Strona:Król Ryszard III (Shakespeare).djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Anna. Gdzie on?
Gloster. Tu.
Anna pluje na niego
Za co pani na mnie plujesz?
Anna. Radabym, aby to był jad śmiertelny.
Gloster. Nigdy jad nie trysł z piękniejszego źródła.
Anna. Nigdy jad nie zawisł na brzydszej gadzinie.
Przecz z moich oczu! zarażasz je.
Gloster. Pani,
Twoje to oko zaraziło moje.
Anna. Oby to oko było bazyliszkiem,
Coby cię na śmierć olśnił!
Gloster. Oby było!
Bo tym sposobem umarłbym odrazu,
Zamiast powolnie konać. Twoje oko
Słone łzy nieraz wycisnęło z moich;
Zdrojem dziecinnych kropel zsromociło
Ten wzrok, którego nigdy do tej pory
Wilgoć czułości nie zamgliła jeszcze;
Który pozostał jasnym nawet wtedy,
Kiedy mój ojciec York i Edward płakał,
Słysząc żałosny jęk Rutlanda w chwili,
Gdy go czarnego Klifforda miecz przeszył;
I wtedy, kiedy twój waleczny ojciec
Rzewnie, jak małe dziecko, opisywał
Śmierć mego ojca, i kilkakroć razy
Przerwał opis, aby łkać i szlochać,
Tak, że ktokolwiek był przy tem obecny,
Mokre miał lica, jak liście po deszczu.
W smutnych tych czasach męskie moje oko
Wzgardziło łzami niegodnemi męża.
I czego wtedy żałość nie zdołała
Wydobyć z niego, to wydobył teraz
Twój wdzięk, oślepił je prawie od płaczu.
Nigdy o żadną łaskę nie błagałem
Ani przjaciół, ani nieprzyjaciół;