Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Masynissa.

Nie rozpaczaj — bo przyjdzie czas, w którym cień krzyża spieką się wyda narodom i on darmo wytęży ramiona by raz jeszcze odchodzących przytulie do łona. — Jedni po drugich powstaną i rzekną: „Nie służymy więcej.“ — Wtedy u wszystkich bram miasta słyszane będą skargi i narzekania — wtedy geniusz Romy znów twarz zakryje i płacz jego nieskończonym będzie — bo na forum same prochy zostaną — bo na cyrku same gruzy tylko bo na Kapitolu sama hańba tylko! — i przechadzać się będę po tych błoniach, wsi od trzód dzikich i bladych pasterzy, ostatnich mieszkańców Romy — i walka moja na ziemi zbliży się do końca.

Irydion.

Znów serce mi bije. — Ach! dzień ten czy daleki jeszcze?

Masynissa.

Sam ledwo go przeczuwam!

Irydion.

O Amfilochu! więc syn twój był tylko marzeniem — tylko cieniem odbitym od późnej przyszłości — i jak zawczesną igraszkę rozbiły go losy!

(Do Masynissy.)

Odejdź — ni tobie, ni Bogu żadnemu nie oddam duszy mojej; na tej skale patrząc w oczy Romy umrę jako żyłem w samotności ducha!

Masynissa.

O synu słuchaj mnie!
Bladość lic twoich odrzucę nazad śmierci. — Ognisko siły na nowo w sercu twojem rozpalę. Dam ci niepamięć przeszłości — dam ci niewiedzę przyszłości!

Irydion.

Precz odemnie!