Wspomnienia o Sokratesie (tłum. Emilian Konopczyński)/Księga czwarta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ksenofont
Tytuł Wspomnienia o Sokratesie
Redaktor Henryk Struve
Data wyd. 1896
Druk A. Gins
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilian Konopczyński
Tytuł orygin. Απομνημονεύματα
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA IV.

ROZDZIAŁ I.
O potrzebie starannego wychowania i nauki, bez których przyrodzone zdolności i bogactwo, zamiast pożytku, szkodę raczej przynieść mogą.

Sokrates był tak dalece pożyteczny w każdej okoliczności i na wszelkie sposoby, że nawet człowiek miernych zdolności przy bliższem zastanowieniu się mógł dojść do przekonania, że nic nie ma pożyteczniejszego nad stosunek z Sokratesem i obcowanie z nim przy każdej okoliczności i wszędzie, gdzie się nadarzy po temu sposobność. Samo bowiem wspomnienie o Sokratesie, chociaż i nie był obecny, przynosiło niemały pożytek ludziom, przywykłym do obcowania z nim i uznającym jego zasady. Nawet, gdy żartował, był on tak samo użyteczny swoim towarzyszom, jak i wtedy, gdy rozprawiał poważnie. Nieraz np. mówił, że pała do kogoś miłością; widocznem było jednak, że celem skłonności jego byli nie ci, których natura pięknem obdarzyła ciałem, lecz ludzie, noszący w duszy swej zadatki cnoty. Odgadywał zaś Sokrates te dobre zadatki, gdy dostrzegał, że ktoś prędko przyswajał sobie przedmiot swych zajęć, że pamiętał to, czego się nauczył, i pożądał wszystkich tych nauk, przy pomocy których jest się w stanie dobrze zarządzać swym domem lub państwem i w ogóle dzielnie obracać się wśród ludzi i spraw ludzkich. Był on zdania, że tacy ludzie, otrzymawszy należyte wychowanie, nie tylko sami mogą być szczęśliwymi i potrafią dobrze zarządzać własnym domem, ale także są w stanie przyczynić się do szczęścia innych ludzi i całych państw. Nie w jednakowy przytem sposób postępował ze wszystkiemi: np. w tych, którzy uważali siebie za dobrych z natury i lekceważyli naukę, starał się wpoić przekonanie, że natury, uchodzące za najdzielniejsze, najwięcej wymagają pracy wychowawczej nad sobą. Przytaczał im, jako przykład, że konie najszlachetniejszej rasy, będąc z natury ogniste i rącze, stają się najużyteczniejszymi i najlepszymi, jeżeli się je tylko za młodu ujeździ, zupełnie zaś niesfornymi i niezdatnymi, jeżeli nie będą ujarzmione; podobnież psy szlachetnej rasy, będąc niezmordowane i do zwierza skore, są najdzielniejsze i najpożyteczniejsze przy łowach, jeżeli się je dobrze wytresuje, są zaś nieprzydatne, zjadliwe i niesforne w najwyższym stopniu, gdy się je pozostawi bez tresury. Tak samo dzieje się z ludźmi: najhojniej obdarzeni od natury, ponieważ posiadają wielką moc ducha i zdolni są wykonać, co przedsięwezmą, stają się przez wychowanie i poznanie tego, co powinni czynić, najdzielniejszymi i najpożyteczniejszymi, świadcząc bardzo liczne i ważne dobrodziejstwa; pozbawieni zaś wychowania i nauki wychodzą na najgorszych i najszkodliwszych ludzi; nie umiejąc bowiem osądzić, co im czynić należy, biorą się często do złych spraw, a że są przytem zarozumiali i gwałtowni, trudno jest bardzo pohamować ich i powstrzymać, wskutek czego popełniają bardzo wiele najgorszych czynów.
Tych zaś, którzy chełpili się bogactwem i sądzili, że nauka wcale im nie jest potrzebna, będąc zdania, że bogactwo wystarczy im do osiągnięcia tego, co zamierzają, a także do zdobycia czci u ludzi, przyprowadzał Sokrates do rozsądku, dowodząc, że głupim jest, kto przypuszcza, iż bez nauki odróżni rzeczy pożyteczne od szkodliwych; głupim i ten, kto sądzi, że bez umiejętności takiego rozróżnienia, a dzięki jedynie temu, że z pomocą bogactwa może zdobyć sobie wszystko, co zechce, będzie w stanie robić coś pożytecznego; ograniczonym jest także, według Sokratesa, kto, nie umiejąc nic pożytecznego zdziałać, sądzi jednak, że jest szczęśliwym i że posiadł w należytej mierze to, co mu do życia jest potrzebne; ograniczonym wreszcie i ten, kto sądzi, że, choć nic nie umie, dzięki już jednak bogactwu swemu wydać się może zdatnym do czegokolwiek, lub że dojdzie do znaczenia, jakkolwiek uchodzi za zupełnie nieudolnego.


ROZDZIAŁ II.
Sokrates w rozmowie z młodzieńcem Eutydemem, który miał wielkie pojęcie o swej mądrości, doprowadza go do zeznania, że jest zupełnie ciemnym w tych wszystkich rzeczach, do znajomości których rościł przedtem pretensyę.

