzy do niej
Miewali słuszne prawo. Przyjaciół swych broni,
Tysiączne znosząc trudy. I dziś, oko moje
To widzi, nowe ku nam zbliżają się boje.

DEMOFON.

Godziwieś rzekł to, starcze. Takimi też, sądzę,
I ci się nam pokażą. Wdzięczność miewa żądzę
Pamięci... Ja tymczasem zwołam ludu radę
I wszystko postanowię, ażeby gromadę
Uzbroić należytą przeciwko wyprawie
Mykeńskiej. Wywiadowców nasamprzód postawię,
By czasem nie zechcieli napaść nas znienacka.
Wiadomo, jak młódź w Argos szybka jest i chwacka
Na każde zawołanie. A potem uczynię
Ofiary, zawoławszy wróżbiarzy. Świątynię
Zeusową ty rzuć teraz i z temi dziecięty
Na zamek mój się udaj. Będziesz mi przyjęty
Należnie, bo choć mnie tam niema, ktoś tam zawsze
Zgotuje-ć powitanie, wierz, jaknajłaskawsze.

IOLAOS.

Nie rzucę tych ołtarzy; siedzieć tutaj będę,
Modlący się do bogów, aż na waszą grzędę
Zwycięstwo szczęsne spłynie. Poczekamy końca
Tej wojny; gdy z niej wyjdzie z chwałą nasz obrońca,
Pójdziemy wówczas w dom twój. Podadzą nam dłonie
Nie lichsi snać bogowie, niż ich po swej stronie

Argiwskie mają ludy. Żona Zeusa, Hera,
Tam władnie, a zaś na nas Atena spoziera.
I szczęście to jest dla nas, a dla tamtych bieda,
Że nigdy nasza Pallas zwyciężyć się nie da.

(Demofon odchodzi).
CHÓR (mając na myśli Kopreusa).

Choć się tak chełpisz, nikt z ludzi
Czci większej w sobie nie wzbudzi,
Argiwski przybyszu, dla ciebie!
Krzycz, pusz się! Wszak duszy to naszej
Junactwo to twoje nie straszy —
Na innej wyrośli my glebie:
Gród piękny, podległy Atenie,
Twą pychę w należnej ma cenie!
O głupiś i głupie też plemię
Ten władca, co w ręku ma ziemię
Argiwską, ten syn Stenelosa![9]

*

W cudze przybyłeś dzierżawy,
Do grodu niemniejszej sławy,
Niż Argos — snać tyle on znaczy! —
I myślisz, ty obcy człowiecze,
Że twoja stąd ręka wywlecze
Przemocą tych biednych tułaczy!
Do świętych przylgnęli podwoi,
Do ziemi schronili się mojej,
Ty, urągając królowi,
Myślisz, że gwałt twój ich złowi —

Któż wielbiłby takie bezprawie?
Pokoju pragnę, nic więcej!

(Z myślą o Eurysteju):

Lecz tobie powiem, książęcy
Ty panie, coś rozum postradał:
Nie będziesz tem miastem władał,
Jak myślisz, zbliżywszy się zbrojnie!
Nie sam ty potrzebne masz w wojnie
Dziryty i tarcze spiżowe!
Więc bacz-że na swoją głowę,
Ty żądzą bitwy porwany:
W te miasta wspaniałe ściany,
W te Muz nadobnych siedliska
Niech dłoń twa oszczepów nie ciska!...

IOLAOS (do wracającego Demofona).

O synu, przecz z smutnemi zbliżasz się oczami?
Czy masz się jaką wieścią podzielić tu z nami
O wojsku?... Cóżeś słyszał? Zostaje czy idzie?
Heroldzi nie są kłamcy! I wódz, co swej dzidzie
Niejedno już zwycięstwo zawdzięcza szczęśliwe,
Z niemałą ruszy złością na ateńską niwę —
Wiem o tem bardzo dobrze. Ale Bóg ma karę
Na pychę, jeśli człowiek dmie się ponad miarę.

DEMOFON.

Argiwski huf się zbliża, Eurystej nadchodzi —
Widziałem go naocznie. Kto bowiem przewodzi
Swym wojskom, jak potrzeba, a w sposób doniosły,
Ten nigdy na swe wrogi nie patrzy przez posły.
Na błonia naszej ziemi swej on ciżby dużej
Dotychczas nie wprowadził: Rozsiadł się u wzgórzy

I śledzi i uważa — takie moje zdanie —,
Jak możnaby najlepiej stanąć na tym łanie
Ateńskim, jak bez bitwy przejść z wojskami swemi
I módz się usadowić bezpiecznie w tej ziemi.
I ja też zarządziłem wszystko, jak należy.
Pod bronią gród nasz stoi, z stad ofiarnych zwierzy
Wybrano, co potrzeba na zarznięcie bogom.
Kapłani poświęcili już miasto, co wrogom
Ucieczkę ma zgotować, a naszym zbawienie.
Wróżbiarzy też zebrałem wszystkich i te w cenie
Będące wieszczby stare, jawne i tajemne,
Co mogłyby się przydać ojczyźnie. Acz ciemne
I różne są w swem brzmieniu, to jednak w tej mierze
Zgadząią się, że trzeba poświęcić w ofierze
Dla córki Demetery[10] jakowąś dziewicę
Ze szlachetnego rodu. Juści, że mam lice
Zwrócone k’wam, lecz przecie ani córki własnej
Nie oddam ni żadnego — powód chyba jasny —
Z obywateli moich nie zmuszę, ich chęci
Naprzekór! Bo i gdzież są ludzie, tak zawzięci
W szaleństwie, by z rąk mieli wypuszczać swe dzieci
Kochane? Juści teraz ujrzysz, jak się nieci
Nieszczęsny bunt na mieście. Jedni mi przyznają,
Że trzeba pomódz gościom, a zaś drudzy łają,
Że czynię bezrozumnie. Jeśli nie wyproszę
Was z miejsca, nieochybne wybuchną rokosze,
Domowa będzie wojna. To więc rozważ sobie
I poradź, rozważywszy, co ja tutaj zrobię,
Ażeby was ocalić i te nasze łany
I nie stać się dla swoich przedmiotem nagany.

Nie władca-m barbarzyński i — ja się nie dziwię —
Sprawiedliwości doznam, rządząc sprawiedliwie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Czy jaki bóg chce gwałtem tłumić nasze chęci,
By pomoc nieść proszącym, choć to nas tak nęci?

IOLAOS.

Podobni my, o dziatki, dzisiaj do żeglarzy,
Co szczęśnie przed naporem nawałnicy wrażej
Cofając się, rękami sięgali już lądu,
Ażeby znów, przemocą powietrznego prądu
Odbici od wybrzeży, znaleść się wśród morza.
Tak nas też od tej ziemi pędzą na rozdroża,
Choć, zda się, pewną przystań mieliśmy już na niej.
Nadziejo ty nieszczęsna! Przecz mi tej przystani
Odmawiasz, obiecawszy ją wprzódy? Ja księcia
Rozumiem, jeśli nie chce oddawać na cięcia
Ofiarne córek ludu swojego, i sławię
Już za to, co nam dotąd zdziałał w naszej sprawie;
I chociaż nam bogowie nie zakończą męki.
Jać nigdy nie odmówię naszej mu podzięki.
Czem ja wam dopomogę, co dla was uczynię,
O dziatki! Gdzie się puścić? Jakąż my świątynię
Ominęliśmy jeszcze, jakiego my boga
Uwieńczyć zaniedbali? Gdzież to nasza noga
Dotychczas nie postała — w jakiejż ziemi schronie?
Giniemy, dzieci moje! Ja was nie obronię
Wydanych, wypędzonych! Żywot niewesoły
Rad skończę, chyba tylko, że nieprzyjacioły
Ucieszą się z mej śmierci! Żal mi was, o dziatki,
I żal mi też Alkmeny, osiwiałej matki
Ojcowskiej! Że też musisz wieść żywot tak długi,

Niewiasto nieszczęśliwa! Lecz i twego sługi
Pożałowania godne są losy! Bo ile
Daremnie-m ja wycierpiał! Przyszły takie chwile,
Że wpaść myśmy musieli, tak jest, wpaść musieli
W zabójcze one ręce złych nieprzyjacieli,
By zginąć tak sromotnie. Ale może przecie
Znasz jeszcze jakieś wyjście? Bo nie wszystko w świecie
Stracone, jest nadzieja, aby te ocalić!
O królu! Zamiast dziatek, raczże mnie wydalić
I wydać Argejczykom! Nie narażaj siebie
I ich! Ja je wybawię... Nie w mojej potrzebie
Swe własne kochać życie! Rzucę je bez lęku!
[Eurystej chciałby głównie mieć mnie w swoich ręku,
Gdyż byłem Heraklesa towarzyszem broni —
Przeciwko mnie najbardziej wściekłością się płoni.
Lecz człowiek to jest głupi. Mądremu z mądrymi
Wojować tylko warto, nie z tym, co aż dymi
Głupotą! Tamci zawsze będą należycie
Umieli czcić człowieka w nieszczęśliwym bycie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie ściągaj, starcze, winy na to miasto nasze!
Jest może w tem zysk jakiś, ale ja się straszę
Tą hańbą i tym wstydem, który na nas spadnie,
Że mogliśmy swych gości traktować tak zdradnie!

DEMOFON.

Szlachetnie przemówiłeś, jeno, że to na nic!
Nie, aby ciebie dostać, staje u tych granic
Eurystej z wojskiem swojem. Bo cóż mu zależy
Na starcu? Tych on zabić chce! Bo wszak młodzieży
Szlachetnej wróg się boi, gdy podrasta, pomna

Krzywd ojca!... O nią chodzi — troska to ogromna
Dla wroga! Jeśli jednak masz jakową radę
Właściwszą, mów coprędzej! Ja już ręce kładę
Po sobie, usłyszawszy tę bożą wyrocznię.
(Wychodzi.)

Z świątyni wychodzi

MAKARIA.

O moi przyjaciele! Niech mi nikt nie pocznie
Przyganiać, że przed wami stanęłam tak śmiało,
To sobie ja wypraszam. Kobiecie przystało
W milczeniu i skromności siedzieć sobie w domu —
Najpiękniej to jest dla niej, godzi się jak komu.
Lecz skargi Iolaja słysząca, z kościoła
Wybiegłam tutaj ku wam, o, nie po to zgoła,
Ażeby tu przemawiać w obronie płci mojej!
Lecz mnie to wszystko bliskie, me serce się boi
O losy moich braci i o własnym losie
Też myślę, czy do dawnych klęsk, Iolaosie,
Nie przyszła jakaś nowa, która cię tak żali?

IOLAOS.

O dziecię, nie od dzisiaj me serce cię chwali
Ze wszystkich Heraklidów najbardziej. Wiedz o tem:
Ten dom, co snać miał znowu się podnieść, z powrotem
W bezradną pada nędzę. Bo, jak tamten prawi,
Proroctwa wyśpiewały, że nic nas nie zbawi,
Ni wół, ni jałowiczka, lecz że trzeba święcie
Dziewicę szlachetnego rodu dać na cięcie
Ofiarne na ołtarzu córki Demetery,
Ażeby nas ocalić i ten gród. I w szczerej
Jesteśmy o to trosce, gdyż ten nam powiada,

Że śmierci ni swej córce, ni cudzej nie zada.
[Zaś mnie dał do poznania, wprawdzie nie wyraźnie,
Lecz zawsze dał, że musim, pomimo przyjaźnie,
Uciekać z tego kraju, jeśli lepszej drogi
Nie znajdziem: chce uchronić gród od klęski mnogiej].

MAKARIA.

Więc tylko tym sposobem ocalić się można?

IOLAOS.

Tym tylko i nas wtedy czeka dola zbożna.

MAKARIA.

Więc niechże się nie lęka, starcze, twoja głowa
Przed dzidą Argejczyków. Jam umrzeć gotowa,
Ja sama na rzeź pójdę, nim mi kto rozkaże,
Bo cóżby powiedziano, gdyby, dla mnie w darze,
Miał gród się ten narażać, a my, swoje własne
Zwalając nań brzemiona, mogąc dni mu jasne
Zgotować, stchórzyliśmy przed śmiercią. Nie tędy
Jest droga! A i śmiesznem byłoby w te pędy
Upadać w proch przed bóstwem i żebrać — my, dziatwa
Bohaterskiego ojca, a teraz — jak łatwa
To droga! — marni tchórze! Takie to są żądze
Szlachetnych! Nie! najpiękniej byłoby, tak sądzę.
Po grodu tego klęsce — co uchowaj Boże! —
Wpaść w ręce nieprzyjaciół i — gorze nam! gorze,
Nam dzieciom cnego ojca! — zejść do Hadu ciemni!
Czy może wydalonej stąd będzie przyjemniej
Pójść żebrać, aby słuchać, bez wstydu rumieńca,
Jak ktoś się ozwie do nas: »Waszego nam wieńca[11]

Nie trzeba! Po co tutaj przyszliście, wy, ludzie,
Dla których wszystkiem życie?! Precz stąd! W płonym trudzie
Błagacie! my niczego nie mamy dla tchórzy!«
Lecz, myślę, mnie i wówczas szczęście nie posłuży,
Jeżeli ocaleję, ci zasię zostaną
Pobici. Druh niejeden — sprawą to jest znaną —
Swe druhy umiał zdradzić. Kogóż chęć połechce
Samotną pojąć pannę? I któż ze mną zechce
Mieć dzieci? Czyż nie lepiej mi umrzeć, niżeli
Doczekać się, aż los mnie tem szczęściem obdzieli?
Zaiste! To uchodzić może byle komu,
Nie mnie, ze szlachetnego pochodzącej domu!
Powiedźcie mnie na miejsce, gdzie umrze to ciało!
Uwieńczcie mnie, w ofierze złóżcie, jak przystało,
A potem zwyciężajcie! Ma dusza gotowa,
Nie będzie się opierać, nie rzeknie ni słowa!
Wszem wobec mówię głośno: Chcę umrzeć za braci,
A i za siebie także! Chcę jaknajbogaciej,
Najsławniej skończyć życie! To ma chęc gorąca,
Tom sobie ja wysnuła, życia nie pragnąca!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ach! cóż ja powiem, świadek wielkiego wyznania
Dziewicy, co za braci umrzeć się nie wzbrania?!
Któż z ludzi szlachetniejsze wypowie orędzie
I któż tu się na czyny podobne zdobędzie?!

IOLAOS.

O dziecko! Nie skądinąd wyrosła twa głowa,
Jak z jego li nasienia, córko Heraklowa,
Ty latorośli boża! Wstydem mnie nie pali
Twe słowo, lecz mnie palą twe losy! Chciej dalej
Posłuchać, co, mem zdaniem, będzie sprawiedliwiej:

Trza zwołać wszystkie siostry i nikt się nie ździwi,
Że umrze ta dla swoich, na którą los padnie.
Byś zmarła, nie losując, to byłoby zdradnie.

MAKARIA.

Nie myślę ja umierać, wybrana przypadkiem,
Nie żadna w tem zasługa! Innym ty mi świadkiem
Bądź, starcze! Jeśli chcecie, jeśli przyjmujecie
Odwagę mą, ja umrę, ale nigdy w świecie
Zmuszona! Dobrowolnie oddam za was życie!

IOLAOS.

Ach! jeszcze szlachetniejsze słowo tu słyszycie!
Już tamto było szczytem, lecz ty śmiałość własną
Zwyciężasz swą śmiałością, słowa twoje gasną
Przy własnych twoich słowach. Lecz ja ani każę
Ni bronię ci [umierać! Śmierć swą niesiesz w darze
Swym braciom].

MAKARIA.

Dobrze radzisz, ale nie miej trwogi,
Żeś śmierci mej współwinny. Ja się do tej drogi
Wybieram dobrowolnie. Chodź ze mną, mój stary,
Na rękach twych chcę umrzeć. Ty mnie złóż na mary
I ciało owiń w całun. Idę na rzeź rada,
Jak córce wspaniałego rodzica wypada.

IOLAOS.

Nie mógłbym żadną miarą patrzeć na śmierć twoją.

MAKARIA (wskazując na Demofona, powracającego na scenę).

Więc tego proś, niech przy mnie mężczyźni nie stoją.
Na rękach ja niewieścich pragnę zejść ze świata.

DEMOFON.

Tak będzie, dziewko biedna! A i na me lata
Srom spadłby, gdyby twoich zwłok nie przystrojono,
Jak trzeba, i to z wielu powodów: Twe łono
Rozpiera wielkie męstwo, a o cnym pogrzebie
I prawo postanawia. Mężniejszej od ciebie
Kobiety nie widziały me oczy. Atoli
Pragnąca coś powiedzieć starcowi, dowoli
Pogadaj z nim, wszak twoje to ostatnie słowo.

MAKARIA.

O, żyj mi zdrowo, starcze, o, żyj mi tu zdrowo!
A chłopców tych nauczaj, by w każdym sposobie
Umieli mądrze sprawiać się, podobni tobie.
Nic więcej nie potrzeba. To starczy. A chcący
Ratować ich, o śmierci w swej duszy gorącej
Ty nie myśl. My twe dzieci, tyś nas wypiastował
Na rękach swych i, widzisz, jakeś mnie wychował,
Że umiem swoje życie poświęcić dziewicze,
By ci tu nie zginęli. A wy, których liczę
Za braci swych, wy żyjcie mi w szczęściu! Udziałem
Niech waszym będzie wszystko, za co dziś tem ciałem
I krwią tą płacić pragnę, na rzeź powiedziona.
A we czci niech wam będzie i staruszka ona,
Alkmene, matka ojca naszego, w kościele
Siedząca. A ci nasi tutaj przyjaciele
Szacunku są przegodni. A gdy się tak stanie,
Że miną wasze trudy i wy znów na łanie
Spoczniecie swym ojcowskim, miejcie też w pamięci
Tę swoją zbawicielkę i niech się jej święci
Godziwy, piękny pogrzeb. Mnie się on należy.
Umiała postępować z swymi jaknajszczerzej

I umrzeć za ten ród swój. Takim wy mi potem
Za młodość, za brak dzieci zapłaćcie klejnotem,
Jeżeli człowiek żyje za grobem. A może
Niech lepiej wszystko szczeźnie! Bo jeśli nam gorze
Ma być i tam, nam ludziom, żyjącym na świecie,
By umrzeć, to gdzie zwrócić się mamy? A przecie,
Tak mówią, śmierć na wszystko najlepsze ma leki.

IOLAOS.

O duszo bohaterska, ze wszystkich po wieki
Białogłów najprzedniejsza! My czcimy cię ninie
I czcić będziem po śmierci!... Żegnaj!... Gdyż boginię
Urazić ja się lękam, Demetery córę,
Co ciała twego żąda... Podnieście mnie w górę!
Posadźcie mnie na krześle! Ginę! Członki mdleją
Z boleści! Ach! nakryjcie mnie płaszczem!... Nadzieją
Nie mogą mnie napełnić te sprawy! Wyroczni
Jeżeli nie spełnimy, wnet się unaoczni,
Że jeszcze cięższym będzie nasz żywot!... Atoli
I to jest też nieszczęście, i to również boli...

CHÓR.

Bez woli bożej
Nie są ci ludzie na świecie
Ani szczęśliwi ani nieszczęśliwi.
Domu też nie znajdziecie,
Coby jednakiej zażywał pogody:
W zawody
Za dolą pospiesza dola
I, mknąca,
Jednych z wyżyny strąca,
A drugich wynosi na szczyty.
Nikt swego losu uniknąć nie zdoła!

I mądrość tu na nic!
A ktoby pragnął jeszcze nastawić mu czoła,
Na trud się narazi bez granic.

*

Porzuć te żale
I wszelkie boże zrządzenia
Przyjmuj z spokojem i znoś najcierpliwiej!
Dla sławy swego imienia
Ta biedna życie swe traci,
Dla braci,
Dla kraju ginąć jej wola.
Niemałą
Świat ją otoczy chwałą —
Tór cnoty cierniami jest kryty.
Godna jest ojca, godna swego domu!
A ma-li kto słowa,
By wielbić śmierć szlachetnetnych, warga ma, jak komu,
Wtóru na zawsze dochowa!

Jawi się

SŁUGA HYLLOSA.

Pozdrawiam was! Powiedzcie, gdzie wyszła z świątyni
Matka waszego ojca? Co Iolaos czyni?

IOLAOS.

Jesteśmy tu, jeżeli jesteśmy wogóle.

SŁUGA.

Coś oczy ci zmroczyło? Świeże jakieś bóle?

IOLAOS.

Nieszczęścia tak mnie dręczą, nieszczęścia domowe.

SŁUGA.

Otrząśnij-że się z tego, w górę podnieś głowę.

IOLAOS.

Człek stary, trudno mu się wyprostować, panie.

SŁUGA.

Uciechę ci przynoszę i uradowanie.

IOLAOS.

A kto ty? Czy ja znam cię? Czas to chyba długi —  —

SŁUGA.

Hyllosowego dzisiaj nie poznajesz sługi?

IOLAOS.

Przychodzisz jako zbawca, drogi przyjacielu?

SŁUGA.

I owszem; i ty, mówię, u szczęsnego-ś celu.

IOLAOS (woła).

O matko bohatera, Alkmeno, tu do mnie!
Są wieści, które ciebie ucieszą ogromnie!
Od dawna już twe serce ból pożerał srogi,
Czy wnuki twoje wrócą w swe ojczyste progi.

ALKMENE (wychodzi z świątyni).

Dlaczego gmach ten cały napełniasz krzykami?
Iolaosie, powiedz! Czy pomiędzy nami
Jest znowu jakiś woźny argiwski, co chce ci
Gwałt zadać?... Słaba jestem, ale od tych dzieci,
Powiadam, wara tobie, pókim ja tu żywa!
To mówię ci, przybyszu! Niech cię nie porywa
Ta chętka, bo inaczej ludzieby przestali
Mianować mnie już matką tamtego!... A dalej,
Jeżelibyś przyłożył rękę do tej dziatwy,
Bój wiódłbyś z parą starców sromny, aż zbyt łatwy!

IOLAOS.

Nie lękaj się, staruszko! nie z Argos się zjawia
Posłaniec, nie głosiciel krzywd to i bezprawia!

ALKMENE.

Więc po cóż takie krzyki, te zwiastuny stracha?

IOLAOS.

Ażebyś ku nam wyszła z pod świętego dachu.

ALKMENE.

Któż wiedział!... Ale kto on i co za przyczyna?

IOLAOS.

On powrót zapowiada syna twego syna.

ALKMENE.

Powitać i dziękować za te wiadomości.
Lecz jeśli on już dzisiaj na tej ziemi gości,
Więc gdzież jeszcze przebywa? Czemu razem z tobą
Nie przyszedł, by me serce rozłączyć z żałobą?

SŁUGA.

Ustawia swoje wojsko, które za nim kroczy.

ALKMENE (chce odejść).

Więc niech się już bezemnie rozmowa potoczy.

IOLAOS.

Bynajmniej! Ale pytać juści mnie wypada.

SŁUGA.

Cóż mam ci ja powiedzieć, jak się wszystko składa —

IOLAOS.

Mów, jaką liczbą wojska rozrządza w tej chwili?

SŁUGA.

Ogromną! Innychbyście liczb nie wymienili.

IOLAOS.

Pewnikiem znają liczbę tę ateńscy wodze.

SŁUGA.

A znają! Lewe skrzydło ustawione srodze.

IOLAOS.

Więc gotów jest do walki hufiec naszych woji?

SŁUGA.

I bydło już ofiarne przed szeregiem stoi.

IOLAOS.

A jakżeż jest daleko do zastępów wroga?

SŁUGA.

Że wodza ujrzeć można — niedaleka droga.

IOLAOS.

Co robi? Może wojsko ustawia i dzieli?

SŁUGA.

Być może. My rozkazów jego nie słyszeli...
Lecz muszę już stąd odejść. Jestem niespokojny,
By pan się mój bezemnie nie rzucił do wojny.

IOLAOS.

Ja z tobą!... Taki zawsze ten mój umysł wszytek,
Ażeby druhom swoim przynosić pożytek.

SŁUGA.

Najmniej przystało tobie pleść te banialuki.

IOLAOS.

Najmniej — pozbawiać druhów mej wojennej sztuki.

SŁUGA.

Nikogo wzrok nie zrani, gdy ręki nie starczy.

IOLAOS.

Co mówisz? Nie umiałbym przedziurawić tarczy?

SŁUGA.

O, chciałbyś. Ale padniesz, nie dotrzymasz kroku.

IOLAOS.

Wróg żaden nie potrafi znieść mego widoku.

SŁUGA.

Poczciwcze! Nie chełp-że się swą siłą dzisiejszą!

IOLAOS.

A przecie mogę bić się, o, z liczbą nie mniejszą.

SŁUGA.

Na szali chyba więcej zaważy pacholę.

IOLAOS.

Nie wzbraniaj mi uczynić, do czego mam wolę.

SŁUGA.

Masz wolę — ale czynić? Czyn ci nie posłuży.

IOLAOS.

Pleć sobie, ile wlezie! Nie chcę czekać dłużej.

SŁUGA.

Pomiędzy zbrojnych idziesz na goło, niezbrojnie?

IOLAOS.

W świątyni dość jest broni, zdobytej na wojnie.
Tę weźmiem, a zwrócimy, jeśli nam się zdarzy
Ujść z życiem. Skoro padniem, z niebieskich mocarzy

Nikt żądać jej nie będzie. Goń przeto do środka
I przynieś mi rynsztunek! Wstyd człowieka spotka,
Gdy będzie tak tchórzliwie trawił życie swoje
Przy domu, kiedy inni pospieszyli w boje.

CHÓR.

Nic dotąd ci ducha, o, nic nie złamało.
Młodzieńczą masz siłę, choć słabe jest ciało!
Lecz po co ci chodzić z losami w zawody?
I sobie i miasta przysparzasz li szkody!
Niech starzec pamięta, co znaczą mu lata,
I z tem, co nad siły, niech sił swych nie brata —
Nie wróci ma świeżość, nie wróci!

ALKMENE.

Co myślisz? Zali pragniesz, szaleństwem dotknięty,
Zostawić mnie tu samą wraz z temi dziecięty?

IOLAOS.

Wojować rzeczą męża. Ty miej je w opiece!

ALKMENE.

Co zrobię, jeśli zginiesz? Komuż się polecę?

IOLAOS.

Zostaną ci wnukowie — każdy ci pomoże.

ALKMENE.

A jeśli los ich dotknie — co uchowaj Boże?

IOLAOS.

Masz jeszcze tych przyjaciół — wesprą najgoręcej.

ALKMENE.

I tyle mej nadziei, poza tem nic więcej!...

IOLAOS.

I Zeus pomny twej doli; on jeszcze-ć oddany.

ALKMENE.

Zeus żadnej nie usłyszy z moich ust nagany!
Lecz ach! jaki on dla mnie, sam to wie najlepiej!

Z rynsztunkiem wraca

SŁUGA.

No, niechże cię ten widok rynsztunku pokrzepi!
Lecz myślę, że nie zdążysz ubrać się w tę zbroję,
Bo walka się już zbliża, zaś Ares ma swoje
Niechęci przedewszystkiem dla powolnej rzeszy...
Przeraża cię ten ciężar, niech-że waszmość spieszy
Bez niego! Naodzieję cię oną ozdobą
Przed hufcem! Teraz ja ją poniosę za tobą.

IOLAOS.

I owszem! Cale piękna słuszność jest w twej śpiewce!
Więc ponieś mi ten pancerz, a podaj mi drzewce
I, z lewej mnie podparłszy, ruszaj ze mną dalej,

SŁUGA.

Jak dziecko ma być wiedzion ten rycerz ze stali?

IOLAOS.

Zły znak, gdyby się człowiek miał potknąć w tej drodze.

SŁUGA.

Dość chęci, ale siły za mało niebodze.

IOLAOS.

No, prędzej! Źle byłoby przyjść nam już po wojnie.

SŁUGA.

Nie ja, lecz ty przystajesz, szermując tak hojnie.

IOLAOS.

Tak sprawne, żwawe nogi gdzież to widzieliście?

SŁUGA.

Wydaje ci się więcej, niż jest rzeczywiście.

IOLAOS.

Nie powiesz tak, gdy ujrzą mnie o, tam! twe oczy.

SŁUGA.

Co zrobisz?! Niech ci wszystko dobrze się potoczy.

IOLAOS.

Co? tarczę przedziurawię niejednego wroga!

SŁUGA.

Byleby tylko dojść tam! W tem jest moja trwoga.

IOLAOS.

O ramię mej młodości, przypomnienia warte,
Ty, któreś z Heraklesem powaliło Spartę!
Mający ciebie dzisiaj za swego spólnika,
Ujrzałbym niewątpliwie, jaka trwoga dzika
Gnałaby Eurysteja, mędrka, co się boi
Oszczepu! Zobaczyłbym, jak to nie przystoi,
By jakiś tam szczęśliwiec grał nam bohatera
Wbrew prawdzie i słuszności, bo tchórz zeń przeziera.
Nam zawsze się wydaje — rzecz najoczywistsza,
Że w każdym, co ma szczęście, trzeba widzieć mistrza!

CHÓR.

O ziemio! o jaśni miesiąca,
Nocą świecąca!
O wy słoneczne blaski,
Dla ludzi tak pełne łaski!

Wieść mi przynieście radosną
I niech ku niebu rosną
Weselne wasze promienie!
Hymny śpiewajcie Atenie,
Pod tron się pnijcie Zeusowy!
Do walki jestem gotowy
Za dom nasz, za nasze włości —
Żem przyjął tułaczych gości,
Szarem mam walczyć żelazem!

*

Dziwy, o, istne dziwy,
Że tak szczęśliwy
Gród, jak Mykene, tak dzielny
W walce na włócznie śmiertelnej,
Tak srodze jest zagniewany
Na nasze ojczyste łany!
Lecz gdybyś wypędził nędzarze,
Bo ci tak Argos każe,
Gdybyś ich zdradził w potrzebie,
Grom spadłby, grodzie, na ciebie!
Ja się nie lękam. Bóg ze mną,
Walka nie będzie daremną,
Niebiosa nie słabsze od ludzi!


∗                    ∗

Hej, ty wszechwładna Pani!
Twoją ta ziemia i gród!
Władczynią i matką tyś dla niej
I stróżem ty jesteś nam!
Odpędź go, odpędź od bram —
Tego, co zbrojny lud
Bezprawnie z Argos tu wwiódł!

Azali zasłużyła sobie cnota nasza,
Że wróg nas z tych domów wypłasza?!...

*

Hojne składamy objaty
Na twoją, bogini, cześć!
Gdy miesiąc upływa rogaty,
Któż cię przepomni, mów?...
Melodje chóralnych słów
Każdy-ć pamięta wznieść —
Po wzgórzach rozchodzi się wieść
O tobie: śpiewy dziewic i krzyki i tańce —
Świat dudni po wszystkie krańce!

Na scenę wpada

SŁUGA (do Alkmeny).

Do ciebie spieszę, pani! Jest wiadomość nowa —
W najkrótsze, lecz w najmilsze dla ciebie ją słowa
Zamykam: Wróg powalon! Ze zdobycznych zbroi
Złożony już zwycięstwa pomnik gotów stoi!

ALKMENE.

Najdroższy! Dzień to szczęsny dla ciebie: Za wieści
Tak dobre masz swobodę! Lecz i tej boleści,
Tej troski pozbaw-że mnie: strasznie ja się trwożę,
Czy żyją ci, na których mi zależeć może?

SŁUGA.

Tak, żyją! Huf ich cały wysławia i chwali.

ALKMENE.

A stary Iolaos żyje-ci on dalej?

SŁUGA.

I owszem, wielkie rzeczy z wolą spełnił bożą.

ALKMENE.

Co? Może mu na czoło jaki wieniec włożą?

SŁUGA.

Ze starca on się znowu przemienił w młodziana.

ALKMENE.

O dziwach mi rozprawiasz... Lecz jak rozegrana
Została szczęsna walka?... Niechże mi opowie!

SŁUGA.

I owszem — ja to wszystko w jednem zamknę słowie:
Gdy siły obustronne, stając oko w oko
Naprzeciw siebie, huf swój rozciągły szeroko.
Z czworokonnego Hyllos zestąpił rydwanu
I w polu, między wojska stanąwszy, tę panu
Mykeny da poradę: »Dlaczego, hetmanie
Argiwski, mamy zgubę siać na cudzym łanie?
Nie będzie dla twej ziemi nazbyt wielkiej szkody,
Jednego jeśli męża utraci... W zawody
Więc chodźmy oba razem, w pojedynkę! Zginę,
Ty dzieci Heraklesa weźmiesz w tę godzinę
Ze sobą; gdy ty padniesz, obiecaj niekłamnie,
Że dom i wsze zaszczyty ojca przejdą na mnie«.
Widziało się to wojsku. »Przepiękne to słowa —
Mówili —, bo i wojna skończyć się gotowa
I męstwa są dowodem«... Lecz tamten nie bierze
Do serca sobie słów tych, choć właśni żołnierze
Wzywali go, by stanął — wódz, tchórzem podszyty,
Nie umiał pojedynku przyjąć na dziryty,
Wycofał się, ten podlec! I taki wyrzutek
W niewolę chce brać dzieci Heraklesa! Skutek
Był ten, że Hyllos wrócił znów w szeregi swoje.

Kapłani, widząc teraz, że nasze się boje
Nie dadzą już rozstrzygnąć w pojedynku drodze,
Zabrali się do ofiar w te tropy. Przesrodze
Spłynęła krew czerwona z tej ludzkiej gardzieli![12].
Na wozy ci skoczyli, ci do tarcz się wzięli,
Ażeby ich bokami swe osłonić boki.
Ateński wódz do wojsk swych ozwie się bez zwłoki
I rzeknie, jak się godzi: »Towarzysze mili!
Z pomocą naszej ziemi pospieszcie tej chwili —
Wszak ona was zrodziła, ona wykarmiła!«
Po drugiej także stronie było słychać siła
Upomnień, aby hańba nie spadła na miano
Mykeńskie! A gdy znak już do rozprawy dano,
Tyrseńska kiedy surma do boju zawarczy,
Co myślisz? — jaki łomot i trzask i chrzęst tarczy
I jakie było słychać raty i przeraty!
Nasamprzód napór wroga gromki, zuchowaty,
Przełamał nasze hufy. Lecz uciekli potem.
Przy nodze zasię noga — za wtórnym zawrotem —,
Przy mężu mąż, odparli my atak. Zagasła
Niejedna, mówię, dusza w tej bitwie. I hasła
Po jednej i po drugiej rozbrzmiewały stronie:
»O wy, co łan Ateński, wy, co Argu błonie
Sprawiacie, dopuścicie-ż, aby hańba spadła
Na gród wasz?!...« Z wielkim trudem, gdy wrzała zajadła
Ta walka, odparliśmy Argiwów — przed nami
W popłochu uciekali, jak, nie wiedząc sami.
Wtedy to Iolaos, taki starowina,
Ujrzawszy, jak się Hyllos z szeregu wygina
I pędzi naprzód, dłonie wyciągnie ku niemu

I prosi, by go zabrał na swój wóz. A czemu?
Lejce ująwszy w ręce, skierował ramaki
Ku źrebcom Eurysteja. A teraz o takiej
Słyszałem oto sprawie — com rzekł do tej pory
Na własnem widział oczy —: więc, w pościgu skory,
Spostrzegłszy Eurysteja wóz blisko świątyni
Ateny Pallenijskiej, wręcz modły uczyni
Do Heby i Zeusa, ażeby te siły
Niebieskie utraconą młodość mu wróciły
Chociażby na dzień jeden, bo się na swym wrogu
Chce pomścić. I, słuchajcie! Jaki on to bogu
Zawdzięczał cud: Dwie gwiazdy na uprzężę spłyną,
Ażeby wóz mu zakryć gęstą chmurą siną.
Jak mędrsi powiadają, było to za sprawą
Twojego syna, pani, i Heby. On, mgławą
Przesłoną otulony, nad chmury tej cieniem
Młodzieńczem połyskiwał, że aż dziw, ramieniem.
I tak to Iolaos, sławą okryt nową.
U skał skeirońskich czwórkę wziął Eurystejową,
Zaś jego, skrępowawszy mu ramiona, wiedzie
Tę zdobycz swoją walną przed ciebie. Na przedzie
Był wódz ten, był na górze, dziś pogrzebion leży
I uczy swym przykładem — rozgłośny i świeży
To dowód —, aby nie zwać szczęśliwym człowieka
Dopóty, póki śmierci swej się nie doczeka,
Bo szczęście dzień trwa jeden.

PRZODOWNIK CHÓRU.

O zwycięzców Boże!
To pierwszy dzień, że już się tak luto nie trwożę!

ALKMENE.

O Zeusie! Późnoś spojrzał na moje te męki,

Lecz dzięki ci za wszystko, co się stało, dzięki!
I ja, com nie wierzyła, iż mój syn króluje
Z bóstwami, dziś to widzę naocznie i czuję!
O dzieci! dziś już wolne od wszelkich katuszy,
Od Eurysteja wolne, tej straceńczej duszy,
Co zginie mi niechybnie!... Niebawem, o dzieci,
Rodzinny gród źrenicom tym waszym zaświeci!
Niebawem ojcowiznę ujrzycie, swą starą
Dziedzinę, i swe bogi uczcicie ofiarą!
Nie stało wam ich w świecie — los biednych wygnańców,
Zmuszonych wciąż się tułać do ostatnich krańców.
Lecz powiedz: Iolaos jakież żywi plany —
Przemądre, że Eurystej dotąd nie karany?
Że dotąd jeszcze żyje? Nie jest to dowodem
Rozumu puszczać wroga, kiedy wróg pod spodem.

SŁUGA.

Chce uczcić cię w ten sposób, chce, byś go na oczy
Widziała, tego władcę, co dziś się zatoczy
Pod stopy twojej władzy. Rad tu nie przybędzie —
Musiano go skrępować. Ciężko mu jest sędzię
Zobaczyć, pani, w tobie, ciężko zdawać sprawę
Z swych grzechów... Teraz żegnam! Niech będą łaskawe
Twe oczy na me losy! Pamiętaj, królowo,
Coś rzekła mi, gdy pierwsze przyniosłem ci słowo —
Daj wolność mi! W tych rzeczach — rzeczy to ogromne! —
Niech usta cne nie będą nigdy wiarołomne!
(Odchodzi).

CHÓR.

Lubię ja tańce i śpiewy, gdy fletnia
Biesiadę swym czarem uświetnia.
Niech mi też łaska wykwita,

Której użycza ludziom Afrodita!
Ale i tem się weselę,
Kiedy się dobrze mają przyjaciele,
Co żyli w mroku cierpienia!
O wiele
Wszechwładna Dola przemienia
I życie, to dziecko Czasu!

*

Cna jest twa droga, o miasto, i szczera —
Niech tego ci nikt nie odbiera —:
Czcisz bóstwa! A ktoby inaczej
Zamierzał twierdzić, ten niechaj-że baczy,
Czy nie pogrążon w obłędzie!
Dużo dowodów i przykładów wszędzie
Znajdzie, kto zechce. I Boga
Na sędzię
Przyzwać możemy, co wroga
Sprawiedliwości poniża!


∗                    ∗

Do boskiej podniesion cześci,
Twój syn się, starucho, mieści
Na niebie i przeczy złej wieści
O swoim sromotnym losie,
Jakoby spłonął na stosie
I w Hadu poszedł pomroki.
A on tam w chwale wysokiej,
W złocistych świetlic przestworze
Heby podziela łoże!
Hymenaiosie!
Dwie latorośle boże
Godnie ty wywyższyłeś!

*

Jak to się nieraz składa:
Ich ojcu, tak mówią, rada
Przyszła z pomocą Pallada,
A tamte znowu zbawiła
Jej miasta i ludu jej siła —
Bogini gród to zwycięża
Tę hardość butnego męża,
Co tak gwałtownie nastawa
Na świętość bożego prawa.
Pychą opiła,
Niesyta dusza plugawa
Niech zawsze mi będzie obcą!

Wchodzi

GONIEC (prowadzący pojmanego Eurysteja).

O pani, widzisz sama, jednak nie zawadzi
Powiedzieć: Eurysteja prowadzim ci radzi,
Niespodziewany widok, a i on czyż kiedy
Pomyślał, że śród takiej dostanie się biedy
W twe ręce? Czyż to myślał, rzucając Mykenę
Na czele mnogich hufców, ażeby za cenę
Bezprawia zbyt wielkiego zburzyć miasto nasze?
Lecz Bóg wszystko przemienił i już się nie straszę
O losy, odwrócone za bożym rozkazem.
Już pomnik wznosi Hyllos z Iolajem razem
Zeusowi zwycięskiemu, zaś tego przezemnie
Ślą tobie, by ci serce ucieszyć. Przyjemnie
Jest bowiem patrzeć na to, w jakiej doli srogiej
Bytują tak szczęśliwe dawniej nasze wrogi.

ALKMEME (do Eurysteja).

Ha! jesteś, ty ohydo! Już cię — czas ostatni —
Dosięgła sprawiedliwość, zamknęła w swej matni!

Lecz zwróć-no głowę ku mnie! Miej odwagę w oczy
Nieprzyjaciołom spojrzeć! Patrz, jak los się toczy:
Władałeś, a dziś jesteś pod władzą! Jedyna
Ma żądza: Chcę cię widzieć! Tyżeś mi to syna,
Co jest tam, gdzie przebywa, tak ścigał nieznośnie,
Ty łotrze, ty! Gdzież równa onej pysze rośnie,
Na którą byłbyś ty się nie zdobył! Do piekła
Tyś żywcem go posyłał! Twa złośliwość wściekła
Kazała mu bić hydry i lwy, że nie powiem
O innych twych zamysłach, mowa moja bowiem
Trwałaby nazbyt długo! Nie dosyć ci na tem —
Pędziłeś mnie i dzieci całym niemal światem,
Od świętych nas ołtarzy-ś odrywał coprędzej,
U których szukaliśmy ratunku z tej nędzy —
Mnie, mówię, nazbyt starą, te aż nazbyt młode!
Znalazłeś wreszcie mężów, znalazłeś przeszkodę
W tym wolnym oto ludzie, co się nic nie lęka
Twych gwałtów. Teraz umrzesz i jeszcze mi dzięka
Należy się od ciebie, bo za twoje zbrodnie
Nie raz, lecz dziesięć razy umrzeć ci jest godnie.

GONIEC.

Nie wolno ci zabijać tego tu człowieka.

ALKMENE.

Więc darmo jest mym brańcem? Więc nadarmo czeka
Na śmierć swą? Jakież prawo zabijać go broni?

GONIEC.

Książęta tego kraju — tego nie chcą oni.

ALKMENE.

Zabijać swoje wrogi ma być niedostojnie?

GONIEC.

Nie godzi się, gdy żywcem ujęto ich w wojnie.

ALKMENE.

I Hyllos się stosuje do tego zwyczaju?

GONIEC.

Czyż może się buntować przeciw prawom kraju?

ALKMENE.

Czyż może ten żyć dalej, oglądać blask słońca?

GONIEC.

Od razu trza mu było nie oszczędzać końca.

ALKMENE.

Więc niema tu nikogo, który go ukarze?

GONIEC.

Na świecie nikt o takim nie myśli zamiarze.

ALKMENE.

Ja myślę, a ja także jestem czemś na ziemi.

GONIEC.

Zrobiwszy to, z przygany spotkasz się wielkiemi.

ALKMENE.

Miłuję ja to miasto — któż mi to zaprzeczy?
Lecz tego, gdy już raz jest w rąk tych moich pieczy,
Nikt z ludzi mi nie wydrze. Że działam zbyt śmiało,
Że jestem zajadlejsza, niżeli przystało
Kobiecie, niechże mówi tak, kto chce! Ja muszę
Dokonać tego dzieła!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Że gniew ci tak duszę
Rozpala, rzecz to jasna, przebaczyć to mogę.

EURYSTEUS.

Niewiasto, nie myśl sobie, że pochlebstwa drogę
Wybieram, że cośkolwiek powiem, aby życie
Ocalić. Tchórza we mnie wy nie zobaczycie!
Nie dobrowolnie spór ten spoczął na mej głowie:
Rodzeństwem wszakże byli ci nasi ojcowie,
Jam krewniak Heraklesa, blizcy my ze sobą.
Tak! chciałem, czy nie chciałem, Hera tą chorobą
Nawiedzić mnie raczyła, bogini. A kiedy
Już raz na swojem barki wziął brzemię tej biedy,
Nieprzyjaźń przeciw niemu, gdy raz serce moje
Rozegrać zamierzyło narzucone boje,
Począłem przemyśliwać i we dnie i w nocy,
Jakieby znaleźć trudy dla tej jego mocy
I zbyć się swego wroga, by po tej z nim wojnie
Módz życia już do końca zażywać spokojnie,
Bez trwogi. Wszak wiedziałem, że w mężów szeregu
Nie jest jakowąś cyfrą, pierwszą lepszą z brzegu,
Ten syn twój, lecz że człowiek to na schwał, więc szczerze,
Choć wróg był, mówię o nim, jak o bohaterze.
Gdy umarł, ja, widzący, jaką ci tu do mnie
Pałają nienawiścią, pamiętni ogromnie
Rodzicielskiego gniewu, byłem, mówię, gotów
Poruszyć wszystkie głazy, do wszelkich obrotów
Podstępnych się uciekać, byle ich ze świata
Módz sprzątnąć i uzyskać dla siebie na lata
Jakoweś bezpieczeństwo. Cóżbyś uczyniła
Ty sama, na mem miejscu, czując złego siła

Nad sobą? Zatrzymałabyś, litością zdjęta,
Ten płód krwawego zwierza, rozjuszone lwięta,
Czy precz wygnała z Argos? Nikt ci nie uwierzy.
A teraz, kiedy żaden z walczących rycerzy
Nie zabił mnie śród bitwy, choć takie w swej duszy
Żywiłem ja pragnienie, ten, kto mieczem ruszy
Przeciwko mnie, krew moją według obyczaju
Hellenów ściągnie na się. Mądrość tego kraju
Obdarza mnie swobodą. By ukarać wroga,
To miasto bogobojne nie obrazi Boga.
To masz jako odpowiedź! Co gdy usłyszano,
Zwać można mnie odważnym lub dać tchórza miano.
Tak sprawa ma się ze mną. Śmierci ja nie pragnę,
Lecz by wyżebrać życie, także się nie nagnę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Upomnąć chcę cię nieco, Alkmeno, byś dała
Mężowi temu wolność, gdyż taka uchwała
Zapadła w naszym grodzie.

ALKMENE.

A jeśli on zginie,
A my twemu się miastu nie sprzeciwim ninie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Byłoby tak najlepiej. Jak to stać się może?

ALKMENE.

Stanie się bardzo łatwo. Zaraz ci wyłożę:
Zabiwszy, przyjaciołom zwłoki jego zwrócę,
Skoro ich zażądają; ziemi nie ukrócę
O ciało to. W ten sposób zapłaci mi winę.

EURYSTEUS.

Zabijaj! O twą łaskę błagać nie chcę, zginę!
Lecz miastu, co mnie wolno puściwszy, naocznie
Mej śmierci tu nie pragnie, przypomnę wyrocznię
Pradawną Loksiasza, która mu w przyszłości
Pomoże wbrew wszelakim nadziejom. Me kości
Pogrzebcie, gdzie chcą losy — w pobliżu świątyni
W Pallenie. Tam ja będę, gdy się to uczyni,
Na waszej leżąc ziemi, przyjazną opieką
Dla miasta, za to wrogiem w przyszłość ja daleką
Zostanę dla potomków Heraklesa, jeśli,
O łaskach zapomniawszy, które stąd wynieśli,
Z hufcami wojsk wielkimi ten wasz kraj napadną.
Patrzajcie! Jaką zgraję gościliście zdradną!
Lecz wiedząc o tem, po co przybyłem w te strony,
Nie trwożąc słów się boskich? Byłem przeświadczony,
Że ponad wszelkie wróżby silniejsza jest Hera
I że mnie nie opuści, wierna mi i szczera.
Lecz ty nie składaj żadnych ofiar na mym grobie,
Nie skrapiaj krwią mogiły. Już ja im to zrobię,
Że zły mieć będą powrót, wy zasię zyskacie
Podwójnie: wam ku szczęściu ginę, im ku stracie!

ALKMENE.

Więc po co jeszcze zwlekać? Jeżeli dla miasta
I dla potomków waszych szczęśliwość wyrasta
Z tej śmierci, jak słyszycie, czemuż tego człeka
Nie mamy zamordować? Co was po tem czeka,
Sam on to przepowiedział i najbezpieczniejszą
Pokazał dla was drogę. Tą śmiercią dzisiejszą.
Choć wróg to, on was zbawia. Taka jego wróżba!
Hej! brać go! Zamordować! A zwłoki niech służba

Psom rzuci na pożarcie! Pozbądź się nadziei,
Że rozkaz twój mnie znowu z ziem mych wykolei!

CHÓR.

Godzę się na to! Do dzieła, sługusy!
Ja nie mam pokusy,
Aby tą krwią splamić panów
Naszych ojczystych łanów...






ANDROMACHE


Andromache.

Osoby dramatu.
ANDROMACHE, wdowa po Hektorze, branka Neoptolemosa czyli Pyrrhusa.
SŁUŻEBNA.
CHÓR niewiast z Ftji.
HERMIONE, druga żona Neoptolemosa.
MENELAOS, jej ojciec.
MOLOSSOS, syn Andromachy i Neoptolemosa.
PELEUS, dziad Neoptolemosa, ojciec Achillesa.
PIASTUNKA Hermiony.
ORESTES, krewniak Hermiony.
GONIEC.
THETIS, bogini.


Rzecz dzieje się w mieście Ftji, przed pałacem Neoptolemosa, w pobliżu świątyni Thetydy.






ANDROMACHE.

Tebańskie miasto, grodów azjackich wzorze!
Z bogatych skarbów wianem wyszłam w onej porze
Z twych murów, aby przybyć do domu Pryama,
Gdzie stałam się małżonką Hektora. Dziś sama,
Najnieszczęśliwsza z niewiast, a przedtem tak godna
Zazdrości, Andromache, matka dzieciorodna,
Musiałam patrzeć na to, jak z ręki Achilla
Zmarł Hektor, mój małżonek, i jak przyszła chwila,
Gdy syn nasz, Astyanaks, padł ze szczytu wieży
Zrzucony, kiedy ciżba helleńskich żołnierzy
Zniszczyła niwy Troi. Najwolniejsze plemię,
Z słynnego wielce domu, dźwigam dzisiaj brzemię
Niewoli, do Hellady jako łup zagnana,
Trojańskiej wojny zdobycz, mam nad sobą pana,
Neoptolema, z rodu wyspiarzy. W Farsali
Sąsiedztwie i Ftiady mieszkam dziś, gdzie fali
Bogini morskiej, Thetis, w samotnej ustroni
Z Pelejem wiodła życie. Dziś to miejsce oni,
Mieszkańcy tessalijscy, zwią Thetidionem
Na pamięć tych zaślubin. W tem odosobnionem
Zamczysku mieszka dzisiaj syn Achilla, niwy
Farsalskie zaś ma w ręku Peleus sędziwy,
Gdyż pan mój nie chce sięgać po berło, dopóki
Przy życiu jest ten starzec. W tym domu to, juki
Niewoli dźwigająca, powiłam mu syna

I w dziecku tem nadzieja była mi jedyna —
Myślałam, że w niem znajdę od nieszczęść obronę.
Lecz odkąd pan mój pojął lakeńską Hermionę,
Wzgardziwszy tak sromotnie niewolnicy łożem,
Ta ściga mnie ohydą swych obelg: Niebożem.
Powiada, czarodziejstwem chcę na nią sprowadzić
Bezpłodność i w ten sposób miłość w nim wygładzić
Mężowską, abym sama mogła być tu panią,
Od łoża odrzuciwszy ją gwałtem. Tak ranią
Me serce jej potwarze. A klnę się na nieba,
Że łoża, które dzisiaj porzucać mi trzeba,
Tykałam się niechętnie. Lecz ona nie wierzy
I czyha na me życie. Z pomocą jej bieży
Jej rodzic, Menelaos, co przeto w te progi
Zawitał z swojej Sparty. I mnie, pełną trwogi,
Zagnała w ten przybytek Tetydy nadzieja,
Że ona mnie ocali. Bowiem dla Peleja
I dla potomków jego kaplica to święta,
Gdyż jego zaślubiny z boginią pamięta.
Zaś dziecko me jedyne, o jego się życie
Lękając, w innym domu umieściłam skrycie,
Gdyż ten, który je spłodził, żadnej nie wydoła
Dostarczyć mu pomocy i jest niczem zgoła
Dla dziecka: bawi w Delfach, pokutując srodze
Za grzech, za swe szaleństwo, któremu tak wodze
Popuścić śmiał, żądając, by Fojbos zdał sprawe
Ze śmierci jego ojca. Tam-ci na łaskawe
Czekając przebaczenie, chce zmazać swą winę.

Na scenę wchodzi

SŁUŻEBNA.

O pani! — gdyż tem mianem chcę i w tę godzinę
Nazywać cię, jak zwykłam cię w wierności swojej

Mianować, przebywając śród niw naszej Troi,
I tobie i mężowi oddana, gdy jeszcze
Przy życiu był. Przychodzę z wieściami, choć dreszcze
Chwytają mnie, ażeby który z naszych panów
Mych kroków nie wyśledził. Strzeż się i zastanów,
Co czynić: Razem z córką okrutne ci rzeczy
Gotuje Menelaos, a więc szukaj pieczy.

ANDROMACHE.

Współniewolnico droga, bo dziś cię inaczej
Władczyni twa, żyjąca w tak strasznej rozpaczy,
Mianować już nie może: Jakież ich zamysły?
Chcą zabić mnie, dla której dni szczęśliwe prysły?

SŁUŻEBNA.

Twe dziecko, któreś w innym umieściła domu,
Chcą zabić! Ach! jakiego dożyłaś pogromu!

ANDROMACHE.

Skąd wiedzą, żem ukryła mego jedynaka?
Nieszczęsnam! Że też przyszła na mnie dola taka!

SŁUŻEBNA.

Ja nie wiem. Od nich mam tę wiadomość: W złowrogiej
Tej myśli już Menelaj rzucił domu progi.

ANDROMACHE.

Giniemy, dziecko moje! Oto dwaj sępowie
Czyhają na twe życie, a ten, co się zowie
Twym ojcem, bawi w Delfach, ratować nie może!

SŁUŻEBNA.

Zapewne, gdyby on był obecny w tej porze,
Byłoby mniej straszliwie. Tak — jesteś bez druha.

ANDROMACHE.

A nie wiesz, czy Peleus prośby mej wysłucha?

SŁUŻEBNA.

To starzec! Nań się spuszczać nie ma snać przyczyny.

ANDROMACHE.

Posłałam-ci po niego nie po raz jedyny.

SŁUŻEBNA.

Czy myślisz, że posłaniec troszczy się o ciebie?

ANDROMACHE.

A może ty posłańcem będziesz w tej potrzebie?

SŁUŻEBNA.

Co mówić, żem tak długo za domem bawiła?

ANDROMACHE.

Kobieta-ś, łatwo znajdziesz i wykrętów siła.

SŁUŻEBNA.

Nie mało mnie Hermione strzeże! Ja się boję.

ANDROMACHE.

A widzisz, że w nieszczęściu rzucasz druhy swoje.

SŁUŻEBNA.

Bynajmniej! Mnie się taki zarzut nie przydarzy!
Tak, pójdę, choćby nawet los mnie spotkał wraży.
Bo jakąż może wartość mieć służebny życie?

ANDROMACHE.

Więc idź!... A my, jak zwykle, będziem te obficie
Płynące łzy, te skargi, te nasze wzdychania
Posyłać ku niebiosom! Niech nam nikt nie wzbrania,
Albowiem dla kobiety rozkosz to wrodzona

Mieć zawsze na swych ostach boleści brzemiona.
Nie jedno mi, lecz wiele opłakiwać pora —
Ojczyste moje miasto, śmierć mego Hektora
I własny los, co oto tak niezasłażenie
Na barki moje zwalił niewoli cierpienie.
Nie trzeba nigdy mówić o szczęściu człowieka,
Dopóki nie dożyje dnia, który go czeka,
A w którym on, skończywszy, skieruje swe kroki
Ostatnie między zmarłych, w Hadu mrok głęboki.
Nie żonę w twe progi
Wwiódł Parys, lecz mnogi,
O grodzie ty Troi!,
Grom ściągnął, gdy w swojej
Łożnicy Helenę
Umieścił! Za cenę
Tej dziewki, Ilionie!,
W krwi, w ognia utonie
Twe miasto! Z Hellady,
Na czele gromady
Okrętów, gniewliwy
Bóg wtargnie i niwy
Twe depce, zwycięża,
Zabiera mi męża,
By syn go Tetydy —
Dniu klęski, ohydy! —
Na hańby powrozie
Przy swoim wlókł wozie
Wokoło stolicy!
I mnie też ci dzicy
Zawlekli mężowie
Nad morze i głowie
Pod jarzmo niewoli,

Co tak mnie dziś boli,
Ach! zgiąć się kazali!
Tonęłam w łez fali
Ja, biedna niewiasta,
Zmuszona tak miasta
Opuszczać przybytki
I męża i wszytki
Dobytek i tyle,
Tarzając się w pyle,
Klęsk znosić! O Boże!
Czem dla mnie być może
Ten złoty blask słońca,
Gdy tak mnie, bez końca,
Wciąż ściga spieniony
Zły gniew Hermiony,
Mnie, biedną jej sługę,
Że oto, łez strugę
Lejąca, jak żywa
Ta woda, co spływa
Z opoki, w kościele
Tetydy się ścielę!...

Na scenę wchodzi

CHÓR.

Ty, co tak długi już czas
Tetydy zajmujesz świątynię,
Nie chcąc wychodzić za próg!
Ftiotka ci jestem, lecz wraz
Krok ten ku tobie czynię,
Ażeby wesprzeć cię mógł
W tym z Hermioną twym sporze
O syna Achilla łoże,

Które z nią, panią dziś twoją,
Dzielić tak jesteś zmuszona!

*

Poznaj swą dolę, znaj grom,
Co dzisiaj na ciebie tak spada!
Z władcami swoimi chcesz bój
Poczynać, chcesz zwalczać ten dom
Lakedemoński?... Ma rada:
Odwróć-że krok ten swój
Od ofiarnego ołtarza —
Siła twej pani przeważa —
Darmo się lica twe znoją,
Służebną ty jesteś, nie ona!


∗                    ∗

Wstań! Rzuć promienny chram
Tej córki Nereuszowej!
Wszak między służebnemi
Na obcej jesteś ziemi,
Z przyjaciół nie masz nikogo
W tem obcem mieście, o srogo
Prześladowana niewiasto!

*

Źle zawitałaś tu k’nam,
W te naszych władców alkowy!
Trojanko, żal mi ciebie,
Ale w milczeniu pogrzebię
Mą żałość, gdyż bardzo się trwożę,
Że mi to za złe wziąść może
Latorośl córki Zeusa!

Na scenę wchodzi

HERMIONE.

Dyadem ten kosztowny, co mi tak wspaniale
Na głowie mojej błyszczy, i wzorzyste fale
Tych sukien, co tak bujnie członki mego ciała,
Jak widzisz, owiewają, jam ich nie zabrała
W postaci ślubnych darów z Peleja komory
Lub komnat Achillowych, nie! ten skarb, tak spory,
Mam jeszcze z mej lakeńskiej Spartjatów ziemi,
A wraz z kosztownościami dał mi go innemi
W posagu Menelaos, mój ojciec, że mogę
Swobodnie tu przemawiać, wszelką rzucić trwogę.
(Zwrócona do Chóru)
To dla was w odpowiedzi.
(Zwrócona do Andromachy)
A ty, wojny dłonią
Zdobyta niewolnico, chcąc mnie swą pogonią
Wypędzić z tego domu, by w nim rządzić sama,
Obmierzasz mnie mężowi: Bezpłodności plama
Na żywot ten mój padła przez twe tajne czary,
Że marnie więdnąć musi. Albowiem obszary
Waszego lądu[13] znane są z kobiet, co wraże
W tych sprawach mają siły. Lecz ja ci zakażę,
Bo nic ci nie pomoże na twoje ohydy
Ten ołtarz, ten przybytek świętej Nereidy.
A gdyby jakie bóstwo, albo który z ludzi
Ocalić cię zechcieli, jakżeż się potrudzi
Twa pycha, tak do szczęścia przywykła! Kolana
Zginając w proch przedemną, będziesz mi co rana
Zamiatać me komnaty, do złocistej kruży

Twa ręka się służebna codziennie zanurzy
I rosą achelojską będzie skrapiać ziemię.
Przekonasz się, gdzie jesteś, nieszczęsna niewiasto! —
Nie Hektor tu, nie Pryam z swym skarbem, lecz miasto
Helleńskie! Na szaleństwa takie się wytęża
Twa dusza, że śmiesz z synem ojca, co ci męża
Twojego zamordował, wspólne dzielić stadło,
Obdarzać go potomstwem, choć z rąk jego padło
Wszak tylu z twych najbliższych! Lecz takim to światem
Wy naród barbarzyński! U was siostra z bratem,
Syn z matką, ojciec z córką! Mordują się wzajem
Najbliżsi i praw niema, coby z tym zwyczajem
Raz zerwać rozkazały! Nie waż się tej modły
I u nas zaprowadzać, bo zwyczaj to podły,
Jeżeli mąż dwie żony za wędzidło trzyma!
Wystarczy miłosnemi spoglądać oczyma
Na jednę, skoro pragnie posiąść szczęście w domu.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O, mściwy jest ród niewiast i złości nikomu
Zjadliwszej nie pokaże, jak właśnie kobiecie,
Co śmie współzawodniczyć w kochaniu...

ANDROMACHE.

Na świecie
Źle ludzi sprawia młodość, zwłaszcza, jeśli człowiek
Ku cnocie nie chce zwracać swoich młodych powiek.
Lecz ja się tego lękam, czy też mi zaporą
Nie będzie w moich słowach niewola, choć skorą
Byłabym tu przytoczyć niejedno, czy, wreście,
Chociażbym zwyciężyła, mnie, biednej niewieście,
I szkoda nie wyniknie. Butni pyszałkowie
Nie lubią, gdy im prawdę człowiek słabszy powie.

Lecz ja się w swą zdrajczynię własną nie zabawię...
Odpowiedz-że mi, młódko, na jakiej podstawie
Twe prawe zrywam śluby? Że mniejszy od Troi
Jest gród lakedemoński? Żem jest w doli swojej
Szczęśliwsza, że mnie wolną widzisz tu przed sobą?
Że biję cię młodością, tą ciała ozdobą,
Kwitnącą tak przebujnie? Czy dufam tak wiele,
Że mnogie mam bogactwa? Że mam przyjaciele?
Dla tego mam panować w tym domu, miast ciebie?
Dla tego też, miast ciebie, mam składać w kolebie
Chłopięta, by się wlokły za matką służebną.
Jak łodzie za statkami? Po to-m ja potrzebną
W tym domu? Czy ktokolwiek za warunek kładzie,
Ażeby moje dzieci władały w Ftiadzie,
Gdy ty będziesz bezpłodną? Może dla Hektora
Grekowie mnie tak lubią i że byłam wczora
Bez sławy, że nie byłam frygijską królową?
O, nie przez moje czary swą małżonkę nową
Odtrąca dzisiaj mąż twój. Widać, że mu życia
Nie umiesz uprzyjemniać. Śród wspólnego bycia
I o tem pomnąc trzeba: Nie z wdzięków jedynie,
Lecz z cnót szczęśliwość wszelka dla małżonka płynie.
Urazi cię cokolwiek, w te tropy bez granic
Wysławiasz tylko Spartę, a Skyros masz za nic,
Masz siebie li za mienną, resztę za bogaczy
Bez grosza! I Achilles nie wiele ci znaczy,
Porównan z Menelajem! Oto słyszysz, czemu
Twój mąż cię znienawidził! Chociażby i złemu
Oddana człowiekowi w małżeństwo, kobieta
Powinna żyć zgodliwie, bo w tem jej zaleta,
Ażeby się nie sierdzić. A zostawszy żoną
Człowieka, coby panem był nad zakurzoną

Śniegami tracką ziemią, gdzie z jedną po drugiej
Obcować zwykł mężczyzna, odpowiedz na sługi
Pytanie: czybyś wszystkie zabiła?... Tą drogą
Ściągnęłabyś na płeć swą zarzut, iż nie mogą
Nasycić się niewiasty. A to brzydko przecie.
Choroba ta, co prawda, najbardziej kobiecie
Dogryza, ale my ją ukrywamy ładnie!
O luby mój Hektorze! Nie raz tak wypadnie,
Bywało, że choć Kiprys uwodziła ciebie,
Ja byłam ci uległą w najgorszej potrzebie,
Znosząca tobie gwoli wszystkie twe gamratki.
Swą własną nawet piersią karmiąca twe dziatki
Nieślubne, byle-ć tylko nie czynić przykrości!
W ten sposób zdobywałam sobie jaknajprościej
Małżonka! A ty nawet o kropelkę rosy
Zazdrosna-ś, gdy mężowi ześlą ją niebiosy.
Nie staraj się prześcigać rodzonej macierzy
W umiłowaniu mężczyzn, boć na tem zależy,
By dziecko, jeśli krztynę rozumu posiada,
Nie poszło za złą matką, gdyż inaczej biada.

PRZODOWNICA CHÓRU (do Hermiony).

Jeżeli się przełamać wydołasz, o pani,
Wysłuchać racz jej słowa i bądź druhem dla niej.

HERMIONE.

Dlaczego tak się puszysz? Zaliś ty jedynie
Rozumna, a ja wszystko bez rozumu czynię?

ANDROMACHE.

Tak widać po twych słowach, co padły tej chwili.

HERMIONE.

Na mądrość twą niech nigdy mózg się mój nie sili!

ANDROMACHE.

Tak młoda, a tak brzydkie wypowiadasz rzeczy.

HERMIONE.

Przed czynów twych brzydotą któż mnie ubezpieczy?

ANDROMACHE.

Nie lepiej-że milczeniem pokryć ból miłości?

HERMIONE.

Gdzież, powiedz, dla kobiety większe szczęście gości?

ANDROMACHE.

Dla tej, co żąda więcej, nieszczęściem się staje.

HERMIONE.

W tem mieście barbarzyńskie nie władną zwyczaje.

ANDROMACHE.

Zło zawsze wstyd przynosi, tu czy tam je kusisz.

HERMIONE.

O mądra, bardzoś mądra! Jednak umrzeć musisz.

ANDROMACHE.

O spójrz, jak Thetis patrzy oczyma bożemi!

HERMIONE.

Za śmierć Achillesową wroga jest twej ziemi.

ANDROMACHE.

Przez matkę twą Helenę padł, nie dla mnie gwoli.

HERMIONE.

Co? Jeszcze pragniesz grzebać w tem, co tak mnie boli?

ANDROMACHE.

Umilkłam już, zamknęłam już te usta moje!

HERMIONE.

O sprawie mów, dla której przed tobą tu stoję.

ANDROMACHE.

Nie o tem, że cię rozum opuścił już wszytek?

HERMIONE.

A ty opuścisz bóstwa morskiego przybytek?

ANDROMACHE.

Opuszczę, skoro umrę. Inaczej ni kroku.

HERMIONE.

Na męża nie zaczekam. Nie ujdziesz wyroku.

ANDROMACHE.

Nie! Prędzej i ma wola poddać się nie może!

HERMIONE.

Nie myślę cię oszczędzać! Nie! Ogień podłożę —

ANDROMACHE.

Podkładaj! Wszak na wszystko spoglądają bogi.

HERMIONE.

Skatuję twoje ciało, ból ci zadam srogi.

ANDROMACHE.

Obryzgaj krwią ten ołtarz! Są jeszcze mściciele!

HERMIONE.

O płodzie barbarzyński, o pycho, tak śmiele
Urągająca śmierci! Wnet sama to święte
Opuścisz ze mną miejsce! Mam taką przynętę!
Nie słowem ją wyjawię, wnet ją czyn wyjawi!
Siedź sobie, siedź spokojnie! Chociażby najprawiej
I ołów roztopiony objął cię dokoła,

Ma ręka z tego schronu wyrwać cię wydoła,
Nim jeszcze ujrzę męża, twoją snać podporę.

ANDROMACHE.

Tak jest, moją podporę!... Rzecz dziwna, jak skore
Bywały ręce hoże, ażeby dla człeka
Wynaleźć zbawczy środek, gdy mu jad dopieka
Padalczy, ale na to, co gorsze nad żmije
I ogień, na kobietę niegodną niczyje
Rozumy godziwego nie podały środka.
O, z jakiem się to człowiek złem w kobiecie spotka!

CHÓR.

Wielkie się klęski poczęły i żale
Od tego czasu.
Kiedy syn Zeusa i Mai
W górskie skierował hale,
W głąb idajskiego lasu
Trójkę trzech bogiń, wspaniale
W kosztownej lśniącą uprzęży,
Przygotowaną w nienawistnym sporze
O wdzięki,
Która z tych pięknych zwycięży —
Gdy się skierował ku watrze,
Do ustronnego szałasu,
Do samotnego młodzieńca-pasterza.

*

Skoro na leśną przybyły polanę,
Do górskiej wody,
Jęły obmywać swe ciało
I w tej krynicy skąpane,
Lśniące czarami urody,

Zazdrosną kłótnią rozgrzane,
Do Pryamidy się zbliżą.
I tu go Kiprys chytrem ujmie słowem:
Przemiękki
Ton to i słodki, lecz chyżą
Przyniósł ruinę Troi:
Frygijskie walą się grody,
Zmarła, zdeptana, ruń żywota świeża.


∗                    ∗

Przecz nań nie spadła srogiej klątwy siła
Z ust tej, co Parysa zrodziła?
Przecz go nie zmogły jej moce,
Nim na idajskiej zamieszkał opoce?
Wszakże Kasandra z wawrzynem na głowie
Krzykiem proroczym powie:
Uśmierćcie to straszne plemię,
Co niszczy Pryama ziemię!«

*

Do kogóż się ona nie zwróci
W wieszczej, błagalnej chuci —
Do jakich to rajców nie uda się w mieście
By płód ten zabito nareście!


∗                    ∗

Jarzma niewoli nie znałaby Troja,
I ty dziś, niewiasto ty moja.
Nie siedziałabyś złamana
W domu naszego królewskiego pana!
1 na Helladę nie spadłyby trudy,
Które rycerne jej ludy
Przez lat dziesiątek cały
Pod Troją znosić musiały!

Gdyby nie kara ta boża
Pustką nie stałyby łoża
I starce-sieroty takby nie płakali,
Że dzieci im zmarły gdzieś w dali.

Na scenę, prowadząc syna Andromachy, Molossa, wchodzi
MENELAOS.

Prowadzę ci synaczka, któregoś tak skrycie
Przed córką mą — ażeby ocalić mu życie —
Gdzieś w cudzem umieściła domostwie. Tetyda,
Tak chełpisz się, dla twego ratunku się przyda,
A tego zaś wybawią ci, co go ukryli.
I widzisz teraz sama, że nic nie omyli
Baczności Menelaja: mędrszy on od ciebie.
I jeśli stąd nie wyjdziesz, ten umrze! W potrzebie
Tej rozważ sobie dobrze, czy zabić je mamy,
To dziecko, czy też lepiej umrzeć tobie samej
Za zbrodnię, którąś oto na córce spełniła.

ANDROMACHE.

O sławo, sławo! Ludzi tysiące twa siła
Wydźwigła na wyżyny, chociaż byli niczem!
Szczęśliwy zawsze będzie przed mojem obliczem
Mąż sławy, co prawdziwie mógł zasłużyć na nią.
Natomiast czczym się tylko pozorem tumanią
Ci wszyscy, którzy do niej doszli fałszu drogą.
Ty może, wojsk wybranych wiodąc ciżbę mnogą,
Zdobyłeś gród Pryama? Ty tchórzu! Dwa słowa
Twej córki, co to jeszcze prawie mleczko chowa
Pod nosem, dziś ci starczą, abyś się tak pienił
I z biedną ta niewiastą, którą los zamienił
Na sługę, taką wojnę prowadził? O panie,
Nie będziesz ty się z Troją pasował, nie stanie

I Troja do zapasów, boś nie godzien Troi!
Na zewnątrz tylko błyszczy ten, co w pysze swojej
Ma siebie za dzielnego, w wnętrza tyle znaczy
Co wszyscy inni ludzie, z wyjątkiem bogaczy —
Ci mogą bardzo wiele. Ale skończmy sprawę.
Zabije mnie twa córka, czyż i ty o krwawe
Współuczestnictwo w mordzie nie będziesz z powodu
Mej śmierci obwiniony? Przed sądem narodu
Nie staniesz, Menelaju? Może-ż być w tym względzie
Inaczej? A jeżeli tak mi danem będzie,
Że śmierci ja uniknę, zabijecież dziecię?
Czyż ojciec mógłby znieść to? Wszak wy wszyscy wiecie,
Że Troja nie oskarża go o brak męzkości —
Uczyni on, co trzeba, drogę swą wyprości,
By godnym być Achilla i dziada Peleja.
Twą córkę wygna z domu. Ziści się nadzieja
I zjawi się kto inny: jakie powiesz dziwa
Mężowi, co ją zechce zaślubić? Cnotliwa —
Tak rzekniesz —, więc z niegodnych uciekła pieleszy!
Nikt temu nie uwierzy. I któż się pospieszy
Naonczas, by ją pojąć? Więc ma siwych włosów
Doczekać się w twym domu, ofiara złych losów,
Bezdzietna, biedna wdowa?! O nieszczęsny człecze,
Nie widzisz, jaka z tego fala klęsk pociecze?
Zaiste! sam byś wolał gamratkę niejedną
Zobaczyć w domu córki, niż widzieć ją biedną,
Tak biedną, jak ja mówię. Nie! dla małej szkody
Nie godzi się szkód wielkich sprowadzać w zawody —
Jeżeli w nas, niewiastach, mieszka zło, niestety,
Czyż męże naśladować mają złe kobiety?
Jeżelim twoją córkę oplotła czarami
I żywot jej zamknęła, jak mówicie sami,

Precz pójdę z tego miejsca; rada, bardzo rada,
Ten ołtarz porzuciwszy, stanę, jak wypada,
Przed sądem twego zięcia, któremu snać zguby
Nie mogę przynieść większej nad tę, że mu śluby
Pozbawić chcę potomstwa... Oto słowa moje!
Po twoim zaś umyśle jednego się boję:
Dla sporu niewieściego — z prawdą się nie minę —
Umiałeś gród frygijski zamienić w ruinę.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zbyt śmiało przemówiłaś ty, słaba niewiasto!
Ponadmiar, przy mężczyźnie, pocisk słów twych wzrasta.

MENELAOS.

Zbyt małe to, niegodne — według twojej rady —
Królewskiej mej godności, niegodne Hellady!
Lecz słuchaj: To, co właśnie przydatne jest komu,
Ma większe dlań znaczenie, niż ruina domu
Pryama — ponad Troję idzie taka sprawa!
Mej córce dopomogę, boć to nie zabawa,
Że chcą jej wziąć małżonka! Wszystko przezwycięża
Niewiasta, wszystko zniesie, ale stracić męża
To znaczy stracić życie! I jak tamten[14] mymi
Szafuje niewolniki, tak i ja olbrzymi
Mam powód, że tą samą dziś miarą obdzielę
I jego. Boć wszak dobrzy, szczerzy przyjaciele
Nie mają osobistej własności, wspólnota
We wszystkiem między nimi. A zasię niecnota
I głupiec byłby ze mnie, gdybym, zapatrzony
Gdzieś w przyszłość, miał swe własne zaniedbać zagony.
Więc odejdź z tego miejsca! Precz od bóstwa tronu,

Bo jeśli ty dziś umrzesz, syn uniknie skonu,
Zostaniesz ty przy życiu, syna śmierć zabierze,
Gdyż jedno albo drugie musi paść w ofierze.

ANDROMACHE.

O rety! Co za losy wyciągać mi każe
Twa wola! Co za wybór! Jeśli się odważę
Wybierać, nieszczęśliwa będę ponad miarę,
A gdy się nie odważę, wówczas ściągnę karę
Na siebie nie mniej gorzką. Ty, co ważkie czyny
Chcesz spełnić dla drobiazgu, powiedz: Gdzie jedyny
Jest powód, by o śmierć mnie przyprawiać? Czym kiedy
Wydała jakie miasto? Czym z jakowej biedy
Zabiła to czy owo z twych dzieci? Czy może
Gdzie ogień podłożyłam? Mego władcy łoże
Dzieliłam wbrew mej woli! On jest winien temu!
Więc czemu mnie zabijasz, a nie jego? Czemu
Nie sięgasz do początków, a czepiasz się końca,
Co był jedynie skutkiem? O, gdzież jest obrońca
Od nieszczęść mych? O biedna ma ojczyzno! Ile,
Ach! ile ja dziś znoszę! Musiały-ż przyjść chwile,
Żem matką ja została, by boleść podwójna
Zbiegła się jeszcze z bólem? Lecz po com tak czujna
Na jedno, a na drugie patrzeć już przestaję,
Nie płaczę już nad dolą, co mnie serce kraje,
Tak, mnie, któram widziała, pośród jakiej drogi
Wleczono mi Hektora i jak od pożogi
Rozpadał się gród Troi — mnie, którą za włosy
Na statek wlec kazały niewolnicze losy,
A tutaj, w tej Ftiadzie obcować z mordercą
Hektora?! Czem mi życie?! Niechże mnie uśmiercą!
Ach! na co mi dziś patrzeć?! Na to dziś, czy zasię

Na dolę moją przeszłą? Jedno mi w tym czasie
Zostało jeszcze dziecko, źrenica żywota,
I to mi pragnie zabić, komu jest ochota!
Dla mego to się życia nie stanie! W nim przecie
Nadzieja ma wykwitnie, gdy będzie na świecie.
Wstyd dla mnie, gdybym umrzeć nie miała za syna!
Porzucam więc ten ołtarz! Nadeszła godzina,
Skatujcie mnie, zabijcie, uduście! Jest garło!
O, dziecię moje drogie! Byś ty nie umarło,
Umiera rodzicielka. Lecz jeśli na ziemi
Zostaniesz, nie zapomnij o matce, jakiemi
Smagana katuszami, konała! A o tem
Bacz ojcu też powiedzieć, kiedy, za powrotem,
Zawiśniesz mu na ustach i, łzy lejąc rzewne,
Całować będziesz ręce. Jedno w świecie pewne,
Że w dziecku ma człek każdy swe życie. A ktoby
Sprzeciwić śmiał się temu, na wszelkie sposoby
Jest w błędzie: mniej on cierpi, nieszczęsny jest za to
W swem szczęściu, choć mu szczęście śmieje się bogato.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lituję się, to słysząc, albowiem u ludzi
I cudza nawet dola zawsze litość budzi.
Twa córka, Menelaju, niech się z nią pojedna,
By raz przestała cierpieć ta niewiasta biedna.

MENELAOS.

Hej! służbo! brać ją! brać ją! Skrępować jej ręce,
Bo żadnych ja przyjaznych słów jej nie poświęcę!
Ażebyś opuściła ten przybytek boży,
Groziłem śmiercią dziecka. Koniec się położy
W ten sposób mym zabiegom, już my cię schwycili!
A jakie mamy plany, dowiesz się tej chwili.

O dziecku twem rozstrzyga me dziecko; zabije,
Czy też go nie zabije, jej to, a nie czyje
Wyroki. Teraz wlecz się do domu, byś miała
Naukę, iże źle jest, gdy sługa zuchwała
Chce hańbić swoje pany, pyszniąc się daremnie.

ANDROMACHE.

Podstępnie mnie uwiodłeś, zaszydziłeś ze mnie!

MENELAOS.

Idź, otrąb to wszem wobec! Z mą to jest ochotą!

ANDROMACHE.

Czy tak się zwykło czynić nad waszym Eurotą?

MENELAOS.

Tak samo i w twej Troi obelgi się karze.

ANDROMACHE.

Czyż Bóg z swem prawem bożem nie chodzi już w parze?

MENELAOS.

Niech chodzi, ja to zniosę, lecz ty żegnaj życie!

ANDROMACHE.

To pisklę z pod mych skrzydeł także zamęczycie?

MENELAOS.

Co do mnie, to bynajmniej. Rzecz to córki mojej.

ANDROMACHE.

O dziecię! O twe losy me się serce boi.

MENELAOS.

Co prawda, zbyt on wielkich nadziei nie budzi.

ANDROMACHE.

O ludzie najwstrętniejsi z wszystkich w świecie ludzi,

Mieszkańcy Sparty, mistrze w chytrości i kłamie,
Krętactwa wszelakiego piętnuje was znamię!
O wy, co nigdy prostą nie chodzicie drogą,
Lecz chyłkiem i ukradkiem! Nie wiem, jak was mogą
Uwielbiać w tej Helladzie! Bo cóż się nie gnieździ
W tym kojcu wszelkich łotrostw?! Mord na mordzie jeździ!
Wy łowcy podłych zysków! Wy, co zawsze macie
Na ustach co innego, niż w sercu! Zatracie
Niech losy was poświęcą! Ja chętniej tu zginę,
Niż myślisz. Zguba bowiem już w ona godzinę
Spotkała mnie, gdy miasto Frygów nieszczęśliwe
Upadło, gdy krwią swoją zlał ojczystą niwę
Mój własny mąż, co dzidą, podniesioną w górę,
Na statki cię zapędzał, ostatniego ciurę!
A teraz ty, bohater wobec jego żony,
Chcesz zabić ją! Zabijaj! Nie na to stworzony
Mój język, by miał ciebie i tę córkę twoją
Rozczulać. Ty nad Spartą górujesz, nad Troją
Ja zasię górowałam. Dziś ja nie na przedzie —
Nie pysznij się, i tobie snać się tak powiedzie.

CHÓR.

Nie będzie u mnie wielbiony
Mąż, co posiada dwie żony
I dzieci dwóch matek chowa —
Spory stąd płyną i klęska domowa!
Niechaj się przeto jedną zadowala,
Od wszelkich nałożnic zdala!

*

I w Pospolitej Rzeczy
Łatwiej jest duszy człowieczej
Znosić jednego króla,
Niż dwóch: stąd rokosz za rokoszem hula!

Wszak muzykantów gdzie jest dwóch, tak bywa,
Że każdy inaczej grywa.


∗                    ∗

A kiedy burza morska żeglarzy opada,
Jak trzeba ster ustawić, rozdwaja się rada,
I mędrców wielka rzesza mniejsze dobro stwarza,
Niż mózg jednego włodarza,
Choćby i prostszy: w państwie, a i w domu
Niech to nie będzie nietajne nikomu,
Jeżeli kwitnąć ma sprawa!

*

Na Sparty to mieszkance znać, na Menelaja
Królewskiej widać córce! Nic jej nie rozbraja:
Współzawodniczkę łoża ściga swą pożogą,
Chce ją mordować wraz z drogą
Jej latoroślą, a wszystko z zazdrości!
Straszny, ohydny jest mord! O, zagości
Skrucha w twym domu, o pani!
Lecz oto me oczy
Widzą, jak ku nam już ich dwoje kroczy —
Ród, związan wspólnemi pęty,
Na śmierć nieodłączną wzięty!
O najbiedniejsza na świecie
I ty, nieszczęsne me dziecię,
Za miłość matki tak mrące niegodnie,
Jakąż ty zbrodnię
Spełniłoś na swoich panach?

ANDROMACHE (w więzach).

Ręce związane tak srodze,
We krwi czerwonej brodzę,
W kraj już podziemny uchodzę...

MOLOSSOS.

O matko, pod twemi pióry
I ja w kraj idę ponury.

ANDROMACHE.

Przez waszą nienawiść gnany,
O wy Ftiady pany.

MOLOSSOS.

Ojcze!
Przyjdź nam z ratunkiem ach! przyjdź!

ANDROMACHE.

U łona zmarłej macierzy
Dziecko to moje poleży
Śród zmarłych, w mogile świeżej.

MOLOSSOS.

O biada, matko, o biada!
Gdzież dla nas pomoc i rada?!

MENELAOS.

Do grobu z wami! Precz!
Z wrogich przyszliście tu stron!
Dwojaki czeka was skon:
Twa śmierć to moja jest rzecz,
A zasię twa Hermiony!
Bo przecież byłby szalony,
Ktoby litością się zwiódł
I wroga i wraży płód
Przy życiu zostawił,
Jakkolwiek zabić go mógł,
I domu swojego nie zbawił...

ANDROMACHE.

O mężu, ty mężu luby.
Niech mnie ratuje od zguby
Twój oszczep, tak pełen chluby!

MOLOSSOS.

Gdzież znajdę ja takie pieśni,
Co mnie wybawią z tej cieśni?

ANDROMACHE.

Upadnij-że na kolana,
Błagaj o litość pana!

MOLOSSOS (pada do stóp Menelaosa).

Drogi!
Daj żyć mi! ach! dajże mi żyć!

ANDROMACHE.

Łzami ciemnemi się poję:
Płyną na lica te moje,
Jak skalne bez słońca zdroje.

MOLOSSOS.

O jakże śmierć ta mnie boli,
Któż mnie wybawi z mej doli?!

MENELAOS.

Cóż leżysz u mych stóp?
Głuchy ja jestem w ten czas,
Jak fala morska lub głaz!
Rób, co li zechcesz, to rób:
Dla swych nie skąpię opieki,
Dla ciebie jestem daleki,
Bom tyle utracił lat,
Nim gród wasz w ręce mi wpadł,

Wraz z twą macierzą,
Z którą dziś los cię tak skuł,
Że schodzisz w mogiłę świeżą,
W jej dół!

Na scenę zbliża się powoli, prowadzony przez służbę,
PELEUS (wołając już z daleka).

Was pytam się i tego, co mordować gotów:
Co znaczy to i po co? Od jakich to grotów
Ten dom nasz porażony? Bywało-ż w zwyczaju
Tak szastać się bez sądu? Czekaj, Menelaju!
I nie kwap się wbrew prawu! Dosyć mi tej biedy!

(Do pokojowca, który go prowadzi)

Ty — prędzej! Nie czas zwlekać. I jeżeli kiedy,
To dzisiaj, tak się widzi, chciałbym, by me ciało
W swe żyły jaknajprędzej młodej krwi dostało!
Tak, chciałbym przedewszystkiem — gdyż pora już nagli —
Być dla niej jako wiater przyjazny dla żagli.

(Do Andromachy)

Odpowiedz mi, dlaczego związali ci ręce
I wiodą cię, a z tobą to dziecię jagnięce?
Masz zginąć, jak maciorka, bom ja nieobecny
I pan twój jest daleko...

ANDROMACHE.

Oto w jaki niecny
Prowadzą mnie, patrz! sposób, mnie i mego syna —
Na śmierć!.. Cóż ja ci powiem, o starcze? Jedyna
Odpowiedź: Nie raz jeden prośby ja naglące
Syłałam ku twym progom! Nie, posłów tysiące
Szły k’tobie. Wiesz o sporze, który wszczęła ze mną
O, córka tego człeka, by mi dolę ciemną

Zgotować... I patrz! teraz żadnej się ohydy
Nie bojąc, przyszli po mnie przed ołtarz Tetydy,
Co syna wspaniałego dała ci, a którą
Tak wielbisz, i podstępem ten ze swoją córą
Wywlekli mnie z kościoła! W jakiejż u nich cenie
Wszelaka sprawiedliwość? Znając opuszczenie
I me i mego dziecka, nie czekając pana,
Aż wróci, chce mnie zabić ta spółka dobrana,
Uśmiercić chce me dziecko, choć ono bez winy.
Więc błagam ciebie, starcze, tej strasznej godziny
Upadłszy ci do kolan — bo mi dotknąć ręką
Nie wolno twojej brody —: Ratuj! skończ z tą męką!
Bo jeśli nie, umrzemy wam na wstyd, o panie!

PELEUS.

Zdjąć pęta, nim wam wszystkim coś złego się stanie!
To rozkaz mój! Uwolnić jej te ręce obie!

MENELAOS.

Ja czynić to zabraniam, niepodległy tobie,
Nie lichszy i od tego[15], co ma większe prawa.

PELEUS.

A cóż to za gospodarz w mym domu nastawa
Tu na mnie?! Czy ci nie dość w Sparcie gospodarzyć?

MENELAOS.

To branka moja z Troi, raczże to rozważyć!

PELEUS.

To syna mego syna łup, gdy zburzył Troję.

MENELAOS.

Co moje to i jego, co jego to moje!

PELEUS.

Na dobro, na zło nigdy! Nie, aby mordować!

MENELAOS.

Nie wyrwiesz jej z mej ręki, jak chcesz, rzecz swą prowadź!

PELEUS.

Od berła mego krew ci pocieknie z tej głowy!

MENELAOS.

Pomacaj! Chodź-no bliżej! Nie ujdziesz mi zdrowy!

PELEUS.

Mężczyzną może jesteś, tchórzu z tchórzów rodu?!
Mam gadać, jak z mężczyzną? Z jakiego powodu?
Czyś nie dał Frygijczykom ukraść sobie żony?
Komory-ś nie zostawiał otwartej? Strzeżonej —
Przez kogo? Tak jak gdyby mieszkała w twym domu
Kobieta najcnotliwsza, a większego sromu
Wszak żadna nie przyniosła mężowi! Otwarcie
Powiadam: gdyby nawet chciały w waszej Sparcie
Kobiety żyć przystojnie, to przecież nie mogą.
Nie lubią siedzieć w domu, lecz z młodzieżą mnogą
W przejrzystych chodzą sukniach i z nagiemi biodry
Na tory, na palestry i w zabawie szczodrej,
Lecz dla mnie nader wstrętnej, spędzają swe życie.
Dziwota-ż, że u siebie nigdy nie widzicie
Białogłów cnych i skromnych? Tak się należało
Zapytać twej Helenie, która, ceniąc mało
Twą miłość, z młodym gaszkiem w cudze zbiegła kraje.
Dla takiej to kobiety wojnę się wydaje?
Zebrałeś tłumy Greków, by ruszyć pod mury
Trojańskie. A wszak dla niej oszczepu do góry
Nie warto było podnieść — przeciwnie! Jeżeli

Okryła was tą hańbą, wyście wszyscy mieli
Ten jeden obowiązek: Zostawić i jeszcze
Zapłacić, iżby nigdy to plemię złowieszcze
Do domu nie wróciło! Ale myśli twoje
Nie poszły w tym kierunku. Dusz szlachetnych roje
Zniszczyłeś, przez cię matki żurują sędziwe
Po stracie swoich dzieci, na tę krwawą niwę
Wysłanych, przez cię starce płaczą osiwiali
Nad losem zmarłych synów! I mnie też zabrali
Mojego. I ja, patrząc na ciebie, mordercę
Achilla widzę w tobie, zło, co mi tak serce
Rozkrwawia! Sam ty jeden wróciłaś z pod Troi
Bez rany, z takim samym gładkim łyskiem zbroi,
Schowanej w gładką skrywę, tak jak gładko zbrojny
Wyszedłeś ongi z domu, by pójść do tej wojny.
Śpiewałem-ci wnukowi, aby nigdy w świecie
Krewieństwa nie śmiał z tobą zawierać, by dziecię
Złej matki nie wchodziło w nasz domowy statek,
Gdyż takie wnoszą z sobą i hańbę swych matek!
Pamiętaj każdy o tem, szukający żony,
Ażebyś pojął córkę matki nieshańbionej!
A z bratem coś uczynił? Zamieniłeś brata
W rzeźnika dla rodzonej jego córki, w kata,
Z obawy, byś nie stracił swej podwiki podłej.
A w Troi — bo i tam mnie za tobą powiodły
Me słowa —, miast ją ubić, już ją mając w ręce,
Ty, pierś jej zobaczywszy, rzucił miecz i w męce
Miłosnej jąłeś pieścić ten wytwór ohydy,
Tę sukę tak zdradziecką!... Pachołek Kiprydy!
Lubieżnik przeplugawy! A teraz, gdy w drodze
Są moi, w dom ten wszedłszy, chcesz mordować srodze
Niewiastę i to dziecko! Czekaj! Jeszcze-ć ono

Nauczy was rozdzierać to nikczemne łono,
I twe i twojej córki, wyć wam tutaj każe,
Bękartem choćby było trzy kroć! Na obszarze
Mniej żyznym nieraz lepsze udają się ziarna,
Niżeli dać je może gleba tłusta, czarna.
I dzieci też nieprawe, tak to nieraz bywa,
Są lepsze od najprawszych. Prawda to jest żywa,
Więc precz z tą twoją córką! Zacniej jest krewniaki
Mieć z biednych, lecz uczciwych, niż teście czy swaki
Z bogatych, ale podłych. Ja ciebie mam za nic!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z małego nieraz język rodzi spór bez granic,
Rozumni przeto ludzie, pamiętni tej szkoły,
Nie lubią się zadzierać z swymi przyjacioły.

MENELAOS.

Jak można mieć za mądrych — niechże mi kto powie —
Staruszków, — których ongi przecież Hellenowie
Za mądrych uważali? Z jakiego powodu? —,
Gdy ty, Pelejem zwany, syn wielkiego rodu
I ze mną spokrewniony, masz odwagi tyle
Ażeby, na swą hańbę i naszą, w tym pyle
I nas i siebie nurzać dla jakiejś kobiety
Z plemienia barbarzyńców? Trza było — o rety! —
Za Nil ją gdzieś przepędzić, za fazyjskie wody
I mnie przywołać k’temu. Wiesz, jakie nam szkody
Wyrządził ląd[16], skąd ona pochodzi: Hellady
Synowie tam polegli, są na niej i ślady
Krwi dziecka twego! [Parys, co ci zabił syna
To przecież brat jej męża, Hektora.] Przyczyna

Dostatnia, aby z taką nie siadywać społem
Pod jednym, mówię, dachem i za jednym stołem —
Przyczyna-ć to, by taka nie rodziła dzieci,
Co będą wam wrogami! Oto co mi nieci
Tę troskę — przez wzgląd na mnie i na ciebie, starcze,
By zabić ją, by wyrwać ją z twych rąk! Obarczę
Tem jeszcze cię pytaniem — nie jest niewłaściwe:
Gdy córka ma zostanie bezpłodną, czyż niwę
Ftiocką oddasz synom tej oto, jeżeli
Będzie rodziła syny, iżby władzę mieli,
Acz z rodu barbarzyńcy, nad Helleńczykami?
Czy może, wróg bezprawia, jestem między wami
Sam głupi, ty zaś mędrzec jedyny? [A wreście
I to proszę rozważyć: Gdyby w twojem mieście
Jakowy obywatel poślubił twe dziecko
I dziecku temu poszło tak samo zdradziecko,
Jak memu, czybyś umiał znosić to spokojnie?
Nie sądzę. A ty ze mną możesz stać we wojnie,
Z krewniakiem swym i druhem, dla obcej? Jest prawo
Jednakie dla małżonka i żony, gdy krwawo
Obrazi ją małżonek; i mąż, gdy ma w domu
Niewiastę wyuzdaną, może swego sromu
Tak samo tu dochodzić — jeno, że on dużą
Posiada władzę w ręku, a jej zasię służą
Pomocą tylko krewne i właśni ojcowie.
I oto, czemu swoich biorę, co się zowie,
W opiekę.]. Starcze! starcze! O mojej wyprawie
Wojennej wspominając, więcejś się mej sławie
Przysłużył, niżli o niej milczący. Cierpienia
Heleny sam Bóg zesłał, nie było ni cienia
Jej winy w tych przygodach, które tak się zdały
Greckiemu narodowi, albowiem wspaniały

We wojnach zyskał rozgłos, on, co do tej pory
Nie wiedział, co jest bitwa i mało był skory
Do broni. Doświadczenie jest nauczycielem
Dla wszystkich. Mówiąc dalej, wyznam też, że wiele-m
Dobrego zrobił przez to, iż, spotkawszy żonę,
Nie chciałem jej mordować. Dlaczego splamione
Twe ręce krwią Fokosa? Czemuś ty morderca?
Nie mówię tego w gniewie, nie! Z dobrego serca!
Jeżeli się chcesz sierdzieć, zyskasz rozgłos większy
W krzykactwie, mnie rozwaga dostatnio upiększy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zakończcie raz te zwady, tak najlepiej przecie,
Bo może się i obaj w tym sporze potkniecie.

PELEUS.

O jakżeż to się dzisiaj w naszej ziemi dzieje!
Żołnierze zdobywają zwycięskie trofeje,
Tak, oni chwalebnego dokonują czynu,
A przecież wódz jedynie zgarnia liść wawrzynu!
On, który tylko jednym był pośród tysięcy
I nigdy od jednego nie dokonał więcej,
Zagarnia sławę wszystkich. Tak samo i w rządzie:
Na krześle ktoś radzieckiem swego grodu siędzie.
Już dmie się, już chce z góry spozierać na tłumy,
Jakkolwiek sam jest niczem. Są przecież rozumy
Daleko potężniejsze śród obywateli,
A tylko, że się żaden nigdy nie ośmieli
Wystąpić — brak im woli, brak im w siebie wiary.
I ty razem z swym bratem chełpisz się bez miary
Z powodu tej sławetnej, trojańskiej wyprawy,
O waszem tem przewództwie czynisz wiele wrzawy,
A przecież innych ludzi trudy i zasługi

Wyniosły was na szczyty, do których ktoś drugi
Godniejsze miałby prawo. Zaraz ci pokażę,
Iż sobie za mniejszego wroga dzisiaj ważę
Parysa Idajskiego, jeżeli w te tropy
Nie pójdą od mych progów twe i córki stopy,
Za włosy ją stąd syn mój, gdy wróci, wywlecze,
Bezpłodna bowiem będąc, nienawiścią siecze
Te wszystkie, które rodzą, dlatego, że samej
Nie dane jest, by rodzić. Zali znieść to mamy,
Że dzisiaj, z macierzyńskiej odarta rozkoszy,
Chce dzieci nas pozbawić, że tę macierz płoszy
Z naszego tutaj domu? Precz, służbo! Tej chwili
Nauczę ja tych wszystkich, coby mi bronili
Uwolnić te jej ręce!

(Do klęczącej jeszcze Andromachy)

Powstań, powstań z ziemi,
Ażebym mógł, choć drżący, rękami własnemi
Rozwiązać zaciśnięte węzły tych rzemieńców.

(Do jednego z sług)

Tak ręce-ś jej skrępował, ty łotrze?! Miast jeńców,
Myślałeś, że krępować lwa masz albo wołu,
Że ona miecz wyciągnie przeciw twemu czołu
W obronie swej?

(Do Molossa)

Chodź, dziecię, stań tu przy mym boku,
Uwolnić pomóż matkę! Jak źrenicę w oku,
Tak chować cię ja będę w tej mojej Ftiadzie,
Byś wyrósł na ich wroga!... Sparta wszystkich kładzie
We wszystkiem, lecz nie w bitwie i wojennej chwale.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zaciekli są ci starcy w swego gniewu szale
I nie da się okiełzać ich pochopność żywa.

MENELAOS.

Szafujesz obelgami, tak cię złość porywa!
Lecz ja, bawiący w Ftii, nie powziąłem sobie
Uciekać się do gwałtów! Nic złego nie zrobię,
Lecz złego też nie ścierpię, chocia-m nie zażarty.
A teraz czas mnie woła... Jest w sąsiedztwie Sparty
Gród jeden, przedtem dla nas przyjaźny, lecz srogi
W tej porze. Przeciw niemu wyruszę, pod nogi
Swej mocy rzucę gniazdo, potem, przedsięwzięcia,
Jak trzeba, dokonawszy, powrócę do zięcia,
Wyłuszczę mu swe zdanie i rad też usłyszę
I jego i jeżeli zada kres tej pysze (wskazując na Andromachę)
I względem nas zachowa należytą miarę,
I ja mu się odpłacę tak samo, lecz karę
Odwetu ściągnie na się, gdy inaczej będzie:
Za gniewem gniew, za czynem pójdzie czyn. Zaś w względzie
Twych obelg, ja je zniosę: albowiem twe usta
To usta jakby cienia. Siła twoja pusta
We wszystkiem, tylko mocna w pustych słów potoku.
(Odchodzi.)

PELEUS.

Poprowadź mnie, o dziecię, chwyć się mego buku
I ty, nieszczęsna, rusz się; po okrutnej burzy
W bezpieczny zawinęłaś port, niechże ci służy.

ANDROMACHE.

O starcze, niech bogini zleje swoje łaski
Na ciebie i na twoich, żeś mnie, w te zatrzaski
Pojmaną razem z dzieckiem, ku życiu i zdrowiu
Powrócił. Ale zważaj, czy w jakiem pustkowiu
Nie zechcą napaść na nas i uwieść, boć przecie
Wiadomo im, żeś starzec, a we mnie, kobiecie,

Niewieścia tylko słabość, zaś to dziecko moje
Nieletnie. A więc baczność! Tegu ja się boję,
Abyśmy, raz uszedłszy, nie wpadli na nowo.

PELEUS.

A cóż to za niewieście, niedorzeczne słowo?
Kto ma was napastować? Wielce by żałował
Śmiałości. Dzięki Bogu, jam sobie wychował
I jezdnych dość i pieszych w mej Ftii, sam, dalej,
Nie jestem znów tak stary, jakbyście mniemali:
Leciwy-m, ale jedno rzucę nań spojrzenie
I wraz go w łup zwycięski dla siebie zamienię.
Gdy starzec pełen ducha, poznają go młodsi,
A tchórzom krzepkość ciała w niczem nie wygodzi.

CHÓR.

Raczej mi było nie rodzić się wcale,
Lub ze szlachetnych, możnych wyjść pieleszy,
Albowiem wszystko z pomocą pospieszy,
Skoro szlachetnym, a możnym
Zagrozi jaka zagłada.
W zaszczytach i chwale
Żyć będzie zawsze ten człek,
O którym rozgłos powiada,
Iże z godnego jest domu.
Po wiek
Zostają ślady żywota
Ludzi dostojnych, a złota
Płomienistego ich czynów
Nie zatrze nawet i skon.

*

Lepiej fałszywych poniechać zdobyczy,
Niż walić prawo zawistną przemocą!

Wabiąco wszystkim te chęci się złocą,
Lecz z czasem bledną i gasną
I wstyd domowi przynoszą.
Niech mnie, kto zechce, zakrzyczy,
Lecz dla mnie żywot li ów
Największą będzie rozkoszą,
Co nie dopuszcza,
By chów
Podłej przemocy miał władzę,
Szkodzącą domów powadze
I z Pospolitej Rzeczy
Bezprawia czyniącą łup...
O starcze z rodu Ajaka!
Prawda jest taka,
Żeś oszczep przesławny swój
Połączył z hufcem Lapitów,
Kentaury wyzwawszy w bój.
A dalej,
Że poprzez głębie symplegadzkich wód,
Po niegościnnej fali
Argo chwalebnie cię niósł.
A kiedy w sławę rósł
Syn Zeusa,
Trojański zniszczywszy gród,
Mężne walący chłopy
Swą ręką krwawą,
I ty z tą samą, co i jego sławą
Wróciłeś do Europy.

Na scenę wpada

PIASTUNKA (Hermiony).

Najdroższe me niewiasty! Cóż to za gromada
Klęsk strasznych w dniu dzisiejszym jedna w drugą spada!

Tam, w domu, moja pani, znaczy, Hermiona,
Przez ojca opuszczona, a przytem strapiona,
Że mogła tak nastawać na los Andromachy,
Na życie jej dziecka, czując wreszcie strachy,
Że mąż ją może wygna za bramy — o sromie! —,
A może i uśmierci, bo w tym jego domie
Uśmiercić chciała dwoje, których żadną miarą
Zabijać się nie godzi, z trwogi przed tą karą
Targnęła się na siebie. Już miała na sznurze,
U szyi okręconym, zawisnąć, gdy stróże
Domowi, czujna służba, przybiegli i z ręki
I miecz jej wytrącili. Takie znosi męki
Ze skruchy, widzi bowiem, na jak brzydką drogę
Wkroczyła! Lecz ja dłużej bronić jej nie mogę
Od stryczka, nie mam sił już. Przeto wy w komnaty
Pospieszcie i mą panią brońcie od zatraty
Wszak więcej nieraz wagi ma przyjaciel nowy,
Niż dawny, choćby walczył najtęższemi słowy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszymy krzyki służby w pałacu — z tej samej
Przyczyny, co i wieść twa, którą właśnie mamy.
Widocznie chce ta biedna pokazać, jak może
Zapłacić za swą winę!... Oto już na dworze!
Wyrwawszy się z rąk służby, wybiegła z pokoi —
Tak gna ją żądza śmierci, której się nie boi.

Na scenę wpada

HERMIONE.

Ojej! Ojej!
Targać mi włos
I paznogciami przystało
Rozdzierać twarz!

PIASTUNKA.

Co czynić, lube dziecko? Chcesz oszpecać ciało?

HERMIONE.

Ajaj, ajaj!
Oto twój los:
Uleć, ty wiotka zasłono,
W przestwory! Masz!...

PIASTUNKA.

O dziecię, zakryj piersi, przyodziej to łono!

HERMIONE.

Po co mi łono to kryć?
Po co je chować pod szaty?
Wszędy widome, wszędy ujawnione,
Com uczyniła mężowi!

PIASTUNKA.

Bolejesz tak, że chciałaś uśmiercić mu żonę?

HERMIONE.

Boleję, boleję i żyć
Już mi się nie chce! O raty!
Przeklęta jestem, od ludzi przeklęta!
Któż rozpacz moją wysłowi?

PIASTUNKA.

Małżonek ci tej winy snać nie zapamięta.

HERMIONE.

Ten w rękach moich miecz —
Przecz wytrąciłaś go? Przecz?
Zwróć mi go, droga, ach! zwróć,
Bym mogła nim piersi te pruć!
Czemuś mi stryczek zabrała?

PIASTUNKA.

Czyż miałam dać ci umrzeć, dziewko oszalała?

HERMIONE.

Ojej, mój losie! ojej!
Gdzież jest ten zbawczy grom,
Co kres położy mym tchom?
Z jakiej się rzucić opoki.
W jaki ocean głęboki,
Do jakich górskich kniej,
Aby w śmiertelne zejść mroki?!

PIASTUNKA.

Dlaczego tak rozpaczać? Nic to nie pomoże!
W sam czas jawią się ludziom przeznaczenia boże.

HERMIONE.

Rzuciłeś mnie, ojcze, że jestem, jak łódź,
Na brzegu samotnym rzucona
Bez wiosła!...
Zgładzi mnie [mąż mój], ach! zgładzi,
Wypędzi mnie z swojej łożnice!
Dokąd mi zwrócić to lice?
Jacyż bogowie mi radzi?
Któż mnie w swe zamknie ramiona?
Czy możem na to wyrosła,
Aby, jak sługa, paść do kolan słudze?
Obym stąd w cudze
Mogła ulecieć kraje,
Jak ciemnopióry ptak,
Lub jak ów statek jodłowy,
Co, pierwszy,
Kyański[17] przebył szlak!

PIASTUNKA.

Nie chwalę zbytku krzywdy, którąś wyrządziła
Trojańskiej tej niewieście, ale, córko miła,
Nie umiem również pojąć tej zbytecznej trwogi,
Że mąż cię zechce wygnać poza domu progi,
Słuchając niecnych namów jakiejś tam Trojanki...
Wojennej wszak ci nie ma on przed sobą branki,
Lecz córkę dostojnego człowieka — niewiasta
Przybyła w jego dworzec z niepłonego miasta
I z wianem znamienitem. Nie można też, dziecko,
Przypuszczać, iżby ojciec dozwolił zdradziecko,
Ażeby cię wyrzucić miano z tego domu.
Więc idź że stąd, do wnętrza, i nie ściągaj sromu
Na siebie, bo wstyd będzie, jeśli która z osób
Zobaczy, że się w taki zachowujesz sposób.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Człek, widać, jakiś obcy szybkimi krokami
Nadchodzi — z ziem snać obcych —; jest już między nami.

Na scenę wchodzi

ORESTES.

Tu zamek jest — powiedzcie, nieznane mi panie,
Tu syna Achillesa królewskie mieszkanie?

PRZODOWNICA CHÓRU.

I owszem, ale któż się pyta temi słowy?

ORESTES.

Orestes moje miano. Agamemnonowy
I Klytajmnestry syn ja, a że po wyrocznie
Zeusa dodońskiego idący, widocznie
Do Ftii zawitałem, więc chciałbym o swojej
Dowiedzieć się krewniaczce, jak jej się też kroi

To życie, czy szczęśliwa — Spartanki Hermiony
Ja szukam. Bo choć w obce odeszła nam strony,
To przecież nie przestała być nam wszystkim miła.

HERMIONE.

O gwiazdo, coś żeglarzom śród burz zaświeciła,
Agamemnona synu. Rzucam się na ziemię,
Ażebyś, zobaczywszy moich nieszczęść brzemię,
Zlitował się nademną. Oto ja, ścigana
Niedolą, obejmuję te twoje kolana
Rękami nie słabszemi, niżeli oliwne
Gałązki.

ORESTES.

W czem ci pomódz? Ach! sprawy to dziwne!
Czyż dobrze widzą oczy? Ta, co się tak kaja,
To pani tego domu, córka Menelaja?

HERMIONE.

Ta sama, którą dała Helena, Tyndara
Latorośl, memu ojcu! Jam to, a nie mara.

ORESTES.

O raczże przyjść z pomocą, zbawicielu Febie!...
Bogowie czy też ludnie tak sprawili ciebie?

HERMIONE.

Po części ja się sama wtrąciłam w niedolę,
Po części przez małżonka, a i bogów wolę.

ORESTES.

Kobietę cóż bezdzietną zasmucać tak może,
Jeżeli nie małżonek i małżeńskie łoże?

HERMIONE.

.
Odgadłeś. To przyczyna, żem w takiej żałobie.

ORESTES.

Czy mąż twój jaką inną upodobał sobie?

HERMIONE.

W swej brance, Hektorowej żonie, zaślepiony.

ORESTES.

To źle, co tutaj rzekłaś, gdy kto ma dwie żony.

HERMIONE.

Tak jest... Ukarać chciałam tę niewiastę wrogą.

ORESTES.

Kobiecą na kobiecie chciałaś mścić się drogą?

HERMIONE.

Powzięłam myśl zabicia jej i jej bękarta.

ORESTES.

Nie żyją? Czy też jeszcze droga ci otwarta?

HERMIONE.

Peleus ich ocalił, człek, co złych nie karze.

ORESTES.

Czy inny kto brał jeszcze udział w tym zamiarze?

HERMIONE.

Mój ojciec, co w tym celu przybył tutaj z domu.

ORESTES.

I uległ rękom starca!

HERMIONE.

Uległ rękom sromu
I tak mnie pozostawił opuszczoną srodze.

ORESTES.

I by cię mąż nie skarał, o to jesteś w trwodze?

HERMIONE.

Odgadłeś. A i słusznie ukarze, cóż bowiem,
Gdy wróci, na to wszystko ja biedna mu powiem?
Lecz błagać będę Zeusa, tę naszą opiekę,
Ażeby mnie za siódmą gdzieś wypędził rzekę,
Lub powiódł w kraj rodzinny. Tak mi się wydaje,
Że mnie te ściany w obce wywołują kraje,
Że Ftia mnie nie cierpi. A jeśli się zdarzy,
Iż mąż mój wróci przedtem od Fojba ołtarzy,
Haniebnie muszę umrzeć lub służyć kobiecie,
Dla której byłam panią. A jeśli kto w świecie
Zapyta się, jak mogłam w ten postąpić sposób,
Odpowiem: przebywałam w gronie lichych osób,
Białogłów, z których każda na złość się wytęża
I judzi: »Co? pozwalasz, aby twego męża
Łożnicę śmiała dzielić jakaś tam plugawa
Podwika? Jakaś branka? Dla mnie taka sprawa
Znaczyłaby — na bóstwo! —, że nigdy już słońca
Nie mogłaby oglądać wspólnica!«... Bez końca
W tych biednych mając uszach te słowa syrenie,
Któremi mnie to chytre, podstępne nasienie
Białogłów wykarmiało — cóż one nie plotą! —,
Bezmierną się odrazu nadęłam głupotą.
Bo po cóż tak pilnować małżonka, jeżeli
Mam wszystko, co potrzeba? Wszak on ze mną dzieli
Bogactwa swoje wielkie, jestem panią w domu,
Potomstwo dać mu mogę, prawe, nie ze sromu
Zrodzone, jak jej płody bękarcie, półsługi
W stosunku do mych dzieci... Niech jeden i drugi
Pamięta, jak to źle jest, jeśli ktoś żonaty,
Człowiekiem będąc mądrym, pozwala w komnaty
Swej żony wchodzić innym kobietom, gdyż one,

W wszelakich bezeceństwach dobrze wyćwiczone,
Samego zła nas uczą. Ta rozbija stadła,
Bo zysk jest dla niej wszystkiem, tamta, że upadła,
Więc chce, by się potknęły i inne, ta zasię
Z lekkomyślności samej uwodzi. Złe ma się
Ze szczęściem mężów w domu. Przeto trza okrutnie
Na rygle i zapory zamykać swe wrótnie,
Bo, mówię, nic dobrego nie wnosi sąsiadka,
Wszelkiego zła, wszelkiego utrapienia matka.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I znowu na płeć swoją pomstujesz! I owszem,
Przebaczam, ale myślę, że byłoby zdrowszem
Dla kobiet, gdyby chciały, dla własnej pociechy,
Upiększać innych kobiet te czy owe grzechy.

ORESTES.

O, mędrcem był ten człowiek, co nauczył ludzi
Wysłuchać, gdy kto inny przemawiać się trudzi.
Wiedziałem o zamieszkach w tym domu, wiedziałem
O sporze twym, o twojem zmaganiu się całem
Z małżonką Hektorową, przetom stał na warcie,
Czekając, czy zostaniesz, albo też, uparcie
Lękając się tej branki, tej w niewolę wziętej
Niewiasty, precz stąd pójdziesz. Znając te zamęty,
Przychodzę, choć mnie twoje nie przyzwały listy,
Ażeby stąd cię zabrać, jeśli oczywisty
Jest powód, jak to właśnie podajesz, ty, dla mnie
Na żonę przeznaczona, a przez ojca kłamnie
Oddana wzdyć drugiemu! Nim ruszył do Troi
Twój rodzic, dał mi ciebie w obietnicy swojej,
Lecz później ofiarował ją temu, co zburzy
To miasto. Syn Achilla gdy wrócił z podróży

Wojennej, przebaczyłem to ojca, atoli
Tamtego jąłem błagać, niechże ci zezwoli
Pójść za mnie, niech odstąpi mi ciebie, mych losów
Pamiętny, słuchający ich wiadomych głosów,
Że z domu przyjaznego żonę dostać mogę,
Zaś trudno będzie mieć ją od obcych, gdyż w drogę
Musiałem iść wygnańczą, wygnaniec z ojczyzny!
Lecz on jął mi zuchwale wypominać blizny —
Mord matki i boginie, straszne, krwawookie.
Złamany losem domu, uczułem głębokie
Żałości, żałowałem, lecz, choć pełen męki,
Że tak mnie twojej drogiej pozbawiono ręki,
Odszedłem stąd w pokorze. Lecz dzisiejszej chwili,
Gdy los twój tak się zmienił, kiedy cię wtrącili
W nieszczęście i ty nad nim utraciłaś władzę,
W ramiona cię ojcowskie znowu zaprowadzę.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Krewieństwo to potęga! Gdy będziesz w potrzebie,
Nikt lepiej od krewieństwa nie wybawi ciebie.

HERMIONE.

O ślubie naszym ojciec wyrokować będzie,
Mnie żadne nie przystoją zabiegi w tym względzie.
Lecz stąd mnie jaknajprędzej wywiedź, nim w pokoje
Powróci mój małżonek, a przytem się boję,
Że Pelej, o ucieczce mej słysząc, na konie
Siąść każe i w co rychłe rzucić się pogonie.

ORESTES.

Ty starca się nie lękaj; bądź mi też spokojna
O syna Achillesa. Wszak to ze mną wojna!
Ja także nań zabójcze zastawiłem sieci,

Że raz się zaplątawszy, już z nich nie uleci!
Nie zdradzę się z tem jaszcze, lecz będzie widziała,
Jak wszystko się zakończy, ta delficka skała.
I jeśli mnie pityjscy druhowie nie zdradzą,
Pokaże matkobójca, jak źle sobie radzą
Ci ludzie, co za żonę białogłowę biorą,
Mnie właśnie przeznaczoną. Nie dobrą on porą
Wyruszył, aby Fojbos raczył zdać mu sprawę
Ze śmierci jego ojca. Na nic mu i krwawe
Pokuty, gdyby chciał się im oddać ze skruchy:
Po mojem oskarżeniu bóg zostanie głuchy
I zniszczy go do szczętu. Ujrzy on, co znaczy
Mieć wroga w mej osobie! Bóstwo nie przebaczy
Pyszałkom: ono dolę obmierzłego człeka
Przemienia na niedolę od wieka do wieka.
(Odchodzi wraz z Hermioną).

CHÓR.

Fojbosie, co wzniosłeś w Ilionie
One wspaniałe mury,
I ty, co wód lazury,
Błękitne zaprzągłszy konie,
Przebywasz w krąg,
Pędząc przez tonie,
Potężny władco mórz!
Cóż to się stało, cóż,
Żeście to dzieło swoich twórczych rąk
Tak przehaniebnie rozbili?
I żeście Troję w złej chwili
Na łup rzucili zwycięski,
Na klęski, na klęski,

Pod Aresowe nogi,
Że wziął ją pan bitew srogi?

*

Nad Simoisu brzegami
Liczne zaprzągłszy rydwany,
Bój rozżegliście, skąpany
W krwi, nieopłatny wieńcami,
Kosztowny bój:
Wy sprawiliście to sami,
Że w Hadesową noc
Władców trojańskich moc
Zeszła na wieki! Wyście gród ten swój
Kazali pozbawić ołtarzy,
Że już się na nich nie jarzy
Ten ogień ofiarochłonny,
Że dym się już wonny,
Jak boska żąda potrzeba,
Przestał unosić do nieba!


∗                    ∗

A i Atrydów kwiat
Z rąk swej małżonki padł —
Lecz, śmierć została pomszczona:
Za mord zapłaciła mu żona,
Morderca wyszedł z jej łona,
Bóg ją nawiedził, Bóg,
Przemogły ją święte wyrocznie:
Ten, który z Argos przybył pod nasz próg,
To dziecię Agamemnona,
Nie spocznie,
Zanim na rozkaz boży

Matki rodzonej trupem nie położy —
Czyż ja, Fojbosie, uwierzyć w to mogę?

*

Helleńskich niewiast tłum
Płakał środ żalnych dum,
Żałował swych dzieci nieboże,
Co padły na krwawym ugorze,
Lub innych małżonków łoże
Poszedł wybierać ach!
Nie tylko na ciebie jedną,
I na twych bliskich padł ten ból i strach!
Nieszczęście wielkie przemoże
Tę biedną
Całą Helladę i Troi
Żyzne zagony zorze grom, by w swojej
Zawiści śmierć posiać i trwogę.

Na scenę wchodzi

PELEUS.

Ftiockie wy niewiasty, dajne-że mi, proszę
Odpowiedź na pytanie, które k’wam zanoszę:
Dochodzą mnie tu słuchy — nie wiem, czy prawdziwe,
Że córka Menelaja rzuciła tę niwę
I dom ten nasz... Zasięgnąć języka przychodzę,
Czy tak to jest w istocie. Bo rzecz słuszna srodze,
Ażeby nieobecnych krewniaków wspierali
Pomocą ich krewniacy, w domu pozostali.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Peleju, dobrześ słyszał, ukrywać nie mogę —
Zdarzyło się nieszczęście, królowa się w drogę
Udała — porzuciła tego domu progi.

PELEUS.

Niczego nie ukrywaj, powiedz, z jakiej trwogi?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przed mężem, że ją wygna — taka jest przyczyna.

PELEUS.

Dlatego, że mu chciała zamordować syna?

PRZODOWNICA CHÓRU.

I owszem, a i onej branki też się boi.

PELEUS.

Czy z ojcem, czy z kim innym wyszła z ziemi mojej?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z Agamemnona synem. Oboje stąd wyśli.

PELEUS.

A w jakiej-że nadziei? Zaślubić ją myśli?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zamierza również zabić i twojego wnuka.

PELEUS.

Z zasadzki czy też boju otwartego szuka?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z druhami swymi z Delfów w Luksjasza[18] świątyni.

PELEUS.

O rety! straszne rety! Źle wszystko się czyni.
A może do pityjskich pójdzie kto ołtarzy
I powie przyjaciołom, nim się to wydarzy,
Nim dziecię Achillesa padnie z ręki wroga?...

Na scenę wpada

GONIEC.

Ojej! Ojej! O starcze! Co za wieść to sroga
Dla ciebie i dla druhów mego pana!

PELEUS.

Biada!
Nie dobre ach! przeczucie me serce opada!

GONIEC.

Odgadłeś już, Peleju! Niema między nami
Synaczka twego syna! Takimi ciosami
Ubili go Delfijscy i przybysz z Mykeny.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O starcze! ach! co czynisz?

(Pelej się słania na ziemię)

Strata to bez miary,
Lecz powstań!

PELEUS.

Już mnie niema! Już mnie głos opuszcza,
Już mdleją moje członki.

GONIEC.

Chcesz-li, aby tłuszcza
Za śmierć tę zapłaciła, wstań i słuchaj dalej.

PELEUS.

O dolo! Jakżeż na mnie twe brzemię się wali
U kresu lat mych starych! O dolo jedyna!
Lecz powiedz, jakże umarł syn mojego syna,
Jedynak jedynaka? Rzeczy niesłyszane,
A przecież chcę je słyszeć, wytrzymam tę ranę!

GONIEC.

Skorośmy zawitali do przybytku Feba,
Trzykrotny obieg słońca było nam potrzeba

Poświęcić, by wzrok napaść wspaniałym widokiem.
Atoli podejrzana była rzecz już z tłokiem
Narodu, co w tem miejscu przemieszkuje świętem,
A który się gromadził bez końca, zamętem
Ulice niepokojąc. Agamemnonowy
Syn, kręcąc się po mieście, złowróżbnemi słowy
Podburzał wszystkich wokół: »Widzicie« — tak szepce
»Człowieka, co w świątyni, w tej skarbów kolebce,
Tak dumnie się przechadza pośród stosów złota?
Raz wtóry on tu bawi! Wzięła go ochota
Fojbowy zburzyć kościół!«... I poszły po grodzie
Pomruki i starszyzna, jaka jest w narodzie,
Poczęła wnet rajcować, a ci, których pieczy
Powierzon skarb kościelny, wzięli się do rzeczy
I straże umieścili wokół kolumnady
Świątynnej. My, nie mając żadnej o tem zwiady,
Poszliśmy wraz po owce, na parnaskiej hali
Wypasłe, a zaś z niemi myśmy się udali
Przed ołtarz w towarzystwie druhów i wróżbiarzy
Pityjskich. Wtem ktoś rzeknie: »Co u tych ołtarzy
Powiedzieć mamy bogu? Mówże nam, młodzianie,
Dlaczegoś tutaj przybył? O co twe błaganie?«
On na to: »Pragnę zmazać swą dawną przewinę,
Spełnioną wobec Fojba. W złą bowiem godzinę
Wezwałem go, by z śmierci ojca zdał mi sprawę«.
I tu się pokazało, jak silną podstawę
Potrafił sobie zdobyć Orestes, że niby
Mój pan mówi nieprawdę i że, bez ochyby,
Dla niecnych przybył celów... A zatem: do wnętrza
Wszedł wnuk twój, aby zanim zapadnie najświętsza
Wyrocznia, błagać jeszcze Fojbosa, wpatrzony
W ofiarny płomień ognia. Lecz z tej i tej strony

Stanęła ciżba zbrojnych za wawrzynowemi
Drzewami. Stał ukryty między drzewy temi
I synek Klytaimnestry, co niecne te plany
Wymyślił. Gdy mój władca, przez wszystkich widziany,
Zanosił korne modły, z ukrycia wypadnie
Ta zgraja, zbrojna w miecze, i powali zdradnie
Achillowego syna, który był bez broni.
Ten cofnął się, gdyż jeszcze nie mogli mu oni
Śmiertelnych zadać ciosów, z kołka zdjął rynsztunek
I skoczył poprzed ołtarz. Straszny wizerunek
Ten rycerz cały w zbroi! I wraz też do koła
Zebranych Delfijczyków rozgłośnie zawoła:
»Dlaczego mordujecie zbożnego pielgrzyma?
Gdzież jaka moja wina? Nic was nie powstrzyma?«...
Ni jeden głos z tysiącznych nie wyrwie się głosów —
Kamienie poleciały. A on od tych ciosów
Broniący się, — głazami, niby gęstym śniegiem
Straszliwie zasypywan —, tarczy swojej brzegiem
Odpierał te zamachy, w tę i tamtą stronę
Dłoń zbrojną wyciągając. Lecz zabiegi płone.
Odrazu bowiem strzały lecą mu pod nogi,
Dziryty i oszczepy, groty i dwurogi
Bełt miga w ślad za bełtem, miecz łyska za mieczem.
Że wołu byś nim przeszył. Nikt słowem człowieczem
Nie zdoła ci opisać, na jakie się harce
Zdobywał wnuk twój, starcze! Lecz gdy go potwarce
Ścisnęli tak, że tchu mu zabrakło, w te tropy
Odskoczy od ołtarza, puści się na chłopy
Tym skokiem swym trojańskim[19] i sam ciąć ich pocznie.
I oni do ucieczki rzucą się niezwłocznie,

Prawdziwie, jako dzikie, płochliwe gołębie,
Gdy szpony nad głowami zobaczą jastrzębie.
I jedni padli z miejsca, śmiertelnie ranieni,
A drudzy śród natłoku zginęli już w sieni,
Wzajemnie się gniotący. I krzyki dokoła —
Nieświęte — śród świętego zerwą się kościoła,
Spływając z ścian opoki. A on w jasnej zbroi
Błyszczący jako słońce, nad wszystkimi stoi,
Gdy wtem w wnętrzu świątyni jakiś głos straszliwy
Podnieci tłum do walki ponownej. Nieżywy
Padł syn Achillesowy: sztylet wyostrzony
Wpakował mu pod biodro kłoś z delfijskiej strony,
A inni go dobili. Gdy tak legł na ziemi
Któż miecza nań nie podniósł, któż go morderczemi
Strzałami nie zasypał?!... I tak to leżało
Haniebnie zeszpecone to cudowne ciało.
Aż tłum je z przed ołtarza wyrzucił za progi
Świątyni, pełnej woni ofiarnej. My, drogi
Ten zewłok pochwyciwszy coprędzej, do ciebie
Przynosim go, o starcze! Niechaj go pogrzebie
Uczciwie twoja ręka, niech mu zawodzenia
I płacze towarzyszą do grobu... W ten sposób
Postąpił sobie bożek, on, dla innych osób
Mądrości nauczyciel, on, co innym prawo
Gotuje sprawiedliwe, postąpił tak krwawo
Ze synem Achillesa, kiedy, pełen skruchy,
Szedł przed nim się pokajać... Lecz on na to głuchy,
Nie umiał, jak zły człowiek, zapomnąć o sporze
Minionym. Któż takiego mądrym nazwać może?

CHÓR.

Hej! Patrzcie, te mary!
Z delfijskiej już ziemi

Przynoszą do domu cne zwłoki!
Nieszczęsny zabity, w niedoli głębokiej
I tyś jest, o człeku ty stary!
Nie, jako nadzieję
Żywiłeś, wierzeje
Otwierasz, by oto
Powitać płód Achillowy!
Żal biednej twej głowy!
To samo nieszczęście i ciebie
W swoich otchłaniach grzebie!

PELEUS.

O raty! ludzie! przeraty!
Jakież to zło ja tu widzę
I w mego zamku komnaty
Własnemi przyjmuję rękoma!
O raty! Ludzie! Ojej!
Tessalskie miasto! Ach ginę!
Straciłem wszystką rodzinę,
Nie mam nikogo już doma;
O nieszczęśliwe wyrocznie!
Na kimże oko me spocznie,
Abym miał żywot wesoły —
Gdzie takie przyjacioły?!
O słodkie usta, o lica, o dłonie!
Przecz nie uśmiercił was Bóg w Ilionie,
W tym boju
Nad Simoisu brzegami?!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zginąwszy w polu bitwy, pozyskałby sławę
I twoje losy, starcze, mniej byłyby krwawe.

PELEUS.

O śluby, nieszczęsne śluby!
Wyście ten dom i to miasto
Do wiecznej przywiodły zguby!
Dlaczegóż tak się to stało,
Chłopcze, mój chłopcze! Ojej!,
Że w domu naszego wrota
Wkroczyła taka niecnota.
Przez którą gaśniesz, o chwało
Naszego rodu!? Dlaczego
Miała się dostać do niego
Ta Hermione, co ciebie
W Hadesu mrokach dziś grzebie?!
Przecz ród jej nie padł od gromu? Ty, człowiek,
Nie podnosiłbyś wówczas śmiałych powiek
Ku bogu,
By o śmierć ojca go pozwać!

CHÓR.

Gore! Niech warga ma — gore!,
Jak przy umarłych się godzi.
Żałobne pienia zawodzi!

PELEUS.

Gore! Ja z wami — ach! gore!,
Nieszczęsny starzec, łzy leję,
Straciłem wszystkie nadzieje!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Bóg zesłał nam tę dolę, wszystko idzie z Boga!

PELEUS.

O latorośli ma droga!
Dom nasz pustkami świeci,
Ja, starzec, pozbawion dzieci!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przed dziećmi czemuż umrzeć nie dały ci losy?

PELEUS.

Mam sobie wydzierać włosy?!
Mam uderzeniem pięści
Rozstrzaskać sobie skroń?
Nieszczęści się nam, grodzie ojczysty, nieszczęści!
Bóg Fojbos wziął mi dzieci, dzieci moich dwoje!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O starcze, tyleś przebył i dziś nikt nie zgadnie,
Jak reszta twych dni się ułoży!

PELEUS.

Bezdzietny, osamotnion, z tą goryczą na dnie
W grób zejdę! Ach! Komuż jest gorzej?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Daremnie ci zaślubin życzyli bogowie!

PELEUS.

Pustkowie! Samo pustkowie!
Ta moja pycha cała
W niwecz się, w niwecz rozwiała!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Sam będziesz się przechadzał po samotnym domu.

PELEUS.

Czem dla mnie gród mój?! Nikomu
Już się nie przyda na nic
To berło, władzy mej znak!...
Mieszkanko mrocznych jaskiń! Biednego bez granic
Zobaczysz mnie, Tetydo, jak padnę zgubiony!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Hej! hej!
Ruch jakiś czuję!
Ktoś z nieśmiertelnych
Fale powietrza pruje!
Spojrzyjcie, podnieście oczy:
Z błękitnej roztoczy
Bogini żywa
Na ftijskie murawy spływa,
Na koni bujne pastwiska!

Na scenie jawi się

THETIS.

Peleju! Pamięć dawnych naszych ślubów zmusza
Tetydę, by tu przyszła z domu Nereusza.
Nasamprzód zbytek smutków rzuć z przyczyny doli,
Co dziś na ciebie spadła, niech cię tak nie boli!
I ja, wszak godna dzieci, nie, by się żałobą
Okrywać po ich stracie, spłodzonego z tobą
Straciłam przecież syna: Achill szybkonogi,
Najpierwszy mąż w Helladzie, zginął!... Mojej drogi
Usłyszysz teraz powód: przybywam do ciebie,
Byś zwłoki te pochował — Peleus pogrzebie
Potomka Achillesa tam, w pityjskiem mieście
Na hańbę Delfijczyków! Niechaj o Oreście
Rozgłasza grób, że mordu dokonał przemocą!
Zaś branka Andromache swą dolę sierocą
W Molossyi ma zakończyć — za twoim rozkazem.
Helenos tam ją weźmie za żonę. Z nim razem
I syn jej tam się uda, ostatni Ajaków
Potomek: Z niego pójdą molossyjskich szlaków
Królowie, którzy, jeden w drugiego, szczęśliwie

Panować będą w kraju. Gdyż na ziemskiej niwie
Nie może przebrzmieć ród nasz, twój i mój, nie może
Słuch zginąć i o Troi. Bo takie jest boże
Zrządzenie, chociaż gród ten padł z woli Pallady.
Zaś ciebie, byś miłości żywe widział ślady,
Z ogniska wszelkich ludzkich cierpień wyprowadzę
I w bóstwo cię zamienię — nieśmiertelną władzę
Żywota dzierżyć będziesz w Nerejowej hali,
Sam bóg, przy mnie, bogini. Stamtąd, gdy się z fali
Wychylisz, gdy na głębiach suchą[20] staniesz nogą,
Synaczka Achillesa ujrzysz postać drogą,
Władnącą śród wysp pięknych w obrębie Euxynu,
Nad Leuki wybrzeżami. Lecz teraz do czynu:
Z zwłokami spiesz do Delfów, a gdy będą w grobie,
Ku dawnym skałom Sepji idź i usiądź sobie
W żlebisku ich głębokiem i czekaj, aż w gronie
Nereid pięćdziesięciu wypłynę nad tonie
I wezmę cię ze sobą. A to, co ci losy
Dziś dały, musisz znosić, bo tak chcą niebiosy.
Więc przestań już narzekać nad umarłych dolą.
Cokolwiek spotka ludzi, z bożą to ich wolą
Spotyka. Umrzeć trzeba. Niema na to środka.

ANDROMACHE.

O cześć ci, Przedostojna! Cześć, małżonko słodka,
Nereuszowa córko! Wszystko, co mi zleci
Twa warga, godne ciebie i godne jest dzieci,
Przez ciebie urodzonych! Narzekać przestanę
Na rozkaz twój, bogini! A gdy pochowane
Już będą drugie zwłoki, pójdę, by się dostać

Do stóp Peljonowych, gdziem ongi twą postać
Nadobną brał w objęcia... Chcąc mieć szczęście w świecie,
Ze szlachetnego rodu bierz żonę i dziecię
Zaślubiaj szlachetnemu. Lichej białogłowy
Nie puszczaj w dom, choć posag miałaby gotowy,
Liczący na tysiące... Kto robi inaczej,
Ten szczęścia nie zdobędzie. Bóg mu nie przebaczy.

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem.






BŁAGALNICE


Błagalnice.

Osoby dramatu.
AITHRA, matka Thezeusa.
CHÓR matek siedmiu wodzów, padłych pod Tebami.
THEZEUS, król Aten.
ADRASTOS, król Argu.
HEROLD.
POSEŁ.
GONIEC.
EUADNE, małżonka Kapaneusa.
IPHIS, ojciec Eteoklesa i Euadny.
CHŁOPIĘTA, synowie poległych siedmiu wodzów.
PALLAS ATHENE.
NIEWOLNICY i SŁUŻBA.


Rzecz dzieje się przed świątynią Demetery w Eleuzis.






AITHRA przed świątynią Demetery.

Do ciebie, Demetero, eleuzyjskiej ziemi
Patronko, a i do was zwracam się z mojemi
Prośbami, do was, stróże tej bożej świątyni:
Niech dla mnie i dla syna łaska się uczyni,
Dla grodu Ateńczyków i dla kraju ojca,
Pittheja. Śród szczęsnego chował mnie ogrojca.
Aithrę swą, by potem dziecku Pandiona,
Ajgejosowi, oddać w małżeństwo, jak ona,
Loksjaszowa[21] wróżba kazała. Przychodzę,
Błagając, gdyż me oczy spotkały po drodze
Staruszki, co, argiwskie rzuciwszy dzierżawy,
Z gałązki oliwnemi w swojej doli krwawe
Upadły mi do kolan. Syny bowiem swoje
Straciły u bram Kadma, gdy wywiódł ich w boje
Adrastos, władca Argu, śród tego poczęcia
Pragnący dla zbiegłego Polynejka, zięcia
Swojego, odbić cząstkę Ojdipowej schedy.
Chcą, matki, pogrześć synów, ofiary tej biedy
Wojennej, lecz zwycięzcy, łamiąc prawo boże,
Wzbraniają się ich oddać. I Adrast nie może
Powstrzymać łez w źrenicach i, to samo brzemię
Dźwigając razem z niemi, rzuca się na ziemię
I żebrze mej pomocy — żal mu, że na wojnę

Z domowin wyprowadził one szyki zbrojne.
Nalega, aby syn mój, przekonan prośbami
Mojemi, zechciał słowem — idąc razem z nami —,
Lub mocą swego miecza sprawić, by w mogile
Spoczęły te ich zwłoki. Jego tylko sile
I miastu ateńskiemu to zleca... Objaty
Pragnęłam właśnie złożyć na zasiew bogaty,
Przybywszy z mego domu tu, gdzie płodne kłosy
Owocnie po raz pierwszy strzeliły w niebiosy.
Te więzy, co nie więżą, trzymająca w ręce,
Gałązki te oliwne, współczująca męce
Białogłów osiwiałych, pozbawionych dzieci,
Przychodzę przed ten ołtarz, co dziewictwem świeci
Dwóch bogiń, Demetery i Kory, w wysokiej
Mam bowiem czci te godła. Już ku mnie swe kroki
Skierował tu, do grodu, wysłaniec, co syna,
Tezeja, ma przywołać, niechże już poczyna
Zdejmować ono brzemię, które kraj ten gniecie.
A jeśli nie, to niechże zdobędzie się przecie
Na zbożną dziś ofiarę i nią to błaganie
Okupi. Wszystko bowiem, co tylko się stanie,
Przez męża stać się może — jedynie przez męża
We wszystkiem białogłowa rozumna zwycięża.

CHÓR MATEK.

Sędziwa Pani!
Wargi sędziwemi,
U kolan twoich leżąca na ziemi,
Modły zanoszę ku tobie:
Pomóż mi w mojej żałobie
I martwych synów moich wyzwól ciała,
Śród stosu trupów leżące na padła,

Aby je sfora dzikich zwierząt jadła,
Zgłodniała.

*

Patrz! jak mnie rani
Ból, jak gorzko cieką
Łzy, wzbierające pod biedną powieką,
Jak po zradlonej mej twarzy
Świeże mi bruzdy ten wraży
Ryje paznogieć!... Mój Boże!
Anim ja synów zwłok nie przystroiła,
Ni na ojczystym wznosi się mogiła
Ugorze!


∗                    ∗

Miłosne dzieląc rozkosze,
I tyś swojemu ongi małżonkowi
Dała synaczka! Więc proszę,
Okaż współczucie mi swoje
I niech ta łaska zważy dziś te znoje,
Które ponoszę,
Rodzone straciwszy dziecię!
Niech warga twoja prośbę mą wysłowi
Wobec twojego syna, iżby przecie
W ismeńską podążył ziemię
I moje ongi tak kwitnące plemię,
Dzisiaj bez grobu, dostawił w me ręce,
Inaczej zginę w tej męce!

*

Do świętych ołtarzy przychodzę,
Do rozgorzałych, ofiarnych płomieni,
Nie w stroju odświętnym, lecz srodze
Mą koniecznością przygnana.
To, o co błagam, padłszy na kolana

W tej gorzkiej drodze,
Z słusznem się prawem zgadza,
Ty zaś posiadasz moc, więc niech się pleni,
Iżby nam ulgę sprawić, twoja władza:
Syna, co szczęście ci daje,
Proś, by mi pomógł zabrać w nasze kraje
Te drogie zwłoki, zamknąć je w uściski,
Ten skarb mój, tak sercu bliski!


∗                    ∗

Inny się znowu rozpoczyna bój:
Naprzemian jęki mierzą się z jękami!
W piersi się biją kobiety
Służebne!
O rety!
Wy towarzyszki mej doli,
Tego, co boli,
Co wspólny stwarza nam znój,
Zanućcie z nami
Pieśni pogrzebne,
Wtór Hadesowi przemiły
Z wszystkiej zanućcie siły!
I od paznogci niech się krwią poplami
Łono i twarz!
Ludzką to bowiem ozdobą,
Cały to urok nasz,
Gdy zmarłych uczcimy żałobą!

*

Taką mam żądzę nieprzepartą łez,
Takbym pragnęła, ażeby me oczy
Łez tych roniły potoki,
Jak z skały

Wysokiej
Płyną rzęsiste siklawy!
Albowiem krwawy
Ból, nieznający, co kres,
Serce nam tłoczy,
Gdyśmy widziały,
Jak syn nasz w kraj ten daleki
Odszedł na wieki! na wieki!
Tak-ci do smutku zawsze jest ochoczy
Ród niewiast!... Ach!
Snać ból ten ukoję,
Przestanę tonąć w łzach,
Gdy wejdę już w śmierci podwoje...

Na scenę wchodzi

TEZEUSZ.

Cóż to za jęki słyszę w tej świątyni bożej?
Któż w piersi tak się bije? Czyj to żal się sroży
W zawodzie nad zmarłymi, co ku mnie przypływa?
O jakże mnie uskrzydla jakaś trwoga żywa,
Czy matki nie spotkało nieszczęście... Chwil siła
Minęło od tej pory, gdy dom opuściła
I dotąd nie powraca. — Szukać jej przychodzę!...
Cóż to za nowy powód zdumiewa mnie srodze?
Staruszka, matka moja, klęczy u ołtarza,
A przy niej jakieś obce białogłowy... Wraża
Ich boleść nie objawia w jeden się li sposób:
Na ziemię łza upada z ócz tych godnych osób,
Strzyżone mają głowy i strój nie od święta...
Odpowiedz-że mi, matko, czemżeś tak przejęta?
Boć mnie przystało słuchać, a zaś mówić tobie —
Coś czeka mnie nowego...

AITHRA.

Te oto w żałobie
Niewiasty to są matki, które dziatwę swoją
Straciły u bram Kadma — tak, przed tobą stoją
Macierze siedmiu wodzów. Widzisz, niewesołem,
Z gałązki oliwnemi, objęły mnie kołem.

TEZEUSZ.

A któż to tak straszliwie zawodzi u bramy?

AITHRA.

Adrasta, króla Argu, ponoć tutaj mamy.

TEZEUSZ.

A te chłopięta przy nim, czy to jego syny?

AITHRA.

Nie, wodzów tych, co padli z wojennej przyczyny.

TEZEUSZ.

Dlaczego właśnie ku mnie wyciągają dłonie?

AITHRA (wskazując na Adrasta i Chór).

Powody znam, lecz tych się racz zapytać o nie.

TEZEUSZ (do Adrasta).

Ty, co tak w płaszcz się kryjesz, zwracam się do ciebie:
Mów, lice swoje odsłoń i niech się nie grzebie
W tym smutku dusza twoja. Milcząc, zyskasz mało.

ADRASTOS.

Zwycięski władco Aten! Tak się oto stało.
Że z prośbą my do ciebie i do twego grodu.

TEZEUSZ.

A cóż mam ci uczynić? Ciekawy-m powodu.

ADRASTOS.

Świadomy! mojej zgubnej, wojennej wyprawy.

TEZEUSZ.

I owszem, dość w Helladzie narobiłeś wrzawy.

ADRASTOS.

Straciłem co najlepszych z mojej świty zbrojnej.

TEZEUSZ.

Ten zawsze bywa skutek niszczycielskiej wojny.

ADRASTOS.

Więc chcę, ażeby miasto wydało ich zwłoki.

TEZEUSZ.

Hermesa ufny posłom, chcesz je pogrześć?

ADRASTOS.

Kroki
Daremne, gdyż zwycięzcy nie chcą wrócić, panie.

TEZEUSZ.

Cóż mówią, choć tak słuszne jest twoje żądanie?

ADRASTOS.

Nie zawsze umie szczęście znosić człek szczęśliwy.

TEZEUSZ.

Po radę więc przyszedłeś, czy po inne dziwy?

ADRASTOS.

Padliśmy, lecz o pomoc prosimy twą chwałę.

TEZEUSZ.

Ty sam-li tego żądasz, czy też Argos całe?

ADRASTOS.

O grób dla zmarłych wszyscy proszą Danaowie.

TEZEUSZ.

Na Teby po coś wysłał siedmiorakie mrowie?

ADRASTOS.

Dla sprawy dwu mych zięciów to wszystko stało się.

TEZEUSZ.

A komuś córki swoje poślubił w Argosie?

ADRASTOS.

Z ziomkami żadne krewieństw nie wiążą mnie pęta.

TEZEUSZ.

Za obcych więc argiwskie wydałeś dziewczęta?

ADRASTOS.

Tydeus i Polynejk Tebańczyk me zięcie.

TEZEUSZ.

A któż to spowodował to zamążpojęcie?

ADRASTOS.

Z ciemnemi Apollona wróżbami rachuby.

TEZEUSZ.

Cóż Fojbos rzekł, te córek twych kojarząc śluby?

ADRASTOS.

Że lwu mam i dzikowi oddać swoje córy.

TEZEUSZ.

Jak wróżby-ś wytłumaczył, pochodzące z góry?

ADRASTOS.

Że zbiegi to, co nocą przyszły pod me ściany.

TEZEUSZ.

O dwu mówisz — jak jeden, jak jest drugi zwany?

ADRASTOS.

Tydeus i Polynejk wzięli się do bójki.

TEZEUSZ.

I córkiś dał, jak zwierzom, na pastwę tej dwójki?!

ADRASTOS.

Mniemałem, że dwa walczą potwory tej chwili.

TEZEUSZ.

A czemu swe ojczyste granice rzucili?

ADRASTOS.

Tydeus zbiegł, zabiwszy rodzonego brata.

TEZEUSZ.

A czemu syn Ojdypa ze swych Teb ulata?

ADRASTOS.

Pod klątwą rodzicielską, bał się spełnić zbrodni —
Na bracie.

TEZEUSZ.

Najrozumniej zrobił i najgodniej,
Że sam tak dobrowolnie rzucił ojcowiznę.

ADRASTOS.

Lecz tamci w domu ciężką zadali mu bliznę.

TEZEUSZ.

Zapewne go zdradziecko okradł brat rodzony?

ADRASTOS.

Chcąc bronić go, ofiarą padłem tej obrony.

TEZEUSZ.

Widziałeś płomień ognia? pytałeś wróżbiarzy?

ADRASTOS.

Ach! w miejsce ugodziłeś, co najbardziej parzy.

TEZEUSZ.

Ruszyłeś, nie sprzyjały bóstwa najwidoczniej.

ADRASTOS.

Amfiaraosowej na przekór wyroczni.

TEZEUSZ.

Więc łatwoś się odwrócił z bożej woli szlaków?

ADRASTOS.

Uległem naporowi tych młodych junaków.

TEZEUSZ.

Porywu usłuchałeś, miast słuchać przestrogi.
W ten sposób wódz niejeden zginął śród swej drogi.

ADRASTOS.

O najmężniejsza głowo w helleńskiej dzierżawie,
Ty, królu Ateńczyków! Wstydzę ja się prawie
Upadać tu przed tobą i twoje kolana
Tą ręką obejmować. I mnie była dana
Szczęśliwość: ongi władca, a dziś posiwiały
Staruszek! Lecz złe losy tutaj mnie przygnały
I muszę im ulegać. Niechże je wyzwoli,
Te zwłoki, twój dziś rozkaz! Zlituj się mej doli
I doli tych nieszczęsnych, tych sierocych matek!
Na cudzą przyszły ziemię, swoich sił ostatek
Dźwigając, swoje kości bezpłodne i stare!
O, nie na Demetery przyszły tu ofiarę,
Nie na tajemny obrzęd, jeno, aby w grobie
Pochować swoich synów, którzy, mówię tobie,
Powinni byli raczej rękami swojemi

Pogrzebać je na wieki, złożyć je do ziemi.
[Rzecz słuszna, jeśli bogacz oko ma dla nędzy,
A nędzarz, jeśli patrząc na miennych, co prędzej
Chce równe zdobyć skarby; szczęśliwy też człowiek
Przenigdy nie powinien odwracać swych powiek
Od ludzi nieszczęśliwych. Piewca niech zaś składa
Swe pieśni jakiekolwiek li wówczas, gdy rada
Jest dusza się weselić, bo jeśli inaczej,
Jeżeli pełen bolu, nigdy nie uraczy
Człowieka, jak potrzeba, nie ma też i prawa
Do tego...] Na twych ustach może ci i stawa
Pytanie: Czemuś obszedł Pelopsową ziemię,
Ażeby na Ateny takie zwalić brzemię?
Odpowiem ci, bo mniemam, że w mej odpowiedzi
Jest słuszność: Sparta wroga i chytra, sąsiedzi
Zaś inni są bez siły i drobni. Jedynie
Twe miasto zdoła trud ten udźwignąć... Wszak słynie,
Że w tobie ma dobrego, młodego pasterza.
Niejedno państwo pada, bo się nie powierza
Wodzowi podobnemu...

PRZODOWNICA CHÓRU.

W tem, co mnie tak boli,
I ja, Tezeju, proszę: zlituj się mej doli.

TEZEUSZ.

I jam się o to spierał, kiedy mi mówiono,
Że więcej mamy złego na świecie, niż pono
Dobrego. Ja natomiast żywię przekonanie,
Iż rzecz się ma przeciwnie, [że więcej nas stanie
Na dobro, niż na krzywdę... Bo gdyby się działo
Inaczej, toby ludzi nie było,.. Nie mało
Uwielbiam ja też Boga, że w zamęt życiowy

Wprowadził ład, że ludziom wlał rozum do głowy,
Ze stanu zwierzęcego wywiódłszy, że, dalej,
Językiem nas obdarzył, abyśmy zdołali
Rozumieć się wzajemnie przez tego tłómacza.
I pokarm dał owocny i deszcz, co się stacza
Kroplami rzęsistemi z niebiosów i płody
Orzeźwia w łonie ziemi. Na zimowe chłody
Przyodział nas, ochronił przed żarami nieba,
Żeglugi też nauczył, aby kraj, jak trzeba,
Nabywał przez zamianę to, w co sam ubogi.
A zasię niewidzialne, tajemnicze drogi
Wieszczkowie odsłaniają, wróżąc nam z płomieni
I z trzew i z lotu ptaków. Jeśli człek nie ceni
Tych wszystkich darów bożych, które mu tak pięknie
To życie umilają, czyliż się nie zlęknie
Swej pychy? Lecz nas rozum wynosić nie umie
Nad bóstwo i my, ludzie, mniemamy w swej dumie,
Co duszę nam rozpiera, żeśmy nad tych w niebie Mądrzejsi...
Do tych głupców zaliczam i ciebie,
Bo nibyto posłuszny wyrokom Fojbosa,
Jak gdybyś nadoprawdy wiarę miał w niebiosa,
Swe córki dałeś obcym, kalając w ten sposób
Swe gniazdo, połączywszy się z brudem. A osób
Rozumnych nie jest godne, ażeby parały
Niezbożność ze zbożnemi, cnotliwemi ciały.
Li szczęsnych mają wwodzić przyjaciół w swe bramy,
Albowiem Bóg tak zrządza, iż doli tej samej
I jedni ulegają i drudzy: gdy ginie
Bezbożnik, to z nim razem w tej samej godzinie
I spólnik jego pada, acz człowiek był prawy.
Wywiodłeś Argejczyków na wojenne wrzawy.
Wróżbitów nie słuchając i wbrew woli bożej,

I tak zniszczyłeś gród swój. I los się twój sroży,
Boś uległ ludziom młodym, co, tylko w gonitwie
Za zaszczytami, bitwę wszczynają po bitwie
Wbrew prawu wszelakiemu i miasta niweczą:
Ten wodzem pragnął zostać, a drugiego rzeczą,
Tak mniema, zła nabroić, gdyż władzę ma w ręku,
Dla zysku znowu inny, a wszyscy bez lęku,
Że lud ukrzywdzić mogą. Wiera, trzy są stany
Obywateli: bogacz li żądzy oddany
Coraz to większych zysków, a bezpożyteczny
Dla innych, potem ludzie, co to, w nędzy wiecznej
Żyjący, wciąż zpodełba patrzą na bogaczy,
Zjadliwą k’nim zazdrością zieją, podżegaczy
Słuchając nieuczciwych; między nimi wreście
Jest trzeci, co porządku i praw strzeże w mieście,
Któremi lud się rządzi. I ja mam się oto
Sprzymierzać dzisiaj z tobą? Jakżeż ja to błoto
Upiększę przed mym ludem? Nie! idź, bracie luby!
Nie poradziłeś sobie, nie chciej dalszej zguby!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pobłądził, ale błądzić wszak to rzecz człowieka,
Więc niechże już z litością serce twe nie zwleka.

ADRASTOS.

Nie po to ja przychodzę, bym miał w tobie sędzię
Mych nieszczęść, i jeżeli w jakimkolwiek względzie
Urażam cię, ty za to nie karć mnie, o panie,
A tylko mi dopomóż. Gdy się to nie stanie.
To juści muszę uledz twej woli... Cóż zrobię?
Podnieście się, staruszki! Zostawcie tu sobie
Gałązki te zielone, wełną owinięte,
I nuże na świadectwo wzywać bóstwa święte:

Ku ziemi i ku słońcu i ku Demeterze,
Ku Pani tej z pochodnią zwróćcie się, niech szczerze
Poświadczą, że są na nic wszystkie nasze modły.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Potomku Pelopsowy! I nas tu przywiodły
Z krainy pelopijskiej nasze kroki, jedną
Więc mamy krew w swych żyłach. Cóż ty ze mną, biedną
Staruszką, chcesz uczynić? Chcesz mnie wygnać z kraju?
Odmawiasz, czego nigdzie niema obyczaju
Odmawiać? Wszak zwierz dziki w skałach ma schronisko,
Niewolnik u ołtarza! Kiedy burza bliska,
Gród tuli się do grodu! Bo juści na świecie
Trwałego chyba szczęścia nigdy nie znajdziecie!...

CHÓR.

Podnieś się, biedna, ach! podnieś
Z świątynnych płyt Persefony!
Podnieś się, pndnieś, kolana
Obejmij mu swemi ramiony.
Proś go, by zwłoki ci oddał
Onej pobitej młodzieży.
Co, padłszy u murów Kadmowych,
Niepogrzebiona tu leży!
O drogi, o luby mój władco,
Najprzesławniejszy w Helladzie,
Do brody dziś twojej przypada,
Do kolan się twoich kładzie
Nędzna, znękana staruszka
I prosi i łka i zaklina
I żebrze i blaga, byś, panie,
Nie rzucał zewłoku jej syna
Na pastwę dzikiego zwierzęcia

W tej ziemi Kadmowej! Te dzieci,
Twe jednolatki, o królu,
Daj nam pochować! Łza świeci
W naszych źrenicach! Czy widzisz?
Na ziemi leżące, my k’tobie
Zanosim modły: o pozwól
Bezgrobnych złożyć nam w grobie!

TEZEUSZ (spostrzegłszy płaczącą Aithrę).

Dlaczego płaczesz, matko, tą wiotką zasłoną
Źrenice zakrywając? Zali rozjęczoną
Ich skargą tak się wzruszasz? I mnie nie wesoło!
Daj spokój łzom, do góry wznieś sędziwe czoło,
Pamiętaj, u ołtarza-ś jest, gdzie Deo włada.

AITHRA.

Ojej!

TEZEUSZ.

Nie tobie krzyczeć nad ich losem »biada«.

AITHRA.

Nieszczęsne białogłowy!

TEZEUSZ.

Nie jesteś z ich rodu.

AITHRA.

Mam rzec ci, co dla ciebie przyda się i grodu?

TEZEUSZ.

Mów! Nieraz mądrość spływa i z wargi niewieściej.

AITHRA.

A przecie lęk mam wyznać, co w sercu się mieści.

TEZEUSZ.

To brzydko przyjaciołom dobre taić rzeczy.

AITHRA.

Nie będę zatem milczeć, aby kiedyś w człeczej
Mej duszy nie czuć skruchy, że tej właśnie chwili
Zamilkła. A i wzgląd też, że się darmo sili
Kobieta mówić składnie, już mnie nie odstraszy
Od mego obowiązku. Więc w tej sprawie naszej
Powiadam ci, mój synu, że nasamprzód trzeba
Czcić Boga, byś nie zbłądził, lekceważąc nieba,
A zbłądziłbyś, choć mądryś na wszej innej drodze.
Powtóre: gdyby krzywda, władnąca tak srodze,
Nie uprawniała człeka do wielkiej śmiałości,
Nie rzekłabym ni słówka. Lecz sława zagości
W twym domu i już żadnej nie czuję bojaźni,
Jeżeli cię upomnę, abyś jaknajraźniej
Ukarał gwałtowików, którzy w swym uporze
Grześć zwłok nie pozwalają godziwie i boże
Hellady obyczaje tak depcą. A przecie
Cóż chroni gród wszelaki na tym ludzkim świecie,
Jeżeli nie to wierne przestrzeganie prawa?
A może i zarzuci ktoś, że w czas, gdy sława
Do grobu się twojego zbliżała z swym wieńcem,
Tyś stchórzył? Żeś się dzielnym okazał młodzieńcem
W jakiejś tam walce z dzikiem — dzielność wielce płona.
Lecz kiedy trzeba było pokazać ramiona
Na widok dzid i mieczów, tchórzaś poczuł w duszy!
Nie tak mój syn ma działać! Zali cię nie wzruszy
Ojczyzna, jakiem okiem patrzy na szyderce,
Co dziś tak nierozważnie śmią plwać na jej serce
Swojemi szyderstwami? Śród trudów jedynie
Urasta jej potęga. Gród, któremu płynie
Bezczynnie lichy żywot, kraj, co w cienia staje,
Zostanie zawsze w cieniu i na inne kraje

Spoglądać będzie z trwogą. Nie pójdziesz z pomocą,
Mój synu, za tych niewiast nieszczęsnych sierocą
Niedolą? Nie przynaglisz, aby zmarłe swoje
Pochować mogły godnie? Lecz ja się nie boję,
Albowiem w tej wyprawie idzie prawo z tobą,
A Kadma lud, choć widzę, że dzisiejszą dobą
Jest górą, przekona się, że w tej grze inaczej
Wyrzuci swoje kości, gdyż o wszystkiem baczy
I wszystko Bóg wywraca.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Rzekłaś, droga pani,
Co nas i twego syna do szczęsnej przystani
Powiedzie... Tak! Podwójną sprawiłaś mi radość.

TEZEUSZ.

O matko! Uczyniłem ja słuszności zadość:
W ten sposób przemawiając do tego tu męża,
(wskazując na Adrasta).
Pragnąłem mu pokazać, jakiego oręża,
Jakiego padł ofiarą zamysłu. Pozatem
Ja sam to przecież widzę, że się z moim światem,
Stosownie do twych porad, bynajmniej nie godzi
Unikać niebezpieczeństw... Wykonałem przodziej
Niejedną rzecz chwalebną, stawiłem przed oczy
Ludowi helleńskiemu, że po to się toczy
Me życie, aby karać wszelkie zło. Więc trudem
I dzisiaj nie pogardzę, bo jakimżby cudem
Nie hańbił mnie wróg ślepy, kiedy własna matka,
O moje drżąca życie, każe do ostatka
Przygody tej się imać! Uczynię to! Idę
Po zwłoki, chcę wyprosić, jeśli nie, to dzidę
I miecz mam, te rozstrzygną! Przy nas bogów zgoda.

Lecz pragnę, niech i lud mój swą uchwałę poda,
A poda, bo już taka moja wola będzie.
Lecz łatwiej mi z tem pójdzie, jeśli go na sędzie
Wybiorę w naszej sprawie. Na niego przeniosłem
Wszechwładzę, dałem głos mu, stałem mu się posłem
Swobody i różności. Zabrawszy Adrasta
Na świadka mego słowa, pójdę na wiec miasta,
A gdy mnie lud wysłucha, młódź najlepszą zbiorę
I ruszę i, pod bronią stojący, w tę porę
Orędzie do Kreonta ślę, by wydał zwłoki.
Do Chóru
Odbierzcie te gałązki mej matce! Swe kroki
Niech zwróci w dom Ajgea! Sam ją, drogie ramię
Wspierając, zaprowadzę. Nieszczęścia to znamię,
Gdy dziecko swoim ojcom nie myśli się wzajem
Przysłużyć. Dań to przednia! To, co my dziś dajem
Rodzicom, odbierzemy z naszych dziatek dłoni!
(Wychodzi wraz z Aithrą).

CHÓR.

Bogate w stadniny koni
Argos, ojczyzno ty moja!
Słyszysz, czy słyszysz, jak książę
Szanuje bogi i ciebie
I wielki Pelasgów bróg?

*

Niech on i dalej pogoni,
Niż gdzie mych cierpień ostoja!
Niech z ziemią Inacha się zwiąże,
Gdy drogie zwłoki pogrzebie,
Niech kraj nasz spłaci mu dług!


∗                    ∗

Największym klejnotem miasta
Zbożnie spełniony trud:
Wdzięczność dla niego wciąż wzrasta!
Zali przyjazną lud
Powziął uchwałę?
Zali my zwłoki, w polu pozostałe,
W godny złożymy grób?

*

Ocalże, grodzie Pallady,
Ocalże matki! Ach!
Obyczaj chroń od zagłady!
Szanujesz prawo, gmach
Wszego bezprawia
Chętnie druzgocesz, serce ci rozkrwawia
Ból, do twych złożon stóp.

W towarzystwie Herolda wchodzi na scenę

TEZEUSZ (do Herolda).

Że urząd ten sprawujesz i na tym urzędzie
I mnie i miastu służysz tak wiernie, orędzie
Poniósłszy już niejedno, przepraw się przez fale
Asopu i Ismenu i wyłuszcz me żale
Dumnemu Kadmejczyków władcy, Kreontowi.
Tezeusz — tak mu powiedz — grzebać się gotowi
Poległych, więc o zwłoki prosi po dobroci
Sąsiedzkiej, w zamian za to dając przyjaźń kroci
Erechtejskiego ludu... Gdy się zgodzić raczy,
Co tchu powracaj do dom, a jeśli inaczej,
Innemi doń przemówisz słowami, że zbrojne
Czekają tarczowniki. Już huf się na wojnę
Pozbierał, już u brzegów Kalichoru stoi.
Tak! naród, ulegając chętnie woli mojej,

Z radością trud ten znosi... Ha! Któż to tak śmiało
Przerywa mi swem przyjściem?... Snaćby mi się zdało,
Że jakiś to Kadmejczyk? Lecz może się mylę?
Heroldzie, stój! A nuż on oszczędzi ci tyle
Mozołu i mnie również wygodzi w mej sprawie?

Na scenę wchodzi

POSEŁ.

Któż tutaj samodzierżcą? Komuż chęć wyjawię
Kreonta, co w Kadmowej ziemi berło dzierzy
Od dni, gdy Eteokles powalony leży,
Pod murem siedmiobramnym padłszy z ręki brata,
Polynejkesa?

TEZEUSZ.

Słuchaj, ty człeku ze świata:
W twych pierwszych zaraz słowach jest myłka, albowiem
Chcesz szukać samodzierżcy tutaj, gdzie ci powiem,
Że niema tu podwładnych ni żadnego pana,
Lecz jedno wolne państwo. I taka jest dana
Ustawa, że tu lud się rządzi sam, doroczną
Zmieniając się koleją w godnościach. Nie spoczną
Na żadnem tu pierwszeństwie bogacze, tu biedni
Te same mają prawa.

POSEŁ.

Kraj to niepośledni,
Z którego tu przybywam, i przyznasz mi szczerze,
Iż w tem on dzisiaj górę nad twym grodem bierze,
Że jeden w nim panuje, a nie żadna tłuszcza.
I niema w nim też człeka, który tłum poduszcza
I według swego zysku do woli nim kręci
I tędy i owędy. Niejeden, co chęci
Zyskiwał sobie, świadcząc dobrodziejstwa różne,

Wypada rychło z łaski i za swe usłużne
Zabiegi idzie w karę, by z niej oszczerstwami
Wymigać się nowemi. Jakżeż między wami
Lud rządzić może grodem cnie i sprawiedliwie,
Dowodów nie badając? Nie! na życia niwie
Czas tylko, a nie pospiech lepszą rodzi wiedzę.
A wieśniak, co za swoją nie wychodzi miedzę,
Chociażby nawet światły, możeż przy swej pracy
Pilnować dobra gminy? Źle, gdy ladajacy
Kierują losem państwa; szlachetnych to boli,
Gdy podlec, który szastał pochlebstwem dowoli,
Gdy taki, co był niczem, wygadany złodziej.
Zyskawszy władzę, ludziom językiem przewodzi.

TEZEUSZ.

O, szczwany i w języku biegły to wysłaniec!
Że śmiałeś wdać się ze mną w ten na słowa taniec,
Posłuchaj, gdyż ty sporu jesteś dziś powodem:
Najgorzej, kiedy władzę sprawuje nad grodem
Pan jeden, bo — i rzecz to chyba najprzedniejsza —
Praw niema tam dla wszystkich, ten zasię umniejsza
Na korzyść swą, co innym słusznie się należy.
Równości tam nie znajdziesz. Gdzie zaś władzę dzierzy
Ustawa napisana, tam ludzie ubodzy
Na równi z bogatymi jednako są drodzy
W obliczu praw i słaby możnego przełamie,
Gdy ma przy sobie słuszność. A i to jest znamię
Wolności, gdy się wzywa publicznie: »Kto gminie
Zbawienną mniema służyć poradą, ten ninie
Wystąpić niechże raczy!«... Sławą się okryje,
Kto taką przyniósł radę, a natomiast czyje
Nie zechcą mówić usta, to milczą. Czyż można

Równości żądać większej dla państwa? Gdzie zbożna
Panuje wola ludu, tam i wybór młodzi
Ma zawsze lud pod ręką. Królowi to szkodzi,
Uważa on tę młodzież za wroga, uśmierca
Każdego, kto śmie myśleć. Tchórzliwego serca,
O tron swój wciąż się lęka. Jakżeż kwitnąć może
Ojczysty kraj, jeżeli ścina się jak zboże,
Zaledwie wykłoszone, wszelką siłę młodą.
Jeżeli ją się dusi w zarodku? Czyż szkodą
Nie będzie zbierać mienie dla dzieci i grosze
Li po to, aby władca napełniał swe kosze?
Czy warto córki swoje wychowywać doma.
By dla swywoli władcy rosła z nich oskoma —
Na łzy i żal rodziców? Umrę, a swych dziatek
W małżeństwo gwałtem nie dam, tę masz na ostatek
Odpowiedź na zaczepkę. Teraz gadaj dalej,
Z czem ciebie do tej naszej dzielnicy przysłali.
A gdyby cię nie państwo przysłało, nie przeczę,
Że wyłbyś za to wszystko, coś tu naplótł, człecze
Gdyż poseł, wywiązawszy się z zleceń, do domu
Powracać ma coprędzej. Na przyszłość niech komu
Innemu każe Kreon iść w poselstwie do mnie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Fe! fe! Jakżeż to nieraz chełpią się ogromnie
Źli ludzie, którym szczęścia zwierzył los nie mało!
Snać myślą, że to szczęście wiecznie będzie trwało.

