Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

będą Rzymem. — Zostawić zgrzybiałym dzieciom to imię drogie — ale siły żywotnej, ale siły pochłaniającej już nie będzie w tych miejscach. — Cezarze, w dni wielkiego morderstwa ja sam ludzi ci dostawię i stanę przy boku twoim!

Heliogabal.

Skąd — jakich — gdzie oni?

Irydion.

Nie tobie jednemu Rzym wszystkie dni życia powlókł śmiertelnemi ciemności. — A niewolnicy, a gladiatorowie, a barbarzyńcy, a wyznawcy proroka nazareńskiego? Ty na czele, oni w ostatnich szeregach, ale ich i ciebie zarówno geniusz Romy przeznaczył bolesnemu życiu i haniebnej śmierci! Zbijmy więc ich nędzę w jeden podrzut zemsty, na jedną chwilę tylko — a panowie amfiteatru[1], a żołnierze pretorium, nie dotrzymują kroku tylu zgłodniałym, namiętnym i wściekłym!

Heliogabal.

Dobrze — dobrze — a potem czyż oni nas samych nie pożrą — gdzie się podzieć wśród takiego zgiełku? Kto skróci ich zuchwałość, czem pragnienie krwi zgasimy w ich piersiach.

Irydion.

W pierwszych dniach zemsta i chciwość upiją się krwią i złotem wśród pożaru miasta. Następnie ich ramiona i chęci związane tylko wspólną nienawiścią Rzymu, rozprzęgną się i każdy wróci do przesądów wiary swojej, lub do zwyczajów swojego narodu — Wtedy już rozdzielonych i osłabłych na wschód pociągniem za sobą, obietnicami lepszej jeszcze rozkoszy. — Tam wymrą od skwarów nieznośnego słońca, wymrą od zbytków na które się rozpaszą obyczajem zwycięsców i dzikich — a reszta rozpłynie się i wyschnie wśród ludów, które cię kochają i Boga twego

  1. Tak nazywano motłoch rzymski.