Kraszewski/Bolesław Chrobry

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bolesław Chrobry
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Pochodzenie Okruszyny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt, Michał Glücksberg
Data wyd. 1876
Druk Drukiem Kornela Pillera
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BOLESŁAW CHROBRY.
OPOWIADANIE HISTORYCZNE.
Według źródeł spólczesnych napisał
K. SZAJNOCHA.
(We Lwowie nakładem księgarni Edwarda Winiarza 1849. 8 małe str. 256.)
(992 — 1025.)

Caniturque barbarus apud gentes...
Tacyt.

Jednem z zadań, których rozwiązanie najwięcej pracy człowieka kosztuje, jest zadanie historyczne. Przeszłość jest wielkim cmentarzem, na którym leżą kości nadgniłe, czaszki strupieszałe, a wśród nich, to zardzewiały miecz, to pogniła odzież, to strzaskane berło, to rozprószona do szczętu korona, to złamany kij pielgrzymi. Życie ucieka, zacierając ślady po sobie, jak złodziej, który się lęka, żeby go nie dogoniono; wiatr zniszczenia leci, końcem szaty wlokąc po stopach jego; a nowy żywot zakwitający na zgniliznach przeszłości, okrywa i niepostrzeżonemi czyni mogiły. Jak odgadnąć co było, jak to co było odwtórzyć? Praca i genjusz razem, praca i genjusz oddzielnie, nieustannie się o to silą, prawie zawsze bezskutecznie. Ślady życia są zawsze znikome, niepewne, a tak ich niewiele, że po nich chodu przeszłości, jej barwy i oblicza dojść trudno. W rozpaczy tworzą sobie ludzie każdej epoki historją, na obraz i podobieństwo swoje; a prawda, której odsłaniają cząstkę tylko, pozostaje cała na wieki dla nas zakrytą.
Z licznych w zawodzie historyka trudności, dwie są do przełamania główniejsze: brak materjałów, brak śladów i ich z sobą sprzeczność. Tam gdzie niedostatek podań, myśl nie umie ich połączyć z sobą i kościom tego mastodonta nadać pozoru żywota; gdzie obfitość opisów i dziejowych gruzów, ileż to niepogodzonych zjednoczyć i pogodzić potrzeba sprzeczności! Wieki też mijają nim stopniową, rozdzieloną między pokolenia pracą, człowiek historją swego kraju wyjaśni i napisze. Długiemi laty zbierają pierwsi pracownicy kwiaty najprzód na mogiłach, potem kości i trawę, i ziemię i cudze popioły, i swoje, i zwierzęce i ludzkie; przychodzi badacz, co ze stosu wybierze tylko potrzebne, drugi co je oczyści, trzeci co je w ład urządzi, — ostatni życiem je natchnie! Ale nie rychło to życie! Oto inny jeszcze zabija stworzone, i nowym darząc żywotem, zadaje fałsz pierwszemu.
Zapatrywanie się na przeszłość jest nieskończone, bo i ona nieskończenie rozmaita. Nie ma poglądu zupełnie fałszywego, jak nie ma nigdzie prawdy całej; większej wagi hypotheza śmiała a żywotna, niż blado powtarzanie poprzedników.
Historją naszego kraju, dotąd stoi jeszcze na porządkowaniu swych skarbów; przyszłe dopiero pokolenia może życie im dadzą i całość. Mamy zrobionego wiele, ale to są jeszcze tylko stosy kamieni, którym ówdzie klucza sklepień, tam węgła z ciosu, indziej gzymsa i słupa braknie. W mnogich miejscach postawili pośpiesznie niesforne z sobą części robotnicy; nie jeden tors doczekał się nie swojej głowy, nie jedno ramię ręki cudzej. W kupie gruzów chciałby każdy odbudować choć jednę starą komnatkę i z rozpaczą namęczywszy się, musi ręce złożyć i rzucić przedwczesne dzieło.
Największa część pracowników żmudnie a dokładnie lepi pokruszone ozdoby, i rozmierza długość i szerokość, ślęczy nad pojedyńczemi częściami, nikt jeszcze ogółu, nawet w odrębnej całostce, ogółu żywego nie wskrzesił. I nie dziw, gdzie co chwila brak cegły, tam o pięknych kształtach nie myśleć. Ale są części dziejów, którym wiekuiście materjałów braknąć będzie; tu wyczerpane źródła, wszystko, co mieć możemy mamy przed sobą, potrzeba pisarza tylko coby swoje życie przeszłości poświęcił, z nią się zjednoczył i wlał w nią życie. Trudne zaiste zadanie! Są wieki, które raczej zgadywać niż studjować potrzeba, tak mało zostawiły nam po sobie. Tu genjusz powinien pracy być równy, i mens divinior nieodbitym dla historyka warunkiem. Historyk winien być wieszczem, nie poetą co tworzy dowolnie, ale wieszczem jak Cuvier, co odkrywszy prawa życia, z jednej części mógł śmiało wyrokować o całości. Tu bowiem z cząstek gmachy restaurować potrzeba. A tak historji własnej nie tyle jeszcze ze źródeł swoich, ile z poznania powszechnych dziejów uczyć się należy.
Nie będziemy mieli dopóty wielkiego historyka pierwotnych wieków naszych, dopóki nie znajdzie się człowiek coby zbadał warunki żywota społecznego ludzkości do tego stopnia, by z jednego życia objawu, mógł wnioskować śmiało o drugich. Jakkolwiek pełne rozmaitości jest życie narodów, jakkolwiek są w ludach indywidualności wyłączne; ludzkość i jej żywot stoją na pewnych, niewzruszonych prawach bytu, które dotąd stale, umiejętnie określone nie są.
Mamy historyj mnóstwo, ale tej historji posady, tej umiejętności żywota społecznego obrobionej umiejętnie, nam braknie. Nigdzie ona potrzebniejszą być nie mogła, jak do rozjaśnienia mglistych i urywanych podań o dziejach naszych początkowych. Tu źródła są w liczbie niezmiernie szczupłej, ich wskazówki niewyraźne, częste w nich sprzeczności; akta i dyplomata prawie nie egzystują, potrzeba się ograniczać powieścią kronikarzy; — czem ludu powieść! — często indywidualnem pojęciem prawdy, dosyć krzywem, ale rzadko i najrzadziej nią samą.
Trudną sama z siebie jest wszelka historja; najtrudniejszą historji częścią, powieść o czasach pierwotnych. Cóż gdy zada sobie pisarz opowiedzieć ją potocznie, uczynić malowniczą i żywą? Często tak przyodziana historja wygląda jak skielet potrząśniony kwiatami. Proste kronikarzy słowa, wymowniejsze są pospolicie odnajwymuszeńszych wyrobów stylu; współcześni zwłaszcza są jakby odgłosem czasu i malują go najlepiej. Słuszna więc, gdy dziejopis przywiązuje się do nich i podpiera niemi, bojąc się tworzyć, aby nie spotworzył. Ale nie dosyć na tem; i późniejsi dziejopisowie mają tu wartość swoje, i głos mieć powinni. Oni przechowują podania, oni nam dają drogie pamiątki pojęć narodu o samym sobie. Gruntować się na źródłach tylko współczesnych, odrzucając ze wzgardą późniejszy sposób widzenia i malowania rzeczy, jest to wyrzec się dobrowolnie, może najstosowniejszego na rzecz poglądu, może najzdrowszej wskazówki.
Któż z nas nie ma tej słabości, że sądzi się wyższym nad poprzedników? Ale niestety! któż znowu w głębi duszy, w chwilach zwątpienia, nie dosłucha się w sumieniu swem silnej protestacji przeciwko zarozumieniu własnemu. Wielkość naszę winniśmy ojcom; pojęć naszych siłę, ich pracy umysłowej, która naszę przygotowywała; nasze poprawy ich błędom; szanujmy szczeble na których nie stoimy, bośmy po nich tylko weszli nieco wyżej.
Leży przed nami ciekawy tomik historyczny, którego tytuł czarodziejsko uderza, Bolesław Chrobry. Cóż to? poemat, epos, podanie? Nie, jest to po prostu: Opowiadanie historyczne. Nic na świecie trudniejszego nad takie opowiadanie; a porwać się na powieść podobną o Bolesławie Chrobrym, jest prawie zuchwalstwem.
Szczęściem silni tylko bywają zuchwali (choć się to wyjątkowo i słabym przytrafia), a autor Bolesława Chrobrego, jest pełnym talentu pisarzem. Nim w ślad za nim idąc, opowiemy czytelnikom naszym dzieje Bolesławowskie, zróbmy kilka uwag przedwstępnych.
P. K. Szajnocha przedsięwziął rzecz niezmiernie trudną i dopełnił jej pracowicie, sumiennie, jak można było najlepiej. Dwie rzeczy mamy mu do zarzucenia, mając nieskończenie do pochwalenia więcej. Pierwsze jest, że może zbyt wyłącznie uwiązł autor w źródłach najgodniejszych wiary, ale samych współczesnych, wyrzekając się późniejszych kronikarzy naszych i ich podaniowego poglądu na rzecz, któryby ją w ciekawem świetle mógł niekiedy malować. Kroniki nasze, herbarze, mają w sobie tysiące ciekawych, charakterystycznych podań, legend, powieści z Bolesławowskich czasów, zebrać je i jeśli nie wcielić w historją, to przy niej postawić, było zdaniem naszem rzeczą pożądaną. Powtóre, dla czego p. Szajnocha, niekiedy tak szczęśliwy w swych wyrażeniach, często wybornie posługujący się staremi kronik słowami, silnemi jak życie; czemu obok tego wysilał się w opowiadaniu na styl nie łatwy, ostry, najeżony dzikiemi wyrazy? Ma-lito malować epokę? Nie przeczę, że te ruchy pędzla nadają niekiedy obrazowi charakter, nie wątpię, że nieraz tu szczęśliwie ich użyto, ale też i nadużyto trochę. Wolelibyśmy więcej prostoty wyrazów i stylu, bo nic tak wielkiego jak rzecz prosta, a szatą wielkości najdostojniejszą, jest prostota.
Być może, iż p. Szajnocha w długiem pożyciu z kronikarzami XI wieku, mógł nabrać stylu takiego mimowolnie, to też nie obwiniamy go zbytecznie, robim tylko uwagę, która pisarzowi przydać się może. Obok tych drobnych wymówek, należy postawić pochwały na które autor z wielu względów pracą swoją zasłużył. Sumienność poszukiwań, pogląd żywy na rzeczy, poetyczność ustępów w sposób prawdziwy a piękny przedstawionych, styl często szczęśliwie do kroju myśli stosowny, wstrzemięźliwość w obrazach, któreby łacno więcej ubrane a mniej rzeczywiste być mogły: oto zasługi p. Szajnochy. Gdy zresztą spojrzym na trudności zadania, na rozmiar obrazu na jaki rzucił się młody zapaśnik, poklaśniemy mu z radością i ochotą.
Mieczysławowskie i Bolesławowskie czasy są epopeją dziejów tej części Słowiańszczyzny, u której złotych bram stoją. Z za chmur podań mglistych, z zacieniów i mar Krakusów, Wand, Popielów i Piastów, jak po prześpiewce dalekiem echem powtarzanej, ukazuje się słońce rumiane, młode, daje się słyszeć raźna pieśń wojenna.
Polska utopiona w Słowiańszczyźnie przedchrześcjańskiej, ledwie widna wśród Europy, nagle oświetlona chrześcjaństwa blaskiem, dźwiga się, podnosi i daje znaki potężnego życia, przypuszczone do wielkiej rodziny ludów chrześcjańskich. Indywidualność jej, missja społeczna, dziejowy charakter, wszystko się w ziarnie już ukrywa, wszystko nagle urzeczywistniać poczyna. Od Mieczysława począwszy, zapatrujemy się na kształtowanie ludu w pieluchach, na wyrabianie się plemion udzielnych w spójny i wielki naród.
Jak na każdej pierwiastkowych dziejów stronnicy, i tu mieści się prorocza legenda, objawiająca przyszłe posłannictwo Mieczysława. Wieszczkowie pogańscy przeglądającego na światło w siedmiu leciech Mieszka, widzą symbolem narodu, który ma oczy na światło dotąd dla niego zakryte, otworzyć; samo jego nazwisko przyszłych zamięszań staje się godłem.
Podbicie zachodniej Słowiańszczyzny przez Niemców, które uważa za bodziec wywołujący jej działalność i rozwinięcie, otwiera jak prolog, stary ten sturamienny dramat. Granice Słowian sięgały po Elbę; nazwiska plemion zamieszkujących rozlegle te kraje, w dzikich przekręceniach często fizjognomji słowiańskiej pozbawionych, doszły do nas zagadkowe i niepojęte. Najznakomitsze z tych narodów były: Obotryci, Wilcy-Lutycy, dzielący się na Kizynów, Circypanów, Tolenzanów i Redarów; Lingowie, Heweldowie, Stoderani, Serbowie, Dalemińcy, Czesi, Morawianie, Ślęzani, Luzycy, Ukrowie, Licykawiki; na wyspie Rugji Ranowie i mnogie inne pomniejsze pokolenia.
Ludy te od czasów Karola Wielkiego, wystawione były na nieustanne najazdy Franków i Niemców; rozczłonkowanie się monarchji Karola Wielkiego, dało wytchnąć Słowianom chwilę, ale chwilę tylko. Książęta sascy powołani na tron niemiecki, sąsiedztwem ze Słowiańszczyzną do podbicia jej pobudzeni, zwrócili się ku niej z nową zawziętością. Za Henryka Ptasznika i Ottona Wielkiego, przez ciąg lat czterdziestu, nie ustawały wojny z plemionami słowiańskiemi, które ujarzmienia ich dokonały.
Henryk dla skuteczniejszego wojowania ze Słowianami, zawarł przymierze z Węgrami i począł wznosić miasta warowne, rodzaj osad wojennych swojego czasu, służących za twierdze w czasie boju, w pokoju hartujących mieszkańców budową około zagród i murów. Osady te składały się niekiedy ze zbójców uwalnianych od kary i uzbrojonych do wojny, których puszczano samopas na Słowian. Henryk z łotrami swemi, w tęgą zimę uderzył na Stoderanów, rozbił ich kilkakrotnie i podstąpił pod Branibór (927). Głodem, żelazem i mrozem dobyto miasta, i obrócono się na Dalemińców. Grona, ich stolica, wziętą była szturmem, a ludność jej męzka dorosła pod miecz poszła zwycięzki, reszta w niewolą niemiecką. Szerząc postrach królowie niemieccy mordują bezbronnych, burzą grody i niszczą kraje. Liczne plemiona bez walki im się poddają. Tak Wacław Czeski (928), postępującemu pod Pragę Henrykowi upokarza się i dań roczną przyrzeka.
Obotryci, Lutycy, Stoderani, Dalemińsy, Czechy, Redarowie, Milzieni podbici, upokorzeni, stają się pastwą okrucieństw zwycięzców. Pamięć tych krwawych znęcań się nad ludami podbitemi, zachowały kroniki. Nie było to jednak zwycięztwo ostateczne, ani Słowianie zrozpaczyli o sobie. Redarowie tłumami się zgromadziwszy, napadają na niemiecką osadę Walisleben, prawem odwetu mordując całą ludność męzką; na to hasło boju reszta Słowian podniosła się znowu. Niemcy pod margrabią stoderańskim Bernhardem i hrabią Thietmarem oblegają wzajem miasto Lunkini. Odsiecz słowiańska przybywająca w pomoc oblężonym, znużona drogą i wycieńczona słoty, naciśniona od Niemców, cofa się, rozprasza i ginie: Lunkini zdobyte. Krwawa to zdobycz znowu: mężowie wycięci, czeladź, niewiasty i dzieci w niewolą uprowadzono.
Słowianie poddają się; Niemcy korzystając z popłochu w głąb ich krajów się posuwają. Za Redarami mieszkający Ukrowie podbici. Ogromne niewolnika słowiańskiego tłumy zapędzone w głąb krajów niemieckich, nazwanie Słowian i niewolników jednoznacznem uczyniły. Po śmierci Henryka Ptasznika, gdy Otto obraca się ku Lotaryngji i Francji, Słowianie korzystać chcą z pory i znowu wybić się usiłują. Ucisk margrabiów niemieckich był bliższą ku temu pobudką. Obotryci pierwsi mordują wojska niemieckie i margrabię swojego Hajka. Gero margrabia wschodniej Słowiańszczyzny, sprasza na ucztę książąt słowiańskich, upaja ich i daje na rzeź swoim żołdakom. Z trzydziestu, jeden tylko książę Heweldów czyli Stoderanów, synowiec Tugomira, uchodzi szczęśliwie. Dobiwszy się do swoich, podnosi broń mściwą na Niemców, współcześnie z Obotrytami.
Gero powszechnej wojnie podołać nie mogąc, woła o pomoc do Ottona; siłą pokonać Słowian nie zdolni używają zdrady, tego najpodlejszego z oręży.
Tugomir bawił wśród nich, wpół jeniec, wpół przyjaciel: tego ujmują obietnicami i pieniędzmi, dają mu niby umknąć z niewoli, puszczają do kraju. On przekrada się do swoich, staje na ich czele, i synowca co z geronowskiej uczty sam jeden uszedł cało, przyzwawszy i zabiwszy, Niemcom swą dzielnicę poddaje. Ludy słowiańskie aż po rzekę Odrę, jedne za drugiemi podobnemi sposobami znużone walką i zdradą, padają w jarzmo saskie.
Tak każde zda się nowe usiłowanie wyswobodzenia Słowian, posługiwało Niemcom na posunięcie się w głąb Słowiańszczyzny, na opanowanie coraz dalszych krajów. Nad podbitemi krajami osadzają książąt z ramienia niemieckiego, z któremi wiara chrześcjańska powoli wściska się do Słowiańszczyzny. Branibor Tugomira, staje się stolicą biskupią (949); u Helwetów i w Stargradzie u Węgrów, w zachodnim kącie Słowiańszczyzny, zakładają również biskupstwa. Tu rozpoczyna się nowa wojna, i wcale inny bój, bój słowa i prawdy przeciwko ciemnocie do przyjęcia jej nieprzygotowanej. Źle niestety szczepi się wiara orężem, i źle nawraca zwyciężca; powoli iść musi dzieło nawrócenia, gdy je wiedzie nieprzyjaciel. Prawda nawet gorzką jest z ust jego.
