Irydion (Krasiński, 1912)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Irydion
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IRYDION.






Et cuncta terrarum subacta. —
Lucanus.
. . . . . . . Aestuat ingens.
Uno in corde pudor mixtoque insania Iuctu,
Et Furiis agitatus amor et conscia virtus
Aeneidos, lib. X.





WSTĘP.



Już się ma pod koniec starożytnemu światu[1] — wszystko co w nim żyło psuje się, rozprzęga i szaleje — bogi i ludzie szaleją.
A jako Jowisz pan na niebie, tak Rzym pan na ziemi kona i szaleje. Fatum jedno spokojne, niewzruszone, rozum nieubłagany świata[2], patrzy z wysoka na wiry ziemi i nieba.
Wśród zamętu wznoszę pieśń, która mi gwałtem z piersi się dobywa. — Niechaj duch zniszczenia ku pomocy mi będzie, — niech moje natchnienie kręci się i toczy się i rozlega na wsze strony jako piorun burzy, która grzmi teraz nad wiekami przeszłości i wszelkie życie strąca do otchłani — a potem niech umiera jako on po dokonaniu dzieła. Tam nowy świt na wschodzie! Ale mnie już nic do niego.
Gdzie postacie, które tak dumnie i wzniośle kroczyły dawniej po twoich siedmiu wzgórzach, o Rzymie? — Gdzie patrycyusze twoi z nożem ofiarnym i włócznią w ręku, z sercem pełnem tajemnic, z chmurą zgrozy na czole, ojcowie rodzin, ciemiężcy plebejanów, ukróciciele Włoch i Kartagi? Gdzie Westalka wstępująca w milczeniu z ogniem świętym na schody Kapitolu?
Gdzie mówce twoi, panowie dusz tysiąców, stojący po nad falami ludu, gwarem poszeptów obwiani i burzą poklasków? — Gdzie żołnierze legionów bezsenni, ogromni, z twarzą spiekłą od słońca, ochładzaną znojem, rozjaśnianą połyskami mieczów? — Wszyscy zniknęli jedni po drugich — przeszłość ich zagarnęła i jak matka tuli do łona. — Nikt ich nie wydrze przeszłości!
Miasto nich podnoszą się nieznane dotąd kształty, ni piękne jak półbogi, ni silne jak olbrzymy tytańskich czasów, ale dziwaczne, migające złotem, z wiankami na czole, z puharami w dłoni, a wśród kwiecia sztylety, a wśród biesiad trucizny, a w ich tańcach konwulsyjne podrzuty — niby to życie bez granic wśród pieśni i jęków, ryku hyen i nawoływań gladyatorów. — Śmiech z takiej wiosny umajonej krwią i woniami spiekłych kadzideł! — Śmiech z takiego życia! — Ono przejściem tylko, ono nic nie utworzy, nic nie zostawi po sobie, prócz krzyków kilku i sławy marnego skonania!
Motłoch i Cezar — oto jest Rzym cały![3]
Izydo, matko wiadomości i milczenia, stopy twoje zbryzgane pianą morza, okryte pyłem długiej podróży, obca mowa brzmi naokoło ciebie — i stoisz na forum romanum i dotąd się rozpatrzeć nie możesz, kędy sama jesteś, kędy brzegi Nilu.
Z pagórków Armenii, z nizin Chaldei, Mitra też pan młodości i śmierci ciągnie ku Rzymowi i już stanął w lochach Kapitolu i nożem ofiarnym potrząsa wśród głuchej nocy nad trupami ofiar.
W portykach greckich, w słodkim cieniu korynckich filarów barbarzyńskim chodem stąpa syn północy — stanie czasami i na toporze wsparty szuka błękitnemi oczyma, czy gdzie nie spotka Odyna, boga ludów swoich.[4]
Odyn Cymbrycki dotąd się nie zjawił — żal mu borów sosnianych i śnieżnej pościeli i szarego nieba i chórów Walhalli. — Ale chwil kilka jeszcze — i on puści się na pielgrzymkę do Rzymu!
Naprzód, bogi i ludzie! — Drogi wasze się pokrzyżują od wschodu na zachód, od północy na południe. — Miejsca dla was nie będzie. — Idźcie więc i kołujcie, bądźcie i wracajcie potem.
Tak zwykle przed śmiercią bywa.
Naprzód, bogi i ludzie! — szalejcie do woli — ostatni to szał, ostatnia to gonitwa wasza — a Fatum z was się urąga, krzyż godłem swojem wzięło i wy wszyscy wcześniej czy później padniecie przed krzyżem.
Z tego świata co się zżyma i kona wycisnę myśl jedną jeszcze — w niej będzie miłość moja, choć ona jest córą szaleństwa i zwiastunką zguby!
Naprzód w szał, naprzód w tan, bogi i ludzie, w około myśli mojej — bądźcie muzyką, co przyśpiewuje jej marzeniom — burzą, pośród której ona się przedziera jak błyskawica — bo imię jej nadam, postać nadam, i choć poczęta w Rzymie, dzień w którym Rzym zginie nie będzie jej ostatnim. — Ona trwa dopóki ziemia i ziemskie narody — ale za to w niebie dla niej miejsca nie masz?



Gdzież jesteś, synu zemsty — w jakiej ziemi leżą zwłoki twoje? — Duch twój pomiędzy jakiemi duchami?
Ze świata gruzów wywołałem cienie umarłych — w nocy na forum stanął senat przedemną — schylone widma, obarczone pamięcią podłości i między niemi nie było ciebie!
Gladiator powstał z lochów cyrku i szedł na czele swoich przy świetle księżyca — przebici wszyscy — usta sine powtarzały w śnie śmierci: „Morituri te salutant, Caesar!“[5] — ale pomiędzy nimi nie odkryłem ciebie.
Na Palatynie, na wzgórzu ruin i kwiatów[6], panów świata dla mnie wzruszyły się prochy — płynęli przedemną — diadema krwią zlutowane trzymało się ich czoła — każdy na czole niżej miał znak potępienia — purpura na ich barkach powiewała, a z za niej świeciły gwiazdy przez otwory wydarte sztyletami zabójców — ale i tam nie ujrzałem ciebie.
Męczenników Chrystusa słyszałem śpiewy i modły. — Dźwięki te wzlatywały z katakomb[7] i szły prosto ku niebu — był tam głos jeden niewieści, smutniejszy, piękniejszy nad inne — znany tobie kiedyś, ale teraz sam jeden nie związany z twoim.
Gdzież jesteś, synu zemsty, synu pieśni mojej! Już czas zmartwychwstać by deptać po zwłokach olbrzyma... pamiętasz — przysiągłeś. — Wyrzekłeś się nadziei, wiary, miłości, by raz tylko, raz jeden spojrzeć, a potem zanurzyć się tam, gdzie miliony...
Godzina dobija — bo kędy miasto wieczne panowało, dziś grób szeroki, rozwarty, napełniony kośćmi i gruzem, opleciony pełzającym i bluszczem i ludem. — Powstań — chodź — wzywam cię. — Ja i straszniejsza potęga jeszcze od której cię wybawić nie zdołam, ale imię twoje oderwę od ciała twego i ono na zgubę nie pójdzie wraz z tobą!
Zdala odemnie! — nie dla was te dzikie manowce — w kampanii rzymskiej zostańcie u stóp Appeninów, towarzysze moi. — Ja pójdę, ja go raz jeszcze chcę ujrzeć przed zgonem, przed śmiercią na wieki!
W tej jaskini leżącej wśród zmroków przepaści, on na marmurowem łożu rozciągnięty, bez oddechu, bez sennych poruszeń, bez żadnego marzenia, czeka na przebudzenie — obiecane — straszne, i na dzień sądu bliższy dla niego, niż dla reszty świata!
Starożytne próchna świecą naokoło jak oczy sfinksów — wąż z łuską promienistą śpi od wieków przy stopach jego — rysy zasępione, spalone gorączką, sen tak długi chłodu po nich rozlać nie potrafił.
Kształty jego ciała podobne do kształtów greckiego posągu i takich już dzisiaj nie ma na tej ziemi — nogi białe jak marmur paryjski, w czarnych koturnach, złożone na czarnej pościeli. — Stąd i z owąd, pod niemi, nad niemi, mchy i bluszcze się wiją.
Tunika biała na piersiach spoczywa — odłamek lampy w dłoni i miecz rdzą stoczony u boku spoczywa — a druga ręka opuszczona, martwa i palce jej skurczone, jak gdyby zasnął w rozpaczy.
On cały zawieszony leży między snem a śmiercią — między ostatnią myślą, którą pomyślał przed wiekami a tą, która niedługo w nim się obudzi, między potępieniem życia całego a potępieniem wieczności.
Nim powstaniesz, opowiem twe dzieje.



W Chersonesie Cymbrów[8], w ziemi srebrnej potoków[9], ojciec twój niegdyś stąpał brat za brat z królami morza[10], choć przybył z odległych stron, choć cudzą miał grecką mowę i twarz greckiego półboga.
Ale polubiły go niewiasty i męże, bo powieściami długie słodził noce, a we dnie pierwszy był do walki i biesiady. — Manowce szarego oceanu bitą drogą mu były — w połysku gwiazd niebieskich wyczytywał pogody i burze — najcięższą włócznią przerzucał najwyższe maszty i za wichrami goniąc spokojne miał czoło.
Na lądzie róg jego dzwonił po dolinach i skałach. — Niedźwiedź nigdy mu się nie potrafił odjąć a kiedy wrócił z łowów lub rozbicia, kładł się na mech, na paprocie, i spełniając gęste puhary opowiadał gonitwy, zapasy, rozboje. — Na dalekich wodach dom jego nabijany kością słoniową i złotem — sługi niewolniki stojąc na progu pod lasem filarów patrzą na morze, zasiane wyspami błyszczącemi jak gwiazdy i wyzierają jego powrotu — ale on się nie spieszy, bo polubił dźwięk trąb konchowych i śpiew kapłanek Odyna — bo młodość swoją puścił na błędy i zmienne losy, by później dokonać wielkiego zamiaru — i puhar podnosi do ust, i pije zdrowie króla mężów, starego Sigurda.
„Grimhildo, córo Sigurda, lud mój od wieków nosi kajdany i jęczy — wraz z ludem moim sto innych ludów po wszystkich brzegach mórz południowych usiadło na żwirze i płacze.“
„Żeby ich wyzwolić trzeba mi twojej piersi natchnionej! Ja sam rodem jestem niewolnik, ale duchem mściciel — wrogi moje silne jak tytany — żeby ich podkopać i obalić trzeba mi twojej piersi natchnionej! — Dziewico poświęcona Odynowi, ty wejdziesz w progi moje, ty będziesz towarzyszką moich trudów, i dzieci nasze kończyć będą dzieło moje — a ono się przeciągnie w późne wieki wieków!“
Tu ojciec twój umilkł i stopniami ogarniał ją potęgą wzroku i milczenia swego — ona stojąc na skale, spoziera na szarą nieskończoność morza, z rozpuszczonym włosem, z zamglonemi oczyma, bezsilna, szalona miłością. — Już Odyna pawęż jej nie zasłoni, porzuci stopy ołtarza i pójdzie z obcym na dalekie brzegi.
„Hermesie! dawniej wojowniki nasze nie śmieli spojrzeć na czoło moje. — Tyś się zjawił jak bohater zstępujący z Walhalli, tyś rzekł: „Grimhildo“ i patrz, ja muszę być niewolnicą twoją.“
„Nie znam ojczyzny twojej, wrogów twoich nie znam, kraj do którego mnie ciągniesz nigdy we śnie nawet nie ukazał się przedemną, a pójdę, pójdę nieszczęśliwa — shańbiona pośród dziewic — przeklęta gniewem Odyna — tylko pozwól raz jeszcze mi zasiąść na świętym głazie i odśpiewać pieśń ostatnią!“



Amfiloch Hermes szedł za dziewicą na pokładach mchu, na warstwach granitu, przez święte bory szronem obwisłe, wśród ryku wodospadów — sosny tłumem cisnęły się wszędzie; z ich tłumu czasem szkielet dębu się wydostanie uwieńczon jemiołą. — Wyżej niebo gorzkie, ołowiane — po bokach tysiąc manowców krąży i woła za sobą na puszczę — ale dziewica zna ścieżki wiodące do Boga, z którym idzie żegnać się na wieki.
Wodzowie hord, panowie gruntów, królowie morza, majtki i ich towarzysze stoją w półkolu przed posągiem Odyna i czekają na kapłankę. — Jeden tylko Sigurd z pokolenia bogów, król wszystkich, usiadł na pniu ściętej sosny i ogromną dłonią zakrył czoło — pierś jego nadyma się pod pancerzem z łusk rybich — ale milczy i wszyscy za nim milczą — słychać tylko szum morza bijącego o skały za borem.
Grimhilda przeszła pośród nich z oczyma wlepionemi w posąg Odyna, ku któremu stąpała w groźnej powadze. — A cudzoziemiec pozostał z tyłu, wśród orszaku swoich, z założonemi rękoma na korynckiej zbroi, oparty o drzewo.
Pod występującem sklepieniem jaskini, na głazie tajemnicami zapisanym, usiadła i zdała się marzyć. — Bóg północnych plemion stoi nad nią, broda jego i włosy skrzepłe lodem, przypruszone śniegiem, oczy szklanne, rażące, w olbrzymiej dłoni maczuga krwią ofiar zbroczona, a w piersi głęboka rana, którą zadał sobie, kiedy dopełniwszy ziemskiego wcielenia zażądał wrócić do biesiad Walhalli.
Sen jej trwał długo i teraz powoli z niego się budzi, zwolna podnosi ramiona, mówi jeszcze tłumionym głosem: „Znam cię, Panie, wśród bohaterów twoich. — Duch twój czarnym strumieniem zbliża się do łona mego — huczy w około mnie jak potok co rozrywa głazy. — Ja tam gdzie wiry twoje. — Ja tam wszechmocność gniewu twego — siła twoja moją — słuchajcie mnie wszyscy.“
Odrzuciła nagle powieki z po nad pałających źrenic — ręce wywarła ku tłumowi i ręce jej drżały jak w chwili konania — w głosie jej były dźwięki zarwane z mowy bohaterów, co wstąpili na chmury i teraz wśród burzy przelatując wołają na dzieci swoje:
„Po co biegniecie dniem i nocą, bracia moi. — Syny ludu mego, kto was pędzi z tyłu? — Kto wam kazał porzucić ziemię srebrną potoków?
„Olbrzymy przykute podnieśli się z śniegów, na których leżeć mają aż do końca świata, podnieśli się na pół i bijąc łańcuchami o szczyty z lodu w nozdrza chwytają zapach krwi z oddali.“
„Czy słyszycie jak młot Thora w pył druzgoce hełmy i puklerze, czaszki i piersi ludzkie? — Śmiech karłów rozlega się w przestrzeni — włócznia Horgebrudy zawieszona nad ziemią całą!“
„Kto wam podoła, o potomki moje? — Coraz dalej pędzicie ku miastu wielkiemu. — Tam czeka na was biesiada — puhary pienią się pełne krwi nieprzyjaciół. — Każdemu z was przygotowane jest miejsce. — Zasiądźcie w chwale, syny moje!“
Głos jej upadł nagle i w szmer się zamienił — oczy szukają czegoś w świecie widzeń, który się przed nią roztacza — usta wysilają się na słowo jakieś. — To słowo powstaje, rośnie w głębinach jej duszy, jak wąż okrąża jej serce i jak wąż ucieka, kryje się znowu — ona darmo za nim goni, cała blada, nieszczęśliwa, mdlejąca. — Jeszcze chwila — może go wyrwie z łona, bo wzrok jej płonie, twarz nowym zajaśniała szałem:
„Miasto, miasto na siedmiu wzgórzach pali się pożarem — kruszce drogie, przejrzyste kamienie, topią się i płyną. — Ciała topią się na krew i płyną. — Zamek wielki i Bóg wielki na nim runął!... na pomoc, Odynie — umrę jeśli nie wypowiem tajemnicy twojej — imię jego — kto mi powie imię jego.
I odpadła głowa matki twojej i zawarły się jej usta — król dotąd trzyma dłoń na twarzy, ani razu nie spojrzał na córkę i wszyscy stoją niewzruszeni, bo nikt nie śmie przystąpić do świętego głazu.
A więc Bóg twój oniemiał i ty z nim umilkłaś na wieki — po nad twojemi ustami cisza grobowa — na czole twojem lodowatość śmierci. — Ale ten, który ci inną Ojczyznę obiecał, nie opuści ciebie — ruszył się z pod cieniów dębu i sam natchniony stąpa ku tobie. — Krzyk oburzenia powstał w tłumie, królowie morza włóczniami uderzyli w puklerze. — Siwe Skaldy wyrzekli przekleństwo. — Ale on już przeszedł straszną zagrodę, już nachyla się nad Tobą, podaje ci rękę i rzecze:
Przez imię Roma, imię wrogów moich i twoich wołam cię dożycia, powstań, Grimhildo!... I odwrócił się i krzyknął trzy razy: ROMA — a dziewica obudzona podniosła się, powtórzyła raz jeszcze słowo tajemnicze, powtórzyła głosem pożegnania cichym i niewieścim, i poszła za cudzoziemcem jak żona za mężem.



Teraz ojciec twój senny młodzieńcze, stoi na pokładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne wylewa kielichy na cześć Posejdona, potem ku majtkom się odwraca i mówi: „Silniej żagle, dzielniej wiosła trzymajcie, a Bóg Trójzęba wnet uśmierzy te fale.“
Pod ich stopami drży każda belka jak ciało niewiasty, u widnokręgu ciemności warstwami się pokładły — z ich łona płyną bałwany zbierające się w kłęby, to rozpuszczając się w nurty, jak niegdyś wąż Piton nim legł pod strzałami słońca — naprzemian pękają tonie i spajają się białemi pianami — naprzemian w szumie wiatrów głuche oddechy i przeraźliwe jęki.
Pod dachem wspartym stękającemi słupami usiadł Hermes na futrach wywiezionych z Chersonesu Cymbrów, i spokojnym głosem tłumaczył dziewicy świat, do którego się zbliżała — opisywał jej wyspę o winnicach i gajach w pobliżu wielkiego lądu — on tam ma swoich oraczy i kupców, dom i okręty swoje. — Tam skarbce jego pełne kosztowności i broni — i ta broń zda się kiedyś! bo w tamtych stronach ród ludzki nie hasa pod wodzą bohaterów — ale ujarzmiony, hańbę swoją ubiera w złoto, marmury, jedwabie i liże stopy miasta wznoszącego się na między­‑morzu.
To miasto niegdyś w obliczu świata stało się Bogiem kłamstwa i ucisku — pod jego tchnieniem śmiertelnem brat powstał na braci, syn na ojca, zdrajca na ojczyznę, i jako czas niezużyty, ono pożarło wszystkich królów ziemi! Tu pogoda zeszła z czoła ojca twego i stał się podobnym do burzy, która statkiem miotała.
Hellada moja była niegdyś duszą narodów — pieśni jej były pieniami świata. — Barbarzyńców zuchwałych co przyszli od wschodu, odpędziła szczękiem szabel i dźwiękiem strun swoich.
Ogień niebieski wydarty bogom, jej tylko jednej, jej tylko dostał się w udziele — nieszczęśliwa zaufała miastu przeklętemu. — Dzicz z między­‑morza przypłynęła do jej wysp szczęśliwych, do jej mirtowych nadbrzeżów. — Nie zdobyli jej bronią; ale rozdzielili jadem pochlebstwa, upoili nektarem obietnic!
W tej chwili rozejdą się chmury — wiatr je rozpruł na zachodzie i kilka gwiazd zamignęło — Hermes raz tylko rzucił okiem i kiedy znów tonęły w wyziewach, krzyknął do sternika: „na prawe — całą noc na prawo, a o tej samej porze jutro przepłyniem Gadesu cieśninę!“ — I dalej tuląc ją do łona rozpowiada o przodku Filopomenie, przedostatnim z ludzi, którzy walczyli przeciw miastu podlącemu — po nim raz jeszcze król barbarzyniec wyszedł w pole i przegrywał lat trzydzieści, aż legł własną ręką przebity — od dnia tego nikt już trzeci się nie zdarzył na obronę ziemi!
Chwilą milczenia, chwilą rozpamiętywania uczcił pamięć wielkiego Mitrydata, poczem wrócił do smutnej powieści — ona słuchała z niewzruszonemi, pałającemi oczyma. — „Grimhildo, Bóg twój dał ci zgadnąć natchnieniem to co sam wydobywałem nie raz pracą nienawiści, domysłem nadziei, z nocy przyszłych wieków — cieszmy się, królewska córo — bo miasto nieprawości po zabiciu wszystkich żyjących i wolnych, rozpoczęło teraz samobójstwo swoje!
Skarby wyssane z całej ziemi już im wkrótce nie wystarczą — niedługo oręż z ich rąk się wysunie — wśród rzezi i festynów dobijają im ostatnie chwile. — O żono moja, śmiej się z tych fal i wichrów, bo my tu nie zginiem, my będziem częścią wielkiego zniszczenia.
Po tych słowach głos bohatera przybrał jeszcze bardziej gorzkie i szyderskie dźwięki — wspomniał o bogach Hellady potężnych kiedyś, którym dzisiaj już rzadko kto wierzy; wyrocznie ich oniemiały oddawna, ale posągi stoją dotąd, bo świat stary odzwyczaić się nie może od nałogów młodości — wszystkie bogi ziemi objawiły się w mieście przeklęstwa. — Jedne piękne, podobne nieśmiertelnym, bo greckiego dłuta — inne potworne, wyrosłe na piaskach pustyni, po szczytach gór dalekich — ale on wie, że jest tylko Bóg jeden, który przed wiekami położył dłonie na wirach chaosu i zwyciężył go na wieki!
Imię jego? zapyta kapłanka Odyna.
— Przeznaczenie — i poszedł ku sterowi łodzi bo podwajała się burza.



Czy pamiętasz wyspę Chiarę, na której wzrośliście, ty i siostra twoja, boska Elsinoe? — Czy pamiętasz wyprawy ojca, kiedy na maszty zarzucał żagle nie trójkątne greckie, ale barbarzyńskie podłużne, sam w dackim kołpaku, z toporem Cymbrów w dłoni, z zatoki wymykał się nocą i puszczał na manowce archipelagu?
Wszystkie myśli Jugurthy i Mitrydata odżywały w jego duszy — ku dzikim plemionom latały nieustannie chęci jego i prace. — To gdzie błota meockie[11], gdzie pustynie i wiatronogie rumaki, to gdzie Syrty w głębiach Afryki i jadem zaprawione strzały, błąkał się na przemian szukając nieprzyjaciół nieprzyjacielowi swemu — dłonie królów dzikich ściskając, ucząc się ich mowy, broń ich zatykając na piersi swojej, sypiąc im dary i rozżarzając ich chucie obietnicą rozkoszy i łupów.
Wtedy matce twojej bolesno schodziły dnie i nocy. Ale niewolnik żaden, obcy żaden, nie wyczytał cierpienia z jej rysów; usta jej nie drżały kiedy rozkazywała.
Czasem tylko, wziąwszy was oboje za ręce, wiodła przez długie portyki w głąb pałacu. Tam w framudze nabijanej mchem i konchami, stał wojownik z głazu.
Dzikość nieśmiertelna marszczy mu skronie — w ręce trzyma czaszkę zabitego wroga, a u stóp Jego bryły lodu wykute z paryjskiego marmuru.
Przed nim schyla głowę matka twoja i duma nad ubiegłą ojczyzną: — Irydionie mój, Sigurdzie mój! ty ziemi srebrnej nie obaczysz nigdy, ni dziada twego, króla mężów. — Patrz: — oto Bóg mój święty — natchnienie moje straszne, to Pan Walhalli, niezwalczony Odyn. — I córkę przyciskając do piersi: — Gdzie ojciec, Elsinoe, mów, gdzie Hermes w tej chwili? słyszę wiatrów szumy i fal żałobne jęki. — Okręt jego pośród wód nieskończonych, nachylony, odarty z żaglów, lub może na bezbożne wyrzucony brzegi... ale nie — on zwycięży burze, on odejmie się dzikim i wróci do nas z chwałą pół­‑boga.
A kiedy róg przybywającego odezwał się od morza, kiedy bliżej zagrzmiał wśród gajów cytrynowych, kiedy nocną rosą obwisły, spiekły słońcem i dżdżami sczerniony, rzucał się Hermes w objęcia żony i oko jego czarne, namiętne, blaskiem nadziei pałało — wtedy znów bywały dni pogodne i szczęśliwe na Chiarze; zapomniała kapłanka o gorzkich przeczuciach, a wy biegaliście swobodnie, rozkosznie, po trawnikach, wśród kwiatów, po nadbrzeżach wśród muszli, po salach marmurowych wśród trojnogów i kadzideł, odpoczywając na łonie matki, na ojca kolanach; a on co wieczór błogosławiąc wasze głowy do snu pochylone: — Pamiętajcie powtarzał, nienawidzieć Romy. — Dorósłszy, niech każden z was ściga ją przeklęstwem swojem. — Ty żelazem i ogniem — ty natchnieniem i niewiasty zdradą.
Czasem też do Chiary prokonsul lub pretor, lub wyzwoleniec jaki Cezara przybywali w goście — wtedy Hermes kazał zastawiać długie łoża i stoły. — Lesbijskie wino płynęło strugami — brzmiały głosy niewolnic, niewolników lutnie, pieśniami starego Homera. — Anakreonta, Anakreonta, wołali Rzymianie. — Wtedy z szyderskim uśmiechem ojciec twój, skinąwszy na śpiewaków, Rzymianom pełniejsze nalewał kielichy, świeże rozdawał wieńce, a kiedy wpadli w szum i żarty, znienacka mówił o dziejach przeszłości, o chwale państwa, wspominał z Kartagą przewalczone boje, wycięte Varrusa legiony i Hiszpańskie Sertoriusza bunty — i pił zdrowie Imperatora, aż puhar pękał w palcach jego!
Już zbliża się trzynasta rocznica dnia, w którym kapłanka opuściła bogów. — Głos jej dziczeje, kiedy woła na dzieci swoje — wzrok jej dziczeje, kiedy je tuli do łona — wspomina ojca, siostry, wodzów ludu, i na pół przerywane słowo pożegnania z ust jej wypada. — Przed jednym Hermesem upokarza się jej obłąkanie: — Czego ci niedostaje, Grimhildo moja, królewska córo? — Czy słyszałeś o zemście duchów nieśmiertelnych? — na czas tylko ja byłam twoją — u krańców ziemi leży wyspa okuta lodami — góra na niej buchająca płomieniem. — Tam przykuty olbrzym śmierci już ramię wyciągnął, już nachyla dłoń ku otchłani by rzucić kłębek śnieżny życia mego.
Hermes dłoń rozciąga nad jej skroniami. — Cień jego rąk, gdyby strumień pokoju spada na jej czoło, wlewa się do duszy: — Patrz na to niebo gorejące, na to morze iskier, gdzie chmury twej północy i nieużyte bogi twoje — gwiazda Amfilocha cię broni — ona cię nie wyda złym duchom. — Ale i jemu ciężar jakiś serce przyciskać zaczyna.
Jakiż to krzyk uderzył o wnętrze sklepienia i rozbił się aż na filarach portyku? — Spieszą niewolnicy w głębie pałacowe do komnaty Pana. — Tam na porfirowem łożu rozciągnięta kapłanka, a wódz grecki stoi u wezgłowia z pochyloną głową i depce czarę, na której brzegach ostatnie krople się sączą. — Oni spuścili oczy, słuchają, czekają, a kiedy się odwrócił, zadrżeli wszyscy — bo pierwszy raz w życiu boleść wyższa nad siły rysy mu kaziła; — odwrócił się — wskazał by mu syna przyprowadzić i córkę.
— Grimhildo! teraz ja twego Pana wyzywam — tam gdzie wśród bohaterów krew pije na najwyższym tronie pałacu swego, tam niechaj dojdzie przeklęstwo Amfilocha Greka. — O żono! nie opuszczaj mnie — daremno — daremno — kilka kropel tylko zostało — cały puhar trucizny wrze w piersiach twoich, o Grimhildo moja!
Podniosła się i bladą była jak posąg na sarkofagu: — Widziałam go po trzykroć w nocy — szedł z Walhalli podobny do czarnego oceanu i wołał na mnie: o kapłanko moja.
— Nad śpiącym Irydionem, nad śpiącą Elsinoe zawiesił ramiona ciężkim odziane żelazem i groził im w potędze swojej — przeklinał ich życie ziemskie jeśli nie pójdę do niego.
— Na czas tylko byłam twoją. — Tam pod jego stopami leży nóż ofiarniczy i zasłona czarna, wieniec pogrzebny kapłanek. — Ty go złożysz przy mnie, ty mi ją rzucisz na skronie po śmierci.
I schodzi ku niemu po stopniach z marmuru — kibić wyniosła podana naprzód, śnieżne ręce wyciągnięte, drżące jak gdyby cienie śmierci rozgarnąć chciała, a fałdy szaty białej wloką się za jej stopami. — Zeszła, na mężu się oparła — on ją opasał ramieniem i ku przybytkowi stąpać zaczynają. — On idzie krok za krokiem, walczy z nieznaną potęgą, zatrzymał się i wzrok cisnął ku niebu jakim Prometeusz ze skały, Laokoon z nadbrzeżów morza wyrzucał bogom nędze tej ziemi; ale do jęków się nie zniża, milczy i znów idzie dalej. — Przeznaczenie ich oboje porywa za sobą.
Wzrok jej zlał się wtedy ostatni raz na głowę twoją Irydionie — u stóp Odyna żegnała cię imieniem dziadowskiem: — Sigurdzie, bądź mi kiedyś postrachem dumnych. — Elsinoe, duch mój będzie zawżdy z tobą — pamiętajcie o ziemi potoków i o Bogu moim — o dzieci moje, ja dla was umieram, — usta jej zbielały — sine cienie łamią się po twarzy i naprzemian to woła, to odpiera was od zatrutego łona.
Nagle myśl jej porzuci przytomnych i wraca w inne strony i czasy. — Tam ojciec duma stary — tam ją królowie przeklinają — wyciągnęła rękę — umierając, prorokować będzie: — Bracia moi, do boju — na siedmiu wzgórzach namioty wasze — na szczycie Kapitolu biesiada wasza — a tam nizko w dole zgrzyta i płacze w łańcuchy spętana, zdeptana Roma, Roma, Roma!
I upadła przed Bogiem swoim. — Amfiloch podniósł ją w objęcia — chciała ramieniem obwiązać mu szyję — opadło ramię. Sama na wznak się chyli, włosy jej zlewają się na dół coraz niżej i niżej, aż z jego rąk drętwiejących na marmur stoczyło się ciało.
Przykląkł i czarną zasłonę, wieniec pogrzebny kapłanek złożył na jej czole — potem wstaje w dzikiem obłąkaniu i woła: — Gdzie topór z Cherzonesu Cymbrów, niewolniki? — Podali mu go drżące niewolniki — on go wziął, ścisnął i zbierając wszystkie siły śmiertelne przeciw nieśmiertelnym, stąpa ku posągowi. — Żelazo podniósł, trzy razy błyskawicę ważył po nad głową, a za czwartym razem obalił Boga, wroga swego i zdeptał w milczeniu rozpaczy!
Taki ród twój, taka przeszłość twoja, potomku Filopomona, wnuku króla mężów, senny Irydionie! — A teraz ojciec twój porzucił dom przodków na Chiarze i z urną Grimhildy płynie ku Rzymowi. — On stracił tę, którą kochał — osiądzie więc pośród wrogów i przynajmniej pełnem sercem nienawidzić będzie, a dzień przepowiedziany, dzień zniszczenia, nadciągnie tymczasem.


CZĘŚĆ PIERWSZA.


Sala w pałacu Irydiona w Rzymie. — Z obu stron rzędy kolumn ginące w głębi. — Pośrodku fontanna i kadzidła palące się w trójnogach. — Irydion pod posągiem ojca swego. — Niewolniki zapalają światła w lampach z alabastru.

Pierwszy niewolnik.

Syn Amfilocha oparł głowę o nogi umarłego —

Drugi niewolnik.

O zimne stopy z marmuru i zasnął —

Trzeci niewolnik.

A tymczasem w Gineceum[12] siostra jego, pani nasza, mdleje i płacze.

Czwarty niewolnik.

Przez Polluxa, słyszałem z ust pewnych, że porwą ją dziś wieczorem murzyny Heliogabala.[13]

Niewolnik pierwszy.

Pokój Jemu — wychodźmy, bracia, wychodźmy.

(Przechodzą.)
Irydion.

Przesunęli się jak cienie, szanując spokój ducha mojego. — O Ojcze, dla nich i dla wszystkich dotąd we śnie leżę — ty jeden wiesz, że ja czuwam.

(Wstaje i idzie do tarczy bronzowej, na której puginał zawieszony.)

Zmierzch zapada, godzina już blizka. — Oni przyjdą zaraz — w podobną godzinę stary Brutus musiał własnych synów zabijać.

(Uderza o tarczę.)

Elsinoe — Elsinoe!

Ot! idzie ku mnie jak widmo nieszczęścia — wieniec cyprysowy włożyła na skronie — matka jej niegdyś tak stąpała pod gniewem Odyna.
Elsinoe (wchodząc.)

Czy już przybyli służalcy, czy już zaszedł rydwan przeklętego?

Irydion.

Nie jeszcze — ale chciałem raz ostatni cię natchnąć duchem ojca mego.

Elsinoe.

O Bracie...

Irydion.

Wiesz sama, że Cezar nalega w szale — że senat przezwał cię już boską[14] i posągi twoje stawiać rozkazał po świątyniach miasta — wiesz sama, żeś nie siostra moja, żeś ty nie jasnowłosa Elsinoe, nadzieja domu rodzinnego, pieszczota serca mego. — Tyś ofiarą naznaczoną za cierpienia wielu i za hańbę ojców twoich!

Elsinoe.

Tak — uczyliście mnie tego od dzieciństwa i gotowa jestem. — Ale jeszcze nie dzisiaj, nie jutro — trochę później, aż sił nabiorę, aż nasłucham się nauk Masinissy i rozkazów twoich — aż do dna puhar waszej trucizny wypiję!

Irydion.

Wybrana, gotuj się do losów twoich. — Spieszno nam po drodze, na której stąpamy.

Elsinoe.

Przypomnij sobie, kiedyśmy igrali na trawnikach Chiary, jam cię tak kochała, o bracie, jam zawsze skronie twoje różami wieńczyła i mirtem. — Oh! zmiłuj się nademną!

Irydion.
Niewiasto, ty mnie kusisz do litości, — daremno, daremno!
Elsinoe.

Na co próśb i żalów tyle. — Zdarzało się za dawnych czasów, że można było śmiercią okupić się ludziom i bogom — patrz — tam błyszczy twój sztylet, Irydionie — przyspieszmy sobie nicość Irydionie!

Irydion.

Bluźnisz myślom ojca mego. — Trza żyć i cierpieć by wielki duch Amfilocha rozradował się pośród cieniów. — O siostro! dawniej dla zbawienia narodów dosyć było życia jednego człowieka — * dziś inne czasy, dziś cześć poświęcić trzeba.

(Obejmuje ją ramieniem.)

Dziś w róże się uwieńczysz, w uśmiechy się wystroisz, o biedna, złóż tu głowę skazaną — ostatni raz w domu ojcowskim brat cię przyciska do łona. — Żegnaj mi w całej urodzie świeżości dziewiczej — już ja ciebie nie ujrzę młodą — nigdy, nigdy już. — On cię przepsuje tchnieniem zatrutem, on... ale on zginie; czy ty rozumiesz, siostro, on zginie wraz z całem państwem swojem!

Elsinoe.

Teraz na twojej piersi, o bracie, a za chwil kilka na czyjej?

Irydion.

Te filary drżą na podstawach swoich, plamy jakieś czarne biegają między niemi. — Bogi, nie dajcie mi upaść u wejścia do areny. — Masinisso, przybywaj.

Głos z za filarów.

Kto się waha, ten urodził się do słów nie do czynów. — Śmiechem go witać i śmiechem go żegnać będę.

(Wchodzi) Masinissa.
Posłanniki Cezara już idą ku twojemu pałacowi.
Irydion.

Ty, na którego czole napisane słowo — potęga! Ty, co stoisz nad grobem tak wyniosły jak za dni twojej młodości, natchnij mnie siłą w tej wyrocznej chwili!

Masinissa.

Gdzie dziewice wybrane — gdzie wieniec z kwiatów dla oblubienicy Cezara?

(Zrzuca cyprysy z głowy Elsinoi.)

Dziś zaczyna się dzieło nasze!

(Z głębi sali wchodzą służebnice z drogiemi szaty.)
Chór służebnic.

Jaką była Afrodyta wstając błękitnego Oceanu, pośród tęcz piany morskiej, pośród woni Zefirów, taką ty będziesz, — niesiemy ci róże, kadzidła i perły.

Irydion.

Weź jej ramie, starcze.

(Prowadzi siostrę pod posąg Amfilocha.)

Słuchaj mnie, niewiasto, jak gdybym umierał, jak gdybyś już głosu mego nigdy usłyszeć nie miała.
Wzejdziesz w progi nienawistne, będziesz żyła wśród przeklętych, ciało twoje oddasz synowi sprosności — ale duch twój niech czystym i wolnym zostanie; — osłoń go tajemnicą, uczyń go niedostępnym jako niegdyś był przybytek, w którym matka nasza prorokowała!

Elsinoe.

Biada, biada sierocie!

Irydion.
Nie daj nigdy Cezarowi zasnąć na piersi twojej — niechaj wszędzie słyszy pretorianów wołających do broni, Patrycyuszów knujących spiski, lud cały walący do bram pałacowych — a to czynić będziesz powoli, dniem po dniu, kroplą po kropli, aż go szałem otoczysz i wyssiesz całe życie z serca Jego. — Teraz powstań — zbliż głowę.
(Kładzie ręce na jej włosach.)

Poczęta w pragnieniu zemsty, wzrosła w nadziei zemsty, przeznaczona niesławie i zagubię, poświęcani cię bogom Manom Amfilocha Greka!

Elsinoe.

Głosy Erebu odzywają się zewsząd — o matko moja!

Chór niewiast (otaczając ją.)

Czemu drżą członki twoje pod śnieżną zasłoną, pod wstęgami z purpury, któremi obowiązujem ci piersi? — czemu bledniesz pod wieńcem, który splotłyśmy dla ozdoby czoła twojego?

Irydion.

Patrz — mdleje nieszczęśliwa!

Masinissa.

Nie — ona żyć zaczyna jako żyć jej trzeba. — Czy widzisz jak te usta spienione pracują?

Elsinoe.

Rzucam próg ojcowski, bogów domowych nie wynoszę z sobą, wieniec mój święty, nieskażony cisnęłam między popioły rodzinnego ogniska. — Ojciec mnie skazał, brat mnie skazał. — O ja nie wrócę nigdy, ja idę na męki i długą żałobę!
Matko! do Odyna w prośby za córą twoją. — Spiesz się, matko — nie proś o długie życie. — Natchnienia, tylko natchnienia! Dzieci śmiertelnych pierś moja nigdy nie wyda, ale przyszłość poczynać się będzie w mem łonie!
Roma zaufa miłości mojej. — Roma zaśnie w objęciach moich.

(Eutychian wchodzi na czele Etiopów niosących dary.)
Eutychian.

Trzy razy święty, po trzykroć fortunny, Imperator, Cezar i August i Kapłan najwyższy i Trybun i Konsul, przysyła synowi Amfilocha pozdrowienie, a boskiej siostrze Jego sto konch purpurowych, sto kubków ametystowych...

Elsinoe.

Natchnienia, natchnienia wśród męczarni!

Irydion.

Stało się.

(Chwyta ją za ramię i prowadzi do Eutychiana.)
Masz jasnowłosą.
Eutychian.

Rydwan z kości słoniowej czeka na córę szczęścia?

Irydion.

Pięćdziesięciu Gladiatorów moich daruję Cezarowi — ona lubiła patrzeć na ich gonitwy. Idźcie — oni pospieszą za wami.

{Uderza w tarczę. — Orszak niewiast i Etiopów wychodzi z Elsinoą.)
Chór Gladiatorów (w głębi.)

Czy natrzeć na zwierza, czy wroga obalić, czy twoją siostrę obronić?

(Wchodzą.)
Irydion.

Bracia Grecy i barbarzyńcy, wykupieni przezemnie z paszczy ludu Rzymskiego! bądźcie mi wiernymi aż do dnia łupów!

Chór Gladiatorów.

Dopóki nie ugrzęzną ciała nasze w mule w krwi i piasku, sprężyste, nagie, gibkie ciała nasze!

Irydion.
Słyszycie jeszcze ich kroki i głosy — w ślady za nimi — krótkim mieczom waszym powierzam głowę Elsinoi; a kiedy staniecie w obliczu Imperatora głęboki pokłon oddajcie nowemu panu!
Chór Gladiatorów.

Niech zginie — niech zginie przed czasem!

(Przechodzą.)
Irydion.

Stare gnębiciele świata — zdziercy Hellady — syny fałszu i wiarołomstwa, poświęciłem wam nietkniętą dziewicę. — Nieśmiertelne bogi, gdziekolwiek jesteście, wysłuchajcie prośbę moją — niech ona będzie przedostatnią ofiarą wydaną na pastwę Rzymowi; a ja z tylu nieszczęśliwych, wybranych po wszystkich stronach ziemi, wydartych groźbą i mękami, zapomnianych po mękach i zgonie, niechaj będę ostatni!

Masinissa.

Sigurdzie!

Irydion.

Nie nazywaj mnie takiem imieniem — lub daj mi królów morza, otocz mnie ludem dziada mojego, a z purpury Cezarów nici jednej nie zostanie! Ale droga moja wytknięta wśród ciemności — gdziekolwiek wytężę ramiona, tam zapory twarde jak żelazo, ruchome jak węże, i wśród nich czołgam się bez bytu, bez życia!

Masinissa.

W nędzach i miernościach ludzkich niechaj będzie twoja nadzieja i wiara, bo los postawił cię u bram walącego się miasta — otoczył cię wiekiem przesilenia i zgrzybiałości, którego sam częścią nie jesteś — na skargi będzie czas kiedyś później, kiedyś... kiedyś...

Irydion.

Ah! hańba tym Nazarejczykom, co wolą ginąć jak bydło, niżeli bić się jak męże — oni, oni to mnie wstrzymują!

Masinissa.

Aleksyjan syn Mammei codzień do nich zstępuje i naradza się z pierwszemi kapłany. — Jeśli go nie uprzedzisz, on szalę przeważy, on zmiecie Heliogabala, on swoje państwo nazareńskiem uczyni i Rzym trwać będzie w późne wieki wieków!

Irydion.

Nie — przez Thora, ja mu przyrzekam, że nie będzie Cezarem!

Masinissa.

W katakombach los Rzymu się rozstrzygnie. — Idź — znamię ich na twoich piersiach, woda ich na twojem czole, niech tajemnice ich w twoich ustach będą. — Zaszczepiaj zemstę w imieniu Boga nie zemszczonego dotąd. — Gdzie Jego ołtarze, gdzie Jego chwała na powierzchni ziemi? — A kiedy będziesz ich wiódł i uzbrajał, kiedy w ich ręce kłaść będziesz zakazane miecze, o wtedy, synu mój, duch mój będzie z tobą!

(Zbliża się i opiera się na jego ramieniu.)

Czy pamiętasz noc, w której ojciec twój umierając, wołał: — Masinisso, powierzam ci syna i myśl moją. — Ja wtedy nachyliwszy się nad nim jak teraz nachylam się nad tobą: O Hermesie! tam wśród cieniów, do których zstępujesz zapytaj się o Masinissę, a one ci odpowiedzą — on nigdy nie opuszcza komu przyrzekł towarzyszyć do końca!
O Hermesie, duchy nasze trójcą połączone i nic ich rozerwać nie zdoła.

