Przejdź do zawartości

Nantas/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Zola
Tytuł Nantas
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1923
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Lwów — Złoczów
Tłumacz Zygmunt Niedźwiecki
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
EMIL ZOLA.
NANTAS.
NOWELA.
TŁUMACZYŁ
Z. NIEDŹWIECKI.
LWOW — ZŁOCZÓW.
Nakładem i drukiem księgarni Wilhelma Zukerkandla.









I.

Pokój, który Nantas zamieszkiwał od dnia swego przybycia z Marsylii do Paryża, znajdował się na najwyższem piętrze jednego z domów przy ulicy de Lille, obok hotelu barona Danvillier, członka rady stanu; dom był również własnością barona. Wychyliwszy się z okna, mógł Nantas widzieć cały jeden kąt pałacowego ogrodu, którego pyszne drzewa rzucały obfity cień. Wyżej, ponad zielonymi czubami drzew, otwierał się widok na Paryż, widać było koryto Sekwany, Tuileries, Louvre, perspektywę wybrzeża i całe morze dachów aż do niknącego w oddali przedmieścia Pére Lachaise.
Było to mizerne poddasze, z oknem wyciętem w dachu. Na umeblowanie, w jakie zaopatrzył się Nantas, składało się: łóżko, stół i krzesło. Sprowadził się tu dla taniości z zamiarem pozostania w tej kwaterze tak długo, dopokąd nie znajdzie sobie posady. Brudne tapety, sufit czarny, nędza i nagość tej izbiny, nie posiadającej nawet kominka, nie raziły go. Zasypiając w obliczu Louvre’u i Tuileryów, porównywał siebie do jenerała, co kładzie się spać w pierwszej lepszej przydrożnej oberży u bram wielkiego i ludnego miasta, które ma wziąć szturmem nazajutrz.
Dzieje Nantasa były krótkie. Syn murarza z Marsylii, rozpoczął studya od tamtejszego liceum, posyłany przez rodziców do szkół dzięki ambitnej miłości matki, której marzeniem było wykierować syna na pana. Rodzice zapracowywali się, byle go dopchać do bakalaureatu. Po śmierci matki jednak Nantas musiał przyjąć skromne miejsce u pewnego kupca, na którem wiódł przez lat dwanaście rozpaczliwie jednostajną egzystencyę. Dwadzieścia razy już byłby uciekł z Marsylii, gdyby go obowiązki synowskie nie przykuwały do ojca, który spadłszy z rusztowania stał się zupełnie niezdolnym do pracy. Obecnie on sam musiał zaspokoić wszystkie obudwu potrzeby. Jednego wieczora wszakże, wróciwszy do domu, zastał starca bez życia, z ciepłą jeszcze fajką u boku. W trzy dni potem, spieniężywszy odrobinę gratów, wyjechał do Paryża, mając w kieszeni dwieście franków.
W Nantasie tliła, odziedziczona po matce, uparta ambicya zrobienia karyery. Chłopak to był szybkiej decyzyi, z wolą zimną lecz mocną. Młodzieniaszkiem jeszcze mawiał o sobie, że jest „siłą.“ Śmiano się zeń często, gdy, zapędziwszy się w zwierzenia, powtarzał swe ulubione: „Jestem siłą“ — frazes ten bowiem nabierał dziwnie komicznego brzmienia, gdy się spojrzało na jego wytartą, prującą się w ramionach surducinę z przykrótkiemi rękawami, które nie dochodziły rąk. Stopniowo jednak wyrobił w sobie w ten sposób pewnego rodzaju religię siły, nic w świecie po za nią nie widząc, przeświadczony, że do silnych należy zwycięstwo. Podług niego: chcieć — znaczyło: módz. Reszta nie ma znaczenia.
Podczas niedzielnych samotnych przechadzek po spalonych przedmieściach Marsylii czuł w sobie wyraźnie gieniusz; na dnie jego istności tkwił jakiś instynktowny popęd, pchający go naprzód; wracając do swego okaleczałego ojca, by zjeść na wieczerzę ziemniaków, powtarzał sobie, że nadejdzie dzień, kiedy, nie potrzebując się więcej ograniczać, będzie mógł wykroić należny sobie udział w biesiadzie społeczeństwa, pośród którego nie był jeszcze niczem w trzydziestym roku życia. Nie były to bynajmniej żądze nizkiego gatunku, pospolite pragnienia zmysłowego użycia, lecz nader czyste samopoczucie inteligencyi i woli, które nie znajdując się na właściwem dla siebie miejscu, zmierzają z całym spokojem do zajęcia go, pod wpływem naturalnej potrzeby logiki.
Odkąd Nantas dotknął stopą bruku Paryża, zdawało mu się, że wystarczy mu wyciągnąć rękę, by zdobyć pozycyę, jakiej się czuł godnym. Tegoż samego dnia rozpoczął kampanię. Mając kilka listów polecających, udał się z nimi pod wskazanym adresem. Nadto poszedł zapukać do drzwi paru osób, znajomych z Marsylii, licząc na ich poparcie. Po upływie miesiąca jednak nie osiągnął żadnego rezultatu; mówiono mu, że chwila jest nieodpowiednia; czyniono mu zresztą obietnice, ale nie dotrzymano ni jednej. Tymczasem chuda sakiewka opróżniała się, zostało mu wszystkiego najwyżej dwadzieścia franków. O tych dwudziestu frankach miał jeszcze żyć cały miesiąc, nie jedząc nic więcej prócz chleba, przemierzając Paryż od świtu do zmroku i kładąc się spać bez światła, jak zbity ze znużenia, z pustemi dzień w dzień rękoma po daremnej gonitwie. Nie tracił pomimo tego otuchy, tylko w duszy jego wzbierał coraz większy gniew. Wyroki losu wydały mu się pozbawionemi jakiegokolwiek sensu logicznego i sprawiedliwości.
Jednego wieczora wrócił do domu, nie wziąwszy cały dzień nic w usta. Dnia poprzedniego spożył ostatni kęs chleba. Ani grosza przy duszy, ani jednego przyjaciela, coby pożyczył dwadzieścia sous. Przez cały dzień padał deszcz, jeden z tych szarych deszczów paryskich, tak przejmująco zimnych. Ulicami płynęły strugi błota. Nantas, przemokły do nitki, poszedł na Bercy, potem na Montmartre, gdzie mu wskazano jakiś wakans. Lecz w Bercy znalazł już miejsce zajętem, na Montmartre zaś pismo jego uznano za niedość piękne. Dwa te miejsca były jego ostatnią nadzieją. Był zaś gotów przyjąć pierwsze lepsze zajęcie, mając niewzruszone przekonanie, że sobie potrafi wyrąbać los przy pierwszej nadarzonej sposobności. Na razie nie żądał nic prócz chleba, tyle tylko, aby mieć z czego wyżyć w Paryżu i kawałka gruntu pod nogami, aby mieć na czem zacząć budowę gmachu przyszłości, cegła po cegle. Wlókł się z Montmartre na Lille noga za nogą, z sercem pełnem goryczy. Deszcz ustał, spieszący za interesami tłum popychał go na trotoarze. Przez kilka minut stał przed sklepem wekslarza: pięć franków wystarczyłoby może, aby kiedyś zawładnął całym tym światem; za pięć franków można żyć cały tydzień a w ciągu tygodnia da się dokonać nie mało rzeczy. Kiedy tak myślał, przejeżdżający pojazd obryzgał go błotem, tak że musiał sobie rękawem otrzeć ochlapaną twarz. Ruszył żwawiej z miejsca, zacisnąwszy zęby, czując dziką żądzę rzucenia się z pięściami na tłum, zagradzający ulicę; byłby to należny odwet za głupotę losu. Na ulicy Richelieu o mało go nie przejechał omnibus. Pośrodku placu Karuzelu rzucił okiem zazdrości na Tuilerye. Na ulicy Wszystkich Świętych małej wystrojonej dziewczynce ustąpić musiał z prostej drogi, którą kroczył z uporem odyńca, ściganego przez psiarnię; zboczenie to z obranego kierunku wydało mu się najwyższem poniżeniem; nawet dzieciom musi ustępować!... Nakoniec schroniwszy się do swej stancyjki jak ranione zwierzę, które idzie zdechnąć w swej jamie, padł ciężko na krzesło na pół martwy, wpatrując się w swe zabłocone spodnie i dziury w bucikach, z których ciekące błoto utworzyło już na podłodze sporą kałużę.
Tym razem koniec był nieunikniony. Nantas zadał sobie pytanie, w jaki sposób pozbawić się życia?... Duma jego nie ugięła się przytem ani na włos, uważał śmierć swą za karę dla Paryża. Być siłą! czuć w sobie moc!... i nie znaleźć nikogo, coby nas ocenił?!... coby nam dał pierwszego potrzebnego talara!... Coś podobnego wydawało mu się monstrualnem głupstwem, cała jego istota oburzała się na to. Z kolei żal go ogarnął niezmierny, gdy spojrzał na swe bezużytecznie zwisłe ramiona... Bo przecież nie lękał się żadnej pracy; koniuszkiem małego palca czuł się na siłach poruszyć ziemię; i oto kopnięty do swej nory, pogrążony w niemocy, sam siebie pożerał niby lew w klatce; uspokoił się jednak niedługo, śmierć bowiem wydała mu się czemś wyższem. Słyszał raz, kiedy był jeszcze mały, historyę wynalazcy, co skonstruowawszy cudowną maszynę, strzaskał ją, dnia pewnego, młotem na kawałki, oburzony obojętnością tłumu dla swego dzieła. On to był owym człowiekiem, przynosząc w sobie światu świeżą siłę, niepospolity mechanizm inteligencyi i woli, który zniszczy, roztrzaskując sobie czaszkę o bruk uliczny.
Słońce zachodziło po za wyniosłemi drzewami hotelu Danvilliers; słońce jesieni, którego złote promienie zapalały ogień w zżółkłych liściach. Nantas podniósł się z krzesła, jak gdyby pociągnięty tem pożegnaniem olbrzymiej gwiazdy. Chciał umrzeć, potrzeba mu było światła. Przez chwilę wychylał się oknem. Nieraz widywał stamtąd, poprzez liściasty gąszcz, na skręcie alei, młodą blondynkę słusznego wzrostu, jak przechadzała się dumnym krokiem księżniczki. Nantas nie był romansowym, spędziwszy na twardem borykaniu się z biedą wiek, w którym młodzi ludzie na poddaszach marzą o pannach z bogatego domu, przynoszących im serce, płonące bajeczną miłością i jeszcze bajeczniejsze wiano. Pomimo tego tak się jakoś złożyło w tej godzinie przedzgonnej, że mu się ni stąd ni zowąd przypomniała ta piękna, jasnowłosa panna, taka wyniosła. Jak ona się też mogła nazywać?... Wtem zacisnął kurczowo pięści, wszystko inne bowiem zamilkło w nim nagle wobec nienawiści, jaka go ogarnęła do bogatych mieszkańców pałacu, przez którego rozwarte okna widać było pełne poważnej wytworności urządzenie, — i szepnął w napadzie wściekłości:
— Och! sprzedałbym się!... sprzedałbym się bez namysłu temu, ktoby mi wyliczył sto sous na rachunek mojej przyszłej fortuny...
