Król Ryszard III (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1924)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Ryszard III
Wydawca Wilhelm Zukerkandel
Data wyd. 1924
Druk Wilhelm Zukerkandel
Miejsce wyd. Złoczów
Tłumacz Józef Paszkowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


SZEKSPIR
-----  •  -----
KRÓL RYSZARD III.
Tragedja w 5 aktach.
PRZEKŁAD
JÓZEFA PASZKOWSKIEGO.
ZŁOCZÓW
Nakładem i drukiem Wilhelma Zukerkandla.


OSOBY:



KRÓL EDWARD IV.
EDWARD, książę Walji, później król Edward V.
RYSZARD, książę Yorku.
} synowie króla.  
GRZEGORZ, książę KLARENS.
RYSZARD, książę GLOSTER, później król Ryszard III.
} bracia króla.  
Młody syn księcia Klarensa.
HENRYK, hrabia RYSZMOND, później król Henryk VII.
Kardynał BOURCHIER, arcybiskup kenterbryjski.
ARCYBISKUP Yorku.
Biskup ELY.
Książę BUCKINGHAM.
Książę NORFOLK.
Hrabia SURREY, jego syn.
Hrabia RIVERS, brat małżonki króla Edwarda.
Markiz DORSET
Lord GREY
} synowie tejże.  
Hrabia OXFORD.
Lord HASTINGS.
Lord STANLEY.
Lord LOVEL.
Sir TOMASZ WOGAN.
Sir RYSZARD RATKLIF.
Sir WILJAM KETSBY.
Sir JAKÓB TYRREL.
Sir JAKÓB BLUNT.
Sir WALTER HERBERT.
Sir ROBERT BRAKENBERY, komendant Towru.
KRZYSZTOFOR URSWIK, ksiądz.
Drugi ksiądz.
LORD MAJOR Londynu.
SZERYF z Wiltszajr.
PODHEROLD — PISARZ.
ELŻBIETA, małżonka króla Edwarda IV.
MAŁGORZATA, wdowa po królu Henryku VI.
Księżna YORKU, matka króla Edwarda IV., książąt Klarensa i Glostera.
Lady ANNA, wdowa po Edwardzie, księciu Walji, synu króla Henryka VI., później żona księcia Glostera.
Córka księcia Klarensa, dziecko.

Lordowie i inne osoby z orszaków, obywatele, mordercy, gońcy, żołnierze, duchy, i t. d.

Rzecz dzieje się w Anglji.





AKT PIERWSZY.


SCENA PIERWSZA.
Londyn. Ulica.
Wchodzi Gloster.

Gloster. Tak więc nam słońce Yorku zamieniło
Zimę niesnasek w promieniste lato,
I chmury zwisłe ponad naszym domem
Legły w głębokim łonie oceanu.
Teraz nam zdobią skroń zwycięskie wieńce;
Oręże nasze wyszczerbione wiszą
Nakształt trofeów; z obozowej wrzawy
Do uroczystych przeszliśmy festynów,
Z forsownych marszów do wesołych pląsów.
Wojownik chmurne rozpogodził czoło,
I zsiadłszy z krytego stalą rumaka,
Którym przerażał strasznych nieprzyjaciół,
Podryga teraz po dworskich komnatach,
W lubieżnych skokach przy odgłosie lutni.
Lecz do igraszek jam nie jest stworzony,
Ni do palenia kadzideł miłosnych,
Ja z gruba kuty, za ciężki, za sztywny
Do czupurzenia się przed lekką nimfą,
Prostak pod względem wszelkich dwornych manier,
Upośledzony z natury, niekształtny,
Nieokrzesany, zesłany przed czasem
W ten świat oddechu, i to tak koszlawo
I nieudatnie, że psy ujadają,
Gdy sztykutając mimo nich przechodzę;

Ja w ten piskliwy czas pokoju nie mam
Innej uciechy, którąbym czas zabił,
Jak chyba śledzić własny cień w słońcu
I ropatrywać szpetność mej postaci.
Nie mogąc przeto zostać adonisem,
By godnie spędzić ten ciąg dni rózanych,
Postanowiłem zostać infamisem
I do tych marnych pustot się nie mięszać.
Osnułem sieci intryg za pomocą
Zdradnych poszeptów, snów i przepowiedni,
By w moim bracie, Klarensie i w królu
Zażedz wzajemną nienawiść ku sobie.
Jest-li król Edward szczery i rzetelny
Tak jak ja jestem chytry i obłudny,
Dziś jeszcze Klarens będzie w ciupie siedział,
A to na mocy wróżby, która, która mówi:
Że ktoś, co miano swe od G zaczyna,
Zabójcą będzie Edwardowych dzieci.
Myśli me, dajcie nurka! Oto Klarens.

Wchodzi Klarens pod strażą, za nim Brakenbery.

Dzień dobry, bracie! Co znaczy ta zbrojna
Straż przy osobie Waszej Wysokości?
Klarens. Jego Królewska Mość w dbałości swojej
O moją całość, raczyła dodać
Taką eskortę na drogę do Towru.
Gloster. Z przyczyny?
Klarens. Tej, że Jerzy mi na imię,
Gloster. Ależ milordzie, to nie twoja wina:
Niechajby za to do więzienia wsadził
Tych, co ci na chrzcie dali takie imię.
Może ma Jego Królewska Mość zamiar
Kazać cię w Towrze ochrzić po raz drugi?
Ależ na serjo, co to jest, Klarensie?
Nie mogęż wiedzieć?
Klarens. Czemu nie, Ryszardzie,
Bylebym tylko sam wiedział: bo dotąd,

Na honor, nie wiem. Mówią, że król Edward
Bierze do serca sny i przepowiednie,
Że z alfabetu głoskę G wykreśla;
Bo mu jasnowidz jakiś miał powiedzieć,
Że G potomstwo jego wydziedziczy;
Że zaś me imię od G się zaczyna,
Wnosi więc, że się to ma stać przezemnie.
Te, oraz inne podobne androny
Skłoniły Jego Wysokość, jak słyszę,
Do uwięzienia mnie.
Gloster. Otóż to skutki,
Kiedy nad nami kobiety przewodzą!
Nie król to Edward wtrąca cię do Towru,
Lecz jego żona, ledy Grey, Klarensie,
Do tej przywodzi go ostateczności.
Czyliż nie ona, wespół z tym poczciwym
Antonim Wudwil, swym bratem, sprawiła,
Że lorda Hastings zataszczył do Towru?
Źle z nami, bracie Klarensie, Źle z nami.
Klarens. Dalibóg, nikt tu nie jest pewnym siebie
Prócz parenteli królowej i owych
Czynnych heroldów, co o nocnej porze
Pomiędzy królem a panią Szor łażą.
Czy też słyszałeś, z jak korną submisją
Błagał ja Hastings o swe uwolnienie?
Gloster. Chyląc się kornie przed nią, jak przed bóstwem,
Wymodlił sobie lord szambelan wolność.
Wiesz co? ja myślę, że jeżeli chcemy
Cieszyć się nadal królewskiemi względy,
To nic innego nam nie pozostaje,
Jak pójść jej służyć i wdziać jej liberję.
Owa zużyta wdowa zazdrośnica
I ona, odkąd je nasz brat uszlachcił,
Najsamowładniej trzęsą naszem państwem.
Brakenbery przystępując. Wasze miłoście raczą mi wybaczyć:
Jego Królewska Mość surowo zlecił,

By, niezależnie od stopnia, nikt nie miał
Z księciem Klarensem potajemnych rozmów.
Gloster. Czy tak? Toć możesz, mości Brakenbury,
Słyszeć, jeżeli chcesz, wszystko co mówim.
Nie knujem spisków, panie, mówiliśmy,
Że Król Jegomość jest mądry, cnotliwy;
Że Jej Królewska Mość jest już cokolwiek
W latach podeszłą, piękną, nie zazdrosną;
Że żona Szora ma prześliczną nóżkę,
Milutkie oczy, koralowe usta,
Dźwięczny głos; wreszcie, że krewni królowej
Wyszli na wielce znakomitych ludzi.
Coż waćpan na to? Sądziszli przeciwnie?
Brakenbery. Milordzie, jestem w tym puncie jak w rogu.
Gloster. Jak w rogu, w puncie pani Szor? Wiedz aspan,
Że prócz jednego nie wolno nikomu
Bywać w tym punkcie, chyba pokryjomu.
Brakenbery. Cóż to za jeden, panie, co mu wolno?
Gloster. Jej mąż, obwiesiu; chciałżebyś mnie podejść?
Brakenbery. Racz mi przebaczyć, a milordzie, przytem
Zaniechać dalszej z książęciem rozmowy.
Klarens. Znamy powinność twoją, Brakenbery,
Będziemy przeto posłuszni.
Gloster. Jesteśmy
Poniżonymi sługami królowej.
Być więc posłusznymi musim. Bądź zdrów, bracie:
Pójdę do króla, i do czegokolwiek
Zachcesz mnie użyć, chociażby mi przyszło
Nazwać Edwarda połowicę siostrą,
Wszystko uczynię, aby cię uwolnić.
Bądź jak bądź, twardy ten postępek brata
Dotknął mnie bardziej, niż sobie wystawiasz.
Klarens. Wiem, że to obu nam się nie podoba.
Gloster. Nie długo zresztą potrwa twa klauzura;
Wyrwęć z niej lub się sam do niej dostanę:

Bądź więc cierpliwy.
Klarens. Muszę być rad nie rad.
Bądź zdrów. Wychodzi z Brakenberym i strażą.
Gloster. Idź w drogę, z której już nie wrócisz
O, dobroduszny Klarensie! miłujęć
Do tego stopnia, że wkrótce twą duszę
Do nieba poślę, jeśli tylko niebo
Zechce z rąk moich ten dar przyjąć. Któż to?
Wszak ci to świeżo uwolniony Hastings.
Wchodzi Hastings.
Hastings. Miłościwego witam księcia pana.
Gloster. Witaj, kochany lordzie szambelanie!
Rad cię oglądam na wolnem powietrzu.
Jakżeś zniósł, powiedz, swoje uwięzienie?
Hastings. Cierpliwie, panie, jak przystoi więźniom,
I mam nadzieję wywdzięczyć się kiedyś
Tym, z których łaski w sztuce cierpliwości
Nabyłem wprawy.
Gloster. Ani wątpić o tem;
Tak się wywdzięczy i Klarens, bo twoi
Nieprzyjaciele są także i jego
Nieprzyjaciółmi i tak samo jemu
Uszyli buty jak tobie
Hastings. Niestety!
Orła zamknięto w klatce, by jastrzębie
I kanie mogły samopas bonować.
Gloster. Cóż tam nowego słychać?
Hastings. Nic tak złego,
Tam jak tu: król jest niedomagający,
Cierpiący, smutny; bardzo się o niego
Boją lekarze.
Gloster. Na świętego Pawła!
Zła to nowina, w istocie za długo
Ścisłej się trzymał djety; tym sposobem
Wycieńczył swoją królewską osobę.
Boleśnie myśleć o tem. Czy on w łóżku?

Hastings. W łóżku.
Gloster. Idź przodem, pośpieszę za tobą
Wychodzi Hastings.
On żyć nie może długo, a nie może
Umrzeć, dopóki Klarens ekstrapocztą
Do bram niebieskich nie będzie wprawion.
Muszę natychmiast udać się do niego
I podżedz jego niechęć do Klarensa
Kłamstwami w racje niezbite kutemi.
Jeśli głęboki plan mój mi się uda,
Klarens drugiego dnia już nie dożyje,
Niech wtedy Pan Bóg wezwie do swojej chwały
Króla Edwarda i mnie świat zostawi,
Bym się swobodnie w nim rozpostarł. Wtedy
Najmłodszą córkę Warwika zaślubię,
Chociażem zabił jej męża i ojca.
Najlepszym środkiem do udobruchania
Tej hardej dziewki ten mi się wydaje,
Abym sam został jej mężem i ojcem;
Tak też uczynię, nietyle z miłości,
Co gwoli innych tajnych celów, których
Przez ożenienie to będę mógł dopiąć.
Ale ja łowię ryby przed niewodem:
Edward panuje, Klarens jeszcze żyje;
Gdy ich grób skryje, zysk mój się wykryje. Wychodzi.



SCENA DRUGA
Tamże. Inna ulica.

W otwartej trumnie niosą przez scenę ciało Henryka VI;
obok postępują dworzanie z halabardami, jako straż
i ledy Anna jako płaczka.


Anna. Stawcie tu, stawcie, to cne wasze brzemię.
Możeli zaczność w trumnie lec na wieki,
Bym uroczystym żalem uświęciła
Wczesne drogigo Lankastra zgaśnięcie.
Zimny świętego króla wizerunku!

Domu Lankastrów pobladły popiele!
Bezkrwawy szczątku czystej krwi królewskiej!
Niech mi się godzi duch twój tu przywołać,
Dla wysłuchania żalu biednej Anny,
Żony Edwarda, syna twego, który
Zgładzony został przez tę samą rękę,
Co ci zabójczo rany te zadała!
Z tych okien, dotąd otwartych, któremi
Wyszło twe życie, ja, niestety, czerpię
Dla moich oczu balsam bezskuteczny.
Przeklęta dłoń, co przejścia te otwarła!
Przeklęte serce, co do tego wiodło!
Przeklęta krew, co krew tę wytoczyła!
Oby ten nędznik, co nas śmiercią twoją
Przywiódł do nędzy, gorszej doli doznał
Od tej, jakiejbym mogła życzyć żmijom,
Padalcom, wszelkim jadowitym płazom;
Niech jego dzieci, jeśli je mieć będzie,
Przychodzą na świat przedwcześnie, potwornie,
Odrażającym, szpetnym swym widokiem
Straszą w nadziejach zawiedzioną matkę
I wszelką po nim niedolę dziedziczą!
Jeśli mieć będzie kiedykolwiek żonę,
Niech ją śmierć jego nieszczęśliwszą zrobi,
Niż mnie zrobiła śmierć męża i twoja!
Podejmijcie teraz i do Czertsej nieście
Ten święty ciężar, wyniesiony z sklepień
Świętego Pawła, by tam był złożonym;
A ile razy przystaniecie znowu,
Celem wytchnienia, ja wtedy rozpaczne
Żale me znowu rozpościerać zacznę.

Tragarze podejmują trumnę i postępują dalej.
Wchodzi Gloster.

Gloster. Stójcie i trupa postawcie na ziemi.
Anna. Przez jakież czary ten zły duch tu przyszedł,
Wstrzymywać nasze pobożne obrzędy?

Gloster. Postawcie trupa, hultaje, lub w trupa
Zamienię tego, co mnie nie posłucha.
Pierwszy dworzanin. Odstąp milordzie, i pozwól przejść z trumną.
Gloster. Krnąbrny warchole, stój kiedy ci każę;
Nie właź mi pod nos z swoją halabardą!
Bo, na świętego Pawła, w proch cię zgniotę
I zdepczę, gburze, za twoją zuchwałość.

Tragarze stawiają trumnę.

Anna. Cóż to jest? drżycie? struchleliście wszyscy!
Ach, ja wam tego za złe mieć nie mogę;
Wyście śmiertelni, a śmiertelne oko
Znieść nie potrafi widoku szatana.
— Precz stąd, ty straszny posłanniku piekieł!
Ty miałeś moc nad jego ciałem,
Duszy mieć jego nie możesz; precz zatem!
Gloster. Kochana, święta, przez miłość bliźniego,
Nie klnij tak.
Anna. Odstąp, diable, w imię Boga!
I nie przeszkadzaj nam: tyś to obrócił
Szczęśliwą ziemię naszą w istne piekło,
W ojczyznę przekleństw i jęków. Jeżeli
Żądno ci widzieć twe czyny ohydne,
To spojrzyj na tę próbę swoich rzezi.
— Patrzcie, panowie, patrzcie: czy widzicie,
Jak się zastygłe zmarłego Henryka
Otwarły rany i świeżą krew sączą?
Wzdrygnij się, bryło obmierzłej szpetności!
Twoja to bowiem obecność dobywa
Tę krew z tych zimnych żył, w których krwi niema;
Twój czyn nieludzki i nienaturalny
Nienaturalny potok ten sprowadza.
— Boże, tyś stworzył tę krew, Ty ją pomścij!
Ziemio, ty pijesz tę krew, ty ją pomścij!
Powalcie, nieba, gromem tego zbójcę.
Albo ty ziemio otwórz się i schłoń go,

Jakeś schłonęła tę krew wytoczoną
Jego ramieniem zaprzedanem piekłu.
Gloster. Nie znasz prawideł miłości bliźniego,
Miledy, która za złe każe dobrem,
Błogosławieństwem za przekleństwa płacić.
Anna. A ty, poczwaro, ty żadnych praw nie znasz,
Boskich ni ludzkich; najdzikszy zwierz nawet
Zna przecie jakieś uczucia litości.
Gloster. Ja nie znam żadnych, przetom też nie zwierzę.
Anna. Co za dziw, kiedy szatan mówi prawdę!
Gloster. Większy dziw, kiedy anioł tak jest gniewny. -
Pozwól, niewiasty boski arcywzorze,
Bym się z zakału tej mniemanej winy
Przy sposobności oczyścił przed tobą.
Anna. Pozwól, zarazo w postaci człowieka,
Bym cię z powodu tej winy uznanej
Przy sposobności przekleństwem okryła.
Gloster. Piękności. wyższa nad wszystkie wyrazy!
Ścierp, bym z zarzutów się usprawiedliwił.
Anna. Szkarado, niższa nad wszelkie pojęcie,
Stryczkiem najlepiej się usprawiedliwisz.
Gloster. Taką rozpaczą obwiniłbym siebie.
Anna. Rozpacz by ciebie usprawiedliwiła,
Skorobyś wywarł zasłużoną zemstę
Na sobie samym, za niezasłużone
Zabójstwo na drugich.
Gloster. Przypuścmy, miledy
Żem nie ja śmierć im zadał.
Anna. Więc przypuszczasz,
Że nie zginęli: zginęli jednakże
I to z twej ręki, piekielny siepaczu.
Gloster. Nie ja zabiłem twego, pani, męża.
Anna. Więc jeszcze żyje?
Gloster. Nie, zaiste: padł on
Z ręki Edwarda.
Anna. Kłakmiesz! Małgorzata

Widziała nóż twój jego krwią dymiący,
Tenze sam, coś go niegdyś na nią podniósł,
Tylko go twoi bracia odtrącili.
Gloster. Uniósł mnie jej zły język, co potwarczo
Ich winę zwalał na mój kark niewinny.
Anna. Uniósł cię twój zły umysł, który nigdy
O niczem innem nie śnił jak o rzeziach.
Nie tyżeś tego zamordował króla?
Mów.
Gloster. Dajmy na to.
Anna. Dajmy na to, zbójco!
Daj Boże także, abyś za bezbożny
Ten czyn, na wieki został potępiony! -
On był tak dobry, łagodny, cnotliwy!
Gloster. Tem ci godniejszy być u króla niebios.
Anna. W niebie on, dokąd ty nigdy nie dojdziesz.
Gloster. Wdzięczność mi winien za to żem mu pomógł
Dostać się ówdzie; tam odpowiedniejsze
Miejsce dla niego niżeli na ziemi.
Anna. Dla ciebie tylko jedno odpowiednie:
A tem jest piekło.
Gloster. Tak, i jeszcze jedno;
Chceszli, miledy, abym je wymienił?
Anna. Chyba więzienie.
Gloster. Sypialnia, miledy.
Anna. Zatruty spokój niech będzie w pokoju,
Gdzie ty spoczywasz!
:Gloster. Będzie nim, o pani,
Tak długo, póki nie spocznę przy tobie.
Anna. Tak się spodziewam.
Gloster. Ani wątpię o tem.
Tymczasem, pełna wdzięków ledy Anno,
aby sprowadzić w poważniejsze szranki
To ostre starcie się naszych dowcipów,
Powiedz mi, czyli ktoś, co spowodował
przedwczesną śmierć tych dwóch Plantagentów:

Henryka i Edwarda, czy ktoś taki
Nie zasługuje na równą naganę,
Jak ten, co przywiódł ją do skutku?
Anna. Tyś to
Był doń powodem i niecnym jej sprawcą.
Gloster. Twój to wdzięk do tej sprawy był powodem,
Twój wdzięk, co we śnie mię drażni i bodzie
Do przelewania krwi całego świata,
W nadzieji słodkich godzin w twem objęciu.
Anna. Gdybym tę pewność miała, te paznokcie
Zdarłyby, zbójco, ten wdzięk z mego lica.
Gloster. Oczy me nigdy nie ścierpią tej krzywdy;
Nigdybyś, pani, jej nie wyrządziła,
Gdybym był przy tem. Jak słońcem świat cały,
Tak ja się twoim rozkoszuje wdziękiem:
On jest mym dniem, mem życiem.
Anna. Niech noc czarna
Dzień twój zamroczy, a śmierć życie twoje!
Gloster. Piękna istoto, nie klnij sobie samej:
Tyś tem obojgiem.
Anna. Z serca bym być rada
Obojgiem, aby zemścić się na tobie.
Gloster. Takie życzenie jest nienaturalne:
Chcieć się mścić na kimś, co cię czule kocha
Anna. Jest to życzenie słuszne i właściwe:
Chcieć się mścić na kimś, co mi zabił męża.
Gloster. Ten, co cię męża pozbawił, miledy,
Zrobił to, by ci dać lepszego w zamian.
Anna. Lepszego niż on nie ma na tej ziemi.
Gloster. Jest ktoś, co lepiej cię od niego kocha.
Anna. Wymień go.
Gloster. Miano jego Plantagenet.
Anna. To miano mego męża.
Gloster. Takież same
Ma i ten, tylko przy lepszych warunkach.

Anna. Gdzie on?
Gloster. Tu.
Anna pluje na niego
Za co pani na mnie plujesz?
Anna. Radabym, aby to był jad śmiertelny.
Gloster. Nigdy jad nie trysł z piękniejszego źródła.
Anna. Nigdy jad nie zawisł na brzydszej gadzinie.
Przecz z moich oczu! zarażasz je.
Gloster. Pani,
Twoje to oko zaraziło moje.
Anna. Oby to oko było bazyliszkiem,
Coby cię na śmierć olśnił!
Gloster. Oby było!
Bo tym sposobem umarłbym odrazu,
Zamiast powolnie konać. Twoje oko
Słone łzy nieraz wycisnęło z moich;
Zdrojem dziecinnych kropel zsromociło
Ten wzrok, którego nigdy do tej pory
Wilgoć czułości nie zamgliła jeszcze;
Który pozostał jasnym nawet wtedy,
Kiedy mój ojciec York i Edward płakał,
Słysząc żałosny jęk Rutlanda w chwili,
Gdy go czarnego Klifforda miecz przeszył;
I wtedy, kiedy twój waleczny ojciec
Rzewnie, jak małe dziecko, opisywał
Śmierć mego ojca, i kilkakroć razy
Przerwał opis, aby łkać i szlochać,
Tak, że ktokolwiek był przy tem obecny,
Mokre miał lica, jak liście po deszczu.
W smutnych tych czasach męskie moje oko
Wzgardziło łzami niegodnemi męża.
I czego wtedy żałość nie zdołała
Wydobyć z niego, to wydobył teraz
Twój wdzięk, oślepił je prawie od płaczu.
Nigdy o żadną łaskę nie błagałem
Ani przjaciół, ani nieprzyjaciół;

Nigdy mój język nie mógł się nauczyć
Słodko pochlebnej mowy; ale teraz,
Gdy wdzięk twój celem, dumne moje serce
Błaga i znagla język do mówienia
Anna spogląda nań z pogardą.
Nie szpeć, o pani, ust swych tym wyrazem
Odpychającym, one są stworzone
Do pocałunków, a nie do pogardy.
Jeśli twe mściwe serce nie przebacza,
Oto dowodny miecz z śpiczastym ostrzem;
Utop go, jeśli chcesz, w tej wiernej piersi
I wygnaj duszę, która cię uwielbia.
Gołoć go daję, oczekując śmierci;
I na kolanach kornie o nią proszę.
Odsłania pierś, Anna mierzy w nią mieczem.
Nie ociągaj się: jamto zamordował
Króla Henryka, ale twoja piękność
Spowodowała mnie do tego. Uderz!
Ja to zgładziłem młodego Edwarda;
Anna zamierza się znowu.
Ale mnie k'temu wiódł twój boski powab.
Anna upuszcza miecz.
Podnieś, aniele miecz, albo mnie podnieś.
Anna. Wstań, obłudniku! choć śmierci twej pragnę,
Nie chcę jednakże być jej wykonawcą.
Gloster. To mi każ z własnej lec dłoni, a legnę.
Anna. Jużem kazała.
Gloster. Wtedy byłaś w gniewie.
Powtórz ten rozkaz, a zaraz ta ręka,
Co przedmiot twojej miłości zabiła
Z żywej miłości ku tobie, zabije
Przedmiot twej wzgardy dla miłości twojej.
Będziesz więc winną obydwu tych śmierci.
Anna. Gdybym twe serce znać mogła!
Gloster. Me serce
Jest w moich ustach.

Anna. Boję się, czy tylko
W jednem i drugiem fałsz się nie ukrywa.
Gloster. Niema więc prawdy w ludziach,
Anna. Dobrze, dobrze;
Włóż miecz do pochwy.
Gloster. Czy już zgoda z nami?
Anna. Później się dowiesz.
Gloster. Mogęż mieć nadzieję?
Anna. Nadzieję każdy ma.
Gloster. Przyjmij ten pierścień.
Anna wkłada pierścień na palec. Przyjęcie nie jest daniem.
Gloster. Jak ten pierścień
Objął ten palec, tak niech twoje serce
Obejmie moją miłość: dzierż oboje,
Oboje bowiem do ciebie należą.
Jeśli zaś wierny twój niewolnik zdoła
Wyprosić sobie jeszcze coś u ciebie,
To szczęście jego zapewnisz na wieki.
Anna. Czego chcesz?
Gloster. Abyś tę żałobną czynność
Pozostawiła temu, co ma więcej
Niż ty powodów do żałoby; tudzież
Abyś się zaraz do Krosby udała,
Gdzie ja złożywszy uroczyście tego
Zacnego króla w czortsejskim klasztorze,
I łzami żalu oblawszy grób jego,
Z całą czcią winną przybędę do ciebie;
Dla wielu względów, których nie wymieniam,
Błagam cię, pani, wyświadcz mi tę łaskę.
Anna. Chętnie -uczynięć w tem zadość, miloidzie,
I wielce cieszy mnie ta twoja skrucha.
Tresser i Berkley, pójdżcie.
Gloster. Nie uslyszęż
Pożegnawczego słowa z twych ust, pani?
Anna. Żądasz, milordzie, więcej, niżeś godzień;
Ponieważ jednak dzięki twej nauce,

Muszę ci schlebiać, wyobraź więc sobie,
Żem pożegnawcze słowo już wyrzekła.
Wychodzi z Trosslem i Berkleyem.
Gloster. Ponieście zwłoki, panowie.
Jeden z dworzan. Do Czertsej,
Szlachetny lordzie?
Gloster. Nie, do Karmelitów;
I tam czekajcie na moje przybycie.
Orszak wychodzi niosąc ciało.
Czy się kto kiedy zalecał w ten sposób?
Czy sobie ujął w ten sposób kobietę?
Chcę ją posiadać, ale nie na długo.
Jakto? Jam zabił jej męża i ojca,
I ja zdołałem ją sobie zniewolić?
Mimo najgłębszej odrazy jej serca,
Jej łez i przekleństw; w obec tych zwłok niemo
Podżegających jej nienawiść; mając
Przeciwko sobie Boga, jej sumienie,
Wszystko; nie mając ni jednej istoty,
Coby przyjaźnie za mną przemówiła,
Oprócz szatana i obłudnych spojrzeń!
I mimo tego pozyskać ją, niczem
Wszystko zwyciężyć! Ha! to nie do wiary!
Także się prędko zatarł w jej pamięci
Ów walny książę Edward, jej małżonek,
Co go niespełna trzy miesiące temu
W przystępie gniewu zabiłem w Tiuksbury?
Równie godnego miłości człowieka,
Równego dzieła rozrzutnej natury,
Pełnego męstwa i mądrości razem,
W tak młodym wieku posiadającego
Wszelkie przymioty zdobiące monarchę
Niema drugiego na obszarze świata.
I ona zniża swoje oczy ku mnie,
Com zerwał złoty kwiat takiego księcia
I puste łoże wdowy jej zgotował?

Ku mnie, którego zsumowana wartość
Nie dorównywa połowie Edwarda?
Ku mnie, szpetnemu kuternodze? W zamian
Za skarb książęcy brać dziadowski szeląg!
Nie wiem doprawdy, co myśleć o sobie:
Bo gdy sam sądzę się wzorem brzydoty,
Ona znajduje mnie dziwnie przystojnym.
Muszę wydatek zrobić na zwierciadło
I utrzymywać jaki tuzin krawców
Ku ozdobieniu kształtów mego ciała.
Skoro się lepiej podobam sam sobie,
Słuszna, bym pewnym kosztem to opłacił.
Świeć, jasne słońce, nim zwierciadło sprawię,
Bym się na cieniu przyjrzał mej postawie!
Wychodzi.



SCENA TRZECIA.

Tamże. Pokój w pałacu.

Wchodzą: Królowa Elżbieta, lord Rivers i lord Grey.