Teraz opowiem, jak Sokrates postępował z ludźmi, którzy wyobrażają sobie, że otrzymali najlepsze wykształcenie i mają wysokie pojęcie o swej mądrości. Dowiedział się on, ze szlachetny Eutydem[1], który zebrał u siebie wiele pism najznakomitszych poetów i sofistów, uważa siebie już wskutek tego za człowieka, wyróżniającego się mądrością pomiędzy swymi rówieśnikami, i żywi wielkie nadzieje, że zaćmi wszystkich zdolnością mówienia i działania. Początkowo widząc, że Eutydem nie pokazuje się jeszcze na zgromadzeniu ludu z powodu swej młodości[2], lecz siada, gdy chce jaką sprawę załatwić, w pracowni jednego rymarza w pobliżu rynku, udał się sam do niego w otoczeniu kilku swoich słuchaczów. Gdy tu ktoś zadał pytanie Sokratesowi, dzięki czemu Temistokles tak dalece wywyższył się nad swoich współobywateli, że cały kraj zwracał na niego oczy, ile razy okazała się potrzebną pomoc dzielnego człowieka, czy wskutek zażyłości z jakim mędrcem, czy też dzięki wrodzonym zdolnościom, Sokrates, chcąc podrażnić Eutydema, tak odpowiedział:
— Byłoby naiwną rzeczą przypuszczać, że ludzie nie mogą się udoskonalić bez pomocy odpowiednich nauczycieli w kunsztach niższego rzędu, a że kierownictwo spraw publicznych — zadanie najważniejsze ze wszystkich — samo przez się ludziom przychodzi.
Innym znów razem spostrzegł Sokrates, że obecny w zgromadzeniu Eutydem usuwa się na bok, unikając pozoru, jakoby podziwiał mądrość Sokratesa. Wtedy z temi słowy zwrócił się do otaczających:
— Widocznem jest z tego, czem obecny tu Eutydem się zajmuje, że, doszedłszy do wieku dojrzałego, nie poskąpi swej rady krajowi, gdy ten wezwie go do zabrania głosu w jakiej sprawie; a nawet ma, o ile mi się zdaje, gotowy piękny wstęp do swych mów publicznych, gdyż boi się wzbudzić podejrzenie, jakoby pobierał u kogokolwiek naukę. Oczywiście pierwszą swą mowę zagai on takim wstępem: „Ateńczycy! nigdy się u nikogo nie uczyłem, a jeżeli nawet i słyszałem o niektórych ludziach, zdatnych do rady i czynu, nie szukałem spotkania się z nimi; nie starałem się też o to, aby który z doświadczonych ludzi był moim nauczycielem; owszem, postępowałem wręcz przeciwnie; stale bowiem unikałem nie tylko nauczenia się czegokolwiek od innych, ale nawet wszelkiego pod tym względem pozoru. Z tem wszystkiem będę wam radził, co mi samo przez się przyjdzie do głowy.“ Wypadałoby może — tak mówił dalej Sokrates — zagajać w ten sposób mowę i tym, co chcą otrzymać od państwa urząd lekarza. Przynajmniej pożytecznem byłoby i dla nich rozpocząć mowę od takich słów: „Ateńczycy! nigdy od nikogo nie uczyłem się sztuki lekarskiej, ani też nie szukałem dla siebie żadnego nauczyciela pomiędzy lekarzami; wystrzegałem się bowiem stale nie tylko nauczenia się czegoś od lekarzy, ale nawet pozoru, że nauczyłem się od nich tej sztuki. Tem nie mniej jednak powierzcie mi urząd lekarza, a ja postaram uczyć się tej sztuki, robiąc doświadczenia na was.“ Wszyscy obecni śmiali się z takiego wstępu. Lecz skoro widocznie już Eutydem zaczął zwracać uwagę na to, co Sokrates mówi, tylko lękał się jeszcze sam głos zabierać, sądząc, że milczeniem zyska opinię człowieka skromnego, wtedy Sokrates, chcąc go od tego odwieść, tak rzekł:
— Dziwnem jest zaiste, dlaczego ludzie chcący nabyć biegłości w grze na cytrze lub flecie, w jeździe konnej lub w innej jakiej tego rodzaju sztuce, starają się przykładać, jak można, najpilniej do zajęć, w których chcą nabyć biegłości i to nie sami przez się, lecz pod kierownictwem ludzi, uchodzących za najdzielniejszych, wszystko czyniąc i znosząc, aby tylko nic bez ich wskazówek nie robić, gdyż są przekonani, że nie mogliby w żaden inny sposób dojść do znaczenia. Tymczasem z pośród tych, którzy chcą się uzdolnić na mówców i kierowników spraw publicznych, niektórzy sądzą, że sami przez się odrazu dokonać tego potrafią bez przygotowania i usiłowań. A jednak sprawy te zdają się być o wiele trudniejsze od tamtych, gdyż z większej liczby ludzi, którzy się im poświęcają, zbyt mało cel swój osiąga. Widocznem więc jest, że ludzie, pragnący zająć się sprawami państwa, potrzebują większej i usilniejszej pracy nad sobą, niż ci, którzy mają się poświęcić innej jakiej sztuce.
W taki to sposób początkowo przemawiał Sokrates, a Eutydem przysłuchiwał się jemu. Kiedy zaś nareszcie Sokrates zauważył, że Eutydem coraz chętniej bywa obecnym podczas jego dysput i pilniej ich słucha, wtedy sam udał się do owej pracowni rymarza i do siadającego przy nim Eutydema tak się odezwał:
— Powiedz mi, Eutydemie, czy rzeczywiście, jak słyszę, zebrałeś wiele pism ludzi, którzy uchodzą za mędrców?
— Tak jest, Sokratesie, zbieram je ciągle jeszcze, dopóki nie posiądę ich, jak tylko można, najwięcej.
— Podziwiam cię, zaiste, Eutydemie, że nie wolałeś zdobyć raczej skarby złota i srebra zamiast skarbów mądrości. Widocznie więc jesteś zdania, że złoto i srebro nie robią wcale ludzi lepszymi, że, przeciwnie, myśli ludzi mądrych wzbogacają w cnotę tych, którzy te myśli sobie przyswoili.
— Słysząc to, Eutydem był bardzo uradowany, gdyż sądził, ze Sokrates znajduje dobrym jego sposób poszukiwania mądrości. Lecz Sokrates, spostrzegłszy radość Eutydema z powodu owej pochwały, tak dalej mówił:
— W czem ty, Eutydemie, chcesz się tak odznaczyć, że zbierasz owe pisma?
A gdy Eutydem milczał, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć, Sokrates znowu go się zapytał:
— Czy nie pragniesz czasem zostać lekarzem? Wszak wiele jest także pism lekarskich.
O! bynajmniej, świadkiem mi bóstwo.
— To może chcesz, Eutydemie, zostać budowniczym? Wszak i to zajęcie wymaga człowieka wykształconego.
— Wcale tego nie pragnę.
— Może pragniesz zostać dobrym geometrą, jak Teodor[3]?
— Nie, i geometrą być nie chcę.
— Więc może astrologiem?
— Lecz Eutydem i temu zaprzeczył.
— To może pieśniarzem[4]? Wszak, jak powiadają, posiadasz wszystkie poemata Homera.
— Wcale nie, świadczę się bóstwem; gdyż, o ile wiem, pieśniarze wybornie umieją te poemata, lecz sami są bardzo ograniczonymi ludźmi.
— Czy czasami nie do tej, Eutydemie, dążysz dzielności, dzięki której człowiek staje się mężem stanu, gospodarzem, zdolnym rządcą i pożytecznym zarówno sobie, jak i innym ludziom?
— Oto takiej właśnie dzielności bardzo pożądam, Sokratesie.
— Pożądasz, zaiste, dzielności bardzo zaszczytnej i umiejętności najważniejszej, bo jest to umiejętność królów i miano królewskiej nosi. Lecz zastanawiałeś się też, Eutydemie, nad tem, czy jest możliwem okazać się dzielnym w tym kierunku, nie będąc człowiekiem sprawiedliwym?
— Bardzo się zastanawiałem; i w rzeczy samej bez sprawiedliwości nie można być nawet dobrym obywatelem?
— Jakże więc, Eutydemie? Czy przyswoiłeś już sobie ten przymiot?
— Sądzę przynajmniej, Sokratesie, że nie okażę się mniej od innych sprawiedliwym.
— A czy istnieją jakie zatrudnienia ludzi sprawiedliwych, podobnie jak i cieśli?
— Istnieją niewątpliwie.
— Czy więc i ludzie sprawiedliwi mogliby tak samo powołać się na swe dzieła, jak są w stanie cieśle wskazać na swoje?
— Nie miałżebym Sokratesie umieć wymienić dzieł sprawiedliwości? Nawet — zapewniam cię — dzieła niesprawiedliwości wyliczę, gdyż niemało ich można widzieć i słyszeć każdego dnia.
— Więc, jeśli pozwolisz, Eutydemie, napiszemy po jednej stronie S, po drugiej N, i następnie pod S zapisywać będziemy wszystko, co wyda się nam dziełem sprawiedliwości, pod N zaś to, co odnieść zależy do czynów niesprawiedliwych.
— Dobrze, Sokratesie, jeżeli sądzisz, że to jest potrzebne. I Sokrates zrobił tak, jak mówił; następnie zapytał się znowu:
— Czy trafia się, Eutydemie, między ludźmi kłamstwo?
— Trafia się, niewątpliwie.
— W jakim więc szeregu je pomieścimy?
— Oczywiście w szeregu niesprawiedliwości.
— Czy oszustwo, Eutydemie, także się zdarza?
— I bardzo nawet.
— A gdzie je zapiszemy?
— Także, oczywiście, w szeregu niesprawiedliwości.
— A kradzież?
— Podobnież w tymże szeregu.
— Czy i sprzedaż ludzi w niewolę tutaj także przyłączymy?
— Tak, Sokratesie.
— Więc żaden z wskazanych czynów, Eutydemie, nie znajdzie się w szeregu sprawiedliwych?
— Dziwnem byłoby, gdyby stało się inaczej.
— Lecz przypuśćmy Eutydemie, że ktoś, obrany wodzem, po zdobyciu niesprawiedliwego i wrogiego miasta, obywateli jego sprzeda w niewolę; czy powiemy o nim, że popełnia czyn niesprawiedliwy?
— Bynajmniej.
— A czy nie nazwiemy czynu jego sprawiedliwym?
— Owszem, nawet bardzo sprawiedliwym.
— Przypuśćmy dalej, Eutydemie, że wódz ten, prowadząc z mieszkańcami owego miasta wojnę, dopuszcza się oszustwa?
— I to postępowanie będzie sprawiedliwem.
— A jeżeli wódz ten łupi i grabi mienie nieprzyjaciół, czy nie będą postępki jego sprawiedliwe?
— I owszem, Sokratesie. Lecz ja przypuszczałem początkowo, że pytania twoje tyczą się tylko stosunku z przyjaciółmi.
— Czy nie należałoby więc, Eutydemie, podciągnąć także pod czyny sprawiedliwe wszystkiego, cośmy już zapisali w szeregu niesprawiedliwości?
— Naturalnie.
— Więc, skoro stanęliśmy na tem, to, czy nie zechcesz Eutydemie, abyśmy takie znowu zrobili rozróżnienie, że tego rodzaju czyny są sprawiedliwe względem wrogów, niesprawiedliwe zaś względem przyjaciół, że przynajmniej względem tych ostatnich należy być możliwie najszczerszymi?
— Masz zupełną słuszność, Sokratesie.
— Więc przypuśćmy teraz, że wódz jakiś, widząc wojsko swoje upadające na duchu, kłamliwie mu doniesie o zbliżeniu się sprzymierzeńców i kłamstwem tem usunie trwogę ze swoich szeregów; do jakiego rzędu zaliczymy taki podstęp?
— Zdaje się, że do rzędu czynów sprawiedliwych.
— A jeżeli kto w syna swego, który potrzebuje zażyć lekarstwo, lecz nie chce go przyjąć, podstępnie wmówi, że to pokarm i da mu je zażyć, z pomocą zaś tego podstępu przywrócić zdrowie, to w jakim szeregu mamy pomieścić ten jego podstęp?
— Zdaje się, że także w tym samym.
— Jeżeli zaś kto z obawy, aby jego przyjaciel, pogrążony w rozpaczy, nie odebrał sobie życia, potajemnie lub gwałtem odbierze mu miecz, lub inne podobne temu narzędzie, to w jakim znowu szeregu należy czyn taki zapisać?
— I ten także, niewątpliwie, w rzędzie czynów sprawiedliwych.
— Przyznajesz więc, Eutydemie, że i względem przyjaciół nie należy być szczerym w każdym wypadku?
—Istotnie, nie w każdym; cofam też, jeżeli wolno, moje poprzednie słowa.
— Daleko więcej, zaiste, powinno ci, Eutydemie, być to pozwolonem, aniżeli odnieść jaki postępek do niewłaściwego szeregu. Lecz, żeby już nic nie pozostawić bez należytego rozstrzygnięcia, rozważmy, kto z ludzi, podstępnie działających względem swych przyjaciół, bardziej jest niesprawiedliwy, czy ten, co czyni to z rozmysłem, czy ten, co mimowolnie?
— Już ja, Sokratesie, nie ufam swym odpowiedziom, gdyż wszystko także, co się poprzednio mówiło, przedstawia mi się teraz w innem świetle, niż przedtem. Jednak przyznać muszę, że oszust rozmyślny niesprawiedliwszym jest od mimowolnego.
— A czy myślisz, Eutydemie, że istnieje nauka i wiedza o tem, co sprawiedliwe, podobnie jak nauka gramatyki?
— Tak sądzę.
— Kogo więc uważasz za bardziej wykształconego gramatycznie, czy tego, co rozmyślnie pisze lub czyta nieprawidłowo, czy też tego, co robi to mimowolnie?
— Tego, co z rozmysłem to robi, gdyż w razie chęci mógłby czytać i pisać prawidłowo.
