Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Verres.

Za mną!

(Wychodzi z kilkoma.)
Irydion.

I Alboin w jedną drogę z nimi.

Alboin.

Do widzenia, Sigurdzie!

(Wychodzi.)
Irydion (do niewolników.)

Nie długo i wam już trzeba się wybrać. — Lecz pierwej w dolnych perystylach zasiądźcie do przygotowanej biesiady. — Ostatni raz jedzcie i pijcie w domu moim. — Jutro ten dom się rozsypie. — Jutro będziecie zamożni wolni!

Chór niewolników.

Byłeś ojcem naszym i matką naszą — Pożywając chleb z ręki twojej, żyjemy dotąd, a innych po cyrkach i polach nagie świecą kości. — Jeśli który nie wróci, nie pytaj się o niego. — On zginął dla chwały twojej, błogosławiąc tobie!

Irydion.

Idźcie! a kiedy stos ten cyprysowy błyśnie, od świątyń, od Termów, od bram miasta, odpowiedzcie mu płomieniem i dymem.

(Wychodzą — on wstaje i opiera się na stosie.)

Im bliżej godziny, tem srożej krew moja szaleje — Czy to nie fałszywe ciemności? Czy odwieczna żądza serca mojego tych gwiazd nie wykłamała przed mojemi oczami — nie — nie — teraz panuję tę noc ostatnią Rzymu. — Czy widzisz, Masynisso, jak tam skradają się męże? — W bok czy widzisz tę samotną pochodnią ciągnącą nad wzgórzem ogrodów? — Ach! konie zarżały! to konie Verresa — cicho, cicho ludzie moi.