Lord Rivers. Nie trap się, pani : ani wątpić o tem,
Że wkrótce Jego Królewska Mość wróci
Do pierwotnego stanu zdrowia.
Lord Grey. Przez to,
Że je wystawiasz sobie w tak złem świetle,
Przez to je właśnie pogarszasz, królowo.
Bądź dobrej myśli, dla Boga, i pokrzep
Jego Królewską Mość wesołem słowem.
Królowa Elżbieta. Gdyby on umarł, cóżby mnie spotkało!
Grey. Nic, krom boleści z tak dotkliwej straty.
Królowa Elżbieta. Tak wielka boleść włącza wszelką inną.
Grey. Niebo cię, pani, obdarzyło synem,
Co cię pocieszy w razie jego śmierci.
Królowa Elżbieta. On jest tak młody, nim zaś do lat dojdzie,
Opiekę nad nim ma mieć Ryszard Gloster,
Człowiek niechętny i mnie i nam wszystkim,

Grey. Onże stanowczo ma być protektorem?
Królowa Elżbieta. Na teraz jeszcze nie, będzie nim jednak
Stanowczo, jeśli król zstąpi do grobu.
Wchodzą Buckingham i Stanley.
Grey. Oto lordowie Buckingham i Stanley.
Buckingham. Waszej Królewskiej Mości korni słudzy.
Stanley. Bogdajby nasza miłościwa pani
Mogła odzyskać swą wesołość dawną!
Królowa Elżbieta. Wątpię, kochany milordzie Stanleyu,
Czyby hrabina Ryszmond była skorą
Przyłączyć amen do waszej modlitwy.
Choć ona jednak jest małżonką waszą
I mnie nie lubi, bądź pewien, milordzie,
Że niezależnie od jej wyniosłości
Życzliwość moja ku wam jest niezmienną,
Stanley. Nie dawaj Wasza Królewska Mość wiary
Niecnym potwarzom tych, co ją śmią czernić;
Gdyby zaś była słusznie oskarżoną,
Racz wyrozumieć jej ułomność, która
Z chorobliwego raczej widzimisię,
Nie z złego serca, jak mniemam, pochodzi.
Królowa Elżbieta. Lordzie Stanleyu, widziałżeś dziś króla ?
Stanley. Właśnie w tej chwili z lordem Buckinghamem
Idę od niego.
Królowa Elżbieta. Jaka jest nadzieja
Jego powrotu do zdrowia?
Buckingham. Najlepsza:
Jego Królewska Mość raźnie rozmawiał.
Królowa Elżbieta. Oby tak było! Więc z nim mówiliście ?
Buckingham. Tak, miłościwa pani: król Jegomość
Pragnie pojednać księcia Gloster z braćmi
Waszej Królewskiej Mości, tych zaś skłonić
Do pojednania z lordem szambelanem;
I w tym ich celu zawezwał do siebie.
Królowa Elżbieta. Dałby Bóg, aby mu się to udało!

Ale nic z tego; mani jakieś przeczucie,
Że szczęście nasze jest na przesileniu.
Wchodzą Gloster, Hastings i Dorset.
Gloster. Oni mnie krzywdzą, nie zniosę ja tego.
Któż są ci, co się skarżyli przed królem,
Że ja mam serce kamienne i jestem
Im nieprzyjazny? Na świętego Pawła!
Jego to raczej jest nieprzyjacielem,
Kto mu do ucha tka takie powieści.
Przeto że schlebiać nie umiem i głaskać,
Słów cedzić, mizdrzyć się i durzyć ludzi,
Dwornie się zginać jak Francuz lub małpa:
Przeto zawziętym mianują mnie wrogiem!
Nie możeż prawy człowiek żyć spokojnie?
Zawszeż otwartą jego prostoduszność
Na złe tłumaczyć i przekręcać będą
Chytre, układne półgłówki w jedwabiach?
Grey. Do kogoż Wasza Cześć mówi w tem kole?
Gloster. Do ciebie, który czci nie masz i cnoty.
Kiedyżem jaką krzywdę ci wyrządził?
W czem ci uchybił? — lub tobie? — lub tobie?
Lub komukolwiek z waszej archandryi?
Żeby was wszystkich!... — Nasz pan miłościwy
(Którego bogdaj uchowały nieba
Dłużej, niż tego wy sobie życzycie!)
Ledwie odetchnąć może pod skargami,
Któremi jego mieszacie spokojność.
Królowa Elżbieta. Bracie Glosterze, błędnie rzeczy bierzesz.
Król, mój małżonek, z własnego natchnienia,
Nie pobudzony czyjąbądź namową,
Zgadując pewnie twą skrytą nienawiść
Do moich dzieci i braci i do mnie,
Która na zewnątrz jawiła się w czynach,
Posłał do ciebie, aby dojść powodu
Niechęci twojej i kres jej położyć.

Gloster. Powodu? czyż ja wiem? świat się tak popsuł!
Mysikróliki sadowią się teraz
W siedzibie orłów. Odkąd lada Maciek
Patentowanym szlachcicem się staje.
Odtąd nie jeden szlachcic stał się Maćkiem.
Królowa Elżbieta. Dość, dość, Glosterze; wiemy już, co myślisz:
Zazdrościsz mnie i moim powodzenia,
Nie daj nam. Boże, kiedykolwiek od was
Być zależnymi!
Gloster. Bóg daje tymczasem,
Że my jesteśmy zależnymi od was;
Bo przez was został nasz brat uwięziony,
Ja sam popadłem w niełaskę, a szlachta
W niesławę, skoro najwyższe urzędy
Przechodzą codzień w ręce takich figur,
Które na dwa dni wprzód w ręce chuchały.
Królowa Elżbieta. Na tego, który mię z błogiej mierności
Do tej nieszczęsnej wysokości wyniósł!
Nigdym przeciwko księciu Klarensowi
Nie podbudzała króla; nieraz owszem
Jak najżarliwiej przemawiałam za nim.
Milordzie, ciężką czynisz mi obelgę,
Zwracając do mnie tak nikczemny zarzut.
Gloster. Możesz, miledy, zaprzeczyć i temu,
Że z twojej winy lord Hastings był więzion?
Rivers. Może, milordzie, bo w istocie —
Gloster. Może,
Lordzie Riversie? O, któż wątpi? może
I więcej zrobić, niż zaprzeczyć temu:
Może waćpanu wyjednać znów jaką
Piękną posadę, a potem zaprzeczyć,
Że miała czynny w tem udział, i wszystko
Wysokim waszym przypisać zasługom.
Czegoż nie może ? Ba, ba, może ona.

Rivers. Ba! ba! cóż może? co?
Gloster. Co baba może?
Może pójść jeszcze za jakiego króla,
Gładkiego chłopca; i cóż w tem zdrożnego!
Królowa Elżbieta. Milordzie Gloster, za długo już znoszę
Twoje brutalstwa i gorzkie szyderstwa.
Na Boga! pójdę natychmiast wyjawić
Jego Królewskiej Mości te zniewagi,
Które tak często w milczeniu cierpiałam.
Lepiej być wiejską dziewką, niż królową
Wielkiego państwa, mogącą być celem
Takich napaści, wzgardy i urągań.
Skąpo mam uciech na angielskim tronie.
Królowa Małgorzata ukazuje się w głębi.
Królowa Małgorzata. Obyś ich miała jeszcze skąpiej! modły
O to zasyłam, bo mnie przynależy
Twe stanowisko, dostojność i stopień.
Gloster do Elżbiety. Grozisz mi pani, że pójdziesz do króla,
Powtórzyć moje wyrazy; idź, powtórz,
Nie taj niczego. To, co powiedziałem,
I wobec króla utrzymywać będę,
Chociażbym się miał narazić na Tower.
Czas mówić teraz, o usługach moich
Zapamiętano całkiem.
Królowa Małgorzata. Precz, szatanie!
Dobrze ja o nich pamiętam. Tyś zabił
Mojego męźa w Towrze, a biednego
Mojego syna Edwarda w Tiuksbury.
Gloster jak wprzódy. Nim pani przyszłaś do tronu i mąż jej,
Ja byłem jucznym koniem jego sprawy,
Wypleńcą jego butnych przeciwników
I hojnym jego przyjaciół płatnikiem.
Aby krew jego ukrólewszczyć, chętnie
Przelałem moją.
Królowa Małgorzata. Tak, i inną jeszcze,
Stokroć cenniejszą niż jego i twoja.

Gloster jak wprzódy. Pani podówczas i jej mąż Grey, domu
Lankastrowego trzymaliście stronę;
I waćpan także, mości Rivers. Czyliż
Mąż pani nie padł w bitwie pod Saint-Albans,
Dla Małgorzaty? Muszę wam odświeżać
Pamięć tych dziejów, gdy zapominacie,
Czemeście byli wprzód, a czem jesteście;
Jak niemniej, czem ja byłem, a czem jestem.
Królowa Małgorzata. Byłeś morderczym niecnotą i jesteś.
Gloster. Nieszczęsny Klarens odstąpił Warwika,
Ojca swojego i przysięgę złamał —
Przebacz mu, Chryste!
Królowa Małgorzata. Skarz go, Boże!
Gloster. Aby
Obok Edwarda o koronę walczyć,
I za to wzięto pod klucz nieboraka.
Obym miał serce tak twarde jak Edward,
Lub on tak czułe jak ja i litosne!
Za miękki jestem, za dziecinnie głupi
Dla tego świata.
Królowa Małgorzata. Znijdź więc zeń do piekła,
Kakodemonie! tam twoje królestwo.
Rivers. Milordzie Gloster, w owych dniach burzliwych,
Które przytaczasz, celem wykazania
Nieżyczliwości naszej, służyliśmy
Naszemu panu, prawemu królowi;
Tak samobyśmy ponieśli usługi
I tobie, gdybyś nim był.
Gloster. Gdybym był nim?
Wolałbym być kramarzem wędrującym:
Samą myśl o tem serce me odpycha.
Królowa Elżbieta. Równego braku radości, milordzie,
Jak ten, którego, myślisz, żebyś doznał,
Gdybyś był królem w tym kraju, równego
Braku radości, pomyśl, ja doznaję,
Odkąd w nim jestem królową.

Królowa Małgorzata. Zaprawdę
Małą ma radość królowa w tym kraju:
Jam tu królową i jam z niej wyzuta,
Nie mogę dłużej znieść tego cierpliwie.
Postępuje naprzód.
O wy, rabusie! co się drzecie z sobą
O podział tego, coście mi wydarli,
Kogoż z was dreszczem nie przejmie mój widok?
Uchylcie, jako poddani, kolana
Przed tą, co prawo ma wam rozkazywać,
Lub drżyjcie, jako butownicy, przed tą,
Którąście tego prawa pozbawili.
Do Glostera, który chce wyjść.
Stój, wdzięczny łotrze; nie kwap się do wyjścia.
Gloster. Czego odemnie chcesz, wywiędła wiedźmo.
Królowa Małgorzata. Stawić ci obraz tego, coś zniweczył:
To tylko zrobić chcę, nim cię stąd puszczę.
Gloster. Czyż cię pod karą śmierci nie wygnano?
Królowa Małgorzata. Wygnano, ale wygnanie dotkliwszem
Byłoby dla mnie niżeli śmierć, która
Grozi mi za to, że tu pozostałam.
Męża i syna ty mi jesteś winien,
Ty tron — wy wszyscy poddańczą uległość.
Cierpienie moje wam słusznie przypada,
A wszelka wasza błogość mnie wyłącznie.
Gloster. Przekleństwo, które mój czcigodny ojciec
Rzucił na ciebie, kiedyś mu papierem
Koronowała bohaterskie czoło
I szydząc, rzeki z ócz mu dobywała,
A potem, gwoli osuszenia tychże,
Kładła mu do rąk chustkę umaczaną
We krwi niewinnej zacnego Rutlanda —
Owo przekleństwo jego przepełnionej
Goryczą duszy spadło na twą głowę;
Bóg to, a nie my, pomścił czyn twój krwawy.
Królowa Elżbieta. Tak to Bóg sprawę niewinnych popiera.

Hastings. Zabójstwo tego dziecka było dziełem
Najokrutniejszem, najnielitościwszem,
O jakiem w dziejach ludzkości słyszano.
Rivers. Tyrani nawet płakali, gdy o tem
Opowiadano.
Dorset. Nie było człowieka,
Któryby nie był zemsty przepowiadał.
Buckingham. Obecny temu Nortumberland ronił
Łzy rzewne.
Królowa Małgorzata. Jakto? gryźliście się z sobą,
Gdym tu wchodziła, gotowi się pożreć,
A teraz wszyscy zwracacie się na mnie?
Czyż straszne Yorka przekleństwo tak wiele
Ważyło w niebie, żeby zgon Henryka,
Śmierć najmilszego mojego Edwarda,
Strata ich berła, moje stąd wygnanie,
Tyle niedoli miało czynić zadość
Za owo marne niedorosłe chłopię?
Czyliż przekleństwa mogą się przez chmury
Przedrzeć do nieba? Jeśli tak jest, dajcież
Przejście i moim, o, wy ciężkie chmury!
Niech przesyt, jeśli nie wojna, zabije
Waszego króla, tak jak go na króla
Wyniosło było zabicie naszego!
Niech Edward, syn twój, teraz książę Walji,
W miejsce Edwarda, mego syna, niegdyś
Książęcia Walji, umrze w kwiecie wieku,
Równie przedwczesną i gwałtowną śmiercią!
Ty, dziś królowa, w moje miejsce, która
Byłam królową, przeżyj swoją świetność,
Jak ja przeżyłam moją! w długie lata
Żyj, opłakując stratę swoich dzieci,
I patrz na inną, jak ja dziś na ciebie,
Przybraną w twoje prawa, jak ty w moje!
Niechaj na długi czas przed twoją
Zgasną dni twego szczęścia, i po ciągu

Mnogich pasm cierpień umrzej, ni to żoną,
Ni to królową Anglji, ni to matką!
Riversie, i ty, Dorsecie, i waćpan
Milordzie Hastings, wyście przy tem byli,
Gdy mój syn konał pod nożem; daj Boże,
Aby z was żaden zwykłych lat nic dożył,
Lecz każdy nagłą śmiercią zszedł ze świata!
Gloster. Dość już tych zaklęć, wyschła czarownico!
Królowa Małgorzata. Ciebie pominąć? Nie, psie, weź
[część twoją!
Mająli nieba jaką ciężką plagę,
Przewyższającą to, coć mogę życzyć,
O, niech ją póty chowają w zapasie,
Póki występki twoje nie dojrzeją:
Wtedy dopiero niech ich oburzenie
Nawałem runie, na ciebie, na ciebie,
Zawzięty wrogu spokojności świata!
Niech cię sumienia robak wiecznie toczy!
Miej, póki życia, przyjaciół za zdrajców,
A szczwanych zdrajców za braci od serca!
Niech ci sen nigdy zbójczych ócz nie zawrze,
Chybaby jakie dręczące marzenia
Miały cię straszyć widm piekielnych rojem!
Ty, zlewku szpetnych cech, ryjący wieprzu!
Ty, coś w kolebce już był piętnowany
Na syna piekła i zakał natury!
Ty, hańbo łona matki! ty, wyrodku
Ojcowskich lędźwi! łachmanie honoru!
Wieczne przekleństwo tobie —
Gloster. Małgorzato!
Królowa Małgorzata. Ryszardzie!
Gloster. Czego?
Królowa Małgorzata. Jam ciebie nie zwała.
Gloster. Wybacz mi przeto, rozumiałem bowiem,
Żeś mnie tak cierpko zwała tem i owem.
Królowa Małgorzata. Ciebie w istocie, ale nic żądałam,

Abyś mi na to odpowiadał. Czekaj,
Póki przekleństwa mego nie dokończę.
Gloster. Jam to już zrobił, Małgorzata była
Ostatniem słowem.
Królowa Elżbieta. Tak więc twe przekleństwo
Przeciwko tobie samej się zwróciło.
Królowa Małgorzata. Biedna królowo malowana! maro
Przeszłości mojej! po co sypiesz cukier
Na tę pękatą pajęczą poczwarę,
Co cię zabójczą przędzą swą obwija?
Niebaczna! sama nóż na siebie ostrzysz:
Przyjdzie czas, w którym mię przyzywać będziesz,
Ażebym razem z tobą przeklinała
Tę jadowitą garbatą ropuchę.
Hastings. Fałszywa prorokini, połóż koniec
Szalonej swojej klątwie; nie wyczerpuj
Na swoją szkodę naszej cierpliwości.
Królowa Małgorzata. Hańba wam ! boście wyczerpali moją.
Rivers. Lepiej się naucz swego obowiązku.
Królowa Małgorzata. Wy to się lepiej nauczcie swojego,
Jako poddani względem mnie, królowej.
O, zobowiążcie mnie lepszą nauką!
Dorset. Dajcie jej pokój, ona obłąkana.
Królowa Małgorzata. Niedowarzony panku, poskrom
[język;
Godność twa tylko co wyszła z pod stępia,
Jeszcze w obiegu nie jest. O, bogdajby
Młode szlachectwo wasze mogło pojąć,
Co to jest stracić je i przyjść do nędzy!
Kto w górze stoi, wichrów jest igrzyskiem,
A kto z niej spadnie, w niwecz się druzgoce.
Gloster. Dobra przestroga, kochany markizie,
Weź ją do serca.
Dorset. Zarówno się ona
Ściąga do ciebie, milordzie, jak do mnie.
Gloster. I bardziej; alem ja wysoko zrodzon,

Ród nasz się lęże na wierzchołkach cedrów,
Igra z wiatrami i urąga słońcu.
Królowa Małgorzata. I sprawia słońca zaćmienie: niestety!
Dowodem tego mój syn, dziś będący
W ciemnicach śmierci, którego promienie
Pochmurny duch twój pokrył wiecznym mrokiem.
Ród się wasz lęże w gnieździe naszych piskląt.
O Boże, ty to widzisz, nie ścierp tego!
Co krwią zyskane, to niech krew odpłaci!
Buckingham. Dość już, dość tego: przez sam wstyd, miledy,
Jeżeli nie przez miłość chrześcijańską.
Królowa Małgorzata. O chrześcijańskiej nic mówcie miłości,
Ani o wstydzie: nie po chrześcijańsku
Postąpiliście ze mną i bezwstydnie
Zniweczyliście wszystkie me nadzieje.
Gniew jest miłością moją, życie wstydem,
I tym żyć będzie wiecznie żal mój wściekły.
Buckingham. Skończ już, miledy; skończ.
Królowa Małgorzata. O, Buckinghamie!
Gotowam twoją rękę ucałować
Na znak przymierza i przyjaźni z tobą.
Szczęść Boże tobie i domowi twemu!
Twe szaty nie są krwią naszą splamione,
Ni ciebie moje dotyka przekleństwo.
Buckingham. Jak i nikogo z tych, co tu obecni:
Przekleństwa bowiem nigdy nie przechodzą
Za obręb tych ust, co je na wiatr zioną.
Królowa Małgorzata. I owszem, sądzę, że idą do nieba
I tam drzemiącą budzą pomstę Bożą.
Strzeż się brytana tego, Buckinghamie!
On kąsa łasząc się, a gdy ukąsi,
Zjadliwy jego ząb na śmierć rozrania.
Strzeż się go, nic miej z nim żadnej styczności!
Grzech, śmierć i piekło położyły na nim
Swoje pieczęcie i oddały wszelkie
Narzędzia swoje na jego usługi.

Gloster. Co ona mówi, lordzie Buckinghamie?
Buckingham. Nie zważam na to, mój łaskawy panie.
Królowa Małgorzata. Jakto ? pogardzasz mą życzliwą radą,
I głaszczesz tego szatana, którego
Strzec ci się radzę? O, wspomnisz to kiedyś,
Gdy on ci serce rozedrze, i powiesz:
Że Małgorzata była dobrą wróżką.
Niechże na każdym z was z osobna cięży
Nienawiść tego piekielnego wroga,
A na nim wasza, na was wszystkich — Boga!
Wychodzi.
Hastings. Włos mi się jeży, słysząc jej przekleństwa.
Rivers. I mnie też; dziwna, że jest na wolności.
Gloster. Ja jej nie winię, na królowę niebios!
Za wiele ona krzywd zniosła, i żal mi,
Żem się poniekąd przyczynił do tego.
Królowa Elżbieta. Jam jej świadomie nie skrzywdziła
[nigdy.
Gloster. Ale posiadasz pani z krzywd jej korzyść.
Co się mnie tyczy, za żarliwy byłem
W czynieniu dobrze ludziom, którzy teraz
Tak są oziębli, że o tem nie pomną.
I Klarens także dobrą ma zapłatę!
W nagrodę trudów w karmniku go tuczą.
Niech Bóg przebaczy tym, co temu winni!
Rivers. Piękna to cnota, godna chrześcjanina,
Modlić się za tych, którzy nam źle czynią.
Gloster. Zawsze tak czynię, po zdrowym namyśle.
Do siebie.
Bo gdybym teraz klął, kląłbym sam sobie.
Wchodzi Ketsby.
Ketsby. Jego Królewska Mość wzywa cię, pani,
I Waszą Miłość — i was, cni lordowie.
Królowa Elżbieta. Idę natychmiast. — A wy, milordowie,
Idziecież ze mną.?
Rivers. Służymy ci, pani.

Wychodzą wszyscy prócz Glostera.
Gloster. Siejąc złe, pierwszy krzyczeć o to będę;
Własne bezprawia zwalę na kark drugim.
Klarensa, który w istocie z mej łaski
W ciemnicy siedzi, opłakiwać będę
Przed cymbałami takimi jak Stanley,
Hastings, Buckingham, i wtykać im w ucho,
Że to królowa jejmość i jej klika
Podburza króla przeciw memu bratu.
Oni uwierzą i z swojej mię strony
Podżegać będą, ażebym się za to
Zemścił na Greyu, Riversie, Woganie.
Wtedy głębokie westchnienie wydając,
Powiem im wedle słów pisma świętego:
Że Bóg nam każe dobrem za złe płacić;
Tak ubarwiwszy nagą mą niecnotę
Zbutwiałem pierzem, z biblji wyskubanem,
Świętym się wydam, gdym w gruncie szatanem.
Wchodzą dwaj mordercy.
Lecz oto moich planów wykonawcy.
No i cóż, moje dziarskie, walne chłopcy?
Gotowiżeście tę rzecz spełnić zaraz?
Pierwszy morderca. Tak jest, łaskawy panie, i przychodzim
Po list, za którymby nas tam wpuszczono.
Gloster. Dobra przezorność, mam go tu przy sobie.
Oddaje im pismo.
Stawcie się w Krosby, jak będzie po wszystkiem,
Tylko się śpieszcie, bądźcie niezmiękczeni,
I nic słuchajcie go: bo on wymowny,
Mógłby was wzruszyć i wzbudzić w was litość,
Gdybyście ucho mu podali.
Pierwszy morderca. Spuść się
Na nas, milordzie; my nie lubim rozpraw,
Kto wiele gada, mało czyni: wierzaj,
Że użyjemy rąk, nie gąb.

Gloster. Wam z oczu
Młyńskie kamienie kapią, moje zuchy,
Tam, gdzie łzy cieką z oczu niedołęgom:
Lubię was za to. — Dalejże do dzieła!
Śpieszcie się!
Pierwszy morderca. Śpieszym, miłościwy książę.
Wychodzą.



SCENA CZWARTA.

Więzienie w Towrze.

Wchodzi Klarens i Brakenbery.

Brakenbery. Co dziś tak smutno Wasza Cześć wygląda?
Klarens. Miałem noc zeszłą bardzo niespokojną,
Pełną okropnych snów, straszliwych widzeń.
Jakem chrześcjanin i uczciwy człowiek,
Nie chciałbym spędzić drugiej takiej nocy
Za nieprzerwany ciąg dni najszczęśliwszych;
Tak pełne zgrozy były te marzenia.
Brakenbery. Jakież to były marzenia, milordzie?
Klarens. Zdawało mi się, żem się stąd wyłamał
I na okręcie płynął do Burgundji:
Będący ze mną tamże brat mój, Gloster,
Z wnętrza kajuty wywiódł mnie na pokład;
Spoglądaliśmy stamtąd w stronę Anglji,
Mówiąc o smutnych kolejach tych wojen,
Między domami Yorków i Lankastrów,
Któreśmy przeszli. Gdyśmy tak chodzili
Po kołyszących się deskach pokładu,
Zdawało mi się, że się Gloster potknął,
I upadając, mnie, com go chciał wstrzymać,
Zrzucił przez burtę w odmęt morskich wałów.
U, jakąż męką zdało mi się tonąć!
Jak przeraźliwy szum wód miałem w uszach!
Jak szpetny widok śmierci przed oczyma!
Zdawało mi się, jakobym był świadkiem

Tysiąca rozbić, jakobym tysiące
Widział ciał ludzkich, które ryby jadły;
Kotwice, bryły złota, stosy pereł,
Drogie kamienie, kosztowne klejnoty,
Porozrzucane zewsząd na dnie morza:
Niektóre tkwiły w czaszkach; w wydrążeniach,
Gdzie niegdyś oczy mieszkały, widziałem
Jakby na pośmiech błyszczące brylanty,
Co się wdzięczyły do podwodnych szlamów
I natrząsały z kości w krąg rozpierzłych.
Brakenbery. Jakieś mógł, mości książę, w chwili śmierci
Te tajemnice otchłani uważać?
Klarens. Nie wiem, jak się to działo, ale mogłem.
Nierazem ducha oddać usiłował,
Ale zawzięta fala wciąż go we mnie
Zatrzymywała i nic chciała puścić
Na wolne, pełne, otwarte powietrze;
Dusiła mi go w zaciśniętej piersi,
Która pękała prawie, chcąc go z siebie
W morze wyzionąć.
Brakenbery. Czyliżeś się, panie,
W tem pasowaniu z śmiercią nie przebudził?
Klarens. Nie: sen mój ciągnął się dalej po śmierci.
Wtedy, o, wtedy zwaliła się burza
Na duszę moją. Ów groźny przewodnik,
O którym tyle pisali poeci,
Przez smętną powódź przewiózł mnie do krain
Wiecznego mroku. Tam błędną mą duszę
Spotkał nasamprzód mój dostojny ojczym,
Sławnej pamięci Warwik, który gromkim
Rzekł głosem: »Jakąż każń za wiarołomstwo
Znajdzie w tem ciemnem państwie zdrajca Klarens?‹ 
I zniknął. Potem zjawił się przedemną
Inny duch, istny anioł, z jasnym włosem
Krwią obryzganym i krzyknął: »To Klarens,
Fałszywy, zmienny, wiarołomny Klarens,

Co mię na polach pod Tiuksbury zabił.
Chwyćcie go, furje, weźcie go na męki!«
Wtedy otoczył mię zastęp złych duchów
I wył mi w uszy tak przerażająco,
Tak strasznie, żem się aż zbudził, drżąc cały,
I długo jeszcze potem rozumiałem,
Że jestem w piekle: tak okropne sen ów
Na mym umyśle uczynił wrażenie.
Brakenhery. Nie dziw, milordzie, żeś się tem przeraził;
Mnie sam ten opis dreszczem już przejmuje.
Klarens. O, Brakenbery, jam zrobił to wszystko,
Co teraz świadczy przeciw duszy mojej;
Jam dla Edwarda to zrobił, i patrzże,
Jak on mi teraz za to się wywdzięcza.
0, Boże! jeśli me gorące modły
Gniewu Twojego nie mogą przebłagać,
Jeśli ukarać chcesz moje występki,
To wywrzej swoją zemstę na mnie tylko!
Oszczędź niewinną żonę mą i dzieci! —
Nie odchodź, proszę, kochany dozorco:
Głowa mi cięży, na sen mi się zbiera —
Zostań tu przy mnie.
Brakenhery. Zostanę, milordzie.
Oby Bóg waszą książęcą mość skrzepił
Błogim spoczynkiem!
Klarens siada w krześle i wkrótce potem zasypia.
Zmartwienia mieszają
Porządek czasu i wytchnienia
Z nocy poranek, z południa noc czynią.
Tylko tytuły są korzyścią książąt;
Blask ich zewnętrzny opłacany bywa
Wewnętrzną nędzą, za marne złudzenia
Znoszą częstokroć nawał trosk niezbytych;
Tak, że ich doli od nedzarza losu
Nic nie odróżnia, krom czczego rozgłosu.
Dwaj mordercy wchodzą.

Pierwszy morderca. Hola! jest tu kto ?
Brakenbery. Czego chcesz, wasze? jakeś się tu dostał?
Pierwszy morderca. Chcę mówić z Klarensem, a dosta-
łem się tu na nogach.
Brakenbery. Tak węzłowato?
Drugi morderca. Lepiej węzłowato niż rozwlekle.
Pokaż mu papier; nie traćmy czasu na gadaniu.
Oddaje papier, Brakenbery czyta.
Brakenbery. Odbieram rozkaz, abym szlachetnego
Księcia Klarensa oddał w wasze ręce.
Nie chcę dociekać, jaki jest cel tego,
Bo chcę w tej mierze wolnym być od winy.
Oto są klucze; tam książę spoczywa.
Idę niezwłocznie oznajmić królowi,
Że tym sposobem wam zdałem mój urząd.
Pierwszy morderca. Możesz to waćpan uczynić; roz-
tropność tak radzi. Bądź waćpan zdrów.
Brakenbery wychodzi.
Drugi morderca. Jakto ? mamyż go zabić śpiącego?
Pierwszy morderca. Nie; gotów przebudziwszy się po-
wiedzieć, żeśmy tchórzliwie sobie postąpili.
Drugi morderca. Przebudziwszy się! Głupiś; on się nic
przebudzi prędzej, aż na sąd ostateczny.
Pierwszy morderca. No, to na sądzie ostatecznym go-
tów powiedzieć, żeśmy go we śnie zabili.
Drugi morderca. Ten wyraz: sąd obudził we mnie pe-
wien rodzaj zgryzoty sumienia.
Pierwszy morderca. Jakto? lękasz się?
Drugi morderca. Nie tego, żeby go zabić, bo przecie
mamy list upoważniający do tego, ale żeby nie być
za zabicie go potępionym: bo od potępienia nie
mógłby mnie żaden list ochronić.
Pierwszy morderca. Myślałem, że masz stałe przedsię-
wzięcie.
Drugi morderca. Mam je, w istocie, do pozostawienia
go przy życiu.

