Przejdź do zawartości

Poezye Adama Mickiewicza/Dziady część IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Dziady
Podtytuł część IV
Pochodzenie Poezye Adama Mickiewicza
Tom drugi
Data wyd. 1823
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DZIADY.

CZĘŚĆ IV.

MIESZKANIE XIĘDZA — STÓŁ NAKRYTY, TYLKO CO PO WIECZERZY — XIĄDZ — PUSTELNIK — DZIECI — DWIE ŚWIECY NA STOLE — LAMPA PRZED OBRAZEM NAJŚWIĘTSZEJ PANNY MARYI — NA ŚCIENIE ZEGAR BIJĄCY.

Ich hob alle mürbe Leichenschleier auf, die in Särgen lagen — ich entfernte den erhabenen Trost der Ergebung, bloss um mir immer fort zu sagen: „ach so war es ja nicht! — Tausend Freuden sind auf ewig nachgeworfen in Grüfte und stehst allein hier und überrechnest sie!” Dürftiger! Dürftiger! schlage nicht das ganze zerrissene Buch der Vergangenheit auf!… Bist du noch nicht traurig genug?
Jean Paul.





XIĄDZ.

Dzieci wstawajmy od stoła!
Teraz po powszednim chlebie,

Klęknijcie przy mnie dokoła,
Podziękujmy ojcu w niebie.
Dzień dzisiéjszy kościół święci
Za tych spółchrześcian dusze,
Którzy spomiędzy nas wzięci
Czyscowe cierpią katusze.
Za nich ofiarujmy Bogu.
(roskłada xiążkę)
Oto stosowna nauka.
(Dzieci czytają)
Onego czasu…

XIĄDZ.
Kto tam? kto tam stuka?
PUSTELNIK.
(wchodzi ubrany dziwacznie.)

DZIECI.
Jezus, Marya!
XIĄDZ.
Któż to jest na progu?
(zmieszany)
Ktoś ty taki?.. po co?.. na co?

DZIECI.
Ach trup, trup! upiór, ladaco!
W imie Ojca!.. zgiń, przepadaj!
XIĄDZ.
Ktoś ty bracie? odpowiadaj.
PUSTELNIK.
(powolnie i smutnie.)
Trup.. trup!. tak jest moje dziecię.
DZIECI.
Trup.. trup.. ach! ach! nie bierz tata!
PUSTELNIK.
Umarły!... o nie! tylko umarły dla świata!
Jestem pustelnik, czy mnie rozumiecie?
XIĄDZ.
Skąd przychodzisz tak nierano?
Kto jesteś? jakie twe miano?
Kiedy się tobie przypatruję zbliska,
Zdaje się, że cię kiedyś widziałem w téj stronie.
Powiédz mój bracie, jakiegoś ty rodu?
PUSTELNIK.
O! tak, tak, byłem tutaj... o dawno! za młodu!
Przed śmiercią!... będzie trzy lata!

Lecz co tobie do mego rodu i nazwiska?
Gdy dzwonią po umarłym, dziad stoi przy dzwonie;
Pytają ludzie, kto zeszedł ze świata?
(udając dziada.)
A na co ta ciekawość? zmów tylko pacierze.
Otóż ja także umarły dla świata.
Na co tobie ciekawość, zmów tylko pacierze.
Nazwiska, (patrzy na zegar) jeszcze rano...
powiedzieć nie mogę;
Idę z daleka; nie wiém, s piekła, czyli z raju,
I dążę do tegoż kraju.
Mój xięże pokaż, jeśli wiész, drogę!
XIĄDZ. (łagodnie z uśmiéchem.)
Dróg śmierci pokazywać nie chciałbym nikomu.
(poufale.)
My xięża tylko błędne prostujemy ścieszki.
PUSTELNIK. (z żalem)
Inni błądzą, xiądz w małym, ale własnym domu,
Czy to na wielkim świecie pokój, lub zamieszki,
Czy gdzie naród upada, czy kochanek ginie,
O nic nie dbasz usiadłszy z dziećmi przy kominie.

A ja się męczę w słotnéj, ciemnéj porze!
Słyszysz jaki szturm na dworze?
Czy widzisz łyskanie gromu? (ogląda się.)
Błogosławione życie, w małym własnym domu!
(śpiéwa.)
Kto miłości niezna, ten żyje szczęśliwy,
I noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy. [1]
W cichym własnym domu!
(śpiéwa)
S pałaców stérczących dumnie [2]
Znijdź piękna do mojéj chatki;
Znajdziesz u mnie świéże kwiatki,
Czułe serce znajdziesz u mnie.

Widzisz ptasząt zalecanki,
Słyszysz srébrny szmer strumyka;
Dla kochanka i kochanki
Dosyć domku pustelnika.

XIĄDZ.
Kiedy tak chwalisz mój dóm i kominek,
Patrz oto ogień służąca nakłada,
Siądź i pogrzéj się; tobie potrzebny spoczynek.
PUSTELNIK.
Pogrzej się! dobra xięże, arcy przednia rada!
(śpiéwa pokazując na piersi.)
Nie wiész jaki tu żar płonie,
Mimo dészczu, mimo chłodu,
Zawsze płonie!
Nie raz chwytam śniegu, lodu,
Na gorącém cisnę łonie;
I śnieg tonie, i lód tonie,
S piersi moich para bucha,
Ogień płonie!
Stopiłby kruszcze i głazy,
Gorszy niż ten tysiąc razy, (pokazując kominek.)
Milion razy.
I śnieg tonie, i lód tonie,
S piersi moich para bucha,
Ogień płonie!

XIĄDZ (na stronie.)
Ja swoje, a on swoje; nie widzi, nie słucha.
(do pustelnika.)
Jednak do nitki przemoczony wszystek,
Zbladłeś, przeziąbłeś strasznie, drżysz jak listek.
Ktokolwiek jesteś, długą przejść musiałeś drogę.
PUSTELNIK.
Kto jestem... jeszcze rano... powiedzieć nie mogę.
Idę z daleka, nie wiém, s piekła, czyli z raju,
A dążę do tegoż kraju.
Tymczasem małą dam tobie przestrogę.
XIĄDZ (na stronie).
Trzeba z nim widzę innego sposobu.
PUSTELNIK.
Pokaż... wszak dobrze wiész do śmierci drogę?
XIĄDZ.
Dobrze, gotowém na wszelkie usługi:
Lecz od twojego wieku aż do grobu,
Gościniec jest arcy długi.