Margrabia Gero, osobiste mający widoki w podbiciu Słowiańszczyzny, w której o koronie dla siebie, lub syna swojego Siegfrieda marzył, tem zajadlej kończył rozpoczęte, nie wybierając środków, nie wzdrygając się krwi zdradą przelanej. Z pomocą Ottona, który mu posłał księcia Konrada, Gero zawojował Ukranów, i niezmierną zbogacił się u nich zdobyczą. Sasi wielkiem radowali się weselem. Słowianie zaś do reszty zrozpaczeni, widząc Sasów coraz w głąb krajów swych posuwających się dalej a dalej, na rozpaczliwą zbierają się walkę.
Gero odchodzi w pomoc Ottonowi z posiłkami swemi, a Słowianie gromadzą się przeciw margrabi Teodoryka, korzystając z jego nieobecności. Tu pod miastem jakiemś na bagnach otaczających je, raz przecie zadają klęskę Niemcom.
Sprzyjać się zdawały okoliczności tym Słowian usiłowaniom, gdyż między Sasami, kluły się waśnie i rozterki; dwóch hrabiów saskich Wichman i Egbert, wywołali przez księcia saskiego Hermana, uciekli do Słowian Obotrytów, podżegając ich do wojny. Obotryci pod wodzami Nako i Stojgniewem podnieśli bunt, wygnali załogę niemiecką, księży i poborców. Herman książę saski oblega w Swietlastrana Słowian, pod wodzą wygnańca Wichmana, ale napróżno; ustępuje wreszcie do domu, gnają za nim Słowianie do Saksonii i opadają miasto jego Kukesburg. Mieszczanie od samego Hermana otrzymują radę poddania się Słowianom i proszenia o pokój. Umówione warunki, zerwane potem wypadkiem i rzeź, owych barbarzyńskich czasów owoc wojenny, krwawym mieczem przechodzi po zdobytym grodzie; ocaleni tylko z niej idą w niewolę.
Gero tymczasem z Ottonem wojował przeciwko domowym nieprzyjaciołom i Węgrom, odnosząc zwycięztwa. Wieść o słowiańskiem powodzeniu pod dowództwem Wichmana i Egberta, zwraca Ottona i Gerona w tę stronę. Słowianie ulękli się potęgi cesarskiej i wyprawują do niego poselstwo z ofiarą poddaństwa i danin, prosząc, by sami u siebie urządzić się mogli. Ten główny warunek wskazuje, jak srogie były rządy saskich margrabiów, po krajach podbitych. Cesarz chciał się pomścić upokorzenia Niemców, poszedł ogniem i mieczem w ziemie słowiańskie i stanął obozem nad Raksą (Meklemburg). Tu Słowianie ścisnęli wojska cesarskie między borem, rzeką i bagniskiem. Głód i mór dziesiątkowały cesarskich żołnierzy. Wysłano do Stojgniewa z warunkami pokoju Gerona, chytrego i rozumnego Gerona, który Słowian znał zdawna i wiedział jak ich najłatwiej pokonać; rozpoznał on ich położenie, uwiódł mniemaną napaścią w stronę inną, a pobudowawszy mosty i przeprawiwszy wojsko, opadł ich z tyłu i pobił.
Stojgniew otoczony jeźdźcami, z wysokiego pagórka przypatrywał się nieszczęśliwej walce; sam wkrótce dostrzeżony i zabity. Obóz słowiański owładli Niemcy, wiele ludu pojmawszy i wybiwszy; do późnej nocy rzeź przeciągnęli zwycięzką. Nazajutrz, głowę słowiańskiego wodza wystawiono na widok, a dokoła niej siedmset jeńców zamordowanych. Książęcy doradca z wyłupionemi oczyma, z wydartym językiem, żywy wśród trupów zostawiony. Wichman i Egbert uciekli do Francji.
Taki to charakter miała walka Niemców ze Słowiańszczyzną; z obu stron będąc okrutną, ze strony Sasów tem okrutniejszą, że się dobijali cudzej własności i targali na lud pragnący tylko spokoju w granicach swoich. Ze strony Słowian usiłowania nie ustawały, ale zawsze najnieszczęśliwsze. Chwilowo powrócił stan jaki był przed wojną; Słowianie poddać się musieli i przyjąć rządy niemieckie. Gero tymczasem nie zasypiał i wróconego do ojczyzny Wichmana użył za narzędzie zwykłej sobie zdrady. Wyjednano dla niego przebaczenie cesarskie, Gero i syn jego Siegfried dali zań porękę. Sam teraz margrabia przewidując, że go utrzymać nie potrafi, wysłał między Słowian. Celem tego posłannictwa było rozdwojenie plemion i pociągnięcie niektórych na stronę Niemców; najbardziej zaś chodziło o podburzenie północnych Słowian, przeciwko plemionom lechickim, na które Gero baczne zwrócił oko. Pod przewodnictwem Wichmana, Słowianie ci poczęli wojnę z Polanami i porazili ich wodza Misaka, (Mieszka, Mieczysława). Jednocześnie Gero z posiłkami słowiańskiemi nadesłanemi przez Wichmana, wojując własnym orężem Słowian, pogromił Luzyków, podbił krainę Selpuli i Mieszka samego (963) niemieckiemu zwierzchnictwu zhołdował.
Tu dopiero o Polskę aż oparłszy się Niemcy, zatrzymali podboje swoje, zaprowadzając w podbitych krajach rząd, wiarę, obyczaj nowy. Trzy biskupstwa, w Merzeburgu, w Cycyi i Mysznach założono; Merzeburg ze stolicą arcybiskupią, miał być metropoliją Słowiańszczyzny nawróconej; poczęto wznosić kościoły, rozszerzać klasztory, osadzać mnichów i panieństwo Bogu poświęcone. Dla krain Mieczysława polskiego, w Moguncji założono tytularne biskupstwo poznańskie, które nie rychło za przyczynieniem się dopiero samego Mieczysława życie rozpoczęło.
Walka Gerona ze Słowianami kończy się ze śmiercią syna jego Siegfrieda, poległego w wojnie z Mieczysławem, i wielką rozpaczą a smutkiem ojca. Wichman zawsze między Słowiany krzątający się, pobity przez obotryckiego Mściwoja, gdy wagirskiego Źelibora wspomagał, ucieka do Wilinów. Z tymi obmyśla wojnę przeciwko Mieczysławowi polskiemu (968), ale niefortunnie zapuściwszy się, obegnany zewsząd, gdy o ucieczce zamyśla, a współtowarzysze lżą go rozpaczający, mężnie się broniąc, dościgniony i zabity. „Po krwawej walce wziął nareszcie ranny Wichman swój oręż, i oddał go możniejszemu z nieprzyjaciół, mówiąc: Weź ten miecz i odnieś swemu panu, niech go przyjmie na znak zwycięztwa i odeszle swemu przyjacielowi cesarzowi. — To rzekłszy, obrócił się ku wschodowi, i ostatnie siły zebrawszy, po niemiecku do Boga się modlił, a duszę grzeszną wyzionął.“
W ten sposób opowiada nam autor zebraną w jednę całość, walkę Niemców z Słowianami, która o granice Polski oparłszy się, wstrzymuje czasowo. Widzieliśmy z poprzedzającego, jak przygotowane już było nawrócenie się i chrzest Polski. Stosunki z Czechami, Morawy, z Niemcami, tysiącem dróg powoli wprowadzały nową wiarę do Polski. Samo jej tak łacne i samowolne zaszczepienie przez Mieczysława, dowodzi, jak grunt był uprawny, jak nie obcą już była Lechitom. Znali się oni z wiarą Chrystusową, choć jej nie wyznawali; mieli pomiędzy sobą chrześcjan licznych, może nawet kościoły i księży po większych grodach, a związki możniejszych wcześnie łączyły z chrześcjańskiemi już pobratymcami. Nawrócenie się Mieczysława i silniejsze sprzymierzenie z Czechami, było przedewszystkiem wielkiej wagi krokiem politycznym, podstępnego boju przeciwko Niemcom wypadkiem.
Słabość Czechów, od stu lat podbitych i ochrzczonych, mogła wszakże w spójni z Polską i sama sił nabrać i nadać siły Polakom. Mniej zapewne wstrętną mogła być wiara nowa, przez pobratymców szczepiona; lecz ten jeden wzgląd nie wystarczałby na obrócenie się ku Czechom, ku którym i późniejsze Boleslawowskie wojny, wskazują zwróconą jakąś rachubę polityczną.
Dąbrówka, zdaniem samych czeskich kronikarzy: „bardzo zła i nadmiar przewrotna baba,“ podeszłego już wieku kobieta, wiele traci na przypatrzeniu się zblizka. Poetyczna strona tej postaci niknie zupełnie, a nawet jej wieniec zielony obraca się w bezwstydną jakąś chlubę, z której szydzą kronikarze. Co do nas, żałujemy szczerze poetycznej i pięknej Dąbrówki, na której miejsce daje nam smutna prawda starą, chytrą, niewstydliwą babę, lubiącą zaloty niewczesne. Słuszną czyni uwagę autor, że kobiet owego czasu piędzią naszego wieku mierzyć się nie godzi; wszakże nie wiele na tem zyska Dąbrówka. Wielką jej zasługą, że potrafiła Mieczysława w chrześcjańskie ująć karby, zniewolić go do oddalenia nałożnic i nakłonić do surowszego życia. Thietmar obszernie się rozwodzi nad środkami, jakich użyła do zniewolenia Mieczysława by zachowywał posty, które ówczesny kościół ściśle bardzo uważał. Nawrócenie Mieczysława pociągnęło za sobą chrzest całego narodu, który nad podziw łatwo przyszedł do skutku, tak już do niego przygotowaną była Polska. Nigdzie mniej nie pozostało śladów pogaństwa i podań o jego obrzędach. W miejscu starych świątyń bałwochwalskich, poczęły się zaraz wznosić chrześcjańskie kościoły. Jordan ustanowiony biskupem poznańskim, zawisłym od magdeburgskiego arcybiskupa.
Za wielebyśmy wymagali od nowo-nawróconych, gdybyśmy z nich od razu chrześcjan w pełnem znaczeniu tego wyrazu mieć chcieli; nie dziwią też wcale u tego rozświtu obyczaje, tchnące jeszcze pogańskiemi; ani Dąbrówka, w podeszłym już wieku, dziewiczym przybrana strojem i w dziewiczych kochająca się zabawach, ani sam Mieczysław pojmujący za żonę po śmierci Dąbrówki, mniszkę z Kalwe w Luzacji, Odę.
Raczej dziwić się należy córce margrabi Teodoryka, że mimo oporu duchownych, wystąpiła z klasztoru, by się połączyć z polskim wodzem. Oda dzieło Dąbrówki skutecznie ciągnęła dalej. Sprawą jej, pomnożyła się w Polsce coraz więcej służba Chrystusowa; wydano mnóstwo jeńców do Niemiec, i chrześcjaństwo gruntowało się w kraju świeżo chrztem obmytym.
Wszystko w owych wiekach nosiło wszędzie, a więc i w Polsce cechy przejścia od pogaństwa: obyczaje ludu i sprawy możnych, ludzie i czyny. Obok Mieczysława małżeństwa postawić można, dla uniewinnienia go niejako, tego samego Gejzę męża siostry Mieczysławowej, Biełokniechini, który chrześcjańskiemu i pogańskim razem Bogom ofiary czynił; obok Dąbrówki, Biełokniechinię ognistą niewiastę, która w zapale gniewu zabijała ludzi. Polska równo z przyjęciem wiary nowej, jak autor uważa, weszła w ściślejsze z ościennemi stosunki. Dąbrówka połączyła ją z Czechami, Biełokniechini z Węgrami, córka Mieczysława z Danją i Anglją; sama wiara i niezbędna potrzeba, związały ją ściślej z cesarstwem niemieckiem. Mieczysław wchodząc w poczet europejskich książąt, z niemi razem hołdował cesarstwu. Tu przywiedziemy słowa autora naszego, według nas trafnie tłómaczące położenie Mieczysława, względem nowo z nim zbratanych chrześcjan. „Jak owa uległość względem Niemiec żadnego bliższego nie miała oznaczenia, tak zarazem zważyć należy, iż nowa, dobrowolnie przybrana rola chrześcjańska naszych książąt, rola młoda, a więc podrzędna, wiodła ich ku również dobrowolnemu poddaniu się temu hierarchicznemu porządkowi europejskiemu, który ich wprawdzie wobec reszty dawniejszych książąt chrześcjańskich poniżał, wszelako w porównaniu z poprzednim ich pogańskim stanem, według własnego mniemania, nieporównanie wywyższał. Owszem, należy sobie wręcz wyobrazić, że jak każdego pół-barbarzyńcę, przypuszczenie do pewnego wyższego społeczeństwa nie hardym, lecz właśnie nadmiar pokornym, względem swych nowych współtowarzyszy czyni; tak też i nasz pierwszy chrześcjański książę ulegać musiał tej słabości natury ludzkiej, tak też i jemu pochlebiać musiało bywanie u dworu cesarskiego, mięszanie się z resztą książąt chrześcjańskich; a jeśli go to niekiedy na upokorzenie wystawiało, tedy właśnie, w tej samej uległości znajdował on swoję dumę. Jako książę pogański, był każdy słowianin butnym względem całego chrześcjańskiego porządku; jako pierwszy chrześcjanin, bywał każdy pokornym. Dopiero potomkowie nowo-ochrzczonych książąt, wyłamywali się w zupełną niepodległość i brali nie raz górę nad protektorami swych ojców.“
Przyjaźń Mieczysława z Niemcami, jego uległość cesarstwu, była całkiem wymuszona; słusznie uważa autor, że cechą nieszczerej przyjaźni, jest zbytnia pokora, a skryta nienawiść. Mieczysław, wedle Thietmara, przy zacnym margrabi Odonie nie śmiał usiąść gdy ten stał, ani wnijść w futrze do niego; nie mniej jednak z tak czczonym margrabią, gdy przyszło do wojny, Mieszko dawał sobie radę. Pomimo przymierza z cesarstwem, nie przestawali Niemcy czyhać na podboje w Słowiańszczyźnie; tak w czasie pobytu cesarza Ottona we Włoszech, margrabia Odo, z Siegfriedem hrabią napadli na Mieczysława i z razu porazili go byli, ale Cydebor brat króla polskiego nadciągnął w pomoc i Niemców rozgromił. Na tem się skończyła próba, gdyż cesarz obum nakazał spokój i przyjaźń. Po powrocie z Włoch, pomimo tej z Niemcami utarczki, której nie był winien Mieczysław, bo się bronił tylko, pojechał do Ottona do Kwedlinburga na wielkanocne święta. Odwiedziny te były nie tylko znakiem poszanowania nowego sprzymierzeńca, ale niejako publicznem, przy chrześcjańskiego świata uroczystym obrządku, zespoleniem się z chrześcjany. Otto przyjął Mieczysława ze czcią i odprawił go bogatemi dary obsypanego.
Mieczysław po śmierci Ottona, który w tym samym roku umarł, przy wyniesieniu na tron syna jego, sprzyjał Henrykowi bawarskiemu czynnie, wiązał się z nim przymierzem i oręż nawet podniósł w jego sprawie. Być może, jak autor uważa, że niedołężność bawarczyka będąca rękojmią niezależności i swobód dla Słowian, kierowała Mieczysławem. Pobił Mieszko margrabiego Odę i Niemców, nie wspomogło to przecie bawarczyka i nie zerwało dobrych stosunków z Ottonami. Gdy Otto III. utrzymał się na tronie cesarskim, Mieczysław oddal mu się, sam pojechał do Kwedlinburga, i z innemi darami wielbłąda cesarzowi ofiarował, przyjaźń swą cesarstwu zapewniając.
Przyjaźń ta w istocie dochowaną została raczej ze strony Niemców, niż Mieczysława. Zajście z Czechami o ziemie zabrane im przez polskiego księcia, wskazuje stosunek, jaki między sprzymierzonemi zachodził. Bolesław czeski i Mieczysław polski, zwaśnieni o kraje zagarnione przez ostatniego, trapili się wojną, która dokuczała Mieszkowi, gdyż Bolesław Lutyków nań swych przyjaciół podbudzał. Mieszko wezwał pomocy cesarstwa i otrzymał ją. Przybyli: arcybiskup Gisyler, hrabiowie Ekihard i Ezykon, Binison, Brunon, Dedou i bardzo wielu innych, spotkali się z Czechami niespodzianie w krainie Selpuli. Bolesław widząc Niemców niezbyt silnych i nieradych bojowi, okazał gotowość układania się o pokój za ich pośrednictwem. Ruszyli z nim niektórzy, resztę do Niemiec odprawiwszy, ale przybywszy nad Odrę, Bolesław oznajmił Mieczysławowi, że sprzymierzeńców jego ma w ręku, i jeśli mu ziem zabranych nie odda, on ich wszystkich zgładzić każe. Na to Mieczysław odpowiedział obojętnie, że Otto o swoich sam upomnieć się potrafi, a on dla nich nic tracić nie myśli. Bolesław wszakże na gwałt się nie ośmielił i splondrowawszy tylko okoliczne ziemie, odciągnął. W takiej to cenie u polskiego wodza były posiłki jego niemieckie.