POSEŁ.

Już mówię. Co do sporu, tyś takiego zdania,
Ja całkiem przeciwnego... Poseł ci zabrania,
A z nim, to znaczy ze mną, cały lud Kadmowy,
W granice swoje wpuszczać Adrasta; gotowy

Bądź przy tem, jeśli jest już, wygnać go w te pędy —
Nim zgaśnie promień boży —, usuwając względy
Na prośby i gałązki oliwne. Pozatem
Nie wolno brać ci trupów gwałtem, bo ni bratem
Ni swatem jest ci Argos. Jeśli mnie tej pory
Wysłuchasz, spokojnymi poprowadzisz tory
Łódź państwa; gdy odmówisz, wielka powódź wojny
Pochłonie nas i ciebie i ten hufiec zbrojny
Wszech twoich sprzymierzeńców. Rozważ to i zasię,
Nie będąc krzyw mym słowom, nie dawaj w tym czasie
Wyniosłej odpowiedzi, chociaż jesteś panem
Wolnego, mówisz, grodu. Złem jesz wyszukanem
Nadzieja, rodząc bowiem ponadmierną żądzę,
Niejedno zniweczyła już państwo. Nie zbłądzę,
Gdy powiem, że ilekroć wiec losować pocznie
Nad wojną, to odraza, widać to naocznie,
Z obecnych nikt nie raczy pomyśleć o sobie,
Że zginie, tylko zawsze w tym nieszczęsnym grobie
Umieszcza swoich bliźnich. Gdyby każdy człowiek
Tak lekko na tych wiecach nie odwracał powiek
Od własnej swojej śmierci, jużby kraj Hellady
Nie ginął w zawierusze wojennej zagłady.
A przecież ludzie znają różnicę pomiędzy
Pożytkiem a utratą, wiedzą, że od nędzy
Wojennej lepszy pokój, że on właśnie Muzy
Podnosi, że jest wrogiem żałoby, że śluzy
Radości on otwiera, widząc mnogość dziatwy
I bogactw pełne brogi. Przecz w sposób tak łatwy
My, ludzie nieopatrzni, bierzem się do wojny?
Przecz człek zabija człeka słabszego? Spokojny
Przecz gród ma padać w gruzy przez drugi? Ty, panie,
Chcesz wrogom przyjść z pomocą: zginęli na łanie

Bitewnym przez swą pychę, a ty ich pogrzebem
Uhonorować pragniesz. Juści zadarł z niebem
Kapanej, czyż nie słusznie, że tam, na drabinie,
Spłonąwszy od pioruna, jego ciało ginie?
Do bramy ją wysokiej przyparł i bez miary
Wygrażał się, że zburzy nam miasto, czy kary
Dostąpi bożej za to, czy też nie! Azali
Nie słusznie przepadł w głębi charybdydzkiej fali
Wróżbita, z lotu ptaków wróżący? Po drodze
I inni u bram naszych leżą dzisiaj wodze —
Od głaźnych im pocisków popękały kości.
Bądź zdania, że masz więcej od Zeusa mądrości,
Lub wierzaj, iż bezbożnych Bóg kładzie o ziemię!
Człek mądry winien naprzód kochać własne plemię,
Swe dzieci, a zaś potem rodziców, a zasię
Ojczyznę, którą niechaj pomnaża w jej krasie,
Nie zmniejsza. Wódz niejeden, a i sternik łodzi
Częstokroć się rozbija. Zbytnia śmiałość szkodzi.
Bo mędrcem jest, kto w porę miarkować się umie,
A męztwo li w przezornym mieści się rozumie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zeus dość już nas ukarał, więc po cóż nam ciska
Twa warga w żywe oczy te urągowiska?

ADRASTOS.

Ty łotrze! —

TEZEUSZ.

Milcz, stul gębę, Adraście! Twe słowo
Niech mojej nie uprzedza odpowiedzi! Zdrowo
Ja sam się z nim rozprawię! Do mnie-ci on bowiem
Przybywa, nie do ciebie!... (Do Posła) Po pierwsze ci powiem
Na pierwsze twe wywody: Uznać ja nie mogę

W Kreonie swego pana. Na taką też drogę
On Aten mych nie wtrąci, nie ma takiej siły.
Zaiste! Sprawy świata biegby odwróciły,
Jeślibym go posłuchał. Nie w moim zwyczaju
Zaczynać z wami wojnę i do Kadma kraju
Z tamtymi jam nie ruszał. Bez krzywdy dla grodu
Waszego chcę li zmarłych pochować, powodu
Do walki w tem nie widzę, jeśli uszanuję
Obyczaj wszechhelleński. Któż tego nie czuje,
Iż rzecz to wielce piękna? Cierpieliście wiele
Od onych Argejczyków, lecz nieprzyjaciele,
Odparci z waszą sławą, a ku hańbie swojej,
Polegli. Już ich pomsty nikt się z was nie boi.
Pozwólcie więc, by zmarłych pochowano w grobie,
Skąd przyszła część istoty, niech tam wraca sobie:
Duch w sfery napowietrzne, a do ziemi ciało.
Nie wasza to jest własność, ono li skrywało
W powłoce swojej życie człowieka, do wielkiej
Niech matki zatem wraca, do swej żywicielki.
Czy mniemasz, że li Argos ukrzywdzisz, jeżeli
Pochowku im odmówisz? Bynajmniej! Udzieli
Wstręt całej się Helladzie, gdy o tem usłyszy,
Że, depcąc prawa zmarłych, nie chcesz towarzyszy
Wojennych dać pogrzebać. Nawet bohaterzy
Na duchu by upadli, widząc, że się szerzy
Podobny, mówię, zwyczaj. Jakto? Wy z groźbami
Stawiacie się strasznemi przedemną, a sami
Lękacie się umarłych, gdy spoczną w mogile?
Cóż stanie się? Czy zmarli zniszczą kraj wasz? Sile
Ufacie ich, że w grobie świeże spłodzą dzieci
Na pomstę? Puste słowo, które z ust ci leci,
Ażeby nam pokazać, jak wy pełni trwogi!

O głupcy! Raczcie spojrzeć na te ludzkie drogi!
Toć harcem nieustannym jest to nasze życie:
Dziś tych, a jutro drugich w szczęściu zobaczycie,
Zaś trzecich kiedyś później. Bóg szczęścia wciąż zbytki
Wyprawia i koziołki, jednak człowiek wszytki
Rad czci go: Nieszczęśliwy, bo chce szczęsnym zostać,
Szczęśliwy zaś z obawy, by ta boża postać
Przypadkiem nie przestała nań chuchać. Te rzeczy
Mający na uwadze, niechże ród się człeczy
Miarkuje, jeśli ktoś go ukrzywdził, i w gniewie
Daleko zbyt nie idzie, by zemsty zarzewie
Szkód jakich nie przyniosło ojczyźnie... Cóż będzie?
Wydacie nam te zwłoki, jak moje orędzie
Wymaga, byśmy mogli pogrześć je uczciwie?
Gdy nie, to je pochowam przemocą. Po niwie
Helleńskiej głos nie pójdzie, że tak marnie kona
Obyczaj, mnie powierzon i miastu Pandjona.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Gdy święta sprawiedliwość tak ci ukochana,
Niejedna cię niewczesna ominie przygana.

POSEŁ.

Pozwolisz, bym się krótko rozprawił z twem słowem?

TEZEUSZ.

Mów, owszem, wszak milczenie nie jest twym narowem.

POSEŁ.

Argiwskich nigdy trupów nie wyniesiesz z granic.

TEZEUSZ.

I mnie sam też wysłuchaj; nie miejże mnie za nic.

POSEŁ.

Wysłucham, i ktoś inny też przemawiać może.

TEZEUSZ.

Wyniosę z ziem Azopa i do grobu złożę.

POSEŁ.

Wprzód trzeba ci się zmierzyć z oszczepów nawałą.

TEZEUSZ.

Nie takich ja już przepraw zniosłem część niemałą.

POSEŁ.

Czy może po rodzicu masz tę dzielność w darze?

TEZEUSZ.

Gdy idzie o złoczyńców, innych ja nie karzę.

POSEŁ.

I ty i gród wasz ciągle trudami zajęty.

TEZEUSZ.

Kto trudów nie żałuje, bujne zbiera sprzęty.

POSEŁ.

Chodź! Smocze tobie włócznie dzień zgotują znojny.

TEZEUSZ.

Jak można z zębów smoczych doczekać się wojny?

POSEŁ.

Przekonasz się! I teraz pycha cię rozsadza.

TEZEUSZ.

Daremnie! Twych przechwałek nie wstrząśnie mną władza
Do gniewu nie pobudzi! Wraz z junactwy czczemi,
Co przyszły tutaj z tobą, chybaj precz z mej ziemi!

To na nic się nie przyda!
(Poseł znika).
Niech ruszy piechota,
W zbroice zakowana!, i huf, co się miota
Na wozach! Niech rumaki, z pysków tocząc pianę,
Uzdami potrząsając, pędzą rozhukane
Do kraju Kadmowego. Z ostrym mieczem w dłoni
I sam sobie heroldem Tezeusz pogoni
Ku siedmiu bramom Kadma. Ty zaś, Adrastosie,
Pozostań tutaj w miejscu; na moim się losie
Niech los twój nie opiera! Z mem bóstwem przy boku,
Wódz świetny, do świetnego gotuję się skoku.
Jednego mi potrzeba — niech mi dopomogą
Bogowie, stróże prawa! Taką tylko drogą
Zwyciężę. Bohaterstwo bowiem zbawia człeka
Li wówczas, gdy niem boska kieruje opieka.
Oddala się.

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Ach! przebiednych wodzów ach!
Przebiedne matki my!
Jakiż to szarpie mną strach.
Jak moje serce drży!

PÓŁCHÓR DRUGI.

Cóż to za krzyk jest? Przecz on
Z waszych się wydarł łon?

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Jakżeż wojenny ten trud
Spełni Pallady lud?

PÓŁCHÓR DRUGI.

Zali rozstrzygnie go miecz,
Czy też układów rzecz?

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Zyskowny to byłby los!
Lecz jeśli wojny rozszalały cios
Uderzy znowu w mury tego miasta,
Gdzież ja się, biedna niewiasta,
Podzieję,
Tę wywoławszy zawieję?

*
PÓŁCHÓR DRUGI.

Lecz przy kim szczęścia jest blask —
Szczęście nie wiecznie trwa:
Wypaść on może z tych łask
I w tem otucha ma!

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Tak! Sprawiedliwy to Bóg
Pilnuje życia dróg!

PÓŁCHÓR DRUGI.

Nikt inny, tylko on sam
Losy przydziela nam

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Nie zawsze Bóg, śląc swój dar,
Równych używa miar.

PÓŁCHÓR DRUGI.

Dawny przeraża cię znój:
Mord idzie z mordu i pomsta ma swój
Zarodek pomsty. Lecz władcy niebiosów
Od nowych uchronią nas ciosów,
Gdyż sami
Świata kierują sprawami.


∗                    ∗
PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Od Kalichoru tych wód
Jakżeż by dzisiaj nam
Tebański osięgnąć gród,
Do siedmiu dotrzeć bram?!

PÓŁCHÓR DRUGI.

Oby Bóg skrzydła mi dał,
By mknąć z chyżością piór,
Gdzie dwu się strumieni zwał[22]
Pod miejski wciska mur!

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Wzrok by tam ujrzał twój,
Jak płynie druhów bój.

PÓŁCHÓR DRUGI.

Jak też z bitewnych tych pól
Wyjdzie waleczny król,
Ziemi tej włady pan?

*
PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Nieba przyzywam ja znów,
Wzywałam ich nie raz:
W czem większa jest ufność, mów!,
Gdy przyjdzie trwogi czas?

PÓŁCHÓR DRUGI.

O Zeusie, ratować nas chciej!
Do twych się słaniam stóp!
Z pramatką ziemicy mej,
Z Io cię wiązał ślub!

PÓŁCHÓR PIERWSZY.

Przyjm naszych modłów dań,
W obronie grodu stań!

PÓŁCHÓR DRUGI.

Twój klejnot[23] cudzy ma kraj,
Daj mi go wyrwać, daj!
Daj mi go nieść na stos!

Wchodzi

GONIEC.

Niewiasty! Z wiadomością jawię się przyjemną,
Sam także ocalony, gdyż tak było ze mną,
Że w bitwie mnie pojmano, gdy u Dirki brzegów
Walczyło siedmiu wodzów na czele szeregów...
Zwycięstwo Tezeusza obwieszczam! Pytania
Długiego wam oszczędzę. Przed wami się słania
Pachołek Kapaneja, który padł, rażony
Ognistym gromem Zeusa.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Że wracasz w swe strony
I wieść o Tezeuszu przynosisz, mój miły,
To wielce mnie raduje. A jeśli i siły
Ateńskich wojsk w całości, tem lepsze orędzie.

GONIEC.

W całości i zrobiły wszystko, co w tym względzie
Powinien był uzyskać Adrast, gdy pod mury
Kadmowe wiódł swe hufy z nad Inachu.

PRZODOWNICA CHÓRU.

W który
Wzniósł sposób syn Ajgeja wraz z towarzyszami

Zwycięstwa znak Zeusowi? Tem podziel się z nami!
Naoczny świadek, uciesz tych, co tam nie byli.

GONIEC.

Słoneczny, jasny promień, co pory nie zmyli,
Oświecał w krąg już ziemię. U Elektry bramy,
Na baszcie, skąd rozległy wkoło widok mamy,
Stanąwszy, trzech pokoleń zastęp ja trojaki
Ujrzałem nagromadzon: jeden zajął szlaki,
Ciągnące się ku stromym Ismenosu brzegom:
Sam król, syn Ajgejowy, tym-ci wódz szeregom —
Jak niosła wieść —, prowadził, otoczony świtą,
Na prawem ustawiwszy skrzydle znamienitą
Mieszkańców kekropijskich drużynę. Z wybrzeży
Nadmorskich stanął potem zbrojny huf rycerzy,
Włóczników, zaś po bokach wojsk, u samej fali
Aresa, znów się jezdni wraz uszykowali
W jednakiej równej liczbie. Zaprzęgów bez liku
Dostrzegłem tuż przy świętym, grobowym pomniku
Amfjona. Lud Kadmosa stanął przed murami,
Za sobą mając trupy, o które się z nami
Spierano. Przeciw jeźdźcom stanęli jeźdźcowie
I wozy czworokonne przeciw wrogom — mrowie
Naprzeciw mrowia. Wówczas herold Tezejowy
Z takiemi się do wszystkich skierowuje słowy:
»Uciszcie się, narody! Uciszcie się, kupy
Kadmosa! Przychodzimy, by pochować trupy.
Obyczaj wszechhelleński ratując w tej mierze,
Do mordowania ludzi nikt się z nas nie bierze!«
Lecz na to Kreon żadnej odpowiedzi nie da,
Pod bronią, milcząc, stoi. I wszczęła się bieda:
Zaprzęgów czworokonnych bitne kierowniki

Rzuciły się na siebie, powstał zamęt dziki,
Gdy jedni przeciw drugim pędząc, do tej wojny
Co chwila dostawiali nowy zastęp zbrojny.
Ci mieczem sobie drogę kierują, ci konie
Zwracają, aby swoim nieść pomoc w tym gonie,
Gdy Forbas, co konnicy erechtejskiej czoło
Prowadził, ten tłok wozów zobaczył wokoło,
A z nim, kiedy zoczyli to i jeźdźców wodze
Kadmowych, bój odrazu rozpętał się srodze —
Ten padał, ten zwyciężał... Na własne to oczy
Widzący [nie z słyszenia język mój roztoczy
Ten obraz — byłem właśnie świadkiem onej grozy,
Gdy jezdni się ścierali ze sobą i wozy],
Zaiste! nie wiem dzisiaj, od czego mi trzeba
Zaczynać, czy o kurzu mówić, co do nieba
Słupami olbrzymimi się wznosił, czy o tem,
Jak wzajem się włóczono i tam i z powrotem
Po ziemi, na rzemieniach, czy o krwi kałuży,
Wylanej śród tych mordów, gdy tłumy w tej burzy
Ginęły, gdy niejedni, z wozów wyrzuceni
Strzaskanych, do śmiertelnej zstępowali cieni
Przy szczątkach tych zaprzęgów. Ujrzawszy tej chwili
Jak strasznie jego wojsko nasi jeźdźce bili,
Wziął Kreon tarcz do ręki i stanął na czele,
Nim jeszcze duchby odszedł jego przyjaciele.
Atoli i Tezeusz na swych hufców przedzie
Odwagi nie utraci, sprawy nie zawiedzie,
Lecz broń porwawszy świetną, obcesem uderzy.
Zwarły się w samym środku zastępy szermierzy —
Padano, zabijano, krzyki naokoło
Rozgłośne szły: »Kłuj! morduj! mężne stawiaj czoło
Ludowi Erechteja!« I rota, wyrosła

Z posiewu zębów smoczych, straszliwie się niosła
W tej walce, już się skrzydło nam lewe zachwiało,
Lecz nasze prawe skrzydło, uderzywszy śmiało,
Zmusiło do ucieczki ich lewe, zapasy
W ten sposób wyrównując. I oto w te czasy
Podziwu stał się godzien nasz hetman: miał oko
Nie tylko na część wojska, co niosło wysoko
Zwycięski sztandar walki, lecz, pobiegłszy w stronę,
Gdzie chwiać się poczynały hufce zwyciężone,
Jął krzyczeć tak potężnie, aż się ziemia trzęsła:
»O dzieci! Posłuchajcie! Rozpadną się przęsła
Palladowego grodu, gdy nie powstrzymacie
Naporu synów smoczych!« W takim majestacie
Stanąwszy, przelał znowu męztwo w Kekropidy.
Epidauryjską potem wziąwszy, zamiast dzidy,
Maczugę, jął na wszystkie wymachiwać strony
Tą bronią przeokrutną; ścinał, zaperzony,
Gdzie dopadł, ludzkie karki: o ziem się do znaku
Waliły wraz z głowami w hartownym szyszaku.
Nakoniec do ucieczki wreszcie zmusił wroga.
Ja, widząc, jaka straszna pędziła ich trwoga,
Nie mogłem pohamować radości i w dłonie
Wciąż klaskam i w podskokach, opętany, gonię.
Krzyk rozległ się po mieście, szloch i jęk wciąż płynie
Z łon dzieci, z piersi starców; strach rozparł świątynie.
Miał Tezej mur otwarty, mógł wkroczyć do grodu,
Lecz nie chciał, bo »nie z tego walczę ja powodu,
By miasto znieść«, tak mówił, »jeno, aby zwłoki
Odebrać!«... To mi wódz jest: odwagi wysokiej
W potrzebie niebezpiecznej, zasię pychą gardzi
Narodu, co w swe szczęście dufny, coraz bardziej

Chce piąć się po drabinie ku szczytom, gdzie może
Utracić już na zawsze szczodre łaski boże.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tej chwili niespodzianej dożywszy, i w bóstwo
Mam wiarę i tych wszystkich moich nieszczęść mnóstwo
Wydaje mi się lżejsze: Wróg swą winę płaci!

ADRASTOS.

Przecz, Zeusie, mówią ludzie, że są tak bogaci
W rozumy? Wszak od ciebie wszyscyśmy zawiśli,
Musimy zawsze chodzić li po twojej myśli.
I mnie się wydawało, że nic nie zaszkodzi
Mojemu miastu Argos i na licznej młodzi
Ramionach się oparłszy, odrzuciłem dumnie
Układy z Eteoklem, co się zbliżył ku mnie
Z umiarem słusznych żądań, i oto upadłem.
A teraz on, w swem szczęściu aż nazbyt rozsiadłem,
Wzrósł w pychę, jak ów biedak, co doszedł do spadku
W niespodziewany sposób. Pycha naostatku
Zgubiła i Kadmosa plemię pożądliwe.
O ludzie! Próżni ludzie! Wy, którzy cięciwę
Ponadmiar naciągacie i w niewczesną porę!
Cierpicie nieraz słusznie, bo serce nie skore
Przyjaciół słuchać rady, a tylko się miota
Na oślep! I wy, państwa! Siłą słów zwycięską
Uchronić byście mogły przed niejedną klęską
Swój byt, lecz wy wolicie spór załatwiać mieczem,
Niż słowem. Lecz dość tego. Teraz cóż ci rzeczem?
Opowiedz, jak uszedłeś? Później inne sprawy.

GONIEC.

Gdy pod murami miasta szalał bój ten krwawy,
Wymknąłem się tą bramą, którą weszli woje.

ADRASTOS.

A zwłoki są? Wszak o nie toczyły się boje.

GONIEC.

Są z nami hufców siedmiu pokonani wodze.

ADRASTOS.

A reszta, co poległa na śmiertelnej drodze?

GONIEC.

Na wieki pogrzebana w Kitaironu żlebie.

ADRASTOS.

A kto ją tam pochował? Dowiem się od ciebie?

GONIEC.

Tezeusz, u cienistej Eleuterji skały.

ADRASTOS.

A zaś niepogrzebione zwłoki gdzie zostały?

GONIEC.

W pobliżu; bliskiem wszystko, co człowieka nęci.

ADRASTOS.

Czy słudzy przy zbieraniu zwłok byli zajęci?

GONIEC.

Żadnego niewolnika ja tam nie widziałem.

ADRASTOS.

A może sam Tezeusz zajął się ich ciałem?[24].

GONIEC.

Ach! Jakżeż on się zajął! Wielbiłbym go za to!

ADRASTOS.

Sam rany obmył ze krwi, wylanej bogato?

GONIEC.

Posłanie sam zgotował, sam ich nakrył płótnem.

ADRASTOS.

Dla męża cnego rodu przykrem to i smutnem.

GONIEC.

Przecz ma się dolą bliźnich bliźni zrażać człowiek?

ADRASTOS.

Ach! czemu razem z nimi nie zamknąłem powiek?

GONIEC (wskazując na Chór matek).

Daremny płacz i w tych tu żal rozbudzasz wielki.

ADRASTOS.

W tym względzie ja w nich widzę swe nauczycielki.
Lecz pójdę na spotkanie ciał z podniesionemi
Rękoma, pieśń zanucę żałobną, ku ziemi
Niech łzy moje pociekną. Przywitam swe druhy!
Pozbawion ich, utonę w tej boleści głuchej,
W tej pustce, śloz mych pełnej. Jedyna to strata,
Co nigdy już odzyskać się nie da, ze świata
Gdy zejdziem... nikt nie wróci życia człowiekowi,
Stracone inne dobro łatwo się odnowi.
Wychodzi.

CHÓR.

Tu szczęście, tam straszny znów los!
Sławą okrywa się gród
I wódz, co do boju go wiódł,
Podwójny zbiera plon.
Lecz dla mnie znowu bolesny to cios

Patrzeć na dzieci mych poległych skon,
Choć dzień dzisiejszy to cud
Po mej poprzedniej męki gorzkich dniach!

*

Przecz Czasu odwieczny ten Bóg
Tak nie chciał uszczęśnić nas,
Abyśmy bez mężów po czas
Żyły dzisiejszy? Przecz
Rzucił nam dzieci na tór naszych dróg?
Żaden, o, żaden nie rani tak miecz,
Jak strata dzieci! Wraz
Ból to największy dla mnie, ból i strach.


∗                    ∗

Lecz oto widzę, że niosą już ciała
Tych, których śmierć nam tak strasznie zabrała!
Jakżeżbym chętnie, moje dziatki miłe,
Zeszła dziś z wami w mogiłę!

Na scenę wnoszą ciała poległych siedmiu wodzów; na czele pochodu Tezeusz i Adrastos.
ADRASTOS.

Pieniami jęknijcie nowemi
Po tych, co się kładą do ziemi,
Mym żalom niech, matki, słyszące mój żal,
Żałośnie odpowie wasz wtór!

CHÓR.

O dziecię, jak witać cię mam.
Ja, matka? Odchodzisz mi w dal!...
Witaj u śmierci bram!

ADRASTOS.

Ojej! Ojej!

CHÓR.

Jakiż to spotkał mnie los!

ADRASTOS.

Ajaj!

CHÓR.

Złamany żywot mój!

ADRASTOS.

Cios to —

CHÓR.

Największy to cios!

ADRASTOS.

Zali nie widzisz, o Argos,
Jaki ja znoszę dziś znój?!

CHÓR.

I mnie ono widzi: bez dziatek,
O, najbiedniejsza ja z matek!


∗                    ∗
ADRASTOS.

Przynieście nieszczęsne te zwłoki,
Oblane strugami posoki!
Niegodnie z niegodnych zginęli ach! rąk!
Tak się rozstrzygnął ten spór!

CHÓR.

Chciej-że je przynieść, chciej!
Ramieniem obejmę je w krąg,
Przytulę do piersi mej.

ADRASTOS.

O masz je, masz! —

CHÓR.

Najcięższy mam ja ból!

ADRASTOS.

Och! Och!

CHÓR.

Za matki wołasz »och!«

ADRASTOS.

Słysz — —

CHÓR.

Zwól nas i siebie, zwól!

ADRASTOS.

Czemuż Kadmejskie zastępy
Nie powaliły mnie w proch?!

CHÓR.

O! czemuż małżeńskie me śluby
Do takiej popchnęły zguby?!

ADRASTOS.

Widzicie to nieszczęść morze,
Wy, synów matki-nieboże?!

CHÓR.

Oblicze swoje paznogciami ranię
I popiół sypię na głowę!

ADRASTOS.

Jej! jej! O ma dusza, ma dusza!
O, zapaść mi się w otchłanie!
O, być porwanym przez moce wichrowe,
Lub zginąć od groma Zeusza!

CHÓR.

Zabójcze widziałeś związki,
Zabójczy był wyrok Feba!
Erynis, porzuciwszy Ojdypa podwoje,

Nawiedzonego przez nieba,
W progi wkroczyła twoje!

TEZEUSZ.

Już wówczas chciałem pytać, kiedyś swoje skargi
Przed wojskiem wylewała, lecz zmilkły me wargi.
Więc teraz do Adrasta zwracam to pytanie:
Co zacz są ci mężowie, odpowiedz mi, panie,
Co męztwem tak wyrośli ponad innych ludzi?
Masz rozum przecież większy, więc niech się potrudzi
I obraz da młodzieży tych obywateli,
Czem byli ci wodzowie, co tę żywić śmieli
Nadzieję, iż zdobędą mury tego grodu?
Na własne-m widział oczy, jakiego zawodu
W tej mierze doznać można. O jedną się sprawę
Nie pytam, bo wywołać łatwo śmiechu wrzawę,
Z kim każdy z wojujących pasował się w bitwie
I gdzie od mojej włóczni poległ w tej gonitwie?
Bo juści na wierutne wygląda to baśnie
Zarówno dla słuchaczy, jak i dla tych właśnie,
Co niby o tych rzeczach mówią zbyt dokładnie.
Bo jakżeż w takiej walce, gdzie patrzeć wypadnie,
Jak gęstwia dzid się sypie, można na pewnika
Powiedzieć, kto pokazał tęgość wojownika
Dzielnego? Ani mnie się pytać o te rzeczy
Ni wierzyć, kiedy śmiał mi jaki język człeczy
W ten sposób o tem mówić. Gdy się walka toczy,
Jedynie, co niezbędne, widzą nasze oczy.

ADRASTOS.

Posłuchaj. Nie wbrew woli mej twa rada płynie,
Bym głosił chwałę zmarłych. Opowiem jedynie
O moich przyjaciołach to, co słusznie trzeba.

Czy widzisz tego męża? Grom go raził z nieba:
To wódz jest Kapaneusz. Opływał w dostatki,
Lecz niemi się nie chełpił. W swej skromności rzadkiej
Nie więcej on miał pychy, niżli człek ubogi;
Biesiadnikami gardząc, którzy schodzą z drogi
Umiarkowania, mawiał, że cnota nie gości
W żołądku; zwolennikiem był wstrzemięźliwości.
Przyjaciel dla przyjaciół szczery w każdej porze,
I w oczy i zaocznie. Mało takich może
Człek znaleźć na tym świecie. Dusza nie fałszywa,
Uprzejmie się bywało do wszystkich odzywa
I wszystkim raz danego dotrzymuje słowa,
Czy sługa, czy to będzie obywatel... Nowa
Przed tobą oto postać: Eteokles, człowiek,
Prostotą jaśniejący, młodzian, który powiek
Nie zwracał ku dobytkom — ubogi, a przecie
Największej czci zażywał w Argejczyków świecie.
Częstokroć przyjaciele darzyli go złotem,
Lecz on go nie przyjmował, lękał się, by potem,
Związany będąc datkiem, nie poszedł w służalczą
Zależność... Gardził tymi, co ohydą walczą.
Nie państwem, państwo bowiem zawsze będzie prawe,
Choć źli mu kierownicy złą zyskują sławę.
O trzecim to zaś powiem, o Hippomedonie,
Że już od lat dziecięcych, bywało, nie płonie
Ku słodkim Muz rozrywkom i miękkiemu życiu.
Przemieszkujący na wsi, z trudami w obyciu,
Wyrabiał w sobie męskość, to chodząc na łowy,
To końmi się bawiący lub łukiem, by zdrowy
Cielesnej mocy zasób oddać na pożytek
Ojczyźnie... Ten tu znowu, strojny w taki zbytek
Urody, to łowczyni. Atalanty, plemię,

Syn jej, Partenopaios, Arkadyjczyk. W ziemie
Przesiedlon Inachowe i w argejskim grodzie
Chowany, przedewszystkiem nie stał na przeszkodzie
Nikomu. Nienatrętny, jako być przystoi
Wszelakim przesiedleńcom, nie budził w tej swojej
Ojczyźnie nowej żadnej zawiści, pozatem
Nie lubił też szermować językiem, co z światem
Zarówno cudzoziemca, jak: swego waśni
Na czele wojsk tak bił się, jak swojak; najjaśniej
Radował się, gdy miastu wiodło się szczęśliwie,
A smucił się, gdy klęska na argiwskiej niwie
W gościnę zawitała. Kochany przez wielu,
Przez mężczyzn i przez tyle, tyle kobiet, celu
Jednego z ócz nie spuszczał: Nie chciał zbyć się cnoty.
Tydeja też krótkimi chcę pochwalić zwroty:
Nie błyszczał on wymową, lecz, w władaniu bronią
Ogromnie doświadczony, z przemyślną on po nią
Rzutkością zawsze sięgał. Brata Meleagra
Umysłem nie dościgał, ale jeśli zagra
Orężem, tak bywało, wówczas równą bierze
Nagrodę świetnej sławy, szermierz nad szermierze.
Ambitna wielce dusza, zbierał nie wawrzyny
Wymowy, jeno plon ten, który dają czyny.
Więc po tem, co ci rzekłem, niechaj cię nie dziwi,
Tezeju, że mężowie ci tak byli chciwi
Umierać pod murami tebańskiego miasta.
Boć dzięki wychowaniu odraza w nas wzrasta
Do złego. To też człowiek, co się w dobrem ćwiczył,
Kimkolwiek on, ze wstydem z tem się będzie liczył,
By tchórzem go nie zwano. I męztwa się może
Nauczyć człek tak samo, jak w dzieciństwa porze
Uczymy się i mówić i słuchać tych rzeczy,

Co były nam nieznane. A że umysł człeczy
Na starość zwykł pamiętać to, co mu się wrzepi
Za młodu, więc chowajcie dziatwę jak najlepiej.

CHÓR.

Na swą ja ciebie niedolę
Nosiłam pod sercem, me dziecię!
Okrutne wstrząsały mną bole,
Gdyś się jawiło na świecie,
A teraz trud mój bez śladu
Ginie w czeluściach Hadu!

TEZEUSZ.

Zacnemu zaś synowi Ojklesa już sami
Bogowie wymierzyli pochwałę przed nami,
Z zaprzęgiem czterokonnym wziąwszy go pod ziemię.
Natomiast Polynejka, Ojdypowe plemię,
Pochwalić sam ja mogę i chyba nikomu
Nie przyjdzie myśl zarzutu, albowiem w mym domu
Był gościem, nim, uciekłszy z Kadmowego miasta.
Zamieszkał dobrowolnie w Argosie. Adrasta
Zapytam się ja teraz, czy wie, w jaki sposób
Ma spełnić me życzenie względem zmarłych osób.

ADRASTOS.

Wiem jedno, że się tobie podda moja dusza.

TEZEUSZ.

Kapanej, który zginął od gromu Zeusza —

ADRASTOS.

Ma grzebion być osobno, jako zewłok święty?

TEZEUSZ.

Tak stanie się, powiadam. Śmiertelne zaś szczęty
Tych wszystkich innych mężów wspólny stos pochłonie.

ADRASTOS.

Tamtemu gdzie grobowiec wzniosą twoje dłonie?

TEZEUSZ.

Mogiłę mi osypię tutaj, przed świątynią.

ADRASTOS.

Z pogrzebem jego słudzy niech koniec uczynią.

TEZEUSZ.

A nam się zająć tymi. Niech więc orszak ruszy.

ADRASTOS.

Za dziećmi idźcie, matki, wy, pełne katuszy.

TEZEUSZ.

Zaiste, niestosowna, Adraście, twa rada!

ADRASTOS.

Czyż tknąć się zwłok swych dzieci matkom nie wypada?

TEZEUSZ.

Zginęłyby, ujrzawszy zeszpecone zwłoki.

ADRASTOS.

Ranami kryte ciała gorzkie to widoki!

TEZEUSZ.

Więc po cóż im żałoby przyczyniać w ich doli?

ADRASTOS.

Zostańcie więc, o matki, choć was serce boli!
Tezeusz dobrze radzi. Lecz gdy stos się spali,

Przynieście tu ich kości!... Biedni ludzie! Zali
Godziwie jest tak włócznią potrząsać i w wojnie
Mordować się wzajemnie? Przestańcie! Spokojnie
Pomiędzy spokojnymi rządźcie państwy swemi.
Wszak krótkie jest to życie! Więc trzeba na ziemi
Przepędzić jak najłatwiej czas ten i zdaleka
Odpędzać ból od siebie, co czyha na człeka.

Wychodzi za orszakiem pogrzebowym.
CHÓR.

O najbiedniejsza ja z matek,
Bez synów, bez drogich dziatek!
Odbiegło mnie wszelkie wesele,
Radości już nie podzielę
Z radością argiwskich macierzy!
Artemis już nie przybieży,
Jaż, rada połogowi,
Bezdzietnej mnie nie pozdrowi!
Ma dola wielce ponura,
Tułać się muszę, jak chmura,
Miota mną straszna wichura.

*

Siedm matek, siedmiu my synów
Do wielkich zrodziły czynów!
Szeroko i głośnie, rozgłośnie
Sława ich w Argos rośnie,
A my przenieszczęśliwie
Na ziemskiej żyjemy niwie
Bez dzieci, dla słabych kości
Nie mamy podpory w starości!
Ni między zmarłe ni między

Żywe się liczę w mej nędzy,
Los mój dwojakiej jest przędzy!


∗                    ∗

Łzy tylko mi pozostały,
A w domu dobytek cały —
Pamiątka po dziecku jedyna,
Pęk włosów z główeczki syna.
Żałobny to iście wianuszek,
I smutna ofiara dla duszek:
Grobowe pieśni i żale,
W których nie kocha się wcale
Apollon złocistowłosy!
Rankiem, gdy spojrzę w niebiosy,
Łkająca i zawodząca,
Popłynie łza ma gorąca,
Łzami wciąż będzie zwilżona
Ta szata u mego łona
Lecz tam już, widzę, mogiła
Nad Kapanejem się wzbiła,
Grób jego święty, i dary,
Tezeuszowe ofiary
Dla zmarłych, już widzę zniesione.
Euadnę też widzę żonę
Tego, co poległ od gromu,
Córkę, Ifisa, księcia...
Jakież ma przedsięwzięcia,
Jakież to żywi zamysły.
Że mi jej kształty błysły
Nad szczytem bożego domu?
Że ku tej skale wysokiej
Śmiała skierować swe kroki?

Na skale ponad świątynią Demetery jawi się
EUADNE.

Jakież to blaski bez końca
Rozsiewał rydwan słońca,
Jakiż to księżyc wspaniały
Świecił u niebios powały,
Na onej powietrznej błoni.
Gdzie w mroku nimf rzesza goni —
Jakież to były ach! gody,
Gdy całe Argos w zawody
Okrzyki wznosiło radosne
Na mych zaślubin wiosnę,
Gdy przy mnie w spiżowej zbroi
Mąż mój, Kapanej, stoi!
A oto szalone me nogi
Rzuciły domu progi.
Strasznym je pędem rzuciły:
Wspólnej szukając mogiły,
Wspólnego spragniona stosu,
Chcę się uwolnić od losu,
Dla moich nieszczęść kresu
Pragnę z nim zejść do Hadesu!
Umierać bowiem najsłodziej,
Gdy się do grobu schodzi
Z najmilszym druhem na świecie.
Jeśli, Bogowie, tak chcecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie widzisz tego stosu? Wzniesion blisko ciebie,
Ten skarbiec Zeusowy! Męża ci on grzebie,
Co legł od siły gromu, poczętej na niebie.

EUADNE.

Oto u kresu już stoję —
Zawiódł tu stopy moje
Mój los, me przeznaczenie.
Chwałę ja sobie cenię,
Więc zrzucę się z stromej skały
W ten płomień rozgorzały.
Wzorem szlachetnej małżonki
Stracę te moje członki,
Ażeby, druhu miły,
Z twymi się spopieliły
W ogniach wspólnego stosu,
Aby, słuchając losu.
Co każe, niezwyciężony.
Zejść mi do Persefony,
Bym mogła w jej ciemnej komnacie
Spoglądać, mężu, na cię,
Do twego przytulić się łona,
Przez ciebie utulona.
Wierna za życia tobie,
Wierną chcę zostać i w grobie.
Tam, w Argos, niech dla mych dzieci
Weselna pochodnia zaświeci,
Niech, z zacnym małżonkiem w parze,
W miłosnym toną żarze!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twój ojciec się tu zbliża, on, Ifis sędziwy,
Usłyszy tutaj wieści, jeśli, nieszczęśliwy,
Nie przeczuł ich boleśnie raniącej cięciwy.

Na scenę wchodzi

IFIS.

O, biedny i ja, starzec przebiedny! Przychodzę,

Z podwójną się katuszą spotkawszy na drodze:
Chcę syna, Eteokla, który zginął w polu
Od włóczni Kadmejczyków, ponieść, pełen bolu,
Z powrotem w kraj rodzinny; szukam też swej córy.
Małżonki Kapaneja, co, rzuciwszy mury
Domostwa ojcowskiego, pragnie umrzeć razem
Z swym mężem. Prawda, w domu, za moim rozkazem
Czuwano nad nią pilnie, ale kiedy, party
Nieszczęściem, rozpuściłem strzegące ją warty,
Uciekła... Tu, przypuszczam, znajdę ją najprędzej...
Czyście jej nie widziały? Ulżyjcie mej nędzy.

EUADNE.

Dlaczego tak się pytasz? Patrz, na tej opoce,
Nad złotem Kapaneja z bolu się szamoce,
W powietrzu zawieszona, jako ptak na niebie.

IFIS.

O, córko! Co za wiatry przygnały tu ciebie?
Dlaczego, dom rzuciwszy, przyszłaś na te łany?

EUADNE.

Lękałam się twych gniewów, gdyby ci był znany
Mój zamiar, więc wolałam skryć go w piersi swojej.

IFIS.

By ojciec wiedział o tem, czyż to nie przystoi?

EUADNE.

Źle sądziłbyś, nie znając przyczyn mego kroku.

IFIS.

Lecz powiedz, w jakim stroju narzucasz się oku?

EUADNE.

Dla rzeczy niepośledniej lśnię w takiej ozdobie.

IFIS.

Przy zmarłym tak się jawić nie godzi się tobie.

EUADNE.

Do czynu-m niezwykłego tak się przystroiła.

IFIS.

A po co blisko-ś stosu? Po co-ć ta mogiła?

EUADNE.

Przychodzę, aby odnieść zwycięstwo na świecie.

IFIS.

A jakież to zwycięstwo? Odpowiedz mi, dziecię.

EUADNE.

Zwyciężyć chcę kobiety, co pod słońcem żyją.

IFIS.

Ateny może sztuką? Roztropnością? Czyją?

EUADNE.

Mój ojcze, sztuką cnoty. Chcę ledz obok męża.

IFIS.

Na jakież to zagadki duch się twój wytęża?

EUADNE.

Zmarłego Kapaneja stos mnie dziś zabierze.

IFIS.

Wobec całego ludu nie mów w takiej mierze.

EUADNE.

Niech wszyscy Argejczycy dowiedzą się o tem.

IFIS.

Lecz ja ci nie pozwolę! Zabiorę z powrotem.

EUADNE.

Nie sięgną mnie twe ręce. Tobie-ć nieprzyjemnie,
Lecz mnie jest wielce miło i radość ma ze mnie
Ten, z którym mnie dziś wspólne płomienie ogarną!
Rzuca się na stos.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O jakąś ty, niewiasto, rzecz spełniła czarną!

IFIS.

Argiwskie białogłowy! Ginę już ach! ginę!

CHÓR.

Ach! gorzką masz dzisiaj godzinę,
Ty, co jaż tyle katuszy
Zniosłeś w swej biednej duszy!

IFIS.

Nieszczęśliwszego człeka gdzież wy dziś znajdziecie?!

CHÓR.

Ach! ty na świecie
Tak utrapiony, mój starcze! o biada!
Ojdypa los na cię spada,
Niszcząc i nasze nieszczęśliwe miasto!

IFIS.

O raty i przeraty! Dlaczegóż, niewiasto,
Nie pozwoliły nieba, by człowiek dwa razy
Młodzieńcem był i starcem? Jeśli jakie skazy
Dostrzeże się w swym domu, to, zbadawszy sprawę,
Możemy je usunąć. Nie tak są łaskawe
Losy naszego życia. Przeto, będąc młodzi
Dwukrotnie i dwukrotną, jeśli o to chodzi,
Mający tutaj starość, moglibyśmy wtedy

W powtórnem naszem życiu złe naprawić biedy,
Co przedtem nas trapiły. Ja widząc na oczy,
Jak wielu jest rodziców, żyjących w ochoczej
Radości dzięki dzieciom, ginąłem z tęsknoty,
Ażeby mieć potomstwo. Gdybym, jak dziś, o tej
Godzinie wiedział przedtem, co znaczy mieć dziecię
I stracić je, naonczas troska, co mnie gniecie,
Nie spadłaby dziś na mnie! Wszak spłodziłem syna,
Możnego bohatera, i dziś ta jedyna
Pociecha mnie odeszła!... Cóż ja dziś uczynię?
Do domu mamże wrócić? Znajdę tam pustynię!
W komnatach tych samotne czemże życie moje?!
A może w Kapaneja udam się pokoje?
Gdy córka jeszcze żyła, rad, bywało, gonię
W ten dom ich! Wszak lubiła całować me skronie
I głowę obejmować miłościwą ręką.
Gdy człek się zacznie porać ze starości męką,
Słodszego nic już niema nad córkę. Synowie
W górniejsze dążą sfery, tego, co się zowie
Pieszczotą dla rodzica, nie znają... (Do służby) Coprędzej
Prowadźcie mnie do domu! Pogrążę się w nędzy
Pomroku, by me ciało, to marne ladaco,
Wycieńczyć głodowaniem i skończyć! Bo na co
Zwłok syna mam się dotknąć? O cierpka starości!
Ja ciebie nienawidzę i tych, w których gości
Pragnienie, aby życie jadłem i napojem
Przedłużać i czarami i w zuchwalstwie swojem
Bieg lat odwrócić myślą i w ten zdrożny sposób
Wywinąć się od śmierci! Rada dla tych osób:
Dla świata niepotrzebny, niechże więc odchodzi,
A jego niechże miejsce zajmą ludzie młodzi.
(Oddala się wraz z służbą).

CHÓR.

I oto już niosą umarłych popioły,
Mych synów poległych przynoszą mi kości!
Ratujcie mnie, dziewki! W ten czas niewesoły
Z okrutnej omdlewam żałości!
Ach! długie ja lata przeżyłam na świecie
I ból już niejeden nawiedził mą duszę,
Lecz kiedy umiera najdroższe twe dziecię,
Wszak to największe katusze!

Na scenę wchodzą z urnami w ręku

CHŁOPIĘTA (synowie siedmiu poległych wodzów).

Przynoszę, przynoszę,
Nieszczęsne wy matki,
Wyrwane płomieniom
Ojcowskie ostatki!
Nie lekkie to brzemię, gdyż ból mnie na ziemię
Powala, przygniata! Ach! dla mnie skarb świata
Pomieścił się cały w tej urnie tak małej!

CHÓR.

Ojej! Ojej!
Mój chłopcze ty,
Matkom poległych rycerzy
Łzy tylko niesiesz, łzy!
Cóż tutaj leży?
Garstka popiołów to mienie
Tych, co słynęli w Mykenie!

*
CHŁOPIĘTA.

O raty! przeraty!
Sierota niebogi,
Opuszczon, samotny,

Ach! w jakież ja progi
Mam wkroczyć tej chwili, gdy ojca zabili?
Tam pustka mnie czeka! Od pieszczot zdaleka
Nie złożę już głowy na ręce ojcowej!

*
CHÓR.

Ojej! Ojej!
Gdzież matki znój?
O dzieci gdzie troski moje!
Gdzie czas bezsenny mój?
Za niepokoje,
Za me zabiegi, obroty,
Gdzie dank jest? Gdzie pieszczoty!


∗                    ∗
CHŁOPIĘTA.

Odeszli! Poszli! Gdzie mój ojciec? ach!
Strawieni w stosu płomiennego skrach,
W powietrzny odeszli gmach,
Pomknęli jak uskrzydleni
W Hadu posępny gmach.

*
CHÓR.

Słyszycie, ojce, waszych dzieci płacz?
Czy przyjdzie kiedy ten czas,
Że mieczem pomszczę was?
Racz, Boże, to spełnić, racz!


∗                    ∗
CHŁOPIĘTA.

Jeżeli tylko zezwoli to Bóg,
Napewne zginie ten ojcowski wróg!

Któż uśpić mnie będzie mógł?
Dość już jest mojej boleści!
Dość żalu w sercu się mieści!

*
CHŁOPIĘTA.

Snać widzę cię przed sobą, ty mój ojcze złoty!

CHÓR.

O tak, jak cię słodkiemi okrywa pieszczoty!

CHŁOPIĘTA.

Lecz dziś twe zachęty, pochwały
W przestworów głąb uleciały!

CHÓR.

Matce i tobie pozostawił żal,
Wiecznie on będzie płynął za nim w dal!


∗                    ∗
CHŁOPIĘTA.

Zda mi się, że ten ciężar na śmierć mnie zagniecie!

CHÓR.

Do serca go przycisnę, daj mi proch ten, dziecię!

CHŁOPIĘTA.

Słysząc to, płaczę! Snać serce
Tym strasznym bólem uśmiercę!

CHÓR.

Odszedłeś, synu! Rozwiałeś się w nic!
Już ja nie ujrzę nigdy twoich lic!

TEZEUSZ.

Adraście i niewiasty wy z Argos! Przed sobą
Chłopięta oto macie, okryte żałobą:

Przynieśli prochy ojców, popioły rycerzy,
Jam odbił je i dla was — wam się on należy —
Składamy dzisiaj dar ten, ja i gród nasz. Za to
Winniście nam być wdzięczni, pomnąc, jak bogato
Obdarowałem dzisiaj was wszystkich. Przestrogę
Tę samą i tym chłopcom podać tutaj mogę,
Niech gród nasz czcią otoczą, niech z synów na syny
Przechodzi pamięć tego, coście przez me czyny
Zyskali. Zeus na niebie wie i inne bogi,
Jak ja was tu uczciłem, idących w swe drogi.

ADRASTOS.

My wiemy, Tezeuszu, ile łask od ciebie
Otrzymał kraj argiwski w swej ciężkiej potrzebie.
My wdzięczność zachowamy, albowiem się godzi,
By spłatę przynależną zabrał nasz dobrodziej.

TEZEUSZ.

Niech spełni się życzenie. Cóż wam jeszcze zrobię?

ADRASTOS.

Wart jesteś, by los sprzyjał i miastu i tobie.

TEZEUSZ.

I wam niech wszystko pójdzie na szczęście i zdrowie!

Zjawia się

ATHENE.

Posłuchaj, Tezeuszu, co-ć Atena powie
Dla dobra twego ludu. W taki sposób łatwy
W argiwski kraj nie puszczaj z prochami tej dziatwy!
Za wszystkie te przez ciebie poniesione trudy,
Za znoje twego miasta odbierz od nich wprzódy
Przysięgę! Niech ją złoży Adrastos, on panem
I władcą Danaidów, niech więc niekłamanem

Poręczy za nich słowem, że nigdy tej ziemi
Nie najdzie lud argiwski z siłami zbrojnemi,
I owszem, jeśli kiedy wrogi nienajlepsze
Napadliby twe miasto, orężem odeprze
Zapędy wojownicze. A jeśliby kiedy,
Złamawszy swą przysięgę, chciał swoje czeredy
Na państwo twoje puścić, wówczas błagaj nieba,
By lud ten zginął marnie... Wiedzieć ci też trzeba,
Gdzie stwierdzić masz ofiarą to przymierze. Stoi
Spiżowy trójnóg w zamku twym od czasów Troi:
Herakles do dalszego spieszący rozgromu,
Polecił ci go stawić u ogniska domu.
Nad stołem tym trzech jagniąt rozpłataj gardziele
I zapisz tę przysięgę, po spełnionem dziele
Ofiarnem, w spiżowego wklęsłości trójnoga
I zanieś go do Delfi, obdaruj nim Boga,
By świadczył o przysiędze przed całą Helladą.
Zaś miecz ten, od którego we krwi się pokładą
Jagnięta, zaryj w ziemię, głęboko w jej łono
Wraź obok, gdzie tych siedmiu na stosie spalono.
Lęk przejmie ich i trwoga na widok tej broni,
Jeżeliby zechcieli kiedykolwiek oni
Na miasto twoje napaść — uciekną z powrotem,
Odparci przeraźliwie. I dopiero potem
Te zwłoki wydaj z kraju. Zechciej, mówię, dalej
Ów obszar przy trójdrożu isthmijskim, gdzie w fali
Ogniowej oczyściły się umarłych ciała,
Poświęcić również bóstwu. Tom ci powiedziała,
Do chłopiąt zaś argiwskich z tą się zwracam mową:
Dorósłszy, rozburzycie pielesz Ismenową
I srodze mord pomścicie, na ojcach spełniony.
Ty, stawszy się młodzieńcem, zapuścisz zagony,

Ajgialeju, wodzem stanąwszy na czele,
Miast ojca. Nie opuszczą ciebie przyjaciele:
Tydeja syn przybędzie ci w pomoc z Etolji,
Diomed, tak nazwany z rodzicielskiej woli.
Zaledwie lekki zarost pokryje wam lice,
Zbierzecie lud Danaów, w tarcze i przyłbice
Spiżowe wielce strojny, i pod Kadma bramy
Ruszycie, gdyż innego ratunku nie mamy,
Prócz tego, byście wówczas, niby młode lwięta,
Napadli gród ten stary. Niech każdy pamięta,
Że tak uczynić musi. W pieśni żyć będziecie,
Epigonami zwani po helleńskim świecie.
Ta z wolą bóstw chwalebna spełni się wyprawa.

TEZEUSZ.

Posłuszny-m twemu słowu, o Pani łaskawa,
Ateno! Ty mnie wspierasz, bym nie padł przypadkiem.
Tych zwiążę ja przysięgą! Ty bądź moim świadkiem
I prowadź jak najlepiej! Grodu z swej opieki
Nie puszczaj, a los krzywy będzie nam daleki!

CHÓR.

Chodźmy, Adraście, i bądźmy gotowi
Złożyć przysięgę miastu i mężowi,
Co trud za nas poniósł czci godny!






ION


Ion.

Osoby dramatu.
HERMES.
ION, syn Apollona (Fojbosa) i Kreuzy.
CHÓR służebnic Kreuzy.
KREUZA, królowa Aten.
KSUTOS, jej małżonek.
STARZEC, piastun Kreuzy.
SŁUGA.
PYTYA, kapłanka w świątyni Fojbosa.
ATENA.


Rzecz dzieje się w Delfach przed świątynią Apollona.






HERMES.

Atlas, który potężnie spiżowymi bary
Niebiosa podtrzymuje, ten przybytek stary
Niebianów, z jedną z bogiń spłodził córkę Maję,
Zeusowi najwyższemu ta znowu mnie daje,
Hermesa, sługę bogów. Zjawiłem się ninie
W delfickiej tej dzierżawie, gdzie w ziemi średzinie
Króluje Feb i ludziom słowo głosi wieszcze
I o tem, co jest dzisiaj, i co będzie jeszcze.
Jest w Grecyi ród niepłony, któremu nadano
Od Pallas złotodzidej uroczyste miano.
Tam Fojbos gwałt był zadał Erechteja córze,
Kreuzie, w onem miejscu, gdzie północne wzgórze
Pallady wznosi skały swe w ateńskiej ziemi,
Przez władców niw ateńskich nazwane »Długiemi«.
Przed ojcem tając sprawę, bo tak się widziało
Fojbowi, płód nosiła w żywocie i cało
Powiwszy syna w domu, do skalnej go jamy
Zaniosła, ta Kreuza, do groty tej samej,
Gdzie z bogiem obcowała — na śmierć go zamyka
Do pięknie plecionego, krągłego koszyka,
Dbająca też, by uczcić pamięć ziemioroda,
Praojca Erechteja: jemu bowiem doda,
Tak było, córka Zeusa dla obrony ciała
Dwa węże, jako stróżów, kiedy go oddała
Na wychowanie córkom Agrauli. Stąd idzie

Obyczaj, co każdemu dziś Erechteidzie
Jest święty, że się dzieci tego rodu chowa
Śród wężów, kutych w złocie. I dziewica owa
Zawiesi swemu dziecku strój ten szczerozłoty,
Co niby miało umrzeć pośród skalnej groty.
I wtedy mnie brat Fojbos przywoła i powie:
Idź, bracie, między ludzi ziemiorodnych mrowie,
Do słynnych podąż Aten — znasz ten gród bogini —
I dziecię razem z koszem zabrawszy z jaskini,
Do Delfów mi je przynieś, do wyroczni mojej
I złóż je tuż u progu świątynnych podwoi.
Zaś resztę — bo wiedz o tem, że to me pacholę —
Sam sprawię. Wypełniając Loksyasza wolę.
Poszedłem i, zabrawszy ów koszyk z wikliny,
Przyniosłem je ze sobą i tejże godziny
Na schodach go świątynnych złożywszy, wypukłe
Do góry-m podniósł wieko, ażeby tę kukłę
Odsłonić niemowlęcą. A gdy na niebiosa
Zatoczył się z poranku rydwan Heliosa.
Kapłanka, która właśnie wchodziła w przybytek,
Spostrzegła ono dziecię i umysł jej wszytek
Oburzył się na czelny występek: mniemała,
Że snać jakaś delficka dziewczyna zuchwała
Nie zlękła się owocu miłości ukrytej
Podrzucić pod próg boży. Za świątynne płyty
Usunąć chciała znajdka, lecz ją litość zmoże
I bóg się też zatroszczył, by to dziecię boże
Tak marnie nie zginęło. Nie mając pojęcia,
Że Fojbos jego ojcem i kto jest dziecięcia
Macierzą, do swojego zabrała je domu
Na wychowanie. Chłopiec nie wie także, komu
Zawdzięczyć ma swe życie. Dzieckiem u ołtarzy

Zabawiał się żywiących, teraz zaś włodarzy,
Zmężniawszy, skarbcem boga, straż nad wszystkiem czyni
Z ramienia Delfijczyków i zbożny w świątyni
Prowadzi odtąd żywot. Zaś matka młodziana,
Kreoza, wyszła za mąż, Ksutosowi dana
Z powodu następnego: W wojennej zawiei,
Co spadła na Ateny i na lud Eubei,
Na plemię Chalkodona, miał udział i, w boju
Odważnie się sprawiwszy, wziął w nagrodę znoju
Kreuzę, choć człek obcy, Achejczyk, Ajola,
Zeusowego syna latorośl... Lecz dola
Obcego niewesoła: dotąd są bezdzietni.
W nadziei, że im życie potomstwem uświetni
Apollon, przyszli dzisiaj do jego wyroczni,
Loksyasz sam kieruje sprawą, najwidoczniej
Dziecięcia swego pomny. Gdy się Ksutos zjawi
W świątnicy, on go chłopcem swym pobłogosławi,
Wmawiając weń, że jego to jest syn. W ten sposób
Kreuza doń się przyzna, wobec innych osób
W ukryciu pozostanie miłość Loksyasza,
A chłopiec dojdzie praw swych. I Hellada wasza
Zwać będzie go łonem, władcą, który kraje
Azyjskie wam osiedli... Ale teraz w gaje
Odejdę wawrzynowe, zaczekam, jak dalej
Rozwinie los się chłopca i jak się ustali.
Lecz oto sam on idzie, Loksyasza plemię.
Ażeby przed świątynią pozamiatać ziemię
Gałęźmi laurowemi... A nazwa Iona
Przezemnie z bóstw pierwszego jest dziś wymieniona.
Znika.


Wchodzi

ION.

Oto promienny wóz słońca,
W cztery zaprzężon konie,
Nad ziemią blaskami już płonie
I, siejąc światłem bez końca,
Spędza rój gwiazd
W mroczne, głębokie świętej Nocy tonie.
Parnasu strzeliste wierzchoły
Goreją w ognistej koronie
I głoszą śmiertelnym wieść,
Że już wesoły
Zbudził się dzień,
Ich włast.
Suszonej mirry wonie
Poczęły kłębami się nieść
Pod Fojba świątynny sklep.
Już na trójnogu, pełna świętych tchnień,
Delficka boża prorokini siada,
Ażeby z ust jej słyszała Hellada,
Jakie jej płyną wróżby
Od Apollona, z nieb.
Dalej, Delfowie, których do swej służby
Ma Feb:
Coprędzej idźcie, dalej,
Do srebrnych źródlisk Kastalji
I, wykąpawszy się w ich czystej fali,
Powróćcie wraz do świątyni!
I niech się wszędy zbożny spokój czyni.
A kiedy usta się wasze otworzą,
Niechże jedynie
Zbawienna z nich wieszczba płynie

Dla tych, co po bożą
Radę tu przyszli.
Ja zaś, jak zwykle, mam w myśli
Spełnić, co spełniam od młodu:
Gałęźmi wawrzynowemi
Czysto zamiotę u wchodu
Kościół Fojbosa.
Jest rosa
Źródlanej wody, jej dżdżami
Zroszę
Pył ziemi
I tak naciągnę i spłoszę
Ptactwo, co plami
Nabożne, wokół ustawione datki.
Sierota-ć jestem bez ojca i matki,
Więc spełniam służbę w tej świątyni Foba,
Która mnie wychowała
I dotąd nie skąpi chleba,


∗                    ∗

Hej, sługo ty moja wspaniała,
Gałęzi wawrzynu święta,
Ledwie zerwana, świeża,
Co czyścisz świątynne przeddźwierza
Fojbowe!
Z bożegoś gaju uszczknięta,
Gdzie źródło wiecznie młode
Śle swą przeczystą wodę
I skrapia święcone liście
Mirtowe!
Tobą ja co dnia,
Gdy się ogniście

Unosi słońca pochodnia,
Przybytek czyszczę,
W którym bożyszcze
Ma swe godziwe mieszkanie!
Pajanie, o Pajanie!
Błogosławiony, bądź błogosławiony
Ty boży synu Latony!

*

O, trud-ci ja spełniam niepłony
W twojej gontynie, Fojbosie!
Twą świętą czcząc wyrocznię,
Nigdy ma służba nie spocznie
Dla ciebie!
Zaszczyt jest wielki w mym losie,
Że nie dla ludzi się trudzę,
A jeno na wysłudze
U nieśmiertelnych ma ręka.
O, Febie,
Tyś ojcem dla mnie
I ma podzięka
Wielbić cię będzie niekłamnie:
Ojcem mi wszytek
Twój jest przybytek,
On mi za wszystko dziś stanie!
Pajanie, o Pajanie,
Błogosławiony, bądź błogosławiony,
Ty, boży synu Latony!


∗                    ∗

Ale już dalej
Gałęźmi wawrzynowemi
Zamiatać ziemi

Nie będę:
Ku drugiej się wezmę robocie,
Z naczyń, kowanych w złocie,
Skropię jej grzędę
Kroplami rosy,
Czerpanych z źródlisk Kastalji.
Czysty-ć ja z łoża
Powstałem,
Więc zrosić ziemię tę mogę
Źródlanej rosy
Kryształem.
Oby ma służba boża
Trwała do końca.
A jeśli na inną drogę
Spędzą mnie losy,
Niechże mi gwiazda
Świeci szczęśliwa!
Ach! ach!
Razem z blaskami słońca
Ptaków gromada
Rzuca swe gniazda,
Na stromym uwite Parnasie:
Niech mi czerń wasza nie spada
Na ten świątynny gmach!
A zasię wam, a zasię
Do pozłocistych ścian!
Pod ręką moja cięciwa!
Pocisk gotowy!
Nie ujdziesz niechybnych ran,
Padniesz u moich stóp,
Drapieżny gończe Zeusowy,
Którego ostry zakrzywiony dziób

Wszelakie ptactwo zwycięża!...
Oto do naszych ołtarzy
Łabędź się waży!
Jeśli od mego nie chcesz paść oręża,
Skieruj na inne tropy
Purpurą błyszczące stopy!
Twojego śpiewu władza,
Choć z Fojba lutnią się zgadza,
Od strzał się mych nie uchroni!
Przeto ku stawu delijskiego toni
Skieruj-że lot,
Bo cię dosięgnie mój grot
I twój cudowny śpiew
Stłumi, zaleje krew!...
Hej! hej!
Jakiż to znowu przelatuje ptak?
Azali dla dziatwy swej
Ze słomy gniazdo uczyni
Tu pod okapem świątyni?
Zwróć się na inny szlak,
Śród innych szybuj dróg,
Bo cię dosięgnie mój łuk!
Chowaj-że swoje pisklęta
Gdzie fala Alfeja święta,
Lub ujdź w istmijski bór!
Święty jest Fojba mur,
Wystawa darów święta,
Nie wolno ich kalać nikomu!
Przecież się straszę
Nastawać z łukiem na to życie wasze,
Gdyż do bożego domu
Znosicie wieści boże,

Owe dla ludzi
Wróżby.
Ale się pilnie przyłożę
Do świętej Fojbowej służby
I nic mnie, nic nie utrudzi,
Nic nie oddzieli
Od moich cnych żywicieli!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU niewiast ateńskich, służebnic Kreuzy.

A więc nie tylko w Atenach
Strzelają świątnic filary,
Nie tylko w tem świętem mieście
Przyjmuje bóg
Zbożne ofiary
U dróg:
I tu, u syna Latony,
Widzą me oczy niewieście
Obraz bliźniaczej pary,[25]
Blaskami ócz okraszony.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Patrz! widzisz lernejską żmiję,
Jak pod ciosami się wije,
Które jej złotą swą kosą
Zadaje syn Zeusowy[26]
Przyjrzyj się, luba, tym ciosom!...

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Widzę. A tutaj ktoś obok
Płomienne rzuca pochodnie:
To giermek z tkaniny mojej,

Iolaj, on[27],
Co zawsze godnie
Szedł w gon
Przy boku syna Zeusza —
Co z nim się, bywało, znoi,
Razem w zapałach nie chłodnie,
Razem do walki wyrusza.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Patrz! na skrzydlatym rumaku
Ten jeździec, niszczący do znaku
Potęgę strasznej zakały,
Ziejącej ogniem dokoła
Onej potwory trójciałej[28].


∗                    ∗
PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Na wszystko zwracam ja oczy!
Na tej kamiennej ścianie
Okrutne widzę zmaganie —
Walka Gigantów się toczy!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Popatrzcie tu, moje lube!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Na Enkeladową zgubę
Z tarczą Gorgony się składa!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

To ona, moja Pallada!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

A ten płomienny grom,
Ten gorejący grot,
Co, ręką Zeusa rzucony zdala,
Wszystko druzgoce w lot
I spala?

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Ognistym jego tchom,
Siekącym z niebieskiej góry,
Ulegnie Mimas ponury,
Na popiół stli się! Strach!
A zaś drugiego z groźnych synów ziemi
Gałęźmi tyrsu przemógł bluszczowemi,
Mierzący doń,
Acz niebitewna to broń,
Owy nasz Bromios, Bach!

CHÓR.

Pytam cię, stróżu świątyni,
Czy nasze białe nogi
Mogą przestąpić jej progi?
Wstrętu nam nikt nie uczyni?

ION.

Nie, cudzoziemki, nie można!

CHÓR.

A czy mi warga twa zbożna —  — ?

ION.

Co ci powiedzieć ma ninie?

CHÓR.

Prawda, że w ziemi średzinie

Stoi Fojbosa gmach?
Że w niej swój pęp ma świat?...

ION.

Tak, wełnianemi wstęgi owinięty,
Gorgony go strzegą od lat —
Jest święty.

CHÓR.

Tak nam mówiono.

ION.

Pod dach
Nikt się nie wkradnie boży,
Jeśli objaty nie złoży,
Jeśli z Fojbosa warg
Nie zechce świętej usłyszeć wyroczni —
Dopiero wówczas może najniezwłoczniej
Przestąpić próg,
Za którym mieszka bóg,
Przed tem daremny targ!

CHÓR.

Teraz już wszystko wiem.
Żadna z tej naszej rzeszy
Nie myśli o tem złem,
By boskie obrażać prawa.
Już mnie sam widok ucieszy
Pięknych zewnętrznych ścian.

ION.

Tem, co jest wolno, niech świat się napawa!

CHÓR.

Posłał mnie władca, mój pan,
Bym oglądnęła świątynię.

ION.

A w czyim domu wasze życie płynie?
U kogo sługami jesteście?

CHÓR.

W Pallady znajduje się mieście
Rodzinna pielesz tej królowej mojej,
Co oto przed tobą już stoi...

ION (do wchodzącej na scenę Kreuzy).

Żeś z domu szlachetnego i zacną masz duszę,
Dowodem twoja postać, przyznać ci to muszę,
Kimkolwiek jesteś, pani. Od prawdy zdaleka
Nie bywa człek, jeżeli osądza człowieka
Po jego zewnętrzności, jeżeli ocenia
I duszę jego po tem. Ha! Cóż to? Z zdumienia
Snać tutaj nie ochłonę! Przecz zamykasz oczy?
Przecz łza ci się z pod powiek na policzki toczy
Z tą chwilą, gdyś ujrzała dom wyroczni boskiej,
Przybytek Loksyasza? Cóż ci tyle troski
Sprawiło, o niewiasto? Wszyscy inni ludzie
Radują się w tem miejscu, ty się gubisz w trudzie!

KREUZA.

Nie mylisz się naprawdę, nieznany mi człecze,
Jeżeli się zdumiewasz, że łza mi z ócz ciecze!
Na widok tej świątnicy boga Apollina
W pamięci mi odżyła miniona godzina
I raczej jestem w domu, niśli u tych wrótni.
O biedne my niewiasty! O ci przeokrutni
Bogowie! Co nam czynić? Gdzie prawa nam trzeba
Dochodzić z oną chwilą, gdy nas krzywdzą nieba?

ION.

A cóż to za zagadka, pani nieszczęśliwa?

KREUZA.

Już nic! już nic! Napięta opadła cięciwa!
Zamilknę i ty również przestań na tem słowie.

ION.

Kim jesteś? Skąd przybywasz? Jak się kraj twój zowie
I jakiem-że cię mianem powitać, niewiasto?

KREUZA.

Kreuza mi na imię, zaś ateńskie miasto
Siedzibą mą, Erechtej moim ojcem, panie.

ION.

Z słynnego jesteś grodu i na zacnym łanie
Wyrosłaś, latorośli królewska! Cześć tobie!

KREUZA.

I tyle mego szczęścia. Z resztą cóż ja zrobię?!

ION.

Czy prawdą jest, na Boga! co świat opowiada —

KREUZA.

Co? O co mi się pytasz? Powiedz, słucham rada.

ION.

Że przodek twego ojca urodził się z ziemi?

KREUZA.

Erychtoń. Lecz dziś szczęście w rodzie się nie plemi.

ION.

Że z ziemi go podniosła Atena, nie gadka?

KREUZA.

Dziewiczą jednak ręką! Nie ona jest matka.

ION.

Że dała, jak na różnych obrazach się czyni — ?

KREUZA.

Tak, córkom Kekropsowym, zaniknąwszy go w skrzyni.

ION.

Że te otwarły skrzynkę i za czyn zuchwały —

KREUZA.

Zginęły, ubroczyły krwią swą ścianę skały.

ION.

I owszem... A to prawda czy też bajka żywa — ?

KREUZA.

Co niby? Mów! Odpowiem... Czasu dość mi zbywa.

ION.

Że ojciec Erechteus siostrą twą w ofierze —

KREUZA.

Tak, zabił! Dla ojczyzny poświęcił ją szczerze.

ION.

A ty jak ocalałaś z grona sióstr jedyna?

KREUZA.

Niemowlę — pierś mnie jeszcze tuliła matczyna.

ION.

Że ojca twego potem ziemia pochłonęła?

KREUZA.

Trójząb go ubił morski, on jest sprawcą dzieła.

ION.

Czy ono miejsce zwie się »Długie Skały«? Powiedz.

KREUZA.

Przecz pytasz? Przecz mnie spędzasz na wspomnień manowiec?

ION.

Rad miejscu Feb i rada błyskawica Feba.

KREUZA.

Oj rada! Lecz mnie ujrzeć je była-ż potrzeba?!...

ION.

Co bogu tak jest miłe, tobie sprawia wstręty?

KREUZA.

Nie! Tylko tam spełniono postępek nieświęty.

ION.

A któryż z Ateńczyków ma cię zaślubioną!

KREUZA.

Człek obcy, nie Ateńczyk, nazywa mnie żoną.

ION.

Z wielkiego pewnie rodu dała ci go Dola?

KREUZA.

Potomek Zeusa, Ksutos, syn jego Ajola.

ION.

A jakżeś ty, Atenka, poszła w ręce obce?

KREUZA.

Z Eubeją sąsiadują naszych granic kopce.

ION.

Podobno li cieśnina morska je oddziela?

KREUZA.

Wraz z ludem Kekropsowym zmógł nieprzyjaciela.

ION.

Z odsieczą się pojawił i dostał twą rękę?

KREUZA.

Tak, niby dar wojenny, za męstwo w podziękę.

ION.

Czy z mężem czy też sama przybyłaś w te strony?

KREUZA.

Z nim. Jeszcze do Trofonia udał się w pokłony.

ION.

Czy poszedł dla wyroczni, czy też z ciekawości?

KREUZA.

I tam i tu dla jednej tylko sprawy gości.

ION.

Czy chodzi o plon ziemi, czy o dzieci może?

KREUZA.

Bez dzieci my, choć dawno wspólne mamy łoże.

ION.

Więc nigdy macierzyństwa nie dały ci nieba?

KREUZA.

O moje macierzyństwo zapytaj się Feba.

ION.

Szczęśliwa-ś, tylko w jednem tem nieszczęsna wielce.

KREUZA.

A ciebie pozazdrościć jakiej rodzicielce?

ION.

Ja jestem sługą bożym, to wszystko, niewiasto.

KREUZA.

Kupiony-ś, czy cię w darze poświęciło miasto?

ION.

Żem sługa Loksyasza, tyle wiem, nic więcej.

KREUZA.

O, teraz żal mi ciebie, twej doli dziecięcej.

ION.

Że nie wiem, kto mnie spłodził i kto matką moją.

KREUZA.

Tu mieszkasz, czy gdzieindziej? Kościół twą ostoją?

ION.

Dom boga jest mym domem, gdzie li sen mnie zmorzy.

KREUZA.

Czy dzieckiem czy młodzieńcem przybyłeś w dom boży?

ION.

Nie, dzieckiem. Tak ci mówią, którym wiedzieć zda się.

KREUZA.

A któraż cię Defijka karmiła w swym czasie?

ION.

Karmiła? Nie wiem o tem... Tę, co mnie chowała —

KREUZA.

Współczuję ach! nieszczęściu, ja, nieszczęsna cała —

ION.

Uważam za swą matkę, prorokinię boską.

KREUZA.

A któż cię, nim dojrzałeś, otaczał swą troską?

ION.

Ołtarze mnie żywiły i pielgrzymów grona.

KREUZA.

O biedna twoja matka, kimkolwiekbądź ona!

ION.

Zapewne błąd niewiasty jakiejś dał mi życie.

KREUZA.

Godziwieś przyodziany, w dobrym jesteś bycie.

ION.

Ten bóg, któremu służę, on mnie przyodziewa.

KREUZA.

Azaliś nie dochodził nigdy swego drzewa?

ION.

Wskazówek nie mam żadnych w tej mierze.

KREUZA.

Niestety!
Los matki twej jest losem i drugiej kobiety.

ION.

Kto ona? Wspólność klęski pociesza człowieka.

KREUZA.

Toć dla niej przed małżonkiem przyszłam tu zdaleka.

ION.

Więc powiedz, czego żądasz? Pomogęć niezwłocznie.

KREUZA.

Z ust Fojba chcę tajemną usłyszeć wyrocznię.

ION.

O zwierz się, ja uczynię, co potrzeba dalej.

KREUZA.

Posłuchaj-że wyznania. Jednak wstyd mnie pali!

ION.

Nic zatem nie wyjednasz! Wstyd bóstwo nieskore.

KREUZA.

Rzekła mi przyjaciółka, że z Fojbem komorę —

ION.

Że była żoną Fojba?... Odstąpże odemnie!

KREUZA.

Dzieliła, że mu dziecko dała potajemnie.

ION.

Śmiertelnik ją pohańbił, przeto wstyd padł na nią.

KREUZA.

Tak twierdzi, i że z cierpień zeszła się otchłanią.

ION.

Gdy z bóstwem się miłosnym połączyła splotem?

KREUZA.

Na świat wydawszy chłopię, rzuciła je potem.

ION.

Czy umarł porzucony syn, czy żywie jeszcze?

KREUZA.

Nikt nie wie. To jej słowo ma wyjaśnić wieszcze.

ION.

Gdy zginął, to na jakiej mógł on zginać drodze?

KREUZA.

Boję się, że zwierz dziki zadał śmierć niebodze.

ION.

A na czem to opiera niewiasta mi obca?

KREUZA.

Na miejsce powróciwszy, nie znalazła chłopca.

ION.

A śladu krwi przelanej nie zastała może?

KREUZA.

Bynajmniej, choć przetrząsła wszelakie rozdroże.

ION.

A dawnoż to, gdy chłopiec zniknął z tego świata?

KREUZA.

Jeżeli żyłby dotąd, miałby twoje lata.

ION.

Bóg skrzywdził i w nieszczęściu biedna matka tonie.

KREUZA.

Już potem nigdy dziecka nie poczęła w łonie.

ION.

A jeśli Feb je zabrał i gdzie chowa skrycie?

KREUZA.

To źle, że sam używa, drugim niszcząc życie.

ION.

Ach! jakżeż to z mym losem zgodne do ostatka.

KREUZA.

I tobie pewnie w sercu twoja biedna matka?

ION.

Nie wzruszaj mnie! Niech żal mój niepamięć przysłania.

KREUZA.

Już milczę. Lecz odpowiedz na dalsze pytanie.

ION.

A wiesz-li, w czem najsłabsza twoja strona będzie?

KREUZA.

Wiem to, że niedomaga ona w każdym względzie.

ION.

Wyjawić, co sam skryć chce, czyż to łatwo bogu?

KREUZA.

Na wspólnym on Hellady zasiada trójnogu.

ION.

Wstydzi się swego czynu. Nie badaj go zatem.

KREUZA.

Dla tej, co przezeń cierpi, los strasznym jest katem.

ION.

W tej sprawie prorokować nie wolno nikomu,
Bo jeśli jest to prawdą, iż Fojbos w swym domu
Postąpił niegodziwie, tego on niezwłocznie
Dosięgnie swoim ciosem, ktoby śmiał wyrocznię
Ogłaszać ci w tym względzie. Więc idź od tych progów!
Nie wolno badać rzeczy, niemiłych dla bogów.
Bo dokądbyśmy doszli w własnym nierozumie,
Gdybyśmy mieli żądać, iżby bóg, jak umie,
Oznajmiał coś bądź w trzewach zarzynanych owiec,
Składanych na ołtarzu, bądź też — sama powiedz,
Czy mógłby to uczynić? — w wieszczym ptaków locie,

Jeżeli to się jego sprzeciwia ochocie?
Przymusem nic na bogu nie wskórasz, a jeśli
Są może gdzieś tam ludzie, co korzyść odnieśli,
Ta korzyść jest pozorną. To się li ostoi,
Co dali nam bogowie nie wbrew woli swojej.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na różnych ludzi różne upadają pięście,
Odmienną jest li postać ludzkich klęsk. Lecz szczęście
Prawdziwe nie spotyka nikogo na świecie.

KREUZA.

I tam i tu, Fojbosie, złoś onej kobiecie
Wyrządził nieobecnej, której sprawy bronię.
Swojegoś nie ocalił, choć go twoje dłonie
Ocalić były winne, i matki, co chciała
Dowiedzieć się od ciebie, twoja wieszcza chwała
Nie myśli też objaśnić, ażeby gudziwie
Pogrzebion był gdy umarł, a jeśli na niwie
Pozostał jeszcze ziemskiej, iżby był jej oku
Pokazan. Więc zaniechać muszę swego kroku.
Jeżeli bóg przeciwny wybadaniu sprawy,
Lecz oto i mąż Ksutos, druhu mój łaskawy,
Przybliża się tu ku nam z groty Trofoniowej.
Lecz o tem, cośmy tutuj roztrząsali słowy
Naszemi, ty milcz przed nim, iżby tajemnice,
O których mówiliśmy, wstydu mi na lice
Nie napędziły czasom i by nasza rada
Nie była tłómaczona tak, jak nie wypada.
Niewiasty wobec mężów stanowisko mają
Przetrudne. Bywa nieraz, te z nikczemnych zgrają
Na równi najgodniejsze się stawia. Ot losy!


Wchodzi

KSUTOS.

Wprzód pierwsze moje słowo niech przyjmą niebiosy —
Hołd składam tobie, Boże!... Witam cię, ma żono!
A moje to spóźnienie strwożyło cię ono?

KREUZA.

Bynajmniej! Jenoś przyszedł w chwilę mojej troski.
A jaki od Trofonia wyrok niesiesz boski?
Czy dzieci nam wyrosną z naszego nasienia?

KSUTOS.

Uprzedzać nie chcąc wieszczby Fojbosa, nadmienia,
Że z tej tutaj wyroczni nie wrócisz w swe progi
Bezdzietna — ni ty, żono, ani ja.

KREUZA.

Do błogiej
Macierzy Fojbosowej zwracam się: Królowo.
O niechże się za nami przyczyni twe słowo,
Abyśmy tn nie przyszli daremnie, by stara,
Synowi twemu ongi złożona ofiara
Zechciała się obrócić na lepsze!

KSUTOS.

Niech będzie!
Lecz któż tutaj tłumaczy Fojbosa orędzie?

ION.

Ja służbę spełniam zewnątrz, zaś w wnętrza świątyni
Przez tych, co przy trójnogu są, służba się czyni —
Przez pierwszych z Delfijczyków, których los naznaczy.

KSUTOS.

I owszem. Wiem już wszystko, o bożych tłómaczy
Gdy idzie. Wnijdę zatem do wnętrza. Tej chwili,

Jak słyszę, spólną właśnie ofiarę zabili
Na rzecz wszystkich pielgrzymów. Pomyślna godzina,
Więc chciałbym dziś usłyszeć wyrok Apollina.
Ty, żono, wziąwszy do rąk liść wawrzynu młody,
Pomódl się przy ołtarzu, iżbym bez nagrody
Nie wyszedł stąd, by Fojbos obiecał mi dzieci.

KREUZA.

Pomodlę. W Loksyaszu niechże chęć się wznieci,
By dawne zło naprawić... Juścić, że nie może
Przejednać mnie bezwzględnie, lecz wyroki boże
Ja przyjmę, gdyż są boże!... Niechże tak się stanie!
Znika.

ION.

Co znaczyć ma to ciągłe bluźniercze biadanie
Na ustach tej pątnicy? Zali łaje Boga
Z miłości dla niewiasty, dla której trójnoga
Zapytać się przybyła do świątyni Feba?
Czy może coś zamilcza, o czem milczeć trzeba?
Lecz cóż na Erechteja córce mi zależy?
Coprędzej z pozłocistych dzbanów wody świeżej
Naleję do kropielnic. Atoli nie mogę
Febowi nie przyganiać! Na jakąż on drogę
Wstępuje? Gwałci panny i rzuca je! Skrycie
Dziecięta sobie płodzi i nie dba o życie
Tych biedactw! Nie czyń tego! Gdy posiadasz władzę,
Zachowaj się cnotliwie! Oto, co ci radzę!
Na grzesznych zawsze kara z ręki bożej czeka:
Czy słusznie przypisywać prawa dla człowieka,
A samym czynić ciągłe bezprawia? Gdybyście —
Ja tylko tak przypuszczam, boć to, oczywiście,
Wypełnić się nie może — przed ludźmi stawali

Za gwałty im zadane, na takiejby szali
Zawisły wasze losy, żebyście musieli
Opuścić swe świątynie, wy, ród krzywdzicieli,
Posejdon, ty i Zeus, co na niebie włada,
Gdyż chuciom dawać folgę, zła to jest zasada
I jest dowodom braku rozwagi! Nie ludzi
Strofować więc należy, jeśli człek się zbrudzi,
Poszedłszy śladem bogów, jeno tych, co sami
Świat uczą bezeceństwa, które świat ten plami!

CHÓR.

Do ciebie, dziewico boża,
Co nie znasz porodu łoża,
Ateno ty nieskalana,
Premeteusza tytana
Potęgą ongi z Zeusowej
Wspaniałej dobyta głowy —
Do ciebie, zwycięska królowo,
Zwraca się korne me słowo:
Zdobądź się na ochotę,
Olimpu rzuć izby złote
I przybądź jako najskorzej
W ten dom pityjski boży,
Tutaj, gdzie w ziemi średzinie
Głosi się zawsze i ninie
Ze sławionego trójnoga,
Świętą wyrocznię Boga.
A i ty, córko Latony,
Racz przybyć w ten gmach poświęcony!
Obieście, obie dziewice,
Obie mieszkanki nieba,
Czcigodne siostry Feba,

Więc raczcie spojrzeć mu w lice
I prosić, by w próg Erechteja
Pewna wkroczyła nadzieja,
By, gdy bóg wieścić rozpocznie,
Jasne już były wyrocznie
I dom ten, choć na ostatek,
Lubych doczekał się dziatek.

*

Albowiem szczęście li wtedy
Ludzkie usuwa biedy,
Li wtedy Bóg mu łaskawy
Pewne nadaje podstawy,
Jeśli kwiat bujnych dzieci
W naszych świetlicach zaświeci.
Jest wówczas przekazać komu
Świetny dostatek domu,
Który zdobyły mu przodki,
Jest zdrój rozkoszy słodkiej,
Jest komu chwycić za bronie,
Gdy kraj w nieszczęściu tonie,
Jest dla ojczyzny zbawienie!
Najbardziej sobie cenię
Dać dzieciom cne wychowanie —
Ono za wszystko mi stanie,
Za skarbiec niezwykle bogaty
I za królewskie komnaty.
Nic, mówię, życie nie znaczy
Dla wszego człeka, jeżeli
Bóg dziatwy mu nie udzieli,
A ktoby myślał inaczej,
Ten-ci jest na to skazany,
By mu nie skąpić przygany.

Co do mnie przyznaję rada,
Że taka jest moja zasada:
Mierne posiadać dostatki,
Lecz za to kochane dziatki.


∗                    ∗

O ty, Panowe schronisko
I wy sterczące tuż blisko,
Żlebami zryte »Długie Skały«,
Gdzie przed świątynią wspaniałej
Naszej Pallady,
Przy dźwięku fletni
Na łące tańczy kwietniej
Trójca Agrauli cór,
Słyszących wtór,
Twoje, o Panie,
Przedźwięczne granie,
Gdy między swojemi stady
Na dźwięcznym grywasz flecie:
Tutaj to dziecię.
W tej twojej grocie,
Fojbowej uległszy ochocie,
Zrodziła ongi dziewica:
Wstydem spłonęły jej lica
I owoc gwałtu i niesławy
Na żer porzuca krwawy
Dzikiemu zwierzowi i ptactwu!
Przy kołowrocie —
Ni w pieśni ani w rozmowie
Nikt dotąd mi tego nie powie,
Iżby biedactwu,

Dzieciętom, spłodzonym przez boga,
Dola dostała się błoga!

ION.

Hej! służebna ty gromado, co przy słupach tej świątyni
Pana swego oczekujesz, powiedz-że mi, co on czyni?
Czy powrócił od trójnoga Ksutos król, czy jeszcze gości
U wyroczni, by się radzić w sprawie swojej bezdzietności?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jest w przybytku, przyjacielu, nie przestąpił progów jeszcze,
Ale, słyszę, drzwi już skrzypią, już porzuca miejsce wieszcze,
Już wychodzi pan i władca, już przed nami oto stoi.

KSUTOS (do Iona).

Szczęścia, synu! Tak rozpocząć godzi się tu wardze mojej.

ION.

Ja mam szczęście, ty miej rozum, dobrze będzie nam na świecie.

KSUTOS.

Daj się w rękę pocałować, pozwól się uścisnąć, dziecię!

ION.

Masz-li rozum, przyjacielu? Czy ci bóg odebrał zmysły?

KSUTOS.

Że miłować chcę, co miłe, przeto władze moje prysły?

ION.

Puść! Nie tykaj! Porwiesz wieńce, które, widzisz, trzymam w ręku!

KSUTOS.

Nie rabunku się dopuszczam, własność biorę mą bez lęku.

ION.

Odejdź, proszę, bo naciągnę tę cięciwę, w serce-ć strzelę.

KSUTOS.

Nie uciekaj, gdyż, zobaczysz, dobrzy będziem przyjaciele!

ION.

Do rozumu doprowadzać obcych błaznów ja nie lubię.

KSUTOS.

Strzelaj! Morduj! Chcesz-li ojca rodzonego oddać zgubie?

ION.

Ty mój ojciec? Jaki ojciec? Słyszę to i śmiech gotowy!

KSUTOS.

Nie! Rzecz cała się wyjaśni w ciągu dalszej tej rozmowy.

ION.

Co mi powiesz?

KSUTOS.

Żeś mym synem, to jest prawda dziś jedyna.

ION.

Kto ci rzekł to?

KSUTOS.

Bóg, co ciebie jako mego chował syna.

ION.

Wmawiasz w siebie.

KSUTOS.

Nie! Wyrocznie pouczyły mnie tak boże.

ION.

Źleś to sobie wytłómaczył.

KSUTOS.

Co? Niedobrze słyszę może?

ION.

Powiedz, jak brzmią słowa Feba?

KSUTOS.

Ten, którego spotkasz w drodze —

ION.

W jakiej drodze?

KSUTOS.

Teraz właśnie, gdy z świątyni tej wychodzę —

ION.

Co z nim będzie?

KSUTOS.

To jest syn mój! Takie są wyroczni plony.

ION.

Syn rodzony czy przydany?

KSUTOS.

I przydany i rodzony.

ION.

Mnie pierwszego więc spotkałeś?

KSUTOS.

Nie inaczej, dziecko moje!

ION.

Skądże?

KSUTOS.

Nie wiem. Razem z tobą z podziwu jak wryty stoję.

ION.

Któraż matka mnie powiła?

KSUTOS.

Tego ja ci nie wyjaśnię.

ION.

Feb nie mówił?

KSUTOS.

Nie pytałem z wielkiej tej uciechy właśnie.

ION.

A więc ziemia mnie zrodziła?

KSUTOS.

Dzieci się nie rodzą z ziemi.

ION.

Więc skąd jestem twoim synem?

KSUTOS.

Liczę z słowy się bożemi.

ION.

Zacznijmy więc z innej beczki.

KSUTOS.

Będzie, synu, lepiej, juści!

ION.

Zakazany-ś lubił owoc?

KSUTOS.

Młodość czasem się rozpuści.

ION.

Nimeś córkę Erechteja wziął za żonę?

KSUTOS.

Nigdy potem.

ION.

Więc z nią chyba mnie spłodziłeś?

KSUTOS.

Zgodne to jest z czasu splotem.

ION.

Lecz skąd ja się wziąłem tutaj?

KSUTOS.

Nie mogę dać odpowiedzi.

ION.

U pityjskiej byłeś skały kiedy przedtem?

KSUTOS.

W święto Bacha.

ION.

Kto cię gościł?

KSUTOS.

Ten, co z panny delfickiemi —

ION.

Ciebie, gacha.
W pląs wprowadzał?

KSUTOS.

Tak, pomiędzy szalejące tam Menady.

ION.

Trzeźwy byłeś, czy po winie?

KSUTOS.

O, na Bacha niema rady!

ION.

A więc tam się ja począłem?

KSUTOS.

Ano, dziecię, w takiej porze —

ION.

Lecz skądże się tu dostałem?

KSUTOS.

Porzuciła panna może.

ION.

A więc wolny ja, nie sługa!

KSUTOS.

To też przyjmij ojca we mnie.

ION.

Przeto ufać trzeba bogu!

KSUTOS.

Owszem, mówisz niedaremnie.

ION.

Cóż mam sobie życzyć więcej —

KSUTOS.

Widzisz teraz, co potrzeba.

ION.

Niż być synem syna Zeusa?

KSUTOS.

To ci dały dzisiaj nieba.

ION.

Mam uściskać w tobie ojca?

KSUTOS.

Owszem, jeśli wierzysz w Boga.

ION.

Witam, ojcze!

KSUTOS.

Lube słowo! Nazwa dla mnie wielce droga!

ION.

Oto dzień jest, co się zjawił —

KSUTOS.

Szczęściem wielkiem mnie on darzy.

ION.

Droga matko! Zali kiedy dotknę się twej słodkiej twarzy?
Więcej dzisiaj, niż gdykolwiek, pragnąłbym zobaczyć ciebie,
Ale może darmo pragnę? Może ziemia już cię grzebie?...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Gdy władców dom szczęśliwy i nam szczęście świeci.
Lecz również i dla naszej pani pragnę dzieci,
Ażeby był szczęśliwy i ród Erechteja.

KSUTOS.

Jak dobrze Bóg to zrządził, że się ma nadzieja
Spełniła, że nas dzisiaj połączył ze sobą,
Żeś znalazł, czegoś szukał, a co przed tą dobą
Nie było ci wiadomem. Do czego twe chęci
Zmierzają teraz dalej, to i mnie też nęci:
Byś matkę swą odzyskał, latorośli miła,
A ja niewiastę odkrył, co ciebie zrodziła.
Zostawmy to czasowi, a dobrze się stanie.
Lecz rzuć teraz grunt święty i to bytowanie
Tułacze i wraz z ojcem idź do Aten miasta,
Tam czeka cię me berło, tam dobytek wzrasta,
A z dwojga zła już żadne na ciebie nie spadnie:
Nie będziesz ani biedny ani też nikt zdradnie
Nie powie, że z niskiego wywodzisz się rodu:
Bogaty i dostojny jest twój dom... Powodu
Nie widzę, przecz tak milczysz, przecz tak spuszczasz oczy?
Minęła twoja radość i troska cię toczy —
Dlaczego? Mów, dlaczego wzbudzasz w ojcu trwogę?

ION.

Nie jednakowa rzeczy jest postać. — To mogę
Powiedzieć, że się inak wydają zdaleka,

Inaczej znowu zbliska. Masz we mnie człowieka,
Co cieszy się, że znalazł dziś ojca... Atoli
Posłuchaj, co ci powiem. Mówią, że na roli
Ateńskiej lud osiadły jest tubylczym ludem,
Nie skądsiś sprowadzonym. Jakimże więc cudem,
Podległy dwom zarzutom, że jestem bękartem
I że mnie spłodził przybysz, mogę być, — otwartem
Powiadam ci to słowem — jakkolwiek szczęśliwy?
Tą hańbą ubezwładnion, żyjąc śród ich niwy,
Nazwany będę niczem, z niczego powstałem.
A jeśli piąć się zechcę, ażeby swem ciałem
Zaważyć nieco w mieście i być czemś, tej chwili
W pospólstwie gniew obudzę, będą mnie hańbili.
Gdyż mają wstręt do ludzi możniejszych. A zasię,
U zacnych, co, choć mają i rozum w zapasie
I wpływy, przecież cicho siedzą i na żadne
Nie pchają się urzędy, odrazu popadnę
W niemałe pośmiewisko: powiedzą wyraźnie,
Że brak mi jest rozumu, że się wielce błaźnię.
Gdy w mieście niespokojnem nie siedzę spokojnie.
Rządzący grodem mówcy będą też zbyt hojnie
Szafować uchwałami i szturmować do mnie.
Albowiem tak się zwykło dziać często ogromnie.
Że ci, co rządzą państwem, są najbardziej srodzy
Dla swych współzawodników. Jeśli też na wodzy
Swej chęci nie utrzymam i w progi się wśliznę
Bezdzietnej białogłowy, co dotąd tę bliznę
Znosiła razem z tobą, a teraz nadzieję
Straciwszy, jeszcze bardziej gorzko zaboleje
Nad dolą swą, jak mogę ujść jej nienawiści,
Gdy stanę obok ciebie, a jej się nie ziści
Pragnienie i na skarb twój, dzieci pozbawiona,

Spoglądać będzie zezem? [Wówczas albo żona
Przymusi cię, że syna, mnie, poświęcisz dla niej,
Lub dom się twój podobny stanie do otchłani,
Jeżeli mnie wybierzesz. Jak często kobiety
Chwytały za truciznę, albo za sztylety,
By sprzątnąć swych małżonków!] Żal mi na ostatek
I żony twej, mój ojcze, że się tak bez dziatek
Starzeje [a latorośl dostojnego domu
Powinna mieć potomstwo, daleka od sromu
Bezdzietnych dni żywota.] Niesłusznie pozatem
Chwalone samowładztwo w szczęśliwość bogatem
Z pozoru tylko bywa, wewnątrz robak troski
Roztacza je na próchno! Któż ma żywot boski,
Radosny, jeśli musi rozglądać się z trwogą,
Azali ktoś nie czyha na niego? Nie! błogą
Mieć wolę ja godzinę jako zwykły człowiek,
Niż jako samowładca, który do swych powiek
Dopuszcza li hołotę i nią się li cieszy,
Natomiast precz ucieka od szlachetnych rzeszy.
Lękając się, że zginie! Może powiesz na to,
Że grosz pobija wszystko i że żyć bogato
Rozkoszą jest dla człeka? Nie lubię ja w ręku
Pieniędzy mieć, na złość się narażać i w lęku
Bytować nieustannym. Dla mnie w średnim stanie
Najlepiej. Trosk tu niema. Posłuchaj mnie, panie,
Jak dobrze mi się żyło dotychczas. Dla ludzi
Najmilsze są wywczasy. Jam je miał. Nie trudzi
Nikt sił swych ponad miarę. Nie wchodzi mi w drogę
Człek marny, a najgorszą, powiedzieć to mogę,
Jest rzeczą ustępować lichszemu od siebie.
Czas spędzam na modlitwie do tych, co są w niebie,
Lub w gronie towarzyszów wesołych, nie zrzędów.

To witam, to znów żegnam pielgrzymów i względów
Doznaję zawsze nowych, dla każdego nowy.
A to, co wielbią ludzie, jakkolwiek do głowy
Nie bardzo im to idzie, nawyk i przyroda
Sprawiły, że się trzymam praw bożych... Więc szkoda,
Zważywszy wszystko razem, poświęcać tej doli
Dla tamtej. Przeto proszę, niechże mi pozwoli
Mój rodzic zostać tutaj. Zawsze wyznawałem
Zasadę: ciesz się dużem, poprzestań na małem.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szlachetnieś to powiedział, bowiem nie ku zgubie
Są twoje słowa dla tych, których wielce lubię.

KSUTOS.

Zaprzestań mów podobnych i ucz się na świecie
Korzystać z swego szczęścia. A teraz, me dziecię,
Siądziemy razem z sobą do wspólnej biesiady.
Ofiarę dzisiaj złożę, gdyż nie było rady
Po twoich narodzinach ją złożyć. Do stołu
Li jako gość domowy usiądziesz pospołu
I tylko jako gościa w dom cię mój zawiodę,
Bo nie chcę, by ma żona jakąkolwiek szkodę
Poniosła w swojej duszy, widząc, żem szczęśliwy,
A ona jest bezdzietna. Nie będą też dziwy,
Że w chwili ja sposobnej małżonkę nakłonię,
Aby ci pozwoliła zasiąść na mym tronie.
Nazwisko dam ci »Ion«, bo tak mi się zdarza,
Iż, kiedy od bożego odszedłem ołtarza,
Tyś pierwszy zszedł się zemną. Niechże więc tą porą
Do wspólnej się biesiady twoje druhy zbiorą,
Ażebyś mógł się z nimi pożegnać, gdyż razem
Rzucamy gród delficki... Wy za mym rozkazem

Milczenie zachowajcie, służebne! Zdaleka
Od żony z wszelką wieścią, albo śmierć was czeka.

ION.

Więc pójdę, lecz do szczęścia brak mi jednej rzeczy:
Jeżeli tej nie znajdę, której byt ten człeczy
Zawdzięczam, wówczas życie me nieszczęściem będzie...
Jeżeli mógłbym jeszcze mieć jakie w tym względzie
Życzenie, tobym pragnął, iżby moja matka
Atenką była z rodu, abym do ostatka
I po niej czuł się wolnym. Bo jeśli do grodu
Wolnego wejdę obcy, doznam li zawodu:
Jakkolwiek obywatel, i usta i duszę.
Żem z domu jest niewolnik, związane mieć muszę.

CHÓR.

Już ja to widzę, ach!
W jakich utonę łzach,
W jakich wybuchach rozpaczy
Gubić się będzie ma pani,
Gdy szczęście męża zobaczy,
Radującego się w synie,
A zasię dla niej
Życie bezdzietne i nadal popłynie...
O wieszczy synu Latony.
Jakąż to, powiedz, wygłosiłeś wróżbę?
Z jakiej pochodzi strony,
Z jakiej niewiasty zrodzony
Jest ten młodzieniec, co, w twojej świątyni
Wychowan, czyni
Dotychczas bożą w niej służbę?
Nie wiem, ażebyś wieścić mógł szczerze,
Raczej się trwożę,

Czy jakiś podstęp nie kryje się może
W twem słowie,
Czy twe orędzie
Nowem nieszczęściem nie będzie,
Gdyż osobliwe powiada nam dziwy
Ten człowiek osobliwy,
Na wróżbie oparty boskiej.
Niedolę, troski
Będzie miał chłopiec, z krwi urodzon obcej!
Biedni są tacy chłopcy!
Któż co innego mi powie?

*

Jakże postąpić nam?
Zali, me drużki, mam
Huknąć do uszu królowej
Te o małżonku jej wieści,
Że ją pokrzywdzić gotowy?
Że człowiek, z którym podziela
W swojej boleści
Wszystkie nadzieje, chce dzisiaj wesela
Zażywać bez niej? Że ona,
Co dzisiaj u progu starości już stoi,
Ma dalej utrapiona
Żyć śród szczęśliwych grona,
Męża i jego syna? O, niegodnie
Popełnia zbrodnię
Na przyjaciółce swojej,
Na żonie,
Co na królewskim go tronie
Usadowiła,
A on jej za to
Tak się odpłaca bogato!

Niechże przekleństwo na człowieka spadnie,
Który tak umiał zdradnie
Ubiedz królewską mą panią!
A kiedy z danią
Przyjdzie ofiarną przed pańskie ołtarze,
Niech mu nie spłonie w żarze
Dań ta, z jej krzywdy wyrosła.


∗                    ∗

Mą sprawą
Poznać z tem panią łaskawą:
Już się poczyna biesiada!
Już nowy ojciec z nowym synem siada!
Hej! hej! Parnasu wy skały,
Co do niebieskiej sięgacie powały!
Bach płomiennemi wstrząsa tam żagwiami,
Gdy z nim bachantek gromada
Do nocnych pląsów wypada!
Lecz ty, młodzieńcze, ty nie pójdziesz z nami
W nasz gród!
Raczej masz umrzeć wprzód,
Raczej postradać masz swe życie młode!
Wyszłoby miastu na szkodę
Przyjmować obce przybysze!
Wystarczy mu pan
Co ongi w wspaniałej swej pysze
Dzierżył nasz łan,
Co władał śród naszych pól,
Erechtej, król!...

Z Piastunem wchodzi

KREUZA.

O starcze! Erechteja ty ongi piastunie,
Mojego rodziciela, kiedy jeszcze w łunie

Słonecznej żył na świecie! Puść się ze mną społem
Ku bożej tej świątyni, abyś mógł w wesołem
Mem szczęściu uczestniczyć, gdy Loksyasz pocznie
Pomyślną w sprawie dziatek głosić mi wyrocznię.
Żyć w szczęściu z przyjacioły, godzina to słodka,
Lecz jeśli, nie daj Boże, niedola nas spotka,
Jest dobrze spojrzeć w oczy takiemu druhowi,
Bo może człek z nich jaką pociechę wyłowi.
Cześć miałeś dla rodzica, więc i ja czczę ciebie,
Choć panią jestem twoją, a ty na mym chlebie.

PIASTUN.

O córko! Godnych przodków godną chodzisz drogą
I żadne tobie usta zarzucić nie mogą.
Byś kiedy zniesławiła ziemiorodne, stare
Szlachetnych ojców plemię. Uczyń tę ofiarę
I ciągnij mnie ach! ciągnij ku tej świętej górze!
Wyroczni stroma droga! Nim się całkiem znużę.
Podpieraj moją starość, bądź lekarzem dla niej.

KREUZA.

Ostrożnie stawiaj kroki, wiedzie cię twa pani.

PIASTUN.

Patrz! Noga ma powolna, duch mój rzeźki święcie.

KREUZA.

Opieraj się na lasce, bacz na każdym skręcie.

PIASTUN.

Ot, macam ślepym kijem, wzrok mam już przekrótki.

KREUZA.

To prawda!... Niech nie zmogą cię starości skutki.

PIASTUN.

Ha! Staram się, lecz na to chyba niema środka.

KREUZA.

Niewiasty, służebnice me od kołowrotka,
Nie wiecie, jaką mąż mój dostał w sprawie dzieci
Wiadomość? Wielką wdzięczność wasze słowo wznieci,
Jeżeli wieść szczęśliwa przyjść mi od was może.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Boże!

KREUZA.

Ten wstęp mi nic dobrego snać nie zapowiada.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O biada!

KREUZA.

Więc źle dla domu wróżą te boskie wyrocznie?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zagłada nam zagraża, cóż ma dusza pocznie?

KREUZA.

Więc jakież macie wieści? Jest powód do trwogi?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Powiedzieć, czy też milczeć w tej godzinie srogiej?

KREUZA.

Powiedzieć, jeśli coś mi grozi w tej godzinie,

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wyjawię, choćbym szczezła i zginęła ninie:
Nie będziesz nigdy miała dziecka w swem objęciu,
Nie będziesz nigdy piersi podawać dziecięciu.

KREUZA.

Ach! umrę!

PIASTUN.

Córko moja!

KREUZA.

Cóż ja dzisiaj zrobię?
Przepadło moje życie! Wszystko leży w grobie!

PIASTUN.

Giniemy, dziecko moje!

KREUZA.

O rety! O rety!
Rozdarte całkiem serce me, biednej kobiety!

PIASTUN.

Daj jeszcze spokój jękom!

KREUZA.

Już ginę z boleści!

PIASTUN.

Poczekaj.

KREUZA.

Jakież jeszcze mam otrzymać wieści?

PIASTUN.

Czy los ten w równej mierze dotyka i pana,
Czy sama na złą dolę ty jesteś skazana?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Loksyasz tylko jemu podarował syna,
Nieszczęsną ach! zostanie li ona jedyna.

KREUZA.

Do bólu przyłączacie mi, wy moje sługi,
Ból jeszcze gorzki drugi!

PIASTUN.

Azali syn rzeczony dopiero się pocznie
W niewieście? Czy już żyw jest? Jak mówią wyrocznie?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Już zrodzon jest, młodzieńczym w swej wyroczni bytem
Obdarzył go Loksyasz. Sama byłam przy tem.

KREUZA.

Co mówisz? Ach! Co mówisz?! Jakżeż niesłychaną
Śmiesz mnie dobijać raną!

PIASTUN.

I mnie! Lecz słowo Boga jakiż skutek wieńczy?
Odpowiedz-że dokładnie, kim ten płód młodzieńczy?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ten synem, tak Bóg mówił, którego się zdarzy
Mężowi twemu spotkać w drodze od ołtarzy,

KREUZA.

O raty! O przeraty! Któż zły los mój przetnie?
Samotna mam żyć w domu, bezdzietnie! bezdzietnie!
O puste komnaty moje!

PIASTUN.

Z kim spotkał się, rzuciwszy świątynne podwoje.
Ten mąż naszej królowej? Któż ten obwieszczony?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Widziałaś go, zamiatał u świątynnej brony —
Tym synem ma być właśnie, pani, owo chłopię.

KREUZA.

Precz gdzieś z helleńskich ulecieć mi pól,
W przestwornym gdzieś zginąć stropie,

Śród gwiazd wieczora,
Taka ma dusza jest chora,
Taki mnie szarpie ból!

PIASTUN.

A wiesz-li, jakiem ojciec nazwał go imieniem?
Czy nic nie postanowił? Pokrył to milczeniem?

PRZODOWNICA CHÓRU.

»Ionem«, że on pierwszy zaszedł ojcu drogę.
Kto zasię jego matką, powiedzieć nie mogę.
A potem, iżbyś wszystko usłyszał odemnie,
Staruchu, do namiotów świętych potajemnie
Zawrócił mąż tej oto, by wraz z nowym synem
Biesiadą się uraczyć w tem szczęściu jedynem.

PIASTUN.

Zdradzeni my, królowo, bo i mnie też społem
Dotyka twa niedola! Ach! jakiem on czołem,
Jak chytrze plan obmyślił ten twój niegodziwy
Małżonek, by wyrzucić z Erechteja niwy
I mnie i ciebie, pani!... O, nie z nienawiści
Do męża ja tak mówią o tem, co się iści,
A jeno, że cię bardziej czczę, niż tego człeka,
Co wziął ciebie za żonę, przybywszy z daleka,
Co cały twój zagarnął dobytek w twem mieście,
A potem gdzieś się skrycie jakowejś niewieście
Zalecał, by mieć dzieci z nią — powiadam, skrycie,
Bo, widząc cię skazaną na bezpłodne życie,
Nie myślał dzielić z tobą jednakowej doli,
Lecz z jakąś się kobietą, zrodzoną w niewoli,
Połączył, żył z nią tajnie i miał tego chłopca,
Którego potem wzięła odeń ręka obca,
Delfijska, aby mu go wychować... I dziecię

Wzrastało w bożym domu, iżby o niem w świecie
Nie wiedział nikt, co trzeba. A kiedy wyrośnie
W młodzieńca, on cię, pani, w jego życia wiośnie
Sprowadza do tych progów w bezdzietności sprawie.
Nie Bóg cię więc okłamał, tylko on! Łaskawie
Pilnował dawno chłopca i chytrze swe plany
Obmyślił: na oszustwie onem przytrzymany,
Na Boga byłby zwalił winę, jeśli zasię
Utaićby się dało, to w stosownym czasie
Zdałby nań rządy kraju. Miał też czas w stęsknionem
Swem sercu także imię wymyśleć: »Ionem«
Mianował go, że niby zszedł się z nim w tej drodze.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O jakżeż ja oszustów nienawidzę srodze,
Człowieka, co swe życie występkami wytrze,
A potem swe łajdactwa chce upiększać chytrze!
Poczciwych raczej głupców niech wybiera serce
Za druhów, lepsi oni, niż mądrzy szalbierce.

PIASTUN.

Ze wszystkich ten największy ma cię spotkać smutek:
Bez matki, z niewolnicy zrodzony podrzutek,
Nic jakieś, ma, o pani, wkroczyć w twoje progi
I domem twym zawładnąć. Los byłby mniej srogi,
Jeśliby jakiejś matki szlachetnej chciał młodą
Latorośl w dom wprowadzić twój za twoją zgodą,
Żeś niby jest bezpłodna. Lecz jeśli dla ciebie
Przykrością by to było, niechżeby na glebie
Ajola drugiej żony sobie szukał... Przeto
Powinnaś dziś się uciec, nieszczęsna kobieto,
Do broni białogłowskiej: mieczem sprzątnąć obu,
Lub zadać im truciznę i tak ich, sposobu

Używszy podstępnego, zgładzić wraz ze świata —
I ojca i synalka, bo tak się to splata,
Że oni sprzątną ciebie!... [Jeśli się z żywotem
Pożegnać nie chcesz własnym, zrób to! Pod namiotem
Jeżeli mieszka jednym dwóch wrogów, to juści
Z nich jeden zginąć musi.] Niech więc nie dopuści
Do tego moja pani, a i ja też ręki
Nie waham się przyłożyć do dzieła — z podzięki
Dla tych, co mnie żywili. Pójdę, gdzie się składa
Przez mego zarządzona radosna biesiada,
I syna mu zabiję, bez względu, czy padnę,
Czy żyć tu będę dalej na świecie... Nie ładne
Jest tylko imię sługi, ono mu li jedno
Przynosi wstyd i hańbę, zasię prawdy sedno
Jest w tem, że sługa zacny w każdym innym względzie
Dorówna ludziom wolnym, gorszym on nie będzie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ja także, droga pani, chcę dzielić twą dolę:
Chcę z tobą żyć godziwe, inak — umrzeć wolę!

KREUZA.

Jak, duszo, przemilczeć to mam?
A również jak deptać wstyd
I tajną odsłaniać miłość?
Lecz skąd ten we mnie zgrzyt,
Skąd walki o cnotę zawiłość?
Czyż tego nie chce on sam,
Ten mój zdradziecki mąż?
Nie tracęż domu i nie tracę dzieci?
I czyż nadzieja mi świeci,
Którą żywiłam wciąż
Daremnie,

Bacząc na każdy krok,
Aby nie odkryć miłości,
Którą pokryły ciemności,
Mej tajemnicy mrok,
By między nami
Nie był ten poród wiadomy,
Który — o sromy! —
Tak moje życie plami!?
Ale na Zeusa, co, włast.
Śród niezliczonych gwiazd
Na górnych niebiosach gości,
Na bóstwo, co dzierży swe moce[29]
Na mej ojczystej opoce,
Na święte brzegi Trytonowej fali[30]
Klnę się, że dalej
Milczeć nie myślę w mojej hańby względzie,
Albowiem sercu lżej będzie,
Gdy z niego ten ciężar się zwali!...
Łza z oczu mi pada,
Dusza w boleściach się trudzi.
Że taka spotkała mnie zdrada
Od bóstw i ludzi!
Moje dziś wargi
Gorzkie podnoszą skargi
Przeciwko wam, o niewdzięczni,
Coście shańbili me łoże!...
Przeciwko tobie, o boże,
Co z swej cytary,
Z strun siedmiu, na martwej rozpiętych skorupie[31],

Takie dobywasz rozkosze,
Takie melodyi czary,
Napełniające naszych pól zagony,
Krzyk ten podnoszę —
Ciebie ja, synu Latony,
Oskarżać będę bez końca
W obliczu jasnego słońca!


∗                    ∗

Złotymi lśniący kędziory,
Przybyłeś do mnie tej pory
Kiedym zrywała sobie
Ku mego łona ozdobie,
Ku przystrojeniu mej szaty.
Złote szafranu kwiaty.
Za ręce chwyciłeś mnie białe,
Aby mnie zawlec pod skałę,
Aby wbrew mojej ochocie
Gwałt zadać mi w onej grocie.
Daremnie okrzyk mój bieży:
»O matko! O moja macierzy!«
Ty, w swym bezwstydzie,
Acz bóg, folgując Kiprydzie,
Shańbiłeś mnie, przerażoną.

*

Powiłam ci potem syna,
O, ja nieszczęsna dziewczyna,
I by przed matki się okiem
Skryć w zawstydzeniu głębokiem,
Na łoże-m go ono rzuciła,
Gdzie mnie przemogła twa siła,
Gdzie w chęci zbrodniczej niegodnie

Na biednej spełniłeś zbrodnię!
Ojej mi! O rety! O biada!
Dzikiego ptactwa biesiada,
Poszło już nasze to dziecię,
Już go dziś niema na świecie,
A ty peany
Do taktu swej lutni rozgranej
Wciąż wyśpiewujesz bez troski.


∗                    ∗

Do ciebie, synu Latony,
Zwracam ten krzyk zrozpaczony!
Do ciebie, co zawsze i ninie
W ziemi średzinie
Na złotym siedzący tronie,
Boże wygłaszasz wyrocznie,
Wołać nie spocznie
Mój głos:
Jaki gotujesz mi los,
Ty mój kochanku zdradliwy?!
Jakimiż to ciebie dziwy
Ten mąż, niewierny żonie,
Zniewala,
Że w dom mu wprowadzasz synala.
A dziecko moje i twoje,
Rzucone gdzieś na znoje,
Wydarte z mych powijaków,
Poszło na żer dzikich ptaków,
Zginęło, przepadło bez wieści!...
Przyczyno mojej boleści,
Znienawidzony-ś w Delosie,
Gaj tobą gardzi laurowy

I palma o bujnym włosie
U świeżej, zielonej głowy,
Gdzie ciebie, nasienie boże,
Z Zeusem dzieląca łoże.
Przez niego zapłodniona,
Zrodziła ongi Latona.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O jakież to się nieszczęść rozwarły pokłady!
Słyszący to, nikt chyba łzom swym nie da rady!

PIASTUN.

O córko, snać się tobie napatrzeć nie mogę,
Tak rwą się moje zmysły, taką czuję trwogę.
Zaledwo jedną burzę przetrzymało serce,
A oto dzięki tobie w nowej jest rozterce.
Znienacka świeży orkan wstrząsa moją duszą,
Ze słów twoich wyrosły, które zali muszą,
Wzburzone cierpieniami, z jednego nas ściegu
Boleści na ścieg drogi tak rzucać w swym biegu
Okrutnym?! Co ty mówisz?! Z czem do Loksyasza
Kierujesz się? O jakiemż to władczyni nasza
Wspomina tutaj dziecku? Gdzieś je porodziła
Na żer dzikiemu ptactwu? Powiedz, pani miła!

KREUZA.

Opowiem ci, staruchu, chociaż wstyd mnie bierze.

PIASTUN.

Opowiedz. Z przyjaciółką zapłaczę ja szczerze!

KREUZA.

Więc słuchaj. Znasz Kekropsa skały — nazywamy
»Długiemi« te opoki — i one w nich jamy?

PIASTUN.

Znam. Obok jest tam ołtarz Pana i kaplica.

KREUZA.

Przed laty — bój tam straszny stoczyłam, dziewica.

PIASTUN.

Bój jaki? Łzy mi z oczu twa mowa wyciska.

KREUZA.

Z Fojbosem wbrew mej woli byłam ongi bliska.

PIASTUN.

Więc to, o córko moja, com przeczuwał może?

KREUZA.

Mów! Jeśliś przeczuł prawdę, wszystko ci wyłożę.

PIASTUN.

Płakałaś pokryjomu snać w bolesnej sprawie.

KREUZA.

To było. Teraz wszystko-ć nieszczęście wyjawię.

PIASTUN.

Jak potem załatwiłaś ten swój związek z bogiem?

KREUZA.

Powiłam! Nie przerażaj się tem słowem srogiem!

PIASTUN.

Gdzie, kto rozwiązał ciebie? Samaś-li cierpiała?

KREUZA.

Tak, sama, w onej grocie, gdziem mu się oddała.

PIASTUN.

Gdzież dziecko, byś już w synie znalazła oparcie?

KREUZA.

Nie żyje, dzikim ptakom rzucon na pożarcie.

PIASTUN.

Nie żyje? Srogi Fojbos nie dał mu opieki?

KREUZA.

Nie! Chowa się w Hadesie ten mój syn daleki.

PIASTUN.

Kto dziecko twe porzucił? Przecież nie ty sama?

KREUZA.

Ja! Nocą, w powijakach! Wie to ona jama.

PIASTUN.

Rzucając swego syna, miałaś świadka z sobą?

KREUZA.

Z mą byłam tajemnicą i z moją żałobą.

PIASTUN.

Jak mogłaś samo dziecko pozostawić w grocie?

KREUZA.

Jak? Łzy lejąc obficie, skarg miotając krocie.

PIASTUN.

Nieszczęsny krok, lecz większa tu jest boga wina.

KREUZA.

Jak ku mnie wyciągała rączki ta dziecina!

PIASTUN.

Ku piersi czy przytułku szukając w objęciu?

KREUZA.

Ku łonu, gdzie się krzywda nie działa dziecięciu.

PIASTUN.

A cóż sobie roiłaś, porzucając dziecię?

KREUZA.

Że bóg mi je ocali, boć to jego przecie.

PIASTUN.

O w jakiejż to przepaści szczęście domu tonie!

KREUZA.

Dlaczego płaczesz, starcze, zasłaniając skronie?

PIASTUN.

Bo widzę twą i ojca twojego niedolę.

KREUZA.

To los! Nic nie trwa wiecznie w naszem ludzkiem kole.

PIASTUN.

Przestańmy płakać, córko! Rzućmy już te żale!

KREUZA.

Co robić? Człek w nieszczęściu jest bezradny cale.

PIASTUN.

Na bogu wprzód się pomścij, na sprawcy twych losów.

KREUZA.

Jak walczyć śmiertelnikom z władcami niebiosów?!

PIASTUN.

Ha! Ogień podłóż, córko, pod Fojba świątynię!

KREUZA.

Mam cierpień dość! Lękam się! Tego nie uczynię!

PIASTUN.

Więc na to, co możliwe, waż się! Zabij męża!

KREUZA.

Nie! Dawna jego wierna miłość mnie zwycięża.

PIASTUN.

Dlatego zabij chłopca, co jest przeciw tobie!

KREUZA.

Lecz jak? Jeśli podołam, z radością to zrobię.

PIASTUN.

Zebrawszy swoje sługi, uzbrój-że ich w noże.

KREUZA.

I owszem. Lecz gdzie czyn ten dokonać się może?

PIASTUN.

W namiotach, gdzie przyjaciół swych biesiadą gości.

KREUZA.

Mord w jasny dzień! I w sługach wielki brak męskości.

PIASTUN.

A! tchórzysz? Przeto sama radź sobie w tej biedzie.

KREUZA.

O znam ja chytry środek, który nie zawiedzie.

PIASTUN.

I w tym i w tamtym razie z pomocą-ć pospieszę.

KREUZA.

Znasz bój, który z bogami zwiodły ongi rzesze —

PIASTUN.

Gigantów na flegryjskieh polach? Znam...

KREUZA.

Gorgonę
Wydała wówczas Ziemia, dziwo niestworzone!

PIASTUN.

Snać ku pomocy synom w tej z bogami wojnie.

KREUZA.

Pallada ją zabiła, wystąpiwszy zbrojnie.

PIASTUN.

Lecz jakąż miała postać ta potworna siła —

KREUZA.

Na piersiach, na pancerzu żmija kręgi wiła.

PIASTUN.

Podanie, co mi zdawna w pamięci zostało —

KREUZA.

Że skórą jej Atena pokryła swe ciało.

PIASTUN.

Że oręż ten Pallady egidą się zowie —

KREUZA.

Od czasu walk, co ongi zwiedli je bogowie.

PIASTUN.

Lecz jakież on twym wrogom zadać może rany?

KREUZA.

A znasz ty Erychtonia? Pewnie że ci znany...

PIASTUN.

Wasz pierwszy, urodzony z ziemi przodek włady?

KREUZA.

Ten, kiedy na świat przyszedł, dostał od Pallady —

PIASTUN.

Co dostał? Co się wahasz. Słowo to li wraże?

KREUZA.

Dwie krople z krwi Gorgony dostał ongi w darze.

PIASTUN.

A jakież ich działanie na istocie człeczej?

KREUZA.

Zabójcza jednej siła, druga chorych leczy.

PIASTUN.

A jakżeż umieściła je na dziecka ciele?

KREUZA.

W zawiązce pozłocistej. Potem je w udziele
Otrzymał mój rodziciel.

PIASTUN.

Zaś po ojca skonie
Dostały się w dziedzictwie w twe, Kreuzy, dłonie?

KREUZA.

Tak jest. I dziś je noszę na ręki przegubie.

PIASTUN.

Jak rzecz się ma z tym darem? Usłyszeć to lobię.

KREUZA.

Krwi kropla, co od rany ciekła, z pustej żyły —

PIASTUN.

Tak, jakież się potęgi w jednej z nich ukryły!

KREUZA.

Od chorób broni człeka, podsyca mu życie.

PIASTUN.

A w drugiej jaka moc się zagnieździła skrycie?

KREUZA.

Zabija, gdyż jest jadem żmijowym Gorgony.

PIASTUN.

Osobno, czy też razem nosisz dar niepłony?

KREUZA.

Osobno, gdyż dobrego ze złem się nie łączy.

PIASTUN.

Masz wszystko, co potrzeba. Teraz bądźmy rączy —

KREUZA.

Młodzieńca to zabije. Ty spełnisz me chęci.

PIASTUN.

A gdzie i w jaki sposób? Radź! Spełnię najświęciej.

KREUZA.

W Atenach, gdy przestąpi progi mego domu.

PIASTUN.

Nikomu nie spodoba się ten plan, nikomu.

KREUZA.

Czy może co przeczuwasz, co i mnie się zdaje?

PIASTUN.

Niewinnej mord zarzucą — takie już zwyczaje.

KREUZA.

Pasierbów, tak się mówi, nie lubią macochy.

PIASTUN.

Tu zabij, a nie doznasz podejrzeń ni trochy.

KREUZA.

Tem prędzej uraduje się zemstą me serce.

PIASTUN.

Podstępnie też uprzedzisz i męża-szalbiercę.

KREUZA.

Posłuchaj, co masz robić. Kosztowny bez miary
Ateny podarunek, dzieło sztuki starej,
Zabierzesz z mojej ręki i pójdziesz tajemnie
Do męża, co biesiady urządza bezemnie,
I gdy się uczta skończy i poczną napoje
Wylewać na cześć bogów, to lekarstwo moje
Wyciągniesz zpopod płaszcza i wsączysz do czaszy
Nieznacznie młodzieńcowi, co ma w ziemi naszej
Tron objąć [— tylko jemu, innych oszczędź gości].
Gdy przejdzie mu przez gardło, śród ateńskich włości
Przenigdy jego noga nie postanie zdradnie.
Na miejscu, płyn wypiwszy, młodzian trupem padnie.

PIASTUN.

Do domu gościodawców skieruj teraz stopy,
Ja wszystko, co mi każesz, wypełnię w te tropy.
Hej! odmłódź-że się, nogo ty stara! Tak, w czynie
Odmłodzić ci się trzeba, gdyż wiek twój popłynie
Swym losem. Krocz-że w służbie miłościwej pani
Przeciwko człowiekowi, co jest wrogiem dla niej!
Dopomóż-że go zabić i uprzątnąć z domu.
Godziwie jest przestrzegać cnoty, ale sromu
Żadnego w tem nie będzie i żadne też prawa
Nie karzą, jeśli człowiek, na wroga nastawa.

CHÓR.

Bogini rozstajnych dróg,
Ty córko Demetery,
Co w swojej mocy

Kierujesz ścieżkami nocy
I dnia: tej szczerej
Wysłuchaj prośby, by czasza,
Którą czcigodna śle władczyni nasza
Z kroplami krwi wytoczonej
Z potwory ziemi, Gorgony,
Sprzątnęła dzisiaj potrzebny nam plon —
Ażeby zginął wróg,
Co Erechteja chce zagarnąć tron.
Z żadnego cudzego domu
Nie wolno władać nikomu
W tym naszym grodzie: on,
Ród Erechteja, dostojne to plemię,
Ma naszą dzierżyć ziemię.

*

Jeśli nie uda się cios,
Gdy się nie spełnią chęci
Naszej królowej,
Jeżeli plan jej gotowy,
Co się dziś święci,
Jakowej dozna odwłoki.
Jeśli jej zgaśnie nadzieja, w głębokiej
Pogrąży się ona żałobie
I mieczem śmierć zada sobie.
Albo na szyję zarzuciwszy sznur,
Losem tym płacąc los,
Zejdzie do zmarłych, do szeregu cór
Nie z tego świata! Boć przecie
Nie zniesie nigdy to dziecię
Dostojnych ojców, ten twór

Dawnej świetności, aby w jej dziedzinie
Miał obcy panować ninie.


∗                    ∗

Boga mnie będzie wstyd,
Gdy czujne w nocy cudzoziemca oczy
Zobaczą, jaki z hucznymi peany
Korowód pochodni kroczy
Do Kallichoru krynicy uroczej,
Jakie w Eikady[32]
Płyną ku bóstwu gromady!
Gdy razem puści się w tany
Lśniącemi gwiazdami zasiany
Zeusowych niebiosów szczyt
I krąg miesiąca u góry
I Nereusza córy,
Dziew pięćdziesięciu grono —
Gdy morza i wiecznych rzek
Zamieszkujące łono
Chyże boginie
Taneczny rozpoczną bieg
Na cześć przeświętej matki[33]
I córki, w wieniec przystrojonej złoty,
A nagle do tej ochoty,
Cudzymi się pyszniąc dostatki,
Cudzy się wmiesza człek.
Żebrak Fojbowy, co ninie
Ma w naszej zawładnąć krainie.

*

Widzicie teraz wy,
Co, hańbiąc pieśni, odwagę miewacie
Śpiewać o kobiet wiarołomnej chuci,
O cnoty niewieściej zatracie,
W jakiej występku poplamionej szacie
Chodzicie sami,
Jak my górujem nad wami!?
Niech więc, mężowie zepsuci,
Pieśń moja dzisiaj odwróci
Swe chłostające tchy
Przeciwko waszej tej cnocie,
Co tak się tarza w błocie!
Azali tak się nie stało,
Iż Zeusowy wnuk
Wdzięcznego serca mało
Okazał żonie?
Czyż, przestąpiwszy jej próg,
Rozkoszą wspólnych dzieci
Pragnął osłodzić małżonki swej życie?
Nie! Zamiast tego, on skrycie
Chuć w sobie grzeszną roznieci —
Śród obcych chodząc dróg,
Ku innej miłością zapłonie,
Bękarta z nią spłodzi na stronie!

Na scenę wbiega

SŁUGA.

Niewiasty, czy nie wiecie, gdzie też zastać mogę
Erechtejową córkę? Puściłem się w drogę
Po mieście, lecz napróżno szukam do tej pory.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Współtowarzyszu w służbie, czemuś taki skory?
Co stało się? Mów, jakie przynosisz orędzie?

SŁUGA.

Ścigają nas, źle dzisiaj z naszą panią będzie:
Ukamienować chce ją zwierzchność tego grodu.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O rety! Co powiadasz! Czy może z powodu,
Że zamach uknułyśmy na młodzieńca życie?

SŁUGA.

Odgadłaś. I o sobie też coś usłyszycie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A jakżeż na jaw wyszły te nasze knowania?

SŁUGA.

Widocznie bóg bezprawiu zwyciężać zabrania
Nad prawem, snać się nie chce pokalać tą winą.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! błagam cię, opowiedz! Z tą samą godziną
Lżej będzie nam umierać, jeśli umrzeć trzeba —
A może nam ratunku nie poskąpią nieba.

SŁUGA.

Wyroczną mąż Kreuzy rzuciwszy świątynię,
Skierował swoje kroki, radość mając w synie
Odkrytym, ku biesiadzie i świętej ofierze,
Dla bogów sposobionej śród skał, których strzeże
Wieczysty ogień Bacha, bijący w niebiosa
Żarnymi płomieniami z dwóch Dyonizosa
Wierzchołków[34]. I tej chwili, gdy rozradowany
Odnalezieniem dziecka, miał skalne te ściany
Ofiarną krwią obryzgać, zwróci się do syna

Nasz Ksutos i tak powie: »Pociecho jedyna,
Każ skrzętnym cieślom namiot zbudować, ja zasię
Odejdę, aby bóstwom płodności w tym czasie
Ofiary złożyć godne. A jeśli zabawię
Zbyt długo, ty nie czekaj, jeno przy zastawie
Przyjaciół swoich posadź i ugość«. Tak rzecze
I bydło na ofiarne poprowadzi miecze.
Młodzieniec zaś słupami oznaczyć rozkaże
Bezścienny obwód szatry, bacząc, aby w żarze
Słonecznym nie stał namiot ani na południe,
Ani też od zachodu. Wymierzywszy cudnie
Czworobok prostokątny, wzniósł wielką budowę
Na obszar stóp dziesięciu tysięcy — gotowe
Tak dzieło obliczali mi znawcy —: miał w myśli,
By wszyscy Delfijczycy na tę ucztę przyśli.
Ze skarbca świątynnego wziął tkaniny potem
I nakrył niemi szatrę. Takim się namiotem
Pochwalił, że aż dziwy! Nasamprzód u góry
Narzucił tkań wspaniałą, podarunek, który
Dał bogu syn Zeusowy, Herakles, bogaty
Łup, wzięty Amazonkom. A taki jest na tej
Tkaninie haft wzorzysty: Bóg Uranos zbiera
W powietrzokręgu gwiazdy; zaś jasny Hespera
Blask ciągnąc poza sobą, na zachodu szlaki
Pogania złoty Helios swe chyże rumaki.
W ślad słońca noc, ubrana w czarny płaszcz, śród jazdy
Szalonej mknie bez lejców, za nią spieszą gwiazdy.
Plejada sunie środkiem powietrznego toru
I zbrojny w miecz Oryon. W ogromie przestworu
Północna Niedźwiedzica, lśniąc nad Oryonem,
Złocistym do bieguna zwraca się ogonem.
Księżyca krągła tarcza, co dzieli miesiące,

Roznieca hen! u góry swoje światło lśniące,
Z nią razem lśnią Hyady, ów znak dla żeglarzy,
I ta, co gwiazdy płoszy, Jutrzenka się jarzy.
Na ścianach znowu inne rozwiesił tkaniny:
Tu łodzie barbarzyńców śród morskiej głębiny
Na greckie idą statki. Tam w bitewnym trudzie
Potwory, półzwierzęta, a na poły ludzie,
Tu harce na rumakach, tam łów na jelenie
I dzikie lwy. Na końcu Kekropsa wymienię:
U wejścia na makacie toczy kręgi węża
Śród córek swych, ofiarny ateńskiego męża
Podarek. W środku dzbany poustawiał złote.
Na palcach przystanąwszy, herold na ochotę
Biesiadną wezwał wszystkich, co mieliby wolę
Przybycia. I zebrani usiedli przy stole,
Kwiatami uwieńczeni. Gdy się nasycili,
Staruszek w środek sali wystąpił tej chwili
I śmiechy jął ogromne śród zebranych gości
Biesiadnych wywoływać zbytkiem usłużności.
To wodę do umycia rąk podawał w dzbanku,
To mirrą gmach okadzał, to znów bez ustanku
Lał wino do czasz złotych. Sam się z własnej chęci
Roboty tej podjąwszy, snuje się i kręci
Bez końca. A gdy przyszła już kolej na fletnie
I wspólny miał już krążyć roztruchan, on przetnie
Zabawę głośnym krzykiem: »Precz mi z naczyniami
Małemi! Przynieść wielkie, aby między nami
Zawrzała żywsza radość!«... Trud to był bez miary
Przynosić one srebrne i złote puhary.
Najokazalszy wybrał dla nowego pana —
Pokazać chciał, juk wielce dusza mu oddana.
Nalawszy potem wina do tego kielicha,

Trucizny też zabójczej domieszał doń zcicha,
Kropelkę, którą pono dała mu królowa,
Ażeby młodzieńcowi była śmierć gotowa.
Lecz o tem nikt nie wiedział. Gdy w ręku już czarę
Miał syn odnaleziony i bogom ofiarę
Chciał wylać wraz z innymi, z ust jednego sługi
Nie dobre padło słowo. Ion, jak nikt drugi,
W wróżbiarskich biegły sprawach, jako że chowany
Od pierwszych dni pomiędzy świątynnemi ściany,
Za zły to znak uważał i kazał w te pędy
Dać inny sobie kielich, by spełnić obrzędy,
Poprzedni zasię trunek wylawszy na ziemię
I innym to zleciwszy spełnić. Ciszy brzemię
Odrazu zaciężyło na sali. Tej pory
Wypełniliśmy wodą święconą amfory
I sokiem z wzgórz biblińskich. W czasie tego wpada
Do izby tej biesiadnej gołębi gromada,
Gnieżdżących się bezpiecznie w domu Loksyasza.
Nikt bowiem ich z świątyni bożej nie wypłasza.
Wylane było wino i one zanurzą
W te tropy krase dzióbki i słodką kałużą
Żądliwie się raczący, wchłaniają w gardziółka
Pierzaste owy trunek. I szwanku ta spółka
Ptaszęca nie doznała z tej zalewki świętej.
Lecz jeden przysiadł w miejscu, gdzie, przeczuciem tknięty,
Ów nowy syn swój trunek był wylał, i wina
Skosztuje i odraza skrzydełka rozpina
Śród strasznych drgań i krakań śmiertelnych i, stopy
Szkarłatne wyprężywszy, umiera... W te tropy
Wyciągnie ponad stołem owy, przez wyrocznię
Przyznany syn z pod płaszcza swe ramię i pocznie
Wygrażać: »Co za człowiek czyhał na me życie?

Mów, starcze! Tyś mi przecie nadskakiwał, skrycie
Myślący mnie mordować, z twych rąk wziąłem czarę
Zabójczą!« I schwyciwszy go za ramię stare,
Jął badać, jak człowieka, którego schwycono
Na świeżym snać uczynku. I z trudnością pono
Wyjawił pod przymusem zamiar, tak niegodnie
Uknuty, cel napoju i Kreuzy zbrodnię.
I wziąwszy biesiadników ze sobą, odrazu
Wybiegnie ten przyznany z wyroczni rozkazu
Młodzieniec i w obliczu władz pityjskich stanie
I rzeknie: »Ziemio święta! Oto jest knowanie!
Pragnęła struć mnie obca z Erechteja domu
Niewiasta!«... Jednogłośnie, pomna tego sromu
Delficka zaraz zwierzchność uchwala ze skały
Władczynię naszą strącić, że ręce jej chciały
Osobę zabić świętą i boży przybytek
Pokalać krwawym mordem. I lud grodu wszytek
Niewiasty szuka biednej, która się w tę drogę
Na biedę swą wybrała. Pędziło niebogę
Pragnienie, by mieć dzieci, do świątyni Feba:
I dzieci mieć nie będzie i umierać trzeba!

CHÓR.

Wszelkie nadzieje prysły.
Nie ujdę śmierci już,
Zdradzone nasze zamysły
Przez wino, nalane do krwi
I przez ten zabójczy jad,
Którego użyczył gad
Do tej piekielnej ofiary.
Przez nią mi ginie świat
I pani, strącona z opoki,

W śmiertelne odejdzie mroki.
Na skrzydłach wzbić się do góry,
Czy w nocy się ukryć ponurej
Gdzieś w łonie ziemi, by kary
Uniknąć za te zamiary,
Aby nie zginąć od głazów?
Uciekać po morskiej toni,
Czy czwórce chyżych koni
Powierzyć biedne to życie?
Gdzież znajdziem jakie ukrycie,
Jeśli nas bóg nie obroni?
O biedna ty pani moja,
Gdzież jaka dla ciebie ostoja?
Okrutne ach! twoją duszę
Czekają dzisiaj katusze!
Gdy innym nie szczędzisz razów,
Zali nie słusznie jest, człecze,
Jeśli krew twoja pociecze?!

Wbiega

KREUZA.

Służebnice! tak mnie gonią, że mnie rzeź już nie ominie!
Wyrok skazał mnie pityjski, że mam umrzeć w tej godzinie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Znamy, biedna, to nieszczęście, co na ciebie dzisiaj spada.

KREUZA.

Ledwiem z domu się wyrwała, by ujść śmierci! Ach! gdzie rada!?...
Gdzie się schronić? Tutaj uszłam! Wymknęłam się z ręki wrażej!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Schron w świątyni, nie gdzieindziej!

KREUZA.

Na cóż zda się?

PRZODOWNICA CHÓRU.

U ołtarzy!
Wszak nie wolno jest mordować!

KREUZA.

Prawo żąda śmierci mojej!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeśli w ręce się dostaniesz!

KREUZA.

Oto już czereda w zbroi —
Już mnie oto napadają!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Siądź przy ogniu! Jeśli zdradnie
U ołtarza cię zabiją, krew twa na ich głowy spadnie!
Trzeba poddać się losowi, człek napróżno się wymyka!

Na czole zbrojnych wpada

ION.

Hej, ojcze Kefizosie, ty z obliczem byka,
Jakąż spłodziłeś żmiję? Ognistego smoka,
Któremu żar zabójczy strzela oto z oka!
Gdzież większą znajdziesz czelność? Trucizna Gorgony
Mniej sroga jest od złości niewiasty szalonej;
Co chciała mnie dziś zgładzić! Chwyćcież ją za włosy,
Niechże się rozczochrają o kamienne ciosy
Tych turni Parnasowych, kiedy z ich wierzchołów
W głęboką runie przepaść ten krwawy nasz połów.
W opiekę wziął mnie swoją duch-stróż dobrotliwy,
Nim jeszcze się dostałem na ateńskie niwy

W objęcia macoszyne!... Poznałem twą duszę
Po twoich pomocnikach, wiem jakie katusze
Pragnęłaś mi zgotować! Dzisiaj jeszcze żyję,
Lecz w sidła twe ujęty, na łeb i na szyję
Zleciałbym w mroki Hadu. Nic ci nie pomoże
Świątynia Apollona ni ognisko boże!
Litości tyś nie godna, nie, jak ja i matka,
Co, ciałem nieobecna, przecież do ostatka
Jest tutaj duchem przy mnie!... Patrzcie, ta niewiasta
Zbrodnicza! Tyle zdrady podstępnej wyrasta
Z jej głowy i dziś chroni się w świątynię boga,
Myśląca, że nie spotka tu jej kara sroga!

KREUZA.

Zabraniam w imię boże oraz w imię moje,
Ażebyś mnie mordował w miejscu, w którem stoję.

ION.

Cóż Feb ma dziś do ciebie i ty co do Feba?

KREUZA.

Poświęcam i oddaję życie w służbę nieba.

ION.

A mnie pragnęłaś otruć, chocia-m własność boska?

KREUZA.

Już ty nie Loksyaszów, ojcowa-ś jest troska.

ION.

Lecz byłem nim! Ten Ojcem, co myśli o synie.

KREUZA.

Dziś ja na twojem miejscu zajęłam świątynię.

ION.

Bezbożna-ś, ja żadnego-m nie jest winien sromu.

KREUZA.

Pragnęłam tylko sprzątnąć wroga mego domu.

ION.

Nie zbrojnie-m ja cię naszedł, przecz twój gniew się sroży?

KREUZA.

Ty żagwię w dom mój rzucasz, a to przecie gorzej.

ION.

Hjo! Jakież to są żagwie? Jakież to pochodnie?

KREUZA.

Dziedzictwo-ś chciał mi zabrać przemocą, niegodnie.

ION.

Dziedzictwo mego ojca! Taka jego wola!

KREUZA.

Do grodu ateńskiego cóż ma syn Aiola?

ION.

Nie słowem go uwolnił, osłonił go zbrojnie.

KREUZA.

Do ziemi praw nie mają sprzymierzeni w wojnie.

ION.

Do mordu więc o przyszłość pchała cię obawa?

KREUZA.

Ażebym nie zmarniała, gdy wejdziesz w me prawa.

ION.

Bezdzietna-ś, więc zazdrościsz ojcu memu syna.

KREUZA.

Bezdzietnej to rabujesz dobra. To przyczyna.

ION.

Udziału w ojcowiźnie nikt mi więc nie przyzna?

KREUZA.

To jedno, tarcz i dzida, to twa ojcowizna.

ION.

Rzuć ołtarz ten, rzuć bóstwu zbudowane stopnie.

KREUZA.

Twa noga niech tak matkę, gdy ją ujrzysz, kopnie.

ION.

Ty, morderczyni moja, chcesz się wymknąć karze?

KREUZA.

Nie tu, gdzie myślisz krwią mą pokalać ołtarze.

ION.

Na wieńcach bożych umrzeć chciałabyś tej chwili?

KREUZA.

Skrzywdziłabym jednego z tych, co mnie skrzywdzili.

ION.

O źle, że śmiertelnikom nadali bogowie
Ustawy, w niezbyt mądrej przemyślane głowie,
Bo jakżeż to się dzieje, że dusza bezbożna
Ucieka do ołtarzy, od których nie można
Odpędzić już występnych? Nikt się z tem nie liczy,
Że bóstwa nie powinien tknąć się człek zbrodniczy,
Jeżeli ktoś cnotliwy, pokrzywdzony krwawo,
Zasiadać w świętem miejscu ma niezbite prawo.
Nie godzi się, by jednej i tej samej pieczy
Doznawał człowiek zacny i zły potwór człeczy.


Z świątyni wychodzi

PYTYA.

Powstrzymaj się, mój synu! Z wyroczni trójnoga
Przychodzę, przekroczywszy święty obręb boga,
Ja, Fojba prorokini, co przy bożym tronie,
Wybranka ludu Delfów, starych ustaw bronię.

ION.

Witam cię, matko moja, choć mnieś nie zrodziła!

PYTYA.

Tak zowią mnie tu wszyscy, nazwa dla mnie miła.

ION.

Słyszałaś, jak ta zdradnie zabić mnie pragnęła.

PYTYA.

Słyszałam. Zbyt pochopnyś do krwawego dzieła.

ION.

Czyż mają nam bezkarnie uchodzić morderce?

PYTYA.

Macocha dla pasierbów zawzięte ma serce.

ION.

My zasię dla macochy, co nam krzywdę czyni.

PYTYA.

O nie tak, gdy do ojca odchodzisz z świątyni.

ION.

Co czynić mam, odpowiedz, jakie masz rozkazy?

PYTYA.

Do grodu ateńskiego przybyć masz bez zmazy.

ION.

Bez zmazy człek, co zabił swoje krzywdziciele.

PYTYA.

Ty nie mów tak! Posłuchaj, rady ci udzielę.

ION.

O mów! Dla ciebie wszystko najchętniej poświęcę.

PYTYA.

Azali widzisz sprzęt ten, który trzymam w ręce?

ION.

Koszyczek widzę stary, owinięty w zwoje.

PYTYA.

W koszyku tym znalazłam ciebie, dziecko moje.

ION.

Co mówisz?! O nieszczęsnej powiadasz mi sprawie.

PYTYA.

Milczałam, ale teraz wszystko ci wyjawię.

ION.

Milczałaś, choć upłynął odtąd czas tak długi?

PYTYA.

Bóg pragnął cię policzyć między swoje sługi.

ION.

A teraz mnie już nie chce? Po czem sądzić o tem?

PYTYA.

Odnalazł ci rodzica i śle ci z powrotem.

ION.

Z rozkazu czy dla innej milczałaś przyczyny?

PYTYA.

Loksyasz mi nakazał, abym cię, jedyny —

ION.

O dokończ, co zaczęłaś, za słowo cię biorę! —

PYTYA.

— Znalazłszy, na dzisiejszą zachowała porę.

ION.

Na jaką, powiedz, korzyść, czy na jaką szkodę?

PYTYA.

W pieluszkach tych znalazłam twoje ciałko młode.

ION.

Bym matkę swą odszukał, podajesz sposoby?

PYTYA.

Chce bóg, czego nie pragnął snać aż do tej doby.

ION.

Szczęśliwy dzień to dla mnie, dzień objawień rzadki.

PYTYA.

Więc zabierz to i szukaj teraz śladów matki!

ION.

Przebiegnę całą Azyę i krańce Europy.

PYTYA.

Idź, sam tego dociekaj, wpadłszy już na tropy.
Zaiste, z woli bożej wychowałam ciebie,
A teraz ci oddaję to, co snać w potrzebie
Jakowejś bóg polecił znaleźć i do chwili
Ukrywać. Lecz dlaczego, to się darmo sili
Odgadnąć dziś mój rozum. Z śmiertelnych na ziemi

Nie wiedział nikt, że mam to i że przed ludzkiemi
Ukrywam to oczami... Żegnaj! Jak swe dziecię
Rodzone ściskam ciebie!... [Idź i śledź po świecie,
Gdzie znaleźć rodzicielkę; czy z tego cię miasta
Delficka przed latami zrodziła niewiasta,
By rzucić cię pod progi świątyni, to wprzódy
Wybadaj, a zaś potem między greckie ludy
Idź szukać. Wszystkom rzekła, co rzec było trzeba
Ze strony mej i twego kierownika Feba.]

ION.

Ach! Ach! Łzy mi gorąco ze źrenicy płyną,
Jeśli się zastanowię nad matką jedyną,
Co gdzieś mnie porzuciła, płód tajnej miłości,
I piersi mi nie dała, że, przyniesion w gości
Do bożej tej świątyni, podłożony skrycie,
Służebne, bezimienne prowadziłem życie.
Zbawienne były dla mnie zarządzenia boga,
Lecz drogi losu twarde. Dola-ż to nie wroga,
Że, miast na łonie matki zażywać rozkoszy,
Jam był pozbawion pieczy, która troski płoszy,
Uścisków rodzicielki! Lecz nieszczęścia siła
Upadła też i na tę, co mnie porodziła,
Jej los jednaki z moim — toć przecie i ona
Radości nie zaznała, syna pozbawiona!
Teraz, zabrawszy koszyk, bóstwu ja go złożę
W ofierze, by przypadkiem nie odnaleźć może,
Czego sam mieć nie pragnę. Jeśli niewolnicą
Jest matka ma, to lepiej z taką się rodzicą
Pożegnać raz na zawsze, niż ją znaleźć... Febie,
Podarek ten dziś składam w świątyni dla ciebie!
Czy jednak słusznie robię? Czyż się nie sprzeciwię

Woli samego boga, który mi, o dziwie!
Przechował ślady matki? Otworzyć to muszę
I losom bez szemrania poddać moją duszę.
Nikt bowiem się nie wyrwie z ręki Przeznaczenia...
O lube, święte wstęgi, coście strzegły mienia
Drogiego! Cóż kryjecie przedemną? Cóż wami
Związano? Krągłe wieko koszyka, latami
Niezdarte! Snać bóg zrządził, że nie zmarniał w pyle
Choć tyle lat ukrywał te skarby, ach! tyle!

KREUZA.

O jakiż to jest dla mnie widok niespodziany!

ION.

Ty milcz! Już ty za wielkie widzisz tu przemiany!

KREUZA.

Nie myślę dłużej milczeć! Gniewasz się daremnie!
Oglądam przecież koszyk, który był przezemnie
Porzucon [razem z tobą przy twem urodzeniu]
W jaskini Kekropsowej, w »Długich« opok cieniu!
Odejdę od ołtarza, choćbym umrzeć miała!

ION.

Pochwycić ją! Świętego przybytku zakała
Skoczyła od ołtarza, jak gdyby szalona —
Hej! brać ją i powiązać! Skrępować ramiona!

KREUZA.

Mordujcie! Zabijajcie! Dłonie już niczyje
Nie wydrą mi koszyka wraz z tem, co on kryje!

ION.

A cóż to za niewiasta! Chce zabrać, co moje.

KREUZA.

Przyjaciół drogich sobie znalazło się dwoje.

ION.

Jam drogi ci, a chciałaś mordować mnie przecie.

KREUZA.

Rodzicom cóż droższego, jeśli nie ich dziecię?!

ION.

Zaniechaj raz tych krętactw! Fałszu ci dowiodę.

KREUZA.

Do tego właśnie zmierzam — nie na swoją szkodę.

ION.

Czy próżny jest ten koszyk, czy w sobie co mieści?

KREUZA.

Pieluszki, w których ciebie rzuciłam w boleści.

ION.

Czy możesz je opisać, nim ci je pokażę?

KREUZA.

Jeżeli nie opiszę, śmierć ja przyjmę w darze.

ION.

Zdumiewa mnie ta pewność siebie coraz więcej.

KREUZA.

Jest tkań tam, którą tkałam w mej dobie dziewczęcej.

ION.

Dziewczęta różne wzory tkają w swojej wiośnie.

KREUZA.

Robota nieszczególna, snać pierwsza przy krośnie.

ION.

Przedstawia co? bom wierzyć nie bardzo gotowy.

KREUZA.

Gorgony wizerunek w pośrodku osnowy.

ION.

O Zeusie! Jakiż los to z rąk twych na mnie idzie!

KREUZA.

Są żmije na obwodzie, niby na egidzie.

ION.

Masz wstęgi i pieluszki! Znalazłem je oto!

KREUZA.

O dawna rąk dziewiczych przy krośnie roboto!

ION.

Cóż jeszcze jest ponadto? Możeś li — odgadła?

KREUZA.

Dwóch smoków są tam jeszcze złociste widziadła.

ION.

Ateny dar, z nim każe pono chować dzieci?

KREUZA.

Ten przykład Erychtonia z lat nam dawnych świeci.

ION.

A na cóż te ozdoby? Czemu służą one?

KREUZA.

Na szyi ma je dziecko nowonarodzone.

ION.

Są smoki... A z tem trzeciem jakie powiesz związki?

KREUZA.

To wieniec, com go splotła z zielonej gałązki
Oliwki, którą pierwsza Atena sadziła
Na skale. Pozostała mu świeżości siła.
Jeżeli jest w koszyku, nie zwiądł do tej pory.

ION.

O matko ma najdroższa! Jakże jestem skory
Powitać cię, do lic się twych tulić bez końca!

KREUZA.

O dziecię, ty dla matki droższe, niż blask słońca,
Światłości ma jedyna — niech mi bóg wybaczy! —
W objęciach mam cię moich po długiej rozpaczy!
Myślałam, że już dawno jesteś pogrzebiony,
Że dawno gościsz w mrocznych izbach Persefony!

ION.

Rodzico ty ma droga! W głowie mi się roi,
Żem skonał i zmartwychwstał przy tej ręce twojej!

KREUZA.

O hej! O hej!
Wy jasne powietrzne okręgi!
Jakiejże dobędę potęgi
Z radosnej piersi mej,
Aby rozgłośnie
O błogiej zanucić wiośnie,
Która wróciła dziś do mnie!
Skąd mnie spotkały
Te tak ogromnie
Niespodziewane szały?
Skąd taka rozkosz po nędzy?!

ION.

Wszystkiego bym się, matko, spodziewał tu prędzej.
Niż tego, że ja właśnie twym synem być mogę!...

KREUZA.

Dotychczas czuję trwogę.

ION.

Że może nie masz jeszcze, choć mnie masz...

KREUZA.

O, miła
Już mnie nadzieja dawno opuściła!
Niewiasto, któż w onej dobie
Przyniósł dzieciątko tobie
Czyje ci ręce
Przyniosły to ciałko dziecięce
W ten boży dom Loksyasza?

ION.

Opatrzność to sprawiła! Taka dola nasza!
Więc bądźmy dziś weseli, jak byliśmy smutni.

KREUZA.

O, nie bez gorzkich łez
Jam, synu, dawała ci życie!
A potem, rzucając cię skrycie,
Jaknajokrutniej
Opłakiwałam twój kres,
A dziś, najszczęśliwsza rodzica,
U twego oddycham lica!

ION.

I moje ty wyrażasz i twe szczęście własne!

KREUZA.

Już bez potomstwa nie zgasnę,
Nie umrę już bez dziecięcia!
Dom ma ognisko, nie zginie,
Kraj ma swojego księcia!
Już boża moc
Promienistego słońca
Będzie świeciła bez końca
Erechteusza dziedzinie!
Jaż w noc,
W jej mroźny, zabójczy chłód
Nie będzie spoglądał mój ród!

ION.

O matko, spraw to dla mnie, by i ojciec, proszę,
Podzielić mógł dziś z nami te słodkie rozkosze!

KREUZA.

Co mówisz? ach!
Jakiż mi słowa twe wlewają strach?

ION.

Dlaczego?

KREUZA.

Innej krwi ty, innej! Jak się boję!

ION.

Bękarta więc nosiło młode łono twoje?

KREUZA.

Tak! Ślubów mych, synu kochany,
Nie uświęciły pochodnie i tany
W weselnem gronie,
Gdym miała cię począć w łonie.

ION.

O! gminny mój początek! Skąd się wziąłem? Powiedz!

KREUZA.

Gorgony zabójczyni —

ION.

Ciemny twych słów manowiec —

KREUZA.

Co przy niej,
Przy mojej skale włada,
Na wzgórze oliwek —

ION.

Biada!
Same zagadki! —

KREUZA.

Ona
Niech mi poświadczy, zwolona,
Że przy Opoce słowiczej
Bóg Fojbos —

ION.

Cóż on się tu liczy?
Twa mowa wielce jest ciemną —

KREUZA.

W skrytej się ze mną
Złączył miłości.

ION.

Mów! We mnie na twe słowa jasna radość gości!

KREUZA.

Płacząca, bolejąca,
W dziesiątym obiegu miesiąca
Fojbowi jam cię powiła!

ION.

Me szczęście, jeśli prawdę rzekłaś, matko miła!

KREUZA.

W pieluszki-m cię zawinęła.
W panieńską twej matki robotę,
Ty moje dziecko złote,
W niewprawne czołenka jej dzieła!
Jenoś nie zaznał mleka,
Pierś matki od ciebie ucieka.
Kąpieli-m ci też żadnej
Nie sposobiła, lecz w zdradny
Pusty zaniosłam zakątek,
Tam, gdzie był twój początek —
Zaniosłam te moje bogactwa
Na żer dzikiego ptactwa,
Iżby przepadły bez śladu
W mrocznych przepaściach Hadu.

ION.

Okrutny spełniłaś czyn!

KREUZA.

Niech mi uwierzy mój syn,
Że tylko z wielkiej trwogi
Na te zaniosłam go drogi,
Żem na śmierć wbrew woli go dała!

ION.

Tak ja cię zabiłem bez mała!

KREUZA.

Goniła nas straszna nawała
I strasznie dziś jeszcze goni
Po tej burzliwej toni,

To tu, to tam znowu miecie
Naszymi losami, o dziecię!
Lecz wszystko się zmienia na świcie,
Dlatego mamy nadzieję,
Że wiatr nam już dobry zawieje!
Dość już mieliśmy burzy,
Więc już nam nie zanurzy
Tej biednej dotąd łodzi
W posępnej nieszczęść powodzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Patrzący na to wszystko, niechże umysł człeczy
Nie myśli, że na świecie niema dziwnych rzeczy.

ION.

O losie, co tysiączne sprowadzasz przemiany
Dla ludzi, dziś żyjących w doli opłakanej
A jutro znowu w szczęściu. Jakaż to nad nami
Wisiała oto groza! Własnemi rękami
O małom matki swojej nie zabił i siebie
W przepaści nie pogrążył, która mnie pogrzebie,
Zdawało się, haniebnie! Ach! ileż to może
Człek przeżyć dnia jednego w tym słońca przestworze!
Znalazłszy cię, o matko, skarb znalazłem wielki
I nikt mi nie przygani, że z tej rodzicielki
I z tego idę ojca!... Ale mam w tej sprawie
Słóweczko, które tobie jedynej wyjawię.
Chodź bliżej! Chcę ci bowiem szepnąć coś do ucha.
Co niechże już pokryje tajemnica głucha:
Odpowiedz, matko miła, czy, jak to się zdarza
Dziewicom, nie upadłaś przez miłość, ołtarza
Ślubnego nie znająca, i teraz, odemnie
Chcąc hańbę tę odwrócić, zwalasz tak naremnie

Na boga swoja winę i mówisz, żem Feba
Jest synem, choć innego zwać mi ojcem trzeba?

KREUZA.

Przenigdy! Na Atenę, co w walce zwycięskiej
Na wozie Zeusowym tyle strasznej klęski
Zadała ziemiorodom, święta pani nasza!
Masz ojcem nie człowieka, tylko Loksyasza.

ION.

Dlaczego więc innemu przyznał swego syna?
Ksutosa mną obdarza! Jakaż w tem przyczyna?

KREUZA.

Nie mówi, że mu dzisiaj jego zwraca dziecię.
A tylko, że go synem uracza. Toć przecie
Nieraz swym przyjaciołom dają przyjaciele
Swą dziatwę, by ich spadek przypadł jej w udziele.

ION.

Czy prawdę, czy kłam mówił bóg w wyroczni swojej,
To właśnie tak mnie słusznie, matko, niepokoi.

KREUZA.

Posłuchaj, co mi wpadło. Dla twojego dobra
Wprowadza cię Loksyasz w zacny dom. Myśl chrobra,
Bo jeślibyś miał syna li bożego miano,
Ni całejby spuścizny tobie nie przyznano,
Ani nazwiska ojca. Zataiłam sama
Ten związek mój z Fojbosem, myśląc, że tu plama,
I zabić chciałam ciebie. Z dobroci jedynie
Innego daje-ć ojca, ty luby mój synie!

ION.

Z tą myślą tak się łatwo pogodzić nie mogę,
Więc pójdę do przybytku i uśmierzę trwogę.
Spytawszy się Fojbosa, kto jest mym rodzicem,

Czy on, czy ktoś z śmiertelnych... Ha! Z promiennem licem,
Jak słońce, nad tym mirrą owiamym przybytkiem
Bogini się unosi! Nie bywa z pożytkiem
Oglądać boże duchy nie w porę! Więc dalej!
Najwyższy czas, o matko, byśmy uciekali.

Jawi się

ATENA.

Zostańcie! Jam nie wrogiem, który was przestrasza,
I tu i tam, w Atenach, przyjaciółka wasza.
Przybywam chyżo do was, patronka twej ziemi,
Na rozkaz Apollona, co sam przed waszemi
Oczami stanąć nie chciał. Lękał się przygany
Za dawny swój postępek. Ale wam oddany,
Przezemnie śle te słowa, że przez Apollona
Została ongi tobą, synem, zapłodniona
Ta tutaj i że on cię daje w ręce człeka,
Który nie spłodził ciebie, ale że cię czeka
Szczęśliwość w godnym domu. Lecz gdy się już sprawa
Wydała, kiedy ujrzał, że matka nastawa
Na życie twe, a ty znów godzisz na jej życie,
Zapobiedz pragnął temu. Przemilczawszy skrycie
Ojcostwo, chciał, abyście dopiero w swem mieście
Ateńskiem usłyszeli, kto cię tej niewieście
Onego czasu spłodził i żeś synem Feba.
Że jednak polecenia dokończyć mi trzeba,
Gdyż po tom do rydwanu zaprzęgła rumaki,
Obwieszczam boży wyrok: Na Kekropsa szlaki,
Kreuzo, zabierz syna i osadź na tronie
Królewskim: Z Erechteja jest rodu i w dłonie
Ma prawo ująć berło mej ziemi. A chwałą
Okryje się niezwykłą na Helladę całą:

Mieć będzie czterech synów, a ci swoją władzą,
Z jednego pnia wyrósłszy, nazwiska nadadzą
Narodu czterem szczepem, osiadłym u mojej
Opoki. Jeden sobie nazwisko przyswoi
Od króla Geleona, drugi zwać się będzie
Hopletów pokoleniem, zaś następny w rzędzie
To owy szczep Argadów, poza tymi idzie
Lud czwarty, Egikorzy, tak po mej egidzie
Nazwani. Rozmnożone ich wnuków szeregi
Cykladzkie zajmę wyspy i nadmorskie brzegi
I, wznosząc liczne miasta i różne osady.
Przyczynią się do chwały ojczystej Hellady.
Dwie sobie przeciwległe zamieszkawszy ziemie,
Brzeg Azyi i Europy, nazwie się twe plemię
Narodem Iończyków i sławą się wielką
Okryje... I ty jeszcze będziesz rodzicielką,
Kreuzo: Ksutosowi dasz synów, na czele
Dorosa, który miastu swemu chwały wiele
Zgotować ma w Dorydzie. Zasię syn twój drugi,
Achajos, na Pelopsa powędruje smugi
I w mocy swej ryońskie będzie miał wybrzeże.
I lud, który nazwisko swe od niego bierze,
Raduje się i szczyci tem wielce. Podzięka
Należy się Fojbowi, że tak jego ręka
Rozumnie zarządziła to wszystko... Toć przecie
Rozwiązał cię bez bólu, że o tem nikt w świecie
Nie wiedział nic, a dalej, gdyś rzuciła syna
W pieluchy owinąwszy, jego to przyczyna
Sprawiła, że się Hermes udał po to chłopię
I przyniósł je na rękach tutaj, gdzie na stopie
Swobodnej się chowało, od śmierci zbawione.
Że jesteś jego matką, o tem milcz! Koronę

Uciechy niech ma Ksutos, niechaj żyje w złudzie.
A ty ażebyś mogła po okrutnym trudzie
Szczęśliwie wrócić do dom. Wielkie was rozkosze
Czekają po mozołach. To wam dzisiaj głoszę.

ION.

Wszechmocnego córko Zeusa, o Pallado! Słowa twoje
Przyjmujemy z pełną wiarą. Już ja tego się nie boję
Iżbym nie był Apollona i jej synem. Przedtem jeszcze
Wiarygodne mi się zdały te wyroczne prawdy wieszcze.

KREUZA.

I mnie słuchaj: Fojbosowi ja wyrzutów już nie robię,
Choć czyniłam je poprzednio! Dziś synaczka mam przy sobie
Dzięki niemu, a myślałam, że już o nim całkowicie
Był zapomniał. Wrota święte, jak pięknemi się widzicie
W moich oczach! Fojbosowe ty siedlisko jakżeś lube,
Choć poprzednio, tak się zdało, gotowałoś dla mnie zgubę!
Na pierścieńcu bożych wrótni chętnie teraz rękę kładę —
Serce moje was pozdrawia, tak szczęśliwe, ach! tak rade!

ATENA.

Nawróciłaś się, to dobrze! Zacnie, że już chwalisz Boga!
Zwolna kroczy wam z pomocą, ale pewna jego droga!

KREUZA.

Powracajmy synu miły!

ATENA.

Ja za ścieżki też waszemi!

ION.

Przezaszczytna towarzyszko!

KREUZA.

Opiekunko naszej ziemi!

ATENA.

Na pradawnym zasiądź tronie!

ION.

Szczytne dla mnie panowanie!

CHÓR.

Synu Zeusa i Latony, Apollinie! Niech się stanie
Chwała tobie!... Człek, choć widzi, jakie w dom mu biją gromy,
Winien bogów czcić i zawrze mieć otuchę. Boć świadomy
Juści skutek, że cnotliwi dostępują swej zapłaty.
Zaś dla niecnych, że są niecni, Bóg zarządza same straty!






TROJANKI


Trojanki.

Osoby dramatu.
POSEIDON, bóg morza.
PALLAS-ATHENE, bogini.
HEKABE, niegdyś królowa Troi.
CHÓR BRANEK TROJAŃSKICH.
TALTHYBIOS, woźny Greków.
KASANDRA, córka Hekaby.
ANDROMACHE, wdowa po Hektorze.
MENELAOS, król w Mycenach.
HELENA, jego żona.


Rzecz dzieje się pod Troją.






Wielki namiot, część obozu greckiego pod Troją. W głębi gród Ilionu. Przed namiotem z brankami trojańskiemi leży Hekabe, ongi królowa Troi.
POSEIDON.

Poseidon, z słonych głębin egejskiego morza
Przychodzę, gdzie Nereid pląsa rzesza boża,
Rozkosznie wywijając pięknemi nóżkami.
Od kiedy bowiem Fojbos, otoczywszy z nami
Trojańską tę dzierżawę murem, według miary
Wzniesionym z ciosowego kamienia, z mej jarej
Nie uszła nigdy piersi miłość, co mnie rwała
Ku miastu frygijskiemu. Dziś ta świetność cała
W popiele, huf argejski zburzył go do znaku.
Fokijczyk bowiem Eprej z Parnasu, w rumaku,
Z Pallady polecenia zbudowanym, zbrojne
Zamknąwszy wojowniki, wysłał ich w tę wojnę
Do grodu, by mur jego w gruzy obrócili.
Orężnym on się koniem zowie od tej chwili,
Ponieważ oręż mieścił w swem drewnianem łonie.
Pustkami stoją gaje i we krwi dziś tonie
Przybytków bożych szereg. U Zeusa ołtarzy
Domowych poległ Pryam, moc skarbów się darzy,
Na Frygach łup zdobyty, okrętom Achajów,
Co, skoro wiatr pomyślny zawieje, do krajów

Ojczystych chcą powrócić po latach dziesięciu,
Ażeby się nacieszyć w swych dziatek objęcia
I żon swych — Helleńczycy, co napadli Troję.
Zaś ja, kiedy zwycięstwo przyniosły te boje
Atenie i argiwskiej monarchini Herze,
Opuszczam słynne Ilion, rzucam świątyń dźwierze,
Gdzie bowiem pustką leżą wyniszczone miasta.
Tam cześć, składana bogom, bynajmniej nie wzrasta
Lamenty głośne branek, któremi się dzielą
Zdobywcy, nad Skamandru wznoszą się topielą:
Te dostał Arkadyjczyk, tamte lud Tessalii,
Te znowu Ateńczyka Tezeja dostali
Synowie, te zaś inne, których między grono
Dowódców do tej pory wzdyć nie rozdzielono.
W namiocie tym o! siedzą, a zaś razem z niemi
Jest, słusznie umieszczona między wojennemi
Brankami, Tyndaryda Helena ze Sparty.
Hekabe, którą strasznie ściga los zażarty,
U drzwi namiotu leży, jeśli ją kto pragnie
Zobaczyć. Po najbliższych, którzy we krwi bagnie
Zginęli, łzy przelewa. Na Achilla grobie
Umarła, o czem jeszcze nie wie w swej żałobie,
Jej córka Polyksena, padł Pryam i dzieci.
Kasandrę zaś, dziewicę, w której szały wznieci
Apollo, zabrał gwałtem, depcąc prawa boże,
Dowódca Agamemnon na swe grzeszne łoże...
Szczęśliwe ongi miasto, żegnaj mi! Wy mury
Ciosane, już was żegnam! Jeśliby nie córy
Zeusowej wrogie ręce, bogini Pallady,
Dotychczasby tu stały te wasze posady!


Na scenie jawi się

ATENA.

Czy wolno najbliższego po ojcu krewniaka
I boga, co śród bogów kwitnie cześć ma taka.
Zagadnąć, zapomniawszy dawnej nieprzyjaźni?

POSEIDON.

