Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Ulpianus.

Lecz kiedy czarowne wpływy jego rozumu odeszły odemnie, uspokoiłem się jak człowiek co wytrzeźwia się z pijaństwa i własne odzyskuje myśli — bo jakżeż nie przeklinać tych co miasto sprawiedliwości ucisk ludziom rozdając, obywateli za to, że nie zwierzęta, posyłają pod rózgi i topory liktorów? Nieprawdaż, synu Amfilocha?

Irydion.

Tak lub nie — ile dusz, tyle serc i sądów!

Mammea (do Aleksandra.)

Na twardy niewzruszonej uważaj tę wargę spaloną, to oko w płomieniach!

Aleksander.

Matko, ja chcę mu dobre, szczere słowo powiedzieć!

Mammea.

Czekaj jeszcze!

Ulpianus.

Jednak sam nie więzisz ni katujesz niewolników, choć masz słuszne prawo śmierci nad nimi; nie odpychasz ubogich Swewów, Daków, Markomanów żebrzących w mieście. — Tak wieść głosi o tobie!

Irydion.

Matka moja babarzynką była!

Ulpianus.

A syn jej chce wmówić we mnie, że jest Epikurejczykiem!

Irydion.

Przez Zeusa Olimpijskiego stoikom nie udaje się teraz.

Mammea.

Ja może lepszych kolei nie obaczę nigdy — ale on, ale ty Irydionie, wstępujecie w złotą bramę życia —