— Czy jest więc ten, co rozmyślnie pisze nieprawidłowo, gramatycznie wykształconym, a ten, co mimowolnie to czyni, gramatycznie niewykształconym?
— Jakże mogłoby być inaczej?
— Kto zaś zna zasady sprawiedliwości, czy ten, co z rozmysłem kłamie i oszukuje, czy ten co mimowolnie?
— Oczywiście ten, co z rozmysłem.
— Twierdzisz więc z jednej strony, że jest bardziej gramatycznie wykształconym ten, co zna gramatykę, niż ten, co jej nie zna?
— Niewątpliwie.
— Z drugiej zaś człowiek, znający zasady sprawiedliwości, jest sprawiedliwszym, niż ten, co nie ma o nich pojęcia?
— Oczywiście, Sokratesie; lecz zdaje mi się, że i do tego wniosku dochodzę, sam nie wiedząc, jakim sposobem.
— Co więc sądzisz, Eutydemie, o takim człowieku, który, chcąc prawdę powiedzieć, nigdy nie wyrazi się jednakowo w jednej i tej samej rzeczy, lecz, wskazując np. komu drogę, wskazuje ją raz na wschód, drugi raz tę samą znowu na zachód, lub robiąc rachunek czegoś, raz czyni go większym, drugi raz mniejszym?
— Jasną, zaiste, jest rzeczą, że człowiek taki nie ma pojęcia o tem, do znajomości czego rości pretensye.
— Czy znasz, Eutydemie, jakich ludzi, których nazywają duszami niewolniczemi?
— Znam.
— Czy są niemi wskutek swej mądrości, czy też ciemnoty?
— Oczywiście, w skutek ciemnoty.
— Czy więc otrzymują to miano wskutek nieznajomości kunsztu kowalskiego?
— Wcale nie.
— Czy może wskutek nieznajomości ciesielstwa?
— Także nie wskutek tego.
— Więc może wskutek nieznajomości szewctwa?
— Wcale nie wskutek czegoś podobnego, lecz przeciwnie: bardzo wielu bowiem, którzy znają się na takich rzeczach, są ludźmi o charakterze niewolników.
— A czy nie jest nazwa ta właściwą dla ludzi, nie pojmujących, co jest piękno, dobro i sprawiedliwość?
— Tak sądzę.
— Czy zaś nie powinniśmy dokładać wszelkich usiłowań, aby nie być niewolnikami?
— Lecz — świadczę się bóstwem — najzupełniej byłem przekonany, że przykładam się do takiej mądrości, z pomocą której mógłbym najlepiej, według mego przynajmniej mniemania, wykształcić się w tem, co stosowne jest dla człowieka, dążącego do doskonałości. Ty osądź, jak muszę czuć się teraz zrozpaczonym, widząc, że pomimo dotychczasowych mych wysiłków nie jestem w stanie nawet na pytanie twoje odpowiedzieć w tych rzeczach, o których najwięcej należałoby wiedzieć, i że nie znam żadnej innej drogi, po której krocząc, mógłbym stać się lepszym.
— Powiedz mi, Eutydemie, czy byłeś już kiedy w Delfach?
— Dwa razy nawet.
— Zauważyłeś więc zdanie, wypisane gdzieś na tej świątyni: „Poznaj samego siebie?“
— Zauważyłem.
— Czy wcale cię nie zainteresował ten napis, czy też zwróciłeś na niego uwagę i starałeś się zbadać siebie, kto jesteś?
— Wcale nie, zaiste, gdyż sądziłem, że doskonale wiem o tem. Niełatwo bowiem mógłbym posiąść znajomość jakiej innej rzeczy, gdybym nawet siebie samego nie znał.
— A kto, według ciebie, zna siebie samego, czy ten, co zna tylko imię swoje, czy też ten, co zna swą wartość, zbadawszy siebie, na ile użyteczny jest ludziom, tak samo, jak czynią to kupujący konie. Ci bowiem nie prędzej zadowolnią się znajomością konia, którego chcą poznać, aż zbadają, czy jest on posłuszny, czy znarowiony, — mocny, czy słaby, — rączy, czy też powolny, jednem słowem, aż poznają, jakie są jego zalety i wady ze względu na użyteczność jego dla ludzi.
— Tak i ja sądzę, Sokratesie, że ten, co nie zna swej wartości, nie zna samego siebie.
— A czy nie jest rzeczą widoczną, Eutydemie, że ludzie dzięki znajomości siebie osiągają bardzo wiele korzyści, ponoszą zaś bardzo wiele strat wskutek łudzenia się co do siebie? Znający bowiem siebie, wiedzą o tem, co im jest potrzebne, i umieją rozróżnić, co są w stanie zrobić i czemu nie podołają; a, zajmując się tem, co umieją, zaspakajają swoje potrzeby i czują się szczęśliwymi; powstrzymując się zaś od zajęć, na których się nie znają, wolni są od pomyłek i chronią się od niepowodzenia. Ponieważ nadto dzięki temu samemu potrafią oni ocenić innych ludzi, wyciągają więc z obcowania z nimi korzyści dla siebie i zabezpieczają się od szkód. Ludzie zaś, nie znający siebie i łudzący się co do swej wartości, są takimi w stosunku do innych ludzi i wogóle do spraw ludzkich, jakimi i względem siebie: nie znają swych potrzeb, nie zdają sobie sprawy ze swych czynów i ludzi, wśród których się obracają, a, myląc się w tem wszystkiem, nie osiągają korzyści i ponoszą szkody. Dalej ci, którzy wiedzą, co przedsiębiorą, zyskują sławę i cześć przez to, że dochodzą w czynnościach swych do pomyślnych wyników; ludzie też do nich podobni chętnie przestają z nimi i ci, którzy doznają niepowodzenia w swych pracach, pragną zasięgać ich rady w swych sprawach, a nawet poddać się ich przewodnictwu, pokładają w nich nadzieję swojego szczęścia, a wskutek tego większą ich, niż wszystkich ludzi, miłością otaczają. Ci zaś, którzy nie rozumieją się na tem, do czego się zabierają, czyniąc zły wybór i doznając niepowodzenia w swoich przedsięwzięciach, nie tylko na nich właśnie ponoszą szkodę, a przez to i karę, lecz nawet nabywają wskutek tego złej sławy, stają się przedmiotem pośmiewiska i żyją wśród ogólnej pogardy i lekceważenia. Widzisz, Eutydemie, że nawet wszystkie te państwa, które wszczynają wojnę z potężniejszemi od siebie, nie poznawszy swych, sił, albo ulegają zagładzie, albo też z krajów wolnych stają się niewolniczymi.
— Bądź przekonanym, Sokratesie, że poznanie siebie uważam za rzecz godną najwyższej ceny. Lecz zwracam się do ciebie z prośbą, czy nie zechciałbyś mi dokładnie wskazać, od czego należy rozpocząć badanie siebie?
— Zapewne dokładnie rozpoznajesz, Eutydemie, co jest dobrem, a co złem?
— Naturalnie; gdybym bowiem nawet tego nie wiedział, byłbym gorszym i od niewolników.
— Więc bądź łaskaw, Eutydemie, i mnie to wyjaśnić.
— Nie trudnato rzecz. Naprzód samo już zdrowie uważam za dobro, chorobę zaś za złe; następnie i to, co przyczynia się do obu tych stanów, jak napoje, pokarmy, zajęcia, są dobrem, gdy służą na zdrowie, a złem, gdy sprowadzają chorobę.
— A więc, jeżeli zdrowie i choroba wychodzą na dobre, są dobrem, jeżeli zaś na złe, są złem.
— Kiedyżto, Sokratesie, zdrowie spowodować może złe, choroba zaś dobro?
— Kiedy? Otóż np. jedni ludzie, którzy dzięki swej sile fizycznej wzięli udział w wyprawie wojennej, kończącej się haniebną porażką, lub w żegludze niebezpiecznej, albo w wielu innych tego rodzaju przedsięwzięciach, śmierć tam znajdują, drudzy zaś, którzy dla braku sił pozostali, bywają ocaleni.
— Masz słuszność, Sokratesie; lecz sam widzisz, że i w pożytecznych przedsięwzięciach jedni biorą udział dzięki swej sile, inni zaś dla braku sił pozostają na boku.
— Czy więc, Eutydemie, to, co raz przynosi pożytek, a drugi raz szkodę, jest więcej dobrem, niż złem?
— Oczywiście wcale nie, przynajmniej według powyższego wywodu. Wszelako mądrość, Sokratesie, jest niewątpliwie dobrem, jakiej bowiem sprawy człowiek nie załatwiłby lepiej, gdy posiada mądrość, niż wtedy, gdy zbywa mu na niej?
— Co mówisz, Eutydemie? Czyś nie słyszał o Dedalu[5], że będąc uwięziony za swą mądrość przez Minosa, zmuszony był służyć mu, jak niewolnik i był pozbawiony jednocześnie ojczyzny i wolności; kiedy zaś usiłował uciec z synem swoim, wówczas i dziecko utracił i sam nie mógł się uratować, a tylko dotarłszy do kraju barbarzyńców, dostał się tu znowu do niewoli?
— Tak istotnie opowiadają.
— Czy nie słyszałeś dalej, Eutydemie, o losie Palameda[6]? Wszak powszechnie, jak wiadomo, opiewają o nim, że wzbudziwszy mądrością swoją zazdrość w Odysseuszu, zginął z jego ręki.
— Tak, mówią i o tem.
— Jak wielu jeszcze innych ludzi, Eutydemie, z powodu ich mądrości gwałtem uprowadzono do króla perskiego, gdzie pozostają w niewoli?
— Zdaje się jednak, Sokratesie, że szczęście jest to najniewątpliwsze dobro.
— Tak, Eutydemie, jeżeli tylko ktoś nie zasadza go na wątpliwych korzyściach.
— A którażto z rzeczy, warunkujących szczęście, może być wątpliwą?
— Żadna, jeżeli nie policzymy do nich piękności, siły, bogactwa, sławy lub w ogóle czegoś w tym rodzaju.
— Przecież te rzeczy, na boga, policzymy; jakżeby bowiem bez nich można być szczęśliwym?
— Policzymy więc, zaiste, Eutydemie, także rzeczy, które sprowadzają na ludzi wiele nieszczęść i dolegliwości; wielu bowiem ludzi, dzięki swej piękności, przyprowadzonych zostało do zguby przez tych, którzy tracą głowę na widok pięknych twarzy; wielu znów przez swą siłę niemałym podlega nieszczęściom, odważając się na rzeczy, przechodzące ich możność; wielu ginie przez swe bogactwo, gnuśniejąc i będąc otoczeni zasadzkami; wielu nakoniec wskutek swej sławy i znaczenia w kraju ponosi straszliwe ciosy.
— Lecz, zaiste, Sokratesie, jeżeli nawet oddając pochwały szczęściu, nie mam słuszności, to przyznać muszę, że także i tego nie wiem, o co należy modlić się do bogów.
— Może nie zastanawiałeś się nad tem, Eutydemie, ponieważ byłeś mocno przekonany, że już to wiesz. Lecz skoro zamierzasz stanąć na czele państwa, posiadającego rząd demokratyczny, to oczywiście wiesz, coto jest demokracya?
— Naturalnie, wiem najdokładniej.
— Czy sądzisz, że możliwem jest wiedzieć, coto jest demokracya (panowanie ludu), jeżeli się ludu nie zna?
— Nie, Sokratesie, tak nie sądzę.
— Wiesz zatem, coto jest lud?
— Tak mi się zdaje.
— I cóżto jest lud według ciebie?
— Pod tą nazwą rozumiem ubogich obywateli kraju.
— Więc wiesz, coto są ubodzy?
— Jakże nie mam tego wiedzieć?
— Wiesz zatem także, coto są bogaci.
— Tak samo dobrze wiem, jak i o ubogich.
— Jakich więc ludzi nazywasz, Eutydemie, ubogimi, a jakich bogatymi?
— Tych, zdaje się, którzy nie mają dostatecznych środków do zaspokojenia swych potrzeb, nazywam ubogimi, tych zaś, co mają więcej nad potrzebę, bogatymi.
— A czy nie zauważyłeś, Eutydemie, że dla niektórych ludzi, chociaż posiadają bardzo szczupłe środki, nie tylko są one wystarczającymi, ale jeszcze coś z nich zaoszczędzają; dla niektórych zaś nawet bardzo obfite środki nie są dostateczne?
— Istotnie tak, Sokratesie; w samą porę mi to przypominasz, znam nawet niektórych władców, którzy, czując brak odpowiednich dla siebie środków, zmuszeni są, jak ludzie najubożsi, dopuszczać się niesprawiedliwości.
— Jeżeli więc tak się rzecz ma, to czy nie zaliczymy owych władców do ludu; tych zaś, którzy posiadają szczupłe środki, do rzędu bogaczy, jeżeli są gospodarni?
— Nieudolność moja zmusza mnie oczywiście przyznać ci, Sokratesie, i w tem słuszność, i myślę tylko, czy nie najlepszem byłoby dla mnie milczenie, gdyż, zdaje się, że zgoła nic nie wiem.
I oddalił się Eutydem wielce upadły na duchu, z pogardą dla samego siebie i z przekonaniem, że jest istotnie niewolnikiem.
Wielu wprawdzie z tych, z którymi Sokrates w ten sposób postąpił, nie przyszło już więcej do Sokratesa, i takich ludzi za tem więcej jeszcze ograniczonych on uważał. Ale Eutydem powziął przekonanie, że nie inną drogą może stać się człowiekiem, mającym znaczenie, jak przez możliwie częste obcowanie z Sokratesem. Nie odstępował go też wcale, chyba w razie jakiej nagłej potrzeby, a nawet starał się naśladować niektóre strony jego działalności. Sokrates zaś, poznawszy to usposobienie Eutydema, wcale go już nie dręczył, lecz w sposób najotwartszy i najzrozumialszy wyjaśniał mu wszystko, co dla jego wiedzy uważał za potrzebne i dla życia za najpożyteczniejsze.