Chwilę zaprzątała go rozpaczliwa idea sprzedania się. Jeźliby istniał gdzieś lombard, w którymby pożyczano na zastaw energii i woli — poszedłby tam zastawić sam siebie. Przedstawił sobie w wyobraźni podobny handel: jakiś działacz polityczny przychodzi go wykupić, aby sobie zeń zrobić narzędzie — jakiś bankier go bierze, by mieć każdej chwili na swoje usługi jego inteligencyę; a on przystaje na wszystko, gardząc względami honoru, nie przestając powtarzać, że byle człowiek był silnym, musi prędzej czy później odnieść upragnione zwycięztwo. Nagle rozśmiał się gorżko z swoich mrzonek... Możnaż się sprzedać w taki sposób?... Hultaje, czyhający na takie okazye, zdychają z głodu, nie doczekawszy się nabywcy. Lęk go zdjął przed tchórzostwem, przyszło mu na myśl, że wynajduje sobie pozory do odwlekania. Usiadł napowrót, przysięgając rzucić się z okna, skoro tylko noc zapadnie zupełna...
Tymczasem znużenie jego było tak wielkie, że usnął na krześle. Naraz przebudziły go głosy ludzkie: odźwierna wprowadziła do jego pokoju jakąś jejmość...
— Przepraszam pana... przyprowadzam tu — zaczęła, widząc jednak, że w pokoju nie ma nigdzie świecy, wróciła się, aby ją przynieść. Zachowanie jej wobec przyprowadzonej damy, nacechowane uprzejmą poufałością a zarazem respektem, świadczyło, że ją znała.
— Tak — odezwała się, odchodząc po raz wtóry zaraz po przyniesieniu światła; — teraz państwo mogą rozmawiać, nikt nie będzie przeszkadzał.
Nantas, oprzytomniawszy nieco po tak nagłem przebudzeniu, zerwał się na równe nogi i patrzył zdziwionym wzrokiem na przybyłą. Właśnie podniosła woalkę. Była to osoba czterdziestopięcioletnia, nizkiego wzrostu, mocno otyła, z lalkowato białą twarzą starej dewotki. Widział ją po raz pierwszy w życiu. W chwili, kiedy, z pytającem spojrzeniem, wskazał jej krzesło, nazwała się:
— Panna Chuin... Przychodzę pana trudzić w sprawie wielkiej wagi...
W braku drugiego krzesła musiał się usadowić na brzegu łóżka. Nazwisko panny Chuin nie tłómaczyło mu nic, czekał bliższych wyjaśnień. Damie jednak nie było wcale spieszno. Okrążywszy spojrzeniem ciasną stancyjkę, zdawała się namyślać, od czegoby rozmowę zacząć. Nakoniec odezwała się słodko, podkreślając uśmiechem delikatniejsze ustępy:
— Przychodzę do pana w charakterze osoby przyjaznej... bardzo przyjaznej... Słyszałam o panu rzeczy nadzwyczaj wzruszające... Tylko niechże mnie pan nie posądza, broń Boże, o jakieś szpiegowanie... Nie! nie ma w tem wszystkiem nic więcej, nad wywołane przez zbieg okoliczności pragnienie stania się panu użyteczną... Wiem, jak macoszem było dla pana życie do chwili obecnej, z jakiem męstwem walczyłeś pan o zdobycie pozycyi i jakim jest do tej chwili wynik tylu pańskich zabiegów... Tylko niech pan daruje, proszę raz jeszcze, że śmiem się w ten sposób mięszać w tajniki pańskiej egzystencyi... Przysięgam panu, że tylko sympatya...
Nantas, rozciekawiony, nie przerywał jej, domyślając się, że wszystkie te szczegóły przybyła zaczerpnąć musiała u odźwiernej. Mimo że nic nie przeszkadzało pannie Chuin przystąpić wreszcie do rzeczy, siliła się w dalszym ciągu na coraz to wyszukańsze komplementy, coraz pieszczotliwsze sposoby ujęcia rzeczy w słowa.
— Pan jesteś młodzieńcem wielkie rokującym nadzieje... Ośmieliwszy się obserwować, w granicach dyskrecyi, pańskie zabiegi, żywo zostałam uderzona podziwu godnym hartem, jaki pan przeciwstawia złej doli. W rezultacie nabrałam przekonania, że pan potrafisz zajść daleko, jeżeli panu ktoś przychylny poda pomocną rękę...
Urwała znowu. Czekała na słowo odpowiedzi. Młodemu człowiekowi przyszło na myśl, że jejmość przybyła mu ofiarować jakieś miejsce. Oznajmił jej, że gotów jest przyjąć każde. Teraz jednak, gdy lody zostały przełamane, dama zapytała bez ogródek:
— Czy nie czuje pan przypadkiem wstrętu do małżeństwa?
— Do małżeństwa! — wykrzyknął Nantas. — Mój Boże!... a któżby mnie też chciał, moja pani!... Chyba jakaś bardzo biedna dziewczyna a i tejbym zresztą nie miał co dać jeść...
— O nie, młoda dziewczyna bardzo piękna, bardzo bogata, z wielkiego domu, która jednym zamachem dałaby panu w ręce środki dobicia się jak najwyższego stanowiska.
Nantas przestał się śmiać.
— A jakaż... cena?... — zapytał, zniżając głos instynktownie.
— ...Młoda dziewczyna, jest w stanie poważnym i trzebaby przyznać dziecię — odparła panna Chuin, nie obwijając już teraz w bawełnę, by prędzej ubić interes.
Pierwsze poruszenie Nantasa wyraziło mocną chęć wyrzucenia pośredniczki za drzwi.
— To nikczemność, co mi pani przyszłaś zaproponować — szepnął.
— Och!... nikczemność!... — zawołała panna Chuin, odnajdując w lot swój głosik miodowy — nie zgadzam się na słowo tak brzydkie... Faktem jest, że wybawiłbyś pan rodzinę z rozpaczliwego położenia. Ojciec o niczem jeszcze nie wie, ponieważ rzecz nie stała się dotąd widoczną; i mój to jest pomysł wydać to biedne dziewczę jak najprędzej za mąż, podstawiając światu męża jako ojca dziecięcia. Taka kombinacya zatrze wszystko, ojciec uwierzy w naprawę błędu córki... Na nieszczęście bowiem istotny sprawca uwiedzenia jest człowiekiem żonatym... Ach! panie!... Są doprawdy mężczyźni, ogołoceni z wszelkiego poczucia moralności.
Mogła długo przemawiać w ten sposób, bo Nantas nie słuchał jej wcale... Czemuż odmówił?!... Nie pragnąłże co dopiero sprzedać się?!... Otóż i zjawili się nabywcy. Tego żądano — a ofiarowano tyle. Miał dać swe imię, otrzymując w zamian stanowisko... Kontrakt jak tyle innych. Spojrzał na swoje spodnie, zabłocone wśród ulic paryskich, przypomniał sobie, że nic nie jadł od wczoraj i cała wściekłość, jaką zgromadziły w nim dwa miesiące bezowocnego szukania i doznawanych przytem upokorzeń, wezbrała w jego sercu na nowo. Dość tego!... Nareszcie postawił stopę w tym świecie, co go odtrącał i pchał w otchłań samobójstwa!
— Przystaję! — rzekł krótko.
Poczem zażądał od panny Chuin szczegółowych wyjaśnień. Czego będzie żądała za pośrednictwo?... Rozkrzyczała się z miną świętoszka, że nic nie chce. Nie przeszkodziło jej to zażądać w końcu 20.000 franków z kwoty, jaką kontrakt małżeński zapewni młodemu człowiekowi. A ponieważ się wcale nie targował, zaczęła z wylaniem:
— Muszę panu nadmienić, że to ja zwróciłam w tej całej sprawie uwagę na pana... Młoda dziewczyna nie sprzeciwiła się wcale, kiedym jej pana wymieniła... Och! to świetny interes... podziękuje mi pan w swoim czasie... Mogłam była wyszukać człowieka z tytułem, znam nawet jednego, któryby z pocałowaniem rąk przyjął tę propozycyę... Wolałam jednak wynaleźć kogoś z po za obrębu świata tej biednej dzieciny... Wyda się to bardziej romantycznem... A potem, pan mi się podobasz. Jesteś przystojny, masz tęgą głowę... O! pan zajdziesz daleko!... Pamiętaj-że pan o mnie, proszę, jestem cała na pańskie usługi...
Aż dotąd nie poruszano kwestyi nazwiska. Na zapytanie Nantasa w tej mierze stara panna powstała i przedstawiając się po raz wtóry, rzekła:
— Panna Chuin... Jestem u pana barona Danvilliers od śmierci baronowej w charakterze guwernantki. Ja to wychowałam pannę Flawię, córkę pana barona, a panna Flawia jest właśnie tą osobą, o której mowa...
To rzekłszy oddaliła się, pozostawiając na stole dyskretnie kopertę z pięćsetfrankowym banknotem. Była to zaliczka z jej własnej kieszeni na pokrycie pierwszych potrzeb Nantasa.
Po jej odejściu poszedł do okna. Noc była bardzo ciemna; nie można było nic rozróżnić prócz ciemnej masy drzew wśród coraz to czarniejszego mroku; jedno tylko okno jaśniało oświetlone na ciemnem tle fasady hotelu. Więc to ta wysoka, jasnowłosa dziewczyna, przechadzająca się krokiem królewny, co nie raczyła nigdy na niego rzucić ani jednego spojrzenia... Ba!... ta, czy też inna, to wszystko jedno. Kobieta nie wchodziła wcale w grę. Teraz skierował wzrok wyżej, na Paryż, grzmiący w ciemnościach, na wybrzeża, ulice i rozdroża lewego brzegu Sekwany, oświetlone tysiącami migotliwych płomyków gazu — i tykając olbrzymi gród poufałym tonem wyższości, rzekł z siłą:
— Teraz tyś mój!

II.