Pierwszy morderca. Idę donieść o tem księciu Gloste-
rowi.
Drugi morderca. Nie czyń tego, bracie, zaczekaj chwilkę.
Spodziewam się, że ten paroksyzm skrupułów wkrót-
ce minie: nie trwa on u mnie zwykle dłużej, jak przez
czas potrzebny do zliczenia dwudziestu.
Pierwszy morderca. Jakże ci teraz ?
Drugi morderca. Dalipan, czuję, że jeszcze jest we mnie
trochę lagru sumienia.
Pierwszy morderca. Pomnij o wynagrodzeniu, jakie nas
czeka, gdy dzieło będzie spełnionem.
Drugi morderca. Prawda, musi umrzeć: zapomniałem o
wynagrodzeniu.
Pierwszy morderca. Gdzież teraz twoje sumienie?
Drugi morderca. W worku księcia Glostera.
Pierwszy morderca. To więc kiedy on otwiera worek,
aby nas wynagrodzić, sumienie twoje precz ulata ?
Drugi morderca. Mniejsza o to, niech idzie z Bogiem!
mało kto je żywi, nikt prawie.
Pierwszy morderca. A jak wróci do ciebie, cóż wtedy ?
Drugi morderca. Nic chcę z niem mieć nic do czynienia;
to niebezpieczne licho, tchórza robi z człowieka. Nie
może człowiek ukraść, żeby go nie oskarżyło; nie
może kląć, żeby go nie ofuknęło; nie może się brać
do cudzej żony, żeby go nie zdradziło. To wstydliwa,
rumieniąca się istota, co zamieszki szerzy w sercu
ludzkiem; usposabia człowieka do wynajdywania ty-
siącznych trudności. Raz mi kazało zwrócić mieszek
pełen dukatów, który przypadkiem znalazłem. Ono
przyprawia człowieka o żebractwo. Wygnano je z miast
i miasteczek jako niebezpieczną istotę; kto chce żyć
dobrze, stara się polegać na sobie samym i obywa
się bez niego.
Pierwszy morderca. Tam do djabła! właśnie mi na kark
wlazło i szepcze mi do ucha, żebym nic popełniał
tego mordu.

Drugi morderca. Otrząś się z niego, nie wierz mu; nie-
bawem zechce wyłudzić z twej piersi westchnienie.
Pierwszy morderca. Mam ja mocną naturę, nic ono ze
mną nie wskóra.
Drugi morderca. Mówisz jak człowiek z sercem, któ-
remu idzie o reputację. Dalej do dzieła!
Pierwszy morderca. Palnij go w łeb gifesem i wrzuć go
potem do naczynia z małmazją, co stoi w przyległej izbie.
Drugi morderca. Wyborny pomysł: tym sposobem zro-
bimy z niego rodzaj biszkoptu.
Pierwszy morderca. Cicho! budzi się.
Drugi morderca. Palże go!
Pierwszy morderca. Nie, pogadajmy z nim trochę.
Klarens. Dozorco, daj mi, proszę, kubek wina.
Pierwszy morderca. Będziesz miał wina wkrótce huk,
milordzie.
Klarens. Dlaboga! kto ty jesteś?
Pierwszy morderca. Człowiek, panie,
Tak jak wy.
Klarens. Ale nie równy mi stanem.
Pierwszy morderca. Tak, bom nie zbrodzień stanu.
Klarens. W głosie twoim
Jest jakby piorun, lecz w wzroku pokora.
Pierwszy morderca. Głos mój jest głosem króla: wzrok
mym własnym.
Klarens. Jak ciemno i jak zabójczo przemawiasz!
Postać twa groźna, dlaczegoż twarz blada?
Kto was tu przysłał? pocoście tu przyszli?
Obadwaj. Po to —
Klarens. Żeby mię zamordować?
Obadwaj. Tak jest.
Klarens. Zaledwie śmiecie przyznać się do tego,
A mieliżbyście śmieć tego dokonać?
W czemżem was skrzywdził, moi przyjaciele?

Pierwszy morderca. Nie nas skrzywdziłeś, panie, ale
króla.
Klarens. Jeszcze się z królem potrafię pojednać.
Drugi morderca. Nigdy, milordzie; gotuj się więc na
śmierć.
Klarens. Wasże wybrano z milijonów ludzi
Do odebrania życia niewinnemu?
Cóżem wykroczył? co przeciw mnie świadczy?
Jacyż przysięgli, w skutku jakich badań
Potępiające o mnie dali zdanie?
Kto srogi wyrok śmierci na mnie wyrzekł?
Zanim wiek prawa winę mą wyświeci,
Grozić mi śmiercią jest szczytem bezprawia.
O, jeśli chcecie mieć udział w tej łasce,
Jaką najświętsza krew Chrystusa Pana
Zlała na ludzkość, to się stąd oddalcie,
I nie podnoście zbójczej na mnie dłoni!
Czyn ten wołałby o pomstę do nieba.
Pierwszy morderca. Dokonać tego czynu mamy rozkaz.
Drugi morderca. A rozkaz prosto od króla pochodzi.
Klarens. Ślepo uległy wazalu! Król królów
W księdze praw swoich mówi: nie zabijaj!
Chciałżebyś wzgardzić jego przykazaniem
I być posłusznym człowieczemu ? Strzeż się!
On dzierży zemstę w Swem wszechmocnem ręku
I nią przestępcę ustaw swych dosięga.
Drugi morderca. Tąż samą zemstą dosięga on ciebie
Za wiarołomstwo i morderstwo razem.
Przysiągłeś niegdyś przyjmując sakrament,
Że walczyć będziesz za sprawę Lankastrów.
Pierwszy morderca. Tymczasem lekceważąc imię Boga,
Ślub ten złamałeś i zdradzieckim mieczem
Przeszyłeś łono syna twego władcy.
Drugi morderca. Któremuś przysiągł wiarę i opiekę.

Pierwszy morderca. Jakże śmiesz boży przytaczać nam
zakaz,
Gdyś go sam zdeptał w tak niegodny sposób?
Klarens. Dla kogoż zdrożny ten czyn popełniłem ?
Ach, dla Edwarda to, dla mego brata;
Dla niego właśnie. On was nie mógł przysłać,
Abyście za to mnie zamordowali;
Bo ten grzech cięży na nim, tak jak na mnie.
Jeśli Bóg zechce pomścić ten występek,
O, to go pomści jawnie, bądźcie pewni.
Nie wydzierajcie Mu z rąk prawa gromu:
On krzywych, ciemnych dróg nic potrzebuje,
Aby się pozbyć tych, co mu źle służą.
Pierwszy morderca. Cóż cię więc krwawym uczyniło zbirem,
Gdy ów nadziei pełny Plantagenet,
Ów zacny, młody książę padł z twej dłoni?
Klarens. Miłość ku bratu, szatan i szał.
Pierwszy morderca. Miłość
Ku twemu bratu, twoje przewinienie
I obowiązek nasz, sprawiają teraz,
Żeśmy tu przyszli zamordować ciebie.
Klarens. Jeżeli mego brata miłujecie,
O, to nie miejcie do mnie nienawiści:
Jam jego bratem i z serca go kocham.
Jeżeli dbacie o nagrodę, idźcie
Do mego brata Glostera, a on was
Lepiej za moje życie wynagrodzi,
Niżeli Edward za wieść o mym zgonie.
Drugi morderca. Mylisz się, panie, Gloster was nie cierpi.
Klarens. O! nie, jesteście w błędzie: on mnie kocha,
Jestem mu drogi; udajcie się tylko
Wprost stąd do niego.
Obadwa. Tak też uczynimy.
Klarens. Powiedzcie mu, że kiedy York, nasz rodzic
Sławnej pamięci, zwycięskiem ramieniem

Przy śmierci wszystkich trzech nas błogosławił
I upominał, byśmy się kochali,
Wtedy mu przez myśl nie przeszedł ten rozdział
Między rodzeństwem. Wspomnijcie mu o tem,
A niezawodnie łzy uroni.
Pierwszy morderca. Chyba
Młyńskie kamienie, takie on łzy bowiem
Ronić nam kazał.
Klarens. O nie, nie; to potwarz:
On jest łagodny.
Pierwszy morderca. Łagodny, w istocie,
Jak szron, gdy drzewa kwitną. Wyjdź z obłędu:
On to nas wysłał dla zgładzenia ciebie.
Klarens. To być nie może: on płakał nademną,
Ściskał mię czule i łkając, przysięgał,
Że się postara o me uwolnienie.
Pierwszy morderca. Tak też i czyni; wyzwała cię bowiem
Z ziemskiej niewoli, aby ci zapewnić
Rozkosze nieba.
Drugi morderca. Pojednaj się z Bogiem,
Milordzie; zguba twa jest nieuchronną.
Klarens. Możeszli, świętem uczuciem wiedziony,
Radzić mi, abym pojednał się z Bogiem,
I tak niedbałym być o duszę własną,
Że chcesz wojować z Bogiem, mnie zgładzając?
O, ludzie! zważcie, Że ten, co was nasłał
Na moją zgubę, odtrąci was potem.
Drugi morderca. Cóż więc uczynić mamy?
Klarens. Dać się zmiękczyć
I dusze swoje ocalić.
Pierwszy morderca. Zmiękczyć się?
Toby tchórzliwie było i po babsku.
Klarens. Być niezmiękczonym, jestto stać na równi
Z dziką, drapieżną bestja lub szatanem.
Któż z was, pochodząc jak ja z krwi królewskiej,

I jak ja mając zagrodzoną wolność,
Sam, wobec takich dwóch jak wy, morderców,
Nie błagałby o życie?
Do drugiego mordercy.
Przyjacielu,
W wejrzeniu twojem widzę ślad litości.
O, jeśli oko twe nie jest pochlebcą,
To stań w obronie mojej i proś za mną,
Tak jakbyś prosił, gdybyś się znajdował
Na mojem miejscu. Jakiegoż żebraka
Nie wzruszy książę żebrzący litości?
Drugi morderca. Milordzie, strzeż się!
Pierwszy morderca przebijając Klarensa. Na! masz! — i to jeszcze;
A jeśli jeszcze i tego za mało,
To pójdź, umoczę cię w beczce małmazji.
Wynosi ciało.
Drugi morderca. O, krwawy czynie! wściekła gorliwości!
Radbym jak Piłat umyć sobie ręce
Od tego srodze zbrodniczego mordu.
Pierwszy morderca wraca.
Pierwszy morderca. Cóżto ? Dlaczego mi nic dopomagasz ?
O twej mitrędze książę wiedzieć będzie.
Drugi morderca. Czemuż nie może wiedzieć, żem ocalił
Dni jego brata! Idź, weź sam zapłatę;
Powtórz mu moje wyrazy i powiedz,
Że to zabójstwo cięży mi na sercu.
Wychodzi.
Pierwszy morderca. A nonie bynajmniej. Idź, podły niezdaro.
Trzeba mi wścibić trupa w jaką dziurę,
Póki go książę nie każe pochować;
Wziąwszy zapłatę, wziąć za pas i nogi:
To się wnet wyda, lepiej więc zejść z drogi.
Wychodzi.

AKT DRUGI.



SCENA PIERWSZA.
Tamże. Pokój w pałacu.
Wchodza: Król Edward, którego wprowadzają jako cho-

rego, Królowa Elżbieta, Dorset, Rivers, Hastings, Buckingham,

Grey i inni.

Król Edward. Tak, tak. — Otóżem dziś dobrze dnia użył,
Trwajcie w tej zgodzie, szlachetni parowie!
Codzień spodziewam się posłańca z wieścią,
Że mię zbawiciel mój już stąd wybawia:
Spokojnie duch mój uleci ku niebu.
Teraz, gdym między przyjaciółmi mymi
Święty przywrócił pokój tu na ziemi.
Lordzie Riversie i ty, lordzie Hastings,
Podajcie sobie dłonie, zbądźcie uraz,
Przysiążcie sobie wzajem miłość bratnią.
Rivers. Niebo mi świadkiem, że się w mojej duszy
Nie kryje żadna niechęć i dłoń moja
Stwierdza rzetelność uczuć mego serca.
Hastings. Tak niech mi dobrze się wiedzie, jak szczerze
Przysięgam na to samo, co lord Rivers!
Król Edward. Strzeżcie się stroić żart z waszego króla!
By was najwyższy król królów nie skarał
Za pokrywaną nieszczerość i kiedyś
Jednym przez drugich nie zgotował zgonu.
Hastings. Tak mi daj Boże szczęście, jak prawdziwą
Miłość przysięgam!
Rivers. A mnie tak, jak z serca
I z duszy lorda Hastingsa miłuję.
Król Edward. Małżonko, to się i do ciebie ściąga;
Do was, Dorsecie, Buckinghamie, także,
Byliście sobie wzajem nieprzyjaźni.

Miłuj Hastingsa, żono, a tymczasem
Podaj mu rękę do pocałowania:
Co zaś uczynisz, uczyń niezmyślenie.
Elżbieta. Lordzie Hastingsie, oto moja ręka;
Nieporozumień naszych pamięć będzie
Na zawsze w moim umyśle zatartą:
Tak mi dopomóż, Boże, mnie i moim!
Król Edward. Dorset, uściskaj go. — Hastingsie, pomnij
Kochać markiza.
Dorset. Ta zamiana uczuć
Nienaruszoną będzie z mojej strony:
Upewniam.
Hastings. Z mojej, upewniam, podobnież.
Ściska Dorseta.
Król Edward. Terazże, zacny Buckinghamie, przyłóż
I ty swą pieczęć do tego przymierza:
Uściśnij także krewnych mojej żony
I uszczęśliwij mię waszą jednością.
Buckingham do królowej. Jeśli Buckingham zwróci kiedykolwiek
Nienawiść swoją przeciw tobie, pani,
Jeśli nie będzie powinnie miłował
Ciebie i twoich, niech go Bóg ukarze
Tych nienawiścią, na których życzliwość
Najwięcej liczył! Wtenczas, gdy najbardziej
Przyjaznej ręki potrzebować będzie
I najpewniejszym będzie jej pomocy,
Niech ten, którego miał za przyjaciela,
Chytrym, przewrotnym okaże się zdrajcą!
Sprawcie to, nieba, jeśli moja miłość
Ku tobie, pani, i ku twoim schłodnie!
Ściska Riversa i innych.
Król Edward. Te twoje słowa, zacny Buckinghamie,
Krzepią, jak kordjał, chore serce moje.
Brak tylko brata naszego, Glostera,
Do podpisania tego aktu zgody.

Buckingham. W porę przybywa nasz szlachetny książę.
Wchodzi Gloster.
Gloster. Miłościwemu państwu me pokłony!
I wam, szlachetni parowie, dzień dobry!
Król Edward. Dobry, zaprawdę, bośmy w nim do skutku
Przywiedli, bracie, chrześcijańskie dzieło,
Zmieniając wojnę w mir, nienawiść w miłość,
Pomiędzy tymi wrzącymi niedawno,
Zagniewanymi na siebie lordami.
Gloster. Błogosławiony to trud, cny mój władco.
Jeśli ktokolwiek w tem dostojnem gronie
Ma mnie za wroga, jeślim nieświadomie
Lub w chwili gniewu zrobił coś takiego,
Co mogło zranić kogoś z tu obecnych,
To pragnę w godny, przyjacielski sposób
Z nim się pojednać. Żyć w zatargach, dla mnie
Równa się śmierci; nienawidzę tego,
I dbam o miłość wszystkich dobrych ludzi. —
Ciebie nasamprzód, miłościwa pani,
Błagam o szczery pokój, który zyskać
Staraniem będzie mojej wiernej służby;
Ciebie, szlachetny bracie, Buckinghamie,
Jeżeli kiedy istniał jaki rozdział
Pomiędzy nami — ciebie, lordzie Rivers —
Markizie Dorset i lordzie Grey, coście
Krzywo patrzyli na mnie, nie wiem za co;
I was, książęta, hrabiowie, lordowie,
Wszystkich was. Nic wiem, czy żyje gdzie Anglik,
Z którymby umysł mój był w rozdwojeniu
Bardziej, niż dziecko zrodzone tej nocy.
Dziękuję Bogu, że mi dał pokorę.
Królowa Elżbieta. Dzień ten świątecznym odtąd będzie dla nas
Daj Boże, aby na tem się skończyły
Wszelkie niesnaski! — Miłościwy panie,
Racz z pełna dzień ten uświęcić i powróć
Naszemu bratu Klarensowi łaskę.

Gloster. Jakto? Czyliżem na to moje serce
Przyniósł w ofierze, ażeby się ze mnie
Naigrawano, tu, wobec monarchy?
Któż o tem nie wie, że cny Klarens umarł?
Wszyscy cofają się przerażeni.
Krzywdzisz go pani, szydząc z jego cieniów.
Król Edward. Kto nie wie, że on umarł? kto wie raczej ?
Królowa Elibleta. O Boże! cóżto za świat!
Buckingham. Lordzie Dorset,
Czy ja wyglądam tak blado jak drudzy?
Dorset. Tak, mości książę, i niema nikogo
W tem zgromadzeniu, z któregoby twarzy
Rumiana barwa na tę wieść nie znikła.
Król Edward. Klarens nie żyje? Rozkaz był cofnięty.
Gloster. Tak, panie, ale biedak już był nie żył
Wskutek pierwszego waszego rozkazu:
Rozkaz ten poniósł skrzydlaty Merkury,
Kiedy tymczasem z jego odwołaniem
Wysłany został jakiś niedołęga,
Który w czas przybył na pogrzeb. Daj Boże,
Ażeby inni, mniej zacni i prawi,
Nie tyle bliscy krwią co krwawą myślą,
Na coś takiego nie zasługiwali,
Jak biedny Klarens, chociaż mimo tego
Swobodnie chodzą, wolni od podejrzeń.
Wchodzi Stanley.
Stanley. Łaski, o panie, w imię moich zasług!
Król Edward. O, daj mi pokój, proszę; dusza moja
Jest przepełniona smutkiem.
Stanley. Nie wprzód wstanę,
Aż mię łaskawy władca mój wysłucha.
Król Edward. Powiedzże w krótkich słowach, czego żądasz?
Stanley. Ułaskawienia mego sługi, który
Na śmierć zasłużył za to, że dziś zabił
Jakiegoś szaławiłę, dworzanina,
Co był poprzednio w służbie księcia Norfolk.

Król Edward. Mamże ustami temi, co wyrzekły
Smierć mego brata, ocalić slużalca?
Brat mój nie zabił nikogo, on tylko
Myślą wykroczył, a jednak za karę
Poniósł śmierć gorzką. Któż mię za nim prosił?
Kto u nóg moich klękał, gdym był w gniewie,
I do namysłu starał się mię skłonić?
Kto o braterstwie mówił, o miłości?
Kto mi powiedział, jak ten nieszczęśliwy
Zerwał był niegdyś z potężnym Warwikiem,
By za mnie walczyć? Kto mi to powiedział,
Jak on mi przyszedł w pomoc pod Tiuksbury,
Kiedy mię Oxford powalił, i rzekł mi:
»Kochany bracie, żyj i bądź nam królem!«
Kto mi powiedział, jak on, gdyśmy w polu
Leżeli marznąc, okrył mię swym płaszczem,
A sam, odziany lekko, prawie nagi,
Na ostre, nocne zimno się wystawił?
Wszystko to grzeszna, zwierzęca zaciekłość
Zatarła w mojej pamięci i nikt z was
Nie miał sumienia przypomnieć mi tego.
Ale gdy wasza czeladź po pjanemu
Zabije kogo, albo też uszkodzi
Drogi naszego Zbawiciela obraz,
Wtedy jesteście zaraz na kolanach,
Wołając: łaski! łaski! a ja muszę
Niesprawiedliwie czynić wam zadosyć.
Za moim bratem nikt przemówić nie chciał,
A ja, okrutny, sam do siebie także
Nie przemówiłem za nim. Najdumniejszy
Z pośród was był mu coś winien w swem życiu,
A nikt nic wstawił się za jego życiem.
Lękam się, aby Bóg nie pomścił tego
Na mnie i na was, na moich i waszych. —
Hastings, odprowadź mię. — Biedny Klarensie!
Wychodzą: Król, Królowa, Hastings, Rivers, Dorset i Grey.

Gloster. Takie to smutne skutki porywczości!
Uważaliście, jak krewni królowej
Pobledli, słysząc o śmierci Klarensa?
O, zawsze oni króla podszczuwali:
Bóg to odpłaci. Pójdżcie, milordowie,
Współczuciem naszem pocieszyć Edwarda.
Wychodzą wszyscy.



SCENA DRUGA.

Tamże.

Wchodzi Księżna York z synem i córką Klarensa.

Syn. Babuniu, powiedz, czy nasz ojciec umarł?
Księżna York. Nie, moje dziecię.
Córka. Dlaczegoż, babuniu,
Płaczesz i bijesz się w piersi i wołasz:.
»O mój Klarensie! o biedny mój synu!«
Syn. Dlaczego na nas spoglądasz tak smutnie,
I kiwasz głową i zwiesz nas biednemi,
Opuszczonemi sierotami, skoro
Nasz ojciec żyje?
Księżna York. Biedne, lube dzieci,
Błędnie mój smutek tłumaczycie sobie.
Ja ubolewam nad chorobą króla;
Martwi mię jego spodziewana strata,
A nie śmierć ojca waszego: stracony
Byłby żal nad tym, kogo się straciło.
Syn. A więc on umarł! przyznajesz, babuniu?
Stryj król jest temu winien; Bóg to pomści!
Modlić się będę do Niego gorąco,
Aby to sprawił: o nic, tylko o to.
Córka. O, i ja także.
Księżna York. Cicho, cicho, dzieci!
Król Edward kocha was, niewinne dusze.
W prostocie swojej nie możecie dociec,
Kto spowodował śmierć waszego ojca.

Syn. Możem, babuniu, możem, bo stryj Gloster
Mówił mi, że król, z namowy królowej,
Wymyślił bajki, aby go uwięzić.
A gdy to mówił stryj, łzy mu płynęły,
Wzdychał nademną i w twarz mię całował;
I mówił, żebym mu ufał jak ojcu,
A on mnie będzie kochał jak swe dziecko.
Księżna York. Że też fałsz może brać tak wdzięczną postać
I złość pokrywać taką larwą cnoty!
On jest mym synem, ach, na wstyd mój, synem;
Ale nie z moich piersi fałsz ten wyssał.
Syn. Babuniu, myślisz więc, że stryj udaje?
Księżna York. Tak, moje dziecko.
Syn. Nie pojmuję tego. —
Cóż to za hałas? czy słyszysz, babuniu?
Królowa Elżbieta wpada bez przytomności; za nią, Rivers i Dorset.
Królowa Elżbieta. Ach! któż mi wzbroni łkać i jęczeć teraz?
Los mój przeklinać i trawić się żalem?
Z czarną rozpaczą zostaje mi tylko
Sprzysiąc się teraz przeciw mojej duszy
I sobie samej być nieprzyjaciółką.
Księżna York. Do czego zmierza ta gwałtowna scena?
Królowa Elżbieta. Do osnowania tragicznego aktu:
Król, mój małżonek, syn twój, pani, umarł! —
Na co gałęziom róść, kiedy pień runął?
Czemu nie zwiędną liście, gdy sok uszedł?
Chcecie żyć jeszcze? Jęczcie! — Umrzeć? Śpieszcie!
Ażeby nasze ulotnione dusze
Mogły na chyżych skrzydłach dognać króla,
Lub jak posłuszne poddanki pójść za nim
Do jego nowych państw w przybytku wiecznym.
Księżna York. Ach! tyle w smutku twym mam współudziału,
Ile praw miałam do twego małżonka.
Opłakiwałam śmierć zacnego męża
I pocieszałam się widokiem jego
Żywych obrazów; aż oto odrazu

Złośliwa ręka śmierci zdruzgotała
Te dwa zwierciadła, w których się wspaniale
Królewskie jego rysy odbijały.
Teraz, za całą pociechę w tem życiu,
Jedno fałszywe szkło mi pozostaje,
W którem z boleścią widzę hańbę moją.
Tyś wdową wprawdzie, lecz jesteś i matką:
Pozostawiono ci pociechę z dzieci;
Mnie naprzód z objęć śmierć wydarła męża,
A potem z słabych rąk me dwie podpory:
Klarensa i Edwarda. O, zaprawdę,
Czując o tyle większy żal, mam powód
Do zagłuszenia twych jęków mojemi.
Syn. Ciotko, tyś po mym ojcu nie płakała;
Możemyż nasze łzy z twojemi złączyć?
Córka. Nie użaliłaś się nad sierotami,
To też twój wdowi płacz nie wzbudzi żalu.
Królowa Elżbieta. Niech mi do jęków nikt nie dopomaga;
Mam do nich w sobie żywiołu aż nadto.
Do moich oczu płyną wszelkie zdroje,
Tak, żebym mogła przy wpływie miesiąca
Wezbraną masą łez zalać świat cały.
O, mój małżonku! drogi mój Edwardzie!
Dzieci. O, drogi ojcze nasz! drogi Klarensie!
Księżna York. O, moi drodzy, Klarensie, Edwardzie!
Królowa Elżbieta. W Edwardzie był mój świat i już
go niema!
Dzieci. W Klarensie był nasz świat i już go niema!
Księżna York. W nich obu był mój świat i już ich
niema!
Królowa Elżbieta. Nie było nigdy wdowy tyle stratnej.
Dzieci. Nie było nigdy sierot tyle stratnych.
Księżna York. Nie było nigdy matki tyle stratnej.
Niestety! jam jest matką tych boleści:
Ich pojedynczy jest żal, mój ogólny,
Ona Edwarda płacze, i ja także;

Nie płacze ona Klarensa, ja płaczę;
Te dzieci płaczą Klarensa, ja także;
Nie płaczą one Edwarda, ja płaczę.
O! zlejcie na mnie we troje łzy wasze,
Na mnie w trójnasób ciosem przygniecioną.
Jam jest waszego smutku karmicielką,
Ja go utuczę skargami mojemi.
Dorset. Bądź mężną, droga matko: Bóg się gniewa,
Że sarkasz przeciw jego dopuszczeniu.
W rzeczach światowych zwą to niewdzięcznością,
Gdy się z ponurą niechęcią oddaje
Z rąk dobroczynnych zaciągnięte długi.
O! ileż więcej jest to niewdzięcznością
Powstawać w taki sposób przeciw niebu,
Za to, że od nas żąda powrócenia
Na czas nam danej królewskiej pożyczki.
Rivers. Pomnij, o pani, jako dobra matka,
O młodym księciu następcy, twym synu;
Poślij po niego niezwłocznie i daj go
Ukoronować. W nim twoja pociecha.
Utop żal w grobie zmarłego Edwarda,
A zaszczep radość na tronie żywego.
Wchodzą: Gloster, Buckingham, Stanley, Hastings i inni.
Gloster. Pociesz się, siostro, wszyscy mamy powód
Do utyskiwań nad zgaśnięciem gwiazdy,
Co nam świeciła, ale nikt nie może
Utyskiwaniem cierpień swych uleczyć. —
Przebacz mi, proszę, miłościwa matko,
Żem cię nie dostrzegł zaraz: na kolanach
Błagam cię kornie o błogosławieństwo.
Księżna York. Niech cię Bóg błogosławi i w pierś twoją
Wleje łagodność, miłość chrześcijańską,
Rzetelną wierność i uległość!
Gloster. Amen!
Na stronie.
I niech mi umrzeć da kościanym dziadkiem!

To ostateczny cel błogosławieństwa
Macierzyńskiego: dziwi mię to bardzo,
Że Jej Wysokość nic wspomniała o tem.
Buckingham. Smutni książęta, strapieni parowie,
Wspólnie to brzemię ciosu dźwigający,
Szczerą miłością zespólcież się teraz.
Gdyśmy stracili żniwo z tego króla,
Zbierać będziemy żniwo z jego syna.
Spójnię serc waszych, dawniej rozszczepionych,
Świeżo sklejoną i ujętą w fugi,
Troskliwie teraz pielęgnować trzeba.
Mnieby się wielce zdawało stosownem,
Sprowadzić zaraz pod małą eskortą
Młodego księcia z Ludlow do Londynu,
Aby na króla był koronowanym.
Rivers. Na co pod małą eskortą, milordzie?
Buckingham. Na to, milordzie, by poczet za wielki
Nie wzburzył żółci świeżo uśmierzonej,
Coby tem bardziej było niebezpiecznem,
Teraz, gdy państwo jeszcze jest bez steru:
Gdy każdy rumak jest panem wędzidła
I bieg kieruje, gdzie sam chce. Zarówno
Obawie złego, jak samemuż złemu,
Należy, mojem zdaniem, zapobiegać.
Gloster. Król zawarł przecie przymierze pomiędzy
Nami wszystkimi; co do mnie, obstaję
Przy tym układzie i wierny mu jestem.
Rivers. Tak i ja, tak też, spodziewam się, wszyscy:
Ponieważ jednak ono jeszcze świeże,
Wypada przeto unikać wszystkiego,
Coby je mogło zerwać, a to właśnie
Mogłaby zrządzić wielka asystencja.
Uważam przeto, tak jak lord Buckingham,
Za najwłaściwsze, by królewicz przybył
Z małym orszakiem.
Hastings. I ja to powiadam.

Gloster. Niechże tak pędzie. Idźmyż się naradzić,
Kto ma do Ludlow zostać wyprawionym.
Królowo, i wy, matko, wszak wam wola
Głosować także w tym ważnym przedmiocie.
Wychodzą wszyscy prócz Buckinghama i Glosteru.
Buckingham. Kto bądź pojedzie po księcia następcę,
Na miłość boską, my nie siedźmy w miejscu,
Bobym utracił wyborną sposobność
Do kroku naprzód w wiadomym zamiarze.
To jest do usunięcia chciwych władzy
Krewnych królowej od osoby księcia.
Gloster. O ty, mój alter ego! ty, mój sejmie!
Moja wyrocznio! kochany kuzynku!
Jak dziecko daję ci się powodować:
Do Ludlow zatem! nie zostaniem z tyłu.
Wychodzą.



SCENA TRZECIA.

Ulica.
Wchodzi dwóch Obywateli z przeciwnych stron.


Pierwszy obywatel. Dzień dobry! dokąd tak śpieszno,
sąsiedzie?
Drugi obywatel. Doprawdy, nie wiem sam. Czy wiesz
nowinę?
Pierwszy obywatel. Wiem, wiem: król Edward umarł.
Drugi obywatel. Na poczciwość,
Zła to nowina! rzadko słyszeć lepszą,
Będzież to znowu na świecie jak w garnku!
Aż strach pomyśleć.
Wchodzi trzeci obywatel.
Trzeci obywatel. Bóg z wami, sąsiedzi!
Pierwszy obywatel. Dobry dzień!
Trzeci obywatel. Czy się sprawdza wieść o śmierci
Dobrego króla Edwarda?
Drugi obywatel. Niestety!
Zbyt jest prawdziwą, Boże, bądź miłościw!