ROZDZIAŁ III.
Sokrates zachęca przyjaciół swoich do pobożności, wskazując na niewyczerpane dowody boskiej troskliwości o ludziach.

Z tem, aby słuchacze jego nabywali biegłości w mówieniu, obrotności i zręczności w działaniu, wcale się Sokrates nie spieszył, lecz był zdania, że wprzód powinni oni przyswoić sobie zdrowy sąd o wszystkiem. Mniemał bowiem, że bez takiego zdrowego sądu ludzie, biegli pod powyższymi względami, bywają jeszcze więcej niesprawiedliwi i bardziej zdolni od złych postępków. Przedewszystkiem tedy starał się Sokrates wpoić w słuchaczów zdrowe pojęcie o bóstwie. Inni, którzy byli obecni przy tego rodzaju rozmowach, podali je już do wiadomości. Ja zaś byłem świadkiem następnej jego rozmowy z Eutydemem:
— Powiedz mi, Eutydemie, czy przyszło ci kiedy na myśl zastanowić się nad tem, jak troskliwie bogowie zaopatrzyli ludzi w to wszystko, co jest im potrzebne?
— Nie, zaiste, nie zastanawiałem się nad tem.
— Lecz wiesz przynajmniej, że przedewszystkiem czujemy potrzebę światła, którego też bogowie nam użyczają?
— Tak jest, Sokratesie; gdybyśmy go nie mieli, pomimo oczu naszych bylibyśmy podobni do ślepych.
— Prócz tego, ponieważ potrzebujemy także spoczynku, dają oni nam noc — tę najlepszą dawczynię spokoju.
— To również, Sokratesie, bardzo jest godne naszej wdzięczności.
— Czy nie kazali także bogowie świecić w nocy gwiazdom, które dają nam możność rozróżnienia pór nocy, dzięki czemu załatwiamy wiele naszych potrzeb? Jeżeli bowiem słońce swym blaskiem czyni widocznemi dla nas pory dnia i wszystkie inne rzeczy, to noc wskutek swej mroczności nie dozwala ich widzieć.
— Tak jest, Sokratesie.
— A księżyc nadto czyni dla nas widocznemi nie tylko części nocy, ale nawet i części miesiąca.
— Niewątpliwie.
— Czy nie każą przytem bogowie wyrastać dla nas z ziemi pożywieniu, którego potrzebujemy? Czy nie użyczają stosownych do tego pór roku, które dostarczają nam nie tylko wielu najrozmaitszych potrzebnych rzeczy, ale także i takich, które sprawiają nam przyjemność?
— I to również, Sokratesie, jest ważnym dowodem ich miłości dla ludzi
— A co powiesz, Eutydemie, o tem, że darzą oni nas wodą, rzeczą tak cenną, iż wspólnie z ziemią i porami roku wytwarza i żywi wszystko, co dla nas jest pożyteczne, podtrzymuje życie nasze i, zmieszana z wszelkiem naszem pożywieniem, czyni je łatwiejszem do strawienia, zdrowszem i smaczniejszem, a, ponieważ najwięcej potrzebujemy wody, dali ją też nam bogowie w największej obfitości?
— I to, Sokratesie, jest dziełem Opatrzności bożej.
— Albo to, że obdarzyli nas ogniem, który nas zabezpiecza od zimna i mroku i pomocnym jest przy każdem zajęciu i przy tem wszystkiem, co ludzie przygotowują dla swego pożytku? Bo, krótko mówiąc, ludzie bez ognia nie są w stanie wytworzyć żadnej z rzeczy, przydatnych im w życiu, któraby godną była uwagi.
— W tem również, Sokratesie, przejawia się nadmierna miłość ku ludziom.
— A owo słońce, jak ono po przesileniu zimowem zbliża się ku nam, aby pomódz dojrzewaniu jednych roślin i usychaniu innych, których pora już przeszła, a, dokonawszy tego, nie podchodzi już bliżej, lecz oddala się z obawy, aby, grzejąc nad potrzebę, nie wyrządzić nam jakiej szkody? Jak znowu po tem oddaleniu się swojem, kiedy już dla nas staje się widocznem, że w razie większego oddalenia się słońca od nas, zmarzniemy od zimna, ono znowu zwraca się ku nam, przybliża się i przebywa w tej części nieba, skąd najwięcej przynieść nam może korzyści?
— Istotnie, Sokratesie, i to zjawisko, zdaje się całkowicie ma miejsce dla pożytku ludzi.
— Co zaś myślisz, Eutydemie, o tem, że słońce tak powolnie zmienia swe miejsce, bądźto zbliżając się ku nam, bądź też oddalając się, że nie spostrzegamy, kiedy dochodzimy do pory największych upałów lub chłodów? Czy nie dlatego się to dzieje, że oczywiście nie potrafilibyśmy przenieść ani upału, ani zimna, gdyby te nagle nastąpiły?
— Co do mnie, Sokratesie, zastanawiam się właśnie nad tem, czy czasem piecza o ludziach nie jest jedyną troską bogów. To jedno tylko budzi we mnie wątpliwość, że i reszta stworzeń korzysta z ich dobrodziejstw.
— Czy nie jest również wiadomem, że także i te stworzenia rodzą się i hodują dla pożytku ludzi. Któreż, w rzeczy samej, inne stworzenie ciągnie tyle korzyści, co ludzie, z reszty stworzeń, że wymienimy tu kozy, owce, woły, konie i osły? Według mnie bowiem mają ludzie więcej korzyści ze zwierząt, niż z roślin; przynajmniej żywią się oni i wzbogacają nie mniej skarbami świata zwierzęcego, jak i roślinnego. Znaczna część ludzi nawet nie używa na pokarm roślin, a żywi się mlekiem, serem i mięsem swych stad; wszyscy zaś ludzie ujarzmiają i obłaskawiają użyteczne zwierzęta i korzystają z pomocy ich w wojnie i przy wielu ich czynnościach.
— Zgadzam się i w tym punkcie z tobą, Sokratesie, gdyż widzę, że nawet te zwierzęta, które znacznie przewyższają swą siłą, dadzą się tak ujarzmić, że ludzie używać ich mogą według swej woli.
— Lecz co powiesz, Eutydemie, o tem, że obok tak wielkiej ilości pięknych i pożytecznych rzeczy w świecie, posiadających tak odmienne własności, bogowie dali ludziom zmysły, odpowiednie tym własnościom, za pomocą których możemy napawać się wszelkiego rodzaju dobrem? Albo o tem, że bogowie obdarzyli nas rozumem, z pomocą którego, roztrząsając i utrwalając w pamięci wrażenia, odbierane od przedmiotów, podpadających pod nasze zmysły, poznajemy pożytek każdego z nich i wynajdujemy wiele sposobów dla korzystania z tych rzeczy, które nam służą ku dobremu, i bronienia się od tych, które nam szkodzą? Lub wreszcie o tem, że dali nam sposób tłómaczenia myśli naszych, dzięki któremu ucząc jedni drugich, dzielimy się między sobą wszelkiego rodzaju dobrem i wspólnie z niego korzystamy, stanowimy prawa i żyjemy życiem uspołecznionem?
— Zupełnie jest to jasnem, Sokratesie, że bogowie wielce opiekują się ludźmi.
— A co sądzisz, Eutydemie, o tem, że nawet gdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co nam w przyszłości przyniesie pożytek, bogowie okazują nam swą pomoc, obwieszczając za pomocą wróżb tym. co zwracają się do nich z zapytaniem, rezultaty ich przedsięwzięć i najlepsze środki do ich osiągnięcia?
— Lecz z tobą, Sokratesie, obchodzą się, jak się zdaje, jeszcze przyjaźniej, niż z innymi, skoro, nawet nie pytani dają ci znać o tem, co czynić wypada i czego wystrzegać się należy.
— O prawdzie słów moich przekonasz się i ty. Eutydemie, jeżeli nie będziesz czekał, aż ujrzysz przed sobą bogów w postaci widzialnej, lecz zadowalniać się będziesz uwielbieniem i czcią dla nich już na sam widok ich dzieł. Zważ tylko, że i sama istota bogów to wskazuje. Jak bowiem wszystkie bóstwa, które darzą nas swemi dobrami, nie występują widomie przy udzielaniu któregokolwiek z tych dóbr: tak i ów Bóg, który utrzymuje w porządku cały świat tę skarbnicę wszelkiego piękna i dobra, który wszystko to, pomimo ciągłego używania, zachowuje w nieuszkodzonej, zdrowej i niestarzejącej się postaci i w taki sposób, że szybciej, niż myśl ludzka, bez żadnego uchybienia jest na jego posługi, — daje się wprawdzie widzieć w Swoich dziełach największych, lecz pozostaje niewidzialnym, jako rządca tego świata. Zważ dalej, że i owo słońce, które przedstawia się tak widocznem dla wszystkich, nie dopuszcza, aby ludzie dokładnie je obejrzeli, i pozbawia wzroku każdego, kto zuchwale odważy się patrzeć na nie. Przekonasz się także, że i słudzy bogów nie są widzialni: wprawdzie jest widocznem, ze piorun spada z góry, że druzgocze wszystko, co napotka, ale tego, kiedy nadchodzi, kiedy uderza i znika, nie widzi się. Podobnież samych wiatrów nie widzimy, widzialnymi są tylko ich skutki, i uczuwamy ich przybliżenie się. Dalej, chociaż jest widocznem, że dusza ludzka, która więcej, niż jaka inna część ludzkiej istoty, ma źródło swe w bóstwie, panuje w nas, jej samej jednak nie widzimy. Rozważając to wszystko, nie trzeba lekceważyć rzeczy niewidzialnych, ale z tego, co się dzieje, wnioskując o ich potędze, należy czcić bostwo.
— Co do mnie, Sokratesie, wiem dobrze, że bynajmniej lekceważyć bóstwa nie będę. Niepokoi mnie to jednak, że nikt z ludzi nie odpłaca się bogom za ich dobrodziejstw a odpowiednią wdzięcznością.
— Niech cię to nie trwoży, Eutydemie; wszak wiesz, że bóg delficki, gdy ktoś go się pyta, jak pozyskać łaskę bogów, odpowiada: „Stosownie do zwyczajów kraju.“ Wszędzie zaś niewątpliwie jest w zwyczaju zyskiwać łaskę bogów ofiarami, wedle możności. Czy mógłby zaś kto lepiej i z większą pobożnością uczcić bogów, jak spełniając ich rozkazy? Nie należy jednak być mniej gorliwym, niż możność pozwala; kto bowiem tak postępuje, ten oczywiście nie oddaje czci bogom. Kto więc niczego nie zaniedbuje, aby wedle sił swoich oddawać cześć bogom, ten niech będzie przejęty ufnością i oczekuje największych dobrodziejstw. Żaden bowiem człowiek, obdarzony zdrowym rozsądkiem, od nikogo innego nie spodziewa się większych dobrodziejstw, jak od bogów, którzy mogą największą okazać pomoc, i nie w inny sposób, jak zasługując się im; zasługiwać się zaś będzie, okazując im jak największe posłuszeństwo.
Tak mówił Sokrates i sam tak postępował, a tym sposobem słuchaczów swoich prowadził do większej pobożności i zdrowszego pojmowania rzeczy.


ROZDZIAŁ IV.
Sokrates stara się określić pojęcie sprawiedliwości.