I owszem, bo krwi związek, czuję najwyraźniej,
Dotychczas na mnie działa, ateńska królowo!

ATENA.

Powolność twoją cenię. To, co ci me słowo
Wyjawi, mnie obchodzi tak samo, jak ciebie.

POSEIDON.

Czy wieści mi przynosisz od władców na niebie?
Od Zeusa, czy od innych jesteś do mnie w drodze?

ATENA.

Dla Troi, w której teraz jesteśmy, przychodzę,
Potęgi twojej wzywam dla przymierza ze mną.

POSEIDON.

Czy może porzuciłaś ową zawiść ciemną
I litość masz nad grodem który legł w popiele?

ATENA.

Nasamprzód racz powiedzieć: Czy chcesz w mojem dziele
Brać udział? Czy do wspólnych chcesz przystąpić planów?

POSEIDON.

I owszem. Przedewszystkiem to jedno postanów:
Kto ciebie dziś zajmuje, Frygi czy Achaje?

ATENA.

Po stronie nienawistnej ongi Troi staję.
Zły powrót chcę zgotować achajskiej gromadzie.

POSEIDON.

Od jednej przecz ku drugiej nakłaniasz się zwadzie.
Kochając zbyt i gardząc zbyt, jak ci wypadnie?

ATENA.

Toć mnie i mą świątynię znieważono zdradnie!

POSEIDON.

Kasandrę gdy przemocą wziął Ajas z świątyni.

ATENA.

I za to nic mu złego żaden Grek nie czyni.

POSEIDON.

Twą mocą Achajowie zburzyli gród Troi.

ATENA.

Dlatego ich ukarzę przy pomocy twojej.

POSEIDON.

Jak myślisz to urządzić? Jam cię poprzeć gotów.

ATENA.

Szczęśliwych im odmówię do kraju powrotów.

POSEIDON.

Na słonych głębiach morza, czy jeszcze na lądzie?

ATENA.

Gdy, chcąc do domu jechać, na okręty wsiądzie
Ich wojsko, Zeus okrutne spuści deszcze na nie
I burz gwałtownych przemoc i wichury wianie.
Obiecał mi też gromów rzucić ogień krwawy,
Co zniszczy swym płomieniem Achejczyków nawy.
Ty zasię ze swej strony egejskie bałwany
Rozwichrzyj i w eubejskiej zatoce, smaganej

Burzami, potop hufce, by się Achajowie
Na przyszłość nauczyli uczcić, jak się zowie,
I me i innych bogów niebieskich przybytki.

POSEIDON.

Tak stanie się, nie trzeba długich słów, by wszytki
Wypełnił się twój zamiar. Rozburzę topiele
Egejskie i trupami wybrzeże zaścielę
Mykonu, Lemnu, Skyru, ujrzą w tej zawiei
Ofiary mego gniewu skały Kafarei
I wyspy też delijskie zwłok zobaczą mnogość.
Wróć zatem do Olimpu i piorunów srogość
Z rąk ojca otrzymawszy, czekaj, aże nagle
Argejski lud na morzu rozpuści swe żagle.
O, głupi ród śmiertelnych, który miasta niszczy,
Świątynie i grobowce zmienia w kupę zgliszczy —
Czas przyjdzie, że i on też haniebnie zaginie!

HEKABE (podnosząc się z ziemi).

Podnieś-że głowę ninie,
Podnieś do góry ten kark!
Niema już Troi!
Już ja nie jestem królową
Na mej trojańskiej niwie!
Przemianę losów cierpliwie
Znoś!
Nie wchodź-że z Dolą w targ!
W tej swojej
Nieszczęsnej łodzi
Płynąc po życia powodzi.
Jeżeli nie chcesz ach! zapłacić głową,
Nie żegluj przeciwko prądowi,
A jeno o to dbaj,

Abyś płynęła z nim razem!
Ajaj! Ajaj!
Czy jest na świecie coś,
Po czembym płakać nie miała?!
Bez dzieci, bez męża, wdowi
Prowadzę żywot, bez ziemi
Mojej ojczystej ach!
Jakże nikłemi
Są, o przodkowie.
Te wasze wszystkie dumne wspaniałości.
Wasz ród, bogactwa i chwała!
O czem zamilczeć, a nie milczeć o czem?
Po czem nie tonąć w łzach?
O, nie uroczem,
Złem jest me życie, złem!...
Twarde wezgłowie!
Bolą mnie wszystkie kości!
O, ja nieszczęsna na świecie!
Jak ci poradzić, mój grzbiecie,
Na legowisku tem?
Wszystko mnie gniecie,
Boli mnie głowa i bok —
Twarde me łoże,
Z głazów snać sporządzone!
To w tę się obracam stronę.
To w drugą!
Któż mi pomoże?
Nic, tylko skargi i łzy!
Niedola, nieszczęście co krok!
Ruina! Gruz!
Pieśni wesołe, te wymysły Muz,
Dla nieszczęśliwych zmieniają się w żal —

Nie pląsów-ci one sługą...
O łodzi gromado ty,
O wy okrętów przody,
Coście w tę naszą iliońską dal
Płynęły skroś słonej wody.
Skroś purpurowych fal,
Wzdłuż mnogich helleńskich przystani —
Coście, przy dźwięku
I fletni i piszczałki,
Przybywszy do brzegów Troi,
Powyrzucały swe liny,
Egipską sztuką kręcone:
Złej wy godziny
Po Menelaja przybyłyście żonę!
Zła was przygnała tu pora
Dla niej,
Tej nienawistnej pani,
Co w swej ohydzie całkiej,
Pełne sromoty,
Okryła hańbą Kastora
I toń Euroty —
Co się, tak było, nie boi
Pogrzebać ciebie, pięćdzisięciu dziatek
Ojcze Pryamie,
Co na ostatek
I mnie, Hekabę, złamie!
Biada!
Kogóż ja biedna mam tu za sąsiada
Agamemnona!...
Okrutnie ostrzyżona —
Włos padł żałoby ofiarą
Z mej głowy!

Z domu wywlekli mnie starą,
W jassyr, jak dziewkę, wiodą!
Po zbrojnych Trojanach wdowy
I ty, co jesteś młodą,
Oblubienico biedna,
Nieszczęsna jedna
I druga!...
Oto jest dymu smuga!
Ilion się dymi!
Płacz rozpocznijcie olbrzymi!
Ja dam początek!
Jako ten ptak, co pisklątek
Żałuje swoich, tak pocznę!
Nie hymny to będą uroczne,
Nie pieśni one radosne,
Którem-ci w moją wiosnę,
Berłem Pryma
Potrząsająca,
Bez końca
Śpiewała razem, nie sama —
Hymn, z wszystkich smutków wyzuty.
Według frygijskiej nuty
Z tanecznem śpiewałam gronem,
Bogów wielbiąca
Pokłonem!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Czemu tak krzyczysz, Hekabo?
Czemu zawodzisz tak w głos?
Od twego namiotu strony
Idzie ten krzyk zrozpaczony,
Aż mi się robi słabo,

Straszny, straszliwy jest los
Pojmanych w jassyr Trojanek!

HEKABE.

Argejski już sternik przy sterze,
Tłum się do wioseł bierze!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Biada mnie, rzeszy branek!
Czy już ojczysty rzucamy
Przystanek?
Czy nas już wloką do łodzi?

HEKABE.

Nie wiem, lecz mi się zdaje,
Że w nas już dzisiaj godzi
Ten cios!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Ojej! Ojej! Czy Achaje
Już-ci nas pędzą z namiotów?
Pójdziemy precz! bez powrotów
Od naszej trojańskiej bramy!

HEKABE.

Ojej! Ojej!
Jeno Kasandry mej
Nie wypuszczajcie mi z szatry!
Boże owiały ją wiatry!
Shańbili ją Argejowie!
Co ona powie?! Co powie?!
Jej słowa te opętane
Jeszcze mi większą dziś ranę
Zadadzą!

Ach! Cóż się stało z twą władzą.
Nieszczęsna Trojo ma Trojo?!...
I ten jest nieszczęśliwy,
Co musi rzucać twe niwy
I jeszcze żyje ach! żyje.
I ten, którego już kryje,
O ziemio, ty nasza ostojo,
Twe wnętrze!

*
DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Z namiotu Agamemnona
Wybiegłam — pędzi mnie strach:
Pragnę usłyszeć twe słowo,
Czy śmierć już na mnie, królowo,
Zastęp argejski wykona?
Czy już żeglarze ach!
Do ręki porwali wiosła?

HEKABE.

O dziecię, uspokój-że się!
Snać i mnie trwoga rozniesie!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Zali przysłano już posła?
Dla kogóż ja dzisiaj na sługę
Wyrosła?
Który-ż z Danaów mnie bierze?

HEKABE.

Rzeczą to będzie losu.
Czyje cię wezmą dźwierze,
Czyj dach!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Ojej! Ojej! Do Argosu.
Czy między jakieś wyspiarze
Iść mi on z Troi każe,
Czy też w ftiocką zadrugę?

HEKABE.

Ojej! Ojej!
Do jakich mnie też kniei
W niewolę zawiodą okrutnie?
Gdzież będę, jako te trutnie.
Żyła, kobieta ja stara,
Upiór, widziadło, mara,
Cień swojej własnej postaci?
Co każą nam robić kaci?
Czy może
Stróżować będę na dworze?
Czy wpadnie komu do głowy,
Że mi piastować poleci,
By jakiejś niańce, swe dzieci?
Mnie, która-m ongi w Ilionie
Na złotym siadała tronie?
Której hołd, jako królowej,
Składano?


∗                    ∗
CHÓR.

Ajaj! Ajaj! Jakież skargi
Mają popłynąć ci z wargi,
By godnie
Tę losu opłakać zbrodnię?!
Już ja w tej mojej wiośnie
Przy mem idajskiem krośnie
Przerzucać czółenka nie będę!

Młoda-ci jestem, młoda,
Lat moich szkoda,
A jakież czekają mnie trudy
Między obcymi ludy!
Na cudzą dostanę się grzędę,
Greczyn do swego mnie łoża
Zawlecze —
O straszne losy człowiecze,
O straszna ty nocy nieboża!
Lub też w godzinę wrażą
Czerpać mi wodę każą
Ze świętych źródlisk Pejreny,
Jak dziewce, na którą już ceny
Niema za niskiej! Ach!
O, dostaćbyśmy się chciały
Do ziemi, pełnej chwały,
Do szczęsnej ziemi Tezeja!
A tylko niech nas zawieja
Na przekór naszej ochocie
Nie zechce nieść ku Eurocie!
Nie pragnę służyć w domu
Heleny, pełnej sromu!
Nie pragnę, Menelaju,
Ty sprawco zła mego kraju.
Pod twój się schronić dach!

*

I łany też Penejowe,
Skąd Olimp podnosi głowę
W błękity —
Ten kraj, w świętości spowity,
Jak mnie dochodzą wieści.
Wielkie bogactwa mieści

I miodem płynie i mlekiem!
Do ziemi Tezeusza —
Tamby ach! dusza
Pragnęła dostać się moja!
A potem dalsza ostoja,
Tak głoszą, ma władzę nad człekiem:
Hefaista, słynna ziemica,
Kraj Etny,
Mnogimi przymioty świetny,
Co zwraca przepiękne swe lica
W stronę fenickich wybrzeży,
Gdzieś tam daleko leży.
Głośna tej ziemi jest chwała,
Słyszała-m-ci o niej, słyszała.
O maci sycylskich gór!
Po mórz iońskich obszarze
Płynący, chwalą żeglarze
Ląd jeszcze, mówię, drugi,
Którego kwietnie smugi
Wodami zrasza lśnistemi
Kratys, ożywca tej ziemi,
Zdrój, co swojemi rosy
Jasne zczerwienia włosy,
Co, bujne krzepiąc staja,
I żywi i w siłę uzbraja
Dzielnego ludu wzór!...


∗                    ∗

Od wojsk Danaów w pędzie
Goniec ku naszej rzeszy
Zbliża się, kroczy, spieszy!
Jakież przynosi orędzie?

Jakież rozkazy nowe?
Cóż spadnie na naszą głowę?
Doryckie już na nas pany
Niosą niewoli kajdany!

Wbiega

TALTHYBIOS.

Hekabo, znasz mnie dobrze, boć nieraz na szaniec
Trojański przychodziłem, greckich wojsk wysłaniec.
Więc całkiem ci wiadomy Talthybios z rozkazem
Pojawia się dla ciebie i dla tych zarazem.

HEKABE.

Drogie Trojanki moje,
Tegom się bała i boję.

TALTHYBIOS.

Już los wasz rozstrzygnięty, jeśli to was trwoży.

HEKABE.

Ajaj!
Powiedz, posłańcze nieboży,
Jaki zamieszkam kraj?
Czy poślą mnie do Tesalii,
Czy każą biednej niewieście
W ftyockiem umierać mieście,
Czy gród Kadmowy mi dali?

TALTHYBIOS.

Przeróżni was panowie dostaną w udziele.

HEKABE.

Która któremu przypadnie?
Której z Trojanek
Szczęśliwy los się ściele?

TALTHYBIOS.

Nie wszystko tak odrazu! Powiem ci dokładnie.

HEKABE.

Najnieszczęśliwsza z branek,
Kasandra, dziecko me lube,
Z kim idzie na swoją zgubę?

TALTHYBIOS.

Król Agamemnon wybrał i zabrał ją sobie.

HEKABE.

Na niewolnicę Spartanki,
Swej żony?
Cóż ja nieszczęsna zrobię?

TALTHYBIOS.

Nie! Tajną miłośnicę pragnie mieć z tej branki.

HEKABE.

Z niej, z poświęconej
Dziewicy Feba,
Której ten bóg złotowłosy
W wielkim zaszczycie
Panieńskie przeznaczył życie?

TALTHYBIOS.

Miłością do wróżbitki natchnęły go losy.

HEKABE.

Na nieba!
Rzuć, dziecko, klucze boże,
Rzuć z skroni wieńce święte,
Kapłanki rzuć mi stroje!

TALTHYBIOS.

Nie honor to jest dla niej dzielić króla łoże?

HEKABE.

A ono dziecko moje,
Niedawno mi przez was wzięte?

TALTHYBIOS.

Masz w myśli Polyksenę, czy pytasz — o kogo?

HEKABE.

Komu przydzielił ją los?

TALTHYBIOS.

Na grobie Achillesa będzie służyć błogo.

HEKABE.

Zalim ją na to rodziła.
By miała w niej sługę mogiła?
Czy taki, powiem ci w głos,
U Greków zwyczaj i prawo?

TALTHYBIOS.

Za szczęście licz to córce! Tam jej nie jest krwawo!

HEKABE.

Mów, jakże to rozumiesz? Ona jeszcze żyje?

TALTHYBIOS.

Los taki, że jej ręce nie skrzywdzą niczyje.

HEKABE.

A biedna odzianego w spiż Hektora żona?
Mów, jaka Andromasze dola przeznaczona?

TALTHYBIOS.

Achilla syn ją dostał, jego dzisiaj słucha.

HEKABE.

A ja, ta siwa starucha,
Co to już trzeciej potrzebuje nogi.

Kostura,
Do kogo idę w niewolę?

TALTHYBIOS.

Odyssej, król Itaki, weźmie cię w swe progi.

HEKABE.

Ach! ach!
O moja dolo ponura!
Rozbij-że sobie
Ten ostrzyżony łeb!
Rwij paznogciami te obie
Jagody!
Jej mi, o jej!
Że tak mi jakaś straszna pomsta nieb
Każe iść w służbę pod dach
Człeka o czole
Wytartem!
Łotr to, wróg prawa,
Wszystkiemu na poprzek stawa!
Chytrych podstępów tkacz,
Fałszerz i oszust, co ludzi
Językiem dwoistym judzi,
Co sieje waśnie,
Przyjaźń w nieprzyjaźń zamienia!
Życie mi gaśnie,
Zwiędłe jak liść!...
Lej-że mi ślozy, lej,
Nowego utrapienia,
Trojańska drużyno, płacz,
Bo nic w zawody
Nie może z losem mym iść!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twa dola jest ci znaną, pani, lecz naszemi
Któż zajmie się w Helladzie czy achajskiej ziemi?

TALTHYBIOS.

Co tchu mi po Kasandrę niech służba pospieszy!
Gdy oddam ją wodzowi, wraz do innej rzeszy
Niewolnic się zabiorę i, jak los zarządza,
Do rąk przynależnego zawiodę koniądza.
Ha! Cóż to? Blask pochodni bucha z szatry branek?!
Czy namiot chce podpalić ta tłuszcza Trojanek?
Co dzieje się? Zapewne, widząc, że już muszą
Odpłynąć do Argosu, chcą zakończyć z duszą.
Chcą rzucić się do ognia!... Tak! żądza wolności
Rozpiera ludzi wolnych, nie łatwo swe kości
Pod jarzmo naginają!... Otworzyć! Otworzyć.
Ażeby nie zechciano na barki me złożyć
O, tego, co snać dla was korzyścią się staje,
Lecz na czem niezbyt dobrze wyszliby Achaje.

HEKABE.

Nie myśli nikt podpalać, tylko opętana,
Kasandra, córka moja, biegnie, szałem gnana.


Na scenę wbiega z płonącemi pochodniami w ręku
KASANDRA.

Zapal mi, zapal pochodnię,
Daj mi ją, daj mi ją w ręce!
Ogniem świątynię poświęcę,
Ogniem poświęcę ją godnie!
Wielbię cię, sławię cię, cenię,
Hymenajosie, Hymenie.
Niebiański mój panie! Hu!...

Szczęśliwe jest nasze pobranie
I tyś, mój małżonku, szczęśliwy
I ja szczęśliwa nad dziwy!
Królewskie czeka mnie łoże,
Pójść się do Argos nie lenię,
O Hymenaju, Hymenie!
O ty niebiański mój boże!...
Jękami się żalisz i łzami,
Że ojciec pożegnał się z nami,
Iż żegnasz ojczyznę ty naszą,
Więc niech mi pochodni nie gaszą!
Ognie w radosnym ja szale
Weselne, o matko, rozpalę,
Światłości strumienie, płomienie
Tobie rozpalę, Hymenie!
I ty mi, blaski bogate
Na ślub ten mój ześlij, Hekate,
Niech cała goreję w twym żarze,
Jak zwyczaj dziewicom każe...

*

Hej! w tańce! hej! w pląsy dokoła!
Hej! dana! Hej! świeci się! dana!
Godzina dla ojca wybrana!
Nie była tak nigdy wesoła
Dla losów szczęśliwych wybrańca!
Do tańca świętego, do tańca!
Fojbosie, ty stań na czele!...
Ofiarą cię zbożną obdzielę.
Gdy wkroczę w tę bożą świątynię,
Co cała się kąpie w wawrzynie,
Serce-ć z radości otworzę,
Oddam ci wszystko me tchnienie,

O Hymenaju, Hymenie,
O ty, Hymenie, mój boże!
Do góry, matko, pod stropy,
Wyrzucaj-że mi twe stopy,
Niech razem z stopami mojemi
Odbije się wdzięcznie od ziemi
Ten pląs twój, tańczony radośnie!
Godowa niech pieśń mi tu rośnie,
Niech szczęsne stawi cię pienie
I mnie, szczęśliwą, Hymenie!
Frygyjek orszaku młody,
Opiewaj-że moje dziś gody
I męża, któremu za żonę
Dały mnie losy wielbione!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie chwycisz-że, królowo, córki opętanej?
W lot rzuci się pomiędzy argiwskie hetmany!

HEKABE.

Hefaiście, co pochodnię zapalasz przy ślubie
Śmiertelnych! Roznieciłeś ją tutaj ku zgubie
Nadziei moich wielkich! Przenigdy ja w świecie
Nie mogłam się spodziewać, że będziesz, me dziecię,
Swe gody obchodziła śród argejskich zbroi.
Daj światło! Źle je, widzę, dzierżysz w dłoni swojej!
Szalejesz! Niespokojnaś! Nie umiesz tej siły
Powstrzymać! Losy ciebie mi uprzytomniły!
Ta sama jesteś zawsze! Pochodnie te weźcie,
Trojanki, do namiotu i biednej niewieście
Na hymny jej godowe odpowiedzcie łzami.

KASANDRA.

O matko, skroń mi uwieńcz, zwycięstwo jest z nami!
I raduj się, że w związki takie z królem wchodzę!
I wypraw mnie, lub z domu wypchnij-że mnie srodze,
Gdy pójśćbym dobrowolnie nie chciała. Jeżeli
Loksyasz jest naprawdę, tak się uweseli
Król Greków. Agamemnon słynny, w godach ze mną,
Że niczem ślub nieszczęsny, zawarty z nikczemna
Heleną! Zamorduję i jego grodziszcze,
By ojca i mych braci pomścić, na gruz zniszczę!
Lecz zmilczę to, nie wspomnę również o siekierze
W mych wieszczbach, co na kark mój spadnie i dobierze
Do innych też się karków, ni o krwawym czynie,
O walce matkobójczej, co na dom ten spłynie
Przez ślub mój, ni o rodu Atreja zagładzie.
Nie! O tem mówić będę, że w swojej posadzie
Szczęśliwszy jest ten gród nasz, niż Greków plemiona.
Tak powiem, wprawdzie wieszczka, przez boga natchniona,
Na czas ten jednak wieszczej zrzeknę się podniety —
Dla jednej wszak miłości, dla jednej kobiety,
Polując na Helenę, tysiące stracili...
O, mądry to naczelnik, który jednej chwili
Dla rzeczy najwstrętniejszej oddał to, co w domu
Posiadał najmilszego: dziecko swe dla sromu
Poświęcił swemu bratu, dla tej białogłowy,
Co sama, nieporwana, zbiegła za domowy
Próg męża. Do Skamandra przybywszy wybrzeży,
Ginęli nie w obronie ojczystych rubieży,
Czy murów swych stołecznych. A kto padł w tym boju,
Już dziatwy swej nie widział, juści go po znoju
Małżonka nie okryła całunem — nie, w ziemi
Spoczywać musi cudzej! Nie lepiej się plemi

I w domu: Wdowy marły, a ojcowie starzy,
Straciwszy swoich synów, dla tej wojny wrażej
Snać wzrosłych, już nie mają nikogo przy sobie,
Co krwawąby ofiarę wylał na ich grobie.
O, godne takie wojsko pochwały! Milczenie
Zachowam zaś o hańbie. Nie chcę, by me pienie
Nikczemną napełniało się treścią. Trojanie
Natomiast warci sławy największej: Na szańce
Szli ginąć za ojczyznę. To pierwsze. A dalej:
Kto padł, tego druhowie na ręce zabrali,
Do domu go ponieśli i potem godziwie
Przybrawszy, na ojczystej złożyli go niwie
Do grobu. Zaś Frygowie, co nie padli w wojnie,
Codziennie przy swych dzieciach siedzieli spokojnie
I żonach — jużcić rozkosz Achajom to obca...
A teraz o Hektorze posłuchaj. Los chłopca
Twojego ci opiszę, jaki był: On życie
Utracił, jak bohater najpierwszy! Przybycie
Achajów to sprawiło, bo jeśliby oni
W swych domach pozostali, nie padłby na błoni
Skrwawionej i nazwisko miałby nie tak czczone.
I Parys, iż Zeusową córkę wziął za żonę,
Jest głośnym dziś na świecie... Prosty rozum każe
Unikać ludziom wojny, lecz gdy kto w swym żarze
Wybuchnie, śmierć zaszczytna zdobi wieńcem sławy
Ojczysty gród, zaś hańbą dlań jest skon plugawy.
Dlatego nie płacz, matko, po kraju i po mnie
Z powodu moich ślubów! Wrogów, tak ogromnie
Znienawidzonych przez nas, przezemnie i ciebie,
Ten związek mój małżeński na wieki pogrzebie.
Wybucha śmiechem.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jak głośno ty się śmiejesz z nieszczęść twego rodu!
Czy prawdę wróżysz, czas nam dostarczy dowodu.

TALTHYBIOS.

Gdyby nie to, że zmysły twoje przez Apolla
Okrutnie pomieszane, inaczej twa dola
Złożyłaby się dzisiaj, że z takiemi wróżby
Wysyłasz moich wodzów do domu. Ha! Cóżby
Rzec na to, iż co wielkiem nazywają ludzie
I wzniosłem, wielkość swoją zawdzięcza li złudzie,
Tak marnem jest jak marność... Patrz! syn Atreusza,
Hellenów wszech naczelnik, on, królewska dusza.
Tak zniżył się, że uległ miłości tej dziewki,
Szalonej!.. Ja, choć człowiek od chudej polewki,
Przenigdybym się takiej nie zalecał! — Ano,
Co tutaj o tych Frygach i Grekach gadano,
Tak jednych kosztem drugich wynosząc, to juści
Niech z wiatrem sobie idzie! W niepamięć to puści
Talthybios, boś niespełna rozumu... Do łodzi
Idź ze mną, piękna króla kochanko!... (Do Hekaby) A chodzi
O ciebie, pójdziesz zaraz, gdy Laertiada
Zażąda twego przyjścia... Zostać ci wypada
Służebną u niewiasty cnotliwej do skonu,
Jak mówią ci, co przyszli w bramy Ilionu.

KASANDRA.

Służalec wykapany! Bo jak zwać inaczej
Tych woźnych! Ród to wstrętny, plemię to pływaczy
Obleśnych, co się rządom i wielmożom łaszą
Powiadasz, że Odyssej weźmie matkę naszą
Do służby? A cóż będzie z słowem Apollona,

Wróżącem mi, iż życia Hekabe dokona
Tu, w miejscu? A już o tem, co się stanie dalej,
Ja dzisiaj mówić nie chcę. Niech się bóg pożali,
Ile mu grozi przygód! Sam on nie wie o tem...
Mój los i los mych Frygów wyda mi się złotem
Najszczerszem. W swój rodzinny powróci zakątek,
Po latach tych dziesięciu lat nowy dziesiątek
Przebywszy pośród turni, gdzie ludzi uśmierca
Charybdys w wód przesmyku, gdzie jest ludożerca,
Ów straszny góral Cyklop gdzie z czarów pomocą
Kiernozy stwarza Cyrce, gdzie łódź mu zdruzgocą
Bałwany słone morza, gdzie go lotos znęci
I słońca go przywabią wołowie: pocięci,
Nieżywi a wszak ryczą, niemiłe wspomnienie
Dla syna Laertesa! Że już nie wymienię
Nic nadto, żywcem zstąpi do piekieł i potem
Uszedłszy falom morskim, ujrzy dom z powrotem,
By stać się uczestnikiem mozołów tysiąca!...
Lecz o trudy Odysseja po co język mój potrąca?!
Dalej! Wiedź mnie! Chcę coprędzej ślubne dzielić z nim posłanie
W głębiach Hadu! Biednie ciebie pochowają, biedny panie!
Pogrzeb sprawią ci nie szumny w mroku nocy, a nie we dnie,
Ty, Danaów naczelniku, który mniemasz, iżeś przednie
Spełnił czyny. A zaś moje nagie zwłoki porzucone
W górskim jarze, porwie woda i zaniesie je w tę stronę,
Gdzie kochanka jest mogiła — na pożarcie dzikich zwierzy
Pójdzie wieszczka Apollona!... Precz, kapłańska ty odzieży!
Precz, ty wianku najdroższego mego boga! Gdzież te święta,
Co me serce weseliły?! Jeszczem dotąd ja nietknięta,
Więc te suknie, z ciała zdarte, szlę ci oto, pełna bólu,
Na tych skrzydłach wiatru szlę ci, o ty proroctw moich królu!

(Do Talthybiosa)

Gdzie jest okręt twego pana, na który dziś wsiadać muszę?
Niemniej silnie, niśli twoją, chęć i mą rozpiera duszę,
By wiatr wydał płótna żagli, które precz mnie stąd uniosą.
Tak, mnie, jedną z trzech Erynyj!... Nie płacz, matko!... Łez swych rosą
Nie zalewaj się, ojczyzno! Żegnam! Żegnam! Bracia moi
I ty, ojcze mój rodzony, dzisiaj w grobie! W swej ostoi
Rychło wy mnie zobaczycie! O zawitam w zmarłych ziemie,
Cne odniósłszy tu zwycięstwo: Niszczycieli naszych plemię,
Dom Atrydów rozburyłam i do waszych dziedzin schodzę!
Znika wraz z Talthybiosem.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Widzicie, jak Hekabe, oniemiała srodze,
Na ziemię tutaj pada? Dopomódz niewieście
Sędziwej! Wy jej straże, w górę ją podnieście!
Ma ginąć tak staruszka? Któż o niej pamięta?

HEKABE.

Zostawcie mnie w spokoju, kochane dziewczęta!
Nie miłe mi, co miłe bywa innym razem,
Nieszczęścia tak mnie ciężkim powalają głazem
Na ziemię... O bogowie! Źli z was sprzymierzeni,
A przecież ja was wzywam. Pociechą się mieni —
I słusznie — dla człowieka wzywać bóstwa z nieba,
Gdy losy szczęśliwego poskąpią ma chleba.
Nasamprzód o słonecznych dniach najchętniej wspomnę,
Bo przy nich się dopiero wydadzą ogromne
Me klęski i współczucie obudzą. Królewna,
Za króla wyszłam zamąż, by mu, żona pewna,
Rycerskich zrodzić synów: pierwsi to, nie zera.
Pomiędzy ludem Frygów. Niema bohatera

Równego im! Bądź w Troi, bądź w helleńskiej ziemi,
Czy w krajach barbarzyńców, żadna się takiemi
Latoroślami nigdy nie poszczyci matka,
Jak ja. I tych widziałam, jak ulegli sile
Oręża helleńskiego, i na ich mogile
Obcięłam sobie włosy. Ojca ich, Pryama,
Dziś również opłakuję... Widziałam ja sama,
Nie ze słyszenia znam to, jeno patrząc zbliska,
Jak padł, u bóstw domowych zabity ogniska,
Gdy Ilion szturmem wzięto. Córki moje rosły
Dla związków przedostojnych, tak w damie wyniosłej
Myślałam, dziś mi, widzę, z ręki je wydarto
Dla innych! Już mi dzisiaj nadziei nie warto
Mieć żadnej, iż je kiedy zobaczę i one,
Że ujrzą, znów swą matkę! Wszystko już stracone!
Lecz szczytem klęsk wszelakich jest to, że starucha
Ma w służbę iść do Grecyi i że, co dla ducha
Najnieznośniejszem będzie, tem ją tam obarczą:
Ja, matka Hektorowa, mam tę głowę starczą
Ukorzyć i być stróżką, czy klucznicą może,
Czy może chleb wypiekać! Nie królewskie łoże,
Na gołej trzeba ziemi kłaść ten grzbiet stargany
I kości postrzępione odziewać w łachmany,
W szat strzępy, które tobie ktoś z zamożnych rzuci!
Nieszczęsna ja, nieszczęsna! Tak dla jednej chuci,
Dla jednej tak kobiety wycierpieć już tyle
I cierpieć jeszcze dalej! W jakim ty dziś pyle,
Kasandro, córko moja, wieszczko, druho boga!
Ach! na cóż ci kazała twoja dola sroga
Panieństwa się wyrzekać?! I ty, moja biedna
Gdzie jesteś Polykseno?! Latorośl ni jedna,
Ni syn, ni żadna córka, choć ich tyle-m miała,

Nie stanie już ta przy mnie... Więc po cóż mi cała
Ta pomoc? Po cóż grzbiet mi podnosić? Te w Troi
Pieszczone ongi stopy, którym dzisiaj stoi
Niewola napisana, skierujcie w proch ziemi!
Do skały mnie prowadźcie, tak! mnie z powiędłemi
Od płaczu jagodami! Z opoki się rzucę
I skończę!... A o jednej pomnijcie nauce:
Szczęśliwym zwać nie można nikogo przed skonem!

CHÓR.

Nad Ilionem
Ach!
Hymn, Muzo, daj mi nowy,
Tren pogrzebowy,
Skąpany w łzach!
Zamyślam śpiewać o Troi
I o tej mojej
Krwawej niedoli, jaka mi się dzieje,
Gdy u wrót grodu stawili Argeje
Ów czworonożny wóz,
Złotorzędnego konia,
Co po niebieskie błonia
Sięgał, dyszący gmach
Pod zbrojnych brzemieniem gróz,
Wypełniających mu brzuch...
Radosny stał się ruch,
Zawrzał trojański gród,
Na murach jął krzyczeć lud:
»Już się zakończył nasz trud,
Niechże się bramy coprędzej otworzą!
Wprowadzić rychło tę bożą,
Z drzewa ciosaną figurę

Przed Zeusową iliońską córę!«[35]
Któż nie wybieży
Z starców, młodzieży?!
Któż nie przywita radośnie tej złudy,
Która za chwilę wyrośnie
W Śmierć!...

*

Wszystkie się ludy
Wraz
Ku onym wrótniom rzuciły,
By greckiej siły
Ujrzeć w ten czas
Zamknięty podstęp podły,
Tę z górskiej jodły
Ciosaną zgubę nieszczęsnej Dardanii,
I aby złożyć dziewiczej go pani,
Jako niebiański twór,
W zbożnej, radosnej ofierze.
I zarzucono na zwierzę
Istny powrozów las
I jak się bierze na sznur
Szczerniałą w podróży łódź,
Rano go ciągnie młódź
Na krwawy ciągnie tan
Do głaźnych Pallady ścian.
Pod próg, posoką zlan,
Nad zabaw miejscem i pracy ochoczej
Noc swoje mroki roztoczy:
Przy wtórze libijskich lutni
Frygijskie pieśni brzmią coraz to hutniej.

Taniec rozpęta
Skoczne dziewczęta,
Pieśń się wyrywa do góry,
A zasię
W domach blask świeci ponury
Snom.


∗                    ∗

Właśnie w tym czasie
Myśmy w świątyni
Wielbiły tańcem i śpiewem
Córkę Zeusową,
Bożą mieszkankę gór.
Wtem krzyk się straszny uczyni
Po zręby naszego chramu,
Po szczyt warowni Pergamu
Gród zalał swoim rozlewem!
Strach wszystkich ogarnął wielki:
Dziecko się rodzicielki
Czepia i z głową
Kryje się w fałdach jej szaty:
Z zasadzki, z dzieła Pallady,
Z tego przybytku zdrady,
Zabójczy wypada Mór:
Naokół ołtarzy brodzi
We krwi frygijskiej powodzi,
Po domach — tak pędzi chuć —
Samotną zabija młódź!
I taki ci wieniec sławy
Zdobywa na drodze tej krwawej.
Hellado, ty matko rycerzy,
Nam zasię klęskę szerzy,
Frygii gotuje żal

Ta jego zdradziecka stal!...
Patrz, patrz, Hekabo! Andromache jedzie
Na cudzym wozie!
W grozie
Pierś się jej wznosi wzburzona,
A przy tej piersi, u łona
Astyanaksa trzyma, płód Hektora!
Serce me krzyczy!
Gdzież cię w tej twojej
Wdowiej prowadzą biedzie?
Chyba nie skora
Siadłaś śród męża kutej w spiżu zbroi.
Pośród frygijskich zdobyczy,
Któremi, zdala od Troi,
Uwieńczy Achilla syn
Ftyockich świątnic tyn?!

Na scenę wchodzi

ANDROMACHE.

Achajskie uwożą mnie pany!

HEKABE.

Ajaj!

ANDROMACHE.

Przecz nucisz peany?

HEKABE.

Ojej!

ANDROMACHE.

Płaczesz-li klęski tej?

HEKABE.

Jak boli!

ANDROMACHE.

Płaczesz niedoli —

HEKABE.

Dzieci!...

ANDROMACHE.

Wszystko nam leci!...

*
HEKABE.

Tak! Szczezła już Troja! Dostatek —

ANDROMACHE.

O szczezł!

HEKABE.

Już niema mych dziatek!

ANDROMACHE.

Och! Och!

HEKABE.

Wszystko me poszło w proch!

ANDROMACHE.

I moje!

HEKABE.

Los padł na Troję —

ANDROMACHE.

Krwawy!

HEKABE.

Gruz, popiół sławy!...


∗                    ∗
ANDROMACHE.

O przybądź, mężu mój!

HEKABE.

W Hadzie zakończył znój —
Stamtąd ma wrócić się k’nam?

ANDROMACHE.

Zbawco małżonki, wróć!

*
HEKABE.

Achajów zgubo ty —

ANDROMACHE.

Sam-tu, Pryamie cny,
Dziadku mych dzieci, sam!

HEKABE.

I weź mnie w śmierci łódź!

ANDROMACHE.

O, wy wielkie tęsknice!
Dola strasznie zwycięska!
Wróg nam zburzył stolicę,
Klęskę druga pcha klęska!
Boże gonią nas gniewy,
Odkąd uszedł mogiły
Sprawca krwawej ulewy:
Śluby jego zgubiły
Nasze miasto, o biada!
Trupy leżą na pował:
Kładła wszystkich Pallada,
Gniew jej wszystkich mordował!
Sępy pożrą te ciała,
Porzucone śród pola,
Za to Troi została
Przehaniebna niewola!

HEKABE.

O nieszczęsne me łany,
We łzach po was ja tonę!
Gorzki los wam pisany!
I wy, progi zburzone,
Gdziem rodziła swe dziatki.

Już was żegnam na zawsze!
Taka dola jest matki,
Że łzy coraz to krwawsze
Cieką biednej z pod powiek!
Ach! mój bólu, o tobie
Zapomina li człowiek,
Który spoczął już w grobie!
Ach! mój bólu! Ach! ślozy!
Czyż wy kiedy wyschniecie?
Nic nie widzę, prócz grozy,
Sama jedna na świecie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! jakaż w tem się ulga w dniach zniszczenia mieści,
Gdy człek się wyspowiada, wypłacze z boleści.

ANDROMACHE.

Ach! widzisz-li to wszystko, rodzicielko męża,
Hektora, co ich tylu, bywało, zwycięża?

HEKABE.

Wzdyć widzę, jak Bóg małych podnosi, a znowu
Tych, co się za wielmożów mieli, pcha do rowu.

ANDROMACHE.

Wraz z synem idę w jasyr! Tak, nasza wielmożność
W niewolę dziś popada!... Straszna losów zdrożność!

HEKABE.

O, straszna jest konieczność! Przed chwilą odemnie
I córkę mą, Kasandrę, porwali nikczemnie!

ANDROMACHE.

Ach! Ach! Więc się twej córce jakiś Ajas wtóry
Przydarzył? Grom niejeden jeszcze padnie z chmury!

HEKABE.

Bezmierne, niezliczone są nieszczęścia moje!
Grom ściga się z piorunem! I ja jeszcze stoję!

ANDROMACHE.

Zginęła Poliksena, na Achilla grobie
Zabita! Zmarłym w darze wydarto ją tobie!

HEKABE.

Więc to jest, co Talthybia rzekła mi zagadka
I jasna i niejasna! Nieszczęsna ja matka!

ANDROMACHE.

Na oczy-m ją widziała i zeszedłszy duchem
Z wozu, sama ją, płacząc, nakryłam rańtuchem.

HEKABE.

Ojej mi! Jak cię, córko ma, zamordowano!
Ojej mi! po raz drugi! Zginęłaś w swe rano!

ANDROMACHE.

Zginęła! Jak zginęła! Lecz choć grób ją skrywa,
Szczęśliwsza jest odemnie, com tu jeszcze żywa!

HEKABE.

Nie! Umrzeć, a żyć dalej, to nie znaczy jedno!
Żyjący ma nadzieję, zmarły nie! W tem sedno.

ANDROMACHE.

O matko rodzicielko! Racz wysłuchać słowa,
Co w sobie dla serc biednych przednią ulgę chowa.
Nie rodzić się to samo, co i umrzeć znaczy,
Atoli umrzeć lepiej, niśli żyć w rozpaczy.
Człek zmarły nie zna bólu, zaś szczęśliwi ludzie,
Popadłszy raz w nieszczęście, w niesłychanym trudzie

Do dawnych tęsknią czasów, gdy im było lepiej.
Więc ona leży w grobie — niech cię myśl ta krzepi —,
Jak gdyby tu przenigdy nie widziała słońca,
I żadnych nie ma cierpień, spokojna do końca.
Mnie zasię, com mierzyła do sławy i do niej
Trafiłam — mnie ze szczęściem powiodło się płoniej.
Ku czemu winny dążyć białogłowy skromne,
Ja, wszedłszy w próg Hektora, zawsze o tem pomnę.
Po pierwsze, co kobietę samo już ze siebie,
Czy winna, czy nie winna, w oczach ludzi grzebie.
Jeżeli nie pilnuje mężowskiego domu,
Ja, zrzekłszy się tej chęci, nie dałam nikomu
Powodu do przygany. Dalej, na pokoje
Niewiastek nie puszczałam, które muszą swoje
Wygadać. Nie! już z domu za nauczyciela
Rozsądek mając zdrowy, zawszem małowiela
Starczyła sama sobie. Łagodne spojrzenie
Dla męża zawsze mając, wiedząc, w jakiej cenie
Jest u nich, gdy się milczy, nigdym się przebojem
Nie pchała, przeświadoma, kiedy mam na swojem
Postawić, kiedy uledz! Takie o mnie wieści
Do wojsk achajskich doszły i są mej boleści
Przyczyną: Syn Achilla, dostawszy mnie w ręce,
Za żonę wziąć mnie pragnie... Życie więc poświęcę
Wysłudze w domu zbójców!... Jeśli o Hektorze
Najdroższym zapomniawszy, serce swe otworzę
Nowemu małżonkowi, wzdyć się sprzeniewierzę
Tamtemu; jeśli wiary dochowam mu szczerze,
To ten mnie znienawidzi, dziś mój pan na świecie!
Choć mówią, że noc jedna wystarczy kobiecie,
Ażeby ją rozbroić — tak ją mąż zwycięża!
[Ale ja gardzę taką, co straciwszy męża

Pierwszego, rada idzie za drugim i dzieli z nim łoże.]
Toć nawet koń nie łatwo oswoić się może,
Jeżeli go odłączą od konia, co razem
Pod jednem chodził jarzmem, pod jednym rozkazem.
A przecież zwierz nie człowiek, nie zna ani mowy
I nie ma tak rozumnej, jako ludzie, głowy —
Ot, bydlę jest i tyle!... O Hektorze luby,
Jam męża miała w tobie nad wszelkie rachuby —
I z rodu i umysłu, z męstwa i majątku
Świeciłeś nad innymi. Tobie, mój początku,
Gdyś wziął mnie z domu ojca, pierwsze-m poświęciła
Miłości mojej żary! Padłeś, a mnie siła
Mych wrogów do Hellady zaciąga na służbę!

(Do Hekaby)

Więc widzisz, że ja gorszą widzę dla się wróżbę,
Niż śmierć twej Polykseny, po której łzy leje
Twe oko. Jam straciła snać więcej — nadzieję,
Co żywych nie opuszcza! I choć słodką złuda,
Nie łudzę się, iż szczęście zyskać mi się uda.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jednakie mamy losy. Płacząc swojej biedy,
I moją mi niedolę przypominasz wtedy.

HEKABE.

Na statku nigdy noga moja nie postała —
Z obrazów wiem i z słuchu, że gdy się nawała
Pomierna gdzieś na morzu okrętom wydarzy,
Gorliwie o ratunku myśli tłum żeglarzy:
Ten zajmie się żaglami, ten robi przy sterze,
Ten wodę z dna wylewa — tak każdy się bierze
Do pracy. Lecz gdy burza rozkłębi bałwany
Nad miarę, wówczas łodzi, wichrami porwanej,

Zwierzają swoje losy. Toć i mnie te klęski.
Jak grom spadając na mnie w swej mocy zwycięskiej.
Zamknęły całkiem usta, tak bóg mnie zwycięża,
Śląc na mnie straszną burzę... Lecz ty zostaw męża,
Daj spokój Hektorowi! Łzy twe, córko miła,
Żywota mi nie wrócą! Mogiłą mogiła,
Ty szanuj swego władcę nowego, jeżeli
Już dały ci go losy. Niechże go obdzieli
Swym wdziękiem twoja postać urocza! W ten sposób
Sprawując się, dla drogich będziesz szczęściem osób
I syna mego syna na Troi pożytek
Wychowasz, jeśli dom nasz nie zaginie wszytek,
Gdy z płodu twego liczne potomstwo wyrośnie
I gród ten odbuduje, by zakwitł radośnie.
Lecz — myśl się bowiem jedna lubi rodzić z drugiej
Me oczy widzą oto zbliżanie się sługi
Achajów — snąć z rozkazem! I cóż on zawiera!?...

Wraca

TALTHYBIOS.

Małżonko największego Frygów bohatera!
Że chętnie ci przynoszę to, co Pelopidzi
I inni uchwalili, niech ci się nie widzi!

ANDROMACHE.

Co stało się? Nie dobrze twój początek wróży — —

TALTHYBIOS.

To dziecko — — jakżeżby się wyrazić? — — już dłużej — —

ANDROMACHE.

Co? Pragną nas rozdzielić? Dać je w inne ręce?

TALTHYBIOS.

Do rąk Achajów źdźbło to nie pójdzie dziecięce.

ANDROMACHE.

Więc co? Zostawić w Frygii chcą je — na nasienie?

TALTHYBIOS.

Sam nie wiem, jak ja tobie ten zły los wymienię!

ANDROMACHE.

Pochwały godny lęk to, lecz nie w szczęsnej sprawie!

TALTHYBIOS.

Gdy powiem: Syn twój umrze!, serce ci zakrwawię.

ANDROMACHE.

Największe to nieszczęście, jakie mnie dotknęło!

TALTHYBIOS.

Na wszechnaradzie Greków Odyssa to dzieło.

ANDROMACHE.

O raty! O przeraty! Dokądże to zmierza?!

TALTHYBIOS.

Powiedział: »Precz ze synem pierwszego rycerza!«

ANDROMACHE.

»Trza strącić go« — powiedział — »z wyniosłych baszt Troi!«
Tak, widno, stać się musi! Ty zmysły pozbieraj,
Gdy rozum chcesz pokazać i zbyt nie upieraj
Przy synu się nieszczęsnym, tylko znieś! Najprościej
Nie myśleć, iże silnym jest się w swej słabości!
Pomocy nie masz znikąd... Rozważyć to trzeba:
Padł gród twój i padł mąż twój, służebnego chleba
Kosztować musisz teraz, a my mamy przecie
Dość siły, aby jednej podołać kobiecie.
Więc walki nie pożądaj, abyś nienawiści
I hańby nie ściągnęła na siebie. Nie ziści

Nadzieja się twa dzisiaj, dlatego też radzę,
Byś klątew nie rzucała na Achajów władzę.
Bo jeśli czem to wojsko pobudzisz do gniewu,
Pogrzebu twemu dziecku odmówią i śpiewu
Nad grobem, zaś jeżeli zniesiesz swoją dolę
W milczeniu i z odwagą, pogrzebią pacholę
I ty śród Greków doznasz wielkich łask tej chwili.

ANDROMACHE.

O jakżeż cię, me dziecko drogie, wyróżnili!
Umierasz z ręki wrogów, a ja, rodzicielka,
Zostaję tutaj sama! [Ojca twego wielka
Zgubiła cię szlachetność, choć innym pomaga!]
Na dobre ci nie wyszła ojcowska odwaga!
O śluby me nieszczęsne! O gody, bogate
W niedolę! Ach! wkroczyłam w Hektora komnatę
Nie po to, aby syna spłodził na ofiarę
Danaom mordującym, lecz iżby bezmiarę
Azyjskich skarbów posiadł, był tej ziemi królem!
Dlaczego płaczesz, synku? Czemu z takim bólem
Wyciągasz ku mnie rączki? Czy przeczuwasz może
Swe losy, że się sukni mej czepiasz i hoże
To liczko kryjesz w fałdach, że się pod me skrzydła
Jak pisklę jakie tulisz? O dolo obrzydła!
Nie wróci Hektor z grobu, nie stanie przed tobą
Z przesławną włócznią w dłoni, by z twoją żałobą
Zakończyć! Nie pojawią się krewni rodzica
Ni hufiec naszych Frygów, by otrzeć twe lica.
W okrutnym runiesz skoku z wieżycy wysokiej,
Na grzbiet nieszczęsny runiesz i odejdziesz w mroki!
O drobne drogie brzemię w objęciach macierzy!
Pacholęcego ciałka ty zapachu świeży!

Daremnie w powijakach pierś cię ma karmiła,
Daremnie w tych zachodach więdła moja siła!
Jeżeli kiedy dziecko, to tej chwili właśnie
Uściskaj-że tę matkę, która w bólu gaśnie.
Do serca mi się przytul, zarzuć mi na szyję
Rączęta i pocałuj!... O Grecy! Niczyje
Tak dręczyć nie umieją wymysły, jak wasze.
Dlaczego zabijacie to niewinne ptaszę?
Nie córkąś ty Zeusową. Tyndareja siewie!
Niejeden był ci ojcem! Bo któż dzisiaj nie wie,
Że naprzód był nim Mściciel, potem Duch zazdrości
I Mord i Skon i tylu. których ziemia gości,
Przeinnych wrażych duchów!... Nigdy się nie mogą
Ośmielić moje wargi, aby ciebie, srogą
Mych Frygów zabójczynię i Greków, zwać córą
Zeusową! Szczeźnij marnie, dolę miej ponurą,
Kobieto, coś urocznem niszczyła obliczem
Tę bujną ziemię Frygów, że dzisiaj jest niczem!
Ha! bierzcie, wleczcie, rzućcie, jeżeli nie można
Inaczej, te członeczki! Wasza dłoń bezbożna
Niech zetrze je na miazgę! Snać z niebiosów woli
Giniemy i nic dziecka, choć tak serce boli,
Zratować już nie zdoła! Okryjcie mnie, proszę,
I rzućcie na dno łodzi! Wielkie mnie rozkosze
Weselne oczekują po utracie syna!

PRZODOWNICA CHÓRU.

O Trojo! Że tak mogła jedna ci jedyna
Kobieta wziąć tysiące! Jedne sprośne gody!

TALTHYBIOS.

Dalej, mój chłopcze młody!
Wyrwij się z objęć macierzy

I ku rodzinnej wieży,
Blankami uwieńczonej,
Wysokiej,
Skieruj swe kroki!
Niema dla ciebie obrony —
Umrzeć ci tam kazała
Greckiego wojska uchwała.

(Do służby)

Brać go!... Ach! takie to rzeczy
Niech wykonuje tylko ten, co w człeczej
Swej duszy
Na większą się czelność zdobywa,
Niżeli dusza ta żywa
Zdobyć się może!...

HEKABE.

O, syna biednego synie!
Depcący prawo boże,
Dziś mnie i matce twej
Zabiera ciebie wróg!
Cóż ja w twej sprawie
Uczynię?
Jakich się chwycę dróg?
W bolesnym szale
Piersi rozkrwawię
I głowę sobie rozwalę,
Gdyż to mi wolno jedynie!
Ojej, mój grodzie, ojej!
Ojej mojej duszy!
Wszystko się kruszy!
Czegóż, me dziecię,
Nie doznaliśmy na świecie?

Czegóż nam jeszcze potrzeba
Ach! tej godziny,
By nas już całkiem zdruzgotały nieba:

CHÓR.

Pszczół żywicielki, Salaminy
Monarcho, Telamonie,
Ty, władający na tronie
Wyspy, falami sieczonej morskiemi
W sąsiedztwie ziemi
Świętych, nadbrzeżnych wzgórz,
Tam, gdzie na rozkaz Ateny
Wystrzelił pierwszy bez ceny
Podarek nieb,
Błyszczący oliwki szczep,
Ozdoba i wieniec sławy
Szczęśliwej ateńskiej dzierżawy!
Lata minęły już,
Kiedyś, wspaniałym chcąc zajaśnieć czynem.
Przybył ach! przybył tu k’nam
Z onym Łucznikiem, nie sam,
Z potężnym synem
Alkmeny,
By w Ilionie, w naszym Ilionie
Gruz pozostawić i kurz!

*

Kiedy go porwał gniew o konie,
Wiódł przedni kwiat Hellady
W grodu naszego posady
I, gdzie Simois bujne fale toczy,
Okręt ochoczy,
Co przebył morza toń,

Zatrzymał i do wybrzeży
Wraz przywiązawszy, rycerzy
Waleczny rząd
Co tchu wysadził na ląd
I mord jął szerzyć ninie
Po Laomedonta krainie,
Celną wyjąwszy broń!
W czerwonych ogniach padł rękami Feba
Z ciosu wzniesiony pod sznur
Silny, trojański nasz mur.
Zbrojna potrzeba
Uderzy
Dwakroć w Dardanów gród i w krwi potopie
Nieszczęsną zanurzy błoń.


∗                    ∗

Więc najpiękniejszą tę straż
Koło złocistych czasz
Spełniasz daremnie, ty lube
Laomedonta chłopię![36]
Daremnie ty wina żar
Nalewasz Zeusowi do czar!
Bo oto skazan na zgubę
Ten, co ci życie dał,
Ojczysty gród:
Ognia go niszczy szał!
Jako ten biedny ptak,
Co swoich piskląt płacze.
Jęczy nadbrzeżny szlak
U morskich wód

:

Tutaj po mężu popada
W rozpacze,
Tam synów zagłada
Serce mu ściska,
Tu starej matki los
Żałobny mu z piersi głos
Wyrywa!
Na marne poszły boiska,
Na marne kąpiele młodzi!
Przy Zeusa tronie
Radośnie płonie
Twoja źrenica żywa,
Wdzięk twoich jagód uroczy,
A tutaj Grecya godzi
W miasto Pryama,
Kraj cały we krwi broczy!

*

Erosie! Erosie! Ach!
Ty w Dardanowy gmach
Wkroczyłeś ongi, przed laty,
Z miłością niebian. Brama
Gdy się rozwarła, by bóg
Przekroczył królewski próg,
Wysokoś podniósł bogaty
Krewieństwem bożem dom —
Kwitł Troi łan!
Lecz jaki na nas srom
Z rąk Zeusa padł
O tem zamilczeć wolę,
Wszak-ci on z swoich zdrad
Naokół znan!
Jeno żeś, Jutrznio biała.

Na dolę
Tę naszą patrzała
Tak przespokojnie!
Że twój skrzydlaty blask
Oświecał ten huk i trzask
W tej grozie,
W tej niweczącej wojnie!
A przecie wzięłaś młodzieńca[37]
Ku swej miłości
Z tych naszych włości!
Na pozłocistym wozie
Uszedłszy w niebieskie progi,
Był śród gwiezdnego wieńca
Nadzieją Troi!...
Dziś już nie lubią nas bogi!

Na scenę wchodzi

MENELAOS.

O cudny blasku słońca, który w chwale swojej
Przyświecasz mi w dzisiejszym dniu, kiedy w me ręce
Ma dostać się ma żona [Helena po męce
Tak długiej! Wiele bowiem zniósł ten lud Achajów
I ja, król Menelaos.] Do trojańskich krajów
Przybyłem z swą wyprawą nie dla białogłowy,
Jak lubią mówić o mnie, jenom był gotowy
Ukarać tego łotra, co mi porwał żonę,
Gościnę znieważywszy. Lecz już zapłacone
Ma wszystko z woli bogów. Potędze Hellady
Wraz z krajem swoim uległ za ten wykwit zdrady...
Przybywam po nieszczęsną — wykrztusić nie mogę:

Po żonę, choć nią była mi przedtem. Chcę w drogę
Z namiotu branek wziąć ją gdyż ją między branki
Wojenne policzono, jak inne Trojanki.
Ci bowiem, którzy dla niej tyle trudów znieśli,
Do rąk mi ją wydali, bym ją zabił. Jeśli
Nie chciałbym jednak zabić, mam ją przewieźć wtedy
Do Argos... Nie chcę w Troi mordować tej biedy.
Do Grecyi ją zawiozę, wsadziwszy na statek,
Niech tam jej koniec będzie! Niechaj krwi podatek
Zapłaci onym łodziom, co tylu stracili
Najdroższych pod Ilionem!... Służba! tejże chwili
Pójść w namiot, za te w mordach wykąpane włosy
Pochwycić ją i przywlec przedemnie! Gdy losy
Pomyślny wiatr nam dadzą, do domu ją poślę.

HEKABE.

O ty podporo ziemi i na ziemi wzniośle
Dzierżący berło swoje, ty nieznany boże.
Czyś Zeusem jest, czy prawem Natury, czy może
Jakowymś duchem ludzkim, swe modły ja tobie
Zasyłam, ty, co w cichym, a mądrym sposobie
Ludzkiemi rządzisz sprawy cnie i sprawiedliwie!

MENELAOS.

Co? Modły niespodziane zasyłasz? O dziwie!

HEKABE.

Że zabić swą małżonkę chcesz, i ja to chwalę!
Lecz źrenic jej unikaj, bo ci może cale
Uwikłać twą tęsknotę! Oczy mężów bierze,
W popiół obraca domy i rozwala wieże:
Czaruje. Znam ją dobrze i ty znasz i oni,
Ci wszyscy, którzy dla niej w takiej giną toni!


Wyprowadzona z namiotu jawi się

HELENA.

Przygrywka niewesoła! Trwogę we mnie budzi!
Z namiotu mnie wywlokły ręce twoich ludzi
Przemocą. Menelaju! Wiem-ci ja to prawie
Napewne, żem ci wstrętna, sama-ć to wyjawię,
Lecz pytam mimo wszystko — powiedz: Jaki będzie
I twój i Greków zamiar w mego życia względzie?

MENELAOS.

Nie bardzo w to wchodzono. Na śmierć cię lud cały
W me ręce zdał za krzywdy, które mu się działy.

HELENA.

Mam prawo rzec choć słówko, że niezasłużenie
Umarłam, jeśli umrę! Tyle ci nadmienię.

MENELAOS.

Nie spierać się przyszedłem, jeno zabić ciebie.

HEKABE.

Wysłuchaj, Menelaju, nim ją śmierć pogrzebie,
A po niej i mnie również pozwól w odpowiedzi
Słóweczko rzec. Jak przez nią ma Troja się biedzi,
Ty nie wiesz! Wszystko razem zebrane jest dla niej
Zabójcze!... Pewnej śmierci ujść nie zdołasz, pani!

MENELAOS.

Tak, godzę się na zwłokę. Niech mówi, jeżeli
Chce mówić... Li dlatego, byśmy usłyszeli
Odpowiedź twą, zezwalam, lecz nie dla niej samej.

HELENA.

Być może, czy ci dobrze, czy źle tu zagramy,
Nie zechcesz odpowiedzieć, bo masz mnie za wroga.

Dlatego ja też na to, coby mi twa sroga
Zarzucić mogła warga, jak mniemam, już z góry
Odrzeknę ci w ten sposób, że winie, na której
Oparłbyś oskarżenie, odrazu obronę
Me słowa przeciwstawią. Nasamprzód, któż one
Nieszczęścia tu zapoczął? Wzdyć ta, której swoje
Zawdzięcza życie Parys. A po drugie, Troję
I mnie zagubił starzec, iż syna odrazu
Nie zabił, Aleksandra, pochodni obrazu
Zabójczej...[38] Teraz słuchaj, jak z tem dalej będzie:
Parysa trójka bogiń wybrała na sędzię,
A ten-ci był dla niego podarek Pallady,
Że miał jako frygijski wódz zdobyć posady
Helleńskie, a zaś Hery, iż sobie zabierze
Europę on i ziemie Azyi, gdy jej, Herze,
Pierwszeństwo przyznać zechce. Natomiast Kipryda,
Wynosząc moje wdzięki, rzekła, iż mnie wyda
Na własność Parysowi, jeśli powie o niej.
Że ja z nich najpiękniejsza. Zważ, co się wyłoni
Z tych sporów: Zwyciężyła Kiprys, a me śluby
Przyniosły wam tę korzyść, iż Grecya do zguby
Nie doszła — nie uległa w boju i nie służy
Obcemu dzisiaj panu. Ale co wam duży
Pożytek zgotowało, mnie wyszło na szkodę:
Miast wieńca, co był winien okrasić w nagrodę
Me czoło, tylkom hańbę zdobyła... Co dalej?
Zarzucisz, iż Helena przed tobą się chwali.
A dotąd najważniejszej nie dotknęła rzeczy:
Dlaczego zbiegła z domu ukradkiem? Nie przeczy,

Że możną on ze sobą sprowadził boginię.
Zły duch ten, czy Parysem będziem zwać go ninie.
Czy jakimś Aleksandrem. Tego, niegodziwy
Człowieku, zostawiłeś przy mnie, gdyś na niwy
Kreteńskie ruszał z Sparty. Lecz dosyć w tej sprawie.
A teraz już nie tobie, lecz sobie postawię
Pytanie: Czy mi rozum nie uleciał z głowy.
Gdym, ziemię swą zdradzając i swój próg domowy.
Za obcym poszła człekiem? Karz boginię za to,
Mocniejszy bądź od Zeusa co juści bogato
Panuje nad bóstwami, a tej jednej przecie
Poddaje się, jej sługa!.. Mnie więc przebacz! Chcecie
Wyszukać może pozór zarzutu, iż w chwilę,
Gdy legł już Aleksandros, umarłszy, w mogile
I bóstwo mnie żadnemi nie wiązało pęty,
Powinnam była rzucić dom i na okręty
Achajskie pójść odrazu. Świadkami odźwierni,
Że teegom ja pragnęła jak najniepomierniej:
Widziały mnie na szańcach czatujące straże,
Jak nieraz na ucieczkę zuchwałą się ważę,
Jak spuszczam się ukradkiem na ziemię po sznurze.
Lecz nowy mnie zalotnik przychwycił na murze.
Deifob, i wbrew woli Frygów wziął przemocą
Za żonę. Więc cóż, mężu? Jeśli mnie zdruzgocą
Wyroki twe, jeżeli z ręki twojej zginę,
Będzież to sprawiedliwie?... Toć mnie w złą godzinę
Zabrano sobie gwałtem w małżeństwo. O, klęski
Niewoli dostąpiłam gorzkiej, nie zwycięskiej
Korony, zbiegłszy z domu! Chcesz się nad niebiany
Wywyższać? Chybaś całkiem z rozumu obrany!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Królowo, broń-że dzieci, broń ojczystej ziemi
Przed dziewki tej przewrotnej słowy plugawemi!
O, mówi potoczyście i pięknie lecz podle!

HEKABE.

Nasamprzód przeciw twojej szkalowania modle
W obronę wezmę bóstwa i wręcz udowodnię,
Pokażę, jak je tutaj skrzywdziłaś niegodnie.
Nie widzę, jakby mogła Hera i dziewicza
Pallada takie głupstwo popełnić, by znicza
Swojego się pozbywać, aby tamta miała
Zaprzedać obcym ludom Argos, a wspaniała
Pallada swe Ateny oddać w jarzmo Frygów,
Ażeby się na Idzie dla jakichś podrygów
Dziecinnych, dla czczej kłótni o jakieś tam wdzięki
Jawiły!... Bo i po co, spytam się od ręki,
O pięknośćby tak bardzo dbała Hery dusza?
Czy żeby mieć lepszego męża od Zeusza?
Za boga wyjść jakiego chciało się Atenie,
Choć zawsze swe dziewictwo ma w największej cenie,
Od ojca uproszone, i gardzi małżeństwem?
Zaprzestań-że swem własnem obdarzać szaleństwem
Boginie i dodawać krasy swej ohydzie!
Mądrego nie przekonasz!... Mówią o Kiprydzie —
Poprostu śmiech mnie bierze —, że weszła obłazem
Do domu Menelaja z moim synem razem.
Jakżeż to? Czyż nie mogła, siedząc sobie w niebie
Spokojnie i wygodnie, sprowadzić i ciebie
I całe twe Amykle[39] do Troi? O synie
Powiadasz, że śród mężczyzn stał on na wyżynie

Urody najprzedniejszej i że twoje zmysły
Tej chwili, kiedy na nie jego oczy błysły.
Już w samą się Kiprydę zmieniły, jak wryte?
Że też to głupstwo ludzkie wciąż na Afrodytę
Wybryki swoje zwala i tem się zasłania,
że niby Afrozyne zwie się, iż kochania
Boginią jest i szałów bezrozumnych! W stroju
Ujrzawszy się frygijskim, we złocie, spokoju
Odzyskać już nie mogłaś! Wyrosłej w Argosie,
Gdzie snać się nie p^zplewa. odrazu zdało się,
Że porzuciwszy Spartę, będziesz w Frygów mieście
W ogromne opływała dostatki, nareście
Do sytu mając zbytków, których Meneleja
Dom nie mógł ci dostarczyć — taka cię nadzieja
Popchnęła!... Że cię syn mój powiadasz otwarcie,
Przemocą uprowadził? Któż to widział w Sparcie?
O, w jakież-że to głośne popadłaś zawody.
O, jakie wszczęłaś krzyki! Kastor, brat twój młody,
Był wówczas jeszcze w domu, jeszcze go na niebie
Śród gwiazd nie umieszczono, gdy Grecy po ciebie
Do Troi się wybrali. Gdy walka się wszczęła,
Gdy tak się wydarzało, że śród tego dzieła
Menelej bywał górą, dla jego oręża
Uwielbień nie szczędziłaś, aby zmartwić męża
Że taki mu w miłości wyrasta bez granic
Potężny współzawodnik! Znowu tego za nic
Miewałaś gdy Trojanom się wiodło. Te oczy
Wlepione mając w szczęście, za niem-li w ochoczej
Zdążałaś gotowości, lekceważąc cnotę.
Powiadasz, że, mająca uciekać ochotę,
Na sznurze ty się z baszty spuszczałaś ukradkiem,
Zostając li wbrew woli. A któż ci był świadkiem,

Jak powróz zaczepiałaś lub ostrzyłaś noże
Jakby się zacnej żonie godziło, w komorze
Tęskniącej za dawniejszem małżeństwem? A przecie
Częstokroć zaklinałam cię na wszystko w świecie —
»Idź, córko!« tak mówiłam, »idź! synowie moi
Ożenią się gdzieindziej! Ja nieznacznie z Troi
Do statków cię achajskich wyprawię i wojnie
Zadamy przez to koniec. Żyć będą spokojnie
I Grecy i Frygowie!« Ale to ci zgoła
Nie poszło w smak! Lubiłaś, gdy się obce czoła
Chyliły tu przed tobą, dogadzał twej pysze
Dom mego Aleksandra. O, jak się kołysze.
Bywało, ta strojnisia przeklęta! Jak dmie się!
A przecież jedno słońce, ty ohydny biesie,
I tobie i mężowi świeciło! Skruszona,
W łachmanach winna chodzić taka nędzna żona.
Drżąc z zimna, po scytyjsku ogoliwszy głowę.
Na oku mając skromność, a nie te niezdrowe
Bezwstydy — po tem wszystkiem, co już w własnym kraju
Zrobiła! Abyś wiedział, na czem, Menelaju,
Chcę skończyć, powiem jedno: Zabij ją! Dla chwały
Hellady ty ją zabij i o siebie dbały!
Dla innych żon niech będzie w niej przykładu siła:
Nie wolno żyć kobiecie, co męża zdradziła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak, zabij. Menelaju! Miej przodków na względzie
I cześć swojego domu! Czyż Grecya ci będzie
Przyganiać, iże w tobie ma li niewieściucha?
Nieprzyjaciołom swoim dowiedź mocy ducha.

MENELAOS.

Podzielasz ze mną zdanie, że dom za gamratem
Rzuciła z własnej woli, że niesłusznie zatem

Kiprydę chce w to wmieszać. Ukamienowanie
Zakończy z tem jej życiem. Niech więc tak się stanie,
Że krótką chwilą śmierci zapłaci za długi
Rząd trudów, które Grecy ponieśli, przysługi
Nie odmawiając krwawej. Mnie hańbić nie można!

HELENA.

Przypadam ci do kolan, przybita i trwożna —
Nie morduj! Wybacz! Winni tu bogowie! Oni!

HEKABE.

Nie zdradzaj padłych dla niej towarzyszów broni;
Ty o nich pomyśl, panie, o ich biednej dziatwie.

MENELAOS.

Starucho! Już ja z nią się pokrótce załatwię!
Rozkażę zaraz służbie, ażeby do łodzi
Zawiedli ją, na statek, co stąd precz odchodzi.

HEKABE.

Na jednym z nią pokładzie siąść tobie nie radzę.

MENELAOS.

Dlaczego? Czyżby może przybrała na wadze?

HEKABE.

Nie kochał ten prawdziwie, kto dalej nie kocha.

MENELAOS.

Więc, iżby mi do głowy nie przyszła myśl płocha,
Uczynię tak, jak każesz. Nie wejdzie na statek,
Na którym ja odpłynę. Słuszny twój dodatek,
Gdy zjedzie do Argosu, śmiercią umrze podłą.
Ponieważ była podła. Będzie ona modłą
Przykładu dla białogłów, wstydu je nauczy —
Najbezwstydniejsze nawet zmoże los jej kruczy.

CHÓR.

Tak więc Achajom na łup
Wydałeś kontynę w Ilionie
I kołacz ofiarny, co płonie
Śród twego. Zeusie, chramu.
I mirry dymiące wonie
I świętą warownię Pergamu
I Idy ach! Idy hale.
Skąpane w zimnym krysztale.
Pełne zielonych bluszczy,
Oddałeś w ręce tłuszczy
I wierch ten, co w blasków koronie
Słonecznych najpierwej się pali.
Bóstw wiekuistych tron!

*

Już tobie ja u twych stóp
Żertw całopalnych nie złożę.
Ustały już pląsy, o boże.
Przepadły złociste obrazy
I one w śródnocnej porze
Co roku dwanaście tu razy
W pełni księżyca święcone
Frygijskie święta — gdzie one?
Że gród mój ginie drogi,
Że pastwą jest pożogi,
Czy widzisz to, królu, w przestworze
Władający? Czy widzisz z swej dali
Tego zniszczenia plon?


∗                    ∗

O luby! O mężu mój!
Umarłeś, umarłeś i powiedz.

Na jakiś zabłądził manowiec?
Śród jakiej przebywasz strony,
Niepogrzebiony,
Nieukąpany!
Mnie morskie poniosą bałwany
W łodzi skrzydlatej
Do Argos, płodnego w bachmaty,
Tam, gdzie niebieskich dosięgają stropów
Kamienne mury Cyklopów.
W bramach dzieciątek gromady
Łzom, jękom nie dają rady,
Krzyczą: »O raty! przeraty!
Z twoich nas, matko, ócz
Achajska porywa krucz,
Ciągnie nas same w okręty,
By przez błękitne odmęty
Do Salaminy nas świętej
Powieść coprędzej lub tam.
W skalny, isthmijski gród[40].
Sterczący śród fali wód
Dwóch ścieśniających go mórz.
Do onych głaznych bram.
Gdzie już
Właść się Pelopsa otwiera.

*

Menelajowa gdy łódź
Popłynie średziną morza,
Niech wówczas potężna moc boża.
Grom w obie schwyciwszy dłonie,
W egejskie tonie

Gromem ugodzi,
Niech strzaska mu ściany tej łodzi.
Że tak nad nami
Ach! nie ma litości, że łzami
Zalane wiedzie nas precz z naszych krajów
Na służebnice Achajów.
Dla córki Zeusa, Heleny,
Złote zwierciadła bez ceny,
Skarb, co dziewczęta mami,
Wiezie ze sobą król.
Bodajby nigdy śród pól
Nie stanął ojczystych, na łanie
Lakeńskim, ni też w Pitanie[41],
Ani w świątnicy o ścianie
Wykutej w spiżu, ten człek
Ten nierządnicy mąż.
Co Simoisu grąż
Śmiała tak splamić i dom
Zniszczyć trojański po wiek
I srom
Na wielką rzuciła Helladę!

*

Ajaj! Ajaj!
Nowa po nowej na kraj
Wali się klęska! O rety!
Patrzajcie, trojańskie kobiety:
Astyanaksa to zwłoki!
Śmierć Danaowie straszną mu zadali,
Strącili z wieży wysokiej.


Z ludźmi, niosącymi zwłoki Astyanaksa, wchodzi

TALTHYBIOS.

Hekabo! Li jednego statku pośród fali
Czekają jeszcze wiosła, by resztę grabieży
Achillowego syna ponieść do wybrzeży
Ftyockich. Sam natomiast, Neoptolem, wieści
Nie dobre usłyszawszy o przykrej boleści,
Na jaką narażono Peleja, bo z ziemi
Wypędził go ojczystej Akastos, z innemi
Wyruszył już łodziami do domu. W te pędy,
Jak człek, co nie ma czasu tędy i owędy
Rozglądać się i czekać, wypłynął na morze.
Z nim razem Andromache która mi niebożę
Łzę z oczu wycisnęła niejedną — tak rzewnie
Żegnała się z ojczyzną, takie tej królewnie
Szły z serca smutne słowa przy Hektora grobie.
Okrutnie nalegając, wyprosiła sobie,
Że zwłoki tego synka, którego Achaje
Na śmierć strącili z wieży, razem w obce kraje
Nie pójdą, tylko tutaj ciało się pochowa.
Pozatem ma tu zostać i tarcza spiżowa.
Co lęk budziła w Grekach, a którą się w boju
Zasłaniał ojciec tego... Rzekła, iż spokoju
Nie miałaby żadnego, ona, Andromacha,
Rodzica tego dziecka, jeśliby ta blacha
W Peleju stała domu, w komnacie, gdzie ona
Ma z nowym żyć małżonkiem, świeżo poślubiona.
Dlatego też, mówiła, najlepiej uczyni
Hekabe gdy te zwłoki, miast w kamiennej skrzyni.
Albo w cedrowej trumnie, w tej tarczy pogrzebie,
Odziawszy je godziwie — tak prosiła ciebie —

I uwieńczywszy według możności w twej doli
Dzisiejszej... Samej dziecka pogrześć nie pozwoli —
Tak rzekła — pośpiech pana, czasu ma za mało.
Więc skoro już przystroisz to chłopięce ciało,
Mogiłę usypiemy i włócznię mą na niej
Zatkniemy. Jak najprędzej spraw-że się z tem, pani!
Część trudu jam wziął na się: przez Skamandru wodę
Przechodząc, wykąpałem sam te zwłoki młode
I rany ich obmyłem. Teraz się zabiorę
I grobik przygotuję, aby trud mój w porę
Z twym trudem połączywszy, módz w ojczyste strony
Skierować jak najprędzej statek uskrzydlony.

HEKABE.

Na ziemi złóżcie tarczy Hektorowej koło!
Okrutny to jest widok! Oczom nie wesoło
Spoglądać na ten obraz! Dzielni wy, Achaje,
Do bitwy, ale mniej wam rozumu dostaje:
Czy mord ten niesłychany spełniliście z trwogi
Przed chłopcem, by nie urósł i Troi mej drogiej
Z upadku nie podźwignął? Więc byliście niczem,
Kiedyśmy tak przed waszem ginęli obliczem.
Choć Hektor i rąk innych tysiączne dziryty
Walczyły tak szczęśliwie? Dziś, gdy jakby zmyty
Z powierzchni, szczezł lud Frygów, kiedy miasto nasze
Zburzone, takie drobne przeraża was ptaszę?
Ja trwogi nie pochwalę, gdy niema przyczyny,
Ażeby ktoś się trwożył... O, wnuku jedyny!
Jak śmierć cię doścignęła niewczesna! O dziecię!
Za kraj gdybyś był zginął i w męskości kwiecie
Dojrzałej, mając żonę i te boże dziwy
Królewskiej, wielkiej władzy, zwan byłbyś szczęśliwy,

Jeżeli to się szczęściem nazywa. W tej dobie
Widziałeś ono szczęście, przeczułeś je w sobie,
Lecz w domu-ś go nie zażył! O głowo, w ponury
Strzaskana dzisiaj sposób o rodzinne mury
Loksyaszowej twierdzy! O kędziorów miła
Korono, którą matka tak głaskać lubiła
I tak je całowała! Z rozbitego czoła
Wyziera mord — ach! grozy nie wyrażę zgoła!
O ręce, tak z rękami równe ojcowskiemi!
Ze stawów wytrącone, leżycie na ziemi
Bezwładnie! O wy usta, tyleście mi tyle
Obiecowały rzeczy przemiłych! Ach! w pyle
Grobowym zamilknąwszy, nie będą mówiły,
Jak ongi, przy mem łóżku: »U twojej mogiły
Pęk włosów złożę wielki, przyjaciół ci rzeszę
Sprowadzę, znanych imion dźwiękami ucieszę
I uczczę cię, babusiu!« Skłamały twe słowa:
Nie ty mnie dzisiaj chowasz, starucha cię chowa,
Ojczyzny pozbawiona i dzieci, twe zwłoki
Młodzieńcze, nieszczęśliwe, składa w dół głęboki!
O biada! Jak na marne poszły twe pieszczoty
I wszystkie me starania! Cóż, mój chłopcze złoty,
Na groble twoim wieszcze dziś napisać mogą:
»To dziecko Argejowie uśmiercili, trwogą
Przejęci!« Podły napis, hańbiący Helladę!
Po ojcuś nie wziął spadku, ale ja cię kładę
Na tarczy tej spiżowej, co ci będzie trumną.
Pawęży, coś obroną była ongi dumną,
Ramieniem mego syna Hektora, dziś stróża
Najprzedniejszego tracisz! Jeszcze tu jest duża
Pamiątka drogiej ręki — o, ten ślad przy uchu!
Pot jeszcze tu przylega, co w bitewnym ruchu

Lał z czoła się Hektora, gdy spiżową zbroję
Do brody swej przytykał!... Przynieście mi stroje
Na jakie stać nas dzisiaj, ażeby to ciało
Przyodziać jak najlepiej. Nie wiele zostało
Z przepychów naszych dawnych, lecz czego nam jeszcze
Nie zabrał los, otrzymasz. A ludziom obwieszczę,
Iż głupi ten co dufa, że szczęście mu będzie
Na wieki trwać niezmienne. Toć w jednym je rzędzie
Z człowiekiem lekkomyślnym można stawić: skoki
Wyprawia! Cóż trwałego jest śród ziemskiej tłoki?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z dobytków zagrabionych nie wielka ci kupa
Została, ledwie starczy, by przyodziać trupa.

HEKABE.

Nie przeto, byś w wyścigach lub strzelaniu z łuku
Przodował, lub też w łowach się kochał, mój wnuku,
Jak zwyczaj jest u Frygów, nie przeto cię darzę
Tą resztką twych dobytków, które ci to wraże
Heleny wzięło serce, gamratki, co, podła,
I ciebie i ten dom nasz do zguby przywiodła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Przeszywasz, przeszywasz mi duszę
Ty, kraju niedoszły panie!

HEKABE.

Strojami ja cię dzisiaj przyozdabiać muszę,
Którymi miałeś błyszczeć w ono ucztowanie
Weselne, zaślubiwszy jedną z Azyatek,
Najdostojniejszą z rodu... A i ten ostatek
Po synu mym Hektorze uwieńczę, pawęży
Spiżowy krąg, co tylu, bywało, zwycięży

Rycerskich wojowników! Acz schodzisz pospołu
Z umarłym do mogiły, w grobowego dołu
Pomrokach ty nie zginiesz: godniejsza-ś jest sławy,
Niż broń, którą ma Odys, ten chytrzeć plugawy.

CHÓR.

Ajaj! Ajaj!
W smutny uchodzisz kraj!
Wnet, dziecię, spoczniesz w grobie!
O, matko, folgę daj
Żałobie!

HEKABE.

Ojej! Ojej!

CHÓR.

Hymny pogrzebne piej!

HEKABE.

Oj biedna, biedna ja!

CHÓR.

Ach! Nie da znieść się już niedola twa!

HEKABE.

Rany-ć uśmierzę obwiązkami! Boże!
Lekarz-ci jestem, który już nie może
Uleczyć! Na drugim świecie
Ojciec wyleczy swe dziecię!

CHÓR.

Tłucz sobie głowę, tłucz!
Pięściami wycinaj rany!
O losie ty opłakany!
O łzo, płynąca z ócz!

HEKABE.

O me najdroższe kobiety!

CHÓR.

Co znaczy krzyk ten?!...

HEKABE.

O rety!
Że też to bóstwa miały dla mnie same znoje!
Że z miast znienawidziły najbardziej mą Troję!
Daremnie składaliśmy ofiary!... Lecz jeśli
Nie byliby niebianie, którzy nas wynieśli,
Strącili nas z tych wyżyn, żylibyśmy w cieni.
Potomnym nieznajomi, bo nieopieśnieni,
A tak przetrwamy w pieśni, wieść o nas śpiewacy
Podawać będą wiekom... Lecz teraz do pracy!
Zabierzcie, złóżcie w grobie to nieszczęsne ciało!
Giezłeczko ma i wieńce ma już, jak przystało...
Zda mi się, że umarłym nie zależy na tem.
Czy w biednym ich pogrzebią gieźle, czy bogatem,
Żyjącym li w smak idzie zbytek i przesada.

CHÓR.

Biada o! biada
Twej nieszczęśliwej macierzy!
Tak bardzo bywało, wierzy,
Takie nadzieje pokłada
W twe życie!
Z wielkiego wyszedłeś rodu
I stanąć miałeś na szczycie,
A jak okrutny spadł na ciebie skon!...
A wej! A wej!...
Ktoś biega po murach grodu
To w tę, to w tamtą stronę!
Pochodnie w ręku dzierżąc zapalone.
Strasznie potrząsa niemi.

Zali w tej chwili złej
Nowe nieszczęście grozi naszej ziemi?

Wraca

TALTHYBIOS.

Dalej-że, porucznicy, którym poruczono
Pryama spalić miasto! A niechże też płono
Te głownie w waszych rękach nie gnuśnieją! Dalej!
Rozniecać ognie wokół! Niech się Ilion spali,
A powrót nasz do domu wyjdzie nam na zdrowie!
Zaś wy, mieszkanki Troi — bo w mem jednem słowie
Dwa mieszczą się rozkazy —: gdy zagrają rogi,
Gdy wojska naczelnicy dadzą znak du drogi,
Do naw achajskich spieszcie, by odpłynąć z nami...
O chodź, najnieszczęśliwsza między niewiastami,
Staruszko, bo już czeka służba Odysseja:
Do niego cię wyprawia ta losów zawieja!

HEKABE.

Więc ten jest kres mych nieszcześć! Tu koniec niedoli —
O biedna ja niewiasta! Jak mnie serce boli
Opuszczać kraj ojczysty! Głód ilioński gore!
O nogo ty sędziwa! Spiesz się! Spiesz się! Skore,
Acz z trudem, stawiaj kroki! Pragnę się z tem miastem
Pożegnać nieszczęśliwem! O, jak dumnym włastem
Trojański byłeś grodzie między azyjskiemi
Plemiony, a jak prędko gaśnie blask twej ziemi
Chwalebny! Oto płoniesz, a mnie precz stąd wloką
W niewolę!... O bogowie!... Lecz po co z głęboką
Modlitwą k’mm się zwracać? Częstom ich wzywała
A przecież nie słyszeli!... Śmierć dla mnie wspaniała,
Gdy rzucę się w ten ogień, w którym kraj mój ginie!

TALTHYBIOS.

Szalejesz! Twa niedola rozstraja cię ninie.

(Do służby)

Hej! brać ją! Nie żałować! W Odysseja ręce
Odstawić dar zaszczytny, otrzyman w podzięce.

HEKABE.

Raty! Przeraty! O raty!
Kronido, Frygii prytanie
I ojcze!... Widzisz Dardanię,
Śród jakiej pada zatraty?!

CHÓR.

Widzi, a przecie runęło
Tak dzielne ongi, nie dzielne już dzieło —
Runęła Troja w gruz!...

HEKABE.

Raty! Przeraty! O raty!
Zamek ilioński się pali!
W pożaru fali,
Co się rozlała bez śluz,
Rwą się na płaty
Blanki i mury!

CHÓR.

Jak dym ten skrzydlaty,
Który uchodzi do góry,
Tak, obrócona w perzynę,
Rozwiewa ojczyzna się moja!
Wroga ją starła zbroja
Na proch!...
Za progiem przekracza próg

I ogień nieci
Wróg!


∗                    ∗
HEKABE.

O ziemio, kolebko mych dzieci!

CHÓR.

Och! Och!

HEKABE.

O dziatki,
Słyszycie, chwytacie głos matki?

CHÓR.

Przyzywasz tych, biedna, co drzemią
Pod ziemią!...

HEKABE.

Na pował się rzucę, ja stara,
Obiemi rękoma co siła
O ziemię tę będę waliła!...

CHÓR.

W żałobie ja klękam przy tobie
I męża przyzywam, co w grobie
Nieszczęsna leży ofiara!

HEKABE.

Ciągną nas, wloką —

CHÓR.

Ten ból!
Ten ból! Ach! tul się! tul!

HEKABE.

Do obcych mnie ciągną rozłogów
Od mych ojczystych progów!

Ojej! Ojej!
Pryamie, mój Pryamie,
Bez druhów ty, bez mogiły
Leżysz, małżonku mój miły,
O, i nie widzisz, jaki cios mnie łamie,
Jak wiedzie żonie się twej,
Bez ciebie dzisiaj, tak samej!

CHÓR.

Śmierć swą przesłoną mroczy
Zbożnego męża oczy,
Co z ręki bezbożnej ach!
Na wieki wieków padł!

*
HEKABE.

O grodzie! o bóstw świętych chramy!

CHÓR.

Strach! Strach!

HEKABE.

O ziszcza,
Ziszcza się groza! Gruz! Zgliszcza!

CHÓR.

Runiecie, bez śladu na świecie
Runiecie!

HEKABE.

Nie poznam ojczyzny ja swej —
Jak dym, co ulata w powietrze,
Tak w prochu i kurzu się zetrze!

CHÓR.

Już blisko, a przebrzmi nazwisko,
Zagaśnie na wieki ognisko
Tej nieszczęśliwej Troi!...

HEKABE.

Słyszycie, chwytacie — —

CHÓR.

Ten grom?
Ten huk? Pryama padł dom!

HEKABE.

Trzęsie się, trzęsie się miasto
I twe drżą nogi, niewiasto!
Ojej! Ojej!
Drżące me stopy, drżące,
Biedne me kroki niewieście,
Teraz mnie precz stąd ponieście
I zaprowadźcie, gdzie mnie trosk tysiące
Z rozkazu mej Doli
Złej
Czekają w domu niewoli!

CHÓR.

O nieszczęśliwy grodzie!...
Ale już idźmy, gdzie achajskie łodzie
Na morskiej czekają nas wodzie!






FENICYANKI


Fenicyanki.

Osoby dramatu.
OIDIPUS.
IOKASTE.
ETEOKLES  ich dzieci.
POLYNEIKES
ANTIGONE
KREON, brat Iokasty.
MENOIKEUS, jego syn.
TEIRESIAS, wróżbita.
OCHMISTRZ ANTYGONY.
DWÓCH GOŃCÓW.
MANTO, córka Teiresiasa.
CHÓR DZIEWIC FENICKICH.


Rzecz dzieje się przed pałacem Oidipusa w Tebach.






IOKASTE.

O ty, który królując na złotym rydwanie
I drogę sobie kreśląc pośród gwiazd na łanie
Niebieskim, krąg ognisty chyżymi rumaki
W dal toczysz. Heliosie!, na tebańskie szlaki
Jak smutny-ś zesłał promień w dniu, gdy do tej ziemi.
Rzuciwszy kraj fenicki, falami morskiemi
Oblany, przybył Kadmos! Ten, wziąwszy za żonę
Harmonię, Afrodyty córkę, miał spłodzone
Z nią dziecko, Polydora. Ten znów Labdakosa
Był ojcem, jak wieść niesie, a temu niebiosa
Zesłały syna, Laia. Co do mnie, to, wiecie,
Menojkejowy płód ja, jednej matki dziecię
Z Kreontem — tak, rodzeni my z bratem oboje.
A zasię Iokaste jest nazwisko moje,
Bo to mi nadał ojciec. Gdy ślubne me łoże
Z Lajosem nie darzyło nas dziećmi, po boże
Wyrocznie poszedł mąż mój do Fojba, prośbami
Chcąc zjednać go, ażeby raczył się nad nami
Zlitować i dał syna dla naszego domu.
Ten rzecze: »Królu Teban dzielnych! Jeśli komu,
Wzdyć tobie ja nie radzę, byś wbrew woli boga
Miał dziatwę jaką płodzić! Spłodzisz syna, sroga
Przyplącze ci się klęska: On zabije ciebie,
A dom twój w krwi potokach okrutnie pogrzebie!«
Lecz ten, rozgrzany winem i miłosnej chuci

Powstrzymać nie mogący, wraz ku mnie się zwróci
I syna ze mną spłodzi. Lecz spłodziwszy, pocznie
Rozpamiętywać grzech swój i bożą wyrocznię
I dziecko, żelaznymi przekuwszy mu stupy
Kolcami, da juhasom, ażeby w te tropy
Rzucili je na hali, poświęconej Herze,
U skały Kithairońskiej. Polyba pasterze,
Znalazłszy je, wręczyli żonie swego króla,
A ta płód moich bólów do piersi przytula
I wmawia w swego męża, że to syn jej własny.
A kiedy chłopiec zmężniał, kiedy włos mu jasny
Porastać jął na brodzie, wybrał się, za pędem
Swojego serca idąc, czy też pod tym względem
Mający jakieś inne wskazówki, ku onej
Świątyni Fojbosowej: wieści był spragniony
O swoich rodzicielach. W tym czasie na zwiady
I mąż mój Laios ruszył, aby znaleźć ślady
Porzuconego dziecka, zali jeszcze żywie.
I obaj się spotkali na fokijskiej niwie,
Na dróg rozstaju. Wówczas krzyknie nań woźnica
Lajosa: »Ustąp-że się królowi!« Ten lica
Dumnego nie odwrócił, jeno szedł, nie tknięty
Wezwaniem, aż mu konie jęły ranić pięty
Kopytem. I naonczas — po cóż mam szeroko
Rozwodzić się nad dolą? — stojąc oko w oko,
Syn zabił ojca, zabrał z sobą jego cugi
I dał je Polybowi. A gdy nasze smugi
Poczęła Sfinks pustoszyć, już po męża skonie,
Obwieścił brat mój, Kreon, że z tym on me dłonie
Ślubami małżeńskimi połączy, kto snadnie
Wróżbitki, spraw świadomej, zagadkę odgadnie.
Zdarzyło się, że syn mój Ojdipus rozwiąże

Śpiew Sfingi i w nagrodę bierze kraj ten, książę,
Tej ziemi bierze berło, że, dla domu zguby,
Małżeńskie z swą rodzoną matką zawrze śluby,
Że matka, nic nie wiedząc również, w swe ramiona
Miłosne własne dziecko zamyka. I, żona
Własnego swego syna, zrodziłam mu dziatki,
Dwóch synów: Eteokles i Polyneik, rzadki
Bohater, ze mnie wyszli, a przy nich dwie córy:
Ismeną nazwał ojciec jedną, a zaś wtórej.
Najstarszej, dałam imię Antygony. W końcu
Ojdipus, one wszystkie, jakie tylko słońcu
Widome są katusze, przeszedłszy, nareście,
Zbadawszy, czyje w uścisk kształty brał niewieście.
Iż żoną własna matka mu była, swe oczy
Skazuje na zagładę, krwią źrenice zbroczy,
Wykłówszy je spinkami złotemi. I młody
Płód jego, dwaj synowie, w chwili, gdy im brody
Ocieni świeży zarost, co się sypać zacznie,
Pod klucz wzięli rodzica, ażeby rozpacznie
Zataić los ojcowski, którego nikomu
Tak łatwo nie zataisz! I on żyje w domu
I klątwy za klątwami rzuca na swe syny
I ostry im zaleca miecz — że to jedyny
Jest środek, którym winni dzielić między siebie
Królestwo. I lękając się, że ci tam w niebie
Ojcowskie mogą spełnić klątwy, gdyby dalej
Ze sobą w jednym domu rządzący mieszkali,
Zawarli wraz ugodę, iże młodszy z braci,
Polyneik, dobrowolnie pierwszy z swej połaci
Ustąpi, Eteokla zostawiając w kraju.
Ten berło dzierżąc w ręku, miał według zwyczaju
Umówionego odejść po roku, by potem

Tamtego do ojczyzny przywołać z powrotem.
Atoli Eteokles, stanąwszy przy sterze,
Nie zrzeknie się już władzy, rozrywa przymierze
I brata już na wieki wywołuje z miasta.
Do Argos ten przybywszy, jako zięć Adrasta,
Moc wielką tarczowników argiejskich zgromadzi.
Pod gród ten siedmiobramny na ich czele sadzi
I żąda zwrotu berła i swej ojcowizny.
Pragnąca spór złagodzić, zanim krwawe blizny
Zadawać pocznie oręż, sprawiłam, że właśnie
Syn przyjdzie tu do syna — może spór ich zgaśnie
Bez wojny. A że przyjdzie, zapewnił mnie goniec,
Przez niego wysłan do mnie. Połóż-że więc koniec
Tej waśni moich dzieci, Zeusie, władco nieba,
I wybaw nas z tej biedy! Bo juści nie trzeba,
Ażeby, jeśliś mądry, człowiek ten sam zawsze
Miał cierpieć, gdy na innych losy są łaskawsze.  Znika.

Na scenę wchodzi

OCHMISTRZ Antygony.

O chlubo ojcowskiego domu, Antygono!
Że matka na twe prośby pozwala ci pono
Niewieście rzucić izby i Argiwy zbrojne
Oglądać z tego dachu, zebrane na wojnę.
Zaczekaj, aż zobaczę, czy z obywateli
Ktokolwiek się nie rusza w ulicy: mnie śmielej
Znieść wszelką ich przyganę, bom sługa, niż tobie,
Księżniczce... Skoro tylko ten swój przegląd zrobię,
Opowiem ci, com widział i słyszał w obozie,
Gdym układ, który krwawej ma zapobiedz grozie.
Twojemu poniósł bratu i znowu do miasta
Powracał... Ale widzę, że się nikt nie szasta,

Więc wejdę po tych schodach cedrowych na górę
I spojrzę na ćmę ludu, na tę wojska chmurę,
Co oto tak się mnogo, gotowe do boju,
U fal Ismenu zbiegło i u Dirki zdroju.

ANTYGONA.

Pomóż-że, pomóż mnie, młodej,
Wejść na te schody,
Sędziwą podaj mi dłoń.

OCHMISTRZ.

Tu schwyć się mnie, panienko! Przyszłaś w samą porę:
Już wojsko Pelargów skore
W bitewne się szyki układa,
Z gromadą się łączy gromada,
Od broni oddziela się broń.

ANTYGONA.

Hekato, ty córko Latoi!
Od tych spiżowych zbroi
W pobliża i w dali
Cała równina się pali!

OCHMISTRZ.

Nie liche tu zastępy przyszły z Polinikiem:
Hej! szumi wódz ten zbroi i koni bezlikiem!

ANTYGONA.

Czy wszystko w porządku mamy —
Rygle? łańcuchy? bramy?.
Czy spustów miedź dobrze wprawiona
W ciosowy mur Amfiona?

OCHMISTRZ.

Uspokój się! Bezpieczną jest grodu postawa!...
O, spojrzyj na pierwszego, jeżeliś ciekawa.

ANTYGONA.

Któż jest ten z białą kitą.
Co tam o! zastęp wiedzie,
Tarczą spiżową, litą,
Potrząsający na przedzie —
Snać mu ten ciężar pawęży
Bynajmniej na łokciu nie cięży?!

OCHMISTRZ.

To wódz jest, ma królewno!

ANTYGONA.

A jak on się zowie?
I skąd? O, mój staruszku, nie bądź skąpy w słowie.

OCHMISTRZ.

Z mykeńskiem pono miastem pochodzenie wiąże,
U wód lernejskich mieszka, Hippomedos, książę.

ANTYGONA.

O jak wspaniały! O jak przeraźliwy!
Widoku wzrok nie wytrzyma!
Z tarczą, pisaną we gwiaździste dziwy,
Do pradawnego podobien olbrzyma —
Postać, daleka,
By przypominać człowieka!
A ten, co właśnie sadzi wskroś dyrceńskiej toni?
Inny to, inny już gatunek broni...
Co zacz on?

OCHMISTRZ.

Syn Ojneja, Tydej! Pierś on swoją
O, tak, pokrywa inną, bo aitolską zbroją!

ANTYGONA.

Aha, staruszku! Już wiem:
Siostrze on poślubiony

Polinejkowej żony...
Jak w uzbrojeniu tem
Dziwnie wygląda ten człek:
Półcudzoziemiec, półgrek!

OCHMISTRZ.

Tak, wszyscy Aitolowie zbrojni w tarcz, a biją
Najlepiej się, machając zabójczą kopiją.

ANTYGONA.

A skądże znasz to wszystko? Skądże rozum taki?

OCHMISTRZ.

Poznałem na pawężach ich godła i znaki.
Więc widząc je, poznaję także i rycerzy.

ANTYGONA.

A tam koło pomnika Zetosa kto bieży?
Włos mu w kędziorach spływa,
Źrenica płomienna, żywa —
Na oko dziki to młodzian,
Snać jest dowódcą tej rzeszy,
Tłum, co w trop za nim śpieszy,
Zbroją naodzian...

OCHMISTRZ.

To jest Parthenopaios, Atalanty dziecię.

ANTYGONA.

Niechże go z ziemi tej zmiecie,
Łuk naciągnąwszy, ta Artemis boża,
Co z jego matką wraz
W górski zaszywa się las,
Górskie przebiega rozdroża!
Wszak po to hufiec on wiódł,
Ażeby zburzyć mój gród!

OCHMISTRZ.

Tak stań się! Lecz ich najazd słuszny, więc mi trwoga,
Że wszystkiem pokieruje słusznie ręka Boga.

ANTYGONA.

A gdzież jest ten, co wraz ze mną
Na naszą niedolę wzajemną
Z matki urodził się jednej?
Gdzież jest Polineik biedny?
Mówże, staruchu miły!

OCHMISTRZ.

O, tam on — widzisz? — stoi w pobliżu mogiły
Nioby siedmiu córek, przy Adrasta boku.
Poznajesz?...

ANTYGONA.

Coś poznaję, lecz nie bardzo oku
Wyraźne są te kształty, coś niby ramiona —
W zarysach li widzę tę postać...
Gdybym to mogła o! na tych nogach
Lecieć od krańca do krańca,
Mknąć po przestwornych drogach —
Gdybym to mogła, wiatrem uskrzydlona,
Nakształt obłoku,
Do mego brata się dostać
I po tak długim czasie
Do siostry łona,
Do piersi mojej
Lubego przytulić wygnańca!
W płomiennej krasie
Złocistej zbroi
Jak on się pali bez końca!
Niczem poranny blask słońca!

OCHMISTRZ.

Niebawem sam tu przyjdzie ku twojej uciesze
Z rozejmem.

ANTYGONA.

A — staruszku — zapytać się spieszę.
Kto siwym tym zaprzęgiem kieruje tak pewno?

OCHMISTRZ.

To wieszczek Amfiaraj, moja ty królewno!
Ofiarne z nim bydlęta — ziemia krew ich wchłonie.

ANTYGONA.

O Heliosa córko i Latony,
Seleno, tarczy swej złotem
Połyskająca!
Jakimż on zręcznym obrotem
Trzyma swe konie!...
A gdzież ta krew jest gorąca,
Gdzież jest ten mąż rozsierdzony,
Co Tebom wiecznem grozi zniszczeniem, ponury
Kapanej?

OCHMISTRZ.

Nieustannie mierzy nasze mury —
Do strażnic jak najlepszą chciałby znaleźć drogę.

ANTYGONA.

O Pomsto i wy, Zeusowe
Groźnie grające grzmoty,
Wy łyskawice gromów,
Co straszne wszczynacie pożogi.
Spadnijcie na jego głowę,
Ukróćcie ten język zuchwały!
Wszak-ci to on

Chciałby brać w plon
Mieszkanki tebańskich domów!
Niemiłosierny,
Chce się rozprawić z nami,
Mykenom nas oddać nad Lerny,
Nad Amymony falami,
Co się, trysnąwszy, rozlały,
Kiedy Posejdon o ziemię
Swoim trójzębem uderzył.
Któżby uwierzył,
Że na mnie i na me plemię
Spaść ma niewoli brzemię!
Przenigdy, przenigdy w świecie
Nie dopuść do tego, o dziecię
Złocistowłose Zeusza,
Ty Artemido prześwięta!

OCHMISTRZ.

A teraz ma królewna niech do domu rusza,
Zostanie w swych komnatach panieńskich zamknięta,
Bo ma już, czego chciała... Po ulicach miasta
Wojenny ruch i zamęt coraz bardziej wzrasta.
Z bojaźni tłum białogłów do pałacu spieszy,
Więc mogą powstać plotki — do tego u rzeszy
Niewieściej jest pochopność: Najdrobiejsza sprawa
Odrazu w ich usteczkach na ogrom zakrawa,
Rozkoszy też jest dla nich zawsze podostatek,
Gdy sobie przypną wzajem jak najwięcej łatek.

CHÓR DZIEWIC FENICKICH.

Tyryjskie rzuciwszy morze,
Przybyła, by służby boże
Pełnić na cześć Loksyasza,

Ta zbożna czeladź nasza —
Z fenickiej przybyła ziemi,
By między kapłanki przedniemi
Zamieszkać od tego czasu
U stóp śnieżystego Parnasu,
W Fojbosa onej świątyni,
Gdzie bogom ofiara się czyni
Bita przez nasze wiosła,
Iońska nas głębia niosła,
Śród pustych niosła wybrzeży,
A Zefir za nami świeży
Dął od Sycylii, w przestwory
Szumiące śląc rozhowory.

*

Przez miasto z cnych dziewic grona
Wybrana i przeznaczona,
By służyć czci Loksyasza,
Przybyła ta czeladź nasza
Do Kadmosowej krainy,
Do Agenora dziedziny,
Tu, do Lajosa grodu,
Co z nami bratniego jest rodu.
Niby posągi ze złota,
Będziemy, wkroczywszy we wrota
Świątynne, służyły bogu.
Lecz nim staniemy u progu,
Nim modły wzniesiemy w niebiosy,
Wprzódy te swoje włosy,
Największą ozdobę dziewicy,
W Kastalskiej zwilżymy krynicy.


∗                    ∗

O ty dwuczuba opoko,
Żagwiąca się ogniem wysoko,
Od wzgórz bachusowych odbitym —
O winogradzie, obfitym
Darzący nas płynem osłody,
Co z plennej wycieka jagody —
O święta jaskinio smocza,
O skalne, w niebieskie przezrocza
Pnące się bogów strażnice —
O góro, co skrywasz swe lice
Śniegami:
Bądźcie wy z nami,
Abyśmy mogły bez trwogi
Na boże wkroczyć drogi,
Abyśmy, Dirki porzuciwszy zdroje,
Mogły to życie swoje
Wieść pośród pląsów w cześć nieba —
Abyśmy u groty Feba,
W tym środku ziemi,
Wielbiły go usty wdzięcznemi!


∗                    ∗

Oto Ares przeponury
Wzdyć postąpił pod te mury —
Oto ciżba jego dzika,
Krwi spragniona przeciwnika,
Chce gród zburzyć! Niech nas broni
Bóg od tego! Bo gdy oni,
Nasi drodzy przyjaciele,
Mają cierpieć, to wesele
Znikło dla nas w równej mierze!
Jeśli wróg te zwali wieże

Miastu temu klęskę zada,
I fenickiej ziemi biada!
Wspólna krew nam w żyłach płynie,
W wspólnym rodu my zaczynie
Powstaliśmy hej! przed laty:
Od Iony tej rogatej
Wywodzi się nasze plemię,
Więc nam wspólne cierpień brzemię.

*

Wokół miasta groźnie sterczy
Obraz wojny przemorderczej,
Gęsty obłok tarcz! Niebawem
Ares, sędzia w polu krwawem,
Bój rozstrzygnie. Erynyje
Zabójczynie, śląc na szyje
Ojdipowych biednych dzieci!
Trwogę we mnie straszną nieci,
Pelasgijskie Argos!, twoje
Wojsko wielkie! Wraz się boję
Kary bożej! Gdyż — na nieba! —
Zawsze-ć mi to przyznać trzeba,
Że skrzywdzony ten nasz młodzian,
W tę wspaniałą zbroję odzian,
Słusznego nie depce prawa
Gdy do bitwy dzisiaj stawa —
Nie popełnia żadnej winy,
Swojej żąda li dziedziny.

Na scenie jawi się

POLYNEIKES.

Z łatwością mnie odźwierni, zasuwy tej chwili
Od wrótni odemknąwszy, do wnętrza wpuścili.

Atoli ja się lękam, że schwycić mnie mogą
Do matni i że z niej już tak gładką mnie drogą
Nie puszczą. O, pewnikiem krwi się mej wytoczy
Co nieco! Więc też muszą strzelać moje oczy
I tu i tam, czy niema zasadzki. Miecz nagi
W tej ręce snać niemałej doda mi odwagi.
Ha! Cóż to?... Czy mnie trwoży lada szmer? U ludzi,
Idących na cośkolwiek, wszystko przestrach budzi,
A zwłaszcza gdy na ziemi znajdują się wrogiej.
I ufam i nie ufam matce; ona w progi
Wezwała mnie ojczyste, w moc rozejmu każe
Tu przybyć. Lecz ratunek mam blisko: Ołtarze
Przedemną i nie pusty jest pałac. U bramy
Podwiki jakieś stoją. Wraz się zapytamy,
Co zacz są?... Cudzoziemki! Skądże przybywacie
Pod pałac ten helleński?...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na fenickiej płacie
Ziemicy wyrosłyśmy, tam mamy ojczyznę,
Która nas wykarmiła. A, jako pierwszyznę
Zwycięstwa, Agenora wnucy nas wysłali
Na dar dla Loksyasza. Miał nas powieźć dalej
Ojdipa syn przesławny, do ogniska Feba,
Gdy wtem go zaskoczyła wojenna potrzeba —
Argiwi gród napadli... Lecz i ty odpowiedz,
Kim jesteś, skąd i jaki przywiódł cię manowiec
W ten szum siedmiobramnego tebańskiego miasta?

POLYNEIKES.

Ojdipus, syn Lajosa, mym ojcem. Iokasta,
Menojkejowa córka, mą matką, zaś miano
Jest moje Polyneikes — takie mi nadano.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O mężu, z Agenora dziećmi spokrewniony,
Co mymi są władcami, a co mnie w te strony
Wysłali! Do twych kolan przypadam, zwyczaju
Strzegąca, jaki żywię w mym ojczystym kraju.
Nareszcie-ś w dziedzinie swej!
O hej! O hej!
Usłysz me słowo,
Czcigodna usłysz królowo,
Wyjdź z domu! Otwórz podwoje!
Próżne-ż wezwanie moje?
Hej-że, ty matko rodzona!
Z twojego on wyszedł łona!
Przecz zwlekasz?... O z poddasza
Wyjdź-że, wyjdź, pani ty nasza,
Dziecko swe zamknij w ramiona!

Z pałacu wychodzi

IOKASTE.

Ten krzyk fenicki wasz,
Krzyk nieustanny,
Gdym usłyszała, me panny,
Kroki trzęsących się nóg
Co tchu zwróciłam za próg!
Twarz w twarz
Chcą go zobaczyć nareście
Moje źrenice niewieście.
Dni przeminęły tysiące
I dzisiaj me serce pragnące
Ma już ach! ma swego syna!
O ma pociecho jedyna,
Niechże cię ręka matczyna

Do piersi przytuli! Do warg
Niech ma się warga przyciśnie!
Podaj mi ust swoich wiśnie!
Niechże mi spadnie na kark
Gęstwia tych ciemnych pierścieni,
Niech moją szyję ocieni!

*

Ohaj! Ohaj!
Matczyne wreszcie ramiona
Do mego tulą się łona!
Niespodziewanie
Mam cię, ty moje kochanie!
Wszystkie mi uszły nadzieje,
O, jak mi się życie to śmieje!
Jakże wyrazić ten raj,
Tę radość,
Jak jej uczynić zadość?
Rękami wyrazić czy okiem?
Czy w upojeniu głębokiem
Skacząca naokół ciebie,
Mam uczuć w dawnem się niebie,
W niebie minionych lat,
Co mi złociły świat?...

*

O moje dziecię, o haj!
Jak opustoszał nasz dom.
Kiedy przez brata srom
Musiałeś rzucić ten kraj,
Tęsknica druhom,
Tebom tęsknica!
Odtąd powiędły mi lica,
Żałobą przejęta głuchą

Po tobie,
Ścinałam odtąd w żałobie
Ten posiwiały włos!
Gdy taki spotkał mnie cios,
Rzuciłam, synu kochany,
Ten biały strój i, łachmany
Czarne oblókłszy, chodzę
W czerni po smutków drodze!

*

A w domu starzec, pozbawiony wzroku.
Ciągle się żali i żali,
Iże u jego boku
Spólność zerwali
Dwaj oto bracia rodzeni,
I, w strasznej pogrążon cieni,
To miecz do ręki bierze,
By przeciąć z życiem przymierze.
Albo też, umrzeć gotowy,
Zawiesza sznur u posowy,
Narzeka, jęczy, w łzach tonie,
Że klątwę ściągnął na skronie,
Swych własnych dzieci i — biada! —
W ciemnych gdzieś kątach przepada!

*

Słyszę, iż gdzieś w obcej ziemi
Pętami-ś się związał obcemi.
Iże już nawet masz z żoną,
Poza mną poślubioną,
Pociechę ojcowską, dziatki!
Na klęskę swej biednej matki
Spowinowacon z obcymi,

Srom na nas ściągasz olbrzymi,
Tak, klęskę ty ściągasz i srom
Na starożytny nasz dom —
Dla rodu Lajosa zaguby
Te wrogie zawarłeś śluby!...

*

Jak się należy
Szczęśliwej w dniu tym macierzy,
Ja-ć w dzień weselny najgodniej
Nie zapalałam pochodni!
Któż myślał, że-ć nie udzieli
Ismenos godowej kąpieli?!
Że Teby ach! będą zmuszone
Milczeć, gdy w dom wwiedziesz żonę?!

*

Niech zginie
Kto w tej zawinił winie!
Czy miecz tu przyczyną niedoli,
Czy waśń, czy ojciec, czy woli
Staje się bożej zadość,
Że znikła już wszelka radość,
Że grom
W Ojpidów uderzył dom:
Ta przebolesna zagłada
Przedsię na pierś moją spada!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Niewiasta rodzić musi śród wielkiej boleści,
Dlatego tak swe dziatki kocha ród niewieści.

POLYNEIKES.

Czy źle czy dobrze robię, juści to nie żarty
Do swego przyjść tak wroga. Ale nieprzeparty

Jest pociąg do ojczyzny. Jeśli kto inaczej
Powiada, ten sam siebie słów igraszką raczy,
Bo dusza jego czuje odmiennie. W tę drogę
Idący, miałem w sercu taki lęk i trwogę,
By brat mnie nie uśmiercił podstępnie że z lęku
I trwogi tej przez miasto szedłem z mieczem w ręku,
Na wszystkie rozglądając się strony. Uśmiecha
Atoli mi się jedna w tem wszystkiem pociecha:
Nasz rozejm i te słowa mojej matki miłej.
Co w mury me ojczyste dziś mnie sprowadziły
Nie mogłem łez powstrzymać, kiedym niewidziany
Tak dawno gród ten ujrzał, tego domu ściany.
Ołtarze bóstw i ono boisko, gdzie, młody,
Ćwiczyłem swoje siły, i dirkiejskie wody —
To gniazdo, skąd mnie straszne wygnało bezprawie,
Że w cudzym mieszkam grodzie!... Dlatego się łzawię,
Lecz z bólu ból się rodzi, albowiem w żałobie
I ciebie, matko, widzę [wszak obcięłaś sobie
Te włosy i strój czarny-ś ubrała]! O Boże!
O dolo moja biedna! [Straszliwa być może
Waśń w domu, między swymi. Nie łatwo tej miary
Poszukać, by zagodzić bratni spór!... Cóż stary
Rodziciel mój porabia, widzący li ciemnię
Wieczystą? Cóż dwie siostry? Pewnie mają ze mnie
Li smutek, że na cudzą gdzieś zaszedłem ziemię?!]

IOKASTE.

Zawzięcie niszczy jakiś Bóg Ojdipa plemię!
Od tego się zaczęło: Nasza klęska cała,
Żem matką wbrew wszelakim zakazom została,
Żem wyszła za twojego rodzica, że potem
Zrodziłam, synu, ciebie! Ale po cóż o tem

Wspominać! Trzeba znosić wszystkie losy swoje!
Ach! gdyby nie przyczyna, że się wielce boję
Urazić cię, o wszystko zapytać-bym rada,
Co wiedzieć chcę — tak bardzo chęć mnie ta opada.

POLYNEIKES.

Wypytaj się o wszystko, nie milcz w żadnej sprawie,
Twa chęć moim rozkazem, rad wszystko-ć wyjawię.

IOKASTE.

A więc nasamprzód o to, co jest po mej woli
Najpierwsze: Brak ojczyzny czy cię bardzo boli?

POLYNEIKES.

Najbardziej ze wszystkiego! Opisać się nie da!

IOKASTE.

A na czem to polega? W czem wygnańców bieda?

POLYNEIKES.

To głównie, że nic mówić otwarcie nie można.

IOKASTE.

Tak, mowa niewolników musi być ostrożna.

POLYNEIKES.

Trza możnych niedorzeczną znosić samowolę.

IOKASTE.

Rzecz przykra razem z głupcem głupca grywać rolę.

POLYNEIKES.

Dla zysku trza, naturze wbrew, uginać szyję.

IOKASTE.

Lecz mówią, że wygnaniec nadziejami żyje?

POLYNEIKES.

Nadzieja się uśmiecha, lecz z spełnieniem zwleka.

IOKASTE.

Czy czas nie udowadnia, że zawodzi człeka?

POLYNEIKES.

Ma urok dla biedaków słodki jakby z nieba.

IOKASTE.

A z czegoś żył, nim żona-ć dostarczyła chleba?

POLYNEIKES.

Bywało go dzień jeden, na drugi niewiele!

IOKASTE.

Nie wsparli cię ojcowscy drodzy przyjaciele?

POLYNEIKES.

Aj, matko! Gdzie przyjaciel, jeśli człowiek w biedzie?

IOKASTE.

Szlachectwo nie pomogło-ć? Świat na rodach jedzie!

POLYNEIKES.

Złem bieda jest. Szlachectwo chleba mi nie dało.

IOKASTE.

Ojczyzna więc jest dla nas dobrem, jakich mało?

POLYNEIKES.

Jak drogą jest, nikt tego nie opisze w świecie.

IOKASTE.

Bo Argos jak przybyłeś? I po co? Mów, dziecię.

POLYNEIKES.

Loksyasz Adrastowi obwieścił wyrocznię.

IOKASTE.

Co? Jaką? Mów! Nieznana mi całkiem widocznie!

POLYNEIKES.

Że z dzikiem i lwem córki swoje ślubem spęta.

IOKASTE.

Z imieniem twem cóż mają wspólnego zwierzęta?

POLYNEIKES.

Ja nie wiem. Jeno bóg mnie wysłał tam na szczęście.

IOKASTE.

Bóg mądry!... A jak przyszło żony twej zamęście?

POLYNEIKES.

Noc była, kiedym stanął w przedsionku Adrasta.

IOKASTE.

Noclegu szukający, wygnan z tego miasta?

POLYNEIKES.

Tak jest. Następnie przyszedł tułacz drugi jeszcze.

IOKASTE.

Kto taki? Także ścigan przez losy złowieszcze?

POLYNEIKES.

Tydeusz, tak się zowie, z Ojneja poczęty.

IOKASTE.

A skądże was Adrastos porównał z bydlęty?

POLYNEIKES.

Bo starliśmy się z sobą, gdzie się kto położy.

IOKASTE.

Tak zgadł syn Palaosa myśl wyroczni bożej?

POLYNEIKES.

I córki swe w małżeństwo oddał nam tej chwili.

IOKASTE.

Czy źle ci jest w tym związku, czy też jak najmilej?

POLYNEIKES.

Do dzisiaj na swe życie skarżyć się nie mogę.

IOKASTE.

A jak zdołałeś wojsko nakłonić w tę drogę?

POLYNEIKES.

Obydwom zięciom przysiągł Adrastos, że obu
Powróci do ojczyzny, a przedsię sposobu
Użyje, by mnie wysłać pierwszego. W tej drodze
Stanęli mi z pomocą Mykeńczyków wodze
I pierwszych śród Danaów stanął szereg długi,
Nie odmawiając dla mnie tej smutnej przysługi,
Na miasto bowiem własne dzisiaj najazd czynię —
Konieczność mnie znagliła. Z przymusu jedynie,
Nie z chęci — bogów wzywam w tej sprawie na świadki —
Ruszyłem przeciw swoim, gdyż tak chcą! Od matki,
Od ciebie dziś zależy, by zagodzić spory
Pomiędzy najbliższymi, uwolnić od zmory
I ich i mnie i siebie i to miasto moje.
Tak, stara to piosenka, ale się nie boję
Powtórzyć jej: Majątek w największej jest cenie
U ludzi, wpływ największy na ich pokolenie
Wywiera. Ja-ć dla niego zebrałem tysiące
Tych zbrojnych. Bez majątku wszak nic nie znaczące
Szlachectwo.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I Eteokl się zbliża! Chce miasto
Ocalić pojednaniem. Teraz ty, Iokasto,
Tak przemów, jako matka, by się pogodzili.

Wchodzi

ETEOKLES.

Z miłości k’tobie, matko, przychodzę tej chwili.
Stawiałem pod marami zaprzęgi i roty,
By, głos twój usłyszawszy, zaprzestać roboty,
Ten głos twój pojednawczy. Pod twoimi wpływy
Zjawiłem się, by ten o! zjawił się tu żywy!

IOKASTE.

Mityguj się, bo nigdy popędliwość, synu,
Słuszności mieć nie może. Zdrowe jądro czynu
W rozważnych tylko słowach spoczywa. Więc, dziecię,
Nie rzucaj dzikich spojrzeń, nie pień się! Toć przecie
Nie głowę masz odciętą od karku Gorgony
Przed sobą, jeno brat twój zjawił się rodzony.
I ty, Polyneikesie, racz mu spojrzeć w oczy!
Zobaczysz, że inaczej sprawa się potoczy:
I sam przemówisz lepiej, patrzący w twarz brata,
I jego mowę lepiej pojmiesz. Tak się splata
To wszystko, że wam obu mądrą dzisiaj muszę
Dać radę: Gdy druh jaki rozsierdził swą duszę
Na druha i gdy potem spotkają się razem
I spojrzą sobie w oczy, rozsądku rozkazem
Wzdyć będzie, aby tylko rozmawiali o tem,
Dlaczego się zetknęli, swych oraz z powrotem
Na pamięć nie przywodząc... Więc, Polyneikesie,
Ty pierwszy masz tu słowo. Albowiem, jak zwie się,
Swą krzywdę niby mszczący, na ojczystej grzędzie

Z Danaów stoisz wojskiem. Boga tu na sędzię
Przyzywam, na rozjemcę tej braterskiej waśni.

POLYNEIKES.

Wyraża się wzdyć prawda zawsze jak najjaśniej,
Nie trzeba jej wykrętów ni sztuczek, albowiem
Ma siłę sama w sobie. Sprawa, że tak powiem.
Schorzała, ginąc zawsze z swej niemocy, sięga
Po lek rafinowany... Nie chcąc, by potęga
Ojcowskiej ongi klątwy Ojdipa, co spadła
I na mnie i na tego, miała się, zajadła,
Wypełnić, spragnion dobra rodzinnego domu
Rzuciłem z własnej woli — w tym względzie nikomu
Bynajmniej nie uległszy — ojczyznę, jej sprawy
Pozostawiając temu na rok jeden. Krwawej
Rozterki unikając i zwady, po roku
Miał rządy mnie znów oddać w umówionym toku,
[A nie, jak dziś się dzieje, że z jego powodu
I czyny złe się rodzą i ból jest dla grodu
I dla nas.] On się zgodził, zaprzysiągł na nieba
Lecz słowa nie dotrzymał, zrobił, jak nie trzeba,
Zagarnął tron ojcowski, zabrał część mej schedy.
I dzisiaj jestem gotów zgodzić się, jak wtedy,
By znowu na rok jeden wziął berło w swe ręce,
Skoro nań przyjdzie kolej. Tę wojnę poświęcę,
Te hufce precz odprawię, odebrawszy swoje,
Pustoszyć nie chcę własnej ojczyzny, na znoje
Nie będę swego grodu narażał, te mury
Uwolnię od swych drabin; jeśli, mówię z góry,
Przy prawie się utrzymam, zabiorę tę tłuszczę
I szturmu już żadnego do hram nie przypuszczę.
Na świadki wołam bogów, wzywam ich na sędzie,

Że prawnie postąpiwszy we wszelakim względnie.
Bezprawia jam ofiarą, że mnie wypędzono
Niesłusznie z mej ojczyzny. Powiedziałem pono
Już wszystko, co należy. Słowa prawdy pełne,
Nie trzeba mi ich było owijać w bawełnę,
I prostak i uczony zrozumie je łatwo.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie jestem wychowaną tak, jak wy, ma dziatwo,
W Helladzie, zrozumiale jednak brzmią (do Pol.) twe słowa.

ETEOKLES.

Gdyby tak każda dusza była tu gotowa
Piękności i mądrości w jednej i tej samej,
Co dzisiaj, dopatrywać się rzeczy, gdzież mamy
Naonczas puste spory? Znikłyby ze świata!
Tymczasem między ludźmi, dla wroga i brata,
Istnieje tylko nazwy, nie rzeczy wspólnota.
Co do mnie, juści, matko, bierze mnie ochota
Powiedzieć bez ogródek, że gdzie gwiazdy wschodzą
Poszedłbym każdej chwili, pod żądzy mej wodzą
Do dnabym ziemi dotarł, gdyby tylko można,
Tak ciągnie, tak porywa mnie ta przemoc zbożna
Królewskiej, widzisz, władzy! Skarb-ci to największy!
A jeśli jest największy, nikt mi nie upiększy
Żądania, bym go zrzekł się. Mając go w swej ręce,
Azali ja go, matko, tak łatwo poświęcę,
By zabrał go kto inny? Za tchórza mam człeka,
Co rad, dla rzeczy marnej, większej się wyrzeka.
A potem wstydziłbym się, by miał wydrzeć bronią
Ten oto, za czem dzisiaj jego myśli gonią,
Ten ziemi pustoszyciel ojczystej!... I Teby
Shańbiłyby się wielce, gdybym, li potrzeby

Wojennej się lękając, drżąc przed Mykeńcami,
Miał berło oddać temu! O, nie tak on z nami
Powinien się układać, nie z tym mieczem w ręku!
Bo czego miecz dokona, to i, bez pobrzęku,
Dokona togo słowo. Jeśli chce w tej ziemi
Zamieszkać, niech zamieszka. Lecz i najmędrszemi
Nikt słowy mi nie wmówi, ażebym miał słuchać,
Gdzie mogę rozkazywać. Więc dalej-że dmuchać
W ten ogień, niech nas niszczy! Więc dalej do miecza,
Niech sobie krwawe żniwo co tchu ubezpiecza!
Więc dalej, niecierpliwe zaprzęgać rumaki!
Więc dalej, rydwanami pokryć nasze szlaki!
Ja z tronu nie ustąpię! Jeśli krzywdzić trzeba.
Najpiękniej juści krzywdzić dla tronu!... Na nieba!
Gdy idzie o rzecz inną, ja na cnotę łasy!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Do złych-ci ja postępków nigdy słów okrasy
Nie dodam... To zaś złe jest, bo niesprawiedliwe.

IOKASTE.

Nie z samych niedomagań składa się sędziwe,
Podeszłe w latach życie, mój Eteoklesie!
Przeciwnie. Moc doświadczeń niejedno nam niesie,
Co mędrszem jest, niżeli to, co dać nam może
Wiek młody. Ach! dlaczego, mój synu-nieboże
Opętał cię najgorszy dzisiaj duch? duch pychy!
To duch jest niegodziwy! Strzeż się! Wszakże słychy
Wyraźne są, że nieraz już ta zgubna siła
W niejeden dom, w niejeden szumny gród wstąpiła,
Ażeby wyjść, zniszczywszy na nic swych czcicieli
Ty równość czcij! To piękniej! Boć ona nie dzieli,
Lecz łączy — przyjacioły z przyjaciółmi, grody

Z grodami, sprzymierzeńca z sprzymierzeńcem. Młody
Mój synu, wiedz, że równość podstawą dla człeka
Najtrwalszą, gdyż człek biedny tego tylko czeka,
Ażeby módz z dobytku wywłaszczyć bogacza.
Wszak ona, równość, mierzy i wagi oznacza
I liczb porządek wszystkich. Promieniste słońce
I nocy wzrok bezświatły to równości gońce:
Bieg w roku jednakowy odbywają, jedno
Drugiemu nie zazdroszcząc przewagi, w tem sedno!
I noc i dzień, tak krążąc, to człowieka sługi.
A ty, mając swą cząstkę, nie chcesz cząstki drogiej
Odstąpić swemu bratu? A gdzież tu jest miara
Sprawiedliwości? Powiedz! Czemu tak się stara
Twa dusza tron uwielbiać, gdy nszczęśliwiło
Bezprawie cię tym skarbem? Czyż ci jest tak miło,
Że ktoś cię uniżenie podziwia? O, rzadkiej
Próżności ty objawie! Gdy w domu dostatki,
Chcesz troskom się napierać?... A wiesz, czem jest zbytek?
Czczą nazwą, niczem więcej! Mędrców zasób wszytek
Jest w tem, co im wystarcza. Człek nie ma swych włości,
On rządcą tylko tego, co mu z wysokości
Raczyli dać bogowie. Jeśli im się zechce,
I to mu też odbiorą. Cóż cię bardziej łechce —
Mający do wyboru, cóżbyś wolał, proszę,
Mieć tron, czy zbawić miasto? Co? Władzy rozkosze,
Odpowiesz! A cóż będzie, jeśli ten zwycięży?
Kadmejskie jeśli hufce słabsze od oręży
Argiwskich? Gród tebański będzie zdruzgotany.
Tłum dziewic, wziętych w łyko, opuści te łany —
O, pastwić się nad niemi będzie przemoc wraża!
A zatem te bogactwa, na które tak zważa
Twa troska, na pożytek nie wyjdą nikomu,

Ni tobie ani Tebom, owszem, źródłem sromu
Dla wszystkich nas się staną!... Tyle słów do ciebie.
Zaś tobie, Polyneiku, powiem w tej potrzebie,
Że głupią masz przysługę ze strony Adrasta,
Że sam też nierozważnie najechałeś miasta
Naszego głaźne mury. Jeżeli, broń Boże,
Zwyciężysz, jakiż pomnik wznieść twa ręka może?
Swą ziemię spustoszywszy, pogrzebawszy w pyle
Swój gród, jakie zapalisz ofiary? Na tyle
Zdobędziesz się czelności, że się nie zawaha
Na łupach, zgromadzonych nad wodą Inacha,
Napisać twoja ręka: »Na pastwę pożogom
Oddawszy gród tebański ofiaruje bogom
Te tarcze Polyneikes!« Helleńskie dzierżawy
Niech nigdy ci, mój synu, nie dadzą tej sławy!
Jeżeli zaś ulegniesz, jeśli ten cię złamie,
Jak staniesz bez tysięcy swoich w Argu bramie?
Niejeden wówczas powie: »O nieszczęsneś śluby
Skojarzył, Adrastosie! Przywiodłeś do zguby
Nas wszystkich o, przez jedną podwikę!« W podwójne
Nieszczęście brniesz, mój synu! Matki oko czujne
Powiada-ć: tamte stracisz i tu padniesz!... Ludzie,
Przestańcie raz się nurzać w zaślepionym trudzie!
Snać niema nic gorszego nad to, gdy dwie głowy
Zespolą razem w jedno swój rozum niezdrowy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Odwróćcie to nieszczęście od nas, o bogowie!
Ojdipa ród w przyjaznej niech się łączy zmowie.

ETEOKLES.

Pusta matko, słów szermierka! Zmarnowany drogi czas
Chęci twoje nie pomogą, nie zjednoczą dzisiaj nas —

Jeden tylko jest warunek, jakem już poprzednio rzekł.
Że ja będę ziem tych panem, że to mój jest tron po wiek!
Uroszczeniom swym daj spokój, niepotrzebna jest to rzecz —
A ty albo zginiesz tutaj, albo z murów tych idź precz!

POLYNEIKES.

A przez kogo mnie tu ginąć? Czy bezpieczny tak jest on
By nie myślał, że i jemu może miecz zgotować skon?

ETEOKLES.

Jest przy tobie, tutaj, blisko! Widzisz dłoń tę? No i cóż?

POLYNEIKES.

Widzę, zbytek śmierć przeraża, widzę, że go oblazł tchórz!

ETEOKLES.

Więc ruszyłeś z taką chmarą, ażeby jednego zmódz?

POLYNEIKES.

Od zuchwale śmiałych wodzów lepszy jest przezorny wódz.

ETEOKLES.

Ufny-ś w rozejm! Kiedyindziej czybyś taką gębę miał?

POLYNEIKES.

Po raz wtóry. Żądam berła! Mojej ziemi zwróć mi dział!

ETEOKLES.

Tu nikt niema do żądania! Mój tu dom jest! Ja tu pan!

POLYNEIKES.

Chcesz mieć więcej nad swą cząstkę?

ETEOKLES.

Mówię: Precz stąd! Z tego-m znan!

POLYNEIKES.

Wy ołtarze bóstw ojczystych —

ETEOKLES.

Które dzisiaj zburzyć chcesz!

POLYNEIKES.

Czy słuchacie — —

ETEOKLES.

Co? Najeźdźcy swej ojczyzny, swoich leż?

POLYNEIKES.

Białokonnych bóstw świątynie! — —

ETEOKLES.

Gardzą tobą!

POLYNEIKES.

Hej! o hej!
Wyganiają mnie z mej ziemi!...

ETEOKLES.

Ty mnie wygnać chciałbyś z niej.

POLYNEIKES.

To bezprawie! O bogowie!

ETEOKLES.

Pomóż ci mykeński bóg!

POLYNEIKES.

O, bezbożnik!

ETEOKLES.

Lecz nie zdrajca, nie, jak ty, ojczyzny wróg!

POLYNEIKES.

Co, złupiwszy, precz wygania!

ETEOKLES.

Nawet ci już nie dam żyć.

POLYNEIKES.

Ojcze, słyszysz, co ja cierpię?

ETEOKLES.

A co czynisz, słyszv wzdyć?

POLYNEIKES.

I ty, matko!

ETEOKLES.

O nie tobie zaklinać się na jej skroń!

POLYNEIKES.

Miasto moje!

ETEOKLES.

Idź do Argos! Idź lernejską wzuwać toń!

POLYNEIKES.

Pójdę, pójdę! Dank ci, matko!

ETEOKLES.

Nieproszony jesteś gość!

POLYNEIKES.

Pozwól ojca mi zobaczyć!

ETEOKLES.

Nie pozwolę! Dość już, dość!

POLYNEIKES.

Może lube siostry moje?...

ETEOKLES.

Żadną miarą! Ruszaj w świat!

POLYNEIKES.

O me siostry!

ETEOKLES.

Siostry wzywasz ty najgorszy z w szystkich brat?!...

POLYNEIKES.

Bądź szczęśliwa, matko moja!

IOKASTE.

Jeśli tu jest szczęściem ból!

POLYNEIKES.

Już ty nie masz swego syna!

IOKASTE.

Zwól mnie bóg z tych cierpień, zwól!

POLYNEIKES.

Butnie z nami się obchodzi...

ETEOKLES.

A ty ze mną — rzecz jest w tem!

POLYNEIKES.

A przy jakiej staniesz bramie?

ETEOKLES.

Czemu pytasz? Niech ja wiem!

POLYNEIKES.

Chcę cię ubić!

ETEOKLES.

I ja ciebie!... To największa moja chęć!...

IOKASTE.

Cóż wy, dzieci, zamyślacie?

POLYNEIKES.

Czyn pokaże! Święć się, święć!

IOKASTE.

A czyż, mówcie, nie przeraża was ojcowskiej klątwy grom?

ETEOKLES.

Niech się stanie, co się stanie, niechaj runie cały dom!

POLYNEIKES.

O nie prędko miecz mój spocznie, ta we krwi skąpana stal!
Bóg i ziemia-karmicielka niech poświadczą, że mnie w dal
Wypędzono z mej ojczyzny, że mnie gnał sromotny czyn.
By pachoła, jakbym nie był Ojdipowy również syn!
Stanie ci się jaka krzywda, nie mnie wiń, ty grodzie mój.
Jeno tego! Wbrew mej woli wszczyna się ten krwawy bój —
Tak, nie z chęcią tu przybywam i nie z chęcią idę stąd!
Fojbie, stróżu ulic, żegnaj! Żegnaj, domie! Srogi błąd
Zmusza żegnać rówieśniki i was, bóstw posągi cne,
Dymem ofiar nasycane! Z tęsknoty ja, było, schnę
I znów nie wiem, zali wrócę, zali znów powitam was!
Lecz nadzieję mam niezłomną, że nadchodzi już ten czas.
Kiedy, ufny w pomoc bożą, temu wreszcie zadam skon
I, spełniwszy to, obejmę Teb królewski, włady tron.

ETEOKLES.

Wynoś mi się! Samolubem[42] już cię nazwał ojciec nasz.
Przeczuł, widać bogiem tknięty, jaką chęć do swarów masz!

CHÓR.

Kadmos z Tyra tu swej drogi
Znalazł kres: Na cztery nogi
Padła tu jałówka ona,
Przez nikogo me zmuszona,
Wypełniając wyrok boży,
Że gdzie ona się położy,
Tam i on też sobie spocznie —

Tak kazały nieb wyrocznie —,
Tam i on też pozostanie
Na pszenicznym, bujnym łanie.
Gdzie przez pola, gdzie przez gaje,
Przez zielone, świeże maje
Dirki toczą się topiele,
Gdzie Zeusowi Mać-Semele
Bromiosa porodziła,
Na tej niwie,
Gdzie latorośl bluszczu miła
Wokół niego już się wiła
Swymi liśćmi swymi sploty
Tą godziną,
Kiedy jeszcze był dzieciną
Bóg ten złoty,
Przetroskliwie,
Pieszczotliwie
Otulając go w swój cień.
Od tej chwili po dziś dzień
Chór tebańskich tu dziewoi
W bluszcz się stroi —
Chór, w ochocie swojej wrzącej
Wiwatami hukający
I tańczący
W Bacha cześć!

*

Tu Aresa potwór smoczy,
Wytrzeszczając czujne oczy,
Dzikich spojrzeń gromy ciska —
Tak bywało —, na źródliska.
Na wądolce, na murawy,
Na pól zieleń wzrok swój krwawy

Śle i bada, bada, strzeże,
Tu swe mając ongi leże.
Po święconą idąc wodę.
Kadmos tę potworę-szkodę
Zabił tutaj, strasznym głazem
Uderzywszy w skroń, zarazem
Wysłuchawszy świętej rady
Z ust dziewiczej, cnej Pallady,
W przeoraną posiał ziemię
Zęby smoka.
I powstało cudo-plemię,
Naodziane w zbroi brzemię
Wraz wyrosło nad powierzchnię —
Obraz rzadki! —,
Wystrzeliło z roli-matki!
Lecz wnet zmierzchnie:
Krew, posoka,
Toń głęboka,
Ze wzajemnych spłynie ran:
Mord ją wylał, krwawy tan
I ta ziemia, co w jasności
Złote włości,
Na świetliste słońca błonie,
Ich wysłała, znowu chłonie
W ciemnem łonie
Ten wydany świeżo płód.


∗                    ∗

I ciebie też, synu Iony,
Epafie, Zeusowi zrodzony,
W te obce przyzywam strony —
W tej cudzoziemskiej przyzywam cię mowie,

W tym cudzoziemskim języku
I krzyku:
Przyjdź! Przyjdź do ziemi tej, którą wnukowie
Twej matki dzierżą ninie,
A w której obie
Upodobały sobie
Dwojakoimienne boginie:
Bogini Persefona
I ta wielbiona,
Ta miła
Jedynowładna Siła,
Demeter-Ziemia, ta wielka
Wszelakich sił żywicielka!...
Ześlij je k’nam! Na tym łanie,
U tych tu dróg,
Niech z swą pochodnią stanie
Ta para boża!... O Panie!
Bogiem-ś, a bóg
Juści wszystkiego dokona!...

Wraca

ETEOKLES (do jednego z świty).

Ty idź i niech tu przyjdzie syn Menojkeowy,
Brat matki mej, Iokasty, Kreon, bom gotowy,
Nim jeszcze broń pochwycę i udam się w boje,
Poruszyć dziś z nim razem różne sprawy, moje
I państwa... Ale oto trudu ci oszczędzi,
Bo, widzę, sam do zamku mojego już pędzi.

Wchodzi

KREON.

O, dużom się nachodził, chcąc zobaczyć ciebie.
Królu, Eteoklesie! Wszystkiem w tej potrzebie

Tebańskie obszedł bramy, u czat się pytałem,
Lecz widzisz, żem cię łowił z daremnym zapałem.

ETEOKLES.

I jam cię pragnął widzieć, Kreoncie! Twej rady
Posłuchać chcę, gdyż z ludem prowadząc układy,
Dostrzegłem, że ta sprawa będzie arcytwardą.

KREON.

Słyszałem, że na Teby spogląda z pogardą,
W Adrasta ufny przyjaźń i w jego żołnierzy,
Lecz myślę, bogom rzecz tę poruczyć należy,
W pilniejszej ja się sprawie chcę rozmówić z tobą.

ETEOKLES.

Nic nie wiem. Pilniejszego cóż będzie tą dobą?

KREON.

Argiwski jakiś jeniec w naszych murach gości.

ETEOKLES.

A jakież on o tamtych przyniósł wiadomości?

KREON.

Że wojsko Argiwczyków ruszy się za chwilę,
[Chcą gród ten nasz opasać w całej swojej sile].

ETEOKLES.

Gród Kadma wyśle wojsko — —

KREON.

Młodość wzrok ci mroczy.
Nie widzisz, czego trzeba —

ETEOKLES.

Kto żyw, niech wyskoczy!

KREON.

Nie liczna garstka nasza, ich siły ogromne.

ETEOKLES.

O, w gębie tylko mocni, dobrze o tem pomnę!

KREON.

W Helladzie dumne Argos budzi strachu wiele.

ETEOKLES.

Zobaczysz, wnet te pola trupem ich zaścielę.

KREON.

I owszem. Lecz to będzie zadanie olbrzymie.

ETEOKLES.

Ja wojska w murach miasta przecież nie zatrzymię.

KREON.

Przezorność li zwycięża, to najlepsza rada.

ETEOKLES.

Więc radzisz, że się innej drogi brać wypada?

KREON.

Tak, różnej, nim na jedną wszystko stawisz kartę.

ETEOKLES.

Więc lepszy wypad nocą, niż pole otwarte?

KREON.

Bylebyś się z powrotem mógł przedrzeć! To-ć radzę,

ETEOKLES.

Noc bardzo sprzyja wszystkim, najbardziej odwadze.

KREON.

O, strasznie niebezpiecznie, kiedy mrok się szerzy.

ETEOKLES.

Więc może napaść wcześniej? tak koło wieczerzy?

KREON.

To może popłoch rzucić! My zwyciężyć mamy!

ETEOKLES.

Na tyłach głębie Dirki są dla nas jak tamy!

KREON.

Tu jedno tylko zbawi: przezorność ostrożna!

ETEOKLES.

Konnica czyżby na nich natrzeć dziś nie można?

KREON.

Argiwski huf się w polu zasłonił wozami.

ETEOKLES.

Co czynić? Mamy-ż wrogom gród ten oddać sami?

KREON.

Bynajmniej! Masz-li rozum, dobrze się zastanów!

ETEOKLES.

Więc który-ż ma najlepszy być z tych naszych planów?

KREON.

Podobno siedmiu wodzów moc się tu zjawiła?

ETEOKLES.

A co mają wykonać? Nie wielka to siła.

KREON.

Przeciwko bramom miasta, mówię, ruszyć mają.

ETEOKLES.

Co tedy? Raz już trzeba zakończyć z tą zgrają.

KREON.

Ty również siedmiu mężów staw przy bramach grodu.

ETEOKLES.

A jak? Czy w pojedynkę? Na czele narodu?

KREON.

Na czele. Trzeba wybrać najdzielniejsze grono.

ETEOKLES.

Rozumiem. By od murów wroga odpalono.

KREON.

Podwodzów daj, nie wszystko jeden widzieć może.

ETEOKLES.

Na mądrość czy na śmiałość zważać przy wyborze?

KREON.

Na jedną i na drugą! Czem jedna bez drugiej?!

ETEOKLES.

Obejdę teraz baszty i wedle zasługi
Najlepszych stawię mężów u siedmiu bram miasta.
Dla wroga równy oto przeciwnik wyrasta
W mych wodzach. Nie jest pora wymieniać nazwiska,
Gdy w nasze już się mury nieprzyjaciel wciska.
Nie! Idę! Niech to ramię moje nie spoczywa!
O, gdyby traf zarządził, ażeby tu żywa
Braciszka mego postać stanęła przedemną.
W tej walce! Oko w oko! Miecz za miecz! Daremną
Nie byłaby rozprawa!... Co do Antygony,
Mej siostry, że poślubić ma ją twój rodzony
Syn Haimon, to ty o tem pamiętaj, jeżeli
Ja szwankbym jaki poniósł! Wiano jej wydzieli

Mój dom — dziś to potwierdzam na wychodnem! Bratem
Tyś matki mej, więc słowa zbyteczne! A zatem
I mnie i tobie gwoli zajmij się nią godnie.
Mój ojciec, pozbawiwszy się wzroku, za zbrodnie
Swej własnej nierozwagi dziś cierpi... Nie mogę
Wychwalać go nad miarę. Wszak na życia drogę
Klątwami nas obarczył. Gdyby się spełniły,
Śmierć dla nas nieochybna od tych klątew siły.
Aha! mam jeszcze jedno: Jeśliby wyrocznię
Miał jaką wróż Teirezias, to trzeba niezwłocznie
Wybadać go... Tej chwili poślę na wypadek
Menojkeosa, syna twego, co mu dziadek,
Twój ojciec, swe nazwisko zostawił. Dla ciebie
Teirezias rad tu przyjdzie i wszystko wygrzebie
Ze serca, by ci sprawić przyjemność. Co do mnie,
Tom kiedyś go pohańbił, zwymyślał ogromnie
Za jego kunszt wieszczbiarski, więc się złości. Dalej,
I tobie i grodowi, byście pamiętali,
Powiadam i to jeszcze: Gdy w tej walce wrażej
Zwycięży moja sprawa, niech się nikt nie waży
Pochować Polyneika na tebańskim łanie.
O, zginie, kto zarządzi takie pochowanie,
Chociażby to był krewny! Tyle słów, Kreonie,
Do ciebie. Zaś do służby: Niechaj mi tu bronie
Przyniosą, jakich trzeba, by wyruszyć w pole.
Gdzie łamią się kopije. Zwyciężyć ja zdolę,
Bo sprawa nasza słuszna. Teraz, Przezorności,
Ty z potęg najcenniejsza, ocal nasze włości!

CHÓR.

Sprawco powszechnej niedoli
Cierpienionośny Aresie!

Czyż cię nie boli,
Że twoje serce rwie się
Nie tam, gdzie bachijski, radosny brzmi śpiew,
Jeno gdzie mord jest i krew?
Nigdy, jak młódź ta wesoła,
Śród tanecznego koła
Nie przyozdobisz czoła
We wieńce!
Na wiatr, jak owi młodzieńce,
Żądni zabawy,
Nigdy, ty krwawy,
Nie puścisz włosów! Hej!
Nigdy twój śpiew nie uświetni
Śpiewów przy tchnieniach fletni —
Nie bierzesz udziału wcale
W onym rozkosznym hejnale,
W radosnej pieśni cnej!...
Nie!...
Co za dnie:
Na uzbrojonych Argiwczyków przedzie
Szał cię twój wiedzie!
O najokrutniej
W tańcu bez lutni,
Bez śpiewów uroczych potrzeby
Prowadzisz czerń swą na Teby!
Nie z thyrsem w szalonej dłoni,
Nie w skórę jelenią odziany.
Obłęd twój goni!
Całokopytnych koni
Czwórki zaprzężne, rydwany,
Lejce i uzdy —
Oto jest szał, co przez bruzdy,

Przez pola, przez ugory
Nad Ismenosu falami
Pędzi cię, mami!
Tu w zamian na Argejczyki
Smocze podjudzasz szyki —
W nieściągliwości swojej,
Zakute w spiże, w zbroi,
Odziane tarczą,
Niech warczą
W kamiennych murów obronie!
Waśń z klęski wojennemi
Nawiedza królów ziemi
I ziemia w krwi dzisiaj tonie!
Biada wam, Labdakidzi!

*

O kniejo, pełna zwierzyny!
O Artemidy ty oko,
Ty mój jedyny,
Śniegiem pokryty głęboko,
Kitheironowy, w złotych słońca skrach
Palący się wierzchu! Ach!
Pocoś Iokasty to dziecię,
Gdy ojciec je precz wymiecie,
Iżby zginęło na świecie,
W swym jarze
Wychował — ach! komu w darze?
Złą potem chwilą
Złotą się szpilą
Sam nacechował, sam,
Nieszczęsny Edyp! Azali

Byłaby wówczas ta hali
Górskiej potwora skrzydlata.
Ta klęska biednego świata,
Do naszych przyszła bram?
Tak!
Straszny ptak —
Zwierz czworonożny z skrzydłami ptasiemi
Zrywał się z ziemi,
Nad Kadma mury
Wzlatał do góry
I, śpiewy kracząc nieśpiewne,
Porywał mu jego krewne,
Ostrymi porywał szpony
Stwór-Sfinks!... Na dom Kadmowy,
Na te zagony,
Na gród ten złem nawiedzony,
Na rodu nieszczęsne głowy
Słał tego gada
Bóg co w podziemiach włada.
A teraz nowa stypa:
Na gród i dom Edypa
Klęska przychodzi świeża,
Waśń się rozszerza,
Bracia rodzeni się waśnią!
Ciemność nie będzie jaśnią.
Pięknem nie będzie brzydota:
Ojcowska ongi sromota
Spłodziła dziatki!
Krew matki,
Co z własnym synem nieboże
W strasznej się łączy godzinie,
W żyłach tych dzieci płynie!

Czyż kazirodne ach! łoże
Nie jest li hańbą dla człeka?!


∗                    ∗

Wydałaś, ziemio, wydała,
I to tebańska jest chwała,
Nietajna chyba nikomu —
Mówiono mi o tem, mówiono
Mnie, cudzoziemce, tam w domu,
Przywiały to słuchy w me strony —
Wydałaś ród, urodzony
Z posianych zębów smoka.
Ofiar zwierzęcych żarłoka,
Co kształt swój przystroił ponury
W krwawe grzebienia purpury.
Z niebiańskich wysokości
Przyszli bogowie w gości
Na ślub Harmonii — hej!
Do tych przybyli kniej!
Przy Amfiona lutni
Tebańskich siedmiu wrótni
Wzniosły się mury
Śród łożysk dwóch tych rzek:
Wiosenny, świeży ścieg,
Kwiecista, rzeźwa błoń
Zieleni się, zieleni
Śród obu tych strumieni
I tu, gdzie Dirki toń
I gdzie Ismenu brzeg,
Io, rogata Pramać,
Ona to miała dać
Kadmejskim królom życie!

Niechaj na sławy szczycie
Tebańska stanie brać!
Wojenny po czynie czyn
Niech spełnia ojciec i syn!
Niechaj-że w zwycięstw koronie
Gród ten na wieki płonie!

Opierając się na córce, wchodzi

TEIREZIAS.

Prowadź mnie naprzód, córko! Dla ślepca tyś okiem,
Jak gwiazda dla żeglarzy. Kieruj moim krokiem,
Ażebym szedł po gładkiem. Idź-że naprzód drogą,
Bym nie padł. Ojciec słaby, ot, powłóczy nogą.
A trzymaj mi w swej ręce dziewiczej te losy:
Z wróżb ptaków mam je dzisiaj — dały je niebiosy
W tem miejscu, dokąd zwykle chodzę po te wieszcze
Zwierzenia. Menojkeju, jak daleko jeszcze
Do miasta, do Kreonta, twego ojca? Juści,
Że ledwie się posuwam! Ha! Starość nie puści.

Jawi się

KREON.

Teireziaszu, śmiało! Już do przyjacieli
Dotarły twoje stopy... Nuże! nuże! śmielej!
Podeprzyj-że go synu! Stary wiek nie skory!
Jak wóz jest, sam nie pójdzie! Trzeba mu podpory.

TEIREZIAS.

No, jestem... Po coś wzywał mnie, Kreonie miły?

KREON.

Pamiętam. Lecz odetchnij, zbierz-że swoje siły,
Bo widzę, żeś się nieco zasapał w tej drodze.

TEIREZIAS.

Nie przeczę, że cokolwiek znużony przychodzę.
Dopierom wczoraj z ziemi Erychtydów wrócił.
Tam również wrzała bitwa. Eumolpos[43] się rzucił
Z swem wojskiem, a żem pomógł do pięknej wygranej
Potomkom Kekropsowym, przeto był mi dany
Ten, patrzaj, wieniec złoty — pierwszyzna zdobyczy
Na wrogach... A więc czego Kreon sobie życzy?

KREON.

I dla nas dobrym znakiem niech będzie zwycięski
Ten wieniec, byśmy mogli złej uniknąć klęski.
Bo, jak ci jest wiadomo, bije dziś w nas burza
Danajskich wojsk i miasto w opresyi się nurza.
Od stóp do głów uzbrojon, wyruszył już w pole
Eteokl, król. Mnie zasię zostawił swą wolę,
Ażebym cię wybadał, jak najpewniej można
Ocalić gród. Cóż na to twoja wróżba zbożna?

TEIREZIAS.

Wobec Eteoklesa zacisnąłbym usta
I milczał o wyroku. Nie może być pusta
Twa prośba. Już oddawna kraj ten niedomaga —
Od chwili, gdy Laiosa porwała odwaga,
Że wbrew woli niebiosów wszedł w małżeńskie śluby
I matce Ojdipowej dał dla jego zguby
Małżonka, nieszczęsnego Ojdipa. Ta krwawa
Utrata ócz, przez niego wykłutych, to sprawa
Podstępna bóstw i straszna dla Grecyi przestroga.
Synowie Ojdiposa, co, myśląc, że boga

Oszukać będzie łatwo, trzymają w ukryciu
To wszystko, oszukują sami siebie w życiu.
Szacunku nijakiego nie mając dla wieku.
Dla lat własnego ojca, nie chcieli cię, człeku
Nieszczęsny, puszczać z domu, tak, że rozjątrzony
I chory, klątwę-ś rzucił na swój płód!... Ochrony
Ich pragnąc, wszystko-m zrobił, wszystko-m im powiedział,
Daremnie!... Nienawistny uczynił się przedział
Pomiędzy mną a nimi, synami Edypa.
Lecz już się, mój Kreonie, krwawa zbliża stypa —
Z rąk własnych zginą obaj. Mnogie ludy padną,
Na trupach legną trupy. W śmierci matnię zdradną
Porwana, broń argiwska z kadmejską się zmiesza
Na żal i narzekanie: Tebańczyków rzesza
W boleści ginąć będzie. A i ty, mój grodzie
Rodzinny, niweczącej wraz ulegniesz szkodzie.
Zaginiesz, jeśli mego nie posłuchasz słowy.
Nasamprzód nie powinna żadna Ojdipowa
Latorośl ni na tronie siedzieć, ni też zostać
W tej ziemi. To szaleńcy! Zniszczą kraju postać.
Zagładę nań sprowadzą. Że złe górę wzięło
Nad dobrem, jedno tylko pozostanie dzieło.
Co mogłoby nas zbawić — ja go nie wyrażę.
To dla mnie niebezpieczne, a i ci szafarze
Powszechnej pomyślności, którzy z losów woli
Ocalić mają miasto z tej krwawej niedoli.
Zapewne, usłyszawszy, nie małej goryczy
Doznaliby w swem sercu.. Szczęścia tobie życzy
Teirezias! Żegnaj!... Idę! Ja, cząstka, z całością
Chcę cierpieć!... Cóż się zresztą stanie starym kościom!...

KREON.

Nie odchodź-że, mój druhu!

TEIREZIAS.

Puść starego człeka!

KREON.

Uciekasz?

TEIREZIAS.

Ja? Nie! Szczęście od ciebie ucieka.

KREON.

Chcę słyszeć, jak utrzymać kraj w tych klęsk nawale.

TEIREZIAS.

Chcesz tego, czego wkrótce już nie zechce-z wcale?

KREON.

Nie miałbym chcieć ojczyzny wyrwać z tej powodzi?

TEIREZIAS.

Koniecznie tego pragniesz? Tak ci o to chodzi?

KREON.

A czegóż trzeba więcej pragnąć człowiekowi?

TEIREZIAS.

Więc boże ci wyroki ma warga wysłowi.
Lecz przedtem: Gdzie Menojkej? Powiedz mi, Kreonie,
Gdzie syn twój, co mnie wiódł tu? W jakiej-że on stronie?

KREON.

O tutaj, bardzo blisko, tuż przy tobie stoi.

TEIREZIAS.

A niechże precz ucieka od wyroczni mojej!

KREON.

To syn mój! Gdy potrzeba, milczenie zachowa.

TEIREZIAS.

Koniecznie mówić przy nim? Ma słyszeć me słowa?

KREON.

Ucieszy się, słyszący, co nas zbawić może.

TEIREZIAS.

Więc słuchaj: takie oto są wyroki boże:
Ojczyznę aby zbawić, oddasz na ofiarę
Menojka, swego syna. Sam wyzywasz miarę
Swej doli...

KREON.

Coś powiedział? Co wyrzekłeś do mnie?

TEIREZIAS.

Co prawdą jest. Uczynić trzeba to niezłomnie.

KREON.

O, wielkieś wypowiedział zło w chwili tak małej.

TEIREZIAS.

Dla ciebie! Dla ojczyzny ratunek wspaniały!

KREON.

Nie słucham! Nie słyszałem! Ojczyzna niech ginie!

TEIREZIAS.

Już nie ten, widzę, człowiek! Już się cofa ninie!

KREON.

Idź sobie! twoje wróżby w żadnej mi potrzebie!

TEIREZIAS.

Przepadła cała prawda, gdyż pogrąża ciebie?

KREON.

Zaklinam na kolana, na twe siwe włosy!

TEIREZIAS.

Ofiary tej żądają nieśmiertelne losy.

KREON.

Milcz! W mieście ani słowa jednego w tym względzie.

TEIREZIAS.

Mam milczeć? Grzeszyć każesz? Nie! tego nie będzie!

KREON.

Więc dziecko mi ubijesz? Rzucasz je na burzę?

TEIREZIAS.

Nie! inni go zabiją!... Ja mu tylko wróżę!

KREON.

Skąd na mnie i na syna spada los tak krwawy?

TEIREZIAS.

I słusznie o to pytasz, wchodzisz w jądro sprawy
Ty pierwszy. W onej jamie, gdzie smok, ten stwór ziemi,
Swą pieczę nad wodami spełniał dyrkiejskiemi,
Twój syn, musi, zabity, krwi upuścić świeżej
W daninie za kraj Kadma. W ten sposób uśmierzy
Pradawny gniew Aresa, co tak mści się krwawo
Za to zabicie smoka. Zrobiwszy to, prawo
Zyskacie, że bóg Ares pogodzi się z wami.
I ziemia, co zrodziła nakryty chełmami
Złotymi posiew ludzi, skoro na swej niwie
Za owoc weźmie owoc, krew za krew, życzliwie
Już będzie patrzeć na was. Tylko, że jedynie
Ma chłopię paść, w którego młodych żyłach płynie
Krew ludzi, co początek z smoczej szczeki wzięli.
Ty jeden tak po mieczu, jak i po kądzieli
Zostałeś z tego rodu czystej krwi, a z tobą

I dzieci twe rodzone. Haimon swą osobą
Tych ślubów żadną miarą wypełnić nie może,
Albowiem nie jest wolny. [Małżeńskie ma łoże,
Jakkolwiek do tej pory nietknięte.] A zasię
Ten chłopiec poświęcony w tak okrutnym czasie
Dla Rzeczypospolitej, ginąc jak najkrwawiej,
Ojczystą ziemię swoją od zguby wybawi.
O, przykry on zgotuje powrót dla Adrasta,
Natomiast wielką sławę dla własnego miasta,
Albowiem oczy hufców argiwskich przesłoni
Całunną płachtą śmierci. W tej nieszczęścia toni
Wybieraj to lub owo: Ojczyzny swej zgubę
Lub śmierć własnego syna. To wszystko! (Do córki) Ty, lube
Me dziecię, wiedź mnie do dom z powrotem. Nie duże
Miewają powodzenie wieszczbiarze i wróże!
Obrani są z rozumu, bo jeżeli muszą
Obwieścić komu przykrość, odrazu się z duszą
Spotkają wielce wrogą. A jeśli z litości
Chcą kłamać, wówczas bluźnią. Byłoby najprościej,
Gdyby sam Fojbos zechciał ludziom prorokować!
Wszak jego nic nie trwoży. Teraz, córko, prowadź!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kreonie, czemu milczysz? Głos ci zamarł w krtani!
Nie dziwno, i mnie samą ból i trwoga rani.

KREON.

Co mówić?!... Ja swych myśli nie ukrywam wcale —
W to zło ja się nie rzucę w niewczesnym zapale,
Dla miasta nigdy syna swego nie poświęcę!
Dla wszystkich przecież drogie biedactwa dziecięce
I niema tu człowieka, któryby miał serce
Powiedzieć: »Rad ja własne swe dziecko uśmiercę!«

I ja się też obejdę bez pochlebnych zwrotów,
Bez chwalby z ust człowieka, który jest dziś gotów
Zabijać moje dziecko!... Sam będąc w żywota
Jesieni, chętnie umrę za ojczyznę!... Złota
Pociecho ma! Nim miasto o wszystkiem się dowie,
Nie zważaj, co bezczelnie mówią ci wieszczkowie,
A tylko precz uciekaj z tego kraju! Wszędzie
Obniesie on te swoje nieszczęsne orędzie,
Do siedmiu bram się uda, pułkowniki, wodze
I władze powiadomi. Jeśli go w tej drodze
Uprzedzim, ocalejesz, jeśli nie, to trzeba
Umierać.

MENOIKEOS.

Gdzie mi uciec? Gdzie? Pod jakie nieba?

KREON.

Gdziekolwiek, byle tylko precz stąd, jak najdalej.

MENOIKEOS.

Ty powiedz, ja wysłucham: Gdzie kto mnie ocali?

KREON.

Przez Delfy idź...

MENOIKEOS.

A potem? Powiedz, ojcze, powiedz.

KREON.

W etolski kraj...

MENOIKEOS.

A potem na jaki manowiec?

KREON.

Thesprocki...

MENOIKEOS.

Zali z świętą zetknę się Dodoną?

KREON.

Odgadłeś...

MENOIKEOS.

A któż w drodze będzie mi obroną?

KREON.

Bóg ciebie poprowadzi.

MENOIKEOS.

Gdzież są jakie środki?

KREON.

Ja w grosz cię zaopatrzę. Znika.

MENOIKEOS.

Żegnaj, ojcze słodki!
Już idę. Ale wprzódy nim ucieknę z miasta,
Na myśli mi twa siostra, znaczy, Iokasta.
Sierota, już w kołysce pozbawiony matki,
Żywiłem się jej piersią. Chcę ją w te ostatki
Pożegnać, potem pójdę ratować swe życie.
Bądź zdrów! [A mnie nie wstrzymuj! Niewiasty, słyszycie],
Jak, pięknie omamiwszy, zbawiłem go trwogi,
By dopiąć swego celu! Wyprawia do drogi,
Na sztych wystawia państwo, rodzonego syna
Tchórzostwa chciałby uczyć. Lecz tego przyczyna
W starości, więc wybaczyć mu trzeba. Co do mnie
Nie byłbym przebaczenia godzien, nieprzytomnie
Zdradzając kraj ojczysty, co mnie życiem darzył!
[Więc wiedzcie, jam już wszystko dokładnie rozważył:
Ocalić idę miasto, woła mnie ojczyzna,
Ażebym umarł za nią!] Każdy mi też przyzna,
Że hańbą dla mnie będzie, jeśli inni męże,
Wyrocznią nie związani, chwytają oręże,

Bez musu przeznaczenia idą pod te mury
I, wielce lekceważąc sobie los ponury,
Za kraj ojczysty walczą, a ja zasię, zdradę
Na ojcu i na braci spełniając, nie kładę
Żywota w cnej ofierze za ojczyznę własną.
A jeno precz uciekam, jako tchórz! Niech zgasną
Me oczy, bo jak żyć mi w pogardzie?!... O klnę się
Na Zeusa i na ciebie, ty krwawy Aresie,
Coś ongi ród nasz smoczy, gdy z ziemi wystrzelił,
Królestwem tego kraju na wieki obdzielił,
Że pójdę, że stanąwszy na szczycie wysokiej
Warowni, na ofiarę sam się strącę w mroki
Jaskini onej smoczej, jak kazał wróżbita.
I ziemię swą odkupię! Tak będzie! Powita
Śmierć we mnie kraju zbawcę, który dar niepłony,
Bo życie swe, dlań złożył!... Gdyby dla obrony
Ojczyzny każdy zmógł się i przyniósł w ofierze,
Co miałby najlepszego siły by jej świeże
Wyrosły, mniejby nieszczęść doznała, na zawsze
Byłyby dla niej losy o! stokroć łaskawsze. Odchodzi.

CHÓR.

Do niw, do niw,
Do Kadma pól,
Do jego bram
Zleciałaś, ach!
Od chmur, od gór!
Skrzydlaty dziw,
Niosący ból
I jęk i strach
I mrok i noc,
Ty, zbrojna w szpon
I w chyżych piór

Zabójczą moc,
Zleciałaś, ziemi twór
I węża płód,
Co byt swój pod ziemią wiódł!
Z Dirki łanów, od jej fal
Porywałaś młodą krew!
Swój nieśpiewny kracząc śpiew,
Hymn ten swój,
Wniosłaś żal
Do tych smug,
Płacz i znój,
Krwawy trud!
Lecz i krwawy był też bóg,
Co zarządził taki los.
Matki lamentowały,
Lamentowały dziewki
W głos:
O, nie radosne hejnały,
Nie śpiewki,
A jeno jęk i stęk
Po domach brzmiał!...
Ach! stęk i jęk.
Ach! krzyk i ryk,
Rozpaczy szał,
Rozpłakany, rozełkany,
Na przemiany, na przemiany
Biedny napełniał gród.
Podobien iście do grzmotu
Był płacz i ryk, kiedy z miasta
Straszna skrzydlata niewiasta
Którego z mężów porywa...

*

Lecz w jakiś czas,
Wyrocznią gnan,
Nieszczęsny człek,
Ojdipas wasz,
Wszedł do tych bram.
Z początku wraz
Tebański łan
Miał szczęścia w bród.
Zmienił się bieg:
Wiadomo wam:
Swej matki płód,
Swą matkę sam
W swój powiódł dom,
Ślub sromny z nią zawarł na srom.
Gdy zagadkę Sfingi zgadł.
Wasz tebański splamił tyn
Własnej matki mąż i syn.
W ręku kord,
Plamiąc świat,
Krwawo szedł
Z mordu w mord.
Klątwy grom
I na dzieci rzucił wnet...
Cud to dla mnie, dziw i cud
Ten o! waleczny młodzieniec!
Idzie wybawić ofiarą
Lud,
On, śmierci chwalebnej jeniec.
Haj! w starą
Pierś ojca ból
Przeleje! Haj!
Lecz od tych pól

Precz, wroga miecz!
On zbawił kraj!...
Obym kiedyś była matką!
Obym kiedyś taką rzadką
Miała latorośl!... Tchom
Błogosław moim, Pallada!
Kadma-ś swym parła rozkazem.
By męstwa dał dowód i głazem
Uśmiercił gada!
Bóg za to zesłał te klęski!...

Wpada

GONIEC.

O hej! Jest tam kto z stróżów u pałacu bramy?
Przywołać tu Iokastę!... Za długo czekamy —
Otworzyć — hej!... Sławetna żona Ojdipowa
Co tchu niech przyjdzie z komnat, niech mojego słowa
Wysłucha! Niechże raz już skończy z narzekaniem!

IOKASTE.

A jakąż to wiadomość od ciebie dostaniem?
Żałobną, że padł syn mój Eteokl? Wiesz o tem,
Bo zawsze stałeś przy nim, zawsześ go przed grotem
Nieprzyjacielskim chronił! Żyw, czy legł? Mów, drogi!

GONIEC.

O, żyw jest! Nie lękaj się! Zbawiam cię tej trwogi.

IOKASTE.

A jakże się trzymają siedmiobramne ściany?

GONIEC.

Nienaruszone stoją! Gród niepokonany!

IOKASTE.

Czy już się na kopije zwarto z Argiwami?

GONIEC.

Na ostre, jeno Ares, który walczył z nami,
Silniejszy był od silnej Mykeńczyków roty.

IOKASTE.

Na Boga!... A Polyneik? Ten mój synek złoty
Czy żyje? Mów! Czy żyje? Jest jeszcze na świecie?

GONIEC.

Dotychczas żyje jedno i drugie twe dziecię.

IOKASTE.

Niech Bóg cię błogosławi! Lecz jak odparliście
Argiwów zbrojne siły? Z tą radosną iście
Nowiną, że kraj wolny, co tchu ja pospieszę
I — gadaj! gadaj! — starca ślepego ucieszę.

GONIEC.

Kreonta syn, gdy, stojąc na warowni szczycie,
Miecz czarny wbijał sobie do gardła, by życie
Poświęcić za ojczyznę, kiedy dla jej dobra
Umierał, rozstawiała twa latorośl chrobra
U siedmiu bram rot siedem ze siedmiu wodzami.
Ażeby wszelka baczność była między nami
Na ruchy wojsk argiwskich. Przy tym naszym grodzie
Konnica za konnicą stanęła w odwodzie,
Piechota ciężkozbrojna z tarczowników rzędem
Ażeby módz z pomocą przybyć jednym pędem
Najsłabszym miejscom muru, jeśli się okażą
Z warowni stromych blanków śledziliśmy wrażą

Potęgę Argejczyków, co z tarczmi lśniącemi
Od strony Teumesu[44] waląc się na ziemi
Kadmowej gród stołeczny, dobiegali krańców
Obronnych naszych rowów. Od murów i szańców
Odpowiedź szła w te tropy — na pieśni i surmy
Wrogowe — dźwięk się zlewał z dźwiękami. I z hurmy,
Najeżonemi lasem pawęży, do wrótni
Neickich jako pierwszy ruszył jak najbutniej
Parthenopaios, plemię Łowczyni, domowe
Mający godło w tarczy: Atalanta w głowę
Etolijskiego dzika swym pociskiem mierzy,
By ubić go na miejscu. Potem, widzian z wieży
Amfiaraos runie ku proickiej bramie,
Ofiarne wioząc bydło. Wróżbiarz. Żadne znamię
Nie zdobi jego szczytu, całkiem jest bez godła.
Ku bramie Ogygijskiej chuć bitewna wiodła
Księcia Hippomedona. Stróż jest wyrażony
W środkowym polu tarczy, ten, co na wsze strony
Mógł widzieć, ócz albowiem posiadał tysiące:
Z nich jedne otwierały gwiaździce wschodzące,
Zaś drugie znowu gasły razem z gwiazd zachodem.
Co widzieć można było, gdy on legł pod grodem.
Na Homolojską bramę z bitewnym orszakiem
Królewski Tydej natarł: Szczyt ozdobion znakiem
Lwiej skóry z najeżoną grzywą. Przy niej godnie
Tytan Prometej stoi, trzymając pochodnię,
Że niby miasto spali. Krenajskie wierzeje
Twój syn Polyneik obiegł. A co się nie dzieje
Na jego tej pawęży! Rozhukane trwogą.