Trzeci obywatel. Burzliwe czasy nas czekają.
Pierwszy obywatel. Czemu?
 Przy łasce bożej syn jego tron zajmie.
Trzeci obywatel. Biada krajowi, w którym dziecko rządzi.
Drugi obywatel. On daje rządów niepłonną nadzieję,
Iż póki będzie małoletnim, rada
W jego zastępstwie, a gdy do lat dojdzie,
On sam naówczas dobrze rządzić będzie.
Pierwszy obywatel. Tak było z państwem, kiedy Henryk szósty
Koronowany był w Paryżu, mając
Dziewięć miesięcy.
Trzeci obywatel. Czy było tak samo?
Nie, przyjaciele; Bóg to wie najlepiej!
Państwo naówczas miało siła mężów
W sztuce rządzenia biegłych, i król Henryk
Cnotliwych stryjów miał opiekunami.
Pierwszy obywatel.Ten ma nie tylko stryjów, lecz i wujów.
Trzeci obywatel. Niechajby lepiej miał li tylko stryjów,
Albo niechajby stryjów nie miał wcale;
Bo żądza, żeby stać najbliżej tronu,
Może nam wszystkim zbliska się dać uczuć,
Jeżeli temu Bóg nie zapobiegnie.
Oj, niebezpieczny jest ten książę Gloster;
Królowej bracia i synowie dumni
Gdyby rządzeni byli, miasto rządzić,
Chory kraj mógłby krzepić się jak wprzódy.
Pierwszy obywatel. Ejże! dlaczegoż przypuszczać najgorsze
Jeszcze się wszystko na dobre odmieni.
Trzeci obywatel. Gdy chmury widać, mądrzy płaszcz wdziewają;
Gdy liść opada, znać, że zima bliska;
Gdy słońce zajdzie, komuż noc jest dziwem?
Niewczesne burze zwiastują drożyznę.
Wszystko pójść jeszcze może dobrze, prawda;
Ale jeżeli Bóg tak pokieruje,
To jego łaska będzie iście większą,
Niż zasługujem i ja się spodziewam.

Drugi obywatel. W istocie, wszystkich serca są w obawie :
Z kim bądź się zdybiesz, na każdego twarzy
Widzisz niepokój i znamiona trwogi.
Trzeci obywatel. Tak zawsze bywa, bracie, w dniach
przesileń ;
Człowiek za bożem natchnieniem przeczuwa
Niebezpieczeństwo grożące. Wszak woda
Wzbiera, widzimy, przed nawalną burzą.
Ale zostawmy to Bogu. Gdzież waszmość?
Pierwszy i drugi obywatel. Idę na sądy.
Trzeci obywatel. I ja; idźmyż razem.
Wychodzą.



SCENA CZWARTA.

Pokój w pałacu.

Wchodzą: arcybiskup York, miody książę York, królowa Elżbieta i księżna York.


Arcybiskup. Noc tę przepędzić mieli w Stony-Stratford,
Dzisiaj w Northampton mają przenocować,
A jutro albo pojutrze tu stanąć.
Księżna York. Serdecznie pragnę go ujrzeć: od czasu
Jak go widziałam, musiał podróść znacznie.
Królowa Elżbieta. Mało podobno ; o ile słyszałam,
Mój syn York prawie go przerósł.
Książę York. Tak, matko ;
Ale wolałbym, żeby tak nie było.
Księżna York. Dlaczego ? dobrze to przecie iść w górę.
Książę York. Razu jednego, gdyśmy wieczerzali,
Napomknął o tem wuj Rivers, że szybciej
Niż mój brat rosnę. Tak, tak — rzekł stryj Gloster:
Krzew, mały wonny szybko rośnie płonny.
Odtąd wolałbym róść powolniej, skoro
Chwast pędzi a kwiat krzewi się niesporo.
Księżna York. Zaprawdę, owo przysłowie, mój wnuku,
Któreć stryj Gloster przytoczył, do niego

Wcale nie może być zastosowane.
On za lat młodych tak licho wyglądał,
Rósł tak leniwie i tak późno dorósł,
Że gdyby w owem zdaniu była prawda,
Toby świat z niego musiał mieć pociechę.
Arcybiskup. Tak też jest, pani, niema wątpliwości.
Księżna York. Pragnę, i dałby Bóg, aby tak było;
Ale pozwólcie o tem matce wątpić.
Książę York. Na honor, gdybym się był zastanowił,
Byłbym był panu stryjowi mógł przyciąć
Z powodu jego wzrostu, i to lepiej,
Niż on mi przyciął z powodu mojego.
Księżna York. Jakto, mój chłopcze ? Cóżbyś był powiedział ?
Książę York. Mówią, babuniu, że stryj rósł tak prędko,
Iż, parę godzin wieku mając, chrupał
Skórki od chleba; jam do trzech lat nie miał
Jednego zęba — byłbym mu był dogryzł.
Księżna York. Proszę cię, luby Yorku, skąd wiesz o tem ?
Książę York. Od jego mamki, kochana babuniu.
Księżna York. Ta już nic żyła, gdyś ty się urodził.
Książę York. Kiedy nie od niej, to nie wiem od kogo.
Królowa Elżbieta. Niesforny chłopiec! Milcz za bystry
jesteś.
Arcybiskup. Nie gniewaj się nań, miłościwa pani.
To jeszcze dziecko.
Królowa Elżbieta. Mury mają uszy.
Wchodzi Goniec.
Arcybiskup. Oto posłaniec. — Jakież wieści ?
Goniec. Takie,
Że mi z przykrością przychodzi je podać.
Królowa Elżbieta. Jak się ma młody książę ?
Goniec. Zdrów jest, pani,
Jak najzupełniej.
Arcybiskup. Cóż się złego stało?
Goniec. Lord Rivers i lord Grey, a wespół z nimi

Sir Tomasz Wogan zostali wysłani
Do Pomfret, jako więźnie.
Królowa Elżbieta. Kto ich wysłał?
Goniec. Możni książęta Gloster i Buckingham.
Królowa Elżbieta. Za jaką winę?
Goniec. Wszystko, czegom świadom,
Już powiedziałem; dlaczego i za co
Ci cni lordowie są aresztowani,
To mi jest obcem, miłościwa pani.
Królowa Elżbieta. Ha! widzę domu mojego upadek:
Tygrys pochwycił młodego jelonka!
Butna tyranja zaczyna szturmować
Do spokojnego, niewinnego tronu.
Witaj, zniszczenie, krwi, mordzie i rzezi!
Widzę już, jakby na mapie, ten koniec.
Księżna York. Przeklęte, zmierzłe dni domowych niezgód!
Ileż was oko moje już widziało!
Mąż mój położył życie za koronę;
Synami mymi los miotał, mnie niosąc
Radość lub boleść, im korzyść lub straty.
Aż oto kiedy się usadowili,
Gdy burza waśni przeszła, oni sami,
Samiż zwycięzcy, na zdobytem polu,
Wszczynają z sobą wojnę: brat na brata.
Krew na krew godzi, jedni i ciż sami
Na jednych i tych samych. — O, potworna,
Zapamiętała zawiści, raz przecie
Skończ swe zamachy, lub pozwól mi umrzeć,
Ażebym więcej na śmierć nie patrzała.
Królowa Elżbieta. Pójdź, synu, schronim się na święte miejsce.
Żegnam cię, pani.
Księżna York. I ja pójdę z wami.
Królowa Elżbieta. Wam nic nie grozi, pani.
Arcybiskup. Idź, królowo;
Zabierz ze sobą skarb i wszystko mienie.
Co się mnie tyczy, składam w ręce Waszej

Królewskiej Mości koronę i pieczęć.
Tak niech mi dobrze się dzieje, jak pragnę
Wszelkiego dobra dla ciebie i twoich!
Idźmy, powiodę was na święte miejsce.
Wychodzą wszyscy.



AKT TRZECI.



SCENA PIERWSZA.
Londyn. Ulica.
Odgłos trąb. Wchodzą: książę Walji. Gloster, Buckingham, kardynał Bourchieur i inni.

Buckingham. Witaj nam, książę, w Londynie, twym domu.
Gloster. Witaj, bratanku, panie myśli moich! —
Trudy podróży zasępiłyć humor.
Książę Walji. Nie, stryju; tylko mi przygody w drodze
Przykrą i ciężką uczyniły podróż:
Brak tu na moje przyjęcie mych wujów.
Gloster. Kochany książę, nieskażona prawość,
Właściwa twemu wiekowi, nie dała
Poznać ci jeszcze przewrotności świata;
Niczego więcej nie dostrzegasz w ludziach,
Jak tylko pozór ich zewnętrzny, który
Bogu wiadomo, rzadko albo nigdy
Nie chodzi w parze z sercem. Ci wujowie,
Których tu braknie, byli niebezpieczni:
Wasza Królewska Mość zwracałeś ucho
Do ich miodowych słów, a nie zwracałeś
Uwagi na ich wewnętrzną truciznę.
Niech cię, mój książę, Bóg od nich uchowa
I od podobnie fałszywych przyjaciół!
Książę Walji. Tak, od fałszywych przyjaciół; lecz oni
Wcale takimi nie są.

Gloster. Mości książę,
Major Londynu idzie cię powitać.
Wchodzi lord major ze swym orszakiem.
Major. Niech Bóg na Waszą Książęcą Mość zleje
Błogosławieństwo w zdrowiu i radości!
Książę Walji. Dziękujęć, mój majorze — i wam wszystkim.
Wychodzi lord major ze swym orszakiem.
O wiele prędzej myślałem się spotkać
Z matką i z bratem Yorkiem. Co za ślimak
Z tego Hastingsa, że też nie przychodzi
Powiedzieć nam, czy przyjdą, czy nie przyjdą.
Wchodzi Hastings.
Buckingham. Otóż i zdąża nasz lord cały w potach.
Książę Walji. I cóż, milordzie? idzie nasza matka ?
Hastings. Królowa matka Waszej Księcej Mości
I jej syn, Bogu wiadomo dlaczego,
A nie mnie, w święte schronili się miejsce.
Książęby chętnie był tu ze mną przybył
Dla powitania Waszej Wysokości,
Ale go matka gwałtem zatrzymała.
Buckingham. Cóż to za dziki i dziwaczny wybryk
Z jej strony? Zechciej, lordzie kardynale,
Skłonić królowę, aby bez odwłoki
Przysłała księcia York miłościwemu
Księciu następcy. Na przypadek, gdyby
Trwała w odmowie, wy, lordzie Hastingsie,
Pójdziecie z jego Eminencją razem,
Aby go wyrwać z jej zazdrosnych objęć.
Kardynał. Milordzie, jeśli słaba ma wymowa
Zdoła rozłączyć księcia z jego matka,
Możecie się go zaraz tu spodziewać,
Jeżeli jednak na łagodne prośby
Będzie nieczułą, niech nas Pan Bóg broni
Przywilej świętej naruszać ustroni!
Za cały kraj ten, milordzie, nie chciałbym
Przyjąć na siebie tak ciężkiego grzechu.

Buckingham. Za skrupulatnie rzecz bierzesz, milordzie
Za pedantycznie, za tradycjonalnie;
Chciej bez uprzedzeń zważyć, że krok taki
W obecnym razie nie byłby zgwałceniem
Świętego miejsca, z dobrodziejstw którego
Teraz jak zawsze może ten korzystać,
Co na nie swemi czynami zasłużył,
I ma ten dowcip, że się doń ucieka.
Książę York ani się uciekał do nich,
Ani też na nic zasłużył; dlatego
Nie może, mojem zdaniem, ich kosztować.
Biorąc go przeto stamtąd, gdzie właściwie,
Bo własnowolnie nie jest, nie złamiecie
Żadnego prawa, ani przywileju.
Słyszałem nieraz, że się ludzie chronią
Do świątyń, ale żeby się do świątyń
Dzieci chroniły, jeszcze nie słyszałem.
Kardynał. Tym razem, książę, zamknąłeś mi usta.
Milordzie Hastings, czy idziesz pan ze mną?
Hastings. Idę, milordzie.
Książę Walii. Załatwcie to, proszę,
Mili panowie, jak najprędzej.
Wychodzą kardynał i Hastings.
Stryju,
Racz mi powiedzieć, gdzie, gdy mój brat przyjdzie,
Przebywać będziem aż do koronacji ?
Gloster. Gdzie Wasza Księca Mość uzna za dobre.
Gdyby mi wszakże wolno było radzić,
To możeby się Waszej Wysokości
Przez jaki dzień lub dwa dni podobało
Wypocząć w Towrze; poczembyś się, panie,
Przeniósł gdzie zechcesz, gdzieby najstosowniej
Było dla zdrowia i najodpowiedniej
Upodobaniu Waszej Książęcej Mości.
Książę Walii. Mam wstręt do Towru ; żadne inne miejsce
Nie budzi we mnie tak wielkiej odrazy.
Wszakże to Juliusz Cezar wzniósł tę wieżę ?

Gloster. On był najpierwszym jej założycielem,
Ale dzisiejszą swoją postać winna
Późniejszym czasom.
Książę Walji. Czy to jest oparte
Na dokumentach, czy tylko podane
Koleją czasów, że on ją założył?
Buckingham. Na dokumentach to oparte, panie.
Książę Walji. Przypuśćmy jednak, milordzie, że o tem
Kroniki milczą: mnieby się zdawało,
Że prawda żyćby powinna przez wszystkie
Koleje czasów, tak, jak gdyby była
Rozcząstkowaną pomiędzy potomność
Aż do ostatnich dni świata.
Gloster na stronie. Kto tyje
Przedwcześnie w rozum, ten nie długo żyje.
Książę Walji. Co mówisz, stryju?
Gloster. Mówię, mości książę,
Że i bez kronik sława długo żyje.
Książę Walji.Ten Juljusz Cezar był sławnym człowiekiem :
Czem mu odwaga wzbogaciła rozum,
To jego rozum, spisał, by uwiecznić
Jego odwagę. Śmierć nie zwyciężyła
Tego zwycięzcy, bo dotychczas żyje
W rozgłosie, chociaż nie w rzeczywistości.
Wiesz co, milordzie Buckingham
Buckingham. Co, panie?
Książę Walji. Jeśli Bóg da mi dożyć lat dojrzałych,
To prawa nasze we Francji odzyskam,
Lub życie oddam, a zdobędę chwałę.
Gloster na stronie. Zawczesnej wiosny ciepło krótko-
trwałe.
Wchodzą York, Hastings i kardynał.
Buckingham. Otóż i w porę książę York nadchodzi.
Książę Walji. Ryszardzie York, witaj, kochany bracie!
York. Bądź pozdrowiony, Miłościwy Panie:
Bo tak winienem teraz cię nazywać,

Książę Walii. Tak, bracie, z równym żalem dla nas obu
Zbyt świeżo umarł ten, co go tak zwano,
I z jego śmiercią tytuł ten utracił
Wiele powagi.
Gloster. Jakie nam się miewa
Nasz luby kuzyn York?
York. Dziękujęć, stryju.
Patrzaj, milordzie: mówiłeś mi kiedyś,
Że nieprzydatny chwast szybko podrasta:
A oto brat mój o wiele mnie przerósł.
Gloster. Prawda, milordzie.
York. Czyż on nieprzydatny?
Gloster. O, mój kuzynku, któżby to powiedział?
York. Takim sposobem jest on ci, stryjaszku,
Więcej, niżeli ja, obowiązany.
Gloster. On, jako pan mój, może mną rozrządzać;
Książę masz do mnie prawo jako krewny.
York. Proszę cię, stryju, daj mi ten puginał.
Gloster. Puginał ten? najchętniej, kuzyneczku.
Książę Walii. Żebrzesz? Fe, bracie.
York. Czemu nie? u stryja,
Który w dobroci swej mi nie odmówi,
I o drobnostkę taką, której nie żal.
Gloster. Gotówem nawet chętnie coś większego
Dać ci, kuzynku.
York. Coś większego nawet?
Ten miecz, naprzykład?
Gloster. I owszem, najchętniej;
Jeżeli tylko znajdziesz go dość lekkim.
York. Lekkie więc tylko dary dajesz, stryju,
A kiedy idzie o coś ważniejszego,
To wtedy z kwitkiem odprawiasz żebraka?
Gloster. Ależ, kuzynku, miecz ten nie jest wcale
Do twojej ręki; on ma wagę.
York. Dla mnie
Nie ma on żadnej, chociażby był cięższym.

Gloster. Chcesz, bym ci oddał broń, mój mały lordzie?
York. Tak jest, i dank mój za to będzie taki,
Jak mię nazwałeś, stryju.
Gloster. Jaki?
York. Mały.
Książę Walji. Nasz brat York zwykł się przekomarzać zawsze:
Wasza Cześć raczy go cierpliwie znosić.
York. Chciałeś powiedzieć, miłościwy bracie,
Nosić, nie: znosić. Zaprawdę, stryjaszku,
Brat mój żartuje sobie z Was i ze mnie:
Myśli on sobie, że ponieważ jestem,
Nie przymierzając, tak mały jak małpa,
Powinnibyście mię nosić na grzbiecie.
Buckingham na stronie. Co za subtelny dowcip w jego
słowach!
 Dla złagodzenia swych szyderstw ze stryja
Zręcznie i trafnie wyszydza sam siebie:
Taka przebiegłość, w tym wieku, rzecz rzadka!
Gloster. Łaskawy książę, racz się udać dalej!
Ja z mym kuzynem Buckinghamem pójdę
Do waszej matki, aby ją uprosić,
Iżby was w Towrze powitała.
York. Jakto?
Chcesz iść do Towru, miłościwy bracie?
Książę Walji. Milord protektor życzy sobie tego.
York. Nie będę w Towrze spał spokojnie.
Gloster. Czemu?
Czegożbyś mógł się obawiać, kuzynku?
York. Gniewnego ducha stryjaszka Klarensa:
Babunia mówi, że go tam zabito.
Książę Walji. Ja się nieżywych krewnych nie obawiam.
Gloster. Ani Żadnego z tych, sądzę, co żyją.
Książę Walji. Sądzę, że nie mam czego się obawiać,
Jeżeli żyją. Tak więc z żalem tylko,
Zwracając do nich myśl, idę do Towru.
Wychodzą : książę Walji, książę York, Hastings, i kardynał z orszakiem.

Buckingham. Myślisz, milordzie, że ten mały krzykacz
Nie był podszczuty przez swą chytrą matkę
Do przymawiania ci i drwienia z ciebie
W tak obelżywy sposób?
Gloster. Ani wątpić. —
O, zły to chłopiec, zuchwały, gwałtowny,
A przytem sprytny i cięty nad lata:
Kochanej mamy wykapany obraz.
Buckingham. Na teraz pokój im. — Ketsby!
Ketsby zbliża się.
Przysiągłeś
Zarówno ściśle spełnić nasze chęci,
Jak w tajemnicy trzymać nasze słowa;
Zamysły nasze już ci są wiadome.
Jak myślisz? jestli to łatwem zadaniem,
Wiljama Hastings zjednać naszej sprawie,
Gwoli oddania temu cnemu księciu
Berła tej naszej sławnej w dziejach wyspy?
Ketsby. Przez pamięć ojca jest on przywiązany
Do księcia Walji tak, że niezawodnie
Niczem się nie da od niego odwrócić.
Buckingham. Cóż o Stanleyu sądzisz? czy ten giętszy?
Ketsby. Ten działać będzie we wszystkiem jak Hastings.
Buckingham. Dobrze więc: teraz idzie tylko o to,
Kochany Ketsby, ażebyś zdaleka
Wybadał lorda Hastingsa, o ile
Usposobiony jest nam odpowiednio;
Tudzież, ażebyś go na jutro rano
Wezwał, do Towru, dla uczestniczenia
W naradach naszych względem koronacji.
Jeżeli znajdziesz go powolnym dla nas,
Dodaj mu bodźca i zwierz mu nasz zamiar;
Jeśli zaś będzie trudny, chłodny, twardy,
Bądź i ty takim; utnij z nim rozmowę:
Mamy mieć jutro drugą jeszcze radę,
W której cię czeka znakomita rola.

Gloster. Pozdrów milorda Wiljama odemnie,
Powiedz mu, Ketsby, że odwiecznej lidze
Zawziętych jego nieprzyjaciół jutro
W pomfretskim zamku krew będzie puszczoną;
Niech mój przyjaciel na tę wieść, z radości,
Pani Szor więcej da jednym całusem.
Buckingham. Idź, mój kochany Ketsby, zrób to sprawnie.
Ketsby. Spuśćcie się na mnie, szlachetni lordowie;
Jak najoględniej wywiążę się z tego.
Gloster. Daszże o sobie słyszeć, nim spać pójdziem?
Ketsby. Z pewnością.
Gloster. W Krosby znajdziesz nas obydwóch.
Wychodzi Ketsby.
Buckingham. Cóż uczynimy, milordzie, poznawszy,
Że Hastings nie chce z nami się połączyć?
Gloster. Utniem mu głowę, braciszku, i kwita. —
Coś w takim razie trzeba będzie zrobić. —
A jak zostanę królem, nic zapomnij
Zażądać hrabstwa Hereford odemnie
I darowizny wszelkich dóbr ruchomych,
Jakie nieboszczyk król, nasz brat, posiadał.
Buckingham. Będę miał zaszczyt upomnieć się o to.
Gloster. I z serca będzie ci to udzielonem.
Idźmy zjeść teraz wieczerzę, a potem
Trawiąc ją lepiej zamiar nasz przetrawim.
Wychodzą.

SCENA DRUGA.
Przed domem Hastingsa.
Wchodzi Posłaniec i puka do drzwi.


Posłaniec. Milordzie!
Hastings wewnątrz. Kto tam?
Posłaniec. Ktoś od lorda Stanley.
Hastings wewnątrz. Która godzina?
Posłaniec. Zaraz będzie czwarta.

Wchodzi Hastings.
Hastings. Czy twój pan sypiać po nocach nie może?
Posłaniec. Takby się z tego, co powiem, zdawało.
Naprzód, pozdrawia on Waszą Wielmożność.
Hastings. A potem?
Posłaniec. Potem oznajmia Wam, panie,
Iż mu się nocy dzisiejszej przyśniło,
Że dzik mu zerwał szyszak. Mówi przytem,
Że się dziś odbyć mają aż dwie rady,
I łatwo może na jednej z nich wypaść
Coś, coby mogło Wam, panie, i jemu
Być nie po myśli na drugiej; dlatego
Przysyła do Was, panie, z zapytaniem,
Ażaliby się Waszej Wielmożności
Nie podobało wsiąść z nim na koń zaraz
I co tchu pognać w kierunku północy?
Dla uniknięcia niebezpiecznych następstw,
Jakie przeczucie jego odgaduje.
Hastings. Idż Wasze z Bogiem! powiedz swemu panu,
Niech się nie boi tej podwójnej rady:
Jego cześć i ja będziemy na jednej;
Na drugiej Ketsby, mój dobry przyjaciel:
Gdyby tam miało co zajść z naszą szkodą,
Naprzódbym o tem był uwiadomiony.
Obawy jego są, powiedz mu, płonne
I bezzasadne. — Co się zaś dotyczy
Jego snu, dziwno mi, jak on być może
Tak niedorzeczny, żeby dawać wiarę
Błahym złudzeniom niespokojnej drzemki.
Pierzchać przed dzikiem, nim dzik na sztych idzie,
Jest to pobudzać go, żeby nas ścigał,
Gon wywoływać, o którym on nie śni.
Idż, przyjacielu, powiedz swemu panu,
Żeby wstał z łózka i przyszedł tu do mnie,
A razem pójdziem do Towru, gdy ujrzy,
Jak się uprzejmie z nami dzik obejdzie.

Posłaniec. Idę, i wiernie powiem mu to wszystko.
Wychodzi.
Wchodzi Ketsby.
Ketsby. Po trzykroć dobry dzień, zacny milordzie!
Hastings. Dzień dobry, Ketsby, coś, wcześnie dziś wstałeś.
Cóż tam nowego, co nowego słychać.
W naszem chwiejącem się państwie?
Ketsby. W istocie,
Świat nasz się tacza, milordzie, i mniemam,
Że póty prosto stać nie będzie, póki
Ryszard nie włoży na swą głowę wieńca.
Hastings. Wieńca? Czy przez to rozumiesz koronę?
Ketsby. Tak jest, milordzie.
Hastings. Dam sobie wprzód głowę
Zdjąć z tego karku, nim ujrzę koronę
Na tak niegodnem miejscu położona.
Jakto! Czyś dostrzegł, że on do niej zmierza?
Ketsby. Jak żyw tu stoję, i waszą, milordzie,
Pomoc ku temu tuszy sobie zjednać:
Zaczem przesyła wam tę wieść pomyślną.
Że wasze wrogi, krewniaki królowej,
Dziś jeszcze w zamku Pomfret śmierć poniosą.
Hastings. Nad tą nowiną wprawdzie nie boleję,
Bo oni zawsze mi byli przeciwni;
Ale głosować za Ryszardem, z ujmą
Prawych następców mojego monarchy,
Tego nie zrobię, Bóg widzi, do śmierci.
Ketsby. Zachowaj, Boże, Waszą cześć w tych chęciach!
Hastings. Ale ja jeszcze śmiać się z tego będę
Kawałek czasu, i przyjdzie mi jeszcze
Kiedyś być świadkiem tragicznego końca
Tych, co mię przed mym panem oczerniali.
Zobaczysz, Ketsby, nim się zestarzeję
O, dwa tygodnie.- sprzątnę z drogi takich,
Którzy się tego ani spodziewają.

Ketsby. Smutna to dola, milordzie, umierać
Niespodziewanie, bez przygotowania.
Hastings. O, straszna, straszna! Takiej doświadczają
Rivers, Grey, Wogan, takiej też doświadczą
I inni, co się bezpiecznymi sądzą,
Jak ja i Waszmość; co są, jak wiesz, drodzy,
Książęciu Gloster i Buckinghamowi.
Ketsby. Wysoko stoisz, milordzie, w uznaniu
Obu tych książąt.
Do siebie. Wysoko zaiste,
Bo cię uznają godnym rusztowania.
Wchodzi Stanley.
Bywajże, bywaj! Gdzież twój oszczep, bracie?
Lękasz się dzika, a chodzisz bezbronny?
Stanley. Dzień dobry Waszej Czci, dzień dobry, Ketsby.
Żartujcie zdrowi, ale na krzyż pański,
Mnie się ta dwójca narad nie podoba.
Hastings. Cenię me życie, równie jak wy wasze,
I nigdy w życiu, wierzaj mi, milordzie,
Nie było ono mi droższem niż teraz.
Czy myślisz, żebym miał tak lekki humor,
Gdybym przyszłości naszej nie był pewny?
Stanley. Owi lordowie z Pomfret wyjeżdżali
Raźnie z Londynu, spokojnymi byli
O swoją przyszłość; bo i w rzeczy samej
Nie mieli żadnej racji do podejrzeń;
A jakże prędko dzień ich się zachmurzył!
Ten nagły wybuch tłumionej niechęci
Skłonnym mię czyni do niedowierzania.
Dałby Bóg, żebym tchórzył nadaremnie!
I cóż, czy idziem do Towru ? Już pora.
Hastings. Idźmy, milordzie, idźmy; bądź spokojny.
Czy wiesz? dziś będą mieli głowę ściętą
Owi lordowie, o których wspomniałeś.
Stanley. Imby za stałą ich wiarę przystało
Nosić na karku głowy, lepiej może,

Niż niejednemu z ich oskarzycieli
Kapelusz. Ale idźmy już, milordzie.
Wchodzi Podherold.
Hastings. Idźcie, panowie, naprzód; muszę pierwej
Pomówić jeszcze nieco z tym człowiekiem.
Wychodzą: Stanley i Ketsby.
Jakże się waści powodzi?
Podherold. Tem lepiej,
Kiedy się milord raczy o to pytać.
Hastings. Mnie się powodzi teraz lepiej, bracie,
Niż ongi, kiedyś to do mnie przyszedł;
Wtedy do Towru szedłem jako więzień,
Dzięki staraniom stronnictwa królowej;
Dziś zaś, (zachowaj to proszę, przy sobie),
Dziś przeciwnicy moi są traceni,
A moja sprawa lepszą jest niż kiedy.
Podherold. Daj Boże, aby z niej Wasza Cześć była
Zadowoloną zawsze!
Ksiądz. Bóg ci zapłać!
Na, masz tu; napij się za moje zdrowie.
Rzuca mu sakiewkę.
Podherold. Kornie dziękuję Waszej Wielmożności.
Wychodzi.
Wchodzi Ksiądz.
Ksiądz. Milordzie, cieszę się, że mam sposobność
Widzenia Waszej Cześci w dobrem zdrowiu.
Hastinigs. Z serca dziękujęć, kochany sir Dżonie.
Jestem ci jeszcze, zdaje mi się, dłużny
Za twą ostatnią duchowną posługę:
Przyjdź w tę niedzielę, to się porachujem.
Wchodzi Buckingham.
Buckingham. Z księżmi rozmawiasz, panie szambelanie?
Ksiądz jest potrzebny twoim przyjaciołom,
Co w Pomfret siedzą, ale Wasza Miłość
Ma co innego przed sobą jak spowiedź.
Hastings. W istocie, to też zaledwie spotkałem

Tego świętego męża, aż mi zaraz
Owe osoby stanęły na myśli.
Idziesz do Towru, mości książę?
Buckingham. Idę,
Ale nie długo będę mógł tam bawić:
Wyjdę przed wami, milordzie.
Hastings. Być może,
Bo ja zabawię tam aż do obiadu.
Buckingham do siebie, I do kolacji, o czem jeszcze nie wiesz. —
Idziemy?
Hastings. Służę ci, kochany książę.
Wychodzą.



SCENA TRZECIA.
Pomfret. Przed zamkiem.

Wchodzi Ratklif, za nim Rivers, Wogan i Grey pod strażą

prowadzeni na stracenie.