Nie taił się także Sokrates ze zdaniem swem, jakie miał o sprawiedliwości; owszem ujawniał je nawet w czynach, gdyż nie tylko w prywatnych swych stosunkach ze wszystkimi kierował się prawami kraju i pożytkiem, jaki mógł przynieść, lecz także, jako obywatel, był do tego stopnia uległy władzom w tem wszystkiem, co nakazywały prawa zarówno w czasie pokoju, jak i podczas wypraw wojennych, że w porównaniu z innymi obowiązkowość Sokratesa jaśniała w całej pełni. Podobnież, kiedy został przewodniczącym w zgromadzeniu narodowem, nie pozwolił ludowi głosować wbrew prawu, lecz, powołując się na nie, potrafił oprzeć się tak natarczywemu żądaniu ludu, jakiemu, o ile sądzę, nikt inny czoła stawićby nie zdołał[7]. Nie uległ także Sokrates i wtedy, kiedy 30 tyranów dawało mu polecenia przeciwne prawu; a mianowicie on jeden tylko nie posłuchał ich, ani wówczas, gdy zabraniali prowadzić rozmów z młodzieżą, ani wtedy, gdy dali mu rozkaz wspólnie z kilku innymi współobywatelami sprowadzić jednego ze skazanych dla spełnienia na nim wyroku śmierci[8], ponieważ rozkazy te sprzeciwiały się prawu. Nakoniec, choć inni jego współobywatele mieli zwyczaj, przemawiając w sądach, starać się o względy sędziów, pochlebiać im i wbrew prawu zanosić błagalne prośby do nich, choć dzięki takim środkom wielu z nich otrzymywało częstokroć od sędziów wyrok uniewinniający, Sokrates, będąc oskarżony przez Meleta[9], nie chciał uciekać się przeciw prawu do żadnego z owych zwykłych w sądzie środków, lecz wolał raczej umrzeć, pozostając wiernym prawu, niż żyć, przekraczając je; tymczasem z łatwością mógłby być uwolniony przez sędziów, gdyby choć w części z owych sposobów korzystał.
Często w tym duchu rozmawiał Sokrates z innymi ludźmi; a raz, o ile wiem, taką prowadził rozmowę z Hippiaszem[10] o sprawiedliwości.
Hippiasz przybył właśnie po dłuższej niebytności do Aten i był obecny, kiedy Sokrates mówił słuchaczom o dziwnem zjawisku, że ci, co chcą kogoś oddać na naukę do szewca, cieśli, kowala lub jeźdźca, wcale nie są w kłopocie, dokąd się mają zwrócić, aby cel ten osiągnąć; a niektórzy utrzymują nawet, że ci, co pragną należycie wyhodować konia lub wołu, znajdują wszędzie pełno ludzi, chcących się tem zająć. Tymczasem, gdy kto chce albo sam nabyć pojęcia o sprawiedliwości, lub kazać uczyć jej zasad syna albo sługę, nie wie, dokąd się ma zwrócić, aby celu tego dopiąć.
Hippiasz, słysząc to, odezwał się, jakby drwiąc z niego:
— Więc ciągle jeszcze, Sokratesie, mówisz to samo, co już niegdyś słyszałem od ciebie?
— Dziwniejsze to jeszcze, Hippiaszu, że nie tylko ciągle mówię to samo, ale także o jednym i tym samym przedmiocie. Ty zaś może, z powodu swej wielostronnej uczoności, nigdy o tych samych rzeczach tegoż samego nie powtarzasz.
— Naturalnie, staram się zawsze coś nowego powiedzieć.
— Czy także i o rzeczach, które znasz dobrze? Jeżeli np. zapyta się ktoś ciebie, z ilu głosek i z jakich mianowicie składa się imię Sokrates, czy będziesz starał się raz jedne, drugi raz inne wymienić? Albo, gdy pytają się ciebie o liczby, czy 2 razy 5 jest 10, czy odpowiadasz teraz inaczej, niż poprzednio?
— O takich rzeczach mówię zawsze to samo, jak i ty, Sokratesie; lecz o sprawiedliwości — jestem przekonany — potrafię to powiedzieć teraz, czemu ani ty, ani nikt inny nie będzie mógł zaprzeczyć.
— Według tego, co mówisz, Hippiaszu, ważne, zaiste, i dobroczynne zrobiłeś odkrycie. Odtąd bowiem sędziowie przestaną różnić się z sobą w zdaniach; obywatele przestaną również sprzeczać się o swe prawa, pozywać się do sądu i dzielić na stronnictwa; przestaną także i państwa wieść spór i wojnę o prawa swoje. I w rzeczy samej, nie wiem, jak zdołałbym rozstać się z tobą, nie posłuchawszy wprzód ciebie, co dokonałeś tak ważnego i dobroczynnego odkrycia.
— Nic, zaiste, się nie dowiesz, Sokratesie, póki sam nie wypowiesz zdania swego o sprawiedliwości. Dość już tego, że na pośmiewisko wystawiasz innych, zadając pytania i zbijając wszystkich, a sam nie chcesz zdać sprawy przed nikim i o niczem zdania swego wyjawić.
— Jakto, Hippiaszu? Czyś nie zauważył, że ja ciągle staram się wykazać, jakie jest moje pojęcie o sprawiedliwości?
— Jak więc brzmią, Sokratesie, słowa twoje o tym przedmiocie?
— Jeżeli nie słowami, to czynami daję je poznać. A może sądzisz, Hippiaszu, że czyny nie są bardziej przekonywające, niż słowa?
— Są one, zaiste, bardziej przekonywające; wielu bowiem, choć ma na ustach sprawiedliwość, postępuje niesprawiedliwie; nikt zaś nie może być człowiekiem niesprawiedliwym, jeżeli postępki jego są prawe.
— Czy widziałeś więc kiedy, abym ja świadczył fałszywie, zanosił skargi fałszywe, podniecał przyjaciół lub współobywateli do kłótni, albo dopuszczał się jakiego innego czynu nieprawego?
— Bynajmniej, Sokratesie.
— Czy jednak nie widzisz w tem sprawiedliwości, gdy ktoś wystrzega się nieprawych postępków?
— Widocznie i teraz, Sokratesie, starasz się unikać wypowiedzieć otwarcie zdanie swoje o sprawiedliwości; nie mówisz bowiem, co czynią, ludzie sprawiedliwi, lecz o tem, czego nie czynią.
— Co do mnie, sądziłem, że dostatecznem świadectwem sprawiedliwości jest nie chcieć źle postępować. Jeżeli jednak, Hippiaszu, jesteś przeciwnego zdania, to rozważ, czy to, co powiem, więcej cię zaspokoi: utrzymuję bowiem, że sprawiedliwem jest to, co jest zgodne z prawami.
— Więc twierdzisz, Sokratesie, że sprawiedliwe i zgodne z prawem jest to samo?
— Tak jest.
— Wszakże nie więcej dowiaduję się od ciebie, Sokratesie, co nazywasz zgodnem z prawem, jak i o tem, co — sprawiedliwem.
— A znasz, Hippiaszu, prawa krajowe?
— Znam.
— Co więc przez tę nazwę rozumiesz?
— Spisane wspólnie postanowienia obywateli o tem, co należy czynić i czego unikać.
— Obywatel przeto, który zgodnie z nimi postępuje, będzie prawomyślnym, nie będzie zaś nim ten, co je przekracza?
— Oczywiście, Sokratesie.
— Zatem i ten, co jest im posłuszny, postępuje sprawiedliwie, niesprawiedliwie zaś ten, kto jest im nieposłuszny?
— Naturalnie.
— Czy nie jest więc, Hippiaszu, człowiek, sprawiedliwie postępujący — sprawiedliwym, działający zaś niesprawiedliwie — niesprawiedliwym?
— Nie inaczej.
— A więc człowiek szanujący prawa jest sprawiedliwym, nie szanujący zaś ich — niesprawiedliwym.
— Lecz jakim sposobem, Sokratesie, można uważać prawa i posłuszeństwo im za rzecz tak ważną, jeżeli często ci sami, którzy je ustanowili, uznają je następnie za nieodpowiednie i zmieniają?
— Przecież niejednokrotnie i państwa, podjąwszy wojnę, znów pokój przywracają.
— Bywa tak, istotnie, Sokratesie.
— Czy nie widzisz, że ganiąc ludzi posłusznych prawom dlatego tylko, że mogą być one zmienione, mógłbyś z równą słusznością przyganiać także ludziom, trzymających się zasad karności w czasie wojny, ponieważ może nastąpić pokój? Czy więc nie powinienbyś czynić zarzutu także tym, co chętnie niosą pomoc ojczyźnie w czasie wojny?
— O! tego bynajmniej nie zrobię.
— Wszak wiesz chyba, Hippiaszu, że Lacedemończyk Likurg nie postawiłby Sparty na stanowisku, tak wyróżniającem ją od innych krajów, gdyby najusilniej nie wpoił w współobywateli swoich posłuszeństwa dla prawa. Wiesz także i o tem, że z pomiędzy rządców państw ci są najlepsi, którzy najwięcej potrafią zachęcić współobywateli do posłuszeństwa prawom, że to państwo najwięcej kwitnie w czasie pokoju i w wojnie najtrudniej daje się pokonać, w którem obywatele są posłuszni prawu. Przecież jednomyślność zdaje się być bardzo wielkiem dobrodziejstwem dla państw i niejednokrotnie zgromadzenia starszych i najznakomitsi mężowie zachęcają współobywateli do jednomyślności; wszędzie też w Grecyi prawo nakazuje obywatelom przysięgać, że będą działali jednomyślnie, i ci wszędzie taką przysięgę składają. Sądzę, że nie w tym celu się to dzieje, aby obywatele przysądzali nagrody tym samym chórom, chwalili tych samych flecistów, oddawali pierwszeństwo tym samym poetom, lub żeby szukali jednakowych rozrywek, lecz dlatego, aby byli posłuszni prawu. Jeżeli bowiem obywatele pozostają im wiernymi, to kraj ich dochodzi do najwyższej potęgi i pomyślności, bez jednomyślności zaś ani kraj nie może być dobrze rządzonym, ani dom należycie prowadzonym. Jeżeli się teraz zwrócimy do życia prywatnego, to ktoż mniej podlega karom ze strony władz państwa, lub kto więcej dostępuje zaszczytów, jeżeli nie ten, kto słucha praw? Kto rzadziej doznaje porażki w sądach i częściej wychodzi z nich zwycięzcą? Któremu człowiekowi z większą ufnością powierzą pod opiekę majątek, synów lub córki? Kogoż kraj cały uważa za godniejszego zaufania, jak człowieka, szanującego prawa? U kogo łatwiej praw swych dostąpić mogą rodzice, krewni, słudzy, przyjaciele, współobywatele lub obcy? Komu nawet nieprzyjaciele chętniej ufają w razie rozejmu, traktatów lub układów o pokój? Czyim skwapliwiej chcianoby być sprzymierzeńcem, jak człowieka szanującego prawa? Komu rychlej sprzymierzeńcy powierzyliby dowództwo naczelne nad wojskiem, nad twierdzą lub miastem? Od kogo prędzej oczekiwać można wdzięczności za okazane dobrodziejstwo, jeżeli nie od ludzi szanujących prawa, i komu chętniej świadczy się dobrodziejstwa, jeżeli nie temu, od kogo oczekiwać można wdzięczności? Czyim chętniej życzonoby sobie być przyjacielem, i odwrotnie, czyim mniej chcianoby być wrogiem, jak takiego człowieka? Z kim mniej skwapliwie rozpoczynanoby wojnę, jak z takim człowiekiem, w którymby najbardziej chciano widzieć swego przyjaciela, najmniej zaś nieprzyjaciela, i którego przyjaciółmi i sprzymierzeńcami pragnęłaby być jak największa liczba ludzi, nieprzyjaciółmi zaś i wrogami — jak naj­mniejsza? Tak więc, Hippiaszu, ja twierdzę, że prawne i sprawiedliwe jest to samo, jeżeli zaś jesteś przeciwnego zdania, dowiedź tego.
— Nie zdaje mi się, abym mógł mieć inne zdanie o sprawiedliwości, niż to, któreś ty teraz wypowiedział.
— Lecz czy wiesz, że są pewne niepisane prawa?
— Wiem; są to te prawa, które mają jednakową siłę we wszystkich krajach.
— Czy mógłbyś twierdzić, że je ludzie ustanowili?
— Jakżeby to, Sokratesie, stać się mogło, skoro ani wszyscy zebraćby się razem nie mogli, ani też nie władają jednakową mową?
— Któż więc, podług ciebie, Hippiaszu, ustanowił te prawa?
— Sądzę, że bogowie dali te prawa ludziom; za najpierwsze bowiem prawo u wszystkich narodów uważa się oddawanie czci bogom.
— Czy nie wszędzie również, Hipppiaszu, uznaje się za prawo — cześć dla rodziców?
— Tak, i to również.
— A to, że niewolno rodzicom z dziećmi zawierać małżeństwa, i odwrotnie?
— Wcale nie zdaje mi się, Sokratesie, aby to prawo pochodziło od bóstwa.
— Dlaczego, Hippiaszu?
— Bo wiem, że niektórzy je przekraczają.
— Przecież i wiele innych praw ludzie łamią. Lecz ci właśnie, którzy gwałcą prawa, dane przez bogów, ponoszą karę, której uniknąć człowiek żadną miarą nie może; gdy tymczasem niektórzy z tych, co przekraczają prawa ustanowione przez ludzi, unikają kary, jedni pozostają w ukryciu, drudzy uciekając się do gwałtu.
— I jakiejto kary, Sokratesie, nie mogą uniknąć rodzice i dzieci, jeśli wchodzą z sobą w związki małżeńskie?
— Bardzo wielkiej, zaiste, Hippiaszu, Jakaż bowiem cięższa kara może spotkać ludzi, mających dzieci, niż ta, że mają je złe?
— Dlaczegóż, Sokratesie, mają oni wydawać na świat złe dzieci, skoro nic im nie przeszkadza, jeżeli sami są dobrymi, wchodzić w związki także z dobrymi?
— Dlatego, że ci, którzy wchodzą z sobą w związek małżeński, powinni być nie tylko dobrymi ale nadto w sile wieku.... W braku więc tego warunku czy nie należy unikać związków małżeńskich?
— Tak, zaiste, Sokratesie.
— Czy zaś ci, co pomimo to w tych warunkach żenią się, wydają na świat dzieci, jak należy?
— Sądzę, że nie.
— Którzy zatem inni ludzie, jeśli nie ci, wydają na świat złe dzieci?
— I w tem zgadzam się z tobą, Sokratesie.
— Powiedz mi dalej, Hippiaszu, czy nie jest wszędzie uznanem przez prawo, aby dobroczyńcom swoim wywzajemniać się dobrem?
— Tak, jest to uznane przez prawo; lecz również bywa przekraczane.
— Czy nie ponoszą także kary ci, co to prawo przekraczają, skoro, pozbawiając się dobrych przyjaciół, zmuszeni są łączyć się z tymi, którzy ich nienawidzą? A może ludzie, świadczący dobrodziejstwa tym, co wchodzą w stosunki z nimi, nie są dobrymi przyjaciółmi, ci zaś, którzy nie wywzajemniają się dobrem takim ludziom, nie ściągają na siebie ich nienawiści niewdzięcznością swoją? Czy jednakże, widząc w stosunkach z takimi ludźmi najwięcej korzyści dla siebie, nie poszukują ich oni najusilniej?
— Tak jest, Sokratesie, we wszystkiem tem widać boski początek. Ta bowiem okoliczność, że same prawa zawierają już w sobie karę dla przekraczających je. zdaje się wskazywać, że pochodzą one od jakiegoś doskonalszego prawodawcy, niż człowiek.
— Czy sądzisz więc, Hippiaszu, że bogowie zalecają w swych prawach sprawiedliwość, czy coś odmiennego od niej?
— Nie, zaiste, innego, jak sprawiedliwość; wątpię istotnie, czy kto inny mógłby prawem zalecać sprawiedliwość, jeżeli nie Bóg.
— Tak więc, Hippiaszu, bogowie także uznają sprawiedliwe i prawne za jedno i to samo.
Takieto wiodąc rozmowy i tak postępując, nakłaniał Sokrates tych, co się do niego zbliżyli, do większej sprawiedliwości.


ROZDZIAŁ V.
Sokrates zaleca przyjaciołom panowanie nad sobą.