Zacytujemy tu jeszcze słowa autora, który tłómaczy położenie nowe Polski, względem pobratymców słowiańskich, w następny sposób: — „Polityczne wzniesienie się państwa i narodu polskiego, jak było głównie grożącem od zachodu niebezpieczeństwem wywołane, a przez to po części mimowolne (?), tak też znacznej ze strony zrastających się w to państwo ludów ofiary, to jest zrzeczenia się dawnej, plemiennej, żadnemi politycznemi karby nieskrępowanej swobody i rozpierzchłości wymagało. Przyszło poświęcić ulubiony byt dawny, aby wyższego stopnia organizacji spółecznej dostąpić. Wcieleniem się idei tego postępu była rodzina Piastów, która, jak zwykle bywa, w urzeczywistnieniu tej idei, dynastyczny upatrywała interes. Ów żal utraty dawnego swobodnego patryarchalizmu, znajdował swe uosobienie w licznem zapewne stronnictwie ludu, które nie pojmując potrzeby czasu, ślepo przywiązane do dawnego trybu, widziało w Piastach tyranów, i nie raz mściwy bunt przeciw nim podniosło... Bolała i cierpiała wielka część ludu, bo nie umiała według legendy, przejrzeć z Mieszkiem i tymi, którzy z Piastami trzymali. Najwięcej zaś na Piastów bolały owe zachodnie ludy słowiańskie, które odrzuciwszy stanowczo myśl nowej organizacji, postanowiły raczej zginąć, niż wiarę i oświatę obcą poślubić; patrząc na Piastów, jako na głównych zdrajców swej sprawy, widząc w nich najsroższego wroga... Ztąd wynikały z jednej strony współczucie, a zapewne i porozumienie między tymi zachodnimi Słowiany, a przeciwnem Piastom stronnictwem w Polsce; z drugiej chęć, a nawet ważna dla Piastów powinność przytłumienia najprzód tego wstecznego stronnictwa zachodnich ludów słowiańskich.... Zaczem kiedy cesarze rzymscy, w interesie rozprzestrzenienia państwa, na gruzach podbitych ludów słowiańskich, zabójcze wojny przeciwko nim podnoszą, współczesny interes Polski, to jest Piastów, nakazywał wspierać cesarzów w tych wojnach, przeciw bratnim Polsce plemionom.“
Jest to w istocie jedyne prawdopodobne tłómaczenie położenia Polski i stosunku jej do ościennych Słowian, którzy stale nieprzyjaciółmi się objawiają; wszakże i dawniejsze plemion nienawiści, a sąsiedzkie waśnie i rodowe braterskie, u dzikich ludów silniejsze jeszcze wzajemne wstręty, wchodzić powinny do rachunku. Widzimy do dziś dnia w blizkich, połączonych z sobą wspólnością pochodzenia ludach, te niepojęte i niezwalczone nieprzyjaźni, zabytek starych wieków i nierozwikłanych dziś tysiąca pobudek.
Niewola Słowian podbitych przez Niemców, była nadmiar okrutna; sami zwycięzcy nie umiejąc jej usprawiedliwić, zaprzeczyć jej nie mogą. Adam Bremeński pisze: sami Niemcy zmuszają Słowian okrucieństwy do buntu; Helmold, w też prawie słowa margrabiów niemieckich, okrutnych wielkorządców cesarskich, obwinia o niepokoje w podbitej Słowiańszczyźnie. Zbiegowie, którzy w kraju wytrwać nie mogli, uciekli do Rugijan, i z nimi wraz napadając wybrzeża osadzone przez Niemców, pobratymców do chwytania za oręż podbudzali. Pięknym wyrazem ówczesnych uczuć, ówczesnych cierpień, jest kilka wierszy królo-dworskiego rękopisom, które tu autor przywodzi.
Słowianie obudzili się wszyscy i za oręż chwycili; chrzest Polski zrywającej z nimi odwieczną jedność, zwiększającej niebezpieczeństwo dla pozostałych, klęska Ottona II. poniesiona we Włoszech, były hasłem i pobudką do wojny. Pozorną przyczyną bliższą wybuchu, odmówienie ręki hrabianki niemieckiej Mściwojowi wodzowi słowiańskiemu, któremu margrabia Teodoryk lżącemi słowy w oczy rzucił: — „Nie godzi się krewnej książąt niemieckich dawać psu słowiańskiemu.“
— „Jeślim pies, ugryzę was jak pies!“ — dumnie odparł Mściwój późniejszym posłom, którzy po lepszym namyśle, rękę mu hrabianki ofiarować przyszli. Ruszył potem do Lutyków, rozesłał od nich gońców po Słowiańszczyźnie i owem psiem mianem podburzał wszystkich. Poprzysiądz musiał Mściwoj wierność Słowianom, stanęli przy nim i podnieśli się wszyscy przeciwko Niemcom.
Zburzono stolicę biskupią w Hewelbergu, ruszyły zastępy do Brandeburga, zkąd biskup i margrabia wcześnie przed nawałą uszli. Okropna była zemsta zbuntowanych, zniszczenie kościołów zmienionych w bałwochwalnie i pastwienie się nad duchowieństwem, którego grobom nawet nie darowano. W Stargrodzie (Oldenburgu), sześćdziesięciu księży zamordowano, srodze i nieludzko nad starszyzną duchowną się pastwiąc. Zburzony Hamburg nareszcie; ale tu koniec pochodu. Mściwój niedawno wprzódy chrześcjanin, uczuł przestrach na widok wznieconych przez siebie świętokradztw i bezbożności bez liku, umysł się jego pomięszał; napadła go wściekłość szalona, tak, że na uwięzi trzymać go musiano.
Słowianie tymczasem powodzeniem coraz bardziej rozgrzani, niszczyli Magdeburg i oczyszczali po Elbę stare słowiańskie ziemie z przybyszów obcych. Zebrało się więcej trzydziestu legij konnych słowiańskich, które z bożkami swemi, z grajkami na czele, pustoszyły ziemie przyległe. Już też i Niemcy gromadzić się do odporu poczynali, w duchu religijnym rozpoczynając tę wojnę. Słowianie nie dotrzymali placu i nie pobici, bo nawet zapasów nie rozpocząwszy, rozbiegli się, a Niemcy nieprzyjaciela nie widząc, toż samo uczynili.
Margrabia Teodoryk, którego srogości i okrucieństwu powstanie słowiańskie przypisywano, zapłacił wygnaniem i nędzą, za klęski przez Niemców doznane.
Mieczysław polski, w tej pierwszej zamieszce czyli postradał i przybolał od Słowian, nie wiemy, lecz domyślać się tego możemy z chętnej pomocy, jaką zaraz potem przeciwko burzącym się jeszcze pobratymcom, udzielał kilkakrotnie cesarstwu.
Kronikarze wzmiankują o przywiedzionem przezeń wielkiem, niezmiernej mnogości wojsku, Ottonowi III, któremu oddał się Mieczysław; posiłki te kilkakrotnie jeszcze dostawione były cesarstwu. Polacy z Niemcami wspólnie dobywali Braniboru czyli Stoderanów. Na niewiele jednak to pomogło, gdyż wkrótce potem Branibór opanowany został znowu przez Słowian, i stoderańska kraina, oraz cała zachodnia Słowiańszczyzna, do bałwochwalstwa i dawnego porządku pogańskiego odpadła.
Walka ta Polski z cesarstwem wspólnie, przeciwko Słowianom sąsiadom nieustanna; walka ze wstecznem stronnictwem domowem, które za jedno trzymało z nieprzyjaciółmi Piastów, niepokoje zewnętrzne i wewnętrzne, przy trudnych nowej państwa organizacji, całych sił wymagających zajęciach, były powodem strat, które Mieczysław poniósł w posiadanem przez siebie państwie.
Nie będziemy tu powtarzali obszerniejszego opowiadania o losach kraju lechickiego, który powolnie zawojowany, i obcemi plemionami zajęty został od wschodu, ani powieści o Waregach i książętach Kijowskich, mniej związku z tą chwilą historyczną, na której stanęliśmy mających; oddamy tylko sprawiedliwość autorowi, że jasno i dobitnie je przedstawił. Włodzimierz Kijowski z Waregami, na lat kilka przed chrztem swym, korzystając z zamięszań w państwie Mieczysławowem, wedle słów Nestora: zajął lechickie grody, Przemyśle, Czerwień i wiele innych. Bolesław II, czeski, opanował ziemię krakowską, która wszakże nie długo w ręku jego pozostała. Uszczuplane na chwilę państwo, więcej stokroć zyskiwało na tem właśnie, co powodowało te straty, niżeli traciło w istocie. Chrześcjaństwo stawiło je na czele Słowiańszczyzny, łączyło z zachodem i obiecywało nowe wcale rozwinięcie, nową i niespodzianą potęgę.
Śmierć Mieczysława rzucała dzieło zaledwie rozpoczętem i zachwianem przez podział krajów, który był jej następstwem, wedle obyczajów tych wieków. Mieczysław zostawił po sobie z Dąbrówki: Bolesława i Władywoja, z Ody, drugiej swej żony: Mieczysława, Świętopełka i Bolesława-Lamberta i krewniaków: Prybuwoja i Odylona. Między tych wszystkich potomków rozerwaną była i podzieloną Polska, wedle słów Thietmara. „Był to zwyczaj, — pisze nasz autor, — właściwy wszystkim początkowym państwom i narodom, których wszelka żywotność, tak dalece w jednej panującej rodzinie, jakby w centralnem jądrze się skupia, że ta panująca rodzina, całe państwo za swą prywatną własność uważa i wedle swej dowolności, między swych członków ją dzieli. Wszakże, dopóki rozbudzające się w takim początkowym narodzie życie fizyczne, w swej pierwszej, najdzielniejszej, najgorętszej trwa sile, póty prywatna dowolność przemaganą bywa, trybem dążącym do koniecznego utrzymania cielesnej jedności państwa i narodu. Dla tego mimo ciągłego dzielenia kraju, przez umierających ojców, przywraca zawsze jeden z synów, jedność narodowego ciała.“
Bolesław, Chrobrym nazwany, jak trafnie uważa autor, u wrót historji naszej, zakreśla wróżebne granice przyszłej wielkości państwa; potęga jego jest jakby przepowiednią, u kolebki dalszych losów państwa, jego zawojowań, rozmnożenia się, sławy, działania i stosunków. W istocie wielka to, piękna i zadziwiająca postać, której nic nie braknie do homerycznego bohatera rozmiarów, ani słabości, ani siły, ani pomocy losu, ani walki rozwijającej potęgę i wzmagającej, zarówno w pojedyńczych ludziach, jak w narodach, przemożne i nowe przymioty. Tej to walce z Niemcami zwłaszcza, winniśmy najwymowniejsze świadectwa wielkości Bolesława; a gniew, obelgi miotane, przekleństwa i łajania namiętne Thietmara, są najpiękniejszą pieśnią pochwalną króla. Nienawiść, jaką wzbudzał, postrach, którym przejmował Niemców, wyraziły się silnie w kronice Thietmarowskiej, świadcząc o potędze nieprzyjaciela cesarstwa. Thietmar inaczej go nie zowie, jak słowianinem okrutnym, wściekłym bezczelnikiem, chytrym lisem, jadowitym gadem, lwem ryczącym, lub po prostu wrogiem per excellentiam; w ustach nieprzyjaciela, nie jest-że to uznaniem wysokich przymiotów i wielkiej potęgi Bolesława?
Polska ówczesna wedle słów Marcina Galla, kraj lesisty, obfitujący w złoto i srebro, w chleb i mięso, w miód i ryby, dostarczała mnogich do handlu zamiennego przedmiotów. Była ona oprócz tego pośredniczką handlu między północo-zachodem Europy, a wschodem, to jest: Grecją i Azja, zkąd i dokąd szły szlaki handlowe przez Polskę. Missardi arab, prawi o handlu Polan naddnieprskich, aż do dalekiej Andaluzji; pod Bolesławem i jego opiekuńczą potęgą powstały i ożywiły się wielkie osady handlowe słowiańskie nadmorskie, jak Gdańsk, zwiedzany już przez kupców, łodziami ku niemu z głębi Polski płynących, Szczecin i Julin. Adam Bremeński pisze, że nie masz żadnej pięknej lub rzadkiej na świecie rzeczy, którejby w tych miastach, dostać nie można. Za te towary, jak uważa autor, gromadziły się w Polsce wielkie owe bogactwa, o których wiemy za czasów Bolesława, a których ślady pozostały w wykopaliskach monet duńskich, niemieckich i angielskich w naszej ziemi.
„Na tej bogatej ziemi zawiązał się naród młody w rycerskim celu. Rozwijając się na zasadzie wojennego pierwiastku, wykształcił się w owej wyższej, właściwie historycznej klasie na rycerską społeczność, kierowaną głównie wojennym trybem, który całej ówczesnej władzy królewskiej, charakter wojennego wodzowstwa, a całemu krajowi widok zbrojnego stanowiska nadawał.“
Kraj cały urządzony był i popisany wojennym trybem, ustanowieni wojenni dziesiętnicy pułkowi, piećdziesiętnicy, setnicy, rotmistrzowie, hetmani; ziemie niektóre dostarczały Bolesławowi mnogości rycerza w łuskowej zbroi i tarczowników, której z trudnością uwierzyć dziś przychodzi. Grody wewnątrz kraju i na granicach, były jak obozowiska, przy których, pod nazwą „stróży,“ rolnicy okoliczni zsypywali magazyny dla żołnierza bolesławowskiego. Nie dziw, że w tym wieku organizowania się społecznego, walki z przeciwnemi żywioły, wewnątrz i zewnątrz kraju, rozerwać go usiłującemi, wszystko do powszechnej obrony, do boju w gotowości stać musiało. Dwór królewski i otaczająca go drużyna, byli to wojsk wodzowie i straż przyboczna, wybór stałego żołnierza, którego król codziennie przy czterdziestu większych i wielkiej ilości mniejszych stołach przyjmował, karmił i częstował. Umiał on nagradzać sowicie swoich rycerzy, bojowców i gości; na dworze jego i po grodach, gdzie postanowieni byli namiestnicy, częstowano ich nieustannie, obdarzano sukniami i różnego rodzaju upominkami. Do nakarmienia tych tłumów, służyły osypy grodowe, a u boku króla, liczni ptasznicy i łowczowie przysposabiali karm pracowitej drużyny. Ogromne koszta jakich wymagało utrzymania rycerstwa, w części sam kraj, opłacając swych obrońców, ponosił, w części zaspakajały wojny, zbogacająca łupem wszelkiego rodzaju. Wojny te w bolesławowskich czasach raczej korzyścią były dla kraju, niż stratą; kronika pisze, że przez nie kraj się cały „ozłocił.“ Szafowano skarbami na biesiady dla rycerzy, na uczty dla przybywających orężnych gości, na wynagrodzenie przelanej przez nich krwi, a sute przyjęcia w królewskim obozie, i to hojne rozdawnictwo zdobyczy, uważać można za środek, którym Bolesław i miłość rycerstwa i gorliwość jego podtrzymywać umiał. Nieprzyjaciele Niemcy, z powodu tych nieustannych godów, nazwali króla „Tragbir“ (Trankbier) opiwoszem. z czego Słowianie Trabę zrobili. Bolesław żalił się zawsze jeszcze, że mało miał przy swych ucztach biesiadników i gości orężnych. „Kto się walecznym gościem u Bolesława w rycerstwie okazał, — mówi kronika nasza, — już nie rycerzem, lecz synem królewskim się nazywał. Toż gdy któremu, jak to bywa, w koniach lub innych rzeczach nie szczęściło się, Bolesław bez miary darami go obsypywał, odzywając się do obecnych: — Gdybym tego walecznego rycerza bogactwami podobnie od śmierci mógł wyzwolić, jak szkodę i niedostatek jego dostatkami swojemi pokonać mogę, samą śmierć chciwą skarbami bym zasypał.“
Skutkiem tej szczodrobliwości swej, miał Bolesław nietylko z własnego kraju, ale z Niemiec, Węgier, z Rusi, liczne drużyny zbrojne. Raz w wynikłym sporze Polaków z Pieczyngami, kazał król wyciąć wszystkich Pieczyngów; pomimo to jednak, przybyły zaraz nowe roty na ich miejsce. Niemcy, pomimo zakazów, mimo odwoływań cesarza i książąt swych, cisnęli się do Bolesława; książęta czescy, ruscy i węgierscy, z pocztami swemi nie opuszczali dworu jego.
Zastanawiającem jest także, jak król, pojąwszy potrzebę połączenia się szczerego z chrześcjańskim światem, silnie duchowne rozwijanie się narodu swego miał na oku. Pierwsi nauczyciele duchowni, księża i zakonnicy zachodu, płynęli do Polski równie licznie, jak zbrojne rycerstwo; król dawał przykład uszanowania dla nich, tak, że podczas gdy oni stali, nigdy siąść nie śmiał i księdzami ich, to jest książętami nazywał. Sam on zakładał kościoły i klasztory, owe ogniska, z których powolnie oświata na kraj rozchodzić się miała. Przez Polskę otwartą szły pielgrzymki pobożnych apostołów nawracających, do Prus, na Ruś, między Pieczyngów; a Bolesław wspierał i czcił tych opowiadaczy słowa żywota, szukających męczeństwa.
Król ten, u początków narodu tak dzielnem ramieniem i głową czynny, przedstawia się nam w wyrazach kronik ogromnej postaci, ciężkim, aż się koń pod nim uginał, otyłym i nie ledwie olbrzymem. Z brzucha jego szydzili nieraz Rusini, przezywając go opojem i karmnym wieprzem, lecz nigdy ich szyderstwo bezkarnie nie uszło. Z niewielu rysów charakteru trudno jest dzisiaj odtworzyć tę znakomitą postać, z całą jej odrębną indywidualnością; wiemy przecie, że siła króla nie była w dłoni i szczęściu, umysł jego umiał pomagać losom i sposobić zwycięztwo. Thietmar, uskarżający się na chytrość Bolesława, który Niemców nieustannie zwodził, wymownie świadczy o przebiegłości jego i bacznem przewidywaniu jutra. Walczy on nie tylko orężem stali, ale słowem ujmującem, pieniędzmi, namową, wszystkiem czem mógł, i czem było można. Dla niego nawet na dworze cesarza Henryka nie było tajemnic, bo mu ujęci książęta o najskrytszych myślach znać dawali. Duchowieństwo, któremu sprzyjał król, które obdarzał i szanował, broniło sprawy jego, jak swojej. Jednym z doradców i powierników głównych królewskich, był opat Tuni, którego Thietmar opisuje: „Sądząc z habitu, mnich, w rzeczy zaś, lis podstępny“ w łaskach u pana i do najważniejszych używany poselstw. Inny doradca królewski Stojgniew Słowianin, który, wedle słów tejże kroniki, „zawsze kłamał“ służył tez Bolesławowi do układów, do walki przebiegłej w umowach z ościennemi. Jedną z cech wielkich ludzi, jest, ze się na ludziach poznać i wybór w nich czynić umieją; a Bolesławowi zarzucić nietrafności niepodobna.
Nie mamy prawie przykładu zdrady między otaczającem go rycerstwem i możnemi; zdradzano dla niego, nie śmiano go zdradzić. Przez tych zręcznych ludzi, jak opat Tuni, jak Stojgniew i inni, utrzymywał Bolesław stosunki, wysyłał poselstwa przyjazne do Czechów, Węgrów, do Włoch, do stolicy Apostolskiej, dworów książąt Zachodu, do Kijowa i cesarza w Konstantynopolu, do Danii i Anglii.