Baron znajdował się w salonie, który mu służył za gabinet; wysoka, poważna komnata o obiciach skórzanych i starożytnych meblach. Od dwóch dni był jakby rażony piorunem, dowiedziawszy się o błędzie Flawii, który mu panna Chuin opowiedziała. Daremnie się jednak siliła na traktowanie faktu jak najoględniejsze, cios ten powalił starca, a jedyną rzeczą, dzięki której trzymał się jeszcze ostatkiem sił, była myśl, że może uwodziciel naprawi swą winę. Dziś rano miał się u niego pojawić ów młody, zupełnie mu nieznany człowiek, co w taki sposób ukradł mu dziecko.
Zadzwonił.
— Józefie, przyjdzie tu pewien młody człowiek, którego wprowadzisz do mnie natychmiast... I nie ma mnie wówczas dla nikogo więcej...
Pogrążył się w gorżkich myślach, które samotność zabarwiała jeszcze posępniej. Syn murarza, głodomór, bez jakiejkolwiek określonej pozycyi!... Panna Chuin przedstawiła go wprawdzie w nader pochlebnem świetle, jako młodego człowieka z przyszłością, — lecz jakiż wstyd dla rodziny, nieskażonej po dziś dzień żadną plamą!... Co się tyczy baronównej, Flawia oskarżyła sama siebie z pewnem uniesieniem, aby guwernantce oszczędzić wszelkich zarzutów. Od chwili tej przykrej eksplikacyi nie opuszczała swego pokoju, gdyż baron nie chciał córki na oczy widzieć. Zanim przebaczy, chciał pierwej sam uregulować tę sprawę ohydną. Wydał już wszelkie dyspozycye. Ale we włosach jego zasrebrzyła się siwizna i starcze drżenie owładnęło jego tak strasznym ciosem nawiedzoną głowę.
— Pan Nantas, — zaanonsował lokaj.
Baron nie podniósł się z krzesła. Zwróciwszy tylko głowę ku przybyłemu, wpatrzył się weń bystro. Nantas, oparłszy się chętce przywdziania zupełnie nowych sukni, kupił sobie czarny surdut i palto, przyzwoite jeszcze, ale już trochę znoszone, które nadały mu wygląd biednego, ale uważającego na swą powierzchowność studenta, co w niczem nie trącił awanturnikiem.
— Więc to pan? — wybełkotał starzec.
Nie był jednak w stanie dokończyć, dławiony wzruszeniem. Bał się dać unieść wybuchowi gwałtowności, jaka mu w piersiach wzbierała. Po chwili milczenia wyrzekł z prostotą:
— To, co pan uczyniłeś, to jest niegodziwość.
A kiedy Nantas otwarł usta, chcąc się tłómaczyć, ponowił silniej:
— Niegodziwość!... Nie chcę nic więcej o tem wiedzieć, i proszę pana, nie staraj się pan tego, co się stało, tłómaczyć. Gdyby nawet moja córka sama rzuciła się panu na szyję, zbrodnia pańska nie stałaby się przez to ani o włos mniejszą. Tylko złodzieje wkradają się w taki sposób gwałtem w cudzy dom.
Nantas pochylił głowę.
— Złakomiłeś się pan oczywiście na łatwy sposób zdobycia posagu: córkę i ojca za jednym zamachem w samotrzask...
— Pozwól, pan, proszę... — przerwał mu młody człowiek, w którym się wszystko burzyło.
Lecz baron uczynił giest straszliwy.
— Co takiego?!... Na co mam panu pozwolić?!... Nie do pana tu należy głos zabierać... Mówię panu to tylko, com mu powinien powiedzieć, do pana zaś należy tylko wysłuchać, przyszedłeś pan do mnie bowiem jako winowajca... Pan podeptałeś moją cześć. Spojrz pan na ten dom; rodzina nasza przeżyła w nim trzy stulecia, nie splamiwszy się niczem ani razu. Czy nie odczuwasz pan wśród tych ścian atmosfery honoru i tradycyjnej godności przekazywanej przez wieki?... A pan przyszedłeś podeptać to wszystko. Cios ten o mało mnie nie zabił... Odkąd się dowiedziałem, ręce moje się trzęsą, jakbym się naraz postarzał o dziesięć lat... Więc milcz pan i słuchaj...
Nantas zbladł. Rola, którą wziął na swe barki, ciężką była dyabelnie. Chciał się zasłonić zaślepieniem pod wpływem namiętności.
— Straciłem zupełnie głowę — szepnął, starając się wymyśleć na prędce jakiś romans. — Nie byłem w stanie spojrzeć na pannę Flawię, aby natychmiast...
Na dźwięk imienia córki baron zerwał się i krzyknął głosem o brzmieniu gromu:
— Milcz pan!... Powiedziałem już, że nie chcę o niczem wiedzieć. Czy moja córka bywała u pana, czy pan u niej, to mi jest zupełnie obojętne... Nie pytałem jej o nic i pana też o nic nie pytam. Schowajcie sobie wasze wyznania, nie chcę zanurzać się w to błoto.
Usiadł napowrót, cały drżący z wyczerpania. Nantas się skłonił, bardzo pomięszany, pomimo tej władzy, jaką nad sobą posiadał. Po krótkiem milczeniu starzec ponowił suchym głosem człowieka, omawiającego interes:
— Wybacz pan, że się uniosłem... A przyrzekałem sobie zachować zimną krew... To nie pan w moich, to ja w pańskich znajduję się rękach, jestem bowiem zdany zupełnie na łaskę i niełaskę pańskiej dyskrecyi. Przybyłeś pan do mnie z ofertą transakcyi, którą okoliczności czynią niezbędną, ułóżmy zatem warunki.
Poczem, niby adwokat, załatwiający w drodze polubownej niebardzo czystą sprawę, w której z obrzydzeniem tylko macza się ręce, zaczął mówić słowo po słowie:
— Panna Flawia Danvilliers odziedziczyła po śmierci matki dwakroć sto tysięcy franków, nienaruszalnych aż po dzień jej zamążpójścia. Na sumie tej narosły naturalnie procenta... Oto są moje rachunki opiekuńcze, zaraz je panu przedłożę...
Otworzywszy tekę, począł odczytywać cyfry. Daremnie Nantas usiłował mu przerwać. Wzruszenie poczęło go ogarniać na widok tego pełnego prawości i prostoty starca, który, odzyskawszy spokój, — wydawał mu się wielkim.
— Koniec końcem — zakonkludował baron — zapewniam panu w kontrakcie małżeńskim, jaki notaryusz mój dzisiaj wygotował, posag w kwocie dwakroć sto tysięcy franków. Wiem, że pan ze swej strony nic nie posiadasz. Te dwakroć sto tysięcy franków zaś możesz pan podjąć u mego bankiera nazajutrz po ślubie.
— Ależ panie — rzekł Nantas — ja nie chcę pańskich pieniędzy, ja proszę tylko o pańską córkę...
Baron przerwał mu jednak:
— Nie masz pan prawa odrzucać a co się tyczy mej córki, nie może ona zostać żoną człowieka z majątkiem mniejszym niżeli ten, jaki sama posiada... Daję panu poprostu posag, jaki jej przeznaczyłem oddawna, ot wszystko. Być może, że pan liczyłeś na więcej, ludzie jednak mają mnie ogólnie za bogatszego, niżeli jestem w istocie.
Kiedy zaś młody człowiek zaniemiał pod obuchem tego ostatniego okrucieństwa, baron, aby zakończyć rozmowę, zadzwonił na służącego:
— Józefie, powiedz panience, że czekam na nią natychmiast w moim gabinecie...
Nie dodając więcej ni słowa, począł przechadzać się zwolna po gabinecie, Nantas zaś stał bez poruszenia. Oszukawszy tego starca, czuł się teraz wobec niego dziwnie małym i bezsilnym. Wtem weszła Flawia.
— Oto ten pan, moja córko... — rzekł baron — ślub twój odbędzie się w terminie legalnym.
I odszedł, pozostawiając ich samych, jak gdyby to małżeństwo było dlań faktem spełnionym. Skoro się za nim drzwi zamknęły, zapanowało milczenie. Nantas i Flawia patrzyli na siebie. Pierwszy raz w życiu widzieli się zblizka. Wydała mu się bardzo piękną, z tą twarzą bladą i dumną, z której patrzące oczy szare nie opuściły się bynajmniej przed jego wzrokiem. Kto wie, jak wiele łez musiała niemi wypłakać przez te trzy dni, spędzone bez przerwy w swym pokoju; ale lodowate jej lica ostudziły żar łez.
Ona to pierwsza zabrała głos:
— Więc to sprawa już załatwiona?
— Tak, pani — odpowiedział z prostotą.
Mimowolne drgnienie przebiegło jej twarz, w chwili, kiedy go obrzucała przeciągiem spojrzeniem, zdającem się sondować jego nikczemność.
— Tem lepiej — ponowiła. — Lękałam się, że nie znajdę nikogo, gotowego na podobny handel.
Brzmienie jej głosu dało Nantasowi odczuć całą wzgardę, jakiej dlań była pełną. Podniósł jednak głowę. Jeżeli się czuł zakłopotanym wobec ojca, wiedząc, że go oszukuje, potrafił odzyskać siłę i pewność siebie wobec córki, która była jego wspólniczką.
— Przepraszam panią, — wyrzekł z całym spokojem i uprzejmością — ale zdaje mi się, że pani mylnie pojmuje sytuacyę, która oboje nas czyni tem, do czego pani słusznie zastosowała wyraz: handel. Rozumiem przez to, że od dnia dzisiejszego stajemy oboje na jednym poziomie...
— Ach!... doprawdy?... — przerwała mu Flawia z lekceważącym uśmiechem...
— Tak jest, na jednym i tym samym poziomie... Pani potrzebuje nazwiska, aby niem pokryć błąd, którego nie myślę wcale sądzić, ja zaś daję pani to nazwisko. Co się mnie tyczy, potrzeba mi podstawy materyalnej, i pewnej pozycyi towarzyskiej, by módz zamienić w czyn moje plany i przedsięwzięcia i pani dostarczasz mi potemu środków. Od tej chwili jesteśmy oboje stowarzyszonymi, których udziały się równoważą i nie pozostaje nam obojgu nic innego, jak tylko podziękować sobie wzajemnie za usługi, jakie jedno z nas drugiemu oddaje.
Przestała się śmiać. Czoło jej przecięła zmarszczka dumy. Pomimo to nic nie odrzekła. Po chwili milczenia dopiero ozwała się:
— Czy znane są panu moje warunki?