Ratklif. Wprowadźcie na plac więźniów.
Rivers. Sir Ratklifie,
Pozwól powiedzieć sobie tylko tyle,
Że będziesz świadkiem dziś śmierci trzech ludzi,
Których występkiem całym była wierność,
Szczerość i prawość.
Grey. Oby tylko nieba
Księcia następcę raczyły zasłonić
Przed waszą ligą, tą bandą pijawek!
Wogan. Wy, którym wolno jeszcze świat oglądać,
Pożałujecie gorzko tego z czasem.
Ratklif. Kończcie! stoicie u kresu żywota.
Rivers. O, Pomfret! Pomfret! krwawe ty więzienie
Złowrogie, zgubne dla szlachetnych parów!
W twoich to murów zabójczym obrębie
Był Ryszard drugi na śmierć zarąbany,
I na tem większy twój zakał dziś tobie
Dają niewinną naszą krew do picia.

Grey. Spełnia się owa klątwa Małgorzaty,
Którą rzuciła na Hastingsa,na was
I na mnie, za to, żeśmy byli przy tem,
Kiedy jej syna zabił Ryszard Gloster.
Rivers. Przeklęła ona Hastingsa, przeklęła
I Buckinghama; przeklęła Ryszarda:
O Boże, ziść jej modły przez wzgląd na nią
I przez wzgląd na nas! za moją zaś siostrę
I za jej synów niechaj ci, o Panie,
Wystarczy nasza krew, co, jak wiesz, teraz
Niesprawiedliwie ma zostać przelaną.
Ratklif. Śpieszcie się, śmierci godzina nadeszła.
Rivers. Greyu, Woganie, zamieramy uściski.
Żegnam was, żegnam; do widzenia w niebie!
Wszyscy wychodzą.



SCENA CZWARTA.
Sala posiedzeń Towrze.
Buckingham, Stanley, Hastings, biskup Ely, Ketsby, Lowel
i inni siedzą u stołu: za nimi stoi służba.


Hastings. Tak więc, szlachetni parowie, przedmiotem,
Który nas znaglił zebrać się obecnie,
Jest koronacji obchód. W imię Boże,
Mówcież, jak prędko ten akt ma się odbyć?
Buckingham. Wszystkoż do niego już przygotowane?
Stanley. Tak jest, brak tylko oznaczenia kiedy?
Ely. Jutro więc: dzień ten zda mi się dogodnym.
Buckingham. Któż zna w tej mierze myśli protektora?
Kto cnego księcia jest najzaufańszym?
Ely. Wasza Cześć jego myśli znasz najlepiej.
Buckingham. Znamy się z twarzy, ale co do serca,
Nie zna on mego lepiej niż ja wasze;
Ani ja jego serca nie znam lepiej,
Jak wy, milordzie, moje. Lordzie Hastings,
Wasza Cześć jesteś z nim, mówią, zażyle.

Hastings. Wdzięcznym się czuję Jego Wysokości;
Wiem, że mi sprzyja: ale jego myśli
O koronacji nie wybadywałem.
Ani on także nie raczył mi zwierzyć
Swoich łaskawych chęci pod tym względem.
Czas, milordowie, możecie oznaczyć,
A ja poważę się dać głos za księcia,
Czego on, tuszę, za złe mi nie weźmie.
Wchodzi Gloster.
Ely. W porę nadchodzi sam dostojny książę.
Gloster. Dzień dobry, mili panowie i bracia!
Zaspałem trochę sprawę, ależ przecie
To opóźnienie się moje, rozumiem,
Nie naraziło na odwłokę żadnej
Ważniejszej kwestji, której rozstrzygnienie
Mogło wymagać mojej obecności.
Buckingham. Gdybyś był książę nie nadszedł z za kulis,
Lord Wiljam Hastings gotów był odegrać
Twą rolę, to jest, byłby był za ciebie
Dał głos w przedmiocie aktu koronacji.
Gloster. Nikt być nie może śmielszym niż lord Hastings,
Jego Cześć sprzyja mi i zna mię dobrze. —
Milordzie Ely, świeżo będąc w Holborn,
Widziałem w sadzie twym piękne truskawki:
Każ mi ich przynieść trochę, jeśli łaska.
Ely. Z całego serca, miłościwy książę.
Wychodzi.
Gloster. Słówko, milordzie Buckinghamie.
Na stronie do niego.
Ketsby
Badał Hastingsa, w tem co wiesz, i znalazł
Twardego panka tak zapamiętałym,
Że prędzej głowę wystawi na hazard,
Niż ścierpi, aby dziecko jego pana,
Jak się wyraża, było pozbawione
Swojej posady na angielskim tronie.

Buckingham. Wyjdź stąd na chwilę, książę, i ja wyjdę.
Wychodzą: Gloster i Buckingham.
Stanley. Jeszcześmy o tej świętej ceremonji
Nic stanowczego nie wyrzekli. Jutro
Byłoby, mnieman, cokolwiek za wcześnie;
Ja sam nie jestem tak przygotowany,
Jakbym był, gdyby to miało być później.
Biskup Ely powraca.
Ely. Gdzie lord protektor? Kazałem pójść przynieść
Owych truskawek.
Hastings. Dziś Jego Wysokość
Wygląda jakoś słodko i promiennie:
Musi mieć w myśli coś, z czego jest kontent,
Kiedy tak raźnie dzień dobry powiedział.
Nikt w chrześcijaństwie nie umie, mem zdaniem,
Mniej niż on taić chęci i niechęci:
Z jego lic zaraz poznasz, co ma w sercu.
Stanley. Jakążeś dzisiaj u niego, milordzie,
Skazówkę serca wyczytał na licach?
Hastings. Tę, że nic przeciw nikomu z nas nie ma:
Bo niechby tylko miał urazę jaką,
Byłby to zaraz pokazał po minie.
Gloster i Buckigham powracają.
Gloster. Wzywam was wszystkich, coście tu zebrani,
Powiedzcie, na co zasługują tacy,
Co za pomocą szatańskiego środka,
Przeklętych czarów, na śmierć moją dybia
I piekielnemi urokami swemi
Zgubny wywarli wpływ na moje ciało?
Hastings. Przychylność, jaką w sercu mojem żywię
Ku wam, milordzie, przynagla mię wobec
Całego tego cnego zgromadzenia
Potępić winnych tak sromotnej zbrodni.
Ktokolwiek oni są, głośno oświadczam,
Że zasługują na śmierć.
Gloster. Niechże tedy

Wzrok wasz bezecnej zbrodni da świadectwo!
Patrzcie, jak srodze mię oczarowano;
Wyschło mi ramię, jak zwiędła latorośl:
Edwarda żona to, ta to zła wiedźma,
W spółce z bezwstydną tą babą, Szorową,
Tak mię czartowskim kunsztem naznaczyły.
Hastings. Jeśli to one uczyniły, panie —
Gloster. Jeśli — nierządnych niewiast protektorze,
Ty śmiesz prawić »jeśli ?«, — ty jesteś zdrajcą. —
Uciąć mu głowę! Na świętego Pawła,
Nie prędzej tknę się jadła, aż ją ujrzę —
Level i Ketsby, bądźcie w tem. — Kto ze mną,
Ten niech powstanie i opuści salę.
Cała rada wychodzi z Glosterem i Buckinghamem.
Hastings. Biada ci, Anglio! biada! mnie bynajmniej.
Niebaczny! miałem czas temu zapobiec,
Bo Stanleyowi śniło się, że dzik mu
Hełm strącił z głowy, ale nie zważałem
Na tę przestrogę, wzgardziłem ucieczką.
Trzy razy potknął się dzisiaj mój rumak
I dęba stanął, gdy zobaczył Tower,
Jak gdyby wstręt miał wieźć mię do szlachtuza.
O, teraz mi ów ksiądz jest pożądany,
Z którym mówiłem dzisiaj; teraz żal mi,
Żem tak niewcześnie triumfował, mówiąc
Podheroldowi, iż dziś jeszcze moi
Nieprzyjaciele w Pomfret śmierć poniosą,
A ja sam jestem bezpieczny i w łaskach.
O, Małgorzato! już przekleństwo twoje
Dosięga głowy biednego Hastingsa.
Ketsby. Śpiesz się, milordzie, książę chce jeść obiad:
Czeka na głowę twoją; módl się prędko.
Hastings. O, krótkotrwała łasko śmiertelników,
Za którą gonim bardziej niż za boską!
Kto swe nadzieje zakłada na próżni
Twoich zwodniczych objawów, ten żyje

Jako pijany ów na maszcie majtek,
Którego lada chybnięcie jest zdolne
Strącić w fatalne wnętrzności otchłani.
Lovel. Idźmy! Wykrzyki na nic się nie zdadza.
Hastings. Krwawy Ryszardzie! — Nieszczęśliwa Angljo!
Okropne czasy przepowiadam tobie,
Na jakie nigdy jeszcze świat nie patrzał.
Pod miecz prowadźcie mnie! Raduj się, Glostrze,
Ale miecz, pomnij, ma podwójne ostrze.
Wychodzi za nim Ketsby i Lovel.



SCENA PIĄTA.
Pod murami Towru.
Wchodzą Gloster i Buckingham w zardzewiałych,
niekształtnie wyglądających zbrojach.


Gloster. Brawo, milordzie! umiesz, jak uważam,
Drżeć, blednąć, dławić dech w pośrodku słowa;
Potem zaczynać znów, i znów ucinać,
Jak gdyby przestrach odjął ci przytomność.
Buckingham. Ot, naśladuję biegłego tragika:
Mówię i patrzę w tył i zerkam na bok:
Milknę i wzdrygam się, gdy się źdźbło ruszy,
Jak gdybym nie był panem podejrzenia
Nurtującego w głębi mojej duszy.
Błędne spojrzenia mam na zawołanie
I przymuszone uśmiechy: oboje
Gotowe zawsze służyć mym podejściom. —
Czy Ketsby poszedł już?
Gloster. Poszedł i oto
Lorda majora prowadzi już z sobą.
Wchodzą: lord major i Ketsby.
Buckingham. Pozwól, milordzie, bym z nim sam pomówił —
Lordzie majorze —
Gloster. Bacz na most zwodzony.
Buckingham. Słyszycie? bęben.

Gloster. Ketsby, spojrzyj z murów.
Buckingham. Lordzie majorze, przyczyną, dla której
Zawezwaliśmy was —
Gloster. Patrz za się! broń się!
Nieprzyjaciele zdążają w tę stronę.
Buckingham. Niech was Bóg strzeże i niewinność nasza!
Wchodzą: Lovel i Ratklif, niosąc głowę Hastingsa.
Gloster. Próżny strach; to są przyjaciele nasi,
Ratklif i Lovel.
Lovel. Oto głowa tego
Niecnego zdrajcy, tego intryganta
Niebezpiecznego, chytrego Hastingsa.
Gloster. Takem go kochał, że zapłakać muszę.
Miałem go zawsze za wzór rzetelności,
Jakiej się chyba równa może zdarzyć
Na całej kuli ziemskiej, pośród chrześcijan.
On mi był księgą, w której moja dusza
Zapisywała dzieje wszystkich swoich
Najskrytszych myśli. Tak gładko swe wady
Pozorem cnoty upoliturował,
Że pominąwszy jedną jawną zdrożność,
To jest stosunki jego z żoną Szora,
Z niskąd nie mogło paść nań podejrzenie.
Buckingham. W istocie, jeszcze nie było pod słońcem
Układniejszego zdrajcy. — Patrz, majorze,
Czybyś wystawił sobie, czybyś wierzył,
Gdybyśmy, cudem zostawszy przy życiu,
Nie zaświadczyli o tem, że ten nędznik
Zamierzył sobie dziś w pośrodku rady,
Jego Dostojność i mnie zamordować?
Major. Doprawdy? Hastinos miał ten zamiar?
Gloster. Cóż to?
Myślisz pan, żeśmy Turcy lub poganie?
Żebyśmy przeciw wszelkim formom prawa
Tak się kwapili z zadaniem mu śmierci,
Gdyby wiszący spisek, spokój Anglji,

Nareszcie własne bezpieczeństwo nasze
Nie było tego po nas wymagało?
Major. Ha, w takim razie zasłużył on na śmierć
I Ekscelencje dobrze uczyniły
Dając ten przykład, zdolny innych zdrajców
Od tym podobnych zamachow odstręczyć.
Buckingham. Odkąd się zadał z mis Szor, ja się po nim
Nie spodziewałem niczego lepszego.
Nie kazaliśmy wszakże, by go ścięto
Wprzód, ażby Wasza Cześć przyszła to widzieć;
Ale żarliwy pośpiech tych przyjaciół
Zrzadził to nieco wbrew naszej intencji.
Bardzośmy sobie życzyli, milordzie,
Żebyś był słyszał, co mówił ten zbrodzień;
Jak się struchlały przyznawał do środków,
Które do swego celu przygotował;
A pragnęliśmy, żebyś był to słyszał
Dlatego, abyś potem był w możności
Zdać z tego sprawę przed obywatelstwem,
Które się może błędnie zapatrywać
Na nasz postępek i żałować zdrajcy.
Major. Milordzie, słowo Waszej Dostojności
Jest dla mnie równie ważnem jak świadectwo
Własnych mych oczu i uszu; nie wątpcie
Wasze Książęce Moście, że poczciwe
Obywatelstwo dowie się z ust moich
O sprawiedliwem waszem postąpieniu.
Gloster. Przetośmy Wasza Cześć tu zaprosili,
Dla uniknięcia złośliwych zarzutów.
Buckingham. Skoro zaś cel nasz dopiętym nie został
Skutkiem spóźnienia się twego, milordzie
Zechciej przynajmniej podać to, co słyszysz,
Żeśmy na celu mieli; a tymczasem
Czcigodny lordzie majorze, Bóg z wami!
Wychodzi lord major.

Gloster. On teraz pędzi jak kula na ratusz.
Idźże tam za nim, bracie Buckinghamie,
I w miarę, jak się zdarzy k'temu zręczńość,
Wykaż nieprawość Edwardowych dzieci.
Powiedz tam, jak to król Edward pewnego
Obywatela na śmierć skazał za to,
Za to jedynie, że ten się dał słyszeć,
Iż syna swego uczyni dziedzicem
Korony, mając przez to rzeczywiście
Swój dom na myśli, który tak był zwany,
Z powodu, że miał koronę na szyldzie.
Wytknij też jego szkaradną rozwiązłość,
Jego zwierzęcą skłonność do zmienności,
Która ich sługom, córkom, żonom nawet
Nie przepuszczała, kędy tylko jego
Niestałe serce i lubieżne oko
Mogło łup sobie upatrzyć.
W potrzebie, Rzuć plamę na mnie samego, i powiedz,
Że kiedy moja matka była w ciąży,
Z nienasyconym tym Edwardem, wtedy
Najszlachetniejzy rodzic mój, York, toczył
Wojnę we Francji i z rachuby czasu
Doszedł, że dziecko to nie było jego;
Co się i z rysów tegoż dało poznać,
W których nie było cienia podobieństwa
Do szlachetnego księcia, mego ojca.
Lecz tego dotknij ostrożnie, z daleka,
Bo moja matka, jak wiesz, jeszcze żyje.
Buckinham. Nie troszcz się o to, milordzie; odegram
Tak umiejętnie rolę oratora,
Jak gdyby złoty wieniec mej wymowy
Mnie się miał dostać. Żegnam cię tymczasem.
Gloster. Jeżeli ci się uda z nimi sprawa,
To sprowadź kilku z nich do Bajnard's Kessel,
Gdzie mnie znajdziecie w poważnej kompanji
Czcigodnych ojców i światłych biskupów.

Buckingham. Pomiędzy trzecią a czwartą godziną
Będziesz miał, książę, relację z ratusza.
Wychodzi.
Gloster. Ketsby, idź zaraz do ojca Penkera
A ty, Lovelu, do doktora Szau;
Poproście obu, aby za godzinę
Przybyli do mnie na Bajnarda zamek.
Wychodzą: Lovel i Ketsby.
A ja tymczasem pójdę skrycie zlecić,
Aby Klarensa bębnów w kąt schowano;
I rozporządzić, by odtąd nikt zgoła
Do królewiczów nie znalazł przystępu.
Wychodzi.



SCENA SZÓSTA.
Ulica.
Wchodzi Pisarz kancelaryjny.


Pisarz. Oto egzemplarz aktu oskarżenia
Zacnego lorda Hastings, sporządzony
Na czysto, w kopji, która dziś w kościele
Świętego Pawła ma być odczytaną.
Patrzcież, jak jedno z drugiem tu się wiąże:
Potrzebowałem jedenaście godzin
Na przepisanie tylko tego aktu,
Bo Ketsby przysłał mi go wczoraj w wieczór;
Musiał ci bruljon zabrać tyleż czasu,
A przed pięcioma godzinami Hastings
Żył jeszcze, wolny, nie indagowany,
I bez zarzutu. Dziwnież się to klei!
Któż jest tak głupi, żeby w tem nie widział
Dotykalnego szelmostwa? Lecz któżby
Tak był odważnym powiedzieć, że widzi?
Zły świat i złe go czekają następstwa,
Gdy milcząc, takie widzi się przestępstwa.
Wychodzi.



SCENA SIÓDMA.
Podwórze w zamku Bajnarda.
Wchodzą z przeciwnych stron Gloster i Buckingham.


Gloster. Jakże tam? jakże? Co mówi mieszczaństwo?
Buckingham. Na Przenajświętszą krew Chrystusa Pana!
Mieszczaństwo milczy, jak gdyby mu gębę
Kneblem zabito.
Gloster. Czy im napomknąłeś
O nieprawości Edwardowych dzieci?
Buckingham. A jakże! i o ślubie z ledy Lucy
I tym we Francji przez pełnomocnictwo,
I o niesytej chciwości żądz jego,
I o gwałceniu żon obywatelskich,
I o pastwieniu się jego za fraszki,
I o bękarctwie jego własnem, ile
Że był spłodzonym w takim czasie, w którym
Szanowny jego ojciec był we Francji,
I nie był z twarzy do ojca podobnym.
Poczem skreśliłem im twe rysy, książę,
Będące żywym obrazem ojcówskich,
Tak co do kształtów jak i szlachetności
Odbijającej szlachetność twej duszy;
Przywiodłem wszystkie twe zwycięstwa w Szkocji,
Twą dzielność w boju i mądrość w pokoju,
Twą dobroć, prawość i pokorę: słowem,
Nie pominąłem w ciągu mojej mowy,
Ani dotknąłem pobieżnie niczego,
Co tylko mogło do celu posłużyć.
A gdym orację już wyczerpał, wniosłem,
Ażeby każdy, kto ojczyznę kocha,
Krzyknął: Niech żyje Ryszard, król angielski!
Gloster. I cóż ? czy oni to zrobili?
Buckingham. Gdzie tam !
Boże mi odpuść! nie rzekli i słowa.

Jak nieme głazy, jak zimne posągi
Stali i z trwogą patrzyli po sobie.
Co zobaczywszy, zgromiłem ich ostro
I zapytałem majora, co znaczy
To uporczywe milczenie? Ten odrzekł:
Że to jest rzeczą niezwykłą dla ludu,
Aby doń mówił kto inny jak syndyk;
Więc go znagliłem powtórzyć me słowa,
Co i uczynił dodając przy każdem:
»Tak mówi książę, a tak podaje.«
Ale od siebie nie rzekł nic takiego,
Coby poparło rzecz. Gdy skończył mówić,
Niektórzy z moich własnych zwolenników,
Na drugim końcu sali, wpakowali
Czapki na głowę; z jakie dziesięć głosów
Dało śię słyszeć: »Niech żyje król Ryszard«,
Więc podchwytując to, krzyknąłem: »Dzięki,
Cni przyjaciele i obywatele!
Ten jednozgodny i radosny okrzyk
Świadczy zarówno o mądrości waszej,
Jak i o miłości waszej dla Ryszarda.« ---
Na tem uciąłem krótko i wyszedłem.
Gloster. Zakute głąby! nie chcieli nic mówić?
Więc major z swoją gawiedzią nie przyjdzie?
Buckingham. Major nadejdzie, milordzie, za chwilę.
Udaj, jakobyś był zakłopotanym;
Każ się usilnie prosić, nim ich przyjmiesz;
I pomnij w ręku mieć książkę nabożną,
A obok siebie dwóch ojców duchownych;
Bo mi to poda tekst do patetycznej
Prozopopeji. Tylko się droż, panie,
Nim próbie naszej uczynisz zadosyć;
Uczyń jak dziewka, mów »nie«, a bierz jednak.
Gloster. Dobrze; odchodzę. Jeśli ty, milordzie,
Będziesz tak dobrze przemawiał za nimi,
Jak ja potrafię mówić »nie«, za siebie,
To rzecz niechybnie załatwim po myśli.

Buckikingham. Idź, mości książę; wejdź na ganek; stamtąd
Dasz im się widzieć, lord major już idzie.
Gloster wychodzi.
Wchodzi lord major, aldermani i obywatele.
Witaj, milordzie! Czekam tu i czekam:
Książę, snać, nie chce dać dziś posłuchania.
Ketsby nadchodzi z zamku.
No, i cóż, Ketsby? Cóż twój pan powiedział
Na moją prośbę?
Ketsby. Prosi Waszą Miłość,
Iżby go jutro raczyła odwiedzić,
Albo pojutrze. Zamknięty jest z dwoma
Świętobliwymi sługami kościoła
I zatopiony w medytacji; żaden
Światowy powód nie zdoła go skłonić
Do zawieszenia tych duchownych ćwiczeń.
Buckingham. Kochany Ketsby, oznajm księciu panu,
Że ja, lord major i aldermanowie,
W naglącej sprawie, w rzeczach wielkiej wagi,
Bo powszechnego dobra dotyczących,
Przyszliśmy tutaj i w podwórzu stoim,
Pragnąc pomówić z Jego Wysokością.
Ketsby. Idę niezwłocznie o tem go uprzedzić. Wychodzi.
Buckingham. A co? ten książę, panie, to nie Edward:
Ten się na miękkiem łożu nie rozwala,
Ale na klęczkach duma świętobliwie;
Nie baraszkuje w gronie sprośnych niewiast,
Ale rozmyśla w towarzystwie księży,
Nie śpi, by gnuśne ciało swe utuczył,
Ale się modli, by wzmógł umysł czynny.
Zaprawdę, Anglia byłaby szczęśliwą,
Gdyby ten książę bogobojny przyjął
Ster rządu nad nią; lecz niestety! pewnie
Nam się nie uda skłonić go do tego.
Major. Niechże Bóg broni, aby Jego Miłość
Miała powiedzieć »nie!«
Buckingham. Boję się bardzo,

Czy tak nie zrobi. Oto Ketsby wraca.
Wchodzi Ketsby.
No, Ketsby, jaką niesiesz nam odpowiedź?
Ketsby. Jego Książęcej Wysokości dziwno,
W jakimuś celu, milordzie, na zamek
Sprowadził taki tłum obywateli,
Gdy o tem Jego Książęcą Wysokość
Uwiadomioną nie była poprzednio
Jest on w obawie, azali to jakich
Złych względem niego nie kryje zamiarów.
Bukingham. Żywo boleję nad tem, że mój wielce
Szanowny kuzyn przypuszcza z mej strony
Złe względem niego zamiary. Bóg świadkiem,
Żeśmy w najlepszych myślach tu przybyli.
Idź Ketsby, jeszcze raz; zapewnij o tem
Jego Wysokość.
Ketsby wychodzi.
Kiedy ludzie pełni
Świętej dewocji siedzą nad różańcem,
To ich nie łatwo od niego odciągnąć:
Taką ma w sobie słodycz bogomyślność.
Gloster ukazuje się na górnej galerii, pomiędzy dwoma biskupami.
Ketsby powraca.
Major. Patrzcieno, wszakże to Jego Wysokość
Stoi pomiędzy dwoma biskupami?
Buckingham. Dwa to filary, na których się cnota
Chrześcijańskiego opiera ksiąięcia,
Aby w bezdroża próżności nie upadł.
I w ręku, patrzcie, ma książkę nabożną,
Tę najprawdziwszą ozdobę, po której
Świętobliwego znać męża. -
Przesławny
Plantagenecie, przedostojny książę,
Podaj łaskawe ucho naszej prośbie,
I wybacz, żeśmy przerwali praktykę
Twej chrześcijańskiej, żarliwej dewocji.

Gloster. Niema potrzeby tych usprawiedliwień,
Milordzie; ja to was raczej przepraszam,
Że służbą bożą w cichości zajęty,
Każę na siebie czekać przyjaciołom.
Ale nie mówmy o tem. Cóż sprowadza
Wasze Miłoście?
Buckingham. To, co się zarówno
Podoba, mniemam, Bogu, jak i wszystkim
Poczciwym ludziom tej wyspy, na teraz
Będącej w smutnym stanie bezkrólewia.
Gloster. Boję się, czylim nie popełnił czego,
Co mogło zdrożnem się wydawać w oczach
Obywateli, i czyście nie przyszli
Zganić mię za ten mimowolny usterk.
Buckingham. Tak, zawiniłeś, milordzie: bogdajby
Wasza Wysokość chciała wynagrodzić,
Na nasze prośby, to swe przewinienie.
Gloster. Gdybym win moich zmywać nie był gotów,
Na cóżbym liczył się do wiernych chrześcian?
Buckingham. Dowiedz się przeto, miłościwy książę,
Iż w tem jest twoja wina, że skazujesz
Majestat tronu, berło twoich przodków,
Przywilej szczęścia i należność rodu,
Dziedziczną chwałę cnego domu twego,
Na poniżenie przez niegodne plemię;
Ponieważ, skutkiem zbytniej łagodności
Uśpionych myśli twoich, które zbudzić,
Dla dobra kraju, jest zamiarem naszym,
Sławnej tej wyspie brak właściwych członków;
Piękną jej postać szpecą blizny hańby;
W jej pniu królewskim tkwią szczepy nikczemne,
A on sam prawie wtrącony jest w ciemnię,
Pochłaniającą przepaść zapomnienia.
Chcąc to naprawić, postanowiliśmy
Waszą Wysokość prosić, izbyś raczył
Przyjąć na siebie rządy tego kraju,

Nie jako rejent, protektor, namiestnik,
Albo cudzego mienia zawiadowca,
Lecz jako istny, z porządku krwi, dziedzic,
Wchodzący w swoje prawa, w posiadanie
Swojego spadku, swych dóbr, swej własności.
Dlatego łącznie z obywatelami,
Którzy cię cenią, panie, i miłują,
I na usilne tychże naleganie
Przychodzę Waszą Książęcą Mość skłonić
Do uczynienia zadosyć tej prośbie.
Gloster. Nie wiem, co lepiejby godności mojej
I położeniu waszemu przystało:
Czy żebym odszedł nic nie powiedziawszy,
Czy też wam gorzkie uczynił wyrzuty.
Gdybym nic nie rzekł, moglibyście myśleć,
Że krępująca mi język wyniosłość
Milcząc przystaje na przyjęcie tego
Złotego jarzma monarchicznej władzy,
Którą niebacznie chcecie mi narzucić;
Gdybym was zgromił za tę waszą prośbę,
Tak oczywistym będącą dowodem
Prawdziwej waszej dla mnie przychylności,
To, z drugiej strony, skrzywdziłbym przyjaciół:
By więc uniknąć pierwszego i mówić,
A mówiąc nie wpaść w drugą ostateczność,
Taką pośrednio daję wam odpowiedź:
Życzliwość wasza warta mej podzięki,
Ale zasługa moja mało warta
Cofa się wobec celu waszych życzeń.
Choćby, przypuśćmy, usunięte były
Wszelkie przeszkody i choćbym na mocy
Praw urodzenia miał utorowana
Drogę do tronu, to winienem wyznać:
Tak bardzo jestem ubogi na duchu,
Tak wielostronne są me niedostatki,
Lubym się wolał ukryć przed wielkością,

Jako łódź, siły morza nie znosząca,
Niż zostać moją wielkością zakrytym,
I zaduszonym dymem mojej chwały.
Ale, na szczęście, niema tej potrzeby,
(Gdyby zaś była, byłbym, chcąc wam pomóc,
W ciężkiej potrzebie); z królewskiego drzewa
Królewski przecie pozostał nam owoc,
Który dojrzawszy z czasem, niewątpliwie
Majestatowi ujmy nie przyniesie
I uszczęśliwi nas rządami swymi.
Na niego zdaję to, coście panowie
Zdać na mnie chcieli; zostawiam go spełna
Przy jego prawach i świetnej przyszłości:
Niech mnie Bóg broni wyzuwać go z tego!
Buckingham. Świadczy to, panie, o skrupulatności
Twego sumienia, ale, jak na teraz,
Są to skrupuły niewczesne i błahe,
Kiedy się wszystko dokładnie rozważy.
Mówiłeś, panie, że królewicz Edward
Jest twym bratankiem, i my to mówimy;
Ale nie z żony Edwarda, bo Edward
Był połączony pierwej z ledy Lucy;
Wie o tych ślubach twa matka, milordzie;
A nieco później, przez pełnomocnictwo,
Wszedł w związki z Boną, siostrą króla Francji.
Gdy zaś te obie dostały odprawę,
Naówczas prosta jedna suplikantka,
Znękana losem, matka kilku synów,
Z pola piękności zeszła biedna wdowa,
Na samym schyłku swych dni przedjesiennych,
Lubieżne jego zniewoliła oko
I dążeń jego wyższy lot zwichnęła,
Do sromotnego wiodąc go dwużeństwa.
Z tego to łoża nieprawego idzie
Edward, przez grzeczność zwany królewiczem.
Mógłbym tu jeszcze coś więcej przytoczyć,

Ale szacunek dla niektórych osób,
Co jeszcze żyją, zamyka mi usta.
Przyjm więc, łaskawy panie, ten przywilej
Królewskiej władzy, który ci niesiemy,
Jeśli nie w celu zlania przez to na nas
Błogosławieństwa i na kraj nasz cały,
To choć dlatego, ażebyś szlachetny
Dom swój uchronił przez to od zakału,
Jaki mu grozi, zapewniając temuż
Prawy, właściwy porządek następstwa.
Major. Spełń, panie, prośbę twych obywateli!'
Buckingham. Nie gardż, o panie, tą ich serc ofiarą!
Ketsby. Uciesz ich, skłoń się do ich słusznych życzeń!
Gloster. Ach, pocóż na mnie składacie to brzemię
Jam nie do tronu, nie do majestatu.
Wybaczcie, proszę; nie miejcie mi za złe,
Że chęciom waszym nie mogę dogodzić.
Bukingham. Skoro nam tergo odmawiasz, milordzie,
Nie chcąc przez zbytnią dobroć i sumienność
Wywłaszczać tego twojego bratanka,
Co i umiemy wyrozumieć, znając
Tkliwość twojego serca, twe łagodne,
Miękkie współczucie, nietylko dla krewnych,
Ale zarówno dla każdego stanu:
To wiedz, że czyli uczynisz nam zadość,
Czy nie uczynisz, syn twojego brata
Nigdy nad nami panować nie będzie:
Osadzim kogo innego na tronie,
Z krzywdą twojego domu i upadkiem.
To jest ostatnie nasze słowo. — Pójdżcie,
Obywatele; nie prośmy już dłużej.
Wychodzi.
Ketsby. Każ go przywołać nazad, drogi książę;
Przyjm ich ofiarę: jeśli ją odrzucisz,
Biedny kraj ciężko to odpokutuje.
Gloster. Koniecznież na mnie ma spaść ten trosk nawał ?