Opowiem z kolei teraz, jak Sokrates starał się wyrobić w słuchaczach swoich większą dzielność życiową. Będąc przekonany, że panowanie nad sobą jest dobrem dla człowieka, zamierzającego dokonać jakiego pięknego czynu, przedstawiał się i sam naprzód przyjaciołom swoim człowiekiem, który więcej, niż kto inny wyrobił w sobie hartu, następnie i słuchaczów swoich nakłaniał w rozmowach przedewszystkiem do panowania nad sobą. Ustawicznie więc i sam pamiętał i słuchaczom swoim przypominał o tem, co pomaga do życia cnotliwego. Raz, o ile wiem, taką prowadził rozmowę z Eutydemem o panowaniu nad sobą:
— Powiedz mi, Eutydemie, — czy uważasz wolność za piękny i wspaniały nabytek tak dla człowieka pojedynczego, jak i dla całego kraju?
— Za największy, jaki tylko być może, — odpowiedział Eutydem.
— A człowieka, który pozwala rozkoszom ciała owładnąć sobą i wskutek tego nie jest w stanie nic dobrego uczynić, czy uważasz za wolnego?
— Bynajmniej, Sokratesie.
— Może więc przyznasz, że wolność jest to możność robienia jak najlepiej, a w takim razie nazwiesz niewolą stan taki, gdy ma się nad sobą kogoś, co stawiać będzie ku temu przeszkody?
— Najzupełniej przyznaję.
— Jesteś więc w zupełności zdania, że ludzie, którzy nie panują nad sobą, są niewolnikami?
— Naturalnie — świadkiem mi bóstwo — Sokratesie.
— A czy myślisz, Eutydemie, że tacy ludzie jedynie tylko doznają przeszkód w pełnieniu dobrych czynów, czy też, że są także zmuszeni dopuszczać się najhaniebniejszych występków?
— Zdaje mi się, że w tym samym stopniu są do tego zmuszeni, w jakim przy pełnieniu dobrych czynów przeszkód doznają.
— A jak uważasz, Eutydemie, tych panów, którzy przeszkadzają w dobrem i zmuszają do złego?
— Za najgorszych, zaiste, jacy tylko być mogą.
— Jaka zaś niewola, zdaniem twojem, jest najgorsza?
— Ta, w której się ma najgorszych panów.
— Ci więc, którzy nie panują nad sobą, podlegają najgorszej niewoli?
— Tak sądzę.
— Czy nie znajdujesz także, że niewstrzemięźliwość, oddalając ludzi od mądrości, która stanowi dla nich największe dobro, pcha ich w przeciwnym kierunku? Czy nie widzisz, że onato, pociągając ludzi ku przyjemnościom, przeszkadza im dążyć do rzeczy pożytecznych i poznawać je, a częstokroć także, ogłupiając ich, doprowadza do tego, że, choć rozróżniają dobro od złego, przekładają jednak gorsze nad lepsze?
— Bywa tak, Sokratesie.
— Komuż więc, Eutydemie, mniej rozsądku przyznamy, jeżeli nie temu, co nie panuje nad sobą? Wszak, niewątpliwie, między sprawami rozsądku i niewstrzemięźliwości zupełne zachodzi przeciwieństwo.
— Podzielam twe zdanie, Sokratesie.
— Bo czy sądzisz, Eutydemie, że jest jaka inna większa przeszkoda do pełnienia swych powinności, jak niewstrzemięźliwość?
— Z pewnością nie ma.
— Czy myślisz, że może być co gorszego dla człowieka nad to, co skłania go do dawania pierwszeństwa rzeczom szkodliwym przed pożytecznemi, co pobudza ubiegać się o tamte, a te mieć w poniewierce i zmusza postępować wprost przeciwnie ludziom rozsądnym?
— Nie znam nic gorszego, Sokratesie.
— Czy nie jest więc naturalnem, że panowanie nad sobą wywołuje u ludzi skutki wprost przeciwne tym, jakie sprowadza niewstrzemięźliwość?
— Najzupełniej.
— Czy nie musi więc, to, co wywołuje wprost przeciwne skutki, być także czemś najlepszem?
— Naturalnie.
— Zdaje się więc, Eutydemie; że panowanie nad sobą jest czemś bardzo dobrem dla człowieka?
— Rozumie się, Sokratesie.
— A czy nad jedną jeszcze rzeczą zastanawiałeś się kiedy, Eutydemie?
— Nad jaką mianowicie?
— Że nawet uciech, jedynej rzeczy, do której zdaje się niewstrzemięźliwość wieść ludzi, zapewnić im nie jest w stanie, gdy tymczasem panowanie nad sobą zapewnia największe rozkosze.
— Jakim sposobem, Sokratesie?
— Bo niewstrzemięźliwość nie pozwala cierpliwie wyczekiwać głodu, pragnienia, bezsenności i innych pożądań zmysłowych, dzięki którym jedynie możliwem jest czuć przyjemność w jedzeniu, piciu, w spoczynku, we śnie i w zaspokojeniu innych potrzeb, jeżeli tylko umiemy czekać i wytrwać, dopóki te rzeczy nie będą miały dla nas jak największego powabu, i przeszkadza znajdować istotną rozkosz w zaspokojeniu tych najkonieczniejszych i ciągle powtarzających się potrzeb; przeciwnie, samo tylko panowanie nad sobą, które jedno sprawić może, że potrafimy panować nad wymienionymi wyżej popędami, pozwala z powodu nich zażyć prawdziwej rozkoszy.
— Zupełną mówisz prawdę, Sokratesie.
— Dalej, ludzie, umiejący panować nad sobą, jako ci, co nie szczędzą usiłowań w tym kierunku, znajdują przyjemność w przyswajaniu sobie wszystkiego, co piękne i szlachetne, w ubieganiu się o jeden z tych nabytków, za pomocą których można swoje siły fizyczne w należytym stanie utrzymać, dom własny dobrze urządzić, być pożytecznym przyjaciołom i krajowi, a wrogów zwyciężać, jednem słowem o to, co przynosi nie tylko korzyści, lecz i rozkosze największe. Tymczasem niewstrzemięźliwi nie mają w tem wszystkiem żadnego udziału. Dla kogoż, w rzeczy samej, uznalibyśmy za mniej odpowiednie owe rozkosze, jeżeli nie dla człowieka, dla którego najmniej jest możliwem o nie się ubiegać, gdyż jest opanowany żądzą najbliższych tylko uciech?
— O ile mi się zdaje, twierdzisz, Sokratesie, że człowiekowi, który daje się opanować rozkoszom ciała, żadna zgoła cnota nie jest właściwą.
— Czemże, istotnie, Eutydemie, człowiek niewstrzemięźliwy różni się od najbezrozumniejszego zwierzęcia? Jeżeli bowiem człowiek nie ma na celu tego, co najlepsze, a wszelkiemi sposobami stara się robić to tylko, co sprawia największą przyjemność, to czemże on może się różnić od najbardziej nierozumnych bydląt? Przeciwnie, tylko ludziom, którzy panują nad sobą, wolno ciągle mieć na oku to, co jest najlepszego w świecie i, rozróżniając w teoryi i w praktyce rzeczy podług ich gatunków, wybierać dobre, a powstrzymywać się od złego.
Takimto sposobem, mówił Sokrates, powstają ludzie najlepsi, najszczęśliwsi i najdzielniejsi w dyalektyce. Samo wyrażenie rozmawiać powstało, podług Sokratesa, stąd, że ludzie razem zebrani wspólnie obradują, rozróżniając rzeczy podług ich gatunków. Trzeba więc dokładać starań, aby usposobić się w tej sztuce, o ile można, najlepiej i usilnie się nią zajmować; tym tylko bowiem sposobem wytwarzają się najlepsi ludzie, najzdolniejsi mężowie stanu i najdzielniejsi dyalektycy.


ROZDZIAŁ VI.
Sposób prowadzenia rozmów przez Sokratesa wyjaśniony jest na przykładach rozbioru i określenia różnych pojęć, jak: pobożności, sprawiedliwości, mądrości, dobra, piękna i t. p.