PUSTELNIK (z pomieszaniem i smutnie sam do siebie.)
Ach tak prędko przebiegłem gościniec tak długi!
XIĄDZ.
Dla tego jesteś znużony i chory.
Pośil się; wraz przyniosę jadło i napoje.
PUSTELNIK (z obłąkaniem).
A potém pojdziem?
XIĄDZ (z uśmiéchem.)
Zróbmy na drogę przybory.
Czy dobrze?
PUSTELNIK (z roztargnieniem i nieuwagą)
Dobrze.
XIĄDZ.
Chodźcie dzieci moje!
Oto mamy w domu gościa;
Nim ja powrócę, bawcie jegomościa. (odchodzi.)
DZIECKO (oglądając.)
Czemu waspan tak jesteś dziwacznie ubrany?
Jak strach, albo rozbojnik, co to mówią w bajce,
Z różnych kawałków sukmany,

Na skroniach trawa i liście,
Wytarte płótno, przy pięknéj kitajce?
(postrzega sztylet, pustelnik chowa.)
Jaka to na sznurku blacha?
Różne paciórki, wstążek okrajce?
Cha cha cha cha!
Dalibóg waspan wyglądasz na stracha!
Cha cha cha cha!
PUSTELNIK (zrywa się i jakby przypomina się.)
O dziatki, wy się ze mnie śmiać nie powinniście!
Słuchajcie, znałem pewną kobiétę za młodu,
Tak jak ja nieszczęśliwą, z takiego powodu;
Miała takąż sukienkę i na głowie liście.
Gdy weszła do wsi, cała wieś nawałem,
Urągając się z jéj biedy,
Pędzi, śmieje się, wykrzyka,
Podrzyźnia, palcem wytyka:
Ja się raz tylko, raz tylko zaśmiałem!
Kto wié, jeśli nie za to?.. słuszne sądy Boże!
Lecz któż mógł przewidzieć wtedy,
Że ja podobną sukienkę włożę?
Ja byłem taki szczęśliwy!

(śpiéwa)
Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy,
I noc ma spokojną i dzień nietęskliwy.
XIĄDZ (przychodzi z winem i talerzem.)
PUSTELNIK (z wymuszoną wesołością.)
Xięże, a lubisz ty smutne piosenki?
XIĄDZ.
Nasłuchałem ich w życiu dosyć, Bogu dzięki!
Lecz nie traćmy nadziei, po smutkach wesele.
PUSTELNIK (śpiéwa.)
A odjechać od niéj nudno,
A przyjechać do niéj trudno! [3]
Prosta piosenka, ale dobrą myśl zawiera!
XIĄDZ.
No! Potém o tém, teraz zajrzyjmy do misy.
PUSTELNIK.
Prosta pieśń! o! w romansach znajdziesz lepszych wiele!

(z uśmiéchem biorąc xiążki z szafy.)
Xięże, a znasz ty żywot Heloisy?
Znasz ogień i łzy Wertera?
(śpiéwa)
Tylem wytrwał, tyle wycierpiałem, [4]
Chyba śmiercią bole się ukoją;
Jeślim płochym obraził zapałem,
Tę obrazę krwią okupię moją. (dobywa sztylet)
XIĄDZ (wstrzymuje.)
Co to ma znaczyć?... szalony! czy można?
Odbierzcie mu żelazo, rozdejmijcie pięście.
Jesteś ty chrześcianin? taka myśl bezbożna!
Znasz ty Ewangelią?
PUSTELNIK.
A znasz ty nieszczęście?
(chowa sztylet.)
Ale dobrze! nie trzeba chwytać się przed porą,
(patrzy na zegar.)
Skazówka na dziewiątéj i trzy świéce górą!

(śpiéwa.)
Tylem wytrwał, tyle wycierpiałem,
Chyba śmiercią bole się ukoją;
Jeślim płochym obraził zapałem,
Tę obrazę krwią okupię moją.

Za coś dla mnie tyle ulubiona?
Za com s twojém spotkał się wejrzeniem?
Jednąm wybrał z tylu dziewcząt grona,
I ta cudzym przykuta pierścieniem!

Ach jeśli ty Göthego znasz w oryginale,
Gdyby przytém jéj głosek i dzwięk fortepianu!
Ale cóż? ty o boskiéj tylko myślisz chwale,
Oddany twego tylko powinnościom stanu.
(przerzucając xiążkę).
Wszakże lubisz xiążki świeckie?...
Ach te to są xiążki zbojeckie? (ciska xiążkę)
Młodości mojéj niebo i tortury!
One zwichnęły osadę mych skrzydeł,
I wyłamały do góry,
Że już nie mogłem na dół skręcić lotu.

Kochanek przez sen tylko widzianych mamideł,
Nie cierpiąc rzeczy ziemskich nudnego obrotu,
Gardzący istotami powszedniéj natury,
Szukałem, ach! szukałem téj boskiéj kochanki,
Któréj na podsłonecznym niebywało świecie,
Którą tylko na falach wyobraźnéj pianki
Wydęło tchnienie zapału;
A żądza w swoje własne przystroiła kwiecie.
Lecz gdy w czasach tych zimnych nié ma ideału,
Przez teraźniéjszość w złote odleciałem wieki,
Bujałem po zmyśloném od poetów niebie,
Goniąc i błądząc w błędach nieznużony goniec;
Wreszcie napróżno zbiegłszy kraj daleki,
Spadam i już się rzucam w brudne uciech rzeki:
Nim rzucę się, raz jeszcze spojrzę koło siebie!