— Nie, pani, — odparł Nantas, zachowując doskonały spokój. — Zechciej mi je pani wyjawić, poddaję się im z góry.
Na to oświadczyła mu bez ogródek, bez wahania i bez cienia rumieńca na twarzy:
— Nie będziesz pan dla mnie nigdy niczem więcej jak tylko mężem z imienia. Drogi nasze biedz będą całkiem oddzielnie. Wyrzeczesz się pan wszelkich praw do mnie, ja zaś nie będę mieć względem pana żadnych obowiązków.
Każdemu z jej słów towarzyszyło potakujące skinienie głowy Nantasa. Tego właśnie pragnął.
— Gdybym był zdania, — odezwał się, skoro skończyła, — że powinienem się okazać rycerskim, rzekłbym, że tak twarde warunki przyprawić mnie mogą o rozpacz. Stoimy jednak oboje — sądzę — ponad poziomem tak mdłych uprzejmostek. Szczęśliwym się również czuję, że pani ma odwagę tak jasno patrzeć na nasze wspólne położenie. Wstępujemy oboje w życie ścieżką, na której nie będzie kwiatów. O jednę tylko rzecz panią proszę: wolności, którą pani zostawiam, nie zechciej używać w sposób, coby mnie zmuszał do interwencyi.
— Panie! — zawołała gwałtownie Flawia, buntując się w swej dumie.
Skłonił się jednak z szacunkiem, prosząc, aby się nie urażała. Pozycya ich jest nader delikatną, muszą zatem oboje uwzględnić pewne zastrzeżenia, bez których zupełne porozumienie nie byłoby możliwem. Nie nastawał więcej w tej kwestyi. Historya błędu Flawii znaną mu była z opowiadania panny Chuin za drugiem obojga widzeniem się. Uwodzicielem baronównej był niejaki pan Fondettes, mąż jednej z jej przyjaciółek z klasztornej pensyi jeszcze. Bawiąc u nich na wsi przez cały miesiąc, znalazła się pewnego wieczora tak niespodzianie w objęciach tego człowieka, że nie była w stanie zdać sobie sprawy dokładnie, w jaki właściwie sposób to się stać mogło i do jakiego stopnia była mu powolną... Panna Chuin mówiła poprostu o zgwałceniu.
Naraz w Nantasie odezwała się życzliwość. Jak każdy, posiadający poczucie swej siły, lubił być dobrodusznym.
— Posłuchaj mnie pani — zawołał; — nie znamy się oboje wcale, byłoby jednak niesłusznem, gdybyśmy się mieli nienawidzić od pierwszego wejrzenia. Kto wie, czy nie jest nam przeznaczonem, zrozumieć się wzajemnie... Widzę ja wprawdzie jasno, że pani mną pogardzasz, nie znasz pani jednakże mojej przeszłości...
I gorączkowo, dając się unosić zapałowi, począł przed nią roztaczać życie swoje w Marsylii, pochłonięte przez ambitne rojenia, malował wściekłą swą a bezowocną gonitwę po Paryżu za chlebem przez całe dwa miesiące. Następnie skreślił przed nią lekceważenie, jakie żywił dla tego, co nosi nazwę społecznego konwenansu, z którego motłoch tylko nie jest się w stanie otrząsnąć. Cóż jednak znaczy opinia tłumu, skoro mu się raz postawi stopę na karku! O cóż zatem idzie?... O wyższość!... Wszechmoc — to wszechusprawiedliwienie. I począł malować w wielkich rysach życie władcy, jakie potrafi sobie stworzyć. Nie bał się już od tej chwili żadnych przeszkód, bo sile nic się nie oprze; będzie silny, będzie szczęśliwy.
— Nie posądzaj mnie pani o pospolitą interesowność — dodał. — Nie sprzedaję się w zwykłem słowa znaczeniu za pani majątek. Po jej pieniądze, jako takie, sięgam jedynie w tym celu, aby w nich mieć narzędzie do wzniesienia się możliwie najwyżej... Och! gdybyś pani mogła to wszystko zobaczyć, co się burzy w mych piersiach, gdybyś mogła poznać treść moich płomiennych nocy, jakie spędzałem na ciągłem odtwarzaniu jednego i tego samego snu, który najbliższy ranek rozwiewał stale, zrozumiałabyś mnie i byłabyś dumną, że wsparłszy swą rękę na mojem ramieniu, dostarczyłaś mi środków do zostania czemś.
Słuchała słów jego wyprostowana. Ani jeden z muszkułów jej twarzy nie drgnął przez cały czas. On zaś zadawał sobie w duszy pytanie, wznawiane od trzech dni ciągle, bez możności znalezienia odpowiedzi: czy zauważyła go też kiedy dziewczyna ta w jego oknie, że zgodziła się tak prędko na projekt panny Chuin, gdy ta proponowała go jej na męża? Przyszła mu dziwna myśl, że zakochałaby się w nim może całą potęgą miłości z romansu, gdyby był z urazą odrzucił handel, z jakim do niego guwernantka przyszła.
Umilkł, Flawia stała naprzeciw niego zimna jak lód; po krótkiej chwili zaś, jak gdyby przed nią wcale był swej spowiedzi nie wygłaszał, powtórzyła sucho:
— Otóż, mój małżonku — z imienia jedynie — egzystencye nasze pozostają zupełnie rozdzielone, swoboda obojga kompletną.
Nantas przybrał natychmiast ceremonialną minę i stanowczy głos człowieka, zawierającego umowę:
— Rzecz umówiona, pani.
Oddalił się niekontent z siebie. Jak można było dać się unieść niewczesnej chęci przekonywania do siebie tej kobiety? Jest bardzo piękna, lepiej więc, że pomiędzy nimi żadnej łączności nie będzie, gdyż mogłaby stać się dlań w życiu zawadą.

III.

Upłynęło lat dziesięć. Pewnego rana Nantas znajdował się w tym samym gabinecie, w którym baron Danvilliers przyjął go niegdyś z taką szorstkością, w dniu pierwszego spotkania obudwu. Obecnie gabinet ten służył na jego własny użytek; baron, pogodziwszy się z córką i zięciem, oddał im pałac do niepodzielnego użytku, zatrzymując dla siebie jedynie pawilon na drugim końcu ogrodu, wychodzącym na ulicę Beaune. W ciągu tych lat dziesiątka Nantasowi powiodło się zdobyć jedno z najwybitniejszych stanowisk w świecie finansów i przemysłu. Wmięszany w wszystkie wielkie przedsiębiorstwa kolejowe, biorący udział we wszystkich spekulacyach terenami, jakie cechowały pierwsze lata cesarstwa, w krótkim czasie zgromadził olbrzymią fortunę. Ambicya jego wszakże nie ograniczała się do tego, chciał odegrać rolę polityczną, zdołał też uzyskać mandat deputowanego w departamencie, gdzie był właścicielem kilku wsi. Od chwili swego wejścia do ciała prawodawczego uczuł w sobie przyszłego ministra finansów. Przez swe specyalne wiadomości i swoją łatwość słowa zajmował z każdym dniem wybitniejsze miejsce. Zresztą manifestując zręcznie absolutne oddanie cesarstwu, zachowywał w kwestyach finansowych poglądy zupełnie osobiste, które narobiły wiele wrzawy, a dla których umiał też wzbudzić silne zajęcie w samym cesarzu.
Tego rana Nantas obarczony był szczególnie wielkim nawałem spraw. W obszernych biurach, na jakie obrócił cały parter pałacu, panował ruch gorączkowy. Cały tłum urzędników, z których jedni ślęczeli u pulpitów nieruchomi, inni zaś wchodzili i wychodzili bezustannie, trzaskając drzwiami, zaludniał biura. Niemilknący na chwilę dźwięk złota, które sypało się z worów na stoły strumieniami, zdawał się grozić ulicom zalewem tej muzyki, rozlegającej się dokoła pełnych pieniędzy kas. W przedsionku cisnął się tłum interesantów: petenci, aferzyści, politycy, cały Paryż na klęczkach przed potęgą złotego cielca. Wybitne osobistości wyczekiwały tu cierpliwie całemi godzinami częstokroć. On zaś, siedząc przy biurku, zajęty korespondencyą prowincyonalną i zagraniczną, posiadający moc zduszenia świata swemi rozpostartemi ramiony, widział nakoniec urzeczywistnionem dawne swoje marzenie o sile, poczuł się myślącym motorem kolosalnej machiny, co poruszała ziemiami królów i cesarzy.
Zadzwonił na woźnego, strzegącego drzwi gabinetu. Wydawał się zafrasowany.
— Germain — zapytał. — Nie wiesz, czy pani wróciła?...
A kiedy woźny odparł, że nie wie, polecił mu przywołać pokojówkę pani.
Woźny nie ruszał się z miejsca.
— Jaśnie pan wybaczy — szepnął — ale pan prezydent izby nalega, aby mógł wejść...
Nantas uczynił giest zniecierpliwienia, rzekł jednak:
— No więc go wprowadź, zrób jednak co kazałem.
Dnia poprzedniego przemówienie Nantasa w pierwszorzędnej kwestyi budżetowej wywarło w izbie taki efekt, że dotyczący artykuł odesłano do komisyi celem dokonania poprawek w duchu wskazań Nantasa. Po sesyi rozeszła się nawet pogłoska, że minister finansów będzie zmuszony złożyć tekę a w grupach poszczególnych stronnictw wskazywano już młodego deputowanego jako jego następcę. Wzruszał na to ramionami; nic jeszcze nie ma w tem pewnego, omówił z cesarzem tylko parę specyalnych punktów. Pomimo tego ta wizyta prezydenta ciała prawodawczego mogła mieć doniosłe znaczenie. Otrząsając się z chmurnych myśli, jakiemi był zaprzątnięty, powstał, aby uścisnąć dłoń prezydenta:
— Książę — rzekł — proszę mi wybaczyć. Nie wiedziałem, że pan czeka... Doprawdy jestem cały pod wrażeniem zaszczytu, jaki mi pan czyni...
Chwilę wymieniali grzeczności w nader kordyalnym tonie. Następnie prezydent, nie mówiąc jeszcze nic stanowczego, dał do zrozumienia, że przybył na zlecenie cesarza, aby go wysondować: czy zechciałby przyjąć tekę ministra finansów i z jakim programem?... Nantas, z przepysznie zimną krwią, odpowiedział na to przedstawieniem swoich warunków. Z pod niewzruszonej maski oblicza przebił się jednak dreszcz tryumfu. Dosięgnął więc nareszcie najwyższego szczebla, znajdował się u szczytu! Krok jeszcze — i wszystkie głowy znajdą się poniżej niego. W chwili gdy prezydent oświadczył na zakończenie wizyty, iż uda się niezwłocznie do cesarza, aby mu zakomunikować program, małe drzwiczki apartamentu otwarły się i weszła pokojówka pani domu.