Dozwólmy jeszcze samemu autorowi dopełnić tego obrazu wielkiego króla: „Wszakże, jeśli Bolesław swym politycznym rozumem, jak mu to sami nieprzyjaciele przyznają, nad wiek swój wyższym się okazuje, był on zresztą wiernym synem swojego czasu i jako czas ten, namiętnym i gwałtownym. Olbrzym, zgniatający konie pod sobą; rubaszny biesiadnik, szydzący przy ucztach z nadchodzącego wroga, a w złotą bramę zdobytej stolicy, wśród żartów i rycerskiej igraszki wjeżdżający, nie znał on miary, ani surowości w karaniu, ani pożądania w miłości. Nieraz więc wskazawszy kilka osób na śmierć „bezprawną“, przyszło mu przy godowym stole, w pośród dwunastu współbiesiadników i doradców, zadumać się boleśnie i pożałować wyroku. Cierpiały na tej porywczości żony Bolesławowskie. Poślubiał on je „bez zezwolenia kanonicznego,“ jako też bez względu na wielki post i równie dowolnie je zmieniał.“
Pierwszą żoną jego była córka margrabiego Rygdara, wkrótce potem odprawiona; druga Judyta córka Gejzy, z której miał syna Bezpraima, zarówno odpędzona; trzecia Konilda, córka Dobromira „wierna sługa Chrystusa, która niestały umysł swego małżonka, do wszystkiego dobrego nakłaniała.“ Te Bolesław najwięcej kochał i najdłużej trzymał, i miał z niej pięcioro dzieci: Mieczysława, który pierworodztwo nad Bezpraimem otrzymał, w skutek ojcowskiej łaski, Dobromira i trzy córki. Po Konildzie, pojął w poście i bez pozwolenia kanonicznego Odę, córkę margrabiego Ekitarda, kobietę złych obyczajów wedle Thietmara, wreszcie zażądał córki Włodzimierza W. Przedsławy, którą po wzięciu Kijowa, wraz z drugą siostrą W. Ks. Kijowskiego, do Polski uprowadził. Słowa Kosmasa upominają nas, byśmy zbyt surowo nie sądzili tych związków tak płocho i lekko ponawianych: był to więcej obyczaj wieku, niż człowieka.
Wygnanie macochy Ody i braci Mieszka, Świętopełka i Bolesława, opanowanie w lat kilka po śmierci ojca, całego kraju i spojenie go w jednę całość; z powodu zdobyczy krakowskich Czechów i napaści ruskich na Halickie; raczej dodaje niż ujmuje Bolesławowi, który musiał być sam na czele kraju, by go obronić i nie dać mu się rozpaść na części. Interes państwa przemógł osobistych związków i rodowych węzłów siłę.
Wspomnieliśmy wyżej o przechodzeniu przez Polskę licznych apostołów, którzy ziemie pogańskie jeszcze, ku wschodo-północy nawracać usiłowali; najznakomitszym z nich bezsprzecznie jest Wojciech święty, a cześć dla niego Bolesława, dowodzi jak król to rycerstwo Chrystusowe i jego posłannictwo dobroczynne, oceniać umiał. Nie będziemy się tu rozszerzali nad żywotem, zkądinąd znanym świętego biskupa Prażan, który przed możnowładców czeskich rozterkami kraj wichrzącemi, wolał między pogan ustąpić. Wojciech święty po kilkakroć napróżno usiłując zająć stolicę swoją, nie podoławszy zgodzić dwóch możnych rodów zajątrzonych przeciwko, sobie, szukał spokojnego przytułku we Włoszech najprzód, potem w Polsce. Wezwany przez brata swego bawiącego tutaj, zboczył najprzód na dwór Bolesława, który wedle zlecenia papiezkiego, w imieniu Wojciecha z Prażanami, przez posłów jednać go zaczął; ale pojednanie było niepodobnem; obawiali się bowiem Czesi, by sprawców śmierci braci swych i powinowatych nie poszukiwał, i odpychali świętego człowieka.
Uwolniony przez samych Prażan, którzy się go wyrzekli, Wojciech święty przebył zimę na dworze króla polskiego, gotując się na pobożną wyprawę do sąsiednich pogan. „Książę Bolesław, pisze Gallus, kochał go wielce, słuchał wiernie przykazań jego i ustaw, miał mocną chęć zatrzymania go u siebie; wszelako nie śmiał się sprzeciwiać woli świętej.“
Za poradą króla i z pomocą jego, wyruszył apostoł święty do ziemi Prusów, w której znalazł pożądaną śmierć męczeńską, dotknąwszy poświęconego pogańskiego Romowe.
Ciało świętego wykupione zostało przez Bolesława i złożone ze czcią w Trzemesznie najprzód, potem w bogatym nadzwyczaj grobowcu w Gnieźnie.
Podobnież wsparł Bolesław za życia i wykupił po śmierci innego jeszcze apostoła Bruna św., który na Rusi u Pieczyngów śmierć znalazł; biskup też pomorski Reinbern, którego użył król do nawracania Rusi, przez mego wysłany był i wspierany. Wszyscy ci Chrystusowi pracownicy męczeńskiej dobili się palmy. Z ich żywotów i z udziału jaki miał Bolesław w ich posłannictwie, dopomagając do niego czynem, słowy i czcią pośmiertną, okazuje się, jaką wagę przywiązywał do rozszerzenia się chrześcijaństwa. Młoda jeszcze w rzędzie chrześcijańskich państw Polska, starała się niejako wkupić w społeczność Chrystusową, gorliwą o rozszerzanie się jej troskliwością.
Nie inny był powód ciągłego przeciwko Słowianom poganom jeszcze, wraz z cesarstwem boju. Bolesław, ilekroć sam nie mógł popierać osobiście sprawy chrześcijaństwa i cesarstwa, nadsyłanemi posiłki dopomagał jej, śląc rycerstwo swoje. Tak w roku śmierci Mieczysława, Polacy idą w zaelbiańską Słowiańszczyznę, a w trzy lata potem, Bolesław już swobodniejszy, i sam panem w domu, osobiście z wielkiem wojskiem w pomoc cesarzowi przybywa (995). Cesarstwo walczyło ciągle ze Słowianami niepokonanemi dotąd, nieotrzymując korzyści widocznych, naprowadzając nawet zaczepne z ich strony wojny. Bolesław zaś posiliwszy nieco, zawojowywał tymczasem ziemie północnych nadmorskich ludów, Lutyków u Odry i Pomorzan u Wisły ujścia, nad któremi powoli zwierzchnictwo Polski się ustalało.
W czasie gdy Polacy św. Wojciecha przez Pomorze do Prus wiedli, był już Gdańsk pogranicznem miastem ich rozległego państwa, i następnie rozszerzyły się podboje bolesławowskie ku Prusom. Ważniejsze jednak zabory króla, były ku południowi. Tu leżała Chrobreja, ze starożytnym grodem Krakusa, zajmująca pod tem nazwaniem obie strony Tatrów, północną ku Wiśle, południową ku Dunajowi. Kraj ten należał niegdyś, do Świętopełkowego państwa Wielkiej Morawii. Za ojca Mieczysławowego stała się częścią Polski; za Mieczysława zawojowali ją Czesi, ale tylko po góry, podczas gdy dalszą zatatrzańską krainę Węgrzy posiadali.
Śmierć Bolesława Okrutnego, księcia czeskiego, zamieszki i podział jego państwa ztąd wynikłe, zwróciły króla ku tej stronie: podstępem wzięty Kraków, wytępiona załoga czeska, i Chrobreja powróciła do Polski; a następnie wypędzeni Węgrzy z zatatrzańskich swych zdobyczy, aż po Dunaj ustąpić Polsce musieli. Te podboje Bolesławowskie, o których zaledwie króciuchną wzmiankę znajdujemy u kronikarzy, były wszakże największej wagi dla przyszłości kraju, i potęgę króla szeroko rozsławić musiały.
Już też zachód i południe Europy, coraz częściej o nowo powstającem państwie odbierały wieści; sam Bolesław wyprawił poselstwo do Rzymu z prośbą, o przysłanie mu duchownych, dla szerzenia nauki Chrystusowej. Zjawili się tamże wygnańcy z Polski z Buskławem bratem Bolesławowskim, synem Mieszka, który do klasztoru wstąpić pragnął; zasłyszano o męczeństwie, wykupnie ciała, grobie i cudach pośmiertnych św. Wojciecha. S. Romuald, w którego klasztorze znalazł przytułek polski książę, wysłał dwóch braciszków do Polski, za namową i poradą cesarza Ottona.
Młody ten monarcha z wielu miar zażądać mógł odwiedzić Polskę, lecz pragnienie oddania czci zwłokom nauczyciela swego Wojciecha, nieochybnie było najsilniejszą do tego pobudką. Może być że i dumnego młodzieńca pysze pochlebiała ta myśl wyprawy do ziemi, „na której nie postała jeszcze nigdy stopa żadnego starożytnego Rzymianina.“
Z nadzwyczajnym przepychem, z okazałością niewidzianą, gotowano się do tej wspaniałej pielgrzymki. Towarzyszyli cesarzowi wielu Rzymian; Zazzo patrycyjusz z Robertem oblacjonarjuszem i kardynałami. Wszędzie po drodze przyjmowali Ottona po miastach biskupi, ówcześni najwyżsi dostojnicy, jak się wyraża autor, w Ratysbonie Gebhard, w Magdeburgu Gizyler, w Cycyi Hugo, w Misnii Eid.
W Ilwie za Głogowem, Bolesław wyszedł spotkać cesarza, radośne zgotowawszy mu przyjęcie.
Na rozległej dolinie różnorodne zastępy rycerstwa i drużyny pańskie uszykowane były, rozmaitością szat i oręża porywając oko. „A nie była tam ladajaka rozmaitość stroju, — pisze Gallus, — lecz co w jakim narodzie najkosztowniejszego się znajduje, mogłeś tam zobaczyć. Za czasów Bolesława, każdy rycerz i każda z pań dworskich, używali bławatów, zamiast płótna lub wełny; ani też futer, jakkolwiek kosztownych i choćby nowych, nie noszono na Bolesławowskim dworze, bez bławatów i złotogłowiu. Złoto bowiem za owych czasów było w tak powszedniej u wszystkich cenie, jak dziś srebro, a srebro za lichą plewę miano.“
Wśród tych szeregów świetnego rycerstwa, postępując Otto z Bolesławem w orszaku swego rzymskiego dworu, zbliżył się w wielkim poście do Gniezna, którego murów dojrzawszy, zdjął cesarz obuwie, bosą nogą szedł do grobu męczennika i ze łzami u niego się modlił.
Zadziwił się cesarz wspaniałości gnieźnieńskiego kościoła i grobowca świętego, obok którego jaśniały ofiary Bolesława: ogromny posąg Zbawiciela na krzyżu, cały ze złota ulany, trzykroć tyle ważący, ile ciężki i olbrzymi Bolesław; niezmierna płyta złota, mająca pięć łokci wzdłuż, a dziesięć piędzi w szerz, rzęsisto kamieniami drogiemi i ozdobami kryształowemi wysadzana, na której napis świadczył, że trzykroć sto funtów złota ważyła, i inne bogactwa.
Ten przepych i potęgę widząc, cesarz zawołał w podziwie: Na koronę moję cesarską, daleko tu więcej widzę, niżeli mi sława doniosła. — Poczem naradziwszy się ze swemi panami, w obec wszystkich dodał: — Nie godzi się tak wielkiego męża, jakby jednego z książąt, dukiem lub hrabią nazywać, owszem na tron królewski wyniesionego, koroną uczcić należy.
I zdjąwszy koronę swę cesarską, włożył ją Bolesławowi na głowę. Poczem ofiarował cesarzowi Bolesław relikwie św. Wojciecha, i wzajemnie darem od niego gwóźdź z krzyża Pańskiego i włócznię św. Maurycego otrzymał. „A tak wielką, — dodaje Gallus, — spowinowacili się onego dnia miłością, że cesarz Bolesława bratem i współrządcą cesarstwa ustanowił, i ludu rzymskiego przyjacielem i sprzymierzeńcem mianował.“
Nadto, co tylko w dostojeństwach kościelnych (ustanawianiu arcybiskupstw) do cesarstwa należało, wszystko to w całem państwie polskiem, Bolesławowi i jego następcom w moc oddał; „którą to ugodę, — dodaje kronikarz, — papież Sylwester zatwierdził.“
„Ustanowił cesarz w Gnieźnie arcybiskupstwo, oddając je bratu św. Wojciecha, Radzymowi, od którego zwierzchnictwa, tylko Ungęra, poznańskiego biskupa wyłączył. Ten, czas jakiś jeszcze, magdeburgskiemu arcybiskupstwu słowiańskiemu podlegał.“
Bolesław, wedle słów tejże kroniki, przyjmował cesarza z cesarską wspaniałością; przez trzy dni koronacyjnego obrzędu, codziennie zmieniano naczynia i cały przyrząd stołowy, stawiąc coraz inny kosztowniejszy; a po skończonej biesiadzie, podczaszowie i stolnicy, zdjęte ze stołów naczynia złote i srebrne, misy, czary, rogi do napoju i t. p., do cesarskiego skarbu oddawali. Komornicy zbierali podobnież sukna, obicia, kobierce, zapony, ręczniki i wszystko to do izb cesarskich nieśli. Oprócz tego, jeszcze mnogie naczynia złote i srebrne, różnej wytwornej roboty, bławaty barw rozmaitych, przybory wszelkiego rodzaju, kamienie drogie, w darze Bolesław przynosił Ottonowi, nie zapominając dworu jego i otaczających. Najlichszy sługa cesarski, nie wyszedł z Polski nieobdarowanym. Thietmar wspomina, że rota trzechset kiryśników, ze wszystkich podarków najlepiej Ottonowi się podobała.
Odjeżdżającemu cesarzowi, Bolesław towarzyszył do Magdeburga, gdzie spędził Wielkanocne święta; po czem obdarzony wzajemnie, wrócił do Polski; a z drogi jeszcze Otto, pamiętny bogatych darów, z grobu Karola W. w Akwisgranie wyjęte krzesło czyli tron cesarski, w darze sprzymierzeńcowi posłał, jakby przepowiadając mu panowanie nad mnogim ludem słowiańskim.
Autor następujące czyni uwagi nad koronacją gnieźnieńską: „Zawiązane tak stosunki braterstwa z cesarstwem, były nie trwałe. Cały ten wypadek, lubo nader świetny i pełen ważnych następstw dla Polski, wyniknął raczej z młodzieńczego szału Ottona, niż z rzeczywistego składu dziejów ówczesnych. Zachodziła wtedy na Zachodzie wewnętrzna reorganizacja kościoła katolickiego, w skutek której nastąpiło wkrótce wygórowanie wszechwładztwa papiezkiego, podupadniecie władzy cesarskiej. Wyprawa młodego cesarza do Gniezna, była jedną z ostatnich illuzyj tej władzy, a w onej koronacji Bolesława, nie tyle pożądany przezeń zaszczyt, ile chęć cesarską okazania swego prawa rozdawnictwa koronnego. Bolesław później miał tę Ottonową koronę za nic, i owszem pojmując obrót rzeczy w Europie, starał się później o koronę u papieża.“
„Istotnym zaś zyskiem, jaki Polska z pobytu cesarza w Gnieźnie odniosła, było właśnie, odpowiednie teraźniejszemu duchowi czasu, rozprzestrzenienie władzy duchownej ze strony samego cesarza, przez ustanowienie trzech nowych biskupstw i niezawisłej od duchowieństwa niemieckiego archidjecezji krajowej, tudzież zlanie na Bolesława władzy zakładania nowych biskupstw.“
„To było najwalniejszym skutkiem odwiedzin Ottonowych. Rozszerzyła się liczba duchowieństwa, a z niem religja chrześcijańska i cała ówczesna oświata. Miasta: Poznań, Kraków, Wrocław, nawet odległy Kołobrzeg, stały się głównemi ogniskami tego nowego światła, a naczelna stolica ich Gniezno, znosiła się przez swoje arcybiskupstwo, tak bezpośrednio i niezawiśle od wszelkiej podrzędnej za granicą władzy duchownej, wprost z samemże źródłem tej władzy, z stolicą apostolską, jak niezawiśle odtąd od wszelkiego politycznego zwierzchnictwa, królowie dalsze w swoim kraju biskupstwa stanowili.“
Właściwe duchowieństwo polskie, poczęło się kształcić po tem wyzwoleniu kościoła; dotąd bowiem kapłani wszyscy cudzoziemcami, najwięcej Włochami byli. Przy biskupstwach otworzyły się szkoły duchowne, seminarja, usposabiające młodzież krajową do stanu duchownego; oprócz nich, ogniskami równie czynnemi były, możne klasztory i opactwa, których liczba wzrastała; istniało już jedno w Międzyrzeczu, wzniosły się zwolna benedyktyńskie klasztory w Tyńcu (Sieciechowie?) i na Łysej-górze. Pierwszy z nich stanął w początkach XI. wieku (1007). Pustynie zaludniały się Eremami; chrześcijaństwo przenikało do najskrytszych kraju zakątów. W takim Eremie żyli w Wielkiej Polsce około Kazimierza braciszkowie reguły świętego Romualda, Jan i Benedykt, z przybyłemi później do nich, Mateuszem, Izaakiem, Krystynem i Barnabą. Żyli oni w bractwie zakonnem pod opieką Bolesława, przygotowując się do zawodu kaznodziejskiego, uczeniem mowy krajowej. Król dwoje pacholąt z dworu królewskiego dał im do posługi. Życie ich było ostre i surowe bardzo, reguła ciężka; patrząc na dobrowolne ich męczarnie, Słowianie pojąć ich nie mogli w początku, później dziwna wytrwałość, szczere nabożeństwo, zwrócić musiały dzikich ludzi ku pobudkom, co tak silne wywoływały poświęcenie. Uczucie religijne zaszczepiało się zwolna przykładami świętego żywota.
