Strona:Król Ryszard III (Shakespeare).djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wchodzi Stanley.
Stanley. Szczęście i triumf niech ci hełm uwieńczy!
Ryszmond. Ile noc ciemna może przynieść pociech,
Tyle ich doznaj, zacny mój ojczymie!
Jak się ma, powiedz, droga nasza matka?
Stanley. Błogosławieństwo ci przynoszę matki,
Która się modli wciąż za twą pomyślność.
Dość tego. Ciche godziny uchodzą,
I mrok strzępiasto łamie się na wschodzie.
Czas policzony; krótko ci więc powiem:
Równo ze świtem gotuj się do boju
I losy swoje powierz rozstrzygnieniu
Miecza i krwawym szalom wstępnej bitwy,
Ja zaś, jak będę mógł (jak chcę, nie mogę),
Użyję zręcznie pierwszej sposobności,
By ci przyjść w pomoc w tem wątpliwem starciu,
Ale się kwapić z pomocą nie mogę;
Bo gdyby tego dostrzeżono, Jerzy,
Brat twój, zgładzony byłby w moich oczach.
Bądź zdrów. Brak czasu i groźny stan rzeczy
Tamują wylew serdecznych wynurzeń
I dłuższą słodkiej rozmowy zamianę,
Którejby po tak długiem rozłączeniu
Potrzebowali użyć przyjaciele.
Oby nam nieba dały czas swobodny
Do tych radosnych miłości obrzędów!
Jeszcze raz, bądź zdrów, mężny i szczęśliwy!
Ryszmond. Przeprowadźcie go, kochani lordowie,
Przez obóz. Ja się będę starał zasnąć.
By ołowiany sen nie gniótł mnie jutro,
Gdy będę miał siąść na skrzydła zwycięstwa.
Dobranoc, jeszcze raz, mili lordowie.
Lordowie i inni wychodzą ze Stanleyem.
O! Ty, którego sprawy jestem wodzem,
Zwróć na żołnierzy Twoich wzrok łaskawy!
Włóż im w dłoń straszny oręż Twego gniewu,