Dobrze więc, wróć go.
Ketsby wychodzi.
Nie jestemci z głazu!
Tak natarczywe wasze nalegania
Pokonywają mój opór, jakkolwiek
Trwać mi w nim radzi serce i sumienie.
Buckingham wraca.
Milordzie Buckingbam, i wy poważni,
Światli mężowie, skoro przez życzliwość
Chcecie mi na kark wtłoczyć ciężar szczęścia,
Abym go dżwigał chętnie czy niechętnie,
Muszęć z poddaniem przyjąć go na siebie.
Jeśliby jednak kiedy czarna potwarz,
Albo złośliwy, niecny jaki zarzut
Miał być następstwem mego ustąpienia,
Niechże mię wtedy niniejszy wasz przymus
Oczyści z wszelkich plam, jakieby na mnie
Były rzucone, bo wiadomo Bogu,
I wy poniekąd sami to widzicie,
Jakem daleki od pragnienia tego.
Major. Boże błogosław Waszej Wysokości!
Widzim to, panie, i możem poświadczyć.
Gloster. Czyniąc to, prawdę tylko poświadczycie.
Buckingham. Witam cię tedy, panie, tym okrzykiem:
Niech żyje Ryszard, prawy król angielski!
Wszyscy. Amen!
Buckingham. Pozwolisz, miłościwy panie,
By koronacja odbyła się jutro?
Gloster. Kiedybądź, skoro taka wasza wola.
Buckingham. Jutro więc czekać będziem na rozkazy
Waszej królewskiej Mości, a tymczasem
Radosne służby nasze polecamy.
Gloster do biskupów. Powróćmyż znowu do świętych
spraw naszych.
Bądź zdrów, kuzynie; daj ci Boże zdrowie,
Lordzie majorze i wam współziomkowie!
Wychodzą wszyscy.

AKT CZWARTY.



SCENA PIERWSZA.
Przed Towrem.
Z jednej strony wchodzą: Królowa Elżbieta, księżna York i markiz Dorset; z drugiej Anna, księżna Gloster, prowadząca za rękę księżniczkę Małgorzatę Plantagenet, córkę Klarensa.

Księżna York. Co widzę? Wnuczka moja, Plantagenet,
W tem miejscu, z ciotką swoją, ledy Gloster?
I ona, widać, chce także, z czystego
Popędu serca, dostać się do Towru,
Dla zobaczenia się z kiólewiczami. —
Witaj nam, córko.
Anna. Daj Boże obudwom
Waszym miłościom dzień jak najweselszy.
Królowa Elżbieta. I wam podobnież, siostro! Dokąd
zmierzasz?
Anna. Nie dalej jak do Towru, i w tym samym,
Jak mi się zdaje, celu co wy, to jest,
Dla odwiedzenia lubych królewiczów.
Królowa Elżbieta. Dziękujęć, siostro: pójdźmyż wszyst-
kie razem.
Wchodzi Brakenbery.
Otóż i w porę komendant nadchodzi. —
Za pozwoleniem, panie komendancie,
Chciej nam powiedzieć, proszę, jak się miewa
Książę następca i York, mój syn młodszy?
Brakenbery. Zdrowi, łaskawa pani, ale wybacz,
Nie mogę do nich wpuścić Waszej Cześci:
Król najsurowiej zabronił mi tego.
Królowa Elżbieta. Król ? kto?
Brakenbery. Chcę mówić: nasz pan, lord Protektor.

Królowa Elżbieta. Niech go najwyższy Pan w protekcji
Od królewskiego zachowa tytułu! [swojej
Toż on pomiędzy mną a ich Miłością
Stawia zaporę? Ja jestem ich matką:
Któż mi zagradzać może przystęp do nich?
Księżna York. Jam matka ojca ich i chcę ich widzieć.
Anna. Jam tylko ciotka, lecz matka ich sercem:
Wpuść mnie więc do nich. Przyjmuję na siebie
Całą twą winę i odpowiem za nią.
Brakenbery. Nie mogę na to przystać w żadnym razie:
Wybacz mi, pani: związanym przysięgą.
Wychodzi.
Wchodzi Stanley.
Stanley. Gdybym was spotkał, miłościwe panie,
Godzinę później, mógłbym już powitać
Waszą Wysokość, miledy York matką
I towarzyszką dwóch pięknych królowych.
Do księżny Gloster.
Dostojna księżno, racz się do Westminster
Udać natychmiast, gdzie masz z swym małżonkiem,
Królem Ryszardem, być koronowaną.
Królowa Elżbieta. Pęknijcie taśmy, pierś mi krępujące!
Aby, ściśnięte moje serce miało
Choć trochę miejsca do bicia; inaczej
Padnę pod ciosem tej zabójczej wieści.
Anna. O, nieszczęśliwa, nienawistna wieści.
Dorset. Nie trap się, pani. — Matko, nie trać
męstwa.
Królowa Elżbieta. O! Dorset, Dorset, nie mów do mnie,
Śmierć i zniszczenie w trop za tobą idą; [uchodż!
Imię twej matki zgubne dla jej dzieci.
Chceszli uniknąć śmierci, śpiesz za morze,
Tam, do Ryszmonda, gdzie cię nie dosięgną
Piekielne szpony; o! śpiesz, śpiesz, uciekaj
Z tej niebezpiecznej, morderczej jaskini,
Ażebyś liczby ofiar nie powiększył,
I pomagając klątwie Małgorzaty

Mnie żałośnego nie zgotował zgonu,
Wyzutej z dzieci i męża i tronu.
Stanley. Mądra to rada, pani, w troskliwości
Macierzyńskiego serca zaczerpana.
Korzystaj z drogich chwil, markizie Dorset:
Napiszę listy do mojego syna,
Aby się udał na spotkanie twoje.
Nie daj się złowić, ważąc się na dwoje.
Księżna York. Rozpraszająca nawałnico nieszczęść!
Przeklęta piersi moja, zdroju śmierci!
Tyś wykarmiła to monstrum, którego
Nieunikniony wzrok niesie zagładę.
Stanley. Pójdź, pani; miałem zalecony pośpiech.
Anna. Idę, gwałt sobie czyniąc. — O, bogdajby
Ten krąg złocisty, co mi skroń ma obwieść,
Z rozpalonego raczej był żelaza,
I aż do mózgu przepalił mi czoło!
Niechbym została pierwej namaszczoną
Śmiertelnym jadem i umarła, zanim
Kto mi zawoła: Boże, chroń królowę!
Królowa Elżbieta. Idź, nieszczęśliwa! nie zajrzęć twej chwały;
Ani ci życzę czegokolwiek złego,
Przeto, że sama cierpię.
Anna. Wartam tego.
Gdy ten, dzisiejszy mój mąż, nadszedł wówczas,
Kiedym szła płacząc za ciałem Henryka,
Kiedy na jego rękach jeszcze prawie
Dawał się widzieć ślad krwi, wytoczonej
Z tego ziemskiego anioła, co moim
Pierwszym był mężem, i z tego świętego,
Którego właśnie zgon opłakiwałam —
O, gdym spojrzała wtedy w twarz Ryszarda,
Takie życzenie powstało w mej duszy
I tak do niego rzekłam: »Bądź przeklęty,
Ty, coś w tak młodym wieku mię uczynił
Tak starą wdową! niech troski oblegną

 Twoje małżeńskie łoże! niech twą żonę —-
Jeśli się znajdzie na świecie kobieta,
Tyle szalona, że zaślubi ciebie —-
Pożycie z tobą nieszczęśliwszą zrobi,
Niżeliś ty mnie zrobił przez zabicie
Ukochanego mego męża!« — Patrzcież,
W krótszym przeciągu czasu, niż go nawet
Na wymówienie tej klątwy potrzeba,
Miękkie me serce zostało nikczemnie
Ujęte jego zwodniczemi słowy;
I własnej mojej klątwy niewolnikiem,
Która powieki moje od tej pory
Ciągle otworem trzyma: jeszcze bowiem
Przy jego boku nie zakosztowałam
I przez godzinę złotej rosy wczasu,
Aby mię jego okropne marzenia
I niespokojne sny nie przebudzały.
Prócz tego czuje on do mnie nienawiść,
Z powodu ojca mojego Warwika,
I wkrótce pewnie zechce się mnie pozbyć.
Królowa Elżbieta. Bądź zdrowa, biedna istoto, boleję
Nad twoim losem.
Anna. Nie bardziej, ni szczerzej,
Niż ja boleję nad waszym.
Dorset. Bądź zdrowa,
O! ty, co jękiem witasz twe zaszczyty.
Anna. Bądź zdrów, nieszczęsny, co się żegnasz z twemi!
Księżna York do Dorseta. Idź do Ryszmonda, i niech ci los szczęści!
Do Anny.
Idź do Ryszarda, i niech cię Bóg wesprze!
Do Elżbiety.
Idź do świątnicy i znajdź w niej pociechę!
Mnie skołataną starość tłoczy w ziemię:
Osiemdziesięciu lat już dźwigam brzemię,
A każdą jasną nić w tej życia przędzy
Miałam zasnutą stu pasmami nędzy.

Królowa Elżbieta. Czekajcie; spojrzmy jeszcze na tę wieżę.
O! wy odwieczne głazy, miejcie litość
Nad niewinnemi memi chłopiętami,
Które złość w waszym zamknęła obrębie!
Twarda kolebko, dla tak wątłych dzieci!
Groźna piastunko! szorstka towarzyszko
Tak delikatnych książąt! miej staranie
O moich małych! Temi was wyrazy
Zbolała matka żegna, martwe głazy.
Wychodzą.



SCENA DRUGA.
Sala tronowa w pałacu.
Odgłosy trąb. Ryszard. jako król na tronie: Buckingham, Ketsby. Paź i inne osoby.


Król Ryszard. Odstąpcie wszyscy na bok. — Buckinghamie!
Buckingham. Do usług twoich, miłościwy królu.
Król Ryszard. Podaj mi rękę. Tak wysoko teraz,
Dzięki poradom twoim i pomocy,
Siedzi król Ryszard. Ale czyliż blask ten,
Który nas ninie opromienia, trwać ma
Tylko dzień jeden, czy stale?
Buckingham. Bogdajby
Trwale się święcił i po wszystkie czasy!
Król Ryszard. Ach, Buckinghamie! przemieniam się teraz
W probierczy kamień, ażeby doświadczyć,
Czy jesteś szczerem złotem w rzeczy samej. —
Królewicz Edward żyje — zgadnij resztę.
Buckingham. Dokończ, łaskawy panie!
Król Ryszard. Buckinghamie!
Chciałbym być królem.
Buckingham. Nie jestżeś nim, panie?
Król Ryszard. Hm! toć nim jestem — ale Edward żyje.
Buckingham. Żyje, w istocie.

Król Ryszard. Tak mię kuso zbywasz?
Kuzynie, dawniej nie byłeś tak tępy.
Mamże wręcz mówić? A więc, życzę sobie
Mieć tych dwóch malców trupami, i pragnę,
Aby to było spełnionem niezwłocznie.
Cóż powiesz teraz? Mów prędko, bądź zwięzłym.
Buckingham. Waszej Królewskiej Mości wolno czynić,
Co jej się tylko podoba.
Król Ryszard. Do licha!
Zlodowaciałeś coś; zapał twój zamarzł.
Mów: czy chcesz, żeby ci chłopcy pomarli?
Buckingham. Pozwól mi, proszę, miłościwy panie,
Odetchnąć nieco, namyśleć się chwilkę,
Zanim stanowczą dam na to odpowiedź:
Wnet ją mieć Wasza Królewska Mość będziesz.
Wychodzi.
Ketsbydo sieble. Król rozgniewany, widać; gryzie wargi.
Król Ryszard zstępując z tronu. Mieć do czynienia z półgłówkami wolę
Dobrodusznymi, niżeli z kimś takim,
Co na mnie patrzy rozważnie z pod oka.
Milord Buckingham oględnym się staje,
Odkąd się wyniósł. — Chłopcze!
Paź. Mości królu?
Król Ryszard. Czy nie znasz kogo, coby go moc złota
Do pokątnego mordu mogła skusić?
Paź. Znam, mości królu, pewnego człowieka,
Co w braku środków do widoków dumy,
Ze stanu swego jest niezadowolon.
Złoto nad wywrze wpływ dwudziestu mowców,
I do wszystkiego niechybnie go skłoni.
Król Ryszard. Jak on się zowie?
Paź. Tyrrel, panie.
Król Ryszard. Znam już
Tego człowieka; idź go tu przyprowadź.
Paź wychodzi.

Rafinujący ten mędrek Buckingham
Nie będzie odtąd sąsiedni mej radzie.
Mógł mię tak długo wspierać bez znużenia,
A teraz musi tchu nabierać? Dobrze;
Niechże tak będzie.
Stanley wchodzi.
Cóż tam, lordzie Stanley?
Stanley. Dowiedz się, wielce miłościwy królu,
Że markiz Dorset, o ile słyszałem,
Zbiegł do Ryszmonda, tam, gdzie ten przebywa.
Król Ryszard. Chodźno tu, Ketsby.
Gdy ten się zbliżył, po cichu do niego.
Rozsiej wieść, że Anna,
Moja małżonka, ciężko zaniemogła:
Już ja w tem będę, żeby za próg domu
Krokiem nie wyszła. Wyszukaj mi także
Jakiego chudopachołka, któremu
Córkę Klarensa oddałbym za żonę. —
Syn głupowaty, tego się nie lękam. —
Czegożeś tak się zadumał? Powtarzam:
Puść wieść, że Anna, moja żona, chora,
I nie wykręci się pewnie od śmierci.
Idź: wiele bowiem zależy mi na tem,
Ażebym wszelkie nadzieje przytłumił,
Których wzrost mógłby mi przynieść uszczerbek.
Wychodzi Ketsby.
Muszę zaślubić córkę mego brata,
Boby inaczej moje panowanie
Na szklannej stało podwalinie. — Najpierw
Zabić jej braci, o potem ją pojąć!
Sliska to droga! Alem w krwi tak zagrzązł,
Że grzeszne czyny nowym grzesznym czynem
Wybijać muszę, jak klin nowym klinem,
Nie w moim oku mieszka łzawa litość. —
Wchodzi Paź z Tyrrelem.
Miano twe Tyrrel?

Tyrrel. Jakób Tyrrel, panie:
Najposłuszniejszy poddany i sługa
Waszej Królewskiej Mości.
Król Ryszard. Jestżeś takim?
Tyrrel. Staw mię na próbę, miłościwy panie.
Król Ryszard. Pchnąłżebyś nożem kogo z mych przyjaciół?
Tyrrel. Jeżeli Wasza Królewska Mość każe: —
Wolałbym jednak kogo z nieprzyjaciół.
Król Ryszard. Mam właśnie takich dwóch, i to śmiertelnych
Wrogów mojego spoczynku i wczasu,
Z którymi radbym, abyś się rozprawił.
Tyrrelu, mówię o tych dwóch bękartach,
Co siedzą w Towrze.
Tyrrel. Bylebyś mi tylko,
Łaskawy panie, wstęp do nich ułatwił,
Wnet od obawy ich uwolnion będziesz.
Król Ryszard. Śpiewasz mi słodką pieśń. Zbliż się
Tyrrelu;
Idź, za tym znakiem zostaniesz wpuszczony. —
Zaczekaj, słówko jeszcze: nadstaw ucho.
Szepcze mu.
Nie trzeba więcej. — Powiedz, żeś to zdziałał,
A zyskasz moją łaskę i poparcie.
Tyrrel. Dokonam tego, panie, bez odwłoki.
Wychodzi.
Buckinham wraca.
Buckingham. Jużem rozważył, miłościwy panie,
To, o czem świeżo raczyłeś mi wspomnieć.
Król Ryszard. Mniejsza z tem. — Dorset uciekł do Ryszmonda.
Buckingham. Słyszałem o tem, panie.
Król Ryszard. Lordzie Stanley,
Wszak to twój pasierb? Miej się na baczności.
Buckingham. Śmiem się upomnieć, Miłościwy Panie,
O przyrzeczoną nagrodę, za którą
Ręczy mi honor twój i wiara, to jest:

O hrabstwo Herford i o ruchomości,
Które mam posiąść, wedle słowa twego.
Król Ryszard. Stanleyu, dawaj baczenie na żonę:
Jeśli pisywać będzie do Ryszmonda,
Ty sam odpowiesz mi za to.
Buckingham. Cóż mówi
Wasza Królewska Mość na sprawiedliwe
Moje żądanie?
Król Ryszard. Przypominam sobie,
Że Henryk Szósty przepowiadał niegdyś,
Iż Ryszmond będzie królem, kiedy Ryszmond
Był jeszcze małym, trzpiotowatym chłopcem.
Królem! — być może. —
Buckingham. Miłościwy Panie! —
Król Ryszard. Jak się to mogło zdarzyć, że ów prorok
Mnie, com był przy tem, nie powiedział wtedy,
Że go zabiję?
Buckingham. Miłościwy Panie,
To hrabstwo, które mam przyobiecane —
Król Ryszard. Ryszmond! — Gdy byłem niedawno w Ekseter,
Burmistrz tameczny wskazując na zamek,
Nazwał go Rużmont; drgnąłem na tę wzmiankę,
Bo mi bard jeden irlandzki powiedział,
Że gdy się Ryszmond przedemną ukaże,
Kres mego życia będzie niedaleki.
Buckingham. Panie, poważam się —
Król Ryszard. Która godzina?
Buckingham. Jestem tak śmiały przypomnieć to, co mi
Wasza Królewska Mość raczyłeś przyrzec.
Król Ryszard. Dobrze, lecz która godzina?
Buckingham. Dziesiąta
Wybije zaraz.
Król Ryszard. Niechże raz wybije.
Buckingham. Dlaczego wybić ma, panie?

Król Ryszard. Dlatego,
Że jako owa lalka na zegarze,
Trzymasz upornie podniesiony młotek
Między swą prośbą a myślami memi,
Nie jestem dzisiaj w humorze do datków.
Buckingham. To mi przynajmniej, panie, daj odpowiedź,
Czy chcesz, czy nie chcesz uiścić się z słowa.
Król Ryszard. Natręt z Waćpana: nie jestem w humorze.
Wychodzi ze swym orszakiem.
Buckingham. Także to? Więc on mi pogardą płaci
Za wyświadczone tak ważne przysługi?
Na tożem dał mu berło! O! Hastingsie,
Twój los jest dla mnie skazówką mentora:
Śpieszmy do Breknok póki jeszcze pora.
Wychodzi.



SCENA TRZECIA.
Tamże.
Wchodzi Tyrrel.


Tyrrel. Krwawe tyranji dzieło dokonane;
Spełniony nadmiar zgrozy, jakiej jeszcze
W dziejach tej ziemi nie było przykładu.
Dajton i Forres, których namówiłem
Do tego arcyrzeźniczego czynu,
Wcielone łotry, psy na krew łakome,
Mięknąc z czułości przy opowiadaniu
Tej smutnej sceny, płakali jak dzieci.
»Tak — mówił Dajton leżały przy sobie
Te pacholęta.« — »tak, tak — mówił Forrest,
Splecione miały w wzajemnem objęciu
Alabastrowe niewinne ramiona.
Ich wargi były niby purpurowe
Cztery różyczki, na jednym pniu wzrosłe,
Co się w poranku swych wdzięków całują ;
A na wezgłowiu ich leżała książka

Do modlitw. Widok ten — tak mówił Forrest,
Zbił mię z terminu prawie, ale szatan« —
Tu łzy przerwały mowę nędznikowi;
A Daj ton mówił dalej: »Zgładziliśmy
Najdoskonalsze z dzieł, jakie natura
Od pierwszej doby stworzenia wydała.« —
Poczem, miotani zgryzotą sumienia,
Poszli w świat obaj, a jam tu się udał
Zdać sprawę temu krwawemu królowi.
Wchodzi Ryszard.
Otóż on. — Pokłon ci, potężny Panie.
Król Ryszard. I cóż, kochany Tyrrelu, azali
Wieść mi przynosisz uszczęśliwiającą?
Tyrrel. Jeśli wiadomość o spełnieniu tego,
Coś mi rozkazał, ma cię uszczęśliwić,
Królu, to możesz nazwać się szczęśliwym.
Stało się.
Król Ryszard. Samżeś ich widział bez życia?
Tyrrel. Widziałem, panie.
Król Ryszard. I pochowanymi?
Tyrrel. Kapelan w Towrze pochował ich zwłoki,
Lecz w którem miejscu, prawdę mówiąc nie wiem.
Król Ryszard. Tyrrelu, przyjdziesz do mnie po wieczerzy;
Wtedy mi skreślisz szczegóły ich zgonu.
Pomyśl, czem twoje trudy mam zawdzięczyć,
A wraz otrzyma skutek twe Żądanie.
Bądź zdrów tymczasem.
Tyrrel. Polecam się Waszej
Królewskiej Mości miłościwym względom.
Wychodzi.
Król Ryszard. Syna Klarensa wsadziłem pod rygiel,
Córkę wydałem za mąż za charłaka;
Na Abrahama łonie spoczywają
Dzieci Edwarda i moja małżonka,
Anna, dobranoc powiedziała światu.
Terazże wiedząc, że się ten Bretańczyk,

Ryszmond, o moją kusi synowicę,
Młodą Elżbietę, i dufny w ten związek
Zuchwale oczy podnosi do tronu,
Strzeliste do niej skieruję zaloty...
Wchodzi Ketsby.
Ketsby. Panie. —
Król Ryszard. Przynosisz li złą wieść, czy dobrą,
Że tak jak bomba obcesowo wpadasz?
Ketsby. Złą, panie. Morton uciekł do Ryszmonda,
A lord Buckingham, na czele wyboru
Mężnych walijskich rot, wyruszył w pole,
I siły jego rosną z każdą chwilą.
Król Ryszard. Ely i Ryszmond więcej mię obchodzą,
Niż Buckinghama moc szybko sklecona.
Pójdż — nauczono mię, że trwożny rozbiór
Jest śpiącej zwłoki ołowianym sługą;
A zwłoka wiedzie za sobą najczęściej
Ślimaczym krokiem pełznące żebractwo.
Niechże ognisty pośpiech chyżopiórym
Będzie mi gońcem, Jowisza Merkurym!
Idź, wydaj wojskom rozkazy. Gdzie zdrada
Głowę podnosi, czyn tarczą, nie rada.
Wychodzą.



SCENA CZWARTA.
Przed pałacem.
Wchodzi Królowa Małgorzata.


Królowa Małgorzata. Otóż przeźrały owoc pomyślności
Zaczyna butwieć i przechodzić w zgnicie.
Tu w pobliskości chytrze czatowałam
Na widok schyłku moich nieprzyjaciół.
Strasznego wstępu jużem była świadkiem;
Teraz do Francji poniosę me kroki,
Mając nadzieję, że i koniec będzie
Podobnież gorzki, czarny i tragiczny.

Precz stąd, nieszczęsna Małgorzato! — Któż to ?
Wchodzą: królowa Elżbieta i księżna York.
Królowa Elżbieta. O, biedne dzieci! o, moje pociechy!
Moje nadobne, nierozkwitłe pączki!
Jeżeli jeszcze wasze lube dusze
Wioną w powietrzu i nie są na wieki
Od tego świata oddzielone, krążcie,
Krążcie w koło mnie na leciuchnych skrzydłach,
I rozpaczliwych skarg matki słuchajcie!
Królowa Małgorzata. Krążcie i głoście, że odwetu siła
Jasny wasz ranek w ciemną noc zmieniła.
Księżna York. Tyle niedoli stłumiło głos we mnie;
Znużona jękiem pierś ma oniemiała.
Trzeba więc było i tobie, Edwardzie
Plantagenecie, paść z zabójczej dłoni?
Królowa Małgorzata. Sroga lecz słuszna niebios to wendeta:
Padł Plantagenet za Plantageneta,
Edward Edwarda dług spłacił.
Królowa Elżbieta. O! Boże,
Mógłżeś opuścić parę takich jagniąt,
I pozostawić wilkowi na pastwę?
O, Panie, kiedyż ścierpiałeś czyn taki?
Królowa Małgorzata. Gdy Henryk święty i syn mój konali.
Księżna York. Martwe, bezduszne życie! ślepy wzroku!
Marne to widmo ziemskiego istnienia!
Ohydo świata! widownio boleści!
Grobowa właści w dziennym życia najmie!
Krótki wyciągu dni długich i nudnych!
Niech twój niepokój spocznie na tej prawej
Angielskiej ziemi, która skutkiem bezpraw
Takim bezmiarem krwi się napoiła.
Siada.
Królowa Elżbieta. O! gdybyś mogła tak rychło grób wskazać,
Jak to żałosne miejsce do siedzenia,
Kościbym moje wolała tu złożyć
Nie na chwilowy, lecz wieczny spoczynek.

Ach, któż ma powód, prócz nas dwóch, do jęków?
Siada przy niej.
Królowa Małgorzata. Jeśli cierpienia tem są szanowniejsze,
Im starszej daty, to przyznajcie moim
Pierwszeństwo wieku i wyższość nad swemi;
Jeśli zaś boleść znosi towarzystwo,
To wypowiedzcie swoją na wzór mojej.
Siada przy nich.
Miałam Edwarda i Ryszard go zabił;
Miałam małżonka i Ryszard go zabił;
Miałam Edwarda i Ryszard go zabił;
Miałam Ryszarda i Ryszard go zabił.
Księżna York. Miałam Ryszarda i tyś go zabiła;
Miałam Rutlanda także, i ten został
Za przyczynieniem się twojem zabity.
Królowa Małgorzata. Klarensa także i Ryszard go zabił.
Z twojego łona wyszedł pies piekielny,
Który nas na śmierć szczuje po kolei;
Ten pies, co pierwej niż oczy miał zęby,
Do rozdzierania jagniąt i chłeptania
Ich krwi niewinnej; ten wściekły niszczyciel
Pięknych dzieł hożych, arcytyp tyrana,
Co ma tron w łzawych oczach wdów i matek.
O, sprawiedliwy i opatrzny Boże!
Jakże ci jestem wdzięczną, że ten potwór
Szarpie owoce łona własnej matki
I uczestniczką ją czyni skarg cudzych!
Księżna York. Żono Henryka, nie ciesz się z mych
cierpień;
Jam nad twojemi płakała: Bóg świadkiem.
Królowa Małgorzata. Bądź pobłażliwą: jam łaknęła zemsty,
I serce moje karmi się nią teraz.
Umarł twój Edward, zabójca mojego;
Twój drugi Edward za mojego zginął;
Dodatkiem tylko był młody York: oba
Nie dorównali wysokiej wartości

Tamtego, który mnie został wydarty.
Zginał i Klarens twój, który mojego
Edwarda zgładził, i niemi widzowie
Owego mordu, wiarołomny Hastings,
Rivers, Grey, Wogan, zstąpili w grób ciemny.
Już tylko Ryszard żyje, ten zbir czarny,
Ten piekieł sługa, ale wkrótce przyjdzie
Kres nań żałośny, niepożałowany.
Ziemia drży, piekło wre, szatany ryczą,
Modlą się święci, by zmarł jak najprędzej.
Przedrzej, o Boże, kartę jego życia,
Błagam Cię o to, abym jeszcze mogła
Powiedzieć: zdechł ten gad, pierwej nim umrę.
Królowa Elżbieta. O, Małgorzato! tyś przepowiadała,
Że przyjdzie taki czas, w którym zapragnę,
Ażebyś ze mną razem przeklinała
Tę jadowitą, garbatą ropuchę.
Królowa Małgorzata. Wtedy nazwałam ciebie malowaną,
Biedną królową, marą mej przyszłości,
Cieniem jedynie tego, czem ja byłam.
Bo czeniże wtedy byłaś rzeczywiście?
Szumnym tytułem opłakanej treści,
Na to wzniesioną, byś tem niżej spadła;
Matką dwóch hożych chłopiąt, na żart tylko;
Snem tylko tego, czem byłaś; pstrą flagą,
Za cel służącą niebezpiecznym strzałom;
Szyldem godności, tchnieniem, pustą bańką;
Królową tylko dla zapchania sceny.
Gdzież twój mąż teraz? gdzie są bracia twoi?
Gdzie dwaj synowie twoi? gdzie twa radość?
Któż teraz klęka błaganie przed tobą,
I mówi: Boże, zachowaj królowę?
Gdzie ci parowie, co ci pochlebiali
I kark zginali przed tobą? gdzie owe
Tłumnie cisnące się za tobą świty?
Przejrzyj to wszystko i patrz, czemeś teraz.