I znalazłem ją nakoniec!
Znalazłem ją blisko siebie,
Znalazłem ją!.. ażebym utracił na wieki!
XIĄDZ.
Podzielam twoję boleść nieszczęśliwy bracie!
Lecz może jest nadzieja? są różne sposoby.
Słuchaj, czy już od dawna doświadczasz choroby?
PUSTELNIK
Choroby?
XIĄDZ.
Czy już dawno płaczesz po twéj stracie?
PUSTELNIK
Jak dawno? dałem słowo, powiedzieć nie mogę:
Kto inny powié tobie. Mam ja towarzysza,
Zawżdy z nim razem odbywamy drogę!
(ogląda się.)
Ach tu tak ciepło, wygodna zacisza;
A na podworzu wicher, gromy, burza sroga!
Mój towarzysz zapewne biédny drży u proga!
Gdy nas razem wyroki nielitośne pędzą,
Dobry xięże i jego przyjmij na gospodę.

XIĄDZ.
Nigdy nie zamykałem drzwi moich przed nędzą.
PUSTELNIK.
Ale stój, stój mój bracie, ja sam go przywiodę.
(odchodzi.)
DZIECIĘ.
Cha cha cha! tato, co się jemu dzieje?
Biega i gada ani to, ani owo.
Jakie dziwaczne ubiory!
XIĄDZ.
Dzieci, będzie ten płakał, kto się s płaczu smieje!
Nie śmiejcie się! to człowiek bardzo biédny, chory.
DZIECI.
Chory? a on tak biega, wygląda tak zdrowo!
XIĄDZ.
Zdrów na twarzy, lecz w sercu głębokie ma rany.
PUSTELNIK (ciągnąc gałąź jedliny.)
Chodź bracie, chodź tu!...
XIĄDZ (do dzieci.)
On ma rozum pomieszany.
PUSTELNIK (do jodły.)
Chodź bracie, nie lękaj się dobrego xiężyny.

DZIECI.
Tato! ach patrzaj, co on w ręku niesie:
Jak zbójca z wielką gałęzią jedliny.
PUSTELNIK (do xiędza ukazując gałąź.)
Pustelnik przyjaciela znajdzie chyba w lesie!
Może cię zdziwia jego postać?
XIĄDZ.
Czyja?
PUSTELNIK.
Mojego przyjaciela.
XIĄDZ.
Jako? tego kija?
PUSTELNIK.
Niezgrabny, jak mówiłem, wychowany w lesie;
Przywitaj się! (podnosi gałąź.)
DZIECI.
Co robisz? Co robisz? ach zbójca!
Pójdźże precz rozbójniku, nie zabij nam ojca!
PUSTELNIK.
O prawda, moje dziatki, jestto wielki zbójca!
Ale on tylko sam siebie rozbija!

XIĄDZ.
Upamiętaj się bracie; do czego ta jodła?
PUSTELNIK.
Jodła? A xiądz uczony! o głowo ty głowo!
Przypatrz się lepiéj, poznaj gałąź cyprysową;
To pamiątki rozstania, mego losu godła.
(bierze xiążki.)
Weź xięgę, i odczytaj dzieje zeszłych wieków:
Dwie były poświęcone krzewiny u Greków.
Kto kochał, od swéj lubéj ukochany wzaiem,
Błogie włosy mirtowym przyozdabiał majem.
(po pauzie.)
Jéj ręką ułamana gałąź cyprysowa,
Zawsze mi przypomina ostatnie „bądź zdrowa!
Przyjąłem ją, schowałem, dotąd wiernie służy;
Nieczuła, lepsza od tych niby czułych ludzi.
Jéj płacz mój nie rozśmiesza i skarga nie nudzi;
Jedna mi pozostała, s przyiaciół tak wielu!
Wszystkie tajniki serca mojego posiada;
Jeśli chcesz o mnie wiedzieć, pytaj przyjacielu,
Zostawię was sam na sam, niech resztę wygada.

(do gałęzi.)
Powiédz, jak dawno płaczę lubéj straty:
Dawno to bydź musiało! przed dawnemi laty!
Pamiętam, kiedy cyprys przyjąłem z jéj ręki,
Był to listeczek taki, ot taki maleki;
Zaniosłem, posadziłem na piasku, daleko...
I gorącą łez moich polewałem rzeką.
Patrz jaka z liścia gałązka urosła,
Jaka gęsta i wyniosła!
Kiedy mię boleść ostatnia dotłoczy,
Niechcąc na zagniéwane poglądać niebiosa,
Okryłem mój grobowiec cieniem tych warkoczy.
(z łagodnym uśmiéchem.)
Ach taki właśnie był kolor jéj włosa,
Jak te cyprysu gałąski!
Chcesz, pokażę. (szuka i ciągnie od piersi) Nie
mogę odpiąć téj zawiąski.
(coraz z większém sileniem się.)
Zawiąska miękka... z warkocza dziewicy...
Lecz skorom tylko położył na łonie,
Opasała mię wkoło nakształt włosiennicy;
Pierś przejada... w ciało tonie!..

Tonie, tonie, i wkrótce przetnie mi oddechy!
Wiele cierpię! ach! bo téż wielkie moje grzechy!
XIĄDZ.
Uspokój się, uspokój! przyjm słowo pociechy!
Ach tak okropne bole, moje dziecie;
Za twe na ziemi jakieżkolwiek grzechy,
Przyjmie w rachunku Bóg na tamtym świecie!
PUSTELNIK.
Grzechy? i proszę, jakież moje grzechy?
Czyliż niewinna miłość wiecznéj godna męki?
Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki.
On dusze obie łańcuchem uroku
Powiązał na wieki s sobą!
Wprzód nim je wyjął ze światłości stoku,
Nim je stworzył, i okrył cielesną żałobą,
Wprzódy je powiązał s sobą!
Teraz kiedy złych ludzi odłącza nas ręka,
Rościąga się ten łańcuch, ale się nie pęka!
Czucia nasze dzielącéj uległe przeszkodzie,
Chociaż nigdy nie mogą napotkać się zbliska;

