Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Kornelia.

Czemu nie zatrzymałam Biskupa!

(Irydion wchodzi.)

Słyszę stopy lekkie, stopy kusiciela.

(Odwraca się.)

Ach! piękny, piękny jak Anioł! — Wiktorze, Wiktorze!

Irydion.

Nie usłyszy ciebie.

Kornelia (obejmując sarkofag ramionami.)

Popioły świętych, strzeżcie mnie tej nocy.

Irydion.

Czego się lękasz?

Kornelia.

Czy nie widzisz jak ciemno, czy nie czujesz zimna? — tak jak gdyby wszyscy umarli, a nas dwoje tylko zostało — potępionych dwoje. — Oni, reszta wszyscy w niebiesiech!

Irydion.

Godzina, którą ci opowiedziałem za twarda na serce twoje!

Kornelia.

Mylisz się. — Wzdychałam do palmy męczeńskiej, a miałabym drżeć przed zwycięstwem Pana mojego! nie, — nie. — Tylko coś rozprzęgło się w duszy mojej, coś mi w głowie się usuwa, coś w sercu pęka, Hyjeronimie.

Irydion.

Niewiasta czynów nie potrzebuje, jedną cichą modlitwą zbawiona być może. — Jeśli się nie poczuwa do mocy, niechaj idzie precz odemnie. — Tu rozdzielą się drogi nasze — będziesz spokojna jak wprzódy — obaczym się kiedyś, ale nie na ziemi.