Potnijskie[45] pędzą konie, przystanąć nie mogą.
Jeno ku uchu tarczy zakręcają w biegu,
Że widać, iż szaleją!... Szósty w tym szeregu
Kapanej był, a taka wrzała chuć w nim dzika,
Że miał się za lepszego chyba wojownika.
Niż Ares... U Elektry bramy pies ten warczy.
Na grzbiecie zaś żelaznym jego walnej tarczy
Olbrzymi był ziemioród, który na swe bary
Wydźwignął całe miasto, ciężkimi lewary
Z swych posad wysadzone. Groźba to dla miasta
Naszego, co je spotkaćby mogło. Adrasta
U siódmej ujrzeliśmy bramicy: Sto węży
Na lewem miał ramieniu: wije się i pręży
Naokół głowy hydry. Argejczyków chluby,
Swiecącej w jego tarczy. Smoki, sprawcy zguby,
W paszczękach wynosiły cię, Kadmowa dziatwo.
Z pośrodka murów miasta. Wszystko ja to łatwo
Widziałem, wodzom hasła przenosząc. I wprzódy
Od łuków i rohatyn rozpoczęto trudy
Bitewne, dzirytami miotający, zdala
Prażący z proc i głazy rzucający — fala
Za falą. Lecz zwycięstwo kiedy przy nas stanie,
Z Tydeja ust słyszymy odrazu wołanie
I z warg twojego syna: Zanim zginąć mamy
Od strzał ich, Danaowie, uderzmy na bramy!
Piechota i konnica i ci, którzy wozy
Prowadzą w bój, niech ruszą!... Na krzyk, pełen grozy.
Już nikt się nie ociągał. Z zakrwawioną skronią
Niejeden padł na miejscu... I z naszych, co bronią

Warowni, liczbę-ś widział niemałą, jak z góry
Padała młyńcem, z blanków. Od jej krwi purpury
Zwilgotniał suchy piasek. Wówczas to na wrótnię
Jak wicher spadł szalony i wrzasnął okrutnie
Łowczym Atalanty syn, nie ten z Argosu,
Lecz rodem Arkadyjczyk, dobył z siebie głosu
Strasznego: »Gdzie jest topór?! Gdzie żagiew?! Podpalę
To miasto!« Lecz go wstrzymał w rozpętanym szale
Ów syn morskiego boga. Periklimen, głazu
Ciężarem, coby furę wypełnił, odrazu
Rozmiażdżył go, na głowę strącił mu to brzemię.
Kamienny wyskok muru, powalił o ziemię
I kości mu zgruchotał i krwią ciemną brodę
Młodzieńczą mu zabarwił. Już to życie młode
Nie stanie na Mainalu, przed łucznicą-matką.
Widzący tę przy bramie tej rozprawę gładką.
Ku drugiej poszedł syn twój, ja zaś w jego tropy.
Tydeja-m tu zobaczył, jak, gęstymi chłopy
Otoczon, razem z ciżbą swą ciskał dziryty
Etolskie w blanki murów, tak, że murów szczyty
Poczęli rzucać nasi, przepłoszeni trwogą.
I, jak myśliwy z sforą, tak on z swą załogą
Załatwi się, zgromadzi do kupy i znowu
Po basztach porozstawia. I z tego my łowu
Do innej bramy idziem, widząc, że już radę
Daliśmy tej słabiźnie. Jaką to zagładę
Gotował nam Kapanej, jak szalał wzdyć ninie
Powiedzieć mi jest trudno. Jął się po drabinie
Wysokiej piąć, chwytając się szczebli i przytem
Tak chełpił się, tak bluźnił, że przed murów szczytem
Nie wstrzyma go i groźba niebieskiego gromu,
By miasta nie zdobywał. Tak niewiada komu

Złorzecząc, tak się pusząc, postać przygarbioną
Chowając przed głazami pod tarczy osłoną,
Po szczeblach wciąż się wspinał i wspinał, wtem, właśnie,
Gdy miał przekroczyć okraj muru, piorun trzaśnie
I razi go, aż ziemia zatrzęsła się cała,
A z nią, z przerażeń wielkich, i ludzi nawała.
Z drabiny spadł Kapanej [członki się odbiły
Od członków, włos ku niebu powiał, krwią opiły
Sczerwienił ziemię w dole, nogi i ramiona
Kręciły się jak samo koło Iksiona.].
Zwęglony trup na ziemi legł. I rękę boga
Ujrzawszy, że się wojsku okazała wroga,
Adrastos huf argiwski za szaniec odwodzi.
Że zasię znak Zeusowy był dla naszej młodzi
Przyjazny, więc odrazu konni i piechota
I wozy ruszą cwałem na Argiwów, grota
I łuku nie żałując, szerząc spustoszenie
Na okręg: Jedni z placu, drudzy w śmierci cienie
Odchodzą, padłszy z wozów. Któż opisać zdoła:
Tu osie obok osi, tu strzaskane koła,
A tutaj trup na trupie piętrzący się leży.
Do dziś tych strażnic ziemi, tych warownych wieży
Rozburzyć nie daliśmy, lecz co stać się może
Czy jutro czy pojutrze, to już dzieło boże.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zwycięstwo rzeczą piękną! O będę szczęśliwa,
Gdy Bóg nam jeszcze lepsze raczy zesłać żniwa!

IOKASTE.

Bogowie nam sprzyjają i los nam życzliwy.
Przy życiu moje syny i z ojczystej niwy
Niebezpieczeństwo uszło. Kreon tylko zguby,

Tak zda się, nie uniknął za te moje śluby
I grzechy Ojdipowe. Stracił swego syna —
Przez niego wybawiona ojczyzna jedyna,
Lecz ojcu żal zostawił... Powróćmy, kochany,
Do rzeczy: Dzieci moje jakież mają plany?

GONIEC.

Nie pytaj! Dotąd szczęście raduje ci duszę.

IOKASTE.

Coś w tem podejrzanego. Usłyszeć to muszę.

GONIEC.

I czegóż jeszcze pragniesz? Żyją twoje dzieci!

IOKASTE.

Chcę wiedzieć, czy w czem innem szczęście mi też świeci!

GONIEC.

Puść, puść mnie! Syn twój nie ma tam giermka przy boku.

IOKASTE.

Coś skrywasz, coś mojemu chcesz zataić oku.

GONIEC.

Z dobremi złej mi wieści łączyć się nie godzi.

IOKASTE.

Nie? Chyba żebyś mi się ulotnił jak złodziej.

GONIEC.

Ajaj! Przecz, dobre wieści słyszawszy tej chwili,
Do złych mnie jeszcze zmuszasz? Co postanowili
Synowie twoi, powiem: Czyn straszliwie śmiały!
Chcą bić się w pojedynkę w obliczu nawały
Tych wszystkich wojsk, Argiwom w głos zapowiedziawszy

I hufcom Kadmosowym ten zamiar najkrwawszy,
Którego nie powinni wypełnić. Na szczycie
Wysokiej baszty stojąc, wojskom należycie
Milczenie nakazawszy, pierwszy się w te słowa
Odezwał Eteokles: »Drużbo Danaowa,
Zastępów hetmanowie, co tu przybyliście.
I ty, Kadmosa ludu, przecz tak oczywiście
Poświęcać macie życie w Polyneika sprawie
I w mojej? Ja was dzisiaj od tego wybawię.
Sam z nim się rozprawiwszy w pojedynczym boju.
Jeżeli go ubiję, żyć będę w spokoju,
Sam jeden dzierżąc władzę. Jeżeli zaś zginę,
Gród oddam w jego ręce. Wracajcie w krainę
Rodzinną, zaniechawszy walki. Argiwowie,
Nie kładźcie tu się trupem!« Tak Eteokl powie.
I syn twój Polyneikes z szeregu wyskoczy
I wniosek ten pochwali. Przyklasnęli w oczy
Zarówno Argejczycy, jak i nasze chmary,
Bo słuszną im się rzecz ta wydała. Ofiary
Spalono na ten układ. I zastępów wodze
Przysięgli, że układu się dotrzyma. Srodze
Oblekli się następnie w spiże młodociani
Synowie sędziwego Ojdipa. Nie zgani
Nikt zbroi, w którą druhy ich ubrali: grodu
Naszego władcę zdobią najpierwsi z narodu
Sianego. Polyneika zasię Danaidzi
Co tylko najprzedniejsi. Oko moje widzi.
Jak stoją, okazali, z niezmienioną twarzą,
Acz strasznie się natarcia pożądaniem żarzą
Ku temu i tamtemu przystępując, druhy
Takiemi im słowami dodają otuchy:
»W twych ręku, Polyneiku, czy bogu postawisz

Zwycięstwa twego pomnik i czy Argos zbawisz!«
A zaś Eteoklowi: »Walczysz za swe błonie
Ojczyste! Wziąwszy górę, zostaniesz na tronie!«
Wieszczkowie, ofiarnemi zajęci zwierzęty.
Na ogień uważali, jak się płomień święty
Rozszczepia na kończynach i jaki wilgoci
Jest opór, jak się żarny słup wznosi i złoci,
Albowiem to dwojaki koniec zapowiada,
Zwycięstwo lub też klęskę. Jeśli jaka rada
Do głowy ci przychodzi, masz-li jakie czary,
Lub słowa przewymowne, pokrzyżuj zamiary
Twych synów, póki czasu wystarczy ci jeszcze
Powstrzymaj ich od walki!... [Bo to ci ja wieszczę,
Że ślozy cię czekają, że gorzko opłacisz
Tę chwilę, gdyż w dniu jednym obu synów stracisz.]

IOKASTE.

O wyjdź-że z dumu, wyjdź-że, córko Antigone!
Zabawy ci panieńskie dziś nie dozwolone —
Bóg wzbrania! Twoi bracia, wielcy bohaterzy,
W objęcia śmierci idą! Wstrzymać ich należy,
Ażeby nie ginęli. Chodź! Pójdziemy obie.

ANTIGONE (wyszedłszy z pałacu).

O moja rodzicielko! W jakiej znów żałobie
Pogrążasz swych najbliższych u samego proga?!

IOKASTE.

Zagłada grozi, córko, twym braciom przestroga!

ANTIGONE.

Co mówisz? Co?

IOKASTE.

Już stają na deptaną ziemię.

ANTIGONE.

O rety!

IOKASTE.

Tak!... Lecz chodźmy ratować swe plemię!

ANTIGONE.

Ach! dokąd iść z tych komnat?

IOKASTE.

Ku wojsku! Do braci!

ANTIGONE.

Wstyd iść pomiędzy tłumy.

IOKASTE.

Wstyd na tem nie straci!

ANTIGONE.

Co czynić mam?

IOKASTE.

Pogodzić! K’temuś powołana.

ANTIGONE.

A w jaki sposób?

IOKASTE.

Ze mną padłszy na kolana.

ANTIGONE.

Więc spieszmy się! Coprędzej! Każda zwłoka wiąże.

IOKASTE.

Popędzaj! Gdy przed walką jeszcze popaść zdążę,
Ocalę: gdy się spóźnię, zginęły nie dzieci
I ja zginęłam! Słońce już mi nie zaświeci.

CHÓR.

O grozo gróz!
Jakiż to zimny mróz,

Jakiż to mroźny dreszcz
Przeszywa kości
Mnie!
Jakiż to wpija się kleszcz
Litości
Na widok matki tej
W mój duch!
Żal mi, ach! żal!
Serce się rwie,
Który któremu z onych braci dwóch
Pierwszy wpakuje stal
W gardzielę?
Który którego krew
Przeleje?
Jej Boże! Co się to dzieje —
Jej, ziemio, ojej! —
Naturze wbrew?!...
Który którego rozściele?
Czyj miecz, czyj grot
Przebije w lot
Ten puklerz ach! brata-wroga?
Nieboga-ć ja, biedna nieboga!
Którego-ż dosięgnie kres?
Na czyje zwłoki
Łez ja potoki,
Gorących łez
Wylewać będę dzisiaj?!...

*

O ziemio, broń!
O ratuj Bóg!
Jeden i drugi wróg,

Dwa wilki, chciwe krwi,
Swą krew kopiją
Ach!
Przelali! Zgasły ich dni!
Nie żyją!...
Gdzie krwią przesiąkła błoń,
O, tam,
Przy trupie trup
W wilgotny piach
Zarył się, zarył, legł u śmierci bram.
Zuchwałej pychy łup!
O rety!
Któż pchał cię, któż,
Cne plemię,
Na udeptaną ziemię?...
Któż wcisnął w dłoń
Morderczy nóż?
My, cudzoziemskie kobiety,
Żałobny tren
Na ten wasz sen
Będziemy w cudzej piać mowie.
Za chwilę los się wypowie.
Łez godny los!
Straszna zagłada
Na braci spada,
Karzący cios,
Który wymierza Erynja...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz oto, widzę, Kreon idzie k’nam. Przestanę
Narzekać i obetrę oczy zapłakane.


Wchodzi

KREON.

Co czynić? Zali ciebie opłakiwać wprzódy,
Czy miasto, które w takie popadło dziś trudy,
W tak strasznym pogrążyło się dzisiaj pomroku,
Jak gdyby pochłonęły je Piekła. Przy boku
Synaczka juści miałem, dziś on za ojczyznę
Dał życie, sobie sławę zgotował, lecz bliznę
Żałości mnie zostawił. Ze smoczej go jamy
Przyniosłem na tych rękach i dziś domu bramy
Rozsadza jęk okrutny. Przychodzę ja, stary,
Do starej siostry mojej, Iokasty: Na mary,
Obmywszy ciało syna, niech ten zewłok złoży,
Bo wszak-ci to dla żywych obowiązek boży,
Ażeby tę przysługę dla umarłych osób
Wyświadczyć: boga śmierci czcimy w taki sposób...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kreonie, niema siostry, poszła [a z nią w stronę
Tę samą poszła także córka Antigone.]

KREON.

A cóż się znowu dzieje? Niechże mi kto powie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Słyszała, że do walki stanęli synowie
Pojedynkowej — idzie im o tron ojcowski.

KREON.

Co mówisz?! Tak o syna zajęły mnie troski,
Że przyjść tutaj nie mogłem, dowiedzieć się o tem.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twa siostra poszła dawno. Winna być z powrotem.
Bo chyba się rozegrał już ten bój na życie
I śmierć między synami Ojdipa...

KREON.

O bycie
Nieszczęsny! Już ja widzę, jaki tego koniec!
Z obliczem zasępionem nadchodzi tu goniec —
Opowie, jak skończyły się kroki niebaczne.

Wpada

GONIEC.

Ach! jakże się wyrażę? Ach! od czego zacznę?!...

KREON.

Po wszystkiem! Cóż dobrego wróży ten początek?

GONIEC.

Powtarzam ach! bo straszny mej nowiny wątek!

KREON.

Do nieszczęść już doznanych co za ból znów ostry?

GONIEC.

Już niema ich na świecie, synów twojej siostry!

KREON.

Ach! dla mnie i dla miasta co za straszna stypa!
Słyszałeś-li to słowo, ty domie Edypa?!...
[O klęsce twoich synów, co zginęli oba?]

GONIEC.

Ach! gdyby czuł, zabiłaby go ta żałoba!

KREON.

Ach! cóż to za nieszczęście na mą głowę spada?
O losy wy okrutne! O biada mi! biada!

GONIEC.

O drugiem tem nieszczęściu jakże przyjmiesz wieści?

KREON.

Czyż może być nad tamtą większa ton boleści?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zacznijcie, zacznijcie lamenty!
Podnieście
Te białe dłonie
Niewieście,
By raz za razem zawzięty
W te swoje wymierzać skronie!

KREON.

Więc taki kres zesłano-ć, Iokaste biedna,
I życia i małżeństwa!... Oto skutek sedna
Zagadki onej Sfingi... Ale powiedz, gońcu.
O walki tej początku przebiegu i końcu.
O boju, tym wyniku Ojdipowej klątwy.

GONIEC.

Że wyszło nasze miasto z tej bitewnej mątwy
Zwycięsko, już wiesz o tem, gdyż dosyć się blisko
Te mury przecież ciągną, co nasze grodzisko
Pierścieniem opasują, iżby oczy twoje
Nie mogły były dojrzeć, jak się toczą boje.
Gdy w spiż się naodziali ci synowie młodzi
Ojdipa sędziwego, weszli śród powodzi
Nagromadzonych hufców na miejsce znaczone,
Gdzie miał się samowtóry odbyć bój. I w stronę
Argosu oczy swoje zwróciwszy, w te słowa,
Jął modlić się Polyneik: »O niebios królowa,
O Hero! Wszak jam twój jest, gdyż, córkę Adrasta
Pojąwszy, pośród twego przemieszkuję miasta!
O spraw, bym zabił brata! Przy nim niechże klęska
Zostanie! Niech ta moja prawica zwycięska

W krwi jego się zanurzy!« O, haniebny wieniec
O śmierć własnego brata błagał ten młodzieniec!
A znowu Eteokles, patrząc ku świątyni
Pallady złototarczej, takie modły czyni:
»O pozwól, córko Zeusa, bym ostrze tej broni,
Niechybnie wyrzuconej z mej zwycięskiej dłoni,
Wpakował w serce brata! [Chcę zabić zbrodniarza.
Co kraj rodzinny niszczy!«] Tak on się wyraża...
A gdy, jak słup ognisty, wytrysnął do góry
Thyrseńskiej dźwięk trombity, hasło do ponurej
Rozprawy, w strasznym skoku oba przeciwniki
Rzucili się na siebie: niby one dziki,
Kły ostrząc, pianą wściekłą obryzgując szczęki,
Tak zwarły się te wrogi. Miotający z ręki
Włóczniami, przysiadali, kryjąc się za szczyty,
By grot żelazny chybił, daremnie użyty.
A gdy z nich jeden ujrzy nad obręczą tarczy
Źrenice przeciwnika, odrazu zawarczy
Swą włócznią, by, celując, utrafić go w usta,
Lecz wraz się okazuje, iż to praca pusta.
Gdyż oko w lot się kryło poniżej krawędzi,
Więc na nic się przeciwnik z swą dzidą rozpędzi
Patrzącym na tę walkę pot ociekał z twarzy
Może daleko bardziej, niż tym, co ten wraży
Staczali bój ze sobą. Wtem Eteokl, drogę
Uwolnić od jakiegoś chcąc kamienia, nogę
Wysunął z poza tarczy i na sztych wystawił.
Co widząc Polyneikes, długo się nie bawił,
Lecz zmierzył, w ręku mając swą argiwską włócznię,
I goleń nawskróś przeszył. Rozsierdził się hucznie
Z radości lud Danaów. Wtem pierwszy raniony,
Ujrzawszy Polyneika z widnemi ramiony,

Z impetem rzuci włócznię ku wielkiej uciesze
Zastępów Kadmosowych. Ale grot się skrzesze
I złamie. Pozbawiony włóczni, znów się pocznie
W tył cofać, aby bryłą marmuru niezwłocznie
Zdruzgotać dziryt wroga. Walka się zrównała.
Gdy dzid zabrakło rękom ich obu. Zuchwała
Poczęła się rozprawa na miecze: pawęże
Dzwoniły i szczękały, kiedy dwaj ci męże,
Zażarcie się pasując, jedną uderzali
O drugą — bój to trzasku przepełen! Wtem, dalej,
Eteokl użył sztuki tessalskiej, w tym kraju
Dostatnio rozkrzewionej, będącej w zwyczaju
Powszechnym: z zbyt nużącym zerwawszy zawodem.
Wstecz lewą cofnął nogę i słabiznę przodem
Podbrzuszną osłoniwszy, wypad prawą nogą
Uczynił i przez pępek miecz wraziwszy, srogą,
Śmiertelną zadał ranę bratu: do pacierzy
Nawylot brzuch mu przebił. I Polyneik, w swieżej
Krwi swojej brocząc cały, skurczył brzuch i boki
I w piasek padł wilgotny od jego posoki.
Ów, mieniąc się zwycięzcą, rzucił miecz i z zbroi
Obdzierać począł brata, w przewrotności swojej
Jedynie o tem myśląc, nie o nim, i to go
O zgubę przyprawiło. Polyneik, tak srogo
Sprawiony, ledwie dysząc, pomimo upadku
Miecz jeszcze dzierżąc w ręku zebrał na ostatku
Swe siły i żelazo wbił w wątrobę brata
Dziś, obaj zwyciężeni, zeszedłszy ze świata,
Tuż obok siebie leżą. Spór nierozstrzygnięty.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nieszczęścia następują-ć, Ojdipie, na pięty!
Bóg, zda się, twoje klątwy wypełnia. O biada!

GONIEC.

Posłuchaj, jaka jeszcze inna klęska spada
Na ciebie. Gdy synowie wyzionęli ducha.
Nadeszła ku nim matka, ta biedna starucha,
I widząc konających ze śmiertelnej rany,
Wyjękła: »Ach! zapóźno, dobytku kochany,
Przybywam!« I kolejno obejmując dziatki,
Poczęła opłakiwać daremny trud matki.
Zaś siostra, padłszy obok, biadała w ten sposób:
»O bracia! O najdrożsi ze wszystkich mi osób!
Na sztych wystawiliście matkę starowinę
I moje zamążpójście!« I w oną godzinę
Eteokl, prawie tchu już nie mając, te jęki
Macierzy usłyszawszy, mógł li brzemię ręki
Omdlałej na biedaczce położyć, lecz z okiem
W łzach tonącem. Był to znak, że chowa
Dla matki wielką miłość... Polyneik, co w sobie
Miał jeszcze jakiś oddech, widząc w tej żałobie
I matkę swą i siostrę, wyszeptał: »Ze świata
Odchodzę! Żal mi ciebie i siostry i brata
Żal również, bo choć dla mnie zamienił się w wroga.
Nie przestał być mi bratem!... Rodzicielko droga
I ty, moja siostrzyczko, mam prośbę: na ziemi
Rodzinnej pochowajcie mój zewłok, dobremi
Słowami gniewne miasto ułagodźcie! Blizny
Zadałem mu, lecz tyle chyba ojcowizny
Odstąpi człowiekowi, co nie zdobył tronu!
Tą ręką, matko moja« — i dłoń jej na oczy
Gasnące swe położył — »ach! już mi się mroczy
W źrenicach tych!... Żegnajcie!« Tak więc brat przy bracie
Niewczesny skończył żywot. Zaś matka, po stracie
Utulić się nie mogąc tak okrutnej, z ciała

Zmarłego mierz wyciągnie, z bólu oszalała,
By czyn spełnić straszliwy: Wciska go do garła
I pada między synów najdroższych. Tak zmarła,
Objąwszy ramionami obu, tak okrutnie
Poległych. Lud się zerwał i wszczął groźną kłótnię.
Myśmy się upierali, zwąc mojego pana
Zwycięzcą, a zaś tamci krzyczeli: »Wygrana
Po naszej stronie!« Spór ten podjęli i wodze:
»Polineik«, rzekli jedni, »pierwszy ranił srodze
Swą włócznią«, a zaś drudzy, że »snać się nie zdarza,
Ażeby zwyciężali umarli«... I wraża
Poczęła się rozprawa. Szczęściem, że pod grotów
Osłoną stał przezornie lud Kadmosa, gotów
Do walki każdej chwili... Wpadliśmy w te tropy
Na wroga, zanim mogły argiwskie się chłopy
Uzbroić. Nikt nam placu nie dotrzymał, siły
Nie mieli. I równiny wnet się zaroiły
Od tłumów zmykających i trupów tysiące
Argiwskich legło we krwi: nasze mordujące
Dziryty tak ich sprawią. Odniósłszy to walne
Zwycięstwo, jedni znaki wznoszą tryumfalne
Zeusowi, a zaś drudzy obdzierają trupy
Argiwskie z pięknych zbroic, do miasta śląc łupy
Przemnogie. Znowu inni razem z Antygoną
Poległych odstawiają, byście łzą ich słoną
Opłakać mogli godnie... A więc tak się stało,
Iż szczęścia a i bólu mamy dziś niemało.

CHÓR.

Nie tylko do uszu dociera
Ten niesłychany
Nieszczęścia grom.

Który nawiedził dom,
Można już widzieć na oczy,
Jak pod pałacu ściany
Orszak z zwłokami się toczy.
Troje ich razem umiera.
Troje się w mroku jednoczy.

Wchodzi orszak pogrzebowy, któremu towarzyszy

ANTIGONE.

Żadna zasłona — nic! —
Ani mi włosów nie skrywa
Ni delikatnych lic!
Wcale nie troszczę się o to,
Co powie człowiek,
Że mi z pod powiek
Znikła ta krasa oblicza,
Ona rumianość żywa,
Ona dziewicza
Wstydliwość.
Bólu mnie pędzi szał.
Żałości niecierpliwość!
Szalona, o, szalona
Skaczę naokół tych ciał!
Przepaski złoto
Zdarłam z mej głowy.
Na strzępy poszedł ten szmat szafranowy,
Ten szmat bogaty
U łona!
I tylko lejąc potoki
Łez,
Prowadzę, prowadzę
Te zwłoki!...

Ojej! Ojej!
O raty! przeraty!
O gorze doli mej!...
Już twoje imię, bracie Swarolubie,
Zapowiadało, że rośniesz ku zgubie
Twych Teb!
O karo kar!
O grzeb się we łzach, moje serce, grzeb!...
Nie swarem był twój swar —
Nie! mord za mordem pogruchotał władzę
Ojdipowego domu, że ten dom
We krwi znalazł kres,
W strasznej, okrutnej krwi!


∗                    ∗

Z tych moich warg
Jakich mam dobyć skarg,
Jakie żałobne mam zanucić pieśni,
O domie, ty domie zniszczenia!,
By godnie
Odpowiedziały mym łzom!?

*

Pod zamku próg
Pośród tych smutnych dróg
Trzy mi najbliższe, krewne ciała wiodę,
Matkę rodzoną i syny jej młode,
Radosny
Mściwej Erynii łup.

∗                    ∗

Ona ku swojej rozkoszy
Dom Ojdipowy pustoszy
Od onej pory,

Gdy, przenikliwy,
Siłą rozumu
Nieodgadnione dziwy
Zagadki Sfingi zgadł
I od tej śpiewnej, krwi żądnej potwory
Uwolnił na zawsze
Świat...
Ojej, mój ojcze, ojej!
Była li kiedy niewiasta
W helleńskiej ziemi tej.
Czy śród obcego miasta,
Bądź z szlachetnego pochodząca rodu,
Bądź z tłumu
Krwi pospolitej,
Coby takiego doznała zawodu.
Co losyby miała krwawe
I równie jawne rozpacze,
Dla których ja dzisiaj płaczę?..
Jest jaki ptak na sośnie.
Czy na dębinie,
Coby wtórował żałośnie.
Iż tak bez matki ginie
Me serce?
Jest taki ptak-sierota?!...


∗                    ∗

Ach!
Czas wszystek mój.
Dni samotnego żywota
Będą mi schodzić
Na narzekaniach i łzach
Jak narzekania
I łzy,

Ten gorzki zdrój,
Który mnie dzisiaj pochłania!

*

Po kim zawodzić?
Po której stracie
Mam naprzód te włosy rwać
W żałobie?
Czy po was, matki mojej piersi obie,
Coście dziecięce me siły
Swem białem mlekiem karmiły.
Czy też po jednym i po drugim bracie?!...
Nieszczęsna brać!
Zginęła tak marnie! tak marnie!
Raty! przeraty! o raty!
Wyjdź, ślepy starcze, z komnaty,
Pokaż mi swoje męczarnie,
Ojdypie!
Noc na twe oczy swe ciężary sypie,
Gdy tak, jej wiecznym ogarnięty mrokiem,
Niepewnym się tłumisz krokiem
Po domu!
Wyjdź, ojcze, wyjdź za te progi.
Cokolwiek czynisz, czy nogi
Męczysz, czy może
Zmęczony ległeś na łoże.

Wchodzi

OJDIPUS.

A!
Przecz mnie twój głos
Przyzywa, ślepca-nieboże,
Z gniazda boleści,
Spłakana dziewko ma?

Na światło z mroku
Zwiesz,
Z komnat, gdzie los
Bez kija nie da ujść kroku!
Ślepiec ja stary,
Coś z widma, coś z sennej mary,
Czy też z upiora,
Którego śle tu komora
Podziemna!


∗                    ∗
ANTIGONE.

Nieszczęsną niosę ci wieść:
Już synom twoim słońce nie zaświeci
Ni twej małżonce! Nie żyją twe dzieci
Ni ona
Ta niestrudzona
Twych chwiejnych kroków podpora,
Ślepego człeka porada!
Biada, mój ojcze, biada!

OJDIPUS.

O dolo, dolo sroga!
O szczęścia wszystkiego pogrzebie!
Jest po czem narzekać ach!
Jest po kim tonąć w łzach!
Ale opowiedz-że mi, dziecko moje,
Jak poszło ze świata tych troje?

ANTIGONE.

Nie iżbym pragnęła ciebie
Obrażać, ojcze, lub wyszydzać w chwili
Takiego smutku, lecz bratowie mili

Tę mątwę
Przez twoją klątwę
Wszczęli! Ta rzeź, ta pożoga
Przez cię dziś na nas spada!
Biada, mój ojcze, biada!

OJDIPUS.

Ajaj!

ANTIGONE.

Czemu jęczysz?!
O jakiż ból to bez końca
Szarpałby tobą,
Jakążby ciebie okrył dziś żałobą,
Gdyby, widzący na oczy,
Jak się promienny ten czwórzaprząg słońca
Po niebie toczy,
Mógł też zobaczyć tej matki
I braci mych ciała!

OJDIPUS.

Rozumiem, zginęli synowie!
Lecz jak się to w głowie
Pomieści!
Ta biedna ma żona,
Jakiemż zrządzeniem zginęła i ona?
Powiedz mi, córko ty!

ANTIGONE.

Przed całym światem gorzkie lejąc łzy,
Z łonem, boleści mocą przepełnionem.
Z wezbranem próbami łonem
Pobiegnie prosić swe syny,
Swój skarb jedyny,
I u Elektry wrót,

Na kwieciem zasłanej łące
Ujrzy swój drogi płód:
Przez chwilę się w boju zwarli
Na tej zieleni
Bracia rodzeni.
Jak o jaskinię
Wspólną walczące
Dwa lwy!... Kto zginie,
Kto się ostanie?
Obom się zmroczył świat!
Na śmierci łanie
Pokładli się wzajemnie,
Jeden i drugi padł.
I tak pomarli
W krwi, widzę, leżą
Ares ją wylał, tę posokę świeżą.
Iżby Hadesu
Ciemnie
Miały już zimną ofiarę
Krwi!...
Gdy ujrzą to oczy
Jej stare,
U synów zwłok.
U tego ach! kresu
Gdy tak przystanie jej krok.
Miecz wyrwie z ciała zabitego syna
I w siebie wrazi matka ma jedyna
Ten nóż,
Ten straszny miecz!
I między dziećmi legnie, martwy stróż
Ich ciał synowskich... Przecz
Tak się to stało?... I w przepaść się stoczy

Wszystko w tym jednym dniu! To wszystko dziś,
Po wieczne dni
Burząc twój dom, sprawił Bóg!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na dom Ojdipa mnogie spadły klęski.
Oby mu przyszłość dała dzień zwycięski!

Wchodzi

KREON.

Zaniechać tych żałości! Czas jest o pogrzebie
Pomyśleć! A te słowa powiadam do ciebie,
Ojdipie: Eteokles, syn twój, mojej ręce
Powierzył berło kraju. Wiano też dziewczęce
Twej córki Antygony przekazał przezemnie
Mojemu Haimonowi, skoro się wzajemnie
Poślubią. Nie pozwolę też, abyś miał dalej
W tej ziemi przemieszkiwać, bośmy już poznali
Teirezyasza wieszczbę, która zapowiada,
Że póty miastu temu będzie zawsze biada,
Dopóki ty zostaniesz tutaj... Więc idź sobie!
A nie z jakowejś pychy ja to dzisiaj robię,
Nie, iżbym był ci wrogiem!... Mnie i twój przeraża
Duch-mściciel: gnieść nam będzie kraj ten siła wraża!...

OJDIPUS.

O dolo! Od samego jestem nieszczęśliwy
Poczęcia! Na te ziemskie nie przyszedłem niwy,
W żywocie-m matki jeszcze był, o dolo,
A już mi zapowiedział w wróżbie swej Apollo,
Że Laios, mój rodziciel, z ręki mojej zginie.
A kiedym przyszedł na świat, w tej samej godzinie
Na śmierć mnie skazał ojciec, co mego żywota

Był siewcą, jakby przeczuł, że wroga istota
Powstała dla dni jego — toć miał paść z rąk syna!
Porzucił mnie, gdy pierś mnie nęciła matczyna.
Bym stał się pastwą zwierza! Ocalałem przecie!
[Bodajbyś, Kithajronie, przepadł na tym świecie!
Bodajbyś szczezł w przepaściach piekielnych, żem wtedy
Nie zginął!... Bóg jakowyś, dbając o me biedy,
Do króla Polybosa dał mnie w służbę.] Potem
Zabiłem nieszczęśliwiec, swego ojca, lotem
W małżeństwo-m pojął matkę rodzoną i synów
Spłodziłem z nią, dziś krwawe ofiary mych czynów.
Tej klątwy, która z ojca mojego Laiosa
I na nich oto spadła. Juści, na niebiosa!
Nie jestem tak z wszelkiego rozumu obrany,
Ażebym mógł przypuścić, że te straszne rany,
Które zadałem oczom tym moim, że wroga
Niedola moich dzieci nie jest dziełem Boga!...
Dość tego... Lecz coż będzie z nieszczęśliwcem, ze mną?
Któż będzie mi oświecał mą źrenicę ciemną?
Kto krokiem pokieruje? Ta zmarła? Tak, gdyby
Przy życiu pozostała! Kto? Ci dwaj bez chyby
Synowie! Owszem! Owszem! Ale już nie żyją!
Skąd brać mi pożywienie i z pomocą czyją?
Sam znajdę, krzepki jestem, ale gdzie? Kreonie,
Dlaczego zabijają mnie tak wręcz twe dłonie?
A iście zabijają, bo mnie z kraju pędzą.
Nie padnę do twych kolan, byłoby to nędzą,
Podłością! Choćby mi się wiodło jak najgorzej,
Honoru się nie zbędę, duch się nie ukorzy!

KREON.

I owszem, owszem, proszę, nie padaj do kolan!
Bo mieszkać nie pozwolę-c śród tych naszych polan!

(Do służby) Te jedne zwłoki zaraz do domu zanieście!
Drugiego zaś, co chcąc się mścić na naszem mieście,
Z obcymi tutaj przybył, Polyneika ciało
Niepogrzebione wcale wynieść nam przystało
Za krańce naszej ziemi! Niech herold obwoła
Ludowi Kadmejskiemu, że gdyby kto zgoła
Uwieńczyć chciał te zwłoki lub pochować w grobie,
Pokaran będzie śmiercią natychmiast... Zaś tobie
Poradzę, Antygono, idź w swoje komnaty.
Zaprzestań opłakiwać te trzy dzisiaj straty
I w cnocie żyj dziewiczej, aż przyjdzie ta pora,
Gdy ślubna cię z Haimonem połączy komora.

ANTIGONE.

Ach! cóż to za nieszczęścia przyszły do nas w gości?
Ty większej jesteś godzien, ojcze mój, litości,
Niżeli ci umarli. Nie możesz ty przecie
Powiedzieć dziś o sobie, że ciebie to gniecie,
A tamto cię nie gniecie. Nie! wszystko to razem
Obciąża cię niedoli nieudźwigłym głazem.
A teraz się do ciebie zwracam, władco świeży:
[Czy tak mojego ojca wypędzać należy?]
Przecz wnosisz jakieś prawo przeciwko trupowi?

KREON.

Nie mnie to dziś zawdzięczasz, lecz Eteoklowi.

ANTIGONE.

Chęć głupia! Kto jej słucha, w głupca się przemienia.

KREON.

Czy nie jest obowiązkiem wypełniać zlecenia?

ANTIGONE.

Bynajmniej, gdy nikczemne, gdy podłe otwarcie.

KREON.

Nie wolno takich rzucać — co? — psom na pożarcie?

ANTIGONE.

Tak karząc go, wy prawu nie będziecie służyć.

KREON.

Co? wroga, co swe miasto, choć nie wróg, chciał zburzyć?

ANTIGONE.

Swych losów nie przypłacił życiem w tę godzinę?

KREON.

Zapłacić ma i grobu utratą swą winę.

ANTIGONE.

Zawinił? W czem? Iż żądał swej cząstki z powrotem?

KREON.

Pogrzebu nie dostąpi on nigdy; wiedz o tem!

ANTIGONE.

Niech cały gród powstanie! Ja brata pogrzebię!

KREON.

Jeżeli to uczynisz, pogrzebiesz i siebie.

ANTIGONE.

Przy drogich spocząć grobach nie przynosi sromu!

KREON (do służby).

Natychmiast mi ją schwycić i zawlec do domu!

ANTIGONE (obejmując ciało Polyneika).

Przenigdy! Z rąk ja tego me wypuszczę ciała!

KREON.

Wbrew woli twojej wyrok wola nieb wydała.

ANTIGONE.

Umarłych krzywdzić również przeciw woli bożej.

KREON.

Do piasku wilgotnego nikt mi go nie złoży!

ANTIGONE.

Na matkę Iokastę zaklinam cię, panie.

KREON.

Nie uda się! Daremne wszelkie zaklinanie!

ANTIGONE.

Przynajmniej pozwól zwłokom użyczyć kąpieli.

KREON.

O nie! I tego prawa gród ci nie udzieli.

ANTIGONE.

A może mi pozwolisz pozakrywać rany.

KREON.

I ten jest dla zmarłego honor zakazany.

ANTIGONE (całując zwłoki Polyneikesa).

Najdroższy! Ucałuję przynajmniej twe wargi.

KREON.

Z ślubami weselnymi nie godzą się skargi.

ANTIGONE.

Czy będę kiedy, myślisz, syna twego żoną?

KREON.

Mus! Jakąż małżeńskiego łoża ujdziesz stroną?

ANTIGONE.

W poślubnej pierwszej nocy będę Danaidą![46]

KREON.

O jakież to z ust twoich czelne groźby idą!

ANTIGONE.

Na miecz stalowy klnę się! On niech to rozsądza!

KREON.

A czemu zerwać związek taka w tobie żądza?

ANTIGONE.

Chcę z ojcem zakosztować tułaczego chleba.

KREON.

Myśl zacna, lecz nie mądra. Zaniechać ją trzeba.

ANTIGONE.

I umrzeć chcę z nim razem — mówię-ć usty swemi.

KREON.

Idź, syna mi nie morduj! Uciekaj z tej ziemi!
(Wychodzi).

OJDIPUS.

Pochwały godna miłość, ty drogie me dziecię —

ANTIGONE.

Jeżeli wyjdę zamąż, będziesz sam na świecie.

OJDIPUS.

Nie! Zostań! Bądź szczęśliwa! Mnie klęski zostały!

ANTIGONE.

A któż cię wspierać będzie, ojcze ociemniały?

OJDIPUS.

Tam padnę, gdzie paść dola przeznaczyła krwawa.

ANTIGONE.

Gdzie Edyp? Gdzie zagadki odgadniętej sława?!

OJDIPUS.

Przepadła! Dzień wywyższył, dzień strącił z wyżyny.

ANTIGONE.

Więc ja cię nie odstąpię, ojcze mój jedyny!

OJDIPUS.

Wstyd córce z ślepym ojcem włóczyć się bez domu!

ANTIGONE.

W skromności żyjąc, sławy dostąpię, nie sromu.

OJDIPUS.

Zaprowadź mnie do matki, chcę dotknąć jej głowy.

ANTIGONE.

Tą ręką jej się dotknij, bólu Ojdipowy!

OJDIPUS.

O matko ma, o żono, z niewiast najbiedniejsza!

ANTIGONE.

Tu leży wszelkich nieszczęść ofiara dzisiejsza!

OJDIPUS.

A gdzie są Eteokla, Polyneika zwłoki?

ANTIGONE.

Tu obok siebie leżą w tej śmierci głębokiej.

OJDIPUS.

O połóż rękę ślepca na martwe ich skronie!

ANTIGONE.

Tu, tu, na martwe ciała kładź-że swoje dłonie!

OJDIPUS.

O droga, o krwi biedna biednego rodzica!

ANTIGONE.

O wy Polyneikesa przenajdroższe lica!

OJDIPUS.

O spełnia się dziś, córko, wróżba Loksyasza!

ANTIGONE.

Czy w nowem ma nieszczęściu dusza ugrząść nasza?!

OJDIPUS.

W Atenach zginę śmiercią błędnego tułacza.

ANTIGONE.

W attyckiej ziemi jakiż kąt ci Bóg wyznacza?

OJDIPUS.

Kolonos, Poseidona ów przybytek boży,
Więc kieruj krokiem ślepca śród onych rozdroży
Tułaczych, gdyś już takie powzięła zamiary.

ANTIGONE.

Chodź-że, mój ojcze stary,
Podaj mi lubą dłoń!
Chodź-że w tułaczą drogę!
Jako ten wiatr, co okręty
Przez morskie prowadzi odmęty,
Poprzez wzburzoną toń,
Tak w świat poprowadzę ja ciebie.

OJDIPUS.

Jużem-ci gotów, iść mogę,
Jeno mi, dziewko ty biedna,
Bądź przewodnicą w potrzebie!

ANTIGONE.

Biedna ja, prawda! Ni jedna
W tebańskiem mieście
Nie cierpi tyle, co moje
Serce niewieście!

OJDIPUS.

Boję się, boję!
Nie wiem, jak iść mam w ten mrok!
Schwyć-że się mego kostura
I wiedź, ty ma córa!

ANTIGONE.

Tędy, tędy, ojcze mój,
Tędy tędy stawiaj krok!
Z nóg cię zwali nikły cień,
Widmo, sen!

OJDIPUS.

Ojej! Ojej!
Co za dola, co za znój!
Tak uchodzić z ziemi swej!
Tak wypędzać starca z niej!
Bez tchnień, bez tchnień
Śród obcych błąkać się pól!
Ojej! Ojej!
Ten los mój! Ciężar ten!
Ta moja dola! Mój ból!...

ANTIGONE.

Ta twoja dola, ten ból! O tak!
Na świecie wszystko na wspak!
Sprawiedliwości
Niema śród ludzkich włości,
Lub bicza się kręcić nie waży
Na złych, na zbrodniarzy!

OJDIPUS.

Oto ja jestem ten mąż,
Którego sława podniosła
Aż gdzieś pod niebo rosła!
Ma cześć
Mną wypełniała świat,
Bo oto jam ci ją zgadł,
Onej zagadki treść!...

ANTIGONE.

Wciąż jeszcze myślisz, wciąż
O onej Sfindze. Chuć
Minionej chwały cię nęci?
W toń niepamięci
Rzuć
To, co już przeszło! Ach!
Najdroższy ojcze mój,
Świeży cię czeka znój!
Rodzinny rzucasz dach!
Tułaczej doli łup,
Z ojczystej wypędzon ziemi,
Pomiędzy mogiły obcemi
Samotny znajdziesz grób...
Tym rówieśnicom zostawiwszy łzy,
Pójdę za twoim śladem,
Wygnańcze ty,
Gdzieś na tę znojną,
Na tę tułaczkę, dziewce nieprzystojną.
Gdzieś do nieznanych rubieży...
Miłość ma k’tobie stanie się przykładem.
Będą mówili o mnie!
Lecz brat mój, tak zelżon ogromnie,

Niepogrzebiony leży!
O znajdzie grób swój on!
Ojcze, w ojczystej glebie
Ja go pogrzebię,
Chociażby czekał mnie skon.

OJDIPUS.

Do swych rówieśnic idź!

ANTIGONE.

Dość mi łzy własne pić!

OJDIPUS.

Bogom modłami służ!

ANTIGONE.

Mają ich dosyć już!

OJDIPUS.

Idź w niedostępny bór.
Do Menad, do Bacha cór!

ANTIGONE.

Był ongi czas
Gdy, za odzienie
Mająca skórki jelenie.
Chodziłam w święty las,
Do gór,
Na radość, na to wesele
By uczcić kadmejską Semelę!
Opłatę bogom niosłam onej chwili,
Lecz mi nie odpłacili!...

OJDIPUS.

O synowie mej ojczyzny! Oto jestem Edyp, człek,
Co zagadkę słynną odgadł. Zdałoby się, że po wiek

Szczęśliw będzie, kto sam jeden zdusił Sfingi straszną moc,
A on tułacz dziś shańbiony, w krwawej nędzy strącon noc...
Ale po co mi się żalić? Czem jest żal śród ludzkich dróg?
Człek śmiertelny winien znosić, co zarządził mu sam Bóg.

CHÓR.

Zwycięstw bogini wspaniała!
Niech twa otacza mnie chwała,
Nie przestań wieńców pleść
Na mego żywota cześć!...








III. TRAGEDYE
LUDZI ZWYCZAJNYCH
ELEKTRA


Elektra.

Osoby dramatu.
WIEŚNIAK MYKEŃSKI.
ELEKTRA, córka Agamemnona i Klytaimnestry.
ORESTES, syn Agamemnona i Klytaimnestry.
CHÓR DZIEWIC MYKEŃSKICH.
STARZEC.
GONIEC.
KLYTAIMNESTRA
DIOSKURY.


Rzecz dzieje się u granic ziemi argiwskiej, w górach, przed zagrodą Elektry. Akcya rozpoczyna się przed wschodem słońca.






Na scenie

WIEŚNIAK.

Argiwski grodzie stary! Inacha odmęty,
Skąd ongi Agamemnon, rozliczne okręty
Wiodący, na trojańską wyruszył wyprawę!
Zabiwszy Priamosa i zburzywszy sławę
Dardanowego miasta, wrócił znów w twe mury,
Ażeby pozawieszać w świątyniach, u góry,
Na ludach barbarzyńskich wzięty łup olbrzymi.
Tam dobrze mu się wiodło, ale między swymi
Padł, zdradą Klytaimnestry, swojej własnej żony,
I ręką Ajgisthosa do grobu wpędzony,
Thyestowego syna! Tak berło Tantala
Utracił, zaś Aigisthos władzą się przechwala
W tej ziemi, ożeniwszy się z córką Tyndara,
Małżonką zabitego. W domu dzieci para
Została, kiedy ojciec wyruszył na Troję:
Orestes, syn, i dziewka Elektra — tych dwoje.
Ojcowski piastun stary, czując w sobie lęki,
(Że chłopiec zginąć może z Aigisthosa ręki)
Do ziemi Foków wziął go i na wychowanie
Strofiosowi oddał. Elektra zostanie
W pałacu rodzicielskim i tu, gdy dorośnie,
Najpierwsza młódź Hellady wielce się miłośnie
Zaleca do tej panny kwitnącej. Atoli
Aigisthos na małżeńskie śluby nie zezwoli,

Lecz więzi ją w komnatach, ponieważ się trwoży,
Iż mściciel gotów wyróść z takich pańskich łoży,
Co zechce kiedy pomścić śmierć Agamemnona.
Lecz bojąc się i tego, że tajemnie ona
Dać może syna komuś z szlachetnego rodu,
Jął godzić na jej życie, by doznać zawodu:
Z rąk jego ocaliła ją matka, ta sroga
Kobieta, co, świadoma, gdzie pozoru droga[47],
By męża zamordować, lękała się przecie
Zarzutu dzieciobójstwa. Przeto inne siecie
Wymyślił król Ajgisthos: Ktoby go w swe ręce
Schwyciwszy, ubił zbiega, temu on w podzięce
Zapłaci złotem. Zasię Elektrę za żonę
Dał mnie, Mykeńczykowi z ojców. Na niepłone
Me gniazdo nikt przygany nie rzuci. Jedynie
Ta wada jest, żem biedny, więc i dom nie słynie
Świetnością, choć szlachecki. By osłabić trwogę,
Słabemu za małżonkę powierzył niebogę.
Bo gdyby ją był pojął jakiś mąż dostojny,
Ze krwi Agamemnona, dotychczas spokojnej,
Uśpionej, mógłby mściciel wyróść dla Ajgista.
Jam łoża się jej nie tknął — dziewica to czysta
Do dzisiaj, świadkiem Kiprys. Nie mogę, ja człowiek
Niegodny, pospolity, podnieść swoich powiek
Ku dziecku ludzi możnych, boć to wstyd! Prawdziwie
Żal tylko mi Oresta, jeśli się na niwie
Argiwskiej zjawi kiedy mój szwagier tułaczy
I siostry nieszczęśliwe małżeństwo zobaczy.
A kto mnie nazwie głupcem, że wziąłem do domu
Za żonę młodą dziewkę, której nie chcę sromu

Zadawać, niech wie o tem, że on na to miano
Zasłużył, bo mu cnoty szanować nie dano —
Przewrotną-ci on miarą wszystko w świecie mierzy.

Z izby wychodzi, z wiadrem na głowie

ELEKTRA.

O nocy czarna, gwiazd tych złocistych macierzy!
W twym mroku, z ciężkiem wiadrem na głowie, do zdroju
Po wodę oto spieszę, nie iżbym w tym znoju
Musiała żyć z potrzeby, tylko Ajgisthową
Chcę pychę unaocznić niebiosom i mową
Rozgłośną posłać skargę w te wielkie przestwory
Z powodu mego ojca! Mnie, z mojej komory,
Wygnała rodzicielka, latorośl Tyndara —
Dogodzić chce mężowi, o niego się stara:
Że dzieci ma z nim inne, ta najgorsza z matek
Uważa mnie z Orestem za zbędny dodatek.

WIEŚNIAK.

Przecz dla mnie, dziewko biedna, marnujesz tak życie?
Przecz znosisz takie trudy, w delikatnym bycie
Wyrosła? Ja ci bronię, lecz nie mam posłuchu.

ELEKTRA.

Przyjaciel, równy bogom, jesteś dla mnie, druhu!
Boś nigdy mnie nie skrzywdził w tej mojej niedoli.
Szczęśliwym bywa człowiek, gdy mu los pozwoli
Lekarza znajść takiego, jak ja mam go w tobie.
Jakkolwiek bez nakazu, to i owo zrobię,
By ulżyć twoim troskom, o ile me siły
Wystarczą. Dość ci pracy losy zostawiły
Za domem. Tu ja wszystko przygotować muszę,

Ażebyś, powróciwszy z roboty, swą duszę
Ucieszył, widząc izbę w jak najlepszym ładzie.

WIEŚNIAK.

Gdy tak ci się podoba, idź, choć wbrew mej radzie —
A zresztą niedaleko stąd źródło. Ja w pole
Wypędzę woły z świtem i obsieję rolę.
Leniwiec, który tylko na uściech ma bogi,
Czyż może, tak bez trudu, napełnić swe brogi?
Oboje odchodzą w przeciwnych kierunkach.


Na scenie jawi się w towarzystwie Pyladesa i świty
ORESTES.

Pyladzie! Z pośród wszystkich tyś sam mi pozostał
Jedynym, wiernym druhem — nikt tobie nie sprostał
Z przyjaciół: Tyś mnie jeden nie opuścił w nędzy,
Na którą mnie Ajgisthos naraził, gdy z jędzy
Pomocą, mojej matki, ojca mi mordował.
I oto, potajemnie, z pod świątynnych pował
Przychodzę na tę ziemię argiwską, by serce
Odwetem zadowolić: Krew dadzą morderce
Za krew mojego ojca. Dzisiejszej już nocy
Rodzica-m grób odwiedził i z łzy mu sierocej
Objatę jam uczynił i z pukla mych włosów
I jagnię śród ofiarnych poświęciłem ciosów —
Ukradkiem przed władcami tej ziemi. Do grodu
Nie myślę jednak stóp swych kierować z powodu
Jednego i drugiego: U granic tych stoję,
By łatwiej zbiedz, jeśliby mnie i plany moje
Rozpoznał który z szpiegów, potem chcę się dostać
Do siostry [gdzieś tu pono jest ta droga postać,
Wydana, słyszę, zamąż — rozbrat-ci już wzięła
Z panieństwem]: z nią ja muszę pogadać i dzieła

Uczynić ją spólniczką krwawego i, wreście,
Dowiedzieć się, jak wszystko układa się w mieście.
A teraz, boć jutrzenka otwiera już oczy
Promienne, trzeba zejść stąd. Stańmy na uboczy,
A może jaki wieśniak lub służebna jaka
Odpowie, usłyszawszy pytanie biedaka,
Czy siostra gdzieś tu mieszka. Lecz oto przed nami
Jest jakaś niewolnica: na głowie z włosami
Postrzyżonymi wiadro ma z wodą. Więc dalej,
Usiądźmy tu, Pyladzie! Będziemy czekali,
Czy może nie usłyszym czegokolwiek w sprawie,
Dla której ja tu dzisiaj razem z tobą bawię.

Powraca na scenę

ELEKTRA.

Przyspieszaj kroku, czas woła!
Płyń, pieśni ma niewesoła,
Płyń! Raty! Przeraty!
Agamemnona ja córa,
A Klytajmnestra, ponura,
Okrutna latorośl Tyndara,
Na świat mnie wydała niewiara,
Zaś w moich ziomków ja mowie
Biedną Elektrą się zowię...
Ach! ach! nieszczęsne wy znoje!
Ach! straszne życie ty moje!
Ach! ojcze, co leżysz w grobie!
Ajgisthos śmierć zadał tobie,
Śmierć tę, Agamemnonie,
Własnej zawdzięczasz żonie!

*

Pobudź-że dalej swe wargi,
Niech w łzawe rozdźwięczą się skargi!

*

Przyspieszaj kroku, czas woła!
Płyń, pieśni ma niewesoła.
Płyń! Raty! Przeraty!
Jakiż to gród, jakie niwy,
O bracie mój nieszczęśliwy,
Przyjęły cię onej doby,
Kiedyś mnie, pełną żałoby,
W ojcowskiej zostawił komnacie,
Mnie, siostrę twoją, o bracie!
Zali powrócisz kiedy,
By mnie wybawić z tej biedy?
Zali — na Boga! na Boga!
Przywiedzie tułacza cię droga.
Ażebyś pomścić mógł godnie
Na ojcu spełnioną zbrodnię.

*

Pobudź-że dalej swe wargi,
Niech w łzawe rozdźwięczą się skargi![48].


∗                    ∗

Trzeba mi z głowy zdjąć
Tę urnę,
Abym ponocne, chmurne
Mogła zanucić pienia
W ojca mojego cześć...

Niechaj się głośna skarga rozprzestrzenia,
Żałobne niech płyną pieśni!
Ku twej mogilnej cieśni
Codziennie posyłam wieść,
Niepowstrzymane te jęki,
Którymi codziennie żyję!
Ach! bez wytchnienia
Paznogciem rozdzieram szyję,
Głowie nie szczędzę ręki,
Tej postrzyżonej głowie.
Śmierć opłakując twoją.

*

Ach! rań sobie głowę, rań!...
Jak łabędź, co śpiewną swą dań
Rzuca na rzeki fale.
Swoje rozpacze,
Swoje po ojcu przenajdroższym żale,
Co zginął, podstępnie na sidła schwycony,
Tak żałosnymi ja tony
Po mym rodzicu płaczę:
Ostatniąś swą kąpiel wziął,
O luby
Ojcze, na łożu zguby!
O gorze mi! gorze! gorze!
O jaki gorzki cios
Zadałeś ojcu, ty gorzki toporze!
O zdrado, gdy on z pod Troi
Do żony powrócił swojej
Na ten okrutny los:
Nie wstęgą, nie wieńcem sławy
Witała cię wówczas żona —
Zdradą cię zmoże,

K’tobie skieruje ona
Miecz obosieczny krwawy
Kochanka swego Ajgistha
I podłą utrwala miłość.

Na scenę wchodzi

CHÓR DZIEWIC MYKEŃSKICH.

Agamemnona płodzie!
Ku twej wieśniaczej przychodzim zagrodzie!
Zjawił się, zjawił mykeński wędrowiec,
Co górski przebiega manowiec.
Człowiek, żywiący się mlekiem,
I o tem święcie mówi niedalekiem,
Które trzeciego dnia
Urządza Argiwów lud,
I że w świątynny gród,
W którym panuje Hera,
Wszystka gromada dziewic się wybiera.

ELEKTRA.

Nie święta, nie żadne stroje
Nęcą mnie, drużki wy moje!
Nieszczęsna dusza ma
Nie czuje żadnej ochoty
W klejnot ubierać się złoty.
W Argiwek gromadzie młodej
Nie pójdę ja w skoczne zawody,
Stopą do tańca nie ruszę!
Łzy tylko, łzy i katusze
Oto codzienne me jadło,
Którem się żywić wypadło!
Spojrzyj na włos mój zwalany,

Na moich sukien łachmany!
Zali to godne jest córy
Agamemnona i Troi,
Która w pamięci ma swojej,
Że ojciec mój zburzył jej mury?!

CHÓR.

Wielka jest nasza bogini[49],
Niech więc Elektra piękną się uczyni:
Strój złotem tkany przyjmij z naszej ręki:
On jeszcze podniesie twe wdzięki!
Mniemasz, że nie czcząc bogów,
Samemi łzami zwyciężysz swych wrogów?
Nie jęki, pełne trwóg,
Radosny-ć sprawią dzień,
Nie! Pełne kornych tchnień,
Ku bóstwu zwrócone modły
Ludziom, o dziecię! szczęśliwość przywiodły!

ELEKTRA.

Od skargi biednego człeka
Wszelakie bóstwo ucieka!
Nie żywie już żaden bóg,
Co byłby pomny tej starej
Ojca mojego ofiary.[50]
Ach! jakże mi żal jest ciebie,
Którego mogiła grzebie!
Jak żal mi tego, co żywy
Śród obcej gdzieś błądzi niwy,
Co może zwyczajem tułaczy
Chleb gdzieś zajada żebraczy,

On, syn sławnego rodzica!
I ja ołzawiam swe lica
W tym biednym, wieśniaczym dworze,
W te górskie rzucona knieje,
Gdy tamtej dobrze się dzieje,
Z mordercą dzielącej swe łoże...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na dom twój i Helladę spadła klęska ostra,
Przyniosła ją Helena, twojej matki siostra.

ELEKTRA.

O biada mi, niewiasty!... Narzekać przestanę.
Jakowiś obcy ludzie skryli się za ścianę
Domostwa i, patrzajcie, wychodzą z ukrycia.
Uciekać trza — wy tędy, ja zaś od przybycia
Tych ludzi złych coprędzej do domu się schronię.

ORESTES (zastępując jej drogę).

Stań, biedna! Nic ci złego nie zrobią me dłonie.

ELEKTRA.

Na Fojba! Nie zabijaj! Na klęczkach cię proszę.

ORESTES (chwytając ją za rękę).

O, zabić raczej innych, to dla mnie rozkosze.

ELEKTRA.

Precz! odstąp! Nie dotykaj, czego-ć prawo wzbrania!

ORESTES.

Nikt niema tu większego prawa dotykania.

ELEKTRA.

A czemuż uzbrojony czaisz się za domem?

ORESTES.

Wysłuchaj, a wnet wszystko będzie ci znajomem.

ELEKTRA.

Wysłucham. W twych ja ręku! Odemnie-ś silniejszy!

ORESTES.

O bracie wieść ci niosę tej chwili dzisiejszej.

ELEKTRA.

Czy żyw jest, czy też umarł? O drogi, odpowiedz!

ORESTES.

Żyw! Naprzód wieść ci dobrą przynosi wędrowiec...

ELEKTRA.

Niech szczęście ci nagrodzi słodkie wieści twoje.

ORESTES.

Pragnąłbym, byśmy szczęście posiedli oboje.

ELEKTRA.

Śród jakich dróg się trudzi ten człek utrudzony?

ORESTES.

Niejeden lud poznając i niejedne strony.

ELEKTRA.

A może nawet nie ma powszedniego chleba?

ORESTES.

Ma, owszem. Lecz tułaczom nędz nie szczędzą nieba.

ELEKTRA.

Więc jakie polecenie masz od mego brata?

ORESTES.

Czy żyjesz, a gdy żyjesz, jak się wszystko-ć splata?

ELEKTRA.

Nasamprzód — czy nie widzisz zbiedzonej postaci?

ORESTES.

Ból gryzie cię. Człek, widząc to, wesołość traci.

ELEKTRA.

A głowa postrzyżona — pukli ani szczątka!

ORESTES.

Po ojcu czy po bracie żałobna pamiątka?

ELEKTRA.

Bo cóż od nich droższego może być dla człeka?

ORESTES.

A brat — jakże to mniemasz? — od siostry ucieka?

ELEKTRA.

Wiem, kocha mnie. Lecz druh to, dziś odemnie zdala.

ORESTES.

Mów, cóż ci dzisiaj w grodzie mieszkać nie pozwala?

ELEKTRA.

Zabójcze mnie tu więzi małżeństwo, to powód.

ORESTES.

Żal brata!... Męża twego mykeński rodowód?

ELEKTRA.

Nie takie żywił ojciec nadzieje w mej sprawie.

ORESTES.

Opowiedz-że mi wszystko, bratu to wyjawię.

ELEKTRA.

Zdaleka odeń mieszkam, w tej chatce wieśniaczej.

ORESTES.

Dom dobry dla pastuchów albo dla kopaczy.

ELEKTRA.

Mąż biedny, ale zacny, dusza dla mnie zbożna.

ORESTES.

W czem zbożność okazuje, jeśli wiedzieć można?

ELEKTRA.

Przenigdy nie śmiał zbliżyć się do mego łoża.

ORESTES.

Pogardza, czy go czystość powstrzymuje boża?

ELEKTRA.

Dostojność mego rodu ma przytem na względzie.

ORESTES.

Co? takie mu małżeństwo przyjemnem nie będzie?

ELEKTRA.

Ten — mniema —, co mnie wydał, postąpił bez prawa.

ORESTES.

Rozumiem. Przed Oresta zemstą jest obawa.

ELEKTRA.

Tak, lęka się on tego. Lecz i w Boga wierzy.

ORESTES.

Zaiste, człek to zacny! Dank mu się należy.

ELEKTRA.

Ach! gdyby raz już wrócił ten mój nieobecny!

ORESTES.

A matka czy pochwala ten postępek niecny?

ELEKTRA.

Nie dzieciom, jeno mężom sprzyjają kobiety.

ORESTES.

A czemże cię Ajgisthos tak skrzywdził, niestety?!

ELEKTRA.

Bym dziatwę miała lichą, temu mnie przydzieli.

ORESTES.

Miał lęk, byś nie zrodziła przypadkiem mścicieli?

ELEKTRA.

Do tego, widać, zmierzał. Ale mi zapłaci!

ORESTES.

Czy wie, żeś jest dziewicą, małżonek twej maci?

ELEKTRA.

Nic nie wie. Dlań ta sprawa jest dotąd tajemną.

ORESTES (wskazując na Chór).

A tym czy wolno słuchać twej rozmowy ze mną?

ELEKTRA.

Nie zdradzą ani twego ani mego słowa.

ORESTES.

Orestes jak się w Argos, wróciwszy, zachowa?

ELEKTRA.

Na ostrym mieczu wszystko!... Niewczesne pytanie!

ORESTES.

Morderców aby zgładzić, zali sił mu stanie?

ELEKTRA.

Miał siłę wróg, i on swe wytęży ostatki!

ORESTES.

A ty czy się przyczynisz do zabójstwa matki?

ELEKTRA.

Niech zginie od tej samej, co ojciec, siekiery.

ORESTES.

Mam donieść mu, że taki jest twój zamiar szczery?

ELEKTRA.

Ha! umrę, byle Matka wyzionęła ducha!

ORESTES.

Dlaczego słów tych twoich Orestes nie słucha!...

ELEKTRA.

Czyż jabym go poznała? Chyba nigdy w świecie!

ORESTES.

Nie dziwno, rozdzielono was od dziecka dziecię.

ELEKTRA.

Li jedenby go poznał w mych przyjaciół kole.

ORESTES.

Zapewne ten, co wyrwał z rąk śmierci pacholę.

ELEKTRA.

Tak, dawny piastun ojca, staruszek zgrzybiały.

ORESTES.

A zwłoki rodzicielskie zali grób dostały?

ELEKTRA.

Dostały, jak dostały, rzucone za progi.

ORESTES.

O biada! Co ty mówisz?! Litość budzi srogi
Los w sercu nawet ludzi postronnych. A zatem,

Opowiedz-że mi wszystko, abym mógł się z bratem
Podzielić smutną wieścią, którą słyszeć musi.
Współczucie juści człeka lichego nie skusi,
Lecz ma je, kto rozumny, a zasób zbyt duży
Wyrozumowań mędrcom nawet nie posłuży!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ta sama chęć i w mojem również sercu wzrasta.
Opowiedz, bo, daleko żyjąca od miasta,
Nic nie wiem, co się stało, a posłucham rada.

ELEKTRA.

Opowiem, gdy żądacie. Tak oto się składa,
Że muszę o swym losie i rodzica doli
Pomówić z przyjacielem. Gdy mnie tak niewoli,
Mój druhu, twoja prośba, przeto błagam ciebie,
Byś doniósł Orestowi o ojca pogrzebie
I w jakich ja, patrz, sukniach tutaj chodzić muszę
I w jakim żyję brudzie i w jaką ja głuszę
Zagnana i pod jaką strzechą dni swe tracę,
Ja, która miałam ongi królewskie pałace!
Ten strój utkałam sama, ile dłoń wydoła,
Bo juścibym, inaczej, chodziła tu goła,
Bez sukien; sama również noszę wodę z rzeki.
Dziewicą będąc, kobiet unikam; daleki
Jest żywot mój od zabaw świątecznych, od pieśni
I tańca. I Kastora, z którym byłam wcześniej.
Nim jeszcze między bóstwa poszedł, zaręczona.
Jak równa z równym, zrzec się musiałam. A ona,
Ta matka, śród frygijskich zasiada trofei
Na tronie, który wzięty przez ojca w zawiei
Wojennej tłum niewolnic azyjskich okala.
Zakrzepła krew rodzica jeszcze ściany wala,

A ta się w barwnych sukniach idajskich panoszy,
Na złote klamry spiętych. Używa rozkoszy
Morderca mego ojca: na jego rydwanie
Rozjeżdża się i berło, co miało władanie
Nad krajem Helleńczyków, w krwawej ręce dzierzy,
I grób Agamemnona zaniedbany leży:
Nikt płynem ofiarniczym nie skropił mogiły,
Gałązek też mirtowych żadne nie rzuciły
Nań ręce, na ten kurhan, ozdób pozbawiony.
A zasię, jak z przeróżnej donoszą mi strony,
Sławetny mojej matki małżonek, gdy sobie
Podchmieli, po ojcowskim, mówią, skacze grobie
I rzuca kamieniami w marmur pamiątkowy
I, nas mając na myśli, śmie się temi słowy
Odzywać: »Gdzie twój synal Orestes? A czemu
Nie wraca, aby strażą być grobowi twemu?«
Tak lży on nieobecnych. Przeto, przyjacielu,
Upraszam, a przezemnie uprasza cię wielu,
Byś doniósł mu o wszystkiem — proszą cię me ręce,
Mój język i me serce, w takiej krwawej męce
Złamane, i ta głowa z obciętymi włosy
I ten, który go spłodził! Hańba to, w niebiosy
Krzycząca, jeśli rodzic pobił naród cały,
A on nie mógłby ubić jednego, on, chwały
Ojcowskiej spadkobierca i człowiek tak młody!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twój mąż, widzę, nadchodzi. Wraca do zagrody,
Po trudach pragnie znaleźć wypoczynek błogi.

Wraca

WIEŚNIAK.

A cóż to są za ludzie przed moimi progi?
I po co tu przybyli pod strzechę wieśniaczą?

Czy może czegokolwiek chcieć odemnie raczą?
Kobiecie nie przystoi wystawać z młodzieżą.

ELEKTRA.

Najdroższy, bez podejrzeń! Niechże mi uwierzą
Twe uszy, zaraz wszystko dokładnie wyjaśnię:
O bracie Orestesie przynieśli mi właśnie
Wiadomość. (Do Orestesa i Pyladesa)
Wy przebaczcie, co tu powiedziano.

WIEŚNIAK.

Co? żyje? patrzy jeszcze na słoneczne rano?

ELEKTRA.

Tak mówią i nie wierzyć im niema przyczyny.

WIEŚNIAK.

A pomny losów ojca ten twój brat jedyny?

ELEKTRA.

Tak myślę. Ale tułacz wiele nie wydoła.

WIEŚNIAK.

Dla ciebie ci nie mają żadnych zleceń zgoła?

ELEKTRA.

I owszem, chcą się poznać z moimi losami.

WIEŚNIAK.

Ty w części im opowiedz, w części widzą sami.

ELEKTRA.

O wszystkiem-ci już wiedzą, znają me rozkosze.

WIEŚNIAK.

Więc czemu już do izby nie weszli?... O, proszę,
Witajcie w moich progach! Za te dobre wieści

Gościniec otrzymacie — ot, jaki się mieści
W tej mojej skromnej chatce. (Do świty Orestesa)
Służba! zabrać rzeczy!...
(Do Orestesa i Pyladesa)
A nie sprzeciwiać mi się, wy dla duszy człeczej
Tak drodzy przyjaciele przyjaciela! Juści,
Ubogi ja, lecz prawość snać mnie nie opuści.

ORESTES.

To człowiek jest, co tai swe małżeństwo z tobą,
Oresta by nie hańbić?

ELEKTRA.

Tak, on mnie, żałobą
Żyjącą i nieszczęściem, ma za swoją żonę.

ORESTES.

Dowody ludzkiej cnoty nie są utwierdzone,
Złożoną wielce bowiem mamy duszę w łonie.
Szlachetny bywa ojciec, a dzieci nicponie,
Zaś syn podłych rodziców często się wyróżnia
Zacnością niepowszednią. Nieraz bywa próżnia
W bogatych ludzi duchu, gdy wielkoduszności
Niezwykłej mnogi zasób w biednem ciele gości.
Więc jaką miarą sądzić najlepiej tu będzie?
Bogactwa? Kto je wybrał, złego wybrał sędzię.
Ubóstwa może miarą? Lecz i ta niekiedy
Uwodzi, nieraz bowiem człek podleje z biedy.
A może według broni? Ale któż, żołnierzy
Widzący uzbrojonych, odrazu uwierzy,
Iż ludzie to waleczni? Więc chyba najlepiej,
Gdy człek się od podobnych dociekań odczepi.
Bo patrz, ten mąż przed nami: cóż on w Argos znaczy?
Nie z rodu on dostojnych ani też z bogaczy —

Człek z ludu, nic on nie ma, czemby się chełpliwie
Mógł szczycić, a widzimy, jak szlachetnie żywie!
Czyż nigdy się na rozum wy nie zdobędziecie.
Dla których tylko blichtry istnieją na świecie?
Swych bliźnich według serca i szlachectwa ducha
Trza sądzić! Tylko takich niechaj naród słucha,
Gdyż ci tylko najgodniej rządzić w kraju mogą
I w domu... Same cielska to słupy nad drogą.
Na placach to publicznych stawiane figury,
Jeśli w nich duszy niema. Siłacz poniektóry
Mniej sprawnie walczyć będzie, niż człek słabowity,
Jeżeli jest pozbawion odwagi! Na szczyty
Zwycięstwa duch nas wiedzie, on pręży ramiona...
Gościnę przyjmujemy: syn Agamemnona,
W którego my imieniu przychodzim w te bramy,
Gościny tej jest godzien — nic to, czy go mamy
Śród siebie, czy pozostał za nami zdaleka.
Więc wejdźcie, moi słudzy, pod dach tego człeka.
Ubogi on, lecz dla mnie droższy, niż bogaty.
(Do Elektry) Tak, chwalę sobie pobyt śród wieśniaczej chaty,
Lecz chciałbym, iżby brat cię w inne zawiódł progi
Szczęśliwe... Może wróci z swej tułaczej drogi.
Nikt wróżb Apollinowych zwalić nie wydoła,
Zaś ludzkie przepowiednie do niczego zgoła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Me serce teraz większa rozpala już radość,
Elektro, niżli przedtem. Stanie ci się zadość:
Twe szczęście, zwolna krocząc, nabiera pewności.

ELEKTRA (do Wieśniaka).

Ubóstwo swego domu znając, czemu gości
Przyjmujesz, ty biedaku, godniejszych od siebie?

WIEŚNIAK.

Jeżeli są w istocie szlachetni, to w chlebie
I płonym zasmakują, tak samo się małem,
Jak wielkiem zadowolą. To powiedzieć chciałem.

ELEKTRA.

Jeżeliś już zawinił, że się z swą chudobą
Narzucasz, to cię proszę: Idź-że i ze sobą
Przyprowadź tu starego piastuna rodzica.
Nad rzeką Tanaosem, tam, gdzie jest granica
Pomiędzy ziemią Argu, a krajem Spartanów,
On stado bydła pasie, przez dzisiejszych panów
Wypędzon z murów miasta. Niechże tutaj stanie
I naszym miłym gościom przyrządzi śniadanie.
Rad będzie i dank złoży bogom, gdy usłyszy,
Iż żyje do tej pory druh tych towarzyszy,
Którego on ocalił. Z ojcowskiego domu
Niczego matka moja nie wyda nikomu —
Przeciwnie, źlić się będzie, jeżeli się dowie,
Że dotąd mój Orestes życie ma i zdrowie.

WIEŚNIAK.

Chcesz, pójdę i starcowi o wszystkiem, co trzeba,
Doniosę. Ty do izby spiesz i kąsek chleba
Przygotuj naszym gościom. Wszakże gospodyni.
Jeżeli tylko zechce, niezgorsze uczyni
Przyjęcie, znajdzie strawę, która spożyć da się.
O jakim takim w domu wszak wiemy zapasie,
By goście choć na jeden dzień się nasycili.
(Elektra wychodzi).
Zważywszy sobie wszystko, widzę ja tej chwili,
Jak wielką moc dla człeka bogactwo posiada:
Ugościć można druhów, znajdzie się też rada.

Jak ciało pielęgnować, gdyby zachorzało.
Powszedni chleb, zaiste!, znaczy tutaj mało:
Bogaty czy ubogi człek w jednakim względzie,
Jeżeli się nasyci, zadowolon będzie.(Znika).

CHÓR.

O wy przesławne okręty,
Które do Troi
Po głębi swojej
Błękitna fala niosła!
Nieprzeliczone wiosła
Sunęły poprzez odmęty
Z chórem Nereid w zawody.
Delfinów gromada,
Muzyce fletni rada,
Obskakująca w radosne sposoby
Ciemne tych statków dzioby,
Towarzyszyła Tetydy synowi,
Szybkonogiemu Achillowi,
Kiedy w trojańskie grody,
Nad Simoisu brzegi,
Płynął z Agamemnonem.

*

Hen! od eubejskich wybrzeży
Nereid rzesza
Z tarczą pospiesza.
Aby mu wręczyć dzieło,
Co z złotej kuźni się wzięło
Hefajstosowej. Z rubieży
Pelionowych, zdaleka,
Od świętych kniei Ossy,
Głośnymi zwabione głosy,

Nadsłuchujące pędzą nimf gromady.
Tutaj to światłość Hellady
Wychował ojciec waleczny, tu boża
Rosła latorośl Pani morza,
Tetydy syn, ta opieka
Atrejowego domu —
Tu chyży powstał Achilles.


∗                    ∗

Mówił mi pielgrzym, co wrócił z Ilionu
Do Naupliosa przystani,
O twojej tarczy, że na niej,
Synu Tetydy,
Były w okolu
Takie obrazy wykute,
Iż strachy lute,
Dreszcz obłędnego bolu,
Odczuwał Frygów lud,
Gdy po nich okiem wiódł.
Nad fal odmęty
Uskrzydlonemi mknąc pięty,
Pełną ohydy
Postać Gorgony
Trzymał w swej ręce Persej zakrwawiony;
Obok syn Mai, Hermes, poseł bogów,
Opiekun polnych rozłogów.

*

A zasię w polu środkowem tej tarczy
Rozpromieniony bez końca
Płonął złocisty krąg słońca
Z swymi rumaki.
I te u góry,

Na niebios świetlistej łące,
Gwiazdy iskrzące,
Hyad i Plejad wtóry
Cały ten lśnisty tłok,
Co raził Hellenów wzrok.
Był na tej zbroi.
Zaś szyszak na głowie twojej
Był znowu taki:
Swój łup wspaniały
Sfinksy złociste w pazurach trzymały,
A lwica, gniewem ziejąc śród twego pancerza,
W rumaka[51] pejreńskiego straszliwie uderza.
A i na krwawym oszczepie
Tabun rumaków czworonogich hula —
Za nimi kurzu się fala
Czarnym obłokiem przewala.
Takich to wojów króla
Zabiłaś, córko Tyndara!
Własnegoś męża zabiła,
O ty niewiasto fałszywa!
Ale karzących bóstw siła
Wnet się o śmierć twą postara:
Już widzę, jak krew czarna spływa
Z twej szyje,
Gdy stal w nią zabójczą się wbije!

Na scenę wchodzi

STARZEC.

Gdzie jest ta moja młódka, ta moja królowa,
Przezemnie wychowana Agamemnonowa

Ta córa? Do tej chaty jak stroma jest droga!
Umęczy się ta starca zgrzybiałego noga.
A jednak się do lubych wlokę bez szemrania.
Choć grzbiet się pochylony i kolano słania.
(Ujrzawszy Elektrę)
O córko! Już przed domem widzą cię me oczy!
Przychodzę i to jagnię składam ci ochoczy,
Niedawno urodzone, i chleb ci przynoszę
I sera masz gomółkę — wszystko, co me kosze
Chowają, a i stary skarb Dyonizowy,
Przewonny. — Mało-ć tego, lecz trunek to zdrowy,
Gdy zmieszasz go z puharkiem choć płońszego wina,
Każ zanieść to swym gościom, bo na mnie godzina
Obetrzeć sobie oczy tym krajem łachmana,
Gdyż, widzisz, pełne łez są...

ELEKTRA.

Czemu zapłakana
Źrenica twa, mój stary? Czy po długim czasie
Mój los ci się przypomniał? Czy się dusza pasie
Tułaczą dolą brata Oresta? Czy może
Mój ojciec ci na myśli, któregoś we dworze
Na rękach ongi nosił, juści nadaremnie
Dla siebie i swych drogich?...

STARZEC.

Daremnie!... Lecz we mnie
Nie było tyle siły, by, idąc ku tobie,
Nie zboczyć i na jego nie zapłakać grobie.
Sam na sam tam będący, kląkłem na mogile
I, wór ten rozwiązawszy, którym niósł w tę chwilę
Dla gości twych, wylałem zeń krople ofiarne
I mirtu-m rzucił gałąź, gdy wtem jagnię czarne

Zobaczę zarzezane i ślady krwi świeżej
I pukiel jasnych włosów również — widzę — leży
Na grobie... I dziwota dla mnie, ktoby z ludzi
Mógł być tam. Z Argejczyków nikt się nie potrudzi,
To pewno!... Więc też myślę, zali też w te strony
Nie przybył potajemnie twój-ci brat rodzony,
By uczcić ten ubogi grobowiec ojcoski.
Masz, przyjrzyj się puklowi, przyłóż-że te włoski
Do swoich, czy przypadkiem barwy nie tej samej
My ludzie, którzy w sobie krew rodzica mamy
Wspólnego, widzim często, że wspólność niemała,
Że dużo podobieństwa jest w przymiotach ciała.

ELEKTRA.

Słowa niegodne mędrca. Rzecz to oczywista
Być może, aby brat mój, bojąc się Ajgista,
Tajemnie tu się zakradł, on, pełen odwagi?
A potem ten zwój włosów? Gdzież jest dowód nagi,
Że może być podobny? Wszak brat mój, z dostojnej
Rodziny pochodzący, hartował się w znojnej
Palestrze, me zaś włosy miękły od grzebienia.
Nie! nigdy! Zresztą, stary, różni z pokolenia
Różnego się wywodzą, a skądże się bierze,
Iż włos jednaki mają, jednakowe pierze?

STARZEC.

Włóż stopę, w jego ślady, a nuż się dowiecie,
Iż jedną macie miarę, on i ty, me dziecię!

ELEKTRA.

Na drodze kamienistej komu się zdarzyło
Zobaczyć ślad stóp jaki? A gdyby tak było,
Czyż równe mają nogi brat i siostra? Noga
Mężczyzny wszak jest zawsze silniejsza, na boga!

STARZEC.

A możebyś poznała go po onej przędzy
Rąk twoich, którą ongi, pragnąc z nim coprędzej
Przed groźbą śmierci uciec, otuliłem brata?

ELEKTRA.

Czy nie wiesz, że dziecięce miałam jeszcze lata
W tym czasie, gdy Orestes uszedł z naszej ziemi?
A gdybym i utkała ją rękami swemi,
Czyż dotąd on w tej samej mógłby chodzić szacie?
Tak, chyba że sukienka chłopięca na bracie
Rosłaby razem z ciałem! Widać, że w ciemności
Zabłąkał się w te strony ktoś z nieznanych gości,
Lub jaki obywatel zbliżył się w żałobie
I włosy sobie obciął przy ojcowskim grobie.

STARZEC.

A gdzież są twoi goście? Chętnie ich zobaczę,
By spytać się o brata twego dni tułacze.

ELEKTRA.

Szybkimi właśnie z izby wychodzą krokami.

STARZEC.

Szlachetnie wyglądają, ale wygląd mami.
Niejeden, z szlachetnego pochodzący rodu,
Człowiekiem bywa lichym. Lecz niema powodu,
Aby ich nie przywitać. Witajcie, panowie!

ORESTES (który tymczasem w towarzystwie Pyladesa wszedł na scenę).

Powitać, stary człeku! Niechże mi też powie
Elektra, skąd tu wziął się ten dawny zabytek
Przyjaciół, tak pomięty, tak zgrzybiały wszytek?

ELEKTRA.

On jeszcze mego ojca piastował, ten stary.

ORESTES.

I brata ci ocalił, by nie szedł na mary?

ELEKTRA.

Ocalił, jeśli jeszcze brat mój jest na świecie.

ORESTES.

A cóż mi się, staruchu, tak przypatrujecie?
Ze wszystkich stron, by pieniądz jakowy, tak srogo
Oglądasz mnie! Czym może podobien do kogo?

ELEKTRA.

Oresta widzi druha, więc mu jest wesoło.

ORESTES.

Drogiego Orestesa!... (Wskazując na starca) Cóż tak skacze wkoło?

ELEKTRA.

I ja się temu dziwię... Nie wiem, co się stało!

STARZEC.

Podziękuj bogu, córko Elektro, ma chwało!

ELEKTRA.

Za to, czego nie mamy, czy za to, co mamy?

STARZEC.

Za skarb, który zyskujesz dziś, w chwili tej samej.

ELEKTRA.

Dziękuję już... Lecz k’czemu wszystko zmierza? powiedz!

STARZEC.

Racz spojrzeć, kto przed tobą... Najdroższy... wędrowiec...

ELEKTRA.

Że zmysły postradałeś, już dawno się boję...

STARZEC.

Że brata twego widzę, więc te zmysły moje —  —  — ?

ELEKTRA.

Co mówisz, ty mój stary?! Rzecz to niestworzona!

STARZEC.

Orestes między nami, syn Agamemnona!

ELEKTRA.

Lecz po czem go poznajesz, bym mogła dać wiarę?

STARZEC.

Nad brwią ujrzałem bliznę, owo piętno stare —
W ojcowskim jeszcze domu upadł, goniąc łanię
Wraz z tobą, i skroń zranił... Widzę po tej ranie...

ELEKTRA.

Co mówisz?! I mym oczom znak-ci ten jest bliski!

STARZEC.

Więc czemu jeszcze zwlekasz paść w brata uściski?

ELEKTRA.

Nie zwlekam, starcze drogi! Twoje już dowody
Mą duszę przekonały! (Do Orestesa, rzucając mu się w objęcia)
[Na radosne gody
Przychodzisz, choć tak późno]

ORESTES.

I jam cię nareście
Zobaczył!

ELEKTRA.

Nie myślało me serce niewieście —

ORESTES.

I jam się nie spodziewał...

ELEKTRA.

Tyś to, brat jedyny?

ORESTES.

Tak, ja, ten twój współłowiec, jeżeli me czyny
Udadzą się, jeżeli nie zawiodą łowy!
Lecz ufam, bo inaczej stracić jam gotowy
Wszelaką wiarę w Boga, jeśli tu się jawię
Li po to, aby prawo zdeptało bezprawie.

CHÓR.

Jesteś, o jesteś, ty dniu opieszały,
Iżby nareszcie blask chwały
Pokazać miastu, to płomię,
Co po tułaczym rozgromie,
Po długiej, nieszczęsnej włóczędze,
Niejedną przebywszy nędzę,
W te nasze powraca znów kraje,
W ojcowski powraca znów próg.
Bóg, przyjaciółko, tak, Bóg
Znowu zwycięstwo nam daje!
W podzięce
Ku niebu wznieś wargi, wznieś ręce.
Czyń modły,
By brat twój szczęśliwie, szczęśliwie
Na naszej sprawił się niwie,
Aby go bóstwa do grodu zawiodły.

ORESTES.

Tak stań się! Powitania pierwsza rozkosz zbożna
Jak słodka! Wszakże później powtórzyć ją można.

Lecz teraz, powiedz, starcze, boś się w samą porę
Pojawił, w jaki sposób uśmiercimy zmorę,
Co ojca mi zabiła i ją, która dzieli
Z mordercą łoże krwawe? Znajdę-ż przyjacieli
W Argosie mi życzliwych? Czy też ujrzeć muszę,
Iż wszystko już stracone? Z kim zawrzeć sojusze?
Z kim w dniu się, czy też w nocy stowarzyszyć mogę,
By znaleźć do swych wrogów jak najlepszą drogę?

STARZEC.

Przyjaciół nie masz żadnych, moje biedne dziecię,
Gdyż rzadko taka zdobycz znajdzie się na świecie,
Że ktoś nieszczęsne losy z tobą dzielić będzie,
Tak samo, jak szczęśliwe! Ponieważ w tym względzie
Nadziei nie masz żadnej, ponieważ już zgoła
Pozbawion jesteś wszelkich przyjaciół dokoła,
Więc słuchaj: w swoich ręku masz szczęście! rzecz troski
Jedynie twojej zdobyć dom i gród ojcoski!

ORESTES.

Ażeby dojść do celu, jak działać należy?

STARZEC.

Wziąć życie Thyestydzie i twojej macierzy!

ORESTES.

Tak! pragnę tego wieńca. Lecz jak go dostanę?

STARZEC.

Do grodu dziś nie dotrą chęci niekłamane.

ORESTES.

Włócznicy strzegą króla? Pełno tam jest straży?

STARZEC.

Tak!... Sen z trwogi przed tobą rzadko mu się darzy.

ORESTES.

Wiem dobrze. Niech mnie, starcze, inna wesprze rada.

STARZEC.

Posłuchaj, oto właśnie coś na myśl mi wpada.

ORESTES.

Bodajbym dobrze pojął twe słowa zważone!

STARZEC.

Widziałem Ajgisthosa, wlokąc się w tę stronę.

ORESTES.

Gdzieś widział go? Mów! Serce z ciekawości ginie!

STARZEC.

Od pól tych niedaleko; zaraz przy stadninie.

ORESTES.

Co robił?!... Ach! nadzieja rośnie nad pojęcie!

STARZEC.

Zda mi się, że o nimfach myśli, o ich święcie.

ORESTES.

Dla dzieci, które są już, czy dla przyszłych dziatek?

STARZEC.

Ofiarę on gotuje, to wiem na ostatek.

ORESTES.

Jest z hufem, czy ma tylko domowników z sobą?

STARZEC.

Ma służbę. Nikt z Argiwów nie jest z nim tą dobą.

ORESTES.

A służba czy nie pozna, jeśli mnie zobaczy?

STARZEC.

Nikt ciebie z nich nie widział, wędrowcze tułaczy!

ORESTES.

A będą nam oddani, gdy zwyciężym w walce?

STARZEC.

I owszem, bo nie myślą inaczej służalce.

ORESTES.

Jak dotrzeć dziś do niego? Gdzie skierować stopy?

STARZEC.

Do rzeźni idź, tam on cię zobaczy w te tropy.

ORESTES.

Zda mi się, że przy drodze leżą jego włości.

STARZEC.

Spostrzegłszy cię, odraza zaprosi cię w gości.

ORESTES.

A gość to będzie gorzki, jeśli Bóg pozwoli!

STARZEC.

Co potem masz uczynić, sam już myśl w swej doli.

ORESTES.

I owszem. A gdzie teraz matka moja bawi?

STARZEC.

Jest w Argos, lecz na ucztę również się pojawi.

ORESTES.

Dlaczego tak odrazu nie jest męża bliska?

STARZEC.

Ma lęk, że lud się na nią z obelgami ciska.

ORESTES.

Rozumiem. Nienawidzą ją wszyscy w tem mieście.

STARZEC.

Tak, dobrze nikt nie życzy zbrodniczej niewieście.

ORESTES.

A jakżeż ja zabiję ją i jego razem?

ELEKTRA.

Mą rzeczą będzie matkę uśmiercić żelazem.

ORESTES.

Naonczas i ja z tamtym dobrze się załatwię.

ELEKTRA.

I starzec dopomoże swej kochanej dziatwie.

STARZEC.

Tak stanie się. Lecz jakie masz plany co do niej?

ELEKTRA.

Niech starzec Klytaimnestrze zaraz się pokłoni
I powie, że mam syna, że jestem położna.

STARZEC.

Już dawniej, czy też dzisiaj? Jak powiedzieć można?

ELEKTRA.

Że dzień właśnie dziesiąty, odkąd jestem chora.

STARZEC.

Lecz jakże ma sprowadzić śmierć matki ta pora?

ELEKTRA.

Pojawi się, słysząca o mojej chorobie.

STARZEC.

Azali ci się zdaje, że myśli o tobie?

ELEKTRA.

Tak, świetne narodziny swemi łzy obleje!

STARZEC.

Być może, lecz w tej sprawie jakie masz nadzieje?

ELEKTRA.

Jeżeli się pojawi, umrze wraz niecnota.

STARZEC.

Do domu twego wejdzie — musi wejść w te wrota.

ELEKTRA.

Czyż wówczas trudno zejść jej do Hadu przystani?

STARZEC.

Rad umrę, skoro ujrzę, iż się pomścisz na niej.

ELEKTRA.

Nasamprzód pokaż bratu, jaką ma iść drogą.

STARZEC.

Do miejsca, gdzie ofiarę składa Ajgist bogom?

ELEKTRA.

A potem matce powiedz to, com ci zleciła.

STARZEC.

Tak niby przez twe usta, moja córko miła?

ELEKTRA (do Orestesa).

Do czynu więc! Z morderstwem ty jesteś na przedzie!

ORESTES.

Już spieszę, tylko niechże kto mnie tam powiedzie.

STARZEC.

I owszem! rad zawiodę cię do jego progów.

ORESTES.

Ojczysty pomóż Zeusie, postrachu mych wrogów!

ELEKTRA.

O Hero, ty władczyni mykeńskich ołtarzy!

ORESTES.

Zwycięstwo daj nam dzisiaj! Los ściga nas wraży!

ELEKTRA.

O daj nam pomścić ojca! Nie zacieraj zbrodni!

ORESTES.

Ulituj się nad nami! Litości my godni!

ELEKTRA.

Ulituj się swych dzieci, wszak wyszliśmy z ciebie![52]

ORESTES.

Ty ojcze nasz, którego dziś mogiła grzebie!

ELEKTRA.

O ziemio, której oto dotykam się ręką!

ORESTES.

Pomóżcie swojej dziatwie, skończcie raz z jej męką!

ELEKTRA.

Zgromadźcie wszystkich zmarłych, wiedźcie ich na boje!

ORESTES.

Tych wszystkich, którzy ongi rozburzyli Troję!

ELEKTRA.

A którym w duszy wzgarda dla morderców leży.

ORESTES.

Czy słyszysz ty, coś tyle zniósł od mej macierzy?

ELEKTRA.

On słyszy, ten nasz ojciec! A teraz do dzieła!
Godź dobrze w Ajgisthosa! Gdyby się uwzięła
Moc jaka, iżbyś zginął, i ja również zginę.
I ja miecz obosieczny w tę samą godzinę
W te piersi sobie wrażę! Teraz już pospieszę
Do domu, by zarządzić, co trzeba. W uciesze
Niezmiernej on rozebrzmi, skoro wieść dostanę
Szczęśliwą o twem dziele. Jeśli opłakane
Okażą się twe losy. inaczej tu będzie
Wyglądać — gdybyś umarł! Tyle słów w tym względzie.

ORESTES.

Wiem wszystko już!

ELEKTRA.

A pokaż, żeś jest mąż! Żeś godnie
Postąpił! Wy, niewiasty, niby jak pochodnie
Znak dajcie mi rozgłośny, jak się walka skończy.
Ja czekać tutaj będę, w ręku miecz obrończy
Trzymając. Zwyciężona, nigdy nie dopuszczę,
Bym miała uradować mściwych wrogów tłuszczę.
(Odchodzą).

CHÓR.

Odwieczna baśń, aż do ninie
W argejskich górach żyjąca,
O wydarzenie potrąca,
Gdy pól opiekun, Pan,

Z przesłodkich pieśni znan,
Które w zawody
Na przekunsztownej wydmuchuje trzcinie,
Od piersi maciorki młodej
Złocistorune uprowadził jagnię,
I od kamiennych progów
Rozszedł się głos śród rozłogów,
Heroldów potężny głos:
»Do grodu, do grodu, narodzie Mykeny!
Spójrzcie na dziwy-przedziwy bez ceny,
Na szczęsnych władców niezwyczajny los!«
I hymnem i tańcem
Uczczono ród Atreusza.

*

Rozwarły się bramy świątynne,
Złocistych kościołów wrota,
W miasto wstąpiła ochota;
W argejskim grodzie tym
Ofiarny się podniósł dym
I one fletnie,
Muz służebnice, były również czynne:
Złocistorune opiewały jagnię,
Epilog Thyesta chwały
Rozkosznym tchem opiewały!
Bo kiedy włady ten król
W tajną wszedł miłość z Atreusza żoną,
Wziął również i to dziwo i przed zgromadzoną
Wróciwszy rzeszę: »śród moich jest pól« —
Tak wołać począł —
»Jagnię złocistorune!«


∗                    ∗

Wtedy to, wtedy powytrącał Bóg
Z dotychczasowych dróg
Gwiazd płomienistych bieg,
A i na słońcu swoją mocą legł:
Razem z jutrzenką promienną
Gdzieś na zachodu wyrzucił je brzeg,
By go wschodzące rozpalały blaski.
Obłoki, dżdżem przepojone,
W Północy zapędził stronę,
W pustynne zamienił piaski
Ziemie Ammona, że giną,
Albowiem oną godziną
Na wieki ożywczej ich rosy
Miały pozbawić niebiosy.

*

Tak dawna baśń ta opowiada nam...
Ja mało wiary dam,
Aby ten Helios nasz
Płomienną odwrócił twarz.
By przeniósł tron jaśniejący,
Iżby gdzieindziej wykonywać straż.
Dla pokarania nas, śmiertelnych ludzi,
Za winę jednego człeka.
Lecz taka klechda daleka,
Co strach w grzeszniku budzi,
Bogom przysłużyć się może:
Pomna na prawa boże,
Zalibyś męża zabiła,
Matko tych dzieci niemiła?!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ehej! Ehej!
Słyszycie, przyjaciółki — a może mnie żywa

Tumani tutaj złuda? łoskot się dobywa,
Jak gdyby grzmot podziemny!... Coraz to wyraźniej
Przewala się tu ku nam! Słuchaj mej przyjaźni,
Elektro, i coprędzej wyjdź-że z tego domu!

ELEKTRA.

Cóż stało się, me drogie? Czy co grozi komu?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wiem tylko, że się ku nam jęk śmiertelny słania!

ELEKTRA.

I ja, jakkolwiek z dalsza, słyszałam wzdychania.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dalekie to rzęrzenie, lecz dobrze je słyszę.

ELEKTRA.

Wrogowie, czy też nasi jęczą towarzysze?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nic nie wiem, zbyt się kłócą te krzyki złowieszcze.

ELEKTRA (dobywając nóż, aby się przebić).

Wezwanie to do śmierci! Po co zwlekać jeszcze?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Powstrzymaj się! Nic przecie nie wiesz, co się dzieje!

ELEKTRA.

Padliśmy! Niema wieści! Straciłam nadzieję!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nadejdą! Zamordować króla wszak nie łatwo!


Na scenę wpada

POSEŁ.

Mykeńska, chwałą zwycięstw otoczona dziatwo!
Zwycięstwo Orestesa obwieścić przychodzę
Wszelakim przyjaciołom! Ten, który tak srodze
Agamemnona zabił, Ajgisthos, zabity!
Pomnijcie: dank się bogom należy obfity!

ELEKTRA.

Kto jesteś? Czem poręczysz prawdę mowy swojej?

POSEŁ.

Nie widzisz, że przed tobą sługa brata stoi?

ELEKTRA.

Najdroższy! Twojej twarzy, straszną czając trwogę,
Rozpoznać ja nie mogłam, ale teraz mogę.
Co mówisz? Zmarł mojego rodzica morderca?

POSEŁ.

Tak, zmarł! Ja to powtarzam dla twojego serca!

ELEKTRA.

Nareszcie sprawiedliwość nadeszła, bogowie!
Lecz racz mi opowiedzieć, tak słowo po słowie,
Jak padł syn Thyestesa. Chcę posłyszeć o tem.

POSEŁ.

Kiedyśmy z tego domu odeszli z powrotem,
Na miejsca my stanęli, gdzie się jeden wiąże
Trakt z drugim: tu sławetny się mykeński książę
Przechadzał w ogrodowej, rosistej ustroni,
Gałązki rwiąc mirtowe na wieniec dla skroni.
Ujrzawszy nas, zawołał: »Witam moich gości!
A dokąd to i z jakich przybywacie włości?«

Zaś na to rzekł Orestes: »Jesteśmy z Tessalii,
Spieszymy, by nad brzegiem Alfejowej fali
Olimpijskiemu bogu złożyć swe ofiary«.
Słyszący to Ajgisthos, słowa takiej miary
Wyrzecze: »Trza koniecznie zasiąść przy mym stole
Do uczty! I ja dzisiaj żywię również wolę
Ofiarę złożyć nimfom! Wstawszy jutro zrana,
Tak samo tam dojdziecie!..« I mojego pana
Za ręce wziął i zaraz wciągnął na pokoje,
Mówiący: »Wejść musicie i te prośby moje
Wypełnić...« A w komnatach rzecze znów te słowa:
»Niech kąpiel dla wędrowców będzie mi gotowa,
By mogli u ołtarzy stanąć razem z nami
Przy wodzie poświęconej!« A na to słowami
Odpowie mu Orestes takiemi: »Kąpiele
Oczyszczające właśnie ja i przyjaciele
Wzięliśmy w zdroju rzecznym. Lecz jeśli, jak słyszę,
Wypada, byśmy mogli, my obcy przybysze,
Z obywatelem kraju ofiarować bogom,
Uczynim to, Ajgiście! Twoim, książę, progom
Odmawiać nie myślimy!« Na tem zakończono
Rozmowę. I w te tropy jego służby grono,
Królewska straż, na stronę odłoży swe włócznie
I weźmie się do dzieła żarliwie i hucznie:
Ci wnoszą pełne kosze, ci prowadzą zwierze
Ofiarne, inny znowu do ognia się bierze,
Ten kocioł znów nastawia — hałas w domu rzadki!
I wziąwszy ziarn jęczmiennych, małżonek twej matki
Na ołtarz je wysypie i te pocznie modły:
»Oby nam, nimfy górskie, częste się tak wiodły
Ofiary, mnie i żonie mojej, Tyndarydzie,
Co w domu pozostała! Natomiast w ohydzie

Niech giną nasze wrogi!« Na myśli miał ciebie
I brata Orestesa. W modłach się zagrzebie
Milczących i mój władca — błaga, pełen troski,
Ażeby mógł odzyskać dobytek ojcoski.
Ajgisthos nóż wziął z kosza i z cielęcia głowy
Uciąwszy garstkę sierści, w płomień ją ogniowy
Prawicą swoją rzucił, potem je w te tropy
Zarzezał — na swych rękach trzymali je chłopy
Służebne —, i to czyniąc, ozwie się do brata:
»W Tessalii, gdy kto wołu godziwie rozpłata
I konie kiełzać umie, niezwykłej-ci sławy
Zażywa! Więc, mój gościu, bądź że mi łaskawy,
Bierz nóż i pokaż wszystkim, że mężów Tessalji
Niedarmo się za zręczność i za siłę chwali«.
Ten, nóż dorycki wziąwszy do ręki, płaszcz, świetnie
Spinany na ramionach, odrazu rozetnie,
Pylada ku pomocy zawoła w swem dziele
I służbę odepchnąwszy, pochwyci to ciele
Za nogę i młodzieńcze wyprężywszy ramię,
Odsłoni białe mięso i skórę — nie kłamię —
O, prędzej zedrze z zwierza, niśli jeździec może
Wykonać ten swój wyścig na podwójnym torze,
I wnętrze mu rozpłata... Ajgisthos w swe ręce
Jelita wziął i badał wnętrzności zwierzęce,
Ażeby naruszoną zobaczyć wątrobę
I żyły i naczynia żółciowe, żałobę
Wróżące mu nieszczęsną. I namarszczył czoła.
Lecz pan mój, patrząc na to, odrazu zawoła:
»Dlaczegoś tak posmutniał?« »Zasadzki się boję,
Co przyjdzie na mnie z zewnątrz. Nieszczęście to moje
Ten syn Agamemnona, wróg to z wszystkich ludzi
Największy, mój i domu!..« »Takąć trwogę budzi —

Odrzecze na to tamten, — »o ty władco grodu! —
Zbieg jakiś pospolity? Hej! nie masz powodu
Obawiać się z tej strony najmniejszej zasadzki!...
Któż, zamiast doryckiego, da mi nóż ftiadzki.
Ażebym z tego mięsa zgotował biesiadę?
Rozpłatać muszę piersi!« I ręce się rade
Do dzieła znowu wezmą. Ajgisthos wnętrzności
Rozdziela, bada, śledzi, nachylon... Wyprości
Orestes się tej chwili i cios w szyi kręgi
Wymierzy mu, na palcach stojący. Potęgi
Grzbiet króla nie wytrzymie, złamał się pod ciosem
Zadrgały wszystkie członki i śmiertelnym głosem
Jął harczeć powalony. Widząc, co się stało,
Za broń pochwyci służba, narodu niemało
Na dwóch się wraz rzuciło. Ale z mieczem w ręku
Orestes i Pylades bez trwogi i lęku
Odparli chyżo napaść. I brat twój zawoła:
»Nie jako wróg przychodzę do waszego koła,
Do miasta, do sług moich, a jeno mordercę
Rodzica ukarało moje biedne serce!
O nie mordujcie wy mnie, wy domowi słudzy
Ojcowscy!« Co słyszawszy, i jedni i drudzy
Rzucili na bok włócznie. Między domowniki
Był starzec, który poznał Oresta. I dziki,
Radosny wznieśli okrzyk nad twoim młodzieńcem
I czoło mu zwycięskim uwieńczyli wieńcem.
Niebawem sam tu przyjdzie i nie łeb Gorgony,
Lecz głowę twego wroga przyniesie! Skrwawiony
Ajgisthos oto leży, zwyciężon przez brata!
Za krew on krwią zapłacił! Straszna to zapłata!

CHÓR.

Stań-że do tańca z nami,
O przyjaciółko droga!
Niech się zatoczy twa noga!
Chyżemi rusz stopami!
Jak sarnę, skaczącą po lesie,
Niechże cię radość niesie
W lotnych podskoków szale!
Wspaniale
Brat twój zwyciężył, wspanialej,
Niż u Alfelskiej fali!
A przeto w zwycięskie tony
Uderz w mój takt roztańczony!

ELEKTRA.

O światło! O poczwórny ty zaprzęgu Słońca!
O Ziemio! o ty Nocy, w której snać bez końca
Byliśmy pogrążeni! Teraz znów swobodnie
Spoglądam: Oto człowiek, co popełnił zbrodnię
Na ojcu mym, Ajgisthos, powalony leży!
Cokolwiek mam w swym domu, aby w wieniec świeży
Ustroić włosy brata, przyniosę! Uwieńczę
Zwycięskie jego skronie, te skronie młodzieńcze!
(Znika).

CHÓR.

Przygotuj dla jego czoła
Przynależące mu stroje,
Ja zasię stopy te moje
W taniec rozpuszczę wesoła,
W ten taniec, Muzom tak miły!
Oto się czasy zjawiły,
Że nad ojczystą mą grzędą

Znów będą
Dawni panować królowie.
Słusznie — tak każdy powie —
Sprawców bezprawia ubili!
Więc nućmy radosnej tej chwili!

ELEKTRA (wróciwszy z izby, na widok Orestesa, który w towarzystwie Pyladesa i służby, niosącej zwłoki Ajgisthosa, wchodzi na scenę).

Zwycięski Orestesie, zwycięskiego synu
Rodzica, co pod Troją dobił się wawrzynu!
Weź z rąk mych tę ozdobę dla twoich kędziorów!
Albowiem nie daremnie z wyścigowych torów
Powracasz! Nie! sprzątnąłeś Ajgisthosa, wroga,
Co twego i mojego zabił ojca!... Mnoga
I tobie się należy nagroda, o dziecię
Najzacniejszego, mówię, rodzica na świecie,
Ty, brata towarzyszu! — i tobie, Pyladzie,
Ma ręka na twe skronie ten o, wieniec kładzie!
I tyś miał równy udział w walce, pełnej chwały!
Oby was w wiecznem szczęściu oczy me widziały!

ORESTES.

Nasamprzód dziękuj bogom, Elektro, gdyż oni
Sprawcami tego szczęścia, a potem niech dzwoni
Pochwała twoja dla mnie. Tak godziwiej będzie —
Ja tylko jestem losów i bogów narzędzie.
Pozatem, nie słowami sprzątnąłem Ajgista,
Lecz czynem. A, by prawda była oczywista,
Przynoszę jego zwłoki. Rzuć je na pożarcie
Zwierzętom, jeśli zechcesz, albo też, otwarcie
Przybiwszy je do słupa, daj ptactwu na strawę,

Tej dziatwie napowietrznej przekaż ciało krwawe!
Był panem twym, a teraz poszedł w sługi twoje!

ELEKTRA.

Powiedzieć muszę słówko, jakkolwiek się boję.

ORESTES.

Dlaczego? Mów! Bez trwogi! Niema przyczyn dla niej!

ELEKTRA.

Natrząsać się z umarłych! Niejeden to zgani!

ORESTES.

Wyrzutów nikt nie będzie robił ci tej pory.

ELEKTRA.

Nasz naród do szemrania i obwiniań skory.

ORESTES.

Mów, siostro, co li zechcesz. Na nieprzejednanem
Spoczywa przecież prawie ta nasza z tym panem
Nieprzyjaźń!

ELEKTRA.

Niech tak będzie! Od czego ja zacznę
Swe skargi? Na czem skończę? Gdzie znajdą rozpaczne
Me żale ten swój środek? Gdy zaświtał dzionek,
Nie omieszkałam szeptać, co ci bez obsłonek
Rzekłabym kiedyś w oczy, jeślibym się trwogi
Pozbyła, co mnie gniotła. Teraz mnie już bogi
Zwolniły z niej, więc mówię przed twoimi zwłoki.
Co chciałam ci powiedzieć za życia. Głęboki
To wyrzut: pozbawiłeś ojca mnie i brata,
Choć nikt cię z nas nie skrzywdził. Za cóż ta zapłata
Haniebna, żeś poślubił naszą matkę, męża
Zabiwszy, co, bywało, tak świetnie zwycięża

Na czele Hellenczyków, ty, co nigdy w ziemi
Frygijskiej nie postałeś! A z złudami swemi
Doszedłeś tak daleko, żeś myślał, iż matka
Nie zdradzi cię przenigdy, że ci do ostatka
Zostanie wierną żoną — tobie, któryś łoże
Rodzica mego shańbił! Wiedz, iż być nie może,
Ażeby ten, kto cudzą śmiał uwodzić żonę
I potem ją w małżeństwo pojął wymuszone,
Nie spotkał się z swym losem! Myli się niemało,
Gdy myśli nieszczęśliwiec, że, co tam się stało,
Tu snać się już nie stanie! Pługa wieś włodarzył,
Mniemając, że włodarzysz zaszczytnie! Ślub sparzył
Z nikczemną cię kobietą, rzecz to była stara
Dla ciebie, a i ona wiedziała, że para
Z ohydnym się mężczyzną. Złoczyńcy oboje,
Ty cierpisz za jej winy, a ona za twoje.
Ludowi też wiadomo było argiwskiemu:
»On żonie swojej służy, lecz nie żona jemu!«
I, mówię, dla mnie zawsze będzie znakiem sromu,
Gdy żona, nie małżonek dzierży rządy w domu.
I wstrętni też są dla mnie synowie, gdy miano
U ludu im matczyne, nie ojcowskie, dano.
Bo jeśli sobie żonę jakiś płońszy człowiek
Z lepszego weźmie rodu, nikt nie wzniesie powiek
Ku niemu, wszyscy tylko pomni są kobiety.
Co przedsię jest najgorsze, a w czem się niestety!
Rozeznać nie umiałeś, to butne mniemanie,
Że jesteś czemś, boś bogacz! A przecież nie stanie
Na długo żadnych bogactw! Nie one, lecz duszy
Wspaniałość coś tu znaczy, duch li nędzę kruszy!
Dobytek, zgromadzony bezprawnie, przez człeka
Ponadto bez rozumu, wnet z domu ucieka,

Zakwitłszy na czas krótki. Co się innych tyczy
Białogłów, to zamilczę, bo stan mój dziewiczy
Zapewne nie pozwala tu mówić, lecz przecie —
Miarkuję — takby rzekły: »Butnieś się na świecie
Zachował, rozpierałeś się w królewskim bycie,
Urody swojej pewny! Ale ja swe życie
Oddałabym mężowi, nie temu, co słynie
Z niewieścich jakichś wdzięków, lecz temu jedynie,
Co hart posiada męski! Z takich to się rodzą
Waleczni bohaterzy, pod Aresa wodzą
Do boju zawsze skłonni, urodziwe lalki
Ozdobą korowodów stają się, nie walki!«
Precz z tobą! Głupcem byłeś, co nie wiedział o tem,
Że przyjdzie obrachunek! Kto jednym zawrotem
Wziął toru swego kawał, niechże go ochota
Nie bierze, nim dobiegnie do kresu żywota,
Zwycięzcą się nazywać! Nie dotarł do celu!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Straszliwie wam zapłacił sprawca nieszczęść wielu,
Tak jemu, jak i tobie. Wielka jest moc prawa.

ORESTES.

Do izby wnieść te zwłoki i okryć, by krwawa
Ta matka, skoro przyjdzie tutaj, nie widziała,
Nim jeszcze skończy sama, zabitego ciała!

ELEKTRA (patrząc w kierunku drogi, wiodącej do miasta).

Powstrzymaj się! Tu inna troska nam wyrasta.

ORESTES.

Czy jacy pomocnicy spieszą tu od miasta?

ELEKTRA.

Nie! Widzę rodzicielkę! Naszą widzę matkę!

ORESTES.

Więc sama tak się pięknie narzuca nam w siatkę?

ELEKTRA.

I w takiej lśni karocy, w takiej sukni złotej!

ORESTES.

Co czynić? Czy mordować? Mamy dość ochoty?

ELEKTRA.

Ujrzawszy postać matki, litujesz się wielce?

ORESTES.

Ach! jakże śmierć mam zadać naszej rodzicielce?!

ELEKTRA.

Co mego i twojego rodzica zgubiła?

ORESTES.

Fojbosie! Jakże błędna twej wyroczni siła!

ELEKTRA.

Któż inny nie pobłądzi, gdy Apollon w błędzie?!

ORESTES.

Śmierć zadać każe matce to jego orędzie!

ELEKTRA.

Cóż szkodzi, jeśli ojca pomścisz w tę godzinę?

ORESTES.

Niewinny, matkobójstwa ściągam na się winę!

ELEKTRA.

A jeśli go nie pomścisz, postąpisz niegodnie.

ORESTES.

Za matkę ja zapłacę, spełniwszy tę zbrodnię!

ELEKTRA.

A komu nie zapłacisz, gdy on nie pomszczony?

ORESTES.

Zły duch w postaci bóstwa popchnął mnie w te strony.

ELEKTRA.

Z trójnoga ci wieszczący? Czyż przypuścić można?

ORESTES.

Nie sądzę też, by wieszczba ta była tak zbożna!

ELEKTRA.

W tchórzostwo nie popadaj na wzór podłych osób.

ORESTES.

Więc mamże ją uwikłać w ten sam chytry sposób?

ELEKTRA.

W ten sam, w jaki zabiłeś Ajgista, jej męża.

ORESTES.

Więc spełnię straszne dzieło, jeśli tu zwycięża
Niezłomna wola bogów. Bój za ich rozkazem
Poczynam wielce gorzki i słodki zarazem. (Znika).

CHÓR.

Witaj, królowo argolidzkiej ziemi,
Córko Tyndara,
Siostro walecznych młodzieńców,
Synów Zeusza,
Których promienna para,
W górnym przestworze
Między gwiazdami lśniąca złocistemi,
Ma w swej opiece żeglarzy,
Gdy orkan wraży,
Co fale do głębi porusza,

Na rozburzone zapędzi ich morze.
Witaj nam, witaj! Czczę ciebie,
Niby tych władców na niebie!
Za twe uwielbiam bogactwa,
Za szczęście twojego władztwa.
Oto nadeszła godzina,
Gdzie cześć ma przed tobą się zgina
I hołdu śpiewa ci słowo:
Witaj nam, witaj, królowo!

Na scenę w otoczeniu niewolnic trojańskich zajeżdża

KLYTAIMNESTRA.

Trojanki, zejdźcie z wozu! Niechże mi pomogą
Te wasze oto ręce, bym zstąpiła nogą
Z karocy tej na ziemię. Naszych świątyń ściany
Frygijskie zdobią łupy, ja zaś ten wybrany
Kwiat dziewic otrzymałam, w trojańskiej krainie
Zdobyty — dar za córkę, która leży ninie
W mogile, dar niewielki, lecz dom zawsze stroi.

ELEKTRA.

Nie wolno-ż i mnie, matko, tknąć się dłoni twojej
Szczęśliwej? Wypędzona z domostwa rodzica,
Pod biednym żyję dachem! I jam niewolnica!

KLYTAIMNESTRA.

Mam tutaj dosyć branek! Nie łudź się daremnie!

ELEKTRA.

Azali i ty branki nie zrobiłaś ze mnie?
Twym łupem ja się stałam, gdy nasz dom złupiono —
Tak samo, jak i sierot tych pojmane grono!

KLYTAIMNESTRA.

Nikt inny, tylko ojciec sprawy to wiadome —
Ugodził w mych najdroższych! Uknuć miał oskomę

Plan taki, jaki nigdy nie powinien w głowie
Narodzić się! Posłuchaj, matka ci opowie,
Jakkolwiek język niewiast, które ściga w świecie
Oszczerstwo, za zbyt gorzki uchodzi, co przecie
Uważam za niesłuszne. Czyn niech będzie miarą!
Gdy wart jest nienawiści, niechże się z tą karą
I spotka; jeśli nie jest tak, to czemu, czemu
Nienawiść? Mnie za żonę ojcu dał twojemu
Tyndarej — dał nie po to, bym ja umrzeć miała.
Lub ta, którą zrodziłam. A tu on, ta chwała
Helleńska, pod pozorem, że ją Achillowi
Chce oddać za małżonkę, córkę mą wyłowi
Z domostwa, do aulidzkiej powiedzie przystani,
Ażeby u ołtarza mord popełnić na niej:
Bielutką przeciął szyję mojej Ifigenii.
I gdyby to był zrobił, myśląc, że odmieni
Tą śmiercią jakąś klęskę, że miasto w ten sposób
Od wroga uratuje, że najdroższych osób
Ocali przez to życie, poświęcając jednę
Dla wielu, juścić pojąć mogłoby to biedne
Me serce! Lecz on córkę, ten ojciec okrutny,
Śmiał gubić dla Heleny, dla tej dziewki chutnej,
Dla której mąż zdradzony nie mógł znaleźć kary,
Lecz jeszcze jabym zniosła ciężar tej ofiary,
Choć tak on mnie pokrzywdził, jeszcze jabym wtedy
Małżonka nie zabiła, lecz do jednej biedy
Dołączył mi on drugą: W małżeńskie mi łoże,
Wróciwszy, prorokinię wprowadził, że w dworze
Tym samym obok siebie dwie żyły kobiety:
Niewieście brak rozumu, przyznaję niestety!
Gdy mąż takiej niewiasty grzeszyć sobie pocznie,
Pogardzi swem małżeństwem, i ona bezzwłocznie

Wstępuje w jego ślady, szuka przyjaciela.
I zaraz nam się wyrzut z różnych stron udziela,
Zaś winny mąż bez szwanku z wszystkiego wychodzi.
A gdyby — dajmy na to — porwał jaki złodziej
I z domu uprowadził Menelaja, kto tu
Powiedziałby, że mogę dla jego powrotu
Zabijać Orestesa, że syna ja mogę
Poświęcić, by mąż siostry ocalenia drogę
Uzyskał? Jakżeż twójby patrzał ojciec na to?
Więc mnie nie było wolno, tak strasznie bogato
Skrzywdzonej, sprzątnąć tego, co mi zabił dziecię?
Co? Miałam tylko cierpieć? Jedyną na święcie
Wybrałam-ci ja drogę, co ku wrogom wiedzie!
Ja sama go zabiłam, bo gdzież przyjaciele,
Co chcieliby dopomódz w mojem krwawem dziele?
Mów, jeśli chcesz! Dowody przytaczaj swobodnie,
Czy, zabijając ojca, popełniłam zbrodnię?

ELEKTRA.

Masz prawo tak przemawiać, jeno, że ohyda
W tem prawie. Boć niewiasta, jeżeli się wyda,
A krztynę ma rozumu, winna w każdym względzie
Podlegać małżonkowi. Jeśli-ć to nie będzie
Na rękę i me słowo z twem nie stanie w zgodzie,
Pamiętaj, coś przed chwilą rzekła o swobodzie.

KLYTAIMNESTRA.

I teraz to powtarzam, nie cofnę, com rzekła.

ELEKTRA.

A jeśli mnie wysłuchasz, nie sprawisz mi piekła?

KLYTAIMNESTRA.

Bynajmniej. Mów, jak każe ci twe serce baczne.

ELEKTRA.

A zatem mówić będę i od tego zacznę:
Bodajby lepszą była moja rodzicielka!
Słynęła twa i siostry twojej piękność wielka —
Helena —, lecz rozumu nie miałyście obie,
Niegodne wzdyć Kastora. Jedna o, tak sobie
Uciekła we świat z gachem, a druga zabiła
Pierwszego męża Grecyi, mówiąc, że mogiła
Należy mu się wrzkomo z córki jej powodu.
Lecz nikt nie wie tak dobrze, jako ja: Gdy z grodu
Wyruszył twój małżonek, nim jeszcze zapadła
Śmierć siostry mej, to ty już, matko, u zwierciadła
Trefiłaś jasne loki. A jeżeli żona
Gdy mąż jest poza domem, łatwo pocieszona
I trefi się i mizdrzy, to juści ją trzeba
Do marnych liczyć kobiet. Bo po cóż, na nieba!
Ma gładkie między ludźmi pokazywać lica,
Nie mając złego w myśli?... Ty, moja rodzica,
Jedyną byłaś z niewiast helleńskich, co w swojej
Pieściła duszy radość, gdy się wiodło Troi,
A oczy mgłą ci zaszły, kiedy przyszły wieści,
Że padła. Snać nie chciałaś — w głowie się nie mieści! —,
By wrócił Agamemnon. A przecież tak łatwo
Zachować było cnotę. Mąż, któregoś, dziatwo
Helleńska, uczyniła swym wodzem, w czem — powiedz —
Był gorszy od Ajgista? A gdy na manowiec
Helena, twoja siostra, zeszła, sposobności
Dość miałaś, aby chwała przyszła k’tobie w gości.
Dla dusz bowiem szlachetnych zawsze jest przestrogą
Zły przykład! Zaś, co mówisz, że ci córkę drogą
Uśmiercił mój rodziciel, to cóż ci ja złego
Zrobiłam i ów brat mój? Więc powiedz, dlaczego,

Zabiwszy już małżonka, ojcowski dobytek
Nie nam ty przekazałaś, jeno na użytek
Innemu, kochankowi, któregoś ty sobie
Kupiła za tę cenę? Czemuż w onej dobie
Ten mąż twój nie uciekał, miast syna, i czemu,
Miast mnie, nie umarł, mówię, on, co mnie, jednemu
Stworzeniu, śmierć dwukrotną zadał już za życia,
O, gorszą, niż śmierć siostry?! Jeśli bez ukrycia
Powiada się, że mordem za mord trzeba płacić,
To ja i brat Orestes winniśmy cię stracić,
Ażeby pomścić ojca! Skoro słusznem jedno,
I drugie słusznem będzie! Oto rzeczy sedno!...
[O głupi, kto dla rodu, albo też majątku
Poślubia marną żonę. Zawsze, od początku,
Tak było, że li zacna, choć biedna kobieta
W dom wielkie wnosi szczęście. To jest jej zaleta!

PRZODOWNICA CHÓRU.

W małżeństwie traf li rządzi. Widzą nasze oczy,
Że jednym los szczęśliwie, drugim źle się toczy.]

KLYTAIMNESTRA.

Od dawna zawsześ ojca kochała, me dziecię,
Tak bywa: ku mężczyznom ciągną jedni w świecie,
A drudzy, niśli ojca, lubią matkę więcej.
Rozumiem i przebaczam miłości dziecęcej,
Boć z mego się postępku zbyt tak nie weseli
Me serce! Ale cóż to? Dotąd bez kąpieli?
W tych sukniach? [Ty, powstała codopiero z łoża
Biednego macierzyństwa?] O jakżeż nieboża
W zamysłach byłam swoich! Bardziej, niż należy
Wzbudziłam gniew małżonka!

ELEKTRA.

Za późno, macierzy,
Przychodzi twoja skrucha! Naprawić się nie da
Ta krzywda! Ojciec zginął. Syna twego bieda
Wygnała z własnej ziemi, więc dlaczego, powiedz,
Do domu nie ma wrócić tułaczy wędrowiec?

KLYTAIMNESTRA.

Na siebie, nie na niego z trwogi baczyć muszę.
[Chęć zemsty za krew ojca rozpiera mu duszę.]

ELEKTRA.

Lecz czemu mąż twój ze mną taką toczy wojnę?

KLYTAIMNESTRA.

On taki! Lecz i serce twe jest niespokojne.

ELEKTRA.

Bo cierpi, lecz się chyba prędko uspokoi.

KLYTAIMNESTRA.

I on nie będzie również krzywy córce mojej.

ELEKTRA.

Pyszałek! Pośród naszej rozpiera się włości.

KLYTAIMNESTRA.

O widzisz, znów się jadzisz! Nowe wszczynasz złości!

ELEKTRA.

Już milczę — z trwogi przed nim, o tak, z trwogi wielkiej!

KLYTAIMNESTRA.

Poprzestań! Na co-ć trzeba twojej rodzicielki?

ELEKTRA.

Słyszałaś, żem dopiero wstała po połogu,
Więc w dniu dziesiątym dziecka złóż ofiarę bogu,

Jak każe nam obyczaj. Ja-ć się na tem pono
I nie znam: po raz pierwszy rodziło me łono.

KLYTAIMNESTRA.

Ta winna to uczynić, co cię rozwiązała.

ELEKTRA.

Sama się rozwiązałam — oto pomoc cała.

KLYTAIMNESTRA.

Co? Dom twój jest tak całkiem pozbawion sąsiadów?

ELEKTRA.

Nikt z swoją się przyjaźnią nie kwapi do dziadów.

KLYTAIMNESTRA.

Więc pójdę i że dziecko dni ma przepisane,
Ofiarę złożę bóstwom. Ale nie zostanę,
Spełniwszy to dla ciebie, lecz powrócę sobie,
Gdzie nimfom całopali mąż mój. (Do służby)
Wy przy żłobie
Postawcie tymczasowo me konie, a potem,
Czujący, iż ofiara skończona, z powrotem
Zajedźcie. Trzeba zrobić coś i męża gwoli.

ELEKTRA.

Idź, idź pod dach ten biedny. Suknię ci osmoli
Ta kurna chata nasza, więc uważaj, matko!
Ofiarę złożysz godną! (Gdy Klytaimnestra już w izbie)
Kosz jest i nóż, gładko
Wyostrzon, leży przy nim; nóż, co zarznął wołu,
I ciebie przy nim złoży. Będziesz z nim pospołu
Leżała w mrokach Hadu, jakoś na tej ziemi
Legiwać z nim przywykła. Taką dziś twe dziecię

Wyświadcza łaskę tobie, a ty za zatratę
Rodzica tuką dzisiaj składasz mnie zapłatę!
(Odchodzi do izby).

CHÓR.

Kara dościgła grzech!
Odmienne wiatry już
Jęły owiewać dziś
Ten nasz królewski dwór:
Albowiem ongi w kąpieli
Zginął nasz władca, nasz stróż.
Zatrząsł się cały dom,
Zachwiał pałacu mur,
Gdy król począł krzyczeć: »O rety!
O ręce straszliwej kobiety,
Najohydniejszej na świecie,
Czemu mnie mordujecie —
Mnie, com powrócił w te kąty
Dziś, kiedy po raz dziesiąty
Ojczyste obsiano niwy?!«

*

Powrotna fala praw,
Sprawiedliwości dłoń
Dosięgła mocą swą
Najniewiernieszą z żon,
Która się zabić ośmieli
Swego małżonka! W kraj,
Na swą rodzinną błoń
Po długim rzędzie lat
Zawitał wreszcie on,
W Cyklopów zawitał mury,
Tak strzelające do góry,

A ona, ten potwór żony,
Topór do rąk wyostrzony
Schwyci i męża ubije!
Żeś taką też pojął żmiję,
Małżonku nieszczęśliwy?!
Tak się sprawiła jak lwica,
Co, pełna krwawej potęgi.
Leśne buszuje łęgi.

KLYTAIMNESTRA (z wewnątrz).

O dzieci! Nie mordujcie swojej rodzicielki!

CHÓR.

Słyszycie krzyk ten wielki?

KLYTAIMNESTRA (j. w.).

Ratunku! Raty! Przeraty!

CHÓR.

I ja żałuję, że na tej
Tak się pomściły niewieście
Jej dziatki!
Ale Bóg karze nareście,
Jeżeli zechce tak Dola!
O, rzadki,
Rzadki cię spotkał los,
Przecież i tyś sprowadziła
Krzywd niepomiernych siła
Twojemu małżonkowi!
Lecz, patrzcie, oto ku nam, krwią matki zbryzgani,
Wracają już oboje. Mord spełnili na niej,
A krew ta jest świadectwem straszliwej ofiary,
Zwycięskiem przypomnieniem winy, zbrodni starej!

Gdzież drugi ród ten naszą zamieszkuje ziemię,
Tak samo nieszczęśliwy, jak Tantala plemię?!

Z izby w towarzystwie Elektry wyszedł

ORESTES.

O Ziemio! O Zeusie! ty boże,
Wszystko widzący w przestworze!
Spojrzyjcie na straszne te sprawy,
Na ten postępek tak krwawy!
Dwa ciała leżą na ziemi,
Rękami pobite mojemi!
Za śmierć mi tak płacą ojcoską,
Za życie, ścigane troską,
Za moje losy tułacze!

ELEKTRA.

Nie! Ja tu winna jestem i ja z tobą płaczę!
Ognista porwała mnie siła
Przeciwko matce mej własnej,
Która mnie, córkę, zrodziła!

CHÓR.

O dolo, gorzka dolo matki-rodzicielki!
Niezapomniany, ponad wyraz wielki
Ogrom nieszczęścia — nie dziwy,
Że sprawiedliwy —,
Spotkał cię z rąk twoich dziatek:
Wszak im zabiłaś rodzica!

*
ORESTES.

Okrutnyś hymn zemsty, o Febie,
Zanucił mym uszom! Przez ciebie
Ujawnił się ból niewidziany!

Na jakie zwrócę się łany,
Ja, com z helleńskiej krainy
Małżeństwo, węzłami winy
Związane, uprzątnął na zawsze!
Ach! czyjeż oko łaskawsze
Spojrzy na matki mordercę!

ELEKTRA.

O gore mi! o gore! Gdzież zwrócić mam serce?
Na jakie mam iść korowody?
Na jakie wesela? Gdzie mąż ten,
Co ślubne sprawi mi gody?

CHÓR.

Wiatr inny, o tak, inny powiał duszy twojej!
Teraz sumienie twe się niepokoi,
A przedtem ty, nasza druha,
Wszak byłaś głucha
Na prośby brata: Czyn straszny
Spełniłaś wbrew jego woli!


∗                    ∗

Widziałaś, o siostro ty miła,
Jak w mordu godzinie
Moich czepiała się szat?
Jak się jej pierś wyłoniła?
O biada, o biada mi ninie!
Na ziemię upadło to ciało.
Co życie obojgu nam dało!
Ach! do ostatka
Zamroczył mi się świat!

CHÓR.

Wiem, że-ć się serce krajało,
Gdyś słyszał, jak matka
Śród jęków i westchnień kona —
Wszak z jej wyszedłeś łona!

*
ORESTES.

Dotknęła się mego lica
I strasznie zawołała:
»Ach! synu, czy ci nie żal?!«
Rękami ta moja rodzica
Chwytała mojego się czoła,
Do mojej przylgnęła twarzy,
Tak, że ach! z dłoni tej wrażej
Broń mi wypadnie,
Mordercza wypadnie stal!...

CHÓR (do Elektry).

O najbiedniejsza z nędzarzy!
Kiedy tak zdradnie
Śmierć rodzicielkę omroczy,
Czyż mogły znieść to twe oczy?


∗                    ∗
ORESTES.

Jam nie spoglądał w jej lice —
Płaszczem zakrywszy źrenice,
Miecz wpakowałem gładki
W serce rodzonej matki!

ELEKTRA.

Ja dodawałam zachęty,
Miecz wyciągnięty
Wspólnie kierując w łono.

CHÓR.

Mord najstraszliwszy spełniono!

ORESTES.

Masz, zakryj zwłoki macierzy,
Niech bez całunu nie leży,
Nim spocznie na zawsze w grobie!
Mordercę-ś zrodziła sobie!

ELEKTRA.

Idź, miła ty, czy nie miła!
Jam otuliła
W całunne płaty twe ciało!

CHÓR.

Oby z nią razem ustało
Nieszczęście waszego domu,
Oby się skończył ten wasz los ponury!
Ale tam! Cóż to się dzieje?
Demoni czy jacyś bogowie
Z niebieskiej spływają góry!
Boć nikt nie powie,
Że to śmiertelnych koleje!
Może wiadomo jest komu,
Po co się z nadobłoczy
Przed ludzkie jawią oczy?

Na scenę spływają Dioskurzy: Polydeukes i

KASTOR.

Agamemnona synu, posłuchaj! Dwóch braci
Swej matki masz przed sobą, dwie bliźnie postaci:
Z Kastorem Polydeukes stoi, Dioskurzy.
Przed chwilą uwolniwszy morską toń od burzy,

Okręty druzgocącej, jawim się w tej ziemi
Argiwskiej, bośmy właśnie widzieli, jak swemi
Rękami-ś zabił matkę swą, a naszą siostrę.
Zapłatę wzięła słuszną, ale ty, na ostre
Idący, źleś postąpił. A zaś co do Feba —
Ten Fojbos! Lecz to pan mój, więc zamilknąć trzeba
I wszystko trzeba chwalić. Ty zaś od tej chwili
Wypełnić musisz wszystko, co ci narzucili
I Zeus i twoja Dola. Elektrę za żonę
Pyladesowi oddasz i ojczystą stronę
Argiwską masz porzucić, albowiem z powodu
Zamordowania matki wstęp ci jest do grodu
Wzbroniony. Straszne zmory, psiookie boginie,
Zażarcie ścigać będą tułacza, co ninie
Stąd pójdzie, aż zabiegnie w przybytek Pallady
Ateńskiej. Ta cię zbawi od mściwej gromady
Tych wężów jadowitych, tak, że się już ciebie
Nie będą śmiały dotknąć: W tej groźnej potrzebie
Zasłoni cię swą tarczą z Gorgony obrazem.
Jest wzgórze Aresowe w tem mieście, gdzie razem
Zebrali się bogowie raz pierwszy na roki
Z przyczyny krwi. Gdyż Ares w swej złości głębokiej
Haliorrhosthiosa zabił, syna władcy morza
Z powodu swojej córki nieślubnego łoża.
Od chwili tej bogowie aż po dni dzisiejsze
Ferują tu najświętsze i najniezłomniejsze
Wyroki. Przed trybunał ten i twe cię losy
Postawią, by od śmierci równymi cię głosy
Sędziowie uwolnili: matkobójstwa winę
Loksyasz[53] weźmie na się, gdyż on ci w godzinę

Wyroczni kazał matkę zabić. Od tej pory
Ustanowione będą przyszłe prawa wzory,
Że równość głosów zawsze uwalnia. U wzgórza
Świętego w graźń przepastną wraz się pozanurza
Czereda strasznych bogiń z gniewu i boleści —
Dla ludzi niedostępna ustroń: tu się mieści
Siedziba przenajświętszych wyroczni. Ty, dalej,
W Arkadyi masz zamieszkać, u Alfejskiej fali,
W pobliżu Cykejskiego przybytku: Twem mianem
Ma być od tego czasu po wieki nazwanem
To miasto[54]. Ajgisthosa zwłoki lud pochowa
Argiwski, zaś dla matki mogiła gotowa
Przez Menelaja będzie, co, zburzywszy Troję,
Do Nauplii zawitał; z Heleną oboje
Pogrzebią swą krewniaczkę, gdyż tamta niewiasta
Z Protejowego domu, z Egiptu, do miasta
Powraca ojczystego: w Frygii w żadne czasy
Nie była; Zeus, na waśnie i na mordy łasy,
Jej widmo tylko wysłał do trojańskich krai[55].
Pylades zaś do domu powiedzie z Achaji
Tę swą oblubienicę dziewiczą. Pozatem,
Człowieka, co wrzekomo był ci szwagrem-bratem,
Do Fokis weźmie z sobą i da mu nagrodę
Sowitą. Ty natychmiast swoje kroki młode
Skierujesz ku cieśninie isthmejskiej, w szczęśliwe
Ziemice Kekropsowe, na ateńską niwę.
A gdy się spełni Dola, gdy okupisz zbrodnię,
Żyć będziesz już bez męczarń, szczęśnie i swobodnie.

CHÓR.

Czy wolno nam, Zeusa synowie,
Waszej przysłuchać się mowie?

KASTOR.

Wolno, bo krew was nie plami,
Nie cięży na was ofiara.

ORESTES.

A ja czy mogę tu z wami
Pomówić, o dzieci Tyndara?

KASTOR.

Możesz, gdyż mord twej macierzy
Na Fojba złożyć należy.

CHÓR.

Bogowie i bracia jesteście
Zamordowanej niewieście.
Przecz zmor odpędzić nie chcecie?

KASTOR.

Jest Przeznaczenie na świecie —
Jego sprawiła to wola
I wróżby nieszczęsne Apolla.

ELEKTRA.

Cóż dla mnie Fojbos tu znaczy?
Cóż znaczą dla mnie wyrocznie,
Co mnie naocznie
W matkobójczynię zmieniły?

KASTOR.

Wspólne tu wasze siły
Ważą i wspólne też losy

Ślą wam niebiosy —
Ściga was klątwa rodu.

ORESTES.

Niedawnom cię ujrzał, straciwszy za młodu,
I znowu żegnać cię muszę,
Z twych objęć wyrywać duszę!

KASTOR.

Ma dom i męża-kochanie,
Nic się jej złego nie stanie,
To jeno, iż rzuca swe plemię,
Tę swą argiwską ziemię.

ORESTES.

Czem człek jest bardziej stroskany,
Niż, jeśli ojczyste swe łany
Opuszczać musi, iż staje,
W cudze zapędzon kraje,
Przed cudzym sądem i słucha
Wyroków za mord, popełniony
Na swojej matce rodzonej!?

KASTOR.

Krzep się i nie trać ducha!
Idziesz w gród święty Pallady —
Tam żadnej nie doznasz zdrady.

ELEKTRA.

Pierś przytul do piersi mojej,
Najdroższy bracie mój!
Pomiędzy nami stoi
Klątewny przodków znój,
On nas rozdziela i matki
Strasznie przelana krew!

ORESTES.

Niech mnie obejmie twe ramię!
Zanuć żałobny mi śpiew,
Jakby to były ostatki,
Jakbym uchodził już w dół!

KASTOR.

Każdego słowo to złamie,
Każdyby strasznie to czuł —
I ja i inne tam bogi
Los odczuwają srogi,
Któremu ulega człek!

ORESTES.

Już cię nie ujrzę po wiek!

ELEKTRA.

Już nie popatrzę ja ci w oczy bratnie!

ORESTES.

To moje z tobą rozmowy ostatnie!

ELEKTRA.

Żegnaj mi, grodzie! ach!
I wy, mieszkanki, żegnajcie!... Daremnie!

ORESTES.

Ach! już odchodzisz odemnie!

ELEKTRA.

Tak, jestem już w drodze,
Z boleścią w oczach odchodzę,
Cała dziś jestem w łzach!

ORESTES.

Weź, Pyladesie,
Moją Elektrę za żonę.

Życie nieutrudzone
Niech wam szczęśliwość niesie!

KASTOR.

Tym śluby są w myśli. Ty zasię do ziemi
Uciekaj ateńskiej! Coprędzej! przed temi
Uciekaj sukami, albowiem w te tropy
Gnać będą za tobą, o twoje się stopy
Ocierać te czarne, te wężoramienne
Potwory, w owoce twej zbrodni tak plenne!
My nad sikelijskie wracamy odmęty,
Ażeby od burzy ratować okręty,
Na drogi powietrzne wstąpiwszy z powrotem,
Nie będziem pomocy nieść grzesznym, gdyż o tem
Wiadomo, że tylko tych ludzi od zguby
Ratujem, co w życiu umieli brać śluby
Z prawością i cnotą. Niech człek więc uważa,
Ażeby nie grzeszył! Niech sobie żeglarza,
Co łamie przysięgi, nie bierze za druha!
Tak radzę ja, bóstwo, a świat niech mnie słucha!...

CHÓR.

Żegnajcie! Cieszcie się, kto cieszyć się umie!
Ten tylko szczęśliwy w śmiertelnych jest tłumie,
Kto nie wie, co znaczy Dola!...






HELENA


Helena.

Osoby dramatu.
HELENA, córka Tyndarosa.
TEUKROS z Salaminy, syn Telamona.
CHÓR BRANEK GRECKICH.
MENELAOS (albo Meneleos), małżonek Heleny.
GONIEC.
THEOKLYMENOS, syn Proteusza, król Egiptu.
THEONOE, wieszczka, jego siostra.
STARUSZKA, odźwierna.
DIOSKUROWIE, Kastor i Polydeukes, synowie Zeusa i Ledy bracia Heleny.


Rzecz dzieje się w Egipcie, na wyspie Faros.






Pałac królewski. Obok grobowiec Proteusza.

Przy grobowcu

HELENA.

Tu oto płyną Nilu nieskalane wody,
Co, zamiast deszczów bożych, karmią ziemne płody
Egipskie, kiedy białe stopnieją już śniegi.
Proteja włade berło dzierżyło te brzegi —
On królem był Egiptu, na Faru ostrowie
Mieszkając. Zaś w Psamacie, onej białogłowie
Z plemienia bogiń falnych, miał żonę, gdy łoże
Rzuciła Ajakowe. Dwie mu ona hoże
Zrodziła latorośle, Theoklymenosa,
Synaczka, który we czci zawsze miał niebiosa,
I córkę Eidoę, dziewczę, co dla matki
Od pierwszych dni już swoich była niby rzadki,
Kosztowny wielce klejnot. Lecz kiedy dorosła
Do lat, gdy panny zamąż wychodzą, ta wzniosła
Dziewica otrzymała miano Theonoi,
Gdyż wiedzę rzeczy boskich miała w duszy swojej,
Świadomość dni dzisiejszych i przyszłych, od dziada
Nereja, dar ten wziąwszy. Zaś moją nielada
Ojczyzną gród spartański, a mym rodzicielem
Tyndaros, choć opowieść jest, o której wiele-m
Słyszała, że ku łonu matki mojej Ledy
Zeus zleciał, przemieniwszy się w łabędzia, wtedy,
Gdy orzeł jął go ścigać, i skrytą rozkoszą

Upajał się, jeżeli baśnie prawdę głoszą.
Nazywam się Helena, jakie zaś katusze
Wypadło mi ponosić, opowiedzieć muszę.
O piękność spór wiodące, ongi trzy boginie
Do Aleksandra przyszły w Idajską jaskinię,
Dziewicza córka Zeusa, Kipryda i Hera,
By on tę waśń rozstrzygnął. Plon zwycięstwa zbiera
Kipryda, obiecawszy oddać mu w zamęście
Mą piękność, jeśli piękne to, co nam nieszczęście
Przynosi. I wnet Parys porzuci swe stada
Na Idzie i do grodu spartańskiego wpada,
By wziąć mnie za małżonkę. Lecz Hera, przejęta
Swą klęską, obróciła w niwecz moje pęta
Małżeńskie z Aleksandrem: synowi Priama
Podsuwa mnie podobną postać, którą sama
Z powietrznych tchnień uprzędła, tak, iż mu się zdało,
Że, chociaż mnie on nie miał, ma żywe me ciało.
Lecz Zeusa inny wyrok złączył się z mą dolą:
Helleńskim ludom wojnę narzucił swą wolą
Z Frygami nieszczęsnymi ziemi-rodzicielce,
Zbyt ludnej, chcąc ciężaru ulżyć i by wielce
Zasłynął najprzedniejszy syn Grecyi[56]. W ten sposób
Nie ja byłam nagrodą zwycięstwa dla osób
Helleńskich, z ludem Frygów walczących, lecz moje
Nazwisko. Mnie zaś Hermes, otuloną w zwoje
Powietrzne, w kłąb obłoków, poniósł w te dzierżawy
I w domu Proteusza umieścił — łaskawy
Był wszakże Zeus dla mnie —, bym tu, pod opieką
Najzacniejszego z ludzi, była wzdyć daleką
Niecnemu wiarołomstwu względem Meneleja.

I jestem tu, zaś męża wojenna zawieja
Pognała na zastępów zgromadzonych czele
Pod mury Ilionu: Mojego mściciele
Porwania poginęli niejedni u fali
Skamandra, zaś lud wszystek złorzeczy i żali
Na biedną się niewiastę, że, zdradziwszy męża,
Zmusiła Helleńczyków chwycić się oręża
Na bój ten przeokrutny. Na cóż żyć mi jeszcze?
Słyszałam z ust Hermesa boże słowa wieszcze.
Iż będę zamieszkiwać słynne Sparty błonie
Z małżonkiem, gdy się dowie, że nigdy w Ilionie
Nie byłam, a tu — rzekł mi — ażebym nikomu
Swej ręki nie oddała. Dopóki w tym domu
Proteusz żył, dopóki oglądał blask słońca,
Bezpieczną od zalotów byłam aż do końca.
Lecz odkąd spoczął w ziemi, syn jego wciąż na mnie
Poluje — chce zaślubić. Ale ja, niekłamnie
Czująca względem męża, klęczę przy tym grobie
Proteja ach! i błagam, bym w tej ciężkiej dobie
Dochować mogła wiary małżeńskiej i ciało
Od hańby uratować, choć zmazy niemało
W helleńskiej padło ziemi na me czyste imię.

Na scenie jawi się

TEUKROS.

Któż w zamku tym warownym berło władzy trzymie?
O wielkiem dom ten świadczy bogactwie. Do góry
Królewskie biją ściany, w gzemsy strojne mury!
Ha! Nieba! Co za widok! Najgorszej kobiety
Zabójczy mam tu obraz, która mnie, niestety,
I wszystkich zniweczyła Achajów! Helenie
Tak bardzoś jest podobna, że niech cię, nasienie

Przepodłe, znienawidzą bogowie! Na ziemi
Ja obcej, bo inaczej strzały cię chyżemi
Uśmierciłbym tej chwili za córki Zeusowej
Ten wierny, żywy portret.

HELENA.

Jakiemiż to słowy
Przemawiasz? Kimże jesteś? Czemu tak niegodnie
Odwracasz się i gardzisz nie za moją zbrodnię?

TEUKROS.

Zbłądziłem! Gniew mnie uniósł więcej, niż wypada.
Lecz córką Zeusa cała pogardza Hellada.
O, nie bierz za złe mowy, do ciebie zwróconej.

HELENA.

Kim jesteś? kim? i skądże przybywasz w te strony?

TEUKROS.

Z krainy nieszczęśliwych Achajów przychodzę.

HELENA.

Nie dziwy, że Heleny nienawidzisz srodze.
Lecz kto ty? Skąd? I jakie jest nazwisko twoje?

TEUKROS.

Nazwisko moje Teukros, rodzimą ostoję
W Salamis dotąd miałem, syn ja Telamonów.

HELENA.

A tu do nadnilowych skądś się wziął zagonów?

TEUKROS.

Przybłęda, wypędzony z swej ojczystej niwy.

HELENA.

A któż ciebie wypędził, człeku nieszczęśliwy?

TEUKROS.

Telamon, własny rodzic, przyjaciel jedyny.

HELENA.

Dlaczego? Snać z jakiegoś nieszczęścia przyczyny?

TEUKROS.

Że Ajas, brat mój, zginął pod murami Troi.

HELENA.

A jakże to? Czy może poległ z ręki twojej?

TEUKROS.

Na własny miecz się nadział, padł od swego miecza.

HELENA.

Oszalał! Tak nie czyni zdrowa dusza człecza.

TEUKROS.

Achilles, syn Peleja, chyba ci jest znany?

HELENA.

I on co do Heleny miał ożenku plany.

TEUKROS.

Gdy legł, o jego zbroję wszczęli spór rycerze.

HELENA.

I to zgubiło brata? W jakiejże to mierze?

TEUKROS.

Że inny dostał zbroję, on śmierć zadał sobie.

HELENA.

I ciebie to zgubiło, że on dzisiaj w grobie?

TEUKROS.

Tak, ginę, bo z nim razem nie wybrałem skonu.

HELENA.

I tyś był, przyjacielu, w grodzie Ilionu?

TEUKROS.

I burząc jego twierdzę, i siebiem zmarnował.

HELENA.

Czy padł, trawiony ogniem? W gruzach się pochował?

TEUKROS.

Gdzie mury jego stały, ani ślad nie został.

HELENA.

Przez ciebie los, Heleno, tak Frygów wychłostał!

TEUKROS.

I nas. Achajów, również! Nieszczęście jest wszędzie.

HELENA.

Gdy padła ona twierdza, ile czasu będzie?

TEUKROS.

Lat płodnych prawie siedem mija od tej chwili.

HELENA.

A ileście pod Troją czasu przepędzili?

TEUKROS.

Miesiące po miesiącach lat dziesięć minęło.

HELENA.

A z nią, z ową Spartanką, czy skończone dzieło?

TEUKROS.

Za włosy wziął Menelaj i wlókł ją z powrotem —

HELENA.

Widziałeś nieszczęśnicę, czy słyszałeś o tem?

TEUKROS.

Jak ciebie, tak na własne widziałem ją oczy.

HELENA.

A może mamidłami jakiś bóg was mroczy.

TEUKROS.

Gadajmy o czem innem nie mówmy już o niej.

HELENA.

Tak pewną jest ta pewność? Nic jej nie przegoni?

TEUKROS.

Widziałem, tak, i duch mój widzi ją i ninie.

HELENA.

Menelej czy z małżonką jest w swojej dziedzinie?

TEUKROS.

Ni w Argos jego niema, ani nad Eurotą.

HELENA.

Z nieszczęsną dla nieszczęsnych rzekłeś to ochotą!

TEUKROS.

Z małżonką ponoć przepadł, takie wieści chodzą.

HELENA.

Argiwy powracali nie pod jedną wodzą?

TEUKROS.

I owszem, ale burza rozbiła okręty.

HELENA.

A jakich wód zwichrzone niosły ich odmęty?

TEUKROS.

Płynęli właśnie środkiem egejskiego morza.

HELENA.

Nikt nie wie, czy go pomoc ocaliła boża?

TEUKROS.

Nie! W Grecyi raczej myślą, że przepadł w tej burzy.

HELENA.

O rety!... Thestiadzie jakże szczęście służy?

TEUKROS.

Co? Ledzie? I ją również kryje już mogiła.

HELENA.

Czy może hańba córki nieszczęsną zabiła?

TEUKROS.

Podobno stryczek zdławił szlachetną jej szyję.

HELENA.

Dwu synów Tyndarowych żyje czy nie żyje?[57]

TEUKROS.

Nie żyje a i żyje. Dwie są o tem wieści.

HELENA.

A która z nich jest lepsza? (Na stronie) O moja boleści!

TEUKROS.

Ku gwiazdom wyniesieni, są jako bogowie.

HELENA.

Przepięknie-ś to powiedział!... Co druga wieść powie?

TEUKROS.

Dla siostry się przebiwszy, wyzionęli ducha.
Lecz o tem dość. Dwukrotnie człek nie rad wybucha

Boleścią... Po com przybył w te królewskie progi?
Chcę ujrzeć Theonoę, natchnioną przez bogi.
Ty wesprzyj mnie w tym względzie: potrzeba mnie nagli
Chcę wiedzieć dziś, jak mają płótna wzdętych żagli
Ku morskiej wyspie Cypru ponieść mnie, gdyż wola
Kazała mi tam boża zamieszkać — Apolla
Zlecenie — i przez pamięć dla dawnej krainy
Tej nowej dać ojczyznie nazwę Salaminy.

HELENA.

Sam wiatr ci wskaże drogę, ty zaś te rubieże
Porzucaj jak najprędzej, zanim cię dostrzeże
Proteja syn, tej ziemi władca, co tą porą
Daleko stąd poluje z wiernych wyżłów sforą.
Każdego on Greczyna zabija, jeżeli
Pochwyci. Z jakich przyczyn? Tego-ć nie udzieli
Ma warga. Więc nie pytaj. Nie przyda się na nic.

TEUKROS.

Niewiasto! Cnieś to rzekła! Wdzięczność ma bez granic!
Nagrodą niech cię niebo za dobroć obdarzy.
Podobna-ś do Heleny z postaci i twarzy,
Lecz z serca-ś całkiem inna, niepodobna wcale!
Bodajby tamta szczezła i Euroty fale
Bodajby nie ujrzały jej nigdy! Ty zasię,
Niewiasto, bądź szczęśliwa dziś i w każdym czasie.

HELENA.

W tej wielkich strapień rozterce
Jakżeż rozżalę me serce?!
Jakież wynajdę ja tony
Dla mojej duszy zgnębionej?
Jakiemiż łzami zapłaczę

Na moje smutki, rozpacze!?
Ach! ach!


∗                    ∗

Skrzydlate córki Ziemi,
Syreny wy dziewicze!
Przed moje dziś oblicze
Z fletniami libijskiemi,
Z piszczałki się jawcie swemi.
Abyście zawtórowały
Tej mojej trosce niemałej!
Razem z łez moich rzeką
Niech wasze łzy pocieką,
Niech skargom moich warg
Odpowie wtór waszych skarg,
Mojej boleści wasz ból!
Od swych posępnych pól,
Gdzie światłość wszelka zagasa.
Niechże mi Phersephassa[58]
Śpiewne posyła lamenty,
Hymn we krwi ach! we krwi poczęty!
Ja za to wzajemnie, wzajemnie
Dla zmarłych w posępne jej ciemnie
Z duszy, żałobą nękanej,
Żałobne słać będę peany!

Jawi się

CHÓR branek helleńskich.

Na kędzierzawej łące,
U wody ciemnosinej,
U tej nadbrzeżnej trzciny,

Gdzie złotych skier tysiące
Rozsiewa słonko płonące,
Suszyłam właśnie purpury,
Kiedy krzyk jakiś ponury,
A przeraźliwy ogromnie,
Doleciał z pojękiem do mnie —
Szloch, szloch tak dziwny, krzyk,
Jaki wyrywać się zwykł
Z nimfy Najady warg,
Gdy śród łkających skarg,
Pędzona biczem trwogi,
Przez leśne ucieka rozłogi,
Gdy Pan w trop za nią goni.
A potem w głębi ustroni
Głośnym zawodzi głosem
Nad swym nieszczęsnym losem,
Śród górskiej skarży się groty
Na jego rubaszne zaloty.


∗                    ∗
HELENA.

Ojej! Ojej!
O łupie cudzych łodzi,
Helleńskie branki wy!
Z ziemi Achajów
Do tych tu krajów
Jakowyś żeglarz przychodzi:
Nie zwodzi,
Łzom moim niesie łzy!
Moja to wina, moja,
Że w ogniu zgorzała Troja!
Jedynie przezemnie, jedynie,

Nieszczęsną ach! zabójczynię,
Tyn leży w gruzach przy tynie!
Przezemnie źle się powiedzie
I biednej matce mej, Ledzie:
Wstydziła się córki wstydziła,
Hańba ją moja zabiła —
Stryczek zarzuca na szyję
I już nie żyje! Nie żyje!
Błądzący po morskiej fali,
Małżonek mój przepadł gdzieś w dali!
Niema już, niema śród świata
Kastora i jego brata:
Bliźniacza ojczyzny okrasa
Już na swych koniach nie hasa
Po stratowanym torze!
W młodzieńczym, bujnym ferworze
Już-ci to kwiecie młodzieży
Do Eurotowych wybrzeży,
Pod jego te gęste rogoże
W zapasy rwać się nie może!...

CHÓR.

Ajaj! Ajaj!
O znoju uciążliwy!
Biedna niewiasto ma!
Dola — niedola,
Przeznaczeń wola,
Los, twojej męki tak chciwy,
Na niwy
Ziemskie już wówczas zła
Przysłały ci orędzie,
Gdy Zeus wziął kształty łabędzie
I jako ten ptak białopióry

Z niebieskiej przypłynął góry,
By stać się rodzicem córy
Twej matki — by, spłodzić ciebie!
Jakież to zło cię nie grzebie??
Jakiż to los cię nie gniecie!?
Matki już niema na święcie!
I Zeusa bliźnich dwu synów
Padło ofiarą twych czynów!
Ojczystej nie ujrzysz ziemi,
Po miastach wargi skrzętnemi
Hańbi cię lud, o twej cześci
Niegodne szerzący wieści,
Że barbarzyńca wybrały
Twoje miłosne zapały,
Ty nasza pani bez winy!
Mąż przepadł śród morskiej głębiny,
W ojczyznę ni w spiże wspaniałej
Świątnicy nie wniesiesz już chwały![59].

HELENA.

Któż z Frygów — o raty! przeraty! —,
Lub kto z hellańskiego narodu
Jodłowy ściął pień, tak bogaty
We łzy i niedolę dla grodu
Iliońskiego? Ach! Któż?!
O! Priamidy to nóż
Nieszczęsną wyciosał łódź,
Co miała fale pruć,
Cudzemi pędzona wiosły:
Morskie go wody poniosły

Do mej siedziby w gości,
Ku mej nieszczęsnej piękności —
Chciał ze mną podzielić łoże!
I oto w tej samej porze
Chytra, zabójcza Kipryda
W swojej się grozie wyda:
Przybyła k’nam w jego ślady
Z krwawem brzemieniem zagłady
Dla Frygów i lodów Hellady!
Biedna ja białogłowa!...
Lecz ta, co przy Zeusowem łonie
Na złotym spoczywa tronie,
Hera, niebiosów królowa,
Odrazu była gotowa
Chyżonogiego syna Mai
Do ziemskich posłać okrai:
Zrywałam właśnie róże,
Aby je dać za podnóże
Spiżowej, świętej Atenie,
Gdy ten przez powietrzne przestrzenie
Poniesie mnie coprędzej
Do tej krainy mej nędzy,
A skutek takiego dzieła,
Że wojna ach! wojna się wszczęła
Pomiędzy Greki i między
Priamowymi narody!
I oto, gdzie płyną wody
Simoisowe, ma chwała
Lichym oddźwiękiem zabrzmiała!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Los nęka cię, wiem o tem, lecz dla ludzkiej dziatwy
Korzystnie, gdy go umie znosić w sposób łatwy.

HELENA.

O jakaż, drogie moje, dola nieszczęśliwa
Związała mnie ze sobą! Zali nakształt dziwa
Na świat ten już nie przyszłam? Bo czyż to nie bajka
W helleńskiej lub też obcej ziemi, aby z jajka
Wykluła się jakowaś niewiasta, jak Ledzie
Zdarzyło się to ze mną? A czyż się nie wiedzie
Przedziwnie moje życie? Częścią dzięki Herze,
A częścią dzięki mojej urodzie! O, szczerze
Pragnęłabym, ażeby mnie, jak obraz, starto
I inną, szpetną dano mi postać! O, warto,
By raz już zapomniano o losie, co kładzie
Przeklęte na mnie piętno w ojczystej Helladzie!
By dolę szlachetniejszą miał lud mój w pamięci
Tej samej, w jakiej mu się moje zło dziś święci!
Kto w jednem szukał szczęścia, ten-ci znieść to może,
Choć z trudem, gdy zabiorą mu je ręce boże.
Lecz na mnie klęsk przeróżnych spadło nazbyt wiele:
Ze złej zażywam sławy, powiem to na czele
Nie zasłużyłam na nią, a krzywda to przecie
Nad wszelką rzeczywistość większa, gdy nas gniecie
Pokuty ciężkie brzemię za grzech niespełniony!
A dalej, wszak bogowie w cudzoziemskie strony
Z ojczyzny mnie przenieśli, że, z domu wyrwana,
Ja, córka wolnych ojców, muszę słuchać pana
Obcego, niewolnica, gdyż te są zwyczaje
Śród ludów cudzoziemskich, iż do służby staje
Człek wszelki, krom jednego. Nadziei kotwica
Jedyna, że się zjawi mąż przed moje lica
I wyrwie z tej niedoli, zginęła, jeżeli
Okaże się, iż umarł. Na śmierci pościeli
I matka ma rodzona, jam jej zabójczyni,

Niewinna, lecz cóż ze mną ma niewinność czyni!?
Tam córka moja więdnie, klejnot mego domu,
W dziewictwie, za mąż dotąd nie dana nikomu.
I dwaj synowie boży — nazwa ta im służy
Po bogu, ich rodzicu —, bracia Dioskurzy,
Odeszli... I ja sama, trapiona klęskami,
Nie żyję, chociaż żywa stoję między wami.
Najgorzej byłoby mi, jeżelibym kiedy
Wróciła: jeszcze większej doznałabym biedy!
Zamknęliby mi bramy, mniemając, że stoi
Przed nimi ta zbrodniarka Helena, co z Troi
Bez męża przybyć śmiała... Gdyby do tej pory
Menelej żył na świecie, poznałby mnie skory
Po znakach, nam li dwojgu wiadomych... Dziś zasię
To wszystko już przepadło! Na co żyć mi zda się?
Dla jakich mam się losów ochraniać? Czy może
Dla odwrócenia klęsk tych mam podzielić łoże
Z człowiekiem cudzoziemskim, siadać z nim przy stole,
Bogato zastawionym? Nie! Powiedzieć wolę,
Że jeśli mąż w małżonce swej odrazę budzi,
Odrazy człek nabiera do życia śród ludzi.
Najlepiej przeto umrzeć. Lecz jak umrzeć pięknie?
Na stryczku gdzieś zawisnąć? Wszakże się ulęknie
Tej śmierci i niewolnik — hańbą mu się wyda
Umierać w taki sposób. Jedynie ohyda
Od miecza cię nie spotka, owszem, pełna chwały
Jest taka śmierć i krótka. W taką mnie wepchały
Niedoli toń me losy! Inne wdzięków siła
Nad wyraz uszczęśliwia, mnie ona zabiła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Skądkolwiek się, Heleno, ten nasz przybysz bierze,
Ty nie myśl, że ci całą prawdę wyrzekł szczerze.

HELENA.

Wyraźnie mi powiedział, że zginął małżonek.

PRZODOWNICA CHÓRU.

I kłamstwa się rozsiewa bez żadnych osłonek.

HELENA.

Rozsiewa się i prawdę, łatwą do poznania.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twój umysł, miast ku dobru, ku złemu się skłania.

HELENA.

Lęk straszny mnie popędza i trwoga mnie goni.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A ci z tego pałacu czy życzliwi-ć oni?

HELENA.

Życzliwi, prócz jednego, co się stara o mnie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wiesz, odejdź od grobowca, radzę ci niezłomnie.

HELENA.

Dlaczego? W jakim celu? Jaka stąd nadzieja?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Do zamku idź, ażeby się wnuki Nereja,
Świadomej wszelkich rzeczy, wieszczki Theonoi,
Zapytać, jak jest z mężem, czy zaginął w swojej
Podróży, czy też żyje? Dopiero dokładnie
Wiedzącej o tem wszystkiem płakać ci wypadnie,
Lub cieszyć się do woli. Zanim to się stanie,
To na cóż twoje żale? Na cóż narzekanie?
Więc słuchaj mnie, rzuć grób ten, odwiedź prorokinię,

A ona ci o wszystkiem opowie. Gdy ninie
Masz prawdę tuż przed sobą, to po co się na nią
Oglądać gdzieś zdaleka?... I ja za mą panią
Podążę w dom wróżbitki, wysłucham, co powie:
Przystoi białogłowom pomódz białogłowie.

HELENA.

Słucham, drogie, waszych rad!
Idźcie, idźcie ze mną w dom,
Dowiecie się, jaki grom,
Jaki ciężar na mnie spadł!

CHÓR.

Z naszą wolą wzywasz nas!

HELENA.

Co za gorzki, straszny czas!
Co za słowa, źródła łez,
Mam usłyszeć?! Gdzież jest kres?!

CHÓR.

Nie obwieszczaj naprzód zła!
Nazbyt długo ból ten trwa!

*
HELENA.

Ach! gdzież mi się podział mąż?
Widzi słońce ten mój włast
I złocistych obrót gwiazd?
Zali jeszcze żyje wciąż!?

CHÓR.

Wróż li dobro sobie, wróż!

HELENA.

Zali leży w grobie już?
Zstąpił-li w podziemny dół?
Do umarłych zeszedł kół?

CHÓR.

Co-ć się zdarzy w doli twej,
Raczej ty nadzieję miej!


∗                    ∗
HELENA.

Ach! na świadka ja w tym czasie
Wzywam ciebie, Eurotasie,
Na twe wody w trzciny krasie
Poprzysięgam dziś, że jeśli
Wieść prawdziwą mi przynieśli
O mym mężu — —

CHÓR.

Że nie żyje —?

HELENA.

Na mą szyję
Stryk zarzucę lub do łona
Wrażę miecz, aż krew czerwona
Tryśnie z serca!
Niech uśmierca
Mnie, ofiarę bogiń trzech,
Mnie, ofiarę Pryamidy,
Co na leśnych wzgórzach Idy
Przy paszeniu swoich stad
Na piszczałce grywał rad.

CHÓR.

Niechże, niech
Zło się w inny zwróci świat,
Zaś tobie niech szczęście służy!

HELENA.

O Trojo ty biedna! Przez czyny
Nieuczynione ofiarą
Straszliwej stałaś się burzy!
Ach! dzięki darom,
Które z Kiprydy rąk
Spadły tak hojnie
Na postać mą,
Na moje ciało,
Tyle ach! krwi się wylało,
Tyle się łez
Zmieszało z łzą,
Tyle się mąk
Sprzęgło z mękami,
Z tylu żalami
Taki zespolił się żal,
Ach! tyle matek straciło w tej wojnie
Swe syny!
U frygijskiego Skamandrosa fal
Tyle ach! dziewic — tyle sióstr rycerzy,
Których tam spotkał ich kres,
Ostrzygło sobie włos!
Głośny, przegłośny głos
Po całej Helladzie się szerzy,
Ojczyzna zamyka w dłonie
Swe skronie,
Swą zrozpaczoną głowę,

Paznogciem lice różowe
Rani —
Cios, przezabójczy cios
Przypadł w udziele
Dla niej!
O wieleż ty byłaś, o wiele
Szczęśliwszą od matki mej,
Córko Arkadyi, Kallisto!
Za uścisk Zeusa zmieniona
W ów kształt kudłaty[60]
Czworonożnego zwierza kniej,
W ognisto,
Jako u lwicy,
Spozierającej źrenicy
Straciłaś świadomość swej straty!
Szczęśniejszą była i ona,
Córka Meropsa, tytana,
Z przyczyny urody
Postaci młodej
Przez Artemidę wygnana,
Złocistoroga łania!
Zaś przez mą postać Dardania
Straciła, straciła swój gród,
Przepadł Achajów lud!
Znika wraz z Chórem.

Na scenę wchodzi w stroju rozbitka

MENELAOS.