Przecież zawżdy po jednym biegają obwodzie,
Łańcuchem od jednego skreślone ogniska.
XIĄDZ.
Jeżeli Pan Bóg złączył, ludzie nie rozłączą!
Może się troski wasze pomyślnie zakończą.
PUSTELNIK.
Chyba tam! gdy nad podłém wzbijemy się ciałem,
Złączy się znowu jedność, dusza z duszą zleje;
Bo tutaj wszelkie dla nas umarły nadzieje,
Tutaj ja się z mą lubą na wieki rozstałem!
(po pauzie.)
Obraz tego rozstania dotąd w myśli stoi.
Pamiętam śród jesieni... przy wieczornym chłodzie;
Jutro miałem wyjechać... błądzę po ogrodzie!
W rozmyślaniu, w modlitwach, szukałem téj zbroi,
Którąbym odział serce miękkie z przyrodzenia,
I wytrzymał ostatni pocisk jéj spojrzenia!
Błądziłem po zaroślach, gdzie mnie oczy niosą.
Noc była najpiękniéjsza! Pamiętam dziś jeszcze,
Na kilka godzin piérwéy wylały się deszcze,
Cała ziemia kroplistą połyskała rosą.

Doliny mgła odziewa, jakby morze śniegu:
S téj strony chmura gruba napędzała lawy,
A s tamtéj strony xiężyc przezierał bladawy,
Gwiazdy toną w błękicie po nocnym obiegu.
Spojrzę... jak raz nade mną świéci gwiazdka wschodnia;
O znam ją odtąd dobrze, witamy się co dnia!
Spojrzę na dół... na szpaler... patrz tam przy altanie,
Ujrzałem ją niespodzianie!
Suknią, między ciemnémi bielejąca drzewy,
Stała w miéjscu, grobowéj podobna kolumnie;
Potém biegła, jak lekkie zefiru powiewy,
Oczy zwrócone w ziemię... nie spojrzała ku mnie!
A lica jéj bardzo blade;
Nachylam się, zajrzę z boku,
I dojrzałem łeskę w oku:
Jutro, rzekłem, jutro jadę!
Bądź zdrów! odpowié s cicha: ledwie posłyszałem,
Zapomnij!.. ja zapomnę? o! rozkazać snadno!
Roskaż luba twym cienióm, niechaj wraz przepadną,

I niech zapomną biegać za twém ciałem!...
Roskazać snadno!
Zapomnij!!
(śpiéwa.)
Przestań płakać, przestań szlochać,
Idźmy każdy w swoię drogę,
Ja cię wiecznie będę (urywa śpiewanie)
wspominać (kiwa głową.)
(śpiéwa.)
Ale twoją być nie mogę!
Wspominać tylko?.. jutro, jutro jadę!
Chwytam za rączki i na piersi kładę.
(śpiéwa.)
Najpiękniéjsza, jak aniołek raju,
Najpiękniéjsza ze wszystkich dziewica,
Wzrok niebieski, jako słońce w maju,
Odstrzelone od modrych wód lica.

Pocałunek jéj, ach nektar boski!
Jako płomnień chwyta się s płomieniem;
Jak dwóch lutni zlewają się głoski
Harmonijném ożenione brzmieniem.

Serce s sercem zbiega, zlatuje się, ściska,
Lica, usta łączą się, drżą, palą,
Dusza wionie w duszę.. niebo, ziemia pryska
Rostopioną dokoła nas falą! [5]
Xięże! o nie! ty tego nie czujesz obrazu!
Ty cukrowych ust lubéj nie tknąłeś ni razu!
Niech ludzie świeccy bluźnią, szaleją młokosy,
Serce twe skamieniało na natury głosy.
O luba zginąłem w niebie,
Kiedym raz piérwszy pocałował ciebie!
(śpiéwa.)
Pocałunek jéj, ach nektar boski!
Jako płomnień chwyta się s płomieniem;
Jak dwóch lutni zlewają się głoski
Harmonijném ożenione brzmieniem.
(chwyta dziecię i chce pocałować; dziecię ucieka.)
XIĄDZ.
Czegóż boisz się sobie równego człowieka?

PUSTELNIK.
Przed nieszczęśliwym, ach wszystko ucieka,
Jakby przed straszydłem s piekła!
Ach tak! i ona przede mną uciekła!
...Bądź zdrów!.. i w długiéj ulicy,
Niknie nakształt błyskawicy. (do dzieci)
I czegoż ona przede mną uciekła?
Czylim ją śmiałém przeraził wejrzeniem?
Czyli słówkiem, lub skinieniem?
Muszę przypomnieć! (przypomina) tak się
w głowie kręci!...
Nie! nie! ja wszystko widzę, jak na dłoni,
Nie zgubiłem żadnego wyrazu z pamięci;
Dwa tylko słowa powiedziałem do niéj.
(z żalem.)
Xięże dwa tylko słowa!
Jutro! Bądź zdrowa!
Bądź zdrów!.. gałąskę odrywa, podaje...
Oto jest, rzekła: co nam tu (na ziemię pokazuje)
zostaje!
Bądź zdrów! i w długiéj ulicy,
Niknie nakształt błyskawicy!

XIĄDZ.
Młodzieńcze, ja głęboko czuję, co cię boli!
Lecz słuchaj, są tysiące biédniéjszych od ciebie.
Ja sam już nie na jednym płakałem pogrzebie:
Po ojcu i po matce, już mówię pacierze,
Dwoje małych dziateczek aniołkami w niebie;
Ach i moja wspólniczka szczęścia, i niedoli,
Małżonka moja, którą kochałem tak szczerze!..
Ale cóż robić? Pan Bóg daje, Pan Bóg bierze!
Niechaj się dzieje według jego świętéj woli.
PUSTELNIK (mocno.)
Żona?
XIĄDZ.
Ach to wspomnienie serce mi rozdarło!
PUSTELNIK.
Jak to? gdzie się obrócę, wszyscy płaczą żony!
Lecz ja nie winien, twojéj nie widziałem żony!
(spostrzega się.)
Słuchaj! przyjmij pociechę małżonku strapiony,
Żona twoja przed śmiercią już była umarłą!

