Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarte usta i ostatnie wołanie: — Czemu opuściłeś mnie Ojcze! — Bracia, czy my go jeszcze i dzisiaj opuścim?

Chór.

Nie. — Nie.

Irydion

Ha!

(Odwraca się.)
Symeon

Bledniejesz?

Irydion.

Tam — gdzie zakręcają się sklepienia — tam na samej granicy świateł i ciemności.

Jeden z chóru.

Ktoś nas podchodzi lekkiemi stopy.

(Wbiega Metella.)
Symeon.

Witaj, dziewico poślubiona wiekuistej miłości.

Chór.

Skąd do nas idziesz tak późno, sama z rozpuszczonym włosem?

(Metella zatrzymuje się przy mogile Irydiona.)
Symeon (do Irydiona.)

Przemawiaj dalej!

Irydion (obracając się do Kornelii.)

Czy mnie poznajesz, czy moje słowa pamiętasz?

Jeden z tłumu.

Słyszeliście ten krzyk Świętej?

Drudzy.

Straszno, straszno stało się o tej godzinie sercom naszym.

Irydion.

Milczcie, teraz ona mówić zaczyna!