Nantas zbladł i nie dokończył rozpoczętego frazesu. Szepnąwszy:
— Wybacz pan, książę... — pobiegł do pokojówki.
Począł ją cicho rozpytywać. Więc pani wybrała się wcześnie?... Nie powiedziała, dokąd idzie?... Kiedy ma wrócić?... Pokojówka dawała ogólnikowe odpowiedzi, jak dziewczyna sprytna, która się nie chce uwikłać. Czując całą naiwność tego śledztwa, zakończył naturalnym tonem:
— Skoro tylko pani powróci, oświadcz pani, że pragnę z nią pomówić.
Książę, zdziwiony przerwą, zbliżył się do okna i począł wyglądać na dziedziniec. Tymczasem Nantas wrócił, tłómacząc się ponownie. Utracił już jednak swoją niedawną zimną krew i plątał się ku zdziwieniu gościa w niezręcznych wyrażeniach.
— A no, popsułem całą sprawę — wyrwał się głośno sam do siebie po wyjściu prezydenta. — Otóż i po ministeryalnej tece.
Niemoc go ogarnęła — położył jej jednak koniec wybuch gniewu. Tymczasem wprowadzano osobę za osobą. Pewien inżynier, przybywający z raportem o olbrzymich zyskach z eksploatacyi kopalń. Jakiś dyplomata, pragnący omówić sprawę pożyczki, którą jedno z mocarstw pragnęło zaciągnąć w Paryżu. Wybitne figury, dygnitarze, defilowali przed biurkiem Nantasa, zdając mu sprawę z dwudziestu rozmaitych interesów wielkiej wagi. Nakoniec odebrał wizytę znacznej liczby kolegów z izby, którzy unosili się w jednogłośnych zachwytach nad jego wczorajszem przemówieniem. On zaś, wyciągnięty w fotelu, przyjmował te kadzidła bez uśmiechu. Dźwięk złota nie przestawał dolatywać z sąsiednich biur, zdawało się nawet w tym huku, przypominającym kuźnię, jak gdyby to tu kuto to złoto, które padało na stoły z brzękiem. Jednem pociągnięciem pióra wyprawiał w świat depesze, zdolne rozjaśnić lub zaciemnić chmurami europejskie targi; w jego mocy było wstrzymywać lub przyspieszać wojny przez poparcie lub uniemożliwienie pożyczki, o którą się doń zwracano; nawet budżet Francyi znajdował się w jego rękach. Był to tryumf zupełny, indywidualność jego, nad wszelką miarę rozrosła, stała się punktem środkowym, dokoła którego krążył świat. Tymczasem nie kosztował on wcale rozkoszy tego tryumfu, jak sobie ją był obiecywał. Czuł się znużonym, z umysłem czułym zresztą na szelest najlżejszy. Ile razy płomienna gorączka zadowolonej ambicyi wybiła mu się na twarz — w tej samej chwili uczuwał, że blednie, jakby go nagle z tyłu lodowata dłoń jakaś musnęła po karku.
Dwie godziny minęły a Flawii jeszcze nie było z powrotem. Nantas przywołał Germaina i kazał mu pójść zobaczyć do pawilonu barona, czy ojciec pani jest u siebie. Gdy został sam, począł się przechadzać po gabinecie, nie chcąc już nikogo więcej przyjąć tego dnia. Wzruszenie jego zwolna rosło. Żona jego widocznie poszła na jakąś schadzkę. Musiała wznowić stosunek z panem des Fondettes, wdowcem od pół roku. Nantas bronił do siebie przystępu zazdrości; przez lat dziesięć dochowywał ściśle umowy zawartej, nie chciał jedynie, jak podówczas Flawii oznajmił, widzieć się okrytym śmiesznością. Nie pozwoliłby nigdy na to, aby żona skompromitowała mu jego stanowisko, narażając go na drwiny ludzkie. A teraz jego siła go opuszczała, owładająca jego ambicyą mężczyzny troska o najprostsze zachowanie prawa do szacunku ludzkiego, podkopywała jego spokój bardziej, niż najśmielsze hazardy, na jakie się był ważył w początkach swojej karyery.
Wtem weszła Flawia w toalecie wizytowej; nie miała na sobie tylko kapelusza i rękawiczek. Nantas oświadczył jej drżącym głosem, że byłby do niej poszedł na górę, gdyby go była kazała zawiadomić o swym powrocie. Flawia jednak nie siadając wcale, z miną klientki, której się spieszy, zrobiła poruszenie, mające go również skłonić do pośpiechu.
— Pani — zaczął, — między nami stały się niezbędne pewne wyjaśnienia... Gdzie pani byłaś dziś rano?
Drżący głos męża, brutalność zapytania, zdziwiły ją nadzwyczajnie.
— Ależ... — odparła chłodno — byłam, gdzie mi się podobało...
— Jest to to właśnie, na co nadal nie mógłbym bezwarunkowo przystać — odparł, blednąc mocno. — Winnaś pani pamiętać, co jej niegdyś powiedziałem, że nigdy nie będę zdolnym tolerować, abyś pani używała zostawionej ci przezemnie swobody w sposób przynoszący ujmę mojemu nazwisku.
Na twarzy Flawii zaigrał uśmiech lekceważenia, pełnego wyższości.
— Przynoszący ujmę pańskiemu nazwisku!... Mój panie, coś podobnego stać się może tylko za pańską własną sprawą i stało się już chyba od dawna.
W szalonem uniesieniu skoczył ku niej, jakby ją chciał uderzyć, i wybełkotał:
— Nieszczęsna!... wracasz od pana des Fondettes... Wiem o tem, że masz kochanka...
— Mylisz się pan — odrzekła, nie cofnąwszy się ani o krok przed jego poruszeniem: — nie rozmawiałam ani razu z panem des Fondettes od lat dziesięciu. Lecz gdybym nawet i miała kochanka, o którego mnie pan podejrzywasz!... cóżby to pana mogło obchodzić?... Czy zapomniałeś pan o naszej umowie?...
Wpatrywał się w nią przez chwilę dziko; naraz, porwany łkaniem, wkładając w krzyk swój całą, tak długo hamowaną namiętność, padł do jej nóg:
— Och!... Flawio!... Ja cię tak kocham!...
Wyprostowana, odsunęła się, ponieważ dotknął rąbka jej sukni. Pomknął jednakże za nią, wlokąc się u jej kolan z wyciągniętemi rękoma:
— Kocham cię Flawio! słyszysz?... Kocham cię jak szaleniec... Sam nie wiem, jak się to stało... Trwa to już całe lata... Stopniowo ogarnęło mnie całego... O! jakżem ja z sobą walczył!... Namiętność ta wydawała mi się mnie niegodną... Przywoływałem sobie ciągle na pamięć naszą pierwszą rozmowę... Nie mogę jednak dłużej tego znosić! nie mogę tak cierpieć! i dlatego musiałem ci to wreszcie powiedzieć...
Mówił tak długo. Było to kompletne bankructwo wszystkiego, w co wierzył dotąd. Ten człowiek, który całą swoją wiarę pokładał w sile, który utrzymywał, że wola jest dźwignią, zdolną poruszać światy, padał rozbrojony, unicestwiony, słaby jak dziecię, u nóg kobiety. Ziściwszy sen swój o szczęściu, zdobywszy wysokie stanowisko, oddałby przecież wszystko za jeden pocałunek w czoło, którymby go ta kobieta w tej chwili od stóp swoich podniosła. Ona to obracała w niwecz cały jego tryumf. Nie słyszał brzęku złota, rozlegającego się w jego biurach, nie myślał o całych procesyach dworaków, cisnących się doń z służalczym pokłonem, zapomniał, że cesarz powołuje go może w tej chwili do najwyższej władzy! Wszystkie te rzeczy przestały dlań obecnie istnieć. Miał wszystko, lecz pragnął jednej tylko Flawii. A jeśli ona go odepchnie — biedniejszym będzie niż nędzarz ostatni.
— Słuchaj! — mówił dalej — wszystko, com zrobił, zrobiłem dla ciebie!... W pierwszej chwili, wyznaję to, nie wchodziłaś wcale w działaniu mojem w rachubę, pracowałem jedynie w celu zadowolenia dumy własnej. Lecz potem ty stałaś się jedynym celem wszystkich moich myśli, mych wszystkich wysiłków. Mówiłem sobie, że muszę się wznieść jak tylko można najwyżej, aby na ciebie zasłużyć. Sądziłem, że zdołam cię ku sobie skłonić, w dniu, w którym złożę u stóp twoich moją potęgę. Patrz, gdzie dzisiaj nakoniec jestem! Nie zasłużyłemże na twoje przebaczenie? Przestańże mną pogardzać... zaklinam cię!
Nie odezwała się do tej chwili. Obecnie jednak wyrzekła:
— Powstań pan, może ktoś wejść.
Wzbraniał się, błagał ją jeszcze. Czekałby może dłużej jeszcze chwili, w której zdoła pozyskać jej serce, gdyby nie zazdrość o pana de Fondettes. Męka ta doprowadzała go do obłędu. Nareszcie zniżył się do pokory...
— Widzę ja dobrze, że pani nie przestałaś mną gardzić... Ha!... Zaczekaj pani przynajmniej... Nie oddawaj nikomu serca... Przyrzekam ci dokonać rzeczy tak wielkich, że przecież nakłonię cię ku sobie w końcu... Powinnaś mi wybaczyć, jeżeli byłem brutalnym przed chwilą... Nie wiem już sam, co się z moją głową dzieje... Och! zostaw mi pani iskierkę nadziei, że pokochasz mnie może kiedyś...
— Nigdy! — odrzekła z energią.
I zostawiając go na ziemi, zmiażdżonego tem słowem, chciała się oddalić. On jednak, straciwszy w tej chwili do reszty głowę, porwany napadem szału, zerwał się i schwycił ją za rękę. Kobieta miałaby nim pomiatać w taki sposób, kiedy u stóp swoich miał świat?!... Mógł wszystko!... obalał państwa... kierował według swej woli Francyą... a nie miałby zdobyć miłości własnej swej żony?!... On, taki silny, tak potężny... on, którego najmniejsze życzenia równały się rozkazom, miał tylko jedno pragnienie i to pragnienie miałoby nigdy nie być zaspokojonem, ponieważ tak chciała istota słaba jak dziecię!... Ściskając jej ręce, począł powtarzać chrapliwym głosem:
— Ja chcę... Czy słyszysz?... Chcę!...