Tymczasem Bolesław szerząc wiarę w głębi swych krajów, usamowolniony włożeniem na skroń cesarskiej korony, potężny wolą i ramieniem, rozszerzał granica państwa swojego. Czechy zamięszane, łatwą zdobyczy zdawały się pastwą; książę Bolesław Rudy, któremu Chrobry Kraków z częścią Chrobacji odebrał, którego państwo z braćmi Jaromirem i Oldrzychem, podzielone być miało, wygnał był braci i matkę, a sam srogo nad Czechami panował. Wybuchło powstanie. Bolesław z kraju uciec musiał; a Władybój brat Chrobrego, cioteczny książąt czeskich, przez matkę Dąbrówkę, przywołany, otrzymał nad Czechami zwierzchnictwo. Ale Władybój zapijał się bez miary, a czując się nie silnym na nowym tronie, pospieszył do niemieckiego króla Henryka, oddając mu się ze swem księstwem i prosząc o potwierdzenie. Umarł Władybój po krótkiem panowaniu; osiadł po nim wygnany Jaromir z Oldrzychem.
Zbiegły z Czech Bolesław Rudy wkrótce przytułku i opieki szukał u Chrobrego; co tem lepiej dogadzało królowi Polski, że pod pozorem sprawy jego, spodziewał się sam zagarnąć kraj sąsiedni. Tymczasowo wygnany Jaromir z Oldrzychem, odzyskane dla Bolesława księstwo i wygnaniec na dawnym tronie osadzony. Jaromir i Oldrzych, schronili się na dwór Henryka; główne miasta czeskie, pod pozorem opieki, osadzone załogami polskiemi. Dla Chrobrego, Bolesław Rudy był tylko narzędziem; pod pozorem przyjaźni i zażyłości, przebywając w Czechach, trzymając tam swych ludzi, wysyłając powierników, Chrobry ujmował sobie znaczniejszych panów czeskich. Przewidywał on, że zostawiony sam sobie Rudy, mścić się będzie na nieprzyjaznych, rozjątrzy podwładnych, i wrota mu do owładnięcia Czech otworzy.
Tak się stało: książę czeski „widząc lud swój (w mięsopust r. 1003), bez najmniejszej obawy, szkaradnym świata tego uciechom oddany, tak dalece bezbożnik rozzuchwalił się, że bez względu na zawarte z ludem pod przysięgą przymierze, wszystkich najmożniejszych panów w jednym domu w obec siebie zebrawszy, najprzód własnego zięcia utopionem w piersiach żelazem zamordował, a potem resztę bezbronnych, w sam popielec, za pomocą swych oprawców wytępił.“
Oburzeni i przerażeni Czechowie wyprawili poselstwo ciche do Bolesława polskiego, prosząc o pomoc i ratunek przeciwko Rudemu. Tego było potrzeba Bolesławowi; radośnie przyjął poselstwo, wezwał Rudego pod pozorem układów do siebie, i otoczonego przez oprawców oślepieniem ukarał. Wywieziono go w głąb Polski na dożywotne więzienie. Nazajutrz potem, pospieszył Chrobry pod Pragę, i przyjęty od ludu jak zbawca, owładnął łatwo stolicę i księstwo (w r. 1003, w lutym).
„I jeszcze większa, — pisze Thietmar, — niż zwykle duma ogarnęła mu zapamiętały umysł, po takim wzroście ziemskiej potęgi.“ Wysłał do Rzymu, prosząc papieża o potwierdzenie nadanej mu przez cesarza korony, jednego z tych braciszków reguły ś. Romualda, którzy w pustyni wielkopolskiej pod Kazimierzem przebywali. Całe to staranie spełzło jednak na niczem. Tymczasem Henryk król niemiecki, poskramiając w sobie uczucie, jakiego doznał o zdobyczy Czech się dowiedziawszy, wysłał do Bolesława z oświadczeniem, że przy zawojowanej prowincji utrzymać mu się dozwoli, jeśli Bolesław wedle starodawnego prawa, z rąk jego przyjąć ją zechce i z niej wiernie mu służyć.
Chrobry, który o zupełną niezawisłość się starał, nie przyjął ofiary Henryka. Odprawiono bezecnie posłów niemieckich; usposobiono się do obrony Czech; a miasto uznania hołdownikiem cesarstwa, Bolesław wpływ swój usiłował w Niemczech silniej coraz rozszerzać. Z pomocą i za natchnieniem może Chrobrego, wybuchł w Niemczech bunt przeciwko Henrykowi, na którego, czele stał Bruno, brat królewski, Ernest, margrabia austrjacki, i margrabia Hecyl. Sam Bolesław, posławszy posiłki rokoszanom, ruszył, nie czekając rozpoczęcia wojny ze strony Henryka, lewym brzegiem Elby, przez góry ku ościennym Niemcom.
W Mysznach nad Elbą siedział przełożony graf niemiecki Goncelin, spokrewniony z Bolesławem, i jemu winien swe przełożeństwo. Tego wezwał król do poddania mu Myszen, ale Goncelin odmówił.
Wojsko polskie, podzielone na cztery hufce, puściło się na łupiezką wycieczkę i zniszczenie okolicznych włości; i splondrowaniem krainy Gtomace, wojnę rozpoczęło. Samego jeńca wzięto ze trzy tysiące; wedle obyczaju, uprowadzając go do kraju, dla osadzania nimi ziem pustych.
Ta wielka w jeńcach zdobycz, przyspieszyła odwrót do domu rycerstwa Bolesławowego. Rokosz niemiecki, niepowodzeniem się skończył; margrabia Ernest pojmany został, a Hecyl z Brunonem schronili się na dwór Bolesława; skąd Bruno do Węgier potem, a Hecyl do Niemiec z przebłaganiem do Henryka się udał.
Bolesław więc sam pozostał w obec króla Henryka, z którym się miał zmierzyć. Usiłowano wyrugować go, ze zdobytych Czech najprzód; on wzajem opierając się na swych z Niemcami związkach, nie spieszył z poddaniem, owszem pierwszy wojnę rozpoczął, napadem na posiadłości bawarskie. Ale już i Niemcy ruszali przez granice Milzieńskie ku Polsce; niedaleko jednak zaszedłszy cofnęli się, dowiedziawszy się o grożącej w Łużycach zasadzce.
Wszelkiemi sposobami usiłując odjąć siły Bolesławowi, gdy najłacniej było przeciwko niemu działać w Czechach, poczęto przez wygnańców Jaromira i Oldrzycha knuć przeciw Polakom i narodowe podbudzając uczucia, podnieść na nich skłonną do rozruchów ludność. Silna dłoń, w którą ujął możnowładztwo czeskie Bolesław, już mu sama nieprzyjaciół przygotowywała.
Król Henryk tymczasem, zapowiedziawszy wyprawę wielką na Polskę, miejscem zebrania Niemców naznaczywszy Merseburg, gotował się przebyć Elbę i gromadził łodzie; naprzeciw niego Bolesław szybko ruszył do Łużyc. Odwiódłszy w tę stronę fortelem Bolesława Henryk, sam obrócił się ku Czechom, dokąd od zachodu, Bawarczycy z Frankami jednocześnie wtargnąć mieli. Polegał Bolesław na doniesieniach swych przekupionych przyjaciół niemieckich, lecz te go zawiodły. Pomimo nadspodziewanego obrotu wojsk Henrykowych, gdy te powolnie ku Czechom kroczyły; Bolesław miał czas usposobić się ku ich obronie.
Sam oczekiwał nieprzyjaciela w Pradze, więcej podobno niż należało zaufany w przyjaźni swych nowych poddanych, a powolnem Niemców zbliżaniem się uzuchwalony, tak że gdy ich przybycie obiecywano, rubasznie odpowiedział: — „Gdyby leźli jak żaby, mieliby już czas stanąć!“
Zwłoka Niemców była wyrachowaną: Henryk ciągnął pod pozorem, połączenia się z Bawarami, zachodnią stroną granic; Jaromir tymczasem stronnictwo swe w kraju rozszerzał. Bolesław bojąc się napaści Henryka, nie spodziewał się wcale narodowego przeciwko Polakom w imię uczuć ludowych powstania, i ta rachuba go zawiodła. Henryk bowiem przychodził tylko, by dać punkt oparcia stronnictwu Jaromira i pomnożyć jego siłę, działając zawsze pozornie, przez nie i dla niego.
Do ostatniej chwili Bolesław, charakteru tej całej sprawy nie dopatrzywszy, zbyt ufny w przywiązaniu Czechów do siebie, spostrzegł dopiero niebezpieczne położenie swoje, gdy z Zaacu polska załoga przez mieszczan samych wypartą została, gdy gród jeden u wnijścia kraju sam dobrowolnie się poddał.
Pod zasłoną Henrykowych wojsk budzące się uczucie narodowe, przeciwko obcym najezdnikom, wieści o powszechnej rzezi Polaków, przedwczesne głosy o ucieczce i zabójstwie Bolesława przez Prażan, rokowały już niepomyślny koniec tej walki. Henryk napewno już dla wzięcia i zgładzenia „jadowitego gadu“ Bolesława, wyprawił Jaromira i Oldrzycha do Pragi.
Potrzeba było co najrychlej uchodzić, by fale tego powstania ludowego wojsk i samego wodza nie pochłonęły. Ucieczka nie była wcale łatwą, a nieprzyjazny Bolesławowi Thietmar „najchytrzejszym z ludzi“ zowie z tego powodu Chrobrego. Wyprawiony przez Niemców Jaromir, pozostał w tyle, a Oldrzych wysłał tajemnego do Pragi przodem; potem z ośmią naczelnikami, zbrojnemi w małe poczty, cichaczem podkradł się pod stolicę i ukrył. Szpieg jego miał się ułożyć z Prażanami o napad przed świtem, na zaraniu, na Bolesława i jego ludzi. Hasłem umówionem był odgłos trąbki pastuszej, gdy trzoda o szarym świcie przez most na Mołdawie przechodzić będzie; potem uderzenie w dzwony na Wyszogrodzie.
Bolesław o całej tej zmowie uwiadomiony, dniem wprzódy do ucieczki o zmroku się przysposobił. O północy, nim się jeszcze trąbka pastusza ozwała, niecierpliwi Prażanie rozkołysali dzwony na Wyszogrodzie. Cicho wysunęli się Polacy wśród ciemności, a z pierwszym pułkiem pognał Bolesław do domu.
Zapóżno spostrzegli Prażanie ucieczkę Polaków z królem, ostatnia tylko rota, zostawiona na moście mołdawskim, padła ofiarą z naczelnikiem swym Sobieborem, św. Wojciecha bratem.
Jaromir tegoż dnia, wjechał na stolicę i wzniesiony został z wygnańca na tron książęcy; nazajutrz przybył i Henryk, hołdownika swego na posadzie tej utwierdzić.
Ze zdobyczy Bolesławowskiej pozostała przy Polsce Morawia, od Czech oderwana. „Jak cała ta próba, — dodaje autor, — zagnieżdżenia się w zachodniej ziemi czeskiej, nie zupełnie bez korzyści minęła, tak też nie mógł jeszcze Bolesław oderwać się od myśli, rozprzestrzenienia granic i potęgi swego narodu ku zachodowi. Owszem cały kilkunastoletni przeciąg dalszego panowania Bolesława, zajęty jest najusilniejszą, w tę zachodnią stronę skierowaną dążnością zdobywczą, nieustannemi wojnami z zachodniem państwem niemieckiem.“
„Prócz chęci zdobycia kilku prowincyj, na czem te wojny wreszcie się kończą, wyrażają one owszem ogólny instynktowy popęd wyszłego z łona Słowiańszczyzny narodu polskiego, ku pomszczeniu się na zachodzie, za tę wielką niemiecką napaść, jaką on od czasów Karola W., orężem Franków i Niemców, przez dwa stulecia na przyległą Słowiańszczyznę wywierał.“
Wojny niemieckie, w opowiadaniu autora, zasilonem kroniką Thietmarowską, zajmują znaczną część jego historji; opowiemy je króciej, zwracając tylko uwagę na znaczniejsze i charakterystyczniejsze wypadki.
Powodem pierwszej napaści na kraje niemieckie było, oprócz śmierci cesarza Ottona, zabicie margrabi Ekkiharda, przełożonego w Mysznach. Posunął się Bolesław, korzystając z tego wypadku (1002), zagarniając przyległą Szląskowi polskiemu ziemię Łużycką, miasto Budziszyn; zajął Strelę nad Elbą i wysłał do Myszen, usiłując sobie pieniędzmi zrobić tam stronników.
Zajęte zostały Myszny, a Bolesław, powiada Thietmar, owładał onych stron ziemiami aż po rzekę Elsterę i swoje w nich załogi osadził. Sasów zaś sąsiednich i Niemców upewnił, że czyni to za zgodą Henryka Bawarskiego i w jego sprawie. Działo się to na wiosnę; w czerwcu Henryk obrany został królem, i Bolesław pojechał z innemi do Merseburga na powitanie go, usiłując się przy swoich zawojowaniach utrzymać, na co ogromne wyłożył sumy. Uzyskał jednak tylko Łużyce i kraj Milzieński; Miśnią zaś oddano przyjaznemu i krewnemu Bolesława, Goncelinowi.
Nieukontentowany Bolesław odjeżdżał, zostawując za sobą zarody zamieszek w Niemczech, które podżegał; a niechęć Germanów objawiła się w rozruchu, w którym Bolesław ledwie się ocalić potrafił. Przypadkowa ta napaść, wziętą została przez króla polskiego za umyślną zasadzkę i rozjątrzyła go do reszty przeciwko Henrykowi. W drodze, uchodzący z Merseburga Polacy, spalili Strelę i zabrali tłumy jeńców; tajni posłańcy na dwór niemiecki wyprawieni z poleceniem, by kogo tylko można, przeciwko Henrykowi buntować.
W tej porze przyszło zawojowanie Czech, opowiedziane wyżej, i po niem ucieczka króla z Pragi. Za uchodzącemi hufcami polskiemi, Niemcy pospieszyli przez kraj Milzieński ku Polsce (1004). Oblężony przez Henryka Budziszyn, broniony załogą polską silnie, otrzymał rozkaz poddania się od króla Bolesława, z wolnem odejściem załogi. Zajęto miasto, a Niemcy dalszą ku Polsce wyprawę, na rok następujący odłożyli.
Ogłoszona po zbiorach z pola (1005) obfitych, zebrała się w okolicach Magdeburga, pod wodzą samego króla Henryka i wielu panów dostojnych; przybyły i posiłki czeskie; Jaromira i Lutyków pogan się spodziewano, którzy Niemcom na chrześcjańską Polskę pomagać mieli. Słusznie uważa autor, że Słowianie poganie między nieudolnym Henrykiem, a groźniejszym dla nich Bolesławem wybierając, woleli pierwszego przeciw drugiemu wspomagać. Szła ta zbierana drużyna długo wodzona po moczarach i puszczach przez przekupionych od Bolesława przewodników do rzeki Sprewy; gdzie legła obozem dla spoczynku. Tu już łucznicy polscy podjazdami szarpać ją poczęli, i zabili kilku znaczniejszych; nadeszły też na pociechę pułki lutyckie ze swemi bogi niesionemi na czele wojsk, z proporcami świętemi i znamionami bałwochwalstwa.
Bolesław siedział naówczas w Krośnie poniżej Głogowa, ze znacznym ludem zbrojnym; niespodziewając się, by Niemcy po za osadzone starannie brzegi Odry, przejść mieli. Jakoż siedm dni stały niemieckie siły nad tą rzeką, myśląc o przeprawie, aż nareszcie w bród ją przeszły. Uwiadomiony o tem Bolesław, chcąc zapewne dalej nieprzyjaciela w kraj wprowadzić, cofnął się przed nim. Wszedł Henryk w granice Wielkopolski, ciągnąc ku Poznaniowi, gdzie się Bolesław znajdował, rażony ciągle polskiemi zasadzkami. Głód, napaści te i przeczucie dalszych w kraju, który napadali, niebezpieczeństw, skłoniły go do odwrotu, gdy już byli o dwie mile od Poznania; król polski nie spieszył się z żądaniem rozejmu, sami mu go Niemcy ofiarowali.
Pokój za pośrednictwem arcybiskupa Tagino z Bolesławem uczyniony, „niekorzystny, żalem przepełniający Niemców,“ dowodzi, że rachuby Bolesława powiodły mu się, a zapędzenie się Niemców pod Poznań, w przykrem ich położeniu stawiło.
„Z płaczem“ piszą kroniki niemieckie, zgłodzone, zbiedzone wojska Henryka powracały do domu, za całe trofea wioząc ciała poległych rycerzy. „Wyprawił się był król Henryk, — dodaje współczesny rocznikarz, — aby się krzywdy swej pomścił, ale o biada! mnogie tylko rycerstwo pogubił.“
Do niepomyślności pochodu tego, przyczynić się wielce musiały zdradliwe przyjaciół Bolesława, pod bokiem króla, zamachy i rady, o których za powrotem do kraju, rozpocząć musiano śledztwo, i kilku skarać na gardle.
Wyprawa ta, pomimo korzystnego dla kraju polskiego pokoju, wywołała nowe z Niemcami zatargi, dała powód do długich jeszcze walk i bojów. Wcześnie się do nich sposobiąc, posłał Bolesław do Czech i do zachodnich ludów słowiańskich, zyskując ich na swoję stronę i usiłując wciągnąć w przymierze przeciwko Niemcom. Czesi i Lutycy skłonniejsi dla Niemców nie dali się od nich odciągnąć; Obotryci złączyli się z Polakami; inni Słowianie, odrzucając jego myśl, sami pierwsi o usiłowaniach tych Niemców ostrzegli. Nie dotrzymując poznańskiego rozejmu, wieścią o knujących się przygotowaniach skłoniony ku temu, Henryk nową wojnę sam pierwszy Polsce wypowiedział. „Chcesz wojny, będziesz miał wojnę!“ rzekł poseł. Na co król polski uniewinniając się z zarzutów czynionych, odparł, że niechętnie i zmuszony, przedsiębrać będzie co mu czynić wypada.
Zaczepiony słowem, Bolesław odpowiedział czynem, uderzył zaraz na zachód (1007), i zjawił się pod Magdeburgiem. Słowianie oskarżyciele krwawo zostali skarani, ziemie ich spustoszono, lud uprowadzono w niewolą i po Elbę samą kraje zniszczone zostały. Magdeburg winien był swe ocalenie włóczni św. Maurycego, którą w darze odebrał Bolesław od Ottona; był to patron miasta, zachodziło więc, dodaje Thietmar, braterstwo w Chrystusie między Bolesławem a Magdeburczykami. Puścił się tylko król polski w głąb kraju i zająwszy mieszczan Zerbst’kich, przesiedlił ich do Polski, wraz z jeńcami słowiańskiemi i trzema walecznymi wodzami Sasów.