XIĄDZ.
Jak to?
PUSTELNIK (mocniéj.)
Gdy na dziewczynę zawołają, żono!
Już ją żywcem pogrzebiono!
Wyrzeka się przyjaciół, ojca, matki, brata;
Nawet... słowem, całego wyrzeka się świata,
Skoro stanęła na cudzym progu!
XIĄDZ.
Chociaż wyznania twoje mgła żalu pokrywa,
Wszakże ta, któréj płaczesz, jest podobno żywa?
PUSTELNIK (z ironią.)
Żywa? właśnie jest za co podziękować Bogu!
Żywa? jako? nie wierzysz? cóż się tobie zdaje?
Poprzysięgnę, uklęknę, palce na krzyż złożę,
Ona umarła i ożyć nie może!.. (po pauzie zwolna)
Ależ bo różne są śmierci rodzaje;
Jedna śmierć jest pospolita.
Śmiercią tą starzec, kobiéta,
Dziecię, mąż, słowem tysiące
Ludzi umiéra co chwila;

I taką śmiercią Maryla,
Którą widziałem na łące.
(śpiéwa.)
Tam u Niemnowéj odnogi,
Tam u zielonéj rozłogi,
Jaki to stérczy kurhanek?
Spodem uwieńczon jak wianek,
W maliny, ciernie i głogi... (przestaje
śpiéwać)
Ach i to jest widok srogi,
Kiedy piękność w życia kwiecie,
Ledwie wschodząca na świecie,
Żegnać się musi z lubym jeszcze światem!
Patrz, patrz, blada na pościeli,
Jak na obłoczkach mglisty poranek!
S płaczem dokołą stanęli:
I smutny xiądz u łóżka,
I smutniéjsza czeladka,
I smutniéjsza od niéj druszka,
I smutniéjsza od nich matka,
I najsmutniéjszy kochanek.

Patrz, uchodzi z lica krasa,
Wzrok zapada i zagasa;
Ale jeszcze, jeszcze świeci,
Usta, gdzie się róża kwieci,
Więdną, gubią blask szkarłatu,
I jak s piwonii kwiatu,
Wycięty wąski listeczek,
Taka siność jéj usteczek.
Podniosła głowę nad łóżko,
Rzuciła na nas oczyma:
Głowa opada na łóżko,
W twarzyczce bladość opłatka,
Ręce stygną, a serduszko
Bije z cicha, bije z rzadka,
Już stanęło, już jéj nié ma!
Oko to, niegdyś podobne słonku....
Czy widzisz Xięże pierścienie?
Smutna pamiątka została!
Jak w pierścionku
Brylant pała,
Takie jaśniały w oczach płomienie.
Lecz iskra duszy już się nie pali!

Błyszczą one, jak rdzeni spróchniałéj światełka,
Jak na gałąskach wody perełka,
Kiedy ją wicher skrysztali.
Podniosła głowę nad łóżko,
Rzuciła na nas oczyma,
Głowa opadła na łóżko,
W twarzyczce bladość opłatka,
Ręce stygną, a serduszko
Bije s cicha, bije z rzadka,
Już stanęło... już jéj nié ma!
DZIECIĘ.
Umarła! ach jaka szkoda!
Słuchając płakałem szczerze.
Czy to znajoma twoja, czy siostrzyczka młoda?
Ale nie płacz, niechaj jéj wieczny pokój świeci,
Będziemy za nię codzień mówili pacierze.
PUSTELNIK.
To jedna śmierć, moje dzieci;
Ale jest straszniéjsza druga,
Bo nie umarza od razu,
Powolna, bolesna, długa:
Śmierć ta dwie społem osoby ugodzi.

Lecz moje tylko zabija nadzieje;
Drugiéj bynajmniéj nie szkodzi.
Ona żyje, ona chodzi,
Kilka drobnych łez wyleje,
Po tém w niéj czucie rdzawieje,
I została nakształt głazu.
Ach dwie osoby uderza od razu!
Lecz moje tylko zabiła nadzieje,
A jéj bynajmniéj nie szkodzi!
Kwitnie życiem, kwitnie zdrowiem.
Taką śmiercią umarła... kto? o nie.. nie powiém!
Nieprawdaż dzieci? straszniéjsza daleko,
Gdy trup z rozwartą, o tak, powieką. (dzieci
uciekają.)
Jednak umarła!.. kiedy płaczę, ręce łamię,
Zbiegli się ludzie do koła,
Wyciągają długie szyje,
Jeden mówi, że ja kłamię,
Drugi potrąca i woła:
Patrz szaleńcze, ona żyje! (do xiędza.)
Nie wierz, choćby ci szyderce,
Po tysiąc razy mówili;

Słuchaj co mówi to serce,
Nié masz, nié masz Maryli! (po pauzie.)
Jeszcze rodzaj śmierci trzeci:
Śmierć wieczna, jak pismo mówi.
Biada, biada człowiekowi,
Którego ta śmierć zabierze!
Tą śmiercią może ja umrę dzieci;
Ciężkie, ciężkie moje grzechy!
XIĄDZ.
Przeciwko światu i przeciwko sobie,
Cięższe twoie, niżeli przeciw Bogu grzechy.
Człowiek nie jest stworzony na łzy i uśmiéchy,
Ale dla dobra bliźnich swoich, ludzi.
Jakkolwiek w twardéj Bóg doświadcza probie,
Zapomnij o swym proszku, zważ na ogrom świata.
Ta myśli wielka, pomniéjsze zapały przystudzi.
Sługa Boży pracuje do późnego lata,
Gnuśnik tylko zawczasu zamyka się w grobie,
Nim go Pan trąbą straszliwą przebudzi.
PUSTELNIK. (zdziwiony.)
Xięże! a to są czary? sztuka niepojęta! (na stronie)
Musi posiadać czarodziéjskie sztuki,