Irydion.

To się działo o podobnej godzinie — tylko że Elsinoe była przy mnie i płakała w moich objęciach!

Masinissa.
Dziś to samo powtarzam. Wierz mi i ufaj do końca razem na ziemi — razem przed zgonem i po zgonie Rzymu — o dziecię moje wybrane, nie rozłączym się nigdy, nigdy...
Irydion.

Z twojej wyschłej piersi narty siły płyną. — Daj rękę, starcze. — Tak, razem przed zgonem i po zgonie Rzymu!

(Pada na krzesło przed posągiem.)

To się działo o podobnej godzinie. — Wzrok umierającego płonął jak wschodząca gwiazda — wtedy przysiągłem... Czy słyszysz te wściekłe okrzyki? — Cezar rozdał ludowi puginały i sesterce, a lud się raduje z rozkoszy Cezara.

(Togę zarzuca na głowę.)

Zostaw mnie sam na sam z piekłem serca mego!



Świątynia w lochach pod Kapitolem. — Olbrzymi posąg Mitry w głębi — słychać oddalającą się muzykę — wychodzą kapłani i wieszczbiarze. — Heliogabal w szatach Arcykapłana i Elsinoe się rozstają.
Heliogabal.

Widziałaś moją potęgę, jasnowłosa Greczynko. — Rozmawiałem z bogiem światła i geniuszami nocy, a pierwsi kapłani wschodu dziwili się moim słowom i ofierze.

Elsinoe.

W pogardzie u córy ludów miękkie, rozwiązłe bogi w dymach kadzidlanych tonące, dźwiękami fletów obwiane, oblane krwią trwożliwych jeleni lub niemowląt — i słońce dyamentowe co na twoich piersiach jedwabnych połyska, nie wyrówna słońcu po nad śniegami północy.

Heliogabal.

Żmijo, którą kocham, czegóż żądasz więcej?

Elsinoe.

Gdzie Odyn, pan matki mojej, kuty ze stali i dębu, na dżdże, szrony i wichry spokojny, niewzruszony, z czarą, w której krew bohaterów się pieni — od południa skały ścielą mu się w poręcze tronu, i on oparty o skały patrzy na morze północy, które szybami lodu u stóp jego pryska.

(Podnosi wieniec hyacyntów i rzuca na Heliogabala.)

Zwiędłe kwiaty, idźcie do mdłego kwiecia — ale córa kapłanki Cymbrów nie dotknie się puchu.

(Odchodzi.)
Heliogabal.

Zostań się, przez tajemnice Baala zostań się, nimfo. — Jam Arcykapłan, jam piękny, jam Apollo Delijski — niegdyś legia cała okrzyknęła mnie Cezarem dla gładkości liców moich. — Nimfo, zostań, rozkazuję tobie. — Jam August, Antonin, Aurelius[15] pan Rzymu, Afryki, Indyi — czego milczysz? czemu spojrzenia twoje tak zimne i przebijające? Obsypałem cię zausznikami, naramiennikami, purpurą, drogiemi szafiry, zastawiłem ci biesiady o jakich nie marzyło się kochankom Sardanapala — stu lwów zagryzło się wczoraj przed tobą — wygnałem wszystkie nałożnice, a ty zawsze jak marmur nieugięty, połyskujący i mroźny!

Elsinoe.

Przeszkadzasz mi, przeszkadzasz, dziecino karmiona móżdżkami ptasząt. — Byłam wśród Walhalli, wśród naddziadów moich siedzących na tronach, każdy z trumną wroga pod stopami — gwar słów twoich przerwał myśli moje dalekie — niepojęte. — Co ty chcesz — czego pragniesz odemnie? pora już późna — bogów moich najlepiej mi wzywać o takiej porze. — Żegnam cię, Auguście — Cezarze — Aureliuszu...

Heliogabal.
Jasnowłosa najurodziwsza, najkształtniejsza, zaklinam cię, błagam ciebie, patrz jak drżę cały, jak umieram przed tobą. — Bogi i boginie! — w całej Azyi takiej głowy, takiego łona, takich oczu lazurowych żaden z was nie stworzył!
Elsinoe.
Ciszej — tam głos matki mojej wśród wichrów się przedziera!
Heliogabal.

Położę się na stopnieli ołtarza i całować będę palce białych nóg twoich.

(Zbliża się do niej.)
Elsinoe.

Na mnie trza żelaznych ramion i ust brzmiących pieśnią, straszną pieśnią bitew. — Idź do pretorianów, sługo pretorianów!

Heliogabal (padając przed ołtarzem.)

Przeklęta! Ty zginiesz zawcześnie — przed całym ludem każę cię rozbić na krzyżu. — O urodziwa! — słuchaj: — Jeśli ci nie dosyć Cezara dam ci Mitrę. — Każę cię ogłosić Mitry kochanką. — Ja wszystko mogę.
Chwilę jeszcze bądź przy mnie — lepiej mi kiedy stoisz choć z daleka. — Ja biedny, ja tak młody, a już otoczony spiskami i śmiercią. — Nudno mi, nudno, i wszystkie strony świata nic mi nie pomogą. — Krew ludzi i zwierząt, woń kadzideł i kwiatów nie służy już Heliogabalowi. — Czy słyszysz? Czy chcesz bym skonał z wściekłości? — Nimfo — Elsinoe! — Tu razem obok siebie z dłonią w dłoni, skronie oparłszy o skronie, zaśnijmy!

Elsinoe.

Tak — śpij, dopóki nie przyjdzie Centurion i nie zamorduje Cezara. — Nieszczęśliwy, powiedz mi gdzie zbroja twoja? Nieszczęśliwy, temi palcami z wosku tej rękojeści miecza utrzymać nie potrafisz! — Czekaj. — Ja pójdę i bogów moich się. zapytam, czy został jeszcze ratunek dla ciebie. —

(Wychodzi.)
Heliogabal.

Na pomoc Imperatorowi, na pomoc!

(Wchodzą wieszczbiarze, kapłany, Eutychian.)
Chór kapłanów.

Co się stało synowi słońca, panu tajemnic i ofiary? Usta jego pianą zroszone, gwiazda przepychu pękła na jego piersiach — a wzrok w obłędach swoich, w kołowaniach swoich zda się żądać krwi, zda się żądać rozkoszy, to znów słabieje i zda się żądać snu wiecznego.

Heliogabal.

Furye rozdzierają członki moje. — Ja wiem, ja wiem.

Eutychian.

Evoe Bachche![16] Uczeń mój pijany na wzór ciebie, kiedyś Indye po pijanemu zdobywał.

Heliogabal.

Aleksyan przytknie mi stal zimną do szyi: — daj gardło, Cezarze — brońcie mnie — każdemu z was dziesięć talentów.

Eutychian.

Sam pierwszy za dziesięć talentów przebiję Cezara.

Heliogabal.

Litości nademną! — Słońce mścić się będzie nad wami.

Chór.
Powstań, boski Cezarze. — Tyś naszym panem i ziemia cała poddana woli twojej — bogi nieprzyjazne zazdroszcząc ci chwały, trapią cię zgubnem widzeniem — ale ta mara się rozpłynie w ogniu wiekuistym, w świetle przenajczystszem Mitry — jak fala mętna w oceanu lazurach, jak ciało Semeli w potędze Jowisza.
Heliogabal. (podnosząc się).

Podajcie mi ręce, niewolniki — kto was tu sprowadził? — Ja chcę by ona weszła do łoża mego — czy słyszycie? by ciało jej drżało w moich ramionach — inaczej wszyscy, ilu was tu stoi przede mną, zginiecie pod kłami lampartów?

Eutychian.

Me hercule![17] Jam na lwa zasłużył.

Heliogabal.

Milcz — dziś żartów nie chcę — gdzie ona?

Chór.

Jej postać wschodzi z pośród ciemności. — Jej Bóg cudzy walczy z naszym Bogiem!

Heliogabal.

Milczcie — słuchajcie!

Elsinoe (w głębi na głazie hieroglyfami okrytym.)

Pytałam się wszystkich. — Oni zrazu milczeli siedząc na tronach swoich, każdy jak zasnął po odbytej biesiadzie.
Pytałam się ich wszystkich. — Jednego czarna zbroja chrzęsła. Jeden tylko się przebudził i wzniósł niedopitą czarę ku ustom spokojnym.
Pytałam się ich wszystkich — a tam gdzie czara ust się dotknęła, kropla krwi się wyśliźnie i lecąc przez niebiosa spada mi na czoło.

Heliogabal.

Mów, boska moja! — wszak jeszczem nie potępiony — wszak nie zginę przed czasem?

Elsinoe.
Wszyscy na kolana. — Wyrok bogów grzmi w duszy mojej.
Heliogabal (przyklękając.)

Przebacz, wielki Mitro.

Eutychian (przyklękając.)

Dobranoc, wielki Mitro.

Chór (przyklękając.)

Niech przepadnie cudzoziemka, święty, potrójny, szybkolotny Mitro!

Elsinoe.

Wtedy ujrzałam na ziemskich równinach męża zbrojnego w żelazo i zgrozę — czoło jego było spokojne jak powierzchnia wód głębokich — w prawicy jaśniał miecz zwycięstwa.
Poznałam — nie rozumiałam — nie ufałam sobie. — Ale imię jego powtórzyły wichry nocne i głos zleciał od szczytów Walhalli: — On zbawi Cezara.

Heliogabal.

Imię, imię?

Elsinoe.

Sigurd, syn kapłanki.

(Schodzi z głazu i zbliża się do Heliogabala.)

Nie tarzaj się więcej w prochu — powstań, a wy oddalcie się wszyscy!

(Wychodzą.)

Nędzny! gdyby ci przyszło wsiąść na kark bałwanom i jeździć po nich jak na koniu bez wędzidła — a gdybyś musiał leżeć na śniegu otoczony stadami kruków i całą noc patrzeć w lodowate oko księżyca — biedny ty z purpurą twoją i bogami twemi! Ale nie drżyj, nie rozpaczaj, bo cię wyrwie z toni syn Amfilocha, Greka.

Heliogabal.

Kto? brat twój — Irydion — prawda! czarna jego źrenica dziwne sieje połyski. — O gdyby ten lud cały nosił jedną głowę tylko, którąby zwalić można jednem cięciem! Wtedy jabym zasnął na twoich piersiach, zasnął spokojnie! Irydion Amfilochides!
On będzie moim dobrym gieniuszem — powtórz raz jeszcze!

Elsinoe.

Daj rękę, dziecię, i nie lękaj się dopóki moje bogi czuwają nad tobą.

(Wyprowadza go.)



Inna część pałacu Cezarów. — Perystyl[18]. W środku jego przed ołtarzem ofiary siedzi MAMMEA. — ALEXANDER SEWERUS przed nią. — W głębi przysionek oddzielony ciasnym przejściem.
Mammea.

Kilka razy widzieli łzy w jego oczach, ale nikt nigdy nie dostrzegł uśmiechu na jego twarzy — rysami mówią, że przypominał Platona, tylko, że coś surowszego panowało mu z czoła. — Podania najsroższych nawet nieprzyjaciół jego w tem się zgadzają.

Aleksander.

Codzień bardziej serce moje lgnie do jego nauki.

Mammea.

Wierz słowom moim — w niej jedyna mądrość na ziemi i jedyna nadzieja po zgonie.

(Ulpianus ukazuje się w przysionku.)
(Wstając.)

Toś ty, Domicyanie?

Aleksander.

On sam, mój Domicianus, najukochańszy z ludzi, mistrz mojego dzieciństwa.

(Idzie i rzuca się w jego objęcia.)
Ulpianus.
Bądź dobrej myśli — i ty Augusto, bo fortunne przynoszę wam wieści.
Mammea.

Ah! jakże długo milczałeś! jakich smutnych przeczuć nabawiłeś mnie! — chwała nieśmiertelnym bogom, że się nie ziściły.

Ulpianus.

Nie odpisywałem z Antiochii, bo lękałem się żeby kto moich listów nie przejął. — Im dzieło bliższe celu, tem ciszej pielęgnować je trzeba, a nasze już wkrótce pono dojdzie upragnionego końca!

Mammea.

Mów, mów.

Ulpianus (obzierając się.)

Czy te ściany głuche i nieme?

Aleksander.

Nuż śmiało patrz — ja głośno wołam, że pod tem jarzmem krótkie życie mi już obmierzło. — Wczoraj jeszcze karzeł Imperatora, ten garbaty Roboam, przyniósł mi kosz pełen zatrutych owoców, który odepchnąłem nogą!

Ulpianus.

Nie unoś się Aleksyanie, — jeszcze cierpliwość niech panuje w tobie — skromność niech ci z oczu wyziera lękliwie i wrogi twoje niech cię nazwą dzieckiem.
Pokojem myśli i powagą ciała dzieją się wielkie czyny. — Cóżby z tego wynikło, gdybym był wpadł do Antiochii, do Laodycei, do Efezu, do Smirny i zaczął wołać o pomstę, świadcząc się bogami, że Heliogabal tronu i życia nie godzien? — byłem ja tam wszędzie ale milczącem okiem obejrzałem naprzód tłumy ludu i kohorty legionów. Każdego skargi wysłuchałem na pozór obojętnem uchem, a dopiero kiedym się przekonał, że dojrzewa ziarno nienawiści, że wszyscy równie pragną zmiany, rzekłem w sobie: — Czas nadszedł. — Iskra rzucona, pożar w całej Azyi wznieci — i z trybunami, z kwestorami, z pretorami tu i owdzie rozmawiając, tu i owdzie zawierając ugody, tym ukazałem zyski, innym wyższe urzędy, każdemu z twojego wyniesienia poczyniłem cel i nadzieję zgodną z jego własnemi chęciami. — W tem nadeszła wiadomość, że cię brat mianował Konsulem Cezarem — przeczuwając że w tej łasce czarny podstęp ukryty, natychmiast przybiegłem do Rzymu w imieniu legionów przynoszę ci obietnicę świetniejszego losu. — Dozwól tylko czasowi jeszcze nieco upłynąć, a uderzy o brzeg naszego zbawienia!

Aleksander.

Czemuż odkładać do jutra?

Ulpianus.

Bo w Rzymie Imperator otoczony ludem, który go za Naumachie kocha i pretorianami, którzy czczą w nim rozrzutność Boga. — Wiem ja wprawdzie, że lud kocha Cezara dopóki go nie zamorduje — wiem także, że pretorianie obozujący za miastem oddawna sprzyjają naszym zamiarom.

Aleksander.

Trybun Arystommachus kazał mi oznajmić dzisiaj jeszcze, że w każdej chwili gotów odważyć życie za mnie i Mammeę.

Ulpianus.

Arystommachus jedyny w godzinie wybuchu — ale przedtem niechaj milczy jeśli może, bo tę jedyną tylko przysługę nam wyświadczyć zdoła. — Są tam inni rozważniejsi i sprawniejsi od niego. A straży pałacowej, a żołnierzy rozsypanych w mieście czyż że nic nie liczysz? czyż nie wiesz, że codzień kąpią się w łaskach Cezara? — Alexyanie, i wschód cały jeszcze nie do nas należy. — Syryjczycy nie zapomnieli, że znali Heliogabala dzieckiem w Emezie — później Arcykapłanem w świątyni słońca. — Zresztą pamiętaj, że ten który włada, samem imieniem władcy stoi długo jeszcze, choć podpory jego mocy spruchniały — u ludzi marne słowo jest także potęgą!

Mammea.

Nie zaprzeczam prawdy słów twoich, ale spiesz się o ile możesz, bo stoimy nad grobem, otoczeni nasłannikami jego szaleństwa i złości — w każdej chwili na tych licach roztoczyć się mogą znaki trucizny — i biedne to dziecię moje, chwała moja, przyszłość moja przyjdzie głowę pochylić i skonać na łonie matki!

Ulpianus.

Dziś jeszcze będę w namiocie Arystommacha i u Lucjusza Tubero.

(Zbliża się do Aleksandra).

Następco Augusta, nie lękaj się by parka dni twoje przecięła nim dostąpisz władzy nad ludźmi — nie — bogi zmiłują się nad tem miastem znękanem — ale kiedy ją osiągniesz, strzeż się jadu ukrytego w tunice Dejaniry — w purpurze Cezarów!

Mammea.

Czyż nie wiesz, że w synu moim ostatnia nadzieja i ostatnia chluba Rzymu? Z myśli Platona, z słów Chrystusa uczyłam go miłości ludzi — on znieważonym i uciśnionym poda rękę brata!

Ulpianus.
Ale niech wie zarazem, że niesfornych wygubić trzeba. — Po wszystkich targach Azyi widziałem rzymskich rycerzy pobratanych z wyzwoleńcami. Tam w krzesłach kurulnych rządzą światem, łokieć i szalę trzymając w dłoniach — stamtąd rozsyłają gońców z udanemi wieści, by się ceny wznosiły lub zniżały — tam konfiskują dobra a odwołujących się do senatu wtrącają w czarne lochy, lub przybijają do krzyża — widziałem — i w zgrozie odwróciłem oczy!
Aleksander.

Potomki wielkich konsulów i dyktatorów!

Ulpianus.

Ich okrucieństwa dziś nam wiernie posłużą. — Po nich jak po szczeblach ja cię do tronu powiodę — ale kiedy na nim zasiądziesz, niech te wschody runą w otchłań nogą twoją zrzucone — a na to trza więcej niż nauk Chrystusa!

Aleksander.

Znam trudy, które mi się dostały w udziele — nocy schodzą mi na rozpamiętywaniu czynów Dackiego Trajana — albo mu wyrównam, albo zginę młody!

Ulpianus.

Aleksyanie, wspomnij także na Rzeczpospolitą i tam przypatrz się mężom, którzy w togach chadzali. — Ach! cóż nam zostało z ich świętych przykładów — gdzie lud rzymski, którego prawa brzmią mi dźwięczniej niż pieśni Homera, niż marzenia Platona? Kto dziś obaczy w tem mieście twarz bez skazy, kto usłyszy śmiech szczerego wesela? Wszystkie czoła przyprószone siwizną bez czynów — marną starością strachu lub znudzenia! Wróżbiarze, sofisty, śpiewacy, tancerki zalegają Forum — i wieki już przeszły od dnia w którym Juliusz pchnął konia w bród Rabikonu. Wstecz nie podobna się wrócić. — Za dni Kassiusza już za późno było — bogów tylko o Pana prośmy w którego prawicy odmłodnieje państwo, choćby miasto rószczki oliwnej zabłysnąć w niej miało żelazo liktorów.

Mammea.
Znałam na wschodzie ludzi posępnych i świętych — oni mówili, że nadchodzą czasy i lepsze i nowe, że po tylu nędzach zjawi się Cezar, który uzna ich Boga!
Ulpianus.

Nazareńczycy! — Augusto, strawiłem życie na myśleniu o rzeczach boskich i ludzkich i nie dbam 0 te krety nurtujące starą ziemię naszą!

Mammea.

Z ślepego przesądu nie otrząsłeś się jeszcze.

Ulpianus.

Jowiszu kapitoliński nie słuchaj jej słów bezbożnych. — Jam stary Rzymianin. — Jam wyrósł wśród pamiątek wolności i chwały, choć ich za dni życia mego już nie było na ziemi. — Państwo chylące się do upadku wydało tych mdłych gorszycieli, ale za naprawą jego musi nastąpić ich zguba!

(Chwytając Aleksandra za rękę.)

Tem tylko czem wzrosło, odbudujesz miasto — nieugiętem męstwem i tajemniczemi obrzędami naddziadów. — Wszystko inne niech przepada, cudze bogi i ludzie cudzy!

Aleksander.

Matka moja poważa chrześcian, bo w ich przepisach ukryte są skarby stałości i cnoty — patrz, Domicyanie, na oczy jej zroszone łzami — ona lubi chrześcian, bo oni mi sprzyjają.

Ulpianus.

Użyj ich więc za narzędzie, które skruszysz potem. — To moje ostatnie słowo o nich.

(Słychać muzykę.)

Flety Syryjskie! — Może Arcykapłan Mitry przychodzi odwiedzić kochanego brata.

Mammea.
Nie. — On codzień o tej samej porze schodzi do ogrodów Palatynu z kochanką.
Ulpianus.

Słyszałem o tej Greczynce wiele zawiłych powieści na wschodzie — przybyli z Rzymu twierdzili, że brat długo się przypodchlebiał, a potem niecnie ją przedał Cezarowi.

Mammea.

I wierzyłeś temu?

Ulpianus.

Włosy moje siwe oddawna przestały dziwić się podłości, choć jej może czarne dotąd nie pojmują.

Mammea.

Ale pamiętasz Amfilocha od kiedy przypłynął za dni jeszcze wielkiego Septyma[19] na Italskie brzegi — widziałeś zawsze godność niezrównaną w postawie i słowach jego — czy na dworze, czy w własnym pałacu, on zawsze wyglądał gdyby drugi Cezar w Rzymie!

Ulpianus.

Prawda — ale pamiątka jego wyniosłości mało tu znaczy, bo najczęściej syny wielkich ojców czołgają się poziomo w hańbie znikczemnienia. — Niech mi lud i senat rzymski odpowiedzą!

Aleksander.

I moje też słowo nie stanie na świadectwo przeciwko Grekowi — choć nigdy nieznać młodzieńczej otwartości na jego bladych rysach, jednak coś szlachetnego żyje w całej postaci — nie wiem co drzemie w głębi tego serca — wiem tylko, że tam ni strachu ni uniżenia nie masz!

Ulpianus.

Jakże więc wytłumaczyć to co się stało?

Aleksander.

Ślepem zrządzeniem nieubłaganej konieczności — kilka razy Imperator spotkał Irydiona idącego z Elsinoą. — Kilka razy od cyrku Flawiana[20] razem przybyły ich rydwany. — Sam wtedy widziałem jak zaraz bratu mojemu nabrzmiały żyły po skroniach i jak złote lejce, któremi lwów swoich kierował, z dłoni wypuścił. — I, przez niebieską Venus! wszyscy, którzy tam stali, pożerali ją także wzrokiem, bo piękniejszej nie widzieli nigdy!

Ulpianus.

Dawniej, kiedy u ojca bywałem, ona jeszcze greckim obyczajem zamknięta w Gineceum niczyjemu oku widzialną nie była.

Aleksander.

Powiadam ci, że w całym Rzymie takiej drugiej nie znaleść! — Byłem w sali Narcysa, kiedy Heliogabal czekał na nią pierwszej nocy porwania — oparty o mnie zgrzytał i szczypał mi ramię, bo wtedy jeszcze dość łaskaw był na mnie. — Ja drżałem z oburzenia i litości, zdawało mi się czasem, że słyszę odgłosy walki; wtedy wbiega prefekt pretorium, wiesz, nadworny błazen Eutychian, i do ucha szepnie panu swemu: — Idzie jasnowłosa. — Weszły karły i karlice, czarni rzezańce i lidyjscy fletniarze. — Idzie jasnowłosa — powtórzył Imperator i skoczył, ale natomiast wstąpił do sali orszak Gladiatorów w ciemnych tunikach — wszyscy nieznajomi na dworze. Brat mój opuściwszy głowę ugryzł mnie ze strachu, lecz Eutychian z grubym śmiechem oświadczył, że syn Amfilocha tych ludzi darował siostrze i Cezarowi. — Za ich rozstępującemi się rzędami ukazała się dopiero Elsinoe!

Ulpianus.

Na pół zemdlona, niesiona na ręku służebnic?

Aleksander.

Nie — owszem stanęła pośrodku sali i żadnego znaku bojaźni, hołdu, poszanowania nam nie złożyła.
— Z razu miała schyloną głowę, ale wnet podniosła kibić i czoło, wnet spojrzała ognistemi oczyma gdyby pani nas wszystkich. — Cezar zawołał ją bliżej, — ani postąpić, ani odpowiedzieć raczyła — wtedy skinął na nas i wyszliśmy wszyscy!

Ulpianus.

Stara krew Helleńska, w której coś boskiego zostało. — A brat czy bywa u dworu, czy widuje siostrę?

Mammea.

Słychać, że raz odwiedził Cezara i że długo z nim bawił — zwykle zaś stroni od ludzi, siedzi w pałacu swoim otoczony niewolnikami i barbarzyńcami, którym dobrodziejstwa sypie.

Ulpianus.

I ojciec niegdyś to samo zwykł był czynić.

Mammea.

Rozkosz go nie wabi, zbytek nie łudzi — a choć widno, że myśl zacięta go dręczy, umie panować nad sobą i milczeć.

Ulpianus.

A gdyby ta myśl była żądza zemsty za krzywdę siostry? — trzeba ufność jego pozyskać, zrazu błędne wskazywać mu cele — wreszcie prawdę z zasłon obnażyć. — Niechaj duma i skarby jego staną się naszemi sługi! Lecz teraz mówcie skąd poszło, że potwór tak zokrutniał osiągnąwszy czego pragnął? — ta niewiasta wpływ na nim wywarła niepojęty dla mnie!

Aleksander.

Eutychian głosi, że ona dotąd nie uległa jemu — a od chwili porwania zamknął się w perystylu Agrypiny i odtąd ustały biesiady pałacowe.

Ulpianus.

Tajemnica nie długo trwać będzie — on ją zamorduje, by spalić na stosie z arabskich kadzideł, a na wystawienie jego wydrze pierwszemu lepszemu życie i dobra, oskarżywszy go wprzódy o zbrodnię zelżonego majestatu. — Lecz przed tem sam może...

Mammea.

Nie, Domicyanie, nie chcę by zginął śmiercią poprzedników — panowanie mądrości i dobrego nie zacznie się mordem syna siostry mojej — powtarzam ci, że nadchodzą czasy miłosierdzia. — Ty go usuniesz od tronu i każesz zanieść jak śpiące dziecię na ziemię wygnania!

Ulpianus.

Na to by trzeba Nazareńczyka. — Niedaleko od tych miejsc Brutus zamordował ojca swego — a ta lekka dusza niemiałaby pójść kędy poszły stroskane, wielkie cienie pierwszego z Cezarów!

Mammea.

Biada mi!

Niewolnik (wchodząc.)

Irydion, syn Amfilocha przyszedł powitać Sewera Cezara konsula i szlachetną matkę jego!

Ulpianus.

Zdarzyło się w porę.

(Irydion wchodzi.)
Mammea.

Czyż zawsze z posępnem czołem, — czyż boska Sofija[21] nie zdoła pogodniejszem oświecić je promieniem?

Irydion.
Niech ci Rzymianin co zginął pod Filippami odpowie, Augusto, ile mu owa boska przyniosła otuchy. Zresztą nie poczuwam się do wyrazu lic moich. — Duch mój wewnątrz spokojny i zimny, niczego nie żałuje, niczego nie pragnie i niczego się nie spodziewa. — Jakże zdrowie twoje, Cezarze? czy bogi modłom twoim sprzyjają w tych czasach.
Aleksander.

Dziś właśnie spełniły się życzenia moje. — Najmilszy mój Domicianus przybył z Antiochii.

Irydion.

Witam cię, mężu konsularny. — Jeśli dobrze zapamiętam, uczęszczałeś niegdyś w progi ojca mego.

Ulpianus.

Mowy Amfilocha brzmią dotąd w uszach moich. — Żyjeż starzec, który często siadywał przy jego ognisku?

Irydion.

Masynissa?

Ulpianus.

Podobne imię. — Ojciec twój zapoznał się z nim na syrtach Getulów, jak sam opowiadał, wśród dnia skwarnego zbłąkany pogonią za tygrysami.

Irydion.

On dotąd, jak za dni ojca mego, siadywa przy ognisku naszem.

Ulpianus.

Pytam się o niego, bo nieraz mnie zastanowił myślą dziwną i gorzkiem słowem; raz utrzymywał, że Tyberius był największem z Cezarów!

Aleksander.

Jakto, przez bogi Many Antonina[22].

Ulpianus.

Dowody jego wyszły mi już z pamięci, to jedno przypominam sobie, iż tak sztucznie władał niemi, iż tak dzikie pomysły rozwijał o przeznaczeniu ludzi, żem milczał w przerażeniu!

Mammea.
Nie życzę sobie widzieć tak okropnego mówcy!
Ulpianus.

Lecz kiedy czarowne wpływy jego rozumu odeszły odemnie, uspokoiłem się jak człowiek co wytrzeźwia się z pijaństwa i własne odzyskuje myśli — bo jakżeż nie przeklinać tych co miasto sprawiedliwości ucisk ludziom rozdając, obywateli za to, że nie zwierzęta, posyłają pod rózgi i topory liktorów? Nieprawdaż, synu Amfilocha?

Irydion.

Tak lub nie — ile dusz, tyle serc i sądów!

Mammea (do Aleksandra.)

Na twardy niewzruszonej uważaj tę wargę spaloną, to oko w płomieniach!

Aleksander.

Matko, ja chcę mu dobre, szczere słowo powiedzieć!

Mammea.

Czekaj jeszcze!

Ulpianus.

Jednak sam nie więzisz ni katujesz niewolników, choć masz słuszne prawo śmierci nad nimi; nie odpychasz ubogich Swewów, Daków, Markomanów żebrzących w mieście. — Tak wieść głosi o tobie!

Irydion.

Matka moja babarzynką była!

Ulpianus.

A syn jej chce wmówić we mnie, że jest Epikurejczykiem!

Irydion.

Przez Zeusa Olimpijskiego stoikom nie udaje się teraz.

Mammea.

Ja może lepszych kolei nie obaczę nigdy — ale on, ale ty Irydionie, wstępujecie w złotą bramę życia — młodość jeszcze jak sen nad wami ulatuje i radzi wam, byście ufali słodszym przeczuciom — ani tobie, ani jemu jeszcze rozpaczać nie wolno!

Aleksander.

Daj rękę, synu Amfilocha. — Nieszczęście jak miłość wiąże ludzi z sobą — bądźmy przyjaciółmi, a może kiedyś razem będziemy się cieszyć!

Irydion.

Dzięki wam szlachetni Rzymianie! znać was nadewszystkich ukochały bogi, kiedy wam zostawiły nadzieję. Lecz wcześniej czy później na was i na mnie przyjdzie koniec jeden — śmierć i zapomnienie!

Ulpianus (do Mammei.)

Albo sztuką Danaów[23] nas zwodzi, albo go Jowisz odlał z kruchego metalu.

(Głośno.)

A gdyby złudzenie prawdą się stało — gdyby cień, który miasto zalega ustąpił jak chmura przed pomyślnym wiatrem, a światło cnoty samo jedno zostało, cóźbyś uczynił?

Irydion.

Uczciłbym nieśmiertelnych ofiarą i dziękczynieniem.

Ulpianus.

A dla przyspieszenia dnia takiego nicbyś nie przedsięwziął? — Czy rozumiesz mnie? gramy w przypuszczenia jak inni w koście — rozmawiamy o niepodobieństwach, by prędzej uleciał czas, który nam cięży!

Irydion.

Rozumiem cię lepiej niż ty mnie pojmujesz.

Ulpianus.
A więc?
Irydion.

Przez Odyna, powiedz takiemu dniowi by zawołał na mnie, a ja mu odpowiem!

Ulpianus.

Pamiętaj!

Aleksander.

Pamiętaj!

Irydion.

Nie zapomnę tej chwili, Rzymianie! Zobaczymy się, mężu konsularny!

Ulpianus.

Gdzie idziesz?

Irydion.

Czeka na mnie grono przyjaciół u stóp Awentynu i zastawiona biesiada, i nowe jakieś pieśni sykulskiego poety. — Idę ich słuchać by prędzej uleciał czas, który nam cięży!

Ulpianus.

Młodzieńcze, idziesz ducha własnego zapomnieć na łonie rozpusty.

Irydion.

Lucius Mummius nic nam nie zostawił[24] prócz rozkoszy i śmierci. — Długiego życia Aleksandrowi i Auguście Mammei.

(Wychodzi.)
Ulpianus (patrząc za wychodzącym.)

Z tego wosku kto wie czy będzie wam można stronnika ulepić.



Inna część pałacu Cezarów. — Podłużne Atrium z sadzawką pośrodku. — Mozaiki, freski wystawujące Faunów, Satyrów, Nimfy. — Na słupach jaspisowych kamienne żółwie, skorpiony, krokodyle. — Wzdłuż ścian posągi Wenery i Bachusa. — Tu i owdzie grona dworzan, — pretorianów, — tanecznic, — muzykantów, — karłów. — EUTYCHIAN, prefekt pretorium. — RUPILIUS. — EUBULLUS, jego parasyty.
Eutychian.

Evoe Bachche! dla tego nic mi nie będzie, bo cóż zdoła Cezara oderwać odemnie — jednak takich gości wcale mi nie potrzeba na dworze — i dzisiaj Imperator chce go widzieć — i dzisiaj kazał mi tu czekać na niego.

Rupilius.

Pół­‑bogom podobny Eutychianie.

Eutychian.

Mów pół­‑boski. — Imperator jest całym bogiem — ja zaś po Imperatorze pierwszy.

Rupilius.

A więc pół­‑boski Eutychianie, pozbawmy go wierzchniego światła. Niechaj dulces moriens reminiscitur Argos![25]

Eutychian.

Evoe — tylko mi nie przywódź wierszy Marona. — Nasi starzy za Augusta nie pojmowali sztuki.

(Zamyśla się.)
Rupilius.

Nie mieli wyobrażenia o sztuce.

Eubullus.

Nic zgoła się nie domyślali co to poezya!

Rupilius.

Bez żadnej wyobraźni.

Eubullus.
Mniej jak bez żadnej.
Eutychian.

Zgoda, trza usłać mu drogę do cieniów. — Tymczasem posłuchajcie tej pieśni. — Boski ją Neron dla swoich karłów napisał!

Rupilius.

Oto był zaszczyt muzyki i rytmu.

Eubullus.

Prawdziwy brat sióstr dziewięciu.

Chór karłów.

Stoim z ubocza, a na szczycie wieży pan nasz stroi lirę swoją — u stóp jego wśród nocy czarnej i mglistej pali się miasto bogów!
On wzniecił te ognie — on chciał widzieć jak Troja gorzała przed laty — on żyć nie mógł jak żyją śmiertelni, płomieńmi się więc otoczył i stał się panem dramatu z ognia!
Dźwiękami jego nęcone ze wzgórza na wzgórze coraz bliżej wśród jęków i szumów podskakują ognie. Nad miastem co przepada, inny Rzym rośnie w powietrzu. — On dziko świetnieje w piramidach z iskier i słupach syczących płomieni!
A my klaszczem w dłonie, krzyczymy z radości. — Dzień zniszczenia nadszedł wysokim i pięknym. — Na falach Flegetonu pałace i świątynie nikną — a nam nic nie będzie — nas ocalił mistrz sztuki i dźwięku!

Filozof (zbliżając się do Eutychiana.)

Ty co niejako wszystko możesz i jesteś drugim bogiem w Rzymie, racz dozwolić Anaxagorowi Neoplatończykowi dwa razy na tydzień głośno czytać i mówić w Termach Karakalli[26].

Eutychian.
Jakie twoje zasady? — jakich bogów wyznajesz? Czyś trzeźwy czyś pijany, kiedy uczysz ludzi?
Filozof.

Bogiem moim jedność w jedności jednością poczęta, wszystkim niejednościom z konieczności przeciwna, zawarta sama w sobie, wzierająca w siebie samą.

Eutychian.

Satis est — tą nauką nie przewrócisz państwa.

(Do Rupiliusa.)

Chyba go Tyresias w piekle zrozumie[27].

Rupilius.

Chyba Cerber z trojaką paszczeką.

Eubullus (do Rupiliusa.)

Znamienity Rupiliusie, kazałeś mi wczoraj coś zapisać na tabliczkach.

Rupilius.

Czytaj, mój miły.

Eubullus (czyta.)

„Pojutrze Gladiator Sporus i Tygrys Ernan.“

Rupilius.

O trzy razy szczęśliwe przypomnienie — wielki Eutychianie!

Eutychian.

Co?

Rupilius.

Z siebie uczynię ofiarę dla ciebie.

Eutychian.

Przez Izysa, Anubisa lub jakiegokolwiek Egipskiego bałwana, wdzięczny ci jestem — ale cóż takiego?

Rupilius.

Z Maurytanii sprowadziłem tygrysa centkowanego złotem i hebanem — w nozdrzach gdyby krew świeża ludzka, w ogonie siła dwóch koni. — Mam gladiatora dzielniejszego od wszystkich nadwornych, człowieka co mi się zaprzedał z głodu, prawdziwego Krotoniatę[28]. — Sprosiłem zatem wszystkich miłych twoich na biesiadę i już założyłem się z Carbonem, o cztery przeciwko jednemu, że Sporus zamęczy Ernana — ale kiedy losy nas zmuszają, trza do innej walki użyć Gladiatora!

Eutychian.

Stój.

(Do pretorianów.)

Zaśpiewajcie waszemu wodzowi — Evoe! flety i struny w brzęk!

(Do Rupiliusa.)

Teraz mów dalej.

Chór pretorianów.

Niech żyją koście i wino — sesterce i róże. — Dopóki czara się pieni, dopóki Plutus się uśmiecha, stopy nasze do tańca, ręce gotowe do boju. — Daj nam choćby czarne po syrtach murzynki, choćby śniade po lasach Germanki! Partów i Getów starym obyczajem nie chodzimy ścigać. — Ojce nasze leżą w grobie, z nimi nużące pochody. — Tu na łożach, tu czoło ustroiwszy bluszczem, tu w Rzymie czekamy na wrogów — niech nadejdą — wtedy z objęć czarnowłosych, wśród dźwięku szklanic, porwiemy się do tarczy i odporu — do miecza i rzezi! Teraz Evoe! niech żyją koście i wino, sesterce i róże!

Eutychian.

Choćby się nie udało, to krzywoprzysiężesz?

Rupilius.

Świadcząc się wszystkiemi bogi Chaldei i Syryi.

Eutychian.

Jacta est alea[29] — dziś jeszcze.

Rupilius.

Otóż i nasz Grek bladawy.

(Irydion wchodzi i idzie ku Eutychianowi.)
Eutychian.

Aż dreszcz po mnie przeszedł — w oczach jego coś piekielnego — mówią, że jego ojciec był czarnoksiężnikiem.

(Opiera się na Rupiliuszu.)
Rupilius (usuwając się.)

Pół­‑bogom nie wolno się lękać.

Irydion.

Stawiam się na godzinę naznaczoną — Eutychianie, prowadź mnie gdzie przykazano tobie!

Eutychian.

Tak — zaraz znamienity Greku.

(Do Rupiliusa.)

Jaki człowiek, jaka duma. — Vae capiti ejus![30]

Rupilius (do Eutychiana.)

Zdrój Lethe wyleczy go z pychy.

Irydion.

Na dworze Cezara wy wszyscy czas tracić lubicie. — Idźmy!

Eutychian.

Tędy, szlachetny Irydionie.

(Wychodzą.)




(Inna część pałacu Cezarów. — Szczyt wieży otoczony kolumnadą)
HELIOGABAL, ELSINOE.
Elsinoe (wchodząc.)

Powierzam cię bogom i sile jego!

Heliogabal.

Ty okrutna!

(Irydion wchodzi, Elsinoe zatrzymuje się.)
Elsinoe.

Księżyc wschodzi — wrą ognie i kipi trucizna!

(Znika.)
Heliogabal.

O ratuj mnie — lub jeśli nie możesz ocalić, nie zwodź, nie udawaj, wyznaj od razu, a ja ciało moje białe przebiję tą złotą klingą.

(Zdejmuje puginał z filaru.)

Czy widziałeś kiedy takie szmaragdy?

Irydion.

Skąd boskiemu Cezarowi przyszło dzisiaj myśleć o zawczesnym zgonie?

Heliogabal.

Cyt, przyjacielu! — mylisz się, jeśli sądzisz, że Cezar nie zdoła się zabić — a z tego puharu jeśli wypiję Elizejskie pola.

(Bierze czarą z trójnoga.)

Stu nurków przepadło w morzu nim jeden tę perłę wydostał — niezrównana!

Irydion.

Z tej czary pić będziem zdrowie słońca, ale pod innem niebem, wśród innych ludzi.

Heliogabal.

Spojrzyj mi w oczy. — Czy ty nie kłamiesz? ach! odwróć oczy. — Bogi w nich szczerym ogniem zapisały, że matka twoja czarownicą była. Przystąp bliżej filarów — trzymaj się kraty — mów co widzisz w dole.

Irydion.

W głębi dziedziniec iskrzy się od drogich kamieni, gdyby jasnolite dno czarnej przepaści!

Heliogabal.

Sam, sam wybierałem topazy, beryle i ostre kanty chrysolitów i krwawe onyxy. — Dzień jeden i noc całą brukowali ten podwórzec, a ja nie zasnąłem, nie odszedłem aż skończyli — wtedy ich wszystkich stracić kazałem!

Irydion.

Kogo?

Heliogabal.

Podłe niewolniki! — Co się pytasz o nich? Oni poprzedzili pana swojego. — Czyż w Rzymie kto powinien wiedzieć, że się Cezar do śmierci gotuje! — było ich stu tylko i chłopiąt dwoje. — Ach! ja nie oddam w ręce ludu śnieżnych członków moich — ja tu głowę moją świętą rozbiję — niech po dyamentach krew moja spływa do Erebu.

Irydion.

Cóż grozi tak nieodzownie?

Heliogabal.

Alexyan — przebrzydłe imię. — Alexyan! oby zginął przed czasem. — Alexyan! potrójnej Hekacie głowę jego poświęcam — on, on, Alexyan czarne waży myśli i gotuje zdradę.

Irydion.

Opatrzne oko moje wytężone nad nim i nad matką jego.

Heliogabal.

Nie przerywaj mi — nie broń go jeśli miłe ci powietrze, którem oddychasz — słuchaj — na to byś słuchał, przyjść ci kazałem. — Szpiegi mi donieśli, że z Ulpianem się naradza, że od kilku dni bledszym się wydaje, że w zadumaniu to odwija, to przygłaszcza pukle — a ten Ulpianus, co przyleciał z Antiochii, ha! czy wiesz co on zamyśla?

Irydion.
Słyszałem często o nim jako o zawołanym prawniku.
Heliogabal.

Ty go chwalisz — o bogi nieśmiertelne! — a ja ci mówię, że bez tego człowieka od lat trzydziestu żaden spisek się nie obszedł. — Domicianus Ulpianus. — Słodki na pozór w mowie, ale słoik nieubłagany, zawsze gotów zabić panującego, lub jeśli się nie uda, samego siebie — istny spisek chodzący, jedzący, pijący — żywe przekleństwo dla jakiegokolwiek rządu — miecz Damoklesa nad głową moją — i ty mi go chwalić będziesz! — prawnik zawołany! — Proch! Jupiter![31] nie tylko jego, jabym samo prawo zamordował — mówże co robić?

Irydion.

Nie rozpaczać kiedy jeszcze cicho i spokojnie, a jeśli przyjdzie do niebezpieczeństwa, na mnie polegać!

Heliogabal.

A jeśli już odzywają się wróżby mojego pogrzebu? — jeśli przeciw bogom siostry twojej inne silniejsze się podnoszą?

(List rozwija.)

Patrz. — Symmach Niger opisuje mi straszne znaki, co się objawiły nad Dunajem — o wschodzącem słońcu, otoczone świętym orszakiem Bachusa, wśród głów bluszczem umajonych, wśród rąk potrząsających Tyrsami[32], widmo Aleksandra Macedońskiego stanęło na szerokiem błoniu. — Zbroja lśniała się na piersiach jego ta sama, którą nosił, kiedy zmiótłszy Daryusza szedł podbijać Indye. — Hełm złoty gorzał na pochylonej głowie. — Za nim stąpali wodzowie polegli od dawna. — Ludy Moesii i Tracyi biły przechodzącym głębokie pokłony i cisnąc się za nimi doszły aż do brzegów morza. — Tam w powietrzu rozwiały się umarłych cienie!