Z szczęśliwej żony jesteś biedną wdową;
Z matki radosnej, jęczącą na wzmiankę
Tego imienia; z królowej poddanką,
Cierniem niezbytych trosk koronowaną.
Błagano ciebie: dziś ty kornie błagasz;
Wszyscy się ciebie bali: dziś ty musisz
Bać się jednego; wszyscy szli w zawody
Na twe rozkazy: dziś nikt cię nie słucha.
Taki to wzięła obrót sprawiedliwość
I zostawiła cię na łup czasowi.
Nie pozostało ci nic krom pamięci
Tego, czem byłaś, by ci tem dotkliwsze
Męki sprawiała myśl, czem teraz jesteś.
Tyś sobie moje przywłaszczała miejsce,
To też zostałaś jak ja wywłaszczoną.
Teraz twój dumny kark dźwiga połowę
Mojego jarzma; ale ja z pod niego
Uchylam odtąd mą znużoną głowę
I zdaję tobie cały jego cięzar.
Żegnam was. — Z losu, który was przygniata,
Śmiać się we Francji będzie Małgorzata.
Królowa Elżbieta. O! ty, co jesteś w przekleństwach
tak biegłą,
Naucz mię, jak mam przeklinać mych wrogów.
Królowa Małgorzata. Wyrzecz się w nocy snu, a w dzień
posiłku;
Porównaj z zmarłem szczęściem żywą boleść:
Wyobraź sobie tych, których straciłaś,
Dwakroć milszymi niż byli, i dwakroć
Szpetniejszym, niż jest, tego, co ich zabił:
Skoro nienawiść swoją tem utuczysz,
Zionąć przekleństwa sama się nauczysz.
Królowa Elżbieta. Zaostrz swojemi tępe moje słowa.
Królowa Małgorzata. Zaostrzy ci je korona cierniowa.
Wychodzi.
Księżna York. Skąd się w niedoli bierze słów tak wiele ?

Królowa Elżbieta. Wietrzni to cierpień adwokaci, zmarłej
Bez testamentu radości dziedzice;
Marni rzecznicy nędzy: niech się święcą!
Wpływ ich bezsilny wprawdzie nie uzdrawia,
Ale przynajmniej ulgę sercu sprawia.
Księżna York. Nie krępuj zatem języka; pójdź ze mną:
Niech połączony dech złorzeczeń naszych
Zabije mego wyrodnego syna,
Tak jak on zabił lubych synów twoich.
Odgłos trąb, za sceną.
Trąby brzmią; idzie: nie szczędźże mu obelg.
Ryszard z swym orszakiem w marszu, wchodzi na scenę.
Król Ryszard. Ta, co żałuje, że cię w swem przeklętem
Nie zatrzymała łonie i nie zgniotła,
Nimeś, nieszczęsny, spełnił tyle mordów.
Królowa Elżbieta. Śmieszli w koronę kryć czoło, na którem
Gdyby na ziemi była sprawiedliwość,
Wypiętnowane powinnoby płonąć
Morderstwo tego, któremuś ją wydarł,
I śmierć okrutna mych synów i braci?
Nędzny wyrodku, mów, gdzie dzieci moje?
Księżna York. Gdzie twój brat Klarens, ropucho, i mały
Ned Plantagenet, jego syn.
Królowa Elżbieta. Gdzie zacny
Rivers, Grey, Wogan?
Księżna York. Gdzie poczciwy Hastings?
Król Ryszard. Uderzcie w bębny! zadmijcie w puzany!
Niech niebo głosu nie słyszy tych kobiet,
Pomazańcowi Pańskiemu bluźniących! —
Odgłos trąb i bębnów.
Ale przemówcie do mnie w dobry sposób,
Albo utopię wasze wyrzekania
W głuszącym zgiełku wojennych odgłosów.
Księżna York. Jestżeś ty moim synem?
Król Ryszard. Tak jest, Bogu,
Mojemu ojcu i wam to zawdzięczam.

Księżna York. Znieśże cierpliwie moją niecierpliwość.
Król Ryszard. Mam to w naturze, co wy, pani matko,
Że znosić tonu wyrzutów nie mogę.
Księżna York. O, daj mi mówić!
Król Ryszard. Mów, pani; jam głuchy.
Księżna York. Łagodnie mówić będę i uprzejmie.
Król Ryszard. A przytem zwięźle, proszę, bo mi pilno.
Księżna York. Także się śpieszysz ? Jam na cię czekała,
Bóg widzi, w ciężkich bolach i męczarniach.
Król Ryszard. Ażem i przyszedł na pociechę waszą.
Księżna York. Przeciwnie, piekło na świat cię wywlekło
Po to, ażebyś mi świat zmienił w piekło.
Bolesnym krzyżem był dla mnie twój poród;
Krnąbrnem, niesfornem było twe dzieciństwo;
Chłopięcy wiek twój strasznym, dzikim, wściekłym;
Młodzieńczość hardą i awanturniczą;
Wiek dojrzałości butnym, chytrym, krwawym,
Im łagodniejszym, tem niebezpieczniejszym,
Powijającym złość w uprzejmą barwę.
Jakąż mi chwilę radosną przypomnisz,
Którąby przebyt z tobą mię obdarzył?
Król Ryszard. Skoro podobać się wam nie mam daru,
To mi iść pozwól, pani, i nie żądaj,
Bym ci wzrok raził dłuższą obecnością. —
Uderzcie w bębny!
Księżna York. Wysłuchaj mię, proszę.
Król Ryszard. Za gorzko mówisz, pani.
Księżna York. Jeszcze słowo,
Bo nigdy z tobą mówić już nie będę.
Król Ryszard. Dobrze więc.
Księżna York. Albo Bóg śmierć na cię ześle
Wprzód, nim powrócisz zwycięzcą z tej wojny,
Albo ja umrę z zmartwień i starości,
I nigdy więcej nie ujrzę już ciebie.
Zabierz więc z sobą najcięższe przekleństwo:
Niechaj cię ono w boju gorzej gniecie,

Niż ta stalowa zbroja, którą dźwigasz.
Modły me walczą za twych przeciwników,
A małe dziatek Edwarda duszyczki
Szepcą do ucha twoich nieprzyjaciół
I przyrzekają im nad tobą triumf.
Krwi byłeś chciwy, znajdziesz więc śmierć krwawą,
W niesławie żyłeś, umrzesz też z niesławą.
Wychodzi.
Królowa Elżbieta. Więcej powodów mam do przeklinania.
Ale mniej mocy; dodam tylko: amen.
Chce odejść.
Król Ryszard. Nie odchodź, pani ; mam ci coś powiedzieć.
Królowa Elżbieta. Nie mam już synów dla ciebie, Ryszardzie
Do mordowania; co do moich córek,
Te modlącemi się mniszkami będą,
Nie królowemi na łzy skazanemi:
Zaniechaj przeto godzić na ich życie.
Król Ryszard. Masz pani córkę, imieniem Elżbietę,
Cnotliwą, piękną, miłą i roztropną.
Królowa Elżbieta. Przetoż ma umrzeć? O, zostaw jej życie!
A obyczaje jej zepsuję sama,
Skażę jej piękność, zniesławię się, mówiąc,
Żem Edwardowi była wiarołomną,
I rzucę przez to na nią piętno hańby;
Aby ją ustrzedz od zbójczego noża,
Powiem, że ona nie z Edwarda łoża.
Król Ryszard. Nie krzywdź jej, pani: ona z krwi królewskiej.
Królowa Elżbieta. Dla ocalenia jej, zaprzeczę temu.
Król Ryszard. Ród jej zapewnia jej najlepiej całość.
Królowa Elżbieta. Tem zapewnieni umarli jej bracia.
Król Ryszard. Bo się pod dobrą nie rodzili gwiazdą.
Królowa Elżbieta. Bo złych przyjaciół mieli, powiedz
raczej.
Król Ryszard. Nieodwrócone są zrządzenia losu.

Królowa Elżbieta. Tak, gdy przewrotny duch kieruje losem.
Piękniejsza była śmierć im przeznaczoną.
Gdyby piękniejszy żywot twym był działem.
Król Ryszard. Tak pani mówisz, jakbym ja ich zgładził.
Królowa Elżbieta. Zaprawdę, gładkoś wyzuł ich z wszystkiego:
Z pociech, królestwa, wolności i życia.
Czyjabądź ręka przeszyła ich serca,
Twa głowa kręto wiodła ją do tego.
Tępym niechybnie był ów nóż morderczy,
Nim naostrzony o twe serce z głazu
Zagrzązł w wnętrznościach moich biednych jagniąt.
O, gdyby nie to, że przyzwyczajenie
Najdzikszą boleść zdolne jest ugłaskać,
Nie prędzej usta mojeby poniosły
Do twoich uszu nazwisko mych chłopiąt,
Ażby się moje paznokcie zaryły
W jamach twych oczu i ażbymi ja sama,
W tak rozpaczliwej zatoce zniszczenia,
Jak biedna łódka bez lin i bez żagli,
O twą skalistą pierś się roztrzaskała.
Król Ryszard. Niech mi tak szczęście w przedsięwzięciach służy
I w niebezpiecznych przeprawach tej wojny,
Jak więcej zrobić dobrego zamierzam
Tobie i twoim, pani, niżem złego
Tobie i twoim zrobił kiedykolwiek.
Królowa Elżbieta. Jakieżby dobro, ukryte na ziemi,
Mogło wyjść na jaw dla mojego dobra?
Król Ryszard. Plemienia twego, pani, wyniesienie.
Królowa Elżbieta. Na rusztowanie chyba.
Król Ryszard. Na szczyt szczęścia,
Na najwznioślejszy szczebel ziemskiej chwały.
Królowa Elżbieta. Pochlebiasz mojej boleści tą wieścią:
Jakiż byt, jaką godność, jaki zaszczyt
Mógłbyś ty przynieść któremu z mych dzieci?

Król Ryszard. Co tylko w mojej jest mocy, sam siebie
I wszystko składam jednej z twoich córek,
Jeżeli zechcesz w letejskim strumieniu
Twej gniewnej duszy utopić wspomnienie
Krzywd wyrządzonych, jak myślisz, przezemnie.
Królowa Elżbieta. Przystąp do rzeczy krótko, bez ogródek,
Boby zapowiedź twojej życzliwości
Mogła trwać dłużej niż życzliwość sama.
Król Ryszard. Wiedz więc, że z serca kocham twoją córkę.
Królowa Elżbieta. Sercem ocenia to matka swej córki.
Król Ryszard. Co?
Królowa Elżbieta. To, że z serca kochasz moją córkę,
Tak samo z serca kochałeś jej braci,
I ja tez z serca ci dziękuję za to.
Król Ryszard. O, nie przekręcaj myśli moje, pani;
Serdecznie kocham twą córkę, powiadam,
I myślę zrobić ją królową Anglji.
Królowa Elżbieta. Któżby był królem Anglji w takim razie?
Król Ryszard. Ten, co ją zrobi królową; któż inny?
Królowa Elżbieta. Jakto? ty?
Król Ryszard. Tak jest, ja: cóż pani na to?
Królowa Elżbieta. Jakżebyś mógł się jej podobać?
Król Ryszard. Tego
Chciałbym się właśnie dowiedzieć od pani,
Jako znającej najlepiej jej serce.
Królowa Elżbieta. Odemnie?
Król Ryszard. Tak jest, pragnę z duszy całej.
Królowa Elżbieta. Każ jej przez tego, co zabił jej braci,
Zanieść w ofierze parę serc skrwawionych;
Wyryj na jednem York, na drugiem Edward;
Może zapłacze na ten widok: wtedy
Podaj jej — jako niegdyś Małgorzata
Podała twemu ojcu, skąpanemu
We krwi Rutlanda — chustkę, która, powiesz,
Z lubego ciała jej braci wypiła
Sok purpurowy, i każ jej tą chustką
Obetrzeć sobie zapłakane oczy.

Jeśli zaś to w niej miłości nie wzbudzi,
Poślij jej rejestr swych szlachetnych czynów;
Powiedz, żeś sprzątnął jej stryja, Klarensa,
Wuja Riversa, i z miłości ku niej
Wysłał na tamten świat jej ciotkę Annę.
Król Ryszard. Żartujesz sobie, pani; tąbym drogą.
Nie trafił do jej serca.
Królowa Elżbieta. Nie masz innej;
Chybabyś w inne zmienił się jestestwo
I nie był sprawcą tych zbrodni, Ryszardem.
Król Ryszard. Jeżelim jakiej dopuścił się zbrodni,
Pobudką k'temu była miłość ku niej.
Królowa Elżbieta. Za tak ohydne objawy miłości
Możesz jedynie zyskać jej nienawiść.
Król Ryszard. Hm, co się stało, tego już nie zmienisz;
Człowiek coś czasem zrobi nierozważnie,
Czego nie może potem odżałować.
Jeślim tron zabrał twoim synom, pani,
Dla kompensaty oddam go twej córce.
Jeżelim zgładził owoc twego łona,
Rozmnożę z drugiej strony twoje plemię,
Płodząc potomstwo w pożyciu z twą córką.
Nazwisko babki jest prawie tak lube,
Jak słodko brzmiący tytuł matki: wnuki
Są jako dzieci, tylko stopniem niżej;
Taż sama krew w nich, toż usposobienie;
Też same z niemi kłopoty, krom bolów,
Które tu cierpi ta, co była niegdyś
Powodem twoich. Dzieci twoje, pani,
Były młodości twojej utrapieniem;
Moje pociechą twej starości będą.
Straciłaś, pani, syna, co był królem,
Królową za to będzie twoja córka.
Nie mogęć, jakbym chciał, nagrodzić straty,
Przyjm więc, co moja dobra chęć dać może.
Dorset, syn pani, zbiegły i w obczyźnie,

Jako malkontent dziś się tułający,
Niebawem będzie, skutkiem tego związku,
Nazad, do wielkich przyzwany dostojeństw;
Król, zwący piękną twą córkę małżonką,
Mienić go będzie poufale bratem.
Na nowo będziesz pani matką króla,
I skarby pociech w dwakroć powetująć
Wszelakie ujmy niefortunnych czasów.
O tak ! dożyjem jeszcze dość dni błogich.
Przejrzyste krople łez, które wylałaś,
Powrócąć nazad zamienione w perły,
Wynagradzając swój nakład procentem
Dziesięćkroć razy większej miary szczęścia.
Idź zatem, matko moja, idź do córki,
Ośmiel jej młodość swojem doświadczeniem;
Nastrój jej ucho do słów zalotnika;
W prostem jej sercu rozżarz rwący płomień
Złotej wielkości; uprzedź ją o słodkich,
Cichych małżeńskich uciech tajemnicach;
A gdy to ramię skarci tego karła
Buntowniczego, głupca Buckinghama,
Wtedy przybędę w triumfalnym wieńcu
Wwieść córkę twoją do łoża zwycięzcy:
Jej łup mój oddam, ją wyłącznie uznam
Triumfatorką, Cezarem Cezara.
Królowa Elżbieta. Cóż ja jej powiem? Czy, że brat jej ojca
Chce być jej mężem? Czy, że stryj ? Czy wreszcie
Ten, co krew przelał jej stryja i braci?
Jakiż ci tytuł mam nadać, pod którym
Bóg, prawo, moja sława i jej serce
Mogłoby do niej przemówić za tobą?
Król Ryszard.Z Przedstaw jej pokój Anglji w tem zamężciu.
Królowa Elżbieta. Który kupować będzie ciągłą wojną.
Król Ryszard. Powiedz jej. że król mogąc kazać, prosi.

Królowa Elżbieta. Tak, o to, czego Król królów zabrania.
Król Ryszard. Powiedz, że będzie potężną królową.
Królowa Elżbieta. By, jak ja, tytuł ten opłakiwała.
Król Ryszard. Kochać ją będę, powiedz, wiecznotrwale.
Królowa Elżbieta. Ale jak długo ta wieczność ma potrwać?
Król Ryszard. Aż po sam koniec jej życia, co najmniej.
Królowa Elżbieta. Ale jak długo potrwa to jej życie?
Król Ryszard. Póki natura i niebo pozwoli.
Królowa Elżbieta. Póki je piekło i Ryszard znieść zechce.
Król Ryszard. Powiedz, że z pana chcę być jej poddanym.
Królowa Elżbieta. Ona, poddanka, gardzi takiem państwem.
Król Ryszard. Wymownie poprzej, pani, moją sprawę.
Królowa Elżbieta. Najlepiej słowo prawdy rzec po prostu.
Król Ryszard. Orzecz więc miłość moją w prostych słowach.
Królowa Elżbieta. Prostota dziko brzmiałaby przy fałszu.
Król Ryszard. Płytko rzecz bierzesz, pani, i ża żywo.
Królowa Elżbieta. Owszem, głęboko, na głębokość grobu;
I tak spokojnie, jak spokojnie teraz
Śpią w nim snem u iecznym moje biedne dzieci.
Król Ryszard. Nie tykaj już tej struny; to minęło.
Królowa Elżbieta. O, nie przestanę jej tykać tak długo,
Aż pękną wszystkie struny mego serca.
Król Ryszard. Na tę ozdobę świętego Grzegorza!
Na tę podwiązkę i koronę moją! —
Królowa Elżbieta. Sprofanowaną, skalaną, wydal tą.
Król Ryszard. Przysięgano —
Królowa Elżbieta. Czcza to przysięga i żadna.
Twój Grzegorz stracił właściwą mu świętość;
Twoja podwiązka rycerską zaletę;
Twoja korona świetność swą królewską.'
Chceszli, by dano wiarę twej przysiędze,
To przysiąż na coś, coś umiał szanować.

Król Ryszard. Na świat więc!
Królowa Elżbieta. Pełen twoich niecnych bezpraw.
Król Ryszard. Na śmierć mojego ojca! —
Królowa Elżbieta. Życie twoje
Cześć jej zatarło.
Król Ryszard. To na mnie samego! —
Królowa Elżbieta. Sameś zbezcześcił siebie.
Król Ryszard. Więc na Boga! —
Królowa Elżbieta. Obraza boska gorszą jest nad wszystko.
Gdybyś był w imię jego uczynionych
Nie lekceważył przysiąg, zaszczepiona
Przez mego męża jedność do tej pory
Trwałaby, i mój brat byłby przy życiu.
Gdybyś był w imię jego uczynionych
Przysiąg nie złamał, ten wspaniały kruszec
Opasujący teraz głowę twoją
Przyozdabiałby młodociane skronie
Mojego dziecka i przy moim boku
Staliby obaj młodzi królewicze,
Co teraz leżą obok siebie w prochu,
Na łup robactwa skazani przez ciebie.
Na cóżbyś tedy mógł przysiądz ?
Król Ryszard. Na przyszłość.
Królowa Elżbieta. Tę już zdeptałeś w przeszłości, i tę ja
Gorzkiemi łzami dziś oblewać muszę,
Pomna przeszłości zdeptanej przez ciebie.
Dzieci rodziców, których krew przelałeś,
Żyją, przedwcześnie pieczy pozbawione.
I będą nad tem bolały na starość;
Rodzice, których dzieci zarzezałeś,
Żyją jak na nic przydatne rośliny,
I muszą nad tem boleć już w starości.
O, nie przysięgaj na przyszłość, bo ona
Przeszłości twojej nosi już znamiona.
Król Ryszard. Tak mi daj Boże pomyślnie odeprzeć
Zamachy wrogów, jak żal mój jest szczery

I chęć poprawy! Niech sam siebie Zgładzę!
Niech mi odmówi niebo chwil radosnych,
Dzień swego światła, noc swego spokoju!
Niechaj się wszystkie przyjazne planety
Na mnie sprzysięgną! jeżeli nie z serca,
Nie z świętą myślą, nie z pobudką czystą,
Proszę o twoją piękną, zacną córkę.
Na niej me szczęście polega i twoje;
Bez niej zagraża mnie i tobie, pani,
Jej i krajowi i wielu chrześcijanom
Śmierć, spustoszenie, zguba i zagłada.
Uniknąć tego można li w ten sposób,
I li w ten sposób tego się uniknie.
Kochana matko (bo tak cię zwać muszę),
Bądź więc miłości mej orędowniczką
U swojej córki; powiedz jej, czem będę,
A nie czem byłem; nie moje zasługi,
Ale jej wystaw, na co chcę zasłużyć;
Skreśl jej stan rzeczy i potrzeby nagłość,
I nie bądź, że tak powiem, niepraktycznie
Sentymentalną w rzeczach wielkiej wagi.
Królowa Elżbieta. Mamże się tak dać uwieść szatanowi?
Król Ryszard. Tak jest, gdy szatan wiedzie do dobrego.
Królowa Elżbieta. Mamże do tego stopnia się zapomnieć?
Król Ryszard. Tak jest, gdy pamięć o sobie jest zgubną.
Królowa Elżbieta. Aleś ty moje dzieci zamordował.
Król Ryszard. Na łonie twojej córki je pogrzebię,
Gdzie się odrodzą same, jako w gnieździe
Z drogich korzeni, na pociechę twoją.
Królowa Elżbieta. Mamże pójść skłonić córkę do twych życzeń?
Król Ryszard. O tak, i stać się szczęsną przez to matką.
Królowa Elżbieta. Idę więc. — Napisz do mnie jak najprędzej,
A uwiadomięć o skutku mych kroków.
Król Ryszard. Bądź zdrowa! zanieś jej mój pocałunek.
Całuje ją. Królowa Elżbieta wychodzi.

O, giętka, głupio uległa niewiasto!
Wchodzi Ratklif, wkrótce potem Ketsby.
Cóż mi przynosisz?
Ratkllf. Miłościwy Panie,
Z zachodu groźna zbliżyła się flota:
Tłumy wątpliwych popleczników naszych,
Z dziurawem sercem, cisną się do brzegu,
Bez broni i bez woli do odparcia.
Słychać, że Ryszmond dowodzi tą flotą.
Już pospuszczali żagle, już kotwice
Pozarzucali i czekają tylko
Na Buckinghama, aby na ląd wysiąść.
Król Ryszard. Niech tam, kto w nogach nie leniwy, skoczy
Co tchu do księcia Norfolk : ty naprzykład,
Ratklifie, albo Ketsby: gdzież on?
Ketsby. Jestem,
Łaskawy Panie.
Król Ryszard. Ketsby, śpiesz do księcia.
Ketsby. Dopełnię tego, jak najśpieszniej zdołam.
Król Ryszard. Ratklifie, udaj się do Salisbury:
Skoro tam staniesz —
Do Ketsbego.
Za czem czekasz jeszcze,
Ciemięgo? czemu nie idziesz do księcia?
Ketsby. Wprzód mi, potężny władco, racz objawić,
Co mu oznajmić mam w imieniu Waszej
Królewskiej Mości.
Król Ryszard. Masz słuszność, mój Ketsby.
Powiedz mu, żeby niezwłocznie zgromadził
Tak wielką siłę wojenną, jak może,
I śpiesznie przybył z nią pod Salisbury.
Ketsby. Idę. Wychodzi.
Ratklif. Cóż ja mam czynić w Salisbury ?
Król Ryszard. Co masz tam czynić, nim przybędę?

Ratklif. Tak jest:
Wasza Królewska Mość raczyłaś kazać,
Abym się naprzód tam wyprawił.
Król Ryszard. Prawda —
Inną mam teraz myśl. —
Wchodzi Stanley.
Cóż tam, Stanleyu?
Stanley. Nic tak dobrego, miłościwy Panie,
Aby przyjemnie było o tem słyszeć;
Ani tak złego, aby się nie śmiało
O tem powiedzieć.
Król Ryszard. Jakaś łamigłówka!
Nic złego ani dobrego? Do licha!
Po co ci tyle mil robić na okół,
Gdy możesz prostą drogą rzecz wyłuszczyć?
Cóż tam? powtarzam.
Stanley. Ryszmond jest na morzu.
Król Ryszard. Niech morze na nim będzie! Cóż zamierza
Ten awanturnik z bladem sercem?
Stanley. Nie wiem,
Łaskawy Panie, domyślam się tylko.
Król Ryszard. Jakiż Waszmości domysł?
Stanley. Że z namowy
Dorseta, Buckinghama i Mortona
Przybywa sięgnąć po koronę Anglji.
Król Ryszard. Czy tron wakuje? miecz nie jest dzierzony?
Czy król zmarł? państwo zostaje bez steru?
Któryż z dziedziców Yorka, prócz mnie, żyje?
I któż jest królem Anglji, jak nie dziedzic
Wielkiego Yorka? Pocóż on przybywa?
Stanley. Jeśli nie po to, to nie mogę dociec.
Król Ryszard. Nie możesz dociec, po co on przybywa,
Jeśli nie po to, aby wam panował?
Chcesz, widzę, podnieść bunt i przejść do niego?
Stanley. Nie, miłościwy Panie, nic wątp o mnie.

Król Ryszard. Gdzież jest twe wojsko, coby go odparło?
Gdzie są lennicy twoi i wazale?
Nie na zachodnimże są teraz brzegu,
By buntownikom z okrętów dłoń podać?
Stanley. Nie, mości królu: przyjaciele moi
W północnej teraz znajdują się stronie.
Król Ryszard. Zimna ich przyjaźń dla mnie: co ich trzyma
W północnej stronie, kiedyby powinni
W zachodniej bronić sprawy swego króla?
Stanley. Nie powołano ich do tego, Panie.
Jeśli Waszego Majestatu wola,
To zbiorę moich przyjaciół i ściągnę
O takim czasie i na takie miejsce,
Gdzie raczysz Wasza Królewska Mość kazać.
Król Ryszard. Ejże, ty chciałbyś złączyć się z Ryszmondem;
Nie ufam tobie.
Stanley. Potężny mój władco, Nie masz powodów wątpić o mej wierze:
Nie byłem nigdy i nie będę zdrajcą.
Król Ryszard. Idź więc, zbierz swoich ludzi, ale słuchaj:
Zostawisz w zakład Jerzego Stanleya,
Swojego syna; bacz na stałość w sercu,
Lub głowa jego nie będzie bezpieczną.
Stanley. Postąp z nim, Panie, wedle mej wierności.
Wychodzi.
Wchodzi goniec.
Goniec. Królu, przynoszęć wieść, że w hrabstwie Dewon,
Jak mię życzliwi ludzie zapewnili,
Sir Edward Kortnej i jego brat starszy,
Ów dumny prałat, biskup Ekseteru,
Z wielu innymi w związku, broń podnieśli.
Wchodzi drugi goniec.
Drugi goniec. W Kent, Gildorfowie podnieśli broń, królu;
Z każdą godziną przybywa powstańcom
Nowych posiłków i moc ich się zwiększa.

Wchodzi trzeci goniec.
Trzeci goniec. Panie, wielkiego Buckinghama wojsko...
Król Ryszard. Precz, sowy! samąż śmierć będziecie wieścić?
Uderza gońca.
Oto zapłata za twoją nowinę.
Trzeci goniec. Nowina, którą mam udzielić Waszej
Królewskiej Mości, jest ta a nie inna,
Że Buckinghama wojsko, skutkiem wielkich
Dżdżów i wylewu rzek, poszło w rozsypkę.
A on sam schronił się, nikt nie wie dokąd.
Król Ryszard. Wybacz mi; oto worek, przyjacielu,
Co cię uleczy z mego uderzenia.
Czy też kto z wiernych mi sług nie obwieścił
Nagrody temu, coby ujął zdrajcę?
Trzeci goniec. Wydano, Panie, takie obwieszczenie.
Wchodzi czwarty goniec.
Czwarty goniec. Sir Tomasz Lowel, miłościwy królu,
I Markiz Dorset szerzą w Yorkszajr rokosz;
Ale przynoszę przy tem na pociechę
Waszej Królewskiej Mości wieść następną:
Bretońską flotę rozprószyła burza;
Ryszmond łódź wysłał w Dorsetszajr do brzegu,
Dla zapytania tych, co na nim byli,
Czy z nim trzymają, czy nie: powiedzieli,
Że ich Buckingham przysłał mu na pomoc;
Ale on wiary nie dał, rozpiął żagle
I do Bretonji skierował się nazad.
Król Ryszard. Dalej! marsz! póki jesteśmy pod bronią,
Jeżeli nie dla starcia obcych wrogów,
To dla zgniecenia tych rokoszan w domu.
Wchodzi Ketsby.
Ketsby. Książę Buckingham, panie, został wzięty,
To wieść najlepsza; ta, że hrabia Ryszmond
Z ogromną siłą wylądował w Milford,
Brzmi gorzej, ale winna być wiadomą.

Król Ryszard. Do Salisbury! Podczas gdy tu gwarzym,
Mogłaby walna bitwa być stoczoną.
Niech z was kto księcia Buckingham powiedzie
Do Salisbury; inni pójdą ze mną.
Wychodzą.



SCENA PIĄTA.
Pokój w domu Stanleya.
Wchodzą: Stanley i sir Krzysztofor Urswik.

Stanley. Sir Krzysztoforze, powiedz Ryszmondowi,
Że w mateczniku krwiożerczego dzika
Siedzi zamknięty mój syn, Jerzy Stanicy;
Gdy broń podniosę, spadnie chłopcu głowa.
Ta to obawa jeszcze mię wstrzymuje.
Ale gdzież teraz jest cny Ryszmond? powiedz.
Urswik. W Pembrok lub w Harford-West, w Walji.
Stanley. Któż z mężów
Głośnych imieniem trzyma jego stronę?
Urswik. Sir Walter Herbert, znakomity żołnierz;
Sir Gilbert Talbot i sir Wiljam Stanley;
Oksford, sir Jakób Blunt i mężny Pembrok,
I Rajs ap Tomas z walecznemi roty,
I wielu innych cnych a sławnych mężów.
Na Londyn oni kierują swój pochód,
Jeśli nie będą zatrzymani w drodze.
Stanley. Idź z Bogiem; poleć mię swojeme panu.
Królowa, powiedz mu, z serca by rada
Dać mu za żonę swą córkę Elżbietę.
Bądź zdrów; o reszcie dowie się z tych listów.
Oddaje mu papiery. Wychodzą.

AKT PIĄTY.

SCENA PIERWSZA.
Salisbury. Plac publiczny.

Wchodzi Szeryf, a za nim Buckingham pod strażą, prowadzony na stracenie.