O ty, coś Oinomaa na pisańskim torze
W zaprzęgu czterokonnym zmógł, czemu, nieboże

Pelopsie, nie zginąłeś, kiedy ucztę z ciebie
Dla bogów przyrządzono?!... Byłbyś w złej potrzebie
Nie spłodził Atreusza, mojego rodzica.
Co znowu, w Aeropy zapatrzony lica,
Dał życie słynnej parze, Agamemnonowi
I mnie, Menelejowi. Niechże się wysłowi
Mój język, choć bez chełpy, że największe siły
Orężne pod mą wodzą morzem się przebiły
Pod Troję i że młodzież helleńska, z swej woli
Rozkazów mych słuchając, szła za mną. Na roli
Skrwawionej część ich padła, inni, z morskiej fali
Uratowawszy życie, w dom się przedostali.
Zanosząc li nazwiska poległych. Ja ninie,
Tułając się po sinej, spienionej głębinie
Od czasu, kiedy w gruzy rozwaliłem Troję,
Jednego tylko pragnę, by dostać się w swoje
Dzierżawy, ale Bóg mi tej łaski nie czyni!
Błąkałem się naokół libijskiej pustyni,
Wszelakom niegościnne opłynął zatoki.
A gdy mi się zdawało, że stawię już kroki
Na brzegu mym ojczystym, jawiły się nagle
Orkany — wiatr pomyślny nie zadął w me żagle,
Bym mógł do mej rodzinnej zawinąć przystani.
Dziś, biedny ja rozbitek, sam — druhowie zdani
Na pastwę fal — wyrzucon jestem do tych granic,
Zaś statku mego szczęty, potrzaskane na nic,
Błąkają się naokół tych skalnych wybrzeży
Z okrętu mnogich wręgów w tej strasznej obbieży
Li jeden tram pozostał — on mnie i Helenie,
Z pod Troi uniesionej, dał nad podziwienie
Ratunek. Nie znam kraju, nie wiem, jak się zowie
Ten naród, nie mam woli wchodzić w ludu mrowie,

Ażeby ciekawości nie wzbudzało moje
Mizerne to okrycie. Ze wstydu się boję
Odsłaniać taką nędzę. Jeżeli popadnie
W nieszczęście mąż dostojny, nie może tak snadnie
Niedoli swojej dźwigać, jak człek, który w biedzie
Był zawsze!... Nieszczególnie mi się oto wiedzie:
Ni chleba ani sukni godziwej; me ciało
Pokrywa — wszak to widać — li to, co zostało
Ze statku rozbitego. Dawny strój bogaty
Szczezł — morze pochłonęło wszystkie świetne szaty.
W grocie ukrywszy żonę, sprawczynię mej nędzy,
Pod strażą reszty innych rozbitków, coprędzej
Poszedłem, by zobaczyć, czy mi się czasami
Nie uda znaleźć czego, co tej razem z nami
Uratowanej rzeszy dziś się przydać zdoła.
Ujrzawszy taki pałac, otoczon dokoła
Blankami, o wspaniałych bramach, co oznacza,
Że jest to snać mieszkanie szczęsnego bogacza,
Zbliżyłem się, boć chyba zbiedzonych żeglarzy
Jałmużną taki człowiek zamożny obdarzy.
Kto nie ma sam na życie, ten juści nikomu
Z pomocą przyjść nie przyjdzie...
(Puka do bramy). Hej! Kto jest w tym domu
Odźwiernym? Może zjawić się zechce, ażeby
Przedłożyć swemu panu biedaka potrzeby!

STARUSZKA (w bramie uchylonej).

A któż to tam u bramy? Cóż to za niecnota
Naprzykrza się mym państwu? A idź! rzuć te wrota!
Greczynem, widzę, jesteś, dla żadnego Greka
W tym domu miejsca niema. Śmierć tu ciebie czeka!

MENELAOS.

Staruszko! Juści słowa twoje nie rozkosze!
Ha! trudno! Ja usłucham, tylko wpuść mnie, proszę!

STARUSZKA.

A pójdziesz ty mi precz stąd?! Tędy droga, tędy!
Nie mają tu przystępu helleńskie przybłędy.

MENELAOS.

Nie gwałtuj! Nie groź pięścią. Nie bądź mi tak wściekła!

STARUSZKA.

Sam sobie jesteś winien! Nie słuchasz, com rzekła.

MENELAOS.

Zamelduj-że mnie państwu, wszystko dobrze będzie.

STARUSZKA.

O, ładnieby mnie twoje sprawiło orędzie!

MENELAOS.

Rozbitek, cudzoziemiec, któż mnie ruszyć może?!

STARUSZKA.

Pomocy szukaj w innym, lecz nie w naszym dworze!

MENELAOS.

Nie! Tutaj chcę się dostać! Spełnij me żądanie.

STARUSZKA.

Natrętnik! Zaraz ci się, co trzeba, dostanie.

MENELAOS.

Ach! ach! Gdzie to się moje zastępy podziały!?

STARUSZKA.

W swym własnym może domu żyłeś pełen chwały.

MENELAOS.

O Boże! Co ja znoszę! Jakżeż los się zmienia!

STARUSZKA.

Dlaczego w łzach twe oczy?! Po czem te westchnienia?

MENELAOS.

Po doli mej szczęśliwej, a dzisiaj minionej!

STARUSZKA.

Idź łzami się zalewać w swe ojczyste strony.

MENELAOS.

A cóż to za kraina? Dom jakiego pana?

STARUSZKA.

Proteja; zaś Egiptem ziemia ta nazwana.

MENELAOS.

Egiptem?!... O ja biedny! Gdzie ja się dostałem!

STARUSZKA.

Nilowi cóż zarzucisz w jego pięknie całem?

MENELAOS.

Zaiste, nic! Nad własną ubolewam dolą!

STARUSZKA.

Losy nie tylko ciebie, lecz i innych bolą.

MENELAOS.

Czy w zamku król, o którym warga twa wspomina?

STARUSZKA.

W tym grobie on; synowa to dzisiaj dziedzina.

MENELAOS.

A syn ten gdzie jest teraz? Za domem czy w domu?

STARUSZKA.

Za domem. Nie przepuści on z Greków nikomu.

MENELAOS.

A jakaż jest w tem wszystkiem moja wina żywa?!

STARUSZKA.

Helena, córka Zeusa, w dworcu tym przebywa.

MENELAOS.

Co mówisz?! Co powiadasz?! Powtórz to! Otwarcie!

STARUSZKA.

Tyndara dziecko, mówię. Była ongi w Sparcie.

MENELAOS.

Skąd przyszła? Obznajmij mnie ze sprawy wszystkiemi.

STARUSZKA.

Z Lakedajmonu przyszła i jest dziś w tej ziemi.

MENELAOS.

A kiedy?... (Do siebie) Czyżby z groty wziął kto żonę moją?

STARUSZKA.

Nim jeszcze Achajowie stanęli pod Troją.
Lecz odejdź od pałacu... Snać się coś tam dzieje.
Co dom królewski wprawia w niepokój. Koleje
Twych dróg nie dobrze tu cię zawiodły, nie w porę.
Jeśliby król cię naszedł, chyba nie komorę
Gościnną znajdziesz tutaj, tylko śmierć... Co do mnie,
Życzliwa jestem Grekom, a te, snać ogromnie
Przykre dla ciebie słowa rzekłam li z obawy
Przed królem, który dla was nie bywa łaskawy.
(Znika).

MENELAOS (sam).

Co rzec? Co tu powiedzieć? Słowa, które słyszę,
To nowi dawnych bólów i klęsk towarzysze.
Z pod Troi swą małżonkę przywiodłem w te kraje,
I w grocie-m strzedz ją kazał, a oto powstaje
Niewiasta jakaś inna, to samo nazwisko
Mająca, jest w tym domu, odemnie tak blisko,
Mieni się córką Zeusa. Czyżby jakiś drugi
Miał Zeus zamieszkiwać nadnilowe smugi?
Wszak tylko jeden władnie na niebie! Lecz kędy
Należy szukać Sparty? Wszak li tam, gdzie pędy
Eurotasowej fali śród bujnej się trzciny
W swem łożu przelewają. Mąż jeden jedyny
Tyndara miał też imię. Pozatem, czyż będzie
Gdzie drugi Lakedajmon i Troja? W tym względzie
Nie umiem nic powiedzieć. Prawda, że na świecie
Niejedną wspólną nazwę — łatwo to znajdziecie —
Kraj z krajem ma, gród z grodem, kobieta z kobietą.
Nie dziwno, a i gróźb się nie lękam... Zaletą
To moją, że każdego me nazwisko wzruszy,
Że niema tu nikogo o tak twardej duszy,
By, słysząc moje imię, dał mi ginąć z głodu.
Zasłynął wszakże pożar trojańskiego grodu
I ja, który-m go wzniecił, Menelej, wszak znany
Po wszystkiej jestem ziemi. Więc na twoje pany
Zaczekam tu, świadomy dwu skutków: Jeżeli
Twój władca człek nieludzki, do mych przyjacieli
Ucieknę, do rozbitków. Jeśli zaś okaże
Życzliwość, to poproszę, by raczył nam w darze
Udzielić, co nam wszystkim w tej nędzy się przyda.
Ta jeno doli mojej największa ohyda,
Że sam ja będąc królem, dzisiaj żebrzę chleba

U królów! Lecz cóż robić, gdy taka potrzeba?!
Nie ja, lecz mędrców wargi już to wysłowiły,
Że siła konieczności jest nad wszystkie siły.
(Uchodzi na bok).

Na scenę wraca

CHÓR.

Słowa ja wróżki-dziewicy
W królewskiej słyszałam świetlicy —
Wieściła, że do tej pory
W posępne śmierci komory
Nie zeszedł Menelej, król,
Że w grobie on dotąd nie leży,
Jeno u cudzych wybrzeży
Wzdęta nim rzuca fala
Od ziemi rodzinnej zdala,
Od jego rodzinnych pól.
Śród wiatru groźnego podmuchów,
Pozbawion przyjaciół, druhów,
Znający li jedno: ból,
Po morskiej, spienionej toni
Od lądu do lądu on goni,
Ofiara burzliwych wód,
Gdy zburzył Troi gród

Na scenie ukazuje się w ślad za Chórem

HELENA.

I oto znowu wracam pod pomnik grobowy,
Słodkiemi Theonoi pokrzepiona słowy.
Wie wszystko najdokładniej. O mego małżonka
Przygodach opowiada, że widzi blask słonka,
Że żyje, że falami morskiemi pędzony,
To w te, to znowu w inne zabłąkał się strony,

Że wróci, tą wędrówką wyćwiczon tułaczą,
Gdy losy jego mękom jakiś kres zaznaczą.
Lecz tego mi nie rzekła, czy szczęśliwy będzie
Gdy wróci, a i ja też nie chciałam w tym względzie
Zadawać żadnych pytań, wzdyć uradowana
Słowami jej, że swego odnalazłam pana.
Wieściła, że jest blisko gdzieś już między nami,
Na ląd ten wyrzucony z niewielu druhami.
Ach! kiedyż ty mi wrócisz?! Tak tęsknię za tobą!...
Ratunku! Któż to taki? Czyżby mą osobą
Zawładnąć chciał podstępnie synal Proteusza
I wysłał kogoś za mną?... Biedna moja dusza!
Tej chwili jak bachantka, lub jak chyże źrebię
Pobiegnę i w mogiłę co tchu się zagrzebię!
To jakiś dziki człowiek! Chce mnie porwać! Rety!

MENELAOS.

Dlaczegóż to obrazie szalonej kobiety,
Tak pędzisz ku krawędziom grobowca, gdzie ciasto
Płomieni się ofiarne? Stój! czekaj! niewiasto,
Twój widok tak mnie straszy, że mówić nie mogę.

HELENA (do Chóru).

Ktoś skrzywdzić mnie tu pragnie, zastępuje drogę
Do grobu, chce mnie pojmać, chce rzucić w książęce
Objęcia, w te tak dla mnie nienawistne ręce.

MENELAOS.

Nie jestem ja rabusiem ni sługą zbrodniarza.

HELENA.

A strój nosisz ohydny, który mnie przeraża.

MENELAOS.

Rzuć trwogę i pohamuj szybkie kroki swoje.

HELENA.

Dopadłszy tego grobu, już bezpieczna stoję.

MENELAOS.

Kim jesteś?... Przed mem okiem co za obraz stawa!?...

HELENA.

A ty co zacz? Te same mam się pytać prawa.

MENELAOS.

Snać większe podobieństwo nigdy się nie złoży.

HELENA.

O Boże! Gdyż odnaleźć druha dar to boży!

MENELAOS.

Z Hellady, czy też z tego kraju jesteś rodem.

HELENA.

Z Hellady. I ty swoim pochwal się wywodem.

MENELAOS.

Podobnaś do Heleny nad wyraz! O, wiera!

HELENA.

A ty do Menelaja, aż mi dech zapiera!

MENELAOS.

O, najnieszczęśliwszego masz tutaj człowieka!

HELENA.

Pójdź w żony swej objęcia! Zbyt długo już czeka!

MENELAOS.

Co? Żony? Jakiej żony?... Od mej sukni wara!

HELENA.

Tak, żony, którą wziąłeś z rąk ojca, Tyndara.

MENELAOS.

Przyjazne szlij nam widma, Hekate świecąca!

HELENA.

Nie z widm ci ja przydrożnej bogini tysiąca.

MENELAOS.

Dwu niewiast ja małżonkiem przecież być nie mogę.

HELENA.

A którąś-że to drugą wziął na życia drogę?

MENELAOS.

Tę, w grocie tam ukrytą, z Frygii przywiezioną.

HELENA.

Ja tylko, żadna inna, jestem twoją żoną.

MENELAOS.

Czy zmysły mnie odbiegły? Bielmo jakieś mroczy?

HELENA.

Małżonki nie poznajesz, patrząc w moje oczy?

MENELAOS.

Pewności nie mam żadnej, choć ta sama postać.

HELENA.

Przyglądnij się, gdzież lepszych ci dowodów dostać?

MENELAOS.

Podobnaś! tak, zaprzeczać ja się nie ośmielę.

HELENA.

Nad oczy twe gdzież lepsi są poręczyciele?

MENELAOS.

W tem sęk, że druga żona jest tam, w grocie mojej.

HELENA.

Nie ja, lecz tylko obraz mój przebywał w Troi.

MENELAOS.

Postaci, obdarzone wzrokiem, któż je tworzy?

HELENA.

Z eteru są; niewiasta-ć wyszła z ręki bożej.

MENELAOS.

Kto z bogów dał jej kształty? Prawisz istne dziwy.

HELENA.

Hera, by ze mną Paris nie bywał szczęśliwy.

MENELAOS.

Że byłaś tu i w Troi, jakżeż to się stało?

HELENA.

W przeróżnych miejscach imię może być, nie ciało.

MENELAOS.

Precz! Dość przyniosłem nieszczęść, dość okrutnej kary.

HELENA.

Porzucasz mnie, by puste uprowadzać mary?

MENELAOS.

Szczęśliwa bądź, gdyż tamtej podobna-ś Helenie.

HELENA.

Znalazłam cię, lecz mężem już cię ach! nie mienię!

MENELAOS.

Ja więcej tamtym[61] trudom wierzę, niźli tobie.

HELENA.

Odemnie któraż z niewiast w większej jest żałobie?
Najdroższy mąż mnie rzuca — ach! i niema rady,
Nie wrócę do ojczyzny, nie ujrzę Hellady.

Na scenę wpada

GONIEC.

O, długom ja się błąkał po cudzej krainie,
Szukając, Meneleju, twych śladów i ninie
Znajduję cię! Wysłali mnie dotąd druhowie.

MENELAOS.

Czy może dzicz napadła na wasze pustkowie?

GONIEC.

Cud stał się niepomierny, na świecie jedyny.

MENELAOS.

Mów! Wyjaw mi pospiechu twojego przyczyny.

GONIEC.

Powiadam, żeś napróżno znosił tyle trudów.

MENELAOS.

Żal dawny!... Ale dzisiaj cóż za cud to cudów?

GONIEC.

Małżonka twoja uszła w powietrzne przestwory
I znikła w głębiach niebios. Z jaskinnej komory,
Strzeżonej przez nas, wznosząc w nadziemskie się kraje,
To rzekła li: Frygowie biedni i Achaje
Nieszczęśni! Dla mnie wyście padali szeregiem,
Dzięki fortelom Hery, nad Skamandru brzegiem,
Mniemając, że mnie Parys, choć nie miał, posiada.
Ja zasię, jak mi losów nakazała rada,

Przetrwawszy czas, o ile było mi go trzeba,
Powracam znów, skąd przyszłam, w powietrzną głąb nieba.
Nieszczęsna Tyndarosa córka zniosła siła
Niesławy, choć w tem wszystkiem nic nie zawiniła.

(Spostrzegłszy Helenę).

O, witaj, córko Ledy! Więc tu widzę ciebie.
A właśniem przyszedł wieścić, że śród gwiazd na niebie
Przebywasz — nie wiedziałem, że masz skrzydła ptasie!
Już nas ty nie omamisz, tak, jak w onym czasie,
Mówiąca, że przez ciebie pod murami Troi
Twój mąż i jego wojsko daremnie się znoi.

MENELAOS.

Więc tak się mają sprawy. Ze słowami posła
Wyznanie jej się godzi. O chwilo podniosła,
Że mogę cię znów zamknąć w stęsknione ramiona.

HELENA.

Najdroższy mój małżonku! Boleść zwyciężona!
Teraz li sama radość
Czyni mej chęci zadość!
Z rozkoszy, drużki, moje serce kona,
Że po tak długich dniach zguby
Staje przedemną mój luby,
Że mam go znowu u łona!...

MENELAOS.

I ja, żeś w mych uściskach... Tak bujny jest wątek
Wydarzeń, że już nie wiem, co rzec na początek,

HELENA.

Włosy się moje podnoszą
Na głowie
I łzy mi ciekną z radości.

Która w mem sercu gości.
Błogą przejęta rozkoszą,
Zamykam w objęcia twe kości,
O mężu!

MENELAOS.

Kto ach! kto słodycz wypowie
Tego spotkania?
Już nie urągam brzemieniu mej biedy;
Oto przedemną małżonka się słania,
Górka Zeusowa i Ledy.
Dawniej,
Onej minionej chwili,
Przy blasku pochodni dwaj zgodni
Wielbili cię bracia, wielbili —
Dwaj z białych rumaków przesławni
Młodzianie. A potem
Zabrali cię z komnat bogowie
Na ból, na znój,
By dziś mi ciebie z powrotem
Śród innych przedziwnych dróg
Na szczęście wrócił znów Bóg!

HELENA.

W dobro się zło przemieniło
I miło
Znów nas ze sobą spoiło,
Ty słodki mężu mój!
Późno, to prawda, lecz przecie
Szczęśliwa jestem na świecie.

MENELAOS.

Tak, posieść szczęście ci trzeba! Do nieba
Oto się modlę, bo juści

Gdzie dwoje wspólne ma łoże,
Dziać się tak nigdy nie może,
By, gdy na jedno twardy pada cios,
Drugiemu był niczem ten los.

HELENA (do Chóru).

O drogie, me drogie! Ma dusza
Minionym się bólem nie wzrusza:
Lat siła
Tęskniłam za mężem, tęskniła,
I oto mam go ach! mam!
Od Troi zburzonych bram
Powrócił do mnie mój luby!

MENELAOS.

Ty mnie masz, ja ciebie! Tysiące
Świeciło nam słońc w te gorące
Dni trudów, a dziś ja dopiero
Poznałem twój fortel, o Hero!
Dziś płaczę, lecz niśli goryczy
Więcej się liczy słodyczy
W mych łzach...

HELENA.

Co powiem?! Któż, wiecie, na świecie
Mógł myśleć, że tak się to sklei?
A oto wbrew wszelkiej nadziei
Jesteś w uścisku mym!

MENELAOS.

Ty w moim! A ze mną mój lud
Wszak mniemał, w idajski żeś gród
Uciekła, żeś uszła do Troi,

W nieszczęsne jej mury... Na Boga!
Któż porwał z ojczyzny cię mojej?

HELENA.

Ach! ach! Jakże gorzka ta droga,
Na którą z tem wkraczasz? Od krwawej,
Od gorzkiej poczynasz sprawy!

MENELAOS.

O mów! Niechże usłyszę! Wszystko-ć z ręki nieba.

HELENA.

Wstręt czuję dziś do tego, co mówić mi trzeba.

MENELAOS.

A jednak mów! Człek chętnie przeszły ból wspomina.

HELENA.

Rozfalowana
Nie niosła mnie morza głębina
W uściski obcego młodziana —
Nie po to ma łódź
W cudze płynęła strony,
Aby w niedozwolonej
Rozkoszy miała tonąć miłosna ma chuć!

MENELAOS.

Jakież to bóstwo, czy też losów bieg
Wyrwały mi cię wówczas z ojczystych przestworzy?

HELENA.

Hermes, małżonku, syn boży, syn boży
Nad Nilu mnie poniósł brzeg.

MENELAOS.

Lecz któż cię tu kazał nieść?
Cud! Niepojęta wieść!

HELENA.

Płakałam i dziś mi z pod powiek
Łzy cieką!... Nie człowiek —
Małżonka mnie Zeusa zgubiła!...

MENELAOS.

Co? Hera? A skąd, powiedz, ta złość jej niemiła?

HELENA.

O raty! Nieszczęścia wy moje!
O raty! Kryniczne wy zdroje,
Gdzie się boginie kąpały,
Gdzie padł ów wyrok zuchwały!

MENELAOS.

I po tym cię wyroku tak skrzywdziła Hera?

HELENA.

Wiera!
Chciała mnie wydrzeć Kiprydzie.

MENELAOS.

Jakżeż to idzie?

HELENA.

Ta mnie przyrzekła bowiem Parysowi.

MENELAOS.

Któż twe nieszczęście wysłowi!

HELENA.

Nieszczęsną przenieszczęśliwie
Na tej egipskiej niwie
Usadowiła.

MENELAOS.

Miast ciebie
Marę stworzywszy, jak słyszę!

HELENA.

O, grzebie
Dom się twój, matko, w żałobie! w żałobie!
Już-ci jest dzisiaj po tobie!

MENELAOS.

Cóż to ma znaczyć?

HELENA.

Nie żyje!
Sznur zarzuciła na szyję,
Niewierną we mnie zobaczywszy żonę.

MENELAOS.

A gdzie jest nasza córka? Żyje Hermione?

HELENA.

Bez męża, o mężu, bez dziatek,
Na matek się skarży niestatek,
Na ślub mój, co nie był ślubem.

MENELAOS.

W nieszczęściu-ś pogrążył mnie grubem,
Dom mój zburzyłeś, Parysie.
I przez to zniszczyłeś i ty się
I legły Danaów tysiące,
Spiżową zbroicą lśniące.

HELENA.

A mnie, przeklętą sprawczynię tej doli,
Wyrwało z twojego domu
Jakieś zrządzenie boże!
Rzuciłam kraj i twe łoże,
Jeno, to wierz mi, nie gwoli
Przehaniebnego sromu.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeżeli was w przyszłości losy nie zawiodą
Najlepszą to za przeszłość będzie wam nagrodą.

GONIEC.

I ja tę waszą radość chcę podzielić szczerze,
O, widzę ją. lecz nie wiem, skąd się powód bierze.

MENELAOS.

Mój stary! radzi słyszym i rozmowę twoją.

GONIEC (wskazując na Helenę).

Nie ona-ć to sprawczynią naszych klęsk pod Troją?

MENELAOS.

Bynajmniej! Bóg mamiące zesłał nam widziadło:
Obłoczną jakąś postać trzymać nam wypadło.

GONIEC.

Co? Nasze to nieszczęście z obłoku się wzięło?

MENELAOS.

Tak jest, to było Hery i trzech bogiń dzieło.

GONIEC.

Ta żywą jest istotą? Co? I twoją żoną?

MENELAOS.

I owszem, prawdę-ć tobie daję potwierdzoną.

GONIEC.

O córko! Jak przedziwną jest istota Boga
I jakże niezbadaną? Wszelka życia droga
Od jej tylko kierunku zależy. Są ludzie,
Co z znojem muszą walczyć, inni, chociaż w trudzie
Przenigdy nie bywali, marnie giną przecie,

Niezmiennej szczęśliwości nie zna nikt na świecie.
I ty i twój małżonek przeżyliście znojnie
Niejedno: On-ci dużo wycierpiał na wojnie,
Ty zasię przez obmowy. Gorące starania
Niczego mu nie dały, a teraz wyłania
Największe mu się szczęście bez pracy. Ty starca,
Rodzica, nie shańbiłaś, jako chce potwarca,
Głos ludzki, ni swych braci. Przypominam sobie
Tej chwili dzień zaślubin twych, jak w onej dobie
Przed czwórką twoją biegłem z pochodnią w tej ręce,
Gdyś razem z nim rzucała komnaty dziewczęce
Możnego twego domu. Do lichej ja rzeszy
Wpisuję tego sługę, który się nie cieszy
Z swem państwem, nie boleje z niem razem... Ot, mały
Ja człowiek, ale pragnę, by mnie zaliczały
Ludziska do szlachetnych sług, bo choć z imienia
Niewolnik, wolny jestem z ducha. Człek ocenia
Tak sobie całą sprawę: Lepsze to, niż gdyby
Miał w wnętrzu swem odrazu dwie posiadać chyby,
Dwa naraz niedostatki: w niski myśleć sposób
I kornie ustępować wobec lichych osób.

MENELAOS.

Ponieważ, mój staruszku, zniosłeś bardzo wiele
Przy boku mym w tej wojnie, a dziś me wesele
Podzielasz, więc idź, proszę, oświadcz druhom, którzy
W jaskini pozostali, jak mi szczęście służy
I co zastałeś tutaj, powiedz, by czekali
U brzegu i na walkę, co się na nas zwali —
Tak sądzę —, byli wszyscy gotowi: bo, juści,
Jeżeli nam się uda wyrwać z tych czeluści
Tę oto moją żonę, to musim, my, doli

Jednakiej uczestnicy, jeśli Bóg pozwoli,
Ujść razem do ojczyzny z barbarzyńców ziemi.

GONIEC.

Tak stanie się, mój władco! Lecz jakże marnemi
Wszelakie są proroctwa! Jaki kłam w nich siedzi!
Ni z ognia nie otrzymasz zdrowej odpowiedzi
Ani też z głosu ptaków. Głupie zawsze będzie
Mniemanie, że nam ptactwo przynosi w tym względzie
Jakowąś, mówię, korzyść. Kalchas ani znakiem
Ni słowem wojsk nie ostrzegł, chociaż wiedział, w jakiem
Znalazły się nieszczęściu, dla czczej ginąc chmury.
To samo i Helenos. I trojańskie mury
Rozpadły się nadarmo. Powiesz, że milczeli,
Ponieważ Bóg zabronił im mówić... Jeżeli
Tak ma się z oną sprawą, to po cóż wróżbiarze?
Ofiarą trza uprosić bóstwa, by nam w darze
Pomyślność zesłać chcieli, zasię z prorokami
Dać spokój... Toć to wymysł dla chleba, a mami
Człowieka! Żaden leniuch, słuchający wróżby,
Nie zebrał dotąd bogactw. Najlepsze nam służby
Spełniają li zaradność i rozum — ot, tyle!

PRZODOWNICA CHÓRU.

I ja tak samo myślę. I ja się nie mylę,
Gdy mówię razem z starcem, że śród swoich progów
Najlepszą ma wyrocznię, kto ma łaskę bogów.

HELENA.

I owszem!... Tak, jak dotąd, dobrze ma się sprawa,
Choć mała z tego korzyść, że jestem ciekawa
Dowiedzieć się, jak z Troi uszedłeś, to przecie
Rad słyszy druh, co druha spotkało na świecie.

MENELAOS.

Za jednym mnie zachodem pytasz o zbyt, wiele.
Przedstawić, jakie klęski egejskie topiele
Zasłały nam, opisać Naupliosa[62] wraże
Ogniska, miasta Krety i Libii i strażę[63]
Porseja, o, zaiste! zbrakłoby mi słowa,
By módz cię zaspokoić. Rozważając z nowa,
Com przebył, dziś podwójnie czułbym wszystkie znoje.

HELENA.

O, lepsza twa odpowiedź, niż pytanie moje,
Więc, resztę pominąwszy, ile czasu, powiedz,
Tak wodził was ten morza wzburzony manowiec?

MENELAOS.

Pod Troją przebyliśmy lat dziesięć, a potem
Lat siedem błąkaniny w tej drodze z powrotem.

HELENA.

O rety! Tyle czasu! Ocalon, tej chwili
Przybywasz tu, nieszczęsny, aby cię zabili.

MENELAOS.

Niewiasto! Słowa twoje podobne do gromu!

HELENA.

Masz zginąć z ręki męża, pana tego domu.

MENELAOS.

A cóż ja uczyniłem, że mnie zabić może?

HELENA.

Przychodzisz mu nie wporę: chce posiąść me łoże.

MENELAOS.

Co mówisz? Któż o rękę mej żony się stara?

HELENA.

I gwałt chciałby mi zadać — lecz odemnie wara!

MENELAOS.

Czy który z wielkomożów, czy pan tej dzierżawy?

HELENA.

Proteja syn, król ziem tych, tak na mnie łaskawy.

MENELAOS.

Zagadki starej sługi rozwiązanie mamy.

HELENA.

U której barbarzyńców przystanąłeś bramy?

MENELAOS.

U tej!... A, jak żebraka, precz mnie odegnano!

HELENA.

Prosiłeś o jałmużnę?... O krwawiąca rano!

MENELAOS.

Tak było, jenom tego wyrazu nie użył.

HELENA.

Już wiesz, jakby zalotnik rad mi się przysłużył.

MENELAOS.

Tak, wiem, a tylko nie wiem, czyś mu się poddała.

HELENA.

O nie! Nienaruszona moja wierność cała.

MENELAOS.

A któż mi to poręczy? Radbym wierzyć tobie.

HELENA.

Nie widzisz nieszczęsnego łożyska przy grobie?

MENELAOS.

Trzcinową widzę podściel, ale cóż ci po niej?

HELENA.

Przed jego zabiegami szukam tutaj schroni.

MENELAOS.

Czy taki tu obyczaj, czy też brak ołtarzy?

HELENA.

Tu nic mi, jak w świątyni, złego się nie zdarzy.

MENELAOS.

Więc wywieść cię nie mogę przez tego człowieka?

HELENA.

Śmierć raczej, niśli ręka moja ciebie czeka.

MENELAOS.

Najnieszczęśliwszy z ludzi byłbym ci ja wtedy!

HELENA.

Uciekaj z tego kraju! Uniknij tej biedy!

MENELAOS.

Mam rzucić tę, dla której zburzyłem gród Troi?!

HELENA.

O lepsze to, niż ginąć dziś dla ręki mojej.

MENELAOS.

Niegodna to Ilionu porada, niemęska.

HELENA.

Ty króla nie ubijesz, choćbyś chciał — w tem klęska.

MENELAOS.

Nie sięgnie go żelazo? Niema takich mieczy?

HELENA.

Spróbuj! Mędrzec się chwyta li możebnych rzeczy.

MENELAOS.

A cóż to? Mam się milczkiem dać spętać?! Na nieba!

HELENA.

W kłopocie widzę jesteś!... Tu podstępu trzeba.

MENELAOS.

Po czynie umrzeć słodziej, niśli po bezczynie.

HELENA.

A jednak jest nadzieja, jest środek jedynie  —  —  —

MENELAOS.

W przekupstwie, czy odwadze, czy wymownem słowie?

HELENA.

Jeśli się król o twojem przybyciu nie dowie.

MENELAOS.

Któż da mu znać? Nikt nie wie, kto jest u tych progów.

HELENA.

Ma w domu pomocnicę, podobną do bogów.

MENELAOS.

Głos jakiś idzie z kątów, co proroctwa niesie?

HELENA.

Nie, siostrę ma przy sobie, Theonoe zwie się.

MENELAOS.

Nazwisko jak wyrocznia. Cóż ta nam wypłata?

HELENA.

Wszechwidną jest, o tobie powiadomi brata.

MENELAOS.

Więc umrę! Niema rady, ukryć się nie można?

HELENA.

A może ją nakłoni nasza prośba zbożna?

MENELAOS.

Do czego? Masz nadzieję? W czem jest nasza siła?

HELENA.

By bratu obecności twej nie objawiła.

MENELAOS.

Czy wówczas da się uciec? Czy nas nie wyśledzą?

HELENA.

Tak, da się! nigdy bez niej, tylko za jej wiedzą.

MENELAOS.

To twoja rzecz; niewiasta z niewiastą się łączy.

HELENA.

Kolana jej uścisnę chyba jak najrączej.

MENELAOS.

A jeśli naszej prośby ona nie wysłucha?

HELENA.

To ja muszę iść zamąż, ty wyzioniesz ducha.

MENELAOS.

Więc zdradzisz, w musie mając wykręty gotowe.

HELENA.

Przysięgę uroczystą składam na twą głowę  —  —

MENELAOS.

Że zginiesz, a odrzucisz wszelkie związki zdradne?

HELENA.

Tak, od jednego miecza! Przy twym boku padnę.

MENELAOS.

Więc podaj mi prawicę, pragnę mieć porękę.

HELENA.

Tu, masz ją! Gdy ty umrzesz, i ja skończę mękę.

MENELAOS.

I ja, pozbawion ciebie, nie myślę żyć dalej.

HELENA.

Jak umrzeć, byśmy przytem i chwałę zyskali?

MENELAOS.

Wprzód z tobą, potem z sobą na tej tu mogile
Zakończę. Ale przedtem jeszcze się wysilę
Na wielki bój o ciebie. Niech więc do rozprawy
Orężnej staje ze mną, kto ma wolę. Sławy
Trojańskiej nie pohańbię, na urągowisko
Nie wrócę do Hellady. Ja, com widział blisko,
Jak Thetis śród wojennych traciła zagonów
Achilla, jak się zabił Ajas Talamonów,
Jak padał syn Nestora — ja dla swej małżonki
Nie miałbym śmierci ponieść? Bohatera członki,
Co zginął z ręki wrażej, przysypają bogi,
Jeżeli są rozumne — lekkim piaskiem, błogi
Gotując grób dla niego, natomiast dla tchórzy
Li ciężka bryła ziemi za leżysko służy.

PRZODOWNICA CHÓRU.

O sprawcie to bogowie, aby w dom Tantala
Wkroczyło znowu szczęście, co od klęsk ocala.

HELENA.

O biedna ja niewiasta! Nieszczęsne me losy!
Już po mnie, Meneleju! Słyszysz te odgłosy?
Zawiasów skrzyp i zamków?! To wychodzi z domu
Wróżbitka Theonoe! Uciekaj! Lecz komu
Ucieczka ta się przyda? Wiadomo jej przecie,
Czy jest tu, czy jej niema, że, błądząc po świecie,
Przybyłeś do tej ziemi. Mężu nieszczęśliwy!
Ja ginę! Ocalony ach! z trojańskiej niwy,
Od krajów barbarzyńskich mający już pieczę,
Dziś znów na barbarzyńskie natykasz się miecze.

Z pałacu, w towarzystwie służebnic z pochodniami w ręku, wychodzi
THEONOE (do jednej i drugiej służebnicy).

Ty nieś przed mymi kroki płonącą pochodnię,
Do góry ją trzymając, aby, jak nam godnie
Obyczaj każe święty, oczyścić powietrze —
Chcę chłonąć oddech nieba, gdy go żar ten przetrze.
Ty znów odkupicielskim płomieniem odkażaj
Me ścieżki! Może kto je zbezcześcił — uważaj —
Bezbożną swoją stopą, więc, idąc przedemną,
Potrząsaj tą pochodnią, spuszczoną, przyziemną.
A gdy oddacie bogom, co mój zwyczaj każe,
Pochodnie przed domowe zanieście ołtarze.
(Do Heleny)
I jakżeż się, Heleno, mej wróżbie powodzi?
Menelej oto stoi, pozbawiony łodzi

I twego sobowtóra... (Do Menelaosa) O, żal mi, żal ciebie!
Wszak dotąd ty niejednej okrutnej potrzebie
Uszedłeś, a dziś nie wiesz, czy wrócisz we swoje,
Czy tutaj pozostaniesz. W twej sprawie dziś boje
Niebianie mają stoczyć, spór w Zeusowym domu
Rozstrzygnie o twych losach. Hera, co ci gromu
Takiego nie szczędziła, dziś myśli łaskawie
O tobie, byś mógł wytchnąć w ojczystej dzierżawie
Wraz z tą tu, gdyż zobaczyć ma Hellada cała,
Że się Aleksandrowi li mara dostała
Z Kiprydy rąk, zaś Kiprys nie chce znów dopuścić
Do twego dziś powrotu w ojczyznę, bo juści-ć
Obawia się, by na jaw nie wyszło, jak marnie
Swą piękność okupiła! Któż zwycięstwo zgarnie?
Ja boży spór rozstrzygnę: na wieki-ś zgubiony,
Jeżeli ja, Kiprydy trzymając się strony,
Doniosę memu bratu, żeś przybył w te kraje,
Zaś z Herą idąc razem, jeśli cię zataję
Przed bratem, toś ocalon, chociaż surowemi
Nakazał mi on słowy, ażebym, w tej ziemi
Ujrzawszy cię przypadkiem, o tem mu doniosła.
Hej! niech ktoś z domowników zabawi się w posła
I powie memu bratu, że przybył!... Ja muszę,
Zaiste! i swą własną ubezpieczyć duszę.

HELENA.

Dziewico, do twych kolan przypadam i szczerze
Upraszam: Nie ze szczęścia ja przed tobą leżę
Za siebie i za niego!... Ledwie wrócił do mnie,
A oto już ma umrzeć! Błagam cię ogromnie:
O mężu mym nie zanoś nowiny do brata,
Że w uścisk mój powrócił najdroższy ze świata,

Lecz wybaw nas z niedoli. Swej się szlachetności
Nie zbywaj gwoli brata, niech w tobie nie gości
Pragnienie, by bezprawiem zdobyć sobie względy.
[Przemocą Bóg pogardza, zawsze-ć on i wszędy
Własności sprzyja, prawem nabytej, nie w sposób
Zbójecki. Plon brać cudzy, niegodne to osób
Szlachetnych. Tak, dla wszystkich w równej służą mierze
Niebiosa i ta ziemia i niech każdy zbierze
Dobytek jak największy, tylko niechże łasy
Nie będzie na grosz cudzy, na cudze zapasy.]
Mnie Hermes, na me szczęście, czy też na niedolę.
Dał ongi twemu ojcu, ażeby miał wolę
Zachować mnie dla męża, co tej chwili właśnie
Odebrać mnie stąd pragnie. [Jakoż, jeśli zgaśnie,
Uczyni to? A tamten jak mógłby mnie, żywą,
Powrócić umarłemu? Pod jaką pokrywą?]
I Boga miej i ojca na względzie. Azali
I Bóg i on, ten zmarły, własnośćby oddali
Nie swoją, czy zechcieliby zaprzeczyć? Owszem,
Oddaliby, tak myślę. Nie jest-że więc zdrowszem,
Ażeby brat niegodny w mniejszej bywał cenie
U ciebie, niśli ojciec szlachetny? A zatem,
Jeżeli jesteś wieszczką o sercu, bogatem
W świadomość rzeczy boskich, zniszczysz sprawiedliwy
Czyn ojca, złemu bratu posłuszna, nie dziwy,
Że hańbą to dla ciebie, bo wiesz, co się dzieje
I w niebie, znasz wszystkiego wszelakie koleje,
Co jest, a czego niema, a nie wiesz jedynie,
Co znaczy sprawiedliwość. Dzisiaj, gdy mi płynie
To życie tak mizernie, wybaw mnie z niedoli,
Dopomóż zdobyć szczęście! Niech i ciebie boli,
Że niema tutaj człeka, któryby Heleną

Nie gardził. W całej Grecy i taką się li ceną
Pochlubić oto mogę, żem męża zdradziła
I w Frygii zamieszkała pośród bogactw siła!
Gdy wrócę do Hellady, gdy mnie ujrzy Sparta,
Gdy ujrzą przyjaciele, co ja jestem warta,
Że fortel bóstw ich zgubił, a nie ja, tej chwili
Odzyskam dawną sławę, córkę jak najmilej —
Choć nikt a nikt się dzisiaj nie chce starać o nią —
Odrazu wydam zamąż i sama, pogonią,
Włóczęgą tą śród obcych znużona, bez sromu
Zażywać będę skarbów w swoim własnym domu
Zaiste! gdyby zginął, gdyby go spalono
Na stosie gdzieś w obczyźnie, jużbym ja mu pono
Łzę zdala poświęciła... Ale on dziś żyje,
Ocalał, jest tu ze mną. czyjeż ręce, czyje
Chcą znowu mi go zabrać? Dziewico, ja proszę:
O wyświadcz mi tę łaskę, spraw mi te rozkosze,
Sprawiedliwego ojca naśladuj w swym czynie!
Wszak dzieciom najpiękniejszą to sławę jedynie
Gotuje, jeśli, z zacnych rodziców zrodzone,
Drogami tych rodziców chodzą też i one.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Twe słowa budzą litość, a i twoja postać
Tak samo! Król Menelej, aby mógł pozostać
Przy życiu, co też powie? To usłyszę rada.

MENELAOS.

Bym klękał u twych kolan, juści nie wypada,
Ni, abym łzy wylewał. Taką bowiem moją
Pokorą cześćbym stracił, zdobytą pod Troją,
Choć mówią, iż to męża nie hańbi, jeżeli,
W nieszczęściu pogrążony, płakać się ośmieli.

Lecz tego ja zaszczytu, jeśli to zaszczytem
Kto nazwie, nie przeniosę nad męstwo. A przytem,
Jeżeli chcesz ocalić męża, co swą własną
Chce żonę wziąć, to zwróć ją i niechaj nie gasną
Oboje. Jeśli nie chcesz, to biedny, niestety!
Nie będę po raz pierwszy, ty zasię kobiety
Niedobrej żyszczesz sławę. Tu, przy ojca grobie
Wypowiem, co najbardziej może serce w tobie
Poruszyć. Na rzecz słuszną ja się tu wysilę
I godną mnie samego: »Ty, w głaźnej mogile
Spoczywający starcze, zwróć mi żonę moją,
Gdyż po to-ć Zeus ją zwierzył, byś był jej ostoją
I dla mnie ją zachował. Wiem ja dobrze o tem,
Że zmarłeś, więc nie możesz oddać jej z powrotem.
Lecz ta nie zechce ojca, którego z pod ziemi
Przyzywam dziś, a który między dziećmi swemi
Żył ongi tak uwielbian, okrywać niesławą.
A w jej to dziś jest mocy. I ty mi łaskawą
Daj pomoc, o, Hadesie podziemny! Opłatę
Dostałeś już sowitą: ofiary bogate,
Co (Wskazując na Helenę) dla niej od mojego padły miecza. Prośby
Zanoszę więc do ciebie, byś żniwo mej kośby
Powrócił znów do życia, lub tę do zwrócenia
Małżonki mej przymusił, zbożnego imienia
Rodzica niech się godną okaże! Jeżeli
Tej żony mojej oddać byście mi nie chcieli,
Wypowiem to, co ona przemilczała w swojej
Przemowie: Wiedz, dziewico, tak się sprawa kroi,
Żem związał się przysięgą, iż bój stoczę z bratem.
Z nas jeden musi zginąć, on lub ja! Pozatem,
Jeśliby do tej walki nie stanął, a głodem

Chciał spędzić nas z grobowca, ja jednym zawodem
Zabiję naprzód żonę, a potem uśmiercę
Wraz siebie, miecz dwusieczny wpakowawszy w serce —
Niech ciekną krwi strumienie po krawędziach grobu!
Legniemy obok siebie, takiego sposobu
Używszy, aby wieczną napełnił cię skruchą,
A ojcu sprawił hańbę. Przeto nie bądź głuchą,
Gdyż tej nikt nie poradzi, ni brat twój rodzony,
Ni żaden inny człowiek... Nie oddam ja żony!
Jeżeli nie do domu, to w grób ją zabiorę!
Do łez mają-ż niewieścich być me oczy skore
I wzbudzać litość dla mnie? Nie! ja szukam w czynie
Ratunku! Więc zabijaj! Chwalebnie popłynie
Ta nasza krew! Lecz myślę, że się lepiej stanie,
Gdy słów moich wysłuchasz: zostaniesz przy mianie
Kobiety sprawiedliwej, a ja się nie zbawię
Małżonki.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ty, dziewico, zadaj kres tej sprawie:
Rozstrzygaj tak, by wszystkim wyrok twój był miły.

THEONOE.

Z natury mam ja w sobie dość woli i siły,
Ażeby być szlachetną. Nie myślę też kalać
Nazwiska mego ojca, albo coś uchwalać
W swej duszy gwoli brata, coby imię moje
Na szwank mogło narazić. Świętą ma ostoję
I mocną Sprawiedliwość w mem wnętrzu. Nereja
Ten spadek chcę zachować! Jeśli jest nadzieja,
Że Hera chce ci łaskę wyświadczyć, ja-ć w drodze
Nie stanę, Meneleju! Lecz choć się nie godzę
Z Kiprydą, pragnę przecież posiadać jej względy.

Z czemś ty się u mogiły odezwał, w te pędy
I ja również powtórzę. Skrzywdziłabym ciebie,
Nie myśląc oddać żony... To słońce na niebie
Gdyby on jeszcze widział, wróciłby ją tobie,
A ciebie jej, albowiem i ci, co są w grobie
I ci, co są przy życiu, biorą za swe kroki
Zapłatę. Duch umarłych tu nie żyw, w głęboki,
Wieczysty jednak przestwór uszedłszy, posiada
Świadomość swego bytu wieczystego. Rada
Zamilczę o tem wszystkiem, o co błagaliście
I brata nierozumnych życzeń oczywiście
Popierać już nie będę. Choćby się zdawało
Inaczej, ja mu dobra wyrządzam niemało,
Ponieważ z drogi grzechu ku cnocie go wiodę.
Więc radźcie sobie sami, jak złamać przeszkodę.
Ja z drogi ustępuję, zamilknę. Od bogów
Zacznijcie, by Kipryda do ojczystych progów
Powrócić zezwoliła i ażeby Hera
Wytrwała w swych zamiarach, stanowcza i szczera,
Uratowania ciebie i męża. Ty zasię,
Umarły mój rodzicu, pomnij: W żadnym czasie
Nikt ciebie tu nie nazwie na sposób potwarczy
Bezbożnym, zamiast zbożnym, pokąd sił mi starczy.
(Znika).

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie będzie ten szczęśliwy, kto cnotę bezcześci —
Nadzieja ocalenia li w cnocie się mieści.

HELENA.

Co wieszczki tej dotyczy, mój Menelaosie,
Jesteśmy już bezpieczni. Teraz ty przy głosie,
Obmyślij wspólnie środek, co nas zbawić może.

MENELAOS.

Posłuchaj mnie: od kiedy bawisz na tym dworze
I jaka cię zażyłość wiąże z króla służbą?

HELENA.

Co mówisz? Snać pod dobrą wyrzekłeś to wróżbą
Ratunku myśl naprawdę już się w tobie budzi.

MENELAOS.

Czy mogłabyś którego ze stajennych ludzi
Namówić, aby zechciał dać nam zaprząg jaki?

HELENA.

Udałoby się może. Lecz którymi szlaki,
Nie znając tego kraju, uciekać stąd mamy?

MENELAOS.

Niepodobieństwo, prawda! A gdybym się w bramy
Pałacu tego wcisnął, zamordował księcia?

HELENA.

O nie przemilczałaby twego przedsięwzięcia
Królewska przecie siostra, chroniłaby brata!

MENELAOS.

Nie mamy nawet łodzi, by zbiedz z ręki kata —
Wszak rozbił się nasz statek na burzliwej głębi.

HELENA.

A może coś mądrego niewiasta wydębi?
Posłuchaj: za zmarłego czyś uchodzić gotów?

MENELAOS.

Zła wróżba! Lecz jeśli to ma nas z tych obrotów
Wybawić, że nie żyję, udam, choć żyw chodzę.

HELENA.

Po białogłowsku będę żałować cię srodze
Przed onym okrutnikiem, ściąwszy sobie włosy.

MENELAOS.

A jakżeż to ma zbawczo zmienić nasze losy?
Zapewne jakiś podstęp w twych słowach się kryje?

HELENA.

Poproszę, jako mąż mój utonął, nie żyje,
By pustą[64] mi pozwolił uczcić go mogiłą.

MENELAOS.

Przypuśćmy, że pozwoli, jakąż wtedy siłą
Uciekniem po pogrzebie, nie mający łodzi?

HELENA.

Poproszę go o statek, że niby się godzi
Strój zawieźć dla zmarłego na morskie odmęty.

MENELAOS.

I owszem. Tylko jedno: Może czynić wstręty
I kazać wznieść na lądzie grobowiec. Cóż będzie?

HELENA.

W Helladzie, tak mu powiem, inne są w tym względzie
Zwyczaje: tylko w morzu topielców się grzebie.

MENELAOS.

Tem sprawę tę naprawisz. Potem, mając ciebie
Przy boku, wraz popłynę rzucić strój w głąb toni.

HELENA.

Ty przedewszystkiem musisz być przy tem i oni,
Ci twoi rozbitkowie, co się ocalili.

MENELAOS.

A skoro na kotwicy będzie łódź, tej chwili
Z mieczami w ręku huf mój stanie obok nagle.

HELENA.

Ty wszystkiem masz kierować. Oby tylko w żagle
Pomyślny wiatr nam zadął, dobrze poniósł nawę!

MENELAOS.

Nareszcie mnie ocalą niebiosa łaskawe.
Lecz skąd, tak się zapyta, wiesz o śmierci mojej?

HELENA.

Od ciebie! Tyś sam jeden dotarł do ostoi,
Z Atreja płynąc synem, skonu-ś jego świadkiem.

MENELAOS.

Zaiste, przyodziany łachmanów ostatkiem,
Wyglądam na rozbitka, każdy w to uwierzy.

HELENA.

Na dobre-ć wyszła strata wspaniałej odzieży,
Choć wówczas ci nie w porę zadał los ją srogi

MENELAOS.

Czy razem z tobą wejść mam w tego domu progi,
Czy czekać was, spokojnie siedząc na tym grobie?

HELENA.

Pozostań, bo jeżeli chciałby zadać tobie
Jakowąś tutaj krzywdę, ten grób cię zasłoni
I miecza-ć nie wytrąci. Ja pójdę u skroni

Włos obciąć, szaty białe na czarne zamienię
I lica paznogciami rozdrapię. Ważenie
Ogromne losów widzę, obie widzę szale:
Powrócę do ojczyzny i ciebie ocalę,
Lab zginę, gdy się podstęp mój wyda. O Pani,
Zeusowa ty małżonko, Hero! Do przystani
Wytchnienia zawiedź ludzi utrudzonych dwoje!
Ramiona te, okrutne dźwigające znoje,
Podnosim ku niebiosom, tam gdzie twój przybytek
Bezlikiem gwiazd się pali! Niechże los mój wszytek
Nie będzie tak nikczemny, o Dyony dziecię,
Kiprydo, coś zwycięstwo piękności wszak przecie
Małżeństwa mego kosztem zyskała!... Mej duszy
Już dosyć dostarczyłaś haniebnych katuszy.
[Me imię barbarzyńcom wydawszy, nie ciało!]
Jeżeli chcesz mej śmierci, spraw, by to się stało
W ojczystej mojej ziemi! Czemu, tak się pyta
Otwarcie moja warga, ty, nigdy niesyta
Klęsk ludzkich, do miłostek, podstępu i zdrady
Uciekasz się, do ułud i czarów? Przecz ślady
Twych kroków krwią się znaczą, w dom nieszczęście wnoszą?
Największą tybyś ludzi darzyła rozkoszą,
Gdybyś się miarkowała.. To mówię ci szczerze..,

CHÓR.

O ty, co swoje leże
Wijesz śród gęstwi drzew,
Pośród cienistych krzaków,
Skąd ku nam się bierze
Rozbrzmiewający twój śpiew,
Ty, najdźwięczniejszy z ptaków,
Co, w żalu nieutulony,

Przemelodyjne wydobywasz tony
Z płowej gardzieli,
Przyleć, słowiku mój,
Ażebyś jak najboleśniej
Wtórował dziś mojej pieśni.
Heleny twardy opiewam ja znój,
Trojanek łzawy trud,
Który im ongi, śród wojny,
Zadał, w dziryty zbrojny.
Mężny Achajów lud —
Ongi, gdy w swojej cudzoziemskiej łodzi
Po wzdętej morza powodzi,
Po rozszumiałej topieli
W lakedajmońskie mury
Pod Afrodyty złą strażą,
Zawitał Parys, zalotnik ponury,
I, dolę wrażą,
Uwiódłszy ciebie, Heleno,
Zgotował Priamidom!

*

Niejeden-ci z Achajów,
Co od pocisku padł,
Lub głazem legł zwalony,
Do mrocznych zeszedł krajów,
Ma go w swej mocy Had.
A biednych biedne żony,
Włosy postrzygłszy na głowie,
W pustych komnatach życie wiodą wdowie!
Wielu rycerzy
Jeden li pobił człek:[65]

Płomieniem pochodni swojej
Toń oświetliwszy Euboi,
Na Kafarejski, opoczysty brzeg.
Na złomy egejskich skał,
Skąd na okolne niwy
Płynął ten płomień zdradliwy,
Rzucił ich zbrojny wał.
Wtedy, z trojańskiej wracając wyprawy,
Portu nie znalazł dla nawy,
Precz od rodzinnych wybrzeży
Wichr niósł go oszalały,
Gdy cudo-niecudo w Hellady
Miał zawieźć kraje, źródło wojennej nawały,
Przyczynę zwady
Dla Danajczyków, ów mglisty,
Przez Herę stworzony obraz.


∗                    ∗

Co Bogiem, co nie Bogiem, co jest między jednem
A drugiem, któż tu z ludzi,
Choć się tak bardzo trudzi
Z rzeczy zapoznać sednem,
Odgadnąć to kiedy może?
Wszak kroki widzi boże.
Jak się kierują tędy i owędy,
Jak wciąż się miota,
Jak w pełne sprzeczności pędy
Rzuca się niebian istota!
Heleno! Zeusa-ś córką, on cię w twojej krasie
Spłodził na łonie Ledy,
Kształty przybrawszy ptasie.
A przecież żal mi twej biedy,

Albowiem w całej Helladzie niestety!
Masz imię zdradnej, niewiernej kobiety,
Bezbożnej, niesprawiedliwej!
Nie dziwy,
Jeżeli nie wiem, gdzie śród ziemskich gości
Jakowejś szukać pewności.
Z słowa bożego jedynie
Pewnik i prawda płynie.

*

O głupi, co się chwały chcą dobijać w wojnie,
Co za nią tylko gonią,
Myśląc, że mężną dłonią,
Potrząsającą zbrojnie
Dzirytem, ludzi zbawią!
A jeśli krew tu rozstrzygać ma zwady,
To na tym świecie
Żadnej wybawczej rady
Przenigdy już nie znajdziecie.
By w gruzy nie padały nasze ludzkie grody.
Priamidowe plemię,
Kto stary i kto młody,
Odeszło już pod ziemię,
A jednak spór ten i ten zamęt cały,
Z powodu ciebie, Heleno, powstały,
Mogły zagodzić i słowa!
Dziś chowa
Hades ich wszystkich w swoim ciemnym domu,
A, jak od Zeusa gromu,
W proch rozsypała się Troja.
Nieszczęsna i dola twoja!


W otoczeniu świty wraca z polowania

THEOKLIMENOS (zbliżając się do grobu ojca).

Witaj, pomniku ojca! Złożyłem cię w grobie
U wejścia, bym, Proteju, mógł ci w każdej dobie
Hołd złożyć, czy w dom wchodząc, czy rzucając progi,
Ja, Theoklimen, syn twój, rodzicielu drogi!
Hej, służbo! Zaprowadzić mi te wyżłów sfory
I sieci te myśliwskie zanieście w komory
Pańskiego mego dworca... (Służba wychodzi).
Częstom miał wyrzuty.
Że różnych niegodziwców los nie spotkał luty,
Żem śmiercią ich nie skarał, a dziś przyszła do mnie
Wiadomość, że Grek jakiś, zmyliwszy przytomnie
Uwagę wartowników, przybył w nasze kraje,
Zapewne na prześpiegi lub, jak mi się zdaje,
Ażeby mi Helenę uprowadzić skrycie.
Jeżeli go pochwycę, wraz mi odda życie.
Ha! widzę, że już sprawa całkiem załatwiona.
Siedzenie przy grobowcu jest puste, a ona,
Ta córka Tyndarowa, snać już odpłynęła
Z mych dzierżaw... Hejże! służbo! Do dzieła! do dzieła!
Otwórzcie mi te wrota! Odwiążcie mi konie
Od żłobów i wytoczcie mi wozy! Pogonię,
Popędzę, ile tylko jeszcze siły we mnie!
Niewiasta, której ręki pożądam, tajemnie
Nie ujdzie mi z tej ziemi!... Lecz stójcie! Me łowy
Zbyteczne: jeszcze z mojej pieleszy domowej
Nie uszła...

Helena z postrzyżonymi włosami i w szatach żałobnych, wychodzi z pałacu.

Powiedz, czemu na żałobne szaty

Zmieniłaś suknię białą? Gdzież twój włos bogaty?
Przecz ścięłaś go żelazem z nad pięknego czoła?
Przecz lice zlewasz łzami i skargi dokoła
Rozsiewasz żałośliwe? Czy jakie widziadła,
Sny nocne, cię uwodzą, żeś w ten żal popadła?
Czy może z twej ojczyzny jakie przyszły wieści,
Że serce twoje pęka z okrutnej boleści?

HELENA.

O władco — tym tytułem już cię dzisiaj darzę —!
Zginęłam!... Już po wszystkiem! O wy losy wraże!

THEOKLIMENOS.

I jakaż to cię znowu katuje zagłada?

HELENA.

Menelej — jak to wyrzec?! — nie żyje! O biada!

THEOKLIMENOS.

[Niemiła wieść, jakkolwiek sprzyja doli mojej.]
Od kogoś to słyszała? Czy od Theonoi?

HELENA.

Tak, od niej i od tego, co był śmierci świadkiem.

THEOKLIMENOS.

Więc z wieścią — a czy pewną? — wszedł tu ktoś ukradkiem?

HELENA.

Tak, przyszedł! Oby miał się według moich chęci!

THEOKLIMENOS.

Dokładniej chcę usłyszeć! Gdzie on? Gdzie się kręci?

HELENA.

Ot, siedzi, przycupnąwszy, na stopniach mogiły.

THEOKLIMENOS.

O, jak go szpeci łachman, Apollinie miły!

HELENA.

O biada! Tak zapewne i mąż mój odziany!

THEOKLIMENOS.

Skąd rodem on? Skąd przybył na te nasze łany?

HELENA.

Grek, jeden z Achajczyków, druh mojego męża.

THEOKLIMENOS.

A jaką, mówi, śmiercią zmarł on? Od oręża?

HELENA.

Najopłakańszą, w morskim utonął odmęcie.

THEOKLIMENOS.

Po jakich obcych wodach płynął w swym okręcie?

HELENA.

O Libji on się brzegi rozbił bezportowe.

THEOKLIMENOS.

A ten jakżeż sam jeden ocalił swą głowę?

HELENA.

Szczęśliwszy od dostojnych bywa człowiek płony.

THEOKLIMENOS.

Gdzie statku szczęt zostawił, przybywszy w te strony?

HELENA.

Gdzie sam był winien zginąć zamiast Meneleja.

THEOKLIMENOS.

Na jakiejż go tu łodzi przygnała zawieja?

HELENA.

Zabrali go przypadkiem płynący żeglarze.

THEOKLIMENOS.

Zabrane zamiast ciebie gdzie to licho wraże?

HELENA.

Obłoczny twór masz w myśli? Uniósł się w powietrze.

THEOKLIMENOS.

Któż myślał, że cię, Trojo, jakieś nic tak zetrze!

HELENA.

Ach! Wobec Priamidów i jam zawiniła!

THEOKLIMENOS.

Czy męża-ć on pogrzebał? Kryje go mogiła?

HELENA.

Bynajmniej, nie pogrzebał! Nieszczęsne me losy!

THEOKLIMENOS.

Dlatego więc obcięłaś jasne swoje włosy?

HELENA (wskazując na grobowiec, dwuznacznie).

Kimkolwiek jest, co jest tu, zawsze drogi będzie.

THEOKLIMENOS.

Czy jest po czem żałować? Jest słuszność w tym względzie?

HELENA.

A łatwoby ci było zapomnąć swej siostry?

THEOKLIMENOS.

Nie!... Trwać chcesz przy tym grobie w swej żałobie ostrej?

HELENA.

Przecz szydzisz? Niech umarły w spokoju spoczywa!

THEOKLIMENOS.

Unikasz mnie, dla męża wierność twoja żywa!

HELENA.

Od dziś już nie! W małżeńskie prowadź mnie pielesze.

THEOKLIMENOS.

Za późno mi to przyszło. Lecz i tak się cieszę.

HELENA.

Wiesz co? O tem, co było, zapomnąć już trzeba.

THEOKLIMENOS.

Za jaką cenę? Chlebem płacę za kęs chleba!

HELENA.

Zawrzyjmy z sobą pokój. Wybacz mojej winie!

THEOKLIMENOS.

Wybaczam. Wszelka przykrość niech jak wiatr przeminie.

HELENA.

Więc błagam cię u kolan, przyjacielu drogi!

THEOKLIMENOS.

Mów, o co mnie tak prosisz, obejmując nogi?

HELENA.

Małżonka umarłego chcę złożyć do grobu.

THEOKLIMENOS.

Co? jego cień? Odnaleźć go niema sposobu.

HELENA.

U Greków taki zwyczaj, że gdy o topielce —

THEOKLIMENOS.

Rzecz idzie?... Pelopidzi są w tem mądrzy wielce —

HELENA.

Całunów pustych zwoje rzuca się do wody.

THEOKLIMENOS.

Tak grzeb go, jako pragniesz; wznieś mu grób w tym kraju.

HELENA.

W ten sposób grześć rozbitków nie mamy zwyczaju.

THEOKLIMENOS.

A w jaki? Nie znam greckich przepisów w tej mierze.

HELENA.

Co trzeba naszym zmarłym, morze od nas bierze.

THEOKLIMENOS.

Więc jakie dla zmarłego zgotować zapasy?

HELENA (wskazując na Meneleja).

On wie, ja nie! Szczęśliwą byłam w inne czasy.

THEOKLIMENOS.

Z radosną, mój przybyszu, jawisz się nowiną.

MENELAOS.

Nie dla mnie i nie dla tych, którzy w głębiach giną.

THEOKLIMENOS.

Jak grzebie się zmarłego, co w morzu przepada?

MENELAOS.

Do środków odpowiednio, jakie kto posiada.

THEOKLIMENOS.

Bierz, ile tylko zechcesz. Wszystko zrobię dla niej.

MENELAOS.

Wprzód krew podziemnym bóstwom trzeba wylać w dani.

THEOKLIMENOS.

Z jakiego, mów, zwierzęcia? Usłucha twej rady.

MENELAOS.

Z jakiego dasz! Przyjęte będzie to bez zwady.

THEOKLIMENOS.

My obcy zarzynamy konia lub też byka.

MENELAOS.

Czemś przecież nienagannem masz uczcić umrzyka.

THEOKLIMENOS.

Me trzody obfitują w bezskaźne ofiary.

MENELAOS.

Przynoszą także puste, lecz nakryte mary.

THEOKLIMENOS.

I owszem. Czegóż jeszcze chcą przepisy twoje?

MENELAOS.

Był dzielnym wojownikiem, trzeba dać i zbroję.

THEOKLIMENOS.

Dostojny ja podarek złożę Pelopidzie.

MENELAOS.

I piękny dasz mu owoc, który z ziemi idzie.

THEOKLIMENOS.

Co dalej? Jak na morzu człek się z tem obchodzi?

MENELAOS.

Wioślarzy potrzebuje ten pogrzeb i łodzi.

THEOKLIMENOS.

A przedział między statkiem a brzegiem jak długi?

MENELAOS.

Że z biedą można z lądu falne dostrzedz smugi.

THEOKLIMENOS.

Skąd we czci jest u Greków ten obyczaj? — powiedz.

MENELAOS.

By zwłok znów nie wyrzucił ten morski manowiec.

THEOKLIMENOS.

Dostarczę wam fenickiej, chyżonośnej nawy.

MENELAOS.

To godne Meneleja, żeś nań tak łaskawy.

THEOKLIMENOS (wskazując na Helenę).

A bez niej czyż ten obrzęd nie jest równie łatwy?

MENELAOS.

To matki obowiązek, żony albo dziatwy.

THEOKLIMENOS.

Więc bez niej przy pochowku obyć się nie można?

MENELAOS.

Praw zmarłym nie wydziera żadna dusza zbożna.

THEOKLIMENOS.

Niech będzie! Dobrze dla mnie pobożną mieć żonę.
A teraz w dom odchodzę, aby nagodzone
Zmarłemu przynieść stroje. A i ty z rękoma
Pustemi nie odejdziesz, że tak jest widoma
Życzliwość twoja dla niej. Suknie-ć dam bogate
Na miejscu tych łachmanów i godną zapłatę
W żywności, abyś wrócił w swe ojczyste kraje,
Bo teraz dużo tobie, widzę, nie dostaje.

(Do Heleny)
A ty przestań się martwić tem, co już się nie da
Odwrócić żadną miarą. Skończyła się bieda
Małżonka Meneleja... Zmarł i niema siły,
Co mogłaby do życia wskrzesić go z mogiły.

MENELAOS.

Twą rzeczą, pani młoda, kochać tego męża,
O tamtym zaś zapomnąć! Niech się nie wytęża
Twe serce czynić inak — taka to już dola!
Ja zasię, gdy helleńskie zobaczę znów pola,
Gdy wrócę tam bez szwanku, uśmierzę niesławę,
Twe imię kalającą, jeśli serce prawe
Zachowasz dla małżonka, jak się godzi żonie.

HELENA.

Tak stań się! Mąż mój nigdy gniewem nie zapłonie
Przeciwko mnie! Ty zawsze będziesz tego świadkiem.
A teraz, mój biedaku, skończ z swym niedostatkiem,
Idź, wykąp się, zmień suknie. Chciałabym copiędzej
Dopomódz ci, jak trzeba, ulżyć twojej nędzy.
Dla mego Meneleja ofiarę tem chętniej
Poniesiesz, jeśli będziem o tobie pamiętni.

Wszyscy wchodzą do pałacu. Pozostaje
CHÓR.

Wypadłszy z gór swych, w dal
Pędziła matka bogów,
Pośród lesistych rozłogów,
Pośród szumiących rzek,
Śród ryku morskich fal
Przyspieszająca bieg —
Za córką niewysłowioną,

Co cudzą gdzieś uszła stroną, —
Tak ją pędziła
Żarnej tęsknoty siła!
Bachijskich wrzask kołatek,
Huk przeraźliwy srodze,
Nie odstępował w drodze
Tej najbiedniejszej z matek.
Gdy, wprzągłszy lwy do woza,
Mknęła ta żywa groza
Za córką, co, tańcząc wesoła,
Została porwaną z koła
Swych towarzyszek. W lot,
W ręku łuk mając i grot,
Pognała z szybkością wichury,
Szukając zgubionej córy,
I Artemida i, cała
W zbroi, Pallada pognała!
Lecz Zeus, z niebieskiej góry
Widzący to wszystko, bez zwłoki
Inne ferował wyroki.

*

Gdy śród tych błędnych dróg,
Szukając córki swojej,
Matka się strasznie uznoi,
Gdy ten daremny trud
Wszystkie jej siły zmógł,
Gdy ją podstępnie zwiódł.
Do nimf idajskich strażnicy,
Swej nie znalazłszy dziewicy,
Biedna powróci
I w wielkiej żałości się rzuci
Na śniegiem pokryte głaziska,

Na krzewy zlodowaciałe!
Na łanów zieloną chwałę
Straszne przekleństwo ciska,
Że ziemia ugorem leży,
Karmi nie dając świeżej,
Trawy nie rodząc młodej
Dla wygłodzonej trzody...
I człeka nawiedził głód,
Wyniszczał ludzki ród!
Śród pustych, bożych ołtarzy
Chleb się ofiarny nie żarzy,
Od suszy złej, od spieki
Krynice wyschły i rzeki,
Rosę żar wypił wraży —
Wszystko sprawiła Deona,[66]
Po córce nieutulona.


∗                    ∗

Gdy tak na wszystko nieczuła,
Biesiadę bogom zepsuła
I ludziom śmiertelnym, pan nieba.
Widzący, że gniew jej potrzeba
Uśmierzyć okrutny, niesyty,
Przywoła święte Charyty
I tak im rzecze: »Wy mnie
Podążcie, wdzięku boginie,
Do Demetery, cierpiącej
Po stracie córki, i wrzący
Żal jej utulcie. A razem
Za moim spieszcie rozkazem

I wy, lube Muzy, by śpiewem
I tańcem owładnąć jej gniewem.
Na swojskie uderzcie nuty
W kotły spiżowe, jej luty
Ból zgłuszcie pieśnią ponurą
Na bębnach, obitych skórą!...«
I pierwsza śród bogów Kipryda
Okrzyk radosny wyda,
Śmiechem ich troski przetnie,
Głębokobrzmiącą fletnię
Wziąwszy do ręki, niebiosy
Napełni grubymi jej głosy...

*

Nie bacząc, czem prawa jest siła,
Tamtegoś[67] rozpłomieniła!
Wszakże jest świętość boża,
A on do twego się łoża
Przybliżył i za to, me dziecię,
Strasznie cię ścigał po świecie
Gniew onej wielkiej macierzy!
Obchodem, jak się należy,
Boginiś uczcić nie chciała.
A jest-ci skuteczność niemała
W odzieniu pstrych skórek łani,
I nie zawiedziesz się na niej
W zielonym bluszczu, co, kręty,
Święte owija pręty[68].
Ma tę skuteczność krąg tarczy
Frygi, co świszczy i warczy,
Puszczona w powietrze, i włosa

Bachijskie w cześć Bromiosa
Rozfalowanie; jej moce
Mają świąteczne te noce,
Pora, boginię wielbiąca,
Gdy jasna pełnia miesiąca,
W onych się nocach rozgości...
Lecz ty swej dufałaś piękności!...

Z pałacu wychodzi wraz z Menelaosem

HELENA (do Chóru).

Me drogie! Wszystko dobrze poszło nam w tym domu.
Trzymając ze mną razem, nie rzekła nikomu
Proteuszowa córka o męża przybyciu,
Choć brat ją pytał o to. »Niema go przy życiu« —
Tak powie — »nie ogląda on już blasku słońca«.
Najlepszą sobie zbroję wybrał mój obrońca,
Mój mąż — oto rynsztunek, który w morskim grobie
Ma złożyć, on tej chwili sam dzierży na sobie.
Przez ucho tej pawęży lewe przetknął ramię,
W prawicy bohaterskiej trzyma włócznię: znamię
To wszystko, że zmarłemu w ten sposób przystało
Wyświadczyć ostateczną przysługę. Swe ciało
Uzbroił przecież na to, aby i tysiące
Pokonać barbarzyńców, gdy fale szumiące
Zabiorą nas na łodzi. Zmienił też łachmany
Rozbitka na płaszcz inny i tak, wykąpany,
Acz późno, tak odświeżon dzięki trosce mojej
W krynicznej, zimnej wodzie, przed wami tu stoi!
Spostrzega Theoklimenosa, wychodzącego z pałacu.
Lecz z domu wyszedł właśnie człowiek, który mniema,
Że już mnie, jako żonę, pochwycił obiema
Rękoma. Tylko milczcie! Wszak macie być z nami,

Pomagać nam i język trzymać za zębami.
Jeżeli ocalejem, tak się chyba zdarzy,
Że was wyrwiemy również z pod tej ciężkiej straży.

Tymczasem wszedł na scenę

THEOKLIMENOS (do służby).

W porządku idźcie, słudzy, z grobowymi dary.
Jak kazał cudzoziemiec, nad morze.
(Do Heleny) Zamiary
Zmień swoje, ma Heleno! Jeśli-ć się ma rada
Podoba, zostań tutaj! Grzech na cię nie spada:
Czy będziesz czy nie będziesz przy tem, jednakowe
Zmarłemu ty wyświadczysz przysługi. Masz głowę
Zajętą, więc się lękam, abyś się nieboże,
Porwana dawnym szałem, nie rzuciła w morze
Z tęsknoty niepomiernej! Od niego-ś jest zdala,
A widzę, że się nazbyt, serce twe rozżala.

HELENA.

O drogi mój małżonku! Obowiązek zleca
Pierwszego uczcić męża, pierwszy ślub... Kobieca
Ma miłość kazałaby nawet zejść do grobu
W ślad jego. Ale myślę: z takiego sposobu
Jakążby odniósł korzyść umarły? Więc proszę,
Pozwolić racz przynajmniej, że mu pozanoszę
Ofiary. Niech cię za to wynagrodzą nieba.
Jak ja ci tego życzę. A i temu (wskaz. na Menel.) trzeba,
Ażeby mu zapłacił bóg za wyświadczoną
Tę pomoc. Ja ci potem taką będę żoną,
Jakową być powinnam, jeśli Meneleja
I mnie tak uszanujesz. Wszakże jest nadzieja,
Że szczęście stąd nam spłynie. A teraz się godzi,

Ażebyś dał zlecenie co do onej łodzi,
Na której mamy zawieźć ofiary — niech będzie
Twa łaska całkowitą!

THEOKLIMENOS (do jednego z sług).

Idź, ponieś orędzie,
By statek zgotowano sydoński na wioseł
Pięćdziesiąt, i załogę zgromadź ty, mój poseł.

HELENA.

Dowódcą, kto mężowi sprawia grób ten w darze.

THEOKLIMENOS.

Rzecz prosta. Słuchać muszą wszyscy go żeglarze.

HELENA.

Raz jeszcze wydaj rozkaz, by im był w pamięci.

THEOKLIMENOS.

Po dwakroć i po trzykroć — według twojej chęci.

HELENA.

O żyj i niech mi żyją i pomysły moje!

THEOKLIMENOS.

A niech ci lic nie niszczą łez zbytecznych zdroje!

HELENA.

Ten dzień wdzięczności mojej dowody ci poda.

THEOKLIMENOS.

Co znaczą ludzie zmarli? Trudów dla nich szkoda!

HELENA.

I tam mnie coś pociąga i tu, na tę grzędę.

THEOKLIMENOS.

Od Meneleja gorszym mężem ci nie będę.

HELENA.

Człowiekiem-ś bez zarzutu. Brak mi tylko szczęścia.

THEOKLIMENOS.

Od ciebie to zależy, od twego zamęścia.

HELENA.

Nie dziś uczę się miłość odpłacać miłością.

THEOKLIMENOS.

Mam udział wziąć w wyprawie? — towarzyszyć gościom?

HELENA.

Byś sługom, królu, służył, to mi się nie widzi.

THEOKLIMENOS.

Dam pokój. Cóż mi zwyczaj, który Pelopidzi
W swej głowie wymyślili?... Dom mój niezelżony,
Nie przybył wszak Menelej w te nasze tu strony,
Aby wyzionąć ducha... (Do służby) Hej! A jest tam komu
Powiedzieć, aby zaraz wniesiono do domu
Me ślubne podarunki? A niech mi po całej
Ziemicy rozbrzmiewają weselne hejnały,
Święcące przeradośnie Heleny wesele
I moje!... Cudzoziemcze! Rzuciwszy w topiele
Ofiary dla pierwszego małżonka, w te progi
Przybywaj jak najprędzej razem z nią, byś w błogiej
Radości naszej udział wziął i na swe niwy
Powrócił, albo tutaj z nami żył szczęśliwy. Odchodzi.

MENELAOS.

O Zeusie! Zwią cię ojcem i rozumnym bogiem!
Spójrz na nas, z tem nieszczęściem rozłącz nas złowrogiem.
Pod górę pchać musimy ciężkie nasze brzemię,
Dopomóż, podaj palec, a my już na ziemię

Nie padniem, nie dotarłszy do celu... Cierpienie
Niejedno trzeba było i mnie i Helenie
Przecierpieć, przeto błagam, abyście już we mnie
Przestały, o niebiosa, tak godzić! Daremnie
Wzywałem was częstokroć, to prawda, atoli
Czyż wiecznie mam się skarżyć na los, co tak boli?
Czyż nie mam się podźwignąć już nigdy? Łaskawsze
Dziś bądźcie, a szczęśliwym będę już na zawsze.
Odchodzi wraz z Heleną.

CHÓR.

Dalej, fenicka ty z Sydonu łodzi,
Po Nerejowej powodzi
W takt chyżych wioseł tańcząca,
Tłumy delfinów wodząca
Po toni,
Gdy fal już nie goni
Wichura,
Gdy modrooka Galaneja, boża
Cichego morza
Córa,
W te się odezwie słowa:
»A bądź-że mi, wiaro, gotowa!
Rozwijaj żagle! bierz wiosła,
Iżby cię z wiatrem pomyślnym poniosła
Głąb fali!
Hej! dalej, żeglarze! hej dalej!
A ino!
Nieś was, głębino,
By do Perseja przystani
Dostała nasza się pani!

*

Gdzie nasza rzeka swe odmęty toczy.
Może zobaczą twe oczy
Córki Leukippa[69], lub może
Przy tym świątynnym dworze
Pallady
Porwą cię inne gromady
Wesoło,
Lub cię zabiorą ku nocnej uciesze
Ochocze rzesze,
W koło
Na cześć Hyakintha zebrane,
Któremu zadał Feb śmiertelną ranę,
Zbyt silnie używszy dyska,
Ażeby potem stworzyć dlań igrzyska
Ofiarne
W Lakedajmonie... I sarnę[70]
W swym domu,
Dotąd nikomu
Niezaślubioną, tej chwili
Powitasz jako najmilej.


∗                    ∗

Abyśmy mogły z tej ziemi
Uciec, skrzydłami chyżemi
Powietrzne prujący szlaki.
Jak one wędrowne ptaki,
Którym dokucza zawieja,
Że wraz na zew wodzireja
Łany śnieżyste rzucają.

A ten ku ciepłym je krajom.
Ku polom słonecznym wiedzie,
Z pokrzykiem lecący na przedzie...
O długoszyje gromady
Chmur towarzyszy! Plejady
Mijajcie i, lecąc wciąż dalej,
Gdzie nocą Orion się pali,
Poniżej skry jego złotej.
Dotrzyjcie do brzegów Euroty
I krzyczcie, że oto do domu
Z grodu Dardana pogromu
Wódz Menelaos powraca!

*

I wy, pędzący przez błonie
Powietrzne swój rydwan i konie,
Przybądźcie, Tyndara synowie,
Wy, co mieszkacie, gdzie mrowie
Gwiazd się promieni na niebie!
Helenie pomóżcie w potrzebie,
Na morza ten smug ciemnosiny.
Na jego posępne głębiny,
Na szał rozhukany odmętu
Pomyślny wiatr dla okrętu
W braterskiej ześlijcie przysłudze.
Niech łoże nie kala jej cudze!
Za spór idajski wszak płaci,
Jakkolwiek wiadomo, w postaci
Przenigdy nie była swojej
Na ziemi zburzonej dziś Troi!
Okrutna ściga ją dola,

Jakkolwiek w warowni Apolla[71]
Nigdy a nigdy nie była!

Wpada

GONIEC (do Theoklimenosa, który właśnie wychodzi z pałacu).

W sam raz cię tu zastaję w twym domu, o królu!
Wieść bowiem ci przynoszę, chyba pełną bólu.

THEOKLIMENOS.

Cóż stało się?...

GONIEC.

O inną postaraj się żonę,
Helena już się w inną ulotniła stronę.

THEOKLIMENOS.

Na nogach? Czy się może na skrzydłach uniosła?

GONIEC.

Menelej, co tu przybył, by udawać posła
Swej własnej oto śmierci, precz ją uwiózł w łodzi.

THEOKLIMENOS.

Straszliwe mówisz rzeczy!... Dowiedzieć się godzi,
Na jakiej? Nie! Ja wcale uwierzyć nie mogę!

GONIEC.

Na tej, którą ty dałeś przybyszowi. W drogę,
Pokrótce mówiąc, ruszył, wziąwszy twych wioślarzy.

THEOKLIMENOS.

A jakżeż to? Chcę wiedzieć! Przecież się nie zdarzy,
Ażeby jakakolwiek jednej ręki siła
Tak wielką mnogość chłopa kiedy rozgromiła?!

GONIEC.

Gdy pałac twój królewski rzuciwszy, ta boża
Latorośl, córka Zeusa, szła w kierunku morza,
Przebiegle, drobną nóżką krocząc, we łzach cała,
Na losy swego męża gorzko narzekała,
Co niby miał gdzieś umrzeć, a kroczył z nią razem.
Przybywszy do przystani, za jego rozkazem
Na głębię spuściliśmy łódź sydońską, nową,
O ławkach pięćdziesięciu i — głowa za głową —
O takiej samej liczbie wioślarzy. W te tropy
Ktoś zaczął maszt podnosić, inne znowu chłopy
Zabrały się do wioseł, ten rozwijał żagle,
Ten w jarzmo ster znów spuszczał. Śród tej pracy, nagle,
Stosowny upatrzywszy czas, przybyli Grecy
Ze świty Meneleja. Łachmany im plecy
Skrywały, mieli wygląd rozbitków, postawni,
Lecz strasznie wybiedzeni. Udając najjawniej
Człowieka, który w sercu swojem litość chowa,
Atreja syn, zoczywszy swych druhów, w te słowa
Odezwie się: »Biedacy! Z jakiej-że to łodzi
Achajskiej, snać rozbitej, los tu was przywodzi?
Nie chcecież chować z nami syna Atreusza,
Któremu Tyndarydy zasmucona dusza
Grób pusty dziś poświęca? I tłum, mając oczy
Zalane łzą udaną, wraz na statek wkroczy
Z podarki ofiarnymi. Pośród naszych ludzi
Odrazu się jakoweś podejrzenie zbudzi,
Jęliśmy szeptać sobie, że tłum się wyłania
Zbyt mnogi, ale, pomni twego przykazania,
Zmiękliśmy — wszakżeś kazał rządy na tej nawie
Sprawować przybyszowi, co było nieprawie,
Bo tem zepsułeś wszystko, dopomogłeś zdradzie.

Z łatwością, co potrzeba, myśmy na pokładzie
Złożyli, tylko buchaj nie chciał żadną miarą
Iść prosto po tarcicach: ryczał, źrenic parą
Płomienie siał dokoła, giął w kabłąk swą postać,
Zezując ku rogowi — na statek go dostać
Nie było w żadnej mocy, nikomu się zgoła
Tknąć nie dał. Wtem małżonek Heleny zawoła:
»O wy, co razem ze mną zburzyliście Troję!
Helleńskiej obyczajem młodzieży na swoje
Pochwyćcie-że go barki i w morze [tej chwili
Wyciągnął miecz swój z pochew] rzućcie, moi mili,
Ofiarę dla zmarłego!...« I po takiem słowie,
Posłuszni rozkazowi, przyskoczą druhowie
Do byka i na burcie położą go radzi.
Bieguna zaś Menelej po szyi pogładzi
I skroni, że na statek z własnej wkroczył woli.
Gdy wszystko na okręcie już się tak zespoli,
Helena, uroczemi przebiegłszy nóżkami
Drabiny one szczeble, siędzie między nami
W pośrodku, a zaś przy niej Menelej, co pono
Już nie żył na tym świecie. Potem całe grono
Po prawej i po lewej siadło, mąż przy mężu,
A każdy miał tajemną nadzieję w orężu,
Ukrytym pod płaszczami. I na zew przy sterze
Zabrzmiała pieśń u wioseł. A kiedy wybrzeże
Nie było zbyt daleko od nas ani blisko,
Zapyta się go sternik: »Na twoje nazwisko,
Przybyszu, zdane rządy na statku. Czy mogę
Zatrzymać się już tutaj, czy też w dalszą drogę
Kierować tę łódź naszą?« »Dosyć już, mój bratku!« —
Odrzeknie ten i z miejsca pójdzie na przód statku
I, biorąc się do rzezi ofiarnego byka,

O zmarłym ani słówkiem już nie napomyka,
A jeno, przerzynając gardziel, »Poseidonie!«
Zawoła, »ty, co w mocy swej masz morskie tonie,
I wy, Nereja córy dziewicze! Te wody
Niech mnie i mą małżonkę zaniosą bez szkody
Do portu nauplijskiego!« I wraz krwi potoki,
Przybyszom szczęście wróżąc, do fali głębokiej
Strzeliły. I niejeden z nas powiedział wtedy:
»Żegluga to jest zdradna! Chcąc uniknąć biedy,
Zawróćmy! Ty rozkazuj, ty ster dzierżysz w ręce!«
Lecz syn Atreuszowy, skończywszy zwierzęce
Ofiary, tak do swoich krzyknie przyjacieli:
»Hellady piękny kwiecie! Nikt się nie ośmieli,
By zarżnąć, zamordować barbarzyńców plemię
I wrzucić ich do morza? Wszak duch w was nie drzemie!«
Zaś retman nasz tak swoich zachęcać rozpocznie:
»Do broni wy ostatniej bierzcie się niezwłocznie!
Do wioseł — dalej! — jedni, a do ław tych drudzy!
Niech krew się z łbów poleje!« I wraz twoi słudzy
Zerwali się na nogi — ci, kołami zbrojnie
Walący, tamci mieczem kłując, jak na wojnie,
Krwią ociekł statek cały. A wtem z tyłu nawy
Rozlegnie się Heleny krzyk: »Trojańskiej sławy
Czy wyprzeć się myślicie? Gdzież ona?! A nuże!
Pokażcie ją czeredzie barbarzyńskiej!« Burzę
Zapału roznieciły te słowa: ten pada,
Ten znowu się podnosi, a tego zagłada
Spotkała już ostatnia. A Menelej, w zbroi,
Siedzący, gdzie się jego hufiec nie ostoi,
W lot z mieczem się przeciska tam, gdzie ciżba rosła.
I naszych precz wyrzuca z okrętu. Twe wiosła
Niebawem ogołocił zupełnie. A potem,

Do steru przystąpiwszy, krzyknie: »Teraz zwrotem
Ku Grecyi!« Rozwinięto żagle, wiatr przyjaźny
Wraz zawiał i tak uszli. Co do mnie, wyraźnej
Uszedłem przez to śmierci, żem kotwicznej linie
Powierzył się i spuścił ze statku. W głębinie
O małom nie utonął, lecz ktoś sznur mi rzucił
I z wody mnie wyciągnął, żem oto powrócił,
By przynieść ci te wieści... Mądra wobec ludzi
Nieufność, ona jedna człowieka nie złudzi.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie sądziłabym nigdy, by tak nas i ciebie
Menelej wywiódł w pole, jak dziś, w tej potrzebie.

THEOKLIMENOS.

O, jak mnie usidliły podstępy kobiece!
Oblubienica uszła! A jeśli polecę,
Nie żałujący trudów, w pogoń za ich nawą,
To może ich pochwycę! Teraz karę krwawą
Wymierzę mojej siostrze zdradzieckiej. Ni słowa
Nie rzekła, choć wiedziała, że się tutaj chowa
Menelej w moim domu! Kłamnemi wróżbami
Już chyba tu nikogo na świecie nie zmami!
Zwraca się w stronę pałacu, by odejść.

PRZODOWNICA CHÓRU (zastępując mu drogę).

Dokąd, władco, krok twój zmierza? Kogo ubić chce twój miecz?

THEOKLIMENOS.

Gdzie mnie woła Sprawiedliwość! A ty z drogi mojej precz!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Płaszcza twego nie popuszczę! Zło cię pędzi! Powiedz sam!

THEOKLIMENOS.

Rządzić panem chcesz, ty sługo!?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Bo życzliwość w sercu mam!

THEOKLIMENOS.

O nie dla mnie, gdy nie puścisz!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Choćby mi tu przyszło ledz!

THEOKLIMENOS.

Ubić siostrę chcę najgorszą!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Najcnotliwszą, o tem wiedz!

THEOKLIMENOS.

Wszak zdradziła!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Piękna zdrada, gdy zniewala nas do cnót!

THEOKLIMENOS.

Narzeczoną dała —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Temu, co miał większe prawa wprzód.

THEOKLIMENOS.

Kto mieć może większe prawo?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ten, co wziął ją z ojca rąk.

THEOKLIMENOS.

Los mi dał ją!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Los odebrał! Oto jaki rzeczy krąg!

THEOKLIMENOS.

Nie ty sądzić masz me kroki!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jeśli lepszy jest mój sąd?

THEOKLIMENOS.

Ja tu rządzę —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz nie na to, byś bezprawny spełniał błąd!

THEOKLIMENOS.

Czy chcesz umrzeć?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Owszem, umrę! Ale ty wbrew woli mej
Nie zabijaj własnej siostry, raczej mnie! To wiedzieć chciej!
Zaś o sługi szlachetności dobrze świadczy, a i cześć
Ma on wielką, gdy za pana i śmierć nawet gotów znieść.

Zjawiają się Dyoskurowie.

JEDEN Z DYOSKURÓW.

Pohamuj gniew niesłuszny, co podrywa ciebie,
O Theoklimenosie, królu na tej glebie!
Wzywamy cię my, Zeusa synowie i Ledy,
A bracia tej Heleny, która od swej biedy
Uciekła z twego domu. Któż to złość tę wznieca
W twej piersi? Powiedz-że nam!... Ta postać kobieca,
Co nigdy być nie mogła twą żoną?... I ona,
Twa siostra, z Nerejowej córki urodzona
Wróżbitka Theonoe, nic nie zawiniła

W tej sprawie Ojcowskiego li przykazu siła
I wola bóstw tak chciała... Aż dotychczas, panie,
Miał dom twój służyć tamtej za godne mieszkanie.
Lecz dzisiaj, gdy zburzono już trojańskie wieże,
Gdy bóstwom dobre imię oddała w ofierze,
Dziś musi wracać w dom swój, wspólne ze swym mężem
Wieść życie! Więc swej siostrze posępnym orężem
Ty nie groź, jeno przyznaj, żeś jak najroztropniej
Postąpił. My już dawno byliśmy pochopni
Z pomocą przyjść Helenie, odkąd między bogi
Pomieścił Zeus nas obu, ale wśród tej drogi
Wstrzymało nas, toć słabszych, przeznaczenie. Dalej,
I bóstwom ulegliśmy, co na swojej szali
Inaczej rzecz zważyły. Tobiem to powiedział,
A siostrze mojej mówię: »Płyń z mężem! Znikł przedział
Pomiędzy nim a tobą! Wiatr pomyślny-ć wieje.
My, oba twoi bracia, spełnim twe nadzieje,
Przez morze do ojczyzny zawiedziem cię zdrową.
A kiedy w grób już zejdziesz z posiwiałą głową,
Bogini zyskasz imię; tak, jak nas, bogatą
I ciebie uczczą ludzie danią i objatą.
Gdyż taka wola Zeusa. A tam, gdzie syn Mai,
Po ciebie się wybrawszy [z ponadziemskich krai],
Ze Sparty cię nasamprzód poniósł, by przed okiem
Parysa cię uchronić, tam, pod Akty bokiem.
Zwać ma się ona wyspa Heleną z przyczyny,
Że dała wykradzionej przytułek... Jedyny
Twój mąż zaś, Menelaos, ów tułacz, osiędzie
Śród Wysp Błogosławionych, bo takie orędzie
I taka łaska bogów, którzy zacnych ludzi
Kochają, tłum li płony w swem życiu się trudzi.

THEOKLIMENOS.

O Ledy wy synowie i Zeusa! Swej ostrej
Pozbyłem się już złości wobec waszej siostry
I mojej też zabijać nie myślę! Do progów
Niech swoich wraca z tamtym, jeśli taka bogów
Jest wola. Ale wiedzcie, że tej, razem z wami
Z jednakiej krwi zrodzonej, żaden grzech nie plami.
O cześć wam za Heleny wielkie cnoty boże!
Nie wiele z naszych kobiet tem się szczycić może!]

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem...






CYKLOP


Cyklop.

Osoby dramatu.
SYLEN.
CHÓR SATYRÓW.
ODYSEUSZ.
CYKLOP.


Rzecz dzieje się na Etnie w jaskini Cyklopa Polyfema.






SYLEN.

Przez ciebie, Bromju, znoszę przetysiączne znoje —
Zarówno dziś, jak wówczas, kiedy ciało moje
Młodzieńczą kwitło siłą, gdy za Hery zdradą
Uciekłeś swym piastunkom, wdzięcznym Oreadom.
I w onej walce strasznej z olbrzymami ziemi
Jam wiernie służył tobie! Wszakże dłońmi temi
Zwaliłem Encelada: moja włócznia sroga
Przekłuła go wskroś tarczy! Majaczę? na boga!
Nie! dzisiaj duszy mojej żaden sen nie mroczy!
Toć Bromjos widział łup mój na swe własne oczy!
A dziś mnie jeszcze troska stokroć większa truje:
Bo kiedy przeciw tobie tyrsenijskie zbóje
Wysłała znowu Hera, byś uciekał dalej,
Ja, wieść powziąwszy o tem, nie bałem się fali.
Lecz razem ze synami skoczyłem do łodzi,
By szukać cię, o panie, na morza powodzi.
Na tyłach mego statku jam ster ujął w dłonie.
A zasię w te błękitne, pieniące się tonie
Synowie skwapliwemi uderzali wiosły.
A kiedy ku Malei wody nas poniosły,
Wiatr wschodni nas wyrzucił na Etny opoki —
O! tu, gdzie ludożerczy, straszny, jednooki
Cyklopów ród ma swoje ponure jaskinie.
Z tych dzieci boga morza oto jeden ninie
Przychwycił nas i w sługi zamienił w swym domu.

Polyfem zwie się pan nasz! O godzino-sromu!
Nie z Bacha dziś rozkoszy nasz się żywot składa:
Na paszę wyganiamy Cyklopowe stada!
Tam oto na tych zboczach moje syny młode
Jagnięta wypasają, a ja muszę wodę
Nalewać do koryta: na prostego chłopa
Przemienion, muszę izbę zamiatać Cyklopa
I jego przeohydne gotować mu jadło.
W tej oto właśnie chwili z służby mej wypadło,
Że trzeba mi się imać żelaznej motyki
I wymieść wszystkie kąty, aby pan mój dziki,
Pan Cyklop, mógł z owcami wejść do czystej groty.
Już, widzę, moje dzieci wrócą wnet z roboty —
Spędzają owce z stoków... A cóż to? tańczycie,
Jak ongi, gdy w uciechach upływało życie
Bachijskich? Gdy na czele rozbawionej zgraji
Przy dźwięku lir biegliście do domu Altaji?

CHÓR.

O zacnych ojców płodzie ty,
O płodzie zacnych matek,
Poco się błąkasz gdzieś śród skał,
Swój opuściwszy statek?
Ani tam świeży dmuchnie wiew,
Ni płynie strumień wody,
Ani cię słodki dojdzie bek
Twej latorośli młodej.

Rogaty koźle, idź-że precz,
Z tej rośnej idź uboczy!
Do Cyklopowej strągi wróć!
Coś taki dziś ochoczy?

Wróć, bo kamieniem palnę w łeb,
Aż ci się zaćmią oczy!

A ty wymiona pełne spuść,
Daj swojej trzodzie mleka,
Co, pobekując, w strądze tam!
Na swą maciorkę czeka.
Porzuć soczystych zieleń traw,
Bo skoro cię ukarzę,
I do swych śpiochów-koźląt spiesz
W etnijskiej tam! pieczarze.

Rogaty koźle, idź-że precz,
Z tej rośnej idź uboczy,
Do Cyklopowej strągi wróć!
Coś taki dziś ochoczy?
Wróć, bo kamieniem palnę w łeb,
Aż ci się zaćmią oczy!

Gdzieś, Bromjosie? gdzież jest tan
Bachantek z tyrsem w dłoni?
Już tympanonu nie brzmi głos
I ruczaj nam nie dzwoni!

Wina nie cieknie świeży zdrój!
Nysejskie gdzież boginie?
Już w Afrodyty naszej cześć
Jachijski hymn nie płynie —

W cześć Afrodyty, którą wraz
Goniłem z bachantkami!
O jasnowłosy Bromju nasz!
Zła dola władnie nami:

Zdala od twoich słodkich dróg
Błąka się moja stopa;
Odzian w kozłową wstrętną sierść,
Jam sługą dziś Cyklopa!

SYLEN.

No, bądźcie mi już cicho! Niech parobcy zgonią
Te owce, by spoczęły pod skalistą schronią.

CHÓR.

I owszem, ale czemu tak spieszyć należy?

SYLEN.

Greckiego łódź okrętu widzę u wybrzeży
I jacyś z naczelnikiem idą k’nam żeglarze.
Zapewne on żywności szukać im tu każe:
Naczynia mają próżne i skórzane wory
Do wody. Biedni ludzie! Polyfem nie skory
Powitać ich przyjaźnie. Nie wiedzą — ze strachem
To mówię, co ich czeka pod tym jego dachem!
Nie wiedzą cni przybysze, że przychodzą w gości
W tę ludożerczą gardziel Cyklopowej mości.
Sza! spytam, jakie wiatry ich tutaj przywiały
Pod Etny sykelijskiej niegościnne skały?

ODYSEUSZ.

Jest woda gdzie źródlana? Mówcie, przyjaciele!
A może i żywności — choćby małowiele —
Odsprzedać nam zechcecie? Umieramy z głodu
Ej! cóż to? snać jesteśmy śród Bromjosa grodu,
Bo widzę tłum satyrów naokół tej jamy...
Lecz przedsię najstarszego pięknie pozdrawiamy.

SYLEN.

Dziękuję, ale z jakim los cię krajem wiąże?

ODYSEUSZ.

Z Itaki Odyseusz, kefaloński książę.

SYLEN.

A! chytry syn Syzyfa, gaduła i złodziej.

ODYSEUSZ.

I owszem, lecz obrażać wcale się nie godzi.

SYLEN.

A skądże na Sykelji ujrzeliśmy ciebie?

ODYSEUSZ.

Z Ilionu, po trojańskiej przybywam potrzebie.

SYLEN.

No, jakże? do ojczyzny nie znalazłeś drogi?

ODYSEUSZ.

Przemocą mnie tu wicher zapędził złowrogi.

SYLEN.

Ha! widzisz, i mnie również los podobny boli.

ODYSEUSZ.

Więc takżeś tu się dostał na przekór swej woli?

SYLEN.

Tak, wówczas, gdy mi Bromja porwali zbójowie.

ODYSEUSZ.

A powiedz, kto tu mieszka? jak się kraj ten zowie?

SYLEN.

To Etna, szczyt najwyższej sykelijskiej góry.

ODYSEUSZ.

I owszem, lecz gdzież miasta okoły i mury?

SYLEN.

Tu niema ich — te głazy to pustka przeklęta.

ODYSEUSZ.

Lecz któż tu przemieszkuje? Czy tylko zwierzęta?

SYLEN.

Cyklopi, jaskiniarze, nieznający domu.

ODYSEUSZ.

Kto pan tu? lub czy ród ten nie służy nikomu?

SYLEN.

Nomadzi; nikt nikogo słuchać tu nie może.

ODYSEUSZ.

A czem ich pożywienie? Czy sieją też zboże?

SYLEN.

Ich strawą serki kozie, mleko, baranina.

ODYSEUSZ.

A trunek Bromjosa — co? nie znają wina?!

SYLEN.

Przenigdy! zbyt bezpłodną zamieszkują ziemię.

ODYSEUSZ.

A bywa też gościnne to Cyklopów plemię?

SYLEN.

Tak, — mówią — najsmaczniejsze z gości są mięsiwa.

ODYSEUSZ.

Co gadasz? Ludożercza to czerń obrzydliwa?

SYLEN.

Ktokolwiek tutaj przybył, co tchu go pożarto.

ODYSEUSZ.

A Cyklop gdzie? czy w domu? Dowiedzieć się warto.

SYLEN.

Na Etnie, tam! ze sforą psów wyprawia łowy.

ODYSEUSZ.

A jakżeby stąd czmychnąć? Masz środek gotowy?

SYLEN.

Niestety, Odyseju! ot, pomógłbym chętnie.

ODYSEUSZ.

Odstąpcie nam żywności, wyszła nam doszczętnie.

SYLEN.

Nie mamy nie, prócz mięsa, jak rzekłem w tej chwili.

ODYSEUSZ.

Ha! trudno — niechże się tam człek czembądź posili.

SYLEN.

Jest także ser figowy, jest i mleko krowie.

ODYSEUSZ.

Więc pokaż! Brać na oślep nie idzie na zdrowie.

SYLEN.

A ile ja też złota — powiedz mi — zarobię?

ODYSEUSZ.

Nie złoto, Dionyza trunek mam przy sobie.

SYLEN.

O chwilo przenajsłodsza! chwilo utęskniona!

ODYSEUSZ.

A mam go od synalka bożego, Marona.

SYLEN.

Od tego, com go chował jak swe własne dziecię?

ODYSEUSZ.

Od syna Bachowego, mówię prawdę przecie.

SYLEN.

Na statku masz ten trunek, tę rozkosz bez miary?

ODYSEUSZ.

Nie, tutaj, w tej ot! sakwie, popatrz się, mój stary.

SYLEN.

Co? tego naraz w gębę wystarczyć nie może!

ODYSEUSZ.

Dwa razy mamy tyle, niśli jest w tym worze.

SYLEN.

O jakaż mi się słodka krynica odsłania!

ODYSEUSZ.

A możebyś skorzystał naprzód bez mieszania?

SYLEN.

No, juści! inny handel, gdyś się napił krztynę.

ODYSEUSZ.

Przy sakwie jest i kubek.

SYLEN.

Me serce jedyne!
Nalewaj, bym zobaczył, co to za rozkosze!

ODYSEUSZ.

Masz!

SYLEN.

Rety! jaki zapach!

ODYSEUSZ.

Widzisz zapach? proszę!

SYLEN.

Nie widzę go, na boga! lecz czuję! wspaniały!

ODYSEUSZ.

Więc kosztuj, by nie były li w słowach pochwały.

SYLEN.

Oj dana! już mnie Bachus przywołuje w tany!
A! a! a!

ODYSEUSZ.

Co? dobrze płucze gardło ten trunek cacany?

SYLEN.

Wybornie! toć mi poszedł aż w palce u nogi.

ODYSEUSZ.

I złota ci sypniemy, przyjacielu drogi.

SYLEN.

Nalewaj tylko wino, złoto już poświęcę.

ODYSEUSZ.

A teraz gdzież te sery i mięso jagnięce?

SYLEN.

Przyniosę bez zbytecznej o mych panów troski.
Cyklopów wszystkich stada oddam za ten boski
Truneczek, potem, pijany, rzucę się z opoki
Z przymkniętą ach! źrenicą w morza wir głęboki.
Bo ten-ci jest szaleńcem, kto nie lubi wina!

Gdzie wino, tam i miłość budzić się zaczyna:
Na łonie leżysz białem i ku rajskim wdziękom
Ogrodu otwartego zbliżasz się swą ręką
I tańczysz i o twardej zapominasz doli.
Gdy mam ten napój słodki, los mnie już nie boli
I już mi ten łotr Cyklop nie wyłazi bokiem
Z tą dziką rubasznością i z tem jednem okiem.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Posłuchaj, Odyseju! pogawędźmy sobie.

ODYSEUSZ.

Gadajcie jak ze swoim, krzywdy wam nie zrobię.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc Troję wraz z Heleną już wy tam wzięliście?

ODYSEUSZ.

Padł cały ród Priama.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ano, oczywiście,
Dostawszy raz tę dziewkę w tej zwycięskiej chwili,
Porządnieście ją jeden po drugim sprawili —
Lubiła przecież wszystkim dogadzać bez miary!
Zdrajczyni, co ujrzała krase szarawary
Na biodrach i na szyi jakiś łańcuch złoty,
Odrazu się wyrzekła swego poczciwoty —
Mężusia Menelaja!... mówię to niekłamnie:
Gińcie, baby! a — żyjąc, żyjcie tylko — dla mnie!

SYLEN.

Mój książę Odyseju! Najtłustsze ci wiodę
Barany i bekliwe jagniąteczka młode
I ze zsiadłego mleka sera warstwy grube.

Zabieraj te i w drogę, byś nie popadł w zgubę,
A dla mnie tu w nagrodę niech wino zostanie.
O rety! Cyklop idzie! Co nam począć, panie?!

ODYSEUSZ.

Zginiemy! Starcze, rady! Co ja tu uczynię?

SYLEN.

Ha! trzeba gdzieś się ukryć! Dalej! W tę jaskinię!

ODYSEUSZ.

Zła rada! Sam do sieci idzie-li półgłówek.

SYLEN.

Bynajmniej! W tej jaskini pełno jest kryjówek.

ODYSEUSZ.

Nie mogę! Cóżby na to powiedziała Troja,
Że zląkłem się jednego, gdy ta ręka moja,
W tarcz zbrojna, nieraz Frygów waliła tysiące!
Nie! umrzeć, lub mieć życie chwałą jaśniejące!

CYKLOP.

Do pracy! do roboty! Cóż to się tu dzieje?
O, jeszcze Dionyzos nie zaszedł w te knieje —
Z dzwoneczków swoich brzękiem, z swymi bębenkami!
Czekajcie! Ja tu zrobię wnet porządek z wami.
Cóż? w strądze me jagniątka? Dobrze ssią wymiona?
Czy chodzi przy maciorce młódź rozweselona?
A sery, tęgo zbite, napełniają kosze?
Mów! gadaj! bo tym kołem ściągnę was po troszę,
Aż świerszczki staną w oczach! No, ślepie do góry!

CHÓR.

Toć widzisz, że je wznoszę do Zeusa, nad chmury —
Tam hen! ku Orjonowi! hen! ku gwiazd tych rojom!

CYKLOP.

A jadło me gotowe? potrawy me stoją?

CHÓR.

Są, tylko każ się na smak zdobyć swej gardzieli.

CYKLOP.

Do garnców czyście mleka dostatnio naleli?

CHÓR.

Gdy zechcesz, to i beczkę wypić nie zawadzi.

CYKLOP.

Mleko owcze? czy krowie? czy mieszane — w kadzi?

CHÓR.

Do woli! Tylko proszę, nie połknij mnie społem.

CYKLOP.

O jam w usposobieniu nie tak zbyt wesołem,
Bym pęknąć miał ochotę, gdybyście mi jeszcze
Wyprawiać chcieli w brzuchu swe skoki złowieszcze.
Lecz jakąż to ja widzę zgraję przed mą chatą?
Udałoż tu się wtargnąć złodziejom? piratom?
Z jaskini mojej, widzę, ktoś wyniósł jagnięta,
Wikliną powiązane — on to popamięta!
I sera przeróżnego leżą sterty całe!
A ty aż spuchłeś, dziadu, tak ci zbito pałę.

SYLEN.

Niestety! aż gorączkę mam od tego bólu.

CYKLOP.

Któż śmiał ci łeb tak wyprać? powiedz mi, dziadulu.

SYLEN.

O, ci, gdym chciał ich wstrzymać na rabunku drodze.

CYKLOP.

Nie wiedzą, żem jest bogiem i z bogów pochodzę?

SYLEN.

Mówiłem im, lecz oni, jak zbóje zwyczajni,
Poczęli ser rabować i jagnięta z stajni,
Z tą groźbą, wiesz, że wezmą trzy łokcie łańcucha,
Skrępują cię i wszystkie wyciągną ci z brzucha
Wnętrzności het! przez oka jedynego dziurę;
Że biczem ci porządnie wygarbują skórę,
A potem, w łódź rzuciwszy, sprzedadzą po cenie
Bądź jakiej, byś meł w żarnach albo tłukł kamienie.

CYKLOP.

Doprawdy? Chybaj, brachu! wyostrz nóż co żywo
I potem kupę drzewa przynieś na paliwo!
Wprzód zarznę ich, a zasię na węgiel pokładę —
Z pieczeni mój żołądek będzie miał biesiadę,
Zaś reszta niech się w kotle na papkę zgotuje.
Już dość mi strawy łowczej; wiedzcie o tem, zbóje:
Ze lwa albo z jelenia nie zjadłbym ni kęsa,
Od dawna mam tęsknicę do ludzkiego mięsa.

SYLEN.

Po zwykłej, panie, strawie, taki przysmak świeży
To coś wyśmienitego! U twoich wybrzeży
Od dawna już nie było cudzoziemskich gości.

ODYSEUSZ.

Cyklopie! racz też w swojej wysłuchać miłości,
Co rzekną ci przybysze: szukającym jadła,
Do twojej tu jaskini droga nam wypadła
I ot za kubek wina sprzedał nam barany

Ten chłystek — wolnym targiem, a teraz, pijany
I schwytan na twej trzody tajemnej sprzedaży,
Te głupie plecie brednie.

SYLEN.

Cóż się tobie marzy?
Ja? — sprzedał?... bierz cię licho!

ODYSEUSZ.

Tak, jeżeli kłamię.

SYLEN.

Ha! słuchaj mnie, Cyklopie! ha! na wielkie znamię
Twojego rodziciela, boga Posejdona!
Ha! klnę się na Nereja! ha! i na Trytona
Ha! klnę się na Kalypso i na orszak święty
Nereid — ha! na morza niebieskie odmęty —
Na wszystkie klnę się ryby, jak nie chcę twej zguby,
Cyklopku przenadobny, mój paniczku luby:
Jam nigdy nie sprzedawał twej drogiej chudoby
Tym ludziom! Jeślim zełgał, to niech-że choroby
Nawiedzą mych wisusów, najdroższych mi w świecie!

CHÓR.

Niech ciebie licho weźmie! sam widziałem przecie
Szacherkę twą z obcymi! niech to każdy słyszy:
Gdym zełgał, giń nasz ojcze, a nie krzywdź przybyszy!

CYKLOP.

Kłamiecie! Radamantys mniej u mnie ma wiary
I mniej jest sprawiedliwy, niżeli ten stary!
Chcę teraz odpowiedzi: skąd na mojej ziemi
I jakie wy dzierżawy zowiecie swojemi?

ODYSEUSZ.

W Itace nasze gniazdo; gród Ilionu duży
Rozbiwszy, wracaliśmy, ale dzięki burzy
Jesteśmy w twoim kraju, Cyklopie, nie w domu.

CYKLOP.

To wyście dla Heleny, dla takiego sromu,
Płynęli nad Skamander, aby zburzyć Troję?

ODYSEUSZ.

Tak, my! A przebyliśmy straszne, krwawe znoje.

CYKLOP.

Ohydna to wyprawa! Niema w tem zalety
Gdzieś płynąć w kraj frygijski dla jednej kobiety!

ODYSEUSZ.

Bóg na nas to nałożył, nie ludzie wyniośli.
O boga ty morskiego zacna latorośli,
Błagamy cię, otwarcie mówiąc i swobodnie;
Na przyjaciołach swoich chcesz popełnić zbrodnię?
Nie morduj nas, przybyłych w te twoje dzierżawy!
Zaniechaj zgotowania wstrętnej uczty krwawej
Z nas, którzy wszystkie greckie zatoki, o panie,
W cześć ojca twego w święte zmieniamy przystanie:
Wszak jemu poświęcone są Malei skały,
Na wzgórzu tenaryjskiem przybytek wspaniały,
Ateny srebrnonośne głazy w Sunionie —
On także panem dla nas w gerastyjskim schronie!
Na Frygów natarliśmy dla zmycia tej plamy,
Co spadła na Helladę — za to zginąć mamy?
I tyś spólnikiem czynów, dokonanych świetnie:
Na greckich władniesz kresach, na ognistej Etnie!
Wysłuchaj naszej prośby, jako zwyczaj każe,

I ugość nas, rozbitków, i daj sukien w darze,
A nie pchaj nas do brzucha, na bawole rożny
Nadzianych bez litości! czyn to byłby zdrożny!
Wszak Pryamowa ziemia dość osierociła
Helladę, krew wypiwszy mężów, których siła
Zginęła od oszczepów! Ileż u nas matek
Bez synów! Iluż starców padło w niedostatek
I ileż owdowiało zacnych żon!... Cyklopie!
Jeżeli nas, ostatnich, uwarzysz w ukropie
I pożresz na obmierzłą, obrzydłą wieczerzę,
To gdzie ma się kto zwrócić?... Słuchaj — radzę szczerze:
Poskromij swe obżarstwo, bądź w cnotę bogaty —
Niejeden przez chęć zysku wielkie poniósł straty.

SYLEN.

Ja lepszą dam ci radę, Cyklopie! Ty z mięsa
Człeczyny tego, panie, nie zostaw ni kęsa,
A zjesz-li jego język, nabierzesz wymowy
I dowcip w każdej chwili będziesz miał gotowy.

CYKLOP.

Bogactwo to bóg mędrców, a reszta, ludkowie,
To pusty dźwięk, co nigdy nie idzie na zdrowie.
Przybytki, które sobie mój ojciec wystawił,
Nie wiele mnie obchodzą, po coś o nich prawił?
Ognistych gromów Zeusa także się nie boję:
Nie mniejszym ja od niego panem! Serce moje
Nie troszczy się oń wcale. Jak mało ja sobie
Ze wszystkich jego czynów i zarządzeń robię,
Posłuchaj: gdy on deszczem siec rozpocznie z góry,
Odrazu ja się chronię do tej skalnej dziury,
Pieczone zjadam cielę lub spożywam wieprza,
A potem, by zabawa była jeszcze lepsza,

Na wznak się położywszy, biorę wiadro mleka
I, ciesząc się, że tak mi do żołądka ścieka,
W zawody z grzmotem Zeusa walę się po skórze.
A gdy od trackiej strony śnieżne miecą burze,
W cieplutką zwierząt wełnę otulam swe ciało
I ogień rozpaliwszy, o śnieg dbam już mało.
Ta ziemia, chce czy nie chce, trawą porośnięta,
Zmuszona jest wypasać te moje bydlęta;
Brzuchowi-li mojemu ja składam ofiary,
Boć on największy z bogów. Jeść i pić bez miary
Od świtu aż do nocy to Zeus jest dla ludzi,
U których jeszcze trochę mądrości się budzi.
Niech licho weźmie wszystkich tych, co, przemądrzali,
Prawami przeróżnemi życie pokrajali
Na cząstki i cząsteczki; mem prawem jedynie
Dogadzać swojej duszy w wszelakiej godzinie,
Dlatego pożrę ciebie; lecz abym nagany
Nie doznał, przyjmij, bratku, gościniec wybrany,
Ten ogień i ten rondel ojcowski: w nim, czuję,
Twe mięso, ciężkostrawne, pięknie się zgotuje!
Do dziury! Z ustawionych na ołtarzu boga
Jaskini rychło będzie kolacyjka błoga.

ODYSEUSZ.

O biada! jam w trojańskiej nie zginął potrzebie,
Przemogłem burzę morską, a teraz przez ciebie
Mam paść, ty twardy zbrodniu! Paść od twego noża!
Władczyni ma, Pallado, święta córko boża!
Z pomocą przyjdź mi, błagam! Cięższym ja tu znojom
Podlegam, niźli ongi, kiedym stał pod Troją!
O Zeusie, na gwiaździstym królujący tronie,
Przybyszów opiekunie! patrz, wyciągam dłonie:

Spójrz na to, co się dzieje! Gdy mi swem obliczem
Nie błyśniesz, już nie Zeusem będziesz, tylko niczem!

CHÓR.

Gardzieli wielkiej rozdziaw spust —
Biesiada już dla ciebie sprawiona, Cyklopie!
Smażone i pieczyste i mięso w ukropie
Już czeka na koziej skórze.
Krajane w kęsy duże.
A ty zaś nie zdradź mnie
I niechaj do ucieczki będzie łódź gotowa!
Klątwy ci rzucam słowa,
O straszny schronie ty!
Objato Cyklopowa,
Którą ten zbrodzień w bezbożnej jaskini
Z mięsa swych gości czyni!

Straszliwy potwór to.
Co w bezlitośnej złości
Uśmierca swoich gości,
Kraje i piecze
I zęby ohydnymi — wstrętna to biesiada —
Gorące [ludzkie] mięso po kawale zjada.

ODYSEUSZ.

O Zeusie, co ja mówię! wszak widziałem rzeczy,
Które chyba do baśni włoży mózg człowieczy.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Odpowiedz, niech i nasze ucho to usłyszy?
Czy Cyklop już twych drogich zarżnął towarzyszy?

ODYSEUSZ.

Dwóch wybrał straszny zbrodniarz i na ręku zważył —
Dwóch, których los największą słoniną obdarzył.

CHÓR.

O! jakże to się stało? Mów, biedny! Słuchamy.

ODYSEUSZ.

W tej chwili, gdyśmy weszli do skalistej jamy,
Nasamprzód wzniecił ogień, olbrzymie kłodziska
Dębowe do wielkiego rzucając ogniska —
Trzy fury wraz ich zabrać nie byłyby w stanie.
Z jodłowych potem iglic rozścielił posłanie
Przy ogniu i do kadzi dziesięciogarncowej
Świeżego nalał mleka, wydoiwszy krowy.
Wraz także przyniósł kubek ten stwór jednooki,
Trzy łokcie wszerz mający, a cztery głęboki;
Miedziany rondel w krwawych płomieniach się pławił.
On zasię to ognisko kołami obstawił
Z głogowych pni, zaciętych na ostro, zarazem
Wniósł misy, z drzew etnijskich strugane żelazem.
Tak z wszystkiem gdy się sprawił kuchta, rodem z piekła,
Dwóch moich towarzyszy droga krew pociekła:
Jednego z nich, w rytmicznym kołysząc go ruchu,
Pogrążył zaraz w kotła miedzianego brzuchu;
Drugiego, silną ręką schwyciwszy za pięty,
O skałę rzucił ostro ten zbrodniarz przeklęty —
Aż mózg biednemu trysnął — i, pełen wściekłości,
Co tchu mu chciwym nożem mięso odarł z kości
I piekł je w żywym ogniu, a zaś resztę ciała
Do kotła, w ukrop, prasnął. Umarłem bezmała!
A jednak, z łzami w oczach, pomny strasznej nędzy,
By służyć Cyklopowi, zwlokłem się coprędzej;

Zaś reszta mych przyjaciół, nakształt trwożnych ptaków,
Pokryła się po żlebach snać bez życia znaków;
Lecz kiedy legł, przesycon tem obmierzłem jadłem
I ciężkie jął wydawać wyziewy, jać wpadłem
Na boski iście pomysł: napełniłem czaszę
Maronem i, podając mu, rzekłem: To nasze
Helleńskie rodzą pola taki napój boży —
Pij sok Dionyzosa! I on wnet przyłoży
Do ust ten kubek z winem i odrazu wchłonie
Do brzucha, wydętego obżarstwem, i dłonie
Radośnie wyciągnąwszy, te słowa mi rzecze:
»Do pięknej mi biesiady, o słodki człowiecze,
Podałeś piękny trunek!« Ja, widząc w Cyklopie
Wesele, drugim kubkiem co tchu go zakropię:
Myślałem, że go zmoże siła tego wina
I wtedy zemsty dla nasz przyszła już godzina.
Już zaczął podśpiewywać i ja bez ustanku
Dolewam i podaję mu dzbanek po dzbanku,
A on się od napoju cały w ogniach żarzy
I nuci pośród moich płaczących żeglarzy
Fałszywie, a tak silnie, że się trzęsła grota.
Wylazłem z niej ukradkiem: czy jest w was ochota
Uciekać ze mną razem od tego człowieka
Do zabaw bachusowych, tam, gdzie na nas czeka
Drużyna skocznych Najad przy ołtarzach boga?
I ojcu się waszemu uśmiecha ta droga,
Lecz trunkiem osłabiony, jak ptak, co się w sidła
Załapał, przy kubeczku opuścił już skrzydła.
Lecz wam, jako jesteście i silni i młodzi,
Ratunku ze mną razem próbować nie szkodzi,
Do Dionyzosa idźmy, do starego druha —
On inny, niż ten potwór. Któż mnie z was posłucha?

PRZODOWNIK CHÓRU.

O jakże byłbym szczęśliw, gdybym mógł w te tropy
Porzucić niegościnne, obrzydłe Cyklopy!
Do słodkiej tęsknię pipy i do pełnej beczki.
Lecz ujrzeć dziś nie mogę sposobu ucieczki.

ODYSEUSZ.

Posłuchaj, jaką karę mam na tego zwierza
I dokąd plan ratunku, którym wysnuł, zmierza.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Rozkoszy mniej Azyatów przyniosą mi lutnie,
Niż tego skon, co wszystkich tak dręczy okrutnie.

ODYSEUSZ.

Z ogromnej on z napoju Bachusa radości
Do braci swych, Cyklopów, chce się powlec w gości.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Rozumiem: chcesz go ubić gdzieś w puszczy głębokiej,
Lub strącić na wiek wieków ze stromej opoki.

ODYSEUSZ.

Przenigdy! Na podstępie oprę się w tej chwili.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Na jakim? Mądrość twoją dawno mi wielbili.

ODYSEUSZ.

Ja sam mu tej przyjemnej odradzę wyprawy
I tak mu, słuchaj, powiem: »Cyklopie łaskawy,
Sam wypij, sam się uracz, bo szkoda to wielka,
By innym tego wina padła choć kropelka«.
A potem, gdy go Bachus już do cna powali,
Jest w grocie szczep oliwny: ja ostrzem mej stali

Ociosam go z gałęzi i, zaciąwszy, włożę
Do ognia i opalę i w tej samej porze
Podniosę i żarzący w Cyklopa źrenicę
Tak wbiję, że mu cała wypłynie na lice.
Bo jak ów człek, co belki sprawia na okręcie,
W obydwie ręce ujmie świder i zawzięcie
Nim wierci, tak i ja też będę wiercił właśnie
W Cyklopa lśnistem oku, aż blask jego zgaśnie.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Hej! hej!
Jakiż to świetny pomysł! szalenie-m wesoły!

ODYSEUSZ.

A potem razem z tobą, z twymi przyjacioły
I z starcem, zgromadzeni w wnętrzu czarnej łodzi,
Puścimy się po morza rozlewnej powodzi
I wartko dzierżyć będziem dwurzędowe wiosła,
Ażeby jak najprędzej łódź nas stąd uniosła.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A ja, przyjaźni święte zawarłszy sojusze,
Mogę-ż mu wespół z tobą zadawać katusze
Tą żagwią? Chętnie w mordzie tym współudział biorę.

ODYSEUSZ.

Tak! pal ten jest ogromny, przychodzisz mi w porę.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Stu wozów ciężar wielki podniosę wysoko,
Jeżeli dziś wykręcim to Cyklopa oko,
Jak gniazdo os, i jeśli on haniebnie zginie.

ODYSEUSZ.

Cicho! cicho! mój zamysł poznaliście ninie —
Lecz skoro wydam rozkaz, wysłuchacie święcie

Człowieka, co wymyślił takie przedsięwzięcie.
Przyjaciół mych atoli zostawić nie mogę
I bez nich sam się puścić na ratunku drogę.
Mógłbym uciec, za sobą mając już jaskinię,
Lecz takiej druhom moim krzywdy nie uczynię.

CHÓR.

Któż pierwszy z nas tu stanąć ma,
Któż drugi żagwi się imie,
Aby pozbawić światła dziś
Cyklopa oko olbrzymie?
(Słychać śpiew z wewnątrz groty).
Cicho! cicho! choć pijany,
Jeszcze nam ten bałwan drże się,
Niezadługo z wielkiem wyciem
Z groty on się tej wyniesie.
Nauczmy go krotochwili —
Grzmij, pieśni wesoła!
Wszak on chce oślepnąć zgoła!

Szczęśliw, szczęśliw, kto przy winie,
Przy rozkosznej kto biesiadzie
Wokół szyi przyjaciela
Przyjacielską rękę kładzie;
Kto złociste gładząc włosy
Przyjaciółki swojej hożej,
Na posłaniu legł przewonnem
I woła namaszczony: kto mi drzwi otworzy?

CYKLOP.

Hej-że! płynę, pełen trunku
I słodkiego jadła syty,
Niby okręt ładunkowy,

Towarami het! nabity!
Miłe w słońcu ucztowanie,
Luba nęci mnie darnina
Do Cyklopów, moich braci:
Więc, drogi mój gościu, co tchu przynieś wina!

CHÓR.

Cudny blask mu w oczach świeci.
Cudny on wychodzi z groty,
By nas kochać, sam kochany.
Płomień cię popieści złoty,
Jak kochanki pocałunek —
W grocie chłodnej, pełnej woni,
Przebarwisty, piękny wieniec,
Owije się niebawem naokół twej skroni.

ODYSEUSZ.

Cyklopie, słuchaj, znam się na Bacha sposobie
I pić go — tę naukę przyswoiłem tobie.

CYKLOP.

A jakim on jest bogiem? Odpowiedz mi, proszę.

ODYSEUSZ.

Największe on śród ludzi obudza rozkosze.

CYKLOP.

Odbija mi się w gardle bóg twój coraz słodziej.

ODYSEUSZ.

To bóstwo opiekuńcze, nikomu nie szkodzi.

CYKLOP.

Lecz czemu lubi mieszkać w tym skórzanym worze?

ODYSEUSZ.

Gdzie tylko zechcesz, wszędzie rad przebywać może.

CYKLOP.

Lecz w skórze mieszkać bogom wcale nie przystoi!

ODYSEUSZ.

Cóż skóra, jeśli on jest miłym duszy twojej!

CYKLOP.

Pić lubię go, do skóry tylko wstręt mnie bierze.

ODYSEUSZ.

Więc pij go, mój Cyklopie, i raduj się szczerze.

CYKLOP.

A braciom mym nie warto zanieść tego trunku?

ODYSEUSZ.

Pij sam, większego będziesz zażywał szacunku.

CYKLOP.

A moim przyjaciołom mogę zanieść wina?

ODYSEUSZ.

Pomiędzy pijanymi bój i swar się wszczyna.

CYKLOP.

O, choćbym się i upił, nikt mnie nie zaczepi.

ODYSEUSZ.

Jeżeliś jest pijany, w domu zostać lepiej.

CYKLOP.

Głupi, kto się nie bawi, mając trochę w czubie.

ODYSEUSZ.

Lecz mądry siedzi w domu, ja tę mądrość lubię.

CYKLOP.

Jak radzisz, mój Sylenie, mam pozostać w domu?

SYLEN.

Pozostań! Poco wino dawać ladakomu!

CYKLOP.

Jak wełna, tak się wokół ruń zielona ściele —

SYLEN.

A w słońcu pić, Cyklopie, to istne wesele!
Na miękkiej tej murawie wyciągnij-że nogi.

CYKLOP.

Dlaczego stawiasz kubek poza mną, mój drogi?

SYLEN.

Ażeby kto nie zwędził.

CYKLOP.

Sam masz chęć kradzieży!
Tu w środku postaw kubek! tu się on należy!
A ty jakże się zowiesz? Kto jesteś, kochanie?

ODYSEUSZ.

Ja? »Nikt«, lecz jakiż mi się gościniec dostanie?

CYKLOP.

Z twych druhów z ciebie będzie ostatnia biesiada.

SYLEN.

Godziwieś uczcił gościa! Łaska to nielada!

CYKLOP.

A łotrze! Toć mi Bacha wypijasz tajemnie!

SYLEN.

Całuje mnie, bom piękny! zakochał się we mnie!

CYKLOP.

Nie ciebie on, lecz ty go całowałeś, drabie.

SYLEN.

Nie! mówił, że się w moim zakochał powabie.

CYKLOP.

Nalewaj! dalej! spiesz się! tylko pełną czaszę!

SYLEN.

Zobaczę, jak smakuje; dobre wino nasze!

CYKLOP.

Gałganie! dawaj zaraz!

SYLEN.

Nie prędzej dam tobie,
Aż ujrzę cię we wieńca ponętnej ozdobie.

CYKLOP.

Złodziejski ty podczaszy!

SYLEN.

Co za wino! nieba!
Nim zaczniesz pić, usteczka wprzód obetrzeć trzeba.

CYKLOP.

Toć patrzaj! wargi czyste, jak i włosy moje.

SYLEN.

Wprzód wdzięcznie ułóż ramię — patrz, jak ja się poję —
O, z taką, jak ja, gracyą nie pije nikt w świecie!

CYKLOP.

Ha! trutniu! co ty robisz?

SYLEN.

Anoć piję przecie!

CYKLOP.

Przybyszu! ty usługuj, on mi jest na zdradzie.

ODYSEUSZ.

Przynajmniej ja się dobrze znam na winogradzie.

CYKLOP.

Nalewaj-że!

ODYSEUSZ.

Nalewam, tylko milczę, panie.

CYKLOP.

Kto napił się troszeczkę, milczeć nie jest w stanie.

ODYSEUSZ.

Masz, pij, a nie pozostaw w kubku ni kropelki!
Ze śmiercią pić przestaje każdy pijak wielki.

CYKLOP.

Mądre drzewo winograd! Cześć mu się należy.

ODYSEUSZ.

Napiwszy się, wiesz, dobrze po dobrej wieczerzy,
Wnet w błogi sen zapadniesz z weselem na duszy;
Zostawisz choćby krztynę, Bachus cię wysuszy.

CYKLOP.

Oj dana!
Dyć tonę! Co za rozkosz pływać w takiej fali!
Zda mi się, niebo z ziemią płynie coraz dalej —
Porywa mnie — snać jestem już przy Zeusa tronie —
Już widzę wszystkie bóstwa w promiennej koronie!
Dziś żadna z was, Charyty, już mnie nie uwiedzie:
Spoczywać jakże błogo tu, przy Ganymedzie!
Co, baby!? Głupi wymysł?... Już ja wolę chłopię!

SYLEN.

Więc Zeusa Ganymedem mam ci być, Cyklopie?

CYKLOP.

Zabieram go Zeusowi z Dardanosa ręki.

SYLEN.

Ratunku, dzieci! Hańba czeka moje wdzięki!

CYKLOP.

Kpisz ze mnie, żem pijany, ty podła gadzino!?

SYLEN.

O rety! Już ja czuję, źle się skończy wino.

ODYSEUSZ.

Hej! dzieci Dionyza! Poco czekać więcej!
Za chwilę sen go zmoże i ten brzuch bydlęcy
Wyrzucać z siebie pocznie obrzydliwe jadło!
Już z groty dym wychodzi! Teraz nam wypadło
Zabierać się do pracy i wypalić oko
Cyklopa! Tylko wiercić mężnie a głęboko.

CHÓR.

Będziemy wszyscy twardzi jako dyamenty,
A teraz spiesz do groty, nim będzie poczęty
Ten srom na naszym ojcu! Cnie się wszystko składa.

ODYSEUSZ.

Hefajście, książę Etny! pozbądź się sąsiada
I ogniem swoim wypal oka mu promienie!
O śnie, którego nocne urodziły cienie,
Ty całą swą potęgą zwal się na to zwierzę!
Nie dopuść, by Odysej, co cię błaga szczerze,
Miał zginąć wraz z swoimi po trojańskiej chwale

Przez tego, który wszystkim urąga zuchwale,
Inaczej bogiem będzie przypadek i siła
Przypadku będzie większą od bóstw się mieniła!

CHÓR.

Już obcęgi wnet pochwycą
Całą siłą kark zbrodniarza,
Co gości swych pożera i na nic nie zważa.
Wnet mu w żarach oko zgaśnie;
Już się ogień skrzy i dymi,
Już w skrzącym się popiele kryje kół olbrzymi.
Gniewny, srogi spiesz, Maronie.
Żagwią wypal mu źrenicę,
By pokarać pijanicę —
Lecz jabym pragnął w bluszczach ujrzeć Bromja skronie!
Rzucić pragnąłbym w godzinie
Cyklopową tę pustynię!
Czyż to szczęście mi zapłonie?

ODYSEUSZ.

A! milczcie mi, bydlęta! niech was! Na zawiasy
Zamknijcie swoje pyski! Miłe będą czasy,
Jeżeli mi tu z gęby puścicie choć parę!
Nie ruszyć mi powieką! Zbudzicie poczwarę.
Nim zdążym mu wypalić to oko zwierzęce.

CHÓR.

Tak, milczmy! Tak, i oddech zatrzymajmy w szczęce.

ODYSEUSZ.

A teraz do jaskini i za pal rękami!
Przepysznie się opalił, będzie dobrze z nami.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Rozkazuj, kto z nas pierwszy ma się oprzeć ciałem
Na drągu, by oślepić drzewem ogorzałem
Cyklopa i brać udział w twojem wielkiem dziele?

PÓŁCHÓR I.

Dalekośmy od wejścia, pomożem niewiele.
Zbyt trudno mu do oka wrazić płomień srogi.

PÓŁCHÓR II.

A nam tu codopiero okulały nogi.

PÓŁCHÓR I.

Nam stało się to samo — posłuchajcie, chłopy:
Stojący myśmy sobie wywichnęli stopy.

PÓŁCHÓR II.

Co, stojąc zwichnęliście?

PÓŁCHÓR I.

Pełno też popiołu
I piasku mamy w oczach! Trudno iść pospołu.

ODYSEUSZ.

A tchórze! Z wami walczyć to byłby ostatek!

CHÓR.

Dlatego, że mi żal jest grzbietów i łopatek,
Że nie chcę, aby kto mi powybijał zęby,
Dlatego obelżywe-ć »tchórz« wychodzi z gęby?
Lecz znam ja Orfejową pieśń, co tak wesoła,
Że przy niej pal się wbije sam do jego czoła
I spali jednooką ziemską tę poczwarę.

ODYSEUSZ.

Te, łotrze, nuty twoje są-cić dla mnie stare,
A dzisiaj jeszcze bardziej! Więc się udać muszę
Po pomoc do mych druhów i ratować duszę,
A ty, jeżeli zbytnio szanujesz swe pięści,
Obzywaj się, niech przy tem dzieło się nam szczęści.

CHÓR.

I owszem — gdy przy taczkach inny za mnie stanie!
Oślepnij więc. Cyklopie, przez me obzywanie:
Hej! na owczarza
Mężnie co tchu!
Tę brew nad okiem
Przepalcie mu!
Kłuj! wierć! Niech wszystka
Moc się wysili,
Ażeby ci ludojad, gdy zaryknie z bólu,
Nie zepsuł krotochwili!

CYKLOP.

Zwęglone moje oko! żar mnie jeszcze pali!

CHÓR.

Cyklopie, ładnie śpiewasz! Śpiewaj-że tak dalej.

CYKLOP.

O biedny-m ja! nieszczęsny, połamany cały!
Lecz nikt mi tu nie wyjdzie ze środka tej skały!
Nie cieszcie się, nicponie! Będzie koniec z wami:
Ja otwór ten założę swojemi rękami.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Cyklopku, co tak wrzeszczysz?

CYKLOP.

A niech tę godzinę!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Okropnie coś wyglądasz! powiedz, czemu?

CYKLOP.

Ginę!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Pijany wpadłeś w ogień? Któż na cię nastawa?

CYKLOP.

»Nikt!« mówię: »Nikt!«

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jeżeli nikt, poco ta wrzawa?

CYKLOP.

Oślepił mnie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Kto — mówisz?

CYKLOP.

»Nikt«.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc jesteś zdrowy.

CYKLOP.

Na ciebie takie zdrowie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Chyba żeś bez głowy:
Kto — pytam — cię oślepił? Mówisz: »Nikt« — więc, proszę,
Nie możesz być oślepion.

CYKLOP.

Cicho! kpin nie znoszę.
Gdzie »Nikt«?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Cyklopku, nigdzie!

CYKLOP.

Byś wiedział dokładnie,
Ten przybysz tak mnie dzisiaj oporządził zdradnie,
Wprzód winem osłabiwszy... O ludzki potworze!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ba! trunek to jest mocny, nikt go nie przemoże.

CYKLOP.

Na boga! Czy uciekli, czy są jeszcze w jamie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Wykradli się po cichu — o! są tam! nie kłamię!

CYKLOP.

Gdzie? Gdzie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

O tam, za ścianą.

CYKLOP.

A po której ręce?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Po prawej.

CYKLOP.

Gdzie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Przy skale.

CYKLOP.

A! klątwa tej męce.
O kamień łeb rozbiłem!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Patrz, teraz uciekli.

CYKLOP.

Którędy? Toć nie tędy, tak jakeście rzekli.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie mówię, że tamtędy.

CYKLOP.

Więc gdzie?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Krążą właśnie
Naokół twojej lewej.

CYKLOP.

Niech was piorun trzaśnie!
Szydzicie sobie ze mnie, nieszczęsnego człeka.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Przenigdy! Oto teraz ktoś na ciebie czeka.

CYKLOP.

Kto?

PRZODOWNIK CHÓRU.

»Nikt«.

CYKLOP.

A gdzie ty jesteś, sprawco klęski mojej?

ODYSEUSZ.

Tu, dość od ciebie zdala, Odyseusz stoi.

CYKLOP.

Co mówisz? Zmieniasz imię?

ODYSEUSZ.

Odysej się zowię,
Bo tak mnie zawsze moi wołali ojcowie,
Lecz ty za straszną ucztę, przez ciebie wyknutą,
Musiałeś zaznać pomsty, spotkać się z pokutą,
Bo juścić bym z pod Troi powrócił bez chwały,
Jeśliby niepomszczone me druhy skonały.

CYKLOP.

A! spełnia mi się dzisiaj dawna przepowiednia,
Że oka mnie pozbawi twa ręka poślednia.
Gdy będziesz wracał z Troi, lecz za twoją zbrodnię
I tobie naprzód karę wymierzono godnie:
Musiałeś się po morzach błąkać czasu wiele.

ODYSEUSZ.

Przeklęty bądź! Mnie dziś się dostało w udziele,
Com pragnął... Sykelijskie czeka mnie wybrzeże,
Skąd okręt mój nas wszystkich do domu zabierze.

CYKLOP.

Przenigdy! Ja z tej turni urwę kawał głazu
I ciebie wraz z twoimi zdruzgocę odrazu,
Choć ślepiec, jeszcze ja się wdrapię po tej perci
Na szczyt, zkąd moja ręka wszystkich was uśmierci.

CHÓR.

A my z Odyseuszem płyńmy w kraj daleki,
Gdzie służyć Bachusowi będziemy na wieki!






IV. TRAGEDYE SZAŁU
HERAKLES SZALEJĄCY


Herakles szalejący.

Osoby dramatu.
AMFITRYON, ojciec Heraklesa.
MEGARA, małżonka Heraklesa.
LIKOS, władca Teb.
IRYS, posłanka bogini Hery.
LYSA, jędza szaleństwa.
SŁUGA.
HERAKLES.
TEZEUSZ, władca Aten.
TRZEJ SYNOWIE HERAKLESA (osoby nieme).
CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.


Rzecz dzieje się w Tebach.






W głębi sceny zamknięty i niezamieszkany dom Heraklesa tuż przy świątyni Zeusa-Zbawiciela. W świątyni otwartej widać na około ołtarza siedzącą rodzinę Heraklesa.

Ze świątyni wychodzi

AMFITRYON.

Któż nie zna Argejczyka, mnie, Amfitryona —
Z Zeusem łoże moje dzieliła ma żona,
Zaś spłodził mnie Alkaios, syn Perseuszowy,
Mnie, ojca Heraklesa. Mam skłonienie głowy
W tebańskiem oto mieście, tu, gdzie mężów plemię
Wyrosło z siejby smoczej. Jeno że tę ziemię
Nie wielu z nich posiadło: liczba tylko mała
Aresa uszła rękom. Ta, co pozostała,
Kadmowy wzniosła grodziec dla dziatek swych dziatek.
Z nich właśnie król pochodził, co tu na ostatek
Był panem, władca Kreon, syn Menoikeosa.
Megary on był ojcem, a hymny w niebiosa
Wznosili Kadmejczycy przy podźwiękach fletni,
Gdy słynny mój Herakles wwiódł ją jak najświetniej
W domostwa swego progi. Lecz syn rzucił Teby,
Gdzie ja dzisiaj przebywam. Zatęsknił do gleby
Ojczystej. Zostawiając małżonkę Megarę
I krewnych, w cyklopijskie poszedł mury stare,
Do Argos, skąd ja ongi, mord na Elektryonie
Spełniwszy, uciekałem. Zapragnąwszy błonie

Rodzinne znów odzyskać, złagodzić mą dolę,
Erechtejowi wielce się opłacił: rolę
Uprawił ma zarosłą, bądź, że batog Hery
Przymusił go do tego, bądź też los. I szczery
Niejeden jeszcze mozół zniósł, aby na końcu
Do Hadu zejść gardzielą Tainaru i słońcu
Dziennemu trójciałego przynieść psa. Z powrotem
Nie przyszedł jednak dotąd. Do dziś żyje o tem
Śród ludu Kadmejczyków stara baśń, że panem
Był tutaj pewien Likos, mąż Dyrki, w tem znanem
Z bram siedmiu waszem mieście, zanim śród tych szlaków
Królować jął Amfion i Zethos, rumaków
Poskromiciele białych, obaj z Zeusa rodu.
Syn jego, także Likos, przybywszy do grodu
Kadmosa z niw eubojskich, zabija Kreona
I tron jego zagarnia: Waśnią rozsprzężona
Uległa mu ta ziemia. To krewieństwo moje
Z Kreontem nie na dobre nam wychodzi: znoje
Spadają, jak się widzi, na to nasze plemię,
Ponieważ syn Herakles zeszedł tam pod ziemię,
Więc Likos, dziś sławetny władca tej dzierżawy,
Chce zbyć się jego dzieci, mordem za mord krwawy
Płacący — myśli również zbyć się jego żony
I mnie, jeżeli jeszcze mam być zaliczony
Do żywych, ja, staruszek całkiem jaż zgrzybiały —,
By kiedyś, gdy dorosną, mścić się nie zechciały
Za mord, na macierzystym wykonany dziadzie.
Toż ja, któremu syn mój, zanim w ciemnym Hadzie
Zamieszkał, zdał opiekę nad dziećmi i strażę.
Od stopni tych ołtarzy odejść się nie ważę:
Wraz z matką ich tu siedzę, ażeby od skonu
Krwi bronić Heraklowej, przebywam u tronu

Zeusa-Zbawiciela, w tym tu bożym domu,
Co wzniósł go syn mój godny, ażeby pogromu
Pamiątkę radosnego uczcić, zwyciężywszy
Kraj Minyów. Przedsię żywot tutaj coraz krzywszy,
Coraz to boleśniejszy prowadzić nam trzeba.
Odzieży ni napoju ni kawałka chleba
Godnego tu nie mamy; dom mając zamknięty,
Na gołej leżę ziemi wraz z temi dziecięty
I nie wiem, w jaki można ocalić się sposób.
Z dawniejszych nam oddanych, przyjacielskich osób
Snać jedni już przestali być przyjacielami,
Zaś drudzy, choćby nawet chcieli się nad nami
Zlitować, nic, acz wierni, uczynić nie mogą.
Już taką to my dolą obdarzeni srogą!
Nie życzę jej nikomu, tej przyjaźni próby,
Jeżeli choć przez poły nie pragnie mej zguby.

Z świątyni wychodzi

MEGARA.

O starcze, ty, coś zburzył gród Tafiów, na wojnę
Zastępy Kadmejczyków powiódłszy przehojne!
Jak też to niczem pewnem nikt nie darzy ludzi:
Widziałam szczęście ojca: wszędzie podziw budzi,
Bywało, jego wielkie bogactwo! Jak hucznie
Na tronie swoim siedział, dla którego włócznie
Tak godzą pożądliwie w pierś szczęsnego człeka!
I dzieci miał! Mnie jego oddała opieka
W małżeństwo cne synowi twojemu, ród sławny
Ze słynnym Heraklesem związując. Nie dawny
To czas, a jak się wszystko zmieniło! Oboje
Czekamy oto śmierci, ty i ja, i moje
Te dzieci, które, niby jak kokosz pisklątka,

Pod skrzydła swoje tulę, ciągle niebożątka
Pytają się, to jedno, to drugie: »Gdzie, mamo,
Jest ojciec? Co porabia? Czy wróci?« To samo
Bez końca powtarzają w swej złudzie dziecięcej,
A ja wciąż je zabawiam i coraz to więcej
Pocieszam, jako mogę, i patrzę w podziwie,
Jak wszystkie się odrazu rzucają żarliwie
Ku progom, skoro tylko zaskrzypią im wrota —
Do kolan tak ojcowskich pędzi je ochota.
Mów, starcze: Jest nadzieja? Masz-li wybawienia
Jakową dla nas drogę? Ku tobie spojrzenia
Dziś zwracam. Myśl ucieczki będzie chyba na nic,
Silniejsze od nas straże czyhają u granic,
A w przyjaciołach również żadnej my nadziei
Pokładać nie możemy. Jeśli ci się klei
Myśl jaka, wyjaw-że ją, byśmy, słabi zasię,
Uniknąć mogli śmierci, nie tracąc na czasie.

AMFITRYON.

Nie łatwo, córko moja, radzić nam wypadnie,
Jeżeli nie obmyślim wszystkiego dokładnie.

MEGARA.

Trzebaż ci jeszcze strapień? Życie-ć tak się śmieje?

AMFITRYON.

Rad żyję i rad żywię niepłoną nadzieję.

MEGARA.

I ja. Lecz wierzyć trudno, w co się wierzyć nie da.

AMFITRYON.

Przez samą choćby zwłokę już się zmniejsza bieda.

MEGARA.

Pośrednim ja się czasem, pełnym bolu, trwożę.

AMFITRYON.

Ze wszystkich tych utrapień wywiedzie nas może,
I mnie i ciebie, córko, jakaś szczęsna ścieżka
I syn mój, twój małżonek wrócić nie omieszka.
Dlatego się uspokój i łzy, które rzeką
Obfitą z oczu dzieci nieustannie cieką,
Osuszyć racz, zmyślając choćby jakie baśnie —
Zaprawdę, smutne baśnie! Ale cóż?! Toć właśnie
Niedola, co świat dręczy, nieraz się przesila
I wiatry niepomyślne mogą lada chwila
Utracić swą gwałtowność! [I szczęścia potęga
Nie bywa przecież wieczną!] Wszystko się rozsprzęga
I łamie, zaś najtęższym według mego zdania
Jest człowiek, co przystępu nadziei nie wzbrania
I pełen jest ufności. Rozpaczają tchórze.

CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.

Pod ten świątynny dach
Do sędziwego starca legowiska,
Przychodzim, orszak, wsparty na kosturze,
Jęków żałosnych pieśniarze,
Niby te siwe łabędzie.
Słowa my tylko, nic więcej,
Podobni marze,
Co w nocnych się rodzi snach.
Drżymy na ciele, lecz dusza wam bliska
Jak najgoręcej
Chce wam dopomódz! Ach!
Biedne wy dziatki,
Biedne bez ojca sieroty,

I ty, staruchu,
I serce matki,
Opłakującej tak męża,
Co w Hadu zeszedł gmach.

*

O nie zwalniajcie nóg,
By nie ustały w tej męczącej drodze!
Niech każdy ciężkie kolana wytęża,
Jako ów koń, co pod górę,
Do twardej zaprzężon roboty,
Ciągnie i ciągnie swą mękę,
Ładowną furę,
Śród głazem zasianych dróg.
Komu znużenie dokucza zbyt srodze,
Podaj mi rękę,
Lub pochwyć płaszcza róg!
Wspierać się wzajem,
Jak w nasze te lata młode,
Gdyśmy rycerzy
Mężnych zwyczajem
Szli w bój, by drogą ojczyznę
Sławą otoczył bóg!...


∗                    ∗

Patrzcie, te dzieci
Jakimi błyski strzelają groźnymi!
Ogień ten świeci
W źrenicach ojca!
Nie przygasł nawet śród nieszczęść ogrojca
Tych ócz olbrzymi
Czar!

Jakichto, Grecyo, straciłabyś wojów,
Jakich rycerzy do bojów,
Gdyby ci płód ten zmarł!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Lecz oto już się zbliża, widzę, ku świątyni
Król Likos, pan tej ziemi. Cóż on im uczyni?

Jawi się

LIKOS.

Jeżeli mi jest wolno, zapytam się żony
I ojca Heraklesa — a żem jest niepłony
Wasz pan i król, więc wolno —: dopókiż to chcecie
Przedłużać jeszcze żywot? Macie-li na świecie
Nadzieję ocalenia od śmierci? Mniemacie,
Że ojciec tych powróci, leżący w komnacie
Hadowej, byście mogli narzekać bez miary,
Że umrzeć wam kazano? Ty chełpiszu stary,
Rozsiewasz mi po Grecyi niestworzone baśnie,
Że Zeus z twą połowicą stworzył tego właśnie
Półbożka, a ty znowu chwalisz się, że śluby
Zawarłaś z najdzielniejszym z bohaterów! Duby,
Smalone pleciesz duby, bo jakież to czyny
Wykonał arcymężne ten twój mąż jedyny?
Że gdzieś tam pono ubił jakąś wodną hydrę
I lwa zatłukł w Nemei?! Zaraz ja ci wydrę
Twą sławę: W sieć pochwycił ono zwierzę głupie,
Aby narobić wrzasku o tym jego trupie,
Że zdusił go rękami! I tem się chełpicie?
I to ma być przyczyną, tak pewną niezbicie,
Dla której żyć powinny dzieci Heraklesa,
Człowieka, co był niczem, a który — do biesa! —

Swą sławę ufundował, mordując bydlaki?
Na lewem on ramieniu miałże jaki taki
Puklerzyk choć raz w życiu? Szedł naprzeciw grotów
Ten rycerz? Łuk i strzałka, oto, czem był gotów
Zdobywać swe wawrzyny — broń iście przepodła! —
I czmychać jak najspieszniej! To nie żadna modła
Dla duchów bohaterskich strzelać sobie z łuku.
Ten dzielny, kto, w szeregu bez huku i stuku
Stanąwszy, umie, śmiało patrząc śmierci w oczy.
Odpierać chyże dzidy!... Zaś to, co ja robię
Tej chwili, to nie żadne zuchwalstwo! Ja sobie
Godziwie rozważyłem, jak z rzeczy obrotem
Postąpić: Tej tu ojca, Kreonta, wiem o tem,
Sprzątnąłem własną ręką, wiem również, że władzę
Objąłem po zabitym, czyż więc doprowadzę
Do tego, aby z tych tu wyrośli mściciele?
Bym ja się sam w ten sposób pomścił na swem dziele?

AMFITRYON.

Ile się tyczy Zeusa, niech Zeus broni syna.
Co do mnie, Heraklesie, zaraz się poczyna
Mój dowód, jakie głupie mniemanie panuje
O tobie. Nie pozwolę, ażeby ci zbóje
Bluźnili. Więc nasamprzód niesłychana sprawa
Boć sprawą niesłychaną, gdy się komu zdawa,
Żeś tchórzem, Heraklesie! — odparcia wymaga:
Uczynię to i w tem mnie wesprze prawda naga,
Świadectwo samych bogów. Pioruna Zeusza
Zapytam się i wozu, w którym, było, rusza
Pan niebios w bój z giganty i skąd skrzydlatemi
Strzałami godził w żebra tych potworów ziemi,
By potem, zwyciężywszy, dać upust tej swojej

Radości w kole bogów. Idź-że do Foloi,
Ty najtchórzliwszy z królów, i centaurów plemię
Wybadaj czworonożne, kto zapełnił ziemię
Największym blaskiem męstwa, jeśli nie syn właśnie,
Którego chwała w oczach twych sromotnie gaśnie,
Bo niby jest pozorem? Zaś gdy swych pieleszy
Zapytasz się o siebie, juścić nie pospieszy
Z pochwałą ono Dyrfys abauckie, bo, powiedz,
Gdzież twoich bohaterskich czynów jest manowiec,
By mogła ci zaświadczyć ojczyzna? A dalej:
Przemyślny wynalazek, którego nie chwali
Twój język, broń łucznika! Więc racz-że mnie, panie,
Wysłuchać, a zmądrzejesz napewne. Gdy stanie
W szeregu ciężkozbrojny, odrazu on będzie
Swej broni niewolnikiem, jeśli przy nim w rzędzie
Niebitni walczą ludzie, odrazu on padnie
Z powodu ich tchórzostwa. Jeśli mu się zdradnie
Przełamie jego włócznia, wówczas, trudna rada,
Czem ciało swe obroni, jeśli nie posiada
Nic więcej, prócz tej broni? Kto zasię w swych ręku
Łuk dzierży nieochybnych, ten-ci z tego łęku
Największą miewa korzyść: tysiąc strzał wypuszcza,
Sam życie swe ocala, a zaś ginie tłuszcza,
Jeżeli w nieprzyjaciół, stojący z daleka,
Pocisków z swej cięciwy kierować nie zwleka —
Na tych, co ich nie widzą, chociaż nie są ślepi,
Nie idzie na sztych wroga, owszem, jak najlepiej
Ochrania się w ten sposób. W każdej przecież wojnie
Największą jest mądrością to: szafować hojnie
Skonami nieprzyjaciół i, nie na ostatku,
Ratując własne życie, nie być od przypadku

Zależnym i od trafu. Niechże ci te słowa
Wystarczą na odparcie zdania, co się chowa
W twym mózgu. Teraz powiedz, czemu chcesz tej chwili
Zabijać onych chłopców? Cóż ci zawinili?
Choć prawda: w tem li jednem mądrość ci przysądzę,
Że lękasz się, boś tchórz jest, iż walni koniądze
Wyrosną z nich na przyszłość. Ale nas jest szkoda,
Ażeby dla twojego tchórzostwa ta młoda
Zginęła krew wraz z nami. Lepsi my od ciebie,
Więc tyś powinien zginąć, jeśli Bóg na niebie
Kieruje się słusznością względem nas. Jeżeli
Sam rządy chcesz sprawować, niechże nam udzieli
Swobody berło twoje, myśmy na wygnanie
Pójść mogli z tej tu ziemi. Do gwałtu się, panie,
Żadnego nie uciekaj, by ciebie gwałt srogi
Nie spotkał, skoro zechcą wiatr odwrócić bogi
Ach! teraz niech i ciebie, ty Kadmowy grodzie,
To moje słowo ciężkim zarzutem ubodzie:
Z taką dla Heraklesa podążasz pomocą?
Tak jego się rodziną zajmujesz sierocą?
Toć on, pobiwszy Minyów sam jeden, dla gleby
Ojczystej twej to sprawił, że dziś mogą Teby
Swobodnem patrzeć okiem. Grecyi ja też wcale
Milcząco nie oszczędzę, nigdy nie pochwalę,
Że tyle niewdzięczności i w sposób tak łatwy
Synowi okazała, iż dla jego dziatwy
Nie myśli przyjść z ratunkiem, mordu i pożogi
Chwytając się z wdzięczności, że ten syn mój drogi,
Nie szczędząc żadnych trudów, tak jej ląd i morze
Oczyścił z nieprzyjaciół! Gorze, dzieci, gorze!
Ni Teby was nie bronią ani też Hellada!
Zwracacie oczy na mnie, na słabego dziada:

Dźwięk słów mi tylko został, wszystkie inne siły,
Co miałem je w dniach dawnych, dziś mnie opuściły.
Z starości ja się trzęsę, poszły gdzieś wigory,
Gdybym miał jeszcze krzepę jak za młodej pory,
Do ręki wziąłbym włócznię i te jasne włosy
Tak zacnie-bym mu skąpał w kroplach krwawej rosy,
Że uciekłby na widok mojego oręża
Za krańce Atlasowe — tchórz, nie obraz męża.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Człekowi szlachetnemu na wątku nie zbywa,
Chociażby warga jego nie była zbyt żywa.

LIKOS.

Krzycz sobie, spiętrzaj słowa, wysilaj swą pracę
Na wieżę swych wywodów, ja-ć czynem zapłacę!
Hej! Niech mi na Helikon i w knieje Parnasu
Co tchu pospieszą drwale! Z dębowego lasu
Niech kłód mi naścinają, a gdy je do miasta
Przywiozą niechże stos mi jak największy wzrasta
Naokół ołtarzyska! Rozprawić się z zgrają,
Na popiół spalić ciała! Niech raz już poznają,
Że władcą tu nie Zmarły[72], lecz że ja tu królem!
Zaś wy, oporni starce, z wielkim rychło bólem
Ujrzycie o! nie tylko, śród jakich pogromów
Płód ginie Heraklowy, lecz i własnych domów
Nieszczęście zobaczycie, które na nie padnie!
Natenczas też wrazicie sobie w pamięć snadnie,
Iżeście mego tronu podłe niewolniki!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Synowie ziemi, których ongi Ares dziki
Był posiał, wypróżniwszy chciwe smoka szczęki,
Azali tych kosturów, podpór waszej ręki,
Nie podniesiecie w górę, by bezbożne ciemię
Zuchwalca tego we krwi ubroczyć?! Na ziemię
Kadmejską wtargnął obcy, nędzny tchórz i złodziej
I dziś naszej młodzieży swem berłem przewodzi!
Nie będziesz się radował, żeś jest moim panem,
Żeś podle mi zagrabił, co było mi danem
W tak ciężkim zdobyć trudzie. Idź-że, gdzie cię oczy
Poniosą! Tam się pysznij! Dopóki ukroczy
Ta stopa, nie dopuszczę, aby zginąć miały
Heraklesowe dzieci. O, ten mąż wspaniały
Nie w takich głębiach ziemi, iżby na ostatek
Zapomnąć miał o doli swoich biednych dziatek!
Ty, coś tę ziemię zgubił, władniesz na jej niwie,
A on, jej dobroczyńca, jakżeż nieszczęśliwie
Wywdzięki nie ma żadnej! Na darmoż się znoję,
Jeżeli umarłemu niosę służby swoje
Tej chwili, gdy przyjaciół potrzeba najbardziej?
O ramię! Jakże włóczni pożądasz! Nie hardzi
My jednak dziś młodzieńcy, jeno starce słabi!
Inaczej jabym tego, co mnie dzisiaj wabi
Swym podłym niewolnikiem, nauczył rozumu
I miejsce-bym zaszczytne zajął pośród tłumu
Tych tłumów moich w Tebach, gdzie ty dziś, zły królu,
Tak strasznie tryumfujesz! Nie dobrze się w ulu
Grodu naszego dzieje, rozprzężon okrutnie,
Inaczejby nie mogły panować w nim trutnie.

MEGARA.

Pochwała wam, starcowie! Bo któż o tem nie wie,
Że dobrze jest, — jeżeli w sprawiedliwym gniewie
Przyjaciel się uniesie, widząc przyjaciele
Tak srodze pokrzywdzone. Ale nieszczęść wiele,
Ujmując się za nami wobec tego księcia.
Możecie i na siebie, łatwo do pojęcia,
Sprowadzić każdej chwili. Racz, Amfitryonie,
Wysłuchać mego zdania, jeśli-ć chodzi o nie
I jeśli jest do rzeczy. Juścić kocham dzieci —
Bo jakżeż taka miłość człeka nie obleci,
Co zrodził je i z takim wychowywał znojem?! —
I śmierć za złe uważam straszliwe. Lecz w mojem
Mniemaniu wszelki człowiek, co się konieczności
Sprzeciwia, jest niemądry. Umrzemy najprościej,
Jeżeli umrzeć trzeba, jeno nie na stosie,
Ażeby naszym wrogom szydzić zachciało się,
Co dla mnie gorszem jeszcze od śmierci. Naszemu
Domowi winni dużo jesteście, więc czemu
Chcieć hańbić go?.. Tyś w bojach wielką zyskał sławę,
Więc jakbyś śmiercią tchórza pokalać mógł prawe
Swe imię? Mąż mój słynny nie dał że dowodu,
Że woli dziatki rzucić, niż nazwisko rodu
Zostawić im we zmazy. Bo szlachetni ludzie
Boleją, widząc imię swoich dzieci w brudzie.
Przedemną przykład męża na zawsze widnieje!
A teraz rozważ ze mną, jakie są nadzieje?
Przypuszczasz, że z pod ziemi wróci syn twój miły?
Czy na świat kiedykolwiek wrócił kto z mogiły?
A może słowa tego poruszyć zdołają?
Bynajmniej! Trzeba zawsze uciekać przed zgrają
Nieokrzesanych wrogów człowiek gładki zasię

I mądry — ten ma prawo żądać w każdym czasie,
Abyśmy go słuchali, bo łatwiej jest przecie,
Ufając im, dostąpić względów na tym świecie.
I mnie też wpadło na myśl prosić, by wygnano
Me dzieci, lecz i w tem jest krwawe smutku miano:
W ubóstwo opłakane wpaść, ratując życie?
Dla przyjaciela przecież — nieraz to słyszycie —
Jest słodki dzień li jeden, jeżeli zobaczy,
Że może też ugościć przyjaciół-tułaczy!
Więc umrzyj razem z nami — umrzeć raz potrzeba!
Błagamy cię na twoją szlachetność! Kto nieba
Zrządzeniom tak usilnie pragnie schodzić z drogi,
Ten rzeczy usiłuje niemądre. I bogi
Nie mają tyle siły, by złamać konieczność.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jeżeliby kto rękę na twoją stateczność
Śmiał podnieść, a młodzieńcze było moje ramię,
Pokarałbym go łacno, lecz dzisiaj nie złamię
Nikogo. Więc dlatego racz, Amfitryonie,
Rozważyć, co uczynić ku waszej obronie.

AMFITRYON.

Bynajmniej nie tchórzostwo ni życia pragnienie
Odciąga mnie od śmierci. To li sobie cenię,
By dzieci uratować synowi. Atoli
Dziś widzę, że mi los już na to nie pozwoli.
Więc kark pod miecz poddaję. Już ja umrzeć zdążę!
Bij! Morduj! Strąć ze skały! O jedną li, książę,
Błagamy cię tu łaskę, niechże nam zaświeci:
I mnie i oną zabij, nim zabijesz dzieci,
Bo straszny to jest widok patrzeć, jak ze skonem
Pasując się, ratunku z sercem zrozpaczonem

Wołałyby od matki i dziada. A wreście
Jak chcesz, tak postąp z nami! Mnie i tej niewieście
I dzieciom zgasnąć muszą drogie słońca blaski.

MEGARA.

I ja cię również błagam, byś do jednej łaski
I drugą jeszcze dodał — i mnie i starcowi:
Każ dom ten nasz otworzyć — dziś twoi domowi
Zamknęli go — i pozwól zabrać mi dla dziatek
Całuny: choć ten jeden niech mają dostatek!

LIKOS.

I owszem, zaraz każę otworzyć im bramy...
(Do służby): Wynieście szaty dla nich!... Zazdrości nie mamy
O suknie! Gdy już jednak będą mieć na sobie
Śmiertelny strój, powrócę, by was złożyć w grobie.

MEGARA.

Za matką skieruj kroki, moja dziatwo biedna,
Do domu ojcowskiego — jeszcze mu ta jedna
Została przecież nazwa, choć w nim obcy panem
(Odchodzi teraz z dziećmi).

AMFITRYON.

Napróżno więc, Zeusie, było dla nas danem
Małżeńskie dzielić łoże! Próżnośmy cię zwali
Rodzicem mego syna! Mniej waży na szali
Twa przyjaźń, aniżeli sądzić było można!
Nad boga dziś wielkiego wyrasta ma zbożna
Cnotliwość, gdyż ja bronię Heraklowej dziatwy!
Zakradać się do komnat niewieścich, to łatwy
Dla ciebie, widać, sposób! Juścić nieproszony
Potrafisz zawsze cudze bałamucić żony,

Lecz zbawiać swe krewieństwo, to dla ciebie dziwy!
Bóg jesteś albo słaby, lub niesprawiedliwy!

CHÓR.

W uroczyste naprzód tony
W lutni dźwięcznie nastrojonej
Fojb uderza, aby potem
Pod pałeczki szczerem złotem
Coraz szczerzej, huczniej brzmiała
Pieśń, radością rozszalała.
Ja w cześć tego, co swe kroki
W mrok głęboki
Już skierował — czy w mem słowie
On się zowie
Synem Zeusa, czy słyszycie,
Amfitryon dał mu życie —
Tryumfalny głos nastroję,
Bo hymn wieńczy mężów znoje
Dzielne czyny to ozdoby
Tych, co zeszli już w swe groby.
Naprzód z lwem do walki staje.
By uwolnić Zeusa gaje:
Jasną głowę w lwa ponurą,
Skrywszy paszczę, żółtą skórą
Przyodziewa swe ramiona,
Gdy to groźne zwierzę skona.

*

I Centaurów lud rozniesie,
Hasający w górskim lesie —
Gradem lotnych strzał ze świata
Krwawo dzikie stado zmiata
Łuk zabójczy w jego dłoni,

A świadkami tej pogoni
Penejowe piękne fale,
Puste dale
Bezowocnych, czczych ugorów
I głąb borów
Pelionu i Homola
Też sąsiednia, skąd swywola
Dzikich jeźdźców, tłumna, rojna,
W powalone jodły zbrojna,
Na tesalskie wpadnie sioła,
Niszcząc wszystek kraj dokoła.
A i daniel nakrapiany,
Złotorogi zwierz, co łany
W krąg pustoszył, z jego ręki
Potem zginął: w dań podzięki
On ten świeży łup swój złoży
Ojnojskiej łowczyni bożej.


∗                    ∗

Potem stanie
Na rydwanie
I ujarzmi straszne źrebię
Diomeda —
Zaprzęg, który wziąć się nie da,
A zaś ludzką krew li chłepce
U tych żłobów, pełnych krwawej,
Wstrętnej strawy
Z ludzkich ciał, podartych srodze.
I znów dalej
Swej ochocie puści wodze
I wskroś srebrnej, szumnej fali
Hebrosowej szumi, hula

W mykeńskiego służbie króla,
Przez Pelion wzdłuż wybrzeża,
Do Anauru źródeł zmierza,
Cykna strzałą tu powali,
Co mordował w dzikiej kniei
Niegościnnej Amfanei.

*

Jak szczęśliwie
I na niwie
Hesperydzkiej stanie potem,
Tam, gdzie panny
Pieją hymn swój nieustanny!
Z drzew, obsianych lśnistem złotem,
Zerwie owoc, ale wprzódy
Potwór rudy
O ognistobarwnym grzbiecie
Srogo zginie
Z jego ręki: stróża zmiecie
Onych sadów. I w głębinie
Był też morskiej, ludzkim wiosłom
Uspokoił toń rozrosłą.
I strop niebios on utrzyma,
Gdy zawita w dom olbrzyma
Atlasowy: strop w średzinie
Pochwyciwszy gwiazdolity,
Uniósł w górę bóstw błękity.


∗                    ∗

Ku meockiej wielorzekiej
Przybył toni:
W kraj daleki
Amazonek, władczyń koni,

Spłynął poprzez głąb Euksynu.
Kogóż on dla swego czynu
Nie przygarnął z ziem Hellady?!
Zbrojne druhów szły gromady
W jego ślady!
Strój rycerskiej złupił pani[73],
Pas złocisty, zgubny dla niej,
By do greckich swych pieleszy
Przynieść owy dar bezmierny —
Dziś Mykene nim się cieszy.
Z mnogogłową suką Lerny,
Z hydrą, krwawą niszczycielką,
Walkę-ci on stoczył wielką,
Ogniem dziką bestyę strawił,
Strzały żółcią jej zaprawił
I trójciały potwór ziemi
Erythejskiej ubił niemi.