(Opiera się o kolumnę.)
Podaj mi Falernu[33].
(Bierze puhar)

Tak Alexander Sewerus z rąk Macedończyka weźmie państwo i życie moje! Dii, avertite omen![34]

Irydion.

Alboż wyszło ci z pamięci, że syn wielkiego Septimiusza niegdyś ukochał matkę twoją[35]? Alboż zapomniałeś że dusza Macedończyka żyła w boskich piersiach jego? a teraz kiedy bohater, co był opiekuńczym duchem ojca twego, z grobu powstaje, by chwałę ci zwiastować, ty bledniejesz i potrzeba ci wina — pociech — ręki przyjaciela byś nie zemdlał i na ziemię nie runął. — Hańba ci, synu Karakalli.

Heliogabal.

Nic — nie — on Alexandrowi, on wschodzącemu słońcu się uśmiechał blademi ustami — mnie twarz każda, głos każden, lud, synat, pretorianie, Rzym cały, śmiercią grozi. — Ja czuję, że mnie razem, zgodnie krok za krokiem odrywacie od słodkiej matki ziemi, i wszyscy, ilu was jest, wleczecie do piekła!

Irydion.
Bądź lepszych myśli. — Czyż w odwiecznej walce między człowiekiem a miastem, człowiek nigdy wygrać nie zdoła?
Heliogabal.

Co mówisz!

Irydion.
O losach waszych! Zginęliście jedni od miecza, drudzy od trucizny, inni z rąk własnych, wszyscy wśród hańby i przerażenia, zdradzeni przez powierników — przeklęci od nieprzyjaciół. — Dlaczegóż jednym trybem zawsze dziać się mają sprawy ludzkie? Rzym dotychczas knuł spiski, mordował Cezarów — niech Cezar stanie się spiskowym, niech Cezar uderzy na wroga.
Heliogabal.

Kto? jak? widzę potęgę na czole twojem, ale jej nie pojmuję!

Irydion.

Czyż te pałace, świątynie, cyrki, czyż ten zamek trzy razy spalony z starym Bogiem swoim nigdy upaść nie mają? Czy nie słyszałeś o miastach wschodu piękniejszych i ogromniejszych, co niegdyś były cudem dla ludzi, pieszczotą dla bogów? a dziś tumany piasku przechadzają się po nich i na zwalonych arkadach samotne skowyczą hyeny? Czyż Hyerozolyma z rojami wściekłych obrońców oparła się wszystko niszczącym losom? a jednak miała Boga samotnego i silnego jak Fatum! Idź i zapytaj się pustyń z czego powstały! — A te wzgórza osadzone marmurami i granitem, czyż to nieśmiertelne bogi? Patrz na nie i zarozumiej słowa moje. — Oto prawdziwy Aleksyan, oto wróg twój mściwy, rozciągnięty u nóg twoich, ale nadymający się dniem i nocą by obalić ciebie. — Jeśli go nie ubieżysz, biada ci, nieszczęśliwe dziecię, w ramionach olbrzyma.

(Chwyta go za rękę.)

Wznieć silną wolę w sobie — ten świat, który ci wskazuję, wyzwij do boju! Stań się! czem kilku było na ziemi: Niszczycielem — a te gmachy pijane życiem tysiąców, te wille rozigrane w promieniach słońca, te trofea, te wszystkie pamiątki i rozkosze ludzi, oddany w puściźnie po ludziach skorpionom i wężom!

Heliogabal.
Teraz przejrzałem! Nie raz to samo czułem, pragnąłem. — Ha! jaka chwała dla Mitry, kiedy Jowisz kapitoliński piasek gryźć będzie — ale czyje ramię podejmie się czynu? kto powstanie na święty zamek[36] i na wieczne miasto?
Irydion.

Syn kapłanki i Amfilocha greka.

Heliogabal.

Czy myślisz, że jaki żołnierz pójdzie za tobą lub za mną w tak ostatecznej chwili? a senatory, a rycerze, a lud wreszcie cały! Bój się nieśmiertelnych — co tobie się stało, co ty zamyślasz, Irydionie!

Irydion.

Z natchnienia bogów Cezara ocalić.

Heliogabal.

Strach mnie ogarnia. — Geniusz miasta[37] zwyciężył wszystkich — jażbym się miał targnąć na niego!

Irydion.

Żyj więc w trwodze dopóki nie skonasz w mękach.

Heliogabal.

Dopełnij zlecenia bogów, potężny śmiertelniku — purpurą cię obłoczę — zdejmę sandały z nóg własnych i do twoich je przywiążę, jedno bądź mi ku pomocy, nie opuszczaj mnie, wybaw mnie od śmierci!

Irydion.

Zbawić cię tylko mogę rozpędzeniem senatu, wycięciem Pretorianów i przeniesieniem stolicy!

Heliogabal.
Senat rozegnać, to jeszcze potrafim — ale reszty dokonać?
Irydion.

Dawniej Katylinie, późniejszemi laty Neronowi, nie brakło na pożanikach. — Łatwiej rozrzucić w perzynę to co żyje dzisiaj, niż zbudować w głazy to, co ma żyć jutro. — Zresztą ci co się zostaną na zgliszczach zwać się jeszcze będą Rzymianami. — Długo jeszcze kilka pałaców rozpadłych na chaty, zwać się będą Rzymem. — Zostawić zgrzybiałym dzieciom to imię drogie — ale siły żywotnej, ale siły pochłaniającej już nie będzie w tych miejscach. — Cezarze, w dni wielkiego morderstwa ja sam ludzi ci dostawię i stanę przy boku twoim!

Heliogabal.

Skąd — jakich — gdzie oni?

Irydion.

Nie tobie jednemu Rzym wszystkie dni życia powlókł śmiertelnemi ciemności. — A niewolnicy, a gladiatorowie, a barbarzyńcy, a wyznawcy proroka nazareńskiego? Ty na czele, oni w ostatnich szeregach, ale ich i ciebie zarówno geniusz Romy przeznaczył bolesnemu życiu i haniebnej śmierci! Zbijmy więc ich nędzę w jeden podrzut zemsty, na jedną chwilę tylko — a panowie amfiteatru[38], a żołnierze pretorium, nie dotrzymują kroku tylu zgłodniałym, namiętnym i wściekłym!

Heliogabal.

Dobrze — dobrze — a potem czyż oni nas samych nie pożrą — gdzie się podzieć wśród takiego zgiełku? Kto skróci ich zuchwałość, czem pragnienie krwi zgasimy w ich piersiach.

Irydion.

W pierwszych dniach zemsta i chciwość upiją się krwią i złotem wśród pożaru miasta. Następnie ich ramiona i chęci związane tylko wspólną nienawiścią Rzymu, rozprzęgną się i każdy wróci do przesądów wiary swojej, lub do zwyczajów swojego narodu — Wtedy już rozdzielonych i osłabłych na wschód pociągniem za sobą, obietnicami lepszej jeszcze rozkoszy. — Tam wymrą od skwarów nieznośnego słońca, wymrą od zbytków na które się rozpaszą obyczajem zwycięsców i dzikich — a reszta rozpłynie się i wyschnie wśród ludów, które cię kochają i Boga twego wyznają. — Naprzód więc bez trwogi, ale w milczeniu śmierci — inaczej nigdy nie dorwiemy się życia!

Heliogabal.

Io triumphe![39] Tyś z Prometeuszem razem chodził po ogień do niebieskich progów.

(Klaszcze w dłonie.)

O gdybym nową świątynię zbudował w Emezie — O gdybym żyć mógł wśród wieszczbiarzy moich!

Irydion.

Młode państwo założysz na miejscach, w których wziąłeś życie — wolny od bezsennych nocy, razem Arcykapłan i Cezar, podobny starożytnym pół­‑bogom Nilu, słodkie dni pędzić będziesz wśród dymów aloesu i mirry, wśród tonów cytary i fletu. — Gdzie spojrzysz, tam czołgać się będą niewolniki ciche i stopę wegniesz w ich karki czarne. — Co zażądasz, stanie się twojem — co każesz pamiętać, zapamiętają — wielkie imiona przeszłości zgasną w obliczu twego — a nie będzie już wtedy senatora lub prawnika, coby marząc o Rzeczypospolitej śmiał przedrzeźniać twoją mitrę chaldejską, natrząsać się z obwisłych rękawów wschodniej szaty twojej!

Heliogabal.

Przemierzłe Kwiryty! niby ich stara toga ich fibule[40], ich tuniki piękniejsze! Mitro, słuchaj mojej przysięgi — obym nigdy do twoich promieni się nie dostał, oby geniusze nocy członki moje rozerwali, jeśli wszystkich bogów Rzymu spętanych w łańcuchy nie rzucę przed twoje ołtarze. — Synu Amfilocha, co radzisz uważam za dobre i pożyteczne — przez Baala i Astarota, zburzymy to miasto — radź dalej tylko!

Irydion.

Każ potajemnie skarby twoje wywieść do Emezy. — Zabawiaj lud igrzyskami, pretorianów hojnemi datkami, a tymczasem ściągaj do miasta z legii Vindelickich zaciążne Goty, z nadreńskich zaciążne Cheruski; w miarę jak będą przybywać ja zapoznam się z nimi — matka nauczyła mnie dzikiej mowy północnych!

Heliogabal.

Zapominasz o włoskich legiach stojących w Efezie, w Tarsus, w Pergamie, w Milecie.

Irydion.

Wyślij gońca do pretora Variusa by je zgromadził i najspieszniejszym pochodem udał się na Partów. — Zajętych nad Kaspią przykremi utarczki dojdzie wieść o tem co się stało w Rzymie — wtedy jednych złowi nieprzyjaciel, drudzy się rozsypią, inni przybiegną połączyć się z nami i żyć z łask dworu twojego.

Heliogabal.
Bitne to kohorty — pomyśl jeszcze — może niebezpiecznie?
Irydion.

Nie lękaj się nikogo po zniszczeniu Romy. — Bezkarnie deptać można po ciele, z którego wyleciała dusza — a my samą duszę państwa, duszę świata wydrzem i zabijem!

Heliogabal.

A gdyby nas Aleksyan uprzedził tymczasem? Zamiejskie pretoriany szemrzą coraz bardziej i piosnki nucą o jego odwadze. — Ulpian senat przyciągnie. — Obudzą mnie w nocy, przerzną mi gardło...

Irydion.

Ty wprzódy wyrzeczesz nad nimi „Salve Eternum“[41] — Tylko Eutychianowi nie zwierzaj się z niczem — przybierz zimną i spokojną postać — odwiedź Aleksyana i Mammeę — a kiedy z nimi będziesz rozmawiał, niech słowa słodkiemi, niech spojrzenia twoje spokojnemi będą. — Uwierząli czy nie, zawżdy to ich wstrzyma na czas jakiś od stanowczego działania.

Heliogabal.

Uśmiechnijcie się bogi! Mitro, rozjaśnij zasępione czoło! Venero, matko lubieżności, połóż się na modrych falach, lecącemi otoczona syny! Bachusie, pij zdrowie Heliogabala! Dajcie róż i Falernu. — Chodź najmilszy z ludzi — rozciągniem się na purpurze, — pić będziem i chwalić bogów za to, że wróg nasz zginie.

(Skacze mu na piersi.)

Ten pocałunek weź od cezara — nieprawdaż — wonne usta moje i gładkie czoło wzorem najśliczniejszej dziewicy? — Chodź. — Ja i Elsinoe panować będziem na Syryjskich wybrzeżach, tam gdzie święte gwiazdy rozmawiają z ludźmi o losach przyszłości.

(Wychodzą.)




Ogród Cezarów na palatyńskim wzgórzu. — Pod posągiem Diany.
ELSINOE I IRYDION.
Elsinoe.

Dalej iść nie sposób, za długo by mi wracać było — lecz ty nie opuszczaj mnie jeszcze.

Irydion.

Spieszno mi także — ostatnia czerwień słonecznych promieni już umiera na szczytach amfiteatru, a nim wrócę do siebie muszę zamiejskich pretorianów odwiedzić.

Elsinoe.

Nie proszę o długie godziny — błagam o jedną chwilę tylko.

(Kładzie głowę na podstawie posągu.)

Spojrzyj na twarz niepokalanej — patrz, obwiała ją tunika zmierzchu — o jabym mogła była kochać jak ona, kiedy wśród cichej nocy oparta na łuku złotym spuszczała się przez fale błękitu by marzyć nad sennym Endymionem! — a teraz pójdź, zapytaj się ludzi, na co wyszła siostra twoja? „Między Pappeą i Messaliną, odpowiedzą ci, postawiono jej ołtarze.“

Irydion.

Kto się poświęcił dla dobra ludzi powinien o ich sądzie zapomnieć. — Czy wiesz kto jest Bogiem Nazarenów? Ten co dla zbawienia braci sam przystał na hańbę Krzyża! — O Elsinoe, i nam podobne dostały się losy!

Elsinoe.

Ty już cudze wiary przejmujesz! szukasz pociechy u tych, którymi pogardzili ludzie! A ty znasz Alexandra, wiesz jak go wychowała Mammea, słyszałeś o nim przepowiednie starców, że zrówna kiedyś boskiemu Aureliuszowi! — wczoraj w przysionku Dejaniry napotkałam jego. — Zatrzymał się i spojrzał — pierwszy wzrok był niepewny, drżący — drugi już mocniejszy, wyrazistszy — wreszcie odwrócił się w milczeniu pogardy.

Irydion.

On i wszyscy żyjący w tem mieście przeznaczeni zgubie.

Elsinoe.
Precz, precz, ja nie żądałam zemsty — odwołaj, odwołaj!
Irydion.

Biedna! uspokój się. — Nieszczęśliwa! jakże ci teraz — w nagłej bladości zdałaś się omdlewać przed chwilą?

Elsinoe.

Lepiej mi, lepiej — daruj — nie do takich żalów powołały mnie bogi — idź — ja wrócę kędy mnie furye czekają — ja pójdę stopy wikłać z gadem co nieustannie pląsa na około — tam zawczesna starość w nagrodę upodlenia i męki — tam konwulsya wstrętu — ale cicho, cicho, — ty nie znasz tajemnic dziewiczego łona!

Irydion.

Ach! ty coś niedawno płonęła życiem tak promiennem, nimfo ruchu i piękności, gdzieżeś się podziała? Tę łzę co spływa po twarzy mojej wylałem dla ciebie. — Lecz teraz oddal się — pamiętaj na wyroki Odyna i dotrwaj do końca.

Elsinoe.

O bracie!

Irydion.

Pogardzonemu szałów przysparzaj, doniszczaj rozum jego i życie. — Vale!

Elsinoe.

Niechaj cienie Amfilocha i Grimhildy będą na około ciebie. — Vale![42]



Sala Amfilocha w nocy, — IRYDION wchodzi z MASYNISSĄ. — Za nim przełożony niewolników.
Irydion.

Czegóż chciał, Piladzie?

Pilades.

Ani słowa nie przemówił — jedno zasiadł i postanowił czekać na ciebie. — Myśmy zwykłym obyczajem domu twojego dali mu chleba, mięsa i wina.

Irydion

Niech wejdzie.

(Wychodzi Pilades.)
Masynissa.

Strzeż się tego człowieka.

Irydion.
Irydion.
Czemu?
Masynissa.

Ten człowiek przychodzi cię zabić — masz!

(Miecz mu podaje.)

Jeśli prawdziwe twoje przeczucie, szkoda tej kartagskiej stali. — Tym puharem, z którego pijał Amfiloch, roztrzaskam mu głowę.

(Wchodzi Gladiator.)

Czego chcesz, niewolniku?

Gladiator.

Przez chwilę być sam na sam z tobą.

Irydion.

To mój powiernik — mów śmiało przed nim.

Gladiator.

Pan rzekł do mnie: „Miasto darcia się z tygrysem, zamorduj Greka a będziesz wolnym.“ Lecz ten, który mnie przysłał, sto razy gorszym jest od ciebie!

(Rzuca sztylet na posadzkę.)

Niechaj przepadnie niewola!

Irydion.

Kto cię przysłał?

Gladiator.

Człowiek nowy[43], podlec i tchórz, okrutnik i lichwiarz.

Irydion.

Ha! to pewno Rzymianin!

Gladiator.

Zgadłeś — Aetius Rupilius.

Irydion.

Nadworny błazen nadwornego błazna.

(Kładąc puhar.)
Wiedziałem o tem — patrz — czaszka twoja rozpaść się miała na odciski tej rzeźby korynckiej!
Gladiator.

O synu Amfilocha, nie przeląkłem się ciebie. — Roślejszym i dzikszym parłem stopą piersi na piasku Areny — ale głodny byłem — jeść mi dali w pałacu twoim — spragniony byłem — dali mi wina w pałacu twoim — czekając na ciebie słyszałem braci gladiatorów, którzy imię twoje błogosławili. — Teraz bądź zdrów, ja zginę jutro pod kłami tygrysa.

Irydion.

Nie — ty żyć będziesz i zemścisz się niewoli twojej na panach twoich. — Ho! Pilades!

(Pilades wchodzi.)

Sto sesterców wydać temu człowiekowi i tunikę i pierścień żelazny jaki noszą domownicy moi. — Imię twoje?

Gladiator.

Za dni dzisiejszych zowią mnie Sporusem.

Irydion.

W mowie twojej prostej coś dumnego się odzywa. — Ostatek jakiejś przeszłości żyje w tobie jak promień lampy wymykający się ze szpary sarkofagu. — Jeszcze raz pytam się o imię twoje?

Gladiator.

Niegdyś przodków moich na wzór Jowiszów czcił lud i senat rzymski — ale co przeszło, przeszło. — Imię moje: Lucius Tiberius Scipio!

Irydion.

Marzysz niewolniku — ród ten wygasł już od dawna.

Gladiator.

Ale tylko w pamięci ziomków — ostatniemu z naszych, o którym świat wiedział, Nero zabrał żonę, pałac w Rzymie, imiona w Italii, Sycylii i Afryce — i posłał go na wygnanie do Chersonesu — syn jego po latach wielu wrócił do miasta o żebranym chlebie — odtąd jesteśmy nędzarze, a ojciec mój już był gladiatorem!

Irydion.

I nikt was nie poratował w Rzymie?

Gladiator.

Kto miał wspomódz starego Patrycyusza? Czy prawnuki naszych liktorów, dziś bogate pany? Czy Imperator, wróg przeszłości, morderca pamiątek? Ojciec mój hakami wywleczony z amfiteatru skonał w spoliarium[44] przeklinając bogów. — O! niech przepadnie miasto, które opuściło wnuki swoich konsulów.

(Podnosi sztylet.)

Jedno słowo tylko, a pójdę Rupiliusa, tego dzisiejszego Rzymianina, zabić!

Irydion.

Śmierć jednego jest szałem dziecka tam gdzie trza śmierci tysiąców. — Zachowaj się na szersze pole, do lepszego dzieła.

Gladiator.

Jeśli dzień taki lub owaki blizki w którym można będzie mścić się i łupić, to ci przywiodę Verresa, Kassiusza, Syllę — wszyscy z dawnych jako ja, i wszyscy w nędzy!

Irydion.

Każdy w nich znajdzie schronienie pod temi filary — na teraz dom mój niechaj będzie waszym.

Masynissa.

Idź, żądaj zemsty sercem całem, a losy ci jej nie odmówią.

(Gladiator wychodzi.)
Irydion.

Wygrywam, starcze, wygrywam! Ach! Tryumfatory dawne, coście braci moich spętanych w łańcuchy wiedli obok królów w kajdanach, zburzyciele Kartagi, Koryntu, Syrakuzy, patrzcie! ostatni Scipio stał się sługą i Greka narzędziem — przyszedł żebrać u niego i jadła i mordów! Ach! doczekałem się upadku przeklętych i dumnych. — Masynisso, tym kielichem pij zdrowie Scypionów!

(Nalewa mu i daje).
Masynissa.

Długiego powodzenia rodowi Scypionów!

(Oddaje w ręce Irydiona.)
Irydion (pije i rzuca puhar.)

A jako ten kamień drogi niechaj pryśnie pycha Romy!

Masynissa.

Pochłaniamy stopniami cudze wole i siły — rośniemy Sigurdzie, ale dopóki Nazaret nie nawrócony na naszą wiarę, dopóty nie zdołamy walczyć wstępnym i zwycięskim bojem!

Irydion.

Starzec­‑bóg, przed którym oni zginają kolana i myśli, ku czarnym sklepieniom długo trzymał wzniesione ramiona, wzywał ducha i wpoił tego ducha w skronie moje rękoma drżącemi, z których sączyła się woda tajemnicy — grono bladych, wynędzniałych braci śpiewało powtarzając imię moje nowe: „Hieronym, Hieronym“, a ich głos ciągnął się jak pogrzeb nadpowietrzny, niewidomy — w tej pieśni jednak były słowa nadziei!

Masynissa.
I znamię ich zawiesiłeś na piersiach?
Irydion.

Zawiesiłem.

Masynissa.

Przycisnąłeś do ust w pokorze?

Irydion.

Przycisnąłem.

Masynissa.

Dobrze — teraz ich serca się rozdzielą!

Irydion.

Już zaczęły się mieszać — w starych, w tych, którzy odbyli męczeństwo, i niebo jak twierdzą roztwarte nad sobą widzieli, napróżno chciałem rozniecić iskrę zapału — odpowiadali mi zawsze te same słowa, jak strumień, co zawsze o jedne rozbija się żwiry. — „Przebaczenie — zapomnienie — miłość zabójcom“ — ale młodsi, świeżo namaszczone żołnierze, niewolniki, barbarzyńcy, pielgrzymy, co odwiedzili pustynie Egiptu, coś dzielniejszego czują. Ich wzrok się płomieni na wzmiankę obelg i męczarni. — Ich serca przynajmniej czegoś pragną na świecie. — Zrazu błogosławią złemu co ich gniecie, ale wreszcie, kiedy krew zagra im po żyłach, chcącym niechcącym wyrywam przeklęstwo.

Masynissa.
Na to, byś wcielił królestwo nie tej ziemi w namiętności ziemi, trza ci niewiasty. — Oni ubóstwili córę dzieciństwa i wczesnej starości; z łupów cielesnych rozkoszy wydumali parę tajemniczą, oni przed niewolnicą męża schylili czoła. Z tylu dziewic, które tam więdnieją w modlitwach i postach, jedną wybierz i rzuć im po nad dusze. — Uczyń ją zwierciadłem myśli twoich — niech je odbija i ciska na okół bez pojęcia, bez czucia — ale siłą, co w piersiach męża góruje, porwana i zniszczona!
Irydion.

Znam jedną — wszyscy darzą ją imieniem błogosławionej i świętej przed czasem, a ona lubi mi rozpowiadać niebiosa...

Masynissa.

Tknąłem i odbrzękła mi struna — nieprawdaż, oko jej czarne jak węgiel, błyszczące jak żary — ród Mettellów kończy się na niej?

Irydion.

Wiesz — po co się pytasz?

Masynissa.

Pamiętaj chwalić jej Boga, każdą ranę Jego chwalić, z każdym gwoździem co przebił Jego, żałośnie się pieścić. — Ona się kocha w tem ciele rozkrzyżowanem, w tych rysach, które tobie wymarzyła pięknemi, gasnącemi w zwycięstwie miłości. — Ona ich nie widziała kiedy konały ze wstrętem bolu, w milczeniu osłabienia, zmazane krwią, z wichrem gwiżdżącym wśród włosów! — Słuchaj, przeprowadź jej myśl od niego do siebie — on daleki, on był kiedyś na ziemi, on nie wróci nigdy. — Ty żyjesz i jesteś przy niej. — Ty będziesz jej bogiem! Alma Venus[45] i Eros sprzyjajcie!

Irydion

Ach! kto zbada tajnie jej bytu, kto schwyci źródła jej życia! — ona żyje ciemnościami w tych puszczach podziemnych, widoma i niepojęta, nacechowana boleścią i z niej wyłudzająca urodę. — Sam Fidiasz by jej kształtów wszechmocnem nie zatrzymał dłutem — ona całą piękność swoją uniesie z sobą razem w ostatniem westchnieniu! Przeciwko niej ja słaby jestem!

Masynissa.

Czego się wahasz i wątpisz? ona twoją być musi — nie dla marnej rozkoszy, ale że rozum mój, że dzieło nasze żąda jej zguby, jak zapytanie odpowiedzi, jak dźwięk dźwięku następnego. — Kiedy jej głowa opadnie na łono twoje, kiedy pierś jej zadrży jak pierś każdej niewolnicy i dusza niebieska zapomni siebie samej w ciała pożarach, wtedy w katakombach znajdziesz wiernych służalców, o synu! — wtedy duch mój będzie z tobą i zemsta stanie się ciałem.

(Odchodzi.)
Irydion.

Masynisso!

Masynissa.

Czego żądasz?

Irydion.

Błagam cię — powiedz mi jak przyjaciel — nie! daj wyrok jak sędzia — od czasu, w którym śmiałem się dziecinnie, w którym niewiadomie, wesoło, trącałem o krzywdy i hańbę pokolenia mego, aż po dziś dzień, każde słowo, sprawę, wszystkie chęci moje odwołaj, przelicz — rozumiesz?

Masynissa.

Czemu wzrok twój tak zmętniał i głos twój taki rozdarty, zbłąkany?

Irydion.

Wszak co świętem i łubem było dla drugich, było zawsze świętokradztwem dla mnie? Wszak dzikiej cnoty ślubowanej furyom dochowałem wiernie? Dotąd nie ma na mnie ani skazy litości, ani plamy żalu?

Masynissa.
Ale też nie ma czynu, syna ręki twojej. — Dopóki to dziecię w powiciu nicości, dopótyś sam jeszcze nieznany i słaby — w tym samym dniu, o tej samej chwili staniesz się ty przez dzieło twoje i dzieło twe przez ciebie samego!
Irydion.
Ach w tych piersiach coś niepotrzebnego zostawiły bogi — czuję jad co podchodzi mi skronie i do ócz się tłoczy. — Niewiasty ten jad nazywają łzami! — Powiedz! wszak ja kiedyś miałem być człowiekiem?
Masynissa.

I jesteś nim właśnie w tej chwili nikczemności. — Ty nie wiesz, że każden z was zdołałby zostać wszechmocnym myślą własną, nieubłaganą, zażartą — ale wróg przewidział i zawiesił w łonie waszem serce — bojaźń, ułudę, podłość, którą tulicie jak niewolniki, którzy przystali na hańbę. — Tem on was rozdwoił i rozrzucił nizko i daleko. — Tem on panuje na długo i żaden go nie strąci, choć każden mógłby go strącić!

Irydion.

O kim mówisz, kto mnie nędznym i nieszczęśliwym uczynił? Jednego tylko znam zabójcę wszystkich chwil moich. — Rzym się nazywa.

Masynissa.

Jest inny Rzym, który zaginąć nie może! On nie na siedmiu wzgórzach, on na gwiazd milionach oparł stopy swoje! On nie ród ludzki, marny jeden, ale plemion anielskich wielkich, i urodziwych krocie znękał. — Z was wszystkich on ma tylko błaznów, z nich męczenników i w każdej chwili jako wy w omamieniu chwalicie, oni w mądrości i piękności swojej o pomstę wołają.

Irydion.

Co ty mi zwiastujesz, ty straszny, niezgłębiony?

Masynissa.

Walkę!

Irydion.
Gdzie? Kiedy?
Masynissa.

Po zgonie Rzymu! — Wszędzie kędy twój Duch zdoła czuć i myśleć!

Irydion.

Bez końca, bez końca więc?

Masynissa.

Ja sam cię do niej powiodę — na padole obłąkanych wygrywaj tymczasem dzieje swoje zatrute przez wroga!
Przeciw niemu i jego służalcom obrócisz kiedyś czoło w pełności rozumu!

Irydion.

A zwycięstwo, czy będzie zwycięstwo? Czy kiedy zdejmę tu, czy na jakiej gwiaździe ciężką zbroję moją? Czy kiedy opuszczę głowę bez oczekiwania, bez niebezpieczeństwa, wolny, ukochany, kochający, szczęśliwy?

Masynissa.

Nie pytaj się przed czasem! — Idź naprzód, panuj zwierzęciu w sobie, naucz się być samotnym na ziemi jako on jest na szczytach świata; naucz się cierpieć jak cierpią Duchy potężniejsze od ciebie! — Bo nim dojdziesz tego na co wyróść możesz, ogień cię przetrawi razy tysiąc, konanie cię przetworzy razy tysiąc, gniew Jego cię odepchnie razy tysiąc. — Będziesz jak fala rzucana pod obłoki i strącana w przepaście — tylko że ona martwa, ślepa, głucha, a w tobie nieśmiertelne czucie!

Irydion.

Jakibądź nieprzyjaciel mój, przed nim nie uniżę ducha — noc późna — wrócisz jutro rano — jutro pomówimy jeszcze. — Idź teraz prawda, prawda! nie miałem litości nad siostrą, miałżebym jej nieznanej żałować.

Masynissa.

Pamiętaj na słowa moje; bo miną kiedyś narody tej ziemi, ale mój rozum nie przeminie.

(Odchodzi.)
Irydion (zrzucając chlamydę.)

Idź — ty mi ciężysz.

(Rzuca pierścień.)

Precz — ty mnie palisz — chciałbym włosy znieść ze skroni — one mną nie są — one dolegają mi. — Gdzie Ja? Irydionie pokaż mi się! Męczarnio, co żyjesz w głębi łona tego, wynijdź — kto ty jesteś, niech ujrzę, raz niech się dowiem!

(Zdejmuje sztylet z nad tarczy.)

Powiedz mi, ogniku mocny, modra klingo, czy ty zdołasz wyssać mnie z piersi moich? — ale słyszysz, na zawsze! — Nie, nie, tyś także złudzeniem! Katon gdzieś się obudził i tam już inny Cezar stał nad nim trząsając mieczem i kajdany!

(Rzuca sztylet i depce.)

Kłamco, coś zwiódł tyle dusz cierpiących marną obietnicą nicości — ja urągam się tobie. — ja czy tu, czy tam niewolnik! ja nie spocznę nigdzie — leż w kurzawie, żmijo fałszu.

(Obciera czoło.)

Nieznośnie temu, który zaginąć nie zdoła — który kona wiecznie a nie skona nigdy!

(Stąpa po sali.)

Jaka pustynia milczenia i spoczynku. — Jeden ją zalegam nieuśpioną myślą. — Noc mi wieniec z gorączki i trosk na czole złożyła. — Dzięki wam za taką purpurę, bogi piekielne!

(Staje przy posągu.)

Ojcze! kiedy spojrzę na rysy twoje, zda mi się, że słyszę obietnicę świętą. — Nieszczęśliwa Hellado! ty mnie przyciśniesz do łona. — Tryumfator pędzi — i kół rydwanu Jego skrępowane Rzymiany — ich czoła pękają za osi gorejących obrotem! Ha! nie dbam o męki nieskończone byleby dzień ten, jeden dzień taki, czoło mi w laury okwiecił!

(Klęka.)
Ale czyż i ją mam zgładzić także? Ojcze, daruj Jej — ona nie cierpi jak my wszyscy, bo ma swoją wiarę i przyszłość nieskończoną. — Dumnych mordować — nędznych tysiące zepchnąć do Erebu — skazaną dobić. — Ach! to w losach moich wyrytem było; ale szczęśliwą znieważyć, ale ufającą oderwać od nadziei, ale promienną zniszczyć!...
(Porywa się.)

Syn Amfilocha gnany jędzami jak niegdyś Orestes.

(Lampę bierze.)

Idźmy zasnąć — błogosławieństwo Larów nad tym domem spoczywa. — To miasto, to ojczyzna. — błogo w niem i lubo — gwiazda pomyślności znać świeciła nad kolebką naszą!

(Wychodzi.)




CZĘŚĆ DRUGA.




Katakomby. — W środku ciemnicy zawieszona lampa. — Dwa sarkofagi w głębi. — Od każdego rozchodzą się ulice ginące w oddali. — Ściany zasute nadgrobkami ułożonemi w piętra. — Biskup WIKTOR. — ALEKSANDER SEVERUS w żołnierskim płaszczu z nasuniętym kapturem.
Wiktor.

Wieki co przeszły, były dziecinnemi czasami ludzkości. — Im bardziej stworzenie zbliżać się będzie do Stwórcy, tem żarliwszą miłością goreć będzie ku niemu i braciom swoim. — Miecza nikt nie znajdzie na ziemi ani ręki kata, a ten błogosławiony już dzisiaj, kto uwierzył w przyszłość takową i stał się jej przyspieszycielem!

Aleksander.

O gdybym mógł w dniu jednym dzieło sprawiedliwości, obietnicę ust twoich ziemi objawić?

Wiktor.

Synu, nie spodziewaj się tego snu domarzyć, bo każdemu dostała się jedna fala w nieskończoności; pęd jej słabszy lub silniejszy, ale ona płynie dni kilka tylko. — Żyj więc i przemiń jak reszta braci twoich, ale działaj według światła zlanego na ciebie. — Stań się pocieszycielem, byś mógł kiedyś stać się wybranym na lewicy Chrystusa, i patrzeć jak inni natchnieni kończyć będą przez ciąg wieków, co zacząłeś w pokorze i miłości Ducha.

Aleksander.

O! niech błogosławieństwo twoje zleje się na głowę Aleksandra. — Cezar wkrótce nie zaprze się jego.

(Schyla się.)

Przygotuj się do zmiany — przyzwyczaj ich do imienia mojego, ojcze! — o to cię prosi Mammea.

Wiktor.

Jak ja ciebie w tej chwili niech cię kiedyś cały lud twój pobłogosławi i pamięć twoją syny synów ludu twego. Wstań, pomazańcze Chrystusa!

Aleksander.

Słyszę kroki czyjeś — ojcze, w godzinie walki bądź moim dobrym geniuszem!

(Wychodzi.)
(Przeciwnemi drzwiami wchodzi Irydion w płaszczu Pretoryanina.)
Irydion.

Chwała Panu w niebiesiech!

(Składa miecz, włócznię i zbroję u wejścia.)

Broń ziemskich gwałtów niech drzemie u progów mieszkań jego!

Wiktor.
Czekałem na ciebie, Hyjeronimie — sługi twoje dziś z rana przynieśli ciało brata ściętego pod mausoleum Cecylii Metelli.[46] — Tam zgromadzeni wierni z ich rąk je odebrali — pogrzeb jego przejdzie tędy za chwilę — dzięki ci, Synu!
Irydion.

Uczyniłem powinność moją. — Teraz przybywam od przysionka Cezarów — na pobladłych rysach dworzan myśl strachu się zataczała — pretoryanie zamiejscy burzyć się zaczynają przeciwko Imperatorowi.

Wiktor.

Powierzchnia ziemi odmienia się w swoich pychach, jak barwy morza, za lada powiewem — ale to nie powinno mieszać spokojności grobów! — módlmy się w cieniu palmy męczeńskiej zerwanej przez Atanadora.

Irydion.

Ojcze! dozwól słów kilka jeszcze. — Wszak w twoim ręku przyszłość nasza, wszak jednem skinieniem możesz tysiące nas rzucić na szalę, a gdzie one zaważą, tam będzie zwycięstwo!

Wiktor.

W niewidzialnem królestwie walczyć mogę przeciw książęciu świata modłami i ofiarą, a jeśli wszyscy połączycie się ze mną w obliczu Pana, obiecuję wam zwycięstwo!

Irydion.

Ja mówię teraz o bliższych zapasach, o prędszym tryumfie! Ojcze! cierpimy jak ludzie, spodziewamy się jak ludzie i posady nam ziemskiej potrzeba. — Dotąd potęga nienawistnych ściskała nas zewsząd, tak żeśmy woleli umierać niż kłaniać się rozpuście, lub czcić kłamstwo na ziemi. — Lecz dzisiaj to co gubi narody stanęło u bram tego miasta — zgrzybiała starość i duma bez granic. — Heliogabal sił nie ma do utrzymania swoich, Aleksander do ustalenia nowych rządów’, a resztę sił doniszczą w zbliżającem się starciu — pomiędzy nimi oboma czyż każdy co uwierzył w Chrystusa nie radby krzyż wyrwać z wnętrzności ziemi i zatknąć na forum romanum[47]? — ojcze, widzę chmurę zgrozy na czole twojem. — Daruj, że pałam miłością ku braciom uciśnionym — daruj żem śmiał ci ogłosić, że nadeszła pora ugodzić w samo serce pogaństwa i Romy!

Wiktor.

Z litością słuchałem słów twoich! Napróżno wodę chrztu wylałem na głowę twoją! Napróżno tłomaczyłem ci świat ducha. — Tyś go nie pojął, nie zrzuciłeś starego człowieka. Tyś w żelazie i ogniu położył nadzieje doczesnego zbawienia. — Ciężkie winy twoje!

(Słychać pieśni pogrzebowe.)

Czy słyszysz te hymny płynące wśród grobów jak ostatnie szumy burzy, w której Jedyny skronie opuścił i skonał? — Czyż On wzywał na pomoc aniołów, czyż On wołał o pomstę do Ojca?

Irydion.

A więc nędza i poniżenie naszym działem na zawsze?

Wiktor.

Mylisz się w hardości twojej, kiedy chwilę czasu nazywasz wiecznością! — Zaprawdę ci mówię, że w tych cmentarzach śpią goście tylko[48] — że nietylko na progach niebieskich ale i na płaszczyznach bolu miłość przemoże nareszcie. — Zaprawdę, zaprawdę, ludy pokłon jej oddadzą, i nie będzie Cezara, któryby przed nią nie uderzył czołem. Czy znasz tę postać?

(Wskazuje rzeźbę na sarkofagu.)
Irydion.

Lutnia Helleńska, ojców moich czworowdzięczne struny. — To Likaoński Orfeusz![49]

Wiktor.

Jako on podług waszych pamiątek, dzikie rozpieścił zwierzęta, tak Jezus dusze milionów spoi brzemieniem żyjącego słowa — patrząc na tę lutnię ziemską, pojmij roje duchów pracujące nad światem i dźwięk u stóp krzyża poczęty, rozlegający się już pomiędzy narodami. — On żyje sobą samym i sił nie czerpa na ziemi!

(Znak krzyża kreśli nad czołem.)

Uwierz i nie grzesz więcej! — Ostrzegałem cię teraz jak ojciec rozżalony błędami syna — później jeśli winę powtórzysz, napomnę cię jak pasterz trzody, ukaram jako sędzia ludu!

Chór w pobliżu.

Z głębi przepaści wołamy do Ciebie, Panie!
Duszę zamordowanego weź na łono Twoje!
Daj jej odpoczynek w chwale Twojej!
Ona odlatując przebaczyła katom!





Wchodzi orszak, męczennik na marach, głowa ścięta na piersiach spoczywa. — Męże w czarnych sukniach z pochodniami. — Za nimi niewiasty w białych szatach.
Wiktor.

Podajcie mi znak świadectwa i męki, święty na ziemi i niebie!

(Przynoszą mu Prochristum[50], — bierze i składa na piersiach umarłego.)

Własną krew twoją wylaną za syna człowieka daję ci do trumny, byś z nią kiedyś zmartwychwstał w dzień sędu.

(Przyklęka i razem wszyscy.)

Ty, coś kształt nieszczęśliwych przybrał, by nieszczęśliwych ocalić, złóż z nas złości nasze i wrzuć w głębokość morską wszystkie grzechy nasze — a temu, który zaczął drugą pielgrzymkę, ostatnią — uiść się w prawdzie Twojej!

Głos dziewicy.

Daj mu ujrzeć święte oblicze Twoje!

Inny głos.
Daj mu wiosnę, wiosnę której nie miał na ziemi.
Irydion.

A nas wybaw od pokusy zemsty.

Chór.

Zemsty?

Wiktor.

Szczęśliwi, którzy umierają dla Pana. — Oni zwyciężyli przed czasem.

(Wznosi ręce nad tłumem.)

Powstańcie i zanieście zwłoki do cmentarza Faustyna.

(Staje na czele. — Przechodzą zwolna. — Irydion jeden tylko zostaje z tyłu. — Od orszaku niewiast oddziela się na wyjściu Kornelia Metella.)
Kornelia.

Czemu nie łączysz się z nami?

Irydion.

Tej nocy w innem miejscu być muszę.

Kornelia.

Gdzie, Hyjeronimie?

Irydion.

Tam gdziebyś drżała o zbawienie duszy choć stamtąd wnijdzie chwała ludu twego.

Kornelia.

Wiem, że się coś strasznego na cmentarzach gotuje. — Widziałam dzisiaj towarzysza twojego Symeona z Koryntu — przechodząc trącił mnie i nie obejrzał się i szedł dalej z lwią skórą na barkach, z okiem wbitem w próżnią przestrzeni — w tem oku bunt się palił i srogie natchnienie. — O! ja nieszczęśliwa!

Irydion.

Czemu, Kornelio? przecież sam pasterz, Ojciec, Sędzia ludu, sam Wiktor codzień powtarza, żeś pierwsza wśród sióstr twoich, i że znak wybrania już spoczął na twoim czole. Czegóż żądać więcej na ziemi?

Kornelia.

Niezwykły to głos twój, bracie!

Irydion.

Zdaje się tobie.

Kornelia.

Ach! czy ty ten sam, z którym klęczałam na cmentarzu Eufemii, którego uczyłam modlitwy mojej. — Hyjeronimie, czy to ty?

Irydion.

Ja, siostro.

Kornelia.
Modliłam się tyle, pokutowałam tak ciężko, dni i nocy tyle!
Irydion.

I zasiądziesz w niebiesiech. — Któżby wątpił, Kornelio?

Kornelia.

O nie za siebie — nie!

Irydion.

Za kogóż?

Kornelia.

Za jednego z braci moich.

Irydion.

Za jednego z braci?

(Zbliża się do niej.)
Kornelia.

Jaki ty straszny!

Irydion.

Mów prawdę, mów imię jego, ktokolwiek jest, twoim będzie. — Spiesz się tylko, niewiasto. — Nie długie chwile nam zostały — czasu nie będzie potem na ślub przed krzyżem, a ja was oboje połączyć chcę, odesłać gdzie daleko, byście żyli razem — szczęśliwie — na Tebaidzie — mówże. — Ha! ziemska miłość wstąpiła do duszy wybranej!

Kornelia.

Szalejesz!

Irydion.

Imię jego — tego jednego — tego brata?

Kornelia.

Hyjeronim! ale ten co był kiedyś, nie ten co tak dziko spogląda, co bez zmysłów stoi przedemną. Apage — Apage![51]

Irydion.

Cicha, piękna, szczęśliwa, patrz! terazem spokojny jak wprzódy.

Kornelia.

Słodki jak niegdyś?

Irydion.

Pokorny przed tobą.

Kornelia.

Przed Panem!

Irydion.

U stóp twoich klęknę i będę powtarzał Imię Chrystusa.

Kornelia.

Obiecaj, że nie wmieszasz się do nich, że nie wdziejesz zbroi na gwałty świeckie i potępione!

Irydion.

Biedna, ty nie wiesz co mówisz.

Kornelia.
Nie chcesz?
Irydion.

Ja sam ich powiodę.

Kornelia.

Biada mi!

Irydion.

Czyś nie słyszała od wielu świętych, że już blizkie czasy?[52] — Czy nie pamiętasz słów Jedynego, kiedy odchodząc przyrzekł swoim, że powróci i królować będzie? Czyż ulubieniec Jego na dzikiej Patmos nie powtarzał, że Babylon runie a sprawiedliwi na gruzach zasiędą?

Kornelia.

Kiedyś, kiedyś, ale nie dzisiaj.

Irydion.

Dziś, siostro, lub nigdy!

Kornelia.

Wiktor wyklął Eugenesa, który tak myślał i mówił.

Irydion.

Rzymianie ukrzyżowali Eudora, który tak myślał i mówił.

Kornelia.

Pójdź do Biskupa, wyspowiadaj się jemu, zapytaj się go jak posłuszne dziecię...

Irydion.