Buckingham. Nie mogęż z królem Ryszardem pomówić?
Szeryf. Nie, mości książę; znieś swój los z poddaniem.
Buckingham. Hastingsie, dzieci Edwarda, Riversie,
Święty Henryku, z twym szlachetnym synem,
Woganie, Greyu, wy wszyscy straceni
Pokątnem, niecnem, zdradzieckiem bezprawiem.
Jeżeli wasze obrażone dusze
Na tę godzinę z pośrodka chmur patrzą,
Ukójcie zemstę szydząc z mojej zguby! —
Czy to zaduszny dziś dzień?
Szeryf. Tak jest, panie.
Buckingham. Dzień więc zaduszny jest dniem potępienia
Dla mego ciała; owym dniem, którego
Za życia króla Edwarda wzywałem
Na moją głowę, jeśli się okażę
Fałszywym względem krewnych jego żony
I względem jego dzieci; dniem zagłady,
Której wzywałem, aby mię spotkała,
Nie wiedząc, że mię spotka przez fałsz tego,
Któremu w życiu najwięcej ufałem.
Ten dzień zaduszny dla mej biednej duszy
Jest ostatecznym już terminem grzechów.
Wszystko widzący Ten, z którym igrałem,
Zwrócił nieszczere me zaklęcie na mnie,
I dał naprawdę, o com prosił żartem,
Tak to on miecze zlych ludzi przymusza
Obracać ostrze w własną pierś ich panów.
Tak to się spełnia klątwa Małgorzaty:

»Kiedy Ci serce rozedrze ten szatan —
Mówiła ona — wtedy pomyśl sobie,
Że Małgorzata była dobrą wróżką.« —
Idźmy; oddaję pod nóż moją szyję:
Niech krzywda krzywdę, zakał zakał zmyje!

Wychodzą.

SCENA DRUGA.

Równina pod Tamwort.

Wchodzą z chorągwiami przy muzyce: Ryszmond Oxford,
sir Jakób Blunt, sir Walter Herbert i inni; a za nimi wojsko.

Ryszmond.Współtowarzysze broni, przyjaciele,
Ciężkim tyranji przygnieceni jarzmem,
Tak już daleko się posunęliśmy
W głąb kraju, żadnych nie spotkawszy przeszkód.
Ten dzik zuchwały, okrutny, łapczywy,
Co porył wasze winnice, zniweczył
Wasze zasiewy, co krew waszą chłepce,
Jakby pomyje i z wnętrzności waszych
Koryto sobie robi, ten wieprz nędzny
W środkowym punkcie tej wyspy ma teraz
Swe legowisko, pod miastem Leicester.
Z Tamwort do tego miejsca jest dzień marszu.
Naprzód, waleczni bracia, w imię Boga!
Abyśmy owoc trwałego pokoju
Z tej jednej krwawej zebrali przeprawy.
Oxford. Świadomość sprawy, za którą ma walczyć,
W sercu każdego stanie za sto mieczów
Do potykania się z tym krwawym zbójcą.
Herbert. Stronnicy jego przejdą, ręczę, do nas.
Blunt. On ma stronników jedynie przez bojaźń,
I ci go rzucą w najcięższej potrzebie.
Ryszmond. Wszystko nam sprzyja. Marsz więc, w imię Boże!
Nadzieja lot ma niczem niewstrzymany:
Król przez nią bóstwem, a królem poddany.

Wychodzą.
SCENA TRZECIA.

Pola pod Boswort.

Wchodzi król Ryszard z wojskiem: książę Norfolk, hrabia Surrej i inni.

Król Ryszard. Tu się rozłożym na bosfortskich polach. —
Milordzie Surrej, smutno coś wyglądasz?
Surrej. Serce me dwakroć weselsze niż mina.
Król Ryszard. Milordzie Norfolk!
Norfolk. Najjaśniejszy panie?
Król Ryszard. Ciepłoż nam tutaj będzie! co? nieprawdaż?
Norfolk. Obudwom stronom, miłościwy królu.
Król Ryszard. Rozbijcie mi tu namiot, tu noc spędzę.
Żołnierze biorą się do rozbicia namiotu.
Ale gdzie ranek? Hm! nie myślmy o tem. —
Czy są wiadome siły buntowników?
Norfolk. Sześć ich, najwięcej do siedmiu tysięcy.
Król Ryszard. Toż nasza armja w trójnasób liczniejsza:
A przytem imię króla jest warownią,
Na której zbywa naszym przeciwnikom. —
Rozbijcie namiot. — Pójdźcie, cni panowie;
Musim rozpoznać korzyść miejscowości. —
Wezwijcie ludzi doświadczonych rady.
Baczmy na karność; nie szafujmy czasem,
Bo mamy walną robotę za pasem.
Wychodzi z innymi.
Wchodzą z drugiej strony pola: Ryszmond. sir Wiljam Brandon,
Oxford i inni dowódcy. Kilku żołnierzy rozpina namiot Ryszmonda.

Ryszmond. Złociste zaszło utrudzone słońce;
Jasny ślad jego ognistego wozu
Dobry na jutro dzień nam zapowiada. —
Wy, sir Wiljamie Brandon, poniesiecie
Moją chorągiew. — Przygotujcie, proszę,
W moim namiocie papier i atrament:
Skreślę plan bitwy; każdemu z przywódców

Ściśle oznaczę zakres jego działań
I rozdział zrobię drobnej naszej siły. —
Milordzie Oxforf, sir Wiljamie Brandon,
I wy podobnież, sir Walterze Herbert,
Pozostaniecie przy mnie. Hrabia Pembrok
Od swego pułku niech nie odstępuje.
Idź mu, rotmistrzu Blunt, zanieś dobranoc,
I proś go, aby o drugiej nad ranem
Przyszedł pomówić ze mną w mym namiocie. —
Jeszcze mi jedną zrób rzecz, mój rotmistrzu:
Gdzie ma kwaterę lord Stanley, czy nie wiesz?
Blunt. Jeślim chorągwie jego dobrze poznał
(A pewny jestem, że nie jestem w błędzie),
To jego hufce stoją o pół mili
Ku południowi od głównych sił króla.
Ryszmond. Jeżeli będziesz mógł, kochany Bluncie,
Dokazać tego bez niebezpieczeństwa,
To się postaraj z nim widzieć bez zwłoki,
I wręcz mu ważny ten świstek odemnie.
Blunt. Dokonam tego, jak mi życie miłe;
Tymczasem, życzę wam spokojnej nocy.
Ryszmond. Dobranoc wzajem, kochany rotmistrzu.-
Pójdźcie, panowie; Wejdźmy do namiotu:
Tam radzić będziem o jutrzejszej sprawie.
Powietrze chłodne jest i przejmujące.
Wchodzą do namiotu.
Król Ryszard powraca, a z nim Norfolk, Ratklif i Ketsby.

Król Ryszard. Która godzina?
Ketsby. Czas wieczerzy, panie:
Dziewiąta.
Król Ryszard. Nic jeść nie będę tej nocy —
Papieru dajcie mi i atramentu. —
Jakże? czy Szyszak mój lżejszy jest teraz
I uzbrojenie całe w pogotowiu?
Ketsby. Tak, panie, wszystko leży w twym namiocie.

Król Ryszard. Milordzie Norfolk, idź na swą pozycję.
Bądź czujny, rozstaw zaufane straże.
Norfolk. Dobrze, łaskawy panie.
Król Ryszard. Rusz się z miejsca
Równo z Skowronkiem, kochany Norfolku.
Norfolk. Spuść się w tem Wasza Królewska Mość na mnie.
Wychodzi.
Król Ryszard. Ratklifie!
Ratklif. Jestem, miłościwy królu.
Król Ryszard. Poślij herolda do pułku Stanleya:
Niechaj przed wschodem słońca tu nadciągnie,
Inaczej jego syn strącony będzie
W bezdenną otchłań wiekuistej nocy.
Dajcie mi wina i przynieście świecę.
Niechaj mój biały Surrej osiodłany
Będzie na jutro — a drzewce mej lancy
Będzie hartowne i nie nazbyt ciężkie.
Ratklifie!
Ratklif. Jestem, panie.
Król Ryszard. Czy widziałeś
Tego tetryka, lorda Northumberland?
Ratklif. Widziałem, jak o zmroku z hrabią Surrej
Obchodził wojsko od hufca do hufca
I ludzi naszych do męstwa zagrzewał.
Król Ryszard. To dobrze. Każ mi podać kubek wina.
Nie mam dziś jakoś tej rzeźkości ducha,
Ani swobody umysłu, co zwykle.
Przynoszą wino.
Postawcie. jest tam atrament i papier?
Ratklif. Jest, panie.
Król Ryszard. Zaleć czujność mojej straży.
Bądź zdrów, Ratklifie, około północy
Przyjdziesz do mego namiotu i zbroję
Wdziać mi pomożesz. Zostaw mię, powiadam.
Oddala się do swego namiotu. Ratklif i Ketsby wychodzą.
Namiot Ryszmonda otwiera się: widać go otoczonego oficerami i t. d.

Wchodzi Stanley.
Stanley. Szczęście i triumf niech ci hełm uwieńczy!
Ryszmond. Ile noc ciemna może przynieść pociech,
Tyle ich doznaj, zacny mój ojczymie!
Jak się ma, powiedz, droga nasza matka?
Stanley. Błogosławieństwo ci przynoszę matki,
Która się modli wciąż za twą pomyślność.
Dość tego. Ciche godziny uchodzą,
I mrok strzępiasto łamie się na wschodzie.
Czas policzony; krótko ci więc powiem:
Równo ze świtem gotuj się do boju
I losy swoje powierz rozstrzygnieniu
Miecza i krwawym szalom wstępnej bitwy,
Ja zaś, jak będę mógł (jak chcę, nie mogę),
Użyję zręcznie pierwszej sposobności,
By ci przyjść w pomoc w tem wątpliwem starciu,
Ale się kwapić z pomocą nie mogę;
Bo gdyby tego dostrzeżono, Jerzy,
Brat twój, zgładzony byłby w moich oczach.
Bądź zdrów. Brak czasu i groźny stan rzeczy
Tamują wylew serdecznych wynurzeń
I dłuższą słodkiej rozmowy zamianę,
Którejby po tak długiem rozłączeniu
Potrzebowali użyć przyjaciele.
Oby nam nieba dały czas swobodny
Do tych radosnych miłości obrzędów!
Jeszcze raz, bądź zdrów, mężny i szczęśliwy!
Ryszmond. Przeprowadźcie go, kochani lordowie,
Przez obóz. Ja się będę starał zasnąć.
By ołowiany sen nie gniótł mnie jutro,
Gdy będę miał siąść na skrzydła zwycięstwa.
Dobranoc, jeszcze raz, mili lordowie.
Lordowie i inni wychodzą ze Stanleyem.
O! Ty, którego sprawy jestem wodzem,
Zwróć na żołnierzy Twoich wzrok łaskawy!
Włóż im w dłoń straszny oręż Twego gniewu,

By ciężkim jego ciosem zdruzgotali
Butne szyszaki naszych przeciwników!
Uczyń nas chłosty Twej wykonawcami,
Byśmy Cię mogli sławić w tem zwycięstwie!
Tobie polecam władze duszy mojej,
Nim okiennice zawrę moich oczu:
Czy śpię, czy czuwam, miej mię w Swej opiece!
Zasypia.
Duch księcia Edwarda, syna Henryka Szóstego, ukazuje się pomiędzy dwoma namiotami.

Duch do Ryszarda. Kamieniem jutro niech ciężę twej duszy!
Przypomnij sobie, jakeś mnie w dni kwiecie
W Tiuksbury zabił: zwątp przeto i umrzej.
Do Ryszmonda.
Śmialo, Ryszmondzie: pokrzywdzone dusze
Zgładzonych książąt walczyć za cię będą:
Króla Henryka syn krzepi twe męstwo.
Duch króla Henryka Szóstego ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Gdym był śmiertelny, śmiertelnemi rany
Okryłeś moje namaszczone ciało.
Miej w myśli Tower i mnie: zwątp i umrzej!
Król Henryk Szósty woła: zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Ty prawy, święty mężu, bądź zwycięzcą!
Henryk zwiastując ci, że będziesz królem,
Krzepi twe męstwo we śnie. Żyj i kwitnij!
Duch Klarensa ukazuje się.
Duch do Ryszarda.Kamieniem jutro niech ciążę twej duszy!
Ja, biedny Klarens, zdradzony przez ciebie
I utopiony niegdyś w beczce wina.
Przypomnij sobie o mnie w czasie bitwy
I miecz bezwładnie opuść! Zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Potomku domu Lankastrów: skrzywdzeni
Dziedzice Yorków modlą się za ciebie:
Niech cię Bóg wspiera w boju! żyj i kwitnij!

Duchy Riversa, Greya i Wogana ukazują się.
Rivers do Ryszarda. Kamieniem jutro niech ciążę twej duszy!
Ja Rivers zmarły w Pomfret. Zwątp i umrzej!
Grey do Ryszarda. Pomnij o Greyu i niech dusza twoja
Zwątpi na zawsze!
Wogan do Ryszarda. Pomnij o Woganie
I zdjęty trwogą winowajcy, wypuść
Z zdrętwiałej dłoni lancę! Zwątp i umrzej!
Wszyscy trzej do Ryszmonda. Zbudź się, Ryszmondzie, i bądź przekonany,
Że krzywdy nasze walczyć za cię będą
W łonie Ryszarda. Zbudź się i triumfuj!
Duch Hastingsa ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Krwawy zbrodniarzu, zbudź się zbrodni świadom
I skończ dni swoje pośród krwawej bitwy!
Pomnij o lordzie Hastigs. Zwątp i umrzej! —
Do Ryszmonda.
Spokojnie śniąca duszo, zbudź się błogo!
Walcz i z pęt wyrwij naszą Anglję drogą!
Duchy dwóch młodych królewiczów ukazują się.
Duchy do Ryszarda. Śnij o synowcach twych zabitych w Towrze!
Obyśmy byli w twem sercu ołowiem,
Co cię pociągnie w zgubę, śmierć i hańbę!
Bratanki twoje mówiąć: Zwątp i umrzej! —
Do Ryszmonda.
Śpij zdrów, Ryszmondzie, i zbudź się bez troski!
Niech cię od dzika chroni zastęp boski!
Żyj i daj życie szczęsnym królom! Cienie
Dzieci Edwarda wróżąć powodzenie.
Duch królowej Anny ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Ryszardzie, żona twa, ta biedna Anna,
Co chwili z tobą spokojnej nie miała,
Przychodzi teraz niepokoić ciebie.
Przypomnij sobie o mnie jutro, w boju,

I miecz bezwładnie opuść. Zwątp i umrzej!
Do Ryszmonda.
Spokojna duszo, śpij, śpij snem spokojnym!
Śnij o zwycięstwie! Żona twego wroga
Za twą pomyślność modli się do Boga.
Duch Buckinghama ukazuje się.
Duch do Ryszarda. Jam pierwszy podał ci rękę do tronu
I jam ostatni doznał twej tyranji.
O, wspomnij w czasie bitwy Buckinghama
I bądź pokonan poczuciem twej winy!
Śnij o morderczych czynach i zniszczeniu;
Zwątp w bezsilności i skonaj w zwątpieniu! —
Do Ryszmonda.
Nimem wsparł ciebie, za chęć śmierć poniosłem;
Lecz nie trać serca w twem zadaniu wzniosłem;
Bóg ci aniołów ześle do obrony,
A dumny Ryszard padnie w proch strącony.
Duchy znikają; Ryszard zrywa się ze snu.
Król Ryszard. Innego konia! - Zawiążcie mi rany! —
Zmiłuj się, Jezu! — To nic; to sen tylko. —
Jakże mię dręczysz, tchórzliwe sumienie! —
Świeca błękitno się pali: — to północ. —
Drżące me ciało zimny pot okrywa,
Siebież się lękam? Tu niema nikogo,
Oprócz mnie: Ryszard nie godzi w Ryszarda;
Jam wierny memu ja. Byłżeby tutaj
Jaki morderca? Nie — tak: ja tu jestem.
A więc uciekaj! — Przed kim mam uciekać?
Przed samym sobą? — Jest racja — dlaczego?
Abym się zemścił. Jakto? sam na sobie?
Wszakże ja siebie kocham. Kocham? za co?
Cóżem ja sobie dobrego uczynił?
O, nie! ach! ja się raczej nienawidzę
Za nienawistne czyny, którem spełnił.
jestem łotr. Kłamię; nie jestem nim. Głupcze,
Nie gań się — głupcze, nie pochlebiaj sobie.

Sumienie moje ma tysiąc języków,
A każdy język czyni inny zarzut,
A każdy zarzut lży mi nazwą łotra.
Krzywoprzysięski fałsz w najwyższym stopniu;
Niemiłosierny mord w najsroższym stopniu;
Wszelki grzech w wszelkim stopniu popełniony
Dąży przed straszne kratki trybunału,
Wołając: winny! winny! — Ha! to rozpacz! —
Niema istoty, coby mię kochała;
A gdybym umarł, niktby się nademną
Nie ulitował — któż się ma zlitować?
Gdy sam nie czuję nad sobą litości.
Zdawało mi się, że duchy tych, których
Pomordowałem, do mego namiotu
Zeszły się tłumem, i każdy z nich wzywał
Na jutro zemsty na głowę Ryszarda.
Wchodzi Ratklif.
Ratklif. Panie —
Król Ryszard. Kto tu jest?
Ratklif. To ja, Ratklif, panie.
Wczesny kur we wsi dwukrotnem już pianiem
Powitał ranek; przyjaciele twoi
Są już na nogach i wdziewają zbroje.
Król Ryszard. O! mój Ratklifie, okropny sen miałem. —
Jak myślisz? czy nam nasi wierni będą?
Ratklif. Nic wątpię o tem, panie.
Król Ryszard. O, Ratklifie!
Lękam się, lękam. —
Ratklif. Miłościwy panie.
Nie trwoż się cieniem.
Król Ryszard. Na świętego Pawła!
Cienie tej nocy przeraziły bardziej
Duszę Ryszarda, niżby zdołał zastęp
Szczerych dziesięciu tysięcy żołnierzy,
Kutych w żelazo, pod wodzą Ryszmonda.
jeszcze nie dnieje. Pójdź; pod namiotami

Naszych dowódców podsłuchiwać będziem,
Czy z nich nie myśli który mię odstąpić.
Wychodzi z Ratklifem.
Ryszmond budzi się; Oxford i inni wchodzą.

Lordowie. Ryszmodzie, dobry dzień!
Ryszmond. Wybaczcie, proszę,
Moi panowie czujni i gorliwi,
Ze zastajecie tu gnuśnego śpiocha.
Lordowie. Czy dobrze spałeś, milordzie?
Ryszmond. Najlepszy,
Najprzyjemniejszy sen miałem, panowie;
Słodsze marzenia pewnie jeszcze nigdy
Nie kołysały ociężałej głowy.
Zdawało mi się, że przyjazne dusze
Tych, których ciała Ryszard zamordował,
Zeszły się razem do mego namiotu
I jednozgodnie wołały: zwycięstwo!
Zaprawdę, dziwną czuję w sobie rześkość,
Rozpamiętując ten sen tak uroczy.
Która godzina?
Lordowie. VVkrótce będzie czwarta.
Ryszmond. Czas więc uzbroić się i uszykować. —
Postępuje naprzód ku swym wojskom.
Więcej powiedzieć nad to, co już pierwej
Wam powiedziałem, drodzy współrodacy,
Brak czasu i stan rzeczy nie pozwala;
Zapiszcie sobie wszakże to w pamięci,
Że Bóg i dobra walczy z nami sprawa.
Modlitwy świętych, duchy pokrzywdzonych
Stoją przed nami, jak szańce wysokie.
Ci, przeciw którym walczym, prócz Ryszarda,
Nas by woleli widzieć zwycięzcami,
Niż tego, komu służą; bo i któż jest
Ten, komu służą? zaprawdę, panowie,
Krwawy ciemięzca i krwawy morderca,
Krwią wyniesiony i krwią utwierdzony;

Co kręto przyszedł do tego, co posiadł,
I tych, co k’temu dopomogli, zgładził;
Nikczemny kamień, który się stał drogim
Przez poniżenie angielskiego tronu,
Tem, że szalbiersko weń wprawiony został;
Zapamiętały nieprzyjaciel Boga.
Jeżeli przeto będziecie walczyli
Z nieprzyjacielem Boga, Bóg was za to
Strzedz będzie, jako wojowników swoich;
Jeżeli szczędzić nie będziecie potu
Do powalenia tyrana, będziecie
Spokojnie spali, skoro tyran legnie;
Jeżeli walczyć będziecie z wrogami
Ojczyzny waszej, dobry byt ojczyzny
Hojnie wam wasze wynagrodzi trudy;
Jeżeli dzieci wasze wyzwolicie
Z pod noża, to się dzieci waszych dzieci
W starości waszej za to wam wywdzięczą.
W imię więc Boga i tych praw rozwińcie
Wasze sztandary i dobądźcie miecze!
W razie przegranej haraczem z mej strony
Będzie mój zimny trup na zimnej ziemi;
Ale jeżeli nam Pan Bóg poszczęści,
Cząstkę korzyści tego przedsięwzięcia
Najpośledniejszy z was otrzyma w dziale.
Zadmijcie w trąby i uderzcie w bębny!
Hasłem niech będzie krzepiącem w was męstwo:
Bóg, święty Jerzy, Ryszmond i zwycięstwo!
Wychodzą wszyscy.
Wchodzą z orszakiem i wojskiem Ryszard i Ratklif.

Król Ryszard. Co Northumberland mówił o Ryszmondzie?
Ratklif. Że on w wojennej sztuce nie ćwiczony.
Król Ryszard. Prawdę powiedział. Cóż Surrey rzekł
na to?
Ratklif. Uśmiechnął się i rzekł: tem lepiej dla nas.

Król Ryszard. Miał słuszność. tak też jest w samej istocie.
Zegar bije.
Która to bije? - Dajcie mi kalendarz.
Kto z was dziś widział słońce?
Ratklif. Jam nie widział.
Król Ryszard. Więc się ukazać nie chce; podlug książki
Powinnoby już od godziny jaśnieć.
Zły to dzień będzie dla kogoś. - Ratklifie!
Ratklif. Co, panie?
Król Ryszard. Słońce nie chce dziś zaświecić,
Niebo ponuro sklepi się nad nami.
Radbym usunąć z ziemi te łzy rosy. —
Nie świecić dzisiaj właśnie! Ale cóżto
Ma mnie obchodzić bardziej niż Ryszmonda?
Toż samo niebo, co się tak zasępia
Nad moją głową, chmurzy się i nad nim.
Wchodzi Norfolk.
Norfolk. Do broni, panie! wróg już hula w polu.
Król Ryszard. Hej ! Żywo! żywo! — Kulbaczyć mi konia! —
Wezwać Stanleya, by pułk swój sprowadził! —
Powiodę moje wojska na równinę
I w taki sposób uczynię ich rozdział:
Przednia straż będzie rozciągnięta w podłuź,
Zarówno z jezdnych jak z pieszych złożona;
Łucznicy będą umieszczeni w środku.
Jan, książę Norfolk, Tomasz, hrabia Surrey,
Dowodzić będą jazdą i piechotą.
Skoro pozycje zajmą, my za nimi
Staniemy z głównym korpusem, wzmocnionym
Dwoma skrzydłami wyborowej jazdy.
To, i nasz święty Jerzy na dobitkę,
Rękojmią naszą. — Cóż myślisz, Norfolku?
Norfolk. Dobry plan, godny króla wojownika. —
Znalazłem to dziś z rana w mym namiocie.
Podaje świstek.

Król Ryszard czyta. »Jasiu Norfolk, Ryś, twój pan,
Zdradzon jest i zaprzedan«.
To rzecz zmyślona przez nieprzyjaciela. —
Dalej, panowie! na swe miejsce każdy!
Niech nas brodzące sny nie zatrważają!
Sumienie tchórzów tylko jest wyrazem,
Na powściąg możnych wymyślonym z razu:
Naszem sumieniem ramię, a miecz prawem.
Naprzód! marsz! idźmy, połączywszy dłonie,
W podwoje nieba, albo w piekieł tonie! —
Do wojska.
Cóż wam do tego dodam, com już wyrzekł?
Pomnijcie na to, z kim się macie zmierzyć:
Łotrów to zgraja, tułaczy, włóczęgów,
Śmiecie Bretonów i nikczemnych chłopów,
Których wypluwa ich kraj przesycony
Na głupi hazard i pewną zagładę.
Mieliście spokój, oni go wam wichrzą;
Macie dostatnie grunta, piękne żony:
Oni chcą tamte obciąć, te znieważyć.
Któż im przewodzi? Oto jeden hołysz,
Co był w Bretonji przez długi ciąg czasu
Utrzymywany kosztem mojej matki;
Papinka, który, odkąd żyje, nigdy
Nie zalazł głębiej w śnieg jak po trzewiki.
Wyżeńcie nazad za morze tę szuję,
Zarozumiałą tę hołotę z Francji,
Tych głodnych, życiem znudzonych żebraków.
Tych biednych szczurów, coby się już byli
Dla braku kęsa w gębie, powiesili,
Gdyby nie głupie widmo tej wyprawy.
jeżeli mamy zostać pobitymi,
To niech przynajmniej pobiją nas ludzie,
A nie bretońskie te bękarty, których
Ojcowie nasi na ich własnej ziemi
Potłukli nieraz i wytuzowali

I dokumentnie naznaczyli hańbą.
Oniż posiadać mają nasze ziemie,
Bezcześcić żony, uwodzić nam córki? —
Odgłos trąb w dali.
Słyszycie odgłos ich trąb? Walczcie, mężni
Synowie Anglji, walczcie, cni ziemianie!
Prężcie, łucznicy, łuki aż do głowy!
Bodźcie rumaki wasze, brodźcie we krwi,
Trzaskami lanc swych zatrwożcie firmament!
Wchodzi posłaniec.
I cóż lord Stanley? Czy przywiódł swe hufce?
Posłaniec Lord Stanley nie chce przyjść, łaskawy panie.
Król Ryszard. Niech spadnie głowa jego syna!
Norfolk. Królu,
już nieprzyjaciel przeszedł bagna; pozwól,
By Jerzy Stanley zginął aż po bitwie.
Król Ryszard. Tysiąc serc czuję rosnących w mem łonie.
Chorągwie naprzód! uderzcie na wroga!
Niech stare nasze hasło: święty Jerzy,
Ognistych smoków wściekłością nas natchnie!
Za mną, synowie Anglji, do ataku!
Zwycięstwo siedzi na naszym szyszaku.
Wychodzą.

SCENA CZWARTA.
Inna część pola.
Wojenna wrzawa. Utarczki. Wchodzi Norfolk z wojskiem;
ku niemu nadbiega Ketsby.

Ketsby. Milordzie Norfolk, na pomoc! na pomoc!
Król dokazuje cudów waleczności,
l kogo spotka, z tym na śmierć bój stacza.
Straciwszy konia, pieszo walczy teraz,
Śledząc Ryszmonda w groźnej paszczy śmierci.
Na pomoc! albo jesteśmy zgubieni.

Wrzawa. Wchodzi Ryszard.
Król Ryszard. Konia! hej! konia! królestwo za konia!
Ketsby. Schroń się gdzie, panie, a przywiodęć konia.
Król Ryszard. Nędzny! Stawiłem na los moje życie,
I czekać będę, jaka mi kość padnie.
Chyba tu sześciu Ryszmondów jest w polu;
Pięcium już zabił zamiast prawdziwego. —
Konia! hej! konia! królestwo za konia!
Wychodzi ze swymi.
Wrzawa. Wchodzą: Ryszard i Ryszmond; walcząc przechodzą przez
scenę. Odwrót przy odgłosie trąb. Poczem wchodzi Ryszmond, Stanley
z koroną; w ręku, wielu innych lordów i wojsko.

Ryszmond. Bogu i waszej waleczności chwała!
Zwycięscy moi towarzysze broni!
Plac boju przy nas i krwawy herszt zginął.
Stanley. Mężny Ryszmondzie, dobrześ się wywiązał.
Patrz, przywłaszczony ten królewski klejnot
Zerwałem z martwej nikczemnika skroni,
Aby nim twoje czoło przyozdobić.
Noś go, używaj i działaj z nim wiele.
Ryszmond. Bóg w niebie na to niech odpowie: amen.
Ale czy żyje młody Jerzy, powiedz?
Stanley. Żyje, milordzie, bezpieczny i cały,
W mieście Leicester, dokąd, jeśli wola
Waszej Miłości, możem i my ściągnąć.
Ryszmond. Kto ze starszyzny padł po obu stronach?
Stanley. Jan książę Norfolk, Robert Brakenbery,
Walter lord Ferrers i sir Wiljam Brandon.
Ryszmond. Pogrzebcie zwłoki ich wedle ich stopnia,
Ogłoście nasze przebaczenie zbiegom,
Którzy z poddaniem zechcą do nas wrócić;
A potem, zgodnie z uczynionym ślubem,
Gwoli którego wzięliśmy sakrament,
Zjednoczym białą i czerwoną różę.
Niebo oddawna gniewne za ich rozdział,
Z uśmiechem patrzeć będzie na ten sojusz.

Zdrajca, kto słysząc to, nie powie: amen.
Anglja oddawna była w obląkaniu
I własne swoje szarpała wnętrzności;
Brat zaślepiony przelewał krew brata;
Ojciec w zapędzie przecinał dni syna;
Syn, przymuszony, bywał katem ojca;
Cały zwaśniony ten York i Lankaster
Waśnił się z sobą w zobopólnej waśni. —
O, niechże teraz Ryszmond i Elżbieta,
Prawe odrośle tych królewskich domów,
Złącza je, łącząc się za sprawą Boga!
Niech ich następcy (jeśli tych Bóg zdarzy),
Błogim zbogacą przyszły czas pokojem,
Wspaniałym plonem i dniami pięknemi!
Stęp ostrze zdrajców, miłosierny Panie,
Którzyby chcieli te łzy i krwi strugi
Nieszczęsnej Anglji wrócić po raz drugi!
Nie daj owoców na tej ziemi zbierać
Tym, coby chcieli znów jej pierś rozdzierać!
Dziś pokój wraca, zgody świecą zorze:
By długo trwały, powiedz amen, Boże!
Wychodzą.



KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.