— Ale ja nie chcę — odrzekła Flawia, blada jak kreda i zesztywniała w kurczu swego uporu.
Walka się przeciągała, gdy wtem baron Danvilliers otwarł drzwi. Na widok teścia Nantas puścił Flawię, wołając:
— Panie baronie... dowiedz się pan, że pańska córka wróciła co dopiero od kochanka... Powiedz jej pan więc, proszę, że żona ma obowiązek szanować nazwisko męża nawet wtenczas, kiedy go nie kocha i kiedy pamięć o własnej czci nie stanowi już dla niej zapory.
Baron, mocno już postarzały, przystanął w progu, zatrzymany w miejscu widokiem tej gwałtownej sceny, która dlań była bolesną niespodzianką. Wierzył on święcie w harmonię małżeńską pomiędzy córką a zięciem, nie mając nic przeciwko ceremonialnemu zachowaniu się między sobą obojga małżonków, które uważał za wybraną przez nich formę konwenansu. Nantas i on pochodzili przytem z dwóch różnych generacyj; o ile go jednak raziła niezbyt skrupulatna ruchliwość finansisty u zięcia, o ile ganił niektóre jego przedsięwzięcia, jako zbyt karkołomne, to nie mógł z drugiej strony zapoznawać potęgi jego woli i jego żywej inteligencyi. I oto naraz stawał się świadkiem dramatu, którego istnienia nie przypuściłby nigdy.
Kiedy Nantas oskarżył Flawię o to, że ma kochanka, baron, który traktował córkę po jej zamążpójściu z tą samą surowością, jaką okazywał niegdyś dziesięcioletniej, postąpił naprzód solennym krokiem starca.
— Przysięgam panu, że wraca wprost od kochanka, — powtórzył Nantas — i, tylko pan spójrz na nią, urąga mi jeszcze.
Flawia, pełna wzgardy, odwróciła od niego głowę. Poprawiała sobie manszety, zmięte brutalną ręką męża. Na twarzy jej nie było śladu nawet rumieńca. Tymczasem ojciec rzekł:
— Moja córko, dlaczego się nie bronisz przed uczynionym ci zarzutem?... Czy może mąż twój powiedział prawdę?... Byłażbyś zdolną w rzeczy samej zgotować tę boleść ostatnią mej starości?... Bo hańba w tym wypadku spadłaby i na mnie; w rodzinie błąd jednego z jej członków plami wszystkich!
Na te słowa Flawia poruszyła się niecierpliwie. Nie miał też ojciec nic lepszego do uczynienia, niżeli oskarżać ją także. Poddawała się przez chwilę w milczeniu jego indagacyi, chcąc mu oszczędzić haniebnych wyjaśnień. Lecz kiedy i on z kolei począł się unosić na widok jej wyzywającego milczenia, odezwała się wreszcie:
— E, mój ojcze, pozwól temu człowiekowi, niech sam gra rolę, jaką sobie upatrzył... Nie znasz go wcale. I nie zmuszaj mnie dłużej, abym mówiła o tem, ze względu na mój szacunek dla ciebie.
— Jest przecie twoim mężem — ponowił starzec, zdumiony — ojcem twojego dziecięcia.
Flawia wyprostowała się, cała drżąca.
— Otóż nie! nie!! Nie jest ojcem mojego dziecka!... Powiem ci ojcze wszystko!... Człowiek ten nie jest nawet moim uwodzicielem, bo toby jeszcze dla niego było jaką taką wymówką, gdyby mógł powiedzieć, że mnie kochał... On się poprostu sprzedał, podejmując się pokryć winę innego.
Baron zwrócił się w stronę Nantasa, który się cofnął wybladły.
— Posłuchaj mnie ojcze — ponowiła Flawia z spotęgowaną siłą. — On się sprzedał, sprzedał się za pieniądze!... Nie kochałam go nigdy, nigdy mnie nie dotknął nawet końcem palców... Chciałam oszczędzić ci tej boleści, kupiłam go przecież w tym właśnie celu, aby cię okłamać... Spójrz teraz na niego, a poznasz, czy powiedziałam prawdę...
Nantas ukrył w dłoniach twarz...
— Dziś zaś — mówiła młoda kobieta dalej, — zachciało mu się nagle, abym go kochała... Klęczał i płakał przedemną... Komedya bez wątpienia. Przebacz mi, ojcze, że cię oszukałam; ale naprawdę, czyż ja należę do tego człowieka? Teraz zaś, skoro już wiesz wszystko, wyprowadź mnie stąd, proszę... Rzucił się na mnie przed chwilą... Nie pozostałabym tutaj ani minuty...
Baron wyprostował zgarbione plecy. W milczeniu poszedł podać ramię swej córce, poczem przeszli oboje wolnym krokiem przez pokój. Nantas najmniejszem poruszeniem nie próbował ich zatrzymać. U drzwi starzec wyrzekł te tylko słowa:
— Żegnam pana.
Drzwi się zawarły. Nantas pozostał sam, zmiażdżony, obłędnym wzrokiem okrążając pustkę dokoła siebie. Kiedy Germain wszedł, aby list położyć na biurku, otwarł go całkiem machinalnie i przebiegł martwem spojrzeniem. List, nakreślony w całości ręką cesarza, powoływał go do objęcia ministeryum finansów, w nader obowiązujących wyrazach. Zaledwie zdolny był zrozumieć, o co w tem piśmie chodzi. Urzeczywistnienie ostatecznych jego marzeń nie poruszyło go. W skarbcach za ścianą huk złota rósł; był to w pałacu Nantasa moment najwyższej gorączki, wprawiającej w ruch świat cały. A on, w samem centrum tego ukropu kolosalnej pracy, co jego dziełem była, u szczytu swej potęgi, wpatrując się ogłupiałym wzrokiem w pismo cesarskie, wydał z siebie tę skargę dziecięcą, co była zaprzeczeniem całego przeżytego istnienia:
— Nie jestem szczęśliwy!... Nie jestem szczęśliwy!...

I rzewnie zapłakał, padłszy na biurko twarzą a łzy gorące zalały świeże pismo, jego nominacyę na ministra.

IV.

Od ośmnastu miesięcy jak Nantas był ministrem finansów, zabijał się poprostu ogromem nadludzkiej pracy. Nazajutrz po gwałtownej scenie, jaka się rozegrała w jego gabinecie, miał dłuższą rozmowę z baronem Danvilliers; w rezultacie Flawia zgodziła się powrócić, w myśl rady ojca, do siedziby małżeńskiej, małżonkowie wszakże nie odzywali się do siebie obecnie ani jednem słowem, po za komedyą sobotnich przyjęć, jaką musieli odgrywać wobec świata. Nantas postanowił również nie opuszczać pałacu. Co wieczór wzywał do siebie sekretarzy i u siebie wydawał zlecenia.
W tej epoce swego życia dokonał dzieł największych. Głos jakiś podszeptywał mu rzeczy wielkie i płodne. Kiedy przechodził przez tłum, rozlegały się dookoła szepty podziwu i sympatyi. On jednak pozostawał na pochwały nieczułym. Rzekłbyś: pracował bez żadnej nadziei nagrody, z jedyną myślą dokonania jak największej ilości dzieł trudnych, dla samego borykania się z niemożliwością. Za każdym razem, kiedy się wzniósł o szczebel wyżej, spoglądał badawczo w twarz Flawii. Dała-li się nakoniec poruszyć?... Czy przebaczyła mu wreszcie infamię z przed lat wielu i czy widzi już teraz sam tylko rozkwit jego inteligencyi?... Atoli ciągle jeszcze nie znajdywał śladu oczekiwanego wzruszenia na niemem obliczu żony i zabierając się na nowo do pracy, mówił sobie:
— „Dalej! Nie stanąłem dla niej jeszcze dość wysoko, trzeba iść wyżej, wyżej bez wytchnienia!...“ Chciał zawojować życie, jak zawojował fortunę. Wróciła mu cała wiara w siły własne, wykluczyła znowu, jak dawniej, wszelką inną dźwignię życia, albowiem siłą, która stworzyła ludzkość, nie było nic innego, jak tylko wola, przepotężna wola istnienia. A jeśli go niekiedy opadło zniechęcenie, zamykał się wówczas, by nikt nie mógł nawet przypuścić niemocy jego ciała. Nie można też było przeniknąć walk, które z sobą staczał, jak tylko po głębi spojrzenia jego oczu, ciemną otoczonych obwódką, w których gorzały ognie.
Był pożerany zazdrością. Nie módz pozyskać miłości Flawii, męczarnia to była niewysłowiona, istny szał jednak ogarniał go na samą myśl o tem, że mogła się drugiemu oddawać. Dla zaznaczenia swej wolności, kto wie, czy nie gotowa ofiarować się panu des Fondettes. Zaczął udawać, że się o nią zupełnie nie troszczy a jednocześnie umierał z niepokoju w czasie najkrótszej jej nieobecności. Gdyby nie obawa stania się śmiesznym, samby jej śladem biegł w ulice. W owym to czasie zapragnął mieć u jej boku kogoś oddanego sobie, którego usługi gotów był hojnie wynagrodzić.
Panna Chuin pozostawała ciągle w domu barona, który przyzwyczaił się do niej. Z drugiej strony za wiele ona wiedziała, by można było się jej pozbywać. Była chwila, że stara panna miała sama ochotę wycofać się z swojemi dwudziestu tysiącami franków, jakie jej Nantas wypłacił nazajutrz po swoim ślubie. Musiała sobie jednak uprzytomnić, że dom ten bardzo się nadaje do łowienia ryb w mętnej wodzie, czekała zatem na nową okazyę, obliczywszy, że potrzeba jej koniecznie drugich dwudziestu tysięcy franków, jeśli ma kupić w Roinville, swojem rodzinnem mieście, dom po notaryuszu, przedmiot osobliwego podziwu lat swego dzieciństwa.
Nantas nie potrzebował się naturalnie krępować z tą starą panną, której cukrowe miny dewotki przestały go łudzić oddawna. Pomimo to, kiedy ją pewnego ranka wezwał do swego gabinetu, aby jej zlecić składanie ścisłych raportów o najdrobniejszej czynności żony, zaczęła udawać oburzoną, pytając, za kogo ją właściwie bierze.
— No, prędzej, moja panno... spieszy mi się, czekają na mnie; skróćmy tę historyę.
Nie chciała jednak o niczem słyszeć, jeżeli przytem nie będą zachowane wszelkie formy. Była zapatrywania, że rzeczy nie są nigdy brzydkie same w sobie, lecz stają się brzydkiemi lub przestają niemi być stosownie do tego, jaką nadamy im formę.