Albo też nas podsłuchał i wszystko pamięta.
(do xiędza.)
Wszak ja od niéj słyszałem też same nauki!
Cała rzecz słowo w słowo, jak z ust jéj wyjęta,
Przy owém pożegnaniu, owego wieczora.
(z ironią.)
Właśnie, właśnie to była do kazania pora!
Słyszałem od niéj słówek pięknobrzmiących wiele:
Oyczyzna i nauki, sława, przyjaciele!
Lecz teraz groch ten całkiem od ściany odpada,
Ja sobie spokojnie drzymię.
Kiedyś duch mój przy wieszczym zapalał się rymie,
Kiedyś budził mię ze snu tryumf Milcyada.
(śpiéwa.)
Młodości ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przeniknij s końca do końca!
Już tchnienie jéj rozwiało te kształty olbrzymie!
Został się lekki cienik, mara blada,

Drobniuchne zdzbła odłamki,
Które lada motyl spasa,
Któreby on mogła wciągnąć z odetchnieniem;
A ona chce budować na tym proszku zamki!
Zrobiwszy mnie komorem, chce zmienić w Atlasa
Dźwigającego nieba kamienném ramieniem.
Napróżno! jedna tylko iskra jest w człowieku,
Raz tylko w młodocianym zapala się wieku,
Czasem ją oddech Minerwy rozniéci,
Wtenczas nad ciemne plemiona
Powstaje mędrzec, i gwiazda Platona
W długie wieki wieków świéci.
Iskrę tę jeśli duma rozżarzy w pochodnie,
Wtenczas zagrzmi bohatér, pnie się do szkarłatu
Przez wielkie cnoty i przez większe zbrodnie,
I s pastuszego kija robi berło światu,
Albo skinieniem oka stare trony wali. (po pauzie
zwolna.)
Czasem tę iskrę oko niebianki zapali,
Wtenczas trawi się w sobie, świéci sama sobie,
Jako lampa w rzymskim grobie.

XIĄDZ.
O nieszczęśliwy zapaleńcze młody!
W żalach, które tak mocno zraniona pierś jąka,
Że nie jesteś zbrodniarzem, odkrywam dowody;
I że piękność, za którą twój się rozum błąka,
Nie s saméj tylko powabna urody.
Jak z zapałem kochałeś, tak naśladuj godnie
Myślenia i uczucia niebieskiéj istoty.
Zbrodniarz ją kochający wróciłby do cnoty,
A ty niby cnotliwy, puszczasz się na zbrodnie!
Jakakolwiek przeszkoda tutaj was rozdwoi:
Idą ku sobie gwiazdy, choć je mgły zaciemnią,
Mgła zniknie, gwiazda z gwiazdą na wieki się spoi,
Łańcuchy tu wiążące prysną razem z ziemią,
A tam nad ziemią znowu poznają się swoi,
I namiętność, choć zbytnią, Pan Bóg wam przebaczy.
PUSTELNIK.
Jako? ty wiész o wszystkiém? co to wszystko znaczy?

(udaje głos xiędza).
Jéj serce równie święte, jak powabne lice!
Łańcuch, który tu wiąże, nad ziemią opadnie!

Ty wiész o wszystkiém, ty nas podsłuchałeś
zdradnie,
Wyłudziłeś taiemnicę
Ukrywaną w sercu na dnie,
O któréj przyjaciele nie wiedzą najszczersi.
Bo jednę rękę na cyprysu drzewie,
A drugą kładąc na piersi,
Zaprzysięgliśmy milczeć, i nikt o tém nie wié.

Ale tak! przypominam... tak, jednego razu,
Kiedy przez czarodziéjski pędzla wynalazek,
Odkradzione jéj wdzięki przeniosłem w obrazek,
Przyjaciołóm okazać chciałem cud obrazu.
Lecz to, co mnie unosi, ich nawet nie ruszy,
Czułość dla nich zabawą, która nam potrzebą;
Nie maią oka duszy, nie przejrzą do duszy!
Zimnym cyrklem chcą mierzyć piękności zalety!
Jak wilk, lub jak astronom patrzają na niebo.
Inny jest wzrok pasterza, kochanka, poety.

Ach! ja tak ją na martwym ubóstwiam obrasku,
Że nie śmiém licem skazić jéj bezbronnych ustek,
I gdy dobranoc daję przy xiężyca blasku,
Albo jeśli w pokoju lampa jeszcze płonie,
Nie śmiém roskryć mych piersi, s szyi odpiąć chustek,
Nim jéj listkiem cyprysu oczu nie zasłonię.
A moi przyjaciele!.. żałuję pośpiechu!..
Jeden gdy ubóstwienie w oku mojém czyta,
Ledwie zgryzioną wargą nie upuścił śmiechu,
I rzekł ziewając: at sobie kobiéta!
Drugi przydał: jesteś dziecko!..
Ach tento starzec s swoim przeklętym rozumem,
Pewnie wydał nas zdradziecko!
(coraz z większém pomieszaniem.)
Opowiedział na rynku, przed dziećmi, przed tłumem;
A ktoś s tych dziatek, albo z gawiedzi,
Przyszedł i xiędzu wyznał na spowiedzi....
(z największém obłąkaniem.)
Możeś ty mnie podstępnie badał na spowiedzi?

XIĄDZ.
I na cóż na te zdrady, spowiedź i podstępy?
Chociaż się dziwnym kłębkiem twoja żałość gmatwa,
Lecz czyj wzrok na bieg czucia nie jest całkiem tępy,
Temu do wywikłania tajemnica łatwa.
PUSTELNIK.
Prawda! lecz to są ludzkiéj własności narowy,
Że co dzień cały w sercu tkwi boleśnie,
Na noc przechodzi do głowy:
Wtenczas człowiek sam nie wié, co rozplecie we śnie.
Dawno! dawno!.. raz miałem przypadek ten samy.
Po pierwszém z nią widzeniu, wróciwszy do domu
Poszedłem spać, ni słówka nie mówiąc nikomu.
Nazajutrz gdy dzień dobry przyniosłem dla mamy:
Co to jest, mówi do mnie, żeś taki pobożny?
Modlisz się przez noc całą, wzdychasz nieustannie,
I litanią mówisz o Najświętszéj Pannie.
Zrozumiałem i na noc zamknąłem podwoje,