Ja dzieckiem tylko być zdołam przy Tobie na chwilę znikomą, jak fala co nie wróci nigdy. Za okręgiem twoich spojrzeń we krwi ja broczyć będę. Trawa nie porośnie gdzie mój koń przeleci![53]

Kornelia.

Bluźnisz!

Irydion.
Nie — ja przeczuwam tryumf Boga twego.
Kornelia.

Czyż on takiego zwycięstwa nauczył? Czyż nie odpuścił wszystkim? Czyż słabych nie ubłogosławił dla ich słabości? Czyż niewiniątkom nie obiecał królestwa niebios, dlatego, że drobne i ciche?

Irydion.

Taki był początek — ale dziś, siostro, słabi w siłę wyrośli, niewiniątka stały się mężami!

Kornelia.

Miłosierdzia, miłosierdzia wołam nad nim, o Panie! Ty mu nie dasz przepaść w oczach moich. — Ach! co ja mówię? gdzie jestem? Wszak ślubowałam ci, Panie, całe serce moje. — Jakże tu ponuro — pierwszy raz strach umarłych mnie napada — kto tu jest z nami?

(Obziera się.)
Irydion.

Oprzej się na mnie!

Kornelia.
Tak, tak, ty się nie odejmiesz mojej potędze. — Łaska uwiośni twą duszę. — Ja wiem, żem się urodziła, żeby ciebie zbawić!
Irydion.

Ani ty, ani nikt na ziemi, nie wydrze z piersi moich pragnienia, które je rozdziera. — Gdyby sam Bóg nie wołał na nas, gdyby pomoc świętych nam obiecaną nie była, sam jeden jeszczebym dzieło rozpoczął. — Ostatni raz może mówię do ciebie. — Znasz dzieje Matki mojej, ale ukryte przed tobą wielkie myśli Ojca mego. — Pij kroplami ze mnie gorycz, która mnie pożera. — Słuchaj.

Kornelia.
Ty ostatni raz — ty do mnie mówisz?
Irydion.

Słuchaj!

(Siada u stóp sarkofagu — ona wyżej opiera się na tym samym grobie.)

W trzynastą rocznicę śmierci Grimhildy on nagle zawołał mnie do siebie z rana. — Już od dni kilku bladość złowieszcza kaziła mu lica. — Synu, rzekł, niech zastawią biesiadę w sali Delfickiego Apollina — ostatni raz dzisiaj położym się u jednego stołu. — Bóg Matki twojej mnie ściga, nim wzejdzie jutrzejsze słońce opuszczę tę ziemię. — Strach mnie ogarnął. — Szedłem wypełnić jego rozkazy. — On dzień cały strawił ze starcem Maurytańskich pustyni. — Głosy ich rozchodziły się jak ostatni szczęk dogorywającej bitwy — stało się cicho — wyszli oba i stąpali ku sali Festynów!

Kornelia.

Dreszcz jak łuska gadu przesuwa się po mnie.

Irydion.

Siostrę moją przycisnął do łona i odpychał potem zwolna i rzekł: — Co brat ci rozkaże, czynić będziesz dla miłości mojej. — Do płaczącej słowa już więcej nie przemówił, ale kilka kropel wina rozlał w ofierze i legł, i mirtami uwieńczonym puharem pił zdrowie wielkich mężów. — Wyzwoleniec czytał mu Fedona[54] — stu niewolnikom wejść kazał i darował im wolność, a kiedy mu dziękowali: — Jako wasze pęta skruszyłem, pamiętajcie drugim, o ile wam sił stanie, zrywać łańcuchy. — Czyńcie kiedyś co wam mój syn powie. — I wstał pogodny jak wieczór co zwolna nocą się obwija a jeszcze purpury słońca nie zatracił!

(Chwila milczenia.)

Wtedy w najdalszej komnacie pałacu zaczęła się ta noc ostatnia, w której zawiązały się losy moje — wokoło nas jaśniały płomienie trójnogów. — Masynissa rzucał w nie kadzidła — głowa Amfilocha leżała na łonie przyjaciela i stopniami schodziło z niej życie — ale powaga zawsze była jedna, nie zachwiana. — Żal przerwanych zamysłów w głębi ducha leżał spętany. — Boleść nadaremno się wysilała. — Jedynym jej znakiem była wzgarda na ustach — on umierał tak jak żyją bogi!

Kornelia.

Widzę, widzę go — ale gdzie anioł stróż Jego w tej chwili?

Irydion.

W tej chwili on tworzył przyszłość, której niegdyś pragnął dla siebie, którą teraz mnie zapisywał. — „Nie uchylisz czoła, nie stracisz wiary w złej godzinie — w dobrej nie przebaczysz, nie zaprzestaniesz, ale przejdziesz po zwłokach zrzuconego by stojących obalać. — Nie miej smutku ani słabości, bo jako księżyc na niebie, tak dzieje narodów na ziemi wzrastają by maleć. — Dziś Roma u stóp widnokręgu, blizko nizin śmierci.“ — Tak nauczał, a z milczenia nocy stopniami budziło się życie — a co chwila Bóg mściciel bardziej ciężał nad nim!
Wreszcie przysiągłem przed Jego świętem obliczem. On dłoń trzymał na czole mojem — przysiągłem rozkoszy nie mieć — przywiązania nie znać — litości nie słuchać — ale żyć by niszczyć, dopóki Duch mój się z Ojca Duchem nie połączy!

Kornelia.

Przebacz mu, Panie, on nie wie co mówi!

Irydion.

Masynissa krew dymiącą wylał z czary na głowę moją i na rękę jego i pierwszy promień zorzy błysnął na łożu umierającego. — „Hellado moja!“ zawołał głosem miłości i spojrzał jak tryumfator ubóstwiony zwycięstwem! W tem natchnieniu ustało jego ziemskie życie. — Kornelio! zemsta dobrem mojem — w zemście żyć muszę i skonać!

Kornelia.
Na kim ty ją chcesz wywrzeć, — Hyjeronimie? kto Jemu, kto tobie przewinił?
Irydion.

Ci którzy was przymusili błądzić, skąd uciekają żyjący po złożeniu umarłych! Ci, którzy Boga twojego zelżyli razy tysiąc i co było w sercach ludzi boskiem, zdeptali na ziemi! — Czy ty wiesz przyszłość. Tłumaczyć ci ją będą jak Chrystus wracając z Emaus pismo nieświadomym. — Stało się pod wieczór światu — zwiędły kwiaty poranku, zgasły ognie młodości na Egejskich wybrzeżach. — Raz jeszcze na północy ozwał się głos wolnych — potem wszystko ucichło — wtedy powstał człowiek, który rzekł: „Dawne chwały przywrócę a zniszczę tych co wszystko zniszczyli“. — Czy ty go potępisz, córo chrześcian? — On chciał by cierpiący odrzucił więzy — by ślepy w niewoli przejrzał i poznał progi ojczyste — by głuchy i niemy przemówił rodzinną mową. — Czyż on nie zwiastował powtórnego przyjścia Boga twego? Jan niegdyś samotny, bezbronny, wołała na pustyni, że nadchodzi syn człowieka, ale ten który umęczon będzie. — Ojciec mój poprzedził tego, który zwycięży tego, co królować będzie, tego, o którym zwątpiłaś!

Kornelia.

Ja?

Irydion (chwytając ją za ramię.)

Boś sądziła, że on tę ziemię zostawi na łup Rzymianom — ty myślałaś, że on krwi naszej niesyty będzie!

Kornelia.

Zgubiony — ach! Panie! a jednak ogień wiekuisty, ogień Cherubów w oczach mu jaśnieje!

Irydion.

Uwierz, ty się nie domyślasz co mnie czeka jutro. — Uwierz, ja wodzem ludu twego. — Uwierz, a Jowisz z Kapitolu runie by nie powstać więcej.

(Słychać kroki.)
To Wiktor, to niewierny! — Zostań. — Ja wrócę za chwilę.
(Wchodzi w ciemne przejście.)
Kornelia (przyklęka.)

Serce biedne, nie moje, nie znane serce, ty co bijesz tak rozdzierająco, módl się do Chrystusa. — Panie — Panie — odpowiedz słudze twojej!
Od krzyża nigdym oczu nie spuściła ku śmiertelnym twarzom — a teraz, o Panie, dwoje ócz utkwiło mi w pamięci. — Jego oczy, jego, Panie!
I jako prorok, i jako święty, i jako Archanioł on staje przede mną i mówi, a ja go słucham, Panie! — i chciałabym skonać.

(Głowę zniża między ręce).

Zmiłuj się nade mną!

Wiktor (wchodzi z orszakiem).

— Ile razy zbierzecie się w imieniu moim, będę z wami. — Czemu nie usłuchałaś słów tych dzisiaj? Ciebie i Symeona z Koryntu i innych wiele nie dojrzało oko moje. — Córko, zostaw ścieżki samotne nieprawym i odwróć się od nich, kiedy za grobami schyleni naradzają się chytrze.

Kornelia.

Ojcze!

Wiktor.

Czy przynajmniej modliłaś się tutaj w uczestnictwie nas wszystkich?

Kornelia.

Modlę się, Ojcze.

Wiktor.

Czy sama tu byłaś?

Kornelia.
Ojcze! sama jestem.
Wiktor.

Drżysz jak światło gasnące — co tobie się stało, Metello?

Kornelia.

Szukam Boga, Pana mego, i znaleść go nie mogę.

Wiktor.

Największym świętym przydarzały się chwile niepewności. — Znać wtedy, że nieprzyjaciel w pobliżu. — Módl się więc i czuwaj, bo duch skory ale ciało słabe.

(Wychodzi.)
Kornelia.

Ojcze!

Wiktor (odwracając się.)

Co, dziecię moje?

Kornelia.

Czy już blizki poranek?

Wiktor.

Dopiero noc się zaczęła.

Kornelia.

A dzień sądu czy blizki, ojcze?

Wiktor.

W każdej chwili Syn człowieka może nas powołać przed Swoje oblicze. — Czy ty co przeczuwasz?

Kornelia.

Nie — tylko słabo mi bardzo — tylko wiedzieć chciałam.

Wiktor.

Dziś jeszcze w Eloimie ofiarę świętą odprawię za ciebie. — Schorzała dusza twoja i ciało zmęczone pokutami — wstań, nie trwoż się, idź zasnąć, córko.

(Wychodzi.)
Kornelia.

Czemu nie zatrzymałam Biskupa!

(Irydion wchodzi.)

Słyszę stopy lekkie, stopy kusiciela.

(Odwraca się.)

Ach! piękny, piękny jak Anioł! — Wiktorze, Wiktorze!

Irydion.

Nie usłyszy ciebie.

Kornelia (obejmując sarkofag ramionami.)

Popioły świętych, strzeżcie mnie tej nocy.

Irydion.

Czego się lękasz?

Kornelia.

Czy nie widzisz jak ciemno, czy nie czujesz zimna? — tak jak gdyby wszyscy umarli, a nas dwoje tylko zostało — potępionych dwoje. — Oni, reszta wszyscy w niebiesiech!

Irydion.

Godzina, którą ci opowiedziałem za twarda na serce twoje!

Kornelia.

Mylisz się. — Wzdychałam do palmy męczeńskiej, a miałabym drżeć przed zwycięstwem Pana mojego! nie, — nie. — Tylko coś rozprzęgło się w duszy mojej, coś mi w głowie się usuwa, coś w sercu pęka, Hyjeronimie.

Irydion.
Niewiasta czynów nie potrzebuje, jedną cichą modlitwą zbawiona być może. — Jeśli się nie poczuwa do mocy, niechaj idzie precz odemnie. — Tu rozdzielą się drogi nasze — będziesz spokojna jak wprzódy — obaczym się kiedyś, ale nie na ziemi.
Kornelia.

Prawdę wyrzekłeś — stopy, unieście duszę daleko, daleko.

(Usiłuje powstać. — Irydion rękę jej podaje.)

Ach! przybiłeś mnie na nowo — nie mogę.

Irydion.

Biedna!

Kornelia.

Coś nieśmiertelnego opasało mnie, niewidzialnych ramion dwoje!

Irydion.

Ostatni raz mówię ci: Uciekaj.

Kornelia.

Nie. — Dopókiś w błędzie śmiertelnym nie wyzionął ducha, dopótyś bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.

Irydion.

Świadczę się wami, kości umarłych, i tobą, matko ziemio. — Chciałem ją, ją jedną ocalić!

(Przechadza się po ciemnicy.)

Tak ojciec mój niegdyś zabił duszę niewinną kapłanki. — Siła dzikiego fatum zewsząd mnie opasuje.

(Zbliża się do niej.)

Kornelio, Kornelio!

Kornelia.

Modlę się za ciebie, klęknij tu przy mnie, zbądź pychy, powtarzaj słowa moje...

Irydion.

Jutro, pojutrze zacznie się moja modlitwa — głośna, — siostro, — wśród jęków nieprzyjaciół!

Głos w pobliżu.

Hyjeronimie, do broni!

Irydion.
Przybywam.
Kornelia.

To on — to Symeon!

Irydion.

A tam dalej tysiąc podobnych jemu drży z niecierpliwości i czekają na mnie.

(Zrywa jej welon.)

Pryśnij, obsłono duszy mojej!

(Porywa ją w objęcia.)

Usta, zostawcie na tem bladem czole obietnicę lepszego losu!

Kornelia.

Ach! wraz z tobą na wieki potępiona jestem!

(Mdleje.)
Głos.

Spieszaj, spieszaj!

Irydion (bierze hełm i oręż, potem wraca i nachyla się nad nią.)

Nie, ty nie umarłaś?

(Przyciska ją do piersi.)

Obudź się na twardym pancerzu męża, obudź się, Kornelio! Masynisso! bądź mi przeklętym jeśli jej zguby nie odkupisz mi zwycięstwem!

Kornelia.

Kto woła?

Irydion.

Ten, o którym powiedziano, że przyjdzie i pokona dumnych!

Kornelia.

Widzę nareszcie, widzę ciebie. — Ty raczyłeś dotknąć się oblubienicy twojej. — Długo czekałam...

Irydion.
Podnieś głowę — rozedrzej wzrokiem te sklepienia. Tam wybrani śpiewają Hymn tryumfu. — Zmartwychwstań!
Kornelia.

O Panie! chwała bitew na około twarzy twojej — płoniesz cały blaskami żelaza. — Panie, gdzie rany twoje, niech je obleję łzami!

Irydion (podnosi ją.)

Jutro, niewiasto, spełnią się przepowiednie o królestwie Krzyża.

Kornelia.

O nie rozpraszaj się wśród ciemności — oni mówili że przyjdziesz, a teraz ty mnie nie weźmiesz z sobą. — Ty zapomnisz o służebnicy twojej!

Irydion.

Biedna! powstań — nie płacz — nie rozpaczaj!

Kornelia.

Daj mi zaginąć w chwale twojej! ja już umarłam, o Panie!

Irydion (porywa ją z ziemi.)

Dni kilka jeszcze, niewiasto. — Tymczasem wołaj na braci swoich: „do broni, do broni!“

(Odchodzi.)
Kornelia.

Słyszycie ostatnie słowa jego. — On zstąpił drugi raz na ziemię i tą razą miecz w jego prawicy połyska. — Do broni! kości umarłych, żyjący kapłani, ludu Boży, odpowiedzcie! On tak kazał. — Za mną: do broni, do broni!

(Ucieka.)




Inna strona katakomb. — Symeon z Koryntu. — Obok krucyfix, księga i trupia głowa.
Symeon.

W dniu jednym świat posiąść, nie ten nędzny kędy błyszczy złoto i stęka żelazo, ale ten ogromny, ten świat dusz wszystkich i panować im w imieniu Twojem, o Boże! Ach! gdyby morze jasności, ta myśl przedemną rozciągnięta — ku niej płynę w potokach cierpienia i poniżenia, coraz olbrzymiej rozpychając zasępione fale. — O Chrystusie! podbiję Ci wszystko, co zowie się ciałem. — Tam w dole będą pustynie, skaty, miasta, stamtąd szumią wołania królów i kupców, a duch mój odbicie Twego na ziemi, zawieszony w górze, jednością potęgi ich ściska. — Każe im milczeć lub modlić się, drżeć lub radować się — myśleć lub zasnąć!

Irydion (wchodząc.)

Witam cię, synu Hellady, po dwakroć bracie mój!

Symeon.

Wreszcie nadszedłeś.

Irydion.

Czas jeszcze.

Symeon.

Czy widziałeś Wiktora!

Irydion.

To dziecię stare które panuje nad nami. — W nim słodycz jest słabością a słabość staje się uporem.

Symeon.

Zaprawdę ci mówię, że trzoda nie puści się na nieznane pole bez błogosławieństwa pasterza.

Irydion.

Zwlekajmy do ostatniej chwili — wtedy nagle otoczym go rozpacznemi prośby. — Nieprzygotowanego strach ogarnie lub duch Boży oświeci!

Symeon.

Do stóp mu się rzucę — iskra co pryśnie od mojego serca duszę mu rozerwie.

Irydion.
Śpi u niego głęboko dusza — twarz wyschła mu od cnoty — zresztą idźmy zawsze naprzód, nie oglądajmy się nigdy — w tem nasze zbawienie.
Symeon.

Stanie się jako mówisz. — Czy słyszysz te pomieszane głosy? — gromadzą się jak im przykazałem na pograniczu świętych grobów, na szerokich cmentarzach starych pogan.

Irydion.

Ukrzyżowanego, niezemszczonego weź w ręce i nieś przed ich oblicza!

Symeon (porywając za krucyfiks.)

O jakżem był kiedyś małoduszny i ślepy! Wierzyłem, że niesprawiedliwość znosić trzeba, by docierpieć się Nieba.

(Podnosi czaszkę.)

Patrz na te zapadłe skronie — w tych załamach jaśniało niegdyś życie życia mego. — Biskup miał złączyć ręce nasze. — Dnia jednego nie dostawało, lecz nocą wpadł Centurion i porwał niewinną do cyrku Flawiana! — Z pod paszczy tygrysa to mi tylko zostało! — I jeszcze długo potem walczyłem z żądzą odporu jakby z szatanem, a to był duch żywy, święty co owładał mną stopniami!

(Kładzie czaszkę.)

Spoczywaj, nieboga! wkrótce zmartwych ty powstaniesz dla mnie!

Irydion.

Zemsta więc i naprzód tam gdzie brzęczą pszczoły.

(Wychodzą.)




Przestronne lochy. — Cenotafy po ścianach[55]. — Mogiły rozsypane tu i owdzie. — Zgromadzenie chrześcian przy pochodniach.
Chór młodzieńców.
Nieszczęśliwy ten co urodzon z niewiasty. — Dni jego błahe i znikome — od krzyża ramion odwiązać, od cierniów skroni odchylić nie zdołał. — Ciemności siostrami jego i grobem!
Chór starców.

Święty, święty, święty, słuszne sądy Twoje! Ty przez męki ojców wynosisz przyszłe pokolenia. — Na stosach kości naszych zieloność wiosny i szkarłat potęgi rozwiedziesz synom naszym.

Chór młodzieńców.

Ześlij nam pocieszyciela — niech on stanie na wysokościach, niech karki wyniosłych stopom swoim podściele w równiny.

(Wchodzą Symeon i Irydion.)

Witajcie!

Symeon

W imieniu Ojca, Syna i Ducha, nadzieja niechaj będzie z wami.

Chór starców.

Symeonie, Symeonie! dla czego ten co idzie za tobą, co nie dawno jeszcze nosił szatę katechumena, dziś przywdział zbroję. — Naucz go i oświeć, by puklerzem była mu skrucha, a szczera modlitwa jedynym orężem.

Symeon (do Irydiona.)

Wstąp na mogiłę — odpowiadaj za siebie. — Ja tymczasem wezwę jeszcze ducha — chwil kilka jeszcze a stanę się w duchu.

Irydion (wstępuje na mogiłę.)

Kto się pyta niechaj własnej mądrości nie ufa, ale niech spojrzy w około i przypomni sobie przepowiedziane dni klęski mające zawisnąć nad ziemią!
Czasy milczenia kończą się dzisiaj, bo przebrały się męki sprawiedliwych — w grobach już miejsca nie znaleść. — Kości umarłych gwałtem nas wypychają ku słodkim błękitom.

Kto leżał w prochu niechaj powstaje, kto się weselił nad naszemi głowy niechaj zadrży — bo przepaści wejdą w górę a wzgórza zapadną w otchłanie!
Chór młodzieńców.

Synu obietnicy, pokój Pana niechaj będzie z tobą.

Irydion.

Pioruny gorejące Pana niechaj będą ze mną i z wami. — Z krzywd waszych stało się moje natchnienie — w łasce Jedynego, Potrójnego, wszczęła się otucha moja — a waszą wolą, moja posetniona siła niechaj wre i woła o pomstę do Boga!
Słuchajcie mnie. — Miasto rozdzieliło się tej nocy. — Syn wszeteczeństwa zachwiał się na tronie. — Pretoryanie odwrócili serca od niego. — Lud jak morze niepewne, któremu wiatru się podda, dotąd kołysze się i milczy — ale wnet nań spadną ciężkie wichrów skrzydła, runą weń grady pomieszanych chęci. — Patrzcie! widome ciemności gromadzą się nad stolicą która morduje proroków i świętych. W całej Azyi powstają legiony. — Nad Renem burzą się Allemany. Cezar i Aleksander zabierają się do ostatniej rozprawy. — Ten wzywa Mitrę, tamten Statora — a któren zwycięży, zwycięży z przeklęstwem Chrystusowi na ustach!
Oto znak wam dany, hasło obiecane — patrzcie a ujrzycie. — Chciejcie, a będziecie wolnymi!

Chór starców.

Kto ci dał władzę i na czole twoim wyrył słowo Boże? Gdzie Wiktor, ojciec wiernych, pasterz namaszczony? Czy on powie o tobie: — On jest ten, którego Pan wzbudził.

Symeon (wstępując na drugą mogiłę.)

Ja mu świadczę!

(Wznosi krzyż.)

Płyńcie łzy moje, roztwórzcie się rany piersi moich. — Oto Pan nad wszystkie pychy, Bóg i zwycięsca przybity do progów śmiertelnych. — Wy którzy nie macie serca, stójcie na miejscu jak głazy porzucone na ścieżce. — Ja nie dla was mówię. — Wy co nie pragniecie by Hyjerozolima wyszła z toni czasów, starzejcie się i milczcie. — Ja nie do was mówię!
Tych tylko wzywam, dla których on hańbę znosił, pośmiewisko wytrzymał, aż słońce od mąk Jego przesłoniło się nocą! Od nocy tej straszliwej kto się upomniał o obelgi syna człowieka? Nikt go nie odział, nikt nie napoił. — Wszystkie narody ziemi jedne po drugich ukrzyżowały go na nowo!

Chór młodzieńców.

Przeklęstwo czcicielom Molocha.

Irydion.

Nie wypuszczajcie chwili, która nadlatuje. — Nie patrzcie na nią jak na skrzydła co mijają i giną w oddali, jak na błyskawicę, co błyśnie i zamrze w błyśnięciu! Ale wszyscy razem, zgodnie, wyciągnijcie ramiona objąć ją — przycisnąć do serc waszych, o bracia. — Z niej drobnej dzisiaj, z niej co nie powróci nigdy, wydobyć iskrę życia — bo zaprawdę wam ogłaszam, że w niej długie wieki drzemią. — Jeśli je obudzicie, staną się waszemi!

Chór starców.

Ogień modlitwy gaśnie w łonie naszem — mgła tajemnicza zasuwa się nad nami. — Panie! od pokus zwodziciela wybaw nas, Panie!

Irydion.

To słabość! — przez kajdany ojców waszych odrzućcie ją — przez stosy Nerona odrzućcie ją — przez ofiary cyrku zaklinam was, bądźcie silnymi!

Chór młodzieńców.
Głos twój jak dźwięk trąby grzmiącej pędzi nas ku płaszczyznom ziemi — ale drżą nam piersi, włosy powstają na głowie! O Symeonie z Koryntu, odezwij się — mów czy nie widzisz czego?
Symeon.

Widzę wzrokiem Jana, który przed laty patrzał na Hyjerozolimę wybranych. — On w grobie śpi wśród nachylonych Aniołów i powstanie dzisiaj lub jutro — wtedy się usunę — a teraz ja prorokuję, ja wołam!

Chór.

Ścisnęły się marszczki czoła jego. — Krzyż czarny drży mu w dłoniach jak gałąź wśród wichrów!

Symeon.

Duch mnie ogarnął, unosi. — Stąpam na zwaliskach miasta. — Bożyszcza przewrócone jak kawały darni — orły złote bez dziobów, bez skrzydeł, na garściach potrzaskanej broni — purpury jak płótna na łące obwite wiciami pajęczyn — łuny igrają po trupach. — Rozpuszczone warkocze dziewic, długie szaty konsulów, Cezarów, porwane wozy znikają w oddali.

(Pada na kolana.)

O Boże umęczony, natchnij ich duszą jakeś moją natchnął i ogień pożerający bitew roznieć w ich dłoniach.

(Wstaje.)

Modlitw waszych spienione fale dopłynęły Niebios. — Dusze zabite złością synów ludzkich stanęły u ołtarza, co wiekuiście pali się na podnożach tronu. — I ujrzałem tego, który panuje na tronie — przeliczył je wszystkie, a liczba ich dopełniona i zawarta księga świadectwa i śmierci. — Głos zagrzmiał: — Odtąd mi świadczyć będziecie życiem i zwycięstwem!

Chór (przyklękają wszyscy.)

Chrystusie, Chrystusie, wrą nam serca bo zmartwychwstać chcemy! Nie opuszczaj nas w chwili niepewności. — Daj nam objawienie sądów Twoich!

Irydion.

Czy się jeszcze pytacie, ludzie małej wiary? Wznieście oczy. — Oto Pan wasz kona — oto jeszcze roztwarte usta i ostatnie wołanie: — Czemu opuściłeś mnie Ojcze! — Bracia, czy my go jeszcze i dzisiaj opuścim?

Chór.

Nie. — Nie.

Irydion

Ha!

(Odwraca się.)
Symeon

Bledniejesz?

Irydion.

Tam — gdzie zakręcają się sklepienia — tam na samej granicy świateł i ciemności.

Jeden z chóru.

Ktoś nas podchodzi lekkiemi stopy.

(Wbiega Metella.)
Symeon.

Witaj, dziewico poślubiona wiekuistej miłości.

Chór.

Skąd do nas idziesz tak późno, sama z rozpuszczonym włosem?

(Metella zatrzymuje się przy mogile Irydiona.)
Symeon (do Irydiona.)

Przemawiaj dalej!

Irydion (obracając się do Kornelii.)

Czy mnie poznajesz, czy moje słowa pamiętasz?

Jeden z tłumu.

Słyszeliście ten krzyk Świętej?

Drudzy.

Straszno, straszno stało się o tej godzinie sercom naszym.

Irydion.
Milczcie, teraz ona mówić zaczyna!
Kornelia.

Objawiłeś się i wyrzekłeś straszne słowo. — Odtąd biegnę i wołam — dni i nocy mijają, ja biegnę i wołam.

(Odwracając się do ludu.)

Do broni, do broni!

Irydion.

Przez ciebie, Masynisso, zwyciężam!

(Do ludu.)

Dusza niewiasty prędzej od was wszystkich zrozumiała tajemnicę Niebios. — Zmyjcie hańbę waszą w krwi bałwochwalców!

(Kładzie rękę na włosach Kornelii.)

Stań się żywym głosem chwały przyobiecanej. — Rozedrzej zasłonę czasu przed oczyma ludu!

Kornelia.

W gromy zbrojnego widziałam — szedł zdobywając by zdobywać dalej — i nieśmiertelną stałam się w obliczu jego!

Chór starców.

Czyś miała widzenie i dotąd spoglądasz na jego mdlejące ostatki? Odpowiedz nam, odpowiedz!

Kornelia.

W gromy zbrojnego widzę — idzie i zdobywa. — Nic mu się nie oprze. — Strzała jego cięciwy ziemię odmierzy w przelocie. — Strachem otoczył się jak zwojami królewskiego płaszcza i śmierć blada posuwa się za nim!

(Ucieka.)
Jeden z chóru.

Wśród głów i pochodni, jej włosy podskakują i toną jak fala.

Chór.
Gdzie lecisz?
Kornelia.

Gdzie światło nie dojdzie, niech mój głos doleci: do broni!

Wszyscy.

Do broni, do broni!

Głos Kornelii.

Rozstąpcie się ciemności — martwe skały zadrżyjcie na świadectwo Panu!

Symeon.

Zniknęła porwana natchnieniem. — Teraz słuchajcie brata mojego, zważajcie na słowa młodzieńca!

Irydion.

Kto przyjdzie do pałacu Amfilocha, kto wymówi stanąwszy na progu: — Sigurd, syn Grimhildy — ten dostanie miecz i pocisk i szyszak miedziany. — Pamiętajcie: — Sigurd, syn Grimhildy.

Pierwszy barbarzyniec.

Niegdyś w Chersonesie słynęła kapłanka.

Drugi.

Imię to ojcowie nasi powtarzali z drżeniem.

Trzeci.

W borach Saksońskich przybyli bracia od morza północnego, śpiewali o niej żałobne wspomnienia.

Irydion.

To matka moja, a wy, bracia moi!

(Wchodzi i staje wśród nich.)

Dajcie ręce wasze — z błędów wyszliśmy, ale błędy ojców ogniwami synom. — Dziś w imieniu Chrystusa bądźcie mi wiernymi.

Chór barbarzyńców.

Synu Grimhildy, synu ziemi srebrnej, od wolnych ludzi wolne przyrzeczenie i wiara niezłomna! Błękitnooki, długowłosy nie zdradzi ciebie. — Ślubujem tobie ciało nasze jakośmy duszę poślubili nowemu Bogu!

Irydion.

Wnuk króla mężów dziękuje braciom swoim.

Chór barbarzyńców.

Przed laty Herman[56] zaczął walkę z południowym słoniem. — Święte jego kości spoczywają w czarnych Irminsulu gajach. — Naprzód, naprzód! Tameśmy, nim duch bezdrożów ujął nas za ramię i wygnał na obszary świata, słyszeli pieśni zwiastujące zgon strasznego Rzymu — naprzód, naprzód! Ty będziesz Hermanem — pod wodzą twoją zdradzieckich Italów zburzymy pałace!

(Słychać podziemne huki.)
Symeon.

Czemu odzywasz się, ziemio, matko ciał umarłych a nie żyjącego ducha!

Irydion.

Wyrok zapada nad miastem.

Chór starców.

Symeonie, Symeonie! czy poznajesz gniewu pańskiego straszliwe odgłosy?

Symeon.

Zaprawdę gniew pański wam ogłaszam i błogosławię Jemu. — Patrzcie! Podniósł się Wszechmocny i otchłań woła o miłosierdzie do Niego! Patrzcie! Dreszcz bieży po skałach, zrywają się wichry jak syczące węże — Hosanna! Hosanna! Mogiły bałwochwalców pękają na dwoje. — Dzień zemsty zstępuje wśród burzy!

Chór młodzieńców.
Hyjeronimie, dotrzymaj obietnicy. — Wola Jedynego objawia się nam.
Irydion.

Skarby moje waszemi. — Krew moja waszą do ostatniej kropli — przysięgnijcie tylko krzyż ten zatknąć na szczytach Kapitolu!

Chór starców.

Biada wam — biada.

Chór młodzieńców.

W imieniu Chrystusa, przysięgamy.

Irydion.

I wprzódy nie odpoczniecie, nie pomodlicie się Jemu, ani ciało Jego pożywać będziecie!

Chór.

Nie — nie — nie!

Chór starców.

Uciekajcie bezbożni — łamią się filary — ziemia się rozstępuje.

Irydion.

Pod nami tak Rzym padać będzie.

Inni.

Strzeżcie waszych pochodni.

Symeon.

Idźcie za mną. — Ten, którego niosę, na rozhuźdanych falach stąpał bezpiecznie.

Inni.

Ognia, ognia!

Chór barbarzyńców.

Rwijmy się za pasy z tłumem. — Syny lodów nie zginą tu marnie wśród podrzutów siarczystej, niecierpianej ziemi!

Inni.
W tył, nazad — tu ognie buchnęły!
Irydion.

W tę stronę ku naszym cmentarzom, ku Eloimowi. — Ach, trwoga pomieszała rozumy wasze!

Symeon.

Odparła mnie opoka i jednym rzutem runąłem do stóp twoich.

Irydion.

Oprzej się na mnie — ten głaz dotąd nie zadrżał ni razu.

Symeon.

Gdzie ci, którzy szli za mną?

Irydion.

Zniknęli. — Nocy takiej nie widziałem nigdy — z tysiąca pochodni ledwo gdzie jeszcze tli się gwiazda jaka.

Symeon.

Zgasła ta na którąś patrzał — Ach! i tamta i tamta!

Pomieszane głosy.

Odpuść nam winy nasze — w godzinę śmierci błagamy Cię, Panie!

Symeon.

Wyciągnij ramię — zawieś pochodnię nad tem morzem cieniów.

Irydion.

Daremno.

Symeon.

Słyszałeś łoskot co przydusił głosy starców?

Irydion.

Tam odzywają się żyjący — do mnie!

Symeon.
Ale ci, którzy Pana tu błagali przed chwilą!
Irydion.

Pan już o nich pamięta teraz — do mnie, do mnie.

Chór barbarzyńców.

Błądziliśmy na przemian w ciemnościach i w ogniu — zewsząd odegnały nas pioruny, ale serca nasze biją tak zimno jak biły przed burzą!

Irydion.

Przytknijcie wasze pochodnie. — Ja was wyprowadzę. Ja pamiętam drogę.

Symeon.

Ot głuche gwary się ozwały. — To bracia nasi, co się przedarli ku Eloimowi — za nimi!

Głos w oddaleniu.

Pal się, ziemio, na dzień ostatni świata.

Irydion.

Słyszeliście?

Chór.

Nie traćmy czasu — naprzód!

Irydion.

Uciekajcie!

Głos w pobliżu.

Do broni, do broni!

Chór.
To ojciec złudzeń, który cię woła na zgubę twoją!
Irydion.

To ona!

Symeon.

Nie puszczę ciebie.

Irydion (odpychając go.)

A kto ich wywiedzie jeśli ja nie wrócę!

(Idzie naprzód.)
Ojcze! wzywam ciebie, niech się płomienie Erebu ukorzą przedemną!
Głos w pobliżu.

I wieniec mój będzie z gwiazd nieśmiertelnych przy boku twoim.

Irydion.

Chrystusie, Boże jej Niebios, ocal nieszczęśliwą.

(Rozwidnia się — ognie z pod ziemi buchają — wśród nich Kornelia.)
Chór barbarzyńców.
Zajaśniał hełm nieustraszonego i utonął w ciemnościach!
Symeon.

Hyjeronimie.

Chór.

Sigurdzie — Sigurdzie!

Głos Irydiona.

Spieszę do was.

(Wraca trzymając Kornelię w objęciach)

Odwróćcie twarze — na dół schylone pochodnie — tędy, tędy, za mną!

Chór (w oddaleniu.)

Zbaw nas, o Synu człowieka, a trzykroć tak zniszczony, trzykroć tak spalony Rzym będzie, wróg ludzi świętych południa i ludzi wolnych północy!

Głos wśród ciemności.

Śpijcie wichry z popiołami starych czcicieli.

(Nadchodzą słupy ognia, wśród nich Masynissa.)
Chór podziemnych głosów.
Patrz! staliśmy się jak lampy cichej świątyni, o my gorejący, o my nieszczęśliwi, ofiary mąk tylu, od wieków tylu!
Masynissa.

Przyjdzie chwila, w której cała ziemia na pastwę oddana wam będzie — ale na dzisiaj tu koniec drogi waszej — nie pójdziecie dalej!

Chór.

Zwycięstwo! Do czasu, do czasu tylko żyjem rozpaczą i nocą! I zapytają się duchy niebieskie — gdzie ziemia, siostra nasza? — i zapyta się ten, który Ją zbawił: — gdzie oblubienica moja? — a my wytrząśniem pod ich gwiazdy jej umarłe popioły!

Masynissa.

Zwolna, z cicha, dzieci moje! — To chwila w nieśmiertelności waszej, ale tysiąc tysięcy ludzkich pokoleń od niej przegradza was jeszcze!
Wprzódy muszą siły swoje sterać — każdą wiarę krwią popierać i ogłosić ją fałszem. — Każde zaprzeczenie błotem zarzucić i ubóstwić je wreszcie! — aż doważy się szala ich mierności i dumy, aż siwizna głupstwem się stanie a siła szaleństwem!

Chór.

I zginą!

Masynissa.

Myśl ich osiądziem — w niej światy tworzyć będziem coraz dalsze od prawdy — tak iskrę, którą wzięli z górnych przestrzeni, zamęczym w ich duszach. — Uwieńczym ich skronie ognikami wiedzy. — Znikome berła powierzym ich dłoniom. — Wyniesieni ich na samodzierżców ziemi!

Chór.

I zginą!

Masynissa (przechadza się wśród ogniów.)

Wiaro, nadziejo, miłości! Trójco, która miałaś trwać na wieki, rozerwałem Cię dzisiaj w sercach dzieci najukochańszych błogosławieństwa Twego! — Nie, Ty niemi nie zaludnisz spustoszonych przestrzeni, kędy wrzały niegdyś roje szczęśliwych i pięknych. — Ty już nigdy takich nie dostaniesz synów. — Sama zgasiłaś słońca, które były chwałą Twoją!

Chór.

Niechaj trony nasze wiecznie sterczą próżne i martwe — niechaj pieśni pochwalne u ich stóp konają!

Masynissa.

Tej nocy naszych następców poczęła się zguba. — Jako my niegdyś tak i oni odpadną od Niego!

Chór.
I przyjdą jeść chleb nasz i mieszkać w ciemnym domu naszym!
Masynissa.

Wrogu! Ty wiesz, że ich duch obłąkany od pierwszej wiosny ziemi! — Odtąd dnia nie będzie, żeby się nie kłócili o przymioty i imiona Twoje?
W Imieniu Twojem będą zabijać i palić. — W Imieniu Twojem gnić i milczeć. — W Imieniu Twojem uciskać. — W Imieniu Twojem powstawać i burzyć!
Ukrzyżowan będziesz zarówno w ich mądrości i niewiadomstwie, w ich rachubach i szałach, zarówno w sennej pokorze ich modlitw i w bluźnierstwach ich dumy!
Na szczytach niebios ten puhar goryczy pić będziesz, dopóki ich nie przeklniesz na wieki. — Na szczytach niebios, wśród potęg Twoich doznasz co to piekło nasze!

Chór.
Chwała nam i Temu, co dotąd jaśnieje w ogniu odrzucenia jak pałał niegdyś tęczami siły! — Chwała nam, chwała nam!
Masynissa.

On skazę piorunów zakrył dłonią na czole. — Na dnie przepaści, on myśl krzepi na dzień ostatni świata! Chwała Jemu. — A teraz owiońcie mnie ciemności, — teraz w milczeniu skonajcie bracia moi!



CZĘŚĆ TRZECIA.




Namiot w obozie zamiejskich pretorianów. — Arystommachus, Lucius Tubero na przodzie. — W głębi na łożach Aleksander Severus i Ulpianus rozmawiają po cichu. — Wchodzi Irydion.
Irydion.

Przybywam Rzymianie, w imieniu Pana waszego. — Odmówcie wasze skargi — każdą wysłucham i na każdą odpowiem według myśli Cezara.

Arystommachus.

Jeśliś był ciekawy zażaleń naszych, trza było do nas zawitać przed rokiem. — Wtedy bylibyśmy rozprawiali z sobą — ale dziś, Greku, kto jął się oręża, ten zapomniał się skarżyć — kto grozi ten nie odpowiada, ale rozkazuje. — Przechodząc, widziałeś wszystkich stojących w zbrojach, gotowych do pochodu! Innej odpowiedzi nie otrzymasz odemnie!

Irydion.

Czy tak samo i Lucius Tubero myśli?

Tubero.

Chociaż mój popędliwy towarzysz lepszy do szeregu niż do mównicy, jednak, Irydionie, do jego słów w tej chwili mało co mam dodać. — Przypomnisz tylko od nas Imperatorowi, żeśmy długo prośby nasze podawali bez żadnego skutku — że obiecanego amfiteatru nie raczył nam wystawić i że należnych nagród nie rozdał. — Odemnie przypomnisz Imperatorowi, że ojca mojego do przerżnięcia żył sobie w kąpieli, że córkę siostry mojej do połknięcia gorejących żarów przymusił — powtórzysz mu imiona senatorów, których na utratę czci i gardła w przeciągu trzech lat skazał. — Powiesz mu, że liczyłem niegdyś krocie przyjaciół i krewnych opływających w dostatki — a że dzisiaj nie mam już nikogo — lub że głód rozdziera wnętrzności tych co pozostali. — Ale za to żyje Eutychian i kilku wyzwoleńców i kilka nałożnic purpurę noszą. — Dodasz wreszcie, że shańbił Greczynkę z starożytnego, z uczciwego domu...

(Irydion dobywa tabliczek i stylem[57] pisze na nich.)

Co zapisujesz, synu Amfilocha?

Irydion.

Tę chwilę, imię twoje i śmierć twoją. — Teraz ciągnij dalej!

Tubero.

Dzięki ci, Danausie! Jednak oświadcz Panu twemu, że jeśli wyda Eutychiana, byśmy go na krzyżu rozbili[58], i wszystkie skarby swoje, byśmy sobie z nich żołd wypłacili; że jeśli złoży natychmiast władzę konsula, trybuna i arcykapłana, to go może jeszcze zostawim przy życiu, przy kochance, i odeślem tam, skąd się do nas przywlókł na wstyd i nieszczęście miasta!

Arystommachus.

Niech się tylko spieszy, bo jutro o świcie u bram Rzymu staniemy — godziną później w pałacu Cezarów.

Irydion.

Czy nic już więcej, przezacni Rzymianie?

Arystommachus (dobywając miecza.)

To jedno tylko!

Tubero.
Bo tem tylko można się odwdzięczyć w dniu jednym za poniżenie lat kilku!
Arystommachus.

Tem tylko przeciąć dyamenty na skroniach Cezara i wyziębić uśmiech szyderczy na ustach jego powiernika.

Irydion.

Dobrze mówisz — zgadłeś! — Śmieję się sercem całem, bo słyszę Rzymian mówiących o jarzmie ze wstrętem, z oburzeniem o hańbie!
Wy, których ojców na trzodę bydła zamienił Tyberius, wy, których ojcami gardził Neron, sam pogardzony od kurzawy, na której stąpał, śmiecie wyrzekać na poniżenie! Wy, potomki tych, którzy całą ziemię spodlili! — nie łudźcie się daremnie. — Ród wasz czy dawniej czy później był zawsze świątynią podłości. — Inaczejby pod strumieniami co z niej wypłynęły, nie była wyschła i Azya i Grecya i świat jako wielki, jako nieszczęśliwy, aż po Hyrkańskie Syrty i pustynie Jazygów[59]! — Tak, tak, śmieję się Rzymianie, ale ten śmiech nie wiecie co wróży.

(Postępuje kilka kroków naprzód.)

Jeśli broni nie złożycie natychmiast — jeśli nie padniecie do nóg Heliogabala — jeśli dziesiątego z pomiędzy siebie nie poświęcicie zemście jego, biada wam wszystkim! Takie moje zlecenia.

Arystommachus.

Precz stąd — wracaj do Syryjczyka. — Niech włosy namaści do biesiady Plutona.

Irydion.

Z tobą już skończyłem. — Dla tamtego mam jeszcze słów kilka.

(Zbliża się do Aleksandra.)
Ulpianus (do Aleksandra.)

Zbądź go milczeniem pogardy!

Aleksander.
Nie mogę!
Irydion.

Brat się przypomina tobie — zapytuje się czemuś zniknął w nocy z pałacu Cezarów — wzywa cię nazad i karę śmierci zamienia dla ciebie na karę wygnania.

Aleksander (porywając się z łoża do Ulpiana.)