— Więc tedy moja pani — ponowił — idzie tu o dobry uczynek. Boję się, czy żona moja nie ukrywa przedemną jakiegoś zmartwienia. Widzę ją smutną od kilku tygodni, to też pani przyszłaś mi zaraz na myśl, odkąd tylko uczułem potrzebę jakichś w tej mierze wskazówek.
— Może pan na mnie liczyć — odrzekła z macierzyńskim wybuchem. — Jestem dla pani z całem oddaniem i uczynię wszystko, czego wymagać będzie jej honor i pański. Od jutra zaczniemy na nią uważać.
Przyrzekł ją wynagrodzić stosownie do oddanych usług. Okazała tyle zręczności, że go sprowokowała do oznaczenia kwoty: otrzyma dziesięć tysięcy franków, jeżeli mu dostarczy formalnych dowodów złego lub dobrego prowadzenia się Flawii. Zwolna przyszło do omówienia szczegółów.
Od tej chwili udręczenia Nantasa zmniejszyły się. Minęły trzy miesiące, w czasie których utonął cały w przygotowawczych pracach do zestawienia budżetu. Za zgodą cesarza wprowadził w dotychczasowym systemie finansowym znaczne zmiany. Wiedział, że czekają go za to w izbie żywe ataki, to też musiał się zaopatrzyć naprzód w znaczną ilość dokumentów. Często spędzał noce całe wśród pracy. To go ogłuszało i czyniło cierpliwszym. Ile razy spotkał pannę Chuin, wypytywał ją lakonicznie. Dowiedziała się czego?... Czy pani oddaje jakie wizyty?... Czy zatrzymuje się częściej w pewnych domach?... Panna Chuin prowadziła w tej materyi szczegółowy dziennik. Atoli, jak dotąd, zebrane przez nią fakta nie miały żadnego znaczenia. Nantas się uspokajał. Stara zaś mrugała tylko od czasu do czasu obiecująco, dając do zrozumienia, że kto wie jak prędko już będzie mogła przyjść do niego z czemś nowem naprawdę.
W istocie rzeczy jednak cała ta sprawa wbiła jej w głowę klin nielada. Przyrzeczone dziesięć tysięcy franków to było dla niej za mało, jej trzeba było, nie licząc już posiadanych dwudziestu — drugich dwudziestu tysięcy na kupno domu po notaryuszu. Z początku przyszło jej na myśl sprzedać się żonie, tak jak się zaprzedała mężowi. Znając jednak swą panią, bała się natychmiastowej odprawy po pierwszem zaraz słowie. Dawno już, nim jeszcze Nantas na nią włożył ten obowiązek, szpiegowała ona Flawię na własny rachunek, powtarzając sobie, że grzechy panów to majątek ich służby. Natrafiła wszakże na jednę z owych cnót, tem bardziej niewzruszonych, że wspiera je duma. Flawia żywiła do całego rodu męskiego żal nieprzebłagany za ciężącą na niej plamę. To też panna Chuin łamała sobie głowę co się nazywa, jak wybrnąć z tych trudności, gdy wtem spotyka dnia pewnego pana des Fondettes, który zaczął ją wypytywać o jej panią z taką żywością, że pojęła natychmiast, jak szalenie musiał tej kobiety pragnąć, pod rozpalającym wpływem wspomnienia owej chwili jedynej, kiedy ją posiadał. Odtąd plan starej panny był gotów: oddać przysługę mężowi i kochankowi jednocześnie — oto była gienialna kombinacya.
Jak raz wszystko się potemu najpomyślniej składało: pan de Fondettes, odepchnięty bez pozostawienia iskierki nadziei, byłby oddał majątek, byle zdobyć raz jeszcze tę kobietę, którą raz jeden jedyny miał w swoich objęciach. On to pierwszy zaatakował pannę Chuin. Grając przed nią komedyę uczucia, dochodzącego do szału, przysięgał, że się zabije, jeźli mu nie będzie pomocną. Po upływie tygodnia i wyszafowaniu z obu stron ogromnej ilości wybiegów i skrupułów, sprawa została załatwiona w ten sposób, że on jej wypłaci dziesięć tysięcy franków, ona zaś ukryje go za to pewnego wieczora w pokoju Flawii.
Zaraz z rana panna Chuin udała się do Nantasa.
— Dowiedziałaś się pani czego? — zapytał blednąc..
Nie wyjawiła zrazu nic pewnego. Pani wszakże utrzymuje niewątpliwie stosunek. Miewa nawet schadzki.
— Do rzeczy! do rzeczy! — powtarzał, wściekły z niecierpliwości.
Wymieniła nazwisko pana des Fondettes.
— Dziś wieczór ma on być w pokoju pani...
— Dobrze, dziękuję — wybełkotał Nantas.
Pozbył się jej giestem naglącej odprawy, bojąc się zemdleć w jej obecności. Szorstkość ta zdziwiła ją, ale i ucieszyła, lękała się bowiem długiego śledztwa i przygotowała sobie nawet pewną ilość odpowiedzi, aby się nie zawikłać. Skłoniwszy się, odeszła, z miną zbolałą.
Nantas powstał. Kiedy się ujrzał sam, rzekł na głos:
— Dziś wieczór... w jej pokoju...
I podniósł ręce ku głowie, jakby w niej usłyszał trzask. Schadzka ta w domu męża zrobiła na nim wrażenie potwornego bezwstydu. Nie mógł pozwolić na taką zniewagę. Jego pięści bojownika zacisnęły się, wściekłość poczęła mu podsuwać krwawe wizye mordu. Miał jednak ukończyć zaczętą pracę. Trzy razy siadał przy biurku i trzy razy zrywał się na równe nogi, nie mogąc usiedzieć w miejscu, jakby nań z tyłu nacierało coś coraz potężniej, pchając go z nieprzepartą siłą tam, do pokoju żony, aby jej w twarz cisnął: „ty nierządnico!...“
Powściągnął się jednak i wrócił do swej pracy, przysięgając sobie, że zabije oboje wieczór. Było to największe z zwycięstw, jakiego dokonał nad sobą kiedykolwiek.
Popołudniu Nantas udał się do cesarza, by mu przedłożyć ostateczny projekt budżetu. Spotkawszy się z jego strony z pewnemi uwagami, dyskutował je z doskonałą jasnością sądu. Trzeba się jednak było zobowiązać do niezwłocznego ukończenia pracy, gdyż projekt miał być izbie przedłożony nazajutrz.
— Skończę go dzisiejszej nocy, najjaśniejszy panie — oświadczył.
Wracając, myślał: — „Zabiję ich o północy, do rana zostanie mi dosyć czasu na dokończenie projektu.“
Wieczorem w czasie obiadu baron Danvilliers poruszył aktualną sprawę przedłożenia budżetowego, która narobiła wiele hałasu. Nie podzielał on w kwestyach finansowych wszystkich zapatrywań zięcia, przyznawał jednak, że są rozległe i nader godne uwagi. Odpowiadając baronowi, Nantas miał kilkakrotnie wrażenie, że czuje na sobie wzrok żony. Spoglądała nań obecnie dość często, gdy tego nie widział. W spojrzeniach tych jednak nie było iskierki uczucia, słuchała tylko, co mówił, i zdawała się przytem sięgać w głąb tego, co myślał. Nantasowi wydało się, że jest niespokojna, czy nie została zdradzoną. Starał się tedy nadać sobie pozory zupełnej swobody umysłu, rozgadał się, stał się nawet wymownym, aż i przekonał teścia, który musiał ustąpić przed jego wielką inteligencyą. Po twarzy Flawii tymczasem, która nie przestawała się w męża wpatrywać, przemknął wyraz zaledwie dostrzegalnej miękkości, trwając jednę sekundę.
Do samej północy Nantas pracował w swym gabinecie, tak się stopniowo swem dziełem roznamiętniając, że w końcu wszystko inne przestało dlań po za niem istnieć, po za tym skomplikowanym mechanizmem finansowym, który zbudował zwolna, kółko po kółku, mimo przeszkód bez liku. Z uderzeniem godziny dwunastej podniósł głowę instynktownie. Pałac zaległa głęboka cisza. Wtem przypomniał sobie, że w głębi tej ciemności i tego milczenia kryje się gad cudzołóstwa. Myśl o opuszczeniu biurka sprawiła mu niewymowną przykrość, z żalem odłożył pióro i postąpił parę kroków jakby przez posłuszeństwo dla swojej dawnej woli, której już w sobie nie czuł. W tej chwili jednak purpura zaogniła mu twarz, w oczach się rozpaliły płomienie, — poszedł do pokoju żony.
Tego wieczora Flawia wcześnie odprawiła pokojówkę. Chciała być samą. Do północy bawiła w małym salonie, poprzedzającym sypialnię. Położywszy się na kozetce, próbowała czytać; co chwila jednak ręka, trzymająca książkę, opadała jej, a w oczach, biegnących w dal zjawiało się zamyślenie. Lica Flawii krasił dziś wyraz słodyczy, blady uśmiech ukazywał się chwilami na jej ustach.
Naraz zerwała się. Zapukano w drzwi...
— Kto tam?
— Otwórz pani.
Był to głos Nantasa.
Niespodzianka była dla Flawii tak wielką, że otworzyła machinalnie. Mąż nie zjawił się u niej nigdy jeszcze w podobny sposób.
Wszedł, wrąc gniewem, który w drodze przez schody rósł w nim coraz bardziej. Ponieważ panna Chuin, czatująca nań pod progiem, szepnęła mu, że pan des Fondettes znajduje się już tam od dwóch godzin, odsunął tedy na bok wszelkie względy i rzekł:
— Pani, w pokoju twoim znajduje się mężczyzna...
Flawia nie od razu zdobyła się na odpowiedź, tak myśli jej w tej chwili bujały daleko. Lecz w końcu, zrozumiawszy:
— Oszalałeś pan — szepnęła.
Nie wdając się w dysputy, Nantas, zwrócił się ku drzwiom sypialni.
Jednym skokiem zagrodziwszy mu drogę, zawołała:
— Nie wejdziesz pan tam... Jestem u siebie i zabraniam panu tam wchodzić.
Cała drżąca, jak gdyby większa, stanęła na straży swych drzwi. Przez chwilę prężyli się naprzeciw siebie oboje, bez jednego ruchu, bez słowa, oczy jego w jej oczach. Nantas, z wyciągniętą naprzód szyją i rękoma jakby się gotował, aby się na nią rzucić i wejść.