*

Odbył inne też wyprawy:
W tej podróży,
Pełnej sławy,
Szczęście zawsze mu posłuży.
Wreszcie u swych trudów kresu
Skierował się do Hadesu,
Do krainy, łzami zlanej,
I na ziemskie on już łany,
Śmierci zdany,
Do swych druhów nie powraca,
Skończyła się jego praca!
Pustką jego dom dziś stoi,

A na dziatki tego człeka
Łódź Charona u podwoi
Przeokrutnej Śmierci czeka.
Gdzieżeś? pyta dom się cały!
Gdyby siły mi zostały,
Bój naonczas dla mnie łatwy
Stoczyłbym dla twojej dziatwy,
Z Teb wygnałbym cudzych gości,
Tylko nie mam już młodości!


∗                    ∗

Co widzę? Śmiertelne już szaty
Przywdziawszy na siebie, z komnaty
Przychodzą już ku nam dziecięta
Herakla — ach! świat go pamięta,
Tak wielki był ongi! U matki
Wieszają się boku te dziatki.
O! jakże zmartwiona tu kroczy,
Z nią razem ten starzec! Me oczy
Łez pełne! Potoków bez miary
Nie stłumię w źrenicy starej!

MEGARA (z dziećmi).

Gdzie rzezak jest nas biednych? Niech już raz się ruszy
Ten kapłan, ten zabójca mej nieszczęsnej duszy,
Gotowe niech ofiary do Hadu wyprawi!
O dzieci! Straszny orszak umarłych się jawi,
Złożony z starców, dzieci i wleczonych matek —
O dolo ty okrutna, moja i mych dziatek,
Na które raz ostatni już patrzę. Na zgubę
Zrodziłam i chowałam was, o dzieci lube,
Na wroga pośmiewisko — tak! wróg z was się śmieje.
Wyrwano mi niestety! przepiękne nadzieje,

Któremi się karmiłam z słów waszego ojca!
(Do jednego z synów):
Na ciebie zdał on berło argiwskiego grojca,
Ten zmarły. Na bogatym Eurysteja tronie
Zasiadłszy, pelasgijskie, urodzajne błonie
W swej mocy miałeś dzierżyć — tak mówiąc, na głowę
Lwi zewłok ci zarzucał, w którym sam na owe
Wyprawy swoje ruszał... (Do drugiego): Ty miałeś być panem
Tych Teb, rozmiłowanych w koniach, niw, co z wianem
Na ojca przeszły mojem! Twe wargi dziecięce
Nieraz go o to proszą, bywało!... Zaś w ręce
Maczugę dla obrony dawał ci, zwodniczy
Dedala podarunek. (Do trzeciego): Zaś tobie zaliczy,
Bywało, Ojchalijski gród, który rozwala
Przed laty, pociskami z łuku prażąc zdala:
W ten sposób pobudował wam trzem, jak jesteście,
Trzy trony, męstwu swemu ufając. Niewieście
Zaś serce me wybrało trzy oblubienice
Z najznakomitszych rodów: ateńskie dziewice,
Ze Sparty i Teb naszych, abyście, swe nawy
Do lądu przywiązawszy, wiedli żywot prawy
I szczęsny. Dziś to wszystko tak straszliwie ginie!
Miast onych oblubienic, śmierci wam boginie
W małżeństwo dzisiaj dają, a zamiast kąpieli,
Łza moja, hojnie lana, wasze ciała bieli.
Waszego ojciec ojca, wielkiego koniądza,
Weselną dzisiaj ucztę dla wnuków urządza,
Hadesa im za świekra daje — przeokrutne
Krewieństwo! Ach! Któregóż z was me serce smutne
Przycisnąć ma nasamprzód do siebie, a zasię
Którego z was na końcu przygarnę w tym czasie
Żałosnym, pocałuję, przytulę do czoła?!

Ach! jakżeż, jak ta skrzętna, żółtoskrzydła pszczoła,
Pragnęłabym pozbierać wszystkie wasze bole
W ból jeden, te łzy wszystkie, zlewające dolę
Każdego z was, chciałabym w jeden zdrój ogromny
Połączyć!... O najdroższy! Jeśli jest przytomny
W mgłach Hadu człek umarły, skoro się doniesie
Do niego głos ze świata, to ja, Heraklesie,
Odzywam się do ciebie: Rodziciel twój kona
I dzieci twe konają i ja, tak wielbiona
Małżonka twa, szczęśliwa przed laty!... Z swej nocy
Choć jako cień się pojaw! Przybądź ku pomocy!
Zjawienie twe do syta pokrzepi nam serce,
Albowiem są tchórzami dzieci twych morderce.

AMFITRYON.

Podziemne proś-że duchy, niewiasto!... Do ciebie
Ja zasię wznoszę ręce, ty władco na niebie,
I wołam: Jeśli, Zeusie, myślisz przyjść z obroną
Twym dzieciom, przyjdź w te tropy, bo będzie spóźnioną.
Już nieraz cię wzywałem, lecz, widać, daremnie!
Konieczność snać chce ofiar z tych dzieci i ze mnie!...
Starcowie! Czas od śmierci oddziela nas krótki,
Dlatego żyć wesoło, poodpędzać smutki,
Nie trapić się od rana aże do wieczora!
Bynajmniej nie ma chęci chyża czasu pora
Z ludzkiemi nadziejami liczyć się! Jedynie
O sobie pamiętając, ucieka i płynie.
Popatrzcie tylko na mnie: Oczy wszystkich ludzi
Zwracały się w mą stronę: Podziw taki budzi,
Bywało, moje słynne, znamienite dzieło.
A teraz w jednej chwili jak wszystko zginęło,
Jak wszystko los mi zabrał i uniósł, skrzydlaty,

Nie wiedzieć, gdzie w powietrze! Niechże mi kto powie,
Jak długo trwa majątek i sława i zdrowie
I przy kim? Tak!... Żegnajcie! Odchodzi wasz bratni,
Sędziwy druh, widzicie go po raz ostatni!

MEGARA.

He, starcze, co ja widzę? Najdroższego męża?

AMFITRYON.

Ja nie wiem. I mój wzrok się zdumiony wytęża.

MEGARA.

To on, co zmarłych, mówią, zamieszkał dzierżawy.

AMFITRYON.

A może po dniu białym senne chodzą zjawy?

MEGARA.

Co gadać! Cóżby mogło snuć się w głowie mojej!
To on, twój syn, staruchu! Nic mi się nie roi!
Sam, dzieci! Ojca poły trzymać się do końca!
Sam! prędzej! sam! Już dla nas zjawił się obrońca,
Nie słabszy od Zeusa, zbawia w tej potrzebie.

Wchodzi

HERAKLES.

Ogniska mego dachu, witam! Witam ciebie,
Przedsionku mej siedziby! Jakżeż ja się cieszę,
Że znów, na świat wyszedłszy, widzę swe pielesze!
Co dzieje się? Przed domem widzę dzieci moje,
Na głowie mają wianki i śmiertelne stroje,
A w mężczyzn zbiegowisku widzę również żonę
I ojca, zapłakanych! Czy jakie niepłone
Zdarzyły się wypadki? Zaraz wiedzieć będę:
Pouczcie, co za grom to spadł na naszą grzędę?

AMFITRYON.

Najdroższy! Światło słońca dla twego rodzica!
Nareszcie druhom swoim pokazałeś lica!

HERAKLES.

Ten popłoch! Czy z nieszczęściem spotykam się nowem?

MEGARA.

Giniemy!... Wybacz, starcze, jeżeli ze słowem
Wyrywam się do męża przed tobą. Atoli
Wiadomo, że kobietę zawsze bardziej boli
Nieszczęście, niż mężczyznę, i nie tylko tobie,
I mnie i dzieciom bliska była śmierć w tej dobie!

HERAKLES.

Od czego ty zaczynasz?! O, na Apollina!

MEGARA.

I braci mi i ojca zła wzięła godzina.

HERAKLES.

Co mówisz? Co się stało? Legli w boju? Kiedy?

MEGARA.

Król Likos, pan tej ziemi, on sprawcą ich biedy.

HERAKLES.

W otwartym zmógł ich boju, czy na buntu drodze?

MEGARA.

Wszczął bunt i w mieście Kadma ujął rządów wodze.

HERAKLES.

Dlaczego w twych i starca oczach przestrach świeci?

MEGARA.

I ojca zamordować chciał i mnie i dzieci.

HERAKLES.

Co mówisz? Ta go sierot przeraża gromadka?

MEGARA.

Że kiedyś śmierć Kreonta pomszczą, swego dziadka.

HERAKLES.

Cóż znaczą te na synach śmiertelne całuny?

MEGARA.

Wdzialiśmy strój śmiertelny, stosowny do truny.

HERAKLES.

Ojej! Gwałtowną śmiercią paść mieliście srogo?

MEGARA.

Mówiono, żeś ty umarł, z przyjaciół nikogo!

HERAKLES.

A czemuż tem zwątpieniem przejęła się dusza?

MEGARA.

Mieliśmy takie wieści od Eurysteusza.

HERAKLES.

Przecz dom opuściliście i ognisko ono?

MEGARA.

Zmuszeni. Ojca nawet z łóżka wywleczono.

HERAKLES.

Nie wstydził się tak zelżyć starego człowieka?

MEGARA.

Bogini, której służy, wstydowi daleka.

HERAKLES.

Więc wszyscy mnie odbiegli druhowie? To dziwy!

MEGARA.

Azali ma przyjaciół człowiek nieszczęśliwy?

HERAKLES.

O walkach z Minyami czy już zapomnieli?

MEGARA.

Powtarzam: człek w nieszczęściu nie ma przyjacieli.

HERAKLES.

Rzucicie wy te z głowy żałobne przepaski?!
Coprędzej w promieniste spojrzyjcie mi blaski!
Bo jakże? Czyż nie milej jest waszemu oku
Mieć światłość zamiast smutku mogilnego mroku?
O moje chodzi ramię, więc zaraz podążę,
Ażeby zburzyć dom ten, w którym nowy książę
Zamieszkał; zaś królowi łeb bezbożny utnę
I rzucę na pożarcie psom! Jeśli są butne
Jakowe Kadmejczyki, co mi złem płacili
Za dobre, ja tą bronią[74] przesławną tej chwili
Posprzątam ich, zaś innych bełty skrzydlatymi
Ubiwszy, krwi wyleję potok przeolbrzymi,
Wypełnię nią po brzegi Ismenos i zbrukam
Lustrzane fale Dirki! Bo kogóż poszukam,
Co więcej byłby godzien doznać mej obrony,
Niż dzieci, niż małżonka, niż ojciec rodzony?
Żegnajcie, moje trudy! Mniej mi dziś znaczycie,
Niż trud, który mam spełnić. Nawet stracić życie
Winienem dla tych dziatek, jeśli dziatki moje
Cierpiały tak dla ojca! O pięknie-by znoje
Dawniejsze wyglądały — bój z lwem za rozkazem

Eurysthejowym ongiś, i z hydrą zarazem,
Jeślibym dla swych dzieci nie oddał z kretesem
Wszystkiego! Jużbym słynnym nie był Heraklesem!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Tak, ojciec winien stawać w swych dzieci obronie,
Syn ojcu dopomagać staremu, mąż żonie.

AMFITRYON.

Wypada ci być druhem dla druhów, mój synu,
I wroga nienawidzieć! Lecz masz czas do czynu.

HERAKLES.

Gdzież więcej bywa czasu, niźli go potrzeba?

AMFITRYON.

Jest w mieście dużo takich, którzy łakną chleba,
A których lud uważa jeszcze za bogaczy —
To poplecznicy króla, co rozruchy, znaczy,
Wszczynają, iżby mogli łupić swe sąsiady,
Albowiem ich majątek rozlazł się bez rady —
Lenistwo go pojadło lub pochłonął zbytek.
Widziano cię już w grodzie, więc bacz na pożytek,
Byś wrogów nie pobudził i nie padł wbrew woli.

HERAKLES.

Że w grodzie mnie widzieli, mało mnie to boli.
Lecz w miejscu niewłaściwem zobaczywszy ptaka,
Odrazu-m pytał siebie, czy na dom mój jaka
Nie spadła znowu klęska, przeto w nasze włości
Wkraczałem potajemnie, pełen przezorności.

AMFITRYON.

Więc dobrze. Teraz w domu powitaj ognisko,
Rzuć okiem na twe progi ojcowskie. Boć blisko

Zapewne król jest nowy, za chwilę się zjawi,
Ażeby tu nas wszystkich ubić, jak najkrwawiej,
I żonę i twe dzieci i mnie na przyczynek.
Zostawszy tam czas jakiś, zobaczy mój synek,
Iż rzecz się dobrze złoży. Chyba nie zawadzi
Trochę się ubezpieczyć. Więc nim jak najgładziej
Załatwisz się z tym tutaj, nie chodź mi do miasta,
Niech popłoch się nie wszczyna i burza nie wzrasta

HERAKLES.

Tak zrobię! Słusznie mówisz. Popędzę tej pory
Do domu. Tak nareszcie wyszedłszy od Kory,
Z Hadesu mrocznych komnat, przekroczę te progi,
Ażeby przedewszystkiem uczcić nasze bogi.

AMFITRYON.

W Hadesie więc, mój synu, przebywałeś w końcu?

HERAKLES.

I zwierza trzygłowego przywlokłem tu słońcu.

AMFITRYON.

Po walce, czy ci bóstwo dało go zwyczajnie?

HERAKLES.

Po walce. A i święte zobaczyłem tajnie[75].

AMFITRYON.

Czy w domu Eurystheja jest dzisiaj to zwierzę?

HERAKLES.

W Hermione, w gaju Pani podziemnej ma leże.

AMFITRYON.

Eurysthej wie, że jesteś już na naszym świecie?

HERAKLES.

Nie! Naprzód chciałem ujrzeć, co się tutaj plecie.

AMFITRYON.

A czemuś tam pod ziemią bawił snać bez kresu?

HERAKLES.

Tezeja-m jeszcze pragnął wydobyć z Hadesu

AMFITRYON.

A gdzie on? Czy już wrócił do ojczystej niwy?

HERAKLES.

Do Aten on się udał, ogromnie szczęśliwy,
Że uszedł z kraju zmarłych... Dalej, dziatki moje,
Podążcie razem ze mną w ojcowskie podwoje!
Piękniejsze was tam wnijście czeka, aniżel
To wasze było wyjście. Ano, raźniej! śmielej!
Przestańcie mi już płakać! Nabierzcie otuchy!
I ty, małżonko moja, zbierz siły i głuchy
Rzuć przestrach! Dość już tego!... Puśćcie-że me szaty!
Ja od was nie ulecę, bom nie ptak skrzydlaty!
Ha! Cóż to? Nie puszczają! Jeszcze się czepiły
Tem mocniej sukni moich! Tak jest, światku miły!
Źle było dzisiaj z wami? Tak, na ostrzu noża
Już wasze stało życie? Jak łodzie śród morza
Za sobą ciągną okręt, tak ja was za ręce
Pociągnę! Rad ocalę te skarby dziecięce!
We wszystkiem ludzie równi: kochają swe dziatki
I ci, co na wyżynach i one ostatki
Na ziemi. Tylko pieniądz różnicę stanowi:

Ten ma go, ten go nie ma, lecz wszyscy gotowi
W miłości do swej dziatwy. Tak już jest na świecie.

CHÓR.

Młodość to rozkosz, a starość to brzemię!
Ciężko nas gniecie —
Niczem jest Etny opoka! —
I blask nam gasi śród oka,
Tuli je w gęstą noc!
Bogate azyjskie ziemie,
Ich tronów wspaniałą moc,
Wszystkie złociste pałace,
Gdybym je posiadł, utracę
Za powrót straconej młodości!
Ona we wszystkiem na przedzie,
Skarbem w dostatku i biedzie.
A zato jakże mnie złości,
Jaki mi wstręt w sercu budzi
Zabójcza starość u ludzi!
Oby się w morze zapadło
Niepożądane widziadło!
Oby to martwe ciało
Nigdy przystępu nie miało
Do ludzkich miast i domów,
Jeno tam gdzieś śród ogromów
Powietrznych, jak lotny ptak,
Powietrzny pruło szlak
Na wieków wieki!

*

Gdyby mój rozum posiedli niebianie,
Gdyby opieki
Mądrej odmawiać nie śmieli

Plemieniu swoich czcicieli,
Drugąby młodość wraz
Na ludzkim stworzyli łanie,
Ażeby z pomiędzy nas,
Wyróżnić wyznawców cnoty
Od niegodziwej hołoty:
Byłby to znak bożej łaski,
Że kto się dobił zasługi,
Ten żyłby tu po raz drugi,
W słoneczne patrzący blaski,
Natomiast życie li jedno —
Takie jest pragnień mych sedno —
Miałby zły człowiek. W ten sposób
Łatwo od dobrych go osób
Odróżnićby można, jak trzeba.
Tak żeglarz śród mroków nieba
Szuka we gwiazd milionie,
Która dla niego płonie.
Dziś nie rozróżnił nas Bóg,
A człowiek śród swoich dróg
Bogactw li szuka...


∗                    ∗

Nigdy ja Muz z Charytami
Łączyć nie poprzestanę
W najrozkoszniejsze koło.
O, niewesoło
Toczy się życie przed nami,
Gdy bez nich jesteśmy, sami.
Więc choć me lata złamane,
Jeszcze ja wieńczę
Swe czoło

I pieśni śpiewam młodzieńcze
W cześć Mnemozyny!
Jeszcze Herakla ja czyny
Opieśniać umiem, jeżeli
Natchnienia mi udzieli
Płyn Bromiosa i świetnie
Libijskie zabrzmią fletnie
Przy siedmiostrunej lutni!...
Byłoby dla mnie najsmutniej
Porzucać Muzy, co tańca
Uczyły swego wybrańca.

*

Przepiękne śpiewa peany
Delfijski orszak niewieści
W cześć syna bożej Latoi,
Tam, u podwoi
Jego świątyni zebrany...
U domu twojego ściany
Radosny hymn ku twej cześci
Śpiewając, grono
Tu stoi,
Podobne łabędziom pono
Z gardzieli siwej
Wielkie ogłasza dziwy
O tobie, synu Zeusowy,
Co dziś tak pięknej osnowy
Dla naszej dostarczasz zwrotki:
W męstwie przeszedłszy swe przodki,
Ze zwierzęcymi potwory
Przeboje-ś rozpoczął skory
I, zdjąwszy z ludzi to brzemię,
Pokój-ś sprowadził na ziemię!


Z jednej strony wchodzi na scenę Amfitryon z drugiej

LIKOS.

W sam czas. Amfitryonie, wyszedłeś z komnaty.
Chwil dużo już minęło, odkądście te szaty
Na siebie wdziewać jęli, te śmiertelne stroje.
Niech żona Heraklesa i te wnuki twoje
Nareszcie wyjdą z domu, dobrowolną iście
Umrzyjcie teraz śmiercią, jak obiecaliście.

AMFITRYON.

Człowieka nieszczęsnego prześladujesz, książę,
Natrząsasz się, gdy śmierć mnie najdroższych mych wiąże.
Jakkolwiek władcą jesteś, działaj-że powoli!
Gdy jednak skon jest dla mnie pisany w mej doli,
Ulegnę, muszę zrobić według twej oceny.

LIKOS.

Gdzież teraz jest Megara? Gdzie wnuki Alkmeny?

AMFITRYON.

O ile sądzić mogę, pewnem zda się prawie —

LIKOS.

Cóż zda ci się? Co sądzisz? Na jakiej podstawie?

AMFITRYON.

Że klęczy tam, na stopniach ołtarza i modły —

LIKOS.

O życie? Nadaremnie! One już zawiodły!

AMFITRYON.

Zmarłego też małżonka nadaremnie wzywa.

LIKOS.

Zapewne! Żadna dusza nie ujrzy go żywa.

AMFITRYON.

Tak! Chyba że bóg jaki wskrzesiłby go z grobu.

LIKOS.

Idź, sprowadź ją tu zaraz, nie ma już sposobu!

AMFITRYON.

Spełniwszy twoją wolę, miałbym udział w zbrodni.

LIKOS.

Gdy tak cię to przeraża, będzie najdogodniej,
Jeżeli sam ja pójdę i matkę z synami
Z domostwa wyprowadzę! Służba! Ze mną sami
Do wnętrza! Chcę nareszcie mieć spokój po znoju!

AMFITRYON.

Idź! Idziesz, gdzie iść musisz! O twoim spokoju
Kto inny tu rozstrzygnie! Źleś poczynał sobie,
Więc złą weźmiesz zapłatę!... (Do Chóru): W odpowiedniej dobie
Dostaje się do wnętrza! Zaraz on nadepce
Na straszne, z ostrych mieczów złożone oklepce,
Plugawiec niegodziwy, co chciał inne dusze
Mordować!... Idę, starcy, gdyż zobaczyć muszę,
Jak trupem zbój ten padnie! Rozkosz to nielada,
Gdy wróg za ludzkie krzywdy pokarany pada.

CHÓR.

Oto już zmienia się los:
Potężny przed chwilą król
Kieruje drogi żywota
Do Hadesowych pól.
Cześć ci, o cześć,
Sprawiedliwości!
I wam, bogowie,

Co mściwym ciosem płacicie za cios,
Trzeba podziękę nieść!...
Nareszcie się twa ścieżka, jak należy, prości:
Śmiercią zapłacisz katusze,
Któremiś w swej pysze zuchwałej
Lepsze katował nam dusze!
W przemiany tę chwilę jedyną
Łzy mi radosne płyną,
Albowiem stało się już,
Czego się przecie nigdy nie spodziewał
Tej ziemi nieprawy stróż...
Lecz trzeba nam popatrzeć, czy się komuś święci
W tem wnętrzu pałacowem według moich chęci.

LIKOS (za sceną).

Ojej mi! Ojej!

*
CHÓR.

Poczyna rozbrzmiewać dom
Melodyą dla uszu mych
Przesłodką! Śmierć nieuchronna
Już swój wymierza sztych!
Ten głośny jęk,
Który tam z siebie
Wydaje książę,
To znak, że spada spodziewany grom —
Zmiękł już nasz tyran, zmiękł!

LIKOS.

Kadmosa wszystka ziemio! Podstęp mnie tu grzebie!

CHÓR.

Gubiłeś innych, w odwecie
Słuszna spotyka cię zguba —

Niechże ci? gniecie, niech gniecie!
I któżby to chciał na tej ziemi
Wargami bluźnierczemi
Głosić, że słaby jest Bóg?!
Głupiec li niebo obrzuca szyderstwem
Ze swoich śmiertelnych dróg!
Już niema bezbożnika, cisza jest dokoła!
Powiodło się druhowi! Niech brzmi pieśń wesoła!


∗                    ∗

Pieśni, o pieśni, pląsy, tany
W świętem tebańskiem kwitną mieście!
Skończyły się łzy nareście
I z tej losów dziś przemiany
Hymn powstaje.
Już opuścił nasze kraje
Władca świeży,
Berło dawny książę dzierzy:
Od wybrzeży
Acherontu niespodzianie
Zjawił się na naszym łanie.

*

Bóstwa, tak, bóstwa mają oko
Na złe i dobre sprawy lodzi.
Grosz i szczęście dusze judzi,
Iże pną się zbyt wysoko,
Że w swej pysze
Gubią bliźnich! Prawdę słyszę,
Że kto kroczy
Po bezprawia stromej zboczy,
Temu oczy

Raz się zamglą: własny zdradnie
Grzech go strąci! W przepaść wpadnie!


∗                    ∗

Uwieńcz, Ismenie, swe czoło!
Pląs poprowadźcie wesoło
Teb siedmiobramnych wy białe,
Słoneczne ulice! Hej!
Na Heraklesa chwałę,
Dirko, swe hymny piej!
W roześpiewanym szale
Rzuć swe ojczyste fale,
Swoje błękitne wody,
Dziewiczy orszaku młody
Azoposowych cór,
I zanuć wtór
Na ten zwycięski bój!
Dalej, o dalej! Razem
Z pityjskim leśnym głazem
Ku naszej przybądź stronie,
Ty grodzie Muz, Helikonie!
Sław razem gród ten mój,
Te mury sławże moje!
Spartańskie spiżozbroje
Wyrosło tu ongi plemię,
By tę rycerną ziemię
Zostawić dzieciom swych dzieci,
I dotąd im blaskiem świeci.

*

O ty krewieństwo łoża:
Człowiek i Zeusa moc boża
Jedno dzielili posłanie,

Gdy zakochany bóg
Przed wnuką Perseja stanie.
Czyżbym ja kiedy mógł
W podobne wierzyć rojenia?
Lecz dzisiaj sprawa się zmienia,
Albowiem nigdy nie zgaśnie
Blask Heraklesa, co właśnie —
O sile jego czas
Pouczył wszystkich nas —
Z podziemnych wrócił pól.
Z Plutona podziemnej komnaty
Władca powrócił bogaty,
Co władać nam będzie godniej,
Niżeli ów sprawca zbrodni,
Ten tchórz, poprzedni króli
Teraz się pokazało,
Kto wyszedł z walki cało,
Z boju na gołe miecze,
I czy też niebo ma pieczę
Nad prawem, by go na ziemi
Człek stopy nie deptał złemi!


∗                    ∗

Ach! ach!
Cóż ja to widzę? Zali nowy strach
Myśli nawiedzić ten nieszczęsny dach?!
Precz! precz! W te tropy
Rusz leniwemi stopy,
Goń z tego miejsca, goń!...
Władco Pajanie,
Nas, słabych starców, broń,
Niech nam się nic złego nie stanie!


Na scenę wjeżdża z Lissą (jędzą szaleństwa)

IRYS.

Nie bójcie się, wy starcy, jeśli Nocy plemię,
Szaleństwo, na tę waszą zawitało ziemię!
Z niem razem ja przybywam, Irys, sługa bogów.
Nic złego nie zrobimy u tych waszych progów,
Ni wam ani też miastu. Najeżdżamy jeno
Dom człeka, co się mieni synem twym, Alkmeno.
I Zeusa — tak wieść niesie. Nim spełnił swe znoje,
Los krzywdzić go nie kazał, w Zeusie miał ostoję,
Co brał go i przedemną i Herą w obronę.
Lecz dzisiaj gdy już wszystkie prace pokończone
U króla Eurystheja, pragnie tego Hera,
By krwią się nową zmazał, krwią swych dzieci! Szczera
I we mnie chęć ku temu. Zahartuj swe serce,
Dziewicza córko Nocy, ty, której kobierce
Zaślubin są nieznane, i spraw, niech mu w duszy
Spalone dzieciobójstwa pragnienie się ruszy,
Pomieszaj-że mu zmysły, rozpętaj mu nogi,
Dźgaj, kłuj go, judź, podszczuwaj, w śmierci arkan srogi
Uwikłaj, aby dzieci swoich wieniec luby
Rzuciwszy na Acheront, na tę falę zguby,
Przekonał go dowodnie, co gniew Hery znaczy
I mój! Bo juści niczem bóstwa, wielką raczej
Śmiertelnych będzie siła, gdy ten ujdzie kary.

LISSA.

Po mieczu i kądzieli krew mam bez przywary —
Urana krew i Nocy w moich żyłach płynie.
Cokolwiek, sługa bogów, na świecie uczynię,
Zazdrości nie obudzą w moich druhów kole.
Na dobrych ja też ludzi nastawać nie zdolę.

Gdy wolno, chcę was przestrzedz, zanim się potkniecie,
I ty i Hera święta. Juści, że na świecie,
Śród ludzi i śród bogów, nie jest bez znaczenia
Ten mąż, przeciw któremu gniew się wasz rozpienia.
On ziemię niedostępną i głębinę morza
Uwolnił od potworów, przezeń służba boża,
Zdeptana przez zbrodniarzy, kwitnąć znów poczęła,
Więc radzę nie nasyłać mnie do tego dzieła.

IRYS.

Ty się błędów nie doszukuj ani w mym ni w Hery czynie.

LISSA.

Z złej na dobrą ja cię drogę chcę sprowadzić tu jedynie.

IRYS.

Nie rozumu tu nas uczyć wysłała cię dzisiaj Hera.

LISSA.

Słońca wzywam tu na świadka, że się niechęć we mnie zbiera
Przeciw temu. Jeśli teraz jest konieczność, że wciąż muszę
Służyć tobie i królowej, że częstokroć niemal duszę
Snać wyzionę, jako pies ten, co na rozkaz swego pana
Z wywieszonym mknie językiem, jam posłuszna.. Niewstrzymana,
Od ryczącej fali morza, od straszliwych trzęsień ziemi,
Stokroć silniej od piorunów, które strzały bolesnemi
Płodne rodzą w okrąg bóle, w Heraklesa pierś uderzę —
W tem już nikt mnie nie prześcignie! Wpadnę w jego domu dźwierze,
Dom rozburzę mu do szczętu, ale wprzód uśmiercę dzieci!
Że je własną zabił ręką, myśl mu taka nie zaświeci,
Aż go wściekłość ma opuści! Ale patrzaj, jak on głową
Dziko trzęsie, jak zaciska martwe usta, jak gromową

Z błędnych oczu błyskawicą strzela wokół, jak on ryczy,
Jak on chrapie przeraźliwie, niby jaki potwór byczy,
Gdy na rogi brać jest gotów, jak Tartaru wzywa córy!
Wnet zatańczy on mi lepiej, tak mu zagra strach ponury!
Wróć na Olimp, ma Irydo, skieruj tam swe wdzięczne stopy,
A ja w progi Heraklesa chyłkiem wśliznę się w te tropy.
(Znikają).

CHÓR.

Raty! Przeraty! O biada!
O jęcz-że, ty grodzie, jęcz,
Gdyż, jak podcięty wręcz,
Kwiat twój dziś pada,
Syn Zeusowy!
Biedna-ś, Hellada!
Oto dziś stracisz swego dobroczyńcę,
Władzę mu głowy
Odbiera szał:
Obłędne wyprawia młyńce,
Tańczy, choć niema nikogo,
Coby do tańca mu grał!...
Złowrogo
W okrutnej, zabójczej grozie
Zajeżdża na swoim wozie
Zagłada —
Konie ościeniem popędza
I jedzie ku ludzkiej biedzie
Ona stugłowa jędza,
Z pomroków nocy zrodzona,
Śród syku wężów jedzie
Kamiennooka Gorgona,
Lissa!
O prędko jakowyś duch

Rozbija szczęście człowieka
W puch!
O prędko z ojca rąk,
Który nie czeka,
Zginąć ma syn!
O męko mąk!
Straszny się spełnia czyn,
Klęska nad nami już zwisa,
Zeusie! Na twoje za chwilę
Bezdzietne dziecię
Rzucą się w sile
Zapamiętałej
Krwiożercze, zabójcze szały,
Bez strachu
Mściwy sprawując sąd.
Bez dźwięku kotłów, o dachu,
Tan się zaczyna,
Mąt —
Przenigdy w świecie
Nie lubi, Bachu,
Twa go drużyna!...
Jej, domu, jej!
Nie Dioniza rozlewa się płyn
Po tej posadzce twej,
Nie sok to z winnych gron,
Lecz krew!
Co siła, dziatki, uciekać! co siła!
Złowrogi wita was zew!
Łowiec was ściga, on!
Huzia za wami, jak pies!
Krwawy chce łowić plon!
O, nie napróżno szaleje w tym gmachu

Lissa przewściekła!
Jej, kraju łez!
Żal mi cię, starcze! Ten żałosny kres!
Jej, żal mi jest wielki
Tej biednej matki,
Tej karmicielki,
Co tak napróżno rodziła
Swe dziatki...
Patrz! patrz! O zatrząsł się dom,
Dach się zapada,
Wszelka się rusza
Posada!
Jakiej-ż to burzy poddaje się tchom!...
Co robisz, synu Zeusza?!...
Zda się, że ogrom Piekła
Zamierzasz zwalić, dzikim szałem tknięty,
Na domu fundamenty.
Jak ongi zwaliła
Pallada
Na głowę Encelada!

Z pałacu wybiega

SŁUGA.

Siwi starcowie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Cóż mi wołanie twe powie?

SŁUGA.

W pałacu strasznie się składa  —  —

PRZODOWNIK CHÓRU.

Już tu zbyteczna twa rada  —  —

SŁUGA.

Dzieci zabite!

CHÓR.

Ajaj!

SŁUGA.

Tak jest! Biadajcie! Jest po czem! To znaj!

CHÓR.

O przeraźliwy to mord
I przeraźliwa dłoń ojca!

SŁUGA.

Nie było większej klęski śród naszego grojca!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Jak nam opiszesz tę dolę, ach dolę
Ojca i dziatek?
Mów, w jaki sposób w tego domu port
Zawinął nieszczęścia bóg
I na ostatek
W tym pałacowym okole
Ojca i dzieci zmógł?...

SŁUGA.

Przy Zeusa ołtarzysku ofiary już stały
Dla oczyszczenia domu, król bowiem zuchwały
Już nie żył, już go zabił Herakles i trupa
Wyrzucił poza progi. Nas domowych kupa
I dzieci piękny wianek i ojciec i żona
Herakla stanęliśmy, rzesza zgromadzona,
Tuż obok. Już obnieśli naokół ołtarza
Ofiarny kosz i słówka nikt się nie odważa
Powiedzieć w tem skupieniu pobożnem. Gdy godnie

Alkmeny syn miał w ręce pochwycić pochodnię
I w wodzie ją święconej zanurzyć, odrazu
Na miejsca jakby wryty stanął nakształt głazu
I umilkł. Dzieci, widząc, iż rodziciel zwleka,
Wlepiły weń źrenice, ale już człowieka
Innego miały teraz przed sobą, co oczy,
Nabiegłe krwią wytrzeszcza, co spojrzenia toczy
Obłędne i na brodę z ust wylewa pianę.
I wraz go się czepiły śmiechy obłąkane
I krzyknął: »Po cóż, ojcze, święte palić ognie,
Gdy żyje Eurystheusz? Nim na śmierć go pognie
Ma ręka, po co trud mi spełniać pod tym dachem
Podwójny, gdy za jednym mogę się zamachem
Załatwić z ofiarami? Skoro tu przyniosą
Eurystheusza głowę, odraza ją rosą
Krwi tego i tamtego z moich rąk obmyję.
Wylejcie przeto wodę, bo jeszcze-ć on żyje,
Wypuśćcie kosze z dłoni! Hej! kto mi to ramię
Uzbroi? Kto łuk poda? Mykenę ja złamię!
Oskardów mi i dźwigni trzeba nieodzownie,
Ażeby cyklopijską rozburzyć warownię,
By te, pod sznur spojone, cnie ciosane głazy
Wytrącić z fug i skruszyć ostremi żelazy!«
A potem niby poszedł po jakoweś konie,
Których on nie miał wcale, i bicz niby w dłonie
Ująwszy, siadł do wozu, co był również złudą.
I śmiech i strach zarazem naszą farę chudą
Ogarnął, ten i owy też z naszej czeladzi
Popatrzy na się wzajem i pytając radzi:
»Czy pan tak sobie drwi z nas, czy oszalał może?«
A on się wciąż przechadzał po tym swoim dworze
I, wpadłszy do biesiadni, mniemał, że jest w mieście

Nizosa, a był przecie w swym domu. Nareście
Usiadłszy na podłodze, niby w onym grodzie,
Zastawić ucztę kazał. W szaleńczym pochodzie
Przedostał się za chwilę w lesiste żlebiska
Isthmosu i ubranie wraz ze siebie ciska,
Sprzączkami pospinane i do walki zasię
Stanąwszy — juścić z nikim, o tym swym zapasie
Pochwalne pieje hymny, zwycięzcą się srogo
Przed samym sobą głosi, bo-ć przecie nikogo
Tam nie miał, coby słuchał. Potem go zawieja
Poniosła do Mykeny, gdzie na Eurystheja
Okrutnie jął się rzucać. Za ręce go duże
Pochwyci stary ojciec: »Cóż to za podróże —
Powiada — jakieś dziwne? Zali ci się zmysły
Na widok wszystkich trupów tak strasznie rozprysły,
Przez ciebie pokładzionych tej chwili? Mój synu,
Co robisz?« I on, myśląc, że go tak od czynu
Wstrzymuje Eurystheja rodziciel, od siebie
Błagalną dłoń odtrąci i w mordu potrzebie
Po zdobny sięgnie kołczan i z łuku wymierzy
Do własnych swoich dzieci, niby do młodzieży
Rodzonej Eurystheja — tak mu się wydało.
Biedactwo przerażone, ażeby ujść cało
Rozbiegło się; ten w sukniach matki skryć się stara,
A tamten znów się schował gdzieś w cieniu filara,
Zaś trzeci dopadł stopni ołtarza, jak ptaszę
Tulący się do niego. »Własne dzieci nasze
Zabijasz, ty, ich ojciec!« krzyknie matka w trwodze.
I starzec i sług rzesza jęli krzyczeć srodze.
A on, dognawszy dziecko, które pędzić jęło
W przestrachu naokoło filara, swe dzieło
Rozpoczął: Skoro tylko zetknął się z nim twarzą

W twarz, serce mu odrazu przeszył strzałą wrażą:
Na wznak padł biedny chłopiec, krwią swoją ubroczył
Kamienny słup i skonał. Ten zaś, gdy to zoczył,
Straszliwie zarzechotał i krzyknął radośnie:
»Synalek Eurystheja zginął w życia wiośnie,
Zapłacił mi za krzywdy, przezeń wyrządzone!«
A potem zaraz z łuku zamierzył się w stronę,
Gdzie było u ołtarza stopni drugie chłopię,
Myślące, że mu dołu nikt tu nie wykopie.
Do kolan rodziciela zdołał ptak ten młody
Przypadnąć, dłoń wyciągnąć do szyi i brody
Ojcowskiej i zawołać: »Ojcze ty mój luby,
Nie strzelaj, dziecka swego nie prowadź do zguby!
Nie syna Eurystheja mordujesz tej chwili,
A jeno mnie, twe chłopię!...« Tak mu się przymili,
A on, Gorgony dzikiem spojrzawszy nań okiem,
Że syn go nie przypuści do strzału, pod bokiem
Wiszący, wraz maczuga, jako kowal młotem,
Uderzy go w tę jasną głowinę i potem,
Zmiażdżywszy jego członki, po tych dwóch chce trzecie
Mordować jeszcze chłopię. Ale w czas to dziecię
Uniosła matka do dom i zamknęła dźwierze.
On jednak z taką mocą do ryglów się bierze,
Jak gdyby miał przed sobą cyklopijskie wrótnie,
Rozbija drzwi, wyważa, druzgoce okrutnie
I matkę razem z dzieckiem dopadłszy, oboje
Powala jedną strzałą. Stąd zaś złości swoje
Na starca chciał obrócić, atoli Pallada,
Jak sądzić można było z postawy, wypada
Z dzirytem w bożej ręce, z szyszakiem, jej głowę
Kryjącym, cios wymierzy w piersi Heraklowe
Głaziskiem, co od mordu powstrzymał to plemię

I we śnie go pogrążył. Padając na ziemię,
O filar się uderzył, co leżał strzaskany
Od chwili, gdy się domu jęły walić ściany.
Uciekłszy, wróciliśmy teraz bez obawy
Wraz z starcem i do onej filara podstawy
Przytroczym go powrozem, ażeby, z omdlenia
Zbudziwszy się, nowego nie zaczął zniszczenia.
I oto teraz leży, we śnie zatopiony
Nieszczęsnym, ten zabójca dzieci i swej żony,
Ten nędzarz, najbiedniejszy zapewne na świecie,
Boć nie wiem, gdzie równego biedaka znajdziecie!

CHÓR.

Był najgłośniejszy mord i nie do wiary,
Co dotąd po wszystkie strony
W całej Helladzie słynie:
Argiwska go skała
Ongi widziała,
Mord przeponury,
Przez Danaosa córy
Spełniony.
Lecz cóż on znaczy przy dzisiejszym czynie,
Groźnym bez miary?
Znam i mord drugi, wiem, jak Prokny dziecię
Padło jedyne, słynny niebios płód,
Aby na świecie
Żyć w pieśni.
Lecz ty, zabójco straszliwy,
Spłodziłeś dziatek troje
I oto w szału napadzie
Twa je prawica kładzie —
Takie jest Przeznaczenie...

Kogóż ja wprzód
Jak najboleśniej
Ach! opłakiwać mam,
Komuż do śmierci bram,
Na Hadu posępne niwy
Mam ja te moje
Grobowe pienia
Słać?!
Ach! ach!
Popatrz-że, brać,
Na ten wyniosły gmach!
Rozwarły się zamku podwoje:
O raty! przeraty!
Nieszczęsne dziatki leżą śród komnaty
U ojca stóp,
Co sam zgotował im grób,
A teraz, jak bryła nieżywa,
We śnie spoczywa,
Ten straszny spełniwszy mord.
Skrępowan sznurem,
Węzły silnymi
Do kolumnowej przywiązan podstawy,
Leży o! pod tym marmurem
Olbrzymi
Herakles krwawy!
A oto k’nam podobnie do ptaka, co tonie
W zawodach i żałościach po swych piskląt skonie,
Sędziwy starzec zwolna gorzką kroczy drogą.

AMFITRYON.

Zali nie mogą
Kadmejscy umilknąć starcowie?

Cicho! ach! cicho —
Niech ten nieszczęśnik, pogrążony we śnie,
Zapomni, jakie go licho
Zgnębiło!

CHÓR.

Płaczę boleśnie,
Starcze, nad tobą,
Nad dzieci losem
I nad chwalebnym tym mężem!
Idźcież mi z swoją żałobą —
Nie robić wrzasku, hałasu,
Niechże do czasu,
Waszym nie zbudzon głosem,
Spokojnie i miło
Leży.

CHÓR.

Ojej! Okrutna rzeź!

AMFITRYON.

Śmierć mi zadacie!

CHÓR.

Ze snu się zrywa!

AMFITRYON.

Mówię ci, weź się stąd, weź!
Czy nie możecie być cicho nareście?
Nie może-ż umilknąć skarga?
Siła w nim żywa:
Zbudzi się, więzy potarga,
Mnie, ojca, poświęci zatracie,
Zburzy do reszty ten gmach
I klęskę posieje po mieście.

CHÓR.

Nie mogę, nie mogę ach!

AMFITRYON.

Sza! ucho przyłożę,
Czy jeszcze oddycha nieboże,
Czy jeszcze się spotkam z tchem?...

CHÓR.

Śpi?

AMFITRYON.

Owszem, śpi!
Śpi snem, ach strasznym snem
Ten, co w szaleństwie złem
Zabił swą żonę!
Śpi nieszczęśliwy,
Co bełt wypuścił z cięciwy
Na swoje dzieci rodzone!
O czasy! O dni!

CHÓR.

Więc płacz!

AMFITRYON.

Ach! płaczę! ach!

CHÓR.

Zaguby dziatek —

AMFITRYON.

Ojej!

CHÓR.

Nieszczęścia syna.

AMFITRYON.

Litość-że miej!

CHÓR.

O starcze!

AMFITRYON.

Cicho! O cicho! Zaczyna
Znowu się ruszać! Strach!
Gdzież ja ucieknę? Pod jaki się dach,
By mnie nie odkrył, ukryję?

CHÓR.

Krzywdy ci ręce nie zrobią niczyje!
Twojego syna oko
Noc zamroczyła głęboko.

AMFITRYON.

Słyszycie!? Słyszycie?!
Nic, gdyby zgasło me życie
W takiej niedoli!
Lecz jeśli mnie on, swego ojca, straci
I klęski tym mordem pomnoży,
Za krew ojcowską będzie jak najsrożej
Płacił Eryniom! To boli!

CHÓR.

Było ci umrzeć, kiedy, mszcząc się braci
Twej żony,
Wróciłeś uwieńczony,
Zburzywszy Tafiów gród,
U morskich sterczący wód.

AMFITRYON.

Precz! precz! o starcy! Precz od tego domu!
Zdala, zdaleka
Od szalonego człeka!
Skoro się zbudzi,

Popłoch posieje śród ludzi!
Chciwy pogromu
Jak rozjuszony zwierz,
Zerwie się z leż,
Na miasto się rzuci Kadmowe,
Do dawnych mordów mordy mnożąc nowe!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Dlaczegoś tak na syna zagniewał się, boże?
Dlaczegoś nań sprowadził takie cierpień morze?

HERAKLES.

Ha! Jeszcze-ć ja oddycham i widzę, co trzeba —
Tę ziemię i to słońce i ten przestwór nieba.
A wszak mnie jakiś zamęt ogarnął, me zmysły
Jak gdyby się już całkiem w tej głowie rozprysły
I strasznie, niepomiernie pracują me płuca,
Nierówny, gorączkowy dech się z nich wyrzuca.
Lecz czemu piersi młode i moje ramiona
Linami przywiązane, jak łódź, umocniona
U brzegu, do cokułu strzaskanego słupa?
Zda mi się, że przy trupie widzę tutaj trupa!
Mój łuk i moje bełty pierzaste na ziemi!
Wiszące na ramionach, wiernie nad mojemi
Lędźwiami warowały, przepilnie mnie strzegły,
Jak ja ich zawsze strzegłem! Czy może przebiegły
Eurysthej kazał znowu zejść mi w Hadu mroki?
Lecz ani Syzyfowej nie widzę opoki,
Ni berła Demetery córki, ani księcia
Plutona! Strach mnie chwyta! Nie mam już pojęcia,
Gdzie jestem! Przyjaciele! Zbliska czy zdaleka
Przybądźcie i wyleczcie nieszczęsnego człeka

Z tych wszystkich niepewności! Nie widzą me oczy,
Co zwykły były widzieć. Dziwnie świat się toczy.

AMFITRYON.

Mam, starcy, iść naprzeciw własnej klęsce swojej?

PRZODOWNIK CHÓRU.

I my pójdziemy z tobą, jak druhom przystoi.

HERAKLES.

Dlaczego płaczesz, ojcze, i zakrywasz lica?
Od syna czemu stronisz? Nie mam już rodzica?

AMFITRYON.

Mój synu, boś mym synem, chociaż źle się stało.

HERAKLES.

Cóż stało się, że tak jest przybite twe ciało?

AMFITRYON.

Sam bóg, doznawszy tego, rzewne lałby ślozy.

HERAKLES.

Szumne słowo! Lecz powiedz, w czem mi szukać grozy?

AMFITRYON.

Sam widzisz, jeśli wszystkie masz znów zmysły w głowie.

HERAKLES.

Czym spełnił jaką zbrodnię? Niech mi ojciec powie!

AMFITRYON.

Tak, powiem, jeśliś mordu już utracił żądzę.

HERAKLES.

Zagadki mówisz, ojcze! W zagadkach wciąż błądzę.

AMFITRYON.

Ja śledzę, czyś się zbył już opętania biedy.

HERAKLES.

Nie pomnę, bym miał zmysły opętane kiedy.

AMFITRYON.

Starcowie! Zdjąć synowi mojemu te pęta?

HERAKLES.

A kto je włożył na mnie? Rzecz to niepojęta!

AMFITRYON.

Dość wiesz o swej niedoli, więcej nie wymienię.

HERAKLES.

Czy to, co wiedzieć pragnę, wyjawi milczenie?

AMFITRYON.

O Zeusie! Z tronu Hery idzie ta zagłada!

HERAKLES.

Czy na nas z tamtej strony jaka klęska pada?

AMFITRYON.

Swe straty pogrzeb teraz! Pozostaw boginię!

HERAKLES.

Zginąłem! O nieszczęściu jakiem mówisz ninie?

AMFITRYON.

O dzieciach, o ofiarach! Trupy na podłodze!

HERAKLES.

O rety! Co za widok! Jak mnie rani srodze!

AMFITRYON.

Bez boju bój stoczyłeś, synu, z dziećmi swemi.

HERAKLES.

O jakim mówisz boju? Kto je sprzątnął z ziemi?

AMFITRYON.

Ty, łuk twój i ktoś z bogów, co winę ponosi!

HERAKLES.

Co mówisz? Co za klęskę twój mi język głosi?

AMFITRYON.

Szalałeś, o bolesne zapytujesz sprawy.

HERAKLES.

Więc może i małżonki zbójca jestem krwawy?

AMFITRYON.

To wszystko, co tu widzisz, to rąk twoich dzieła.

HERAKLES.

Okrutna na mnie chmura niedoli spłynęła.

AMFITRYON.

Dlatego tak ja strasznie na twój los się żalę.

HERAKLES.

Czy może i dworzyszcze rozwaliłem w szale?

AMFITRYON.

Wiem jedno, żeś jest zgoła nieszczęśliwy, synu!

HERAKLES.

Gdzie szału giez mnie dopadł, sprawca tego czynu?

AMFITRYON.

Gdyś ogniem się ofiarnym zajął u ołtarza.

HERAKLES.

O biada! Po cóż jeszcze moja dusza zważa
Na siebie? Po co żyć mam, ja, najdroższej dziatwy
Zabójca? Czyliż nie mam dzisiaj drogi łatwej,
By rzucić się ze skały, albo miecz do serca
Wpakować? Tak w ten sposób ja, dzieci morderca,
Na sobie krew ich pomszczę! Czemuż ja na stosie
Nie spalę tego ciała, iżby spaliło się
Z niem razem piętno hańby, co mnie w życiu czeka.
Lecz ginąć mi przeszkadza biednego człowieka
Przyjaciel i pokrewny, Tezej, który właśnie
Nadchodzi! Cóż ja zrobię? Niech mi słońce zgaśnie,
Że dusza mi najbliższa ujrzy na swe oczy
Ohydę dzieciobójstwa mojego! Do mroczy
Podziemnej mi zestąpić, albo ujść w przestwory
I tam mi się uwolnić od tej ciężkiej zmory!
O rety! Niechżeż wargi powiedzą mi czyje,
Gdzie, w jakich głębiach nocy głowę tę ukryję,
Albowiem wstyd mnie zbrodni i, krwią pokalany,
Nie mogę na niewinnych ściągać klęsk! O rany!

Z orszakiem wchodzi

TEZEUSZ.

Przychodzę tu na czele ateńskiego chłopa,
Tej zbrojnej młodzi naszej, co u fal Azopa
Pod bronią właśnie czeka. Twojemu, staruchu,
Synowi spieszę w pomoc, zjawiam się co duchu,
Gdyż w gród Erechteidów wieści się dostały,
Iż rządy w waszym kraju zabrawszy, zuchwały
Król Likos chce was zgnębić w wytoczonej wojnie
I bitwą wam zagraża. Dlatego też zbrojnie
Pojawiam się tu, starcze! Wywdzięczyć się muszę

Twojemu Heraklowi, albowiem mą duszę
Wybawił z mroków Hadu i przywiódł na słońce.
Więc powiedz, czy potrzebne wam jakieś obrońce,
Ma ręka i mój hufiec?... Ale co to znaczy?
Te trupy na podłodze? Zalim się zbyt raczej
Ociągał, niżli spieszył, i spóźnił, ażeby
Zapobiedz nowej klęsce, która bez potrzeby
Dotknęła was? Któż, powiedz, zamordował dziatki?
Czyjąż tu widzę żonę? Czy to trup ich matki?
Toć nikt do walki krwawej nie wciąga dzieciątek!
Nie! W tem się jakiś inny straszny kryje wątek.

AMFITRYON.

O książę mój, oliwnorodnej panie góry!

TEZEUSZ.

Co znaczy ta przemowa? Ten twój wstęp ponury?

AMFITRYON.

Na gorzki nas bogowie smutek narazili.

TEZEUSZ.

Po czyich-że więc dzieciach tak płaczesz tej chwili?

AMFITRYON.

Syn mój nieszczęsny je spłodził
I tak im krwawo, spłodziwszy, dogodził!

TEZEUSZ.

Weselszych nie szczędź wyrazów!

AMFITRYON.

Radbym wysłuchał rozkazów.

TEZEUSZ.

Walą twe słowa, jak młot!

AMFITRYON.

W lot wszystko szczezło, w lot!

TEZEUSZ.

I cóż on zrobił?

AMFITRYON.

Słał,
Słał, kiedy go napadł szał,
W truciźnie hydry zamaczane strzały —
Tak strasznie był oszalały!...

TEZEUSZ.

To dzieło Hery!... Któż przy trupach siedzi?

AMFITRYON.

Mój syn tak się biedzi,
Mój syn,
On, który w bogów gronie
Przeciw gigantom na flegrejskie błonie
Wyruszył zbrojnie
I w tej potwornej wojnie,
We walce tej
Zwycięski spełnił czyn.

TEZEUSZ.

Jej! jej!
Gdzież nieszczęśliwszy jest na świecie człowiek?

AMFITRYON.

Nie znajdziesz takich powiek,
Coby ci rzekły,
Że śród śmiertelnych niwy
Przebój widziały bardziej uciążliwy,
Bój bardziej wściekły!

TEZEUSZ.

Dlaczego tak zakrywa płaszczem biedną twarz?

AMFITRYON.

Człowieka przed sobą masz,
Co, zobaczywszy krewniaki
I przyjaciele,
Wielce się wstydzi, że przelał krew dzieci.

TEZEUSZ.

W godzinie takiej,
Kiedym już przyszedł doń,
Ból z nim podzielę! (Do Heraklesa):
Odsłoń-że skroń!

AMFITRYON.

Rzuć tę zasłonę —
Pokaż te oczy, to lico zmartwione
Słońcu, co świeci!
Ból twój w zawody
Ze łzami idzie mojemi!
Oto się chylę do ziemi,
Do twoich kolan przypadam i brody
I twojej dłoni
Ja, starzec siwy, co roni
Łzy!
Ojej! Mój chłopcze ty,
Poskrom-że w sobie
Krwi spragnionego lwa,
Co cię ku nowej pcha
Żałobie,
Ku klęsce nowej,
Ku świeżym mogiłom! A!...

TEZEUSZ.

Hej! wzywam cię człowieku, z pod onej pokrowy
Żałobnej: rusz się z miejsca i pokaż-że oczy
Druhowi! Niema chmury, niema takiej mroczy,
Co mogłaby przysłonić mrok twojej boleści!
Przecz ręką wyciągniętą wskazujesz na zwłoki,
Ażeby mnie przypadkiem twego słowa toki
Nie pokalały dzisiaj? Cóż, że dzisiaj z tobą
Podzielę się twym smutkiem i twoją żałobą?
Szczęśliwszy byłem niegdyś, jeśli ci przypomnę,
Jak z piekieł mnie wyrwałeś na świat ten! Ułomne
To plemię, co wdzięczności nie zna wobec druha
I chce z nim tylko szczęścia zażywać! O krucha
To przyjaźń, co się wzbrania po nieszczęścia toni
Żeglować z przyjacielem... Niechże więc odsłoni
Mój druh to czoło biedne, w twarz niech spojrzeć raczy
Druhowi! Człek szlachetny nie ginie w rozpaczy!

HERAKLES.

Czy widzisz, Tezeuszu. jak padły me dzieci?

TEZEUSZ.

Słyszałem. Teraz oczom cała prawda świeci.

HERAKLES.

Przecz każesz mi się spotkać ze słońca blaskami?

TEZEUSZ.

Śmiertelnyś! Człek śmiertelny bogów nie poplami.

HERAKLES.

Od strasznej tej zakały uciekaj coprędzej!

TEZEUSZ.

Na druha druh nie może ściągać zemsty jędzy.

HERAKLES.

I owszem. Żem ci dobrze uczynił, nie przeczę.

TEZEUSZ.

Więc litość mam nad tobą dziś, nieszczęsny człecze.

HERAKLES.

O tak, litości godzien swych dziatek morderca.

TEZEUSZ.

Że los twój tak się zmienił, nie ukoję serca.

HERAKLES.

Czy może być gdzie większa niedoli potęga?

TEZEUSZ.

Do stropu niebieskiego twe nieszczęście sięga.

HERAKLES.

Dlatego pragnę umrzeć! Iść mi stąd potrzeba!

TEZEUSZ.

Czy myślisz, że twe prośby co obchodzą nieba?

HERAKLES.

Bóg dumny, lecz ja również dumny wobec boga!

TEZEUSZ.

Milcz! Milcz! Spotka cię pomsta jeszcze bardziej sroga!

HERAKLES.

Już tylem się jej najadł, nie zmieści się więcej!

TEZEUSZ.

Co zrobisz? Gdzie poniesie cię ten gniew jarzęcy?

HERAKLES.

Pod ziemię, skąd przybyłem. Umrę! To ja zrobię!

TEZEUSZ.

Wyrażasz się, jak prostak! Tyle powiem tobie.

HERAKLES.

O dobrze ci przyganiać! Nie masz żadnej troski.

TEZEUSZ.

To mówi z złem obyty mój Herakles boski?!

HERAKLES.

Za dużo mam już tego! Przebrała się miara!

TEZEUSZ.

Ty, ludzi dobroczyńca i przyjaciel? Wara!

HERAKLES.

Nic ludzie nie pomogą, Hera tu zwycięża!

TEZEUSZ.

Zapłacze kraj, takiego utraciwszy męża!

HERAKLES.

Posłuchaj, jaką broń mam na wywody twoje,
Co powiem. Wytłómaczyć wcale się nie boję,
Iż żyć-bym nie powinien ni dzisiejszej chwili,
Ni przedtem. Bo, nasamprzód, bogowie sprawili,
Iż ród mój jest od męża, co starego ojca
Mej matki zamordował, potem z jego kojca,
Splamiony krwią, Alkmenę wziął sobie za żonę,
Tę moją rodzicielkę. A gdzie źle spojone
Są domu fundamenty, tam kwitnąć nie może
Pomyślność dla potomków. Zeus, dzieląc łoże —
Kimkolwiek jest ten Zeus — spłodził mnie, przez Herę
Znienawidzone dziecię —: wybacz mi te szczere
Wyrazy ty, mój starcze, gdyż za ojca ciebie,

Nie Zeusa mam. U piersi-m jeszcze był, w kolebie,
Gdy groźnookie żmije na moją zagładę
Nasłała żona Zeusa. A dawszy im radę,
Gdym wyrósł, nabrał ciała krzepoty, o wtedy
Na jakież jam się trudy narażał i biedy —
Lecz po co mówić o tem? Te lwy, ten trójciały
Geryon, te Giganty, te groźne nawały
Centaurów czworonogich — wszystkim ja naukę
Sprawiłem przeuczciwą!... Hydrę, oną sukę
O łbach odrastających ubiwszy, tysiące
Przeróżnych trudów zmógłszy, wzdyć po wartujące
U bram piekielnych zwierzę poszedłem — na ziemię
Psa trójgłowego-m przywiódł, jak mi, ono brzemię
Zwalając na me barki, Eurysthej polecił.
A w końcu ten się pożar w moim domu wzniecił:
Zabiłem własne dziatki!... To szczyt klęski mojej!
Co czynić, nie wiadomo. Nie znajdę ostoi
W mych Tebach ukochanych. A jeśli zostanę,
Czyż mogę ja w świątyni zagoić swą ranę?
Czyż mogę się pokazać w przyjacielskiem gronie?
Któż tu przemówi do mnie? Porzucić to błonie?
Do Argos pójść mi? Jakto? Wygnaniec z ojczyzny?
Czy może w jaki inny gród, w nienawiść żyzny?
Wszędzie mnie znają dobrze, zezem na mnie wszędzie
Popatrzą, lada chłystek złośliwie mi będzie
Dokuczał: »O patrzajcie! to jest syn Zeusza,
Swe dzieci zamordował i żonę! Niech rusza
Z tej ziemi!« Tak, zamiana, niezbyt miła pono
Dla duszy, której szczęście tak ongi wielbiono!
Nie czuje tego człowiek, któremu się dzieje
Niedobrze całe życie — są-ci to koleje,
Do których on już przywykł. Tego się ja końca

Doczekam, żyjąc dalej w tych promieniach słońca,
Że ziemia w głos zawoła, bym nie stąpał po niej,
Że morze mi i rzeka przeprawy zabroni,
Że będę jak Iksyon, wpleciony do koła!
Najlepsze, że mnie tutaj nie zobaczy zgoła
Nikt z Greków, pośród których szczęśliwszego-m chleba
Zażywał. Jakaż przeto jest dalsza potrzeba
Żywota? Jakież zyski da mi, przyjacielu,
Ten żywot, krwią splamiony? Ten żywot bez celu?
Niech sobie tryumfuje ta sławetna pani
Zeusowa, niech hołubce wybija w przystani
Niebieskiej, boć dopięła, czego pożądała:
Do szczętu podeptana przez nią, kona chwała
Hellady, pierwszy rycerz tego kraju! Może
Kto modlić się bogini, zazdrosnej o łoże
Zeusowe, i dlatego, że się o to złości,
Gubiącej dobroczyńców naszych greckich włości,
Aczkolwiek jej wiadomo, że w niczem nie winni?

TEZEUSZ.

Odgadłeś, że li Zeusa żona, nie zaś inni
Bogowie walczą z tobą... Łatwiej dawać rady,
Niż cierpieć, to jest prawda... Nikt nie jest bez wady,
Ni człek ni bóg — jeżeli nie kłamią pieśniarze.
Bo powiedz, czy z bóstwami nie chodziły w parze
Małżeństwa, których żadne nie zaleca prawo?
Czyż własnych ojców swoich nie ścigali krwawo
Bogowie, by tron zająć, czyż ich nie trzymali
W więzieniu? A jednakże zamieszkują dalej
Olimpu szczyt i żadnych, chociaż zawinili,
Wyrzutów nie doznają. Cóż powiesz tej chwili,
Że ty, śmiertelny człowiek, cierpisz ponad miarę,

Bogowie zaś nie cierpią? Juści, że za karę
Opuścić musisz Teby, bo zwyczaj jest taki,
Lecz ze mną pójdziesz razem na ateńskie szlaki,
Do grodu cnej Pallady, tam oczyścisz ręce,
A ja ci dom odstąpię i oddam w podzięce
Część mienia. Mam ja skarby, zawdzięczam je miastu,
Gdyż chłopców ocaliłem od śmierci czternastu,
Zabiwszy byka w Knosos, te ci oddam wtedy.
Mam równie i po kraju rozrzucone schedy,
Te będą twoje imię śród ludzi nosiły,
Pokąd ci życia starczy. A gdy do mogiły
Już zejdziesz, w kraju Hadu kiedy skłonisz głowę,
Pomniki-ć gród ateński wzniesie marmurowe
I nigdy cię ofiarą wielbić nie przesianie,
Bo wieniec sławy rośnie na helleńskim łanie
Dla miast, co szlachetnego męża czcić umieją.
W ten sposób ja się swoją odwdzięczę koleją
Za ocalenie życia. Przyjaciół ci trzeba
Tej chwili. [Są zbyteczni, gdzie sprzyjają nieba,
Wystarczy pomoc Boga, jeśli na nas spadnie.]

HERAKLES.

Dodatek to do mojej niedoli! Dokładnie
Wiem przecie i wiedziałem, że nigdy zwyczajem
Nie było na niebiesiech, ażeby się wzajem
Bogowie w kaźń wtrącali, by jeden był panem,
A drugi jego sługą, aby w zakazanem
Pławili się zepsuciu. Bo gdy Bóg jest Bogiem,
Niczego mu nie trzeba. W swojem kłamstwie mnogiem
Zmyślili to poeci. Jedno widzę przecie,
Że choć mnie takie trapią nieszczęścia, na świecie
Pozostać mi wypada, bo mógłbym za tchórza

Uchodzić. Człek śmiertelny, gdy go zajdzie burza,
Jej ciosów się trwożący, placu nie dotrzyma
Mężowi, w łuk zbrojnemu. Z śmiałemi oczyma
Odepchnę śmierć od siebie, do twojego miasta
Udam się razem z tobą, niech ma wdzięczność wzrasta
Za dary otrzymane. Rosły trudy moje,
Znosiłem je i nigdy z oczu łez mi zdroje
Nie ciekły. Nie myślałem też nigdy, że może
Tak stać się, abym płakał, ale, mocny Boże!,
I na to snać mi idzie. Widzisz, ojcze stary,
Że idę na wygnanie, żem zgotował mary
I żonie swej i dzieciom. Godziwej odzieży
Nie poskąp mi tym zwłokom, uczcić je należy
Pogrzebem. Zapłacz, ojcze, (mnie zwyczaj zabrania),
Do łona matczynego przytul te kochania
Nieszczęsne, w jej objęciach zamknij je! O lube,
Spojone wzajem grono, które ja na zgubę
Niechcący dziś posłałem!... Gdy już spocznę w grobie,
Ty zostań w naszym grodzie! [Ciężko będzie tobie,
Lecz zmuś się i wraz ze mną znoś tę ciężką dolę!]
O dzieci! Jam was spłodził i ja was na rolę
Wysłałem dzisiaj bożą! Dla was się szamocę,
Bywało, ze znojami, ale i owoce
Minęły was niestety! Dla was po wian chwały
Tę ręce me śród walki niejednej sięgały,
By was tą najpiękniejszą obdarzyć puścizną.
I ciebie, żeś mnie żadną nie dotknęła blizną,
Żeś wiary dochowała małżeńskiej, że lata
Dobytku mego strzegłaś, ten mój pocisk zmiata,
Małżonko ty nieszczęsna! Biada, żono! Biada,
O dziatki! I mnie biada!... Straszliwa zapłata —
Rozłączam się z moimi — z dziatkami i żoną!

O gorzka tych uścisków rozkoszy! Jak płoną
Jest radość z ciebie, broni ty moja! Co zrobię?
Czy rzucić cię mam dzisiaj, czy też cię przy sobie
Zatrzymać? Obijając się o moje boki,
Powtarzać mi wciąż będziesz bez końca i zwłoki:
»Mną-ś dzieci zamordował i żonę, a przecie
Z dzieciobójczynią chodzisz!...« Cóż ci powiem, świecie,
Że nadal dźwigam broń tę?... Zbywszy się oręża,
Co w Grecyi tak przepięknie, bywało, zwycięża,
Ulegnę swoim wrogom i sromotnie skończę.
Dlatego też zatrzymam te bełty obrończe.
W tem jednem niech mnie jeszcze twoja pomoc wspiera,
Tezeju! Do Argosu ze mną chodź, cerbera
Powiedziesz ze mną razem, bo z rozpaczy zginę
Po dzieciach, sam zostawszy w tę żalu godzinę.
O ziemio Kadmosowa, o wszystki narodzie
Tebański! Ostrzyżcie się! Po tej mojej szkodzie
Żałobę czarną wdziejcie, u ciał moich dziatek
Zgromadźcie się i łez swych lejcie podostatek
Po zmarłych — a i po mnie! Patrzcie, co się święci:
Wszyscyśmy wraz zginęli, ręką Hery tknięci!

TEZEUSZ.

O podnieś się, nieszczęsny! Stłum-że łez tych zdroje!

HERAKLES.

Nie mogę! Snać stężały wszystkie członki moje.

TEZEUSZ.

Nieszczęście zwalić może najsilniejszych ludzi.

HERAKLES.

Ach! w skałę się zamienić! Tak mnie ból ten trudzi.

TEZEUSZ.

Poprzestań, podaj rękę, druh ci dopomoże.

HERAKLES.

Krwią zbroczon, o twe szaty bym się otarł! Gorze!

TEZEUSZ.

Nie bronię! Otrzyj-że się! To nie jest przyczyna!

HERAKLES.

Swe dzieci utraciwszy, mam dziś w tobie syna.

TEZEUSZ.

Mej szyi chwyć się ręką, ja cię poprowadzę.

HERAKLES.

Przymierze dwóch przyjaciół! Jeden stracił władzę
Żywota! Takich, starcze, mieć druhów, zysk wielki!

AMFITRYON.

Syn ziemi, w takie dzieci płodnej rodzicielki!

HERAKLES.

Tezeju, obróć-że mnie w stronę dziatwy mojej.

TEZEUSZ.

Czy ulgę ci to sprawia? Lek to, który koi?

HERAKLES.

I ojcu chciałbym także paść jeszcze w ramiona.

AMFITRYON.

Chodź, synu! Pierś ma równą chęcią przepełniona.

TEZEUSZ.

Więc całkiem zapomniałeś o swych znojach, bracie?

HERAKLES.

Cóż one wszystkie znaczą przy dzisiejszej stracie?

TEZEUSZ.

Ta miękkość nie u wszystkich spotka się z pochwałą.

HERAKLES.

Osłabłem? Siłę-m dawniej posiadał niemałą.

TEZEUSZ.

O bardzo!... Gdzieś się podział, słynny Heraklesie?!

HERAKLES.

A jakimś był tam w dole, w ucisku okresie?

TEZEUSZ.

Na duchu byłem słabszy od każdego człeka.

HERAKLES.

Więc nie dziw się, że ból mi niszcząco dopieka.

TEZEUSZ.

Chodź teraz!

HERAKLES.

Żegnaj, starcze!

AMFITRYON.

I ja żegnam ciebie!

HERAKLES.

Jak rzekłem, pogrzeb dzieci.

AMFITRYON.

A mnie kto pogrzebie?

HERAKLES.

Ja.

AMFITRYON.

Wrócisz?

HERAKLES.

Kiedy dzieci będą już w mogile?

AMFITRYON.

Jak mówisz?

HERAKLES.

Ja do Aten w tę samą cię chwilę
Sprowadzę z Teb. Niech dłoń twa dzieci me poskłada
W tej ziemi, co ich chyba nie przyjmuje rada.
Zaś ja, com tak sromotnie zatopił w powodzi
Ten dom mój, za Tezejem pójdę, na wzór łodzi
Rozbitej się wlokący. Rozumu nie słucha,
Kto władzę i bogactwo przenosi nad druha.

CHÓR.

Odchodzim, biedna, zapłakana tłuszcza,
Bo najmocniejszy z druhów nas opuszcza.






ORESTES


Orestes.

Osoby dramatu.
ELEKTRA, córka Agamemnona i Klytaimnestry.
HELENA, żona Menelaosa.
HERMIONA, jej córka.
CHÓR niewiast argiwskich.
ORESTES, syn Agamemnona i Klytaimnestry.
MENELAOS, król Sparty, brat Agamemnona.
TYNDAROS, ojciec Heleny i Klytaimnestry, Kastora i Polideukesa.
PYLADES, syn Strofiosa, krewny i przyjaciel Orestesa.
GONIEC, stary sługa na dworze Agamemnona.
FRYGIJCZYK, niewolnik w służbie Heleny.
APOLLON.


Rzecz dzieje się w Argos.






W głębi sceny pałac Agamemnona w Argos. W głębokiej nyży bramy głównej łoże Orestesa, na którem spoczywa, w głębokim pogrążony śnie. Przy nim siedzi
ELEKTRA (podniósłszy się).

Nic niema tak strasznego, co się w ludzkiej mowie
Wyrazić da, mąk niema, ni losów bogowie
Nie zarządzili takich, by na serce człeka
Nie spadły. Szczęsny Tantal — od tego-m daleka,
Ażeby jego doli urągać —, to boże,
Zeusowe pono plemię, zawisnął w przestworze
I ciągle drży, ażeby nań się nie urwała
Ta ponad jego głową wciąż stercząca skała.
A karę tę ma za to, że, jak chodzą słuchy,
Zaszczycon będąc ongi, acz śmiertelnik kruchy,
By w bogów uczestniczyć biesiedzie, języka
Nie trzymał za zębami, wada, co dotyka
Najbardziej. Ten Pelopsa miał, ten Atreusza,
Którego prządka życia, bóstwo Zwada, zmusza —
Ten los-ci mu wyprzędła —, by się waśnił z bratem
Rodzonym, Thyestesem. Lecz na cóż, pozatem,
Wspominać okropności? Zabiwszy mu dziatki,
Zaprosił go Atreusz do tej uczty rzadkiej!
Z Atreja — że pośrednie zajścia już pominę —
I z Aeropy z Krety powstał w swą godzinę
Syn Agamemnon sławny, jeżeli go można
Zwać sławnym, i Menelej... Żoną tego zdrożna,

U bóstw znienawidzona Helena, a zasię
Ów książę Agamemnon zawarł w swoim czasie
Ślub, w Grecyi napiętnowan, z Klytaimnestrą. Idą
Trzy córki z niej, mej matki — tak, z Chryzotemidą
Ma siostra Ifigenia, oraz ja, z nazwiska
Elektra, i syn Orest. Serce mi się ściska,
Gdy wspomnę tę ohydną, tę bezbożną matkę!
W nierozerwalną ojca uwikławszy siatkę,
Zabiła go. Powodu nie przystoi pannie
Przytaczać. Niech to inni zechcą nienagannie
Wyjaśnić... Jakichże mi dzisiaj słów potrzeba,
Ażeby się użalić na bezprawie Feba?
Oresta on nakłonił, by matce rodzonej
Śmierć zadał, co nie wszystkie pochwaliły strony,
I brat ją zamordował, ufny w słowo boże.
Uczestniczyłam w mordzie, ile pomódz może
Niewiasta. I Pylades dział razem z nami.
Od chwili tej, dzikimi trapiony szałami,
Nieszczęsny brat Orestes na posłaniu leży —
Tak niemoc go przemogła. Krwi matczynej świeży
Wciąż zapach w szał go wprawia i dręczy nad miarę —
Bo nie chcę przypominać trwóg tych, swą ofiarę
Okrutnie ścigających, Eumenid... Dzień szósty
Upływa, jak się lały onej krwi upusty
Matczynej, jak spalono poświęcone zwłoki,
A on ni kęsa strawy nie przyjął w głębokiej
Rozterce, i w kąpieli nie był do tej pory.
Otulon w płaszcz, gdy folgę uczuje ten chory
Braciszek w swych cierpieniach cielesnych, to oczy,
Przytomność odzyskawszy, łzawi, to wyskoczy
Z posłania i wciąż pędzi i pędzi, jak źrebce,
Gdy z jarzm je wyprzągnięto. W tej naszej kolebce,

W Argosie, zakazano ugaszczać nas w domu
I mówić — z przestępcami, jako żeśmy sromu
Matkobójczego winni. Dzień dzisiejszy będzie
Rozstrzygającym dla nas, albowiem orędzie
Argiwski sąd dziś wyda, jaką śmiercią mamy
Umierać: czy nas zechcą, poza miasta bramy
Wywiódłszy, kamienować, czy też miecz nam spadnie
Na karki. Lecz nadzieję żywim, że tak snadnie
Nie zginiem, gdyż Menelej, powróciwszy z Troi,
Już w Nauplii wylądował. Ponieważ się boi,
Więc żonę swą, Helenę, tych nieszczęść sprawczynię,
Wprzód wysłał nocą w dom nasz, gdyż w mroku jedynie
Ujść mogła zemsty ludzkiej. Za dnia wszyscy oni,
Co synów potracili pod Troją, w pogoni
Głazami-by ją na śmierć zatłukli. W komnacie
Przebywa, zapłakana po siostry utracie
I nad nieszczęściem domu. W tej swojej boleści
Tę jedną ma pociechę, że córkę dziś pieści
Do Troi uciekając, dała Hermionę
W opiekę mojej matce, dziś to opuszczone
Dziewczątko król Menelej sprowadził ze Sparty.
Tą pieszcząc się, Helena tłumi ból zażarty.
Więc teraz ja po wszystkiej rozglądam się drodze,
Czy on tu się nie zjawi. Gdyż na małej srodze
Niteczce zawisł żywot nasz biedny, jeżeli
Pomocy nam Menelej co tchu nie udzieli.
Nie wiele dom w nieszczęściu pogrążon dokona.

Z pałacu wychodzi

HELENA.

O córko Klytaimnestry i Agamemnona,
Elektro, coś tak długo w panieńskim jest stanie!

Ach! powiedz, jakie dzisiaj twoje bytowanie
I jak się ma Orestes, nieszczęsny morderca
Swej matki! Że tak do was przemawiam od serca,
Nie ściągnę na się zmazy, albowiem jedynie
Fojbosa ja winuję w tym okrutnym czynie.
Po śmierci Klytaimnestry, mojej biednej siostry,
Narzekam, że ją taki spotkał los przeostry!
Widziałam ją ostatnio, gdym w trojańskie ziemie
Ruszała — snać bóg jakiś nałożył to brzemię
Szaleństwa na me barki! Dzisiaj, na swą miedzę
Wróciwszy, nad swym losem samotna się biedzę.

ELEKTRA.

Cóż powiem ci, Heleno? Toć sama na oczy
Swe własne oto widzisz, jaka dola tłoczy
Syna Agamemnona! Przy jego niemocy
Okrutnej wysiaduję śród bezsennych nocy,
Przy trupie onym siedzę, boć trup on, gdyż życie
Na słabej wisi nitce. O tym jego bycie
Nie mówię ja z wyrzutem. Oboje żyjecie
Szczęśliwie — ty i mąż twój szczęśliwy na świecie,
My za to jakże czarną przybici żałobą!

HELENA.

Jak dawno on złożony tą swoją chorobą?

ELEKTRA.

Od chwili, kiedy przelał krew, co go zrodziła.

HELENA.

Ach! biedny on i matka, biedna jej mogiła!

ELEKTRA.

Z rozpaczy dzisiaj ginę! Taka losów droga!

HELENA.

Wyświadczysz mi przysługę? Proszę cię, na boga!

ELEKTRA.

Nad bratem czuwać muszę, nie znajdę sposobu.

HELENA.

Nie mogłabyś się udać do mej siostry grobu?

ELEKTRA.

Do siostry, a mej matki? Jakie masz zamiary?

HELENA.

Z zalewek i mych włosów złożysz jej ofiary.

ELEKTRA.

Do drogiej pójść mogiły nie przystoi-ć wcale?

HELENA.

Na widok Argiwczyków ze wstydu się spalę.

ELEKTRA.

Haniebna wprzód ucieczka, wstyd spóźniony potem.

HELENA.

Masz słuszność, ale ranisz swego słowa grotem.

ELEKTRA.

Dlaczego Mykeńczyków twe oczy się boją?

HELENA.

Wstyd ojców, których syny zginęli pod Troją.

ELEKTRA.

O głośne też na ciebie wznosi Argos wrzaski.

HELENA.

Dlatego wybaw z trwogi, nie skąp mi swej łaski.

ELEKTRA.

Nie mogłabym ja spojrzeć na mogiłę matki.

HELENA.

Czyż godzi się, by służba nosiła me datki?

ELEKTRA.

Masz przecież Hermionę, wypełnić to umie.

HELENA.

Panienka nie powinna obracać się w tłumie.

ELEKTRA.

Lecz winna dług tej spłacić, co się nią zajęła.

HELENA.

Masz słuszność. Za twą radą wypełnienie dzieła
Powierzę mojej córce... Chodź tu, Hermione,
Zalewkę bierz do ręki i te ostrzyżone
Me włosy, Klytaimnestry nawiedź-że grobowiec,
Na szczycie stań mogiły z ofiarą i powiedz,
Płyn lejąc — wino z mlekiem i miodem, te słowa:
»Helena, siostra twoja, jako że się chowa
Przed gniewem Argiwczyków, sama przy twym grobie
Nie mogąc dzisiaj stanąć, przezemnie śle tobie
Swe datki!« Potem proś ją, by wzięła w opiekę
Mnie, ciebie i małżonka i te, że tak rzekę,
Sieroty dwie nieszczęsne, które Bóg zatracił,
I że jej dary złożę, by się dług mój spłacił
Wobec mej zmarłej siostry, skoro czas posłuży.
Idź przeto, dziecko moje, i nie zwlekaj dłużej —
Myśl, wszystko to spełniwszy, o powrotnej drodze.
(Odchodzi wraz z Hermioną).

ELEKTRA.

Naturo! Jakże człeka ty upadlasz srodze,
Gdyś zła, a jeśli dobra, jakże ty nas ludzi
Podnosisz! O, widziałam, że się li potrudzi
Ostrożnie, by ściąć ledwie koniuszki swych splotów
Inaczej jej urodzie zaszkodzićby gotów
Ten nóż jej!.. Ano zawsze ta sama! Niech raczą
Bogowie cię ukarać, żeś taką rozpaczą
I mnie i mego brata i całą Helladę
Dotknęła! Ach! Ja biedna! Gdzież znajdę ja radę?!
Nadchodzą przyjaciółki, których wtór się splata
Z moimi lamentami! Wnet obudzą brata,
Chorego Orestesa, i łzy z moich powiek
Wycisną, gdy zobaczę, jak biedny ten człowiek
Szaleje!... O najdroższe niewiasty! Po cichu
Bez stuku, bez hałasu stąpajcie, by lichu
Nie dawać sposobności! Słodko jest mi waszej
Zażywać dziś przyjaźni, lecz jeśli wystraszy
Ze snu tego mi brata, w wielkim będę smutku.

CHÓR MŁODYCH NIEWIAST ARGIWSKICH.

Sza! sza! O pocichutku!
Stopy jak najlżejszemi
Ledwie dotykaj ziemi!

ELEKTRA.

Nie zbliżaj się do łoża! Tamtędy! tamtędy!

CHÓR.

Słucham w te pędy!

ELEKTRA.

Niechże mu szept wasz niewieści
Jako najciszej szeleści,

Niech mu tak cicho gra,
Jako ten trzciny szum!

CHÓR.

Ta warga ma
Drży w swojej mowie,
Jak ledwie dyszące sitowie,
Jak trzcina!

ELEKTRA.

Tłum szept swój, tłum!
Powoli stąpaj, powoli!
Lecz wyznaj mojej niedoli,
Dlaczego właśnie w ten czas
Przybywasz do mnie!
Pierwszy to raz
Tak zasnął głęboko ogromnie!


∗                    ∗
CHÓR.

Powiedz mi, przyjaciółko,
Co się z twym bratem stało?
Czy bardzo chore to ciało?

ELEKTRA.

Przy życiu on-ci jeszcze, lecz oddech ma krótki.

CHÓR.

Ach! Co za smutki!

ELEKTRA.

Zabijesz mi go, jeżeli
Obudzisz go z tej pościeli!
Na wszystko najlepszy lek
Jest nasz spokojny sen.

CHÓR.

Cierpi, niewinny człek,
Los znosi srogi
Za czyn, potępiony przez bogi!
Biedny!

ELEKTRA.

.
Jak ból nęka ten!
Bezprawie było w twym głosie,
Kiedy z Temidy, Fojbosie,
Trójnoga głosiłeś nam,
Że mamy prawo
U śmierci bram
Rozprawić się z matką tak krwawo!


∗                    ∗
CHÓR.

Popatrz na łoże!
Pod płaszczem ruszył się brat!

ELEKTRA.

Twój go, nieboże,
Obudził hałas!... W świat!

CHÓR.

Sądziłam przecie,
Że śpi!

ELEKTRA.

Na wszystko w świecie
Odejdźcie mi!
Pocichu precz stąd ponieście swe kroki!

CHÓR.

Śpi twardo.

ELEKTRA.

Zaiste!
Ty, co głęboki
Sen dajesz ludziom udręczonym, święta,
Prześwięta Nocy! Mgliste
Porzuć Erebu pomroki
I na swych skrzydłach przyleć jak najprędzej,
W Agamemnona biedny przyleć dom!
Okrutna nędza nas pęta,
Giniemy strasznie w tej nędzy,
Giniemy!...
Znów się ruszacie?!
Nałóżcie kaganiec tchom!
Bodajby raz już był niemy
Zbyt skrzętny język wasz!
Precz! precz! Niepotrzebna ta straż
Przy bracie!
Sza! Sza! Użyczcie mu
Dobrotliwego snu.

*
CHÓR.

Jakie są wróżby?
Jaki go czeka kres?

ELEKTRA.

Śmierć, śmierć, bo cóżby?!
Ciągle bez jadła, bez!

CHÓR.

Los już sprowadza
Swój czas!

ELEKTRA.

Fojbosa władza
Zgubiła nas!
Krew ściąga na nas ojcobójczej matki!

CHÓR.

I słusznie!

ELEKTRA.

Ja przeczę!
Mord ty na gładkiej
Spełniłaś drodze i zamordowana
Ległaś! O losy człecze!
Ojca-ś zabiła i dziatki
Zabijasz dzisiaj, matko ma rodzona,
Krwi swojej własnej ty zabijasz płód!
U podziemnego-ś ty pana,
A czyż twa córka nie kona
Z boleści?
Łzy, jęki,
Szlochań ponocnych w bród —
Oto mój żywot niewieści!
Ni dziatki dla mnie ni mąż,
Niepoślubiona, wciąż
Śród męki
Czas spędzam długi, jak wiek —
Nieszczęsny ze mnie człek!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Podejdź-że, podejdź, panno Elektro, do łoża
I zobacz, czy go ręka nie zabrała boża.
Nie widzi mi się wcale ten sen nazbyt długi.

ORESTES (do siebie).

O jakie ty nam słodkie wyświadczasz przysługi,
Ty śnie, lekarzu chorób! Jakżeś ty mnie oto

Ogarnął w mej potrzebie, ty luba pieszczoto,
Ty nieszczęść zapomnienie! Jakiem dla nędzarzy
Ty mądrem jesteś bóstwem i dobrem w ich wrażej
Niedoli!... Lecz gdzie jestem? Jak się tu dostałem?
Nie pomnę nic od chwili, gdym był tknięty szałem.

ELEKTRA.

Usnąwszy, ileś ty mi zgotował radości!
Pozwolisz, aby trochę podźwignąć ci kości?

ORESTES.

Podźwignij, ach! podźwignij! Pianą jestem zlany —
Obetrzyj-że mi lice z tej stężałej piany.

ELEKTRA.

Obtarłam, słodka służba. Chętnie moje ręce
Siostrzane pielęgnują brata w jego męce.

ORESTES.

Podeprzyj bok mi bokiem, odgarnij mi z lica
Te czochry, bo nie wiele widzi ma źrenica.

ELEKTRA.

O biedne, pełne brudu, zwichrzone kędziory,
Tak dawno nie umyte na tej głowie chorej!

ORESTES.

Na łóżko mnie znów połóż, bo gdy ustąpiły
Napady mego szału, jestem wciąż bez siły.

ELEKTRA.

Dla chorych pożądaną rzeczą jest posłanie,
Niezbędne, choć nie zawsze chętnie patrzym na nie.

ORESTES.

Do góry mnie znów podnieś i połóż mnie bokiem,
Człek chory nieporadny jest za każdym krokiem.

ELEKTRA.

Czy nie chcesz stanąć nogą na ziemi i chwilę
Pochodzić? Zawszeć zmiana wpływa na nas mile.

ORESTES.

Najchętniej!... Że zdrów jestem, może mi się uda
Połudzić... Gdzie brak prawdy, dobra jest i złuda.

ELEKTRA.

Posłuchaj-że mnie, bracie! Słóweczko jedynie,
Dopóki-ć na przytomność pozwolą Erynie.

ORESTES.

Masz wieści? Jeśli dobre, przyjmij za to dzięki,
Jeżeli zaś nieszczęsne, mam już dosyć męki.

ELEKTRA.

Stryjaszek Menelaos przybył, z nawy swemi
W nauplijskim stanął porcie, na ojczystej ziemi.

ORESTES.

Co mówisz? Zabłysnęło światło w mojej nocy?
Jest krewny, co od ojca tyle miał pomocy?

ELEKTRA.

Tak, jest już. A na dowód moich słów — wiedz o tem,
Z trojańskich dzierżaw przywiózł Helenę z powrotem.

ORESTES.

Jeżeli samby wrócił, los godzien zazdrości,
Zaś razem z jego żoną i zło przyszło w gości.

ELEKTRA.

Zaiste! Córki spłodził Tyndaros, przykłady
Niecnoty okrzyczanej dla całej Hellady.

ORESTES.

Ty tylko bądź mi inną. Nie w słowie jedynie,
Lecz dawaj tego dowód — możesz to! — i w czynie!

ELEKTRA.

O rety! bracie drogi! Znów masz błędne oczy!
Przed chwilą-ś był przy zmysłach, teraz szał cię tłoczy.

ORESTES.

Zaklinam cię, o matko! Syn się w prośbach wije:
Przecz szczujesz znowu na mnie krwawookie żmije?
[Tuż przy mnie są! Tuż przy mnie w swej okrutnej wojnie!]

ELEKTRA.

0 bracie nieszczęśliwy! Leż-że mi spokojnie —
Nie widzisz nic, choć mniemasz, że widzisz dokładnie.

ORESTES.

Fojbosie! Oto znowu zgraja mnie opadnie
Tych strasznych jędz psiogłowych, tych kapłanek Piekła!

ELEKTRA (obejmując Orestesa).

Nie puszczę cię, powstrzymam, byś mi nie uciekła
W szaleństwa dzikich skokach, ty ma duszo biedna!

ORESTES.

Puść! Puść mnie! O nie krępuj ty, z Eumenid jedna,
Na dno mnie Tartarowe nie rzucaj!... O Boże!...

ELEKTRA.

Nieszczęsna ja, nieszczęsna! Któż mi dopomoże,
Gdy tak nas opuściły zagniewane nieba?!

ORESTES.

Daj-że mi łuk napięty, podarunek Feba!
Obiecał mi Apollon, iże ja tą bronią

Odpędzę zmory wściekłe, gdy za mną pogonią.
Azali sięgną bóstwa te ręce człowiecze?
I owszem, gdy mi w porę z oczu nie uciecze.
Ha! cóż to? Nie widzicie? Czyście nie słyszały?
To świt dalekonośnej mego łuku strzały!
Ach! przecz się ociągacie? Wzbijcie się niezwłocznie
W powietrze, poskarżcie się na Feba wyrocznię!
Ach! Czemu znów szaleję, pracując piersiami?
Dokądże, ach! dokądże tak mnie znowu mami
Z posłania jakaś siła? Wszakże mi po burzy
Na morskich fal głębinie znowu cisza służy!
Dlaczego płaczesz, siostro? Dlaczego oblicze
Ukrywasz w fałdach sukni? Wstyd mi, żem dziewicze
Twe serce tak zasmucił tem cierpieniem mojem,
Że tak się oto trapisz twego brata znojem.
Tyś czyn mój pochwaliła, jam go doprowadził
Do końca, krew przelałem mej matki! Poradził
Loksyasz mi tę zbrodnię, on źródłem jedynem
Tej winy! On mnie słowem rozgrzeszył, nie czynem!
Mój ojciec, oko w oko zapytan przezemnie,
Czy godzi mi się matkę zabić tak nikczemnie,
Gorącoby mnie błagał, głaszcząc mnie po twarzy —
Tak myślę —, abym broni nie wyciągał wrażej
I własnej tem żelazem nie kłuł rodzicielki,
Boć życia mu nie wrócę, a sam na się wielki
Ból ściągnę, ja nieszczęsny! Zrzuć precz to okrycie
Z swej głowy, siostro luba! Ciężkie mamy życie,
Lecz płakać ty poprzestań! A jeżeli trwogę
Zobaczysz w mojej duszy, jeżeli na drogę
Szaleństwa się zapędzę, ty koj moje zmysły
Stargane i pocieszaj! A gdyby zabłysły
Łzy w oczach twych, ja wówczas stojący przy tobie,

Upomnę cię łagodnie, byś swojej żałobie
Przestała dawać folgę. Godzi się to przecie,
Ażeby się wzajemnie wspierało na świecie
Rodzeństwo. Więc do siebie idź-że, siostro miła,
Byś snem sobie te oczy bezsenne skrzepiła.
Idź, pożyw się i ciału użycz też kąpieli.
Jam zginął, jeśli ty mnie opuścisz, jeżeli
Czuwaniem nadwerężysz swe zdrowie. Tej chwili
Jedynąś mą podporą! Inni odstąpili.

ELEKTRA.

Przenigdy! Z tobą umrę, z tobą żyć też będę.
Na jedno to wychodzi. Bo jakąż ja grzędę
Wynajdę, jeśli ciebie nie stanie? Bez brata,
Bez ojca, przyjaciela, jak mi się posplata
To życie, mnie tak słabej niewieście? Lecz muszę
Posłuszną być twej woli. Ale nim się ruszę,
I ty się, bracie, połóż! Nie ulegaj trwodze,
Co z tego cię posłania wypłasza tak srodze,
Lecz wytrwaj!... Człek nie chory często z urojenia
Jest chory! [Tak się troska i trud nasz rozplenia.]

CHÓR.

Ojej!
O wy, straszliwie
Na skrzydłach mknące
Boginie!
O, nie w bachijskich wy pląsach płyniecie
Po świecie,
Jeno wam jęk towarzyszy
Po nieszczęść niwie
I łzy za wami gorące
Cieką!

W drogę, jak, nie wiem, daleką
W czarnym całunie
Orszak wasz sunie
Po tym przejrzystym przestworze
I zemstą dyszy,
Zemstą za czyny nieboże,
W krwawej skąpane winie!
Błagam, ach! błagam was ninie,
Wy Eumenidy, abyście zechciały
Zdjąć przeokropne te szały
Ze syna Agamemnona,
Który w tym bólu snać skona!
Ach! te katusze,
Które ciągnęły twoją chciwą duszę
Ku sobie,
Że oto dzisiaj jesteś niemal w grobie —
Ciągnęła męka cię sroga
W tej dobie,
Kiedyś z wieszczego trójnoga
Usłyszał, usłyszał głos boga,
W miejscu, co ponoś leży,
Jako się wierzy,
W ziemskiego świata średzinie.

*

Rety!
Gdzież litość nieba?
Gdzież ją zobaczę,
O Panie!
Gdzież jest, Zeusie, zmiłowanie twoje?
Te znoje,
Ten bój śmiertelny, o biedna
Ofiaro Feba,

Te ciągłe łzy i rozpacze?
Mściwy
Duch jakiś spełnia swe dziwy,
Łez ci źródliska
Z oczu wyciska,
Krew matki z powrotem sprowadza
Na dom, do sedna
Szarpie cię jego ta władza,
Odbiera zmysły! Któż stanie
Z lekarstwem przy twojej ranie?
Jakżeż nad tobą ja płaczę, jak płaczę!
Ach! i najwięksi bogacze
Mało tu mają głosu,
Swojego nie ujdą losu:
Szczęścia ich żagle
Bóg im na strzępy porozdziera nagle!
Jak burza,
Która okręty w falach morskich nurza,
Tak Bóg ich, władca na niebie,
Z podnóża
Szczęścia strąciwszy, pogrzebie
W swym nieuchronnym Erebie!
Kogóż się więcej wychwala
Nad ród Tantala,
Co wziął od Zeusa władanie?!

*

Lecz oto ku nam tu idzie
Władca Menelej, książę,
Królewski pan!
Po tej dostojnej szacie
Poznasz odrazu, z kim go wiąże
Ród!

Hołd Tantalidzie!
Ty, coś w azyjskie kraje
Tysiące wiódł
W bojowy tan,
Witaj nam, majestacie!
Szczęście przy tobie staje,
Wszystko ci spełnił Bóg,
Czegoś zapragnąć li mógł!

Wchodzi

MENELAOS.

O domie, i z radością witam znowu ciebie,
Wróciwszy z grodu Troi, i w smutku się grzebię,
Bo nigdziem po okrętach nie widział ogniska,
Na które los się srogi tak zajadle ciska,
Jako na twe, o domie! O nieszczęściu całem
O doli mego brata już-ci ja słyszałem,
[Że zginął z ręki żony.] Rumor o tem świeży
Do uszu moich doszedł, kiedym do wybrzeży
Malejskich płynął z statki swoimi. On, z morza
Wieszczący, Nereusza prorok, postać boża
Glaukosa, co żeglarzom wywróża niekłamnie
Ich dolę, tę nowinę ciężką zwalił na mnie —
Stanąwszy, tak powiedział w oczy mi wyraźnie:
»Nie żyje, Meneleju, brat twój! Krwawą łaźnię
Podstępnie zgotowała mu ta własna żona!«
Na wieść tę zapłakałem i ma zgromadzona
Załoga łzy roniła... W nauplijskiej zatoce
Gdym potem wylądował i kiedym w sieroce
Te progi przysłał naprzód małżonkę, nadzieję
Żywiłem, że mi jeszcze szczęście się zaśmieje,
Że będę mógł uścisnąć syna mego brata,

Oresta, i że długie niewidzianą lata
Rodzinę jego w zdrowiu zastanę, w tem wieści
Jakiś mi retman przyniósł o krwawej boleści,
O śmierci Tyndarydy, że padła nieżywa
Z rąk dziecka rodzonego. A gdzież on przebywa,
Powiedzcie mi, dziewice, Agamemnonowy
Potomek, który takiej zbrodni był gotowy
Dokonać? Niemowlęciem jeszcze był na łonie
Swej matki Klytaimnestry, gdy o Ilionie
Myślący, opuszczałem rodzinne wrzeciądze.
Ażebym go mógł poznać, chyba że nie sądzę.

ORESTES.

Tu jestem, ja, Orestes, którego twe oczy
Szukają! Dobrowolnie warga ma roztoczy
Przed tobą, Meneleju, rozmiar mojej nędzy.
Do kolan ci przypadam i błagam, choć przędzy[76],
Choć nie mam ja gałązek oliwnych w tej dłoni!
Przychodzisz w samą porę, wyratuj mnie z toni!

MENELAOS.

Bogowie! Czyj to upiór? Czyjeż widmo, czyje?

ORESTES.

Tak, prawda, choć żyw jestem, z bólu już nie żyję.

MENELAOS.

O, jakżeś się opuścił! Te włosy w nieładzie?

ORESTES.

Nie wygląd mnie przybija, mój czyn mi na zdradzie.

MENELAOS.

Ziemica jakby szklana, nieruchoma, mętna!

ORESTES.

Sił siła się pozbyłem, nie zbędę się piętna.

MENELAOS.

O jakżeś zniekształcony — ponad wyraz wszelki!

ORESTES.

Mordercę masz przed sobą biednej rodzicielki.

MENELAOS.

Słyszałem, jeno nie mów o tem nazbyt wiele.

ORESTES.

Nie mówię, Bóg mnie w straszne pogrążył topiele.

MENELAOS.

A cóż ci tak dolega? Cóż cię tak ugina?

ORESTES.

Sumienie! Na sumieniu straszna ciąży wina.

MENELAOS.

Wytłómacz się! Co mądre, winno być też jasne.

ORESTES.

Z zgryzoty, mówiąc krótko, tak haniebnie gasnę,

MENELAOS.

Zabójcza to potęga, lecz zbyć się jej można.

ORESTES.

I z szału — mści się na mnie śmierć matki bezbożna.

MENELAOS.

Którego dnia raz pierwszy przyszło to na ciebie?

ORESTES.

Napadu-m dostał zaraz po matki pogrzebie.

MENELAOS.

Gdzie, w domu, czy przy stosie miałeś napad wraży?

ORESTES.

Gdy w nocy przy jej kościach siedziałem na straży.

MENELAOS.

Sam byłeś, czy kto z ziemi podniósł cię tej chwili?

ORESTES.

Pylades. Myśmy razem matkę mą zabili.

MENELAOS.

A jakież to cię dręczą widziadła, mój chory?

ORESTES.

Zda mi się, że trzy czarne, jak noc, widzę zmory.

MENELAOS.

Już wiem, o jakich myślisz, lecz ich nie wymienię.

ORESTES.

I słusznie się wstrzymujesz, groźne to są cienie.

MENELAOS.

Więc one za krew matki swym szałem cię karzą?

ORESTES.

Ach! z jakąż mnie ścigają zajadłością wrażą!

MENELAOS.

Kto czyn popełnił srogi, cierpieć musi srodze!

ORESTES.

Usprawiedliwić można, żem szedł po tej drodze.

MENELAOS.

Nie zwalaj na śmierć ojca! Tego jeszcze trzeba!

ORESTES.

Feb radził zabić matkę, zwalam to na Feba.

MENELAOS.

Zapomniał, jak się czystość odróżnia od plamy.

ORESTES.

Czemkolwiek są bogowie, bogów słuchać mamy!

MENELAOS.

Loksyasz nie pomaga-ć w twej doli ponurej?

ORESTES.

Ociąga się, to cecha jest bogów natury.

MENELAOS.

Jak dawno, kiedy życie matki skończyło się?

ORESTES.

Dzień szósty. Jeszcze ogień tli się na jej stosie.

MENELAOS.

O, prędko mszczą bogowie rozlaną krew matki.

ORESTES.

Nie mądry-ć ja, lecz druhom druh jest ze mnie rzadki.

MENELAOS.

Masz pomoc stąd, żeś pomścił krzywdę rodziciela?

ORESTES.

Dotychczas nie. Kto zwleka, ten jej nie udziela.

MENELAOS.

A miasto jak się patrzy na twój czyn? Przytomnie?

ORESTES.

Nienawiść ma. Nikt słowa nie przemówi do mnie.

MENELAOS.

Obrzędnie czyś z krwawego oczyszczon już błota?

ORESTES.

Gdzie przyjdę, tam przedemną zamykają wrota.

MENELAOS.

By wygnać cię, któż za tem jak najbardziej stoi?

ORESTES.

Ajaks, co ma do ojca żal jeszcze z pod Troi.

MENELAOS.

Rozumiem. Palameda mści on w tę godzinę.

ORESTES.

Toć jam go nie mordował! Z trzech powodów ginę[77].

MENELAOS.

Ten trzeci? Ajgisthosa dręczą cię stronnicy?

ORESTES.

Tak, oni, im podlega teraz lud stolicy.

MENELAOS.

Agamemnona berło dają-ć z jego władzą?

ORESTES.

Bynajmniej. Toć mi nawet i żyć dziś nie dadzą.

MENELAOS.

Co myślą z tobą czynić? powiedz mi dokładnie.

ORESTES.

Dziś jeszcze na mnie wyrok w ich sądzie zapadnie.

MENELAOS.

Wypędzą, czy masz umrzeć, lub nie? Co się stanie?

ORESTES.

Mam umrzeć z rąk mieszkańców przez kamienowanie.

MENELAOS.

Dlaczego nie uciekasz za ojczyzny krańce?

ORESTES.

Gdy zbrojni otaczają mnie wokół pohańce?

MENELAOS.

Obywatele, mówisz, czy też rząd Argosu?

ORESTES.

Chcą wszyscy, bym krwawego doznał tutaj losu.

MENELAOS.

Zaiste! Ostateczna dola cię spotkała!

ORESTES.

Dlatego dzisiaj w tobie ma nadzieja cała,
Ucieczka moja wszystka! Sam szczęśliwe życie
Mający już, o pozwól, by w tym twoim bycie
Uczestniczyły również twe nieszczęsne druhy.
Nie sobkiem bądź, co żyje, na niedolę głuchy
Swych bliźnich, jeno przypuść do swojego stołu
Nas, biednych, udręczonych, i z nami pospołu
Używaj! Dług wszak spłacisz w ten przyjazny sposób,

U ojca zaciągnięty. Czem jest przyjaźń osób,
Dowodu nie dających? Nazwą, więcej niczem!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Patrzajcie! Z zasępionem idzie tu obliczem
Tyndarej, Spartiata! Starcze stawia kroki
Z trudnością. Wlecze tu się w żałobie głębokiej
I z włosem ostrzyżonym po swej córki skonie.

ORESTES.

Zginąłem, Meneleju! Twarz mi wstydem płonie:
Tyndarej k’nam się zbliża, a jego-ć ja w gości
Jak najmniej mieć tu pragnę, tyle okropności
Spełniwszy. On od mała mnie chował, pieszczoty
Różnemi obsypywał, ten mój dziadek złoty,
Na ręce brał mnie, dziecię Agamemnonowe,
A z nim także i Leda, która moją głowę
Niemniej od Dioskurów, swych synów, lubiła.
A za to jakżeś ty się dzisiaj odpłaciła,
Ty duszo moja biedna! Jakżeż ty im, serce,
Nagradzasz? Gdzież się skryję? W jaki kąt się wwiercę,
To lice jakąż dzisiaj ciemnością ponurą
Zakryję, jakąż siebie przysłonię ja chmurą,
Ażeby módz uniknąć spojrzenia starucha?

TYNDAREOS.

Gdzież znajdę Menelaja, mojej córki druha?
Na grobie Klytaimnestry usłyszałem bowiem,
Ofiary wylewając, że wrócił ze zdrowiem,
Że razem z swą małżonką po tak długim czasie
Zawinął w port nauplijski. Prowadźcie mnie zasię
Do niego! Chcę uścisnąć rękę przyjaciela,
Któregom już nie widział ach! od lat tak wiela!

MENELAOS.

Witaj, starcze, coś z Zeusem dzielił łoże żony!

TYNDAREOS.

Mój zięciu, Menelaju, bądź mi pozdrowiony!
Ach! Źle, że tak przyszłości przewidzieć nie można!
Ten potwór matkobójczy, ta żmija bezbożna,
Ohyda mego życia, jakież on pociski
Z tych błędnych rzuca oczu! I tyś mu tak bliski?
Rozmawiasz z tym, co strasznym tak się splamił czynem?

MENELAOS.

Przecz nie? Kochałem ojca, którego jest synem.

TYNDAREOS.

On z jego krwi pochodzi, ten podły wyrzutek?

MENELAOS.

Tak, z jego!... Nieszczęśliwy, szanuj jego smutek.

TYNDAREOS.

Zdziczałeś, bawiąc długo w dzikich ludzi kraju.

MENELAOS.

Krewieństwo swoje kochać jest w Greków zwyczaju.

TYNDAREOS.

I tego, który nowy obyczaj wprowadza?

MENELAOS.

Świętością jest dla mędrca konieczności władza.

TYNDAREOS.

Przy swojem kładź się zdaniu, ja przy swem się kładę.

MENELAOS.

I gniew i wiek podeszły złą nam dają radę.

TYNDAREOS.

O mądrość ty dla niego chcesz się sprzeczać ze mną?
Jeżeli wszyscy wiedzą, co rzeczą nikczemną,
A co szlachetną, powiedz: w kimże mniej się kryje
Mądrości, niśli w człeku, który, na niczyje
Przepisy nie zważając, na obyczaj Greków,
Na prawo i na słuszność, władnące od wieków,
To wszystko naraz depce? Bo gdy się tak stało,
Że ducha wyzionęło mego syna ciało,
Że umarł Agamemnon, uderzony w czoło
Siekierą mojej córki — czyn, który wokoło
Wstręt zawsze musi budzić —, on na jednej drodze
Mógł praw swoich dochodzić: za krew, która z głowy
Ojcowskiej popłynęła, winien był gardłowy
Powołać sąd na winną i wydalić z domu
Rodzicę. Tak działając, nie ściągnąłby sromu
Na imię swe i dowód dałby, że się liczy
Z umiarkowaniem zbożnem i z prawem. Zbrodniczy
Zaś czyn ten, który spełnił, dolę mu tę samą
Zgotował, co i matce. I on krwi się plamą
Pokalał — w rodzicielce dopatrzył się winy —
I słusznie — i popełnił nieszczęsnej godziny
Ohydne matkobójstwo, stał się, tak, winniejszy!
Nic jego, Menelaju, zbrodni nie umniejszy,
Bo pytam się: Jeżeli mogłoby się kiedy
Wydarzyć, że i tenby takiej samej biedy
Z rąk własnej doznał żony, a znowu tę żonę
Syn jego zechciał zabić, by było pomszczone
Morderstwo świeżym mordem, to, proszę cię, powiedz,
Na jakibyśmy wówczas schodzili manowiec?
Gdzie byłby kres tych zbrodni? O, jak to nam pięknie
Przodkowie przepisali: Gdy się kto nie zlęknie

I krew cudzą przeleje, nie wolno mu z domu
Wychodzić nu świat boży, nie wolno nikomu
Z zbrodniarzem się spotykać. Tak się, rzekli, stanie,
Że może człekobójcę oczyścić wygnanie,
Nie żaden odwet krwawy. Bo takie są dzieje,
Że karze musi uledz zawsze, kto przeleje
Ostatni krew, kto ręce swe posoką zmaże.
W pogardzie mam ja zawsze białogłowy wraże,
Zbrodnicze, przedsię k’córce mojej gniew mój płonie,
Że śmiała zabić męża. A i ku twej żonie,
Helenie, serca nie mam, ja do tej kobiety
Ni słowa nie przemówię. I tobie niestety!
Zazdrościć niema czego, żeś się wybrał dla niej,
Niewiasty niegodziwej, do Troi... Któż zgani,
Że, ile tylko mogę, zawsze bronię prawa,
Że stawiam zawsze opór, aby zemsta krwawa
Nie chciała się panoszyć, ten odwet zwierzęcy,
Co niszczy wsie i miasta! To są moje troski!
(Do Oresta): Co działo się, nieszczęsny, w twej duszy synowskiej,
Gdy matka, odsłoniwszy pierś, błagała ciebie?
Nie byłem ja obecny tej strasznej potrzebie.
A jednak, myśląc o tem, zalewam się łzami,
Ja, starzec niedołężny. Z tem jednem się z nami
Pogodzić dzisiaj musisz: Jesteś w nienawiści
U bogów i okrutna już się pomsta iści
Za twoje matkobójstwo. Ścigają cię trwogi
I szał cię groźny chwyta. Na cóż mi świadkowie,
Gdy widzę to na oczy?... A tobie zaś powie
Ma warga, Menelaju: Nie czyń na przekorę
Niebiosom i powstrzymaj tę swoją podporę
Dla niego. Niech ten zbrodniarz zginie z ręki miasta,
Ukamienowan dzisiaj!... Nieszczęsna niewiasta,

Ma córka, śmierć poniosła według swej zasługi,
Lecz ten tu nie miał prawa przelać krwi jej strugi!
Co do mnie, szczęście sobie w wszystkiem innem chwalę,
A tylko mi się córki nie udały wcale.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Zazdrości godzien człowiek, komu dobra dziatwa
Żywota strapieniami i troską nie gmatwa.

ORESTES.

O starcze, mówiąc z tobą, obawiać się muszę,
Że serce twe zasmucę, że zranię twą duszę.
A przecież twa sędziwość niech nie staje w drodze
Mym słowom, ty zaś szyku nie mieszaj, gdy wodze
Popuszczę swej obronie... W tej chwili mnie trwoży
Twój śnieżny włos. Zaiste! Czyn-ci ja nieboży
Spełniłem, zabijając swą matkę, atoli
I zbożny, bom się pomścił mego ojca doli.
Cóż miałem ja uczynić? Na siłę tu siła
Szła, mówię: Ojciec spłodził, a matka zrodziła,
Twa córka, gdy od niego przyjęła nasienie,
Jak ziemia bierze ziarna. [Zali ci nadmienię,
Iż dzieci być nie może bez ojca?] Stąd wątek
Mych myśli: Raczej tego, co mi dał początek,
Wypadło mi tu bronić, niż tej, co mnie, dziecię,
Karmiła swoją piersią. Córka twa — boć przecie
Wstyd dla mnie zwać ją matką — dzieliła swe łoże
Z kim innym w związku tajnym, który deptał boże
Prawidła. Wiem, że, mówiąc źle o rodzicielce,
I siebie wielce hańbię. Ale jestem wielce
Zmuszony, aby mówić. Ajgisthos był właśnie
Tym tajnym gachem w domu. Ten przezemnie zgaśnie,
A potem matkę-m zabił. Bezbożne to dzieło,

Lecz z chęci mej, by ojca mścić, początek wzięło.
Mam być ukamienowan — taka jest twa groźba?
Posłuchaj przeto, jakie krwawa moja kośba
Korzyści całej Grecyi przynosi: Jeżeli niewiasta
Do tego aże stopnia bezczelności wzrasta,
Że, naprzód swego męża mordując, do dzieci
Ucieka się następnie i swem łonem świeci,
Ażeby je pobudzić do litości, wtedy
Najmniejszy starczy powód dla takiej czeredy,
By mężów swych mordować i nikt im za winę
Nie zechce poczytywać tego kroku. Ginę,
Lecz zwyczaj ten usuwam postępkiem, na który
Ze zgrozą taką patrzysz! Więc słusznie twej córy,
Mej matki nienawistnej lałem krew, tej żony,
Co męża oszukała, gdy w dalekie strony
Na czele zbrojnych wojów poszedł, wódz Hellady,
I łoże pohańbiła małżeńskie. Tej zdrady
Lękając się, nie sobie wymierza pokutę
Za grzech swój, jeno czując, że ją kary lute
Spotkać mogą, by ujść ich, męża ukarała
I ojca mi zabiła. Na bogi! — acz mała
Zaleta wzywać bóstwa, gdy się mordu broni —:
Gdybym był milczkiem uznał czyn mojej macierzy
Za dobry, cóżby ojciec mi zrobił, co leży
W mogile? Czy Erynyi nie podszczułby gniewny
Przeciwko mnie? Lub może jesteś tego pewny,
Że z matką li w sojuszu są one boginie,
A zaś nie poprą tego, który większej ninie
Od matki doznał krzywdy? Ty, starcze, do zguby
Przywiodłeś mnie, spłodziwszy córkę, która, śluby
Złamawszy, tak mi ojca wydarła nikczemnie
I przez to samobójcę uczyniła ze mnie!

Małżonki Odysseja ręka Telemacha
Ze świata nie zgładziła. Nie było tam gacha,
By męża jej zastąpił. Ognisko jej domu
W czystości pozostało bez żadnego sromu.
Słuchając Apollona — widzisz —, co ma w ziemi
Średzinie swój przybytek i usty mądremi
Wyrocznie głosi ludziom [a którego słowa
Słuchamy przecież wszyscy, jakiekolwiek chowa
Wskazanie], ja zabiłem rodzicielkę swoją.
[On zbrodniarz, więc też jego niechże się nie boją
Mordować wasze ręce!] Cóż ja czynić miałem?
Czy bóg, co ze mną zgrzeszył swoim współudziałem,
Nie może mnie rozgrzeszyć? Dokądże ja mogę
Uciekać, gdy ten, który popchnął mnie na drogę
Występku, nie wybawi od śmierci? A zatem
Ty nie mów, że zły czyn był, chociaż mnie bogatem
Snać dobrem nie obdarzył. Szczęściem dla człowieka.
Gdy żonę ma szlachetną, a zaś los go czeka
I w domu i za domem niemiły, jeżeli
Małżonki mu czcigodnej niebo nie udzieli.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dla mężów w ich niedoli żony są przeszkodą,
Ku gorszym jeszcze klęskom zawsze-ci ich wiodą.

TYNDAREOS.

Zuchwały-ś i pokory nie znasz w swojej mowie
I tak mi odpowiadasz, że wszystko dziś zdrowie
Odbierasz memu sercu. Dlatego tem bardziej
Na zgubę zasługują ludzie, jak ty, hardzi.
Sam pchasz mnie, by do trudów, co tu sprowadziły
Me kroki — chciałem złożyć u córki mogiły
Ofiarę — trud dołączyć jeszcze jeden: W cenie

Mam sobie to, że udam się na zgromadzenie
Narodu argiwskiego i nie wbrew swej chęci,
Lecz z chęcią będę szczuł go, szczuł jak najzawzięciej,
By ukamienowali i ciebie i siostrę,
Gdyż ona jeszcze więcej, niśli ty, na ostre
Skaranie zasłużyła, judząc cię zażarcie
Przeciwko własnej matce. Dawała-ć oparcie,
Do uszu nieprzyjaźne wkładając ci słowa,
Że jawi się jej we śnie rodziciela głowa,
Ze Ajgisth gachem w domu — za co niech ją piekła
Pokarzą, bo i tutaj nader była wściekła —,
Aż dom ten niewidzialne ogarnęły żary.
Zaś tobie, Menelaju, mówię i bez miary
To zrobię: Jeśli tylko masz w jakowej wadze
Mą przyjaźń czy nienawiść, to z serca ci radzę,
Daj spokój, nie chroń tego, bóstwom na przekorę
[Niech z rąk obywateli padną nań w tę porę
Kamienie], bo inaczej nigdy nie postanie
Twa noga w ziemi Sparty. To moje wezwanie!
Więc ludzi tych bezbożnych w mych przyjaciół grono
Nie wciągaj, pobożniejszych mając tutaj pono...
A teraz niech mnie służba do domu prowadzi.

ORESTES.

A idź-że, idź! Spokojniej pomówię i gładziej
Z tym oto, twojej zrzędnej nie mając starości
Przed sobą. Menelaju, jakaż myśl to gości
W twej głowie? Którą drogę obierzesz ty sobie
Na trosk tych dwóch rozstaju? Snać cię gniotą obie.

MENELAOS.

Daj spokój!... Właśnie bowiem rozważam w swej duszy
Bezradny, w którą stronę ten mój krok się ruszy.

ORESTES.

Rozważań teraz nie kończ, mnie wysłuchaj pierwej
I wróć z postanowieniem do swych myśli przerwy.

MENELAOS.

Masz słuszność, mów! Niekiedy dla nas milczeć lepiej,
Zaś innym znowu razem bardziej mowa krzepi.

ORESTES.

Więc zacznę... Od zwięzłości korzystniejszą będzie
Obfitość słów, gdyż dłuższe języka orędzie
Przedstawi sprawę jaśniej. Z tego, co jest twoje,
Niczego mi nie dawaj na to ja li, kroję:
Coś wziął od mego ojca, to mi zwróć tej chwili!
Nie skarb ja mam na myśli — owszem skarb: wysili
Menelaj się, by życie mi ocalić, juści
Największym mnie on skarbem obdarzy, z czeluści
Wyrwawszy mnie śmiertelnej. Spełniłem bezprawie,
Więc z doli mojej racz-że mnie i ty łaskawie
Wyciągnąć dziś bezprawiem. Wszak z krajów Hellady
I ojciec mój bezprawnie powiódł wojsk gromady
Do Troi! Nie on zgrzeszył, jeno chciał naprawić
Bezprawny grzech twej żony. To ci pragnę stawić
Przed oczy, za toś dzisiaj winien mu wywdziękę!
A dalej: jak przyjaciel, co ma iść na rękę
Swym druhom-przyjaciołom, twą się przejął sprawą,
Poświęcił się dla ciebie, walkę tocząc krwawą
Przy boku twym, byś żonę odzyskał, Helenę.
Jednaką-że więc ceną zapłać za tę cenę.
Dzień jeden ty się potrudź, a nie lat dziesiątek,
Ażeby nas ocalić! Oto jest mój wątek!
A jeśli moja siostra zginęła w Aulidzie,
Ofiarnym tknięta mieczem, niechże to już idzie

Dla ciebie! Nie zabijaj swojej Hermiony,
Gdyż w tem, co mnie spotyka, ty bądź nagrodzony!
Ja tego-ć nie zazdroszczę! Tę tylko rozpostrę
Przed tobą chęć jedyną, byś mnie i mą siostrę,
Co w swojem tem panieństwie od lat dawna więdnie,
Ocalił memu ojcu biednemu! Boć zbędnie
Powiedzieć, że, gdy umrę, dom osierocieje
Ojcowski. Rzekniesz może, iż to trudne dzieje?
Tem bardziej! Obowiązek mają przyjaciele
Pomagać przyjaciołom, bo, rzec się ośmielę,
Gdzie mienia człowiekowi nie poskąpią nieba,
Tam na cóż w takim razie przyjaciół mu trzeba?
Że kochasz swą małżonkę, prawią wszyscy Grecy —
Nie mówię ci ja tego, aby ci pod plecy
Z obleśnem leźć pochlebstwem, o nie! Ja cię na nią
Zaklinam — (Do siebie): Z jakąż to ja niedoli otchłanią
Spotkałem się, żem zabrnął aż dotąd! Czyż muszę
I takie jeszcze znosić bolesne katusze?!...
(Głośno): Dla domu ja całego tak się wpraszam tobie!
O bracie mego ojca, który leży w grobie!
On wszystko, wierz mi, słyszy; duch jego ulata
Nad tobą i przezemnie przemawia do brata.
Śród jęków i wyrzekań, pośród łez potoku
Tak błagam, byś z ratunkiem stanął przy mym boku —
O życie tak cię błagam, co dla wszystkich przecie
Jest drogie — nie li dla mnie — na tym ludzkim świecie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ja również, choć kobieta, obliguję ciebie,
Dopomóż im, boć zdołasz, w tej ciężkiej potrzebie!

MENELAOS.

Szanuję, Orestesie, wielce twoją głowę
I razem z tobą cierpieć serce me gotowe,
Gdyż krewnych powinnością brać udział w niedoli
Krewniaków, jeśli tylko Bóg nam sił pozwoli —
[Samemu paść lub trupem powalić wszechwrogów],
I taką ja też siłę pragnę mieć od bogów.
Przybywam bez zastępów, które poszły z nami,
Tułactwa tysiącznymi znękane trudami.
Z li drobną garstką druhów, która mi została,
Powracam do ojczyzny. Pomoc to za mała,
By Argos pelasgijskie zmódz w otwartej wojnie,
Lecz może ich słowami przekonam spokojnie,
Nadzieję tę mam jeszcze. Lecz tego nie pomną
Na świecie, by ktokolwiek potęgę ogromną
Miał zgnieść, sam będąc słaby. Nawet zamiar taki
Szaleństwem by się wydał. Chcieć uśmierzać znaki
Rozszalałego gniewu, w który tłum popadnie,
To brać się do gaszenia pożaru, dokładnie
Tak samo srożącego się, jak one złości.
Jeżeli zaś, spokojnie myśląc, że najprościej
Zejść z drogi szalejącym, zaczekamy chwilę,
Aż gniew ich sam się strawi w swej niszczącej sile.
Najlepiej na tem wyjdziem: Wściekłość się ułoży
I ty z pospólstwem zrobisz, chociażby najgorzej
Sierdziło się przed chwilą, co zechcesz: w ich duszy
I litość się odrazu i szlachetność ruszy —
Wspaniałomyślność znajdziesz i sforność w tym tłumie,
Rzecz przednia to dla tego, który czekać umie.
Więc pójdę, by słowami przekonać Tyndara
I gród ten, niech się gniew swój uspokoić stara.
I okręt, gdy wbrew burzy, rozepnie swe żagle,

Zapada w głąb, natomiast podnosi się nagle,
Jeżeli płótna zwiną, gdyż uporu zbytek
Niemiły jest i bogom i ludziom. Mój wszytek
Do tego zmierza wywód, iż chcę cię rozsądkiem
Ocalić, nie zaś walcząc z złym przemocy wrzątkiem.
Ja siłą cię nie zbawię, choć tak ci się może
I zdaje. Te nieszczęścia, co w takim uporze
Zwalają się na ciebie, nie łatwo ci będzie
Odeprzeć jedną włócznią. W żadnym-ci ja względzie
Nie schlebiał Argejczykom, lecz człek, który w głowie
Ma rozum, słucha tego, co konieczność powie.
(Odchodzi).

ORESTES.

O ty, co bić się umiesz tylko dla kobiety,
W obronie zaś przyjaciół podły tchórz, niestety,
Odwracasz się, uciekasz! Agamemnon-ć za nic?
Opuszczon jesteś, ojcze, zdradzony bez granic,
I ja też jestem zdradzon, straciłem nadzieję!
Co czynić, by ujść śmierci, którą mi Argeje
Gotują? On ucieczką był dla mnie ostatnią.
Lecz oto Pyladesa widzę, duszę bratnią,
Ze wszystkich mi najdroższą! Z fokijskiej tu ziemi
Przybiega! Słodki widok! Pomiędzy wiernemi
Sercami najwierniejsze w nieszczęściu! Tak służy,
Jak statkom cisza morska po przebytej burzy.

Na scenę pospiesznym krokiem wchodzi

PYLADES.

Szybciej, niśli wypadało, zgoniłem ulice miasta,
Usłyszawszy, jak pospólstwo wciąż się zbiera, jak wciąż wzrasta
Zbiegowisko, com tu zresztą na swe własne widział oczy.

Chcą cię zabić i twą siostrę, dlatego tak lud się tłoczy.
Co to znaczy? Jak się miewasz, z druhów, krewnych mi niekłamnie
Przenajdroższy? Boć i jednym, a i drugim jesteś dla mnie.

ORESTES.

Zginęliśmy! Naszą dolę zaraz ja ci tu rozścielę.

PYLADES.

I jam zginął, razem bowiem giną zawsze przyjaciele.

ORESTES.

Menelaj się jak najpodlej obszedł z siostrą mą i ze mną.

PYLADES.

Nikczemnikiem wszak się staje człek, co żonę ma nikczemną.

ORESTES.

Jakby wcale tu nie przybył, tak, przybywszy, jest nam niczem.

PYLADES.

Czy naprawdę już powrócił? Spotkałeś się z tem obliczem?

ORESTES.

Wrócił — późno, lecz dość wcześnie, by okazać, że nas zdradza.

PYLADES.

Czy i żonę swą przepodłą do ojcowskich ziem sprowadza?

ORESTES.

O, nie on ją tutaj przywiózł, ona go tu sprowadziła.

PYLADES.

Gdzież ta zguba Achejczyków, gdzież jest ta gamratka miła?

ORESTES.

W moim domu, jeśli jeszcze moim zwać mi go wypada.

PYLADES.

Powiedz, z bratem twego ojca jakaż była twa narada?

ORESTES.

By na śmierć on nie zezwolił, na śmierć mą i siostry mojej.

PYLADES.

O, na boga! Cóż on na to? Wiedzieć mi to snać przystoi.

ORESTES.

Wykręcił się, jak to czynić zwykły niecne przyjacioły.

PYLADES.

W jaki sposób? Mów, a wszystko będę wiedział, jak ze szkoły.

ORESTES.

Był przed chwilą tutaj człowiek, co te zacne spłodził córy.

PYLADES.

Tyndar, mówisz? Pewnie gniewny o swej córki los ponury?

ORESTES.

O tak, zgadłeś! ponad ojca wyżej sobie tego ceni.

PYLADES.

On powrócił i nic na to, że tak wy dziś potępieni?!

ORESTES.

Nie do korda on już skory, dzielny tylko przy kobiecie.

PYLADES.

W wielkiej wyście opresyi, śmierci snać nie unikniecie.

ORESTES.

Tam już chyba sąd wydają zgromadzeni w sprawie naszej.

PYLADES.

Jakiż wyrok tam wydadzą? Mów, bo dola twa mnie straszy.

ORESTES.

Śmierć lub życie! Małe słowo, a największe kryje rzeczy.

PYLADES.

Razem z siostrą rzuć te progi i do lepszej uchodź pieczy.

ORESTES.

Czy nie widzisz, jakie zewsząd otaczają tu nas straże?

PYLADES.

Tak, zaparte są ulice, wszędzie zbrojnych tłumy wraże.

ORESTES.

Tak my dzisiaj osaczeni, niby miasto przez huf wroga.

PYLADES.

Spytaj, co się dzieje ze mną, i mnie dola gniecie sroga.

ORESTES.

A dlaczego? Los twój, druhu, świeżeby mi zadał blizny.

PYLADES.

Ojciec Strofios się zagniewał i wypędził mnie z ojczyzny.

ORESTES.

Osobiście go dotknąłeś, czy w publicznej jakiej sprawie?

PYLADES.

Żem ci pomógł matkę zabić, tem mu serce, mówił, krwawię.

ORESTES.

Biedny! Ściga cię ma zbrodnia! Winni tego my się stajem.

PYLADES.

Znieść mi trzeba to nieszczęście, wszak nie jestem Menelajem.

ORESTES.

Nie masz strachu, że cię Argos może zabić ze mną razem?

PYLADES.

Nie! Z tokijskiej jestem ziemi! Nie liczę się z ich rozkazem.

ORESTES.

Straszne, straszne jest pospólstwo, gdy złoczyńców ma na czele.

PYLADES.

Lecz gdy dobrych ma doradców, wzdyć dobrego zdziała wiele.

ORESTES.

Owszem. Teraz się naradźmy —

PYLADES.

Czy dziś będzie najdogodniej

ORESTES.

Wytłómaczyć może miastu —

PYLADES.

Żeś nie spełnił żadnej zbrodni?

ORESTES.

Że pomściłem krew rodzica —

PYLADES.

Jeszcze większa spadnie burza.

ORESTES.

Czy też milczkiem dać się zabić, przycupnąwszy?

PYLADES.

To śmierć tchórza!

ORESTES.

Cóż więc robić?

PYLADES.

Czy, zostawszy, masz nadzieję wybawienia?

ORESTES.

Nie mam żadnej.

PYLADES.

A ucieczka losu twego czy nie zmienia?

ORESTES.

Gdy się uda —

PYLADES.

Lepiej uciec, niż pozostać na tej grzędzie.

ORESTES.

A więc pójdę.

PYLADES.

Idź! I owszem! Taka śmierć piękniejsza będzie.

[ORESTES.

Sprawiedliwa jest ma sprawa.

PYLADES.

Przekonać ich o powodzie!]

ORESTES.

Tak! uniknę nazwy tchórza!

PYLADES.

Prędzej, niż zostając w grodzie.

ORESTES.

Może kto się ulituje —

PYLADES.

Nad szlachetnym twoim rodem.

ORESTES.

Żem śmierć ojca pomścić pragnął.

PYLADES.

Tak, to jasnym jest powodem.

ORESTES.

Idźmy! Hańbą dla mężczyzny paść bez sławy.

PYLADES.

To ci chwalę.

ORESTES.

Zawiadomić siostrę o tem?

PYLADES.

Tego ci nie radzę wcale.

ORESTES.

Lałyby się łzy —

PYLADES.

Nie dobrą byłoby to wróżbą zasię.

ORESTES.

Tak, istotnie, lepiej milczeć.

PYLADES.

Zyskasz przytem i na czasie.

ORESTES.

Jedno tylko zastanawia —

PYLADES.

Cóż cię zastanawiać może?

ORESTES.

Może napaść mnie giez bogiń —

PYLADES.

Nie opuszczę cię nieboże!

ORESTES.

Przykro chorych się dotykać.

PYLADES.

Lecz nie dla mnie w twej chorobie.

ORESTES.

Mem szaleństwem się zarazisz! Wszystko bywa!

PYLADES.

Idź-że sobie!

ORESTES.

Nie masz trwogi?

PYLADES.

Dla przyjaciół wielkiem złem jest trwoga człecza.

ORESTES.

Więc, mych kroków kierowniku, idźmy!

PYLADES.

Słodka taka piecza.

ORESTES.

Na grób ojca mnie zaprowadź.

PYLADES.

A tam po co? W jakim celu?

ORESTES.

O ratunek chcę go błagać.

PYLADES.

Bardzo słusznie, przyjacielu.

ORESTES.

Matki mojej grób pominę.

PYLADES.

Bo też była twoim wrogiem.
Ale spiesz się! Nim zapadnie wyrok ludu, my za progiem
Twego domu być musimy. Na mym boku swoim bokiem,
Oprzyj-że się, ty mój chory, a ja śmiałym ciebie krokiem,

O pospólstwo nie dbający, poza miasto przeprowadzę.
Bo jak przyjaźń swą okazać? Tylko wówczas, gdy ma władzę
Nieprzyjaźny los nad druhem, ona jawi się najpewniej.

ORESTES.

To się zowie mieć przyjaciół. Wobec nich najbliżsi krewni
Ustępują! Bo człek obcy, jeśli raz już przylgnie duszą,
Lepszy jest, niż tysiąc krewnych, co z pomocą się nie ruszą.

CHÓR.

Szczęścia i cnoty potęga,
O której śpiewa Hellada,
Która, bywało, wspaniale
Po Simoisa fale
Rozgłosem sięga,
Dziś się rozpada,
W klątwę się zmienia
Dla achejskiego plemienia,
Które od dziada-pradziada
Ulegać musi jej mocy —
Od chwili,
Gdy się wnukowie Tantala zwaśnili
O jagnię złote,
Gdy na biesiadną ochotę
Zaproszon ojciec sierocy
Kosztował dziatek swych ciała...
Odkąd się krew ta polała,
Mord z mordu się rodzi
I we krwi powodzi
Plemię Atrydów brodzi...

*

Czyn piękny[78] nie piękny wielce,

Chyba że godzien obrony,
Kto pierś swych rodziców rozpłata,
A potem na widok świata
Ten w rodzicielce
Nóż zatopiony
W krwawej mej ręce
Na słońce wyniesie jarzące[79].
Głupi to człek i szalony,
Kto mordem za mord tu płaci!
Bezbożna
Zaiste! dłoń to, odepchnąć ją można!
W śmiertelnej trwodze
Jakież się jęki niebodze
Będą wyrywać, tej maci;
Córce Tyndara: »O dziecię!
Pohańbion będziesz na świecie
Gdy depcąc ustawy,
Postępek krwawy
Spełnisz tak bez obawy!«

∗                    ∗

Gdzie może być większy ból
Śród ziemskich pól,
Gdzie bardziej gorzkie potoki
Łez,
Gdzie jęki,
Gdzie żal jest równie głęboki,
Jako na widok ręki,
Ociekającej matkobójczą krwią!...
Ach! Jakiż to, jaki czyn

Agamemnona śmiał popełnić syn!
Dziś go za mord ten z jego dłoni
Eumenid wściekłość goni,
Jak zwierza!
Dzisiaj, dotknięty szałem,
Okiem wkrąg wodzi zmartwiałem!
Taki go spotkał kres,
Nieszczęśliwego syna,
Co, widząc, jak matka jedyna
Pierś śwą odsłania z pod złocistej szaty,
Cios w nią śmiertelny wymierza,
By na tej drodze
Dochodzić mściwie swej straty,
By, rozprawiwszy się z nią,
Z swoją macierzą,
Pomścić śmierć ojca,
Pokrzywdzonego tak srodze!...

Z domu wychodzi

ELEKTRA.

Niewiasty! Czy Orestes pod szaleństwa świeżą
Napaścią z nieszczęsnego wyrwał się znów kojca?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Bynajmniej! Do Argejów poszedł, aby sprawy,
Toczącej się o głowę, bronić u tej ławy
Sędziowskiej. O śmierć waszą idzie tam, lub życie!

ELEKTRA.

Ach! Któż go też namówił do tego — słyszycie?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pylades. Lecz niebawem goniec nam opowie,
Jak z bratem się obeszli ci wasi sędziowie.


Jawi się

GONIEC.

Córko Agamemnona, wojsk naszych hetmana,
Elektro przedostojna, nieszczęściami gnana,
Posłuchaj, jakie straszne przynoszę ci wieści.

ELEKTRA.

O rety! Zginęliśmy! Wiem ja, co się mieści
W orędziu twem! [Boć dobrze słowa twe nie wróżą.]

GONIEC.

Pelasgów sąd rozstrzygnął, karę na was dużą
Nałożył: brat twój umrze i ty — dzisiaj jeszcze.

ELEKTRA.

Ach! Spełnia się, co takie sprawiało mi dreszcze,
Co takie mi budziło troski w duszy młodej!
Lecz jakież było starcie? Jakimi wywody
Pobito nas przed ładem i śmierć ogłoszono?
Mają mnie kamienować, czy też może łono
Wyzionie ducha z siebie pod ciosem topora?
Bo juści razem z bratem umrzeć jestem skora.

GONIEC.

Bramą wszedłem do miasta, powracając z pola,
Bom pragnął się dowiedzieć, jak się składa dola
I twoja i Oresta. Zawsze-m przywiązanie
Do ojca miał twojego, dom mi wasz zostanie
W pamięci, boć mnie żywił, przygarnął — biedaka,
Lecz człeka uczciwego... Wtem zobaczę, jaka
Narodu pcha się ciżba — tłum w pośpiechu sadził
Ku górze, gdzie Danaos przed laty zgromadził,
Jak mówią, po raz pierwszy wielki sobór ludu,
Z Ajgiptem mając sprawę. »Dla jakiegoż cudu« —

Pytałem się po drodze — »takie zbiegowisko?
Cóż stało się w Argosie? Może wróg jest blisko
I w mieście Danaidów taki popłoch szerzy?«
A na to jeden z mieszczan: »Będzie wyrok świeży!
Orestes o wej! idzie pod sąd, na ofiarę!«
W te tropy zobaczyłem niespodzianą marę —
Bodajbym był jej nigdy nie ujrzał —, a przy niej,
Przy bracie twym, Pylades szedł... O ma władczyni!
Chorobą tą zniszczony, z spuszczonemi oczy
Wlókł brat się twój, a obok ów przyjaciel kroczy:
Zajęty nieszczęśliwym, niby jak rodzony,
Podpierał i pocieszał biednego... Gdy strony
Stanęły już na miejscu, herold przed tłumami
Wystąpił i zawołał: »Któż chce między wami
Głos zabrać, czy ma umrzeć, czy też żyć ma dalej
Orestes, matkobójca?« I z tej tłumu fali
Wynurzy się Talthybios, co frygijskie kraje
Nawiedził wraz z twym ojcem. Przed narodem staje
Ten panów świecibaka i w obłudny sposób
Powiada wobec onych zgromadzonych osób,
Wabnemi niegodziwe przetykając słowa,
Że niby dla rodzica podziw zawsze chowa,
Lecz syna zganić musi, niby twego brata,
Bo przykład dał niegodny, którego zatrata
Dla ojców może powstać i, rzecz oczywista,
Przy słowach tych spoglądał ciągle na Ajgistha
Stronników... Taka-ć zawsze jest ludzka natura:
Człowieka szczęśliwego otacza wciąż góra
Do posług skłonnych posłów; tylko temu radzi,
Co w mieście ma znaczenie, co rządy prowadzi
W swych ręku... Gdy ten skończył, rzekł Diomed książę,
Że nie chce śmierci brata ni twojej, że wiąże

Natomiast całą sprawę z wygnaniem, że boży
Spełniony będzie zakon, gdy wam się nałoży
Tę karę... I część tłumu klaskała tej chwili,
Że niby pięknie mówił, zaś drudzy ganili.
A wtem z bezczelną miną wystąpił na szaniec
Włóczykij jakiś podły, straszny wyszczekaniec,
Argejczyk nie Argejczyk i, w słowa swobodę
Niemądrą ufający, mógł był wielką szkodę
Wyrządzić temu miastu. [Rzeczypospolitej
Nieszczęściem, gdy drab jakiś, słodkich słów obfity
Mający zawsze dobór, powoduje tłumem.
Ci tylko, co się zawsze kierują rozumem
W swych radach, niosą miastu swojemu pożytek,
Chociażby i nie zaraz. Na to zmysł swój wszytek
Powinien zwracać kraju naczelnik. W tej rzeczy
I ten, co głosi mowy, i lekarz, co leczy,
W jednakim stają rzędzie.] Z gęby tego biesa
Usłyszał tłum, że trzeba zabić Orestesa
I ciebie — kamieniami. Podszept był Tyndara
[Do uszu tego łotra, że niech on się stara
O waszą śmierć.] Zaś potem jakiś człowiek prawy
Wygłosił sąd przeciwny. Nie pięknej postawy,
Lecz mąż iście po męsku czujący — na radzie
I w mieście rzadko bywa, rolnik, który kładzie
Swą pracę w matkę-ziemię i kraj utrzymuje.
Sam jeden, człek bez skazy, nie jak różni szuje,
Człek prosty, a roztropny, zgodny, lecz, gdzie trzeba,
Nikomu nie ustąpi, ziemi się i nieba
Nie zlęknie, jeno zdanie swe, gdy słuszne, przeprze.
Ten mówił, że Orestes dzieło jak najlepsze
Popełnił i że wart jest, syn Agamemnona,
By skroń mu uwieńczyła nagrody korona,

Albowiem ojca pomścił z swojej własnej woli,
Zabiwszy bezbożnicę, sprawczynię tej doli.
»Zamordowawszy męża« — tak rzekł w mowie swojej —
»Sprawiła, że już nikt tu ręki nie uzbroi
I w pole nie wyruszy, bo jest pełen trwogi.
Że, dom swój opuściwszy i wróciwszy z drogi,
Swe łoże zbezczeszczone niewiarą zastanie«.
Szlachetnym to się ludziom podobało zdanie
I nikt już nie przemówił... Brat wystąpi wtedy
I rzecze: »Wy, mieszkańcy Inachowej schedy,
[Wy, przedtem Pelasgowie, teraz Danaidzi,]
Słuchajcie: »Matkę-m zabił, nie — tak mi się widzi —
W obronie tylko ojca, lecz i w waszej sprawie.
Bo jeśli białogłowy nie będą w obawie
Zabijać swoich mężów, jeśli rzecz to zbożna
Dla niewiast, to zawczasu grób wam kopać można
Dla siebie, lub do kobiet pójść w pachołki podłe
I postępować sobie wręcz na inną modłę,
Niżeli wam się godzi... Zginęła przezemnie
Kobieta, która, męża zdradziwszy nikczemnie,
Zadała śmierć mu potem. Zakon podepcecie,
Mordując mnie i was też niema już na świecie,
Tak będzie wciąż przybywać zuchwałości czelnej«.
Rzekł pięknie, jednak tłumu jego wywód dzielny
Przekonać nie przekonał. Zwycięstwem się cieszy
Ów podlec, co tak głośno zażądał od rzeszy
I twej i brata śmierci... Od kamienowania
Zaledwie was ten wyrok dzisiajszy ochrania:
Orestes przyobiecał, że śmierć sobie zada
I tobie własną ręką jeszcze dziś... O biada!
Pylades go ze sądu cały we łzach wiedzie,
I we łzach towarzyszą im przy tej biesiedzie

Przeróżni przyjaciele. Wkrótce się ukaże
Twym oczom obraz straszny, widowisko wraże!
Więc miecz na pogotowiu miej lub sznur na szyję,
Albowiem już niedługo w tem słońcu pożyje
Elektra!... Nic szlachetny ród ci nie pomoże
Ni Fojbos z swym trójnogiem! On was zgubił! Boże!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wlepiłaś oczy w ziemię, nieszczęsna dziewico,
I jakby oniemiało chmurne twoje lico —
Głośnymi ty jękami wybuchniesz bezzwłocznie!

ELEKTRA.

Niech się rozpocznie,
O pelasgijska ty ziemio, mój żal!
Białymi paznogciami
Wpijam się w twarz,
Niechże mnie plami
Krew!
Głowę swą ranię,
Spełniając gorzką ofiarę,
Ażeby uczcić twą uroczą marę,
Ciebie, umarłych władczynię,
Podziemne dzierżącą otchłanie.
Niech płynie
I twój żałosny śpiew,
Cyklopów kraju nasz!
Do włosów przyłóż stal,
Obetnij włos
I domu naszego los
Opłakuj! Ach! po skonie
Tych, którzy ongi na Hellady tronie
Siedzieli,

A dziś ten spotkał ich kres,
Top się, ach! top się w kąpieli
Łez!

*

Zginął, ach! zginął,
Do szczętu szczezł już Pelopsowy ród!
Ten ongi dom tak wspaniały
Rozpadł się w gruz,
Zgasł pełen chwały
Dom!
Gubią go nieba,
W dół go nieszczęścia głęboki
Obywateli spychają wyroki!
O biedne ludzkie plemię,
Jakąż to dolę ponosić ci trzeba,
W twe ciemię
Jakiż to bije grom!
Z otwartych nagle śluz
Biją bałwany wód
I topią, topią nas!
Niespodziewany czas
Nieszczęścia nowe i nowe
Na naszą biedną zwala ciągle głowę!
O, dolę
Chwiejną, niepewną po wiek,
Ma ten stworzony na bole
Człek!...


∗                    ∗

O, być mi na skale onej,
Pomiędzy niebem równie zawieszonej,
A ziemią — o, być mi co duchu
Na onej kuli, co w ruchu

Z Olimpu szczytu
Na złotym zwisa łańcuchu!
Do sędziwego Tantala
Szłaby narzekań mych fala,
Do twórcy mojego bytu,
Do ojca, tak, ojca mych dziadów,
Na których los się już sili
Od onej chwili,
Gdy Pelops na swoim rydwanie
Do onych wyścigów stanie
I potem
Ze swoją czwórką pogoni,
By dla zatarcia śladów
Pogrześć Myrtila w toni
U Geraistosa wybrzeża,
Gdzie z grzmotem
Fala wciąż świeża
Uderza,
Gdzie piana wrząca
Wciąż się roztrąca
W biel!
Od onej pory
W domu naszego zawory
Wkroczyła klątwa, na cel
Wzięła nasz ród,
By życie we łzach wiódł.
Za sprawą Mai syna
Wyrosła nieszczęść przyczyna:
Tak się układa,
Że pośród stada
Hodowcy koni
Atreja —

Że pośród jego owiec
Złociste zjawia się jagnię,
Co na ten straszny manowiec
Dom nasz zawiedzie,
Co nas w tak krwawem, ach! tak krwawem bagnie
Pogrąży!...
I Zwada
Odwrócić zdąży
Skrzydlaty wóz Heliosa...
Zmieniając gwiezdne niebiosa,
Ku wschodniej zorzy
Zachodnim gwiazdom drogę Zeus otworzy
I Plejad twór siedmioraki
Na inne przerzuci szlaki.
W te tropy
Krwawa się pocznie zawieja —
Na mordzie mord już jedzie:
Tak zwana
Thyestesowa biesiada,
Te Aeropy
Z kreteńskich włości
Chytrze łamane śluby
I tyle innych chytrości!
Ale najsroższa rana
Między wszystkiemi na przedzie
Zguby,
Jakie potęgą swej koniecznej siły
Nasz dom nawiedziły,
To ojca mojego i mój
Nieopisany znój!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Oto nadchodzi twój brat,
Przygnębion śmierci wyrokiem,
Który na niego dziś padł.
Idzie ich dwóch —
Pylades przy nim się trudzi,
Człek najwierniejszy z ludzi:
Jak brat rodzony,
Pewny, niepłony
Druh,
Swym go podpiera bokiem,
Słabym kierując krokiem.

ELEKTRA.

Ze łzami patrzę na to, że już tak nad grobem,
U stosu, bracie, stoisz, że żadnym sposobem
Od śmierci-ś się nie wyrwał. Ta dola! Ta męka!
Ostatni raz cię widzę i serce me pęka!

ORESTES.

Nie będziesz ty mi cicho, nie dasz-że spokoju
Niewieścim narzekaniom? Juścić pełen znoju
Jest los nasz, [ale przecież znosić nam wypada
Konieczność naszej doli, a nie wołać »biada!«]

ELEKTRA.

Jak milczeć, gdy już gaśnie dla nas światło boże,
Gdy już go nie ujrzymy w tym ziemskim przestworze?

ORESTES.

Nie morduj! Argejczycy już mi dość sprawili
Katuszy! Chciej zapomnąć o tej strasznej chwili.

ELEKTRA.

O, żal mi lat twych młodych, żal mi, Orestesie.
Twej śmierci! Toć ku życiu twa cię wiosna niesie.

ORESTES.

Na Boga! Nie budź we mnie słabości niemęskiej!
Roztkliwiasz mnie wspomnieniem naszej wspólnej klęski.

ELEKTRA.

Umrzemy! Jak nie płakać? Toć niema człowieka,
Co łezby nie lał, widząc, jak życie ucieka.

ORESTES.

Ten dzień rozstrzyga o nas. Trzeba dobyć miecza,
Lub sznur sobie zarzucić!... Taka dola człecza!

ELEKTRA.

Więc zabij-że mnie, bracie, niech się nikt nie puszy
Z Argiwów, iże ciało me pozbawił duszy.

ORESTES.

Nie! Dość mi dogodziła krwi matczynej plama!
Czy w ten, czy w owy sposób zabij ty się sama.

ELEKTRA.

Tak, mieczem. Po twej śmierci już ja nie pożyję.
Lecz teraz pozwól że mi objąć twoją szyję.

ORESTES.

Rozkoszy zażyj płonej, jeżeli rozkoszą
Być może jeszcze uścisk, kiedy śmierć nam głoszą.

ELEKTRA.

O bracie mój najdroższy! W podobnej my szacie
Podobną mamy duszę! O słodki mój bracie!

ORESTES.

Rozrzewniasz mnie! Jednakim odpowiem uściskiem,
Bo czegóż mam się wstydzić? O, jakżeś mi bliskiem,
Ty lube łono siostry! O drogie ramiona! —
Bez szczęścia małżeńskiego nasze życie kona,
Bez dzieci! Ten nasz uścisk to rozkosz jedyna.

ELEKTRA.

Ach! Jeśli się już droga śmiertelna zaczyna,
Niech wspólny miecz nam przetnie to życie i w grobie
W cedrowej wspólnej trumnie spocznijmy już sobie!

ORESTES.

Przesłodkoby to było, lecz brak nam tej chwili
Przyjaciół, by ledz w wspólnym grobie pozwolili.

ELEKTRA.

Menelaj, tchórz, ten zdrajca naszego rodzica,
Za tobą nie przemówił? Nie spojrzał ci w lica?

ORESTES.

Na oczy nie pokazał się. Mając nadzieję,
Że berło odziedziczy, z przyjaciół się śmieje.
Dlatego trzeba zginąć tak, jako przystało
Agamemnona dzieciom, odważnie i śmiało.
Szlachectwo swe ja miastu czynem udowodnię,
W swej piersi to żelazo utopiwszy godnie.
Z odwagą ty się równą złóż na mym przykładzie.
Ty świadkiem bądź tych z śmiercią zapasów, Pyladzie,
Ogarnij nasze ciała i w wspólnej mogile
Ojcowskiej nas pochowaj. Teraz żegnaj mile,
Bo, widzisz, już do dzieła zabierać się muszę.

PYLADES.

Powstrzymaj się! A przedsię ganię twoją duszę,
Sądzącą, że po śmierci twej żyć jeszcze mogę.

ORESTES.

Cóż nagli cię, byś ze mną wszedł na śmierci drogę?

PYLADES.

Pytasz się? Żyć mi dalej bez twojej przyjaźni?

ORESTES.

Ty matki nie zabiłeś, jak ja, najwyraźniej!

PYLADES.

Zabiłem z tobą społem, więc wspólnie też zginę.

ORESTES.

Zachowaj życie ojcu! Nie kończ w tę godzinę!
Ojczyznę masz, ja nie mam; masz swój dom ojcoski,
Oparcie masz w majątku, żyć możesz bez troski.
Nie dojdzie cię małżeństwo z tą biedną dziewoją,
Z którą cię zaręczyłem, ceniąc przyjaźń twoją,
Weź przeto inną żonę, aby mieć z nią dzieci,
Bo związek między nami już się dziś rozleci.
A zatem żyj szczęśliwie, rówieśniku luby —
O, tego ci ja życzę, bo nam, dzieciom zguby,
Już tego życzyć trudno. Zeszedłszy ze świata,
Już człowiek się z rozkoszą żadną nie pobrata.

PYLADES.

Daleko jesteś, widzę, za myślami memi!
Niech nigdy ma nie wsiąknie krew do głodnej ziemi,
A ducha niech nie przyjmą te jasne przestwory,
Jeżelibym swe życie ratował, tak skory
Do zdrady wobec ciebie. Z tobą ci ja razem

Mordował, z tobą radził, za co na cię głazem
Rzucają dziś, i tego nie zaprę się wcale,
Nie chcę też umrzeć z tobą i z nią, boć to chwalę
Ja sobie, że ją mogę uważać za żonę,
Zająwszy się nią ongiś. To postanowione.
Bo cóżbym rzekł, w ojczystej stanąwszy Focydzie,
W delfickiej mojej ziemi? Że w swojej ohydzie
Dopóty byłem druhem, póki w dobrej doli
Druhowie moi żyli, potem z własnej woli
Zdradziłem ich, gdy wpadli w nieszczęście?! Podzielę
Los z wami choć najgorszy, drodzy przyjaciele!
Nim umrzem, radźmy jeszcze, zali jest nadzieja,
By można razem z nami zgubić Meneleja.

ORESTES.

Ach! dożyć jeszcze tego, nim mnie śmierć zabierze.

PYLADES.

Więc odłóż cios śmiertelny, radzę ci to szczerze.

ORESTES.

Odłożę, aż na wrogu dokonam swej kary.

PYLADES.

A milcz, gdyż w tem do kobiet nie mam dużo wiary.

ORESTES.

Na tych polegać możesz, wierne w każdym względzie.

PYLADES.

Helenę gdy zabijem, to dlań przykrość będzie.

ORESTES.

Jakżeż to? Gotów jestem, jeśli tylko można.

PYLADES.

Miecz mamy. W twym się domu ukrywa bezbożna.

ORESTES.

Tak jest i już na wszystkiem swe pieczęcie kładzie.

PYLADES.

Zawcześnie. Wiano swoje wnet otrzyma w Hadzie.

ORESTES.

Gdzie sposób? Cudzoziemską ma służbę przy sobie.

PYLADES.

A jaką? Z Frygijczyków nic sobie nie robię!

ORESTES.

Szafarzy od pachnideł, mistrzów od zwierciadła.

PYLADES.

Tak, ona tutaj z Troi z wielkim zbytkiem spadła.

ORESTES.

Za mała dla niej Grecya! Świat-ci sobą trudzi.

PYLADES.

Co znaczą niewolnicy wobec wolnych ludzi!

ORESTES.

Rad umrę dziesięckrotnie, gdy sprawy tak stoją.

PYLADES.

I ja, bylebym tylko pomścił krzywdę twoją.

ORESTES.

Mów, działaj! Działać z tobą chęć ma najgorętsza.

PYLADES.

Że niby chcemy umrzeć, wejdziemy do wnętrza.

ORESTES.

Rozumiem to, lecz nie wiem, jak postąpić dalej.

PYLADES.

Na nasze przed nią klęski będziem narzekali.

ORESTES.

Że, w duszy się radując, zaleje się łzami.

PYLADES.

Tak w porze odpowiedniej będzie też i z nami.

ORESTES.

Jak potem rozegramy naszą walkę, człecze?

PYLADES.

Zabierzem z sobą w sukniach pochowane miecze.

ORESTES.

A jakżeż naprzód czeladź sprzątniemy ze świata?

PYLADES.

Pod klucz z nią! Po pokojach zamkniem ją do kata!

ORESTES.

A jeśli kto choć piśnie, to odrazu z nożem —?

PYLADES.

Sam przebieg rzeczy wskaże, co uczynić możem —  —

ORESTES.

By zabić ją, Helenę!... Rozumiem dokładnie.

PYLADES.

Tem lepiej. Teraz słuchaj, co z tego wypadnie.
Jeżeliby od mieczów naszych jakaś zbożna
Zginęła białogłowa, mordby nazwać można
Haniebnym. Lecz my dzisiaj mścimy się za całą

Helladę, której ojców ona swą zakałą
Zgubiła, której dzieci przez nią poginęły
I której kobiet tyle jej niecnemi dzieły
Zepchniętych w stan wdowieństwa mamy przed oczami.
Głos wielki się podniesie, wszyscy będą z nami
Radować się i, święte spełniając ofiary,
O szczęście błagać dla nas, żeśmy słusznej kary
Nieomieszkali podłej wymierzyć niewieście.
Jeżeli tę zabijesz, utracisz nareście
Przydomek matkobójcy, aby lepsze miano
Uzyskać na to miejsce. Tytuł ci nadano —
Tak stanie się — »Zagubcy onej wszechbójczyni
Heleny«. Niech tak nigdy, nigdy się nie czyni,
Ażeby był szczęśliwy Menelaj, gdy ginie
Twój ojciec, ty i siostra [i matka, lecz ninie
Dlaczego ją wspominać? Chyba nie przystoi!]
Nie może być, ażeby on w dzierżawie twojej
Był panem, on, któremu miecz Agamemnona
Z powrotem odbił żonę... Jeżeli jej łona
Tem oto nie przebiję żelazem, to dalej
Żyć nie chcę! A gdybyśmy mieczem nie zdołali
Dosięgnąć jej, obrócim pałac ten w perzynę,
Nim umrzem. Z dwóch wyjść bowiem wyjście nam jedyne
Zostało: Śmierć chwalebna albo ocalenie
Chwalebne! Innej drogi ja ci nie wymienię.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Niewiasty wszystkie winny gardzić Tyndarydą,
Że płeć ich taką straszną okryła ohydą.

ORESTES.

Ach! Nie nad przyjaciela wiernego! Dobytek
Ni władza nie zastąpią nam druha. Snać wszytek

Utracił rozum człowiek, który się pozbywa
Przyjaciół dla łask gminu. Prawda juści żywa,
Iż ty mi wymyśliłeś karę na Ajgistha,
Iż byłeś przy mym boku, gdy mi oczywista
Groziła gdzieś zagłada, a i w tej rozterce
Ułatwia mi tę pomstę na wrogach twe serce
I wzdyć się nie wykręca. Lecz chwalić przestanę,
Albowiem zawsze przykre są niemiarkowane
Pochwały. Jeśli jednak mam wyzionąć duszę,
Do tego jeszcze dzisiaj doprowadzić muszę,
Ażeby, zanim umrę, pokarać swe wrogi.
By zdrajców swych wygubić, co mi los tak srogi
Zgotować potrafili, niech jęczy to plemię!
Ja, syn Agamemnona, który grecką ziemię
W swych rękach dzierżył godnie, nie wzorem tyrana,
Lecz jakoby mu z nieba władza była dana —
Za ojca nie pohańbię podłą śmiercią tchórza,
Lecz ginąć chcę dostojnie, gdy ta zemsta duża
Już dotknie Menelaja. Byłbym też szczęśliwy,
Jeżeliby się tutaj stały jakie dziwy
I ktoś przyszedł z ratunkiem dla nas z tej obieży,
Abyśmy uszli z życiem, gdy on zabit leży.
Tak, życzę sobie tego — człek się rad pociesza
Życzeniem co tak łatwo na ustach się wiesza.

ELEKTRA.

Ratunek wynalazłam, sądzę, co zaświeci
Dla ciebie i dla tego tu i dla mnie trzeciej.

ORESTES.

Opatrzność iście boska! Lecz jaki? Niech powie
Elektra. Toć wiadomo, że masz rozum w głowie.

ELEKTRA.

Posłuchaj! I ty także zwróć uwagę na to.

ORESTES.

Za trudy powodzenie płaci nam bogato.

ELEKTRA.

Ty znasz córkę Heleny? Lecz pytanie płone!

ORESTES.

Toć nasza wychowała matka Hermionę.

ELEKTRA.

Do Klytaimnestry teraz pobiegła mogiły.

ORESTES.

A jakie ci się z tego nadzieje zrodziły?

ELEKTRA.

Ofiary poszła złożyć na kurhanie matki.

ORESTES.

I owszem. Lecz jak nasze wiązać z tem wypadki?

ELEKTRA.

Pochwycić ją, gdy wróci, jako zakładnicę.

ORESTES.

Cóż z tego dla nas trojga? Rzecz idzie na nice!

ELEKTRA.

Jeżeliby Menelaj po Heleny skonie
Chciał ścigać mnie i ciebie i tego, boć dłonie
My wspólne przykładamy do dzieła, ty wtedy
Groź śmiercią Hermiony i, by się od biedy
Ratować, przy jej gardle trzymaj nóż. Jeżeli
Helenę zobaczywszy w świeżej krwi kąpieli

I chcąc przynajmniej córkę ocalić, da słowo,
Że wszystkich nas ocali, ty mu ten skarb zdrowo
Powrócisz, gdyby jednak w zajadłej wściekłości
Na życie twe się targnął, dla ciebie najprościej
Rozpłatać szyję panny. Ale ja to pięknie
Już widzę, jak się rzuca i jak potem mięknie,
Bo tchórz jest i słabeusz. Oto jaki sposób
Ratunku wymyśliłam dla nas trojga osób.

ORESTES.

Masz umysł iście męski, moja siostro młoda,
A między niewiastami świeci twa uroda.
Na życie zasługujesz, nie na skon!... Pyladzie,
I takiej oto żonie śmierć stoi na zdradzie?!
O nie! szczęśliwy będziesz, posiadłszy jej łoże.

PYLADES.

Tak stań się! Do Focydy tak ją zawiedź, boże!
O jakież ja tam gody sprawię mej niewieście!

ORESTES.

Lecz kiedy Hermione powróci nareście?
Boć wszystko dobrze pójdzie, skoro się do kojca
Dostanie nam to pisklę bezbożnego ojca.

ELEKTRA.

Za lada chwilkę, myślę, dadzą nam ją nieba,
Bo tyle właśnie czasu do drogi potrzeba.

ORESTES.

Więc dobrze! Teraz czekać, siostro, tu u proga
I zważać, aż tej panny pojawi się noga,
By, zanim mord się spełni, nikt nie wszedł do domu,
Menelaj czy kto inny — nie pozwól nikomu

Odrazu wejść, lecz wrzasku narób co niemiara,
Wal we drzwi, lub do wnętrza niech się krzyczeć stara
Twój głos najprzeraźliwiej! Teraz, Pyladesie,
Do walki już ostatniej niech nas krok poniesie,
Uzbrójmy mieczem dłonie i dalej! [Wraz ze mną
Narażasz się na biedę!] Ojcze, który w ciemną
Zeszedłeś noc i mieszkasz w jej przybytku, w grobie,
Orestes, syn, wyciąga o! ręce ku tobie,
Byś przyszedł mu z pomocą. [Wielce jej potrzeba!
Dla ciebie tak gorzkiego zażywam dziś chleba
Niewinnie i opuścił mnie twój brat rodzony,
Choć czyn mój sprawiedliwy! Życie jego żony
Chcę zabrać, więc ty siły wesprzyj mnie swojemi!]

ELEKTRA.

Jeżeli głos nasz słyszysz, ojcze, w głębi ziemi,
To przybądź! Wszak dla twojej tak cierpimy sprawy!

PYLADES.

Krewniaku mego ojca, bądź także łaskawy
I na mnie! Ocal dzieci swe, Agamemnonie!

ORESTES.

Matkę-m zabił —

PYLADES.

Żelaza jęły się me dłonie.

ELEKTRA.

Do czynu was bez zwłoki parła moja siła.

ORESTES.

Dla ciebie-m to uczynił.

ELEKTRA.

I jam nie zdradziła!

PYLADES.

Swych dzieci słysząc prośbę, ojciec się nie wzbrania.

ORESTES.

Łzy składani ci w ofierze.

ELEKTRA.

A ja narzekania.

PYLADES.

Przestańmy! Oby nas już do czynu powiodły
Te kroki! Jeśli ziemię przeszywają modły,
On słyszy je!... Zaszczepco, Zeusie, i ty, święta
Sprawiedliwości! Niechże dziś o nas pamięta
Moc wasza i niech szczęście przyniesie nam obu.
Nas troje los ma wspólny: [Zejdziemy do grobu,
Lub będziem żyć!] Bóg jeden i jedno nam prawo!
(Orestes i Pylades wchodzą do pałacu).

ELEKTRA.

Drużki myceńskie, tu do mnie,
Chodźcie tu żwawo,
Pierwsze w argejskiej Pelasgów sadybie!

CHÓR.

Po co mnie pragniesz, królewno?
Nie chybię,
Gdy tak cię nazwę, boć jeszcze nikomu
Z naszych Danaów nie wpadło do głowy,
By wołać innem cię mianem.

ELEKTRA.

Wy po tej stańcie ręce, wy zasię po owej
I strzeżcie mego domu pilnie i przytomnie.

CHÓR.

Przecz mi jest dane
Ono zlecenie,
Abym tak pewno
Twojego strzegła domu?
Powiedz mi, luba!

ELEKTRA.

Straszy mnie właśnie rachuba,
Iż w chwili mordu ktoś się zbliżyć może
I do jednego gorze drugie gorze
Dołączy.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Więc idźmy! Dalej! Prędzej! Ja się nie polenię
Straż pełnić od tej strony, z której wschodzi słońce.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

A ja znów od zachodu w chęci stanę rączej.

ELEKTRA.

Uważać jak najbaczniej! Mieć na wszystkie końce
Źrenice skierowane, tu i tam, by czasem
Nie stało się co złego w tej nieszczęsnej dobie.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Jak każesz, zrobię.

ELEKTRA.

O, miej-że baczność, ma droga!
Z żadnym hałasem!
Odgarnąć włosy i wytężyć oczy!

CHÓR.

Ktoś się pojawił na drodze —
Ktoś kroczy —

Może to wieśniak jaki
Tataj się kręci
Koło naszego zamczyska?
Któż wie to, o, któż to odgadnie?

ELEKTRA.

Już po nas! Zginęliśmy! Zapewne ktoś zdradnie
O łowcach i zwierzynie powiadomi wroga!

CHÓR.

Niech strach twój pryska!
Niema powodu,
Aby cię w trwodze
Płone topiły znaki!
Niema nikogo!...

ELEKTRA.

Uspokoiłaś mnie błogo!
Lecz zobacz jeszcze, czy cicho jest wszędzie,
Czy tam w dziedzińcach pałacu nie będzie
Wróg podły!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Nie! Cisza jest w podwórzu... Lecz popatrz, czy z grodu
Nie zbliża się ktokolwiek z Danaów tej chwili.

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

I u nas jest tak samo, nadzieje nie zwiodły!

ELEKTRA.

A teraz się we wrótnie ucho moje wpili —
Posłucham, co się dzieje. Dlaczego w komnacie
Panuje taka cisza? Dlaczego ta zwłoka?
Gdzie rzeź?!... Posoka?!...
Nie słyszą! Ach! czemu zwlekacie?

Biedna ja, biedna niewiasta!
Obawa moja wzrasta!
Może uroków jej siła
Miecz im stępiła?!
Tymczasem z Argiwów ktoś zbrojny
Do tej się wmiesza wojny,
Wtargnąwszy w pałacu bramy?
Przeto ich pilniej jeszcze
Strzedz tutaj mamy!
Nie myśleć o żadnym wczasie!
Wy patrzcie tutaj, wy, zasię,
Wzrok w tamtą skierujcie stronę.

CHÓR.

Na wszystko mam oczy zwrócone.

HELENA (z wewnątrz).

O Argos pelasgijskie! O śmiertelne dreszcze!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Słuchajcie! Już do mordu przyłożyli rękę!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Tak, zda się, że do mordu przyłożyli rękę!

ELEKTRA.

O Zeusa ty potęgo, o ty Zeusa siło!
Racz wspierać moich druhów, by się poszczęściło!

HELENA (j. w.).

Umieram, Menelaju! Gdzie ty jesteś ninie?

ELEKTRA.

Bić! Ranić! Kłuć ją! Niech ginie!
Podwójny, dwusieczny miecz

Mający w ręku, siecz,
Kłuj, morduj tę nędzną córę,
Co porzuciła rodzica,
Tę żonę zdradliwą, co męża
Z ohydnym rzuciła gachem,
Co Greków purpurę
Zwalała,
Zakała
Po wiek!
Kraj napełniła strachem,
Łzami zrosiła lica,
Łzami niezliczonemi,
Gdy od obcego oręża
Na obcej padał ziemi,
U skamandrowych wybrzeży,
We krwi wykąpan świeżej
Helleńskich zastęp rycerzy!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Sza! Cicho! Ktoś się zbliża... Słyszę czyjeś stopy,
Do zamku ktoś się zbliża, będzie tu w te tropy.

ELEKTRA.

Niewiasty moje słodkie! W porę rzezi samej
Nadchodzi Hermione. Spokojnie się mamy
Zachować! Prędzej wpadnie w nastawione sieci.
O, zdobycz to nielada, jeśli tylko wleci.
Ustawić się znów trzeba z pogodnem obliczem,
Jakbyście nie wiedziały, me drużki, o niczem!
I ja tu przy was stanę z pochmurnemi oczy
Na dowód, jako nie wiem, że ktoś we krwi broczy.
Od grobu Klytaimnestry wracasz. Hermiono,
Ofiary już wylano, wieńce już złożono!

HERMIONE.

Powracam pojednana z twą matką. Lecz trwogę
Jakowąś czuję w duszy, bo aż na mą drogę
Wylewał krzyk się z domu. Nie wiem, co się stało.

ELEKTRA.

Nie dziwno, do narzekań powodów niemało.

HERMIONE.

Bądź dobrą dla mnie wróżbą: jakaż rzecz jest nowa?

ELEKTRA.

I ma i Orestesa spadnie dzisiaj głowa.

HERMIONE.