Jeszcze raz, nie — pod tem coś się ukrywa — zostaw mnie z nim proszę ciebie — oddalcie się, przyjaciele.

(Wychodzą wszyscy.)

Synu Amfilocha, czyż mściwe bogi rozciągnęły między nami chmurę jaką zwodniczą? ja nie pojmuję ciebie. — Ty może nie poznajesz Sewera. — Irydionie, ty ślubowałeś przecie Hekatombę[60] Fortunie, która dzień sprawiedliwości rozświeci nad Rzymem?

Irydion.

I dotąd bogini to samo przyrzekam. — Gdyby mogła choć jedną chwilę sprawiedliwości mi przynieść, kto wie, możebym przez wdzięczność sam Rzym w Hekatombie poniósł na jej ołtarze!

Aleksander.

Synu Amfilocha, nie obrażaj mnie dwuznacznemi słowy — bo winieneś mi wdzięczność za to, że własnym oczom nie dowierzam, choć mi jasno przewrotność twoją wskazują. — Ach! sam nie wiem czemu zawsze ci ufać pragnąłem!

Irydion.

Dzięki moje Sewerowi! Gdyby mnie były losy stworzyły człowiekiem i serce moje chciały uposażyć błogim darem przyjaciela, byłbym je prosił o ciebie. — Teraz chyba żelaza piersi naszych zetrą się na polu bitwy.

Aleksander.

Czas jeszcze — porzuć sprawę tyrana; wejrzyj z mgły, którą się otoczyłeś, powiedz mi jedno słowo przywiązania a nie będę wątpił o wierze twojej! Irydionie, gdzie siostra twoja?

Irydion.

Tam gdzie ją fatum przykuło.

Aleksander.

Ale ona czysta jak myśl moja o niej. — Irydionie, wołam na ciebie. — Irydionie, zatrzymuję ciebie — ona go nie cierpi czytałem w jej oczach nieznośne męczarnie — a tybyś miał walczyć w jego obronie?

Irydion.

Czemu dni twoje tak krótkie, latorośli młoda! Z uniesień twoich ku piękności i cnocie śladu nie zostanie — przejdziesz jak dźwięk niesłyszany od ludzi, tylko znany bogom!

Aleksander.

Czemu tak żałobnym wzrokiem wpatrujesz się we mnie? Ach! słyszałem, że matka twoja gdzieś, kiedyś nosiła Boga potężnego w piersiach!

Irydion.

Puścizną dobrego po niegodziwych jest — kara! Synu Mammei, twoja godzina się zbliża.

Aleksander.

Ty chcesz mnie przerazić?

Irydion.

Mylisz się, ja ci tylko prawdę ogłaszam. — Jeśli przegrasz, zginiesz z ręki zwycięscy; jeśli zwyciężysz, z ręki tych, którym za hasło dzisiaj twoje imię służy.

Aleksander.

Hańba temu, ktoby się frasował o śmierć przed godziną lub w godzinę śmierci! Bądź co bądź, zostań przy mnie. — Ja Elsinoe wyrwę z paszczy tygrysa i Rzym na nowo stanie się wiosną siły, zbrojną w nieśmiertelne gromy. — Czemuś się wzdrygnął? Co tak cierpkiego dla ciebie w tych nadziejach moich?

Irydion.

Przypomniałem sobie, że przyszedłem od Cezara po twoją odpowiedź!

Aleksander.

Nie wspominaj mi jego — ale jeżeli jaką iskrę czucia dały ci bogi, niech ją krzywda siostry i pamięć ojca teraz na pożar zamieni! Przecie naddziady twoje śpiewały Persom, że zemsta jest rozkoszą bogów[61].

Irydion.

Niewinny jesteś.

(Ściska mu rękę.)

Ostatni raz — ostatni, bo oba stoimy nad grobem, a nim trzecia wyjdzie zorza, jeden z nas zstąpi do Erebu.

(Wychodzi.)




Sala w pałacu Cezarów w filary, w rzeźby, w kosztowne naczynia ubrana. — Pośrodku ołtarz poświęcony Mitrze. — W głębi kurtyna w drogie kamienie spuszczona od dwóch kolumn złotych. — Elsinoe w purpurze cesarskiej. — Irydion wchodzi w szyszaku i zbroi.
Irydion.

Gdzie przeklęty?

Elsinoe.

Tam, tam ciało jego leży na fijołkach, dusza na łonie jędz spoczywa. — Wyszłam, by odetchnąć na chwilę.

Irydion.

A nim zasnął, czy mówił o mnie — czy go przygotowałaś tak jak przykazałem?

Elsinoe.

Przystał na wszystko płacząc i tłukąc się w skronie. Eutychiana przywołał, rzucił mu się na szyję, za ręce go ściskał, ale jeszcze nie śmiał oznajmić, że ty weźmiesz dowództwo pretorium — powtarzał tylko iż się spodziewa, że łagodnemi słowy i obietnicami nawrócisz zbuntowanych — mnie się polecał bym go moim pole cała bogom — potem skoczył i legł wśród kwiatów i tarzał się jak wąż niespokojny.

Irydion.

Obudzić go trzeba.

Elsinoe.

Chodź za mną.

(Idzie i roztwiera kurtynę, za nią widać drzemiącego Heliogabala na stosach róż i fijołków.)
Irydion.

Czekaj jeszcze! te usta rozemknięte coś wymówić mają.

Elsinoe.

Przeklęstwo im! czy sennym, czy na jawie, czy żyjącym, czy w grobie!

Heliogabal.

Iry, Iry, czego opuściłeś mnie?

Elsinoe.

On marzy o tobie.

Heliogabal.

Elsi, Elsi moja, czego opuściłaś mnie?

Elsinoe.

Ach! córa Grimhildy nigdy twoją nie była!

Irydion (dotykając się Heliogabala.)

Imperatorze!

Heliogabal.

Kto woła — co — gdzie?

(Zrywa się.)
Ach! to wy. — Ach! to róże moje i kochane trójnogi.
(Bierze ich za ręce i kilka kroków idzie naprzód.)

Umierałem już, kiedy głos twój mnie wskrzesił!

Irydion.

Cóż tak strasznego widziałeś?

Heliogabal.

Okropnie mi było. — Zdało mi się w początkach uśpienia, że lud cały i wszystkie narody zdrobniały w karła bezsilnego i spętanego w łańcuchy; moja noga błyszczała na jego włosach jak muszla przejrzystej białości. — Tron mój pałał blaskami Olimpu. — Rzym też już płonął naokoło według obietnicy twojej i ludzi nigdzie nie „było, bo wszystkich żyjących gniotłem jedną stopą moją!

Irydion.

A więc pomyślną wróżbę zesłały ci bogi!

Heliogabal.

Słuchaj, słuchaj. — Zdało mi się że z Mausoleów powstali umarli — powstał Tubero i Lucius Wiktor i dwaj Apuleje i inni; wiesz, inni wszyscy — a u widnokręgu nagle ukazał się ojciec mój Karakalla z głową okręconą żmijami, z ludzkiemi czaszkami w dłoniach, ogromny, zataczający się w popiołach, i zapadł wołając „o Synu.“ — Oni wtedy ku mnie stąpać zaczną — karzeł rozśmiał się i zrzucił nogę moją. Oni idą, idą. — Tyś stanął przy mnie, a z drugiej strony ona. — Oni idą, patrz idą, togi zarzuciwszy na lewe ramię, w prawym ręku ściskając sztylety. — Wtedy rzekłeś, wydając mnie „Oto Cezar“ i Elsinoe rzekła wydając mnie „Oto wasz morderca“ i sto nagich błyskawic mignęło przed mojemi oczyma — sto rozrzynających gromów ugrzęzło mi w piersiach!

(Cofa się i zakrywa oczy.)
Znowu on, on, Ojciec mój!
Irydion.

Otrząśnij te ziarna zwodnicze któremi przelatujący Morfeusz osypał ci zmysły. Teraz więcej niż kiedykolwiek bądź przytomnym i silnym — bo pretoryanie zerwali z twoją purpurą na zawsze i Aleksander zaprzysiągł nie spocząć, dopóki twoim diadematem skroni nie opasze!

Heliogabal.

O ja nieszczęśliwy! Możeś ty im nie powiedział wszystkiego, nie obiecał przebaczenia i nagród?

Irydion.

Nie złota, ale krwi twojej żądają!

Heliogabal (obejmując ołtarz ramionami.)

O Trójco rozkoszy! o chaldejski Panie!

Elsinoe.

Dopóki u nóg Mitry kwilisz, dopótyś w kole niebezpieczeństwa i śmierci. — Módl się do Odyna a zlecą święte kruki i przemogą nad orłem.

Heliogabal.

Głos twój, Elsinoe! głos twój niechaj słyszę w ostatniej godzinie — ramiona twoje daj piersiom moim za przepaskę śmiertelną. — Ja cię kochałem za życia, choć ty mnie niecierpiałaś.

Elsinoe.

Nie konaj przed zgonem — wstawaj, każ przywołać Eutychiana i straż twoją — Bratu mojemu daj władzę, a on ci da zwycięstwo.

Heliogabal (podnosząc się.)

Ach! gdyby można jeszcze...

Irydion.

Nie! — nie trza grać w kości życia i śmierci na ołtarzu Fortuny! — Dziś w nocy jeszcze miasto zacznie się palić — nie lękaj się — przy tem świetle skonają pieśni na ustach Arystommacha. — Gdzie skarby twoje?

Heliogabal.

Część przesłałem już do Syryi — reszta pod strażą Eutychiana.

Irydion.

Co zostało każ rozdać pretoryanom dworu!

Eutychian (wbiegając.)

Boski, boski, źle się nam dziać poczyna. — Lud odpędził żołnierzy od bram kuryi[62]. Senatorowie się wcisnęli do kuryi. — Siedzą i radzą — a o czem, miły Anubisie? O śmierci boskiego!

Irydion.

Spiesz się, Cezarze!

Heliogabal.

Stary przyjacielu, podaj mi rękę. — Tak, dobrze, opieram się na tobie jak za dawnych czasów — razem kadziliśmy w świątyniach Mitry, piliśmy razem. — Ach! w przeszłości mojej wszak smaczne bywały papuzie wątróbki i dziewic rozgorzałe usta — a teraz losom przeciwnym ustępujemy razem — miecz swój oddaj Irydionowi — proszę cię — ty zostaniesz przy mnie a on będzie prefektem pretorium!

Eutychian.

Kto! ja? oni chcą głowy mojej, on dostojeństwa mego — bez głowy, bez miecza, jakże to będzie? ja przyprawiłem dla ciebie ostatnią czarę Sylwiusza, a...

Heliogabal.

Milcz i oddaj!

Eutychian (miecz odpasuje.)
Greku, nie trudź dziecięcia mojego — ono u lędźwi moich zawsze się hojdało w miedzianej kolebce.
Posłaniec (wbiegając.)

Panie mój, w tej chwili przebrany wyszedłem z senatu; a kiedym wychodził już wnosił Kanulcius, żebyś zginął śmiercią Nerona, a brat twój państwo odzierżał.

Heliogabal.

Ach! ach! ci sami twarze pasowali wczoraj do śladów moich na piasku.

Irydion.

Jeszcze raz, nie lękaj się, — Ty, żołnierzu, przebiegnij dolne piętra i zwołaj co możesz pretoryanów — niech czekają na mnie w Atrium Domicyana — potem skocz do mojego pałacu — tam znajdziesz gotowych Gladiatorów pod wodzą Scypiona — niechaj w tej samej chwili ruszą ku bazylice, w której senat rozpoczął obrady — a przechodząc niech wołają imię moje!

(Posłaniec wychodzi.)

Synu Samidy, rozpędzę tych mówców i lud rozepchnę jak dwie nędzne fale. — Lecz by Aleksandra zwyciężyć, trza mi czegoś więcej jeszcze.

Heliogabal.

Mów.

Irydion.

Czasu nie masz ogłosić mnie panem dni kilku przed wojskiem i ludem — pożycz mi pierścienia twego — a kto nań spojrzy uzna mnie namiestnikiem Cezara i pójdzie za mną jeśli wierny tobie.

Heliogabal.

Czy nie wiesz, że geniusz państwa na tym kamieniu wyryty? że świętokradzcą Imperator, który go cudzym dłoniom powierza.

Eutychian.
Oddaj — proszę cię, oddaj Irydionowi. — Ja zostanę przy tobie, a on będzie Cezarem!
Heliogabal.

Nie przedrzeźniaj pana twego — patrz na ten żart obosieczny, maczany w jadach getulskich — przyszła mi chętka zatknąć go w sercu twojem.

Eutychian.

Złota klinga! złota, sługa twój nie lękał się nigdy.

(Heliogabal rzuca się na niego.)

Przepowiedziano w kościele Osyrysa że we trzy dni po śmierci Eutychiana Cezar ducha wyzionie.

Heliogabal.

Co mówisz, przyjacielu — Ach! podłóż ramię głowie mojej biednej — nie wierz złym językom. Ja nigdy nie przestałem cię kochać.

Eutychian.

Jak pijany Macedończyk starego Klitusa.

Irydion.

Znaku mi potrzeba — znaku.

Heliogabal.

Precz! — nie oddam ci tych wężów złocistych i tego boga z dyamentu. — Masz wszystkie moje skarby, czary, jedwabie — dosyć, dosyć.

(Odzywają się krzyki z daleka.)
Irydion.

Czy słyszysz początek pieśni tryumfalnej Sewera?

Elsinoe.

Uczcij i uszanuj syna kapłanki — czyń wolę syna kapłanki!

Heliogabal.

O Elsi!

Irydion.
Słyszałeś wyrocznię — ręka twoja!
Heliogabal.

Sam zdejm z palca Heliogabala — nie — poczekaj jeszcze chwilę — kiedyś i ja biłem się z legiami Makryna. — Dzień był rażącej pogody — wóz mój srebrny toczył się po trupach i włóczniami złotemi ciskałem, promieńmi drugiego słońca. — Dzisiaj ja chcę na nowo... Ach! — czy widzicie nad trójnogiem? — Ach! teraz za kolumnę. — On sam i ręką mnie woła. Okręca się purpurą z krwi własnej. — Ojcze!

(Pada w ręce Eutychiana.)

Źle mi przyjaciele — pierś moja jak dom porzucony — nie ściskaj mi tak dłoni, Greku — zbrodnia zelżonego Majestatu...

Irydion.

Gdzie siła tam niechaj będzie i godło.

(Zdziera pierścień.)

Idź zasnąć — a kiedy zerwą się płomienie, przyjdę cię obudzić.

Heliogabal.

Eheu![63] on teraz Cezarem — prowadź mnie, Eutychianie. — Siądziesz u wezgłowia mego. — Tarczę moją gładzić będziesz. — Wśród pożaru chcę raz jeszcze przejrzeć się w niej. — Ach! słabo, zimno, czarno Heliogabalowi. — Eheu — Eheu! — O Elsinoe! Elsinoe. Spieszę za tobą.

Eutychian.

Cny Amfiloch idzie! kiedy piasek jeść będziesz i własną krwią popijać, wspomnij o mnie. — Byłem za młodu kucharzem.

(Kurtyna zapada nad nim i Cezarem.)
Elsinoe.

Stało się. — Szaleństwo mu dałam za ostatniego towarzysza u brzegu wód piekielnych, nad któremi stoi teraz. — Mów, czy mam jeszcze co wykonać, o bracie, bo dzisiaj w nocy, bo jutro nad rankiem przyjdzie może pretoryanin — może wcisną się płomienie lub pierś sam a nie zechce dalej cierpieć i wzgardzi powietrzem!

Irydion.

Strzeż go dopóki nie wrócę — wtedy opuścisz skazane progi i pójdziesz za mną.

Elsinoe.

A z nim co będzie?

Irydion.

Mało mi zależy na jego śmierci, mało na jego życiu. — To co nim było, na palcu moim połyska, to co nim jest, nie warte jednej myśli mojej.

Elsinoe.

Jeśli tak, zbliż się do mnie — jeszcze, jeszcze — a teraz czy słyszysz cichy głos mój?

Irydion.

Czego chcesz, siostro? — ręka twoja drży w mojej — bicie serca twego rozlega się na tym pancerzu?

Elsinoe.

Niechaj więc zgasną oczy, pod któremi zwiędłam — niech ramiona co opełzły szyję moją opadną jak dwie starte żmije. — Usta co pierwsze ust moich się dotknęły niech znikną w popiołach!

Irydion.

Na jednym więc stosie o tej samej chwili on i Sewerus...

Elsinoe.

Nie — nie! — Daj mi ostatniej woli dokończyć. — Znam, Irydionie, siłę ręki twojej i dla tego ostatnią prośbę zanoszę do ciebie. — Oszczędzaj Aleksandra na polu bitwy — nie zarzucaj śmiertelnych cieniów na greckie czoło. — On jeden się domyślał... Ach! czemu lica odwróciłeś odemnie?

Irydion.

Nie myśl o nim! On jeden już tylko Romę wydziera z objęć nienawiści mojej. — Bogowie pozazdrościli go ludziom — wyrok jego zapadł już oddawna!

Elsinoe.

A więc raz jeszcze siostrę przyciśnij do łona! — czujesz­‑li jak to serce pracuje? nim wrócisz ono pęknie, synu Amfilocha. — Ale pamiętaj — krwi niczyjej Elsinoe nie żądała od ciebie. — Żyjcie wszyscy, — wszyscy i on, Syryjczyk, i on przemierzły niech żyje — pod koniec ofiary rąk białych i śnieżnej szaty nie skazi dziewica! — Ach! ona stała długo przed ołtarzem. — Dniem i nocą jej sny, jej żądze, jej wiosna paliła się na zgliszczach! — Patrz! dymy z niej tylko w powietrzu — ale godzina już blizka i ciało się odwiąże jak koturnu taśmy — wiązka piołunu tylko zostanie na ziemi i duch stanie się cieniem!

Głosy zewnątrz pałacu.

Naprzód! przez Fortunę Irydiona Greka!

Irydion.

Precz z niewczesną żałobą kiedy już Nemesis wieniec zemsty dla nas w każdej ręce trzyma. — Zwycięstwo zstępuje mi w duszę. — W tych szczękach, w tych wrzaskach hasa życie moje. — Urodziłem się w tej chwili a ty miałabyś umierać? Bądź raczej szczęśliwą i dumną! — Co twój ojciec wzywał, o co bogów ze Izami długie wieki prosiły, zbliża się jak piorun. — Huki grzmotów czy już słyszysz w oddali?

Głosy.

Irydion, Irydion!

Irydion.
Bądź zdrowa!
Elsinoe.

Idź. — Ty bądź szczęśliwym i wielkim — a jeśli kiedy przepływać będziesz po Egejskich wodach, garstkę popiołów moich rzuć na brzegi Chiary!



Najwyższy taras pałacu Irydiona otoczony balustradą i posągami bogów greckich. — Masynissa na krześle z kości słoniowej. — Z tyłu domownicy, barbarzyńcy, żołnierze Irydiona.
Masynissa.

Patrzcie jeszcze!

Pilades.

To pewno, że około bazyliki coś dzieje się teraz — ale co, to chyba Sfinxy odgadną. — Stąd łuk Septimiusa wygląda jak dziecię na piasku. — Jeden tylko Kapitol jak wielki tak wielki!

Jeden z barbarzyńców.

O dwieście kroków dajcie gałąź leszczyny a rozedrę ją strzałą po strzale. — Lecz to forum przeklęte za daleko stoi.

Masynissa.

Choć lat tyle cięży moim powiekom i słońc różnych tyle psuło mi źrenice, wzrok mój dalej sięga, ludzie młodzi. — W tej chwili sęp jego hełmu przesuwa się nad tłumem — przed nim idzie miecz dobyty Scypiona — za nim czarne głowy braci waszych.

Drugi barbarzyniec.

I mnie raz łysnęło się w oczach.

Pilades.

Czy wydało mi się, bracia? czy słyszałem jakby konające echo głosów tysiąca?

Inni.
Ot! grzmi znowu.
Masynissa.

Nic mu nie będzie — przeszedł i już zniknął w przysionku. — Gladiatorowie usiedli na schodach, a motłoch jak znużone morze liże stopy gmachu. — Ho! Verresie.

Verres.

Jestem.

Masynissa.

Wielu masz ludzi pod sobą?

Verres.

Syn Amfilocha powierzył mi niewolników z Sycyjonu i rotę Germanów co od legii Cysalpińskiej zbiegła do nas wczoraj.

Masynissa.

Jak tylko wejdzie Hesperus[64], ruszysz z nimi ku Samnickiej bramie. — Tam czekaj aż słup ognisty wzbije się z wierzchołków, na których rozmawiamy, a wtedy zaczynaj od willi Rupiliusa i pożar rozpuszczając w lewo zmierzaj zawsze ku forum.

Verres.

Polegaj na mnie jak na Katylinie!

Masynissa.

Ach! ufam staremu patrycyuszowi, że puhar zemsty wychyli aż do dna.

Verres.

I znów napełni do brzegów.

Masynissa.

Alboinie!

Alboin.

Czego żąda syn pustyni?

Masynissa.
Ojciec raczej — gdzie twoi Herule?
Alboin.

Już wrócili zatrzymawszy jeden wodociąg za miastem, a w mieście fontannę Galby i zdroje Manliusa.

Masynissa.

W nocy stanowisko twoje będzie u sadzawki Nerona — pamiętaj czynić powinność, na którą przysiągłeś.

Alboin.

Nie ma co przypominać — wioskę hordy mojej cesarz Karakalla spalił nad brzegami Renu — mnie kazał służyć i dosłużyłem się wreszcie dzisiejszej nagrody! Odepchnę, żeby ślepego starca z wiadrem, żeby drobne chłopię z rączką wyciągniętą po kroplę wody.

Masynissa.

Dobrze mówisz. — Błogosławieństwo starca nie zaszkodzi tobie.

Verres (do Masynissy.)

Proszę cię, spojrzyj — serce mnie boli z oczekiwania.

Masynissa.

Pusto już wszędzie. — Jeden Scypion tylko leci na koniu.

Wszyscy.

Skąd?

Masynissa.

Od Kuryi Hostylli — teraz jednym skokiem przepadł wśród pałaców.

Pilades.

Może panu naszemu trza ruszyć na pomoc?

Masynissa.

Nic nie słyszycie?

Wszyscy.
Nic — nic.
Alboin.

Jakiś niedobitek dźwięku krąży w uchu moim.

Masynissa.

Ja wam mówię, że tętnią kopyta.

Verres.

Coś takiego — coś takiego.

Pilades.

Patrzcie. — On, on się wydobył.

Verres.

Teraz obelisk i portyk go przesłonił.

Alboin.

Jak strzała przebił na wylot świątynię.

Masynissa.

Scypionie!

Głos Scypiona.

Zwycięstwo!

Chór.

Niech żyje wnuk Afrykanina!

Głos Scypiona (na wschodach.)

Nie traćcie czasu — słońce już w kałuży krwi tonie za Tybrem — z lochów wynieść pnie i gałęzie cyprysów i nim wejdą gwiazdy, stos z nich ułożyć nad domem.

(Wchodzi.)

Verresie, Masynisso, przyjaciele, nie ma już senatu!

Pilades.

A pan mój gdzie?

Scypio.

Udał się do pałacu Cezarów, by straż pretoryańską obejrzeć. — Za chwilę ujrzycie go tutaj!

(Do niewolników wchodzących z drzewem i konwiami.)
Tu, pośrodku — między Minerwą Ateńską i Dianą z Efezu — a każdą warstwę przysypać korą aloesu, polać zdrojem nafty[65]!
Masynissa.

Lubię głos twój, Luciuszu! Mów nam jakoś braci wypędził z siedzeń kurulnych.

Scypio.

Irydion samotwór ze mną wszedł do kuryi. — Siedzieli spisani ojcowie jak za dobrych czasów — posąg Heliogabala leżał na ziemi z głową przy stopach, z rękoma u szyi, a Volero starszy nogę parł mu piersi i przemawiał udając Katona!

Verres.

Syn kupca.

Scypio.

Umilkł też jak Greka zobaczył, bo na czole Greka noc posępna, jakby noc wieków przeszłych, leżała w tej chwili. Maksymin Uxor zapytał jakim prawem znieważamy progi senatu — na to syn Amfilocha oparł się o podstawę filaru i ręce założywszy na Meduzie pancerza rzekł: — Rozejdźcie się i miasto opuśćcie. — Wrzaski zagłuszyły te słowa. — Kapłan Jowisza Ventidius krzyczy na liktorów — inni porywają się z krzeseł i dobywają sztyletów. — Irydion wtedy ozwał się szydząc mroźnym głosem: — W przybytku, gdzie ojcowie wasi potępili Grecyę, shańbię was na zawsze, jeśli mnie nie usłuchacie. — Volero rzucił się, z pod mównicy, ale sztylet jego zśliznął się na zbroi Greka i sam padł u podnóża Kaliguli, na ostrym węgle rozkrojne czoło krwią plusnęło i zemdlał senator. — Grek nie raczył nawet dobyć miecza, obrócił się ku mnie: — Oddaję ci ich, Scypionie — i klasnął — nasi drzwi ze spiżu wyrwali, liktorów przeparli, runęli do kuryi — przed ostrzami ich mieczów ustępowali ojcowie — kto się opierał, ten leży obok Volerona, — kto mógł, wyskoczył bocznemi ujściami — uciekając, świadczyli się Jowiszem, a ja zwycięstwem pod Zamą[66], Verresie!

Verres.

Ach! mnie tam nie było.

Masynissa.

Uspokój się — za to dziś w nocy zasiądziesz do lepszej biesiady.

Chór.

Oto pan nasz idzie — głos jego słyszymy.

(Wchodzą Gladiatory — za nimi Irydion.)
Pilades.

O synu Amfilocha, tyś nam wrócił cały.

Irydion.

Wstań, dobry mój Piladzie — dzięki tobie.
Ha! stos już wzniesiony, tylko, nie ma całuna z amiantu dla popiołów Romy[67]. — Witajcie mi wszyscy. — Starcze, rozdałeś rozkazy?

Masynissa.

Stało się według życzenia syna mego.

Irydion (siadając przy Masynissie.)

Odpocznijmy chwilę, zdejm mi szyszak Piladzie. — Luciuszu.

Scypio.

Słucham, wodzu.

Irydion.

Zważaj pilnie na każde słowo, iżbyś je zapamiętał i strzegł jak zemsty swojej. — W ogrodach pałacowych stali pretoryanie w nieładzie i przerażeniu, jedni pijani, drudzy bez oręża, inni bez znaków centuryi swojej. — Dałem im się wykrzyczeć — a kiedy ucichły gwary wzniosłem rękę moją — na widok pierścienia niebezpieczeństwo gorejące pojęli. — Trybuni otoczą mnie i pytają się — krotko przemówiłem — rzezańcy Syryjczyka znieśli pełne misy srebra — przysięgi straszne z ust wszystkich zagrzmiały — aż do ostatniej kropli — aż tchu nie stanie — i inne na dzisiaj dobre, zgrzybiałe do jutra. Idź więc i obejmij nad nimi czuwanie — uprzedziłem że przyślę jednego z moich — na znak weź miecz Eutychiana i na pomoc przybierz Gladiatorów Elsinoi. — Trzymaj ich ciągle w oczekiwaniu, mów, że za murami już widać.manipule Sewera — kiedy jęk w mieście rozlegać się zacznie, mów, że to manipule Sewera[68]. — Oni nie wyjdą na spotkanie wściekłych braci swoich — a gdyby nad rankiem nadeszli Zamiejscy, wtedy z początku łudź Aleksandra, wynajduj jakie chcesz warunki, zrywaj je i odnawiaj dopóki cierpliwości mu stanie — a potem bij się do upadłego. — Heliogabal i Karakalla — niech będzie twoim hasłem zwodniczem. — Aż ujrzysz płomienie u szczytów Kapitolu i płomienie na Forum — poznasz wtedy, że syn Amfilocha blizki.

Scypio.

A gdyby Syryjczyk wyczołgał się z głębin pałacu i chciał pomieszać nam szyki?

Irydion.

Nad Syryjczykiem czuwa siostra moja. — Zresztą szanuj jego życie do końca, bo pretoryanie służą nam tylko dopóki on oddycha.

Scypio.

A ty gdzie się udasz?

Irydion.

Może jeszcze w nocy zawitam do ciebie. Teraz spiesz się — już zmierzch lekkie zagony rozpuścił po niebie.

(Scypio wychodzi).
I tobie czas odejść, Verresie.
Verres.

Za mną!

(Wychodzi z kilkoma.)
Irydion.

I Alboin w jedną drogę z nimi.

Alboin.

Do widzenia, Sigurdzie!

(Wychodzi.)
Irydion (do niewolników.)

Nie długo i wam już trzeba się wybrać. — Lecz pierwej w dolnych perystylach zasiądźcie do przygotowanej biesiady. — Ostatni raz jedzcie i pijcie w domu moim. — Jutro ten dom się rozsypie. — Jutro będziecie zamożni wolni!

Chór niewolników.

Byłeś ojcem naszym i matką naszą — Pożywając chleb z ręki twojej, żyjemy dotąd, a innych po cyrkach i polach nagie świecą kości. — Jeśli który nie wróci, nie pytaj się o niego. — On zginął dla chwały twojej, błogosławiąc tobie!

Irydion.

Idźcie! a kiedy stos ten cyprysowy błyśnie, od świątyń, od Termów, od bram miasta, odpowiedzcie mu płomieniem i dymem.

(Wychodzą — on wstaje i opiera się na stosie.)
Im bliżej godziny, tem srożej krew moja szaleje — Czy to nie fałszywe ciemności? Czy odwieczna żądza serca mojego tych gwiazd nie wykłamała przed mojemi oczami — nie — nie — teraz panuję tę noc ostatnią Rzymu. — Czy widzisz, Masynisso, jak tam skradają się męże? — W bok czy widzisz tę samotną pochodnią ciągnącą nad wzgórzem ogrodów? — Ach! konie zarżały! to konie Verresa — cicho, cicho ludzie moi.
Masynissa.

I pod nami dziedzińce zaczynają się wypróżniać — coraz mniej głosów — jedno zdrowie jeszcze wnoszą.

Irydion.

Imię moje rozbiło się o sklepienia.

Masynissa.

Teraz z portyków jedni po drugich schodzą i zgarbieni milczący zapadają w ciemnościach.

Irydion.

Wszyscy dotrzymali słowa, wszyscy z domu Amfilocha idą na zgubę Romy. — Nazaarenów tylko jeszcze nie widać. — Ale Symeon przysiągł że o trzeciej godzinie sam ich przyprowadzi do mnie.

Masynissa.

Nie długo ci czekać. — Hesperus stanął już nad Kapitolem i włosy Bereniki[69] z nad gór Sabińskich się wznoszą.

Irydion.

O nocy! nie skąp mi chmur i wiatrów — przez wieki potem świecić będziesz jasno i cicho nad rozwalinami, czas mi się ociąga — czas mi dolega, starcze!

Masynissa.

I mnie także. — Lecz ja czekam dłużej niż ty na upadek wroga i czekam w milczeniu.

Irydion.

Ach! głos twój zdał mi się głosem ojca. — Czyż w tej chwili posąg Amfilocha nie dostanie krwi i żył i bijącego serca? W ciemnościach na tem białem krześle ty mi go przypominasz.

(Idzie do niego.)
I toga Jego tak samo była zarzucona w dniu śmierci! — Daj ręce obie — wyrzecz nad głową moją słowo opieki tak jakby on uczynił przed hasłem do boju.
Masynissa.

Niechaj znak mój będzie na czole twojem aż do końca wieków. — Przetrwasz z nim koleje, których nie obaczą te gwiazdy!

Irydion.

Miasto całe w płomieniach! — nie — tylko w źrenicy mojej buchnęły pożary. — Gdzie oni? gdzie chrześcianie? Coraz czarniej, coraz ciszej w dole — coraz wietrzniej w górze — a ich nie ma jeszcze?

Pilades (wchodzi.)

Czy mnie wołasz?

Irydion.

Nie ciebie. — Stój — czy w lochach nie odezwały się szelesty? czy od katakomb nie zbliżają się kroki?

Pilades.

Wracam z sali Amfilocha — nigdzie nic nie słyszałem.

Irydion.

Przynieś pochodnię.

(Pilades wychodzi.)

To być nie może — oni za chwilę tu będą.

Masynissa.

A gdyby nie przyszli?

Irydion.

Nie przeklinaj mnie. — Na nich oparta cała moja potęga. — Na ich czole zbiegnę miasto i ludowi rzymskiemu przypomnę Brennusa[70]. — Gladiatory i żołnierze moi bez nich nie wystarczą tłumom. Jeśli mnie zdradzili, zginąłem!

Masynissa.

Dośpiewują hymnów swoich — bądź cierpliwy, synu.

(Pilades wraca z pochodnią).
Irydion.

Zatknij nad stosem! Konam jak Prometeusz w łańcuchach o chmurę jedną od biesiady bogów. — Czego ty milczysz! — ozwij się, Masynisso — niech żyje Hellada.

Masynissa.

Milczę, bo godzina naznaczona minęła w tej chwili i każde pióro jej skrzydeł śmiechem przedłużonym szumiało w przelocie. — Teraz nic już nie słychać.

Irydion.

Wbrew losom i ludziom niech się stanie wola ojca mego.

(Porywa za pochodnię.)

Cześć ziemi Greckiej, cześć! a ty potrójna Hekato[71], przyjm tę ofiarę.
Ha! kto idzie? odpowiedz: czarne widmo. Jeżeli jesteś moim złym gieniuszem[72], przyjdź później. Teraz nie wstrzymasz mnie.

Posłannik.

Pokój tobie w imieniu Jezusa Nazareńskiego.

Irydion.

Tak — tak — cóż dalej? gdzie pustelnik? gdzie bracia?

Posłannik.

Symeon wzywa ciebie w rozpaczy. — Na progach Eloimu Biskup zatrzymał wszystkich zbrojnych, spieszących ku miastu!

Irydion.

Dzięki ci, sługo świętych. — Patrz! zimny jestem — nie zabiję ciebie.

(Depce pochodnię).

Ty jedna tylko umieraj!

(Do Masynissy).
Jeśli kto z moich wróci niechaj siądzie i czeka.
Masynissa.

Jeszcze daleko do zorzy.

Pilades.

Panie, panie, szyszak twój.

Irydion.

By zwyciężyć dość miecza — by zginąć nie potrzeba hełmu, — naprzód, Nazaarenie.

(Wychodzą.)
Masynissa (wstając i wznosząc ręce.)

O miasto serdeczne moje, błogosławię tobie! O Roma, w cieniu tych ramion bądź spokojnej myśli! — Zbawiona jesteś dla podłości twojej! Zbawiona jesteś dla okrucieństwa twego! Żyj i uciskaj — by ciało zepsuło się w mękach, a duch zwątpił o Bogu.

(Znika za stosem.)




Przybytek Eloimu w katakombach. — Wiktor na stopniach ołtarza. — Za nim kapłani i starce. — Z jednej strony klęczy Symeon z drugiej stoi Metella. — Dalej chrześcianie zbrojni na kolanach — na ołtarzu kielich święty i krzyż obwisły różami wśród palących się kadzielnic.
Wiktor.

Jako po tych dymach mdlejących tak i po was śladu nie będzie na ziemi ni w niebie. O! żeby sen wasz mógł być kamienny bez wspomnień, bez przebudzenia. Ale w przestworach śmierci wy żyć będziecie, tam gdzie zemsta Pana wiecznym gromem uderza. Wy żyć będziecie na wieki.

(Do Symeona.)

Uciekaj jak pierwszy morderca z przed oblicza Jehowy.

Symeon.
Słuchaj mnie raz jeszcze.
Wiktor.

Spojrzyj na tę niewiastę, do której się już nie odzywam, bo ręka sądu spoczywa na jej czole. — Odpowiedz. — Kto duszę tę zabił a ciału przypuścił by ono pośmiewiskiem było wśród żyjących? Czy nie poznajesz głosu opętania na tych ustach nieszczęśliwych?

Kornelia.

Czego mnie prześladujecie, kapłani ludu mego? Chór kapłanów. Milcz, córo buntu. — Ty miałaś być aniołem ale nie dotrwałaś do końca — potępionaś, potępionaś.

Kornelia.

On wyrzekł nademną: — Biedna — on wiedział, że hańbę będę cierpieć za niego. — Ale, o Symeonie, nie wątp. — On przyjdzie — ale, bracia nie odpadajcie od niego — on przyjdzie. Z pośród ogniów mnie wyrwał, kiedy się już kłóciły o ciało moje — z pośród was mnie wybawi — on przyjdzie, on przyjdzie.

Symeon.

Wiktorze, słuchaj mnie raz ostatni. — Byłem ci posłuszny zawsze — kto przeciwko mnie świadczyć będzie? Czym dwa razy nie odbył męczeństwa, raz w lochach Antyochii, drugi raz na rynku w Tarsus? Czym lat długich nie pokutował na pustyni? Czym kiedy przełamał zakon lub zgorszył braci moich?

Wiktor.

Gorszysz ich w tej chwili chwaląc się jak Faryzeusz przeklęty przez syna człowieka.

Symeon.

Mówię prawdę. — Kto z was głębiej rozmyślał nad męką Pańską — w kim żarliwszą miłość obudziły wspomnienia Golgoty? Sam Bóg, by świat zbawić, ubrał się w ciało — a my, by świat nauczyć nie dostaniemże ciała? Dotąd marne duchy z nas. — Gdzie dom, gdzie kościół, gdzie potęga nasza?

Wiktor.

Sofisto koryncki, kogoż ty usiłujesz omamić?
„Królestwo moje nie z tego świata.“ Czy słyszycie?

Symeon.

Czemu opuściłem moje piaski wrzące? — Tam niestworzonego kochałem — tu niecierpię stworzonych!

Wiktor.

Synu!

Symeon.

Głos słyszany po nocach mnie pędzi. — Czyż to marne przeczucia? Wiktor. Tyś niedawno jeszcze był wybranym dziecięciem Kościoła — a dzisiaj Pana twego chcesz ukrzyżować na nowo.

Kornelia.

Niżej czoła! słyszę odgłos z niebostąpienia!

(Irydion wychodzi.)

On to z nieśmiertelną młodością na licach.

(Do stóp mu się rzuca.)

Mówiłam im, że ty przyjdziesz, o Panie, Panie!

Chór kapłanów.

Precz stąd, kacerzu!

Wiktor.

O tej godzinie czara miłosierdzia wysycha w ręku anioła twego.

Irydion.

Krwią Rzymian ją odświeżę.
Kto przysiągł i nie dotrzymał? Symeon z Koryntu. — Kto się zgarbił do ziemi i oręż z dłoni wypuszcza? Wy bracia — a w mieście teraz Cezar i bogi miasta czekają tylko zmartwychwstania świętych by skonać. — Ha! zostawcie zgrzybiałych na grobach, chodźcie za mną — tam zwycięstwo, tam gwiazdę ujrzycie jaką widzieli królowie w dniu narodzenia Jezusa. — Tam Archaniołów śpiewy!

Symeon.

Hyjeronimie! Hyjeronimie, ku tobie, ku naszym nadziejom wyciągam ramiona!

Chór.

Proś Wiktora!

Irydion.

Ojcze!

Wiktor.

Dziś ojca straciłeś w niebiesiech!

Irydion.

Starcze!

Wiktor.

Siwizny mojej nie dożyjesz, bezbożny!

Kornelia (do Irydiona.)

Daruj mu, Panie. — On nie wie co czyni. — Do broni, do broni!

Irydion.

Ty jedna tylko, bo ciebie także opuściły losy!

Wiktor.

Syny ludu mego, patrzcie! Znak wam dany będzie abyście żałowali za winy wasze, abyście ocaleli za wdaniem się pasterza waszego!

Ty pierwsza niegdyś, dziś ostatnia u Stołu Pańskiego, przybliż się. — Niech moją rękę położę na skroni twojej!
Kornelia.

Dawniej tyś miłował córę Metellów. — Czego chcesz od niej dzisiaj?

Wiktor (wznosząc puhar).

Uniż się przed Krwią Pańską!

Kornelia (obracając się ku Irydionowi.)

Uniżę się przed Panem!

(Kapłani podają wodę święconą Wiktorowi.)
Wiktor.

Duchu święty, w Ojcu i Synu poczęty! to serce obłąkane uczyń na nowo domem Twoim!
Tak jak w godzinę chrztu poświęcam skronie twoje Kornelio!

Chór.

Czyż sen ogarnia dziewicę, że zawarła powieki i skłoniła głowę?

Wiktor (do kapłanów.)

Otoczcie ją — podajcie jej ramiona!

Kornelia.

Do broni!

Wiktor.

Milcz zły duchu, który przemawiasz jej obłędem. — Znakiem krzyża opasuję ciebie — słowem Jezus rozkazuję tobie. — Kłamco, jakiekolwiek imię twoje — jakakolwiek potęga twoja, wynijdź i zniknij!

Kornelia.

W piersiach sto jęków nie moich, sto jęków słyszę!

Wiktor.

Ustąp!

Kornelia.
Ratujcie mnie!
Irydion.

Ta droga, tu w objęcia moje!

Kornelia.

Ziemio, rozstąp się — ukryj mnie przed jego wzrokiem śmiertelnym!

Irydion.

Kornelio, ty moja, ty!

Kornelia.

Gdzie ona? nie nazywaj ją tem imieniem! Ona uwierzyła tobie — ona zginęła na wieki. — Ha! śmiechy, śmiechy rozrywają powietrze! czarne widma okrążają ciebie — precz — precz.

Irydion.

Rozstąpcie się. — Oddajcie mi ją — bracia, wyrwijmy dziewicę z rąk katów!

Kornelia.

Czyj to głos? słyszałam go tyle razy. — Ach! ona była prosta i szczera — ona kochała ciebie przed laty — i ty piękny byłeś — tak — i ty mówiłeś jej: „Chwała moja twoją będzie.“

Wiktor.

Apage Satanas.

Kornelia.

Nie przybliżaj się, uciekaj odemnie — czy widzicie te tysiąc skrzydeł czarnych nad nim! Gdzie Bóg mój?

Wiktor (krzyż jej wskazuje.)

Tu, córko!

Kornelia.

Daj go do ust moich.

(Krzyż całuje.)
Daruj mi, daruj!
Wiktor.

Wyrzekasz się złego ducha?

Kornelia.

Wyrzekam się.

(Pada.)
Wiktor.

Bracia, on zwiódł ją, on zwiódł was wszystkich!

Chór.

Czegoś tak zbladła strasznie, czemu powstać nie możesz?

Kornelia.

Sąd Pana dopełnia się nademną. — Umieram — ale słuchajcie, słuchajcie. — Ja w Panu umieram!

(Ciśnie się ku stopom Wiktora.)

Ojcze, pobłogosław. — Ojcze, przyciśnij do łona. — Ojcze obroń konającą — już zimno — już straszno — już nie widzę ciebie!

Wiktor.

Bądź spokojna — żal twój zbawił ciebie!

Irydion.

Oderwij się od tej piersi bez serca — do mnie, do mnie, Kornelio!

Kornelia.

Ach!

(Obraca się ku niemu.)

Przebaczam ci, Hyjeronimie. — Hyjeronimie, módl się do Chrystusa!

(Pada.)
Wiktor.
Czy ty słyszysz mnie jeszcze? Córko, odpowiedz — Kornelio!
Kornelia.

Czuję woń rosy i kwiatów.

(Umiera.)
Chór chrześcian.

Ojcze wdaj się za nami do niewidomego. — Co rozwiążesz na ziemi i tam rozwiązanem będzie. — Ten który nas uwiódł sam blednie teraz!

Irydion.

Hańba wam! Czyż słowa niewiasty będą jedyną wiarą waszą? czy na jej rozkaz porwiecie żelazo! czy dla tego że ją zabili niegodziwi, porzucicie sprawę moją? głuche milczenie — wstyd usta wam zawarł ciężki, ciężki jak kamień sarkofagu!