— Zejdź mi z drogi — szepnął chrapliwie. — Jestem silniejszy i wejdę za jakąbądź cenę.
— Nie wejdziesz pan, ja nie chcę.
Powtórzył z uporem obłąkańca:
— Tam jest mężczyzna! W sypialni pani jest mężczyzna!...
Nie trudząc się nawet zaprzeczaniem, wzruszyła tylko ramionami. A kiedy jeszcze krok ku niej postąpił, rzekła:
— I cóż stąd?... Przypuśćmy nawet, żeby i był, cóż pana to może obchodzić?... Czyliż nie jestem wolną?
Cofnął się pod policzkującem uderzeniem tych słów. W istocie, była wolną... Zimno objęło go za ramiona. Ujrzał jasno, że rola Flawii w tej chwili ma nad nim zupełną przewagę, jemu samemu zaś przypadło odegrać dziecinną, chorobliwą, niedorzeczną scenę. Zapomniał o umowie, ogłupiony namiętnością, stał się wstrętnym. Czemuż nie został przy pracy w swoim gabinecie? Krew uciekła mu z twarzy, cień niewymownego cierpienia okrył bladością jego rysy. Kiedy Flawia spostrzegła rozgrywającą się w nim burzę straszliwą, odstąpiła od drzwi i z błyskiem słodkiego rozrzewnienia w źrenicach wyrzekła z prostotą:
— Zobacz.
I poprzedzając go z lampą w ręce weszła do sypialni, na której progu Nantas pozostał. Powiedział jej giestem, że to zbyteczne, że nie chce na nic patrzeć, lecz teraz ona sama nastawała. Podszedłszy do łóżka, odsłoniła firanki, po za któremi ukryty pan des Fondettes ukazał się naraz oczom obojga. Na ten widok Flawia osłupiała, krzyk przerażenia wydarł się z jej piersi.
— Prawda! — wybełkotała rozpaczliwie — prawda!... tu jest mężczyzna... Lecz nie wiedziałam nic o tem... Och!... na moje życie przysięgam ci, żem nie wiedziała.
Poczem niezmiernym wysiłkiem woli uspokoiła się tak dalece, że zdało się, jakby jej żal było tego pierwszego poruszenia, pod którego wpływem starała się bronić...
— Słuszność po pańskiej stronie, przebacz mi pan — ozwała się do Nantasa, siląc się na zwykły swój zimny ton.
W czasie tego pan des Fondettes spostrzegł niebawem, jak dalece rola jego jest śmieszną w danej chwili. Daremnie czekał z dość głupią miną na wybuch męża, za który dałby wiele. Lecz Nantas milczał. Był tylko mocno blady. Przeniósłszy wzrok z pana des Fondettes na Flawię, skłonił się przed nią i wyrzekł tylko:
— Pani, proszę mi darować, wszak jesteś wolną...
Odwrócił się i wyszedł. Coś się w jego wnętrzu załamało; tylko mechanizm muskułów i kości nie przestał funkcyonować. Znalazłszy się napowrót w swym gabinecie, zwrócił się prosto do szuflady, w której chował rewolwer. Obejrzawszy broń, wyrzekł głośno, jakby się chciał tym sposobem formalnie sam wobec siebie zobowiązać:
— A no... dość tego. Zabiję się.
Poprawiwszy płomyka u lampy, siadł przy biurku i zabrał się najspokojniej do przerwanej na chwilę pracy. Bez chwilki namysłu dokończył wśród ciszy głębokiej zaczętego frazesu. Ćwiartki przybywały jedna za drugą metodycznie. W dwie godziny potem, kiedy Flawia, wypędziwszy pana des Fondettes, zeszła boso, aby podsłuchać pod drzwiami gabinetu męża, nie doleciało uszu jej z po za nich nic prócz szelestu pióra, biegającego szybko po papierze. Nachyliwszy się, przybliżyła oko do dziurki od klucza: Nantas pisał bez przerwy, z tym samym ciągle spokojem a twarz jego wyrażała ciszę i zadowolenie z pracy. Jeden z promieni lampy odbijał się jasnym błyskiem w lufie leżącego obok rewolweru.

V.

Dom, przyległy pałacowemu ogrodowi, był obecnie własnością Nantasa, który go nabył od teścia. Przez kaprys nie pozwolił on nikomu wynajmować ciasnego pokoiku na poddaszu, w którym niegdyś, przybywszy do Paryża, borykał się przez dwa miesiące z nędzą. Odkąd utrwalił świetną swoją karyerę, odzywała się w nim nieraz potrzeba zamknięcia się w tej izbinie na godzin kilka. Tam cierpiał — tam lubił się poić tryumfem. Ile razy drogę do celu zagrodziła mu jakaś przeszkoda, lubił tam rozmyślać i tam przygotowywał stanowcze momenty swego życia. W izdebce tej stawał się napowrót, czem był niegdyś. Ujrzawszy się teraz w obliczu nieuchronnej konieczności samobójstwa, na tem poddaszu także postanowił umrzeć.
Nantas ukończył swoją pracę dopiero około ósmej rano. Obawiając się zasnąć z utrudzenia, zlał się strumieniami zimnej wody. Następnie wezwał, po kolei, cały szereg — urzędników, celem wydania rozkazów.
Z sekretarzem odbył dłuższą konferencyę; polecił mu odnieść projekt natychmiast do Tuilleryów i udzielić cesarzowi wyjaśnień, jeźliby podniósł nowe zarzuty. Zdawało mu się, że zrobił już wszystko, co do niego należało. Zostawi wszystko w porządku, nie odejdzie jak bankrut, przyprawiony o obłęd rozpaczą. Koniec końców należał przecież do siebie, miał prawo sobą rozporządzać, bez obawy oskarżeń o egoizm lub tchórzostwo.
Wybiła godzina dziewiąta. Czas już. W chwili jednak, gdy, wziąwszy z sobą rewolwer, wychodził z gabinetu, musiał jeszcze wypić ostatnią kroplę goryczy. Panna Chuin przyszła przypomnieć mu się o obiecane dziesięć tysięcy franków. Zapłacił jej, tolerując przytem z musu jej poufałości. Przybrawszy ton macierzyński, poczęła do niego przemawiać trochę jak do ucznia, co dobrze zdał lekcyę. Gdyby w nim była jeszcze bodaj odrobina wahania, to wspólnictwo haniebne wystarczyłoby, aby go zdecydować do samobójstwa. Wbiegł szybko na swe poddasze, zostawiając przez pośpiech klucz w zamku.
Nic się tam od lat tylu nie zmieniło. Tapety po dawnemu były podarte, łóżko, stół, krzesła, stały w tych samych miejscach co dawniej, wśród dawnego zapachu nędzy. Oddychał chwilę tem powietrzem, które mu przypominało walki, staczane przed laty. Potem poszedł do okna i ujrzał ten sam, co niegdyś, wycinek Paryża, drzewa pałacowego ogrodu, Sekwanę, quai, cały skrawek prawego brzegu rzeki, zawalony domami, które piętrzyły się i zlewały z sobą, aż do dalekich planów Père-Lachaise.
Rewolwer spoczywał na kulawym stole w odległości ręki. Teraz nie potrzebował się już spieszyć, był pewny, że nikt nie przyjdzie i że się zabije bez przeszkody. Pomyślał, że jest znowu w tem samem co przed laty miejscu, doprowadzony do tejże samej co wtenczas ostateczności, z tem samem postanowieniem śmierci w duszy. Raz już, w tym pokoiku, chciał sobie głowę roztrzaskać, za biedny wówczas na kupno pistoletu, mogąc rachować tylko na kamienie ulicznego bruku, ale i te obiecywały śmierć pewną. A zatem w ludzkiej egzystencyi śmierć tylko jedna nie zawodzi, ona tylko jest pewną zawsze i zawsze na zawołanie. Nie znał po za nią nic niezawodnego, wszystko, do czegokolwiek dążył, okazywało się zawsze złudzeniem, śmierć tylko sama pozostała niezawodną ucieczką. I pożałował niepotrzebnie przeżytych lat dziesięciu. Doświadczenie życiowe, zdobyte wzniesieniem się na wyżyny majątku i władzy wydało mu się dzieciństwem. I po co tyle wyszafowanej woli, tyle zużytych sił, skoro wola i siła nie stanowiły bezwarunkowo wszystkiego i skoro dosyć jest jednej namiętności, aby je w niwecz obrócić. Dał się jak głupiec opanować miłości ku Flawii i oto wznoszony z takim nakładem pracy gmach jego życia począł trzeszczeć, aż runął, rozsypując się nakształt karcianego domku, który obala jedno dmuchnięcie ust dziecka. Cóż to za nędza, jakież to podobne do kary, spotykającej ucznia, który zaniedbawszy szkołę, spada z gałęzi, złamanej jego ciężarem i w własnej przewinie znajduje zgubę. Życie jest kolosalnem głupstwem, ludzie wyżsi kończą je równie idyotycznie jak pierwsza lepsza miernota.
Ująwszy zwolna rewolwer, począł odwodzić kurek. Ostatnie drgnienie żalu wzbudziło w nim słabość jednej sekundy w tym momencie ostatnim. Jakich-że wielkich mógłby jeszcze dokazać rzeczy, gdyby go Flawia była zrozumiała! Dzień, w którymby mu się rzuciła na szyję z słowami: — „Kocham cię!“ — stałby się dlań dźwignią do poruszenia z posad bryły świata. I myślą ostatnią, jaka zaświeciła mu w głowie, była bezbrzeżna wzgarda dla siły, skoro ta siła, co mogła dać mu wszystko, nie mogła mu dać tej kobiety.
Podniósł rewolwer. Ranek był przecudowny. Przez okno szeroko rozwarte płynęło słońce, napełniając wnętrze poddasza młodocianą rzeźkością. W oddali Paryż rozpoczynał swą pracę miasta-olbrzyma. Nantas przyłożył lufę do skroni...
W tej chwili jednak drzwi się gwałtownie roztwarły i wpadła Flawia.
Jednym błyskawicznym ruchem podbiła broń, z której kula ugodziła w sufit.
I oczy obojga się spotkały... Była tak zaszana, tak wzburzona, że słowa nie mogła z siebie wydobyć. Aż wreszcie, tykając Nantasa po raz pierwszy, znalazła to słowo, na które on tak czekał, jedyne słowo, jakie go mogło obecnie skłonić do życia, i rzucając mu się na szyję, zawołała wśród łkań całej swej zwyciężonej istności:
— Kocham cię!... czy słyszysz?!... Ubóstwiam!!... bo jesteś silny!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: Zygmunt Niedźwiecki.