Postaram się także wykazać, w jaki sposób Sokrates usiłował słuchaczów swoich wydoskonalić w dyalektyce. Był on zdania, że ludzie, którzy wiedzą, czem jest rzecz każda, potrafią również innym to wyjaśnić, a że nic dziwnego, jeżeli ci, którzy tego nie wiedzą, i sami popełniają omyłki i innych w błąd wprowadzają. Dlatego też nigdy nie przestawał wspólnie z przyjaciółmi swymi badać istoty każdej rzeczy. Byłoby wprawdzie zbyt trudnem zadaniem rozpatrzyć tu wszystkie podawane przez niego określenia pojęć; jednakże przedstawię te przynajmniej, z których, jak sądzę, dam poznać sposób jego badania.
Oto naprzód tak mniej więcej roztrząsał Sokrates pojęcie pobożności:
— Powiedz mi, Eutydemie, — rzekł on, — co rozumiesz przez pobożność?
— Rozumiem, zaiste, rzecz bardzo piękną.
— Czy możesz więc powiedzieć, co to jest człowiek pobożny?
— Zdaje mi się, że jest to człowiek, który oddaje cześć bogom.
— A czy wolno oddawać cześć bogom według swego upodobania?
— Wcale nie; lecz istnieją prawa, według których należy czcić bogów.
— Czy więc człowiek, który zna te prawa, może wiedzieć, jak należy oddawać cześć bogom?
— Tak sądzę, Sokratesie.
— A może ten, który wie, jak należy czcić bogów, jest również przekonany, że nie inaczej należy cześć tę oddawać, jak tylko sposobem już mu znanym?
— Nie inaczej, zaiste.
— Lecz czy oddaje kto inaczej cześć bogom, niż w ten sposób, w jaki, podług przekonania jego, należy to czynić?
— Nie sądzę, Sokratesie.
— Człowiek więc znający prawa odnoszące się do bogów, czci zapewne bogów zgodnie z temi prawami?
— Niewątpliwie.
— A czy ten, który zgodnie z prawami oddaje cześć bogom, czci ich, jak należy?
— Naturalnie.
— Czy zaś człowiek, czczący bogów tak, jak czynić to należy, jest pobożny?
— Najzupełniej.
— Czy dobre zatem będzie nasze określenie, że pobożnym jest ten, kto zna prawa, odnoszące się do bogów?
— Ja przynajmniej, Sokratesie, sądzę, że dobre.
— A z ludźmi, Eutydemie, czy wolno obchodzić się tak, jak się komu podoba?
— Nie, Sokratesie; lecz są także ustawy, odnoszące się i do nich.
— Czy zaś ci, którzy kierują się we wzajemnych stosunkach pomiędzy sobą temi ustawami, zachowują się tak, jak powinni?
— Niewątpliwie.
— A ci, którzy zachowują się względem innych tak, jak powinni, dobrze postępują?
— Najzupełniej, Sokratesie.
— Czy zaś ci, co dobrze z ludźmi postępują, wypełniają dobrze swe zadanie ludzkie?
— Naturalnie.
— Czy więc ci, którzy są posłuszni prawom, postępują sprawiedliwie?
— W zupełności.
— Lecz czy wiesz, Eutydemie, co się nazywa sprawiedliwem?
— To, co prawa nakazują.
— Więc ci, co spełniają przepisy prawa, postępują sprawiedliwie i tak, jak należy?
— Tak jest, Sokratesie.
— Czy zaś ludzie, postępujący sprawiedliwie, są sprawiedliwymi?
— Sądzę, że tak.
— A czy myślisz, Eutydemie, że są tacy, którzy są posłuszni prawom, choć nie wiedzą, co one zalecają?
— Tego nie myślę, Sokratesie.
— Może jednak sądzisz, że, choć niektórzy wiedzą, jak powinni postępować, są wszelako zdania, że nie tak powinni postępować?
— Nie zdaje mi się.
— Ale może znasz ludzi, którzy co innego robią, niż to, co uznają za potrzebne?
— Bynajmniej, Sokratesie.
— Zatem ci, co znają prawa, odnoszące się do ludzi, postępują sprawiedliwie?
— Bez wątpienia.
— Ci zaś, co postępują sprawiedliwie, są sprawiedliwymi?
— A któżby inny?
— Czy więc nareszcie trafniebyśmy się wyrazili, podając określenie, że sprawiedliwymi są ci, którzy znają prawa, odnoszące się do ludzi?
— Co do mnie, sądzę, że trafnie.
— A co rozumieć będziemy, Eutydemie, przez mądrość? Powiedz mi, czy według ciebie ludzie mądrzy są mądrymi tylko w tem, co umieją, czy też może niektórzy bywają mądrymi i w tych rzeczach, na których się nie znają?
— Oczywiście, że mądrymi są w tych tylko rzeczach, na których się znają. Jakże bowiem mógłby kto być mądry i w tem, na czem się nie zna?
— Więc mędrcy są takimi dzięki swej wiedzy?
— Tak jest; bo wskutek czegóż innego, jeżeli nie wskutek wiedzy, można być mądrym?
— A czy myślisz, Eutydemie, że mądrość jest coś innego, jak to, dzięki czemu jest się mądrym?
— Nie myślę tak, Sokratesie.
— Wiedza zatem jest mądrością?
— Tak mi się zdaje.
— Czy sądzisz, Eutydemie, że dla człowieka możliwą jest rzeczą znać wszystko, co istnieje?
— Bynajmniej; podług mnie, nie może on znać nawet bardzo nieznacznej cząstki wszech rzeczy.
— Niepodobna więc człowiekowi być mądrym we wszystkiem?
— Niepodobna, zaiste.
— Każdy więc jest mądrym w tem tylko, na czem się zna?
— Tak sądzę, Sokratesie.
— Może i pojęcie dobra, Eutydemie, należy w takiż sposób roztrząsać?
— W jaki mianowicie?
— Otóż, czy jesteś zdania, że jedna i ta sama rzecz jest użyteczną dla wszystkich?
— Tak nie sądzę.
— A więc, czy nie zdaje ci się, że to, co dla jednego jest użyteczne, bywa niekiedy szkodliwe dla drugiego?
— I bardzo nawet.
— Może więc powiesz, że dobro jest coś innego, jak to, co użyteczne?
— Bynajmniej tego nie powiem.
— Użyteczne więc jest dobrem dla człowieka, któremu przynosi pożytek?
— Tak sądzę, Sokratesie.
— A piękno czybyśmy mogli inaczej określić? Albo może jest jakie ciało, lub sprzęt, albo cobądź innego, co ty, Eutydemie, pięknem nazywasz i o czem wiesz, że jest pięknem pod każdym względem?
— Bynajmniej.
— Czy więc nie do tego każda rzecz daje się użyć pięknie, do czego jest przydatną?
— Niewątpliwie.
— A czy bywa cokolwiek pięknem pod innym jakim względem, jak pod tym tylko, pod którym da się pięknie użyć?
— Pod żadnym innym.
— Pożyteczne więc jest pięknem ze względu na to, do czego jest przydatne?
— Co do mnie przynajmniej, tak sądzę, Sokratesie.
— Czy zaliczasz, Eutydemie, męstwo do rzeczy pięknych?
— Do najpiękniejszych niewątpliwie.
— Więc sądzisz, że nie są to najbłahsze sprawy, w których męstwo jest przydatne?
— Nie — zaiste; są to owszem sprawy bardzo ważne.
— Czy mniemasz, Eutydemie, że w groźnych okolicznościach i niebezpieczeństwach pożyteczną jest rzeczą nie mieć o nich zeznania?
— Bynajmniej.
— Więc nie są mężnymi ci, co nie podlegają trwodze w podobnych okolicznościach dlatego, że nie mają o nich pojęcia?
— Żadną miarą, Sokratesie; inaczej bowiem wielu szaleńców i bojaźliwych byłoby także mężnymi.
— A ci, co się lękają, choć nic groźnego nie zachodzi?
— Tem mniej jeszcze, zaiste.
— Czy więc sądzisz, Eutydemie, że mężnymi są ci, którzy są dzielnymi wobec grozy i niebezpieczeństw, ci zaś, co się źle zachowują w podobnych razach, są bojaźliwi?
— Niewątpliwie.
— A czy sądzisz, że może być kto inny w takich razach dzielnym, jak ten, co potrafi, dobrze sobie wobec nich radzić?
— Nikt inny, Sokratesie.
— Bojaźliwi są więc ci, którzy w podobnych razach źle sobie radzą?
— A któżby inny?
— A czy nie tak każdy się zachowuje, jak uznaje to za potrzebne?
— Jakżeby inaczej?
— Czy zaś ci, Eutydemie, co nie potrafią dobrze sobie w takiem położeniu radzić, wiedzą, jak należy się zachować?
— Wcale nie.
— Przeto ci, co wiedzą, jak należy sobie radzić, potrafią także i zdobyć się na to?
— Tak, tylko oni.
— Więc ci, Eutydemie, co nie doszli do mylnego w tym względzie zapatrywania, czy źle sobie radzą w podobnem położeniu?
— Nie sądzę.
— Zatem ci, co źle sobie radzą, mają zupełnie mylne pojęcie o rzeczy?
— Naturalnie.
— Mężnymi przeto są ci, co umieją dobrze sobie radzić wobec grozy i niebezpieczeństw, ludzie zaś, mający mylne w tym względzie pojęcia, są bojaźliwi?
— Tak sądzę, Sokratesie.
Sokrates był zdania, że królestwo i tyrania różnią się między sobą, jakkolwiek jedno i drugie uważał za władze naczelne. Królestwem bowiem, podług niego, jest władza naczelna nad ludźmi, ulegającymi jej dobrowolnie, oparta na prawach krajowych; tyranią zaś — władza nad ludźmi wbrew ich woli i nie oparta na prawach, lecz na samowoli panującego. Taką dalej formę rządu, w której władza naczelna tworzy się z pomiędzy ludzi, pełniących przepisy prawa, nazywał arystokracyą; gdzie zaś tworzy się na podstawie oceny majątków, — plutokracyą, a gdzie — z pomiędzy wszystkich — demokracyą.
Jeżeli kto sprzeczał się z Sokratesem o jakąś osobę i nie był w stanie poprzeć swego zdania oczywistym dowodem, lecz bez żadnego uzasadnienia twierdził, że człowiek, o którym sam wspominał, jest albo mędrszym, albo lepszym mężem stanu, albo odważniejszym, lub coś innego w tym rodzaju, to Sokrates sprowadzał każdą rozmowę do samych podstaw w ten mniej więcej sposób:
— Więc nazywasz lepszym obywatelem tego, kogo ty chwalisz, niż tego, kogo ja?
— Tak jest, nazywam go lepszym.
— Rozważmy zatem najpierw, co stanowi zadanie dobrego obywatela?
— Dobrze, rozważmy.
— Czy nie jest lepszym w zarządzie skarbowości kraju ten, kto powiększa bogactwo krajowe?
— Niewątpliwie.
— Na wojnie zaś ten, kto prowadzi kraj do zwycięstwa nad wrogami?
— Nie inaczej.
— A przy spełnianiu obowiązków posła czy nie lepszym jest ten, co z wrogów robi mu przyjaciół?
— Naturalnie.
— Jako zaś mówca na zgromadzeniach ludu, czy nie jest lepszym ten, kto uśmierza bunty i nakłania do jednomyślności?
— Tak mi się zdaje.
Przy takiem sprowadzaniu rozmów do samych podstaw prawda stawała się jasną nawet dla tych, co byli przeciwnego zdania. Ile razy zaś on sam chciał wyświetlić coś za pomocą mowy, to wychodził zawsze od prawd najbardziej uznanych, uważając je za najpewniejszą podstawę w mowie. Dlatego też, ile razy przemawiał, umiał daleko więcej, niż kto inny, zniewolić słuchaczów do zgodzenia się na jego poglądy. Homer także, jak utrzymywał Sokrates, dlatego przyznawał Odysseuszowi sławę pewnego siebie mówcy[11], że ten w mowach swych umiał oprzeć się na prawdach, przez ludzi uznanych.


ROZDZIAŁ VII.
Sokrates dawał wskazówki swoim słuchaczom, w jakim zakresie powinni starać się posiąść znajomość różnych umiejętności, jak geometryi i t. p.

Z przytoczonych rozmów jasną jest, według mnie, rzeczą, że Sokrates otwarcie wyjawiał swe myśli przed towarzyszami. Teraz zaś chcę wykazać, że starał się on ;także wyrobić w nich samodzielność w sprawach, ich samych się tyczących. Istotnie ze wszystkich ludzi, jakich znam, Sokrates najwięcej starał się poznać, w czem który z jego słuchaczów jest biegły; tego zaś, co przystoi wiedzieć człowiekowi wszechstronnie doskonałemu, albo sam uczył najchętniej, o ile sam to wiedział, albo, jeżeli był mniej z czemś obeznany, prowadził ich do ludzi, znających się na tem. Dawał przytem wskazówki, w jakiej mierze człowiek wykształcony należycie powinien być obeznany z każdym przedmiotem. Tak np., podług Sokratesa, geometryi należy się uczyć w takich rozmiarach, aby każdy, w razie potrzeby, był w stanie wymierzyć dokładnie ziemię, bądź obejmując ją w posiadanie, bądź też przekazując komu innemu, dzieląc lub przedstawiając pracę tę na planie. Tak zaś łatwo jest, zdaniem Sokratesa, tego się wyuczyć, że ten, kto z uwagą przypatrywać się będzie mierzeniu, pozna nie tylko obszar tej ziemi, lecz jednocześnie wyniesie znajomość samego sposobu mierzenia. Nie radził on jednak przedłużać nauki geometryi aż do trudno dających się zrozumieć wykreśleń; nie widział bowiem żadnego w tem pożytku. A jakkolwiek sam posiadał dobrą znajomość tych rzeczy, był jednak zdania, że mogą one zająć całe życie człowiekowi i oderwać go od wielu innych pożytecznych nauk. Radził także Sokrates starać się o nabycie wiadomości z astrologii[12], lecz i tu w takich tylko rozmiarach, aby módz rozróżnić pory nocy, miesiąca i roku dla potrzeb podróży lądowej lub morskiej, albo czatów, oraz aby przy wszystkich innych czynnościach, które odbywają się w ciągu nocy, miesiąca lub roku, mieć możność kierowania się pewnemi wskazówkami, rozróżniając pory wymienionych wyżej jednostek czasu. Łatwo przytem, zdaniem Sokratesa, nauczyć się tego można od myśliwych nocnych, od sterników i wielu innych ludzi, dla których znajomość tych rzeczy jest potrzebną. Usilnie zaś odradzał ₥uczyć się astronomii w takich, rozmiarach, aby poznać nawet te ciała niebieskie, które nie uczestniczą w tym samym, co inne, obrocie, jak planety i nieprawidłowo pojawiające się gwiazdy (komety), oraz tracić czas na badanie odległości ich od ziemi, ich krążenia i przyczyn jego; i w tem bowiem nie widział żadnego pożytku. A chociaż i te rzeczy nie były mu obce, twierdził jednak, że one mogą także zająć całe życie człowiekowi i odciągnąć go od wielu pożytecznych zajęć. Wogóle nie radził Sokrates dociekać, w jaki sposób bóstwo daje początek każdemu ze zjawisk niebieskich, gdyż był zdania, że ludzie dociec tego nie mogą, i sądził, że nie może być miłym bogom człowiek, który pragnie to zbadać, czego oni wyjawić nie chcieli. Podług Sokratesa, człowiek starający się tego dociec, mógłby się narazić tak samo na niebezpieczeństwo powiedzenia jakiejś niedorzeczności, jak stało się to z Anaksagorasem[13], który był wielce z tego dumny, że może objaśnić czynności bogów. Twierdził on bowiem, że ogień jest to samo, co słońce, a nie zauważył, że na ogień ludzie z łatwością patrzą, na słońce zaś wprost spoglądać nie mogą, że pod wpływem promieni słońca mają barwę skóry ciemniejszą, gdy tymczasem ogień nie wywiera takiego wpływu. Także i nad tem się nie zastanowił, że żadna roślina nie może rosnąć bez światła słonecznego, gdy tymczasem wszystko, co spiecze ogień, niszczeje. Twierdząc zaś, że słońce jest głazem ognistym, nie rozważył tego, że głaz, znajdujący się w ogniu, ani blasku nie wydaje, ani przez dłuższy czas nie oprze się jego działaniu; tymczasem słońce ustawicznie po wszystkie czasy pozostaje ciałem najjaśniej świecącem ze wszystkich.
Zalecał także Sokrates uczyć się rachunków. Lecz i tu, jak przy innych umiejętnościach, radził wystrzegać się bezcelowej drobiazgowości. Wszystko tylko w granicach pożytku i sam badał i zajmował się tem ze swymi słuchaczami.
Usilnie również zachęcał, aby słuchacze jego dbali o zdrowie, bądźto przyswajając sobie potrzebne wiadomości, o ile jest to możliwe, od ludzi, znających się na tem, bądź też obserwując siebie samych przez całe życie, jaki mianowicie pokarm i napój, jaka praca wychodzi każdemu na pożytek i jak tego używać, aby czuć się najzdrowszymi. Kto w ten sposób bada samego siebie, ten, jak mówił Sokrates, niełatwo znajdzie lekarza, któryby lepiej od niego znał się na tem, co dla jego zdrowia może być pożytecznem. A jeżeli chciał ktoś większe odnosić korzyści, niż mądrość ludzka pozwala, to Sokrates radził mu przykładać się do wróżbiarstwa, gdyż, zdaniem jego, człowiek, który zna sposoby, jakimi bogowie dają ludziom wskazówki, tyczące się ich spraw, nigdy nie jest pozbawiony rady bogów.