Przenigdy! Wszakże ze mną pokrewne wy plemię.

ELEKTRA.

Na karki nam włożono konieczności brzemię.

HERMIONE.

Dlatego taki krzyk się z domu wydobywa?

ELEKTRA.

U stóp Heleny leży i litości wzywa —

HERMIONE.

Kto? Powiedz, bo inaczej bez żadnej ja wieści!

ELEKTRA.

Orestes życia błaga dla nas w swej boleści.

HERMIONE.

Więc słusznie, że się jęk ten rozlega po domu.

ELEKTRA.

Bo czegóż więcej płakać, niż takiego gromu?!
Więc idź i przed swą szczęsną matką na kolana

Upadłszy, złącz swą prośbę z ich prośbą, spłakana,
Niech stanie Menelaos w naszej dziś obronie.
Chowałaś się na mojej rodzicielki łonie,
Więc zechciej się naszego ulitować znoju!
Do boju stań za nami, ja do tego boju,
Co winien nas ocalić, wraz cię zaprowadzę —
Nikt inny, ty jedynie masz dzisiaj tę władzę.

HERMIONE.

Już idę do pałacu, już ja z waszym strachem
Zakończę, jeśli zdołam!... (Wchodzi do pałacu).

ELEKTRA.

Hej! wy tam pod dachem
Mieczami zbrojne druhy! Pochwyćcie zwierzynę!

HERMIONE (wewnątrz).

Ach! kogóż ja tu widzę?!...

ORESTES (wewnątrz).

Cicho! ty — jedyne
Zbawienie, nie dla ciebie, lecz dla nas w tej nędzy!...

ELEKTRA.

Trzymajcie ją! Trzymajcie! Żelazo co prędzej
Do karku jej przyłóżcie i siedźcie spokojnie!
Niech widzi Menelaos, iżeście w tej wojnie
Nie tchórze, nie Frygowie, i niech za swe duże
Występki weźmie płacę, jaką biorą tchórze!...

CHÓR.

Hu! przyjaciółki! hu!
Wokoło dworzyszcza wrótni
Krzyczmy jak najokrutniej,
Krzyku naróbmy i wrzawy,

Ile nam starczy tchu!
Albowiem ten, co w zamku spełnia mord się krwawy
Wywołać może popłoch śród mieszkańców miasta:
Przybiegną tu z pomocą, a onać niewiasta,
Helena, może jeszcze niezabita. Gładziej
Przekonać się nasamprzód, może kto z czeladzi
Ze zamku wyjdzie ku nam i o tem coś powie.
Po części wiem, po części nie mam żadnej w głowie
Pewności...
Jest Bóg nad nami
I słusznie też jego zrządzenie
Wywiera dziś na Helenie
Swą krwawą pomstę, boć łzami
Greckie zalała nam włości,
Gdy zatracony, ach! ten zatracony
Idajczyk Parys, to licho,
Hellenów przymusił lud,
By, swe rzuciwszy zagony,
Na ilioński wyprawił się gród...
Lecz cicho! Ktoś wychodzi z pałacu! O, cicho!
Zasuwy zaskrzypiały... Pewnie nas tej chwili
Objaśni który z Frygów, co tamci zrobili.

Z pałacu wypada

FRYGIJCZYK.

Omało argiwski miecz
Śmiertelnych nie zadał nam ran!
Ledwie, żem uszedł z tchem!
O, w barbarzyńskiem tem obuwiu mem,
Chyży ja barbarzyńca,
Pędziłem, toczący młyńca
Od ścian cedrowych do ścian,

Poprzez dorycki trójwrąb
Precz z zamku pędziłem, precz!
Grunt, grunt mi znikał z pod nóg,
Gdym za ten gonił próg!
Ajaj!
Dokąd ulecieć mam?
Czy tam,
W siny niebiosów kraj,
Czy rzucić się w morza głąb,
Którem Okean, władca bykorogi,
Ziemskie okala rozłogi?!...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż jest, Heleny sługo, ty idajski człeku?

FRYGIJCZYK.

O Ilionie! Ilionie!
O wy frygijskie mury!
O pięknoskiba od wieku do wieku
Ty góro Idy święta!
Ból serce kruszy,
W łzach oko tonie,
Ponury, ponury
Na barbarzyńską nutę
Wyrzucam jęk z swojej duszy,
Że takie losy spotkały was lute,
Że tak was oto zgubiła
Nieszczęsnej Heleny siła
Zawzięta,
Że takie przyszły wam szkody
Z uroczookiej urody,
Którą na wasze biedy
Spłodził z miłością Ledy

Łabędziopióry
Bóg!
O, niewymownie
Apollinową zgubiła warownię
Ona, ten mściciel-wróg!
Raty! Przeraty!
Ojej! Ojej!
Pienia żałobne piej,
Ziemio Dardanów!
Śród twych to łanów[80]
Przed laty
Wypasał konie
Ganimed, Zeusa kochanek!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co stało się, dokładnie mów, bo z tych przesłanek
Nie wiele mogę wysnuć — zagadka to szczera.

FRYGIJCZYK.

Już niema, jej! niema cię już,
Jej! ty nasz hospodynie!
Ojej! Ojej! O rety!...
Takim okrzykiem wzbiera
Wschodniego narodu łono,
Gdy króla wyniesiono,
Gdy krew jego popłynie,
Gdy nią zabójczy zakrwawi się nóż!...
O, cudzoziemskie kobiety,
Opowiem wszystko z kolei,
Co śród zamkowych stało się wierzei.

Dwa lwy w zamkowe wtargnęły podwoje:
Jednego z nich ojciec wiódł męże na Troję,
A zasię ten drugi to syn Strofiosa,
Co snać oszuka niebiosa,
Tyle ma w sobie chytrości.
Istny Odyssej! Mruk,
Ale wylany dla gości,
Druhom swym wiary dochowa...
Boju świadoma głowa,
Na krew zażarty pies,
Już niejednego zmógł —
Jeno niech skarze go bóg
Za jego podstęp i skrytość!
Owóż ci dwaj,
Dotarłszy do komnat zwiedzionej
Parysa, łucznika, żony,
Poczęli ronić łez
Obfitość.
Haj!
Wielce strwożeni, pobladli,
Do kolan Heleny przypadli
Ten z lewej, a tamten z prawej,
I jęli śród jęków wrzawy
Skarżyć na los się krwawy.
Zbiegła się, zbiegła służba
Z frygijskiej pani czeladzi
I jeden z drugim radzi,
Azali dobra to wróżba,
Azali podstęp nie w drodze —
Tak w swojej radzili trwodze.
Haj!
Jednym to nie przypadnie,

Zaś drudzy myślą, że zdradnie
Pochwyci córkę Tyndara
Ów Żmij, straszliwa mara,
Co matkę zabił tak marnie,
Że w sieć ją zagarnie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A ty gdzie byłeś wówczas? Czyś uciekł z bojaźni?

FRYGIJCZYK.

O nie! jak najwyraźniej:
Frygijskim, mówię, zwyczajem
My do swej służby stajem:
Więc ja też wachlarz z piór,
Obyczaj frygijskich cór,
Trzymałem nad królową,
Nad jej królewską głową
Trzymałem, jak jest w zwyczaju
W moim ojczystym kraju,
Aby powiewu tchnienie
Przyjemne było Helenie,
Niech, mówię, Helenie mojej
Wietrzyk jagody koi,
Niechże orzeźwia jej skronie.
Haj!
A ona przy wrzecionie
Nie poprzestając wić,
Przez palce puszcza nić.
Z łupów frygijskich tkała
Dla Klytaimnestry ciała
Z bogatej, szkarłatnej przędzy
Podarek grobowy coprędzej.
Wówczas Orestes wstanie

I to skieruje wezwanie —
Spartańskiej rzecze niewieście
Te słowa:
»Córko Zeusowa,
Z krzesła się swego podnieście
I blisko stanąwszy, blisko,
Gdzie Pelopsowe ognisko
Z dawnego wieku stoi,
Prośby słuchajcie mojej!«
I tak idący na przedzie,
Wiedzie za sobą, ach! wiedzie
Tę nieszczęśliwą, co juści
Nie wie, do jakich czeluści
Przez tego zdrajcę wpada.
A drugi ten potwór człeczy
Do innej się zabrał rzeczy,
Inne rozkazy wyda
Towarzysz tamtego, Focyda:
»Niech mi tych trutniów gromada
Frygijskich ustąpi z drogi!«
I począł nasz zastęp mnogi
W przeróżne zamykać kąty:
Drży piąty i dziesiąty
Po stajniach, w bawialni drudzy,
A znowu inni słudzy
Do innej się dostali
Pustej zamkowej hali,
Wszyscy zdaleka od pani
Przezeń porozsadzani.

PRZODOWNICA CHÓRU.

A potem co się stało? Jakie znów nieszczęście?

FRYGIJCZYK.

Macierzy, idajska macierzy!
Mocna, przemocna władczyni!
Nikt nie uwierzy —
Ojej!.
Na jakie w godzinie tej
Patrzałem losu pięście,
Na jaki patrzałem grom,
Na jaki grom, co padł
Na ten królewski dom!...
Co się nie czyni!
Z pod purpurowych szat,
Z ukrycia dobywszy miecze,
Dzikiemi strzelając oczyma,
Błyski ciskając gromowe,
Czy się gdzie jeszcze nie trzyma
Jakowe widmo człowiecze,
Niby odyńce z kniej
Rzucą się na królowę,
Krzycząc w wściekłości swej:
»Umrzesz! Ha! umrzesz! Ze świata
Rodzony sprząta cię mąż,
Albowiem przez swoją zdradę
Śmiał Argejczykom wydać na zagładę
Syna własnego brata!...«
A ona, jęcząc wciąż.
Ciągle biadając »o biada!«
Pierś białą pięściami okłada,
Bije i bije się w głowę,
A potem, jak człek, co jest w szałach,
Zerwawszy się, w złotych sandałach
Ucieka, ucieka precz!

Ale Orestes, bardziej od niej skory.
W myceńskiem obuwiu swem,
Palcami się wryje
W kędziory
I jednym tchem
Siągnąwszy po nią,
Lewą odegnie dłonią
Jej szyję
I nagi przyłoży miecz.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Cóż dla ratunku domu Frygowie zrobili?

FRYGIJCZYK.

Krzyk usłyszawszy, tej chwili,
Zerwawszy się wszyscy z swej kaźni,
Jęli rozbijać dźwigniami
Zamki i rygie i w lot
Zbiegli się wszyscy wraz,
Ten w ręku mając głaz,
Ten miecz, ten grot...
A wtem Pylades, rycerz znamienity,
Nieświadom żadnej bojaźni,
Niby frygijski Hektor nasz,
Albo też Ajas w przyłbicy trójkitej,
Któregom widział, o tak! widział sam
U Pryamowych bram,
Stanie przed nami Twarz w twarz...
Broń zadźwięczała o broń,
I tu się naocznie pokaże,
O ile w wojennym warze
Frygowie słabsi od Greków!

Ten skrycie
Ucieczką ratuje życie,
Ten na wiek wieków
Odchodzi,
Ten we krwi brodzi,
Płynącej z ran,
Ten się od śmierci wyprasza,
Błagalną podnosząc dłoń.
Rozbiegła się czeladź nasza
Pośród zamkowych ścian.
Ale daremnie:
Jedni tam w cieni
Padli oszołomieni,
A inni bez tchu już leżeli
Na twardej ziemi pościeli...
W te śmierci ciemnie
Zjawi się nagle biedna Hermiona,
W czas, kiedy matka rodzona
Miała we krwi swojej paść.
I oni,
Jak twe kapłanki, Bachu,
— Jeno bez tyrsu w dłoni —,
Za górską łanią,
Wskróś leśną haść
W pogoni,
Dziko się rzucą
Na nią
I zamkną w królewskim gmachu.
Potem do córki Zeusowej,
Do swej ofiary,
Powrócą!
Ta jednak znikła z komnaty

I z domu.
O Zeusie! O Ziemio! O Nocy!
O Dniu ty, w światłość bogaty!
Nie wiada, mówię, nikomu
I trudno nam łamać głowy,
Przy czyjej uszła pomocy,
Przez magów czary,
Albo ją może bogowie porwali...
Nie wiem, co stało się dalej,
Albowiem coprędzej
Z tej krwawej wykradła się nędzy.
Trud, ach! niejeden trud
Zniósł Menelaos, w bród
Miał-ci udręczeń na świecie,
Helenę przywiódł tu z Troi.
Pociechy przecie
Z małżonki nie ma on swojej...

PRZODOWNICA CHÓRU.

To jedno mnie, to drugie napełnia głębokiem
Zdumieniem... Oto z zamku oszalałym krokiem
Wybiega z mieczem w ręku Orestes. Dlaczego?

Z pałacu wypada

ORESTES.

Gdzież jest człowiek, co zbiegł z domu i tak uszedł miecza mego?

FRYGIJCZYK.

U twych kolan leżę, panie, bo tak w naszym jest zwyczaju.

ORESTES.

Nie w Ilionie my jesteśmy, lecz w argiwskim przecie kraju.

FRYGIJCZYK.

Niż umierać, człek roztropny woli żyć, gdziekolwiek żyje.

ORESTES.

Tyś przyzywał Meneleja? Twe to wrzaski, czy też czyje?

FRYGIJCZYK.

Chyba tobie ku pomocy — wszak ty masz ku temu prawo!

ORESTES.

Więc Tyndara dzisiaj córka padła słusznie, choć tak krwawo?

FRYGIJCZYK.

Jak najsłuszniej! Że nie miała i trzech karków, szkoda duża!

ORESTES.

Nędznie schlebiasz, inak myślisz! Mam przed sobą kawał tchórza!

FRYGIJCZYK.

Czyż Hellady i czyż Frygii do zguby nam nie przywiodła?

ORESTES.

Poprzysięgnij, że nie schlebiasz, bo inaczej, duszo podła —

FRYGIJCZYK.

Poprzysięgam — na mą duszę! Niema fałszu w duszy mojej!

ORESTES.

Mów, czy też tak miecz przeraził wszystkich Frygów w waszej Troi?

FRYGIJCZYK.

Schowaj broń tę! Mordem świeci, groźne blaski wokół ciska.

ORESTES.

Lękasz się, byś nie skamieniał, jakbyś miał Gorgonę zbliska.

FRYGIJCZYK.

Nie chcę umrzeć!... Zaś Gorgona martwa rzecz to, czy też żywa?

ORESTES.

Drżysz przed śmiercią, niewolniku, która z nędzy cię wyrywa?

FRYGIJCZYK.

Każdy człowiek — i niewolnik — lubi słońca blask na świecie.

ORESTES.

Mądrze mówisz! Twa roztropność cię ocala! Odejdź przecie!

FRYGIJCZYK.

Nie zabijesz mnie?

ORESTES.

Precz z oczu!

FRYGIJCZYK.

Mile mówisz!

ORESTES.

Lecz za chwilę
Może jeszcze się namyślę. Zobaczymy!...

FRYGIJCZYK.

To nie mile!
(Odchodzi).

ORESTES.

Głupi jesteś! Mego miecza nie ubroczy ciecz twa krwawa,
Ani-ś ty mi jest niewiastą, ani nie masz mężczyzn prawa,
Byś mi wrzasku nie podnosił, po tom przyszedł! Argos całe
Usłyszawszy, co się święci, przyjdzie robić mi zakałę!
Menelaja się nie lękam, broń na niego mam gotową.
Niech tu przyjdzie ten pyszałek ze swą jasną, bujną głową!
Niechże Argos mi sprowadzi, aby pomścić śmierć swej żony,
Jeśli życia nie ocali mnie i siostrze mej rodzonej

I spólnika, Pyladesa, jeśli rzuci nas, jak łupy,
Argejczykom, straci córkę, w domu będzie dwa miał trupy.

CHÓR.

Jej, losie straszny! Jej!
Oto ku klęsce świeżej
Plemię Atrydów bieży,
Nowa nań idzie zagłada
W całej srogości swej!

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

Ja nie wiem, jak postąpić? Czy donieść wypada
Do grodu, czy też milczeć?

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

To bezpieczniej będzie.

PIERWSZE PÓŁCHÓRU.

O, patrz, jak dym się kłębi, jak swój obłok przędzie
Nad miastem, by obwieścić, jakie tu się zbrodnie
Spełniają!

DRUGIE PÓŁCHÓRU.

Zapalone pod zamek pochodnie
Już, widzę, podłożyli i, by dom Tantala
Wyginął już do szczętu, dłoń ich krwią się wala
Bez końca!

CHÓR.

Bóg sprawom świata
Kres według woli swej kładzie.
Moc wielka stoi na zdradzie
Temu domowi i splata
Klęski z klęskami: Obrońca
Krwi Myrtilosa, wylanej tak zdradnie,

Duch, mszczący winę tę, leje
Świeżą co chwila krew!
Co chwila owoc upadnie,
Zrodzon przez krwawy, ach! tak krwawy siew!
Lecz oto Menelaos w zamkowe wierzeje
Wnet wkroczy [pędzi tutaj, zapewne ma wieści,
Na jakie tu się znowu naraził boleści.]
A cóż nie zasuniecie u pałacu wrótni
Tych ryglów, wy Atrydzi!... O, jakżeż okrutni
Bywają ludzie w szczęściu dla tych, co się muszą
Pasować, jak Orestes, z nieszczęścia katuszą!

Na scenę wchodzi

MENELAOS.

O czynach usłyszawszy gwałtownych, przychodzę.
I o dwóch lwach, boć ludźmi trudno mi jest srodze
Nazywać tych opryszków. Słyszałem też dalej,
Iż żona ma nie zmarła, jeno, że porwali
Bogowie ją lub znikła w jakiś inny sposób.
Z tą baśnią przyszedł do mnie ktoś z tchórzliwych osób,
Zaiste śmiechu godną, a którą niecnota
Wymyślił — matkobójca... Otwórzcie mi wrota!
Hej! Służba! Ja wam każę! Wyłamać mi bramy!
Przynajmniej jeszcze córkę naszą odzyskamy
Z rąk ludzkich, krwią splamionych, i nieszczęsną żonę
Odbierzem, bo, inaczej, me niepowściągnione
Uśmiercą oto dłonie tych, co mi tej chwili
Małżonkę moją drogą strasznie uśmiercili.

Orestes, Pylades i Elektra ukazują się na płaskim dachu pałacu. Orestes trzyma Hermione jedną ręką, miecz zaś ma w drugiej. Obok niego Pylades i Elektra z zapalonemi pochodniami.
ORESTES.

Nie tykaj mi się zamków! Tobie, Menelaju,
To mówię, tak jest, tobie, który masz w zwyczaju
Okrutnie się nadymać, lub ci łeb ten wraży
Rozwalę o, tym gzymsem, tem dziełem murarzy —
Dach stary, więc oderwać mi go łatwo będzie.
Daj pokój! Doskonale zamknięte jest wszędzie
Dworzyszcze! O, nie puszczą rygle i zapory,
Jeżelibyś tu wedrzeć chciał się nazbyt skory.

MENELAOS.

Ha! Cóż to?! Zapalone widzę tam pochodnie!
Na dachu, jakby w twierdzy, zamknięci trzej zbrodnie
I miecz nad szyją córki, błysk zabójczej stali!

ORESTES.

Co wolisz? Czy sam mówić, czy mnie słuchać? Dalej!

MENELAOS.

Ni jedno ani drugie, lecz słuchać cię muszę.

ORESTES.

Chcesz wiedzieć? Miecz ten córce twej wypruje duszę.

MENELAOS.

Helenę-ś zamordował, chcesz mord spełnić świeży?

ORESTES.

Niestety! Jakiś bóg ją wyrwał z mych obieży.

MENELAOS.

Mordujesz, potem kłamiesz! Szydy oczywiste!

ORESTES.

Ból sprawia mi to kłamstwo! Gdybym mógł, zaiste —

MENELAOS.

Co gdybyś mógł?... Snać z trwogi dusza mi uciekła!

ORESTES.

Hellady niszczycielkę rzucić na dno Piekła!...

MENELAOS.

Małżonki zwróć mi ciało, chcę je złożyć w grobie.

ORESTES.

Niech zwróci Bóg!... I córkę tę zabiję tobie!

MENELAOS.

Po mordzie mord chcesz spełnić, matkobójcze plemię?

ORESTES.

Mszczę ojca! Twa to wina, że poszedł pod ziemię.

MENELAOS.

Nie dość ci przylepionej do twych rąk krwi matki?

ORESTES.

Rad wszystkie-bym uśmiercił plugawe gamratki!

MENELAOS.

Ty także chcesz mieć udział w mordzie tym, Pyladzie?

ORESTES.

Milczenie jest przyznaniem. Na mej przestań radzie.

MENELAOS.

Na dobre ci nie wyjdzie! Masz skrzydła, mój ptaku?

ORESTES.

Uciekać nie zamierzam. Spalę dwór do znaku!

MENELAOS.

W perzynę chcesz obrócić ten dworzec ojcoski?

ORESTES.

Ażebyś ty go nie miał! Oto moje troski!

MENELAOS.

Zabijaj, ale gardłem zapłacisz najgodniej!

[ORESTES.

I owszem!

MENELAOS.

O, daj spokój! Poniechaj tej zbrodni!]

ORESTES.

Milcz! Cicho znieś nieszczęście, co spotkało ciebie.

MENELAOS.

Azaliś wart, by żyć tu?

ORESTES.

I władać na glebie.

MENELAOS.

Na jakiej?

ORESTES.

Na argiwskiej, na Pelasgów ziemi.

MENELAOS.

Jak wodę byś święconą lał?

ORESTES.

Rękami temi!

MENELAOS.

Przed bitwą jak ofiary składał?

ORESTES.

Jak ty! Cudnie!

MENELAOS.

Me ręce nie zbrukane.

ORESTES.

Lecz w sercu masz brudnię!

MENELAOS.

Do ciebie któż przemówi?

ORESTES.

Ten, kto czci rodzica.

MENELAOS.

A ci, którzy czczą matkę?

ORESTES.

Szczęśliwe to lica!

MENELAOS.

Nie twoje więc!

ORESTES.

Złej nigdym nie lubił kobiety.

MENELAOS.

Odejmiesz miecz od córki?

ORESTES.

Mylisz się, niestety!

MENELAOS.

Zabijesz dziecko moje?

ORESTES.

Nie mylisz się, juści!

MENELAOS.

Go czynić?!

ORESTES.

Idź do grodu i namów, niech puści —

MENELAOS.

Co? Kogo?

ORESTES.

Nas tu troje! Zabijać nas wara!

MENELAOS.

Lub córkę mi zabijesz?

ORESTES.

Taka będzie kara!

MENELAOS.

O biedna ma Heleno!

ORESTES.

A ja biedny-ć mało?

MENELAOS.

Na rzeź ją tu przywiozłem!

ORESTES.

Oby tak się stało!

MENELAOS.

Tysiączne zniosłem trudy!

ORESTES.

Ni jednego dla mnie.

MENELAOS.

Nieszczęsny ja!

ORESTES.

Sam-ś winien! Mówię to niekłamnie.

MENELAOS.

Masz w mocy mnie!

ORESTES.

Tyś sam się załapał w swe sieci,
Boś łotr jest! Niechże teraz w zamku się roznieci
Pożoga! Podłóż ogień, siostro, po tej stronie,
A z twojej niechże ręki po tamtej zapłonie
Dworzyszcze, najwierniejszy z druhów, Pyladesie!

MENELAOS.

Pomocy mi Danaów ziemia nie przyniesie?
Sam! tutaj, Argejczycy! Dopaść-że mi koni
I dalej! Niech z ratunkiem zbrojny lud przygoni!
Grodowi on całemu straszny gwałt zadaje
I żyć chce, ten, co zbożne zdeptawszy zwyczaje,
Krew własnej matki wylał! Patrzcie! Co stało się!

Nad pałacem jawi się

APOLLON.

Uśmierzyć racz-że gniewy swe, Menelaosie!
Jestem w pobliżu ciebie, Fojbos, syn Latony.
I ty, co ku dziewczęciu masz ten miecz zwrócony,
Posłuchaj, Orestesie! Wiedz, co się tu święci!
Helena, którą zabić w takiej miałeś chęci —
Daremnie —, by Menelaj doznał z rąk twych kary,
Szybnje tam, nad nami, [w przejrzyste obszary
Powietrzne uleciawszy.] Jam ją z tego kojca
Niedoli uratował za rozkazem ojca,
Zeusa, w czas z pod miecza ją wyrwawszy: boże
Jest plemię i dlatego winna żyć w przestworze
Niebieskim razem z braćmi. U Kastora boku
I brata Polydenka będzie w nocnym mroku
Świeciła jako zbawcza gwiazda dla żeglarzy.
A tobie zasię inna niechże się przydarzy

Małżonka, gdy bogowie Heleny urodę
Na Greków i na Frygów obrócili szkodę.
Do starcia ich przywiedli, aby ludzkie plemię
Przerzedzić i oczyścić zaludnioną ziemię.
Słów tyle o Helenie. A ty zaś, Oreście,
Nie będziesz mógł rok cały mieszkać w swojem mieście.
Lecz, kraj ten porzuciwszy, w parrhazyjskiej ziemi
Osiędziesz Arkadyjski lud pomiędzy swemi
Miastami nazwie jedno na pamiątkę twoją
»Grodem Orestesowym«. Potem się z ostoją
Wygnania pożegnawszy, przybędziesz do grodu
Atheny i żeś przelał krew matki, z powodu
Tej winy, trzech Eumenid poddasz się sądowi
Na wzgórzu, poświęconem bogu Aresowi.
Bogowie sami będą sędziami w twym sporze,
Sumienny więc wydadzą wyrok usta boże.
Uwolnion, za małżonkę weźmiesz Hermionę,
Do którejś miecz przyłożył. Chciał ją mieć za żonę,
Wiadomo, Neoptolem, lecz jej nie dostanie.
Od miecza delfiekiego padnie, gdy wezwanie
Skieruje, bym mu sprawę zdał z śmierci rodzica.
Pyladesowi niechże będzie ta dziewica,
Elektra, w cne małżeństwo oddana — jej rękę
Przyrzekłeś wszak druhowi! Idzie nie na mękę,
A tylko na dni szczęścia wszelkiego. W Argosie
Ma królem być Orestes, ty, Menelaosie,
Bądź panem w swojej Sparcie. Zabierz z sobą wiano
Małżonki, dzięki której tyle ci kazano —
Znieść trudów. Spór Oresta z miastem ja złagodzę,
Jam zmusił go, by z matką tak się obszedł srodze.

ORESTES.

O wróżu Loksyaszu! Cóż za objawienie!
Nie kłamstwo mi wróżyłeś, lecz prawdę! Wymienię
Te wszystkie straszne trwogi, które mnie gubiły,
Gdy, słysząc głos piekielny jakiejś wrażej siły,
Mniemałem, że ty do mnie przemawiasz!... Lecz kończy
Szczęśliwie mi się wszystko! Słucham cię, obrończy
Mój duchu!... Oto wolno puszczam Hermionę
I, z ojca pozwoleniem, biorę ją za żonę.

MENELAOS.

Heleno, córko Zeusa, żegnam cię i sławię
Jako mieszkankę w bogów szczęśliwej dzierżawie.
Zaś ciebie, Orestesie, według zleceń Feba
Zaręczam z moją córką! Niech was darzą nieba!
Dostojny sam, z dostojnych bierzesz ją pieleszy!
Niech serce twe się cieszy, jak się moje cieszy!

APOLLON.

Rozejdźcie się, gdzie komu wypadło, zarazem
Swych waśni poniechajcie!

MENELAOS.

Idę za rozkazem.

ORESTES.

I jam też, Menelaju, pogodzony z losem
I z twoim, Loksyaszu, prawdomównym głosem.

APOLLON.

Więc idźcie! Niech wiedzie was droga,
Jaka jest komu znaczona,
A przedsię czcijcie boga
Najpiękniejszego: Mir!

Ja zaś skieruję swe kroki,
Gdzie gwiezdny wir,
I do Zeusa ojczystego łona
Córkę Helenę zawiodę.
Tam to przy Herze
I przy małżonce Heraklesa, Hebie,
Będzie, bogini na niebie,
Czczona, wielbiona,
Będzie majestat jej święty
Z Zeusa synami,
Tyndarowemi bliźnięty,
Morskich strzegący żeglarzy,
W ludzkiej opływał ofierze
Na wieki!...

CHÓR.

Wielka, wspaniała Nike!
Niech mi się darzy me życie
I niech mi zawsze twa dłoń
Wieńcami oplata skroń...






BACHANTKI


Bachantki.

Osoby dramatu.
DYONIZOS.
CHÓR BACHANTEK.
TEIREZYAS, wróżbita.
KADMOS, założyciel Teb.
PENTHEUS, król tebański.
SŁUGA.
GONIEC I.
GONIEC II.
AGAWE, córka Kadma, matka Pentheja.


Rzecz dzieje się w Tebach.






DYONIZOS.

A zatem na tebańskie przybyłem zagony,
Ja, Zeusa syn, Dyoniz, ongi urodzony
Z Semeli, latorośli Kadmowego domu,
Co zległa, rozwiązana łyskawicą gromu.
Na ziemskie kształty bożą zmieniwszy urodę,
Mam oto źródła Dyrki i Ismenu wodę,
Grobowiec mej, zabitej od pioruna, matki
I domu królewskiego dymiące ostatki:
Niebieskie jeszcze ognie tlą się w tej ruinie,
Od których, tak się stało, ma rodzica ginie,
Ofiara zemsty Hery. Kadma chwalę sobie,
Że kazał tak ogrodzić to miejsce przy grobie
Swej córki. I me ręce również osłoniły
Bogatym winogradem świętość tej mogiły.
Rzuciwszy ziemię Lidów, gdzie złota bez końca,
I Frygów, równie Persów, spalone od słońca,
Baktryjskie dalej mury, szare Medów niwy
Za sobą zostawiwszy; przebiegłszy szczęśliwy
Arabii kraj i Azyę całą u wybrzeży
Mórz słonych, co basztami pięknych miast się jeży,
Gdzie z tłumem barbarzyńców zmieszały się Greki,
Obrządek mój, me pląsy w tej strefie dalekiej
Zaprowadziwszy wszędzie, by miano w pamięci,
Że jestem bóg, do tego według mojej chęci
Przebyłem naprzód miasta, by tebańskie rzesze.

Nim inny kraj helleński zaprawię w uciesze,
Rozwydrzyć, ciała w skóry przyodziać jelenie,
Dać w ręce tyrs, bluszczowy ten mój bełt! Nasienie
Niedobre, siostry matki mojej, co się przecie
Bynajmniej nie godziło, zaczęły po świecie
Rozgłaszać, że Dyoniz to nie syn Zeusowy,
Że matka ma, Semele, z Kadmosa namowy
Na bóstwo całą hańbę swojej winy złoży,
Gdy człowiek ją śmiertelny, a nie władca boży,
Zapłodni i że potem — tak ją piętnowały —
Zeus matkę mą uśmiercił za ten wymysł cały.
I dla mnie w tej obeldze dość było powodu,
By zmysły im pomieszać i wypędzić z grodu,
Więc dzisiaj siedzą w górach z obłąkaną duszą
I w godła moich orgji przystrajać się muszą.
I jaka tylko żyła w tych murach niewiasta,
Musiała precz uciekać z Kadmowego miasta,
Ażeby wszystkie razem, z królewskiemi córy
Złączywszy się, bez dachu, na złomiskach góry
Samotnych, opoczystych, śród zieleni jodły
Swój żywot obłąkany dziś i zawsze wiodły.
Bo niechaj grodu tego uczują mieszkańce,
Z swą wolą czy wbrew woli, że dotąd o tańce
Bachijskie i obrzędy nie nazbyt się wiele
Troszczyli. Pragnę także i matkę, Semelę,
Obronić, gdy się ludziom jako bóg ukażę,
Którego Zeusowi porodziła w darze.
Król Kadmos rządy państwa przelał już w tym czasie
Na syna drugiej córki, Pentheja, ten zasię
Mą boskość lekceważy, w zalewkach nie sprzyja,
W ofiarach i modlitwach. Zobaczy on, czyja
Jest słuszność, kto mocniejszy! Żem bóg i że godnie

Należy uczcić boga, chyba udowodnię
I jemu i mieszkańcom jego Teb!... Pod nieba
Zaś inne, zarządziwszy tutaj, co potrzeba,
Wybiorę się w te tropy, aby ludziom w ślepie
Zaświecić swą boskością! Zacnie ja przetrzepię
Tych jego Tebańczyków, gdyby wściec się chcieli
I z gór moje bachantki pędzili. Jeżeli
W tej jawię się posturze, jeżeli się z boga
W człowieka przedzierżgnąłem, to na to, by sroga
Spotkała ich nauka: Menady zgromadzę
I huzia! hej! Zobaczą, kto ma tutaj władzę!
Niewiasty! Posłuchajcie! Za moim rozkazem
Od Tmolu, niw lidyjskich strażnicy, wy razem
Przyszłyście tutaj ze mną, wy, moje podróże
Z ziem cudzych wraz dzielące! Frygijskie — a nuże! —
Brać bębny, wynalazek mój i matki Rhei!
Otoczyć dom królewski z poszumem zawiei,
Bić w błony, co tchu starczy, na słychy i dziwy
Kadmosowego miasta! Ja teraz na niwy
Kithaironowe skoczę, w jar, gdzie jest zebrany
Korowód mych bachantek, i puszczę się w tany!

CHÓR.

Azyi smug,
Święty Tmol
Opuściłam śród swych dróg,
By mnie słyszał szumny bóg[81],
By go uczcił okrzyk mój!
W Bacha cześć
Łatwo znieść
Ten nieznojny, święty znój!

*

Któż tam hej!
W gmachu tym?
Któż mi w drodze stanął mej?
Precz mi z oczu! Milczeć chciej,
Kto tu żyw jest, kto tu zdrów!
Bogu my
Ślemy tchy
Wrzących hymnów, wrzących słów!


∗                    ∗

Szczęśliwy, zaiste, człek,
Kto się do służby bożej
Całą swą duszą przyłoży,
Kto, życia swojego bieg
Kierując w góry
Na wtóry
I tańce bachijskie, najradziej
Im oddan, gładzi
Swe grzechy!
Szczęśliwy, kto się weseli
Wraz z nami
Pląsami
W cześć wielkiej Macierzy Kybeli.
Kto, pełen szalonej uciechy,
Tyrsos w swą ujmie dłoń,
Bluszczem uwieńczy skroń
I wielbi i chwali
Najdbalej
Dyonizową moc!...
Hej-że ku mnie
Tłumnie, szumnie
Ty bachantek ciżbo mnoga,

Coś szumnego tutaj boga,
Którego sam spłodził bóg,
Od górzystej Frygii dróg
Do helleńskich wiodła smug!...

*

Jakżeż-ci on ujrzał świat? —
Znosząc strasznych bólów siła,
Rodzica go poroniła,
Gdy Zeus z swym piorunem spadł.
I przerażona
Wraz skona
Pod razem strasznego gromu.
Lecz z zmarłej domu
Położnej
Kronida Zeus go zabierze
I w biodrze,
Przeszczodrze
Obwiódłszy je złotem, by Herze
Z przed ócz go usunąć, ostrożny,
Zamyka dziecię
I, wiecie,
Gdy Moiry porodu czas
Wydzwoniły,
Gromosiły
Zrodził bóstwo, co na czole
Pokazało rogi wole
Oraz wieniec, splecion z żmij:
Stąd, Menado, zbrojna w kij[82],
Z wężów sobie warkocz wij!...


∗                    ∗

Tebański grodzie mój.
Ojczyste gniazdo Semeli!
Niech się, kto żyw jest, weseli!
W bluszczu leśnego zwój
Każdy swe czoło strój!
Strójcie się, strójcie się w kwiaty,
W powój, zielenią bogaty,
W gałęzie dębu czy jodłę
Na Bacha wesołą modłę!
Skóry zarzućcie jelenie
Na białe z wełny odzienie.
Swywolne chwyciwszy pręty,
Święćcie obyczaj święty,
A wnet, za wami w ślad,
Ruszy się cały świat,
W tan się on puści, w tan,
I ten nasz szumny pan
Do gór powiedzie, do gór
Swój rozpasany chór,
Tam czeka już gawiedź radosna,
Od płochy[83] wygżona i krosna
Przez Dyoniza-boga!

*

Kuretów schronie, hej!
Zeusa prześwięta kolebo,
O Kreto, skąd się pod niebo
Z leśnych unosił kniej
Wrzask Korybantów, rej
Wiodących w bożej uciesze!
Wszakże-ci ongi ich rzesze,

Strojne w szyszaku trzy kity,
O, ten nasz skórą obity
Krąg wynalazły i świetnie
Frygijskie, łagodne fletnie,
Dźwięk ich przesłodki, przemiły,
Z jego rozhukiem spoiły!
Do Rhei-macierzy rąk
Bębenny dały krąg,
Ażeby głośniej brzmiał
Święty bachijski szał.
Od niej Satyrów tłum
Wziął go na huk i szum
W to uroczyste trzechlecie,
Którem się cieszy na świecie
Władca nasz Dyonizos.


∗                    ∗

O, jakiż słodki, rozkoszny to żar,
Gdy, górski rzuciwszy jar —
Kiedy ze skalnej krawędzi
W doliny nasz orszak boży
Pędzi —
Kiedy ta rzesza rozwiozła,
Spragniona wrzącej krwi kozła —
Gdy w niej żywego mięsa głód się sroży,
Kiedy jej pachnie krew,
Do Frygii czy Lydyi gór
W spłachciu z jelenich skór
Rwie się!
A przed nią po polu, po lesie
Hu! ha! krzyk Bacha się niesie!
I wraz po dolinie, wyżynie

Mleko strugami płynie
I wino płynie w bród
I płynie nektar-miód
I całą w okrąg błoń
Syryjska napełnia woń!
I Bachus żywiczne łuczywo
Wyciągnie z swej trzciny co żywo
I, potrząsając ogniami,
Tumani swój orszak i mami,
Do tańców-łamańców
Rwie
W lot!
I głosy w niebiosy
Śle —
Swój zew,
Swe wrzaski hukliwe
Na niwę
Rozlewa.
I bujne swe włosy,
Kędziorów splot,
Na wiater rozpuszcza, na wiew!
I leje się krzyków ulewa
Po polu,
Przez uroczyska
Kniej:
»Hej! cudna kraso Tmolu,
Co szczerem złotem tryska,
Bachantki moje hej!
O, wy bachantki me!
Hu!
Chodźcie tu! Chodźcie tu!
By, co tylko starczy tchu,

W Dyoniza cześć
Hymn rozgłośny wznieść!
Oszalała w swej ochocie
Przy straszliwym bębnów grzmocie
Oszalałe niech hejnały
Pierś wyrzuca! Oszalały
Chce ją słyszeć bóg!
A frygijskiej, dzikiej burzy,
Łagodząc jej huk,
Niechaj słodki dźwięk zawtórzy —
Niech świętego fletu święta
Płynie nuta i do gór
W ten swój wtór
Mych bachantek wiedzie chór!«
I w te tropy,
Wskroś przejęta,
Wyrzucając chyże stopy,
Jurna dziewka, jak źrebięta,
Przy klaczy, swej matce, na łące
Skaczące.
Pędzi za swoim bogiem...

Na scenę wchodzi

TEIREZJAS.

Przy bramie kto? Wywołać Agenora plemię,
Kadmosa, co sydońską porzuciwszy ziemię,
Basztami gród ten zjeżył, obwarował Teby.
Niech idzie kto i powie, że nie bez potrzeby
Teirezjas chce z nim mówić. Wie, po co się jawię
I w jakiej, stary z starszym, godziłem się sprawie:
Wdziać na się skórę sarnią, tyrs pochwycić w dłonie
I bluszczu latoroślą uwieńczyć swe skronie.


Z domu wychodzi

KADMOS.

Poznałem właśnie głos twój, usłyszałem, panie,
Mądrego iście męża przemądre wezwanie
I, gotów, idę z wszystkiem, co potrzeba będzie,
Ażeby według sił swych w świątecznym obrzędzie
Wziąć udział i przyczynić się do pomnożenia
Czci syna mojej córki, co jest dla plemienia
Ludzkiego na świat posłań jako bóg. Więc powiedz,
Gdzie tańczyć mam, na jaki zwrócić się manowiec
I siwą wstrząsać głową. Starszemu ty stary
Przewodzić chciej, boś mędrzec. A ja tu bez miary
Bluszczowym będę prętem bił o ziem, zapomnę,
Że starość mi pisana...

TEIREZJAS.

I ja też ogromne
Mam chęci! Odmłodniałem i do pląsów stanę.

KADMOS.

Na wozie brać się w góry? Czy to jest wskazane?

TEIREZJAS.

Nie! Mniej byśmy tak bożą uczcili wszechwładzę!

KADMOS.

Więc ja cię tam, człek stary, starca poprowadzę.

TEIREZJAS.

Sam bóg nam dzisiaj drogę bez trudu pokaże.

KADMOS.

Czy miasto weźmie udział w tym bachanckim żarze?

TEIREZJAS.

My jedni mamy rozum, innym on nie służy.

KADMOS.

Więc chwyć się mojej ręki, po co zwlekać dłużej?

TEIREZJAS.

A ty na mem ramieniu oprzyj się i w drogę.

KADMOS.

Śmiertelny człek, bogami gardzić ja nie mogę.

TEIREZJAS.

Tu na nic mędrkowanie! Wszelkie z niebem kwasy
Daremne. Wiary ojców, którą po te czasy
Przez wieki nam przodkowie nasi przekazali,
Nie zniszczy nikt, jej ustaw żaden mózg nie zwali,
Choć pomysł najbystrzejszy znajdzie człek w swej głowie.
Być może: »jesteś stary«, tak niejeden powie,
Lecz ja się tego wcale, nie wstydzę, ja w bluszcze
Przystroję skroń i w pląsy serdecznie się puszczę.
Bóg przecież nie przepisał, kto ma iść w zawody
Bachanckie: człowiek stary, czy też tylko młody.
Od wszystkich czci on żąda i nie z lat jedynie,
Nie z liczby ich cześć większa dlań lub mniejsza płynie.

KADMOS.

Ponieważ dnia bożego nie widzisz, więc ja się
Podaję za proroka, mój Teirezjasie,
I powiem ci, co widzą tej chwili me oczy:
Pospiesznie oto Pentej w stronę zamku kroczy,
Mój wnuku Echionida, któremu oddałem
Swe berło. Cóż mi powie? Jest, jak zdjęty szałem!

Na scenę wchodzi

PENTHEUS.

Bawiłem poza domem, powracam do kraju
I słyszę o złym, nowym w tem mieście zwyczaju.

Niewiasty oto nasze porzuciły domy
I, niby szał udając, przepełne oskomy,
W lesistych rozłożyły się górach, pląsami
Nowego wielbiąc boga — kim on między nami
Być może — Dyoniza. Są pijackie dzbany,
Co chwila ta lub owa w chuci rozpasanej
W ustronne znika miejsce, mężczyznom dogadza.
To znaczy: pod pozorem, że bożego władza
Natchnienia je porywa, niecne białogłowy
Dla Bacha i Kiprydy mają czas gotowy.
Ile ich pochwycono, każda ma już pęta
I w miejskiem jest więzieniu uczciwie zamknięta.
Na te, co jeszcze w górach, urządzę obławę —
Pochwycić każę Ino i matkę Agawę,
Co mnie Echionowi zrodziła i, dalej,
Nic tutaj Antonoy również nie ocali,
Rodzicy Aktaiona! W żelazne je dyby
Zakuwszy, wnet odwiodę od bachanckiej chyby.
Podobno miał z lidyjskiej przybyć tutaj ziemi
Czarownik jakiś, oszust z oczami ciemnemi
O słodkiej barwie wina; jak u Afrodity.
Włoś jasny ma, utrefion, w śliczne pukle zwity.
Z dziewkami on młodemi, ten młodzieniec chwacki,
Przepędza dnie i noce pod pozorem schadzki
Świątecznej na cześć bogów. Jeśli pod tym dachem
Pochwycę go, doprawdy! nie ujdzie li z strachem!
Przestanie on mi stukać o ziemię tyrsosem
I tłumić się po świecie z tym rozwianym włosem,
Gdy łeb mu od tułowia oddzielę! Zbyt szczodrze
Mieni się Dyonizem-bogiem i że w biodrze
Zeusowem był zamknięty, jakkolwiek rzecz znana
Iż z matką padł od ciosu gromowego pana,

Iż zginął od pioruna, gdy ta zaślubiny
Z Zeusem wymyśliła!... Czyż za takie winy
Nie warto go powiesić? Jak on śmie w ten sposób
Natrząsać się swą butą z wszelkich ludzkich osób,
Ten przybysz, kimbykolwiek był!... Lecz nowe cuda
Przed sobą mam! Teirezjas, wieszczek, nakrył uda
Skórkami jeleniemi, a tu — widok rzadki!
Trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu!... mej matki
Rodziciel z tyrsem w ręku szaleje! Zaiste!
Człek straci rozum, patrząc na to oczywiste
Błazeństwo! Co? Nie puścisz z ręki tego pręta?
Nie praśniesz tego bluszczu? Rzecz to niepojęta,
Ty, ojcze mojej matki!... Czyje to znów baje?
Teirezjasa pewnie?.. Czy się tobie zdaje.
Że, boga wprowadzając nowego śród ludzi,
Zysk nowy z wróżb mieć będziesz? Że ich znowu złudzi
Twój ogień, czy lot ptaków? Tylko włos twój siwy
Wstrzymuje mnie, że za ten obrzęd niegodziwy
Nie każę z bachantkami wrzucić cię do kaźni!
Obrządek to nicpotem, sam on siebie błaźni,
Jeżeli się podwika spija przy biesiadzie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ach! Cóż to za bezbożnik! Niebu ty na zdradzie
I plemieniowi Kadma, który rzucił w ziemię
Na mężów siew, ty, ojca Echiona plemię!

TEIREZJAS.

Gdy wątek mądry człowiek znalazł do przemowy,
Nie sztuka być wymownym. Język masz gotowy,
Obrotny, zdałoby się, że jakiś mądrala
Przemawia, lecz rozsądku twego nie zachwala

Ten sposób. Mąż zuchwały, pyskaty, a duży
Co do swojego stanu, jeśli mu nie służy
Rozsądek, złym doradcą będzie swego grodu.
Ten nowy bóg, z którego szydzisz bez powodu,
W Helladzie takie miejsce zajmie niepoślednie,
Że brak mi na to słowa! Dwie są rzeczy przednie
Na świecie — wiedz to, synu: Demeter, to znaczy
Mać-ziemia, bo tak zwij ją, albo tak, jak raczy
Twa wola. Suchą strawą karmi ludzi ona,
Zaś ten wynalazł płynny sok winnego grona;
Na rzecz całkiem przeciwną wpadł ów syn Semeli
I ludziom podał środek, który ich weseli,
Rozgrzewa serca biednych, uśmierza ich troski.
Zaciera pamięć dziennych mozołów i boski
Sprowadza sen — pokrótce mówiąc, dobry trunek
Zgotował człowiekowi na wszelki frasunek.
Ba nawet samym bogom leje się w ofierze
To bóstwo... Ciebie, widzę, pusty śmiech tu bierze,
Iż Zeus go zamknął w biodrze. Ja ci to wyjaśnię.
Pokażę ci, że sens jest w tej powieści właśnie:
Gdy Zeus go uratował z ognia swego gromu,
Wziął z sobą go na Olimp, by w niebiańskim domu
Pomieścić swą latorośl, przecież Hera w złości
Wyrzucić chciała dziecię z bożych wysokości.
I Zeus, jako że bogiem jest, miał środek na to:
Z powietrza przejrzystego, które tak bogato
Okrąża naszą ziemię, jakąś cząstkę zrywa
I postać z niej stworzywszy, która była żywa
Z pozoru, da ją Herze, by jej gniew uśmierzyć,
Dioniza zaś ukrył. I lud począł wierzyć,
To z owem pomieszawszy, jak to nieraz szczodrze

Zwykł czynić, że swe dziecko Zeus donosił w biodrze[84]
To bóstwo jest i wieszczem, opętanie bowiem
Bachijskie i natchnienie wieszcze — to ci powiem —
Z wspólnego płyną źródła — szał mają proroczy;
Bo kogo, mówię, bóg ten przeniknie, ten zoczy
Przed sobą i obwieści nam przyszłość. I z wojną
Jest również w jakimś związku to bóstwo; wszak zbrojną
Rozprasza nieraz ciżbę niewymowna trwoga,
Nim chwycił broń przeciwnik. I to dziełem boga —
Od Dioniza idzie szał lęku! O, jeszcze
Śród skał delfickich ujrzysz ono bóstwo wieszcze,
Jak w blasku swej pochodni będzie brał dwie turnie,
Tyrsosem potrząsając, niosący się górnie
Ten możny pan Hellady! Przeto, Pentheusie,
Nie dawaj-że się dumnej porywać pokusie
I nie myśl, że kto królem, ten jest wszystkiem w świecie!
A jeśliś tego zdania, a zdanie to przecie
Jest fałszem, ty za mędrca się nie miej! W swe kraje
Nowego przyjmij boga i jego zwyczaje:
Ofiary i objaty składaj mu, swe czoło
Wieńcz bluszczem i w bachijskie rad pospieszaj koło.
Nie Dioniza rzeczą, wierzaj, uczyć sromu
Niewiasty, gdy Kipryda zagości w ich domu.
Wstydliwość zawsze bywa wrodzoną i szały
Bachijskie jeszcze żadnej z nich nie zepsowały,
Jeżeli były skromne z natury. Należy
Pamiętać o tem zawsze! A gdy do twych dźwierzy
Tłum ciśnie się, Pentheju, gdy twoje nazwisko
Rozbrzmiewa naokoło zdaleka i blisko,

Czyż ty się nie radujesz? Więc i on się cieszy,
Tak mniemam, gdy się spotka z czcią u ludzkiej rzeszy.
Więc ja, a ze mną Kadmos, z którego tak szydzisz,
Pójdziemy dzisiaj w pląsy: ty nam nie obrzydzisz
Ni bluszczu ani tańca, choć siwa z nas para!
Nie myślę walczyć z bogiem, choć mnie pchnąć się stara
Do tego twa namowa!... Szalejesz, człowieku!
Nic ciebie nie uleczy choć nie ujdziesz leku!

PRZODOWNICA CHÓRU (do Teirezjasa).

W Fojbosie słowa twoje nie obudzą wstrętu,
Bożego Rozwichrzeńca choć folgujesz świętu.

KADMOS.

Syneczku mój! Teirezjas dobre-ć dał przestrogi!
Bądź z nami i zakonu nie opuszczaj drogi.
Dziś skrzydła cię ponoszą i, jakkolwiek sądzisz,
Że rozum masz, w rozumie swoim wielce błądzisz.
Jeśli on nie jest bogiem, jak pleciesz, wmów w siebie
I krztynę pięknie pokłam, że nim jest — w potrzebie
Wszak warto się połudzić: Bóg to, choć Semele
Zrodziła go, świat mówi. I owszem, stąd wiele
Zaszczytu spada dzisiaj na nasz ród! A, proszę,
Pamiętaj, jakie sobie zgotował rozkosze
Aktajon! Toć psy własne, które sam wychował,
Rozdarły go na strzępy, bo wrzeszczał do pował
Niebieskich w swojej pysze, że w myśliwskiej sztuce
Bieglejszy, niż Artemis. Ażebyś nauce
Tej samej dziś nie uległ, bluszczem uwieńcz czoło,
Naszego uczcij boga, w nasze pospiesz koło.

PENTHEUS.

Precz z ręką tą! Idź, szalej, ile masz ochoty,
Lecz o mnie nie obcieraj tej swojej głupoty.

A mistrz twój, nauczyciel tej błazeńskiej nędzy.
Ten będzie miał się zpyszna!... (Do służby):
Niechże mi coprędzej
Pobiegnie kto do domu tego oto kpiarza,
O, tam, gdzie ten nasz wieszczek na lot ptaków zważa,
Uczciwym niech mu drągiem wszystko, jeśli łaska,
Połamie, pogruchoce, pobije, potrzaska!
Niech wszystko mu wywróci do góry nogami,
Niech bindy księże z wiatrem mu puści! Nie zmami
Nikogo już ten szalbierz! Będzie miał za swoje —
Najlepsza to jest kara, o to się nie beję!
Wy idźcie na prześpiegi! Włócząc się po mieście,
Ujrzycie może dudka, włóczęgę, niewieście
Podobniejszego raczej, co w niewiasty wpaja
Nieznaną dotąd sprosność! Schwyćcie mi hultaja,
Porubstwo szerzącego, spętać, przywieść do mnie,
Na śmierć ukamienować! Gorzko to ogromnie —
Przekona się — w mych Tebach siać bachantek szały!

TEIREZJAS.

Zuchwalcze! Sam ty nie wiesz, co mówisz! O, mały
Tyś zawsze miewał rozum, lecz dziś go już docna
Straciłeś! Chodź, Kadmosie! Może i owocna
Modlitwa nasza będzie za twojego wnuka,
Jakkolwiek nazbyt czelnie guza sobie szuka,
I za to miasto nasze, ażeby bóg na nie
Jakiego zła nie zesłał. Teraz ze mną, panie,
Z bluszczowym prętem w ręku! Wspierajmy się wzajem,
Ty mnie, a ja zaś ciebie. Nie żadnym to rajem
Tak w drodze paść dwom starcom! Wstyd! Lecz mniejsza o to!
Bachowi, Zeusowemu dziecku, służ, ochoto!
Bodajby dom twój, Kadmie, nie doznał strapienia

Przez tego utrapieńca[85]. Nie z jasnowidzenia
To mówię, jeno z rzeczy, tak, jak jest! Rozpęta
Twój Penthej zło, gdyż głupcom w głupocie przynęta!
(Wychodzą).

CHÓR.

O zbożności boska ty,
Co nad ziemski wzlatasz łan
Na złocistem skrzydle swem!
Słyszysz, jak niezbożnym tchem
Penthej, z zgubnej pychy znan,
Szumnego nam boga lży?
O, tego syna Semeli,
Który się pierwszy weseli,
Który jest zawsze na przedzie
Przy bogów radosnej,
Strojnej w zieleń wiosny
Biesiedzie.
Albowiem dobrze się wiedzie
Na świecie,
Kiedy przy flecie
Taneczne pląsają grona,
Gdy dusza, od troski zwolniona,
Snać kona
Z radości —
Kiedy niebiańskich ucztujących gości
Wrzący rozpali sok,
Z winnych wyciśnion tłok —
Kiedy śród ludzi, zdobnych w bluszczu wian,
I puhar krąży i dzban,

Gdy jego władza
Sen na powieki sprowadza.

*

Co wędzidła nie chciał znać,
Sprośny język, już on szczezł!
Człek zbrodniczy, czelny człek,
Co wyrzuca bluźnierstw stek,
Rychło smutny znajdzie kres.
Za to skromna, cicha brać,
Co, żyjąc zawsze roztropnie,
Przenigdy prawa nie kopnie,
Ta w łasce żyje dużej:
Nie uderzy srogi
Grom w jej domu progi,
Nie zburzy!
Boć przecie widzą z swej stróży
Niebiosów
Ci naszych losów
Szafarze, choć tak zdaleka,
Wszelakie czyny człowieka!
I rzeka
Rozumu
Nie zawsze będzie rozumem! Śród tłumu
Śmiertelnych ciał
Bóg żyć nam krótko dał.
Kto zbyt się górnie pnie, ten nie wie snać,
Co daje mu Ziemia-mać!
Tylko szaleniec
Po taki tu sięga wieniec!


∗                    ∗

Na Cypru podążyć mi brzeg,
Na Afrodyty ostrowie,
Gdzie słodcy miłości bożkowie
Czarami ludzi tumanią,
Być mi po wiek!
Albo podążyć mi na nią,
Na oną ziemię stu rzek,
Które swą rosą
Owoce niosą
Łanom, ginącym w spiekocie!...
Na pierydzkie mnie płoski,
Błyszczące w słonecznem złocie,
Do stóp Olimpu, gdzie Muzy
Niebiosów blisko
Swe zbudowały siedlisko,
Wiedź, Rozwichrzeńcze ty boski!
Radosnych okrzyków śluzy
Wraz ze mną rzuć —
Szumny, szumiący tyś bóg —
Na ten rozkoszny smug!
Tam są Charyty, tam tężna jest Chuć,
Tam orgij bachijskich zakon!

*

Zeusowa latorośl, nasz król,
Lubi ucztować przy winie,
Kocha Pokoju boginię,
Pomnożycielkę narodu,
Tę krasę pól,
Ludzi chroniącą od głodu!
Wszelkiego człeka on ból
Słodkim napojem,
Rozkoszy zdrojem

Uśmierza! Rad-ci on raczy
Tym życiodajnym puharem
I biedny lud i bogaczy.
Lecz temu wieści on zgubę,
Kto z chmurnem czołem
Nie zechce w gronie wesołem
Bawić się uciech bezmiarem
W te jasne dnie i w te lube
Przytulne noce! Hej!
Precz z mądralami, precz!
Dobra jedynie jest rzecz,
Którą uprawia lud w mądrości swej —
I ja sobie ją cenię!

Związanego prowadząc Dionizosa, na scenę wchodzi

SŁUGA.

Pentheju! Już jesteśmy! Jest i łup gotowy,
Po który nas wysłałeś. Niedaremne łowy!
Lecz zwierz to oswojony, żadnym nas kłopotem
Bynajmniej nie obarczył, ani myślał o tem,
Ażeby nam się wymknąć, owszem najłaskawiej
Dał ręce sobie związać, rzekłbyś, że się bawi,
Bo nie zbladł, bo na liczku nie stracił rumieńca,
Bo śmiał się, gdyśmy mieli odprowadzać jeńca,
Bo w miejscu stał, tę naszą ułatwiając pracę.
Więc mówię mu pokornie: »Przybyszu! Niech stracę,
Lecz powiem ci, że brać cię nie mam żadnej chęci,
Jednakże Penthej kazał, niech się przeto święci
Ta wola mego pana...« A one kobiety,
Coś zgonił je i spętał i zamknął, o rety!
Uciekły precz z furdygi na łęgi, do lasa,
Gdzie cała ich gromada i huka i hasa

Na cześć szumnego boga! Z nóg im spadły dyby
I wszystkie drzwi i zamki, mówię to bez chyby,
Otwarły się, choć ręka ludzka ich nie tknęła.
Takie to w naszych Tebach cuda, takie dzieła
Ot! człowiek ten dziś spełnia. Co tu czynić dalej,
Już twoja to jest sprawa, my swoje zdziałali.

PENTHEUS.

Rozwiązać mu te ręce! Bo jestem ostatni,
Ażeby mógł się dzisiaj wymknąć z naszej matni —
Nie! rady temu nie da!.. Juści liczko twoje
Gładziuchne! Jak stworzone dla podwik! gdyż stoję
Przy prawdzie, żeś się dla nich przywlókł w nasze Teby!
Kędziorki arcydługie, chyba nie z potrzeby
Boiska tak się pięknie wydłużyły tobie,
Falując — wokół szyi w ponętnej ozdobie.
I cera arcybiała, nie z słońca promieni
Zbielała ci gorących, jeno w chłodnej cieni —
Snać myślisz Afrodytę przesadzić w piękności!
Lecz naprzód mów, co zacz ty, kto tu przyszedł w gości?

DIONIZOS.

Nie trzeba samochwalby! Odpowiedź nie trudna:
Wiesz może, gdzie jest Tmolu okolica cudna?

PENTHEUS.

Wiem, owszem, miasto Sardes otacza dokoła.

DIONIZOS.

Ja stamtąd, ma ojczyzna to Lydia wesoła.

PENTHEUS.

Wprowadzasz nowy obrzęd, któż to ciebie zmusza?

DIONIZOS.

Dioniz mi nakazał, latorośl Zeusza.

PENTHEUS.

Więc Zeus tam jakiś nowy bóstwa nowe tworzy?

DIONIZOS.

Nie! Ten, który z Semelą obcował, król boży!

PENTHEUS.

Czy we śnie ci nakazał, czyli też na jawie?

DIONIZOS.

Twarz w twarz mi on polecił służyć świętej sprawie.

PENTHEUS.

A na czemże polega istota obrządku?

DIONIZOS.

Człek niewtajemniczony nie śmie znać jej wątku.

PENTHEUS.

Jest jaka na obrządku tym korzyść oparta?

DIONIZOS.

Nie wolno-ć tego wiedzieć, choć rzecz wiedzy warta.

PENTHEUS.

Wykręcasz mi się chytrze, a mnie świerzbią uszy.

DIONIZOS.

Bachijskie tajemnice nie dla grzesznej duszy.

PENTHEUS.

Widziałeś, mówisz, Zeusa. Jakżeż on wyglądał?

DIONIZOS.

Jak chciał, a nie bynajmniej, jakbym ja pożądał.

PENTHEUS.

I znowu się wywijasz! Któż za to co kupi?!

DIONIZOS.

Ktoś mądry dla głupiego zawsze będzie głupi.

PENTHEUS.

Czyś najprzód do nas przybył z orgiami swemi?

DIONIZOS.

Obchodzą je we wszystkiej niehelleńskiej ziemi.

PENTHEUS.

Mniej mają snać rozumu, niśli nasze kraje.

DIONIZOS.

W tym względzie chyba więcej. Inne tam zwyczaje.

PENTHEUS.

Czy za dnia się to wszystko odbywa, czy w nocy?

DIONIZOS.

Przeważnie w nocy, mroki mają więcej mocy.

PENTHEUS.

Dla kobiet niebezpieczna to pora i zdrożna.

DIONIZOS.

Sposobność dla zdrożności i w dzień znaleść można.

PENTHEUS.

O, gorzko mi zapłacisz za swoje wykręty!

DIONIZOS.

A ty za swą głupotę, za swój szał nieświęty!

PENTHEUS.

O, ćwik i frant ten Bachus, a czelny bez miary!

DIONIZOS.

Czem myślisz mi dogodzić? Jakie zadać kary?

PENTHEUS.

Nasamprzód tej cię bujnej pozbawię czupryny.

DIONIZOS.

Nie tykaj! Prawo do niej ma li bóg jedyny.

PENTHEUS.

A potem thyrs ten oddasz, który dzierżysz w dłoni.

DIONIZOS.

Sam wydrzyj Dioniza własność! Niech się broni!

PENTHEUS.

A potem ot! do ciupy każę zamknąć ciebie.

DIONIZOS.

Jeżeli ja tak zechcę, bóg z ciupy wygrzebie.

PENTHEUS.

Popróbuj go wywołać z pośród twej czeredy!

DIONIZOS.

On przy mnie tu jest blisko, widzi moje biedy.

PENTHEUS.

Gdzie? Gdzie? On swym widokiem oczu mych nie darzy!

DIONIZOS.

Lecz moje! Niewidzialny jest on dla zbrodniarzy!

PENTHEUS.

Hej! Bierz go! Szydzi ze mnie i z Teb! Bierz go! Okuj!

DIONIZOS.

Roztropny, nieroztropnym mówię: Dajcie spokój!

PENTHEUS.

A ja powiadam: Bierz go! Ja tu większy przecie.

DIONIZOS.

Sam nie wiesz, co poczynasz i kim ty na świecie!

PENTHEUS.

Penthejem, Echiona synem i Agawy.

DIONIZOS.

Twe imię już wskazuje, że dla cię łaskawy
Nie będzie los.

PENTHEUS.

Hej! Precz z nim! A przy końskim żłobie
Przywiązać go, by w cieniu mógł zatańczyć sobie!
Zaś te (Wskaz. na Chór), któreś tu przywiódł, uczestniczki zbrodni,
Wysprzedam, albo, jeśli będzie mi dogodniej,
Od bębna odzwyczaję i — to nie przelewki! —
Do krosen je przystawię, jako proste dziewki.

DIONIZOS.

Idę... A juści tego znosić ja nie muszę,
Do czego mnie nie zmuszą. Lecz za te katusze,
Za szyd ten Dionizos dobrze ci zapłaci.
Zaprzeczać chcesz istocie tej bożej postaci,
Więc będziesz musiał cierpieć! Mówiąc najwyraźniej:
Krzywdzący mnie, ty boga zamykasz w swej kaźni!

CHÓR.

Acheloa córko, słysz!
Ty dziewicza Dirko święta!
Dobrze o tem świat pamięta,
Jakeś ongi w fal objęcia
Zamykała kształt dziecięcia —
W uścisk wód —
Gdy je rodzic jego, bóg,

Z wieczystego ognia smug
Jednym tchem
Uratował, w biodrze swem
Zamykając boży płód!
Rzekł mu wtedy:
Od tej biedy,
Od tej klęski
Zwoli cię mój żywot męski,
Dithyrambie, wstąp-że weń —
Pod tem bowiem Bacha mianem
Ma być w Tebach odtąd znanem
Twe istnienie!«
Dziś mnie ty usuwasz w cień,
Dziś mną gardzisz, Dirko luba,
Dziś za ziemi swojej krańce
Precz mnie pędzisz i me tańce,
Moje bluszcze i mój pręt.
Na co ci ta moja zguba?
Skąd ci wziął się dziś ten wstręt?
Czemu mnie twa ręka żenie
Z twoich granic precz, ach! precz?
O, na jagód winnych ciecz,
Na Dioniza słodki płyn,
Jeszcze-ć Bromios, boży syn,
Będzie ci przedrogi!

*

Co za złość to, co za złość!
Jakżeż mi się strasznie mroczy
Ten ze siejby zrodzon smoczej
Król Pentheus, Echiona,
Syna ziemi, krew rodzona!
Snać nie ludzki to jest twór,

Jeno potwór, jeno dziw,
Jakby nie był z ziemskich niw!
Czem dlań bóg?
Nieb krwiożerczy to jest wróg!
On niebawem
W źle swem krwawem
Bez ochyby
I mnie każe zakuć w dyby,
Tak nim szarpie sroga chuć!
Już mojego wodzireja
Więzi w domu tym Pentheja
Zmrok ponury.
Zwróć-że dziś swe oczy, zwróć,
Dionizie, synu boży,
W jakiej twoi dziś prorocy
Przeokrutnej są przemocy!
Zjaw się ku nam dzisiaj, zjaw,
Bo niedola dziś się sroży,
Chce nas zbawić naszych praw!
Z olimpijskiej przybądź góry,
Ty, co w ręku dzierżysz kij
Złotooki![86] Oto żmij,
Oto jest ten straszny smok,
Co wyniszczyć chce nasz tłok!
Ukróć jego pychę!


∗                    ∗

Zali na Nysie, gdzie pośród swych leż
Mnogi się gnieździ zwierz,

Odprawiasz swe korowody,
Nasz Dionizie młody?
A może kipi twój szał
Pośród koryckich skał?
Lub też w Olimpu komorach,
Skrytych w cienistych borach,
Gdzie Orfeusza zew,
Lutni czarowny ton,
Ze wszystkich przynaglił stron
Zielone kłody
Drzew
I zwierza wszelaki płód,
Że je za sobą wiódł,
Że wszystkie za nim szły,
Dźwięcznymi wabione tchy?!
O pierydzka kraino!
A ino ci patrzeć, a ino,
Jak stanie na twojej glebie
Ten szumny nasz pan, czczący ciebie!
Jak na bachantek czele
Zjawi się tutaj, wesele
Niosąc rozkoszne — o haj!,
Menady prowadząc swoje
Przez Aksiosa zdroje,
Przez Lydiasa brody
Spłynie w ten kraj!
Swe tu skieruje kroki
Przez rwiste,
Szkliste
Potoki,
Co, niby dobrzy rodzice,
Żywią i rzeźwią ziemice —

Tak mi mówiono —,
Te pono
Wielce bogate w konie,
Nie zwiędłe nigdy błonie!...

Z wewnątrz woła

DIONIZOS.

O haj! O haj!
O słysz mnie, znaj!
Bachantek chór!
A gdzież twój wtór?!
Słysz! Znaj!
O haj!...

JEDNA Z CHÓRU.

Cóż to? cóż? Skąd ten głos, tak mi znan?!
Czyż mnie woła szumny pan?

DIONIZOS.

Haj! O haj! Znów wołam, znów!
Chów Semeli, Zeusa chów!

DRUGA Z CHÓRU.

O haj! O haj! O panie wielki!
Twoje czcicielki
Proszą cię, szumny ty boże,
Byś się pojawił w ich zborze!...

INNA Z CHÓRU.

Sza! moje druhy! Ziemia się porusza!
Ach! Ach!
Ten Pentheusza
Królewski gmach

W proch się rozpada, w kupy
Gruzu i złomu!

INNA Z CHÓRU.

Dioniz jest w jego domu!
Cześć mu oddajcie modłami!

CHÓR.

Już oddajemy!

JEDNA Z CHÓRU.

Przed nami
Kamienne pękają słupy
Niebawem z pod tego dachu
Głos się tryumfu, nie strachu,
Podniesie z warg!

DIONIZOS (z wewnątrz).

Rozniećcie, rozniećcie się godnie,
Gromu ogniste pochodnie!
Spalże mi, spalże mi docna
Dom ten, o iskro ty mocna!

INNA Z CHÓRU.

Ach! ach!
Zali nie widzisz — strach! —,
Jak się ten płomień ścieli
Nad świętym grobem Semeli?
Pożar to, łuna
Z Zeusowego pioruna,
Który pozostał po niej,
Kiedy ją gromem z swej dłoni
Uśmiercał możny Bóg!
Zginać-że, zginać kolana!

Nie szczędzić trzęsących się nóg!...
Rzucać na ziemię, na ziemię
To ciała przechwiejne brzemię,
Bo oto już ku nam, Menady,
Po zgliszczach i gruzach nasz włady
Zbliża się, zbliża pan!

Z ruin płonącego pałacu wychodzi

DIONIZOS.

Cudzoziemskie wy niewiasty! A więc taka trwoga trwóg
O tę ziemię was rzuciła, powaliła z drżących nóg?!
Snać dlatego, tak się zdaje, że czułyście, jak ten gmach
Penthejowy w gruz rozrzucał, jak go w pył rozkruszał Bach!
Teraz wstańcie! Wypogódźcie przerażoną, bladą twarz!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ty w bachanckich korowodach najprzedniejszy wodzu nasz!
Jak ja rada, widząc ciebie, w tej samotnej pustce, och!

DIONIZOS.

Ogarnęło cię zwątpienie z oną chwilą, gdy mnie w loch
Prowadzono, gdy mnie Penthej kazał zepchnąć w kaźni mrok!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Tak! Bo jeśli szwank byś poniósł, któżby mój prowadził krok?
Ale powiedz, jak uszedłeś z tych więziennych łotra bram?

DIONIZOS.

Bez mozołu, bez wysiłku ocaliłem się ja sam.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Jakto? Zali cię nie spętał? Nie skrępował ci tych rąk?

DIONIZOS.

I tu sobie pokpiewałem z jego trudów, z jego mąk —
Zdało mu się, że mnie wiąże, że mnie w mocy swojej ma,

Że dotyka mych się członków, lecz nadzieja była czcza!
Byka dopadł przy korycie, gdzie przytroczyć mnie on chciał,
Jął kolana mi krępować i racice, jak na schwał!
Tchu mu zbrakło, sapał, zgrzytał, z ciała potu ciekł mu zdrój,
Wargi do krwi gryzł zębami! Nie wołałem doń: »A stój!«,
Jenom cicho siedział przy nim, patrząc na to. W tenże czas
Przybył Bachus, wstrząsnął domem, ciężki mu wymierzył raz,
Z grobu matki swej wyrzucił płomienisty ognia słup!
I Pentheus, zobaczywszy ten płonący święty grób,
Mniemał, że mu dom się pali, że zniweczon jego próg,
Jął się rzucać na wsze strony, tu i tam, i do swych sług
Począł krzyczeć na ratunek, Acheloa, widać, głąb
Chciał wyczerpać: kto żyw tylko, pod zamkowy przybiegł zrąb —
Nadaremnie! I on również, myśląc, że to płona rzecz,
Przestał bawić się ratunkiem, jeno goły chwycił miecz
I do wnętrza wpadł. Snać bał się, że mu jeszcze mogę zbiedz.
Wówczas Bromios, tak przypuszczam, gdy ten zaczął kłuć i siec
W myśli, że tak mnie on siecze, podsunął mu twór ze mgieł:
Wydało się Penthejowi, że mnie sobie wziął na kieł,
A on w próżnię ciął przejrzystą! Nie dość, że go Bach tak zwiódł,
Jeszcze on się stał dla niego sprawcą innych, wielkich szkód:
Pałac w gruzy mu rozsadził, w perzynę obrócił dom
Z bolu, że mnie ujrzał w pętach, że mnie spotkał taki srom!
I on upadł ze zmęczenia, rzucił płony miecz o ziem —
On, śmiertelny, słaby człowiek, co w zuchwalstwie począł swem
Toczyć walkę z samym bogiem! I spokojnie, jakby nic,
O Pentheja się nie troszcząc, ja u waszych staję lic.
Lecz zda mi się, że to jego skrzypią kierpce — jakby szedł

Tutaj do nas! O, zapewne, wnet on zjawi się tu, wnet!
Ciekaw jestem, co też powie na to wszystko ten nasz gość?
Choćby z złości on aż dyszał, ja wytrzymam jego złość.
Boć do tego, tak powiadam, każdy w życiu swojem dąż,
Że łagodnym, powściągliwym winien być roztropny mąż.

Wchodzi

PENTHEUS.

Straszliwie mnie okpiono! Uciekł przybysz szczwany,
Któregom w pętach rzucił we więzienne ściany.
A niech go! Co ja widzę? Tyś tu?! Jaką drogę
Wybrałeś, by zbiedz z lochu? Zrozumieć nie mogę!

DIONIZOS.

Nie ruszaj się, daj spokój! Mówię-ć po przyjaźni!

PENTHEUS.

Powtarzam: Jak spętany uciekłeś z mej kaźni?

DIONIZOS.

Azalim ci nie mówił, że mnie ktoś odkupi?

PENTHEUS.

Kto taki? O, w wykrętach nigdyś nie był głupi!

DIONIZOS.

Ten, który stworzył wino dla duszy człowieczej.

PENTHEUS.

Dionizosa hańbisz, mówiąc takie rzeczy.

DIONIZOS.

Którego między sobą w tym tu grodzie mamy?[87]

PENTHEUS.

Rozkażę zamknąć baszty, wszystkie wokół bramy.

DIONIZOS.

Przez mury czyż nie mogą przejść mieszkańcy nieba?

PENTHEUS.

Mądrala-ś, o mądrala, lecz nie tam, gdzie trzeba!

DIONIZOS.

Przeciwnie! Gdzie największa konieczność, tam w głowie
Swą mądrość mam! Lecz słuchaj, co ci człek ten powie.
Z gór właśnie ci przynosi jakowąś nowinę.

Jawi się

GONIEC.

Tebański władco, królu Pentheju! Przychodzę
Od szczytów Kithaironu, ośnieżonych srodze,
Gdzie nigdy skrzącej bieli powłoka nie gaśnie.

PENTHEUS.

A z jakąż ważną wieścią przychodzisz tu właśnie?

GONIEC.

Bachantki zobaczywszy, co uszły z tej ziemi,
Jak gdyby gzem pędzone, nóżkami białemi
Bez tchu wyrzucające, chcę, jeśli się uda,
I tobie i ludowi opowiedzieć cuda,
Te wszystkie niesłychane ponad wyraz dziwy,
Którymi napełniają kithajrońskie niwy.
Lecz pragnę wprzód usłyszeć, jak mi się należy
Przemawiać: powściągliwie, czy też jak najszczerzej.
Popędliwości twojej me serce się lęka
I twego majestatu.

PENTHEUS.

Nie bój się! Ma ręka
Bynajmniej cię nie skrzywdzi. Im dziwniejsze rzeczy
Opowiesz o bachantkach, w tem większej ja pieczy
Mieć będę tego franta. Najsroższa niech kara
Na człeka dzisiaj spadnie, który tak się stara
Przewracać mózgi kobiet rzemiosłem obrzydłem.

GONIEC.

We wierchy-m właśnie wchodził razem ze swem bydłem,
W godzinie, gdy już ziemia słońcem rozpalona.
Wtem widzę tam! na hali trzy niewieście grona.
Jednemu przewodziła Autonoe, wiecie,
Drugiemu twoja matka Agawe, zaś trzecie
Ku miejscu temu Ino przywiodła. Ujrzałem,
Iż wielkie utrudzenie owładło ich ciałem,
Albowiem sen je zmorzył. Jedne z nich pod sosną
O gałąź grzbiet oparły, a zaś drugie posną,
Za pościel mając one listeczki dębowe.
Leżały, obyczajnie przechyliwszy głowę,
A nie, jak ty powiadasz, pijane: Przy dzbanie
I flecie nie hulały te czcigodne panie —
To widać, aby potem cichej szukać w lesie
Ustroni, dokąd miłość pożądliwa rwie się.
I matka twa, stojąca śród bachantek rzeszy,
Ryk bydła usłyszawszy, strasznie się ucieszy,
Radosny wyda okrzyk, by zbudzić uśpione
Niewiasty. I odrazu zerwały się one
Na nogi, sen z swych powiek spędziwszy głęboki.
Skromności obyczajnej widok nad widoki!
Kobiety już podeszłe i dziewic gromada:
Nasamprzód każda włos swój odgarnie, co spada

Na białe im ramiona, a potem jelenie,
Pstrokate porządkować rozpoczną odzienie,
Jeśli się rozplatały gdzie węzły, a wreszcie
Wężami, liżącymi policzki niewieście.
Przepaszą one skórki. A potem na ręce
Sarniuki lub też wilczki wezmą i jarzęce
Z wezbranych jeszcze piersi dają ssać im mleko —
Te, które po połogu jeszcze niedaleko,
Swe własne niemowlęta rzuciły. Wesoło
Bluszczami i powojem uwieńczą swe czoło
I liśćmi dębowymi, a jedna z gromady
O skalną ścianę thyrsem uderzy. W te ślady
Zdrój wody z niej wytrysnął. A zaś kiedy druga
Dotknęła zapaliczką ziemi, wina struga
Spłynęła jej za boską przyczyną. Bez znoju,
Gdy której się białego zachciało napoju,
Świeżutkie miała mleko, rękami wątłemi
Co nieco pogrzebawszy po powierzchni ziemi.
Miód spływał przeobficie z thyrsosowej laski.
Ach! gdybyś ty był widział te oznaki łaski,
Pomodliłbyś się bóstwu, któremu dziś wzgardę
Niewczesną okazuje twoje serce twarde.
Zeszliśmy się więc owiec i wołów pasterze,
By spór pomiędzy sobą wszcząć, skąd się też bierze
To wszystko — takie dziwy, takie straszne cuda!
I jeden w naszem gronie, włóczykij-paskuda
I krzykacz, miejskich kątów wycieracz, tak powie,
Tak ozwie się do wszystkich: »Sławetni bacowie,
Tych górskich hal mieszkańce! Tak na dobrą sprawę,
To moglibyśmy tutaj przyłapać Agawę,
Pentheja mać rodzoną, co się z zgrają włóczy
Bachantek! Myślę sobie, że król nas utuczy

Z wdzięczności...« Tak on pedział. I nam się wydało,
Że pedział całkiem godnie! Przyjęli my śmiało
Tę radę i odrazu skrył się jaki-taki
W zarośla. Czekaliśmy, zaszywszy się w krzaki.
Wtem nagle, gdy czas przyszedł, thyrsy się podniosły
Do góry, krzyk się zerwał, jak gdyby wyrosły
Z pod ziemi, znak, że obrzęd się począł. Gardziele
Rozbrzmiały sławą Bacha: »Hej-że, hej! Wesele
I radość z tobą, synu Zeusa, szumny boże!«
I wszystko się ruszyło co tylko na dworze —
Ozwały się im góry, wybiegły zwierzęta.
W tej chwili, tuż koło mnie, snać szaleństwem zdjęta,
Przemknęła się Agawe i ja wraz się ruszę
Z gęstwiny, gdziem się ukrył, pojmać chcę tę duszę,
Lecz ona jak nie huknie: »Hej! charcice moje!
Polują na nas ludzie! sam tu! Bierzcie zbroję —
Thyrsowy kij i sam tu! sam tu!« Niewątpliwie
Byłyby nas rozdarły na tej leśnej niwie
Bachantki, ale w czas my uciekli. Zaś gorzej
Wypadło naszym stadom. Zgraja się rozsroży
I chociaż w ręku żadnej nie posiada stali,
Na bydło wraz się rzuci, co trawę na hali
Szczypało. O, powiadam, straszne byś tam rzeczy
Zobaczył! Tutaj cielę żałośliwie beczy,
Dostatnio wykarmione: bachantka je srogo
Rozdziera na połowy, a tam znowu mnogo
Krów poszło, scharatanych na kęsy! Tu leżą
To żebra, to racice, krwią oblane świeżą,
Krew cieknie z świerków, z jodeł, na które kawały
Poszarpanego mięsa rzucał oszalały
Tłum niewiast. Nawet byki, w róg swój dufające,
O ziem runęły cielskiem, kiedy rąk tysiące

Tych młódek opętanych strasznie na nie parły.
A prędzej one skórę z biednych zwierząt zdarły,
Niż ty królewskich oczu zmrużyłbyś powieki.
Rozściele onych równin nad brzegami rzeki
Azopa, kłos rodzące dla twych Teb bogaty,
Na skrzydłach niby ptasich przeleciały, straty
Ogromne wyrządzając. W swej złości zajadłej
Do dolin kithajrońskich, do Erytry wpadły
I Hyzyi; niby wrogi, zniszczyły dobytek,
Porządek wywracając i ład burząc wszytek.
Nie przepuściły dzieciom: Na barki je kładły,
Rabując, lecz na ziemię przecież nie upadły
Biedactwa, chociaż nikt ich nie przytroczył... Stali
Ni spiżu, tylko w włosach ogień, co nie pali.
I oto, na te krwawe oburzeni tańce,
Za broń chwycili krajów zniszczonych mieszkańce.
O, dziw to był nad dziwy patrzeć, co się działo!
Na groty niewrażliwe onych kobiet ciało,
Lecz one, potrząsając thyrsowymi pręty,
Niezwykłe pośród mężczyzn sprawiały zamęty —
Zaiste, nie bez woli jakowegoś boga,
Niewiasty do ucieczki przymuszały wroga,
Huf mężów zbrojnych zmogły! Tak było! Z powrotem
Na dawne swoje miejsca wybrały się potem,
Do źródeł, które bóg im otworzył, w tej samej
Krynicy krew obmyły, zasię skrzepłe plamy
Na gębach język wężów im zlizał. O, panie!
Kimkolwiek-ci jest bóg ten, ty go na swym łanie
Powitaj, wwiedź do miasta, gdyż i w innym względzie
Potężny jest, jak głosi powszechne orędzie:
Winograd dał on ludziom, co uśmierza troski,

A kiedy niema wina, niema też i boskiej
Miłości ani innej pociechy na świecie.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z władcami mówić szczerze, rzecz to groźna! Przecie
Wypowiem, co mam w myśli: Nasz Dioniz drogi
Tak samo bóg jest wielki, jak i inne bogi!

PENTHEUS.

Już widzę ja, że pożar tej bachanckiej buty
Ogarnie nas niebawem. Wstyd dla Grecyi luty!
Tu niema już co zwlekać! Gonić mi do bramy
Elektry! Tarczownicy, jakich tutaj mamy,
I ci, co chyżonogich dosiadują koni,
I ludzie ci od łuku i od lekkiej broni,
I ci, którzy włóczniami rzucają z rzemieńca,
Co tchu niechaj się zbiorą! Ruszamy po jeńca,
Na wojnę z bachantkami! Przechodzi już miarę
Ta babska dokuczliwość! Będą miały karę!

DIONIZOS.

Nie słuchasz mnie, Pentheju, lekceważysz zawsze
Me rady! Mówię-ć jednak, chociaż mnie najkrwawsze
Spotkały tu obelgi: Nie wywołuj doli,
Nie wojuj z bogiem! Bromios nigdy nie pozwoli,
Ażeby te Bachantki, co szumne wiwaty
Na cześć jego wciąż wznoszą, miały jakie straty —
By z gór je wypędzono!

PENTHEUS.

Ty mnie nie ucz, proszę!
Dopieroco psim swędem rzuciłeś rozkosze
Więzienne, zali nowe mam ci sprawić cięgi?

DIONIZOS.

Nie lepiej przyjść z ofiarą do boga potęgi,
Niż wierzgać, ty — człowieku! przeciw ościeniowi?

PENTHEUS.

O, będzie miał ofiarę, skoro jak najzdrowiej
Te dziewki oporządzę w kithajrońskim jarze!

DIONIZOS.

Zemkniecie! A wstyd będzie, gdy tacy mocarze,
Zakuci w stal, uciekną przed bluszczowym kijem.

PENTHEUS.

A tom się na hultaja natknął! Czy go bijem,
Czy głaszczem, zawsze pełną ma gębę! Nie mogę!

DIONIZOS.

Kochanku! Ciągle jeszcze masz odwrotu drogę.

PENTHEUS.

Więc co? Być sługą sług swych na swą własną szkodę?

DIONIZOS.

Jeżeli chcesz, kobiety-ć bezbronne przywiodę.

PENTHEUS.

Ha! Znowu sidła na mnie! Knujesz, ile można.

DIONIZOS.

Chcę sztuką cię ocalić, czy to rzecz jest zdrożna?

PENTHEUS.

Związałeś się, by bezrząd tu utrwalić, człecze!

DIONIZOS.

Związałem się, tak! z bogiem! Bynajmniej nie przeczę.

PENTHEUS.

Stul pysk już!... A niechże mi kto zbroję wyniesie!

DIONIZOS.

Czy nie chciałbyś białogłów tych podpatrzeć w lesie?

PENTHEUS.

I owszem! jak najchętniej! Dałbym kupę złota!

DIONIZOS.

A skądże ci tak naraz przyszła ta ochota?

PENTHEUS.

Ohydny to jest widok — pijane kobiety!

DIONIZOS.

A zatem na ohydę chcesz patrzeć? O rety!

PENTHEUS.

Tak jest, lecz siedząc cicho pod smrekiem. To zrobię.

DIONIZOS.

Wytropię, choć się skryjesz! O tem pomyśl sobie.

PENTHEUS.

Rzecz słuszna! Więc otwarcie zjawię się w tym borze.

DIONIZOS.

Posłuchaj: Mam ja ciebie zaprowadzić może?

PENTHEUS.

I owszem, jak najprędzej! Nie żałuję-ć czasu!

DIONIZOS.

Niewieściej ci płótnianki trza do tego lasu.

PENTHEUS.

Mężczyzna, mam przedzierżgnąć się w babę? O, panie!

DIONIZOS.

Ażeby nie zabiło cię męskie ubranie.

PENTHEUS.

Cnie mówisz! Niby mędrzec — z dawnych lat najprościej.

DIONIZOS.

Dioniz mnie tych wszystkich nauczył mądrości.

PENTHEUS.

A jakżeby najlepiej wykonać twą radę?

DIONIZOS.

Na ciebie sam, co trzeba, w pałacu pokładę.

PENTHEUS.

Niewieście suknie? Ależ ja się wstydzę! Nie chcę!

DIONIZOS.

Więc z Menad skwitowałeś? Już cię to nie łechce?

PENTHEUS.

I jakże mnie przygodzie chcesz na to wesele?

DIONIZOS.

Nasamprzód włos przeciągnę-ć, rozczeszę, rozdzielę.

PENTHEUS.

Co więcej? Jakiż jeszcze strój, jeżeli łaska?

DIONIZOS.

Suknia po same kostki, na głowie przepaska.

PENTHEUS.

Czy jeszcze co prócz tego? Co? jakie odzienie?

DIONIZOS.

Bluszczowy pręt do ręki i skórki jelenie.

PENTHEUS.

Nie! babskich wdziać ja sukien nie mogę spokojnie,

DIONIZOS.

Ma krew się twoja polać z bachantkami w wojnie?

PENTHEUS.

Tak! prawda! Na prześpiegi chodźmy wprzód, to główna.

DIONIZOS.

Najmądrzej! Bo złem nigdy zła człek nie wyrówna.

PENTHEUS.

Lecz jak przed Kadmejczyków ukryję się okiem?

DIONIZOS.

Pustemi ulicami pójdziemy, nie tłokiem.

PENTHEUS.

Wyszydzą mnie bachantki, a szydu nikomu
Nie mógłbym puścić płazem! Rozważę to w domu.

DIONIZOS.

Jak chcesz! Lecz zawsze pewny bądź usługi mojej.

PENTHEUS.

Odchodzę. Tak się stanie: Ruszę stąd bądź w zbroi,
Bądź w sposób, jak mi twoja nakazuje rada.
(Odchodzi).

DIONIZOS.

Niewiasty! Oto mąż ten już w mój potrzask wpada.
Pospieszy do bachantek i tam śmierć go czeka.
Do dzieła, Dionizie! Nie stoisz zdaleka,
Lecz bliskoś! Więc go ukarz! Najprzód odbierz zmysły,
Wpraw w lekki szał! Bo tylko ten, któremu prysły

Rozumu władze zdrowe, gotów jest niewieście
Wdziać suknie. Pośmiewisko urządzę, po mieście
Tebańskiem w tym go stroju prowadząc, chełpisza,
Co tak się nam odgrażał. Hadesowa cisza
Powita go w ubraniu tem, gdy własna matka
Rozszarpie swego syna! Uzna, choć z ostatka,
Że bogiem Dionizos, syn Zeusa, okrutny
Dla złych, a zaś dla dobrych w łaskach swych rozrzutny.

CHÓR.

Kiedyż to nockę ja całą
Będę hej! nóżką tą białą
Przebierać w rozkosznej uciesze?
Kiedyż do lasu pospieszę?
Kiedyż to szał mnie ochoczy
Ku onej błoni
Pogoni,
Ku onej lśnistej,
Rosistej
Przeźroczy,
Gdzie z wyciągniętą szyją
Pić będę niebiańską pogodę,
Jak piją
Te sarny młode,
Po świeżej łące
Skaczące:
Pogoni unikły zdradliwej,
Przez pola pędziły, przez niwy,
Przez matnie, potrzaski i płoty,
Za niemi skwapliwy
Myśliwy
Psom swoim dodaje ochoty —
Sforze posłusznej, uległej —,

By biegły
W lot.
A one,
Te sarny gonione, strudzone,
Wciąż pędzą, by znaleść obronę,
Przez doły wciąż pędzą i góry,
Mkną chyżo — na skrzydłach wichury,
Aż gdzieś tam w samotnej ustroni,
Gdzie łowiec już sił swych nie trwoni,
Nad brzegiem strumienia,
Pośród chłodnego cienia,
Śród lasu
Użyją spokoju i wczasu.
Gdzie jaka mędrsza jest rzecz,
Gdzie jaki piękniejszy dar boga,
Niż gdy nad głową wroga
Silniejszy w swej dłoni miecz
Może potrzymać człek?
Co piękne, to miłe po wiek!

*

Bożych wyroków potęga
Zwolna, lecz pewno dosięga
Grzesznego w świecie człowieka,
Który z poprawą przewleka.
W nieuchronności swojej
Sądzi go, sądzi,
Gdy błądzi,
Gdy bóstw się wcale
W swym szale
Nie boi,
Kiedy swywolnie czci bożej,
Tej świętej ich chwały nie szerzy,

Nie mnoży.
Z swemi obieży
Długo się nieba,
Gdy trzeba,
Taić umieją w swej chęci,
Lecz w końcu się łotr nie wykręci!
Niech nikt nie wyrzeka się wiary,
Niech ma w pamięci —
Niech święci
W nim się ta myśl, że ofiary
Nie trzeba zbyt wielkiej, by wierzyć
I szerzyć
Wraz,
Co cała
Przyroda wspaniała uznała,
A czego pokoleń nawała
Nie zmiotła od wieka do wieka,
Że Bóg-ci jest wszystkiem dla człeka,
Że wszystko, co mamy, sprowadza
Ta jego wieczysta władza!
Więc niechże nam włada,
A ty mu, duszo, bądź rada,
I wszędy
Należne poświęcaj obrzędy!
Gdzież jakaś mędrsza jest rzecz,
Gdzież jaki piękniejszy dar Boga,
Niż gdy nad głową wroga
Silniejszy w swej dłoni miecz
Może potrzymać człek?
Co piękne, to miłe po wiek!


∗                    ∗

Szczęśliwy, kto z morskiej fali
W przystani życie ocali!
Szczęśliwy, kto życia mozoły
Przetrwał i żyje wesoły!
Ten nad tym, a tamten znów bierze
Górę nad tamtym bądź w mierze
Dobytku, bądź władzy! Tysiące
Nadzieje znów mają gorące
Tysiączne! Szczęśliwi są jedni,
Gdy się im ziszczą, zaś biedni
Ci z ludzi,
Których nadziei blask złudzi...
Tego ja chwalę sobie,
Co szczęsny w każdej jest dobie.

Na scenę wraca

DIONIZOS.

O ty, który źrenice zwracasz ku widokom,
Co nie są do widzenia, i folgujesz krokom
Ku temu, k’czemu kroczyć nie przystało wcale,
Wyjdź z domu, pokaż mi się w swej niewieściej chwale:
Przybrałeś strój bachancki szalonej menady,
By śledzić twojej matki i jej kobiet ślady.
(Na widok wchodzącego w dom Pentheja):
Na jedną z cór Kadmowych wyglądasz mi w końcu.

PENTHEUS.

Przyglądam się — ha! cóż to?! — podwójnemu słońcu
I dwa tebańskie widzę siedmiobramne grody,
A ty mi zaś się widzisz jako byczek młody
I rogi na tej głowie, haha! też dostałeś!
Więc w zwierzę się zmieniłeś! O, tak jest! Zbyczałeś!

DIONIZOS.

Bóg, który przedtem krzyw był, teraz jest — o nieba!
Przychylny. Teraz widzisz już, co widzieć trzeba.

PENTHEUS.

He? Jak ci się wydaję? Wyznaj-że łaskawie;
Inonie ja podobny, czy matce Agawie?

DIONIZOS.

Widzący cię, wrażenie mam, że widzę obie.
Lecz włos nie na swem miejscu, popraw-że go sobie —
Nie leży, jak ma leżeć — o tu, pod przepaską!

PENTHEUS.

Zapewnem go poruszył, wywijając laską
Bachancką, wyskakując w szalonej uciesze.

DIONIZOS.

Na twe jestem usługi, pozwól, że zaczeszę
Ten pukiel. Podaj głowę!

PENTHEUS.

Podaję! Podaję!

DIONIZOS.

I pas ci się rozluźnił i sukni okraje
Do kostek nie spadają tak, jak się należy.

PENTHEUS.

Dyć prawda, zwłaszcza prawy fałd mojej odzieży
Nie całkiem jest w porządku, w krąg się stóp nie ściele.

DIONIZOS.

Pewnikiem mnie policzysz między przyjaciele,
Gdy wbrew oczekiwaniu skromne ujrzysz dziewy.

PENTHEUS.

Chcąc dobrą być bachantką, czy mam trzymać w lewej,
Czy w prawej ten mój pręcik wśród naszej zabawy?

DIONIZOS.

Potrząsać trzeba prawą i na nodze prawej
Opierać. Bardzo pięknie, żeś tak zmienił zdanie.

PENTHEUS.

A toć ja kithajrońskie wszystkie jary, panie,
Udźwignąłbym na plecach razem z bachantkami!

DIONIZOS.

Tak, gdybyś chciał. Lecz przedtem, mówiąc między nami,
Nie byłeś snać przy zmysłach, teraz mózg masz zdrowy.

PENTHEUS.

Potrzeba jakiejś dźwigni? Podpory jakowej?
Czy górę tymi bary własnymi podważę?

DIONIZOS.

Daj spokój! Jakże można burzyć nimf ołtarze,
Przybytki one święte, gdzie Pan grywa sobie.

PENTHEUS.

Tak, słusznie! Nic ja gwałtem kobietom nie zrobię.
Ukryję się pod jodłą, to będzie najlepiej.

DIONIZOS.

Ukryjesz się, jak musi — tam cię nikt nie czepi —
Postąpić, kto menady podpatruje chytrze.

PENTHEUS.

Przypuszczam, że jak ptaszki, i od nich nie brzydsze —
W ciepłych się gniazdkach tulą, w krzaczkach, w cichym lesie.

DIONIZOS.

Aha! A więc ciekawość po to cię tam niesie?
Podejdziesz je, tak myślę, lub podejdą ciebie!

PENTHEUS.

No, prowadź mnie przez Teby! W największej potrzebie
Niktby się nie odważył, ja tylko jedyny!

DIONIZOS.

Tak, sam dla dobra miasta ważysz się na — czyny,
Dlatego też czekają godne cię przeboje!
Chodź! Ja cię na zbawienie poprowadzę twoje,
Z kim innym zaś tak wrócisz —

PENTHEUS.

Może wrócę z matką?...

DIONIZOS.

— Że wszyscy cię zobaczą.

PENTHEUS.

Po to na tę rzadką
Wybieram się wyprawę?...

DIONIZOS.

I to szybko, duchem
Przyniosą cię —

PENTHEUS.

Czy myślisz, żem jest niewieściuchem?

DIONIZOS.

— Ramiona matki właśnie...

PENTHEUS.

Zmuszasz do wygody?

DIONIZOS.

Oj! prawda! do wygody!

PENTHEUS.

Czym nie wart?

DIONIZOS.

Choć młody,
Wart jesteś i to bardzo!... (Pentheus wychodzi).
Zaiste! Wspaniałej,
Do nieba sięgającej dostąpisz tu chwały!
Agawo, ściągnij rękę! Wy, córki Kadmosa,
Ściągnijcie ją — wy, siostry! Prowadzę młokosa
W bój wielki! Zwycięzcami ja i Szumnik boży
Będziemy, a zaś reszta sama się ułoży!

CHÓR.

Huzia! hu! wściekłe psy!
Huzia! W ostępy gór,
Gdzie thyrsos radośnie drży
W dłoni Kadmowych cór!
Huzia my, huzia na szpiega,
Co strój niewieści wdział
I ujrzeć menady zabiega —
Taki nim miota szał!
Pierwsza go matka spostrzeże
Czatującego z wierzchołka
Świerku lub turni i głośno
Na tłum bachantek zawoła:
»Któż z Kadmejczyków, któż,
Niepowołany stróż,
Niepożądany szpieg,
W te nasze góry wbiegł?
W te nasze góry, w te góry

Któryż to z ludzi, który,
O wy bachantek chóry —
Szalony iście człek —
Dostępny znalazł ścieg?
Z czyjego-ż on wyszedł łona?
Bo nie z kobiecej on krwie!
Szczenię to lwie,
Lub ta, co libijską się zwie,
Zrodziła go kiedyś Gorgona!
Zjaw-że się, Prawo, zjaw,
Bezbożnych ty sędzio spraw,
Wznieś sprawiedliwy miecz
I morduj i kłuj i siecz!
Na wylot mu przeszyj krtań,
Niech ginie, niech kona
Syn Echiona,
Ziemi okrutny płód!
Niech krwawa
I sroga
Będzie ta dań,
Którą ma spłacić tej pory
Człek, co bez Boga,
Bez prawa,
Bez czci, bez pokory
Żywot haniebny wiódł!

*

Przeklęty go uniósł gniew,
Prawo depcąca złość!
W pogardzie matki ma krew:
Choć z jej on kości kość,
Chce to dziś zburzyć, co dla niej
Świętością się stało! Tak!

W tej-ci on myśli, o pani,
Na twój się wybrał szlak:
W pysze niepowściągliwej
Pragnie on przemódz, co boże,
A czego nikt na tym świecie
Siłą swą przemódz nie może!
Pragnie zuchwale zgnieść
Wszelaką boską cześć,
Z której ma biedny człek
Poratowanie i lek.
Żadnej-ci, żadnej mądrości
Dusza ma dziś nie zazdrości,
A przecież to, co najprościej
Szczęścia przynosi nam stek,
Najwyższem jest dla mnie po wiek,
Rozumu to dla mnie korona:
Całą potęgą swych tchnień
I noc i dzień
Wysławiać niebiosa, a w cień
Niech cnota nie schodzi gnębiona!
Zjaw-że się, Prawo, zjaw,
Wznieś sprawiedliwy miecz
I morduj i kłuj i siecz!
Na wylot mu przeszyj krtań,
Niech ginie, niech kona
Syn Echiona,
Ziemi okrutny płód!
Niech krwawa i sroga
Będzie ta dań,
Którą ma spłacić tej pory
Człek, co bez Boga,
Bez prawa,

Bez czci, bez pokory
Żywot haniebny wiódł.


∗                    ∗

Zjaw się jak byk,
Lub wielogłowy smok,
Lub płomienisty lew!
Hej! Niechże, Bachu, nasz krzyk,
Nasz zew
Uskrzydli dziś chyży twój krok:
Niechże ci śmiech tryska z warg,
Kiedy zabójczy sznur
Będziesz mu składnie
Rzucał na kark,
Skoro w swym szale napadnie
Święte menady gór!...

Na scenę wbiega

GONIEC.

O ty, w Helladzie ongi tak szczęśliwe plemię
Starego Sydończyka, który posiał w ziemię
Płód ziemi, zęby smocze! Jak mnie los twój boli,
Choć tylko jestem sługa, żyjący w niewoli!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co jest? Czy od bachantek niesiesz jakie wieści?

GONIEC.

Syn Echiona zginął, Penthej! O boleści!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Potężnie-ś się objawił, ty nasz szumny boże!

GONIEC.

Co mówisz, co powiadasz? Radujesz się może
Z rozgromu mego pana?... O niewiasty lute!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Nie wasza, na nie waszą śpiewam dzisiaj nutę!
Nie lęka się już kaźni me serce niewieście!

GONIEC.

Czy myślisz, że już mężczyzn niema w naszem mieście?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Dioniz, o Dioniz ma nademną władzę!
Jego się tylko radzę!

GONIEC.

Rozumiem! Lecz się cieszyć, jeśli kogo spotka
Nieszczęście, to nie pięknie! Sprawa to nie słodka!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Lecz powiedz, jakże zginął? — powiedz-że, mój złoty! —
Ten mierny człek, co same wyprawiał niecnoty?

GONIEC.

Rzuciwszy swe mieszkanie w tym tebańskim grodzie,
Dotarliśmy nasamprzód ku Ajsopa wodzie,
Przez którą trzeba było się przeprawić, dalej
Do skał kithajronowskich myśmy się dostali —
To znaczy, ja i Penthej, któremu w tej drodze
Towarzyszyłem właśnie, panisku-niebodze,
I on, ten cudzoziemiec, wiodący nas obu
Na ową uroczystość. Pamiętni sposobu,
Nasamprzód do zielonej wkroczyliśmy hali:
Stąpając pocichutku, ledwieśmy szeptali,
By widzieć, niewidziani. W drzew jodłowych cieni

Spadzisty jar lśnistemi źródłami się mieni.
W tych cieniach, u tych siklaw, nad krynic zwierciadły
Swobodnie się menady przy pracy rozsiadły
Przemiłej: jedne pręty thyrsowe maiły,
Ogołocone z bluszczu, inne wieńce wiły,
A inne znów skakały niby klacze młode,
Od wozów na rozkoszną puszczone swobodę.
Bachantek wtór rozbrzmiewał naokół. I wtedy
Ten biedny mój Pentheus, nie mogąc czeredy
Niewieściej dojrzeć dobrze, powie: »Stąd, gdzie stoję,
Przybyszu mój kochany, chyba oczy moje
Nie mogą, jakby chciały, ogarnąć gromady
Bachantek. Na to, myślę, niema innej rady,
Jak wleść na jaki wierszyk lub na jaką jodłę,
Bo tylko tak zobaczę ich rzemiosło podłe«.
I wtedy wraz spostrzegłem, jakiego to cudu
Ten przybysz w oczach moich dokonał bez trudu:
Wierzchołek niebotyczny rękami zwinnemi
Schwyciwszy, jął giąć jodłę, giął i giął ku ziemi,
Aż w kabłąk zgiął w kształt łuku lub jak dzwono koła,
Pod cyrklem kołodzieja rosnące. Nie zdoła
Śmiertelny żaden człowiek spełnić, czego w lesie
Ten przybysz nasz dokonał. W rękach drzewo gnie się,
Aż zegnie się ku ziemi! Co kiedy się stało,
Na gałąź wsadził pana i, znowu się mało
Trudzący, jął to drzewo przepuszczać przez palce,
By zbyt nie odskoczyło. W końcu po tej walce,
Co walką snać nie była, do niebieskich pował
Ów maszt się, dźwigający króla, wyprostował.
Lecz menad król nie dojrzał, za to menad oczy
Spostrzegły go wyraźnie w niebieskiej przeźroczy,
Na drzewa tego szczycie. W tym samym momencie

Znikł przybysz. Za to z niebios — wierzę temu święcie,
Że był to Dionizos — głos się ozwał gromki:
»Niewiasty! Posłuchajcie! Wy, Kadma potomki,
I wy, moje dziewice! Zdrajcę wam przywiodłem,
Co mnie i was i nasze obrzędy w swem podłem
Śmiał nurzać pośmiewisku! Ukarzcie go za to!«
To rzekł i płomień ognia świętego bogato
Ku niebu i ku ziemi wypuścił. Przestwory
Ucichły, ani listek nie zadrżał tej pory
W rozciekawionej kniei, zamilkły zwierzęta.
Nie całkiem usłyszawszy, co im cisza święta
Przyniosła, wraz na palcach wspięły się te panny,
To w tę, to w ową stronę wzrok swój nieustanny
Rzucając. Wtem na nowo głos się ozwał z góry,
I, Bacha już poznawszy, Kadmosowe córy
Zerwały się, jak dzikie gołębie i, siły
Do biegu wytężywszy, co tchu popędziły
Agawe, matka króla, i obie jej siostry
I wszystkie wraz bachantki: niby wicher ostry,
Przepaści przesadzając, jary i źródliska,
Pomknęły, bożym szałem porwane, i zbliska
Ujrzawszy na tej jodle siedzącego króla,
Straszliwie sobie tłum ich odrazu pohula.
Nasamprzód były głazy w robocie: Ze skały
Sterczącej naprzeciwko, kamienie rzucały
I kłody i gałęzie. Inne w biedną głowę
Mierzyły thyrsosami, lecz i thyrsosowe
Ich pręty szły na chybę, albowiem na szczycie
Wysokim, o nie! wyższym, niż sam chciał, swe życie
Umieścił nieszczęśliwy ten mój pan! Bezradnie
Na drzewie onem siedział, czekając, aż padnie,
Konary dębowymi poczęły nareście

Korzenie wydobywać te ręce niewieście,
Podważać je bez dźwigni żelaznych. A kiedy
Bez skutku i ta praca, do wściekłej czeredy
Odezwie się Agawe: »Otoczyć mi kołem
To drzewo, za pień chwycić, iżby przed mozołem
Rąk naszych zwierz ten nie zbiegł i ażeby bożej
Nie zdradził tajemnicy!...« I wraz się przyłoży
Rąk tysiąc do tej jodły i wyrwie ją z ziemi.
A między gałęziami siedział jodłowemi
Pentheus, by wraz upaść śród jęków rozpaczy
I westchnień przetysiącznych: wiedział, co to znaczy,
Na śmierć niechybną szedł on. Dopadnie go matka
I pierwsza — że kapłanka — pocznie do ostatka
Mordować swego syna. On zasię, przepaskę
Zrzuciwszy co tchu z głowy, błaga ją o łaskę,
Ażeby go poznawszy, nieszczęsna Agawe
Rzuciła te sprawiane nad nim sądy krwawe.
»Syn jestem twój, o matko!« — tak on rzecze do niej,
Dotknąwszy się jej lica, jej matczynej skroni —
»To ja, Pentheus, syn twój, o matko rodzona,
Któregoś porodziła w domu Echiona!
Ulituj się nademną i za moje grzechy
Synowskiej ty się, matko, nie zbawiaj pociechy!«
Lecz ona, wywracając oczy, tocząc pianę,
Straciwszy zdrowe zmysły, gdzie zmysły wskazane,
Bachanckim zdjęta szałem, ani go nie słucha.
Na piersiach mu stanąwszy, i, ślepa i głucha,
Rozedrze mu łopatkę i, chwyciwszy ramię,
Wyrywa je — o, siłą nie własną! Nie kłamię:
Bóg jakiś tak ustalił niewieście jej ręce!
Zaś z drugiej strony Ino uczestniczy w męce,
Na kęsy szarpiąc ciało. Nieszczęsnej ofiary

Dopadła Autonoe, a z nią całe chmary
Bachantek... Wszczął się zamęt, krzyk i narzekanie:
Ten jęczy, ciężko wzdycha, ile tchu mu stanie,
A tamte tryumfują. Ta biednego człeka
Skrwawione chwyta ramię, ta z nogą ucieka,
W obuwiu jeszcze tkwiącą. Oto żebra świecą,
Odarte całkiem z mięsa tą ręką kobiecą.
O biedny Pentheusie! Kawałami ciała
Twojego, niby piłką, ta czeladź rzucała!...
Na ostrych skał złomiskach leżą jego strzępy,
Po gąszczach rozsypane, na lesiste kępy
Rzucone! O, nie łatwo je znaleść!... Traf zdarza,
Iż głowa się dostaje do rąk matki. Wraża
Rodzica wraz na thyrsos ją zatknie i pędzi,
By z głową lwa dzikiego, od skalnych krawędzi
Kithajronowych. W górach wraz z swemi menady
Pozostawiła siostry, sama zaś w me ślady,
Z krwawego łupu dumna, spieszy w nasze mury,
Bachowi pohukując, co był jej ponurej
Wyprawy uczestnikiem, co ją tą zdobyczą
Obdarzył, łzy niosącą. Niechże sobie krzyczą,
Radują się zwycięstwem, ja, nim się tu zjawi
Agawe, precz stąd pójdę, gdyż serce mi krwawi
Ten widok!... Tak, być skromnym i zawsze czcić nie
To rzecz jest najpiękniejsza, a powiedzieć trzeba,
Że równie i najmędrsza. Klejnot nad klejnoty,
Jeżeli człek te zbawcze pielęgnuje cnoty.

CHÓR.

W pląs na cześć Bacha, w pląs!
W taneczny szał!
Niech się nasz hejnał potoczy,

Albowiem zginął już smoczy
Płód!
Pentheus zginął! Niewieście odzienie
Wdział,
Thyrsosem trząsł
I w Hadu dziś zeszedł cienie —
Buhaj go wiódł!...
Tebańskich bachantek chóry
Zwycięstwa wspaniałą sławę
W jęk zmieniłyście ponury,
W zdrój
Łez!
Piękny zaiste to bój,
Wielką-ć przynosi chlubę,
Jeśli na dziecka własnego zagubę,
Na jego kres,
Ręce podniesiesz krwawe!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Aliści widzę matkę Pentheja, Agawę —
Z wytrzeszczonemi oczy do pałacu spieszy.
Powitać, cześć bachanckiej trzeba oddać rzeszy.

Z głową Pentheja, zatkniętą na thyrsosie, wpada z częścią bachantek

AGAWE.

Bachantki azyjskie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Hej?

AGAWE.

Maik niesiemy w dom,
Maik zielony,

Od gór go niesiemy, od gór,
Niesiem go świeżo ucięty!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Widzę twój chór,
Biję pokłony —
Witam cię, tłumie ty święty!

AGAWE.

W ostępie dzikich kniej,
Bez łowczych sieci —
Patrzcie, patrzajcie, me dzieci!
Upolowałam lwa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Śród jakich puszcz?

AGAWE.

Kithajron  —  —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kithajron?

AGAWE.

On
Jego sprowadził skon.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Któż pierwszy wymierzył cios?

AGAWE.

Moja to chwała chwał!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Szczęśliwą cię będzie zwał
Powszechny głos!

BACHANTKI.

Tak zwią mnie bachantki.

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kto drugi?

AGAWE.

Kadmosa  —  —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kadmosa?  —

AGAWE.

Ród[88]
Tej uczestnikiem zasługi!
On-ci to ze mną, lak, ze mną
Nie poszedł w drogę daremną!
Przez nas on trup!
Szczęśliwy, szczęśliwy to łup!

*
AGAWE.

Bierz udział w biesiedzie!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Ja?

AGAWE.

Młody to jeszcze zwierz!
Z pod spin szyszaka.
Który niedawno wdział,
Miękka się broda dobywa!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Z tem mu na schwał —
Ozdoba taka,
Jako u lwa jego grzywa!

AGAWE.

Bach się na łowach zna!
Na zwierza ślady
Wraz zaprowadził menady,
On, sfory wódz!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Myśliwych król!

AGAWE.

Czy chwalisz?

PRZODOWNICA CHÓRU.

Co chwalę?

AGAWE.

Mnie?!
Wkrótce po wszystkie dnie  —  —  —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Chwalić cię będzie ten gród!

AGAWE.

I Penthej mnie za ten łów  —  —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Pochwali własny cię chów,
Tak, on, twój płód!

AGAWE.

Że taka lwia zdobycz —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Wspaniała —

AGAWE.

Wspaniale —

PRZODOWNICA CHÓRU.

Złowiona —

AGAWE.

Mych rąk
Nie uszła! O chwała! O chwała!
O wielka, ty wielka radości!
Śród mych rodzinnych włości
Czyn mój zostanie po wiek —
Sławić go będzie człek!

PRZODOWNICA CHÓRU.

Więc niechaj twoją zdobycz, nieszczęsna niewiasto,
Zobaczy na swe oczy i tebańskie miasto.

AGAWE.

Mieszkańcy pięknowieżej warowni na ziemi
Tebańskiej! Przyjdźcie zaraz, aby oczy swemi
Oglądać łup, przez córki Kadmosa zdobyty!
Nie one, ze rzemienia miotane dziryty
Tessalskie go ubiły, nie wpadł też do matni
Myśliwskiej! O nie! Cios mu zadały ostatni,
Rozdarły go tych białych palce rąk! Należy
Więc chełpić się, po bronie chodzić do płatnerzy,
Jeżeli go te gołe pochwyciły ręce,
Na cząstki mu porwały te członki zwierzęce?
Gdzie jest mój ojciec stary? Niechże k’nam się rusza!
Nie widzę też i syna mego, Penteusza?

A przyjdź! drabinę przystaw do dworzyszcza ściany
I przybij na trójwrębie ten upolowany
Łeb lwa, który ze sobą przynoszę!

Z resztkami zwłok syna, na marach niesionemi przez służbę, powraca z poza miasta

KADMOS.

Na ziemię
Postawcie-że mi, słudzy, to nieszczęsne brzemię,
Te resztki Pentheusa! Przynieście je, ludzie,
Przed pałac. Po tysiącznym znalazłem je trudzie,
W parowach kithajrońskich... Nie w jednem leżały
Wzdyć miejscu — w gęstym lesie ten dobytek cały
Jam zebrał! — O mych córek wyprawie straszliwej
Już tum ja się dowiedział, na te nasze niwy
Wróciwszy od bachantek, wraz z Teirezjaszem,
Chodzący już spokojnie po tem mieście naszem.
Do lasu więc z powrotem skierowawszy kroki,
Przynoszę wam te wnuka zabitego zwłoki —
Menady go rozdarły! Była tam i ona
Małżonka Aristaja, co mu Aktajona
Zrodziła, Autonoe; w zielonej dąbrowie
Widziałem również Ino! W nieszczęśliwej głowie
Zmieszały się im zmysły. Zaś co do Agawy,
Ktoś mówił mi, że z swojej bachanckiej wyprawy
Wróciła opętana do miasta. I zasię
Rzekł prawdę, gdyż ją widzę — biada! po niewczasie!

AGAWE.

Mam prawo dzisiaj, ojcze, do największej chwały!
Tak, chełp się! Gdyż z śmiertelnych tobie się dostały
Przenajdzielniejsze córki! Wszystkich to się tyczy,

A zwłaszcza mnie! O racz się przyjrzeć tej zdobyczy:
Iglicę porzuciłam i krosna, byś oto
Sięgnęła nieco wyżej, ty moja ochoto,
Na zwierza polująca — rękami! Patrz, stary
Mój ojcze! Na ramionach niosę łup bez miary
I tobie go oddaję, by na twego szczycie
Pałacu mógł zawisnąć! Niech się twoje życie
Napełni dzisiaj dumą! Niech twe serce, rade
Z mojego dzisiaj czynu, sprosi na biesiadę
Twe wszystkie przyjacioły! Szczęśliwy-ś, szczęśliwy,
Że takie twoje córki wykonują dziwy!

KADMOS.

O klęsko niepomierna, przed którą się bronią
Źrenice! O ty mordzie, wykonany dłonią
Nieszczęsną! O, wspaniałą uczciłaś ty bogi
Ofiarą i na stypę prosisz w swoje progi
I mnie i Tebańczyków! Biada! naprzód tobie,
A potem mnie jest biada. O, w słusznej żałobie,
Aczkolwiek zbyt okrutnej, szumny bóg nas grzebie —
On, krewniak nasz, pogrąża w niej i mnie i ciebie.

AGAWE.

Że też to starość bywa tak zrzędna i oko
Na wszystko ma niechętne. Pragnę ja głęboko,
By syn mój dobrym łowcą był i w matki ślady
Wstępował, zwierza goniąc na czele gromady
Tebańskiej młodzi! Przecież on li umie z bogi
Wojować! Trzeba, ojcze, odwieść go z tej drogi,
Upomnąć! Niech tu stanie i niechże zobaczy,
Iż szczęścia tak nie zyska, jeno klęskę raczej.

KADMOS.

Ach! ach! Gdybyście kiedy czyn swój pojąć miały,
Cierpienie by was cierpkie zmogło. Lecz że cały
Swój żywot w tym dzisiejszym stanie przeżyjecie,
Nieszczęścia nie poznacie największego w świecie.

AGAWE.

Cóż stało się smutnego? Jakie zło cię mroczy?

KADMOS.

Nasamprzód tam, ku niebu, podnieś-że te oczy.

AGAWE.

Podnoszę. Ale po co? Czy dowiem się może?

KADMOS.

To samo jest, czy coś się zmieniło w przestworze?

AGAWE.

Daleko promienistsze, to powiedzieć muszę.

KADMOS.

A ból jakiś niezwykły czy ci szarpie duszę?

AGAWE.

Ja nie wiem, co to znaczy... Jeno czuję, owszem:
Poprzedni stan przeminął w mojem sercu zdrowszem.

KADMOS.

Czy słyszysz? Odpowiedzi dasz-że mi przytomne?

AGAWE.

Dawniejszych słów, mój ojcze, wcale już nie pomnę.

KADMOS.

A w czyje-że to progi weszłaś jako żona?

AGAWE.

Z posiewów zrodzonego smoczych Echiona.

KADMOS.

A jakie, powiedz, imię waszego jest syna?

AGAWE.

Pentheus, ma i męża pociecha jedyna.

KADMOS.

A z czyjej-że to głowy w ręku krew ci płynie?

AGAWE.

Z łba lwa, tak mi mówiły moje współłowczynie.

KADMOS.

O, przyjrzyj mu się bliżej, starczy mgnienie powiek.

AGAWE.

Co widzę? Cóż ja trzymam?! Wszak-ci to jest człowiek!

KADMOS.

Uważnie mu się przyjrzyj, popatrz, jak należy.

AGAWE.

Największą widzę zgrozę! O bólu macierzy!

KADMOS.

A co? Jak ci się widzi? Co? czy lwa to skronie?

AGAWE.

Nie! głowę Pentheusa dźwigają me dłonie!

KADMOS.

Skrwawioną, nim zdołałaś ją rozpoznać! Rety!

AGAWE.

Kto zabił? Kto dał do rąk nieszczęsnej kobiety?

KADMOS.

Okrutna, sroga prawdo, jawisz się nie w porę!

AGAWE.

Mów! Wypędź-że mi z serca niecierpliwą zmorę!

KADMOS.

Ty sama go zabiłaś, ty i siostry twoje!

AGAWE.

Padł w domu, czy gdzieindziej? O wy niepokoje!

KADMOS.

Gdzie ongi Aktaiona srogie psy rozdarły.

AGAWE.

Mów, po co na Kithairon poszedł ten mój zmarły?

KADMOS.

Szedł z boga drwić, wyszydzać szedł bachijskie szały.

AGAWE.

A w jaki my się sposób, powiedz, tam dostały?

KADMOS.

Utraciłyście zmysły i ten gród nasz z wami.

AGAWE.

Dyoniz zmógł! Jasnemi widzę to oczami.

KADMOS.

Nie chciałyście go uznać, lżąc jego obrządki.

AGAWE.

Gdzież, ojcze, są te drogie mego dziecka szczątki?

KADMOS.

Przyniosłem, wyśledziwszy z ogromnym mozołem.

AGAWE.

Czy dobrze członki jego trzymały się społem?

KADMOS.

[Porozrzucane. Leśny skrywał je manowiec.][89]

AGAWE.

Skąd szał nasz opadł także i Pentheja? Powiedz!

KADMOS.

Wam równy był, czcić boga wzbraniał się i za to
Bóg hojnie nam zapłacił — o krwawa zapłato! —,
W jednaki niszcząc sposób nas wszystkich: was, moje
Wy córki, i tego tu i mój dom-ostoję
I mnie, co, pozbawiony męskiego potomka.
Spoglądać dzisiaj muszę, jaka klęska gromka
Raziła dziś ten ród nasz, jak przenieszczęśliwie,
Jak strasznie zginął kwiat ten, wyrosły na niwie
Żywota twego, córko!... O mój wnuku luby!
Podporą-ś mego domu był, a dziś do zguby
Przywiodłaś go, ty drogi mojej córki synu!
Postrachem byłeś wielkim dla naszego tynu,
Lecz nikt przez wzgląd na ciebie nigdy się nie ważył
Urągać mnie, starcowi! Dobrzeby się sparzył!
A dzisiaj snać wypędzon będzie z własnej ziemi
On, Kadmos, wielki Kadmos, co, rękami swemi
Tebański ród zasiawszy, bujne sprzątnął plony!
O wnuku mój jedyny, wnuku mój rodzony,
Najdroższy dla mnie z ludzi, bo choć już na świecie
Nie żyjesz, do najdroższych zawsze cię, me dziecię,
Zaliczać tutaj będę. Już ty mnie za brodę

Nie będziesz ciągnął, wnuku! Już ty, pisklę młode,
Nie będziesz mnie całował, nie będziesz zwał dziadkiem,
Nie będziesz mnie się pytał: »A czy ci przypadkiem
Ktoś krzywdy nie wyrządził? Któż ci na zawadzie
Tak stanął, tak zasmucił? Powiedz, luby dziadzie,
Ażebym mógł ukrócić tę ludzką swawolę!«
A dziś ja nieszczęśliwy i tyś się na dolę
Naraził przeokrutną, przebiedna twa matka
I sióstr jej los żałosny!... Kto żyw, do ostatka
Pamiętaj: Gdybyś bluźnił, nie chciał wierzyć w Boga,
Wnet wierzyć cię nauczy śmierć Penteja sroga,

PRZODOWNICA CHÓRU.

Kadmosie, żal mi ciebie! Jednak zasłużenie
Padł wnuk twój, choć tak krwawe zostawił ci mienie.

AGAWE.

Cóż stało się z mych losów, ty mój ojcze miły?!...
[Ażeby żyć tu dalej, już ja nie mam siły!
Pentheus, syn, nie żyje! Ręce moje własne
Rozdarły go na strzępy! Niechże i ja zgasnę!

DIONIZOS.

On karę zasłużoną poniósł: szydził ze mnie
I przeto z rąk tych zginął, z których tak nikczemnie
Nie był powinien zginąć. Ale i wam godnie
Zapłacić trzeba będzie za spełnioną zbrodnię
Na wnuku tego starca: Już nie zobaczycie
Tych murów, wypędzone z nich na całe życie!][90]
Ty w smoka, królu Kadmie, będziesz przemieniony,

A co zaś do Aresa córki, twojej żony,
Harmonię, która z tobą, choć śmiertelny-ś, żyje
W małżeńskim związku, w gada się przedzierżgnie, w żmiję.
Z nią razem z tego miasta pognasz zaprząg wołów —
To Zeus ci przepowiada co do twych mozołów —
I, ludów barbarzyńskich wódz, ty grodów wiele
Rozburzysz. Lecz gdy nowi twoi przyjaciele
Świątynię Loksyasza złupią, wiedz, że wtedy
W powrocie swym doznają niespodzianej biedy.
Lecz Ares przyjdzie w pomoc tobie i Harmonii,
Obojga was na Wyspie Szczęśliwości schroni.
To mówię-ć ja, Dioniz, nieśmiertelny człowiek,
Lecz Zeusa syn prawdziwy. Gdybyście swych powiek
Nie odwracali ongi od rozsądku drogi
W te czasy, kiedy znać jej nie chcieliście, błogi,
Zaiste, los by waszą rozpogadzał duszę,
Syn Zeusa zbawcze z wami zawarłby sojusze.

AGAWE.

Błagamy, Dionizie! Zgrzeszyłyśmy, boże!

DIONIZOS.

Za późno! Wcześniej było kajać się w pokorze!

AGAWE.

Widzimy to, lecz nazbyt krwawa jest twa chłosta!

DIONIZOS.

I wyście mnie chłostały szyderstwem! Rzecz prosta!

AGAWE.

Tyś bóg, więc się nie równaj śmiertelnikom w złości.

DIONIZOS.

Zezwolił na to dawno Zeus z swej wysokości.

AGAWE.

Ojej! Więc nieuchronne, starcze, jest wygnanie!

DIONIZOS.

Przecz zwlekać? Co się stało, już się nie odstanie!

KADMOS.

O dziecię! Jakiż dzisiaj los nawiedził ostry
Nas wszystkich, mnie i ciebie i twe krwawe siostry!
Ja, biedny, w cudzoziemskie mam się udać kraje
W tym wieku tak podeszłym! Jak Zeusa wyznaje
Wyrocznia, mam wojsk cudzych zebrać mieszaninę
I wieść ją na Helladę! Mam — z boleści ginę! —
Harmonię. Aresową córkę, moją żonę,
Na gada przedzierżgniętą, wieść w ojczystą stronę,
Ja, również gad! Na dzikich barbarzyńców przedzie
Na groby ją helleńskie własny mąż powiedzie,
Na świętych bóstw ołtarze! Nie skończą się moje
Nieszczęścia! Mnie i wówczas będą niepokoje
Szarpały, Acherontu gdy fale zobaczę!

AGAWE.

Ojcze! Bez ciebie idę na życie tułacze!

KADMOS.

Przecz, córko, obejmujesz mnie swemi rękami?
Słaby, siwy ja łabędź, cóż ja pocznę z wami?

AGAWE.

Z ojczyzny wyrzucona, w jakież pójdę strony?

KADMOS.

Ja nie wiem! Nie pomoże ci ojciec rodzony.

AGAWE.

Żegnaj mi, grodzie ojczysty, żegnaj mi, domie ty mój!
Wypchniętą z rodzinnych progów
Okrutny czeka znój.

KADMOS.

Arystajowych poszukaj rozłogów![91]

[AGAWE.

Ojcze! nad losem twym płaczę!

KADMOS.

A mnie chwytają rozpacze
Nad twą i sióstr twoich dolą!

AGAWE.

Dioniz, wielki bóg.
Strasznym zapłonął gniewem,
Z rodzinnych wygnał smug!

DIONIZOS.

Ale i mnie strasznie bolą
Te krzywdy, przez was zadane —
Krwawą mi ranę
Tebański zadał gród,
Że mi odmówił czci!(Znika).

AGAWE.

Bądź-że mi, ojcze, zdrów!

KADMOS.

Bądź zdrowa, córko-nieboga!
Jeno do zdrowia nie wiedzie ta droga!

AGAWE.

Do sióstr mnie powiedźcie, do sióstr,
Przed niemi niech stopa ma stanie,
By razem pójść na wygnanie —
Biedne wy siostry moje!

Nie na Kithairon mi iść!
Ani on mnie nie zobaczy,
Ani ja jego! Ach!
Nie dla mnie bachantek stroje,
Nie dla mnie już w bluszczu liść
Zdobne te pręty —
Innym zostawię ja ten obrzęd święty!...

CHÓR.

W przemnogiej postaci
Zjawiają się losy
I niespodzianki urządza nam Bóg.
Miast zyskać, człek traci,
A zysków niebiosy
Śród niespodzianych nie skąpią mu dróg —
Tak było i z tem wydarzeniem...]






V. DODATEK
RHESOS


Rhesos.

Osoby dramatu.
CHÓR STRAŻY TROJAŃSKIEJ.
HEKTOR, naczelny wódz trojański.
AINEIAS (Eneasz), syn Auchiresa i Afrodyty.
CHYTRZEC, (Dolon).
GONIEC.
RHESOS, syn trackiego potoku Strymona i Muzy.
ODYSSEUS.
DYOMEDES.
ATHENE.
PARIS czyli ALEKSANDROS, brat Hektora.
MUZA, matka Rhesosa.
POWOŹNIK RHESOSA.


Rzecz dzieje się w obozie wojsk trojańskich.






PRZODOWNIK CHÓRU.

Jeśli tam nie śpi jeszcze
Z książęcych giermków który,
Lub też ktokolwiek z warty,
Co, czterokrotnie luzując się w nocy,
Oboźnej pilnuje rzeszy,
Niechże pospieszy
Do legowiska Hektora!
(Tymczasem sam podszedłszy pod namiot, krzyczy):
Na łokciu oparty,
Podnieś-że głowę do góry,
Sen z groźnych spędź powiek
I rzuć to liściem zaścielone łoże!
Ważną-ć nowinę obwieszczę!
Najwyższa pora,
Byś ją wysłuchał, Hektorze!

Z namiotu wychodzi

HEKTOR.

Kto tam? Czyj głos to? Przyjaciel czy wróg?
Cóż to za człowiek?
Hasło?... Czy braknie ci słów?
Pod mego namiotu próg
Kto śmie przychodzić w tej porze?
Gadaj-że! mów!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Wojenna straż.

HEKTOR.

A co za powód masz
Do wrzawy?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie trwóż się, książę!

HEKTOR.

Nie trwożę!
Czy może
Nocnej się lękasz wyprawy?
Któż to opuszcza swoje stanowisko
I niepokoi
Żołnierzy?
Czy wiesz,
Że hufców argiwskich blisko
I zawsze w pełnej zbroi
Obóz nasz leży?

CHÓR STRAŻY TROJAŃSKIEJ.

Uzbrój-że dłoń
I goń
I bież
Do towarzyszów leż!
Trzeba co tchu
Wyrwać ich z snu,
Trzeba przyjaciół słać,
By się porwała brać
Z namiotów!
Niech każdy będzie gotów,
Niech dzidę pochwyci, jak błysk

I koniom w pysk
Założy kryg!
Do syna Panthoosa,
Lub syna Europy,
Go wiedzie likijski szyk,
Któż pójdzie w te tropy,
Któż?
Gdzie są kapłani
Z ofiarą obeznani?
Procarzów gdzież przednie chłopy,
Gdzież?
Rusz się, frygijski łuczniku, a rusz
I, niecierpliwy,
Załóż cięciwy
Na rogiem strojny łuk!

HEKTOR.

Zapowiedź trwóg
Zwiastuje warga mi twoja,
To znów do ucha
Płynie z niej jakby otucha —
Mowa to dziwnie zmieszana!
A może Kronidy-Pana
Przestrach twą duszą ciska!
Może to on z stanowiska
Tak cię wypędza i każe
Przerażać wojska i straże?
Cóż za wiadomość nowa?
Mnogie są twoje słowa,
Ale pewności żadnej.

PRZODOWNIK CHÓRU.

W krąg ognia moc
Przez noc

Na trud
Pali Argiwów lud,
Że, niby dzień,
Tak płynie zeń
Światłości biały smug,
Widać, że na coś wróg
Zawzięty.
Na brzegu lśnią okręty,
Tak jary oświeca je blask!
Podniósł się wrzask,
Wszczął dziki szum:
To przed Agamemnona
Ruszył się w nocnym mroku
Ten cały wojenny tłum...
Cóż może na oku
Mieć,
Jeśli nie krwawy
Cel jakiejś znów wyprawy?
Nigdym takiego ja tłoku
Wprzód
Nie widział! Jakąś zastawiają sieć!
Dlatego w trwodze
Z tą wieścią przychodzę,
By twej nagany ujść...

HEKTOR.

Przychodzisz w samą porę, chociaż głosisz trwogę,
Ci ludzie chcą ukradkiem wybrać się dziś w drogę —
Poprostu myślą uciec, gotują okręty,
By nocą tą na morskie wypłynąć odmęty.
Dowodem są te ognie! Dlaczegóż to, losie,
Wstrzymujesz lwa od łupu, zanim udało się

Tym oto bystrym mieczem wytępić ich docna,
Tych wrogów mych argiwskich?!.. Moja ręka mocna
Nie byłaby spoczęła, jeno że mi słońca
Blask zagasł, że nie mogłem, kroczący bez końca
Pomiędzy namiotami, popalić ich statków
I wyciąć ich tym mieczem morderczym. Mam świadków,
Że, chcąc skorzystać z losu szczęśliwych obrotów,
I w nocy też na wroga natrzeć byłem gotów.
Wróżbici jednakowoż i mędrce, świadomi
Przyszłości, gdy się miecz mój tak na krew łakomi,
Radzili czekać świtu, jako w to zaranie
Ni jeden już na ziemi Greczyn nie zostanie.
Ci przecież nie czekają rad moich wróżbiarzy,
Bo juści dla ucieczki dobrze mrok się darzy.
Więc trzeba powiadomić co tchu moich ludzi,
Niech każdy będzie gotów, niech ze snu się zbudzi,
Niech weźmie się do broni, by wróg, w plecy cięty,
Gdy będzie do ucieczki piął się na okręty,
Drabiny krwią swą zbroczył, lub też, powiązany,
Nauczył się frygijskie uprawiać polany.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Zbyt kwapisz się, a nie wiesz, co to jest, Hektorze!
Czy wojsko to ucieka, któż odgadnąć może?

HEKTOR.

A w jakimżby więc celu palili ogniska?

PRZODOWNIK CHÓRU.

Ja nie wiem, ale sprawa coś mi trochę śliska.

HEKTOR.

Ha! Cóż cię nie przerazi, jeśli drżysz tej chwili?!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Tak nigdy nasi wrodzy ogni nie palili.

HEKTOR.

I nigdy tak haniebnie z pola nie czmychali.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Tyś sprawił to, dlatego kieruj wszystkiem dalej.

HEKTOR.

Gdy wróg jest, broń do ręki, no, i dobra nasza!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O, widzę spieszącego ku nam Ajnejasza!
Widocznie swych przyjaciół nowiną uraczy.

Wchodzi

AJNEJAS (ENEASZ) (do Hektora).

Dlaczego po obozie ku wojska rozpaczy
Te straże tak się włóczą? Ludziom spać nie dają!
Co chcą przy twym namiocie? Załatw się z tą zgrają!

HEKTOR.

Od stóp do głów się zakuj, Ajnejasie, w zbroję!

AJNEJAS.

Cóż stało się? Czy może warty mówią twoje,
Że wróg nasz jakiś napad tajemnie układa?

HEKTOR.

Uciekać chcą, na statki wszystek naród siada.

AJNEJAS.

A skądże ci ta pewność? Masz-że dowód jaki?

HEKTOR.

Noc całą palą ognie to najlepsze znaki:
Do rana nie zostaną, nie o to im chodzi.
Te watry rozżarzywszy, rzucą się do łodzi
I unikną precz z tej ziemi — odpłyną na morze.

AJNEJAS.

Więc po co uzbroiłeś to ramię, Hektorze?

HEKTOR.

Gdy będą, uciekając, pędzić na swe nawy,
Dopadnie i powstrzyma ich ten oręż krwawy.
Bo wstyd to wielki dla nas, a z wstydem nieszczęście.
Ażeby wróg, co w nasze już się dostał pięście,
Bez walki nam się wymknął, sprawca takiej szkody.

AJNEJAS.

Bodajbyś tak roztropny był, mój druhu młody,
Jak dzielnem twoje ramię. Lecz tak się, niestety,
Dziać zwykło, że nie wszystkie ma człowiek zalety
Złączone z sobą razem: jeden tę, zaś drugi
Ma inną znowu cnotę na swoje usługi.
Achaje rozpalili ogniska, więc tobie
Wydaje się, że myślą o jakimś sposobie
Ucieczki i odrazu-ś w swej dumie gotowy
Po ciemku przejść z swem wojskiem przez głębokie rowy.
Popróbuj się przedostać przez burty i doły —
Co będzie, jeśli ujrzysz, że nieprzyjacioły
Bynajmniej stąd uciekać nie myślą, że staną
Z oporu walecznego chęcią niezłamaną?
Zwyciężon, już do miasta nie powrócisz cało,
Bo jakby się, pierzchając, wojsko przedostało
Przez one ostrokoły? Mówię — aż się prosi

Pytanie —: Jakżeż mogą bez złamania osi
Przesadzić groble twoje zaprzęgi?... Jeżeli
Zwyciężysz, syn Peleja snać cię nie ośmieli,
Z zasadzki gdzieś wypadłszy, abyś mógł ich statki
Podpalić i Achajów tak na drodze gładkiej
Wytępić z korzeniami! Macie wej! mocarza!
Unosi się! zapala i na nic nie zważa!
Więc pod osłoną broni niechże nasi ludzie
Wypoczną sobie dzisiaj po wojennym trudzie.
I owszem, na prześpiegi trzeba wysłać kogo
Do naszych nieprzyjaciół... Jeżeli złowrogo
Nie myślą o zasadzce, jeno w rzeczy samej
Uciekać chcą, my wówczas na nich napadamy,
Jeżeli zaś te ognie jaki podstęp znaczą
I nasi wywiadowcy nam go wytłómaczą,
Naonczas naczelnikom zebrać się wypada,
By dalszy plan rozważyć. Taka moja rada.

CHÓR.

To samo zdanie ja mam,
Przeto zmień pogląd swój,
Gdyż jestem pełen trwóg,
Jeżeli wódz
Chce zbyt pochopnie iść w bój...
Najlepiej będzie nam.
Gdy szpiega wyślemy, by znów
Dostać języka, z jakiego powodu
U swych okrętów przodu
Ognie rozpalił wróg?...

HEKTOR.

Poddaję się, gdy wszyscy jednako w tej mierze
Myślicie. Ty idź, wojsko uspokój. Żołnierze,

O nocnych słysząc schadzkach, nazbyt łatwo mogą
Wywołać jakiś zamęt, spowodowan trwogą,
Zaś ja do nieprzyjaciół zaraz szpiega wyślę.
Jeżeli się dowiemy, co w swoim umyśle
Postanowili dzisiaj, wszystko ci się powie
I udział weźmiesz w radzie. Jeżeli wrogowie
Uciekaćby zechcieli, bądź na nowo gotów
Na trąbki głos! On powie-ć, że od tych namiotów
Tej nocy jeszcze ruszę na Achajów statki.

AJNEJAS.

Wysyłaj jak najprędzej! Teraz plan twój gładki!
A ja przy twoim boku i zawsze i wszędzie,

HEKTOR.

Z trojańskich tutaj ludzi któż mi gotów będzie
Do wojska argiwskiego udać się na zwiady,
Ojczyźnie tę przysługę wyświadczyć? Ja rady
Wszystkiemu dać nie mogę, bo i ziemia nasza
I żołnierz patrzy na mnie!... A więc któż się zgłasza?
(Wysuwa się).

CHYTRZEC (DOLON).

Ja tego się dla kraju podejmę ryzyka!
Pospieszę na prześpiegi w obóz Argejczyka
I skoro się o wszystkiem wywiem, tu w tę porę
Powrócę!... Trud ten cały na siebie ja biorę!

HEKTOR.

Nazwisko ciebie godne i kochasz swą ziemię —
Od dawna słynie ród twój, ty dzisiaj swe plemię
Okrywasz jeszcze sławą, zwiększoną w dwójnasób.

CHYTRZEC.

Potrudzę się, gdy trzeba... Ale jakiś zasób

Opłaty za me trudy chyba mi przybędzie?
Nagroda bowiem zdwaja zapał w każdym względzie.

HEKTOR.

Uznaję. Lecz nagrodę sam ty wyznacz sobie.
Nie oddam ci królestwa, zresztą wszystko zrobię.

CHYTRZEC.

Ochoty nie mam żadnej na królewską władzę.

HEKTOR.

Więc podaj się za zięcia Pryama. To-ć radzę.

CHYTRZEC.

Brać żonę z wyższych stanów? I to nie ochota!

HEKTOR.

Mam złoto, może zatem ciągnie cię do złota?

CHYTRZEC.

Mam dosyć go u siebie. Środków mi nie braknie.

HEKTOR.

Więc czegóż od Ilionu twoja dusza łaknie?

CHYTRZEC.

Z achajskich niech mi łupów przypadnie nagroda.

HEKTOR.

I owszem... Jeno wodzów byłoby mi szkoda.

CHYTRZEC.

Tych ubij. Z Menelajem nie rób ceremonii.

HEKTOR.

Za synem Oileia chętka twoja goni?

CHYTRZEC.

Do roli nie przydadzą się szlacheckie ręce.

HEKTOR.

Jakiegoż więc Greczyna dla ciebie poświęcę?

CHYTRZEC.

Że złota mi nie trzeba, już to rzekłem wprzódy.

HEKTOR.

Sam weźmiesz przy podziale, co chcesz, za swe trudy.

CHYTRZEC.

Zdobyczne zechciej łupy zawiesić w świątyni.

HEKTOR.

I cóż więc znaczniejszego Hektor ci uczyni?

CHYTRZEC.

Achilla daj rumaki! Trudy tego warte,
Jeżeli ktoś swe życie postawi na kartę!

HEKTOR.

Twa chęć co do tych koni wprawdzie się mej chęci
Sprzeciwia — i mnie zaprząg Achillowy nęci
Rumaki, z nieśmiertelnych zrodzone rumaków
I same nieśmiertelne, śród bitewnych szlaków
Pelejowego wożą synala. Król toni,
Posejdon, poskromiciel rozhukanych koni,
Peleusowi dał je — takie krążą wieści.
Przynętę-ś miał odemnie, więc się nie pomieści
W mej głowie, bym cię okpił... Nie dałbym nikomu,
Lecz tobie dam ten zaprząg, skarb przedni dla domu.

CHYTRZEC.

To chwalę sobie; wiem też, że za swoje czyny
Ze wszystkich Frygijczyków ja skarbiec jedyny,

Największy, właśnie biorę. Ty nie zazdrość, proszę,
Masz przecie, pan tej ziemi, przemnogie rozkosze.
(Hektor znika).

CHÓR.

Na wielki się ważysz trud,
Lecz i niemała dań,
Którąbyś zyskał rad.
Spełni się chęć,
Szczęście posiędziesz zań,
Sławy i chwały w bród.
Juści, królewski zięć
Żądanie górne! Niech cię wesprzą nieba!
Ludzki, czego ci trzeba,
Skąpić nie będzie świat...

CHYTRZEC.

Więc pójdę... Lecz nasamprzód skieruję się w stronę
Domostwa, aby suknie włożyć upatrzone,
A potem ku Argiwom zwrócę kroki swoje.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Czy może w jakąś inną obleczesz się zbroję?

CHYTRZEC.

A jakże, odpowiednią dla złodziejskiej sztuki.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Od mędrców człek rad mądrej zasłyszy nauki,
Więc powiedz, w jaki sposób przystroisz swą skórę?

CHYTRZEC.

Swe plecy jak najszczelniej otulę w wilczurę,
Że będę jako głowę miał zwierzęcia paszczę,
W te jego przednie łapy swoje ręce wtaszczę,

A zasię swoje nogi w jego tylne nogi,
Ażebym na czworakach udawać śród drogi
Chód wilka. Wówczas, myślę, wróg mnie nie przydybie
Przy rowach i okrętach. Zasię w zwykłym trybie,
To znaczy, na dwóch nogach powędruję sobie
W odludziu. To mój podstęp. Wszystko dobrze zrobię.

PRZODOWNIK CHÓRU.

A niechże cię szczęśliwie sam Hermes powiedzie,
Syn Mai, on, co w sztuce mamienia na przedzie
Największych stoi mistrzów. Świadomy-ś jest sprawy,
A jeno niech na ciebie los będzie łaskawy.

CHYTRZEC.

Napewne ocaleję i Odyssa głowę
Przyniosę-ć, byś miał w ręku dowody gotowe,
Że Chytrzec był u Greków, lub syna Tydeja,
Gdyż z ręką nieskrwawioną — taka ma nadzieja —
Nie wrócę tu, nim słońce nad ziemią zapłonie.

CHÓR.

O Apollonie,
W Tymbrze i w Delos i w likijskim schronie
Przemieszkujący! W dłoń
Weź-że swój łuk
I przyjdź i goń,
Ty Bóg!
Okaż swą moc
I przyjdź w tę noc!...
Stańże w tym mroku
Przy tego męża boku,
Zbawienie jego postanów

I pozwól w wszechmocy swej
Zwyciężyć ludowi Dardanów,
Ty, Troi
Ongi założycielu!

*

Do floty wroga
Oby szczęśliwie zawiodła go droga!
A skoro zbada plan
I rzeczy bieg,
Niech na swój łan
Ten człek
Powróci znów
Ocalon, zdrów!...
Niech na rydwanie
Frygijskich rumaków stanie,
Gdy pan nasz wroga przegoni —
Onych wspaniałych rumaków,
Które, z rąk władcy toni,
Ajaków
Otrzymał ongi syn...


∗                    ∗

Dla swego domu, dla ojczystych niw
Sam on się jeden dziś waży
Do rzeszy się przekraść wrażej —
O, takie męstwo to istny jest dziw!
Nie wielu zdobędzie się na nie,
Gdy morskie szaleją otchłanie,
Kiedy w odmęcie wód
Zdaje się tonąć gród,
Są jeszcze odważni Frygowie,
Są między nimi, o są bohaterzy!

Odeprę, jak się należy,
Jeśli kto powie,
Iże pogardy jest godzien
Ten nasz mizyjski lud.

*

Kogóż w namiocie achajskim o skon
Chytry przyprawi morderca?
Mąż odważnego serca,
W wilczej posturze przekrada się on!
A może jest też nadzieja,
Że sprzątnie tam Meneleja,
Że głowę Agamemnona
Od reszty ciała precz
Odetnie jego miecz,
Że rzuci on ją Helenie,
Tę głowę szwagra, który takie znoje
Sprowadził na tę mą Troję,
Takie zniszczenie,
Gdy w tysiąc przygnał okrętów
Na tę wojenną rzecz.

Wchodzi

GONIEC (w postaci pasterza).

O, gdybym ja to zawsze mógł mieć takie wieści,
Jak ta, co właśnie dzisiaj niosę ją twej części.

HEKTOR.

Te kmiotki cóż to mówię, za niezdarne piły!
Zapewne chcesz powiedzieć, że się rozpleniły
Obficie pańskie trzody? O ojcowskim statku
Donosisz? O, wybrałeś się w sam czas, mój bratku!
A nie wiesz-że, gdzie mieszkam? Odzie dom rodziciela

Mojego? Tam niech wieści twój język udziela
O stad błogosławieństwie, o szczęściu bez miary.

GONIEC.

Dyć prawda, wsiowscy ludzie piły i niezdary,
A jednak ci nowinę radosną przynoszę.

HEKTOR.

Pozostaw-że dla innych te chłopskie rozkosze,
My wielki ciężar wojny dźwigamy na grzbiecie.

GONIEC.

A właśnie coś w tym względzie zaraz się dowiecie,
Albowiem sprzymierzeniec i druh z tysiącznemi
Przybliża się wojskami ku tej naszej ziemi.

HEKTOR.

Z jakiego ojczystego przybywa zagona?

GONIEC.

Z niw trackich on się zbliża. Jest synem Strymona.

HEKTOR.

Co? Rhesos w naszym kraju? Zali się nie mylę?

GONIEC.

Odgadłeś, oszczędziłeś słów mi drugie tyle,

HEKTOR.

A jakże on w idajskie przybywa Podhale,
Rzuciwszy równe drogi, płaszczyźniane dale?

GONIEC.

Dokładnie tego nie wiem. Wytłómaczyć da się.
Niełatwo przeprowadzić wojsko w nocnym czasie,
A zwłaszcza, gdy się słyszy, że w wroga są ręku

Doliny wszystkie wokół. Więc i my też lęku
Doznali niemałego, my, co u stóp góry
Idajskiej przemieszkujem, tu, gdzie pierwsze mury
Naszego stały grodu. Widząc, co się dzieje,
Jak tłum się k’nam przedziera przez gąszcze i knieje —
Gdyż wielkie trackie wojsko ruszało się z wrzawą,
Szumiącą niby potok — tą głośną przeprawą
Okrutnie przerażeni, jęliśmy w te tropy
Przepędzać nasze stada na wierchy i kopy,
Ażeby Argejczycy strąg twych nie złupili
I statku nie zabrali. Ale gdy po chwili
Nie greckiej do nas mowy docierały dźwięki,
Odrazu też i nasze przeminęły lęki.
Wyszedłszy naprzeciwko tych, co dróg szukali,
W narzeczu-m począł trackiem badać ich, azali
Powiedzą, kto ich wodzem, czyim synem zwie się
Ten mąż, co Priamidom zbrojną pomoc niesie.
A kiedym się dowiedział, co usłyszeć chciały
Me uszy, przystanąłem. Przedemną wspaniały
Lśni Rhesos — na rydwanie stał on by bóg jaki,
W zaprzęgu mając trackim ogniste rumaki.
Guz złoty ściągał jarzma na karkach tych koni
O maści tak bielutkiej, że śnieg się nie płoni
Podobną, mówię, bielą. Złocistą, rzeźbioną
Miał tarczę na ramieniu z spiżową Gorgoną,
Podobnie, jak na szczycie[92] bogini. Wokoło
Głów końskich wian otaczał tej potwory czoło,
Co wraz z mnogością dzwonków roznosiła trwogę.
Sił zbrojnych wyszczególniać juści ja nie mogę,
Taki jest tego ogrom: i lekkiej piechoty

I konnych wielka liczba, tarczowników roty
I strzelających z łuku i ciurów tabory
W trakijskim przyodziewku. Taki więc tej pory
Przybywa sprzymierzeniec do tej naszej Troi.
O, przed nim żadną miarą już się nie ostoi
Peleja syn, nie wymknie mu się z rąk, gdy zechce
Uciekać, czy do walki chętka go połechce...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Gdy szczęście raz już zwróci na miasto swe oczy,
Pomyślnie mu do końca wszystko się potoczy.

HEKTOR.

Od kiedy powodzenie przy moim orężu
I Bóg po naszej stronie, w niejednym ja mężu
Znajduję przyjaciela. Lecz nie trzeba druhów,
Co z nami nie bywali, kiedy śród podmuchów
Straszliwych groźny Ares porwał nasze żagle.
Zachciało mu się przybyć na ucztę, choć łowy
Obeszły się bez niego, choć nie był gotowy
Utrudzić się wraz z nami przy chwytaniu zwierza.

PRZODOWNIK CHÓRU.

W istocie można szydzić z takiego przymierza,
Lecz tych, co niosą pomoc, przyjąć nie zawadzi.

HEKTOR.

Jest dość nas, cośmy Troi zawsze bronić radzi.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Więc ufasz, że już w ręku masz te hufy wraże?

HEKTOR.

Tak ufam! I jutrzejszy ranek to pokaże.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Niejedno Bóg przemienia. Miej przyszłość na względzie!

HEKTOR.

Przyjaciel, co się spaźnia, miłym mi nie będzie,
Że jednak jest, więc chociaż za nic mam sojusze,
To przecież jako gościa posadzić go muszę,
Lecz dzieci Pryamowych wdzięczność dlań nie wiąże.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie godzi się odpychać sprzymierzeńca, książę!

GONIEC.

Już na sam widok jego wroga lęk opadnie.

HEKTOR (do Przodownika Chóru i Gońca).

I twoja myśl jest dobra i ty mówisz składnie.
Więc mąż ten złototarczy, Rhesos, według Gońca,
Przychodzi jako ziemi naszej współobrońca.

CHÓR.

Niechże córka Zeusowa,
Adrasteja, me słowa
Od zawiści zachowa!
Prosto, szczerze wyrażę.
Co mi serce rzec każe:
Pożądany, witany,
Na frygijskie dziś łany
Wkraczasz, Zdroju ty dziecię!
Już puściła cię przecie,
Już cię wreszcie puściła w te strony
Pierydzka twa macierz, rodzony
Ojciec puścił cię twój,
Pięknobrzegi ten Zdrój. —

Strymon, który swe tonie,
Gdy miłością zapłonie,
Rozlał ongi po łonie
Śpiewnej Muzy-dziewicy,
Twej, Rhesosie, rodzicy.
Jak bóg, lśniący blaskami,
Dziś się jawisz przed nami,
Chyżonogie cię źrebce
Ku mej wiodły kolebce!
Teraz, miasto frygijskie ty moje,
Twe się trudy zakończą, twe znoje,
Teraz hymn możesz wznieść
Na boga-zbawcy cześć.


∗                    ∗

Taka dzisiaj godzina,
Iże w Troi mej starej
Może znowu pieśń zabrzmieć wesoła,
Mogą znowu przelewać się wina.
Pełne krążyć puhary
Dokoła,
Mogą płynąć miłosne wyznania!
Już k’nam szczęście się słania,
Od Ilionu wybrzeży
Huf atrydzkich szermierzy
Przez smug morza otwarty
Już odpływa do Sparty.
O mój drogi, mój miły,
Oby nam to sprawiły
Twoja ręka, twój miecz,
Zanim ruszysz stąd precz!

*

Przyjdź że, jaw się i z boku
Złotem swojej pawęży
Błyśnij oku Pelidy w swej grozie,
Gromko jego zabłyśnij-że oku!
Nikt cię tu, nikt nie zwycięży!...
Na wozie
Kiedy staniesz, gdy zaczniesz po błoni
Pędzić dziwo swych koni
I grot rzucać za grotem,
Wszystko legnie pokotem!
Nikt nie wróci do kraju,
Nikt po Hery już gaju
Żywy chodzić nie będzie.
O, na śmierci on grzędzie
Legnie, ziemi tej łup,
U trackich położon stóp.


∗                    ∗

Wielki o! wyrósł król
Śród twoich, Tracyo, pól!
Wspaniały powstał lew,
Książęca iście krew!
Jakąż ma zbroję on,
Szczerego złota plon!
Jakiż to dzwonków brzęk,
Gdzie tarczy zwija się łęk!
Ares nadchodzi, bóg,
Pod twój, o Trojo, próg!
Strymona i Muzy syn
Pod twój się zbliża tyn,
Rżący się zbliża źrebiec!...


Z świtą wspaniałą jawi się

RHESOS.

Cny synu cnego ojca, witaj mi, Hektorze!
Tej ziemi witaj władco! Że cię witać może
Po tylu, tylu latach, rada jest ma dusza,
A zwłaszcza, kiedy widzi, jak się moc twa rusza
U szańców nieprzyjaciół. Przybywam tej chwili.
Abyśmy razem wroga okręty spalili.

HEKTOR.

O Muzy śpiewającej synu i Strymona,
Trackiego dziecię zdroju! Jest przyzwyczajona
Ma warga mówić prawdę. Nigdy ja człowiekiem
Nie byłem dwujęzycznym, więc powiem z dalekiem
Od kłamstw wszelakich sercem: Dawno naszej ziemi
Winieneś był przyjść w pomoc z wojskami swojemi
I dawno-ć wypadało zrobić coś, ażeby
To miasto uratować od greckiej potrzeby!
Powiedzieć wszak nie możesz, że na nasze łany
Z pomocą nie przybyłeś, boś nie był wezwany,
Że troszczyć się nie mogłeś o te nasze losy,
Ponieważ nie dobiegły cię proszące głosy —
Niejeden przecież goniec i niejeden z Rady
Frygijskiej był u ciebie, byś nasze posady
Obronił, dar niejeden słano-ć drogocenny,
A ty, chociaż nie Greczyn, jeno nasz plemienny,
Plemiennych swych wydałeś na łup greckiej chmary.
Nie wielkim byłeś władcą, jam ciebie, obszary
Ogromne wywalczywszy, posadził na tronie
Trakijskim, gdy, Paionów najechawszy błonie,
Stawiłem czoło Trakom, by u stóp Pangaju

Potrzaskać ich puklerze i tobie ich kraju
Zdobyte oddać berło... Tak było. Ty zasię,
Usługę tę nogami depcąc, po niewczasie
Z pomocą swoim druhom przychodzisz. A przecie
Są inni, co choć z nami przenigdy na świecie
Nie krewni, przyszli dawno i albo, wierności
Dla miasta znak wspaniały, złożyli swe kości
W kurhanach, lub, przy wozach stojąc i we zbroi,
I chłody dzisiaj znoszą i spieki dla Troi
Wytrwale i cierpliwie, nikt z tej braci bożej
Puharem się nie raczy, nie zalega łoży,
Juk ty, mój przyjacielu! Mowa moja szczera,
Byś wiedział, jak się Hektor do prawdy zabiera.

RHESOS.

I ja nie inny jestem, prostą chodzę drogą
I wargi me fałszywe nigdy być nie mogą.
Mnie większy żal, niż tobie, żem nie przybył w porę
Z pomocą do twych dzierżaw. Chęci były skore,
Atoli gdym się właśnie w Ilionu ziemie
Wybierał, najechało mnie sąsiadów plemię
Scytyjskich, trzeba było stoczyć z nimi wojnę.
A zatem, przeprawiwszy trackie siły zbrojne
Ku czarnomorskim brzegom dalekim, obficie
Przelałem krew scytyjską i tracką. Widzicie,
To powód był, dlaczego nie mogłem w te tropy
Z sojuszem przyjść do Troi. Ale w zakład chłopy
Pobrawszy, nałożywszy na domy podatki,
Przybywam — przez część drogi niosły mnie tu statki,
Zaś inną część przebyłem piechotą! Broń Boże,
Na miękkie, jak zarzucasz, nie kładłem się loże
W złocistych gdzieś komnatach i pełnych puharów

Nie wychylałem! Owszem, śród mroźnych obszarów
Pajonii, śród nawałnic na trackiej głębinie
Bezsenne pędząc noce, przybywam tu ninie,
W żelazne te obręcze zakuty... W tej drodze
Spóźniłem się, to prawda, lecz jeszcze przychodzę
Snać w porę. Ty, co prawda, roczek już dziesiąty
Wywijasz swoją dzidą, ciągłe sprawiasz mąty,
Tej gry z Argejczykami nie mogąc do końca
Sprowadzić tak ni owak!... Mnie zaś jeden słońca
Wystarczy chyba obrót, by przełamać szańce
Achajów, wziąć ich statki, ich samych za krańce
Przepędzić lub też ubić, by potem do swojej
Roboty wrócić rankiem, do domu, z pod Troi.
Z was przeto niech nikt tarczy nie kładzie na ramię,
Ja sam moc butnych Greków, choć późno, przełamię,

CHÓR.

O haj! O haj!
Miłe są twoje słowa
I ty nam miły,
Albowiem Zeus cię w swojej łasce chowa!
Niechże on jako to ziści,
Ten najmocniejszy bóg.
By nie zrodziły
Zawiści!
Mężniejszej nad ciebie siły
Ni dawniej, ani też ninie
Po mórz głębinie
Argiwskie nie niosły okręty!
Zali Achilles czy też Ajas, wódz,
Mógłby twój oręż zmódz?!
Obym ja dożył tej godziny świętej,

W której mordercze ich ramię
Zbrojna twa ręka przełamie.

RHESOS.

Za długą nieobecność płacąc, ja-ć dokażę,
Iż będzie tak, jak pragniesz. Gdy zastępy wraże
Od ziemi tej odpędzę z wolą Adrastei
I łupów pierwociny, w wojennej zawiei
Zebrane, skoro złożę bogom, do rubieży
Argiwskich razem z tobą na czele żołnierzy
Wyruszę... Nie! Ja całą Helladę spustoszę,
Niech wiedzą, jakie krzywda gotuje rozkosze!

HEKTOR.

Jeżeli tylko dzisiaj gród nasz oswobodzę,
Ażeby módz, jak dawniej, po bezpiecznej drodze
W swem dalszem kroczyć życiu, juści ja ogromnie
Niebiosom będę wdzięczny. Albowiem co do mnie
To mówię, że niełatwo, wbrew twojej poradzie,
Cios zadać Argejczykom, dogodzić Helladzie.

RHESOS.

Najpierwsi pono z Greków są tutaj w tej chwili.

HEKTOR.

Obniżać ich nie będę, dość mnie natrapili.

RHESOS.

Ubijem ich odrazu, no i koniec będzie!

HEKTOR.

Wysoko sięgasz! Rzeczy miej bliższe na względzie!

RHESOS.

Zda mi się, wolisz dźwigać, niż nakładać brzemię.

HEKTOR.

Mam państwo dość rozległe, dość przestronną ziemię.
Lecz powiedz, gdzie, po stronie lewej czy po prawej,
Czy w środku naszej linii chcesz swe zbrojne ławy
Ustawić? Na swym własnym polegaj wyborze.

RHESOS.

Sam chcę z nieprzyjacielem spotkać się, Hektorze.
Jeżeli ci się hańbą wyda, byś ich łodzie
Z pomocą mą dziś spalił po długim zawodzie,
To ustaw mnie naprzeciw zastępów Achilla.

HEKTOR.

Przeciwko niemu darmo oręż się wysila.

RHESOS.

A przecież, jak mówiono, popłynął do Troi?

HEKTOR.

Popłynął i jest tutaj. Jeno, w złości swojej
Na wodzów, już wycofał z boju swe usługi.

RHESOS.

A po nim, gdy o męstwo idzie, któż jest drugi?

HEKTOR.

Ja myślę, że mu Ajas, również syn Tydeja
Nie ustępuje w niczem. Masz tam i złodzieja
Szczwanego, ale człeka, któremu odwagi
Nie braknie. To Odyssej. W najbardziej on nagi
W najbezwzględniejszy sposób zadrwił sobie z naszej
Ojczyzny. Bo, powiadam, nic go nie nastraszy,
By w nocy się nie wśliznąć w świątynię Ateny,
Nie ukraść jej posągu i swojej bez ceny
Zdobyczy na argiwskie nie zawieść okręty.

Już raz on, jako żebrak, przedarł się w zamknięty
Ten gród nasz, naurągał tym, co go wysłali
Na zwiady, ubił strażę i powlókł się dalej.
On w Thymbrze, przy ołtarzu, niedaleko Troi,
Trapiciel uporczywy, wciąż na czatach stoi.

RHESOS.

Nie będzie w skrytobójczy sposób swego wroga
Zabijał człek odważny; jedyna dlań droga
To stanąć oko w oko... Tego, co jak złodziej,
Sztuczkami i podstępnie koło sprawy chodzi,
Żywcem go pochwyciwszy, palem przebić każę,
U bramy go wychodnej wystawię i wraże
Zgotuję ucztowanie skrzydlatemu ptactwu.
Bo taką tylko śmiercią płacić świętokradztwu
I wszelkim tym podobnym hyclostwom! Tak będzie!

HEKTOR.

Lecz teraz się rozłóżcie obozem, na względzie
Noc mając. Ja ci miejsce od mych szyków zdala
Pokażę. Hasłem naszem zaś Fojbos, jeżeli
Potrzeba. Więc pamiętaj i niech je udzieli
Twój rozkaz wojskom trackim, to hasło (Do Chóru): Wy zasię
Odejdźcie i wartujcie. Powinien w tym czasie
I Chytrzec także nadejść, wysłan na prześpiegi —
Jeżeli żyw, wnet nasze ujrzą go szeregi.

CHÓR.

Któż teraz pełni straż?
Na kogo kolej wypada
Ninie?
Gwiazda za gwiazdą ginie,
Plejad gromada

Blask siedmioraki
Rozsiewa w głębiach przestworu!
Orzeł pośródkiem niebieskiego toru
Kraje niebieskie szlaki...
Czemu zwlekacie? Wstać!
Porzucić leże!
Niechże do warty się bierze
Leniwa brać!
Noc jasna, choć niema miesiąca!
Świta już, świta!
Lśni złotolita,
Dzień zwiastująca
Jutrzenka...

I. PÓŁCHÓR.

Komuż straż pierwsza była przeznaczona?
[Któż to ją pełnić miał?]

II. PÓŁCHÓR.

Korojbos, syn Mygdona!

I. PÓŁCHÓR.

Jakiż był dalszy dział?

II. PÓŁCHÓR.

Kilików budzili
Ludzie pajońscy, zaś Myzowie nas.

I. PÓŁCHÓR.

Na Likijczyków idzie zatem czas,
Trzeba ich zbudzić tej chwili!

*
CHÓR.

Ale ja słyszę już,
Jak tam, gdzie Simois toczy

Swe fale,
Tęskne zawodzi żale
Słowik uroczy —
Jak z całej mocy
Na różnorakie tony
Przemelodyjne, piskląt pozbawiony,
Oskarża los swój sierocy.
Widzę, u Idy ścian
Pasą się trzody,
W fujarki nocne zawody
Wsłuchał się łan —
Sen jeszcze od końca daleki,
Sen, co najsłodziej,
Gdy jutrznia wschodzi,
Tuli powieki
Nad ranem.

I. PÓŁCHÓR.

Czemu nie wraca, wysłań przez Hektora,
Nasz wywiadowca, szpieg?

II. PÓŁCHÓR.

Ostatnia, by wrócił, pora.

I. PÓŁCHÓR.

Może gdzie zabit legł?

II. PÓŁCHÓR.

I ja też się boję,
Że wpadł w zasadzkę wywiadowca nasz.

I. PÓŁCHÓR.

Lecz chodźmy teraz po likijską straż,
Niech miejsce tu zajmie swoje.


Na scenę wkradają się z mieczem w ręku Diomedes i

ODYSSEUS.

Słyszałeś, Diomedzie? Złuda to, czy dzwoni
Naprawdę mi do uszu szczęk jakowejś broni?

DIOMEDES.

Nie! Nie! To pobrzękują żelazne łańcuchy
W uprzęży. I mnie także chwycił przestrach głuchy,
Nim jeszcze zmiarkowałem, co się w tem pokaże.

ODYSSEUS.

Uważaj, abyś w mroku nie natknął na straże.

DIOMEDES.

Uważam, choć w ciemnościach stąpać trochę srogo.

ODYSSEUS.

A hasło czy pamiętasz, gdybyś zbudził kogo?

DIOMEDES.

Tak! »Fojbos!« Chytrzcowemi dam odpowiedź usty,

ODYSSEUS.

Tak jest. Lecz namiot wroga, widzę, że jest pusty.

DIOMEDES.

A Chytrzec nam powiedział, że tu swoje leże
Ma Hektor, na którego miecz ten goły dzierzę.

ODYSSEUS.

Co znaczy to? Czy wojsko uszło gdzie znienacka?

DIOMEDES.

A może jest to na nas jakowa zasadzka?

ODYSSEUS.

Zuchwały jest-ci Hektor zwycięski, zuchwały!

