Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Heliogabal.

Sam zdejm z palca Heliogabala — nie — poczekaj jeszcze chwilę — kiedyś i ja biłem się z legiami Makryna. — Dzień był rażącej pogody — wóz mój srebrny toczył się po trupach i włóczniami złotemi ciskałem, promieńmi drugiego słońca. — Dzisiaj ja chcę na nowo... Ach! — czy widzicie nad trójnogiem? — Ach! teraz za kolumnę. — On sam i ręką mnie woła. Okręca się purpurą z krwi własnej. — Ojcze!

(Pada w ręce Eutychiana.)

Źle mi przyjaciele — pierś moja jak dom porzucony — nie ściskaj mi tak dłoni, Greku — zbrodnia zelżonego Majestatu...

Irydion.

Gdzie siła tam niechaj będzie i godło.

(Zdziera pierścień.)

Idź zasnąć — a kiedy zerwą się płomienie, przyjdę cię obudzić.

Heliogabal.

Eheu![1] on teraz Cezarem — prowadź mnie, Eutychianie. — Siądziesz u wezgłowia mego. — Tarczę moją gładzić będziesz. — Wśród pożaru chcę raz jeszcze przejrzeć się w niej. — Ach! słabo, zimno, czarno Heliogabalowi. — Eheu — Eheu! — O Elsinoe! Elsinoe. Spieszę za tobą.

Eutychian.

Cny Amfiloch idzie! kiedy piasek jeść będziesz i własną krwią popijać, wspomnij o mnie. — Byłem za młodu kucharzem.

(Kurtyna zapada nad nim i Cezarem.)
Elsinoe.

Stało się. — Szaleństwo mu dałam za ostatniego towarzysza u brzegu wód piekielnych, nad któremi

  1. Po łacinie: niestety!