„Żałość zdjęła króla Henryka,“ posłał żywo do panów saskich, aby się mścili zniewagi swojej; ale ci nie rychło i opieszale nieprzyjaciela ścigali, i namyśliwszy się, jak niebezpiecznem było, garstką gonić za silnem wojskiem, do domów się rozeszli.
W odwrotnej drodze, zajął Bolesław Łużyce i krainę Selpuli, zagarnął bez krwi przelewu Budziszyn, i zwycięzko z łupem, z ludem jeńców, do domu powrócił. Taki miało skutek wypowiedzenie wojny przez Henryka królowi polskiemu, i nierychło Niemcy z nową wystąpili zaczepką.
Co najsrożej boleć musiało Henryka, to przyjaciele bolesławowscy i sprzyjający mu potajemnie w samych Niemczech, na których czele stał wierny Goncelin margrabia myszneński. Tego najprzód na przekor królowi polskiemu, usiłowano upokorzyć i władzę mu odebrać. Powodem był spór Goncelin’a, z zięciem Bolesława, Hermanem, z którego sprawa wywiązała się przed sąd Henryka do Merseburga. Goncelin złożony z margrabstwa i osadzony w mocnem więzieniu, nie tak dla winy jakiej, lecz że u Bolesława „w większych był łaskach, niż się godziło.“
Usunąwszy Goncelina, Niemcy ruszyli na Bolesława (1011), licznie i zbrojno. Posłali wprawdzie wprzód pytając, czy ziem zabranych nie zechce zwrócić bez baju, ale poselstwu sucho odparł Bolesław, że nic nie odda. Po drodze Niemcy chwytali kogo mogli, widząc we wszystkich i we wszystkiem jakieś tajemne roboty Bolesławowskie. W Łużycach Henryk i część wojska się rozniemogła, tak, że do domu wracać musiała, a Jaromir czeski, margrabiowie i biskupi dalej naprzeciw Polsce pociągnęli.
Bolesław był w Głogowie nad Odrą, a Niemcy podstąpili tak, że miasto widzieli, napaść jednak na nie, ani myśleli nawet. Domagali się Polacy uderzyć na Niemców, ale cierpliwy król nie dopuścił im walki niepewnej, wolał szkodzić tylko podjazdami. Ulewy srogie odpędziły najeźdźców, bez pomocy wojska; zachwyciwszy łupu, poszli nazad do domu.
Bolesław pomścił ten najazd nadzwyczaj śmiałym napadem na Myszny, z Budziszyna wyprawionym, który mógł był gród opanować, gdyby zmowa z mieszczanami była się powiodła; zniespokoiwszy tylko nieprzyjaciela, garstka ta wróciła cała do Budziszyna.
W r. 1012. znowu Niemcy gotowali się na Polskę, nie z takim zapałem, nie z taką już ochotą jak wprzódy; obwarowano tylko mocniej granice i powrócono do domów.
Żadna z zaczepek nie uchodziła bezkarnie i ta bez odwetu ujść nie mogła; z licznem wojskiem przebywszy Elbę pod Strelą, wpadł Bolesław pod Libusnę, warowne miasto świeżo przez Henryka odbudowane, mające załogę z tysiąca ludzi złożoną. Zdobycie tego grodu, tak było pewne, że je król uroczyście obchodził, nim dokonane zostało. „Za miastem na wyniosłem miejscu, zkąd można było widzieć gród cały, do którego zdobycia rycerstwo postępowało, zastawiono wspaniałą ucztę królewską. Tam podczas całego szturmu, siedział król z wybranem gronem, przypatrując się bitwie krwawej — padła wreszcie brama, wszczęła się rzeź i łupież okrutna. Zabrano mnóstwo jeńca pospolitego i panów. Mnogich pojmanych panów zaprowadzono przed dumnego tryumfatora, na którego rozkaz, mocna ich straż przyjęła. Potem nastąpił dział zdobyczy i pożar miasta, a wojsko wesoło zwróciło się do domu. Taki obraz zdobycia Libusny, kreśli współczesny Thietmar.
Sprawy w Słowiańszczyźnie wschodniej, nad którą wpływ swój wywrzeć zamyślał podtenczas Bolesław, skłoniły go w cztery miesiące po zburzeniu grodu Henrykowego, do szukania pokoju, który otrzymać był zawsze pewien, byleby go pożądał. W r. 1013 zjechał do Magdeburga królewicz polski Mieczysław, dla uroczystego zawarcia przymierza; wdzięcznie przyjęty od Henryka i pasowany przez niego na rycerza. Za nim i sam przybył w kilka tygodni Bolesław do Merseburga, ubezpieczony danemi zakładnikami, że cało wynijdzie. Łużyckie i Milzieńskie ziemie, jakkolwiek to Niemców bolało, zostawić musieli przy Polsce. Bolesław co dziwna, nie był dotąd pasowany rycerzem i król Henryk dopiero tym go zaszczytem ozdobił. W pierwszy dzień Zielonych świąt, poprzysiągłszy na rycerskie śluby, w uroczystym pochodzie do kościoła, Bolesław jako nowo-pasowany, szedł z mieczem podniesionym przed królem.
Za odstąpione sobie ziemie, król polski obowiązał się dostawić posiłki zbrojne na wyprawę włoską, a sam otrzymał na inną wyprawę pomoc w ludziach, na których mu, jak sam zawsze narzekał, zbywało, od Henryka. To przymierze tem łatwiejsze było, że oba królowie inne gorętsze nad pasowanie się z sobą mieli widoki. Henryka do Włoch ciągnęła korona rzymska, Bolesława nęciła wschodnia Słowiańszczyzna i księstwo kijowskie. Zawiódł jednak Bolesław nie dostawiwszy przyrzeczonych do Włoch posiłków, a zapozwany o to, wojną odpowiedzieć się gotował, zwyczajem swym nieprzyjaciół cesarzowi w jego własnych poduszczając poddanych.
Zgoda zawarta była czasowa, i potrzebą tylko wymuszona; wśród niej nawet Bolesław robił przeciwnikowi mnogich nieprzyjaciół. Stojgniew, Bolesławowski poseł, z szwagrami Henryka pod bokiem jego knował spiski, które jednak na niczem spełzły, a szwagrowie w pokutujących odzieży, przeprosiwszy w obec Stojgniewa zagniewanego Henryka, zerwać musieli zmowy z posłem polskim, który odprawiony został, z zapozwaniem króla o niedostawienie posiłków, do Włoch przyrzeczonych.
Niepohamowanej czynności, niezmordowany Bolesław na wszystkie strony zwrócone miał baczne oko; w Czechach Oldrzych, brat Jaromira, wygnał był niedołężnego księcia, a ten do dawnego nieprzyjaciela Bolesława się schronił, Jaromir poróżniony został z cesarzem, staraniem przyjaciół Bolesława, i u niego nie znalazłszy ochoczego przyjęcia, do Niemiec uszedł.
Do Oldrzycha Chrobry wyprawił własnego syna Mieczysława w poselstwie (1014), z przełożeniem ścisłej przyjaźni związku przeciwko cesarzowi. Zdaje się, że Lutycy przytomni umowom odradzili Oldrzychowi ten wielkiej wagi związek przeciwko cesarstwu i zerwali go swojemi podszepty. Oldrzych nie tylko że nie przystał na podane sobie przymierza wnioski, ale zabiwszy towarzyszących synowi Bolesława, dodanych Polaków kilku, jego samego uwięził i do Czech uprowadził.
Potrafił jednak syna ocalić Chrobry, przez swych na dworze cesarskim przyjaciół; Oldrzych musiał go wydać cesarzowi, chociaż w początku się opierał i przytrzymać go pragnął. Mieczysław został powierzony straży młodego grafa Sygfryda; a gdy ojciec ciągle o wydanie go nalega, złożona rada umyślnie w Merseburgu (1015). Większość cesarskich doradców, była za oswobodzeniem Mieczysława, i nareszcie uwolniono go, a to jeszcze, pisze Thietmar, w sposób, jaki mógł być najmilszy Bolesławowi. Zapłaceni niemieccy przyjaciele króla polskiego, wrzawą i krzykiem, pod pozorem gorliwości o głowę cesarską, oswobodzenie to wymogli.
Bolesław jak skoro syna odebrał, począł narzekać, że niedawno pasowanego na rycerza śmiano tak długo zatrzymać, pomimo braterstwa w rycerstwie! Daremnie starał się teścia dla cesarza zjednać zięć Bolesławowski Herman, i skłonić go do osobistego widzenia się, i do wytłómaczenia, w rzeczy zapewne nie dostawionych, do Włoch posiłków. Wysłany tylko Stojgniew; a gdy przez wracającego, znowu pozwano przed cesarza Bolesława, wolał się rozprawić orężem i wtargnąć w granice niemieckie. Jaką ziemię zdobył naówczas, nie wiemy, lecz na żądanie zwrotu jej, odparł, „że co zdobył, tego nie odda, owszem więcej jeszcze zdobędzie.“
Henryk postanowił znowu, nie mogąc podejść Bolesława inaczej, wyprawić się zbrojno na niego z całemi siłami, jakie tylko zebrać było można. Była to ze wszystkich poprzednich wypraw najsilniejsza: pobożny cesarz, zebrawszy hufce swe pod Magdeburgiem, „długo leżąc u stóp ś. Maurycego, o przytarcie pychy wroga Bolesława, ze skruszonem sercem się modlił.“
Drugi zastęp równie liczny, pod wodzą biskupów, grafów i saskiego księcia Berharda, gotował się wpaść do Polski od północy; z nim szły pułki pogan z Lutyków. Z trzeciej strony Oldrzych postępował z Czechami i Bawarami. Na pograniczu Morawii, margrabia Henryk, stał także w oczekiwaniu do boju. Tak zbrojni i liczbą silni Niemcy, kilką drogami puścili się do Polski z cesarzem i wyborem dowódzców na czele. W Krośnie Mieczysław świeżo uwolniony, wezwany został przez Henryka, aby w moc zeprzysiężonej cesarzowi wierności rycerskiej, nie podnosił przeciwko niemu broni, a poręczycieli swych nie narażał na odpowiedzialność.
Królewicz odparł na to wezwanie, że zostaje pod rozkazami ojca, że ani on, ani rycerstwo u boku jego zostające, poddać mu się nie dozwolą. „ Owszem — rzekł, — ile w mej mocy, bronić będę, aż do przybycia ojca, napadniętego przez was kraju: potem zaś nie omieszkam nakłaniać do zgody i przyjaźni z wami.“
Przeszli cesarscy Odrę nie bez krwi przelewu; Sygfryd, który w niewoli Mieczysława oddany mu był za stróża, który się z księciem polskim poprzyjaźnił, a przez to wpadł w podejrzenie porozumienia z Bolesławem, chcąc obmyć się z zadanych podejrzeń, zapędziwszy się z mieczem w ręce między Polaków, zginął. Mieczysław, opłakawszy przyjaciela, ciało jego z uczciwością do obozu cesarskiego odesłał.
Nad Odrą stojący książę Bernhard, odparty silnie przez Bolesława od rzeki, straciwszy do wyprawy ochotę wraz z Lutykami, okolice tylko spustoszywszy, do domu się zawrócił. Odegnawszy go, pospieszył Bolesław przeciwko cesarzowi, któremu bronił wzdłuż Odry, przeprawy na kilkumilowej przestrzeni. Niemcy musieli szukać lesistej i skrytej przeprawy, i tu na brzeg przeciwny się dostali.
Bolesław naówczas, wedle obyczaju swego, na los jednej bitwy nie chcąc się zdawać, począł cofać się w głąb kraju. Cesarz najlepszej był myśli, gdy od Bernharda gońcy oznajmili mu, że porażony uszedł, a Oldrzych i Bawarowie, także dla niewyjaśnionych przyczyn, połączyć się z Henrykiem nie mogli. Austrjacki margraf, pomścił się także tylko napadu polskiego, i na tem poprzestał.
Cesarz pozostawszy sam, z wielkich nadziei musiał skończyć na szybkim odwrocie, gnany już przez Bolesława. Chciano go najprzód napaść nad Odrą u przeprawy, ale doścignąć nie było można, tak cofanie się było szybkie. Przekupieni zaodrzańscy przewodnicy, poczęli wojsko wodzić po puszczach, ociągając odwrót cesarski; wysłani w ślad, niby dla rokowania o pokój, posłowie, starali się także Henryka zatrudnić, gdy tymczasem roty piesze polskie uprzedzały cesarskich i opasać ich usiłowały. W zamięszaniu, nieładzie, łapiąc i zabijając, zaprowadzeni w lasy Niemcy, ledwie się zdrady poczęli domyślać, gdy im już największe niebezpieczeństwo groziło. Opat Tuni, wysłaniec Bolesława, jako zakładnik, wstrzymany został przez nich, póki z zasadzki się nie dobyły główne ich siły, a cesarz z pierwszym hufcem nie umknął co najspieszniej. Ledwie uwolniono opata, las się rozległ trąbami i krzyki: pozostałe wojsko opadnięte dokoła, próbując w początku walki, rozbite i rozprószone zostało. Dowódzcy przedniejsi po większej części polegli, jeńca brano mało. Najznakomitszym był niejaki Ludolf, za którego w zamian, wielu potem Polaków wrócono.
Bitwa ta, jedna z najwalniejszych i najszczęśliwszych Bolesławowskich, była dniem żałoby dla Niemców, którzy ogromne ponieśli straty.
Cesarz dowiedziawszy się o nich od zbiegów, nie chciał dalej postąpić, dopóki pobożnie poległych nie pogrzebł; chciał nawet sam na pobojowisko w tym celu powrócić. Wstrzymany jednak, wyprawił tylko biskupa Myszen Eida, dla sprawienia pogrzebu, za pozwoleniem Bolesława.
Biskup Eid, jest jedną z tych postaci chrześcjańskich, jakie tylko w tych wiekach wielkiej wiary jaśnieją; odmalował go nam autor współczesnemi rysy, z wielką trafnością i barwą.
W trop za uchodzącemi Niemcami szedł wysiany przez Bolesława Mieszko, syn jego, i w kilka tygodni postąpił z siedmiu pułkami pod Myszny. Zapalono przedmieścia, i byliby Polacy zamek zdobyli, gdyby myszeńskie niewiasty serca mężom nie dodały. Tymczasem pułki Mieczysława rozpuściwszy zagony, plądrowały po okolicy. Wezbranie Elby zmusiło do odwrotu i Myszny ocalone zostały.
Wielka była trwoga zemsty Bolesławowskiej, ale król wstrzymał się od niej, przeciwko zwyczajowi swemu, dla niewiadomych przyczyn przez rok cały. Ośmieleni Niemcy, wdali się w układy i rokowania. Bolesław był pod Głogowem. Książęta niemieccy w wielkim poczcie ruszyli przeciwko niemu nad rzekę Mildę, i wezwali go do traktatów ku Elbie. Bolesław miał sobie za ujmę sam ich szukać, odparł więc, że do Elby nie pójdzie. Spytany czyby ku Elsterze nie wyszedł ku nim, powtórnie odpowiedział, że ani przez most na którym stoi, szukać pokoju nie stąpi nogą.
Dwa tygodnie wysiedziawszy nad Mildą, posłowie powrócili z niczem do Merseburga.
Zapowiedziano nową wyprawę, przyrzekając sobie wcześnie, w żadne układy z polskim królem nie wchodzić, zakazując wszystkim hołdownikom cesarstwa, wszelkich stosunków „z nieprzyjacielem ojczyzny.“
Znalazł cesarz niespodziewanego sprzymierzeńca, we wschodniej Słowiańszczyźnie, której książę z drugiej strony na Polskę przyrzekał współcześnie uderzyć gotując ze strony Bolesława srogi odwet dla siebie.
Pomimo uroczystych zobowiązań się nie przyjmowania układów i pokoju, Niemcy próbowali raz jeszcze przymierza z Bolesławem przed wojną. Dwa razy jeździł w tym celu do niego szwagier cesarski Henryk Bawarski, zawsze napróżno. Musiano wziąć się za oręż.
Morawski żołnierz Bolesława, już się uganiał na granicach, już z Bawarami się ścierał i zachwyconych niszczył; a gdy Oldrzych ciągnie w pomoc cesarzowi, Mieczysław syn Bolesława napada Czechy, i z jeńcem a łupem do Polski powraca.
Taki był wstęp do tej wojny. Niemcy zebrali się, posiłkowani przez Czechów i Lutyków, i podstąpili pod Niemczę, małą opuszczoną mieścinę, której zdobyciu drogi czas i siły pierwsze poświęcili. Bolesław, z Głogowa do Wrocławia naglądając, na dalsze kroki nieprzyjaciół się przeniósł. Nie śmiano go jak zwykle napastować samego, usiłując najprzód dobyć Niemczy, która się dzielnie broniła.
Na drugim krańcu Polski, sprzymierzeniec ruski cesarza, obiegł inne miasto lackie; czem nie strwożony Bolesław, siedząc we Wrocławiu, rozsyłał swe gromonośne, chyże pułki na wszystkie strony. Oddziały te rozpierzchłe niepokoją Niemców i ich przyjaciół w różnych stronach; jeden zapędza się do Czech, drugi zdobywa Białogóry, trzeci między Elbą a Mildą pustoszy i szczęśliwie powraca, czwarty goni Lutyków przeważnie, a piąty, choć mniej szczęśliwie, usiłując do Czech Oldrzycha odciągnąć, kraj jego niepokoi.
Najdziwniejsza ze wszystkiego, że Niemcy, zgromadziwszy się pod Niemczą i koniecznie usiłując ją zdobyć, nawet temu podołać nie mogli; tak zręcznie, tak mężnie broniła się ta mała mieścina, całej ich potędze, machinom i napaściom Lutyków. Opatrzono się, że miasta nie wezmą, wówczas dopiero, gdy w obozie cesarskim zaraza i śmiertelność się wszczęła.
Nastąpił jak zwykle odwrót, z którego Bolesław korzystał zawsze, napadając na wycieńczonego nieprzyjaciela. Z drugiej strony, przez księcia ruskiego oblężona twierdza, oparła się także jego wojskom.
