Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

żałośny krzyk sowy i z odległych ulic odparło skowyczenie psa błądzącego po innych ruinach!



A przez via sacra, przez drogę zwycięstw, stopniami ze żwiru i błota zeszli forum. - Łuk Septyma Sewera aż po piersi, i świątyń ostatnie kolumny aż po szyję zakopane w ziemię, wystają jak głow y potępieńców. — Inne nie tak zagrzęzły, stoją wysoko, samotnie, wysmukłością szkieletów.
Ich kapitele, kwiaty, ich liście akantu, co tak biało, tak nieznośnie tobie świeciły przed wiekami, dziś jak zbrudzone włosy na czole włóczęgi, dziś na pół pęknięte marmury ich kibici rozlatują się w proch jak fontanna w krople. I nie mogłaś nic poznać, nic nazwać w godzinę tryumfu twego!



Tam pod resztą portyku dwóch nędzarzy śpi pod łachmanami płaszcza jednego — w księżycowej bladości ich twarze jak dwa głazy grobowe — jaszczurki ślizgają wśród ich ramion splecionych — a teraz jak liście jesienne przed wiatrem, uciekły przed tobą.
Powitałeś ostatki ludu rzymskiego na forum. — przechodząc trąciłeś ich nogą oni się nie przebudzili!



Przewodnik wskazał ku ulicy drzew zgrzybiałych. Tam cień Palatynu leżał na ziemi, tam bogów poćwiertowane ciała się walały i bohaterów rozpadłe piersi z jaspisu, z porfiru. — Tam bramą Tytusa pękniętą, zlepioną jak ogromna rana, przeszli znów na jasne miejsca puste i stroskane. — Tu wydało się temu który zmartwychwstał, że Kolizeum dotąd stoi cało, ale starzec głośniej jeszcze się rozśmiał — i wziął go za rękę.



Na milczącej Arenie, na piasku srebrnym, wśród arkad przemienionych w dzikie skały, z bluszczami