Symeon.

Szatę rozdarłem — pchnij mnie. — Sen i życie niech się kończą razem!

Irydion.

Nie odzywaj się do mnie, niewolniku starców! — Ty coś ją wydał starcom! Ty przeklęty!

Wiktor.

Wyklinam cię z pośród synów ludu mojego — kto się dotknie dłoni twojej, skażon będzie. — Kto stanie by słów twoich słuchać, odrzucon będzie. — Idź. — Imię twoje było Hyjeronim!

(Wchodzi posłannik.)
Chór kapłanów.

Pan z tobą — co nam przynosisz, Julianie?

Posłannik (klękając przed biskupem).

Augusta Mammea poleca się modłom waszym, bo w tej chwili syn jej wkroczył do miasta i bój rozpoczął na forum!

Irydion.

Czas mnie ubiegł. — Ludzie mnie zdradzili.

(Wyrywa krzyż z pod zbroi i rzuca).
Oddaję wam znak życia wiecznego. — Patrzcie! jak prysł na stopniach ołtarza! Żyjcie podli!
Kilku barbarzyńców.

Stój — słowu naszemu wierni, idziemy za tobą. — Jezus niech nas sądzi potem!

Irydion.

Wołajcie: „Odyn i Grymhilda.“

(Odchodzi z nimi.)
Wiktor.

Módlcie się za Aleksandra Sewera — on będzie Cezarem.



Ulice pomników przy murach Rzymu. — Żołnierze wnoszą rannego Verresa. — W głębi czasem przebiegają uciekający.
Verres.

Twoja pochodnia dwoi mi się i troi przed oczyma. — Czytaj napis, Greku!

Żołnierz (czyta.)

Diis manibus Attilii Verris, bis consulis.

Verres.

Dosyć — złóżcie mnie u stóp pradziada — i mówcie dobra noc, bo choć dzień blizki, nie obaczę słońca!

(Z przeciwnej strony wśród rozwalin pomnika wychodzi Irydion z katakomb — za nim zbrojnych kilku.)
Irydion.

Zorza ta natrząsa się ze mnie udając łunę pożaru. Topory oderwać, oderwać od pasów, Towarzysze!

(Idzie kilka kroków naprzód.)

Co wy za jedni, oparci na grobach?

Verres.
Czy śni się umierającemu, czy słyszę głos Irydiona Greka?
Irydion.

Mój własny, Verresie — co się dzieje z tobą?

Verres.

Chodź bliżej — wiesz, pamiętasz, znak miał być dany — czekałem jak zgłodniałe zwierzę, i nic, nic nie widziałem, wreszcie sam zacząłem. — Wyjrzyj za tę piramidę proszę cię, tam, tam, kłęby dymu jeszcze się wiją na lewo. Rupiliusa udusiłem w popiołach — i lud napadł nas potem, i — Sewerus niech żyje — zewsząd huczało. — Dostałem co mi kraje wnętrzności — coraz widniej, a Roma stoi dotąd — a ja ostatni z Verresów — ja pod nożycami Parki.

(Umiera.)
Irydion.

Tak, ostatni! Darmo go cucicie, Greki moje — zapłacił co był winien losom. — Uszykujcie się, i wy, Germanie, połączcie się z braćmi, których przyprowadziłem.

(Wbiega niewolnik uciekający.)

Stój! skąd bieżysz?

Niewolnik.

Od forum romanum — puszczajcie!

Irydion.

Darowałem cię niegdyś siostrze mojej. — Tyś mi nieraz śpiewał Homera — wczoraj jeszcze zapinałeś fibule chlamidy mojej w pałacu Cezarów, a nie poznajesz mnie?

Niewolnik.

Ach! szlachetny panie mój!

Irydion.

Co słychać — nie oszczędzaj mi bólu!

Niewolnik.

Źle, źle bardzo, panie mój, bo ledwo kawał nocy ukroczyły gwiazdy, aż tu nagle niewiedzieć skąd wrzasnęły legie Sewera i hurmem rzucą się na wzgórze Palatynu. — Scypion bronił się wściekle. — Głos jego noc całą słyszałem gdyby wycie rozjuszonego wilka. — Wiesz, panie, na służbie ja stałem obok komnat Cezara. — Eutychian przychodził i odchodził niezmiernie blady. — Siostra twoja raz tylko wyszła i rzekła: — Euforion. — Czego żądasz boska Elsinoe? — Ale ona i słowa więcej nie mówiła — odeszła zwolna, piękna, piękna zawsze. — Ale na czole dziwna świeżość jakby tam już plusnęła fala Styxu. — Zewnątrz krzyk i łoskot coraz większy. — Eutychian nie wytrzymał, zawisnął u porfirowego ganku i woła bez zmysłów: — Grek zdradził — to znowu: — Greczynka zdradziła, — to: — Imperator chce miasto zburzyć — i: — darujcie mi Kwiryty[73]. — Z drugiej strony Arystommacha słyszę, mówi o nagrodach, o wspaniałości Aleksandra, a kiedy umilknie wnet jęki z pod jego miecza, a kiedy odpoczywa znów łudzi naszych obietnicami — wreszcie pretoryanie się zbuntowali. — Trybunów i centurionów słuchać nie chcą — groźby Scypiona marnie latają w powietrzu — bitwa ustaje w ogrodach — wszyscy razem walą do nas. — Ja wtedy, panie, wszedłem kędy była siostra twoja, bo przysiągłem był tobie jej bronić. Cezar leżał z obłąkanym wzrokiem, do dyadematu przypiął był nadusznice Arcykapłana, nóż ofiarniczy w jednej ręce trzymał, w drugiej czarę z trucizną; ale nie mógł się zabić i jęczał, to znów wolno, cicho oddychał, to nucił pieśń rozkoszną jak gdyby w śnie jakim dziwnym! Ona siedziała opodal na krześle złotem, okolona purpurą, milcząca. — Drzwi pierwsze, drugie, trzecie stęknęły i pękły — kroki, głosy, szczęki bliżej — zastawiłem ją ciałem mojem.

Irydion.

Daj rękę!

Niewolnik.

Włóczni dwadzieścia rozdarło zasłonę, która nas od Perystylu dzieliła. — Runęli, wiódł ich Arystommachus wołając — rabujcie, mordujcie. — Imperator jak tygrys podskoczył w górę i nazad ugrzązł w różach krwią oblany — wtedy przesłonili go żywą ścianą mieczów — ale potem gdzieś ręce jego widziałem — w innem miejscu głowę jego.

Irydion.

A Elsinoe, Elsinoe?

Niewolnik.

Źle, źle, panie, bo kiedy wchodził Aleksander Sewerus wołając z sił całych: — Kto dotknie się Greczynki, temu nie żyć jutro — ona sama, odchylając purpurową zasłonę, pchnęła się sztyletem. — Błysk stali i krwi strumienie — to tylko dojrzałem i słów nie wiele ostatnich utkwiło mi w pamięci.

Irydion.

Nie zważaj — nie zważaj — kamienną duszę dały mi bogi.

Niewolnik.

— Irydionie, wroga twego nie będę kochała — i rzekła jeszcze: — Dopełniłam. — Teraz, matko, przyjm mnie do siebie — wtedy wśród tłoku pchany i odpychany potknąłem się na trupie Eutychiana i uciekać zacząłem — po drodze spotkałem Scypiona — on ustępuje z kohortami Cherusków co jedne przejść nie chciały do Sewera. — Oto on już idzie, Panie.

Irydion.

Słońce, które wschodzisz tak obmierzle, tak jasno, odpowiedz mi, gdzie siostra, biedna siostra moja?

(Odchodzi w bok i opiera się na grobie.)

Tam na zachodzie opłakana, ostatnia mgła nocy zatrzymała się jeszcze nad szczytem wulkanu! Elsinoe, czy to ty mnie żegnasz? Matka powiadała niegdyś, że cienie lubią się kołysać na czarnych chmurach. — Elsinoe.

(Scypio wchodzi z kohortami i staje przy ciele Verresa.)
Scypio.

Pierwszy z nas zasnąłeś, bracie! skrzepłą rękę niech ci ścisnę jeszcze. Sit tibi terra levis![74]

Niewolnik.

Patrz! to on wśród tych kolumbariów[75] stoi i pasuje się z bólem.

Scypio.

Kto?

Niewolnik.

Czy nie widzisz? Syn Amfilocha!

Scypio.

Ach! wodzu — darmo czekałem na płomienie twoje.

Irydion.

Wiem o tem.

Scypio.

Fortuna zdradziła nas wszędzie.

Irydion.

Wiem o tem.

Scypio.

Ulpianus i Tubero gonią za nami — cóż poczniemy?

Irydion.

Czoła ku nim obrócim — krwi rzymskiej, krwi rzymskiej jeszcze trochę, Scypionie.

Scypio.

Nie ma słabości w tobie — rozpacz drugim mieczem twoim.

Żyj, wodzu, bo takimi niegdyś byli Patryciusze Romy. — Mnie lepiej zginąć przy tobie, niż obalić się na cyrku. — Naprzód!
Irydion.

Za nadzieją precz niechaj idzie i pochwa — a ty rękojeści przyrośnij do dłoni. — Śmierć Aleksandrowi! naprzód.

(Wychodzą.)




CZĘŚĆ CZWARTA.

Pałac Cezarów. — Aleksander Sewerus. — Mammea. — Ulpianus — Dworzanie.
Ulpianus.

I czegóż jeszcze po nim spodziewać się możesz? Czyż z razu nie zwodził nas mglistą posępnością? Czyż później nie powstał przeciwko nam — jasno, nieubłaganie? a teraz wdałże się w prośby, uznałże cię panem Rzymu? Wczoraj dzień cały walczył z nami, w nocy spalił dwie świątynie, popierając sprawę zgubioną, raczej jak Duch nienawistny niż jak człowiek śmiertelny — bo z przejrzenia bogów ludzie kochają się w złem dla celów swoich tylko, nie zaś dla miłości złego! Rada moją nie mieć żadnej litości — i tak już dosyć łaski twojej, żeś mu ciało siostry odesłał.

Aleksander.

Kiedy z łonem przebitem, wstrzymując jęki, gasła w moich ramionach, przysiągłem, że bratu przebaczę — i duch jej z tą obietnicą odszedł odemnie.

Ulpianus.

Inni mogą chwalić wspaniałomyślność Cezara — mnie przyszło nazwać to słabością tylko. — Juniusa za to uczcili przodki nasze sprawiedliwego imieniem, że własnym nie przepuścił synom — kto występnym przebacza, ten niewinnych będzie karał kiedyś.

Mammea.
Trwaj w myśli twojej. — Miłosierdzie jest drugą purpurą królów.
Ulpianus.

I bywa ostatnią.

Aleksander.

Konsulu, nie odmienimy postanowienia naszego — na dzisiaj taka wola nasza. — Idź i podaj mu warunki, które ci wskazałem, a jeśli wrócisz z pomyślną wieścią, obrócę się do was wszystkich i szczęśliwy od Tytusa — nie straciłem dnia, rzeknę, przyjaciele moi.

Ulpianus.

A jeśli wrócę ze wstydem odrzuconej łaski.

Aleksander.

Wtedy wolny będę od słowa mego — a ty zaczniesz wywierać sprawiedliwość twoją.

(Ulpianus wychodzi.)




Sala Amfilocha. — Ciało Elsinoi na wzniesionem łożu, w białych szatach, osypane cyprysu gałązkami. — Obok woda lustralna. — Ołtarz pośrodku sali. — Chór dziewic płaczek. — Pilades. — Wchodzi Irydion, za nim Gladiatorowie i niewolnicy.
Irydion.

Gdzie Masynissa?

Pilades.

Nie widziałem go od chwili, w której i ty po raz ostatni widziałeś go, Panie.

Irydion.

Masynisso!

Chór.

Masynisso!

Irydion.

Dwa razy sklepienia odpowiadały za niego.

(Siada pod posągiem ojca.)
Pilades.
Starzec zdradził, Panie!
Irydion.

Nie mów tego.

(Twarz zakrywa rękoma.)

On, przyjaciel Amfilocha, on, przed którym groby pękają, kiedy je zaklnie potęgą słowa! — nie — nie — on wróci — on nie opuści Sigurda.

(Wstaje.)

Zgromadziłem was w chwili, kiedy znużone kohorty Rzymian odstępują od walki, byście wyrządzili cześć ostatnią zwłokom siostry mojej. — Ona pierwsza padła ofiarą naszej świętej sprawy — kto mnie poważa niechaj jej pamięć szanuje — kto nienawidzi Romy niechaj jej wdzięcznym będzie — kto przysiągł zginąć ze mną, niechaj błogosławi jej cieniom.

(Podnosi kropielnicę cyprysową i rzuca kropel kilka na ciało — wszyscy jedni po drugich przechodzą i to samo czynią.)
Chór niewiast.

Dotąd jeszcze straszny sternik, syn Erebu i Nocy nie zabrał cię pod czarne żagle. — Dotąd jeszcze, o Elsinoe, błądzisz z tej strony Styxu. — Ale już sztukę złota kładziemy ci w usta, byś okupiła się przewoźnikowi. — Ale już mak i miód kładziemy ci w dłonie byś uśpiła Cerbera.
Chwil kilka, a pójdziesz, kędy się wiją roje umarłych jako dymy ciężkie, jako liście jesienne, pójdziesz ku sądowi Radamanta, ku płaczom i jękom. — Salve eternum!
Ale stopy twoje dotkną się tylko płomieni i znikome, białe jak skrzydła, uniosą cię dalej. Zostawisz za sobą miedziane progi Erebu — ognistą, siedem razy w okół Tartaru okręconą rzekę przelecisz, i słodkie ujrzysz światło i zielone gaje. — Tam spokój cichy i smętny, tam pełna czara zdroju Letejskiego czeka na ciebie, i cienie dziewic co jako ty zniknęły przed czasem, kwiatów ściętych ocalone liście. — Idź — już sztukę złota kładziemy ci w usta — już miód i mak kładziemy ci w dłonie. — Salve eternum!

(Wchodzi Euforion.)
Irydion.

Co nowego?

Euforion.

Poseł Cezara i konsul o posłuchanie prosi.

Irydion.

Niech go wpuszczą.

(Ulpianus wchodzi — za nim niosą orły cesarskie.)
Ulpianus.

Jako ty niedawno do nas, tak ja dzisiaj, wrogu, do ciebie przychodzę w poselstwie.

Irydion.

Jako wy mnie wtedy, tak ja dzisiaj wam odpowiem — do broni.

Ulpianus.

Ale jednakowe słowa nie jednakowy skutek wywróżą — nam przyniosły zwycięstwo...

Irydion.

Zwycięstwo! — czy już zaszedł rydwan na via sacra? czy już posąg Fortuny trzyma wieniec nad głową tryumfatora? Czy kto już spędził Alboina z Viminalu? czy Scypion ustąpił z Aventynu? Ostatniej nocy, powiedz mi, kto kościół Faustyny, kto bazylikę Emiliusa w popioły rozwiał przed waszemi oczyma?

Ulpianus.

Widziałem skazanych, którzy szli na śmierć wrzeszcząc i poklaskując. — I wy tak czynicie. Tymczasem Aleksander jak dziecię swawoląc z pomyślnemi losy, ofiaruje ci pokój i przebaczenie zbrodni...

Irydion.
Może zelżonego Majestatu?
Ulpianus.

Czyż jej nie popełniłeś?

Irydion.

Majestat wasz od wczoraj się poczyna, a zbrodnia moja stara jako serce wolnych — dalej.

Ulpianus.

Imperator żąda, abyś stolicę opuścił na zawsze i wrócił do Chiary. — Wprzódy jednak przysiężesz mu na wierność przy dymiących trzewach i co do jednego wydasz wspólników twoich. — Jeżeli zgodzisz się na te warunki, on, który cię może okuć w łańcuchy i rozbić na krzyżu, poda ci rękę w chwili pożegnania i zapomni...

Irydion.

Głośniej, mężu konsularny.

(Odwraca się do swoich.)

Czy słyszycie, ludzie moi? Cezar wróci mi swoje względy bylebym was spętanych jak bydlęta rzucił pod rózgi liktorów. Cóż mam począć, ludzie moi? Wszak prawda, zdajmy się na łaskę Cezara, wszak miło czołem rozbić się o stopy jego?
Nieśmiertelne bogi, wy, które o nas nie dbając drzemiecie na wierzchołkach Olimpu, rozśmiejcie się przynajmniej w chwili, kiedy syn Mammei hańbę przysyła mi w darze przez usta prawnika swego.

(Wstaje i zbliża się do Ulpiana.)

Prędzej skorpion usiądzie jak niewinny motyl na dłoni Cezara, prędzej piorun Zeusa prosić się go będzie: — Daj, daj tę chmurę rozedrzeć — niźli ja złożę i wydam braci moich.

Ulpianus.

Nie nalegam na ciebie, dopełniam tylko zleceń tego, który mnie przysłał. — Owszem bądź ślepy do końca i z garstką złoczyńców dni jeszcze kilka zżymaj się na wielkiem łonie Romy — walcz za pamięć i sławę pana, którego obrałeś sobie na ziemi, a kiedy na czele swoich zasuwać się będziesz w ciemności Tartaru, jeszcze na brzegach Styxu wołaj: — Niech żyje Syryjczyk. — A trójgłowy Cerber wtórować ci będzie.

Irydion.

Takżeś prawdy doszedł, znawco serc ludzkich. — Robak co wił się po ziemi, proch co z koturnów moich zlatywał, dłużej mi się ostały w pamięci niż jego wspomnienia. — Zapytaj się ich? czy którykolwiek odpowie, że znał Syryjczyka.

Część chóru.

Irydionowi służyliśmy tylko.

Inni.

Sigurdowi tylko.

Ulpianus.

A umarła?

Irydion.

Sam ją poświęciłem, ale nie groźbom przemocy, nie obietnicom podłości. Nie obrażaj śpiącej, która się już nigdy nie przebudzi. Ona czystszą była pod tchnieniem tyrana, niż wszystkie wasze matki i córy.

Ulpianus

Za kogo więc się bijesz i przeciwko komu?

Irydion.

Długie to dzieje, starcze.

Ulpianus.

Aleksander Sewerus łaskawym był zawsze na ciebie.

Irydion.

On też drobną cząstką nienawiści mojej.

Ulpianus.
Mów więc kto wrogiem twoim?
Irydion.

Powiedzcie głuchemu i ślepemu, powiedzcie, o bracia, kto was odpędził od bitej drogi człowieczego rodu i przymusił stąpać ścieżkami ciemności — kto od kolebki wycisnął wam na czołach znamię pragnienia i głodu — kto w latach późniejszych nie dał wam ukochać niewiasty i zasiąść w świetle domowego ogniska?

Chór.

Roma!

Irydion.

Kto sam śmiertelny, w nędzy i poniżeniu śmiertelnych położył najsłodsze nadzieje — kto pochwalił syna Mitrydata kiedy rękę podniósł na starego ojca — kto zdrajców południa i zdrajców północy zaprosił na festyny swoje — kto czarę niedoli świata wychylił aż do dna?

Chór.

Roma!

Irydion.

I nektarem z łez i nektarem z krwi upił się jako Bóg piekieł?

Chór.

Roma — Roma!

Irydion.

Słyszałeś? wiesz teraz czem jestem?

Ulpianus.

Szaleńcem! To miasto od pierwszych dni swoich żyło uśmiechami bogów. — Ono było drugiem fatum świata. — Czy nie wiesz, że Fortuna jak niewolnica niosąc ostatki strzaskanego koła, szła za wozem jego tryumfalnym? Czy nie wiesz, że słabi padli twarzą na ziemię; że co było upartych i wściekłych, zniknęło z powierzchni ziemi? A ty się porwałeś szczupły siłą, mierny zasobami, niedojrzały wiekiem, by zniszczyć Boga, którego pioruny grzmią nad urną Hannibala i nad mogiłami Cymbrów!
Stąd widzę miejsce, na którem głowa twoja padnie pod cięciem liktora!

Irydion.

Wprzódy jeszcze pocisk Cymbra utknie w sercu twojem, topór Cheruska rozetnie pancerz Arystommacha, wprzódy jeszcze Luciuszowi Tubero niezłomnej obietnicy dotrzymam!

Chór.

Wprzódy jeszcze za każdą krzywdę naszą czaszkę krwi wychylim — a potem, potem, przyjdą nasi dziedzice i z podziemnych dolin zagrzewać ich będziem!

Ulpianus.

Bezprzytomni jesteście, ostatni z rodu waszego. — Tylko szał i kara wasza jeden kamień węgielny przyrzuci tym wzgórzom.

Irydion.

I na nim będzie napis pogrzebowy Romy!

Ulpianus.

Słaby śmiertelniku I ty nie przemienisz tego co mądrze i święcie opatrzyły nieśmiertelne wyroki! i komuż berło oddać miały jeśli nie miastu wytrwałości i czynów? Może przedajnej Afryce, może rozwiązłej Seleucyi, lub igrającej, śpiewającej Helladzie? nie — tam potęga się urodziła gdzie lutnia nie brzmiała nigdy, gdzie na czole zamiast wianka mirtu sprzęgały się twardej miedzi blachy, a w duszach mężów nie było rytmu ni swawoli — jedno było wola jako otchłań wrzącej siły i nad nią rozsądku powaga, niezachwianego opieka rozumu!

Irydion.

Słyszeli męczennicy narodów o rozsądku waszym. — Geniusz Romy z tem słowem na czole stanął u progów Attala[76] i skrzydlaty usiadł przy stopach starca, pochlebiał i łudził aż z pod zgrzybiałej ręki wyrwał zapisy Pergamu!
Z tem słowem na czole podniósł się wśród Isthmijskich igrzysk[77], prosił o posłuchanie i chwalił synów Grecyi! Z tem słowem on po wszystkie czasy uwodził słabych i dusze ludzkie zabijał!
A kiedy kto uwierzył jemu, kiedy nieszczęśliwy przystał na pęta i wyrzekł się domu, ojczyzny, sławy za życia i chwały po zgonie, on wtedy śmiejąc się wołał: „Rozsądny jesteś“ i nogą spychał go z Tarpejskiej skały.
Prawdeś wyrzekł — nie — nigdy Hellada takim nie spodliła się rozumem. — Jej życie nie było rachubą, jej nadzieje nie spoczęły na kłamstwach. — Syn Latony[78] zamieszkał w niej i opromienił ją do koła. — Na piersiach Zeusa, w cieniu puklerza Pallady leżało jej czoło upojone myślami, a morze, a lądy wiosenne, stóp jej były zakochanem podnóżem! zemsta, zemsta za nią!

Ulpianus.

Pojrzyj na ramiona naszej potęgi, wśród gromów ich pędu sława Aten, imię Sparty i Koryntu jak brzęki pszczół giną w oddali. — One coraz sięgać będą dalej — od wschodu na zachód one spocząć nie mogą aż światu całemu stanie się na imię — Roma!

Irydion.

Ach! ty myślisz tę starą otchłań na nowo bluszczem uzielenić po brzegach, by koście ofiar i łupy kościołów i miecze wydarte zdradą, niewidziane spoczywały na dnie! Ty sądzisz, że ród bez czci i ducha przyuczysz do sił straconych i roześlesz po wieńce laurowe! Ty i Cezar twój błogo marzycie — jak starcy czekający na dzień odmłodnienia a dzień ten będzie śmiercią waszą.

Ulpianus.

Wodzu pożarników, tchnienie twoje kala powietrze cnotliwym! Zbrodnia goreje na czole twojem, opuszczonem od bogów! na jego widok stare lata moje się wzdrygnęły.

Irydion.

Ojcze, ojcze! patrz! Rzymianin usłyszał mowę wolnych i oburzył się cały! Konsulu, odpowiedz mi jeszcze! Cóżeście uczynili ze światem, od kiedy bogi złego oddały go w wasze ręce? Stoją łuki tryumfalne i bite drogi Aedylów[79], na głazach zapisaliście się krwią i potem umierających! — Ach! kiedy ziemia staczała się w wasze objęcia, jak ułudzona niewiasta, kołysały się nad nią dumania Platona i skrzydła Kartagi lśniły się od Gadesu po ultima Thule![80] A teraz co? odpowiedz mi, konsulu! w lochach Nazaarenów słabowite westchnienia — tu i owdzie stoików obłąkane cienie[81]i kilka słów Aureliusa wśród żałobnego jęku boleści! Gdzie bujniej od dnia klęski naszej porosły oliwne gałązki? Gdzie pieszczoną pieśnią, gdzie nauką mądrości ukołysały przodki twoje żale podbitych?
O wiem! August zawarł podwoje Janusa. — O zmierzchu życia grały mu lutnie przedajnemi struny — wtedy milczące pustynie, grodów na piasek rozemlone gruzy, on nazwał ciszą swoją i na mogiłach plemion rzekliście wszyscy: „Pokój synom ludzkim.“

Ulpianus.

Jako ojciec rodziny dzieci, jako Patrycyusz Plebejów[82], jako pan niewolników, tak my Kwiryty prowincye dostali w podzieli. — Żelazem zdobyliśmy ziemię i prawo żelaza nad nią zawieszone trzymamy.

Irydion.

Bogdajbyście łatwowiernych nigdy nie byli zwodzili tem słowem. — Odwróć się ku bitnym legiom Rzeczypospolitej — czy widzisz jak pierzchają przed słoniami Pirrusa, jak korzą się pod widłami Samnitów, jak żniwem kładą się na brzegach Trazymenu, jak w hiszpańskich wąwozach wołają miłosierdzia i wody, jak w lasach hercyńskich zbladłe klękają pod nożem ofiary[83]. — Nie lotnym gromem Aleksandra[84], nie krótkim mieczem waszym, ale czarą trucizny, ale garścią złota, ale krzywemi przysięgi, ale pobratymstwem zdrajców dopełzaliście się potęgi! — I orzeł Romy wylągł się na bagnach nie na szczytach gór!

Ulpianus.

Darmo wołasz, bluźnierco! niewzruszona opoka, na której zgrzytasz, nie słyszy ciebie!
Odrzuciłeś więc miłosierdzie pana twego?

Irydion.

Kto panem moim? na ziemi nie znałem go. — Za stosem jak stada drapieżnych ptaków krążą geniusze śmierci — oni mi powiedzą czyj poddany jestem! Ale tu miałem wrogów tylko i braci kilku, co mi wiernie służyli — i jedną chwilę Boską — krótką jak szczęk mieczów co prysną od razu, ale świętą, świętą na wieki!
Nikt z was jej nie podzielił, towarzysze! ona mną, ja nią byłem cały — pochodnia zemsty gorzała w tem ręku. — Miasto poświęcone u stóp moich leżało, tuląc się coraz ciszej pod zawoje nocy. Ach! Nemesis.

(Opiera się na posągu Amfilocha.)
Ulpianus.

Zbladłeś.

Irydion.

Całej krwi waszej zabrakło licom moim.

Ulpianus.

Wróżbą ostrzegły cię bogi. — Ja raz ostatni z urzędu mojego przypominam ci, że wyrok zapada nad tobą — czas jeszcze przebłagać Cezara. — Roma przebacza pokornym.

Irydion.

Takążeś naukę z słów moich wyciągnął! Nie odchodź, zatrzymaj się jeszcze.
Euforion, podaj mi poświęconą czarę.
Amfilochu, śnieżną pianę lesbijską wylewam na stopy twoje — przyjm pierwiosnki zgonu mojego — pijcie teraz, bracia, jak męże Leonidasa przed śmiertelnym świtem! Pijcie i bądźcie wolni od złej myśli!

(Zbliża się do ołtarza palącego się między posągiem a ciałem.)

Znak opiekuńczy państw a błogosławiony wróżbą Augurów i Vestalek pieniem, znak od senatu powierzony Cezarowi, tobie ojcze poświęcam i tobie, Hellado matko!

Ulpianus.

Nie dopuśćcie zbrodni — wstrzymajcie świętokradcę. — Jeśli jest tu jaki obywatel rzymski, niech głos mój usłucha — życie wam darowane będzie, przysięgam na Statora i Kwiryna! Stój! zuchwalcze — w tym pierścieniu zapisane imię tajemnicze Romy!

Irydion.

Słyszeliście, bracia!

(Rzuca pierścień do zgliszcz.)
Chór.

Euge! Euge![85] Rzymianin togę zarzucił na lica, pierś jego wzdęła się żalem i nie śmie spojrzeć na oblicza nasze!

Irydion.

Nim usta moje zawrą się na wieki, ostatnią wolę moją opowiedzieć chcę. — Słuchajcie mnie i przeklinajcie miasto!

Chór.

Patrzcie! odbłysk­‑li to żaru, czy promień zesłany od bogów tak wspaniale osrebrzył mu lica?

Irydion.

Biada zwycięscom. — Jako nas chcieli spodlić tak im podłość narzucona będzie — i dziecię urodzone w Rzymie, i starzec konający w Rzymie, i mąż dojrzały, jedno miano będą nosili. — Niewolnik!

Chór.

Niewolnik!

Irydion.

O Fatum przedwieczne! z nad głowy bogów wtedy ty podniesiesz stopy i zejdziesz ku dolnym przestworom i niżej jeszcze ku siedmiu wzgórzom i będziesz jędzą ich skonu — by one, co wszystko zniszczyły, umierały w obliczu ciebie, któryś wszystko stworzył.

Chór.

Ród ich przepadnie, język ich niech zatracon będzie.

Irydion.

Ale niech sława o nich żyje w późne wieki — niech powieść o ucisku będzie ich nagrobkiem! — niech go ludzie potomni czytają i przeklinają po wszystkie dni swoje aż do końca świata!

Chór.

Świata!

Irydion.

Przeszedł czas modlitwy, zgasł płomień ołtarza i skonał bóg Romy! Konsulu, możesz podnieść oczy.

Ulpianus.

Złamałeś ustawy ludzi i znieważyłeś obrzędy święte — obyczajem przodków wyjmuję cię z pod opieki prawa, zabraniam ci udziału ognia i wody! Za głowę twoję obiecuję wolność niewolnikowi, wolnemu posąg przy Rostrach[86] i miejsce obok konsulów w cyrku.

Bezbożni, czekam na was u progów Mammertyńskiego więzienia. — Skazani, czekam na was u stóp Tarpejskiej skały.
Irydion.

Nikt z nich ręki nie podniesie na mnie. — Idź, starcze. Gniew siwej nie przystoi głowie.

(Ulpianus wychodzi.)

Stos twój już gotowy, siostro — nieście ją i ultimum vale[87] powtarzajcie za mną.



Noc miesięczna. — Świątynia Venery naprzeciw amfiteatru Flaviana — na schodach pretoryanie i Lucius Tubero.
Tubero.

Co znaczy, że dotąd Arystommachus nie dał znać o sobie? Noc ledwie zapadała, kiedyśmy się rozłączali, a teraz już księżyc depce wierzchołki amfiteatru. — Spokojność arkad przełamanych w te długie cienie dolega mi nie wiem sam czemu. — Chłodny powiew spieki moim licom przydaje, a jednak rozpaczniejsze widziałem sprawy bez oczekiwania, bez niecierpliwości. — Duszo niewolnico Luciusza, czemu dzisiaj buntujesz się przeciw panu twemu.

(Przechadza się zwolna.)

Słyszałem od ludzi, że pod koniec żywota Duch sam siebie ostrzega dziwnemi niespokojności. — Tak Brutusowi w wilią przegranej, tak Ottonowi pod Bedriakiem wieszcze znaki się objawiły. Diespiter[88]! nie w porę dziś umierać Luciuszowi Tubero! już młodzieniec na mojej starej cnocie polega. — Ja tylko i Ulpianus drugi, wędzidło trzymamy — a gdyby prawnik padł od germańskiej strzały, pod ręką Amfilocha, w tedy... Któż mi odpowiada? nie — to w lochach cyrku lew się przebudził i ryknął — a teraz co innego — pomieszane głosy, rżenia, łoskoty! przez Kastora, kto idzie?

(Zbrojni wbiegają w nieładzie — za nimi Arystommachus.)
Arystommachus.
Na pomoc!
Tubero.

Hańba! Cezar czeka na forum, byś mu Greka przyprowadził w łańcuchach, a ty przed nim uciekasz.

Arystommachus.

Kto mówi, że Arystommachus się przeląkł, ten kłamie, choćby był ojcem ludzi i bogów[89]. Sam dwóch centuryonów tą włócznią przebiłem, kiedy od pałającej twarzy Greka odwracali oczy.

Tubero.

Skądże ta przemoc jego niespodziana? — Czyż posiał kły smoka[90] i świeże z nich męże wyrosły?

Arystommachus.

Goni ostatkiem, ale wściekle goni. Szliśmy jeszcze pochyłością Viminalu, kiedy on pierwszy zaczął i od przysionków pałacu spłynął jak law a paląc ciskanemi pochodniami, rozognionemi strzały, kipiącą naftą. — Trzy razy zwarłem się z nim — z pod miecza mego i z nad tarczy jego sypnęły się iskry jak z kuźni Cyklopa — trzy razy rozparły nas tłumy.

Tubero.

Idźmy! zdarte z szyi Greka łupy ślubuję zawiesić w twoim kościele, o Marspiter[91]!

Arystommachus.

Ściągnij pancerz — dwie łuski pękły ci w tej chwili nad sercem.

Tubero.

Dii avertite omen!

(Wychodzą.)
Masynissa (na schodach świątyni.)

Ptaki nocne karmione krwią Areny, splatajcie się w wieniec nademną!
Zgrzybiała ruino Vulkanu, ty przemarzona od ludzi na gwiazdę czystości i dźwięku, dosyłaj mi bladych promieni!
Ziemio, daj co się należy — powietrze, daj co mnie winne jesteś — bym karmił się krwią i jadem jak niegdyś wiekuistemi ogniami Eteru!
Jeszcze noc jedna i ranek jeden a ja i syn mój opuścim te strony!

Chór (z wnętrza świątyni.)

Piękne, lubieżne witają Pana! nad hełmami tańcując krwią z ran ludzkich odświeżyłyśmy lica i puklerz syna twego był zwierciadłem naszem.
Piękne, lubieżne ostrzegają Pana. — Z gwiazdą Oriona wszedł duch tajemniczy strumieniem kołujący w błękitach i wszystkie ciche drgania i wszystkie smętne fale swoje zebrał w około Irydiona duszy — przelatując spotkałyśmy się z jego nurtem.

Masynissa.

A syn mój czy zważał na podszepty ducha?

Chór.

Ile razy ta myśl bez głosu dotknęła mu serce, bladł i mieczem błądził po zbrojach i nie łamał żadnej — w przerwach bił się jak anioł strącony — spiesz się — spiesz się do niego.

Masynissa.

Mdłe dusze świętych niewiast, z tamtej strony grobli wracające westchnienia, nie wydrzecie mnie go — nie do złotych harf przyuczałem mu tak długo palce, nie do pieśni pochwalnych skręcałem mu usta.

(Znika.)




Forum. — Przy pochodniach Aleksander Severus na krześle kurulnem. — Obok stoi Ulpianus. — Z tyłu straż z złotemi orłami. — Arystommachus wchodzi. — Za nim prowadzą rannego Scypiona.
Arystommachus.

Boski Imperatorze, już w tej chwili Tubero musiał schwytać Greka. — Ja w bok się udałem i rozpocząłem bitwę z Cheruskami, którzy stali pod wodzą tego człowieka na drugiej pochyłości Viminalu — pchałem ich ostrzami mieczów, aż zaczęli krzyczeć: „Niech żyje Cezar Sewerus“ i kląć się na wszystkie bogi północy, że jakiś szał ich opętał po śmierci Heliogabala. — Ten człowiek dwom czy trzem wtedy zawarł usta puginałem, ale wnet hurmem wszyscy przeszli do nas.

Aleksander.

Dzięki nasze walecznemu Arystommachowi.

Arystommachus.

Teraz nazad do Tuberona.

(Wychodzi.)
Ulpianus.

Imię twoje?

Scypio

Umierający!

Ulpianus.

Wyznaj więc prawdę i pogódź się przed ostatniem tchnieniem z sprawiedliwemi bogi.

Scypio.

Z sprawiedliwemi!

Ulpianus.

Odpowiadaj mi w obliczu Imperatora. Od jak dawna wasz spisek zawiązany?

Scypio.
Od wieków.
Ulpianus.

Nie żartuj, niewolniku — czy mieliście wspólników innych miastach państwa?

Scypio.

Wszędzie.

Ulpianus.

Kto z pomiędzy nich najznaczniejszy?

Scypio.

Ty i Cezar — póki jesteście, my będziem.

(Umiera.)
Aleksander (zstępując z tronu.)

Ni łaską, ni groźbą, takich nie przymusić ludzi.

Ulpianus.

Ale żelazem i ogniem.
Ucz się jak stąpać nad wrzącą otchłanią i nie przepaść na dnie — nie słuchaj niewieścich głosów — nie ufaj szlachetności cudzej — w tobie cała Roma się skupiła — bądź więc jak ona, silny i nieubłagany.

(Wychodzą.)




Puste miejsce przy fontannie Neptuna. — Słychać dalej szczęk mieczów i wrzaski. — Wchodzi Irydion następując na Tuberona.
Tubero.

Noc całą oko twoje jak żar piekielny mnie ścigało — jakiż z bogów zbroję ci wykuł? pod twojemi ciosy nie zdrętwiała odwaga ale zemdlały siły moje.

Irydion.

Ostatni raz tę klingę odbiłeś!

Tubero.

Ojcze Neptunie, pomagaj.

(Pada.)
Irydion.

Powiedz siostrze mojej, że przybywam do niej.

(Zabija go.)

Zemsto! ty mi krople tylko sączysz, kiedy ja cię o morze krwi prosiłem — teraz wrę całą mocą życia! dusze ginących braci przelewają się we mnie! Stałem się Tytanem! a umrzeć mi trzeba — nie — ja nie chcę umierać.

(Schyla się i wydziera miecz Tuberona.)

Ach! czego mnie ścigasz, niewidomy duchu? Chrystus — Chrystus — i cóż mi po tem imieniu? Oddal się, nie męcz mnie, Kornelio! Patrz — idź za księżycem temi śladami srebra — za chwilę ciemności ogarną tę ziemię!

(Alboin wchodzi.)

Wróg­‑li czy przyjaciel Irydiona Greka?

Alboin.

Niegdyś jego towarzysz.

Irydion.

Czyś zbladł od strachu czy od miesięcznych promieni?

Alboin.

Scypiona ciało na brzegach Gemonii[92]!

Irydion.

Ojcowie jego bywali na szczytach Kapitolu!

Alboin.

I Cheruscy co do jednego poddali się Cezarowi.

Irydion.
Ach! skróciły się ostatnie chwile. — Chodź — wrócim do pałacu. — Rzymian wpuścim na dziedziniec — tam żarzy się jeszcze stos Elsinoi. — Zginiemy w płomieniach ty i ja, i oni i dom ojca mego. — Naprzód!
Alboin.

Dopóki tlała iskra nadziei służyłem ci wiernie — jako ty nienawidzę Romy — ale teraz...

Irydion.

Służalcze orła, legionisto Karakalli, ty mnie zdradzisz także?

Alboin.

Nie ja, ale Fortuna opuściła cię pierwsza! chleb mój woła mnie w inną stronę. — Czy słyszysz głosy trybunów? Cezar głowę twoją puścił na targ mieczom naszym.

(Dobywa puginału.)
Irydion (przebijając go.)

Idź do piekła — na tej drodze wcześniej czy później spotkasz się z Cezarem.

(Wychodzi przeciwną stroną.)




Podwórzec na wzgórzu przed pałacem Irydiona. — Niewolnicy, Gladiatory, żołnierze z pochodniami. — Dymiący stos Elsinoe z boku.
Kilku.

Gdzie bieżysz, Pilades?

Pilades.

Do lochów, gdzie cyprysy i sosny. — Pan tak rozkazał.

Inni.

Zatrzymajcie go — wyrwijcie mu pochodnię.

Pilades.

W tył — nie zbliżać się do mnie — rozstąpić się — czy nie poznajecie mnie, bracia?

Pomieszane głosy.
Rzuć pochodnię — stój na miejscu, jeśli nie chcesz zginąć.
Inni.

Tam w dali już lecą orły Arystommacha.

Inni.

Z tej strony Tubero się wdziera.

Irydion (wchodząc.)

Mylicie się ludzie moi. — Tubero przeżył już wszystkie dni swoje!

(Wstępuje na podstawę obelisku.)

Cóż to znaczy? topory, puklerze na ziemi — sami w nieładzie stoicie jakbyście nie wiedzieli co czynić. Bracia, raz ostatni wołam was do boju — a potem sen i wieczne milczenie!

(Chwila cichości.)

Cóż to znaczy? patrzycie ku mnie wzrokiem bojaźliwych — opuszczacie ramiona — przelatujące połyski bledną od bladości lic waszych! do broni!

Jeden z żołnierzy.

Wodzu! biłem się od mroku aż do zachodu słońca.

Drugi.

Kto ostał się przy nas? jedni leżą bez ducha — drudzy konają w torturach — inni sobie poradzili lepiej — przeszli do Cezara.

Inni.

Patrz na rany nasze — ledwo ustać możemy.

Inny.

Arystommachus pół żelesca w piersiach mi załamał. — Daj wody — wody trochę.

Irydion.

Ognia, ognia tylko ci dać mogę.

Wszyscy.
Ty okrutny — ty bezbożny.
Irydion.

Diomedesie, tyś rodem z Koryntu. — Czy chcesz uniżyć się przed tymi, którzy ojczyznę ci wydarli? I ty Lastenes, i ty Glaucus, i ty piękny Entellu?

Chór głosów.

Źle, źle nam — mdło i posępnie — co z naszych mąk umarłej ojczyźnie?

Irydion.

Chwała, bluźnierce!

Chór.

Życia, życia, nie chwały —
Chleba, chleba, nie chwały!

Irydion.

Nędzni! słyszałem wasze przysięgi — widziałem wasze zbroczone oręże — byliście dzielnymi kiedyś! — Lecz teraz nad grobem przyszedł na was koniec wspólny ludziom — nie rozpacz — nie wściekłość — nie zaślepienie, ale hańba podłości.

Chór.

Cezar kochał cię niegdyś — podaj nas i siebie do łaski Cezara — czas jeszcze, o Irydionie.

Irydion.
I wy myślicie żyć długo po przebaczeniu Romy? — Ja wiem, że niesława nie skróci dni waszych — ale poślą was na wygnanie, kędy piasek zeżre wam stopy, a słońce głowy na węgiel rozsypie; ale poić was będą trucizną na biesiadach świątecznych: ale oskarżać co dzień o nowe zbrodnie! — Kto wejdzie w służbę, tego krew zawczasu wrogom przedaną będzie. — Kto zostanie w mieście, ten skona budując teatra ludowi i wszyscy zginiecie jako na was przystało, podłe niewolniki!
Jeden z żołnierzy.

Co ty nam złorzeczysz, ty, któryś nas zdradził?

Drugi.

Obiecałeś zwycięstwo — dotrzymaj.

Irydion.

Pilades! pchnij tego, który cię trzyma i idź dalej.

Żołnierz.

Głowa twoja skazana.

Drugi.

Bracia, zanieśmy ją Cezarowi.

Irydion.

Odrzuciłem tarczę — mierzcie — ale zanadto drżą wam ręce byście trafili. — Ach! biedny mój Pilades.

Pilades.

Los twój gorzej mnie boli, synu Amfilocha.

(Pada trafiony i umiera.)
Chór.

Czy widzisz te orły złote, tę purpurę cesarską? czy słyszysz trąby legionów?

Irydion (zeskakując z podstawy obelisku.)

Każdy z tych mieczów gardło jedno przetnie — ty nędzny, przejrzyj się w klindze Sigurda — ale ani kroku bliżej. — Zdrajco, me garnij się pod żelazo Tuberona — precz mi z drogi. Ułóżcie ręce do prośby kolana w bruk wgniećcie — módlcie się do Rzymian.