Wojska cesarskie na dwa oddziały podzielone, cofać się poczęły; cesarz sam z ks. Oldrzychem przez Czechy, Lutycy z margrabią Hermanem północną stroną. Odwrót pomimo doświadczenia poprzedniego, nie lepiej nad inne się powiódł; dowodem są żałośliwe narzekania Thietmara. Lutycy, cofając się ze swemi chorągwiami świętemi, jedną od cesarstwa rozdartą, druga utopioną z pięćdziesięciu mężami niosącemi ją, postradali. I byliby Lutycy przeszli na stronę Polaków po tej wyprawie, gdyby ich od tego przełożeni, starszyzna nie odwiodła. Starszyzna ta, jak słusznie uważa autor, miała własny interes obstając przy cesarzu, który jej rządzie się samej przez się dozwalał, gdy Bolesław ująłby ją w żelazne kluby swej woli.
Bolesław, zmierzywszy się tylekroć z zachodem, który mu pomimo wysiłków i sprzymierzeń podołać nie mógł, miał się teraz na wschód ku Rusi obrócić, i na nią wywrzeć całą swą siłę. Napad na jeden z grodów polskich przez sprzymierzeńca cesarskiego, księcia Rusi, był bliższym ku temu powodem. Jeśli, jak ze wszystkiego widać, chciał Bolesław władzę swą rozszerzyć ku zachodowi, ostatnia wojna uczyła go, że wprzód wypadało mu ubezpieczyć swe granice od wschodu, i pokazać Rusi siłę swojego oręża. W tym celu zamierzył czasowy pokój zawrzeć z cesarzem, i sam pierwszy zażądał przymierza, którego jakieśmy widzieli, nigdy mu na korzystnych nie odmawiano warunkach. W styczniu 1018 r. zawarty pokój w Budziszynie „nie tak, jak się godziło, — pisze Niemiec annalista, — ale jak było można.“
Przyznane zostały Bolesławowi Morawija, a zapewne Łużyce, ziemia Milzieńska z Budziszynem i inne jego ostatnie zdobycze, które granice Polski ku zachodowi do Elby rozprzestrzeniły.
Nadto wziął Bolesław, jako znak przyjaźni i zwycięztwa w małżeństwo Odę, córkę margrafa Ekiharda. Sam już nie młody, poślubiając sobie kobietę, „która wiodła żywot niedostojny niewieście“ powiada Thietmar, dodając: „godna ze wszech miar tak sprośnego jak Bolesław oblubieńca.“ Gody odbyły się w łużyckiem mieście Scycyjani, w poście, a na przybycie Ody cały lud wyszedł, witając ją z zapalonemi pochodniami.
„To uwieńczenie, — pisze autor, — zwycięzko zawartego pokoju, poślubieniem oblubienicy nieprzyjacielskiego narodu, jest tem charakterystyczniejszem, iż również przy następnej wyprawie Bolesławowskiej na wschód, tenże sam, tylko jeszcze bardziej dla pokonanego nieprzyjaciela upokarzający, bo na samejże siostrze książęcej, dopełniony proceder widzieć się daje. Owszem, uprowadzenie to siostry książęcej, było tak znamienitym warunkiem zwycięstwa, że najdawniejsza kronika mówi o niem, jako o głównej pobudce wyprawy.
Wojny ze wschodnią Słowiańszczyzną rozpoczęły się ku końcowi X. wieku, zaborem przez Włodzimierza dokonanym w 981, grodów: Przemyśla, Czerwieńska i innych, o którym wspomina Nestor. Oprócz jakichś w Chrobacji z Rusią zajść, o których napomyka tenże kronikarz, pomiędzy Włodzimierzem a Bolesławem panowała „zgoda i miłość.“ Świętopełk Włodzimierzowicz w zakład przyjaźni, wziął był córkę Bolesława w r. 1013.
Włodzimierzowe potomstwo, z różnych pochodzące matek, rozróżniało się w prawach swych i znaczeniu politycznem. Świętosława, syna pierworodnego, Nestor zowie „złym owocem grzesznego drzewa;“ urodził się bowiem z greczynki, przedtem żony Jaropełka, porwanej przez Włodzimierza i bezślubnie trzymanej po śmierci brata. Z Rogredy miał Włodzimierz czterech jeszcze synów (Jarosława) i dwie córki. Z trzeciej żony czeszki, Wyczesława; z czwartej, bułgarki, Pserysa i Hleba. i t. d. Świętopełk, lubo najstarszy, dziecię jednak nieprawego łoża, w oczach braci, nie miał do następstwa po ojcu prawa. Z córką Bolesława na Ruś przybył biskup Rejnbern, o którym wspomnieliśmy wyżej, i nasiona zachodniej cywilizacji, przez Polskę zawsze na wschód się pomykającej. Wcześnie zaszczepiony wstręt ku Polsce spotkał pierwsze usiłowania pobożnego apostoła, którego apostolstwo charakterem politycznym się oblokło. Nie musiało być bez znaczenia działanie biskupa Rejnberna, gdy jego, syna i żonę polkę, W. Ks Włodzimierz pojmać i uwięzić rozkazał.
Było to właśnie w czasie, gdy Bolesław po wojnie z Henrykiem rozejm z nim w Merseburgu zawierał (1013), bezpieczniej chcąc na Ruś wyruszyć przeciwko Włodzimierzowi. Skutki tej wyprawy nie są nam bliżej wiadome, lubo, że się powiodła Bolesławowi, są dowody; a Pieczyngi sprzymierzeńcy Polski po tej wyprawie ukazują się i w innych wojnach z królem. Oswobodzony został pewnie Światopełk z żoną, lecz Rejnbern umarł wprzódy w więzieniu.
Włodzimierz dozwolił Światopełkowi mieszkać w Kijowie i z nim a z Polską żył „mirem.“
Już na wojnę przeciwko Jarosławowi Nowogrodzkiemu, synowi swemu, wybierający się Włodzimierz, w drodze zachorzał i umarł (1015).
Spadało dziedzictwo na Światopełka, którego, może dla żony polki, nie lubili Kijowianie, i utaiwszy śmierć Włodzimierza, posłali za Borysem, zapraszając go do siebie. Ale Borys odpowiedział pobożnie: — Nie podnieść mi ręki na brata starszego.
Utrzymał się Światopełk na księstwie kijowskiem, zwykłemi owych wieków środkami, morderstwem braci i wygnaniem. Pozostały Jarosław Nowogrodzki, wiedząc co go czekało, pospieszył przeciwko Światopełkowi ku Kijowu. Spotkały się bohaterskie zastępy u Dniepru (1016 r.), i legły na przeciwnych brzegach obozem; oba nie spieszyli do boju. Światopełk, którego Nestor zowie bezrozumnym (bezumien) i Jarosław, zbyt rozumny, zatopiony w księgach i nabożeństwie zwlekali bitwę stanowczą. Jak często w owych czasach, poczęli się nieprzyjaciele drażnić słowami i bój się nareszcie rozpoczął, w którym Jarosław zwyciężył.
Światopełk zbiegł do Polski do teścia; to było powodem Bolesławowi do wyprawy na Ruś; gdy jeszcze i Rusini sami, jakieśmy widzieli, podżegli go, oblegając miasto polskie pograniczne w zmowie z Henrykiem, dla tem łatwiejszego pokonania Polaków. Zawarłszy pokój z Niemcami, Bolesław na Ruś się obrócił, z siłą wielką z całej Polski zgromadzoną, pomnożoną Niemcami, Węgrami i Pieczyngami.
W lipcu stały hufce Chrobrego nad Bugiem, kędy czekał na nie Jarosław, taborem leżąc nad rzeką. Jak w poprzedniej bitwie z Światopełkiem u Dniepru, przyszło do zaczepek i obelg, które bój poprzedziły. Wojewoda Jarosławów Blud, począł urągać królowi polskiemu, zowiąc go karmnym wieprzem. Krzyknął Chrobry na swoich: — Jeśli wam tej zniewagi mojej nie pomścić, to ja sam zginę! — I dosiadłszy konia skoczył w rzekę, a wojsko za nim. Jarosław nie spodziewający się tak skorego napadu, nim oręż przypasał, ze swemi uchodzić musiał.
„Jak wiatr tumany kurzu, przed swojem obliczem, — pisze Gallus — rozpędził Bolesław Jarosławowe rycerze; samoczwart tylko uszedł kniaź ku Nowogrodowi, uprowadzając z sobą żonę Światopełkową, porwaną w jakiemś mieście, które rozbitkowie uciekający złupili.“
Już zwyciężcą witany i darami czczony, postępował Chrobry dalej, „nie jako nieprzyjaciel — pisze Gallus — który zdobywaniem miast i zbieraniem pieniędzy pochód zwleka, lecz spiesząc wprost do stolicy, dla objęcia grodu i księztwa.“
Świetnym był w istocie zdobyty Kijów, skład handlu wschodniego, „najkosztowniejszy klejnot wschodu, równający się samemu berłu Carogrodzkiemu,“ mówi Adam Bremeński. Było tam przeszło czterysta cerkwi, ośm rynków, nieznana liczba narodu i niewysłowione skarby. Rodzina Jarosława, macocha jego z córkami, żona i dwie rodzone siostry, siedziały w Kijowie. Macochę i żonę przeznaczał Bolesław w zakład za córkę, a siostry, jako zwyciężcą, miał zabrać.
Bronili się Kijowianie, i po spaleniu dopiero części miasta, a szturmie przypuszczonym przez Pieczyngów, otwarli bramy grodu dnia 14. sierpnia 1018 r. Metropolita kijowski, z relikwiami świętych i krzyżem wyszedł powitać i przyjąć króla u Złotej Bramy, w którą z rubasznym żartem ciął wjeżdżając Bolesław[1].
„Niewysłowiona moc skarbów“ poszła na wiernych rycerzy królewskich, a wynagrodzeni Niemcy, Węgrowie i Pieczyngi nieopatrznie zostali odprawieni do domów; Polaków zaś, kazał Bolesław zięciowi Światopełkowi porozstawiać po grodach. Część skarbów kijowskich odprawiono do Polski.
Bolesław rozrządzał się w Kijowie u zięcia, jak na własnej stolicy, i wysłał ztąd w różne strony ważne poselstwa, dla zawiązania stosunków przyjaźnych. Opat Tuni, ulubieniec królewski, wyprawiony z darami i słowy przyjaźni do cesarza Zachodu Henryka; drugi poseł do Carogrodu, dając do wyboru Bazylemu cesarzowi Wschodu przyjaźń lub nieustającą wojnę; trzeci poseł, metropolita kijowski, do Jarosława w Nowogrodzie niósł żądanie wydania Światopełkowej żony, w zamian za siostry, żonę jego i macochę.
Jarosław spokojny siedział w Nowogrodzie na łodzi i na wędkę ryby łowił, co było jego po księgach i nabożeństwie najulubieńszą zabawą; gdy posły przybyli, niosąc wieść o zdobyciu Kijowa przez Polaków, i nie uwierzył im z razu Jarosław. Nadbiegli inni gońcy, potwierdziła się wieść smutna, i musiał książę porzucić łódź i wodę, myśląc uchodzić za morze. Ale Nowogrodzianie nie puścili pana swego i ofiarowali raz jeszcze bić się z Bolesławem i Światopełkiem. Zaczęto dań wybierać i wojska ściągać na nowo.
Bolesław tymczasem zbyt zapewne zwycięzko rozporządzał się u zięcia, który nielubiony, jak widzieliśmy od Kijowian, dla wprowadzonych do Kijowa Polaków, resztę u nich miłości mógł utracić. Począł przeto Światopełk teścia z gościny wypraszać, i sam Bolesław pomiarkował w porę jeszcze, że z garścią swoich zostawszy na zawojowanej prowincji, wkrótce jej podołać nie potrafi. Pomyślał więc o powrocie do Polski, ale odwrót ten był jeszcze zwycięzki, nie jak chcą obcy kronikarze ucieczką; bo w ucieczce, aniby skarbów które uprowadził, zabrać nie mógł, ani sióstr Jarosławowych uwieźć, ani zwyciężać i podbijać jeszcze. Gallus i Thietmar, świadczą tu przeciwko powieści Nestora. Zajęcie grodów Czerwieńskich na Rusi charakter odwrotu Bolesławowskiego i pochodu jego do Polski oznacza.
Zdaje się, że w powrocie tym, Jarosław z mnogiem wojskiem, spotkał osłabionego Bolesława, łatwego spodziewając się zwycięztwa, znowu u rzeki Bugu. Ale nie powiodło się mu przeciwko Chrobremu i rozgromiony został straszliwie, przez tę garść szczupłą, ale najwaleczniejszych rycerzy. Gallus świadczy, że na pobojowisku w równinie nadbużnej, długo jeszcze potem pobożni pielgrzymi, co wedle obyczaju chrześcijańskiego przychodzili grzebać ciała zmarłych, brodzić musieli wśród trupa i krwi rozlanej szeroko.
Do tej to epoki wiąże się podanie o zakopanych słupach na krańcach rozległej Polski, ramieniem Bolesława szeroko rozpartej; o rzuconych w Dniepr trąbach kruszcowych, które zwycięztwo bohatera wiekuiście opowiadać miały.
Po wyjściu króla z Kijowa, Światopełk zapewne zasługując się swej Rusi, załogi polskie po grodach swoich, upokarzające go, wymordować i rozpędzić kazał[2].
Jarosław, uwiadomiony o tem, napadł na rozbrojonego Światopełka i wygnał go z Kijowa.
Nie śmiał już Światopełk chronić się do teścia, uszedł do Pieczyngów, zgromadził u nich posiłki i jeszcze raz wystąpił do boju. Nad Ałtą (1019), bój się braterski rozpoczął, w miejscu gdzie niegdyś Światopełk, Borysa brata swojego zgładził. I modlił się Jarosław podniósłszy oczy w niebo, prosząc pomsty Bożej na Światopełka za Borysa, jako na Kaina za niewinnego Abla.
Okropny jest obraz śmierci Światopełkowej u Nestora, w prostych opowiedziany wyrazach. Sroga rzeź była nad Ałtą, i ku wieczorowi zbiegł Światopełk, a Jarosław zwyciężył. „A gdy zbiegał, napadł nań bies i rozsłabił mu kości tak, że na koniu siedzieć nie mógł. Niesiono go na noszach, i uciekając z nim przyniesiono go do Brześcia. On zaś wołał nieustannie jak szalony: — Uciekajcie! uciekajcie! gonią nas! gonią! — Na co służba jego wysłała zobaczyć, czy w istocie kto goni za nimi; a nie było nikogo, i uciekali dalej. On zaś leżąc w niemocy, zrywał się i wołał ciągle: — Gonią! gonią! uciekajcie! — I nie mógł tak wytrzymać nigdzie na jednem miejscu, przebiegając polską ziemię, gnany gniewem Bożym. Tak zabiegł w pustynię, między ziemią lacką i czeską, i porzucił tam żywot swój w miejscu złem.“
Reszta panowania Bolesławowego upłynęła w pokoju ciężko zapracowanym; autor maluje tu o ile mu źródła współczesne dozwoliły, obraz ówczesny kraju. Jest to jeden z najlepszych ustępów jego opowiadania, z którego liczne musiemy dać wyjątki.
„Powierzchnię całego kraju odwieczne ocieniają bory. W tych borach rozlega się odgłos siekier, wyrębujących miejsca dla pobożnych pustelni, benedyktyńskich klasztorów i osad jeńców wojennych. Rzednące bory rozwidniają przestrzeń domową; przy coraz jaśniejszej widni gasną starodawne ogniska i obyczaje starodawne; rozbłyska coraz świetniej świeżo nad domem zatknięty krzyż.
„Coraz to więcej Rzymu w samej Polsce. Cała nowa wiara przemawia rzymskim językiem. Wszystko prawie duchowieństwo biskupie i klasztorne składa się z Rzymian, Włochów. Obok Gniezna i Krakowa wznosiły się pomniejsze stolice biskupie: w Poznaniu, Wrocławiu, Kołobrzegu pomorskim. Gdy biskup Rejnberg tę ostatnią katedrę opuścił, stanęła inna natomiast w Płocku; budowały się kosztem Bolesławowskim mnogie kościoły, powiększały w znaczenie duchowne i zamożność opactwa w Trzemesznie, Międzyrzeczu, Tyńcu i Sieciechowie, jako też na Łysej Górze.“
Bolesław, jak świadczy Gallus, wysoce cenił czynność cywilizacyjną duchowieństwa i pierwszy dawał przykład czci dla apostołów wiary prawdziwej, „podbite narody barbarzyńskie zniewalał on, nie do pieniężnych danin, ale do przyjęcia wiary prawej“ — „a gdy pan jaki przeciw klerykowi lub biskupowi sporną wytoczył sprawę, albo coś z rzeczy kościelnych sobie przywłaszczał, Bolesław wszystkim ręką milczenie nakazawszy, jakby broniący sprawy adwokat, za sprawą biskupów i kościoła świętego przemawiał.“
Bolesław w obec swych duchownych prawodawców usiąść nie śmiał, póki oni wprzód nie usiedli, „a czując że wiele nagrzeszył, albo będąc duchownem napomnieniem w tej mierze skarcony — pisze Thietmar — kazał bywało rozłożyć przed sobą kanony i szukać w nich, jakby popełniony grzech dał się naprawić, i według tych przepisów rzeczywiście oczyścić się zeń usiłował.“
„Podobnie — pisze autor — jak ówczesne wojenne życie ciała narodowego karmiło się pokarmem krwi, tem wszystkich młodych narodów, młodych lwiąt, mlekiem, tak i przepisy kanoniczne ówczesne, za lada przewinienie, stanowiły krwi karę. Kto jawnogrzesznictwa się dopuścił, tego śmiertelnie i sromotnie kaleczono; kto w wielkim poście jadł mięso, temu zęby wybijano.“
Dla nawróconych świeżo pogan surowe te przepisy mogły być w istocie skuteczne, wskazywały bowiem wielką ważność wszystkich kościoła ustaw i lekko prawami, nawet na pozór mniejszej wagi, pomiatać nie dozwalały. A w ogóle łagodniejsze były jeszcze, od praw i kar pogańskich.