Ale teraz niemogę być równie ostrożny:
Nié mam domu, gdzie przyjdę, tam posłanie moje,
A często przez sen gadam... w myślach jak na fali!
Ustawna burza, zawieja,
Błyśnie i zmierzchnie,
Mnóstwo się zarysów skleja,
W jakieś tworzydło ocali,
I znowu pierzchnie.
Jeden tylko obrazek nazawsze wyryty,
Czy rzucam się na piasek i patrzę w głąb' ziemną,
Błyszczy jak xiężyc w wodzie odbity:
Nie mogę dostać, lecz błyszczy przede mną;
Czyli wzrokiem od ziemi strzelę na błękity,
Za moim wzrokiem dokoła
Płynie i postać anioła,
Aż na górne nieba szczyty.
Po tém jak orlik na żaglach pierza (patrząc w górę)
Stanie w chmurze i z wysoka,
Nim sam upadnie na zwierza,
Już go zabił strzałą oka;
Nie wzrusza się i z lekka w jedném miéjscu chwieje
Jakby uplątany w sidło,

Albo do nieba przybity za skrzydło.
Tak właśnie ona nade mną jaśnieje!
(śpiéwa.)
Czyli słońce światu płonie,
Czy noc wciąga szatę ciemną;
Jéj wyglądam, za nią gonię,
Zawsze przy mnie, lecz nie ze mną!
Otoż gdy ona stanie przed memi oczyma,
A sam jestem na polu, albo w gajów cieniu,
Napróżno każę milczeć, język nie dotrzyma,
Przemówię do niéj słówko, nazwę po imieniu,
A zły człowiek podsłucha. Tak właśnie dziś rano
Zdradliwie mię podsłuchano.
Ranek był... wraz opiszę. Pamiętam, dziś jeszcze,
Na kilka godzin piérwéj wylały się deszcze,
W dolinach tuman, nakształt pruszącego śniegu,
A na łąkach zaranna połyska się rosa,
Gwiazdy w błękit tonęły po nocnym obiegu:
Jedna tylko nade mną świéci gwiazdka wschodnia,
Którą wtenczas widziałem, którą widzę codnia.
Tam przy altanie (spostrzega się) cha! cha!.. pobiegłem z ukosa...

To nie o tym poranku! ha! szał romansowy!
Przeklęty zawrocie głowy!.. (po pauzie przypomina.)
Był ranek; kiedy dumam, narzekam i jęczę,
Deszcz lał jak z wiadra, tęgi wicher dmuchał,
Utuliłem głowę w krzaczek; (z łagodnym uśmiéchem.)
Ten ladaco mnie podsłuchał...
Lecz nie wiém, czy tylko jęki,
Czy nawet imie podsłuchał;
Bo bardzo blisko był krzaczek.
XIĄDZ.
O biédny, biédny młodzieńcze!
Co mówisz? kto cię podsłuchał?
PUSTELNIK (poważnie.)
Kto? oto pewny robaczek maleńki,
Który pełzał tuż przy głowie,
Świętojański to robaczek.
Ach jakie ludzkie stworzenie!
Przypełznął do mnie i powie:
(Zapewna mię chciał pocieszyć.)
Biédny człowieku, po co to jęczenie?

Ej dosyć rospaczą grzeszyć!
Kto temu winien, że piękna dziewczyna,
Żeś czuły? nie twoja wina.
Patrz, mówił daléj robaczek:
Na iskrę, co ze mnie strzela,
I cały objaśnia krzaczek.
Z razu szukałem z niéj chluby,
Teraz widzę, że będzie przyczyną méj zguby,
I zwabi nieprzyjaciela.
Iluż to braci moich złe jaszczurki spasły!
Kląłem więc ozdobę własną,
Która na mnie śmierć sprowadza,
Chcę żeby te iskry zgasły;
Ale cóż robić? nie moja w tém władza,
I póki żyję, te iskry nie zgasną. (po pauzie
pokazując na serce.)
Tak, póki żyję, te iskry nie zgasną!
DZIECI.
A posłuchajcie.... a jaki cud, jaki!
Tato, słyszałeś o cudzie? (xiądz odchodzi ści-
skając ramionami.)

Czy można, żeby robaki
Rozmawiały tak, jak ludzie?
PUSTELNIK.
Czemuż nie? choć tu malcze pod kantorek,
Nachyl się i przyłóż uszko;
Tu biédna duszka prosi o troje paciorek.
A ha, słyszysz jak kołata?
DZIECKO.
Tak tak, tak tak, tata, tata.
A dalibógże kołata,
Jak zegarek pod poduszką.
Co to iest? tata, tek, ta tek!
PUSTELNIK.
Mały robaczek, kołatek,
A niegdyś wielki lichwiarz! (do kołatka) czego żądasz duszko?
(udaje głos) Proszę o troje paciorek.
A tuś mi panie sknero! znałem się z tym dziadem,
Był moim bliskim sąsiadem:
Zakopawszy się do złota,
Zawaliwszy chatę drągiem,
Niedbał że w progu jęczy wdowa i sierota,

Nikogo nie obdarzył chlebem, ni szelągiem.
Za życia dusza jego przy pieniędzy worku
Leżała na dnie w kantorku.
Za to i teraz po śmierci,
Nim słuszną karę odbierze w piekle,
Słyszycie, jak gryzie wsciekle,
Jak świdruje i jak wierci.
Przecięż jeśli łaska czyja
Mówcie trzy zdrowaś Maryja. (xiądz wchodzi ze szklanką wody.)
PUSTELNIK (coraz mocniéj pomieszany.)
A co słyszałeś pisk złego ducha?
XIĄDZ.
Przebóg! co się tobie plecie? (ogląda się)
Nic nié ma, wszędzie noc głucha!
PUSTELNIK.
Nadstaw tylko lepiéj ucha. (do dziecięcia)
Chodź tu, chodź tu moje dziecie!
Czy słyszałeś?
DZIECIE.
Prawda tato,
Coś tam gada.