(Przechodzi wśród nich i wstępuje na stos Elsinoi.)
Chór.
Synu nieszczęścia, niech krew poległych płynie przed tobą — niech przeklęstw a żyjących grzmią za tobą na ciemnych brzegach Styksu.
Irydion.

Ojcze, umieram syt goryczy i krótkich dni moich. Ojcze, ty nie przebaczysz podłym.

(Powstaje Masynissa obok stosu.)

I ty przybyłeś nareszcie — ustąp się, człowieku. To nie twoja godzina jeszcze — to moja! Tam idź, idź — tam Cezar ci przebaczy.

Masynissa.

Za mną synu!

Irydion.

Nie znam ciebie.

Masynissa.

Strzegłem cię wśród walki — ale tyś mnie nie widział — wspierałem w rozpaczy — ale tyś mnie nie widział. — Teraz przychodzę cię zbawić.

Irydion.

Giń wraz ze mną, jeśliś cnotliwy.

Masynissa.

A jeślim nieśmiertelny?

(Porywa go w objęcia.)
Irydion.

Czemże jesteś?

Masynissa.

Bogiem.

(Zapada z nim.)
(Wchodzą Arystommachus, Aleksander Sewerus, Ulpianus, rzymskie kohorty.)
Aleksander.

Gdzie syn Amfilocha — odpowiedzcie, buntownicy?

Chór.
Wstąpił na stos siostry i głos jego słyszanym był raz jeszcze i zniknął — ale my broń złożyli, ale my błagamy ciebie.
Inni.

O boski Cezarze, my go chcieli wydać Tobie.

Aleksander.

Przebrała się litość moja.

Chór.

Bądź nam miłosierny — on jeden winny. — On nas omamił i zgubił!

Ulpianus.

Vae victis! Zbliżcie się, liktory!



Szczyt góry. — Rzym w mglistej oddali. — Z drugiej strony morze. — Massynissa. — Irydion oparty na jego ramieniu.
Irydion.

O ty, którą kochałem dla mąk twoich, Hellado, Hellado! czy byłaś tylko cieniem? Chmuro miłości mojej, czy ty odchodzisz na wieki? Wróg twój jak wprzódy stoi niewzruszony i marmury wyszczerza przed słońcem jak białe kły tygrysa! po co mnie być tutaj? gorączka pali głębie czoła mego — myśli toczą mi duszę jak robaki trupa!

(Zsuwa się na murawę.)
Masynissa.

Odśwież siły w mgle poranku — pij chłodne powietrze i światło.

Irydion.

Jak ogniwo do ogniwa, do mojej dłoń twoją spiąłeś i przywlokłeś mnie, ale człowiek raz tylko żyje — ten raz przyszedł dla mnie — ja skonałem wczoraj.

Masynissa.

Synu! zawód twój nie skończył się jeszcze!

Irydion.

Nie dręcz mnie. — Ojciec mój umarł w twoich ramionach — siostra skonała w pałacu Cezarów. — Ja u stóp twoich dogorywam. — Czyż nie dosyć tobie?

(Podnosi się na wpół.)
Niewinna, którą ci poświęciłem rozpłynęła się w powietrzu na żałosne jęki — głos jej drga w uszach moich — krzyż jej widzę na błękitach! Ach! gdyby jej Bóg żył nad wszystkiemi bogi — gdyby on był jedyną prawdą świata?
Masynissa.

Cóżbyś wtedy uczynił?

Irydion.

Umierając z tem pryśniętem żelazem w dłoniach wezwałbym jego!

Masynissa.

Ojcze, któryś jest w niebiesiech, daj długich dni Romie! przebacz tym którzy mnie zdradzili. — Zbaw tych, którzy po wszystkie czasy nękali rodzinną ziemię moją!

Irydion.

Nie — „Ojcze, któryś jest w niebiesiech, ukochaj Helladę, jak ja ją kochałem“. — Odpowiedz mi w ostatniej godzinie, Masynisso, ty który mnie zwiodłeś, ty któryś mi obiecał tyle, ty na którego łonie głowa moja w dzieciństwie zasypiała, ty który w tej chwili stoisz nademną jakbyś światu rozkazywał, o mów, patrz, mieszają się myśli Irydiona, prędzej, mów prędzej czy Chrystus jest panem Nieba i ziemi?

Masynissa.

Sam wyrzekłeś!

Irydion.

A więc świadczysz jemu?

Masynissa.

Jak wróg nieśmiertelny, nieśmiertelnemu wrogowi! Dzisiaj on władnie starem niebem i zgrzybiałą ziemią — ale są przestwory kędy imię jego zmazane, jako moje starte jest w niebiesiech. — Są światy nieskończonej młodości, pracujące w bolach i odmęcie, słońca bez blasku, przyszłe bogi w okowach, morze nie nazwane dotąd, wezbrane wiecznie ku szczęśliwym brzegom! a on już ustał, już zasiał na tronie i rzekł: „jestem“ i opuścił skronie!
Nie zaprzeczam go — widzę go — oczy moje, ranne jego blaskiem odwracają się ku ciemnościom, ku nadziejom moim. — Z nich będzie zwycięstwo! Wybieraj.

Irydion.

Statek żelaznego cierpienia czerni się na czole twojem — ale wśród tych zmarszczków pokaż mi nadzieję — nie — nie ty z toni wieków nie podniesiesz się nigdy. — Tyś zwiódł mnie i zgubił!

Masynissa.

Nie opuszczaj mnie, jak ciebie opuścili nikczemni.

(Porywa go z ziemi.)

Stań nad przepaścią — wejrzyj ku miastu nienawiści twojej! Czy wiesz kto je wyrwie z rąk braci twoich, kiedy według przepowiedni Grimhildy przyjdą rozorać Italię na bruzdy krwi i zagony popiołów? Czy wiesz kto zlatującą purpurę Cezarów podchwyci w powietrzu? Nazareńczyk! — i w nim zdrada senatu, i w nim okrucieństwo ludu żyć będzie niestartą puścizną — włosy jego białe i serce nieubłagane jak u pierwszego z Katonów — mowa tylko czasem niewieścia i słodka — u stóp jego zdziecinnieją męże północy i on drugi raz ubóstwi Romę przed narodami świata!

Irydion.

Ach! żądałem bez miary, pracowałem bez wytchnienia by niszczyć, tak jak inni żądają bez miary, pracują bez wytchnienia, by kochać i błogosławić przy zgonie temu co kochali za życia.

— Ach! a teraz ty konającemu zwiastujesz nieśmiertelność Romy!
Masynissa.

Nie rozpaczaj — bo przyjdzie czas, w którym cień krzyża spieką się wyda narodom i on darmo wytęży ramiona by raz jeszcze odchodzących przytulie do łona. — Jedni po drugich powstaną i rzekną: „Nie służymy więcej.“ — Wtedy u wszystkich bram miasta słyszane będą skargi i narzekania — wtedy geniusz Romy znów twarz zakryje i płacz jego nieskończonym będzie — bo na forum same prochy zostaną — bo na cyrku same gruzy tylko bo na Kapitolu sama hańba tylko! — i przechadzać się będę po tych błoniach, wsi od trzód dzikich i bladych pasterzy, ostatnich mieszkańców Romy — i walka moja na ziemi zbliży się do końca.

Irydion.

Znów serce mi bije. — Ach! dzień ten czy daleki jeszcze?

Masynissa.

Sam ledwo go przeczuwam!

Irydion.

O Amfilochu! więc syn twój był tylko marzeniem — tylko cieniem odbitym od późnej przyszłości — i jak zawczesną igraszkę rozbiły go losy!

(Do Masynissy.)

Odejdź — ni tobie, ni Bogu żadnemu nie oddam duszy mojej; na tej skale patrząc w oczy Romy umrę jako żyłem w samotności ducha!

Masynissa.

O synu słuchaj mnie!
Bladość lic twoich odrzucę nazad śmierci. — Ognisko siły na nowo w sercu twojem rozpalę. Dam ci niepamięć przeszłości — dam ci niewiedzę przyszłości!

Irydion.
Precz odemnie!
Masynissa.

Dam ci żądz tysiąc i sił tysiące. — Umarłych piękności wskrzeszę ci kształty — każda nim się rozemdleje, spali się w twoich uściskach — i Helena Trojańska i Italska Venus i Ptolomeów córa.
W przejrzystej fali, w ognia promieniu, w czarnej twardej ziemi, jeszcze będą tchnienia rozkoszy dla ciebie!

Irydion.

Nie kuś mnie!

Masynissa.

W dalekich stronach wydzielę ci plemię, posłuszne w progach pałacu, dzikie w dniu bitwy. — Wśród czarów pochlebstwa ukochasz siebie, jako Helladę kochałeś. — Zgrozą króla i miłością króla upoję cię, synu! Aż przyjdę, aż znów mój znak położę na tobie i rzeknę: „Czas wrócić do walki“.

Irydion.

Nie kuś mnie! albo rosłam w gruzy sklepienia, których kamień kaźden przeklinałem. — Ha! jeśliś potężny, choć raz wynijdź w pole.

Masynissa.

Na dzisiaj próżna proźba twoja!

Irydion.

A więc tobie na dzisiaj nie być panem moim!

Masynissa.

Słuchaj, słuchaj mnie jeszcze!

Irydion.

Słaby geniuszu! w twoich skarbach nie ma nic dla Irydiona. — Umierając gardzę nim i tobą!

Masynissa.
A jeśli wieki zniszczę dla ciebie?
Irydion.

Co?

Masynissa.

Jeśli cię wyrwę z pośród pędzących fal czasu i złożę na miękkim brzegu, uśpię cię na łonie nicości i zapomnienia, aż do chwili, w której te wieże rozrzucę i wbiję do ziemi. — Jeśli wtedy obudzę cię takim jakim dzisiaj jesteś?

Irydion.

W Rzymie, po latach wielu?

Masynissa.

Tak, by dopełniła się jedyna żądza twoja, byś deptał ruiny i popioły!

Irydion.

Ale nie kiedy płomienie wrzeć będą — nie kiedy bracia matki mojej zatrąbią w rogi swoje na siedmiu wzgórzach!

Masynissa.

Kiedyż więc?

Irydion.

Kiedy na forum będą prochy tylko!
Kiedy na cyrku będą kości tylko!
Kiedy na Kapitolu będzie hańba tylko!

Masynissa.

Ale wtedy, synu...

Irydion.

Będę twoim — przysięgnij.

Masynissa.
Przyrzekam zachować twe ciało. Przyrzekam duch twój uśpić i wskrzesić. Przez to, co on przezwał złem, przez jedyne dobro moje przyrzekam. Teraz daj rękę!
Irydion.

Bierz tę nieszczęśliwą co napróżno walczyła!

Masynissa.

Wszystkie potęgi nocy zgromadzone nad tobą i otchłań, matka moja, słucha twej przysięgi! wyrzekasz się wroga mego?

Irydion.

Wyrzekam się. — Ach! jęk rozpaczy przeleciał mi nad głową.

Masynissa.

Nie zważaj.

Irydion.

Patrz! skała porysowała się w krzyże i czarne krople na nich. — Ach! patrz krople krwi się sączą.

Masynissa.

Nie zważaj, synu.

Irydion.

Burza zrywa się nad morzem. — Ach! ach! ktoś woła na mnie — tam — daleko — coraz dalej — czy słyszysz?

Masynissa.

A teraz?

Irydion.

Milczenie.

Masynissa.

Razem więc na wieki, bez końca, bez odpoczynku, bez nadziei, bez miłości, aż dopełni się wiekuista zemsta.

Irydion.

Razem — bylebyś wprzódy dopełnił śmiertelnej!

Masynissa.

Stało się — za mną teraz.

Irydion.
Gdzie?
Masynissa.

Do brzegów jeziora, do chłodu jaskini, pod liście, winne i bluszczane wieńce — kędy ni zorzy, ni gwiazd nie masz, ni głosów, ni bolu, ni marzeń. — Tam spoczywać będziesz, aż wnijdziesz do królestwa mego.

Irydion.

Idźmy — mnie Rzym, tobie duszę moją.



DOKOŃCZENIE.




O myśli moja, ty przetrwałaś wieki! Ty senną byłaś w dniu Alaryka i w dniu wielkiego Atylli — ni brzęk korony cesarskiej o twarde czoło Karla, ni Rienzi trybun ludu nie obudził ciebie! i święte pany W atykanu jeden po drugim przesunęli się przed tobą jak cienie przed cieniem! Ale dzisiaj ty powstaniesz, o myśli moja.



Dzisiaj w Kampanii rzymskiej słońce wrzało nad pustynią i posępnie teraz u brzegów pustyni zachodzi. Nad piołunem piasków, nad sitowiem bagnisk, nad samotnemi sosnami wzgórz, nad cyprysami dolin, już kołują cienie. Gwiazda wieczorna, dawnych ludzi bogini, żałobnie się wznosi i z nią kilka łez rosy tu i owdzie pada. — Tylko na morzu jeszcze w krwawych połyskach gra kipiąca piana.



W powietrzu skwar i milczenie — chmury żadnej, żadnego powiewu, a głębie się wzruszyły i pełnemi bałwany, piersią purpurową jęknęły ku niebu. Ten, który zamieszkał w otchłani, ten, który obiecał, stanął na wirach fal i stopą czarniejszą od nocy gniótł niewolnice swoje.
Od jego postaci łuna wzbija się jakby drugie słońce zaszło. — Od jego ramion stacza się mgła na dalekie wody. — On idzie samotny i jak przed wiekami z nieśmiertelną starością na czole.



A kiedy dosiągł lądu, odetchnęło morze i w zmierzchu znękane usnęły bałwany. — On szedł dalej. — Górom Samnickim ślad swój zostawił na szczycie i zstąpił ku brzegom jeziora. — Tam w potędze jego czarów, o synu zemsty! budzić się zaczęło życie twoje.



Wąż co strzegł stóp twoich zadrgnął i zdał się przeczuwać powrót pana swego. — Wzmogło się światło łusk bladawyeh — roztoczył sploty i na murawy łoża z nich sypnęły się iskry. — Wspiął się w górę i czeka teraz jak gorejąca pochodnia, a w jej blaskach jaśnieją czarne głazy i spiekłe rysy twoje.



Z razu połysk czucia tlał ci na czole jak ognik nocny nad grobem — ale od progów jaskini głosy uroczyste witając cię po imieniu wznoszą pieśń życia twego i za każdym ich ustankiem jedną siłą zmartwychwstajesz więcej. — I dana ci siła lat zbiegłych od chwili zaśnięcia twego. — Gdyby dzieje dnia jednego, ujrzałeś wszystkie męki Rzymu i tryumfy Krzyża.



Wszystkie, wszystkie na około ciebie wrą ognistemi barwy i kopyt tententy i chrzęsty pancerzy i brzęki dzwonów i odgłosy hymnów przelatują nad tobą jak przeleciały nad snem twoim.
Umarłe Biskupy ciągną się długiemi rzędy — przed każdym idzie król jeden i na plecach swoich roztwartą, świętą księgę niesie. — Na siedmiu wzgórzach z dołu w górę i z góry na dół ciągle jednem kołem idą i wracają. — Jednym anioły wieńce kołyszą w powietrzu — drudzy samotni z znakiem zbawienia w ręku, z mieczem wojny u boku i czarą trucizny w lewicy.



A im bliżej obudzenia twego, tem mniej orszaku, tem głuchsze stąpania, tem bielsze głowy panów Rzymu i bardziej drżące ich dłonie. — Wtedy ponad wszystkie śpiewające głosy wzniósł się jeden pełen sił i rozkazów — głos, który nie dochodzi niebios, ale któremu ziemia odgrzmiewa w wnętrznościach swoich i ten głos zawołał: „o synu!“



Wtedy na szybach jeziora, na darni brzegów, na sklepieniu jaskini błysnęło i piorun powtórnego życia uderzył cię w łono, i jakoś był wtedy młody, i jakoś był piękny przed laty, powstałeś na łożu! i gorejące oczy twoje spotkały za pierwszem spojrzeniem bladą twarz Cyntyi[93] na szczytach Latyńskich — i odparłeś: „Testem“ a on skinął dłonią i prowadzi ciebie. — Stąpań nie powtarzają echa — jedno po czarnych wąwozach jak dwie czarne chmury żeglują wasze postacie.



Stanąłeś w Kampanii rzymskiej. — Przed twoim wzrokiem ona nie ma czem zakryć hańby swojej — gwiazdy migają jak tysiąc złotych wspomnień i urągań. — Czarne wodociągi idąc ku miastu, nie znachodząc miasta, stanęły — opadłe z nich głazy leżą pogrzebnemi stosy — tam powój się rozwlekł przysypan kurzawą — tam radzą ptaki nocne i jęczą.



Pojrzał syn wieków i uradował się w sprawiedliwości zemsty swojej. — Każda ruina była mu nagrodą: i niziny wdowy amfiteatrów i wzgórza świątyń sieroty — z lekkich stóp swoich otrząsał proch i perzynę tam gdzie cyrk Karakalli, tam gdzie Mausoleum Cecylii, żony Krassusa. — I ulicą grobów starodawnych wiódł go straszny przewodnik do bram Rzymu. One same się roztworzą — nie słychać zgrzytnienia zawiasów — Weszli. — Straże nagle usnęły, oparte na broniach. Oni przeszli jak cienie.



I wśród długich, samotnych kaplic, ciasna im droga się wije.
O nocy jedyna, ostatnia! o nocy miłości mojej, coś słonecznego w twoich blaskach jaśnieje — nad każdą ruiną zasłonę cieniów rozdzierasz — i truchlejącą, nagą, wydajesz wrogowi. Twój księżyc nędzne domy i nędznych, rzadkich mieszkańców, wytyka szyderstwa promieniem.



W krużganku Bazyliki stoi dwóch starców w purpurowych płaszczach. — Żegnają ich zakonnicy imieniem książąt kościoła i ojców — na ich twarzach wyryte ubóstwo myśli — wsiedli do powozu — czarne schorzałe konie ich ciągną — i z tyłu sługa z latarnią, jaką trzyma wdowa nad dzieckiem konającem z głodu — i na ramach u okien i na lisztwach u dołu, ostatek pozłoty! Minęły zwolna jęczące koła, siwe głowy wychylone zniknęły. „To następcy Cezarów, to rydwan kapitolińskiej Fortuny“ rzekł przewodnik a syn Grecyi pojrzał i klasnął w dłonie.



A teraz stromą pochyłością, sadzonemi schody wstąpili na puste dziedzińce — pośrodku posąg Aureliusza na koniu z wyciągniętą dłonią w próżniach powietrza. — Cezar bez poddanych. — Tryumfator bez pieśni — a z tyłu czarne tło murów Kapitolu.



Obok skały Tarpejskiej, ułamkiem miecza wracający na ziemię po latach tylu zostawił znak swój na czole najlepszego z Cezarów — i dźwięk greckiego żelaza o spiż rzymski rozległ się jak dzwonu uderzenie pogrzebne, ostatnie! i z nad szczytów zamku odparł żałośny krzyk sowy i z odległych ulic odparło skowyczenie psa błądzącego po innych ruinach!



A przez via sacra, przez drogę zwycięstw, stopniami ze żwiru i błota zeszli forum. - Łuk Septyma Sewera aż po piersi, i świątyń ostatnie kolumny aż po szyję zakopane w ziemię, wystają jak głow y potępieńców. — Inne nie tak zagrzęzły, stoją wysoko, samotnie, wysmukłością szkieletów.
Ich kapitele, kwiaty, ich liście akantu, co tak biało, tak nieznośnie tobie świeciły przed wiekami, dziś jak zbrudzone włosy na czole włóczęgi, dziś na pół pęknięte marmury ich kibici rozlatują się w proch jak fontanna w krople. I nie mogłaś nic poznać, nic nazwać w godzinę tryumfu twego!



Tam pod resztą portyku dwóch nędzarzy śpi pod łachmanami płaszcza jednego — w księżycowej bladości ich twarze jak dwa głazy grobowe — jaszczurki ślizgają wśród ich ramion splecionych — a teraz jak liście jesienne przed wiatrem, uciekły przed tobą.
Powitałeś ostatki ludu rzymskiego na forum. — przechodząc trąciłeś ich nogą oni się nie przebudzili!



Przewodnik wskazał ku ulicy drzew zgrzybiałych. Tam cień Palatynu leżał na ziemi, tam bogów poćwiertowane ciała się walały i bohaterów rozpadłe piersi z jaspisu, z porfiru. — Tam bramą Tytusa pękniętą, zlepioną jak ogromna rana, przeszli znów na jasne miejsca puste i stroskane. — Tu wydało się temu który zmartwychwstał, że Kolizeum dotąd stoi cało, ale starzec głośniej jeszcze się rozśmiał — i wziął go za rękę.



Na milczącej Arenie, na piasku srebrnym, wśród arkad przemienionych w dzikie skały, z bluszczami u wierzchołków, z szczelinami w łonie, tyś podziękował losom za spodloną Romę.
Tu miał być koniec pielgrzymki twojej — stąd miałeś pójść kędy miliony.



I wszystko coś widział niegdyś, wszystko czego częścią bywałeś, wróciło ci na pamięć — tam był tron Cezarów. — Ozwały się w myśli twojej trąby, piszczałki, poklaski przeklęstwa. — Słońca tylko nie ma, nie ma purpurowej obsłony[94] co powijała na wierzchołkach cyrku. — Księżyc blado świeci nad tłumem wskrzeszonych, przechodzących, niknących.



Z nich wszystkich został się głos hymnu słyszanego niegdyś. — To niegdyś, było wczoraj. — Tu, wczoraj skonali Nazareńczycy. — Ich twarze były pogodne jak wieczór letni — i otoż na miejscu na którem padli, krzyż czarny stoi dzisiaj, drewniany, cichy, na środku Areny — od jego spokojnych cieniów odwrócił przewodnik ponure oblicze.



Ale w tobie dziwne uczucie się budzi — nie litość nad Romą — bo jej żałoba ledwo za jej zbrodnie staje — nie strach obranego losu — ty zanadto cierpiałeś byś mógł się lękać — nie żal matki ziemi — boś miłości życia wśród snu wiekuistego zapomniał — ale jakieś wspomnienie twarzy dziewiczej, jakiś smutek nad tym krzyżem, którym dawniej pogardziłeś, boś go daremnie chciał zaostrzyć w żelezca!
Ale teraz zdało ci się, że walki z nim nie chcesz — i zdało ci się że on znużony jako ty — opłakany jak losy Hellady niegdyś — i zdało ci się w promieniach księżyca, że on świętym na zawsze!



Jednak nie uchylisz się od przyrzeczonej wiary — wstaniesz i pójdziesz ku starcowi pustyni — On się wzdrygnął, on przeniknął duszę twoją — i kołem ramion ogromnych, posępnych, otaczając ciebie, odrywa cię krok za krokiem od zbawienia znaku. — Ty stąpasz za nim zwolna jak ojciec twój w dniu śmierci.



I piękny, gibki, z tuniką czarną, z koturnem Argijskim stanąłeś, i ku Niebu wytężając ręce, byłeś wśród gruzów jako dźwięk szybki, ogromny, co połączy tysiąc innych zbłąkanych. — Korynckich festonów szczątki westchnęły za tobą.



„Synu! czas! wypiłeś napój, który ci wieki sączyły do czary, i kropli nie zostało. — Synu! czas! zorza niedaleka — nam ubiedz długą drogę trzeba.“
Jęki słychać z pod ziemi, tam męczenników dosypiają koście — jęki słychać w powietrzu — tam ulatują duchy Chrystusa — ale od szczytów amfiteatru po nad te dźwięki żałobne, zabrzmiał głos pełen chwały.



Tam postać bieleje przejrzystą jasnością — tam zebrały się wszystkie miłości księżyca i jak wstęgi powiewne to skupiają się, to rozpuszczają się w promienie około anielskich, cichych, zaw artych skrzydeł dwojga.
Ty ku temu słodkiemu licu podniosłeś oczy — poznałeś dawne kształty ale wyświeżone rosą, wyjaśnione tchnieniem niebios i spoglądałeś na nie jak ten, co się żegna z pięknością na wieki.



Głos wzywał starca na powrót przed stopnie krzyża, na sąd nierozstrzygniony jeszcze. — On pod hymnem anioła opuścił śniade skronie i wrócił od bram cyrku. — Zgrzytał i rwał ci ręce, i wołał: „Potępiony, potępiony, kto mi wydrze jego?“



Tu u stóp męki Pańskiej, kiedy do zorzy blizko już było, kiedy miesiąc zapadł niżej amfiteatru, kiedy cała arena świetniała połyskami bijącemi od skrzydeł, brzmiała muzyką niewidzialnego chóru, zaczął się spór ostatni, wyroczny w około twojej poświęconej głowy.



A ty powyżej kusiciela, poniżej anioła, stoisz na stopniach krzyża — trwogi nie ma na czole twojem, ni modlitwy na ustach — jesteś jako byłeś zawżdy, samotny na świecie.



On, wparłszy stopy w kipiący piasek, głowę schyliwszy na spalone piersi, dopomina się o praw a swoje. „W rogu nieśmiertelny! on moim, on żył w zemście, on nienawidził Romy.“ Lecz Anioł rozwiązując tęczę skrzydeł, potrząsając złocistemi puklami. „O Panie! on jest moim, bo on kochał Grecyę.“



I od walki potęg zamgliło się powietrze — uczułeś powtórne konanie. — Życie twoje stało się całe oczekiwaniem i rozdarciem — ogień piekieł palił ci stopy, blaski niebieskie raziły ci oczy — tłumy rwały cię na dół i drugie tłumy ciągnęły cię w górę — wtedy nadzieja boska wszczęła się w sercu twojem i zemdlała i znów się obudziła jak iskra i znów zagasła i stało się czarno — pusto — głucho jak w nicości — boleśno — gorzko — nieznośnie jak w rozpaczy — i słabo — nikczemnie jak w hańbie.



O godzino przeznaczona każdemu z żyjących, oddal się od myśli mojej.
Ojcze niebieski! Ty raz tylko jeden w wieczności, raz Syna własnego opuściłeś, by odtąd już nieopuszczać żadnego z dzieci Twoich nie żadne dzieło Twoje nie pójdzie w rozsypkę na wieki.



Powstań, o synu Grecyi — patrz! wróg dłoniami zakrył lica i gmach starożytnych ludzi wstrząsł się od próżnych jego wysileń — w mgle zarannej coraz posępniej mdleją kształty jego. — On kona głowę oparłszy o bramy cyrku — głos jego już teraz jak szum wód dalekich. Świadectwem Kornelii, modlitwą Kornelii ty zbawion jesteś, boś ty kochał Grecyę.



Powstań! czy słyszysz ten głos co zagrzmiał nad milczeniem wszystkich duchów? O pierwszych połyskach świtu on to zleciał jak piorun i woń wszystkich kwiatów dolin podniosła się ku niemu:



„Idź na północ w imieniu Chrystusa — idź i nie zatrzymuj się, aż staniesz na ziemi mogił i krzyżów — poznasz ją po milczeniu mężów i po smutku drobrych dzieci — po zgorzałych chatach ubogiego i po zniszczonych pałacach wygnańców — poznasz ją po jękach aniołów moich przelatujących w nocy.“



„Idź i zamieszkuj wśród braci, których ci daję — tam powtórna próba twoja — po drugi raz miłość twoją ujrzysz przebitą, konającą, a sam nie będziesz mógł skonać — i męki tysiąców wcielą się w jedno serce twoje!“



„Idź i ufaj imieniu mojemu — nie proś o chwalę twoją, ale o dobro tych, których ci powierzam — bądź spokojny na dumę i ucisk i natrząsanie się niesprawiedliwych — oni przeminą ale ty i słowo moje nie przeminiecie!“



„A po długiem męczeństwie, zorzę rozwiodę nad wami — udaruję was czem aniołów moich obdarzyłem przed wiekami — szczęściem — i tem, co obiecałem ludziom na szczycie Golgoty — wolnością!“



„Idź i czyń, choć serce twoje wyschnie w piersiach twoich — choć zwątpisz o braci twojej choćbyś miał o mnie samym rozpaczać — czyń ciągle i bez wytchnienia, a przeżyjesz marnych, szczęśliwych i świetnych, a zmartwychwstaniesz nie ze snu jako wprzódy było, ale z pracy wieków — i staniesz się wolnym Synem Niebios!“



I weszło słońce nad ostatkami Romy — i nie było komu powiedzieć gdzie się podziały ślady myśli mojej — ale ja wiem, że ona trwa, i że ona żyje!

KONIEC.