ROZDZIAŁ VIII.
W skazaniu Sokratesa na śmierć nie należy upatrywać dowodu, że bezzasadne są słowa jego o dawanych mu przez bóstwo wskazówkach. Zapatrywania się Sokratesa na oczekującą go śmierć. Zakończenie.

Jeżeli ktoś mniema, że Sokratesa można posądzić o kłamstwo, skoro, pomimo zapewnień jego o dawanych mu naprzód przez bóstwo wskazówkach, co czynić i czego unikać powinien, skazany on został przez sędziów na śmierć: — to niech najpierw weźmie pod uwagę, że Sokrates był już wówczas bardzo daleko posunięty w latach[14] i, jeżeli nie w tym czasie, to niewiele co później zakończyłby swój żywot, a następnie, że tym sposobem uniknął najprzykrzejszej pory życia, podczas której wszyscy słabną na umyśle; natomiast zaś wykazał potęgę ducha i zdobył sobie sławę, wypowiedziawszy na swą obronę najprawdziwsze, najszlachetniejsze i najsprawiedliwsze słowa, jakie kiedykolwiek kto wyrzekł, i wysłuchawszy wyroku śmierci z największym spokojem i męstwem. Wszak wszyscy jednozgodnie przyznają, że żaden jeszcze człowiek, o ile pamięć nasza sięga, nie zajrzał w oczy śmierci z większą godnością. Przeznaczenie bowiem chciało, aby Sokrates przeżył jeszcze 30 dni po wydaniu wyroku, gdyż w tym właśnie miesiącu przypadało święto delijskie[15], a prawo nie pozwalało nikogo karać publicznie śmiercią przed powrotem uroczystego poselstwa z wyspy Delos. Otóż czas ten spędził Sokrates, — co było dla wszystkich jego przyjaciół widocznem, — nie w inny sposób, jak i poprzedzający okres swego życia; a przecież w tym właśnie poprzednim okresie podziwiano jego pogodny i swobodny nastrój duszy więcej, niż kogokolwiek z ludzi. Czy można, istotnie, piękniej, jak w taki sposób zakończyć życie? Albo jaka śmierć może być piękniejszą nad tę, kiedy najzacniej kończy się swój żywot? Jaka zaś śmierć może być szczęśliwszą, jak ta, która jest najpiękniejszą i jaka milszą Bogu od śmierci pełnej szczęśliwości?
Chcę tu jeszcze przytoczyć to, czego dowiedziałem się o Sokratesie od Hermogenesa, syna Hipponika[16]. Opowiadał on, że słysząc, jak Sokrates już po podaniu skargi przeciwko niemu przez Meleta, chętniej mówi o wszystkiem innem, niż o swym procesie, zwrócił się do niego z uwagą, że powinien namyślić się, co ma powiedzieć na swoją obronę. W tedy Sokrates tak naprzód się odezwał: „Czy sądzisz, że nie zastanawiałem się nad tem przez całe życie? A na zapytanie, w jaki sposób to czynił, powiedział, że przez całe swe życie nic innego nie robił, jak tylko roztrząsał, co sprawiedliwe, a co nieprawe i spełniał pierwsze, a unikał drugiego; to zaś uważa za najlepsze przygotowanie do obrony. Dalej Hermogenes, jak sam opowiada, tak rzekł do Sokratesa:
Czy nie widzisz, Sokratesie, że sędziowie w Atenach, wprowadzeni w błąd mowami, skazali już na śmierć wielu ludzi zupełnie niewinnych, uwolnili zaś wielu winnych?
Ależ zapewniam cię, — miał mu odpowiedzieć Sokrates że, kiedy już zabierałem się pomyślić o obrotne przed sędziami, bóstwo sprzeciwiło się temu.
— Dziwne rzeczy mówisz, Sokratesie.
Na to zaś odrzekł Sokrates:

— Dziwisz się, że bóstwo uznaje za lepsze, abym ja zaraz zakończył swoj żywot? Czy nie wiesz, że aż do obecnej chwili nawet przypuścić nie mogę, aby ktokolwiek z ludzi żył lepiej lub przyjemniej ode mnie? Według mnie bowiem najlepiej żyją ludzie, którzy dokładają usilnych starań, aby stać się jak tylko można najlepszymi, najprzyjemniej zaś ci, co najmocniej są przeświadczeni, iż stają się lepszymi. A ja właśnie do obecnej chwili byłem przeświadczony, że takie życie jest moim udziałem, i gdy spotykałem się z innymi ludźmi i porównywałem siebie z nimi, utwierdzałem się zawsze w tem przekonaniu. Przytem nietylko ja, ale nawet przyjaciele moi są zawsze tego zdania o mnie i to nie wskutek miłości dla mnie, — gdyż w takim razie ci, co przejęci są miłością dla innych, mieliby to zdanie także o swoich przyjaciołach, — lecz dlatego, że sami także spodziewają się, przestając ze mną, stać się lepszymi. Jeżeli zaś dłużej żyć będę, to może konieczną będzie rzeczą zapłacić daninę starości, a mianowicie: uledz osłabieniu wzroku, słuchu i umysłu, stać się mniej pojętnym, tracić pamięć i wogóle stać się gorszym od tych, nad którymi przedtem miałem przewagę. I gdybym, zaiste, tego nie czuł, życie to nie miałoby dla mnie żadnej wartości; ponieważ jednak czuję, to czyż z konieczności życie moje nie stanie się gorszem i bardziej nieprzyjemnem? Tymczasem jeżeli umrę niewinnym, to ci, co skazali mnie na śmierć niesprawiedliwie, okryją się hańbą. Jeżeli bowiem wszelka niesprawiedliwość hańbę przynosi, to czy nie jest rzeczą hańbiącą czynić cokolwiek wbrew sprawiedliwości? Dla mnie zaś co może być w tem sromotnego, że inni nie potrafią wydać sprawiedliwego wyroku na mnie i postąpić ze mną sprawiedliwie? Widzę przecież, że z pomiędzy ludzi, co przede mną żyli, nie jednakową pozostawiają po sobie sławę u potomnych ci, co innym krzywdy wyrządzili i ci, co sami byli krzywdzeni. Wiem również, że i ja, jeżeli umrę teraz, znajdę u ludzi uznanie odmienne od tego, jakie znajdą zabójcy moi. Zawsze bowiem, jak jestem mocno o tem przekonany, świadczyć będą o mnie, że nikomu z ludzi nigdy krzywdy nie wyrządziłem i nie zrobiłem go gorszym; owszem starałem się zawsze przyjaciół moich lepszymi uczynić.
Takieto prowadził Sokrates rozmowy z Hermogenesem i z innymi. Z pomiędzy zaś tych, co znali przymioty Sokratesa, wszyscy, którzy dążą do cnoty, nie przestają dziś jeszcze uczuwać najżywiej straty jego, jako najdzielniejszego pomocnika w tem dążeniu. Co do mnie, to właśnie dzięki wspomnianym wyżej przymiotom jego, a mianowicie dzięki tak wielkiej pobożności, że nic nie przedsiębrał bez przyzwolenia bogów; — sprawiedliwości, że w najmniejszej nawet mierze nie wyrządził nikomu szkody, lecz owszem jak największą niósł pomoc przyjaciołom swoim; — wstrzemięźliwości, że nigdy nie przekładał przyjemniejszego nad lepsze; dzięki tak wielkiemu rozsądkowi, że nigdy się nie mylił w rozróżnianiu dobrego i złego i nie potrzebował w tem obcej pomocy, lecz posiadał sam dość samodzielności, aby mieć własny sąd o tych rzeczach, będąc w stanie zarówno rozumnie mówić o nich i ściśle je określić, jak i badać innych ludzi, wykazywać ich błędy i zachęcać do cnoty i wszechstronnej doskonałości: — otóż dzięki tym wszystkim przymiotom Sokrates wydawał mi się najlepszym i najszczęśliwszym z ludzi. Jeżeli zaś kto zdania tego nie pochwala, niech porówna charakter innych ludzi z podanym przeze mnie zarysem charakteru Sokratesa i wtedy dopiero sąd wydaje.




  1. Wspomniany już w ks. I, roz. 2, 29.
  2. Nie miał widocznie jeszcze lat 18, gdyż dopiero ze skończonym 18-tym rokiem życia nabywało się prawo obywatelstwa w Atenach.
  3. Rodem z Cyreny w Afryce — uczył Platona gemoetryj.
  4. Rozumieć tu należy tak zwanych rapsodów, których zajęciem było wygłaszanie poetyckich utworów, a szczególniej poematów Homera.
  5. Znany z mitów, jako znakomity budowniczy i artysta. On miał wybudować na wyspie Krecie, na żądanie króla Minosa, słynny labirynt, do którego w końcu i sam razem z synem Ikarem za karę został wtrącony. Zdołał jednak stąd się wydostać i uciec z synem na skrzydłach, sztucznie przez niego z piór zrobionych. Lecz w drodze wskutek zbytniego zbliżenia się do słońca, wosk, którym były zlepione pióra skrzydeł, roztopił się i Ikar spadł do morza. Dedal zaś przybył do Sycylii, do króla Kokala, gdzie i zakończył życie zdała od ojczyzny swej, Aten.
  6. Mityczny bohater grecki, sławiony za swą mądrość, miał brać udział w wojnie trojańskiej. Lecz Homer nie wspomina o Palamedesie, dopiero późniejsze podania mówią o nim. Podług nich wodzowie greccy, w tej liczbie i Odysseusz, zazdroszcząc sławie Palameda, podrzucili w namiocie jego pieniądze i list, jakoby przez Pryama, króla Troi, pisany i oskarżyli go o zdradę, za co został ukamienowany przez naród. Gdy go prowadzili na śmierć, miał powiedzieć: „Żal mi, o Prawdo, żeś ty przede mną zginęła!“
  7. Patrz str. 8 od. I.
  8. Był to Leon, obywatel ateński, który, uciekając przed prześladowaniem 30 tyranów, schronił się na wyspę Salaminę. Wspomniani towarzysze Sokratesa spełnili dany im rozkaz i Leon śmierć poniósł.
  9. Patrz Wstęp str. XXV.
  10. Jeden z głośniejszych sofistów, rodem z Elidy, miał posiadać rozległe wiadomości z matematyki, astronomii i innych nauk. Platon w dwóch dyalogach swoich, noszących nazwę od imienia Hippiasza, przedstawia go jako człowieka bardzo próżnego.
  11. Odyss. VIII, 171.
  12. Ma tu znaczenie to samo, co astronomia.
  13. Znakomity filozof grecki urodził się około 500 r. przed Chr. w Klazomenach, greckiej osadzie na zachodniem wybrzeżu Azyi Mniejszej. Około r. 450 osiadł w Atenach, gdzie wiedzą swoją i wzniosłym charakterem wywierał wielki wpływ na Peryklesa. Oskarżony następnie przez przeciwników Peryklesa o bezbożność 431 r. uciekł do Lampsaku, także osady greckiej w Azyi Mniejszej i tam wkrótce umarł.
  14. Miał wtedy już lat 70.
  15. Wzmiankowane już w ks. III, 3, 12 i nazwane tak od małej wysepki Delos na Archipelagu Greckim, słynącej, jako miejsce urodzenia Apollina i Artemidy. Jakkolwiek od r. 426 po Chr. głównie co lat 4 uroczystość ta z całą świetnością była obchodzona, jednakże święcono ją także po dawnemu corocznie w miesiącu, zwanym u Greków Thargelion, odpowiadającym 2‑ej połowie naszego maja i 1‑ej czerwca, gdyż w tym miesiącu miał przypadać dzień urodzin boga Appolina. Z Aten wysyłany był wówczas okręt z uroczystem poselstwem na wyspę Delos, przed powrotem którego prawo zabraniało karać kogokolwiek publicznie śmiercią. W przeddzień właśnie skazania Sokratesa na śmierć okręt ten został wyprawiony z Aten i dlatego tak znaczny przeciąg czasu oddzielił spełnienie wyroku od jego wydania.
  16. Wspomniany już był w ks. II, 10, 3. — Ksenofont nie znajdował się w Atenach podczas śmierci Sokratesa; nie powrócił on jeszcze z wyprawy przeciwko królowi perskiemu.