„O pierwotnych obyczajach słowiańskich dowiadujemy się głównie z latopistwa innych ludów słowiańskich; większa część onych, ściągała się też zapewne do Polski. Powszechny słowiański obyczaj sejmowania, publicznych narad gromadnych, musiał i tu istnieć w całej sile, gdy i późniejsze życia społecznego rozwinięcie, wskazuje tę formę pierwotną. Prócz tego zachowały się jeszcze w późniejszej Polsce siady dwóch ważnych obyczajowych instytucyj, obowiązujących niewątpliwie Polskę Bolesławowską. Jedną z tych instytucyj była wspólność rodowa, na mocy której pojedyncze rodziny w swojem najogólniejszem rozczłonkowaniu pewną całość prawną tworzyły, i we wszelkich też ważniejszych stosunkach z resztą narodu, jak osobliwie w sprawach sprzedaży lub zamiany, lub zapisu którejkolwiek części dóbr rodzinnych, jako osobne zbiorowe ciało występowały. Druga instytucja dzieliła kraj cały na tak zwane opola, utrzymujące na większy rozmiar, takąż samą pomiędzy pewną liczbą sąsiednich osad, całość i wspólność polityczną, jaka wspólność cywilna, zachodziła na mniejszy rozmiar między pojedynczych rodzin członkami. Tak naprzykład wszyscy mieszkańcy całego opola, odpowiadali za naruszenie publicznego bezpieczeństwa w swoim okręgu, opłacali tak zwaną główszczyznę, za głowę zabitego w swem opolu człowieka, wynagradzali popełniony w nim na obcym człowieku rozbój, ścigali wspólnie winowajcę, byli obowiązani nieść w granicach swego opola wszelką pomoc przechodniom.“
„Nowa wiara sprowadziła roje obcych duchownych. Nowa tegoczesna dążność gromadnego bronienia kraju od nieprzyjaciół, którzy już się byli przedarli do jego granic, utworzyła wewnątrz Polski nowy, po części cudzoziemski stan rycerski, napełniający pod przewodem rycerskiego księcia i jego rycersko-obozowego dworu, cały kraj nieznanym dotąd gwarem i szczękiem nowego życia.“
„W cieniu tych zarośli, oplatających poziom Bolesławowskiej Polski, siedzi starodawny słowiański kmieć. Niegdyś za Piasta sejmowany pan, podupadł on ciężko w tych czasach. Bo teraz aby mieć wagę, potrzeba się było wyprzeć dawnej wiary, dawnego trybu życia i pójść wojować z Chrobrym; a on tylko z przymusu i nazwy chrześcijanin, czci skrycie stare bogi, i rad dawnym żyje zwyczajem. Teraźniejsze obrzędy religijne pełnione przez cudzoziemskie duchowieństwo, teraźniejsze życie wojenne utrwalające jedynowładztwo wodza, a tłumiące dawny obyczaj wiecowy; teraźniejsze dworactwo rycerskie, otaczające Bolesława tłumem cudzoziemskich po większej części „gości“ orężnych, to wszystko budzi w nim wstręt. Unika więc dworu i obyczaju dworskiego; lecz nie może uniknąć koniecznych skutków tej zmiany całego życia, które wcześnie jego sielskiej nawet dosięgają zagrody. Musi płacić dziesięcinę duchownym, musi odbywać stróże pod grodem, składać w nim osep dla żołnierstwa, a tymczasem tuż pod bokiem jego zagrody, powstają osady jeńców, z którymi on, lubo dotąd swobodny i samowładny, niebawem dla tożsamości sposobu życia i obowiązków, ma być niesłusznie zrównanym. Co tem łatwiej nastąpi, że w porównaniu z łupiezkiemi bogactwy rycerstwa, dawne zagrodowe dostatki kmiecia stały się niczem, że ciągła wojaczka zbawiła go większej części czeladzi zaciągnionej w zbrojne szeregi, że tak prócz narzuconych mu służb publicznych, musi jeszcze sobie samemu być sługą, a zuchwałe rycerstwo, rade znieważa go i gnębi.“
Oto warte przywiedzenia wyrazy Marcina Galla, które lepiej od wszelkich naszych rozpraw malować nam będą Bołesławowskie czasy:
„Ilekroć jaki włościanin, chudzina, białogłowa uboga, na którego z wojewodów albo rycerzy żałowali się, Bolesław jakkolwiek ważnemi zajęty sprawami i mnogimi tłumy magnatów i rycerstwa otoczony, nie ustępował z miejsca, aż póki sprawy z porządku nie wysłuchał i po tego, na kogo żałowano się, komornika swego nie wysłał. Tymczasem samego żałującego polecał jednemu ze swych pozostałych, któryby go bronił i za nadejściem przeciwnika, sprawę królowi przypomniał. Jako też upominał król kmiecia, jakby własnego syna, aby nieobecnego bez przyczyny nie winił i krzywą skargą nie ściągał na siebie tej złości, którą on innemu chciał zgotować. Oskarżony zaś, nie ściągał się z przybyciem na wezwanie, ani pod jakimkolwiek pozorem, wyznaczonego przez króla roku nie zwlekał. Toż gdy nareszcie przed obliczem królewskiem stanął, nie okazywał mu król gniewu, lecz wesołą i łaskawą twarzą go przyjąwszy, do stołu go zapraszał i dopiero następnego, albo trzeciego dnia, sprawę roztrząsał. Zgoła jakby jakiego wielkiego pana sprawę, roztrząsał Bolesław rzecz ubogiego.“
„Nie uciemiężał też — pisze Gallus, — włościaństwo, jako król i pan służebnictwem, lecz jako ojciec łaskawy, spokojnie mu żyć dozwalał. Miał bowiem wszędzie pewne miejsca na leże, i stałą służbę, a nie lubił obozować pod namiotami w polu, lecz najczęściej w miastach i grodach mieszkał. A ile razy z miasta do miasta leże przenosił, zawsze jednych naczelników na granicę wyprawiał, a innych natomiast nad rycerstwem w ziemiach stanowił. Gdy zaś przez którą okolicę przeciągał, nikt, czy to przechodzień, czy gospodarz, wołów lub owiec przed nim nie chował; lecz czy bogacz, czy ubożuchny, każdy radością go witał, cały kraj przypatrzyć mu się zbiegał.“
„Za toż Bolesław odrywał się często od uczt i wczasu, aby kraju od nieprzyjacielskich napaści bronić, a gdy urzędnicy i namiestnicy królewscy pytali go (Gallus), co wtedy z nagromadznemi na uczty szatami i mięsiwami, co z przygotowaną po grodach mnogością jadła i trunków począć? On godną późnych wieków pamięci, odpowiedź dawał, mówiąc: „weselej i chlubniej dla mnie, zachować tu w zabici pisklę kokoszy, niż w tych lub owych grodach leniwie biesiadując, wrogom dać się znieważyć. Bo dla prawego rycerza pisklę utracić, jest to nie pisklę, lecz gród albo miasto utracić.“
„Towarzyszyliśmy — pisze autor dalej, — zbrojnym wycieczkom za dom; pozostaje spojrzeć na niektóre szczegóły publicznego życia rycerstwa w domu. Widzimy to rycerstwo powracające z wyprawy z bogatą zdobyczą, tłumem jeńców, rojnie a liczno, jakby wojna wcale jego liczby nie umniejszała. Bo co w wojnie ofiarą padnie, to mnogi „gość“ zagraniczny, garnący się pod znaki Chrobrego, mnogi ochotnik domowy i zwabiony widokiem zwiezionych łupów, sowicie wynagradza. Nieustannym więc dopływem uzupełniają się poznańskie, gnieźnieńskie, władysławskie, giceskie, morawskie, kiryśników i tarczowników pułki; owe niemieckie, węgierskie, pieczyngskie drużyny posiłkowe; cała Polska brzmi szczękiem zbrojnego ludu, a w sto lat potem opowiadacze tych czasów, dziwią się mnogości Bolesławowskiego żołnierza.“
Część tego rycerstwa rozsiadła się po grodach, główny zastęp otaczał Bolesława; nie szczędził on darów, datków i uczt dla rycerstwa swego ludu. Rozdawnictwo łupów wojennych, szafowanie skarbów, karmienie i pojenie a odziewanie żołnierza i ludu nawet, należało wówczas do obowiązków wodza i króla, równie jak szafowanie sprawiedliwości. Każdy kto się zbliżał do króla, odchodził udarowany; każdy dzień świąteczny chrześciański, po całym kraju obchodzono świetnemi gody i ucztami. Kilkaset beczek miodu, tysiące gości w przeciągu dni ośmiu, składały zwykle królewską ucztę. Aby podobne biesiady jak najczęściej powtarzać się mogły, ustanawiano „na chwałę Bożą“, to jest dla zachęcenia ludu do wiary Bożej, jak najwięcej uroczystości świątecznych w roku, a po każdej biesiadzie rozdawano jeszcze po kilkaset grzywien ubogim. Co więcej, chcąc nawet tych, którzy chodzić nie mogli, albo u dworu i w obec namiestników królewskich stanąć nie śmieli, do udziału w powszechnej wesołości przypuścić, urządzano niejako ruchome uczty, to jest: ładowano na wozy chleby, mięsiwa, ryby, mnogo jarzyn i owoców, dodawano do tego beczki miodu i kwasu, poczem obładowane tak wozy przejeżdżały po miastach z ludźmi, którzy wołali: — Gdzie są chorzy, ubodzy i wszyscy, którzy chodzić nie mogą? Raczono w ten sposób lud co tygodnia. Taki był obyczaj na dworze Włodzimierza Kijowskiego i Bolesława zapewne; bo i o jego ucztach szeroko rozwodzi się kronikarz. Uczty te w pierwszych latach po zaprowadzeniu chrześcijaństwa, miały zapewne na celu wywieść lud z leśnych jego i ustronnych zagród, zbliżyć go do chrześcijańskiej już części społeczeństwa i powoli ku porzuceniu pierwotnej dzikości przywodzić.
Powolne działanie na lud i wykorzenianie pogańskich obyczajów, obcowaniem z królewską drużyną, przynoszącą zarody światła z Zachodu, więcej obiecywało niż inne środki grozy i przymusu.
Dla swojego rycerstwa, Bolesław był ojcem i troskliwym opiekunem; każdy „gość“ był mu „synem;“ oprócz podziału zdobyczy, obdarzał król hojnie odznaczających się końmi, zbroją, nagradzał szkody ich, każdego znał po imieniu (Gallus), każdego wiedział potrzeby.
Czterdzieści większych, niezliczona ilość pomniejszych stołów, stała zawsze w stolicy obozowej Bolesława; dokoła ich tłumy gości, towarzyszów boju, przyjaciół króla i doradców Dwunastu, jak u okrągłego stołu Artusa, przodkuje innym, między nimi opat Tuni, Stojgniew, Sobiebór brat św. Wojciecha i Atanazy Chersończyk z Kijowa i nie jeden graf niemiecki.
Nie wiem czy nasz autor sadząc u stołu królowę i panie jej, nie omylił się w tym rysie obyczajowym; jakkolwiek poważne i szanowane kobiety, w całej naówczas Europie, żyły życiem od mężów odrębnem i udzielnem, nie dzieliły stołu z rycerstwem, ani jego szumnych biesiad. Kronikarze wspominają nie dając jej imienia, o cnej i roztropnej królowej żonie Bolesława, z cnót swych i pobożności pamiętnej. Autor mniema ją być Thietmarową Konildą, co bardzo jest prawdopodobnem, porównawszy co Gallus i Thietmar piszą. Wszyscy panowie i panie w bogatych występowali szatach, „bo za czasów Bolesława, każdy rycerz i każda białogłowa bławatów i kosztownych używali materyj, nawet na futer pokrycie. Osobliwie panie dworskie uginały się pod ciężarem kosztownych przyborów i wytworności, nagłówków, złotych, łańcuchów, opon, naramienników, złotogłowiów i klejnotów, co wszystko tak im ciężyło, że będąc w całej gali, nie byłyby w stanie chodzić, gdyby przyboczna służba tego brzemienia kruszców (pisze Gallus), nie podtrzymywała.“
Ten sam kronikarz przywodzi o Bolesławie i nieznanej żonie jego, powieść bardzo charakterystycznie malującą owe czasy i popędliwą Chrobrego surowość. Nie raz w chwilach serdecznej radości wymykało mu się wyznanie, że żałował na śmierć skazanych. Naówczas królowa po piersi męża głaszcząc pytała go, czy radby żeby ich jaki święty z grobu wskrzesił? — Nie mam nic tak drogiego, czegobym nie dał, żeby ich wydrzeć śmierci, odpowiedział Bolesław. Słysząc to królowa, która potajemnie wielu na śmierć skazanych ocalić potrafiła, wiodła ich wraz z przyjaciółmi i żonami do króla, aby go przebłagali... „Gdy zaś przybyli winowajcy, nie przedstawiano ich zaraz królowi, ale wprzód królowej, która surowemi a razem łagodnemi słowami skarconych, wiodła do łaźni królewskiej. Tam król kąpiących się z sobą, jak ojciec synów upominał i chwaląc przodków ich mawiał: — „Wam którzy z tak wielkiego, tak zacnego rodu pochodzicie, nie przystało takich dopuszczać się zdrożności.“ Starszych wiekiem, tylko słowy, już przez siebie, już przez innych karcił, do młodszych, słów i cielesnych plag używał. Wreszcie po ojcowsku napomnianych i szaty królewskiemi obdarzonych, tudzież innemi dary i dostojeństwy uczczonych, radych do domu odprawiał.“
Starzejący się już Chrobry, który snać koronacją gnieźnieńską Ottona za to tylko miał, czem była w istocie, oznakę przyjaźni i przymierza, zapragnął wspanialszego obrzędu namaszczenia na królestwo, które już nie długo miał posiadać. Duchowieństwo polskie odprawiło uroczyście ten obrzęd namazania i koronacji królewskiej w r. 1025. W kilka miesięcy później, Chrobry w Poznaniu dnia 17. czerwca żyć przestał.
Zakończmy słowy, któremi sam król pytającym, jak długo po nim trwać miała żałoba, — odpowiedział: — „Nie miesiące, ani lata naznaczam wam kresem boleści; lecz ktokolwiek mnie znał, a łaski mojej doświadczył, długo, codziennie płakać mnie będzie. I nie tylko ci co mnie znali i łaski mojej doznali, płakać mnie będą, lecz nawet i synów ich synowie, zgonu króla Bolesława, słysząc o nim ludzkie powieści, pożałują.“




Ciężka też była żałoba osieroconego po nim kraju; „przez rok cały — pisze Gallus, — nikt w Polsce publicznej uczty nie sprawiał, żaden szlachetny mąż, ani szlachetna niewiasta świątecznych szat nie przywdziewali; nigdzie pląsu, nigdzie skrzypki w gospodach nie słyszałeś, nigdzie śpiewka dziewczęca, nigdzie wesoła nuta po drodze nie zabrzmiała. I tak wszyscy przez rok cały powszechną zachowywali żałobę.“
Autor opowiadania mieści w końcu zamknięcie, przeciągając dzieje po śmierci Bolesława, i wskazując jak wielką była strata jednego człowieka, dla losu kraju całego; nie pójdziemy za nim, odsyłając czytelników do samej książki, z której wyczerpnęliśmy tylko główne zarysy świetnej Bolesławowskiej epoki.
Nie możemy tu nie powtórzyć słusznych pochwał dla autora, który pracowicie i sumiennie otworzyć usiłował obraz jednego z najświetniejszych a najtrudniejszych do odmalowania panowań. Thietmar, Nestor i Gallus, ze szczupłym dodatkiem kilku innych wspomnianych źródeł, głównych mu dostarczyli materjałów; źródła to są dawno znane; przez nikogo jednak tak szczęśliwie do nadania barwy świetnej i żywej historji użyte nie zostały. Dość jest porównać oschłe, zimne i sztywne opowiadanie Naruszewicza, który najbardziej malownicze szczegóły umie w ziarno urzędowej ująć formy, z powieścią autora naszego, by się o wielkiej zasłudze jego przekonać. Poeta potrafił stronę poetyczną tych dziejów odsłonić.
Nie brak wszakże i ważniejszej strony i surowszego rzutu oka, na często trudne do wyjaśnienia zagadnienie ówczesnego bytu. Wykład powodów, dla których zachodnia Słowiańszczyzna stała przy Niemczyźnie przeciw Bolesławowi, charakterystyka czasu i bohatera, spostrzeżenia o instytucjach krajowych, o ucztach Bolesławowskich i ich znaczeniu i t. p. dowodzą, że autor umie się zapatrywać na dzieje ze stanowiska nie tylko poetycznego. Według nas jednak, co najnowszem a najbardziej uderzającem w tem opowiadaniu, to barwa jego historyczna pełna prawdy; to sumienne odtworzenie czasu tego, z jego mięszaniną wielkości i barbarzyństwa, heroiczności i rubaszności; to twarz tego wieku z jej marszczkami i rumieńcem, wdziękami i plamami. Pierwszy pisarz nasz targnął się na ten epizod epiczny i zwycięzko nakreślił główne zarysy jego. Chcielibyśmy doczekać zapowiedzianego dalszego ciągu, który równie troskliwie opracowany, równie barwnie przedstawiony, zjednałby prawdziwą dla autora wdzięczność. Niech tylko autor zbierze się na odwagę i z treściwej powieści swej, która chce i powinna być żywą, śmiało odrzuci wszystko, czego ożywić nie potrafi. Szanujmy najdrobniejsze pyłki, w których jest duch i myśl, znaczenie; lecz odrzućmy drobne, niepowiązane z niczem fakta, niedające się ani związać w całość, ani wytłumaczyć. Zyska na tem całość, skupiając się i jednocząc organicznie, zyska pod względem artystycznym obraz, a poszukujący drobnostek, znajdą je w skarbcach owych, które hieroglif dla nas przechowają do wytłómaczenia może następcom szczęśliwszym.
W bliższych nas panowaniach, obfitsze coraz materjały ułatwią poniekąd, później utrudnią znowu obrobienie. Jak tu niedostatek, tak dalej obfitość będzie zawadą dla opowiadającego; nie powinniśmy zapominać, jak dalece dziś więcej wymagamy od historji, i jak ramy jej szersze więcej obejmować muszą, by nas obraz zaspokoił. Odrzucając mnóstwo gałęzi suchych z tego drzewa, wiele mu nowych zaszczepić będzie potrzeba. Ileż to podań, ile żywych szczegółów wala się jeszcze po za obrębem dziejowym, w istocie do niego należąc!!...







  1. O Szczerbcu, mieczu Bolesława, który się przechowywał długo w skarbcu koronnym, jest powieść u kronikarzy, iż go anioł królowi przyniósł. Piękna ta legenda posłużyła Aleks. Lesser do szkicu, który widzieliśmy w Albumie P. E. Rastawieckiego.
  2. Wymordowanie załóg polskich po zamkach dzielnicy Światopełkowej, po odejściu Bolesława miejsce mieć mogło.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.