  1. Niniejsza powieść pomyślaną jest w trzecim wieku po Chrystusie. — Stan państwa rzymskiego w tych latach był stanem konania — rozwiązywania się — dezorganizacyi. — Wszystko co niegdyś było życiem jego, co sprawiało ruch jego postępowy i byt, teraz wracało w nicość, słowem, umierało — przetwarzało się. Trzy systemata stały obok siebie. Pogaństwo już bez życia, ale uzupełnione w Rzymie wszystkiemi religiami przybyłemi ze wschodu — jakby ciało we wszystkich częściach swoich, pysznie ubrane, leżące na marach. Chrześciaństwo dotąd bez ciała prawie, bez kształtu, prześladowane, rosnące między ludem, wyzywające wszystkie wiary symboliczne przeszłości do walki, z filozoficznemi zaś, to ucierające się, to godzące na przemian — podobne do ducha potężnego w pracy wcielenia się swego; — i barbarzyństwo rozmaite, dzikie, ruchome jak morze wśród burzy, mające także swoje myty ale po większej części niepamiętne ich na łonie Rzymu, żyjące od dnia do dnia w legiach rzymskich, buntujące się przeciwko Rzymianom w północnych prowincyach, gwałtem jednak zewsząd cisnące się ku Włochom, czy zbrojną ręką, czy jako zaciężne żołnierstwo, pełne jakiejś niespokojności na wzór atomów, kiedy się zrosnąć i skupić mają, ale bez poczucia się, bez wiedzy żadnej, bez conscientia sui, ślepe, straszne jak siły natury. Była to materya już wrząca, już gotowa stać się kształtem, przylgnąć jak ciało do ducha przechadzającego się w katakombach — do chrześciaństwa! Milczenie, które poprzedziło tę wielką burzę, w której Rzym zniknął i przetworzył się na Europę chrześciańską, były to ostatnie biesiady Cezarów — była to nędza nieopisana ludu i niewolników we wszystkich częściach państwa. W rzeczy samej, zbytki materyalne i nędze materyalne, są zawsze wielkiem milczeniem ducha, czy indywiduów, czy narodów — jest to życie zwierzęce na najwyższym lub najniższym szczeblu swoim — a życie moralne zda się odpoczywać tymczasem, by powstać i zagrzmieć — zresztą świat starożytny był raczej światem liczb i kształtów, niż wolnych ruchów ducha — dla tego musiał konając konwulsyjnie, ogromnie się tarzać w materyi swojej — nasz, zbytkuje duchownie raczej.
  2. Fatum znaczyło u Rzymian, przeznaczenie, konieczność wyższą od wszystkich bogów i duchów czy niebieskich czy piekielnych; wystawiali go pod postacią starca gniotącego nogami ziemię a trzymającego w dłoniach urnę, w której spały losy śmiertelnych — najczęściej jednak w sensie idealnym pojmowany, znaczył jedność boską, ostatnią przyczynę, matematykę, universum, której nic oprzeć się nie mogło.
  3. Pod Cezarami ułożyła się równość wszystkich poddanych — przed Cezarem; — przyjęte zostały do prawa obywatelstwa tak skąpo rozdawanego przez patrycyuszów, wszystkie prowincye państwa. — Większa część Cezarów pochodziła z prowincyi. — Trajan był Hiszpanem, Heliogabal Syryjczykiem, Maksymin Gotem i t. d. Rzym, którego myślą było ujarzmić świat a samemu zostać na boku, tak jak Bóg po stworzeniu świata, musiał koniecznością okoliczności otworzyć bramy swoje ludom północy i południa. Egoizm jego nie mógł się utrzymać zawsze w tej samej, odległej, samotnej postawie — nie rozlał on swojej indywidualności, ale ci, których podbił rozdarli ją stopniami — każdy przyszedł upomnieć się o jej cząstkę: — sztuki Greków, filozofia grecka, pierwsze wcisnęły się do miasta — nauczyły miasto — wyosobniły w nim cząstkę duchowną sobie. Tem samem zgubiły je — bo wielki egoizm materyalny dopóty silny, dopóki zupełnie jest materyalnym. Ducha w nim obudzić, a zgubić go, to jedno — bo naturą ducha jest dążenie zewnątrz, jest siła rozlewania się — wcześniej czy później od jego usiłowań pęknąć musi skupienie materyalne. Dalej wschodnie podania, myty, obrzędy i czary przybyły do Rzymu. — One w gminie to samo sprawiły, co filozofia grecka w senacie i patrycyuszach. — One symbol egoistyczny wiecznego Kapitolu rozerwały — później okazały się dotykalnie skutki widome tych przyczyn niewidomych, moralnych. Rzym stał się Grecyą, Egiptem, Azyą Mniejszą, a nie Grecya, Egipt, Azya Mniejsza stały się Rzymem. Barbarzyńcy zasiedli w senacie rzymskim — pomieszały się wszystkie wiary i prawa w tej colluvio nationum, w tym składzie dezorganizującym się, upadły wszystkie dawne porządki i podania rzymskie. Arystokracya zupełnie wyginęła, to przez zawiść Cezarów, to przez wyczerpnienie sił żywotnych. Cezar, konfiskując jej dobra lub biorąc zapisy, stał się jej dziedzicem — również zgromadził w sobie wszystkie prawa kapłanów i ludu — co mógł zniszczyć na swoją korzyść, zniszczył. Siły zniszczonych zebrał w sobie. Jednej tylko rzeczy, jednej jednostki nie mógł zniszczyć — to jest ludu, któremu panował. Został się więc sam na sam z nim — a że w tej drugiej połowie państwa była siła materyalna, siła prosto bytu, musiał jej nieraz ulegać, podchlebiać jej darami, igrzyskami i t. d. Lecz prócz niego i ludu nic już nie było w Rzymie.
  4. Ze względu religii rozróżnić można plemiona Germańskie na dwa wielkie oddziały. Germania, o której Tacyt mówi, a w której górują Suevy (Hermiones), ma religie natury, czci żywioły, drzewa, krynice. Bogini Hertha (Erde, ziemia) każdego roku na wozie przesłoniętym, powstaje z gajów dalekich od wysp północnego morza. Rozmaite zapewne były u rozmaitych hord miejscowości, obrzędy, ale ogólnie biorąc, ich wiary jeszcze były bardzo pomieszane, niepewne. Na tem tle bladawem mocne wycisnęły się barwy przez napad hord dalej ku północy mieszkających, Rzymianom nie znanych. W tych hordach wszczął się już był ruch postępowy, bohaterski, objawienie jakieś religijne. Temu objawieniu na imię było Odyn. Odyn od Islandyi, gdzie później jego religia najdzielniej i najobficiej się rozwinęła, do brzegów Renu opanował umysły ludów. Gothy, Saksony, Gepidy, Lombardy, Burgundy były to Odyńskie pokolenia wierzące w wcielenie się Odyna, w pewne, opisane obrzędy, w nieśmiertelność za grobem, w nadgrody w pałacu Odyna w Walhalli, w jakieś miasto Asgard, święte na ziemi, skąd wyszli ich ojcowie, a do którego wrócić mieli wcześniej czy później — z tego kształtu nadanego ich wiarom, z tych mytów już opisanych wyszła ich siła popędowa. Oni to poruszyli plemię Germańskie leżące martwo w niższej Germanii. Oni to ze Skandynawii zeszli po nad brzegi Bałtyku, spuścili się ku Dunajowi i przebiegli całe Niemcy, ocierając się wszędzie o granice Cesarstwa. Z ich runięcia od północy wszczął się chaos w Germanii, który później cały na Włochy się zwalił — u Gothów później Odyn przybrał imię Wodana. Saksony jeszcze przez czas jakiś nieporuszonymi zostali na brzegach morza niemieckiego. Myty odyńskie w krótkości są następujące:
    Przede wszystkiem był olbrzym Imer. Tego zabił Odyn wraz z braćmi swymi Vile i Ve — z czaszki zabitego powstały niebiosa, z jego ciała ziemia, morze z krwi jego. Inny olbrzym Norw, był ojcem Nocy. Noc porodziła Dzień. Oboje nieustannie na Niebie na dwóch wozach kołują. Hrim — fax (zmarzła grzywa) koniem nocy. Skin — fan (grzywa światlana) koniem dnia. Most wielki wiedzie od ziemi do Nieba — z trzech barw złożony, a na imię mu tęcza — przerwie się on kiedyś, kiedy złe duchy po zwycięstwie nad bogami, przechodzić nim będą. Świat ma skończyć pożarem. W ostatniej walce świata złe duchy zwyciężą.
    Odyn jest bogiem nad wszystkimi innymi. Dają mu imię Alfader, ojca wszystkiego, ojca bitew. Zowią go jeszcze Hor, Janfchar i Thridi (wyższy, równy wyższemu i Trzeci — Trójca), on poległych bohaterów bierze do swego pałacu w niebiesiech, do Walhalli, pięćset czterdziestoma bramami tam wchodzą. Na ramionach Odyna siedzą dwa kruki — jeden zowie się Hugin (rozum) drugi Munin (pamięć) — przez nich wie co się dzieje w przestrzeniach. Synem Odyna jest bóg Thor, bóg wojny, z młotem w ręku. Młot stał się u tych plemion symbolem zdobycia. Boginie dziewice wojny zowią się Walkiryjes. Jest ich dwanaście — a najpotężniejsza Frygga. Loke jest bogiem złudzeń i złego. Bogi niebios okuły w kajdany syna jego wilka Feuris — w tym Loke skandynawskim jest jakby przeczucie Mefistofelesa. Wodzowie pochodzący od bogów, szlachta wiodąca do bitew zwana u Gothów Amali i Balty. Saksoni dłużej pozostali spokojnymi — dopiero kiedy z jednej strony Franki, z drugiej przyparli ich Słowianie, ułożyli się w hordę wojenną oddawna już przemagająca w składzie Gothów i rzucili się na Anglię. Gothy zaś, Lombardy, Burgundy zaraz poddali się wodzom; u nich to rozwinęło się przywiązanie żołnierskie, słowo niezłomne żołnierskie, początek feudalnego składu. Oni to pierwsi rzucili się na dalekie błędy, goniąc za złotem i niewiastą. To wszędzie było ich bohaterskim celem — stąd później wyrosła poetyczna postać Sigurda w poemacie Nibelungów — w niej zarazem połączone rada i waleczność, to co rozdzielonem było w mytach greckich: Achilles i Ulisses. Z tego więc pierwiastkowego objawienia się formy religijnej w Skandynawii wyszedł ruch i życie. Ruch gwałtowny, dzikie życie jak źródło, z którego wypływało. Nieopisaną jest ponurość podań Skandynawskich. Jedyną w nich moralnością jest chwała obiecana za odwagę. W Walhalli biesiadują bohatery i wśród biesiad te szkielety zbrojne wstają i walki przeszłe odnawiają między sobą. We wszystkich mytach odyńskich przebija wpływ natury północnej — znać w nich jakby brak nadziei, jakby rozpacz wieczną połączoną z dzikiem, bohaterskiem męstwem, idącem zawsze naprzód, niedbającem o to, że koniec będzie straszny i fatalny. Myśl, że świat skończy nieszczęśliwie, że na końcu wieków złe duchy przemogą, kołuje jak gorza północna, krwawa, nad tą całą mitologią — w jej blaskach biją się do upadłego wojownicy na ziemi i goniąc wszędzie za niebezpieczeństwem, nie przepuszczając ni sobie ni wrogom, szukają zapomnienia — żyją tak gwałtownie zewnętrznie by nie myśleć wewnątrz! Taka myśl matka, takie przeczucie zniszczenia wszystkiego, musiało wcielać się w zniszczenie szczegółowe — musiało z tych ludzi utworzyć Alaryków, Genseryków, Attylów. Jako chrześciaństwo w swoim najgłębszym początku jest duchem postępowym miłości, tworzenia, spajania, tak myty barbarzyńskie, północne, były siłą postępową niszczenia, rozprzęgania. Ale kiedy chrześciaństwo postawiło się w środku tego koła zdarzeń i plemion, działać na nie zaczęło atrakcyjnie, i zdarzenia i plemiona północne przetworzyły się na okrąg porządny, zamknięty — po dopełnieniu klęski, po ukaraniu Rzymu, ta materya rozerwana, ciężąca wszędzie śmiertelnie, ożywiła się i stała się. Chaos powoli zaczął przechodzić w organizm — miłość ducha zwyciężyła opór materyi. Nasza powieść dzieje się jeszcze przed poczęciem się chaosu i tworzenia. Irydion jest tylko przeczuciem chaosu a zatem i życia — bo chaos na to zdał się tylko, by stało się życie.
  5. Formuła, którą przechodzący zapaśnicy przed rozpoczęciem igrzysk witali Cezara. „Mający zginąć witają Cezara.“
  6. Na wzgórzu palatyńskiem stał pałac Cezarów — dziś ostatki pałacu Farnezów na głębszych jeszcze gruzach pałacu Cezarów.
  7. Katakomby, przestronne lochy wydrążone pod całym Rzymem i częścią kampanii rzymskiej, dochodzące nawet jak twierdzą aż do morza, pierwszych Rzymian cmentarze dla chowania ubogich i niewolników, których nie stać było na stos; później schronienie chrześcian podczas prześladowania; dziś w niektórych miejscach jeszcze całe, dostępne, po większej części zaś zasypane, składające się z mnóstwa nizkich i ciasnych manowców, czasem rozprzestrzeniających się w kwadratowe lub okrągłe ciemnice. Ściany zaś zasute nadgrobkami męczenników. Dotąd kości męczenników z nich wykopują.
  8. Rzymianie tak nazywali półwysep Jutlandzki, i wszystkie plemiona Skandynawskie nazywali ogólnem imieniem Cymbrów.
  9. Sami barbarzyńcy tak nazywali Chersones od białości śniegów i potoków tam płynących.
  10. U Anglów, Saksonów, Nord­‑Manów, u wszystkich Skandynawów wodzowie nazywali się królami morza. Ich życiem były ciągłe rozboje morskie.
  11. Azowskie morze.
  12. U Greków kobiety jeszcze nie były doszły europejskiej wolności, coś jeszcze wschodniego zostało w sposobie ich życia i Greczynki wychowywały się w haremach zwanych Gineceum i nie wychodziły stamtąd przed zamęźciem.
  13. Tak przezwanym został syn Scemidy i Variusza Marcella, Varius Bassianus od boga Halgah­‑Baal czyli Mitry, którego Arcykapłanem był w Emezie nim został Cesarzem rzymskim. Dzieje Heliogabala są najmocniejszym dowodem, najwyraźniejszym symbolem zgrzybiałości ówczesnego świata; w piętnastym roku życia wstąpił na tron, w ośmnastym zaś zginął zamordowany przez pretoryanów; a w tym znikomym przeciągu czasu zużył wszystkie rozkosze jakie potęga przynieść może.
    On nigdy nie był młodym. Imię jego, starość uosobniona. Zdawałoby się jakoby przeszłość działalności, przeszłość czynnego Rzymu zostawiła w nim próżnię, której niczem zapełnić nie mógł. Dwa znamiona jego charakteru są: Nuda i lubieżność, to samo zupełnie co starców cechuje. — Nuda albowiem jest męka pochodząca z uczucia wiecznej próżni i z daremnej żądzy jej odsunięcia. Lubieżność zaś jest pracą wyobraźni na wynalezienie czegoś, coby rozbudzić mogło martwe zmysły. Namiętność jest zawsze silną, prostą, jest to synteza, jest to poezya ciała. Lubieżność przeciwnie jest wymyślną, rozkładającą się na tysiąc szczegółów, jest raczej prozą, analizą. Heliogabal nie dogadzał swoim namiętnościom bo ich nie miał, on miał tylko żądzę ich mienia, on szukał w całej naturze, w całem państwie swojem, w całym sobie tylko podniety, iskry coby zapaliła jakiekolwiek ognisko w jego piersiach, na tym trudzie nieszczęśliwym przeszło mu życie, dla tego wszystko co czynił było kaprysem. Taki skład niepojęty byłby w człowieku młodym, gdyby na nim nie ciężyła już fatalna starość świata, w którym się urodził. Heliogabal był starcem przez świat otaczający, a był młodym przez siebie, stąd wieczna sprzeczność, niemoc i żądza.
    Ten starzec, ta jednostka spróchniała i zmagająca się sama z sobą, to dziecię zgrzybiałe wychowało się w Syryi, w kraju czarodziejskich mytów i pochłaniającego klimatu. Babka jego Moesa była siostrą Julii, żony Septymiusza Sewera — po śmierci tego Cesarza cała familia jego żony odsunięta od potęgi, poszła na wygnanie do ojczystego kraju, do Syryi. Moesa miała dwie córki, Scemidę i Mammeę matkę Aleksyana, sławnego później pod imieniem Aleksandra Sewera. Heliogabal, przed czternastym rokiem życia jeszcze, został Arcykapłanem w świątyni Emeskiej. — Czczono w niej wielkiego boga Halgah­‑Baal czyli Mitrę, boga Chaldejskiego, w którym zeszły się wszystkie podania wschodnie i Egipskie. — Był to symbol słońca uważanego za boga, czystego, najwyższego, jedynego, że tak powiem, oderwanego. — Dla tego też nie miał posągu żadnego, tylko kamień czarny, ostrokręgowego kształtu był jego symbolem. — W tej samej świątyni inne były bogi — Baal­‑Fegor, czyli słonce już zmateryalizowane, jako siła obudzająca wegetacyę; — Gad­‑Baal, czyli słońce jeszcze bardziej ucieleśnione, ogłaszające wyrocznie, Phoebus­‑Apollo­‑Astarte. Baalis, wielka bogini, żona Halgah­‑Baala, czyli księżyc oświecony słońcem, natura ożywiona przez słońce. — Baalis­‑Benoth, czyli Venera i Baalis­‑Dercoto czyli Afrodyte grecka, obie wyrażające naturę już uczłowieczoną, niewiastę. — Obchodzono w świątyni śmierć i zmartwychwstanie Adonisa czyli symbol natury opuszczonej w zimie od słońca i znów przezeń na wiosnę ożywionej. — Cała Azya słała dary do tej świątyni. — Z nadludzkim przepychem odbywały się jej obrzędy, i z zwierzęcą sprosnością zarazem. — Tam rozwinęły się nasamprzód myśli Heliogabala — tam wola jego wolna i siła wszelka, zabitemi zostały u wstępu do życia, przez sceny fantastyczne, dalekie od rzeczywistości świata, przez wpływ rozwiązłego, zachwycającego klimatu — podług wszystkich podań był on niezrównanej piękności. — Biegały wieści pomiędzy ludem, że matka jego niegdyś była kochanką cesarza Karakalli, że on synem Karakalli, którego pamięć ubóstwiali żołnierze legionów. — Makryn, prefekt pretorium po zamordowaniu Karakalli, panował podówczas Rzymowi i światu, — ale jego rządy słabemi były. — Legia przechodząca przez Emezę, ujrzała młodego Heliogabala. — Piękność jego i pamięć ojca wzruszyły legionistów — do tego przydać należy wszystkie przebiegi i starania się Meosy, nie mogącej zapomnieć, że niegdyś siostra jej była pierwszą w Rzymie. — Ona to w nocy przyprowadziła Heliogabala i Scemidę ze świątyni do obozu Legii. — Tam syn Karakalli ogłoszony Cezarem. — Ulpius Julianus posłany przez Makryna, zabity na głowę — w tej bitwie Heliogabal pierwszy i ostatni raz w życiu pokazał się odważnym. — Makryn sam uciekając, dowiedziawszy się o zabiciu syna, zeskoczył z wozu i ramię złamał — głowę mu ucięli, zanieśli ją Heliogabalowi. — Odtąd poczynają się dni jego panowania, czyli ciągłe marzenie, jakby się nie nudzić.
    I żeby się nie nudzić, Halgah­‑Baala sprowadził do Rzymu — do jego świątyni kazał zanieść wszystkich innych bogów, bohaterów, palladium trojańskie, Vestę i puklerze Numy — z nich porobił służalców, urzędników, prokonsulów i nałożnice bogowi swemu — potem szukał mu żony. — Palladę Ateńską dał mu zrazu, potem ją rozwiódł i z Kartagi Venerę sprowadził — ta została.
    I żeby się nie nudzić, jeździł wozami z Sycylii, trzymał fletniarzy z Egium, kucharzy z Elidy, piekarzy z Aten; kobiercami libijskiemi zaścielał posadzki, kadził woniami z Syryi, posyłał po gołębie do Cypru, po perły do Lidyi, po konie do wyspy Melos, po ostrygi do przylądku Pilos, po ryby do Hellespontu, po raki do Minturnu, po gruszki do Eubei, po śliwki do Damaszku, po winograd do Rhodu, po pomarańcze do Persyi, po cedraty do Palmiry, po granady do Antyochii, po daktyle do Fenicyi, po migdały do Naxos, po wino z Tasos woniejące jabłkami, i po wino z Saprias rozlane wonią fijołków, róż i hyacentów.
    I żeby się nie nudzić, zaprzęgał do wozu swego wielbłądy, lwy, słonie — nosił długą szatę medyjską zamiast krótkiej rzymskiej tuniki, z wielkiem zgorszeniem Rzymian; nosił diadema na czole wewnątrz pałacu, bo nie śmiał tak występować przed ludem, nosił koturny z drogich kamieni. Nigdy dwa razy nie widział tej samej sukni, ni obówia, ni pierścienia tego samego — pływał w ogromnych wannach marmurowych, w wodzie zaprawionej szafranem i najdroższemi woniami — spał na łożach srebrnych, na puchu łabędzim lub kuropatwim — pijał z czar kryształowych, bursztynowych, onyxowych lub złotych — za każdem daniem odmieniał wieniec na głowie — podczas pierwszego nosił wieniec z róż — podczas drugiego wieniec z fijołków, na trzecie kładł mirtowy, na czwarte narcysowy, na piąte bluszczowy, na szóste wieniec z papyrusu i róż splecionych — na siódme wieniec z lotusów aleksandryjskich.
    I żeby się nie nudzić, kazał sobie podawać grzebienie wyrywane żywym jeszcze kogutom — języki pawie i słowicze — móżdżki z kwiczołów i kuropatw, głowy z bażantów, kanarków i papug przed stąpającym w portykach pałacu, lub w ogrodach, idący niewolnicy rozsypywali róże i piasek srebrny. Raz kazał przynieść sobie dziesięć tysięcy pająków — inną raza dziesięć tysięcy myszy — to znowu zachciało mu się dziesięć tysięcy kun i kotów — po odbytych igrzyskach rozrzucał między ludem zgromadzonym żmije i bazyliszki. Parasytom swoim posyłał w darze naczynia najdroższe, zalutowane; pełne ropuch i niedźwiadków. Spraszał ich na biesiady do sal, których podniebia się roztwierały i wypuszczały deszcz z fijołków, róż i innych kwiatów — z razu rozkosznie się rozciągali pod temi spadającemi wieńcami — ale deszcz nie ustawał — coraz więcej przybywało kwiatów, sala przepełniała i nazajutrz wyciągano ich ciała przyduszone pod małgorzatkami i liliami — czasem znowu kazał wprowadzać do sali lwów i tygrysów ułaskawionych — i napawał się trwogą senatorów, konsulów, dworzan biesiadujących.
    I żeby się nie nudzić, spróbował jak się jeździ po cyrku za pieniądze — został powoźnikiem, i zbierał sztuki srebra rzucane przez widzów — potem został płatnym muzykantem. Zdaje się, że jak ojciec jego Karakalla namiętnie naśladować chciał Aleksandra, tak on sobie za wzór obrał był Nerona — tego Nerona, który przebijając się w jaskini jakiejś kampanii rzymskiej, wykrzykiwał do towarzyszów: „Patrzcie, jak artysta umiera!“
    I żeby się nie nudzić, zamordować kazał Pomponiusa Bassusa — żonę jego młodą oderwał od ciała, które oblewała łzami i do swego łoża wprowadził — nazajutrz o świcie odesłał ją, już znudzony.
    Dalej próbował czy też Vestalka święta, niepokalana, nie potrafi go zabawić, rozerwać. Nikt nigdy w całej starożytności na Vestalkę się nie targnął — tem ten pomysł nowszym się mu wydał i przyjemniejszym — sam Akwilią Sewerę porwał z przed ognia Vesty — nazajutrz odesłał ją, już znudzony. Wyprawił potem naumachią czyli igrzyska wodne, wśród cyrku na jeziorze z wina i wody piołunowej.
    Siostra Scemidy Mammea odziedziczyła po matce silną wolę, bystry rozum i żądzę wywyższenia się. Jako Scemis wdała się była we wszystkie czary, symbole rozwiązłości wschodnie, tak Mammea oddawna: poszła była drogą idealizmu, filozofii neoplatońskiej i nauk chrześciańskich — syna swego Aleksyna obznajomiła z niemi. Aleksyanus miał w swojem sacrarium (kaplicy) posągi Pitagora, Abrahama, Orfeusza, Apolloniusa z Tyjany, i Chrystusa — żył tylko owocami i nabiałem — wiersze sam pisał, i czytał nieustannie Seneke, Virgiliusa i Cycerona. Mammea wmówiła w siostrzeńca, że najprzyzwoiciej jemu jak arcykapłanowi słońca, by trudnił się tylko nadziemskiemi czarami, a ziemskie sprawy, nędzne i mierne poruczył komuś. Heliogabal zrazu uwierzył, uznał tę radę za godną siebie i przybrał do spraw ziemskich Aleksyana, którego zaraz mianował Aleksandrem Sewerem, Cezarem i konsulem — wtedy zaczęła się z początku ukryta, potem otwarta walka w pałacu. Heliogabal chciał Aleksandra na swój obraz przetworzyć, a że Aleksander mu się nie dawał, rozwściekł się na jego matkę i nauczycieli: Retora Sylvina skazał na śmierć; Ulpiana, sławnego prawnika, wygnał; Mammeę otoczył szpiegami; wreszcie Aleksandra kilka razy otruć usiłował, ale nie udało mu się, bo czynne oko matki go strzegło; wtedy kazał senatorom by tytuł Cezara odebrali Aleksandrowi, a pretoryanom, by jego posągi zrzucili. Senatorowie zbledli, nie śmieli usłuchać. Pretoryanie podbudzeni i przekupieni przez Mammeę, rokosz podnieśli. Heliogabal ten sam, który przed trzema latami na czele legii Emezkiej, wyzwał był potęgę Makryna, i dzielnie sobie poczynał na polu bitwy bez zbroi, bez hełmu, prawie nagi, z jednym tylko mieczem w ręku, teraz uniżony, struchlały, udał się do obozu za miastem, i obiecał szanować i poważać brata Aleksandra. Wróciwszy, zaczął rozmyślać jakby się jego pozbyć najrychlej. Po niejakim czasie dla wywiedzenia się ducha pretoryanów, kazał rozsiać fałszywą wieść śmierci Aleksandra. Znowu bunt się wszczął w obozie, znowu cesarz musiał brata żywego i całego pokazać żołnierzom, by ich uspokoić; ale kiedy stojąc na wozie, przemawiał do nich oparty na Aleksandrze, usłyszał zewsząd wznoszące się groźby; zdjęty gniewem, każe chwytać winnych zbrodni zelżonego majestatu; zamięszanie się powiększa, z jednej strony Mammea zagrzewa żołnierzy, z drugiej Scemis obiecuje im nagrody; ale Heliogabal ogarnięty strachem i przeczuciem śmierci, ucieka — w tej jednej chwili w życiu się nie nudził. Stronników jego wyrzynają pretoryanie. Aleksander ogłoszony imperatorem.
    Wieszczbiarze Syryjscy oddawna byli zgadli, że ich Arcykapłan niezwyczajną śmiercią zakończy życie, przepowiadali mu więc zawsze, że sam się zabije, do tego on był sobie różne przygotował narzędzia: czary zatrute, klingi zatrute, podwórzec brukowany u stóp wieży marmurowej drogiemi kamieniami. On chciał sobie śmierć przyprawić jako przyprawiał biesiady, rozpusty, igrzyska; ale w chwili śmierci, w tej jedynej chwili mocnego czucia, nie nudy, zapomniał o wymarzonych, przygotowanych lubieżnościach zgonu. Z matką po prostu, bez dalszej analizy, skrył się w najodleglejszych tajnikach pałacu, w miejscach najprzystojniejszych Cezarowi Rzymskiemu, o których nawet Neron nie był nigdy pomyślał w ostatecznem niebezpieczeństwie. Tam pretoryanie go wykryli i zabili, głowę mu ucięli, ciało jego i matki wleczone po ulicach miasta w końcu wepchnięto do kloaki, ale że otwór był ciasny wyciągnięto nazad i do Tybru rzucono. Ostatnie przezwisko Heliogabala było Tiberinus.
    W nim uczłowieczyły się myty wschodnie, symbole pozostały same w całej sprosności kształtów swoich, symbole głębokich, prawdziwych myśli, tylko że nie pamiętanych, zatraconych, i uczłowieczyły się, by tem pewmiej, jaśniej, zniknąć z powierzchni ziemi. Symbol wschodni mógł być tylko takowym. Myśl najczystsza nie mogła na wschodzie przybrać formy czystej, bo jak tylko wcielała się, wpadała pod prawa natury tamtejszej, natury pochłaniającej wolność ludzką, nęcącej do rozkoszy, porywającej do zapomnienia, zaprzeczającej ducha przez własną piękność i siłę swoją. Zwykle historycy z pogardą mijają krótkie dni Heliogabala. Jak o indywiduum, on jest jej godny, ale nie jako faktum historyczne. Od niego albowiem zwycięstwo Chrystus a codzień staje się pewniejszem, przez niego pogaństwo zeszło na najniższy szczebel, przez niego ukazało się oczywiście: że ono spruchniało, że owocu już żadnego nie wyda, bo w całej potędze, w całej rozległości swojej się w nim objawiło, nadaremnie. Heliogabal we wszystkiem co czynił, i wyobrażał, jest starością i śmiercią, jest brakiem ducha, jest materyą w gniciu. Opowiadają, że był nad miarę urodziwym, było to materyi a Ligthning before Death, jak Szekspir mówi.
  14. W łacinie Diva; zwyczajnie wyrokiem senatu imperatorowie i żony ich stawali się bogami, stawiano im posągi, świątynie. Dla tego tylu Chrześcian ginęło, że nie chcieli rzucać kadzidła na ołtarz palący się przed obrazami Cezarów. Antinous, ulubieniec Adriana po śmierci zapisany został w regestr bogów za Senatuskonsultem, i za wolą Adriana.
  15. Imiona wielkich Cezarów policzonych po zgonie między bogi, stawały się tytułami dla ich następców lub książąt z rodu cesarskiego. I tak cesarze mianowali na Augustów, na Cezarów. Tak Heliogabal przybrawszy jako honoryficzne tytuły imiona najlepszych cesarzów, zwał się Antoninem, Aureliuszem i t. d.
  16. Wykrzyknik używany przy tańcach świąt Bachusowych, oznaczający wesołość i komiczność.
  17. Przez Herkulesa — wykrzyknik używany przez Rzymian.
  18. Perystyl był to salon starożytnych. — Domy ich po większej części składały się z ciągu komnat idących jedna za drugiemi tak, że stanąwszy w vestibulum t. j. u wejścia najczęściej ciasnego, można było od razu przejrzeć aż do viridarium czyli ogrodu zwykle kończącego dom z drugiej strony. Zaraz po vestibulum następowało atrium czyli sień, w której niewolnicy siedzieli i goście podrzędni przyjmowani byli. To vestibulum pośrodku którego było impluvium czyli sadzaweczka okrągła lub kwadratowa na zbieranie się wody deszczowej, otoczone było małemi izdebkami sypialnemi. Przez otwór nad impluvium wchodziło światło dzienne. Dalej było tablinum czyli podłużna sala wystrojona w kosztowności domu, za nią dopiero perystyl, kwadratowa przestrzeń otoczona zwykłemi kolumnami, zwykle bez dachu, przeznaczona przechadzce i rozmowom, potem następował triklinium czyli pokój jadalny, połączony z viridarium lub często w samem viridarium, gdzie stały posągi, kwiaty, krzewy. Ten cały ciąg komnat był na oko jako jeden kurytarz długi, urozmaicony tylko występującemi to rozstępującemi się ściany, posągami, freskami, ołtarzami bogów domowych w restibulum, bogów innych w perystylu i viridarium. Izdebki, w których mieszkali niewolnicy, w których spali panowie, kuchnia, spiżarnia i t. d. były tylko przydatkowemi ciupkami do tego kurytarza głównego, z obu stron ciągnącemi się przy nim. Rozumie się, że w Rzymie i że w pałacu Cezarów wszystkie części domu nabyły większych proporcyi, ale w ruinach Pompei ten tylko kurytarz główny przeznaczony na publiczność domowego życia t. j. na przyjmowanie gości, na biesiady i t. d. jest obszernym i pięknym, reszta złożona z pokojów ciasnych, nizkich, słowem z ciupek.
  19. Septymiusz Sewerus, którego żona Julia siostra Moesy, matki Mammei i Scemidy. Po Septymiuszu nastąpił syn jego Karakalla, po nim Makryn, prefekt straży pretoryańskiej a dopiero potem Heliogabal.
  20. Dzisiejsze kolizeum, wystawione przez Flawiusa Vespaziana.
  21. Sofia oznacza mądrość.
  22. Bogi Many czyli cienie, duch czyjś po śmierci. Na grobach nie pisali starożytni, poświęcone temu lub owemu: ale bogom Manom tego lub owego n. p.

    Diis manibus
    Pueri Septemtri
    onis. annor. XII. qui

    Antipoli in Theatro
    Biduo saltavit et
    placuit —

    Napis znaleziony w Antibes — w nim cała nieużytość świata starożytnego rzymskiego się odbiła, dlategośmy go tutaj raczej od każdego innego przywiedli.

  23. Timeo Danaos et dona ferentes. — Virg.
  24. Lucius Mummius zabił Grecyę zburzeniem Koryntu.
  25. Cytacya z Eneidy. „Niech słodkie umierając wspomina Argos.“
  26. Były to kąpiele wystawione przez Karakallę. Gmach, którego gruzy dzisiaj jeszcze są gmachem. U starożytnych, kąpiel nie była rzeczą tak krótką i mało znaczącą jak u nas. Najsłodsze godziny życia przepędzali w Termach. Były to budynki pełne portyków ogrodów, bibliotek, przyozdobione arcydziełami sztuk pięknych. Tam wyszedłszy z wanien marmurowych, namaściwszy się najdroższemi kadzidłami, przechadzali się lub słuchali filozofów, lub grali w różne gry, ćwiczyli się w gimnastyce. — Czasem w Termach bywały teatra i cyrki.
  27. Tyresias sławny wieszczbiarz, syn nimfy Charycloe — oślepiony przez Junonę, darem proroctwa obdarzony przez Jowisza. Do niego, do piekieł, zstępowali bohaterowie ciekawi przyszłości i objawień o tajemnicach życia.
  28. Mieszkańcy Krotony słynęli z siły i zręczności w zapasach.
  29. „Kość rzucona!“ słowa Juliusza Cezara przesadzającego Rubikon.
  30. Biada głowie jego — zwykłe przeklęstwo u Rzymian.
  31. „Ach! Jowiszu“ — zwykły wykrzyknik u Rzymian.
  32. Tyrsy, święte laski oplecione bluszczem, zakończone gronem winnem, niesione w igrzyskach i świętach Bachusa. Ukazanie się tego widma Aleksandra wielkiego znane jest w historyi.
  33. Falernum, sławne wino u Rzymian.
  34. Poświęcony sposób mówienia u starożytnych, dla odwrócenia złej wróżby.
  35. Ta cała mowa Irydiona zasadza się na szalonej miłości, którą powziął był Karakalla ku pamięci Aleksandra Wielkiego. Karakalla był to człowiek bardzo mierny o żelaznych kaprysach niewoli, niezmiernie chełpliwy, pełny drobnej miłości własnej, cierpiący niejako pomięszanie mózgu, zresztą odważny żołnierz. Koniecznie mu się wydało, że jest bohaterem, i że do ogromnych celów stworzyło go fatum. Postać, która najdzielniejszym bohaterstwa blaskiem świetniała nad światem greckim i rzymskim, postać Aleksandra W. obudziła w nim żądzę takiej samej chwały, we wszystkiem go naśladował. Dworzanie twierdzili, że podobny jemu jak kropla do kropli; posprawiał sobie podobne zbroje, hełmy, szablę; głowę pochyloną na wzór jego nosił, ale że nie mógł być zdobywcą i geniuszem, pocieszał się musztrami legionów; a że nie mógł zdobyć Tyru ni Babilonu, pojechał do Aleksandryi, miasta swojego własnego, i tam w jednym dniu wyrżnął połowę mieszkańców, udając przed sobą samym, że gdzieś zwycięża i morduje, jak niegdyś król macedoński. Nareszcie tyle kłamał sobie samemu, że uwierzył pod koniec dni swoich, że w rzeczy samej metampsychozą duch Macedończyka wszedł w niego, i zupełnie się ujednoczył z Aleksandrem Wielkim.
  36. Kapitol, arx sacra aeterna.
  37. Każde miasto, każde państwo w pogaństwie miało geniusza swego, ducha opiekuńczego, niby Anioła Stróża.
  38. Tak nazywano motłoch rzymski.
  39. Wykrzyknik używany w pieniach do Bachusa!
  40. Fibula, sprzączka, na którą sprzęgała się toga lub tunika na ramieniu.
  41. Formuła używana przy pogrzebach, pieśń przed zaniesieniem ciała na stos, tak samo jakby kto po polsku powiedział: „Ty wprzódy nad niemi wyrzeczesz: Wieczny odpoczynek.“
  42. Formuła pożegnania u Rzymian: „Bądź zdrów.“
  43. U Rzymian homo novus, zwał się plebejanin co dostał się do urzędu, lub człowiek z miasta obcego nie mającego prawa obywatelstwa, co przyszedł do Rzymu i urząd pozyskał. Cycero był homo novus (un parvenu.)
  44. Spoliarium, nazywało się miejsce obok każdego amfiteatru, do którego rzucano konających Gladiatorów, z ran odniesionych na Arenie.
  45. Alma przymiotnik zwykły Cybeli i Venery, znaczy wszystkorodząca.
  46. Zdaje się, że obok tego pomnika wystawionego żonie Triumvira Krassusa, było ukryte wejście do katakomb. Dotąd stoi obok kościół św. Sebastyana w Kampanii rzymskiej od którego schodzi się w tę resztę katakomb, po której chodzić można.
  47. Tak zwał się plac przed Kapitolem, na którym stały mównice i kurye, czyli trybunały, w których odbywały się sądy, a czasem narady senatu. Od tego forum, wstępowały schody aż na szczyty kapitolińskiego wzgórza. Tam na lewej wyniosłości, nad skałą tarpejską, stał kościół Jowisza Fereryjskiego, na prawej zaś Jowisza kapitolińskiego — via sacra, czyli święta droga tryumfujących, szła na forum przez łuk Fabiana, wychodziła zaś z niego, by już iść w górę na Kapitol, przez łuk Septyma Severa. Na przeciwko Kapitolu z drugiej strony forum, stała świątynia i klasztor Vestalek, bliżej zaś stóp wzgórza kapitolińskiego, świątynia Fortuny i Zgody; na samym zaś środku, na czystem miejscu była mównica. Kształt całego forum był równoległoboczny. Boki jego wszędzie zasute były rzędami kolumn ciągnącemi się przed świątyniami i bazylikami. Widok ten musiał być nadewszystko uroczystym i wspaniałym. W architekturze starożytnej nie było uniesienia Ducha odbijającego się w gotyckiej, ale za to, najwyższa powaga ciała wszędzie panowała.
    Starożytny Patrycyusz niewzruszony, z zarzuconą togą, odpoczywający po ofierze złożonej bogom, jest obrazem Architektury starożytnej. W niej każda cząstka opisana, ograniczona, doskonale skończona. Idea miary i piękności, przeniesiona do okręgu zupełnie zawartego. — Niewzruszoność i jedność, są zatem jej piętnami, kiedy w gotyckiej ruch prawdziwy, rozmaitość i nieskończoność żyją. — Możnaby powiedzieć, że architektura starożytna jest duchem zupełnie wcielonym w rozmiary, w materyą, a gotycka materyą pracującą, by się zidealizować, by zduchownieć. Dlatego też nie ma kościoła gotyckiego prawie, którego by budowa zupełnie skończoną była, a nie było kościoła pogańskiego, któryby nie był zupełnie dokończonym w każdej części swojej. — Stąd pochodzi, że architektura pogańska, przenosi o wiele chrześciańską pod względem sztuki, chrześciańska zaś pogańską pod względem myśli, Ducha.
  48. Napis był na jednym z wejść do katakomb. — Ceameterium est domus, in qua hospites dormire solunt. Cmentarz jest domem w którym spać zwykli goście.
  49. W katakombach pełno było rzeźb i malowideł symbolicznych po ścianach i na sarkofagach. — W początkach chrześciaństwa, sztuka była całkiem symboliczną. I tak Orfeusz pierwszy mędrzec, poeta, założyciel towarzystwa, u pogan wyrażał Chrystusa postać Noego, Izaaka, Józefa patryarchy, to samo znaczyły. Złoty świecznik o trzech ramionach wyrażał Chrystusa. Latorośl winna to samo. Lira była symbolem krzyża, palma zwycięstwa niebieskiego, krzyż z drogiemi kamieniami, otoczony wieńcami róż, z wiszącemi na złotych łańcuszkach dwiema literami greckiemi alfa i omega, znaczył Boga, koniec i początek wszystkiego. Paw, był symbolem zmartwychwstania, a czasem znowu szatana. Oliwne drzewo było hieroglifem wieczności i pokoju. Cyprys i sosna, śmierci; kotwica, zbawienia; ryby, ludzi! — z powodu słów Chrystusowych do Apostołów: Faciam vos piskatores hominum. Delfin nadziei i umarłych, co z tego świata w lepsze strony się udali. Samson z wyrwanemi bramami na barkach, znaczył Chrystusa na tej zasadzie: Tollit portas civitatis id est Inferni et removit mortis imperium. Tu civitas raz znaczy czyn Samsona realny, drugi raz oznacza świat starożytny cały, który był tylko składem civitatum miast (cité) czyli egoizmów zamkniętych w sobie, najsrożej uciskających. W rzeczy samej, Chrystus zadał śmierć składowi temu, porządkowi całego świata starożytnego, powołując ludzi do braterstwa i wolności. To dowodzi, że i Chrześcianie pierwszych wieków, już czuli swoje powołanie polityczne. Dalej jeleń, znaczy Apostołów, kogut, czujność pasterską, a krzyż zawsze składał się z czterech gatunków drzewa; z cyprysu, cedru, palmy i oliwy.
  50. Prochristum była to flaszeczka zawierająca trochę krwi męczennika, złożona na jego piersiach w trumnie, z wyrzniętemi literami: p. Ch. co znaczyło za Chrystusa. Dotąd w katakombach po takowym znaku, poznają ciała męczenników, gdyż nieraz żadnego napisu nie ma przy nich ani na grobie.
  51. Znaczy precz, używana formuła na odstraszenie szatana.
  52. Od śmierci Chrystusa, aż do połowy prawie średnich wieków, trwała w chrześciaństwie posępna wiara, że świat blizki ciągle końca i sądu ostatniego. Im dalej w lata, im dalej od Chrystusa, tem bardziej słabnęła ta wiara lub odkładaną była na odleglejsze czasy; ale w pierwszych wiekach Chrześcianie, osobliwie mistycy, pustelnicy, anachorety, spodziewali się lada nie codzień powrotu Jezusa. Osobliwie na wschodzie, w Egipcie panowało to oczekiwanie. Rzymski Kościół od samego początku swego, był raczej praktycznym niż idealnym, raczej starającym się wcielić w kształt i potęgę, niż gotującym się na rozwcielenie się zupełne z wszelakiego kształtu; ale i na zachodzie jednak wielu wierzyło w blizkie ukazanie się Chrystusa, najbardziej do ustalenia tej wiary, przyłożyły się natchnienia św. Jana na wyspie Patmos, zawarte w znanej księdze Apocalypsis. W pierwszych i następnych wiekach, mnóstwo było podobnych księg objawień, widzeń. Niejeden męczennik konając, widział otwarte niebiosa, przepowiadał koniec rzymskiej potęgi, a zatem świata, a zatem z niebios zstąpienie Chrystusa. Bardzo pomieszane były i zawikłane pod tym względem domysły, nadzieje, życzenia pierwszych Chrześcian. Jedni sądzili, że wróci Chrystus, i że na ziemi zacznie się Jego panowanie, tę wiarę nazwano później wiarą w Millenium; bo później przeniesiono ostateczny termin sądu na rok tysiączny. W rewolucyi angielskiej siedemnastego wieku, znów znalazła się sekta polityczna i religijna, która tę wiarę wskrzesiła. Drudzy myśleli, że w rzeczy samej próba materyalna się zakończy, że ziemia zniknie z przestworów wraz z Rzymem, umarli powstaną, i że się objawi w przestrzeniach obiecana przez św. Jana nowa Hierozolima. Nic dziwnego w tem wszystkiem nie było. Najprzód, na niektórych słowach samego Chrystusa przed śmiercią mogła zasadzać się ta wiara. Dalej, ludzie przyjmowani na łono Chrześciaństwa w pierwszych czasach, byli jeszcze bardzo materyalnie wszystko sobie wyobrażający; były to po większej części wyobraźnie rozgorzałe, cierpiące, rozdrażnione poniżeniem i niesprawiedliwością świata, pragnące by wszystko i ludzie i natura przetworzonemi zostali. Codzień powtarzano im formuły chrześciańskie, że świat ten materyi, jest tylko złudzeniem, że życie ludzkie jest cieniem znikomym, że jest inny świat duchowny, wyższy; codzień widzieli ginących z nadludzką odwagą, by do tego drugiego się dostać — i jakże nie było im czasem pomyśleć, że ten drugi wkrótce znijdzie, zniszczy niższy i sam jeden zostanie. Oni czuli się powołanymi do obalenia świata realnego, prześladującego ich. Oni jeszcze nie wiedzieli prawdy moralnej, że myśl zwycięża zawsze materyę, jak kropla co kamień przedrąża po wiekach wielu; sądzili więc, nie widząc w samych sobie żadnej potęgi świeckiej, że im Chrystus i Anieli przyjdą w pomoc, że w dniu jednym runie Kapitol i zarazem rozpadnie się ziemia, bo wiarą także równie silna, zakorzenioną w świecie ówczesnym było, że Roma stoi, dopóki świat stoi. Wreszcie wspólnym to jest przesądem wszystkim ludziom, że nie jasna pojmują jakoby mógł świat żyć dalej po skonaniu tego w czem wyrośli, czego sami częścią byli. Państwo rzymskie oczywiście wtedy zbliżało się do śmierci. Co potem nastąpić miało, nie mogło wcisnąć się w mózgi ludzi żyjących wśród państwa tego, a zatem bez dalszych domysłów świat cały na śmierć skazywali, błędnem przeczuciem. Zdaje mi się jednak, że to było tylko wiarą ludu, ale nigdy naczelników Chrześciaństwa Biskupi Romy przeczuwali, że nauka Chrystusa, wcieli się jeszcze na ziemi w jedynowładztwo materyalne. Na tych to podaniach o końcu światach, o zmartwychwstaniu świętych, o zniszczeniu Romy, zasadza się spisek Irydiona w katakombach.
  53. Słowa Attylli.
  54. Dyalog Fedona o nieśmiertelności duszy, dzieło Platona, które Kato odczytał przed zabiciem się w Utyce.
  55. Cenotaf, nadgrobek po grecku.
  56. Po teutońsku Herman, po rzymsku Arminius, ten sam, który wyrżnął legie rzymskie pod dowództwem Varrusa. Znany jest żal Augusta i słowa: Varrusie, wróć mi legiony moje!
  57. Starożytni nosili zawsze przy sobie tabliczki polane cieniuchną warstwą wosku, po której pisali ostrem metalowem piórem, zwanem Stylus. Ten Stylus zatknięty mieli zwykle u przepaski tuniki, używali go czasem miasto puginału. Większa część spiskowych, którzy zabili Cezara, przyszła do senatu uzbrojona tylko w Stylusy. Brutus pchnął go Stylusem.
  58. Najohydniejszą śmiercią u starożytnych była śmierć na krzyżu, to samo co u nas na szubienicy.
  59. Hyrkania była nad brzegiem Kaspijskiego morza, blizko Partyi. Pustynie Jazygów między Dnieprem a Donem.
  60. Hekatomba, z greckiego ofiara z stu byków złożona, w przenośni każda wielka ofiara.
  61. Stare greckie przysłowie.
  62. Kurya, każden budynek, w którym sąd lub senat się zbierał.
  63. Po łacinie: niestety!
  64. Gwiazda wieczorna, Venera.
  65. Nafta gatunek oleju ziemnego, palnego.
  66. Pod Zamą, Scypion afrykański zbił na głowę Hannibala.
  67. Żeby rozeznać po spaleniu na stosie popioły ciała od popiołów stosu, starożytni zwykli trupy obwijać w koszule utkane z włókien kamienia zwanego Asbest. Takie włókna prząść się dają i zowią się amiantem.
  68. Legia rzymska we trzy rzędy ułożona stawała na pobojowisku. Pierwszy rząd składali Hastati, drugi Principes, trzeci Triarii. Każdy rząd dzielił się na dwanaście manipul. Dwie manipule stanowiły centurię, której przełożony zwał się Centurion, a trzy manipule składały kohortę. W manipuli bywało najmniej po sześćdziesięciu, najwięcej po stu dwudziestu żołnierzy.
  69. Konstellacya z siedmiu gwiazd złożona, tak nazwana od siostry i żony zarazem Ptolomeusza Evergeta, króla egipskiego, która przyrzekła włosy swoje uciąć i zawiesić w świątyni Marsa, za powrotem męża z wyprawy do Azyi. Dotrzymała obietnicy, ale włosy tej samej nocy zniknęły. Conon z Samos, nadworny astronom, przysiągł wtedy, że wyobserwował, jako Zefir za rozkazem Yenery wniósł je do niebios — i nazwał siedm gwiazd świecących obok ogona Lwa, włosami Bereniki.
  70. Brennus, wódz Gallów, który zdobywszy miasto i senat wyrżnąwszy, kiedy okup żądany brał od Rzymian, rzucił jeszcze do szali miecz swój z tem słowem: Vae victis, biada zwyciężonym.
  71. Dla tego potrójna, że nazywała się Księżycem w niebiesiech, Dianą na ziemi, Prozerpiną lub Hekatą w piekle. Epitet jej zawsze jest: Dea feralis — zgubna bogini.
  72. Było wiarą ustaloną pomiędzy starożytnymi, iż każdy z nich ma dobrego i złego geniusza. Brutusowi ukazał się jego zły geniusz przed bitwą pod Filippami.
  73. Quirites, imię Rzymian od pocisku zwanego Quiris.
  74. Formuła, którą umarłych żegnali Rzymianie odchodząc od stosu lub od urny. Zwykle nawet te słowa pisano na każdym nagrobku: Ziemia niechaj ci lekką będzie.
  75. Pomnik dla uboższych ludzi podobny z kształtu do gołębnika z framugami, w których stały urny, nazywał się Columbarium.
  76. Znaną jest rzeczą, że Senat Rzymski, wydzieliwszy najpiękniejsze prowincye zdobyte na Antiochu wielkim Attalowi, królowi Pergamu, kiedy tenże Attal umierał bezpotomnie, kazał je sobie zapisać i darować.
  77. Przed wdaniem się jeszcze czynnem i zdobywczem do spraw greckich, poseł rzymski oświadczył publicznie na igrzyskach isthmijskich przed zgromadzonymi mieszkańcami wszystkich miast greckich, że senat i lud rzymski, wziąwszy na uwagę o ile niesprawiedliwe są żądania króla macedońskiego, i o ile piękną i pożyteczną jest niepodległość Grecyi, obiecują jej bronić wszelkiemi siłami przeciwko napadom tego króla.
  78. Phoebus Apollo.
  79. Aedyle, urzędnicy przełożeni nad budowaniem publicznych gmachów, dróg, mostów, wodociągów itd.
  80. Gades, Kadyx dzisiaj. Thule, Islandya; prawie zawsze starożytni przydawali do niej ten przymiotnik ultima ostatnia, bo ją uważali za najodleglejszy kraniec ziemi.
  81. Ostatnim wyrazem szkoły greckiej Platońskiej, byli przy kończącym się starożytnym świecie, stoicy. Idealizm starożytny w nich się wcielił tak jak materyalizm u Epikurejczyków. Cnota stoika była wielką, ale niewzruszoną. Umieli umierać ale żyć nie umieli. Pierwszą ich zasadą było wstrzymywanie. Wstrzymywali się więc od wszystkiego, smutnym wzrokiem spoglądali na świat obumierający, ale nie szli go ratować. Zawarci w sobie, korzący się tylko przed sądem dumy własnej, którą nazywali sumieniem, wyszli na samolubów moralnych, pełnych nadzwyczajnej egoistyckiej godności, ale niezwiązanych z sobą, nie natchnionych iskrą wspólnego, towarzyskiego życia. Ich myśli i przepisy krążyły ciągle w idealnym świecie, nigdy nie dały się przystosować do ziemskiego. I dla tego też zostały nam tylko podania o ich sławnych zgonach, nie zaś o ich życiu. Marek Aureliusz Cesarz tchnął ich najczystszym, najpiękniejszym duchem. Jego maxymy przez długi czas pocieszały niejako ten świat codzień bardziej się rozrabiający w rozprzęgnieniu śmierci; ale i one nic nie utworzyły wielkiego żyjącego. Systema stoickie można by nazwać testamentem, w którym konający, nic nie zapisuje dziedzicom swoim prócz kilku smutnych uwag nad życiem. Pierwsi stoicy wprowadzili na świat chorobę zwaną spleen, odziedziczoną przez Anglików, której ostatecznem przesileniem jest samobójstwo.
  82. Wyobrażenia prawnika rzymskiego.
  83. W lasach hercyńskich Herman czyli Arminius otoczył legie Varrusa, pierwszych naczelników zabił w ofierze bogom Germańskim.
  84. Nigdy nic idealnie wyniosłego nie było w dziejach Rzymu, ale za to nikt nigdy na ziemi nie był bardziej realnym, praktycznym. Praktykował senat rzymski niesłychane podstępy i podłości od samego początku aż do końca Rzeczypospolitej. Nieprzyjaciół najczęściej pozbywał się zdradą. (Hannibal, Jugurtha, Sertoriusz, zburzenie Kartagi, Mitrydat,) przyjaciół zaś i sprzymierzeńców oszukiwał na wszystkie sposoby. (Grecya, Azya Mniejsza, Pergam, Egipt, Gallia itd.) Wytrwałość w złych losach, wiara, że Rzym stać powinien, bo powinien, bezczelność, która się niczego nie wstydziła, sprawiły wielkość tego miasta. Nigdy Rzymianie nie puścili się na wyprawę młodzieńczą, poetyczną na wzór Aleksandra Wielkiego, nigdy myśl cywilizacyi nie postała w ich sercu, jak w sercu ucznia Arystotelesa. Egoizm ciężko­‑materyalny wiódł ich wszędzie, dla tego nie starali się spajać ludów razem, nie usiłowali ich narodowości połączyć w harmonię, uczynić organicznej całości, ale zagubiali, niszczyli, wytępiali. Wyroki senatu rzymskiego są wzorem obłudy i nieskończonego świadczenia się bogami, powtarzania rozmaitych przepisów cnoty, sprawiedliwości, pobożności. W imieniu sprawiedliwości wyzuwali z własności, kraje wolne zamieniali w prowincye, lub królestwa, którym umarli królowie ogłaszali swojemi, na zasadzie praw najśmieszniej wynalezionych, najbezwstydniej utrzymywanych. Zarazem przybierali na się wszystkie pozory szlachetności, występowali ciągle niby to w obronie słabych, skrzywdzonych, a potem i skrzywdzonych i krzywdzących ogałacali z posiadłości i władzy; układy zawierane przy niepomyślnych okolicznościach przez wodzów Rzeczypospolitej były tylko igraszką, bo senat zwykle ich nie potwierdzał, tłómacząc się tem, że ów pretor lub konsul nie miał dostatecznej władzy i wydając jego samego za karę. Potem ciągnął dalej wojnę, korzystając ze straty czasu, wyłudzonej na wrogach. Rzymian potęgą były także frazesy. Ich posłowie u dworów zagranicznych wciąż kłamali, wciąż opisywali siły swoje z największą bezczelnością i pychą. Udawało się im. Popilius Lenas najpotężniejszego mocarza wschodu, Antyocha Wielkiego, nie wypuścił z okręgu zakreślonego na piasku, nim odpowiedział na jego żądania; a jednak jeszcze wtedy Azya ledwo była słyszała o Rzymie; słowem, nikt Rzymowi nie zrównał w praktycznym rozumie, ale nikt też tak ciągle, bezprzestannie światu nie kłamał, nikt tak niecnie przysiąg nie łamał, nikt na tyle potęgi nie wydał tak ogromnego zapasu złej wiary. W świecie ducha dla tego też słabymi pozostali Rzymianie: nic nigdy nie znaleźli, nie odkryli. Literatury, sztuk nie mieli. Rozum ich, był przedewszystkiem adwokacki. Ich zdobycze, podobne procesom z wielką sztuką prowadzonym, a ich ostateczne zwycięstwo, ich panowanie światu stało się zepsuciem i śmiercią świata. Ludzkość zgniła pod ręką Rzymu. Jedność, o której marzyli, była tylko skupieniem mechanicznem cząstek, nieorganicznem ożywieniem wielkiego ciała, na czem się znali, to nam zostawili: — Kodexa — prócz tego nic a nic, bo wszyscy ich pisarze są tylko odbłyskiem cywilizacyi Greckiej, prostem jej naśladownictwem i to bardzo niewolniczem. W świecie materyi, panami byli w świecie ducha, niewolnikami. Karę swoją wycierpieli w samych sobie, przez siebie samych. Zginęli przez to, że nigdy prawdziwego życia politycznego ni towarzyskiego nie pojęli, przez to, że podbijali — nie urządzali — że wygubiali — nie pomnażali, że uciskali — nie uwalniali, że zbijali siłą — nie spajali duchem. Kiedy przyszło umierać Rzymowi, obejrzał się na okół, czy gdzie iskry życia nie odkryje, którąby mógł w stare żyły swoje zaszczepić, ale nic nie ujrzał prócz trupów leżących u stóp swoich, i darmo wołał na nie w godzinie śmierci — one się nie przebudziły!
  85. Wykrzyknik to samo co nuż a nuż, po polsku.
  86. Rostra, mównica.
  87. Ostatnie pożegnanie przy pogrzebach.
  88. Miasto pater diei, ojciec dnia.
  89. Epitet zwykły Jowisza.
  90. Jason, dobywając runa złotego zabił smoka i kły jego posiał — z nich natychmiast z pod ziemi zbrojni męże wyskoczyli.
  91. Zamiast Mars pater mówili Rzymianie.
  92. Studnia, w którą rzucano trupy złoczyńców.
  93. Imię Diany.
  94. Podczas igrzysk, rozciągano nad całym amfiteatrem zasłonę, zwaną velarium dla uchronienia się od promieni słońca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.