DIOMEDES.

Co robić, Odysseju, gdy losy nie dały
Pochwycić go? Nadzieja całkiem nas zawiodła.

ODYSSEUS.

Wrócimy do okrętów. Wysadzić go z siodła
Bóg jakiś nie pozwala, ten sam, co mu z nieba
Zwycięstwo śle! Snać szczęścia gwałcić nam nie trzeba.

DIOMEDES.

Ajnejasowi może lub też Parysowi,
Najzawziętszemu z Frygów, uciąć łeb najzdrowiej?

ODYSSEUS.

A jakże poomacku tego my dokażem?
Jak znaleść, jak ich zabić w tem roisku wrażem?

DIOMEDES.

Lecz wstyd nam będzie wracać do argiwskich łodzi,
Nie uprzątnąwszy wroga! Czy to ci nie szkodzi?

ODYSSEUS.

A Chytrzec niesprzątnięty, wysłan na prześpiegi?
Nie mamyż jego zbroi? Czy wszystkie szeregi
Nieprzyjacielskie chciałbyś tak sprzątnąć? O, srodze
Zawiedziesz się! Wracajmy! I szczęść się nam w drodze!

Jawi się

ATHENE.

Trojańskie czemu szyki rzucacie tej chwili?
Gryziecie się w swem sercu, żeście nie ubili
Hektora czy Parysa, że woli w tem bożej
Nie było?... A nie wiecie, że się nienajgorzej
Chce sprawić tutaj Rhesos, sprzymierzeniec Troi?
Jeżeli się on żywy do rana ostoi,

Nie wstrzyma go ni Achill, ani miecz Ajasa,
By statków wam nie zniszczył. Strasznie on pohasa,
Rozburzy wasze szańce, szerokiem korytem
Przeleje się w wasz obóz! Wszystko jest zdobytem,
Gdy tego zamordujesz!.. Poniechaj Hektora,
Z rąk innych ma on zginąć! Przyjdzie na to pora!

ODYSSEUS.

Władczyni ma, Ateno! Boć ja słyszę ciebie —
Twój głos tak dobrze znany! W każdej ty potrzebie
Przy moim stajesz boku! Wskaż mi, gdzie ten świeży
Nasz wróg śród barbarzyńskich wojsk obozem leży.

ATHENE.

Tu blisko i nie między siły trojańskiemi
Rozłożył się, przybywszy, jeno poza niemi
Na noc mu Hektor miejsce wyznaczył, do rana
U wozu trakijskiego stoi przywiązana
Rumaków śnieżna białość, jak rzeczne łabędzie,
Przez mrok przeświecająca. W pierwszym ci ja rzędzie
Polecam: weź je z sobą, skoro ubijecie
Ich pana! Najprzedniejszy łup to. Niema w świecie
Zaprzęgu tak cudnego, jako te rumaki.

ODYSSEUS.

Lub ty, Diomedesie, w pień mi wytniesz Traki,
Lub ja, a wówczas, proszę, miej o zaprząg pieczę.

DIOMEDES.

Rhesosa ja ubiję. A ty, mądry człecze,
Do koni racz się zabrać. Masz fortele w głowie —
To spełniać ma, kto czemu najlepiej odpowie.

ATHENE.

Lecz, widzę, Aleksandros idzie k’nam. Od straży
Zapewne wieść niepewną słyszał, że ktoś wraży
Śmiał wtargnąć do obozu. Dlatego tu spieszy.

DIOMEDES.

Czy sam on się tu zbliża, czy z kimś ze swej rzeszy?

ATHENE.

Sam. Zda się, do Hektora kroczy legowiska,
By donieść, że w szeregi jakiś szpieg się wciska.

DIOMEDES.

Sprzątnąwszy go, uprzedzić doniesienie trzeba.

ATHENE.

Nikt więcej nie wykona nad to, co mu nieba
Przeznaczą. Nie od twego ma on paść oręża.
A zatem idź, gdzie los ci każe ubić męża.
Tymczasem ja, udając Kiprydę, złudnemi
Tumanić będę słowy wroga waszej ziemi.
To rzekłam wam. Nie słyszy przecież mowy mojej
Ów człek, który ma zginąć, choć blisko tu stoi.

Na scenę wchodzi

PARIS.

Hej! wołam cię, mój bracie i wodzu, Hektorze!
Nie godzi-ż ci się czuwać? Wtargnęli w tej porze
W nasz obóz jacyś wrodzy, szpiedzy lub złodzieje.

ATHENE.

Kipryda ciebie strzeże. Nie trwóż się! Koleje
Tej wojny w mych są ręku! Zawsze mam w pamięci
Cześć, którąś mi okazał, uznaję twe chęci

I dzisiaj również z walną pomocą się jawię,
Możnego sprzymierzeńca przyprowadzam sprawie
Trojańskiej: trackiej Muzy syn to i Strymona.

PARIS.

Życzliwaś nam jest zawsze, cnie usposobiona
I dla mnie i dla grodu. Za klejnot też sobie
Uważam przenajdroższy, żem cię w onej dobie
Swym sądem złączył z Troją. Po głuchej przychodzę
Nowinie: wartownicy szepcą, że po drodze
Szpiegowie są achajscy! Ten i ów powiada,
Że są, choć ich nie widział; innych znowu rada
Jest ta, że ich widzieli, jeno rzec nie mogą,
Gdzie, kiedy? Chcę z Hektorem podzielić się trwogą.

ATHENE.

Nie lękaj się! Tu niema żadnych wrogich znaków,
Zaś Hektor na spoczynek poprowadził Traków.

PARIS.

Umiałaś mnie przekonać, przeto się nie boję.
Spokojnie idę zająć stanowisko swoje.

ATHENE.

Idź! Troskę o twe sprawy już ja będę miała,
Bo chyba mnie obchodzi zwycięstwo i chwała
Mych wiernych sprzymierzeńców. Sam się w krótkim czasie
Przekonasz, na co tobie ma życzliwość zda się.
(Paris odchodzi).
Hej! Wy, coście tak strasznie wraz się rozwścieklili —
Ty, synu Laertesa, schowaj miecz tej chwili!
Trakijski wódz zabity! Wzięliście już konie!
Wróg wpadł na trop, urządza za wami pogonie!

Co tchu do swych okrętów uciekać!... Słyszycie?!...
Wróg idzie nawałnicą!... Precz! Ratować życie!...

Diomedes z zbroją Dolona, Odysseus zaś z końmi Rhezosa uciekają, ścigani przez straże.

I. PÓŁCHÓR.

Dalej! Dalej!
Wal go! wal go! wal go! wal!
Siecz go! siecz!
Pakuj miecz!
Pakuj stal!
Któż to? Któż?
Patrzcie! patrzcie! Mam go już!
Ha! Złodzieje!
Niech was zwieje!
W taki czas —
W noc zabierać spokój nam!
Nie pozwolić wojsku spać?!
Ku mnie, ku mnie wszyscy wraz!
Skąd się wziąłeś? Co za nać?
Co za cham?!...

ODYSSEUS.

Musisz wiedzieć? Za mą krzywdę jeszcze dziś cię spotka śmierć!

II. PÓŁCHÓR.

Podaj hasło, bo inaczej w pierś ci tę wpakuję żerdź!

ODYSSEUS.

Stój! Bądź cicho! Uspokój się!

I. PÓŁCHÓR.

Bić go! bić go! Ku mnie w cwał!

ODYSSEUS.

Co? Rhesosa chcecie ubić!

II. PÓŁCHÓR.

Tego, co mnie ubić chciał!

ODYSSEUS.

Wstrzymaj-że się!...

I. PÓŁCHÓR.

Ani myślę!

ODYSSEUS.

Druha ubić zamiar masz?

II. PÓŁCHÓR.

Jakie hasło?

ODYSSEUS.

»Fojbos!«

I. PÓŁCHÓR.

Owszem! Dać mu spokój! Człek to nasz!

II. PÓŁCHÓR.

Nie wiesz, dokąd uszli oni?

ODYSSEUS.

Tędy, zda się! Tam, o! tam!
Dalej w pogoń!

I. PÓŁCHÓR.

A na trwogę zali nie uderzyć nam?

II. PÓŁCHÓR.

Nie!... Bynajmniej!... Nie wypada czynić wrzasków w nocny czas.
Sprzymierzeńcy się pobudzą, znienawidzą za to nas!

CHÓR.

Cóż to był za człek?
Któż się bezczelnie pochwali,

Że oto z rąk moich zbiegł?
Kogóż wymienię —
O kimż przypuszczać ja mogę,
Że śród szeregów i straży
Tej nocy wrażej
Tak umiał dziś zmylić nam drogę
Nieustraszenie?
Czy on z Tessalii?
Czy też lokryjskie uprawia wybrzeże?
Czy rozprószonych wysp zamieszkał ląd?
Na naszą ziemię skąd on przybył? Skąd?
Z jakich ojczystych pojawił się smug?
W jakiej wychował się wierze?
I jaki też dla niego najwyższy jest bóg?

I. PÓŁCHÓR.

Ha! Kto to mógł urządzić? Odyssej jedyny —
Przypuszczać tak mi każą inne jego czyny.

II. PÓŁCHÓR.

Tak myślisz?

I. PÓŁCHÓR.

Przecz
Nie miałbym myśleć tak?

II. PÓŁCHÓR.

Odwagi zuchwałej, to jasna jest rzecz,
Nigdy nie było mu brak!

I. PÓŁCHÓR.

On z ludzi
W tobie ten podziw budzi?

II. PÓŁCHÓR.

Tak, on, Odyssej!...

I. PÓŁCHÓR.

Oręża
Ty nie chwal złodziejskiego, co chyłkiem zwycięża!...

*
CHÓR.

Już on się wprzód
Z twarzą, obrzękłą srodze,
W trojański wcisnął gród.
W te nasze mury
Wtargnął w postaci żebraka,
W strzępy li naodziany,
W nędzne łachmany!
Na głowie nieczystość wszelaka,
Brud mu ze skóry
Kapał. Po drodze
Proszalnym żywił się chlebem,
Zasię pod płaszczem chytry skrywał miecz,
A o Atrydach taką prawił rzecz,
Jakby mu zdawna każdy wrogiem był.
Nim stanął pod Frygii niebem,
Przecz los go sprawiedliwy nie powalił w pył?!

I. PÓŁCHÓR.

Odyssej, czy kto inny, przecież ja się trwożę,
Że Hektor wszelką winę na straż zwalić może.

II. PÓŁCHÓR.

Dlaczego? Mów!

I. PÓŁCHÓR.

Z bólu ukarze nas.

II. PÓŁCHÓR.

Skąd ta obawa? Skąd trwoga ta znów?
Cóż to się stało w ten czas?

I. PÓŁCHÓR.

Toć przecie
Napadli na nas, jak wiecie —

II. PÓŁCHÓR.

Kto napadł? Mówcie —

I. PÓŁCHÓR.

Wszak gości
Mieliśmy złych w obozie śród nocnych ciemności.


∗                    ∗

Jawi się

POWOŹNIK RHESOSA.

Ojej!
Ciężki nas dotknął los!
Ten cios! ten cios!

CHÓR.

Sza! Każdy baczenie miej!
Sza! Przykucnijcie do ziemi!
Łatwo tu może nawinąć się wróg!

POWOŹNIK.

Ojej! Ojej!
Brzemiony ciężkiemi
Los Traków zmógł!

CHÓR.

Któż z sprzymierzonych tak jęczy?

POWOŹNIK.

Ach!
To ja się gubię w łzach!
Nieszczęsny jestem i ty, władco Traków!

Z rodzinnych szlaków
Na swe nieszczęście przyszedłeś pod Troję,
Tak życie skończyło się twoje!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Kto jesteś z sprzymierzeńców? Gdyż w tym nocnym mroku
Nie dojrzą me źrenice, nie mam siły w oku.

POWOŹNIK.

Gdzie są trojańscy wodzowie?
Któż mi to powie,
Gdzie pod osłoną zbrojną Hektor leży?
Którego z naczelnych rycerzy
O klęsce tej zawiadomię,
Jak nas kryjomie
Ktoś napadł i znikł w cieniach nocy?
Los zgotowano nam Trakom sierocy!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O ile wnosić mogę z tego, co słyszałem,
W nieszczęściu hufiec tracki pogrążon niemałem.

POWOŹNIK.

Strach! Niema wojska, strach!
Zginął mój król,
Z rąk skrytobójczych padł!
Ach! Ach! Ach! Ach!
Jakiż to szarpie mnie ból
W tej ranie!...
Teraz mi rzucić świat!
Jakąż, o panie,
Śmiercią nikczemną
Szczezłeś wraz ze mną,

Z pomocą swoją
Ledwie stanąwszy pod Troją!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Nie w żadnych on zagadkach o klęsce powiada:
Z słów jego snać wyraźnie patrzy się zagłada.

POWOŹNIK.

Zło spadło na nas dzisiaj, lecz wielce niemiło
I hańba nas dotknęła... Więc się podwoiło
Nieszczęście... Śmierć chwalebna juści przykrą będzie
Dla człeka, co umiera — inaczej w tym względzie
Snać myśleć nikt nie może —, natomiast rodzinie
Przynosi cześć i sławę. My padliśmy ninie
Bezradnie i bezsławnie — tak nam życie zgasło!
Bo gdy nam legowisko, powiedziawszy hasło,
Wyznaczył książę Hektor, umęczeni trudem,
Legliśmy wraz pokotem. Nikt nad naszym ludem
Nie czuwał, nikt nam straży nie postawił, bronie
Rzucono w nieporządku, wyprzągnięto konie,
Porozpinawszy guzy, gdyż mój pan miał wieści,
Że tuż się przy okrętach ten wasz obóz mieści,
Bo ponoć zwycięzcami jesteście. Spokojnie
Spaliśmy więc, legnąwszy. Ale ja, o wojnie
Myślący, o tym boju, który stoczyć chciano,
Zbudziłem się, by koniom, co pójść miały rano
Do walki, dać obroku — dałem go do syta.
I wtedym właśnie spostrzegł, jak nocą okryta
Skradała się ku leżom jakichś ludzi para,
To czając się, to znów się oddalając... »Wara!«
Krzyknąłem, »od obozu wara!«, przekonany,
Że jakieś się złodziejskie kręcą atamany
Z pomiędzy sprzymierzeńców. Ci na to ni słowa.

I ja też nic nie rzekłem i usnąłem z nowa,
Lecz we śnie takie mi się zjawiło widziadło:
Na konie, którem chował, którymi wypadło
Powozić mi przy boku Rhesosa — tak oczy
Widziały moje we śnie — wilk za wilkiem wskoczy
I, niby ostrym biczem, siekąc je ogonem,
Do biegu je popędza... A konie w strwożonem
Swem cielsku strasznie dysząc, w szał popadły taki,
Że grzywa im się zjeży. Budzę się, rumaki
Uwolnić chcę od wilków, a wtem przykre słyszę
Rzęrzenie — snać konali moi towarzysze.
I, widzę, pan mój, z śmiercią się pasując, leży,
Krwi z boku jego trysnął na mnie strumień świeży.
Zerwawszy się z posłania, wraz wyciągnę rękę
Po włócznię, gdy wtem czuję, jak straszliwą mękę
Zadaje mi ktoś mieczem, tnąc mnie tu, w nadbrzusze.
Po onem uderzeniu już ja wyznać muszę,
Że siłacz to był wielki — widać to na oko!
Tak straszny cios wymierzył, tak mnie ciął głęboko —
Na wznak padłem na ziemię. A oni tej chwili,
Porwawszy zaprząg koni, precz się ulotnili.
Okrutnie rana piecze, nie ustoją nogi!
Widziałem to nieszczęście, lecz kto im ten srogi
Cios zadał, z czyjej ręki zginęli ci zmarli,
Wzdyć nie wiem. Myślę przecie, że ich nam wydarli
Nie wrodzy, tylko nasi właśni przyjaciele.

PRZODOWNIK CHÓRU.

Trackiego księcia giermku! Spotkało cię wiele
Nieszczęścia! Lecz się nie martw, że nie wróg to sprawił.
O klęsce wie już Hektor i wraz się pojawił
Przed nami. Dola twoja bardzo go obchodzi!...

HEKTOR (do Chóru).

Jak mógł was tak oszukać pierwszy lepszy złodziej,
Przez wroga szpieg nasłany? Jak mógł hufiec cały
Wygładzić? Zali oczy wasze nie widziały,
Jak przyszli i jak poszli, żeście ich wy, klęski
Tej sprawcy, nie ubili?!... Któż, płodzie niemęski,
Zapłaci mi za srom ten, prócz ciebie? Toć strażę
Nad wojskiem poruczoną-ś miał, a ci zbrodniarze
Uciekli tak bezkarnie, mieczem ani tknięci,
I teraz sobie szydzą, szydzą najzawzięciej
Z tchórzostwa frygijskiego, a i z wodza, ze mnie!
Lecz wiedz to — na Zeusa klnę się niedaremnie,
Że zginiesz mi od knuta, czy też od topora,
Lub podlcem albo zerem świat nazwie Hektora!

CHÓR.

Ajaj!
Ileż spłodziłem ja bólu,
Ileż cierpienia,
Gdym wieść ci przyniósł, potężny ty królu,
Że statki achajskie płoną!
Przez całą, ciężką noc
Jam bez wytchnienia
Z znużoną
Czuwał powieką, ni cienia
Spokoju nie mając wcale!
Na one fale
Simoisowe zaklinam się, książę:
Nie! Nie przezemnie polała się krew,
Niech mnie nie ściga twój gniew!
Jeżeli czynem zawinić ja zdążę
Lub słowem przeciwko tobie,
Żywcem pochowaj mnie w grobie!

POWOŹNIK.

Dlaczego tym wygrażasz? Sztuczki masz gotowe,
Chcesz, obcy, mnie, obcemu, zamącić mą głowę!
Tyś sprawił to, nikt inny! Wskazują na ciebie
I ranni i umarli, których wnet pogrzebie
Ta ziemia. Słów ci długich i wykrętnych trzeba,
Ażeby wmówić w ludzi, że nie ty — na nieba! —
Zabiłeś przyjaciela, na jego rumaki
Chęć mając i dlatego na trojańskie szlaki
Wezwawszy go poprzódy! Usłuchał wezwania,
Pojawił się i zginął. Mniejsza się wyłania
Parysa nieuczciwość, co shańbił gościnę,
Niż twa, coś zamordował sprzymierzeńca! Winę
Zapewne chcesz przypisać Argejczykom! Zali
Wydarzyćby się mogło, iżby się dostali
Ku naszym tutaj leżom tak chyłkiem, ukradkiem
Poprzez szeregi Trojan i nikt nie był świadkiem
Ich najścia? Z frygijskiemi wszakże ty wojskami
Przed nami-ś się rozłożył!... Kto ranny? My sami!
Kto zginął z twoich ludzi, gdy nieprzyjaciele
Wtargnęli do obozu?... Ranni my, a wiele
Ócz naszych już nie ujrzy złotych blasków słońca!
Nikogo my z Achajów, ażeby do końca
Rzecz całą doprowadzić, o krwawe to dzieło
Obwiniać nie myślimy. Bo skądby się wzięło,
By w nocy do Rhesosa przyszli legowiska
Wrogowie, by tak raptem napadli nań z bliska —
Czy może Bóg ich przywiódł, tych zbójów?... Toć przecie
O naszem nawet przyjściu nikt nie wiedział w świecie!
To szczere li wymysły!

HEKTOR.

Takie długie lata
Niejeden sprzymierzeniec już się z nami brata —
Od czasu, kiedy Grecy w naszym siedzą kraju,
A jednak do tej pory nie było w zwyczaju
Posądzać nas o zbrodnię, jak twój język prędki
To czyni dzisiaj pierwszy. Nie mam takiej chętki
Na konie, abym dla nich chciał zabijać druhy.
To dzieło Odysseja!... I na to ja głuchy,
By inny z Achejczyków mógł podobną sprawę
Wymyśleć i wykonać. Żywię też obawę,
Czy Chytrca gdzie nie spotkał i nie ubił w drodze:
Nie wraca, choć stąd poszedł już tak dawno srodze.

POWOŹNIK.

Co zacz jest ten Odyssej, nie wiem, lecz powtórzę:
Nie w wrogu tak straszliwą znaleźliśmy burzę.

HEKTOR.

Jeżeli-ć tak się zdaje, owszem, myśl to sobie.

POWOŹNIK.

O, chciałbym ja, umarłszy, ledz w ojczystym grobie!

HEKTOR.

O, nie umieraj! Trupów dość zaległo niwy!

POWOŹNIK.

A gdzie ja się bez pana udam nieszczęśliwy?!

HEKTOR.

Mój dom da ci przytułek. Tam ulżysz swej męce.

POWOŹNIK.

Co? Miałyżby zbójeckie pocieszać mnie ręce?

HEKTOR.

Wciąż jedno i to samo powtarzać mi będzie!

POWOŹNIK.

Niech zginie, kto to zrobił!... Choć zawsze i wszędzie
Chełpliwy-ś, dam ci spokój... Sprawcę znają nieba.

HEKTOR.

Hej! Zabrać go, do domu zaprowadzić, chleba
Nie skąpić i opieki, aby nas jakowy
Nie spotkał kiedy zarzut... A wy z memi słowy
Do miasta zaraz idźcie, niech Rada usłyszy
I Pryam, co się stało i niech towarzyszy
Zabitych każą złożyć do grobu wzdłuż drogi...

CHÓR.

Dlaczego w sposób tak wrogi
Zmienił się znowu Bóg
I zamiast dalej powieść do wspaniałej,
Zwycięskiej chwały
Trojański gród,
W nowy go spycha trud?
Jakież on żywi zamysły?...
A wej! A wej!
Cóż to za kształty rozbłysły,
Królu, w przestrzeni tej?
Z niebiańskiej góry wysokiej,
Zmarłego męża świeże niosąc zwłoki,
Postać niebiańska spływa —
Trwoga przejmuje mnie żywa!...

Z zwłokami Rhesosa ukazuje się

MUZA.

Spojrzyjcie, Trojańczycy! Ja, co z siostry swemi
Do spółki zajmuję się sztuki uczonemi,

Przybywam tu, bom syna zmarłego spostrzegła.
Zapłaci za to zbrodnia Odyssa przebiegła!
Stworzyłam tren i w tym trenie,
Przejęta wielką żałobą,
Płaczę nad tobą,
O, ty mateczki strapienie,
O, ty najsłodsze me dziecię!...
W co za nieszczęsną się drogę
Wybrałeś, na mą przestrogę
Nie uważając! Do Troi
Wbrew woli ruszyłeś mojej,
Wbrew ojca gorącej prośbie,
By takiej uledz kośbie!
Nic jego i moje słowo!
O głowo, ty luba głowo,
O głowo najdroższa na świecie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

O ile człowiekowi obcemu się godzi,
I język mój wraz z twoim boleścią zawodzi.

*
MUZA.

Niech zginie plemię Ojneja!
Niechaj z nim razem przepada
Laertiada!
Wszak ma przez niego nadzieja,
Moja latorośl jedyna,
Skoszona dzisiaj, skoszona!
Niech szczeznie również i ona,
Helena, co z męża domu,
Niepomna hańby i sromu,
Z frygijskim kochankiem zbiegła!

Przez nią dziś klęska zaległa
Nad Troją! Ona to siła
Walecznych mężów zgubiła
I ciebie, mojego ach! syna!...
Za życia i po śmierci wielki mi do łona
Przelałeś żal i smutek, synu Filammona!
W twej pysze, która ciebie zgubiła, i w owej
Z Muzami waśni twojej powód był gotowy,
Że wziął odemnie życie ach! ten syn mój młody.
Albowiem brnąc przez rzeczne Strymonowe wody,
Zbliżyłam się niechcący do jego tam łoża
I tam mnie on zapłodnił. Muz drużyna boża
Szła wówczas razem ze mną do góry Pangaju,
Do ziemi złotorodnej, ażeby w tym kraju,
W muzyczne zbrojna sprzęty, śpiewne stoczyć boje
Z trakijskim Thamyrisem, co zuchwalstwo swoje
Przypłacił nam ślepotą. On, mistrz nad mistrzami,
Wyszydzał naszą sztukę, spierając się z nami...
Zrodziwszy cię, me dziecię, wstydząc się utraty
Panieństwa i sióstr swoich, złożyłam cię laty
Onymi na dnie rzeki, w rodzicielskie fale.
I Strymon też, twój ociec, nie pomyślał wcale,
By ludziom cię powierzyć, lecz na wychowanie
Źródlanym oddał pannom. I tak się to stanie,
Że, cudnie wyhodowan troski dziewiczemi,
Zostałeś księciem Tracyi, przedni na jej ziemi
Młodzieniec. Nie traciłam ja nigdy spokoju,
Ilekroć do jakiegoś wybierał się boju
Za własną swą ojczyznę. Trojańskiej wyprawy
Wzbraniałam, przeczuwając, że los cię tam krwawy
Dosięgnie. Hektorowi jednakże posłańce,
Starszyzny nalegania, które cię na szańce

Wzywały natarczywie, stały się przyczyną,
Żeś poszedł w pomoc druhom. O, tyś jest jedyną
Winowajczynią klęski, Ateno! Nie spada
Ten zarzut na Tydeja płód, Laertiada
Nie winien tutaj również, jeno ty!... Wiem o tem!
A przecież z wszystkich grodów twój najdroższem złotem
Jest dla nas i najchętniej my, Muzy-siostrzyce,
Bawimy w twojej ziemi! Jej to tajemnicę
Obrzędów swoich zwierzył Orfej, brat siostrzany
Zmarłego, który zginął przez ciebie! O rany!
O bóle!... I Muzaios, ten twój ziomek święty,
Co dotarł, gdzie nikt inny nie dotarł, był wzięty
Na wychowanie przez nas i Fojba!... W nagrodę
Zmarłego oto syna trzymam zwłoki młode
W objęciach i narzekam!... To ci starczy może!...

PRZODOWNIK CHÓRU.

Fałszywie zatem tracki powoźnik, Hektorze,
Spotwarzał nas, że myśmy ten mord uradzili.

HEKTOR.

Wiedziałem to... Nie trzeba było ani chwili
Tłómacza, by usłyszeć, iż go tu zdradziecki
Odyssej tak śmiertelnie omotał. Lud grecki
Doskwierał nam, czyż mogłem uczynić inaczej,
Jak tylko sprzymierzeńca wezwać, czy nie raczy
Z pomocą przyjść?... Wezwałem... A nie tejże pory
Powinien był nas wesprzeć, pojawić się skory
Ze swymi posiłkami, lecz dawniej.... Nie mogę
Radować się, iż wkroczył na tę śmierci drogę.
A teraz sprawię pogrzeb godziwy: wspaniale
Z tysiącem szat kosztownych ciało jego spalę.
Ach! przyszedł jak przyjaciel, odchodzi tak marnie!

MUZA.

Nie! Ciemne łono ziemi snać go nie zagarnie!
Oblubienica śmierci, córka Demetery,
Owocodajnej pani, mojej prośby szczerej
Ulegnie i wypuści tę duszę. Jest moją
Dłużniczką! Niech pokaże, iż się snać ostoją
W jej oczach przyjaciele Orfeja. Przyznaję,
Że dla mnie zmarł na zawsze. Albowiem w te kraje
Nie wróci, raz pozbawion promiennego słońca,
By z matką się zobaczyć. Będzie on, bez końca
W jaskiniach przemieszkując srebrodajnej niwy,
Li tamto widział światło, on, duch ludzki. Dziwy
Budzący u świadomych, będzie uważany
Za bóstwo, jak ów prorok Bakchosa[93] u ściany
Pangajskiej... Lżejszy będzie mój smutek po skonie
Achilla, syna świętej bogini, co tonie
Wód morskich zamieszkuje, bo i on też zginie.
Nasamprzód przecież tobie poświęcimy ninie
Swój żal, a potem dziecku Tetydy, którego
Pallada nie ocali, tobie tyle złego
Sprawiwszy: taki grot ma Loksyasz w kołczanie!
Bolesny ty porodzie! Z ciebie narzekanie
Jest ludzkie! Więc kto dobrze rozważy to sobie,
Nie będzie rodził dzieci, nie chował ich w grobie!

PRZODOWNIK CHÓRU.

Żal matce pozostawmy, ty zasię, Hektorze,
Zarządzić racz, co czynić wypada w tej porze,
Albowiem już nad nami ranek się promieni.

HEKTOR.

Pospieszcie i powiedzcie, aby sprzymierzeni
Co tchu za broń chwycili! Jarzma włożyć godnie

Na karki swych rumaków i, w ręku pochodnie
Trzymając zapalone, czekać mi cierpliwie
Na surmy głos tyrseńskiej. Na bitewnej niwie
Za szykiem łamiąc szyki, będę im na pięty
Nastawał i żar głowni rzucę w ich okręty.
Nadzieję mam nie płoną, że to światło młode
Przyniesie naszej Troi szczęście i swobodę.

CHÓR.

Posłuszni królowi, orężem okryci,
Tym się rozkazem podzielmy z druhami!
Bóg jest nad nami,
On nas zwycięstwem zaszczyci!









Wykaz abecadłowy i objaśnienia imion własnych, nazw miejscowości i t. p.

Abantys, starsza nazwa wyspy Euboi.
Achaia, w starożytności północne wybrzeże Peloponezu. Służy także na określenie Giecyi wogóle. Stąd
Achajowie, jedno z plemion starogreckich. Według legendy praojcem ich był Achajos, syn króla Ksutosa (zob. Ksutos). Pierwotną ich siedzibą Ftiotis w Tessalii.
Acheloos, dziś Aspropotamos (biała rzeka), 1) najgłówniejsza rzeka grecka, wypływa u stóp gór lakmońskich w północnym Epirze, wpada do morza iońskiego. 2) Bóstwo rzeczne, wyobrażane w postaci byka, z twarzą ludzką. Według Hezyoda syn Okeanosa i Tetydy, bóg ten głośny jest z walki, jaką stoczył z nim Herakles o Deianeirę. Wyobrażano go także w sztuce greckiej jako smoka z głową i ramionami ludzkiemi, albo jako starca z rogami.
Acheron (dziś Mavras albo Lakkiotikos lub też Phanariotikos), rzeka w Thesprotyi, prowincyi Epiru. Widok ponurej przepaści, którą przepływa, spowodował, że w legendzie greckiej jar ten stał się miejscem, z którego umarli zstępowali do piekieł, a i samą rzekę, podobnie jak dopływ jej Kokytos zmieniono w podaniach na rzekę świata podziemnego.
Achilleus (Achilles), syn króla Mirmidonów Peleusa (stąd Pelida) i nimfy morskiej, córki Nereusa, Tetydy. Miał sławę najpiękniejszego, najwaleczniejszego i najszybszego bohatera w wyprawie trojańskiej. Zabójca Hektora. Wychowany w domu ojcowskim w Ftyi, miał za nauczycieli Foiniksa i centaura Cheirona. Zginął za przyczyną boga Apollona z łuku Parysa. Czczono go w Grecyi, zwłaszcza na wyspie Leuke, w Sigeum nad Hellespontem, a także w Sparcie, Elis i innych miejscowościach jako półboga.
Adrastos, syn Talaosa i Lyzymachy, król w Argos, mąż Amfitei. Jedną z córek, Deipylę, oddał w małżeństwo Tydeiowi, drugą, Argeis, Polyneikesowi, bratu Antygony. Chcąc Polyneikowi dopómódz do odzyskania dziedzictwa, spowodował słynną wyprawę »Siedmiu przeciw Tebom«. Z pomocą rumaka Areiona udało mu się uciec z pod zdobywanego miasta. W dziesięć lat później wyruszył po raz drugi z potomkami poległych wojów, z tak zwanymi Epigonami, i gród tebański zdobył, przyczem jednakże stracił syna Aigialeusa. Zmarł w powrotnej drodze do Megary. Pierwotnie jednoznaczny z bogiem Dionizosem, czczony był w wielu miejscowościach Hellady.
Agamemnon, syn mykeńskiego króla Atreusa i Aeropy. Jeden z najprzedniejszych bohaterów wyprawy trojańskiej. Wypędziwszy przywłaszczycieli tronu ojcowskiego, stryja Tyestesa i jego syna. Aigistosa, który według podania zabił Atreusa, owładnął napowrót Mykenami i rozszerzywszy z czasem granice swego państwa, stał się najpotężniejszym władcą Hellady. Z żoną, Klytaimnestrą, miał syna Orestesa i kilka córek, między temi Ifigenię i Elektrę. Kiedy w porcie aulidzkim zebrała się z nim, jako głównym dowódcą na czele, flota grecka i z powodu ciszy morskiej nie mogła popłynąć dalej, poświęcił Agamemnon córkę swą Ifigenię, aby przez śmierć jej przebłagać zagniewaną Artemidę. W dziesiątym roku walk pod murami Troi powaśnił się z Achillesem o piękną brankę Briseis. Powróciwszy do domu z wieszczką Kasandrą, córką króla Troi, Pryama, i jego małżonki Hekaby, został tutaj zamordowany — według Homera — podczas uczty przez kochanka żony, Aigistosa, według tragików zaś przez nią samą w łaźni. Upadek Agamemnona stał się ulubionym przedmiotem tragedyi greckiej.
Agaue (Agawe), córka króla Kadmosa (zob. Kadmos), żona zrodzonego z zębów smoczych Echiona, matka Pentheusa (zob. Pentheus).
Agenor, syn Poseidona i Libyi, córki Epafosa (Apisa), król Fenicyi, małżonek Telefassy, ojciec Kadmosa, Foiniksa, Kiliksa i Europy. Gdy Zeus w postaci byka porwał Europę, Agenor wysłał w pościg synów swoich z nakazem, aby bez siostry nie ważyli się wrócić. Nie znalazłszy Europy, a obawiając się kary ojcowskiej, synowie Agenora, poniechawszy domu, w rozmaitych osiedlili się krajach.
Agraula (Agraulos lub Aglauros) w podaniu attyckiem jedna z córek króla Kekropsa Pallas Athene powierzyła jej w koszu nowonarodzonego Erichthoniosa z surowym nakazem, aby kosza nie otwierano. Za nieusłuchanie rozkazu bogini Aglauros wraz z współwinnemi siostrami dostała pomieszania i wraz z niemi rzuciła się ze skały. Z bogiem wojny Aresem miała córkę Alkippę. Mieszano Aglaurę z Ateną, która miała też świątynię na stokach ateńskiej Akropolis.
Ajakos (Eak), syn Zeusa i Aiginy, jednej z córek boga rzecznego Azoposa, urodził się na wyspie Oinone, która od imienia matki jego, przeniesionej tam przez Zeusa, chcącego ją w ten sposób uchronić przed gniewem zazdrosnej Hery, otrzymała nazwę Aiginy (Eginy). Ajakos, sam na bezludnej przebywający wyspie, uprosił Zeusa, aby mrówki przemienił mu w ludzi. Nad ludźmi tymi, od greckiego »myrmekes« (mrówki) zwiącymi się »Myrmidonami« panował jako król i miał z córką Skirona, Endeidą, dwóch synów, Telamona i Peleusa, z Nereidą Psamathe zaś syna Fokosa. Do potomków jego, Ajakidów, należał Pelida Achilles i Telamończyk Ajas.
Ajas, jeden, Lokryjczyk, syn Oileusa, brał udział w wyprawie trojańskiej. Po wzięciu Troi wtargnął pono do świątyni i zbeszcześcił córkę Pryama, wieszczkę Kasandrę. Za zbrodnię tę zginął w głębinach morza. Drugi, syn Telamona, obok Achilla najpiękniejszy i najwaleczniejszy z bohaterów greckich, którzy zdobywali Troję. Trojańczykom odebrał zwłoki Achillesa; nie otrzymawszy zbroi jego, którą nagrodzono Odyssa, popadł w szaleństwo i odebrał sobie życie.
Aigaios, ojciec Thezeusa, mityczny król Aten. Nie mając dzieci z żoną Metą, udał się po radę do trojzeriskiego króla Pitheusa, który mu własną podsunął córkę, Aithrę. Z związku tego urodził się Tezeusz.
Aigialeus, syn Adrastosa i Demoanasy, należał do Epigonów (zob. Epigony) i przy zdobywaniu Teb zabity był od Laodamasa.
Aigisthos, syn Thyestesa i córki jego Pelopii, która później wyszła za Atreusza. Podrzucony przez własną matkę, aby zginął, znaleziony został przez pasterzy i wykarmiony przez kozę (»aix«), stąd pochodzić ma jego nazwisko. Przyjęty za syna przez stryja. Atreusza, który mu kazał zabić własnego ojca. zamiast niego zabił tamtego. Co do dalszych losów zob. Agamemnon i Klytaimnestra.
Aiolos (Eolus), jeden z najsłynniejszych przodków ludu helleńskiego. »Podług zwykłej genealogii nie Eolus był synem Zeusa, lecz jego ojciec Hellen(os). Hellen miał trzech synów: Dorosa, Ksutosa i Eolosa, zaszczepców Doryjczyków, Achajczyków i Eoiów. Achejczycy wskutek połączenia się Ksutosa z Kreuzą spokrewnili się z łonami, których zaszczepił Ion. Ionowie pod jego wodzą wyszli do mniejszej Azyi i założyli tam nad wybrzeżem Karyi i Lidyi słynne osady: Efez, Milet, Myos, Lebedet, Kolofon, Pryene, Teos, Erytra, Foka, Klazomene, Chios i Samos. Przypisuje to tradycya staremu bohaterowi, co działo się dopiero we dwa wieki później. Dopiero po wtargnięciu Heraklidów bowiem do Peloponezu wyparci cofnęli się na północny brzeg półwyspu, skąd Ionów wyparli, Ionowie przyszli do Atyki, a stamtąd do mniejszej Azyi. Dowódcami zaś emigracyi tej byli synowie Kodrusa, Nelej i Androklos« (Węcl.).
Aithra, córka Pittheusa, była narzeczoną Bellerofona, później Aigeus, któremu Pittheus podsunął córkę, spłodził z nią Tezeusza.
Akamas, syn Tezeusza, razem z bratem Demofoonem towarzyszył Heraklesowi w jego wyprawach.
Akastos, syn Peliasa, jeden z uczestników kalydońskich łowów i wyprawy Argonautów po złote runo, zamordowanemu ojcu pogrzeb sprawił uroczysty, przepędził Medeję i małżonka jej Iazona i zasiadł na tronie ojcowskim Iolku. Żona jego Astydameia zakochała się w Peleusie, a gdy ten zaloty jej odrzucił, doniosła nie tylko żonie jego, że się jej sprzeniewierza, wskutek czego żona ta się obwiesiła, ale i Akastosowi, że Peleus zalecał się do niej, Astydamei. Odtąd Akastos czyhał na jego życie, zamach ten nie tylko został udaremniony, ale Akastos padł razem z żoną z ręki Peleja, który zdobył ich królestwo iolkijskie.
Akropolis, twierdza w miastach greckich, specyalnie oznacza twierdzę ateńską.
Aleksandros albo Parys (zob. Parys).
Alkatoos, syn Pelopsa, zaszczepca Megarejczyków (zob. Pelops).
Alkmene, córka Elektryona, króla Myken, małżonka Amfitryona, matka Ifiklesa, a przedewszystkiem spłodzonego z Zeusem Heraklesa (zob. Elektryon i Amfitryon).
Alpheios (Alfeus), dzisiaj Rufia, najgłówniejrza rzeka w Peloponezie. W mitologii czczono go jako bóstwo, syna Okeanosa i Tetydy.
Alkestis (Alcestys), córka króla Peliasa i Anaribii, jedyna z córek, która nie brała udziału w zamordowaniu ojca. Wyszła zamąż za Admetosa, króla w Pherai, przyjaciela Apollona. Poświęciła się za chorego małżonka, który też wyzdrowiał. Z podziemi Hadesu uwolnił ją Herakles.
Althaia, córka etolijskiego króla Thestiusa i Eurythemis. Wydano ją za Oineusa, syna kaledońskiego króla Porthaona. Z bogiem Bakchosem miała córkę Deianeirę, z Marsem zaś syna Meleagra. Gdy chłopiec ten miał dni siedm, przystąpiła do niej, siedzącej z synem przy kominku, jedna z Park i oświadczyła, że dziecko to będzie żyło dopóty, dopóki nie spali się głownia na kominku. Althaia pilnowała głowni i Meleager wyrósł na jednego z najsłynniejszych bohaterów. W wyprawie na dzika kaledońskiego, otrzymawszy nagrodę, odstąpił ją słynnej łowczyni Atalanie, do której zapłonął miłością. Przyszło wskutek tego do sporu między Etolijczykami a Euretami, przyczem Meleager zabił dwóch synów Thestiusa, braci swej matki. Althaia, dowiedziawszy się o zabójstwie, rzuciła głownię, od której zawisło życie syna, do ognia, odebrała sobie jednak życie, powiesiwszy się z rozpaczy.
Amaltheia, mitologiczna koza, która na Krecie karmiła Zeusa, gdy go matka jego Rhea z obawy przed pożerającym własne dzieci Kronosem tam ukryła. Według innych podań była ona nimfą.
Amazonki, jeźdźczynie mityczne, mieszkały nad rzeką Termodon, w Kapadocyi, u wybrzeży Euksynu (Czarnego morza). Zob. Herakles.
Amfanaia, siedlisko Kyknosa, zabitego przez Heraklesa, zapewne w południowej Tessalii, na pograniczu Lokrydy i w pobliżu Trachiny.
Amfiaraos, syn Oiklesa i Hypermnestry, wróżbita. Pod przymusem przekupionej żony swej Eriphyle wziął udział w wyprawie siedmiu przeciw Tebom. Rozłupana gromem Zensowym ziemia pochłonęła go wraz z rydwanem i woźnicą. Na cześć jego zbudowano świątynię, resztki jej istnieją do dzisiaj w Mavrodilissi, na południowy wschód od Oropos.
Amfion, syn Zeusa i Antiopy, brat Zethosa; z nim razem pomścił matkę na Dirce, która ją prześladowała. Do spółki z bratem otoczył Teby murami. Kamienie do budowy tej miał według legendy przywabiać grą na lirze. P. Dirke.
Amfipolis, miasto w pobliżu południowego wybrzeża Tracyi nad rzeką Strymonem, tuż przy jeziorze Kerkinites.
Amfitryon, syn Alkaiosa, króla Tiryntu, i Astydamei albo Laonomy albo Hipponomy, wnuk Perseusza. Od brata swego ojca, Elektryona, otrzymał wraz z ręką córki Alkmeny także i królestwo mykeńskie. Zabił w gniewie Elektryona, za co drugi jego stryj, Sthenelos, wypędził go wraz z Alkmeną z kraju. Uciekł do Teb, do króla Kreonta i zwyciężył króla Teleboów, Pierelaosa, zdradzonego przez własną córkę Komaitho, która podczas snu obcięła mu, z miłości do Amfitryona, złociste włosy, zapewniające mu nieśmiertelność. Zamordował ją przecież Amfitryon. Do pozostałej w Tebach żony jego Alkmeny zbliżył się Zeus i spłodził z nią Heraklesa.
Amymone (t. z. Beznaganna), córka Danaosa. Ojciec wysłał ją na poszukiwanie wody na suchem wybrzeżu Argosu, tutaj napadł ją satyr, aby gwałt jej zadać. Uwolnił ją Poseidon i spłodził z nią Naupliosa. Za jego sprawą trysnęło źródło lernejskie, zwane również Amymone. (Zob. Lerne).
Anauros, rzeka w Tessalii.
Anchises, członek królewskiego rodu trojańskiego. Zakochała się w nim Afrodite i dała mu syna Aineiasa (Eneasza), zjawiwszy mu się w postaci pasterki. Oślepił go grom Zeusa za zdradzenie tajemnicy tej miłości. Z płonącej Troi uniósł go na barkach syn Aineias.
Andromache, córka Eetiona, króla Teb w Mizyi, żona Hektora (zob. Hektor), z którym miała syna Astyanaksa. Ojca i siedmiu jej braci zabił jeszcze za dni jej młodości Achilles. Po upadku Troi i śmierci Hektora dostała się w ręce Achillesowego syna Pyrrhusa, któremu urodziła syna. Po śmierci Pyrrhusa weszła w związki małżeńskie z bratem Hektora, Helenosem, z którym również miała syna Kestinosa.
Andromeda, córka etyopskiego króla Kefeusa i Kassiopei. Wskutek chwalby Kassiopei, że piękniejszą jest od Nereid, Poseidon, chcąc pomścić obrażone córki Nerejowe, nasłał na kraj potwora morskiego, którego, według wyroczni boga Ammona, można było tylko zwyciężyć przez danie potworowi na pożarcie Andromedy. Przykutą do skały ujrzał Perseus (zob. Perseus), uwolnił ją, ubił potwora i wziął ją sobie za małżonkę. Athene przeniosła ją między gwiazdy.
Antigone, córka Ojdipusa (Edypa) i Iokasty, siostra Eteoklesa, Polyneikesa oraz Ismeny. Towarzyszyła ojcu w drodze wygnańczej do Kolonos, a po śmierci jego wróciła do Teb. Tutaj wbrew zakazowi Kreonta pogrzebała zwłoki brata Polyneika, za co skazaną została przez Kreonta na pogrzebanie żywcem. Syn Kreonta, Haimon, narzeczony Antigony, popadł z powodu tego w rozpacz i odebrał sobie życie.
Aphrodite (Afrodyta), zwana także Aphrogencyą (t. z. urodzona z piany) albo Kiprydą oraz Kithereią (od wyspy Cypru i Cytery, dokąd przeniósł się kult jednoznacznej z nią Astarty), grecka bogini miłości, łacińska Venus. Według jednych urodzona z piany morskiej (stąd Anadyomene), zapłodnionej przez nasienie Uranosa, według drugich córka Zeusa i Diony. Była żoną Hefaistosa, któremu się jednak sprzeniewierzała, między innymi z Hermesem, Aresem, Anchisesem i t. d. Za przyznanie jej pierwszeństwa co do piękności przyrzekła Parysowi Helenę i w ten sposób spowodowała wojnę trojańską. Od najstarszych miejscowości, w których specyalnie ją czczono, zwano ją także Pafią, Amatusyą i Idalią.
Apidanos, rzeczułka, wpływająca do rzeki Peneios w Tessalii.
Ares (łac. Mars), bóg wojny.
Arethusa (Aretuza), nimfa, córka Nerensa i Dorydy. Prześladowana przez boga rzecznego Alfeiosa, uciekła morzem do Sycylii i zmieniła się w źródło.
Argo, okręt, na którym odbyto słynną w podaniach greckich wyprawę po złote runo, stąd Argonauci, uczestnicy tej wyprawy.
Argos, w starożytności stolica peloponezkiej krainy Argolidy.
Argos (Argus), także Panoptes (wszystkowidzący), syn Agenora albo Inachosa, mityczny olbrzym z wielu oczami. Ubił olbrzymiego byka, który niszczył Arkadyę, udusił żmiję Echidnę, później na rozkaz Hery był stróżem Iony. Kamieniem zabił go Hermes, uśpiwszy go grą na fletni. Hera zamieniła go w pawia.
Argolis, kraina peloponezka, przecięta rzeką Inachosem.
Ariadne, córka Minosa, króla Krety, i Pazyfay, dała Tezeuszowi kłębek nici, za pomocą którego wydostał się po zabiciu Minotaura z labiryntu. Uciekła z Tezeuszem, została jednak zabita przez boginię Artemidę na wyspie Dia za sprzeniewierzenie się pierwszemu kochankowi, bogu Dionizosowi. Według innych Dionizos znalazł porzuconą przez Tezeusza Ariadnę na wyspie Naxos i poślubił ją, albo też Tezeusz musiał mu ją odstąpić. Po śmierci przeniósł ją Dionizos między niebiany, a dar ślubny, wieniec złocisty, umieścił śród gwiazd.
Asklepios (Eskulap), syn Fojbosa-Apollona, patron lekarzy, umiał sztuką swoją powoływać do życia nawet umarłych. Zginął za to od gromu Zeusa.
Astyanaks, syn Hektora i Andromachy.
Atalante, córka Iaziosa i Klymeny, z Arkadyi, słynna łowczyni, przez ojca porzucona na górze Parthenion, gdzie karmiła ją niedźwiedzica. Znaleźli ją myśliwi i wrócili rodzicom. Strzałami położyła trupem zasadzających się na nią Kentaurów Rhoikosa i Hylaiosa. Brała udział w wyprawie Argonautów oraz w łowach na dzika kaledońskiego, któremu pierwszą zadała ranę. Przyczyniła się do śmierci zakochanego w niej uczestnika łowów Meleagra. Długi czas nieprzystępna miłości, uległa w końcu Melaniosowi i miała z nim syna Parthenopaiosa, wyglądającego jak dziewica, i porzuciła go na górze Parthenion w Atyce.
Atlas, syn tytana Iapeta i Klymeny, brat Menoitiosa, Prometeusza i Epimeteusza, małżonek Pleiony, córki Okeanosa, niebo na barkach dźwigał — ponoć za karę, że brał udział w walce tytanów z bogami.
Ateny, stolica Grecyi, już w czasach starożytnych główne miasto, »Oko Hellady«, »Hellada Hellady«. Według tradycyi założył gród ten król Kekrops. Patronką miasta była bogini Pallas-Athene.
Athena. Athene, Athenaie, Pallas-Athene, Athenaia, Athenaa (łac. Minerva), z przydomkiem Tritogeneia (ponieważ miała się urodzić nad rzeką Triton), albo Glaukopis (od greckiego glaux — sowa, sowiooka, z powodu dziwnie błyszczących oczu), bogini wojny (jako taka utożsamiana z boginią zwycięstwa Nike), z przydomkiem Alalkomene (mężna), Alkidemos (obronicielka ludu), Areia (wojownicza), Alea (obronicielka), Promachos, Nikephoros (dawczyni zwycięstwa) itd. Była też boginią muzyki wojennej, boginią mądrości i z mądrością związanych poczynań artystycznych itd. Jako taka miała liczne przydomki, jak Ergane, Hygieia, Paronia itd.
Atreus, syn króla elidzkiego Pelopsa i Hippodamii, córki Ojnomaosa, wnuk Tantala, brat Thyestesa, małżonek Aeropy, za poduszczeniem Hippodamei zamordował wraz z Thyestesem przyrodniego brata Chrysipposa, uciekł do Myken, do Eurystheusa, i po śmierci tegoż w walce z Heraklidami objął po nim królestwo mykeńskie. Tutaj uwiódł mu żonę Thyesles. Ta ukradła mężowi jagnię o złotem runie, do którego przywiązane było posiadanie tronu, i dała je Thyestesowi. Wygnany wskutek tego Thyestes, chcąc się pomścić za to, nasłał na Atreusa jego syna, Pleisthenesa, którego wychowywał u siebie. Pleisthenes jednak, o którym Atreus nie wiedział, że jest jego synem, sam zginął z ręki ojca. Aby się pomścić na Thyestesie, zamordował Atreus jego synów i ciała ich podał ojcu do spożycia podczas uczty, na którą go, wrzekomo z nim się pojednawszy, zaprosił. Ze zgrozy z powodu tej zbrodni, miało słońce zmienić swój kierunek. (Zob. Aigisthos).
Atrydzi, potomkowie Atreusa, Agamemnon i Menelaos.
Attika (Atyka — może Ἀκτική, t. z. kraj nadbrzeżny) południowo-wschodnia ziemia Grecyi środkowej.
Aulis, miasto na wschodniem wybrzeżu Beocyi, na małym skalistym półwyspie pomiędzy dwiema zatokami. Tu poświęcono Ifigenię. (Zob. Ifigenia).
Axios (dziś Wardar), rzeka w Macedonii.
Ayros, rzeka w Macedonii.
Azopos, rzeka w Beocyi, wypływa z Kitheronu, oznacza boga rzecznego, który miał dwóch synów i wiele córek. Najbardziej znaną z nich jest Aigina. Uprowadził ją Zeus, Azopos, ścigając go, chciał na wozie swoim zdobyć Olimp, zginał jednak od gromu Zeusa.

Bachantki, towarzyszki Bachusa, uczestniczki wesołych jego orgii, występowały w skórze jeleniej lub tygrysiej, z wieńcem na głowie, z thyrsem, to jest prętem, owiniętym liśćmi winogradu czy bluszczu, w ręku.
Bakchos (Bachus), syn Iowisza i Semeli, córki tebańskiego króla Kadmosa. Semele, namówiona przez Herę, aby zażądała od kochanka, iżby ukazał się jej w całym swym blasku, od blasku tego zginęła. Zeus niedonoszony płód jej ukrył w swem biodrze i dziecko oddał potem na wychowanie siostrze Semeli, Inonie, małżonce Athamasa. Za sprawą zazdrosnej Hery oboje ci małżonkowie dostali szału, wskutek czego Hermes zabrał chłopca i zaniósł go na górę Nysę, gdzie, w jaskini, zajęły się nimfy jego wychowaniem. Bachus, sam wiecznie młody i wesoły, nauczył ludzi, celem uszczęśliwienia ich, uprawy wina.
Bellerofon, syn korynckiego króla Glaukosa i Eurymedy. Niewinnie oskarżony przez zakochaną w nim Anteę, małżonkę argejskiego króla Poetusa, jakoby na cześć jej nastawał, otrzymał pomoc bogów w postaci skrzydlatego rumaka, Pegaza, zwyciężył kilka szczepów azyatyckich, amazonki, oraz słynną potworę Chimerę.
Beocya, kraina w Grecyi.
Biblos, miasto w Fenicyi, ale Bibline (Βιβλίνη) miała być okolica w Tracyi, słynąca z uprawy wina. Według innych rzeczka Biblos na wyspie Naxos rozumiana. (Węcl.).
Boreas (wiatr północny, a właściwie wiatr, wiejący do Hellady od gór, położonych na północy), król tracki, syn Astraiosa i Eos (gwiaździstego nieba i jutrzni), brat Notosa (wiatru południowego) i Zefira. Przemieszkiwał w grocie trackiego Haimosu (góry balkańskie) albo mitycznych gór rhipajskich. Uwiódł córkę ateńskiego króla Erechtheusa, Oreithyię, z którą miał synów Kalaisa i Zetesa (t. j. Boreadów, którzy, wziąwszy udział w wyprawie Argonautów, uwolnili Phineusa od Harpyi), oraz córkę Kleopatrę. Według podań homeryckich spłodził w postaci rumaków dwanaście wiatronogich źrebców.
Bosporus (dziś po turecku Istambul Bogpasi), cieśnina morska, prowadząca z Czarnego Morza (Pontu) do Propontis (Morza Marmara). Nazwisko pochodzi podobno od mitologicznej Io, która cieśninę tę przepłynęła w postaci krowy.
Bromios (szumiący, szumnik) przydomek boga wina, Bacha.
Biały brzeg (Leuke akte — Λευκὴ ἀκτή) na jednej z wysp Euksynu (Morza Czarnego).

Chalibowie, lud w Poncie, na granicy dzisiejszej Armenii; według Herodota, Ksenofonta i innych wyrabiali najlepszą stal, stąd stal po grecku »chalyps« (χάλυψ).
Chalkodon, starodawny król Euboi, którego Amfitryon (zob. Amfitryon) wraz z Tebanami w bitwie pokonał i zabił.
Charyty, tyle co Gracye, boginie wdzięku. Pierwotnie była tylko jedna, później dwie, a w końcu trzy: Euphrosyne, Aglaia i Thalia. Uchodziły za córki Zeusa i Okeanidy Eorynomy, albo boga słońca: Aigly, lub Bakchosa i Aphrodyty.
Chersones, półwysep tracki (dziś Galipoli) nad cieśniną Helespontu (Dardanelów) z jednej, a nad zatoką Melas (Saros) z drugiej strony.
Chimaira (Chimera), potwora, według Hezyoda córka Tyfona i Echidny, mająca trzy głowy: lwią, kozią i smoczą; według Homera była z przodu lwem, z środka kozą, z tyłu smokiem. Wychował ją król lykijski Amisodaros, zabił zaś Bellerofon (zob. Bellerofon).
Chione, córka trackiego króla Boreasa (zob. Boreas) i Orithyi, kochanka Poseidona i matka Eumolpusa. Ażeby uniknąć wstydu, rzuciła dziecko do morza, uratował je przecież Poseidon, zaniósł do Etyopii i oddał na wychowanie córce swej Beuthezykimie.
Choes (χóες) czyli święto krużów obchodzono w drugim dniu tak zwanych Antesteryów, 12-go dnia miesiąca Ansteryon. Początek do święta miał dać Orestes, który przybył podobno do ateńskiego króla Pandyona właśnie w chwili uroczystej biesiady. Pandyon nie chciał odprawić Orestesa; ale ponieważ jeszcze nie był oczyścił się z krwi przelanej, nie pozwolił mu mieć udziału w uczcie. Ażeby więc z innym nie pił z jednego naczynia, postawiono osobny kruż przed każdym z uczestników. (Węcl.).
Cyklopi, według Homera potworne, ludożercze, olbrzymie plemię pasterskie z Polyfemem na czele. Według Hezyoda są to trzej tytani: Arges (świecący), Steroipes albo Asteropes lab Astrophaios (piorun) i Brontes (grzmot). Według późniejszych podań byli pomocnikami Hephaistosa, mającego kuźnię we wnętrzu wulkanicznej Etny.

Daidalos (Dedalus), mityczny przedstawiciej najstarszej, sztoki greckiej, zwłaszcza rzeźby, miał zbudować między innymi słynny »labirynt« Minotaurowi na Krecie. Jak wieść niosła, robił posągi, swobodnie się poruszające. Według późniejszego podania był synem Erechtydy Eupalamosa. Wychował sobie ucznia Tolosa, bojąc się jednak współzawodnictwa, strącił go, powodowany zazdrością, z Akropolis. Skazany przez Areopasa, uciekł na Kretę i stamtąd wraz z synem Ikarosem na Sycylię, gdzie, odwdzięczając się za gościnę, wzniósł królowi Kokalosowi wspaniałe budowle.
Danaidy, córki Danaosa (zob. Danaos).
Danaos, syn egipskiego króla Belosa, brat Aigyptosa, panował w Libii, powaśniwszy się jednak z bratem, uciekł wraz z 50 córkami do Argos, gdzie po wypędzeniu ostatniego potomka Inachosa, Gelanora, objął tron królewski. Pięćdziesięciu synów Aigyptosa zażądało ręki jego córek, pognawszy za nim do Argos. Danaos zgodził się, ale dał każdej córce sztylet, aby zamordowały mężów. W ślubnej porze uczyniły to wszystkie, prócz jednej, Hypermnestry, która narzeczonego swego, Lynkeusa, uratowała. Późniejsze podanie utożsamiło Danaidy z grzesznemi duszami, które za swe przewiny musiały nieustannie czerpać wodę do przedziurawionej beczki.
Dardanos, syn Zeusa i córki Allesa, Elektry, praojciec Trojańczyków, czyli Dardanów.
Delfy (po gr. Delphoi), starożytne miasto w starogreckiej ziemi fokijskiej, położone pod jedną z skał Parnasu. Poświęcone było pierwotnie bóstwom Gai, Poseidonowi i Temidzie. Zasłynęło jednak przedewszystkiem jako miejsce wyroczni Apollińskich.
Delosski staw, t. j. jezioro na wyspie Delos, obok miejsca urodzenia Apollona. Chowano na jeziorze tem święte łabędzie.
Demeter, córka Saturna i Rheii, bogini płodów ziemi, matka Persefony, lub Kory, porwanej przez Hadesa-Plutona, podczas gdy razem z towarzyszkami bawiła się na błoniu kwiecistem. Przez dziewięć dni szukała ją matka po całej ziemi, dopóki Helios (Słońce) nie powiadomił jej o losie córki. Z gniewu i rozpaczy porzuciła Olimp i ukryła się w pustyni, a skutek był ten, iż ziemia przestała rodzić. Zlitował się Zeus i pozwolił Persefonie opuszczać świat podziemny na wiosnę i lato i przebywać u matki.
Demos Palene leżał między Atenami a Maratonem. Była tam świątynia Pallady-Ateny.
Diktynna albo Britomartis, bogini kreteńska, odpowiadająca greckiej Artemidzie lub Hekacie. Prześladowana miłością króla Minosa, ścigana przez niego poprzez góry kreteńskie, rzuciła się z skały do morza. Dostała się jednak do sieci rybackiej (po gr. diktyon) i stąd jej nazwa.
Diomedes 1) syn Aresa i Kyreny, według innych Atlasa i Asteryi, król trackich Bistonów, właściciel klaczy, żywiących się mięsem ludzkiem. Zabił go Herakles i dał na pożarcie tym klaczom. Mord ten był wykonaniem jednej z dwunastu prac, zadanych Heraklesowi przez króla Eurysteusa.
Diomedes 2) syn Tydeia i Deipyli, córki Adrasta, po mieczu wnuk Oineusa, króla Kalydonu w Etolii, małżonek Aigialei, wnuczki Adrasta, jeden z największych bohaterów greckich w wyprawie na Troję. Powalił Hektora, którego jednak ochronił Apollon, zabrał rumaki Eneaszowi, zranił matkę jego, Afrodytę, oraz z pomocą Atheny boga Aresa itd. Stworzył liczne kolonie greckie w Italii dolnej. Oddawano mu cześć boską przeważnie na wyspach diomedejskich (dziś Isole Tremiti).
Dionizos, zob. Bakchos, nosił długi chiton wzorzysty, a na nim płaszcz barwy szafranu, pstrym spięty pasem, na płaszczu skórę jelenią. Wyobrażano go sobie w postaci młodzieńca o twarzy dziewiczej, z cerą biało-rumianą, o płowych, na plecy spadających włosach.
Dirke (Dirce), żona Lykosa, króla Teb, za prześladowanie Antyopy przywiązana została przez jej synów, Amfiona i Zetosa, do rogów byka, a potem przez Dionyzosa przemieniona w źródło. Pod Tebami było źródło tego samego nazwiska, tam też pokazywano grób Dirki. Podanie to święci tryumf w słynnej, w Neapolu znajdującej się olbrzymiej rzeźbie, znanej pod nazwą »Byk farnezyjski«.
Długa skała sterczała poza i ponad teatrem w Atenach.
Dyoskurowie (Διοσκοῦροι, synowie Zeusa), spłodzeni z Ledą Kastor i Polydeukes (Pollux), bracia Heleny, przeniesieni potem między gwiazdy.
Dyrfys zwała się góra na Euboi, w pobliżu cieśniny Eurypus.

Echinady (po łac. Oxiae Insulae), grupa wysepek blisko południowo-zachodniego wybrzeża rzeki Achelous. Dziś nazywają się Kurtsolari. Najgłówniejsza z nich nazywała się Doliche. Nazwa innej Tafos, której mieszkańcy osławieni byli z łupiestwa i rozbojów morskich.
Eleusis, miasto w Attyce, dziś wioska Levsina, słynna z uroczystości na cześć Demetery i Persefony (t. zw. misteryi eleuzyńskich — eleuzynii). W Eleuzyi były świątynie Tryptolemosa, Artemidy i Poseidona, dalej tak zwana studnia Kallichoros, gdzie niewiasty eleuzyńskie wykonały ongi pierwszy raz tańce i pieśni na cześć bogini.
Enianowie, mieszkańcy Tessalii.
Enkelados (Enceladus), syn Tartarosa i Gai, jeden z sturamiennych, wężonogich Gigantów; spoczywa pod Etną, a gdy się ruszy, wywołuje trzęsienie ziemi w Sycylii. W walce Gigantów przejechany został przez wojenny rydwan Ateny. Inny Enkelados był synem Aigistosa, narzeczonym Danaidy Amymony.
Epafos, syn Zeusa i przemienionej w krowę Iony. »Nazwisko Epafosa wyprowadzają od ὲπαφή, dotknięcie, za pomocą którego Zeus Ionie przywrócił postać ludzką. Atoli Epafos to samo, co egipski Apis, tak jak Io tem samem była, co Isis, i jako taka dalej tem, co Demeter i Persefona. Takie miał też niewątpliwie zapatrywanie poeta, bo inaczej nie wzywałby Epafosa, aby te dwie boginie przysłał krajowi na pomoc. Epafos był dalej zaszczepcą królów egipskich i fenickich, a zatem i Kadmosa; bo Kadmos, podług Scholiasty, był bratem Feniksa i Europy«. (Węcl.).
Epeiowie, tak nazwani od króla Epeusa, zamieszkiwali Elidę w Peloponezie.
Epigoni, synowie siedmiu bohaterów, którzy z Polyneikesem wyruszyli przeciw Tebom i w wojnie tej zginęli, oprócz Adrastosa. Chcąc pomścić śmierć ojców, przedsięwzięli w 10 lat później nową wyprawę przeciw Tebom i miasto zburzyli. Przewodził im Adrastos lub też Alkmaion. Nazwiska ich: Alkmaion i Amfilochos, synowie Amfiaraosa; Aigialeus, syn Adrastosa; Diomedes, syn Tydeusa; Promachos, syn Parthenopaiosa; Sthenelos, syn Kapaneusa; Thersander, syn Polyneikesa; Euryalos, syn Mekisteusa. Pozostał przy życiu tylko Aigialeus.
Erebos, miejsce pobytu zmarłych. U Hezyoda syn Chaosa, który z siostrą swą Nocą spłodził Eter i Hemerę, t. z. Dzień.
Erechtheus, według pierwotnej legendy jednoznaczny z Erychthoniosem (zob. Erichthonios), przodek Ateńczyków, zwany także Pandyonem, syn Erichthoniosa i ojciec bliźniąt Erechtheusa i Butesa, oraz bliźnich córek, Prokny i Philomeli.
Erichthonios, zaszczepca Ateńczyków. Ojciec jego Hefaistos. »Atena nie była powolną miłości Hefaistosa, dlatego Gea (χϑών) w łonie Erichthoniosa nosiła, ale Atena dziewicza opiekowała się dzieckiem, włożyła je do skrzynki i oddała córkom Agrauli na wychowanie, poleciwszy, aby skrzynki nie otwierano. Ciekawością zdjęte siostry Pandrozy otworzyły jednak skrzynkę i zoczyły dziecko, owite żmijami, które wyrzuciły na Akropolis. Erychthonios, wychowany w świątyni Ateny, wstąpił później na tron Attyki i położył zasługi około obrządku Pallady. Synem jego był Pandyon, założyciel obrządku Demetery i Dyonizosa; wnukiem zaś Erechtheus, którego synem Kekrops, a córką Kreuza. Agraulos albo Aglauros podług innej tradycyi miała być małżonką Kekropsa. Córki jej zwały się Pandrosos, Herse i Agraulos. Na imię Agrauli zwykły były niewiasty greckie przysięgać. Podług Hezychiusza była Aglauros lub Agraulos kapłanką Ateny, podług Harpo-krefyona Ateną samą. zapewne owe trzy imiona były po-prostu przydomkami Ateny. Na pamiątkę Erychthoniosa zachował się u Ateńczyków, mianowicie w wyższych warstwach społeczeństwa, zwyczaj zawieszania złotych wężów na szyjach dzieciom«. (Węcl.).
Eris, zwada, bogini kłótni.
Eros, bóg miłości, syn Afrodyty i nieodstępny jej towarzysz, często łączony razem z pokrewnemi postaciami Himerosa (Żądza) i Pothosa (Tęsknota). W teogonii Hezyoda i u Orfików jedno z bóstw najpotężniejszych, źródło wszelkiej płodności i wogóle stworzenia świata. Stąd
Eroty, uskrzydlone postaci chłopięce, towarzyszące wszelkiej uciesze ludzkiej, przy biesiadach, igrzyskach, winobraniu itd.
Erynyje (łacińskie Furie), boginiom przeznaczenia (Moirom) pokrewne strażniczki praw natury i mścicielki wszelakiej zbrodni. Według Hezyoda urodziła je Gaia z kropli krwi Uranosa, okaleczonego przez Kronosa, według innych córkami są tejże Gai (Ziemi) i Kronosa. Mieszkały w przybytkach świata podziemnego. Aischylos wprowadził je na scenę jako postaci w czarnych sukniach, z wężowymi wieńcami we włosach.
Nazywano je także Eumenidami, t. j. dobrotliwemi.
Eteokles, zob. Ojdipus.
Etna, góra wulkaniczna w Sycylii.
Eumelos, syn Admeta i Alkesty. Należał do wodzów w wyprawie przeciw Troi — miał konie, ustępujące tylko rumakom Achillesa. Podczas uroczystości pogrzebowych na cześć przyjaciela Achillowego Patroklosa byłby był otrzymał nagrodę zwycięstwa, gdyby się mu był wóz nie przewrócił. Ożeniony był z Iftimą, siostrą Penelopy, żony Odyssa.
Eumenidy, zob. Erynyje.
Eumolpus (tracki), syn Poseidona i Chiony, córki trackiego Boreasza. Według podania miał z Eleuzyńczykami przywędrować do Attyki, wojować z królem Erechtejem, założyć tajemnice eleuzyńskie i służbę w nich polecić swemu rodowi (Thuc. II. 15).
Euripos, cieśnina, rozdzielająca wyspę Euboję od Beocyi, nad nią leżały miasta portowe Chalcys i Aulis, na przeciwnych brzegach, połączone mostem.
Euristheus, syn Sthenelosa i Nikippy, wnuk Perseusza. »Zeus w radzie bogów przysiągł, że ten, co pierwszy z rodu Persydów się narodzi, ma panować nad wszystkimi innymi rodu tego potomkami; spodziewał się zaś, że władza ta dostanie się synowi jego, Heraklesowi, który już to przez ojczyma Amfitryona, już też przez matkę Alkmenę — gdyż obu dziadem był Perseusz — należał do rodu Persydów. Hera zaś, z nienawiści i zazdrości, przyspieszyła narodzenie się Eurysteusza, który w siódmym miesiącu przyszedł na świat. Prędzej więc od Heraklesa urodzony, Eurystej został królem Mycen, a Herakles jego wasalem (Apollod. 2, 4, 5). Zeus jednak złagodził dolę Heraklesa o tyle, że miał być wolnym, gdy prace, zadane mu przez Eurysieja (12 praw Heraklesowych), wykona. Eurystej tak bardzo go się lękał, że mu nigdy do Mycen przyjść nie pozwolił, lecz rozkazy dawał przez herolda. Po śmierci Heraklesa prześladował Eurystej też dzieci jego i żądał ich wydania od Ateńczyków, do których zaprowadził był je Ceyks. Ateńczycy odmówili wydania i wszczęła się wojna; pod Maratonem w bitwie przy źródle Makarya zginęli wszyscy synowie Eurysteja, a jego samego na ucieczce zabił Hylos lub Iolaos. Podług Eurypidesa schwytany dostał się w moc Alkmeny, która mu oczy kazała wykłóć«. (Węcl.).
Eurotas, dziś Iri, najgłówniejsza rzeka w peloponezkiej krainie lakońskiej (Lacedemonie).
Euryalos, syn Argiwczyka Mekisteusa, jeden z Epigonów, co zdobyli Troję. Brał udział w wyprawie Argonautów. Pod Troję udał się z Diomedesem, dowodził Mykeńczykami i zabił kilku najdzielniejszych Trojańczyków. Chował się u dziada Talaosa, uczestnika w wyprawie argonauckiej.
Eurytos, ojciec pięknej Ioli, która widocznie zdradziła ojca i miasto rodzinne i, jak szalona wybiegłszy ze zburzonego grodu, rzuciła się w objęcia Heraklesa.

Fazys (Phasis), rzeka na pograniczu Azyi Mniejszej i Kolchidy, dzisiaj Rion albo Rhion w transkaukazkiej gubernii Kutais, wpada do morza Czarnego. U dopływu rzeki tej leżało starożytne miasto tego samego nazwiska.
Filomela (Philomele), zob. Pandyon.
Fineus, król w trackiem mieście Salmydesos, mieszkał w pobliżu ujścia Bosforu i skał Symplegadzkich.
Foibos, przydomek boga Apollona.
Fryga, cyga, bąk, zabawka dzieci, używana była podczas uroczystości na cześć frygijskiej bogini Rheii.
Frygia, środkowy kraj północnej Azyi Mniejszej.
Ftya, miasto w Tessalii nad zatoką malijską.

Ganimed (Ganymedes), syn Trosa czy też Laodemona, króla Troi. Podczaszy i kochanek Zeusa. Według Iliady został z powodu niezwykłej piękności swej przeniesiony na Olymp, aby Zeusowi napełniał puhary, według innych porwał go Zeus w postaci orła lub w niezmienionej postaci własnej.
Geraistos, syn Zeusa i matki nieznanego nazwiska. Od niego wzięła nazwę miejscowość w Euboi.
Geryon (Geryones lub Geryoneus), legendarny właściciel licznych stad bydła, które pastuch Eurytion wypasał, z pomocą psa Orthrosa, na wyspie Erythei. Herakles, otrzymawszy od Erysteusza rozkaz uprowadzenia tych stad, wszystkie je wybił. Geryona wystawiano sobie w postaci olbrzyma o dwóch lub (częściej) a trzech ciałach, później o jednem ciele z trzema głowami i sześciu ramiony.
Giganci, według Homera, olbrzymi, przez bogów znienawidzony ród, który wcześnie wytępiono. Według Hezyoda, byli istotami boskiemi, synami Gai (Ziemi), świetnie uzbrojonemi. Gaia, zagniewana za strącenie Tytanów (zob. Tytani) do Tartaru, urodziła Uranosowi potwornych, niezwyciężonych olbrzymów o smoczych ogonach, którzy mieli wojować Zeusa i inne bóstwa. Na polach flegrajskich (zob. Phlegrai), umieszczanych zwykle w okolicach wulkanicznych, Giganci przypuszczali szturm do Olimpu, rzucając potężne skały i płonące pnie dębowe. W tej »Gigantomachii« zostali jednak pokonani przez bogów, którym z pomocą przyszedł Herakles. Jednego z Gigantów, Enkeladosa, zabiła Atena, Alkioneosa Dyonizos itd.
Glaukos 1) syn Syzyfa i Meropy, małżonek Eurymedy albo Eurynomy, ojciec Bellerofonta, król koryncki, w Lakedajmonie spłodził Ledę. Podczas uroczystości pogrzebowych na cześć Peliasa w Iolku czyli w Potniach zwyciężył go towarzysz Heraklesa Iolaos (zob. Iolaos), poczem rozszarpały go własne konie.
Glaukos 2) Jeden z bogów morskich, pierwotnie rybak, wieszczym obdarzony duchem, prorokował Argonautom, płynąc za ich statkiem.
Glaukos 3) Jeden z synów Pryama.
Glaukos 4) Syn króla Krety, Minosa.

Hades albo Aides (t. z. Niewidzialny), trzeci syn Kronosa i Rhei, przy podziale świata otrzymał władztwo nad światem podziemnym, miejscem pobytu zmarłych, których czyny surowo osądza razem z Ajakosem, Minosem i Radamanthysem. Za małżonkę miał Persefonę. Imię jego oznacza też wogóle siedzibę zmarłych.
Halai, miejscowość w attyckim powiecie Brauron, gdzie czczono Artemidę, nazywaną Artemis Brauronia (Ἄρτεμις Βραυρωνία). Był tam wizerunek drewniany (rzeźba) bogini, przeniesiony podobno z Tauryi. Stąd tażke Artemis Tauropolos.
Halirrhothios, syn Poseidona i nimfy Euryte. Zabił go Ares i bogowie, według tradycyi, sądzili zabójcę na Areopagu (na wzgórzu Aresowem, naprzeciw Akropolis ateńskiej) i wydali wyrok uwalniający. Halirrhothios zgwałcił był Alcyppe, córkę Aresa i Agraulosy.
Halkyone (Alkyone), małżonka Keyksa, króla w Trachis w Tessalii, zobaczywszy ciało męża, wyrzucone na brzeg, rzuciła się do morza. Oboje przemienieni zostali przez Zeusa i Herę, według innych przez Thetydę, w zimorodki.
Harmonia, córka Aresa i Afrodyty, żona Kadmosa. Przy zaślubinach dał jej Kadmos płaszcz (peplos) i naszyjnik, wykuty przez Hefaistosa. Dary te przyniosły obojgu nieszczęście. Przybywszy po ciężkiem życiu do Illyryi, oboje przemienieni zostali w węże. Zabójczy wpływ naszyjnika tego odczuli i inni: Amflaraos i żona jego Erifile, którą zamordował syn jej Alkmaion. Alkmaion dał potem naszyjnik córce Fegeusa, Alfesyboi czyli Arsynoi, a wreszcie córce Acheloosa Kallirhoi, którzy wszyscy wraz z Alkmaionem i Fegeusem zginęli. Synowie Alkmaiona zawiesili nieszczęsny ów naszyjnik i peplos w świątyni delfickiej.
Harmonia, czczona jako przedstawicielka ładu, porządku i zgodliwości, uchodzi też za matkę Muz i Charyt. Gdy ślub brała z Kadmosem, bogowie przyszli z darami. Demeter darowała zboże, Atena flety, odzienia i naszyjnik, Hermes lirę. Według innych naszyjnik roboty Hefaistosa darowała jej Afrodyta.
Hebros, rzeka w starodawnej Tracyi, dzisiaj Marica.
Hekabe (Hekuba), córka króla Dymasa, i druga żona Pryama, który miał z nią dziewiętnastu synów, między nimi Hektora. Niosąc w łonie późniejszego syna Parysa, śniła, że urodzi pochodnię, która zniweczy Troję. Najstarszy syn jej, Aisakos, tłómaczył sen w ten sposób, że mające narodzić się dziecko jej stanie się przyczyną upadku Troi. Wyrocznia się spełniła. Parys, porwawszy Helenę, sprowadził klęskę na gród ojczysty. Hekabe jest jedną z najtragiczniejszych postaci poezyi greckiej. Patrzała na śmierć swych synów i córki Polykseny, na losy córki Kasandry, która jako branka dostała się w ręce króla Agamemnona. Hekabe poszła w niewolę do Odyssa. Przedtem jeszcze miała wydrzeć oczy trackiemu królowi Polymestorowi i zabić dwóch jego synów, niszcząc się w ten sposób za zamordowanie dla zagarnięcia skarbów syna swego Polydora, poruczonego Polymestorowi na wychowanie.
Hekate (t. z. »działająca zdala«), córka Tytana Persesa (»świecącego«) i bogini gwiezdnej Asteryi. Uważaną była za boginię księżyca, strażniczkę dróg, zwłaszcza dróg rozstajnych, drzwi i bram. Ponadto była boginią porodu, rozmnożycielką stad i dawczynią bogactw. Jako bogini księżyca stała też w bliskim stosunku z bóstwami podziemnemi, strzegła bram Hadesu, stąd nazywano ją też boginią podziemną, czarną, ponurą, zsyłającą upiory i wogóle zjawiska, budzące strach i przerażenie.
Hektor, syn króla Troi, Pryama, i żony jego Hekaby, największy z bohaterów trojańskich. Mszcząc się za śmierć przyjaciela swego, Patroklosa, zabił Achillesa[94] i wlókł zwłoki jego naokoło mogiły Patroklosa, ostatecznie jednak oddał je — za bogate dary — Pryamowi, który zwłoki spalił i popioły godziwie pochował. Hektora czczono jako herosa.
Helena (Helene), córka Ledy, żony spartańskiego króla Tyndareosa, i Zeusa. Za radą Odysseusza kazał Tyndareos przysiądz licznym zalotnikom Heleny, że wybranemu przez nią małżonkowi przyjdą w razie skrzywdzenia go z pomocą. Gdy Parys porwał Helenę Menelaosowi, wezwał tenże książąt greckich, aby z nim razem wyruszyli na Troję. Po śmierci Parysa dostała się Helena bratu jego, Deifobosowi, aby potem wrócić znowu do Menelaja. Według starożytnego poety Stesichorosa, za którym poszedł Eurypides w »Helenie«, Parys porwał tylko widmo Heleny, rzeczywista jej postać dostała się dzięki pomocy bożej do Egiptu.
Z Menelaosem miała córkę Hermionę (zob. Hermione); według innych, była w końcu żoną Achillesa na »wyspie błogosławionych« Leuke. Mówią też podania, że Tezeuszowi urodziła córkę Ifigenię, Achillesowi zaś syna Euforiona. Czczono ją razem z Menelaosem oraz jej braćmi Kastorem i Polydeukesem jako bóstwa.
Helios, bóg słońca.
Helle, siostra Phrixosa, córka Athamesa i Nepheli. Chcąc ujść nienawiści macochy Ino, uciekła z bratem na grzbiecie złotorunego tryka. Uratował się jednak tylko Fryksos, Helle natomiast utonęła. Stąd nazwa cieśniny Hellespontu.
Hellespont (morze Helli, zob. Helle), dziś Dardanelle.
Helenos, syn Pryama, jeden z mężów Andromachy, panował po upadku Troi w kraju Molossów. Po śmierci jego objął tron syn jego i Andromachy, Molossos. Podobnie, jak siostra jego Kasandra, miał i on dar wieszczenia.
Hephaistos, syn Zeusa i Hery, bóg ognia, kowal bogów, który na prośby Thetydy wykuł zbroję dla syna jej Achillesa.
Hera, królowa niebios, małżonka władcy bogów, Zeusa. Według podań homeryckich, była Hera (łac. Juno) córką Kronosa i Rhei, a więc siostrą Zeusa, któremu, poślubiwszy go, dała Hefaistosa, Aresa, Eilaithyję oraz Hebę. Aby uchronić nowonarodzoną od żarłoczności Kronosa, Rheia oddała ją na wychowanie Okeanosowi i Tetydzie. Homer przedstawia Herę jako zazdrosną, kłótliwą, upartą, surową, właściwości, dające się tłómaczyć jej stanowiskiem jako patronki małżeństwa, którego zasady małżożonek jej, Zeus, zbyt często obrażał. Składano jej ofiary z krów i kóz, ponadto poświęcano jej z zwierząt bociany, pawie i pewien gatunek czapli, z roślin zaś lilije, jabłka granatowe i inne zioła, używane jako środki lecznicze przy rozmaitych chorobach niewieścich.
Pierwotnie była, zdaje się, boginią księżyca, od którego, według wyobrażeń starożytnych, zależne były menstruacye i porody.
Herakles (Herkules), syn Zeusa i Alkmeny, najsłynniejszy bohater legend helleńskich (starogreckich), ideał walecznego męża, który śród trudów i walk nieustannych dochodzi do szczytu i staje się najdoskonalszym pierwowzorem cnót męskich. O jego urodzeniu, życiu i czynach mówi legenda w ten sposób: Amfitryon, potomek Perseusza, syn Alkaiosa i tebanki Hiponomy, poślubiwszy Alkmenę, postanowił nie prędzej zbliżyć się do małżonki, dopóki nie zwycięży Telebojów, którym przypisywał winę, że wbrew własnej woli zabił swego teścia, Elektryona. Tymczasem Zeus zakochał się w Alkmenie i spłodził z nią Heraklesa. Alkmene, obawiając się zemsty Hery, małżonki Zeusa, porzuciła dziecko. Bogini Athene przywiodła Herę do miejscowości, w której porzucono Heraklesa i namówiła ją, iżby mu dała piersi. Dziecko ssało jednak z taką mocą, że Hera puściła je z wielkiego bólu, a wytryśnięte przytem mleko utworzyło na niebie drogę mleczną. Hera, mszcząc się na przeniewierczym Zeusie, ścigała Heraklesa od pierwszej chwili: gdy dziecko miało zaledwie ośm miesięcy, nasłała na nie dwa olbrzymie węże, atoli Herakles, pochwyciwszy jednego i drugiego, oba potwory zdusił w kolebce. W ośmnastym roku życia zabił lwa kithajrońskiego, który pustoszył stada Amfitryona i tesalskiego króla Thespiasa. Niezwykła siła młodzieńca tak zaimponowała Thespiasowi, że doprowadził mu pięćdziesiąt swych córek, iżby miały z nim dzieci. I to się stało. Herakles, wracając do Teb, spotkał się z posłami Ergeinosa, króla Orchomenosu, udającymi się do tego miasta po haracz stu wołów, poobcinał im nosy i uszy i, skrępowawszy im ręce powrozami, odesłał ich do ich pana. W wynikłej stąd wojnie Herakles stanął na czele Tebańczyków, zabił króla Ergeinosa, rozgromił zastępy Minyów i nałożył im haracz dwa razy większy, niż pobierany przez nich od Teb.
Poślubiwszy następnie Megarę, córkę Kreonta, miał z nią trzech synów: Therimachosa, Kreontiadesa i Deikoona, których jednak, dotknięty szałem, zamordował. Odzyskawszy zmysły, opuścił Teby i oczyszczony przez Thestiusa, udał się do Delfów. Z polecenia Pytyi miał iść w służbę do Eurystheusa. Od Hermesa otrzymawszy miecz, od Apollona niechybiające nigdy strzały, od Hefaistosa złocisty kołczan, od Pallady pancerz, ponadto wyciąwszy sobie maczugę z drzewa oliwkowego, zjawił się u Eurystheusa, który mu kazał dwanaście wykonać robót:
W gaju Zeusa, w arkadyjskiej Nemei, grasował lew spłodzony przez Tyfona, a którego ranić nie było można. Herakles zagnał go maczugą do jaskini, natarł potem na niego, zadusił go i zawlókł do Myken. Na pamiątkę tej walki założył igrzyska nemejskie i odtąd w miejsce przyłbicy i pancerza lwią posługiwał się skórą.
Następnie zabił potworną hydrę, żyjącą w bagnisku lernejskiem. Straszliwy ten żmij, pustoszący okolicę, miał 9 łbów, z których środkowy był nieśmiertelny. Herakles podjechał na wozie z Iolaosem do źródeł Amymony, gdzie potwór miał jaskinię, i wypędził go z niej płonącymi pociskami. Nie mógł go jednak pokonać, gdyż w miejsce uciętego łba wyrastały dwa nowe, a nadto pomagał hydrze rak olbrzymi, szczypiąc w ramię Heraklesa. Raka tedy Herakles naprzód zabił; potem z pomocą Iolaosa, który zapalił sąsiedni las gęsty, aby po ucięciu głów wypalić karki głowniami i tym sposobem zapobiedz odrastaniu łbów, Herakles, ściąwszy łeb nieśmiertelny, zakopał go w ziemi i ogromną przywalił skałą. Tułów rozpłatał i w żółci hydry zanurzył swe pociski.
Pojmawszy złotorogą łanię w Kerynei, złowił dzika, który pustoszył okolicę góry Erymanthosa w Arkadyi i żywcem przyniósł go do Eurystheusa, a ten tak się przeraził tym widokiem, że skrył się do beczki; wyczyścił w jednym dniu stajnię króla Augeiasa (Augiasza) w Elidzie; zajął kreteńskiego byka, którego król Minos, otrzymawszy go od Poseidona, wcielił do swego stada, zamiast ofiarować go bóstwu. Na byku tym Herakles przepłynął morze; przybywszy jednak do Eurystheusa, musiał, na rozkaz króla, puścić go wolno: byk pobiegł do Maratonu, a ponownie schwycić go musiał Tezeusz. Ósmą praca Heraklesa było zabranie ludożerczych koni Diomedesa; pokonał on naprzód stróżów przy korytach, a kiedy konie chciał wsadzić na okręt, natarło na niego wojsko Bistonów. Oddawszy konie jednemu z towarzyszów, Herakles pokonał Bistonów, zabił Diomedesa i konie, które tymczasem pożarły trzymającego je człowieka, sprowadził do Argos. Podług Eurypidesa jednak Herakles nie morzem, lecz lądem udał się do kraju Bistonów i to sam; przeprawiwszy się z Tracyi przez Hebros, gdyż wracał wzdłuż wybrzeża u stóp Pelionu aż do rzeki Anauros, gdzie stoczył walkę z Kyknosem.
Spełniwszy to, zdobył darowany przez Aresa pas królowej amazonek, Hippolity. Amazonki mieszkały nad rzeką Termodon w Kapadocyi nad Euxynem (Czarnem morzem). Podróż do Amazonek wiele ma podobieństwa do podróży Argonautów. Z Amazonkami Herakles i jego towarzysze musieli stoczyć bój, w którym Herakles pokonał i zabił dwanaście najbitniejszych Amazonek. Z liczby pojmanych Antyopę darował Tezeuszowi, Melanippę zaś, która wojskiem dowodziła, wydał, za co otrzymał pas Aresa.
W Erystei, zwanej później Gadeirą, mieszkał Geryon (lub Geryones), syn Chryzaosa i córki Okeanosa, Kalirrhoi, potwór trójciały, w środku prosty, a rozchodzący się od karku i od lędźwi. Posiadał on bydło maści czerwonej, którego strzegł Eurytyon i pies dwugłowy, Ortros. Udając się po owo stado Geryona, które też zdobył, przebył nie tylko wiele dzikich okolic Europy, ale był też w Libii i tam pod Tartesos wzniósł tak zwane słupy Heraklesowe.
Na zachodnich krańcach świata były sady Hesperyd, z jabłoniami, złote rodzącemi owoce. Strzegł ich smok, przez Tyfona spłodzony z Echiduą. Tam na końcu świata, gdzie niebo spoczywa na ziemi, Herakles zanurzył się aż do dna Oceanu i ludziom uspokoił fale morskie, a dalej ramię podłożywszy pod brzeg nieba, dźwigał je w domu Atlasa, z którego pomocą złote jabłka zdobył i zaniósł je Eurystheusowi.
Ostatnią, przez Eurysteja nałożoną mu pracą było wywiezienie z krainy zmarłych podziemnego trójgłowego psa Kerberosa (Cerbera), stróża Piekieł, pokazanie go służbodawcy i odprowadzenie z powrotem do Hadu.
Oprócz tych prac mówi legenda o walce Heraklesa z Gigantami i Kentaurami: Kiedy Zeus pokonał był Tytanów, ziemia, jako mścicielka ich, wydała Gigantów, z niezmiernemi brodami i włosami, mających smocze na nogach skarłupy, na polach »flegrejskich« (t. j. palących się) w Tracyi. Giganci rzucali w niebo odłamy skał i palące się drzewa. Według przeznaczenia Giganci mogli być pokonani przez bogów jedynie z pomocą śmiertelnika. Dlatego Zeus wezwał Heraklesa, przy którym stała Atena.
Najniebezpieczniejszego olbrzyma, Alkyonesa, który nie mógł być pokonany na miejscu, gdzie urósł, Herakles zabił pociskami, wywlókłszy go wpierw z pól flegrejskich. Drugiego, Portiryona, niemniej niebezpiecznego, co zgwałcić chciał Herę, zabili: Zeus piorunem a Herakles strzałami. Efialtesowi wystrzelił Apollon oko lewe, Herakles zaś prawe. W zabiciu reszty mieli udział: Dionizos, Atena, Hefaistos, Poseidon, Hermes i inni; atoli wszystkich Gigantów dobijały ostatecznie pociski Heraklesa.
Co do Kentaurów, w Foloi, na górze lesistej, pomiędzy Arkadyą a Elidą, Herakles zaszedł do Kentaura Folosa, który, otrzymawszy beczkę wina od Dionizosa, chciał ją otworzyć, aby uczcić Heraklesa. Gdy na żądanie Heraklesa beczkę otworzono, przywabieni zapachem szlachetnego wina zbiegli się Kentaurowie, uzbrojeni odłamami skał, płonącemi drzewami i siekierami i chcieli porwać napój. Folos uciekł, atoli Herakles stoczył walkę z tłumem, chyżym jak konie, silnym jak dzikie zwierzęta, a mądrym jak ludzie, posiadającym nadto boską naturę, a któremu matka Nefele (Chmura) pomagała ulewami, gdyż grunt śliski wskutek ulew niebezpieczny był dla Heraklesa, dla koni zaś niedogodny. Kentaurów, co wcisnęli się do jaskini, zabił Herakles głowniami, innych zabijał pociskami. Pobici Kentaurowie rozpierzchli się, największa ich część uciekła na przylądek Malea.
Ponadto, według podań arkadyjskich, etolijskich, trachidzkich i lidyjskich, Herakles uwolnił Hezyonę (zob. Laomedon), zmógł libyjskiego olbrzyma Antaiosa (Anteusza) i to w ten sposób, że tak długo trzymał go ponad ziemią, od zetknięcia z którą zależała moc Antaiosa, aż go udusił, zabił srogiego króla Egiptu, Busirisa, wraz z jego synem Amfidamosem, wyswobodził przykutego do skał kaukaskich Prometeusza a Tezeusza wywiódł z podziemi hadesowych, z miejsca umarłych.
Spełniwszy przeważną część tych czynów, wrócił do Teb, wydał Megarę za towarzysza swego Iolaosa i udał się do Ojchalii, gdzie król Eurytos obiecał córkę swą Iolę wydać za tego, ktoby go razem z synami prześcignął w strzelaniu z łuku. Jakkolwiek Herakles odniósł w próbie tej zwycięstwo, Eurytos córki mu nie dał, obawiajęc się wrzekomo ponownego napadu szaleństwa Heraklesa. Herakles, uwolniwszy tymczasem z Hadu żonę Admetosa, Alkestis, oszalał na nowo i w stanie tym strącił z murów Tiryntu Ifitosa, najstarszego brata Ioli. Mimo że oczyszczon był z tego mordu, w ciężką popadł chorobę i udał się do Delf po wyrocznię. Ponieważ Pytya odmówiła mu wyroczni, chciał obrabować świątynię delficką, pochwycił trójnóg i o posiadanie go toczył walkę z Apollonem, aż Zeus rozdzielił ich piorunem. Ostatecznie Pytya powiedziała mu, że wyzdrowieje, jeśli sprzeda się w niewolę i cenę kupna złoży, jako pokutę, królowi Eurytosowi. Na podstawie wyroczni tej Hermes sprzedał Heraklesa królowej lidyjskiej, Omfalii. W czasie służby tej przypadł udział Heraklesa w wyprawie Argonautów, i w łowach kalydońskich. Ukarał też Syleusa, lidyjskiego czy frygijskiego potwora, który wszystkich wędrowców zmuszał, iżby pracowali w jego winnicach, zabił Midasowego bękarta Lityersesa, żarłoka i pijaka, który wszystkich przechodniów zapraszał do swych biesiad, a potem kazał im żąć swą pszenicę, pozatem ukarał Kerkopów, krasnoludków złodziejskich, którzy śpiącemu Heraklesowi ukradli broń. Herakles przewiesił ich na drągu przez plecy, uwolnił ich przecież ze względu na ich humor wesoły.
Wysłużywszy czas przykazany u Omfalii, wyprawił się na Troję, aby ukarać Laomedona, ojca Hesyony, wziął potem miasto Pylos, zabił założyciela tego miasta, Neleusa, wraz z jego synami, prócz Nestora, walczył — według późniejszych podań — z Hadesem, a potem z synami lakedajmończyka Hippokoona. Połączywszy się w Tegei z córką króla Aleosa, Auge, która mu dała syna Telefosa, udał się do Kalydonu i tam starał się o rękę córki Oineusa, Deianeiry, walczył o posiadanie jej z bogiem rzecznym Acheloosem, którego też zwyciężył. W drodze do Trachis spotkał nad rzeką Euneosem Kentaura Nessosa, który za opłatą przeprawiał wędrowców przez wodę, zabił go, gdy ten, przenosząc Deianeirę, chciał zadać jej gwałt. Z Trachis wybrał się Herakles razem z królem Keyksem przeciw Lapitom, walczył z synem Aresa, Kyknosem, a następnie urządził wyprawę na gród Ojchalijski, przyczem padł król Eurytos wraz z synami, a córka jego, Iola, dostała się do niewoli. W powrocie wzniósł Herakles na przylądku Kenaiskim w Euboi ołtarz Zeusowi, a chcąc uroczystą złożyć mu ofiarę, posłał do Trachis po białą szatę. Deianeira, dowiedziawszy się o zabraniu Ioli, a bojąc się o współzawodnictwo jej w miłości, płynem czarodziejskim, który zalecił jej umierający Nessos, pomazała szatę. Ubrał się w szatę Herakles, atoli w momencie, gdy się na nim rozgrzała, zawarta w niej trucizna zaczęła palić jego ciało. Herakles w przystępie wielkiego bólu zdarł ją ze siebie, zdzierając równocześnie kawały ciała. W tym stanie zawieziono go na statku do Trachis i tutaj, dowiedziawszy się o tem, powiesiła się Deianeira — temat, który Sofokles opracował w »Trachinkach«. Herakles udał się na górę Oita, ułożył stos i kazał go zapalić, co uczynił Poias, uczestnik wyprawy Argonautów, lub syn jego Filoktes, który za przysługę tę otrzymał łuk i strzały Heraklesowe. Gdy stos zapłonął, zjawiła się chmura, aby śród grzmotów unieść Heraklesa do nieba. Atena, która wspierała go przez całe jego życie, wprowadziła Heraklesa do grona bogów. Tutaj, pojednawszy się z Herą, poślubił Hebę i spłodził syna Alexiaresa, oddalającego wszelkie zło, i Aniketosa, niezwyciężonego, to znaczy przedstawicieli najgłówniejszych przymiotów Heraklesa.
Herakles jest prawdopodobnie dawnym helleńskim bogiem słońca, którego kult przemienił się z biegiem czasu w kult Apollona.
Heraklidzi, potomkowie Heraklesa, zwłaszcza ci, którzy z pomocą Doryjczyków opanowali Peloponez i byli władcami w Argolidzie. Lakonii, Messenii.
Hermes (u Rzymian Merkurius), bóg, sługa niebian, zwłaszcza Zeusa, któremu go urodziła Maia (zob. Maia). Prowadził też dusze zmarłych (jako Psychopompos) do Hadesu.
Hermione 1) córka Heleny i Menelaosa; chowała się u swego dziada, Tyndareusa, który przeznaczył ją na małżonkę dla Orestesa. Nie wiedzący o tem Menelaos, obiecał ją synowi Achillesa, Pyrrhusowi, który też przypadłą mu w udziale, jako łup wojenny, Andromachę, oddał bratu Hektora, Helenosowi. Pyrrhus uprowadził Hermionę, jednakże odbił ją Orestes, uśmierciwszy przytem Pyrrhusa i to przed ołtarzem Achillesa.
Hermione 2) Hermione lub Hermion, miasto, leżało w pobliżu góry Pron (w Argolis).
Hesperydy, nieśmiertelne dziewice, które na zachodniej rubieży ziemi, tam, gdzie dzień spotyka się z nocą, na lądzie poza Oceanem strzegą razem z smokiem Ladonem złotych jabłoni, które Hera otrzymała od Gai (Ziemi) jako podarek ślubny w dniu wesela z Zeusem. Według Hezyoda nazywały się córkami Nocy, według innych córkami Zeusa i Temidy, albo też Atlasa i Hesperyi, lub Hesperosa. Nazwiska ich brzmiały: Aigle, Erytheja, Hespera (Hesperia, Hesperethusa) i Arethusa.
Hesperos (gwiazda wieczorna), syn lub brat Atlasa, czczono go jako wodzireja nocnych orszaków ślubnych.
Hippomedon, syn Arystomacha albo Talaosa, brat Adrastosa, z Argos albo Myken.
Hippolitos (Hipolit), syn Tezeusza i amazonki Hippolity. Wychowany był u Piteusza, mędrca, wiodącego życie czyste, bez zmazy, poświęcone bogom. Ponadto wtajemniczony był w misterya eleuzyńskie, które zmierzały również do ćwiczenia się w wstrzemięźliwości i czystości. Studyował też księgi Orfeusza, który dlatego, że sprzeciwiał się kultowi Bakcha, rozdarty został przez bakchantki.
Homole, góra w Tessalii.
Hyady, nimfy, którym, według Hezyoda, Zeus powierzył wychowanie Dyonizosa (Bacha). Według Eurypidesa były córkami ateńskiego króla Erechtheusa, według innych miała Okeanida Aithra albo Pleione powić Atlasowi dwanaście córek i jednego syna, Hyasa. Gdy ten na polowaniu zginął przez węża albo przez lwa, Zeus z litości przeniósł pięć jego sióstr na strop niebieski, gdzie lśnią jako gwiazdy.
Hyakinthos (Hyacynt), syn Amyklasa i Diomedy. Podobnie, jak Zeus w Ganymedzie, zakochał się Apollo w Hyacyncie. Zefiros, zazdrosny o młodzieńca, zabił go w ten sposób, że podczas kiedy Apollon bawił się z swym ulubieńcem w rzucanie dysku, Zefiros skierował dysk w głowę syna Amyklasowego. Apollon zmienił Hyacynta w kwiat.
Hydra, zob. Lerna.
Hypsipyle, zob. Lemnos.

Iakchos, przydomek Bakchosa (Bachusa).
Iapetos, jeden z Tytanów, syn Uranosa i Gai (Nieba i Ziemi). Poślubił Azyę, córkę Okeanosa, z którą miał synów: Atlasa, Prometeusza, Epimeteusza i Menoitiosa.
Ida, lesista góra w Troadzie, w północno-zachodniej części Azyi Mniejszej. Poświęcona była bogini Rhei-Kybeli, t. z. »Matce idajskiej«. Tu odbył się sąd Parysa, tu uprowadzony został Ganymed.
Io (Iona), t. j. Izys, córka Inachosa, znana z tego, że dla miłostek z Zeusem zamieniona w krowę i następnie wściekłym gzem kręcona, przepłynęła przez Iońskie morze do Azyi i Egiptu, gdzie Epafosa (Apisa) porodziła, ojca Libyi, której synami byli: Bel, Feniks i Agenor. Czczona jako Izyda. (Węcl.).
Iokaste, u Homera Epikaste, córka Menoikeosa, siostra Kreonta, była żoną tebańskiego króla Laiosa, któremu porodziła Oidipusa (zob. Oidipus). Iokaste po haniebnym ożenku z swym synem zwykła była, jak Edyp, przebybywać ciągle w domu, aby oddać się całkowicie swej boleści i ukryć przed światem swą hańbę.
Iola, zob. Eurytos.
Iolaos, syn Ifiklesa, przyrodniego brata Heraklesa, którego najwierniejszym był towarzyszem w jego bojach, zwłaszcza w walce z hydrą.
Iolkos, miasto w Tessalii i w starożytności stolica tego kraju.
Ion (Ἴων, Ἴών nadchodzący, przychodzący), syn Apollona i Kreuzy, przodek Iończyków.
Ismenos, rzeka w Beocyi, wypływająca z Kithaironu, płynęła przez Teby i połączywszy się z źródłem rzeczki Dyrki, wpadała do jeziora hylijskiego.

Kadmos, syn Agenora i Telephassy, brat Europy, Foiniksa i Kiliksa. Wysłany przez ojca na poszukiwanie zaginionej Europy, z zastrzeżeniem, iż bez niej wrócić mu nie wolno, osiadł razem z matką, nie znalazłszy jej, w Tracyi. Po śmierci matki zwrócił się do Delfów, ażeby od wyroczni dowiedzieć się o losach siostry. Otrzymał tutaj odpowiedź, iżby, zamiast szukać siostry, poszedł w ślady za spotkaną w drodze krową i w miejscu pierwszego jej spoczynku zbudował miasto — Theby. Chcąc ową krowę poświęcić Athenie, posłał towarzyszy po wodę do źródła Aresowego. Strzegący źródła smok pożarł towarzyszy. Kadmos zabił potwora i za radą Atheny posiał jego zęby. Z zębów tych wyrośli zbrojni rycerze, Spartoi, »posiani«. Kadmos rzucił pomiędzy nich kamień, wskutek czego zażarta między nimi powstała walka. Za zabicie smoka musiał lat ośm przebyć w niewoli Aresa. Po upływie tego czasu oddała mu Athena tron tebański. Zeus dał mu za małżonkę Hermionę, która obdarzyła go Polydorosem, Antonoą, Inoną, Semelą i Agawą, później matką Penteia. Opuściwszy wraz z małżonką Theby, został królem Illiryi i tutaj spłodził syna Illiriosa.
Karneios (Opiekun stad), przydomek Apollona, stąd
Karneie, uroczystości na cześć Apollona; obchodzone w Grecyi w lecie, zwłaszcza w czas winobrania, w miesiącu sierpniu. Łączono z niemi igrzyska wojenne, wyścigi, głównie w Sparcie.
Karystos, miasto portowe na Euboi, naprzeciw wybrzeży attyckich.
Kasandra (zwana także Aleksandrą), córka Pryama i Hekaby. Apollon obdarzył ją darem wieszczenia, ponieważ jednak nie chciała uledz jego zalotom, rzucił klątwę na jej wróżby, tak, że nikt ich nie słuchał. Według późniejszych podań, Kasandra była siostrą bliźnią Helenosa, który również wieszczego posiadał ducha. Oboje zostawieni byli jako niemowlęta w świątyni Apollona tymbrajskiego pod Ilionem. Nad ranem znaleziono ich obok dwóch wężów, liżących im uszy. Dzięki temu uszy ich tak były wyczyszczone, że mogły słyszeć głos boży. Kasandra przepowiedziała upadek Troi, przestrzegła też mieszkańców grodu przed koniem drewnianym Odyssa. Po zburzeniu miasta Ajas lokryjczyk oderwał ją od ołtarza, a według późniejszego podania nawet ją zgwałcił. Kasandra dostała się jako branka Agamemnonowi i zginęła wraz z nim zamordowana przez Klytaimnestrę.
Kastalia, (kastalski) zdrój, przy świątyni w Delfach, poświęcony Apollonowi, do dziś dnia obficie tryskający z skały Parnasowej, na wschód od dzisiejszej wsi Kastri. W zdroju tym obmywać się musieli wszyscy słudzy świątynni, aby oczyszczeniem przygotować się do służby. Świątynię samą skrapiano także codzień wodą, wymiótłszy wprzód posadzkę miotłami z gałązek wawrzynowych.
Kefalonia (Kephallenia), po Korfu największa z wysp iońskich, sąsiadująca z siedzibą Odysseusa, Ithaką.
Kekrops (Cekrops), urodzony z ziemi praszczur Ateńczyków, założyciel najstarszej części Aten, twierdzy Kekropia. Miał być według legendy półczłowiekiem i półwężem, lub półsmokiem.
Kentaury (Centaury), demoni, mieszkający w lesistych górach Tessalii i Arkadyi. Według Pindara zrodził Ixion z Nephelą Kentaurosa, a ten z klaczami magnezyjskiemi na Pelionie dał życie Kentaurom (Hippokentaurom, t. j. półludziom, półkoniom). Słynne były ich walki z Lapithami pod wodzą Peirithoosa i Tezeusza w Tessalii, a potem z Heraklesem i Atalantą w Arkadyi. Z powodu opilstwa uważano ich później za towarzyszów Bakchosa, a z powodu ich lubieżności za okiełzanych przez Erosa. (Statuy w Luwrze paryskim i w Muzeum kapitolińskiem w Paryżu). Był jednak pomiędzy nimi odłam istot łagodnych, szlachetnych, jak mędrzec Chairon i Pholos. Kentaury byli, zdaje się, symbolami dzikich potoków górskich.
Kephisos (po łac. Cephissus), w starożytności nazwa kilku rzek. Najgłówniejsza z nich jest dzisiejsza Mavronero, wypływająca z Parnasu. Inny potok tego nazwiska wypływa z Pentelikonu (Brilettos) w Attyce obok miejscowości Kephisia; trzeci (dzisiaj Kokkini albo Sarantapotamos) płynie z Kithaironu.
Kithairon (Cyteron), pasmo gór na południowej stronie Teb i pograniczu Attyki. Pod jedną z ścian opoczystych leżała niwa, poświęcona bogini Herze. Tutaj Laios podrzucił syna swego Ojdipusa (Edypa).
Klytaimnestra, córka króla Tyndarosa i Ledy, siostra Heleny, żona Agamemnona. (Zob. Agamemnon).
Kokytos (Kocytus), rzeka wpadająca do Acherontu w Epirze. W mitycznych podaniach stała się rzeką świata podziemnego, miejsca pobytu zmarłych, jako rzeka płaczu i narzekania.
Kolchida (Kolchis) kraina na wschodniem wybrzeżu Morza Czarnego, dzisiaj gub. kutajska w Transkaukazyi i turecka ziemia trapezuńska. Ojczyzna Medei i cel wyprawy Argonautów.
Koroibos, syn frygijskiego króla Mygdona, któremu Pryam pomagał w walce z Amazonkami. Odwdzięczając się, Mygdon posłał syna do Troi, aby jej bronił przeciw Grekom, Koroibos starał się o rękę Kasandry, padł jednak w obronie jej od broni Neoptolemosa.
Korybanci, nazwani tak od Korybasa, syna Iasiona i Kybeli, mityczni poprzednicy i wzór kapłanów frygijskich Kybeli, albo Rhei, spełniający służbę w dzikim szale natchnienia przy muzyce i tańcach, polegających na wirowatych poruszeniach głowy i członków. Mieszano ich z Kuretami i to zapewne dzięki pomieszaniu Rhei z Kybelą.
Koryckie szczyty, południowa część Parnasu, z grotą, poświęconą Panowi i Muzom, zwanym stąd Korikides.
Kreon, syn Menoikeosa, brat Iokasty, żony Laiosa, matki i żony Oidipusa (Edypa).
Kreuza, córka ateńskiego króla Erechtheusa, uwiedziona przez Apollona, powiła mu syna Iona, którego ze wstydu podrzuciła, aby go później, jako dorosłego już młodzieńca, odzyskać w Delfach, dokąd go przeniósł Apollon.
Kureci, istoty demoniczne, które na Krecie tworzyły otoczenie Rhei oraz Zeusa. Mieszano ich niejednokrotnie z Korybantami (zob. Korybanci).
Kyknos (Cyknus), syn Aresa i Pelopii, znany z srogości i siły rozbójnik mityczny. Zmógł go Herakles (zob. Herakles).
Kynos Sema (znak suki), miejsce w pobliżu Abydos na Chersonezie trackim, naprzeciwko przylądka Sygeion, uważane za grobowiec Hekaby. Przemiana Hekaby w sukę, będącą symbolem Hekaty (Ἑκάτης ἄγαλμα), naprowadza na myśl, że Hekabe i Hekate jedną są osobą. (Węcl.).
Kynthos, góra na wyspie Delos, miejsce urodzenia Apollona i Artemidy, stąd przydomki Kynthios i Kynthia. Na szczycie góry była świątynia Zeusa i Apollona.

Laomedon, król Troi. Na wyprawie Argonautów Herakles uwolnił córkę jego, Hezyonę, od potwora morskiego. Nie otrzymawszy obiecanej nagrody w postaci dwóch rumaków, Herakles razem z Pelejem i Telamonem zburzył Troję.
Lapici, pół mityczny, pół historyczny szczep Tessalii. Wytłómaczyć ich można jako przedstawicieli prastarych grodów tessalskich, których naturalnymi wrogami byli Kentaurzy, t. j. demoni licznych z Pelionu spływających dzikich potoków górskich.
Leitos, ze smoczych zębów, wysianych przez Kadmosa, wyrósłszy, według innej tradycyi syn Alektora i Kleobuli, był dowódcą Beotów w wojnie trojańskiej, a podług Apollodora (I, 9, 16) miał udział w wyprawie Argonautów. Grobowiec jego pokazywano w Plateach. (Pausanias IX, 4. 3).
Lemnos, dziś Limnos albo Limni, wyspa na morzu Egejskiem. Na niewiasty lemnijskie Afrodyta za to, że nie oddały jej czci należnej, straszną zesłała chorobę; wskutek tego odstąpili je mężowie i z trackiemi pobrali się niewiastami. Rozgniewane Lemnianki wszystkich mężów w jednej zabiły nocy. Jedynie królowa Hypsipyle ocaliła Toasa, za co wywołano ją z kraju. Według innego podania, Lemnijczykowie uwiedli dziewice ateńskie. Spłodzone dzieci wychowywały matki po ateńsku i rozbudzały w ich sercu nienawiść ku ojcom. Gdy tedy mężowie dzieci te wraz z ich matkami postanowili zgładzić, one sprzysięgły się i zabiły mężów.
Lerna, bagnisko pod Argos, siedziba Lernajskiej hydry, żmii, płodu Tyfona i Echidny. Zabicie hydry było jedną z dwunastu prac Heraklesa.
Leto (łac. Latona), córka Tytana Koiosa i Phoiby (Fojby), siostry Asteryi, prześladowana przez Herę, na rozkaz Zeusa zaprowadzona przez Hermesa na wyspę Delos, tam w cieniu pierwszego palmowego drzewa i pierwszego wawrzynu porodziła dzieci Zeusowi: Apollona i Artemidę. Tam też bóstwa te miały swoje świątynie, jakoteż kapłanki i kapłanów, odprawiających nabożeństwa na ich cześć.
Leukippos, syn messeńskiego króla Perieresa i Gorgophony, wnuk Perseusa, ojciec dwóch córek Fojby i Hilaryi, uwiedzionych przez Dioskurów.
Lokris, nazwa dwóch krain w Grecyi środkowej.
Loksyasz, przydomek Apollona, jako boga tajemniczych wyroczni.
Lykaon, syn Pelasgosa i bogini morskiej (Okeanidy) Moliboi, król arkadyjski, znany z srogości, ojciec sroższych jeszcze pięćdziesięciu synów. Zaprosił na ucztę władcę niebian, Zeusa i podał mu do spożycia ugotowane mięso z dziecka. Za czyn ten zbrodniczy zamieniony został w wilka, jego zaś synowie zginęli od Zeusowego gromu.

Maia (właściwie mateczka, albo piastunka czy niańka), najstarsza córka Atlasa i Pleiony, miała z Zeusem posłańca niebian, boga Hermesa.
Mainady (Menady) (od μαíνομαι — szaleję) nazywają się bakchantki, kapłanki Bakchosa. W Eurypidesowej »Hekabe« Polimestor przydomek ten nadaje Trojankom, ponieważ obawia się, że jak bakchantki rozszarpały ongi Orfeusza i Penteusza, tak te rozszarpią jego dzieci.
Malea, przylądek na południowym cyplu Sparty.
Maraton, miejscowość na południowem wybrzeżu Attyki, w pobliża dzisiejszej Brany. Słynne z zwycięstwa, jakie Ateńczycy pod wodzą Miltiadesa odnieśli w r. 400 przed Chr. nad Persami, Maraton poświęcone było Heraklesowi i tam wielbiono go w igrzyskach. Dlatego Peloponezyanie, najeżdżając Attykę, ową okolicę zawsze oszczędzali.
Maron, kapłan Apollona, przyjaciel Odysseusa, obdarował go winem, przy pomocy którego Odysseus ubezwładnił Cyklopa Polifema.
Medea, córka króla Kolchidy, Aietesa, i Okeanidy Idyi czyli Hekaty. Pomógłszy Iazonowi do zdobycia złotego runa, uciekła z nim w towarzystwie brata swego Absyrtosa. Ścigana przez ojca, zabiła brata i poćwiartowane członki jego rzuciła do morza. Zajęty zbieraniem członków Aietes nie mógł ich dopędzić, tak że Medea razem z Iazonem dostała się do Iolku. Pomogła Iazonowi do pomszczenia rodziców jego, zabitych przez króla Peliasa, namówiwszy córki Peliasowe, aby zamordowały ojca i ciało jego ugotowały i to pod pozorem, że w ten sposób zmartwychwstanie odmłodzony dzięki czarom Medei. W Koryncie, dokąd uciekli, Iazon porzucił ją, aby nowe zawrzeć śluby z córką królewską, Glauką czyli Kreuzą. Medea posłała jej zatruty dyadem i płaszcz i spowodowała jej śmierć. Zamordowawszy własne dzieci, uciekła na darowanym jej przez Heliosa wozie, ciągnionym przez smoki, do Koryntu, do króla Aigeusa, któremu urodziła syna Medosa. Wypędzona przez Tezeusza, udała się z synem Medosem do Azyi. Dzieciobójczynię Medeę stworzył, zdaje się, pierwszy Eurypides.
Megara, córka Kreonta, dostała się Heraklesowi, gdy ten był pokonał Minyów i miasto Teby uwolnił od haraczu.
Meges, syn Fileja i Eustyochy lub Klimeny czy Tymandry, wnuk Augiasa, dowodził pod Troją flotą z 40 okrętów, utworzoną z Dulichijczyków i Efidradów, walczył mężnie, lecz padł w wojnie.
Menoikeus, potomek Penteja, ojciec Iokasty, matki i żony Oidipusa, oraz ojciec króla Kreonta.
Mimas, jeden z gigantów.
Minotauros, potwór o postaci ludzkiej, z głową byka, płód Pasiphai (zob. Pasiphae) i byka. Minos zamknął go w zbudowanym przez Daidalosa labiryncie, a żywił ciałem młodzieńców i dziewic, których, jako haracz wojenny, dostarczały Minosowi Ateny, dopóki Tezeusz Minotaura nie zabił i grodu swego od upokarzającej daniny nie uwolnił.
Minos, mityczny władca Krety, syn Zeusa i Europy, brat Rhadamanthosa ojciec Phaidry, Ariadny itd. Na skutek prośby żarliwej otrzymał od Poseidona ofiarnego, białego byka. Zamiast go jednak ofiarować bogu, dołączył go do swoich stad. Poseidon, chcąc go za to ukarać, zaszczepił w byka szaleństwo, a żonę Minosa, Pasiphae, rozpalił żądzą do zwierzęcia. Po śmierci został Minos sędzią zmarłych w Hadesie.
Minyowie, szczep, który mieszkał w Tessalii.
Mnemosyne, kochanka Zeusa, matka Muz (zob. Muzy).
Mojry (u Homera przeważnie w liczbie pojedynczej), boginie przeznaczeń: Klotho, prządka nici żywota ludzkiego, Lachesis, rozdawczyni losów życia, Atropos, nieunikniona konieczność losu ludzkiego, zwłaszcza śmierci. Uchodziły za córki Nocy, albo też za córki Zeusa i Temidy i jako takie za siostry Hor (zob. Hory).
Molossowie, główny grecki szczep Epiru, zamieszkiwał okolice nad jeziorem Pembotis (dziś Ianina) — między innemi grody, jak: Passaron, Tekmon i Dodona. Panowali nad nimi królowie z domu Eakidów albo Pyrrhidów. Sławne były psy molossyjskie.
Muzy, pierwotnie jedna, potem trzy, w końcu dziewięć — Kalliope, Klio, Eutherpe, Thalia, Melpomene, Terpsichore, Erato, Polyhymnia, Urania, boginie muzyki, śpiewu, tańca. Rodzicami ich byli Zeus i Mnemosyne, według innych Harmonia (zob. Harmonia).
Mykenai (Mykeny), miasto w Argolidzie, w czasach homerowskich kwitnąca siedziba potężnych królów. W naszych czasach znaleziono tam (wykopaliska Schliemanna) cenne skarby, świadczące o wielkiej kulturze.
Myrtilos, woźnica Ojnomaosa, króla w Pisa, w Elis, ojca Hippodamei. Kto tę cudownej piękności dziewicę chciał posiąść i wraz z nią królestwo, winien był z ojcem puścić się w wyścigi, a pokonany dać gardło, Pelops zwyciężył przez podstęp, przekupiwszy Myrtilosa, syna Hermesa, tak że ten albo przedmiot jakiś umieścił w drodze, na którego widok spłoszyły się konie, albo też jednego koła gwoździem nie zabił. Słowem, Ojnomaos spadł z wozu i pozostał w tyle, Pelops zaś tymczesem uwiózł Hippodameię. Myrtilosowi jednak Pelops następnie nie bardzo ufał, tembardziej, że żądał podobno, aby mu się Hippodameia oddała, i przy przylądku Geraistos na wyspie Euboi strącił go z wozu do morza. Nieszczęśliwiec, tonąc, błagał ojca, Hermesa, aby pomścił go na Pelopsie i jego potomkach. Hermes przeto zesłał złotego barana i umieścił w trzodzie Atreusza, wskutek czego wszczął się krwawy spór między braćmi.

Nauplia, miasto w wschodniej części Peloponezu, nad zatoką Argolidzką czyli Nauplijską.
Nemeia, dolina w Argolis, w mitologii greckiej słynna z zabójstwa, dokonanego przez Heraklesa na tak zw. lwie nemejskim, potworze, który mieszkał w grocie na południowo-wschodniej stronie doliny.
Nereidy, córki morskiego boga Nereusa, jedną z Nereid była Thetis, matka Achillesa.
Nereus, bóg morski.
Neoptolemos, zob. Pyrrhus.
Niobe, córka Tantalosa, małżonka Amfiona, założyciela Teb. Dumna z powodu mnogości dzieci, urągała Letonie, matce dwojga tylko dziatek, Apollona i Artemidy, którzy srogo ją za to ukarali, zabiwszy celnymi strzałami w jej oczach całe jej potomstwo. Z bólu obróciła się w kamień, sterczący nad górą Sipylos pod Magnesią. Wykuta w skale tej rzeźba okazała się jednak figurą Kybeli.
Nisos (Nizus), syn Pandiona, króla Megary. Miał na głowie złoty włos, na którym zawisło jego życie. Gdy Minos oblegał Megarę, zakochała się w nim córka Nisosa Skylla (Scylla) i postanowiwszy wydać mu gród, wyrwała ojcu ów włos złocisty. Minos pogardził jednak ojcobójczynią, kazał ją przywiązać do tyłu okrętu i utopić.
Nysa, miejscowość, w rozmaitych umieszczana krajach: w Tracyi, Tessalii, na Euboi, w Beocyi, Macedonii, na wyspie Naxos, w Egipcie, Lydyi, Etyopii, Arabii, Indyach itd. »Ta niepewność położenia dowodzi, że Nysa była miejscowością, pomyślaną na niebie, a następnie przeniesioną na ziemię«. (Węclewski). W Nysie, na nysejskiej górze chował się pod opieką nimf Bakchos-Dionyzos, zaniesiony tam przez Hermesa na rozkaz Zeusa.

Odysseus (Odyseusz, Odysej, u Rzymian Ulyxes), syn Laertesa i Antiklei, małżonek Penelopy, ojciec Telemachosa. Z trudem tylko dał się namówić Agamemnonowi do wzięcia udziału w wyprawie trojańskiej. Próbował wydobyć Helenę z rąk Parysa w drodze pokojowej, gdy mu się to jednak nie udało, zebrał dwanaście okrętów i na czele Kefalończyków ruszył na Ilion. Razem z Diomedesem zabił trojańskiego Dolona i trackiego wodza Rhesosa. Pośredniczył w sporze Agamemnona z Achillesem, otrzymał jego broń, dzięki czemu uczynił sobie wroga w Ajasie. Pod wodzą Odysseusza dostali się rycerze helleńscy, ukryci w wnętrzu drewnianego konia, do grodu, aby po uciążliwej, ale zwycięskiej walce wtargnąć do domu brata Parysa, Deifoba.
Słynne są liczne przygody, jakie Odysseusz przebywał po zburzeniu Troi, wracając do Ithaki — przygody, któremi homerowska zajmuje się Odysseja: strata 70 towarzyszy na wybrzeżu trackiem, spotkanie się jego z Lotofagami na wybrzeżu libijskiem, dalej z Cyklopami i Polifemem, któremu jedyne wyłupił oko, z ludożerczymi Laistrygonami, z czarownicą Kirke (Cyrce); zejście do Hadesu na rozkaz jej celem dowiedzenia się od wróża Teirezyasza, kiedy dany mu będzie powrót do ojczyzny, przygody na wyspie Syren, niebezpieczeństwo między Scyllą a Charybdą, pobyt na Trinakii, wyspie Heliosa, gdzie towarzysze jego wbrew zakazowi Teirezyasza ukradli z głodu, a podczas snu Odyssa, woły Heliosa itd. Wróciwszy po dwudziestoletniem błąkaniu się do Ithaki, pomordował z pomocą syna Telemacha natrętnych zalotników swej żony, której dopiero potem dał się poznać.
Ojchalia, miejscowość nad Penejem w Tessalii.
Oileus, syn Ododokosa, król Lokrów, ojciec słynnego bohatera Ajaxa lokryjskiego. Brał udział w wyprawie Argonautów.
Oinone, nimfa z góry Idy, pierwsza małżonka Parysa. Przepowiedziała mu jego losy i przestrzegała go przed złamaniem wiary małżeńskiej. Gdy Parys, zraniony przez Filokteta, kazał się zanieść do niej, nie chciała go leczyć; dowiedziawszy się o jego śmierci, rzuciła się jednak na jego stos i zginęła.
Olympos (Olimp), pasmo gór na północnej granicy Tessalii, w podaniach starohelleńskich siedziba władcy bogów, Zeusa, i innych bóstw, zwanych stąd Olimpijczykami. Oznacza też wogóle niebo.
Oready, nimfy górskie.
Orestes, syn Agamemnona i Klytaimnestry, brat Chrysothemidy, Laodiki czyli Elektry, oraz Ifianassy czyli Ifigenii (Iphigenei). W ośm lat po zamordowaniu ojca wrócił z Aten do Mykeny i pomścił tutaj rodzica, zamordowawszy Klytaimnestrę i kochanka jej Aigisthosa. Ścigany przez Eumenidy czyli Erynye, udał się za radą Apollona do Aten, gdzie dzięki Atenie, której głos przechylił szalę na jego korzyść, został przez Areopag uwolniony. Według Eurypidesa, część Eumenid ścigała go jednak dalej. Wybrał się więc ponownie do Delfów, otrzymał od Apollona rozkaz zabrania z Tauryi obrazu bogini Artemidy i przeniesienia go do Aten. Przybywszy w towarzystwie przyjaciela, Pyladesa, do Tauryi, miał być jako cudzoziemiec według obyczaju krajowego zamordowany bogini w ofierze. Poznała go jednak siostra Ifigenia, ocaliła obu od śmierci i podstępnie zabrawszy obraz Artemidy, uciekła z nim do ojczyzny. Orestes, zabiwszy Aletesa, panował w Mykenie, Argosie i Sparcie. Żoną jego była Hermione, córka Menelaosa i Heleny. Umarł w Arkadyi, według podania, z ukąszenia żmii. Poza tragedyami Aischylosa i Eurypidesa istnieje epicki poemat łaciński z najpóźniejszych czasów rzymskich p. t. »Orestis tragoedia«.
Orfeusz, najsłynniejszy śród mitycznych śpiewaków Grecyi, główny przedstawiciel sztuki grania na lirze, syn Apollona i muzy Kalliopy. Wodług późniejszego podania miał być ojcem jego tracki Oiagros. Śpiewem i grą najdziksze kiełzał zwierzęta, poruszał drzewa i głazy. Po zmarłą z ukąszenia żmii żonę Eurydikę zstąpił w podziemia Hadu i śpiewem tak zmiękczył piekielnego władcę, że pozwolił mu zabrać Eurydikę ze sobą. Utracił ją przecież, ponieważ nie usłuchał rozkazu Plutona, który zabronił mu oglądnąć się za nią przed wydostaniem się na światło dzienne.
Jako przeciwnik orgiastycznych obrzędów Dionizosa został później, podobnie jak Penteusz, rozszarpany przez mainady (menady, bachantki).
Oryon, według legendy homeryckiej jeden z najsłynniejszych myśliwych. Zabity przez Artemidę, według innych ukąszony na śmierć przez szkorpiona, przeniesiony został wraz z psem swoim Seiriosem między gwiazdy, gdzie Oryon i Syriusz wspaniałym lśnią blaskiem.
Ossa, dziś Kissavos, pasmo gór w Tessalii.
Othrys, dziś Mavrika, lesiste pasmo gór w Grecyi północnej.

Pajan 1) (Pean), przydomek Fojbosa-Apollona — Ἀπόλλων Παιάν, t. zn. Apollon-Zbawiciel.
Pajan 2) Rodzaj pieśni chóralnej z refrenem »Io Paian«.
Paionia, kraina w Macedonii między rzekami Strymonem (dziś Struma) i Argosem.
Palamedes, syn Naupliosa i Klymeny, brat Ajaksa, jeden z uczestników wyprawy trojańskiej, za poduszczeniem Diomedesa, Odysseja i podobno także i Agamemnona stracony pod Troją jako wrzekomy zdrajca.
Pallady gród = Ateny.
Pallantydzi, synowie Pallasa. Nisos, Pallas i Aigeus (ojciec Tezeusza) byli synami Pandyona. Nisos otrzymał Megarę, Aigeus i Pallas podzielili między siebie dzierżawy attyckie, nie stanowiące wówczas jeszcze jednej całości. Synowie Pallasa spodziewali się, że odziedziczą część Aigeusa, który długo nie miał dzieci, i że im się uda Tezeusza, spłodzonego w obczyźnie i z obcą, nie spokrewnionego z Erechtheusem, wydziedziczyć. Wyruszyli przeciw niemu i w części w boju otwartym, w części podstępem zgładzić go myśleli. Atoli Tezeusz dowiedział się o zasadzce, zarąbał część jedną, a druga, co chciała mierzyć się w boju otwartym, rozsypała się. Było zaś prawo przepisujące, że każdy, kto przelał krew pokrewnych osób, choćby nawet bez wiedzy, przelanie krwi winien był przebłagać dobrowolnem wygnaniem. Dlatego Tezeusz z całym domem na rok jeden udał się do Troizeny.
Pallas (zob. Athene).
Pan, pierwotnie bóg pasterzy, czczony przedewszystkiem w Arkadyi. Przemieszkiwał w grocie. Od niego pochodzi strach paniczny, wynikający bez zrozumiałego powodu. Pan miał zamiłowanie, jak pasterze, do gry na flecie albo syryndze (syrinx), piszczałce trzcinowej. Poświęconą miał jaskinię u stóp ateńskiej Akropolis.
Panateneje, uroczystości, zaprowadzone przez Tezeusza na cześć Ateny. W dni te obnoszono szatę szafranowego koloru (peplos), na której czyny bogini, jej rydwan wojenny, jakoteż zwycięstwo przez Zeusa odniesione nad pokoleniem Uranosa, misternie wyszywały niewiasty i dziewice ateńskie z pomocą niewolnic.
Panateneje, pierwotnie stworzone przez mitycznego Erichthoniosa, a wznowione przez Tezeusza, obchodzono corocznie przy końcu ateńskiego miesiąca Hekatombaion (d. 28 i w dniach następnych, według naszej rachuby około połowy sierpnia) składaniem ofiar, igrzyskami, uroczystemi procesyami. Zawody gimnastyczne, wyścigi konne i na wozach, a od czasów Peizystrata występy muzyków, śpiewaków, tancerzy i rapsodów, recytujących zwłaszcza pieśni homeryckie, stanowiły najgłówniejszą treść tych uroczystości. Śpiewacy otrzymywali w nagrodę wieńce z oliwek i malowane, oliwą z drzew poświęconych Atenie napełnione naczynia. D. 28 hekatomb, szła na Akropolis wielka procesya z udziałem jeźdźców, uroczyście przystrojonych dziewic itd. Odróżniano Panateneje małe i wielkie, te ostatnie powtarzały się co cztery lata.
Pandyon, król Aten, miał dwie córki, Proknę i Filomelę. Proknę wydał za króla Traków, Tereusza. Spłodziwszy z Prokną syna, Itysa, zakochał się w Filomeli i zgwałcił ją. Chociaż jej wyrżnął język, udało się jej przecież pouczyć o tem siostrę, a ta z zemsty zabiła własne dziecko, Itysa, i przy uczcie podała do jedzenia niewiernemu małżonkowi. Tereusz następnie prześladował obie niewiasty, a te uciekając zamieniły się w jaskółkę i słowika, Tereusz zaś w dudka. Może niewiasty owe ściągnęły na się gniew Muz z powodu zbytniej zarozumiałości. Tak więc Itys, o którym mowa w »Heraklesie szalejącym« padł ofiarą gniewu Muz.
Pangaios, góra, stanowiła granicę między Tracyą a Macedonią.
Panthoos, jeden z starszyzny trojańskiej, miał synów Polidamasa i Euforbosa, oraz (według innych) Hyerenora.
Partenopajos, zob. Atalante.
Parnasos (Parnas), dziś Lyakura, potężne pasmo gór wapiennych w Grecyi środkowej, w starożytnej Focydzie (Phokis). »Na jednym z jego szczytów była świątynia Apollona, na drugim Dyonizosa Na jednym z nich albo na obydwóch widziano w noc płomień, t. j. blask pochodni, noszonych przez rzesze świętujące. Na szczycie, poświęconym Dyonizosowi, miała też być winna macica, na której codziennie jedno dojrzewało grono; z soku jagód tegoż winogrona codzień bogu libacyę czyniono. Nadto na Parnasie była jaskinia smoka, którego zabił Apollon: a pokazywano podróżnym także miejsce, gdzie bóg czatował na smoka i zabił potwora« (Pauεan.).
Pasiphae (t. z. wszystkim świecąca), pierwotnie przydomek greckiej bogini księżyca. Córka Heliosa (słońca) i Perseidy, siostra Aietesa i Kirki (Cyrcy), małżonka kreteńskiego króla Minosa. Zapłonęła nienaturalną żądzą do byka, przesłanego Minosowi przez Poseidona. Daidalos (zob. Daidalos) skonstruował kształt krowy drewnianej, do niei ukryła się Pasiphae i została matką Minotaura (zob. Minotauros).
Pean, hymn radosny, przeciwieństwo do żałobnego trenu.
Peirene, źródło na zamku korynckim.
Peiritoos, król Lapitów. Na weselu jego, na które wespół z innymi książęty tessalskimi zaproszony był także Peleus, Kentaurowie pijani zelżyli oblubienicę Hippodamię, co spowodowało wojnę, zakończoną wypędzeniem Kentaurów z Pelionu.
Pelasgia, u Herodota nazwa całej Grecyi, u Eurypidesa oznacza częściej Argos.
Peleus, syn Aiakosa i Endeis, córki Chirona, miał z drugiej żony, Tetydy, syna Achillesa. Pelej i brat jego Telamon postanowili zabić brata, Fokosa, ponieważ górował nad nimi w rzemiośle rycerskiem. Telamon ugodził go dyskiem w głowę, a Pelej dobił siekierą. Ciało ukryli w lesie, jednakże je odkryto, a ojciec wygnał ich z rodzinnej Aiginy. Peleus udał się do Ftyi, do króla Eurytiona, którego córkę Antygonę poślubił, Miał z nią piękną Polydorę. Zabiwszy na łowach kaledońskich Eurytiona, uciekł do Iolku. Przyjęty gościnnie przez Akastosa, nowemu uległ tutaj nieszczęściu (zob. Akastos).
Pelion, dziś Plessidi, łańcuch gór na tessalskim półwyspie Magnezyi. Na szczycie najwyższym stała w starożytności świątynia Zeusa Aktaiosa. W pobliżu jej pokazywano grotę Centaura Cheirona, nauczyciela Achillesa.
Pelias, syn Peseidona i Tyro, córki Salmoneusa, wypędził braci swych Aisona i Neleusa z Iolku i objął w posiadanie ich dzierżawy. Chcąc uniknąć zemsty ze strony Aisonowego syna Iazona, wysłał go po »złote runo«. Za poradą Medei zabiły go własne córki w tej myśli, że z mordu tego wyjdzie odmłodzony. (Zob. Akastos).
Pelopidzi, zob. Pelops.
Pelops, syn Tantalosa z Lidyi, podstępem pokonał Ojnomaosa, króla w Elis, i w nagrodę za zwycięstwo wziął córkę Hippodamię za żonę. Każdy konkurent do ręki Hippodamii musiał puścić się w niebezpieczne zawody z jej ojcem.
Pelops był wnukiem Zeusa, a synem Tantalosa, który go pociął i przedłożył bogom, zaprosiwszy ich na ucztę, celem przekonania się, czy są wszechwiedni. Tylko Demetera, zanurzona w żałobie z powodu córki straconej, zjadła jedną łopatkę. Bogowie rozkazali pokrajane członki rzucić do kotła, z którego Pelops wyszedł odmłodzony. Brakującą łopatkę zastąpiono kością słoniową. Pelops chował się odtąd na Olimpie, a potem wypuszczony na ziemię, zdobył za żonę Hippodemeję, córkę pizańskiego (w Elidzie) króla Ojnomaosa. Od Pelopsa pochodzi słynny ród Pelopidów, panujący w Argos, Mykenach, Tyryncie, Midei oraz w innych miastach i dzielnicach Peloponezu, noszących nazwisko od Pelopsa. Historya Pelopidów pełna jest zbrodni, z któremi związane są nazwiska Atreusa, Thyestesa, Klytaimnestry, Aigisthosa, Orestesa. Zbrodnie zapoczątkował Pelops zamordowaniem Myrtilosa. (Zob. Myrtilos).
Peneios, nazwa dwóch rzek w Grecyi, jedna z nich, dziś Salamvria, wypływa na stokach gór Lakmońskich, na granicy Epiru i Tessalii, druga (w górnym biegu rzeka Verveni, z dolnym zaś rzeka Gastruni) bierze początek na granicy Arkadyi i Elis.
Pentheus, syn Agawy, nie uznającej Bacha, został przez nią namówiony do zniszczenia towarzyszek boga, bachantek czyli menad. Bachus mszcząc się za to lekceważenie, nawiedził Agawę i towarzyszy jej szaleństwem. Oszalałe otoczenie Penteja z matką jego na czele, widząc w nim dzika czy lwa, napadło go i rozszarpało. Agawe, zyskawszy zmysły z powrotem, uciekła do Teb w Illyryi, wyszła tutaj zamąż za króla Lykthenesa, ażeby go ostatecznie zabić i tron jego oddać swemu ojcu.
Pępek ziemi (ὄμφαλον γῆς). Świątynia Apollona w Delfach była środkowym punktem Hellady, do którego zbiegały się wszystkie święte drogi. Stąd według zbożnego wyobrażenia ludu przy prorockiej otchłani i przy wspólnym ołtarzu (κοινὴ ἑστία) w Delfach miał być pępek, tj. średzina ziemi. Miejsce to zalegał kamień napół okrągły. (Węcl.).
Pergamos albo Pergamon, twierdza trojańska.
Periklimenos, Tebańczyk, syn Poseidona i Chlorydy, córki wieszczka Teirezyasza. Kamieniem zabił Partenopaiosa. Walczył też z Amfiaraosem (zob. Amfiaraos), a kiedy ten ścigany był przez niego, Zeus piorunem otworzył ziemię i ukrył Amfiaraosa wraz z czwórką koni, zanim go Periklimenos z orszakiem swoim doścignął. (Pindar. Nem. 9, 52).
Persephone, Phersephassa (łac. Proserpina), córka Zeusa i Demetery, małżonka Hadesa, boga podziemi, wraz z nim panująca nad zmarłymi.
Perseusz 1) jeden z najgłośniejszych legendarnych bohaterów greckich, syn Zeusa i Danai, córki Akrisiosa, przodek Heraklesa. Jako niemowlę zamknięty razem z nieszczęśliwą matką do kosza i rzucony do morza, dostał się na wyspę Seryfos, gdzie zajął się nim król Dyktys. Brat króla, Polydektes, namówił go w sposób zdradziecki na wyprawę przeciw Gorgonom. Z wyprawy tej wyszedł zwycięsko w ten sposób, że nie patrząc w oczy Meduzy, dzięki czemu byłby skamieniał, jeno, widząc ją w zwierciedle gładkiej swej tarczy, odciął jej głowę. Schowawszy ją do skórzanej torby, używał jej jako broni przeciw wrogom, których mieczem zmódz nie umiał. Za małżonkę wziął Andromedę (zob. Andromeda), otrzymał królestwo argiwskie, zamienił je przecież na państwo tyryntyjskie, założył miasta Mykeny i Mideę. Po śmierci przeniesiony pomiędzy gwiazdy, świeci obok Andromedy.
Perseusz 2) Za czasów wojny trojańskiej król w Dardanosie.
Perseusz 3) syn Nestora.
Phaidra (Fedra), t. zn. »świecąca«, małżonka Tezeusza, córka Minosa i Pazyfay, siostra Ariadny.
Pierya, prowincya macedońska u stóp Olimpu, ojczyzna Orfeusza i muz olimpijskich, siedziba kultu bachijskiego.
Pittheus (Piteusz), król Troizeny, dziad Tezeusza, którego, podobnie jak i jego syna Hippolitosa, wychował.
Plejady, córki Atlasa i Pleiony (stąd ich nazwa). Z bólu z powodu losów ojca zadały sobie śmierć i przeniesione zostały przez Zeusa pomiędzy gwiazdy. Według innych ścigane przez mitologicznego myśliwca Oriona, przemieniły się w gołębie, a potem w gwiazdy. Było ich siedm: Elektra, Maia, Taygete, Alkyone, Kelaino, Sterope i Merope.
Polidoros, najmłodszy syn Pryama i pierwszej jego żony Laothoi, zabity został przez Achillesa. Podług Eurypidesa był on synem Pryama i Hekaby. Na krótko przed zburzeniem Troi wysłał go ojciec, celem uratowania mu życia, z bezmiernymi skarbami do Polymestora, króla Tracyi. Polymestor, chcąc zagrabić skarby, zamordował go i ciało rzucił do morza. Śmierć syna pomściła Hekabe, wyłupiwszy oczy Polimestorowi i zabiwszy jego dwoje dzieci.
Polineikes, syn Oidipusa. Ożenienie Polyneikesa z córką Adrasta było następstwem pierwszej klątwy ojcowskiej i pierwszym skutkiem wpływu złego ducha, zamyślającego pogrążyć w upadku dom Laiosa. (Zob. Oidipus).
Polyxena, zob. Pyrrhus.
Posejdon, syn Kronosa i Rhei, bóg morza, na którego dnie przemieszkiwał wraz z małżonką Amfitrytą. Jadącemu po głębiach morskich na rydwanie, zaprzągniętym w rumaki o złotych grzywach i miedzianych kopytach, towarzyszą inne bóstwa morskie, trytony, nereidy i rozmaite potwory morskie.
Priamos (Pryam), syn Laomedona, króla Troi. Pierwszą jego żoną była Arisbe czy też Laothoe, drugą Hekabe. Z małżonkami temi oraz z szeregiem nałożnic miał 50 synów, między tymi Hektora i Parysa, oraz córki Kasandrę i Poliksenę. Zginął z ręki Neoptolemosa.
Proitos, król Tiryntu, bliźni brat Akrisiosa. Górki jego, Lysippe, Iphinoe i Iphianassa, oszalały za sprawą Dionizosa czy też bogini Hery. Uleczyć chciał je wróżbita Melampus, atoli Proitos nie chciał wypłacić mu żądanej nagrody, trzeciej części władztwa argiwskiego. Ponieważ jednak szaleństwo ogarniać zaczęło i inne niewiasty argiwskie. Melampus żądał dalszych jeszcze dzierżaw dla swego brata Biasa. Melampus wyleczył córki Proitosa, z których dwie dostały się im za żony, trzecia z nich, Iphinoe, zmarła poprzednio. Do Proitosa uciekł był Bellerophon, aby oczyścić się z mordu, spełnionego na Koryntczyku Bellerosie.
Prokne, zob. Pandyon.
Protesilaos, jeden z licznych konkurentów do ręki Heleny, był pierwszym Grekiem, który poległ przy wysiadaniu na brzeg trojański.
Pylades, syn Strofiosa, przyjaciel Orestesa.
Pyrrhus, czyli Neoptolemos, syn Achillesa i pięknej Deidamii, córki króla Lakomedesa. Brał udział w wyprawie trojańskiej, zamordował Politesa, syna Pryama, a córkę Pryama i Hekaby, Polyksenę, zabił na grobie Achillesa, aby mu ją złożyć w ofierze. Jako łup wojenny dostała mu się żona Hektora, Andromache.
Pytho, stara nazwa miasta Delfów.
Python, pstry smok ognisty, który grasował pod górą Parnasu, w Delfach, a którego zabił Apollon. Zabicie jego święcono w igrzyskach delfickich (pytyjskich — miasto Delfy zwało się pierwotnie Pytho).

Rhadamanthys (R-os), syn Zeusa i Europy, brat Sarpedona i Minosa. Wszyscy trzej pochodzili z Krety, Sarpedon i Rhadamanthys musieli opuścić wyspę, ponieważ zagarnął ją w niepodzielne posiadanie Minos. Rhadamanthys udał się do Okalei w Beocyi i pojął za żonę Alkmenę, wdowę po królu Amfitryonie. Syn jego Erythrus wywiódł Erytrejczyków z Krety do Ionii, gdzie założyli miasto Erythreię. Po śmierci został Rhadamanthys z powodu sprawiedliwości swej jednym z sędziów w świecie podziemnym, w Hadesie.
Rheia, Rhea (Rea), córka Uranosa (Nieba) i Gai (Ziemi), małżonka Kronosa i matka bogów: Zeusa, Poseidona, Hadesa, Hestyi i Demetery. Kronos pochłaniał nowonarodzone dzieci, przeto Rheia udała się na Kretę i tam porodziwszy Zeusa, uratowała go w ten sposób, że ojcu Kronosowi dała do połknięcia, zamiast dziecka, kamień, owinięty w pieluchy. Rheię mieszano później z frygijską boginią Kybelą.
Rhesos, król tracki, był według jednych synem Eioneusa, według innych boga rzecznego Strymona, który go Spłodził z muzą Klio. Świątynia jej w Amflipolis wznosiła się naprzeciw pomnika Rhesosa.

Seirios (Syryusz), zob. Oryon.
Simoeis, potok, który wytryskał z góry Idy i pod Troją łączył się z Skamandrem.
Sisyphos (Syzyf), syn Aiolosa i Enarety, małżonek Meropy, założyciel i król Ephyry, późniejszego Koryntu, uchodzi w podaniach za najchytrzejszego z ludzi. Za przewiny musiał ciężką ponieść karę — pchał na szczyt góry wymykającą mu się z rąk skałę olbrzymią. Uchodził także za ojca Odysseusza, miała się w nim kochać Medea itd. Według Eurypidesa w dramacie »Medea«, »Kreon był z rodu Syzyfosa, a pochodzenie Glauki, córki Kreonta, od chytrego i przebiegłego Syzyfosa tu z równą pogardliwością wzmiankowane, jak pochodzenie Odyseja od niego w Ifig. w Aul.« (Węcl.).
Skamandros (Skamander), dziś Menderes, główna rzeka w płaszczyźnie trojańskiej, z powodu żółtego zabarwienia wody zwany u Greków »Xanthos« (żółty). Wypływa na Idzie, w pobliżu dzisiejszej wsi Bunarbaszi, dostaje się do płaszczyzny trojańskiej, wpada obok wzgórz Sygerońskich do Hellespontu (Dardanellów). Dopływami jego Thymbrios i Simoeis.
Steneleus, syn Kapaneusa i Euadny. jeden z Epigonów, co Teby zdobyli. Jako konkurent do ręki Heleny, miał udział w wyprawie trojańskiej i walczył dzielnie jako woźnica i przyjaciel Diomedesa.
Strofios, ojciec Pyladesa, miał za żonę Anaksybię, siostrę Agamemnona, albo też ojciec Strofiosa, Kryzos, ożeniony był z córką Atreusza, Kydragorą. Stąd pokrewieństwo Orestesa z Pyladesem.
Strymon, dziś Struma, rzeka w dzisiejszej Bułgaryi. Personifikacya strumienia tego, bóg rzeczny Strymon, był ojcem Rhesosa.
Sunion, przylądek na południowym cyplu Attyki (dziś Kap Kolonnais); na szczycie jego stała marmurowa świątynia Atheny, zbudowana prawdopodobnie w drugiej połowie piątego wieku przed Chr. Z świątyni tej utrzymało się do dzisiaj jedenaście kolumn.
Sykelia = Sycylia.
Sylenos, syn Hermesa lub Pana, wychowawca Bakchosa.
Symplegady, dwie skaliste wyspy na Morzu Czarnem przy ujściu trackiego Bosforu.

Tafiowie albo Telebojowie mieszkali w Akarnanii i na pobliskich wyspach, z których największa zwała się Tafos.
Tafos (Taphos), zob. Echinady.
Talaos z Argos, prawnuk Kreteusa, syn Biasa i Perony, małżonek Lizymachy i Eurynomy lub Lyzyanassy, miał synów Adrastosa, Partenopajosa, Nekisteusa, a córkę Eryfylę czyli Astynomę.
Tantalos (Tantal), syn Zeusa (lub Tmolosa) i Plutony, ojciec Pelopsa i Nioby, możny król w Sipylos w Lydyi, według innych podań, w Frygii, powiernik Zeusa i innych bogów, którzy zapraszali go na swoje biesiady. Wygadawszy posłyszane na ucztach tych tajemnice boże, został srodze ukarany: musiał stać w wodzie, która, ilekrotnie chciał ugasić pragnienie, wymykała mu się z przed ust. To samo było z wiszącymi nad nim wspaniałymi owocami. Ponadto — według Pindara — zawisła nad jego głową skała groziła mu zmiażdżeniem. Według innych podań, doczekał się srogiej kary za to, że ciało zamordowanego przez siebie syna Pelopsa ugotował i przedłożył je bogom do spożycia, chcąc w ten sposób przekonać się, czy są wszechwiedzący. Pindar opowiada, że ukradł bogom nektar i ambrozyę i dał do skosztowania przyjaciołom, albo że psa złotego, który z świątyni Zeusa na Krecie ukradł Pandareos i dał mu go na przechowanie, zwrócić bogom nie chciał, a przysiągł, iż go nie posiada. Przewinienia te mściły się strasznie na jego potomkach.
Teiresias (Tejrezyasz), syn Eueresa i nimfy Chariklo, słynny wróżbita tebański. W młodych latach pozbawiony został wzroku według jednych dlatego, ponieważ mówił ludziom o sprawach, których według woli bożej znać nie powinni, według drugich zaś, ponieważ podpatrzył kąpiącą się Atenę, która mu wodą bryznęła w oczy. W wyprawie Epigonów na Teby zabrano go do niewoli i uprowadzono wraz z córką Mauto (lub Dafne) do Delfów. Umarł, napiwszy się z źródła Tilphussa w pobliżu Haliartos. Po śmierci on jeden zatrzymał przytomność i rozum i dlatego Cyrce wysłała Odysseusza, ażeby u niego zasięgnął wiadomości, kiedy powróci do ojczystej Itaki. W Orchomenos słynną miał wyrocznię, która zamilkła jednak wskutek dżumy.
Tenaron, przylądek zachodni na jednym z półwyspów Lakonii. Słynął, bo stała na nim świątynia Poseidona i z niego przez jaskinię bez końca schodziło się do piekieł.
Teumesos, góra, przeszło sto stajów (5 mil) odległa od Teb.
Thamyris, syn Filammona i Argiopy, starożytny pieśniarz tracki, o którym wspomina już Homer w Iliadzie (ks. II, w 505).
Thebe, gród w Cylicyi, rodzinne miasto Andromachy, gdzie królował jej ojciec Eetion. Gród ten zburzył Achilles.
Theoklimenos, syn egipskiego króla Proteusa, brat wieszczki Theonoi.
Theonoe, wieszczka, córka egipskiego króla Proteusa, siostra Theoklimenosa, który za żonę pojąć chciał przeniesioną do Egiptu Helenę, małżonkę Meneleja.
Theseus (Tezeusz, Tezej), syn Aigeusa, według innych podań, Poseidona i Aithry, córki trojzeńskiego króla Pittheusa, u którego się też chował. Dorósłszy, zabił w drodze do Athen Periphetesa, Sinisa, Kerkyona i Prokrusta. W Atenach o mało go nie zamordowała macocha, Medeia, atoli ojciec uratował go, poznawszy go po mieczu. Wygnał olbrzymich synów Pallasa, uwolnił kraj ojczysty od byka maratońskiego i, z pomocą Ariadny, zabiwszy Minotaura, położył kres daninie z chłopców i dziewcząt, jaką Ateńczycy corocznie płacić musieli Krecie. Gdy Minos, przecząc temu, jakoby Tezeusz był synem Poseidona, rzucił pierścień do morza, Tezej pierścień ten wydostał z głębin, a równocześnie przyniósł wieniec złoty, otrzymany z rąk Amfitryty, i wieniec ten darował Ariadnie. Po powrocie z Krety objął tron ojca, który w mniemaniu, iż syn już nie wróci, rzucił się w fale morskie. Tezeusz połączył ludy attyckie w jedno państwo, zwyciężył Amazonki i, królowę ich Antyopę albo Hippolytę pojąwszy za żonę, miał z nią syna Hippolytosa. Drugą jego żoną była Phaidra (Fedra). Brał też udział w wyprawie Argonautów i w łowach kalydońskich. Zstąpił do Hadu, aby porwać królowę podziemi, Persefonę. Przedsięwzięcie to jednak się nie udało, Tezej, skuty łańcuchami, musiał pozostać w Hadesie, dopóki go stamtąd nie uwolnił Herakles. Wróciwszy do Aten zastał rokosz ludu, przed którym uciekł do Skyros, do króla Lykomedesa, ten jednak strącił go podstępnie z skały do morza. Tezeusz, który wprowadził święto synojkii i panatheneów, miał świątynię w Atenach — dokąd zwłoki jego przeniósł był Kimon —, tak zw. Theseion.
Thymbra, miejscowość w pobliżu Troi — zapewne nad Thymbriosem, dopływem Skamandru. Apollon miał tam słynną świątynię.
Thyrsos, szyszką jodłową, bluszczem i winogradem owinięty pręt Mainad czyli Bachantek.
Tiryns (Tirynth), miasto w Argolidzie, otoczone murami przez Cyklopów licyjskich. Siedziba mitycznego króla Proitosa (zob. Proitos). Ruiny tego grodu istnieją do dnia dzisiejszego.
Triptolemos, syn eleuzyjczyka Celeusa, ulubieniec Demetery, która wtajemniczyła go w misterye swe, nauczyła go uprawy roli, darowała mu rydwan smoczy i wysłała go w świat, aby go zapoznać z błogosławieństwami rolnictwa. Był jednym z twórców misteryi eleuzyńskich.
Trytonis, jezioro (podług Herodota) w Libyi. Do niego wchodziła wielka rzeka Tryton. Musiało być jednak częścią morza (Pindar. Pyth. 4, 20), a Apolonios Argon IV, 269 tak Nil zowie. Tam urodziła się Atena. (Węcl.).
Troia, Ilios albo Ilion (po łac. Ilium), miasto w Azyi Mniejszej, w należącej do Myzyi krainie troadzkiej. Nazwa pochodzi od mitycznego króla Troasa, który miał zbudować ten gród, wsławiony legendarną wyprawą Greków. Według starożytnych chronografów zburzono Troję w r. 1184 przed Chr.
Troizena albo Trozan, starodawne, pierwotnie iońskie miasto w południowo-wschodniej części krainy argolidzkiej w Peloponezie, słynne jako miejsce urodzenia Tezeusza. Ruiny miasta tego istnieją do dziś dnia w pobliżu wsi Damala, o 4 kilometry od zatoki sarońskiej.
Trophonius, brat Agamedesa, syn Erginusa, króla Minyjczyków. Słynął jako budowniczy, który zbudował świątynię w Delfach. »Trofoniosa wyrocznia była w Lebadei w Beocyi, pomiędzy Helikonem i Chajroneą, niedaleko od Delfów. Była to nora podziemna, do której radzący się wyroczni sam spuszczał się, oczyściwszy się poprzednio przez dni kilka w kaplicy δαíμονος άγαϑοῦ καὶ τύχης. Kąpał się w rzeczułce Ercyna i zjadał obficie ofiarnego mięsa, albowiem ofiary bił pięciu bóstwom, przyczem kapłani badali trzewa, aby się dowiedzieć, czy Trofonios zechce przybysza łaskawie przyjąć. Stanowczą jednak była ostatnia ofiara. W nocy bowiem, w której radzący się spuszczał się do nory, barana w jamę, zwaną Agameda, zabijano. Gdy ofiara ta wypadła pomyślnie, zaprowadzono go do rzeczki Ercyna, gdzie dwóch trzynastoletnich chłopców, Hermesami zwanych, namaszczało i kąpało go. Stamtąd kapłani badającego wiedli do początku źródła, gdzie musiał się napić wody zapomnienia (λήϑης) najprzód, a następnie wody pamięci. Poczem spoglądając na wyrzezany przez Daidalosa wizerunek Trofoniosa, modlił się do niego — i wdziewał na się płócienne okrycie i osobne obuwie. Tak ubranego prowadzono do wyroczni, na górze. Jama nie była naturalna, lecz całkiem symetrycznie wymurowana. Po wąskiej drabinie schodził, z plackiem miodowym w obu rękach. Pomiędzy dnem a murem był otwór, na dwie piędzie szeroki, a piędź jedną wysoki. W ten otwór radzący się, położywszy się na ziemię, wtykał nogi aż do kolan; poczem reszta ciała, jakby porwana wirem potoku, sama z siebie przesuwała się. Objawienia otrzymywał albo za pomocą głosów, albo też widzeń różnych. Placki miodowe pożerały w głębi znajdujące się żmije. Niekiedy radzący się przebywał w norze całą dobę, a powracał tąże drogą, wetknąwszy znów w otwór najprzód nogi. Kapłani przyjmowali go, sadowili na krześle pamięci i wywiadywali się o tem co słyszał i widział. Następnie odprowadzali go do krewnych lub przyjaciół, którzy go znów do kaplicy ἁγαϑοῦ δαίμονος καὶ τύχης raczej zanosili, niż wiedli, bo zwykle nie był odzyskał jeszcze przytomności i nie rozeznawał nikogo. Opowiada to wszystko Pausanias IX, 39«. (Węcl.).
Tydeus (Tydej), jeden z siedmiu wodzów pod Tebami, syn Ojneja, ojciec sławnego w wyprawie trojańskiej Dyomedesa, przybył w tymże czasie, co Polyneikes, syn Ojdipusa i Iokasty, do bram Adrastosa do Argos, wygnany również z ojczyzny swej, z Kalydonu. Obaj wygnańcy powaśnili się o nocleg, a kiedy hałasem i łoskotem przebudzony Adrastos nadszedł, na widok ich zrozumiał, jak ma zadosyć uczynić wyroczni. Wyrocznia bowiem była orzekła, że lwu i dzikowi poślubi córki swoje. Wizerunki lwa i dzika mieli zaś bohaterowie waśniący się na tarczach jako godła. Poczytując ich przeto za przeznaczonych mu zięciów, dał im córki za żony i obiecał ich z kolei przywrócić do ojczyzny. (Węcl.).
Tympanon, narzędzie muzyczne, rodzaj bębna, odpowiadający dzisiejszemu tamburynowi.
Tyndareos, syn Perieresa i Gorgofony, albo Oibalosa i nimfy Batei. Wygnany z Sparty przez brata Hippokoona, uciekł do Etolii, do króla Thestiosa, który dał mu w małżeństwo córkę Ledę. Herakles zabił Hippokoona i jego synów, poczem Tyndareos wrócił do Sparty i tutaj panował. Ojciec Klytaimnestry i Heleny, ściągnąwszy zemstę Afrodyty przez to, że jej przy zaślubinach swej córki przepisanej nie złożył ofiary. Gdy dwaj jego synowie, Tyndarydzi, dioskurzy Kastor i Polydeukes (Pollux) przeniesieni zostali między gwiazdy, oddał tron spartański zięciowi swemu, Menelaosowi.
Tytani, dzieci Uranosa i Gai. Za namową Gai jeden z Tytanów, Kronos, strącił ojca z tronu i wytrzebił go, wskutek czego Uranos przeklął dzieci. Klątwa się spełniła: syn Kronosa, Zeus, zwyciężył w tytanomachii (w walce z tytanami) Kronosa i innych tytanów, przyczem pomagali mu Hekatoncheironowie (istoty sturęczne) i Cyklopi, strącił ich z wyjątkiem Okeanosa, który stanął po jego stronie, do Tartaru, i ugruntował panowanie bóstw Olimpijskich. Według Hezyoda było tytanów dwanaścioro: Okeanos, Koios, Kreios, Hyperion, Iapetos, Kronos, oraz Theia, Rheia, Tethys, Phoibe, Mnemosyne i Themis; nazwisko tytanów noszą także: Prometeusz, Atlas, Aigaion, Helios, Selene, Hekate i inni.

Zephyros (Zefir), bóg wiatru zachodniego, syn Astraiosa i Aurory, brat Boreasa (wiatru północnego), Notosa (wiatru południowego).
Zetos, bliźni brat Amfiona (zob. Amfion) i syn Antyopy.
Zeus (Jupiter, Jowisz), najwyższy z bogów, Pan niebiosów, syn Rhei i Saturna, małżonek Hery, rodziciel licznych bogów, półbogów i bohaterów. Najsłynniejszą świątynię miał w Olimpii, gdzie stał też kolosalny, 40 stóp wysoki posąg dłuta Fidyasza.









  1. Kynos Sema (Κυνὸς σῆμα) Psi znak koło Abydos, w Chersonezie trackim.
  2. W dom Achillesa, syna bogini Tetydy.
  3. W Sypilos mieszkał Taulat, przodek rodu Atrydów.
  4. Wiatr południowy.
  5. Pod świątynią.
  6. Czytam za Nauckiem „ολβιαν“, a nie, jak chce Hartung, „λοχιαν“.
  7. Idę za Nauckiem: „Ἑλλανοφόνου“, zamiast „ἐλαφοχτόνου“ łowczyni jeleni, jak chce Hartung.
  8. Mowa o snach proroczych, które ludzie miewali w jaskiniach np. Trofoniosa, gdzie po należytem przygotowaniu się układano się do snu i we śnie dowiadywano się o swych losach. (Werlender).
  9. Eurysteus.
  10. Persefony, bogini Hadu.
  11. Gałązki oliwnej, symbolu proszących.
  12. Makarii.
  13. Azyi.
  14. Neoptolemos.
  15. Od Neoptolemosa.
  16. Azya.
  17. Wyspy Kyańskie czyli Symplegady na Czarnem Morzu.
  18. Fojbosa-Apollona.
  19. Aluzya do skoku Achillesowego ze statku na ląd trojański.
  20. Oznaka bóstwa.
  21. Apollona.
  22. Asoposa i Ismenosa zlewających się pod Tebami.
  23. Zwłoki siedmiu wodzów.
  24. Wstawka tłumacza.
  25. Artemidy i Apollona.
  26. Herakles.
  27. Giermek Heraklesa.
  28. Chimery.
  29. Atena.
  30. Jezioro w Afryce, nad którego brzegami urodziła się Atena.
  31. Pierwotna lira o strunach naciągniętych na skorupie żółwia.
  32. D. 20 września i 20 października wychodziła precesja z miasta do Eleuzis. Niesiono w niej boga Jakcha (Dyonizosa), tańczono i śpiewano. Cudzoziemcom nie było wolno brać udziału w tej uroczystości.
  33. Demetery i Persefony.
  34. Parnasu.
  35. Pallas-Atena.
  36. Ganimedes.
  37. Tytonos, drugi syn Laomedonta.
  38. Hekabe widziała we śnie pochodnię, która pożarem całą obejmie Azyę.
  39. Rodzinne miasto Heleny.
  40. Akrokorinthos.
  41. Miasto w Lacedemonii, nad brzegiem Eurotasa.
  42. »Polyneikes«
  43. Król tracki, syn Posejdona i Chiony, córki trackiego Boreasza, legendarny twórca obrzędów eleuzyńskich.
  44. Góra, odległa od Teb o mil kilka.
  45. Konie Glaukosa, który od nich zginał pod murami miasteczka Potniai (Ποτνίαι). Ποτνιαδες zwały się także Erynyje.
  46. Córki Danaosa, które z wyjątkiem jednej, Hypermnestry, w noc poślubną pomordowały, na rozkaz ojca, swych mężów.
  47. Ofiarna śmierć Ifigenii, poświęconej przez Agamemnona.
  48. Refrenu tego niema już w tekście, tak samo zaginęły dalsze wiersze, odpowiadające pierwszym ośmiu wierszom następne antistrofy.
  49. Hera.
  50. Ofiarnej śmierci Ifigenii, siostry Elektry.
  51. W Pegaza.
  52. Tantalos, przodek Orestesa i Elektry, był synem Zeusa.
  53. Apollon.
  54. Oresteion w Parrhazyi.
  55. Według Herodota.
  56. Achilles.
  57. Kastor i Polydeukes.
  58. Bogini Hada, Persefona.
  59. Spiżowa świątynia Pallady w Lacedemonie.
  60. W niedźwiedzicę.
  61. Pod Troją.
  62. Aby pomścić śmierć syna swego Palamedesa, który zginął dzięki podstępnym sztukom Odyssa, Nauplios, król Eubei, przywabił ognistemi wiciami powracających z pod Troi Hellenów ku Przylądkowi Kafarejskiemu, gdzie się rozbili.
  63. Miejscowość w Egipcie, gdzie Perseusz zabił Meduzę.
  64. Kenotaphos, grób stawiany zmarłym, których zwłoki leżą gdzieindziej.
  65. Nauplios.
  66. Demeter Kybele.
  67. Aleksandra-Parysa.
  68. Thyrsos.
  69. Brat Tyndareja, ojca Heleny, którego córki, Hilaeirę i Fojbę, uwiedli Kastor i Polydeukes.
  70. Córkę.
  71. Twierdzę Ilionu zbudował Poseidon i Fojbos (Apollo).
  72. Kreon.
  73. Królowej Hippolity, która zginęła w walce z Heraklesem.
  74. Maczugą.
  75. Misterya świata podziemnego, do których przygotowaniem były misterya eleuzyńskie.
  76. Błagalne gałązki oliwne (lab wawrzynowe) owijane bywały przędzą wełnianą.
  77. Wyrzuty sumienia (powód moralny), Erynie (fizycznym szałem niszczą mu zdrowie) i nieprzyjaciele.
  78. Piękny, bo zalecony przez Fojbosa.
  79. W mniemaniu, że mord spełnił uprawniony, zabójca podnosił miecz do góry, niebiosa przyzywając za świadków.
  80. Jedną z przyczyn upadku Troi była zemsta Hery, zazdrosnej o Ganimeda, kochanka jej męża, Zeusa.
  81. Bromios, przydomek Dionyzosa.
  82. Tyrsos.
  83. Narzędzie tkackie.
  84. W oryginale, w ustępie tym, mamy do czynienia z grą słów, polegającą na podobieństwie wyrazów μέρος (cząstka), ὅμηρος (zakładnik) i μηρός (biodro). Gry tej oddać tłómacz nie próbował.
  85. Gra słów. Pentheus od penthos (πένθος) smutek, utrapienie.
  86. Z powodu wplatanych w bluszcze kwiatów.
  87. Wstawka tłómacza.
  88. Siostry Agawy.
  89. Wstawka tłómacza. W oryginale wiersz — może z kilku innymi — zaginął.
  90. Cały ten ustęp, wzięty w nawias, jest wstawką tłómacza. W oryginale, w wydaniu Naucka, ustęp dotyczący jest (w czterech wierszach) wykropkowany.
  91. Arkadyi.
  92. Szczyt = pawęż, tarcz. Mowa o tarczy Atheny.
  93. Likurg, władca Edonów.
  94. Przypis własny Wikiźródeł Omyłka merytoryczna — Hektor w czasie wojny trojańskiej zabił Patroklosa (myśląc że to Achilles, gdyż miał na sobie jego zbroję), za co w odwecie zginął z ręki Achillesa pod murami Troi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eurypides i tłumacza: Jan Kasprowicz.