PUSTELNIK.
Cóż ty na to?
XIĄDZ.
Pójdźcie spać dzieci, co się wam marzy,
Nic ani szaśnie, cicho w około.
PUSTELNIK (do dzieci z uśmiéchem.)
Nie dziw, głosu natury nie dosłyszą starzy!
XIĄDZ.
Mój bracie weź wody w dłonie,
I zmyj trochę twoje czoło,
Może ten zapał gwałtowny ochłonie.
PUSTELNIK (bierze i myje, tymczasem zegar zaczyna bić; po kilku uderzeniach, pustelnik upuszcza wodę i patrzy nieporuszony poważnie i ponuro.)
Oto dziesiąta wybija, (kur pieje)
I kur piérwsze daje hasło;
Czas ucieka, życie mija, (świéca jedna na stoliku gaśnie.)
I piérwsze światło zagasło.
Jeszcze, jeszcze dwie godziny, (zaczyna drżeć)
Jak mnie zimno! (xiądz tymczasem patrzy zdziwiony nieco na świécę.)

Wiatr zimny świszcze przez szczéliny:
Jak tu zimno! (idzie do pieca) gdzież jestem?
XIĄDZ.
W przyjaciela domu.
PUSTELNIK (przytomnie.)
Pewnie cię nastraszyłem o niezwykłéj porze,
Do nieznanego miéjsca, w dziwacznym ubiorze?
Musiałem wiele gadać? ach nie mów nikomu!
Jestem biédny podróżny, z dalekich stron jadę.
(ogląda się i przytomniéj.)
W młodości jeszcze, na środku gościńca,
Napadł, obdarł mię całkiem (z uśmiéchem) skrzydlaty złoczyńca.
Nié mam sukień; co znajdę, to na siebie kładę.
(obrywa liście i szaty poprawia z żalem.)
Ach odarł mię, odebrał wszystkie skarby świata;
Została przy mnie jedna niewinności szata!
XIĄDZ (który ciągle patrzał na świécę, do pustelnika.)
Uspokój się dla Boga! (do dzieci) kto to zgasił świécę?

PUSTELNIK.
Każdy cud chcesz tłómaczyć; biegaj do rozumu..
Lecz natura, jak człowiek ma swe tajemnice,
Które nietylko chowa przed oczyma tłumu,
(z zapałem.)
Ale żadnemu xiędzu i mędrcóm nie wyzna.
XIĄDZ (bierze za rękę.)
Synu mój!
PUSTELNIK (poruszony i zdziwiony.)
Synu! głos ten jakby blaskiem gromu
Rozum mój z mroczącego wydobywa cienia!
(wpatruje się.)
Tak! poznaję gdzie jestem, w czyim jestem domu.
Tak, tyś mój drugi ojciec, to moja ojczyzna!
Poznaję luby domek! jak się wszystko zmienia!
Dziatki urosły, ciebie przyprusza siwizna!
XIĄDZ (pomieszany bierze świécę, wpatruje się.)
Jak to? znasz mię? to on!.. nie.. tak.. nie, być nie może!
PUSTELNIK.
Gustaw.

XIĄDZ (upuszcza świécę, dzieci podejmują zapalają i stawią na stole.)
Gustaw! ty Gustaw? (ściska) Gustaw! wielki Boże!
Uczeń mój! syn mój!
GUSTAW (ściska patrząc na zegar.)
Ojcze, jeszcze ściskać mogę!
Bo potém... w krótce... zaraz pójdę w kraj daleki!
Ach i ty będziesz musiał wybrać się w tę drogę,
Uściśniemy się wtenczas, ale już na wieki!
XIĄDZ.
Gustaw! skąd? kędyś? przebóg! tak długa wędrówka?
Gdzieś ty bywał dotychczas przyjacielu młody?
Nie wiedzieć kędyś zniknął, jakbyś wpadł do wody,
Litery nie napisać, nie nakazać słówka?
Wszak to lat tyle!... Gustaw! cóż się z tobą dzieje?
Ty niegdyś w mojéj szkole ozdobą młodzieży,
Na tobie najpiękniéjszém zakładał nadzieje;
Czy można tak się zgubić? w jakiéjże odzieży?

GUSTAW (z gniéwem.)
Starcze! a gdy ja zacznę oskarżać nawzajem,
Przeklinać twe nauki, na sam widok zgrzytać?
Ty mnie zabiłeś! ty mnie nauczyłeś czytać!
W pięknych xięgach i piękném przyrodzeniu czytać!
Ty dla mnie ziemię piekłem zrobiłeś (z żalem i uśmiéchem) i rajem!
(mocniéj i ze wzgardą.)
A to jest tylko ziemia!
XIĄDZ.
Co słyszę? o Chryste!
Ja ciebie chciałem zgubić? mam sumienie czyste!
Kochałem cię, jak syna!
GUSTAW.
I dla tego właśnie
Daruję ci!
XIĄDZ.
Ach! o nic nie prosiłem Boga,
Jak abym cię raz jeszcze na życiu obaczył!

GUSTAW (uściska.)
Uścisnijmy się jeszcze, (patrząc na świécę) nim druga zagaśnie.
Pan Bóg do twojéj prośby przychylić się raczył.
Lecz już poźno, (patrzy na zegar) a długa do przebycia droga!
XIĄDZ.
Chociam mocno ciekawy słyszeć twe przygody,
Lecz teraz potrzebujesz spoczynku i wczasu.
Jutro....
GUSTAW.
Dziękuję, przyjąć nie mogę gospody,
Bo już mi na zapłatę nie staje zapasu.
XIĄDZ.
Jakto?
GUSTAW.
O! tak! przeklęci, którzy nic nie płacą!
Za wszystko trzeba płacić lub wzajemną pracą,
Albo wdzięczném uczuciem, datkiem jednéj łezki,
Za którą znowu ojciec odpłaci niebieski.
Ale ja przebłądziwszy te kraje pamiątek,
Gdzie tyle łez zabiéra każdy znany kątek,

I resztę uczuć i łzy wylałem ostatnie,
A nowych długów nie chcę zaciągać bezpłatnie.
(po pauzie.)
Niedawno odwiedzałem dóm nieboszczki matki,
Ledwie go poznać mogłem! już ledwie ostatki!
Kędy spojrzysz rudera, pustka i zniszczenie!
Z płotów koły, s posadzek wyięto kamienie,
Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła,
Jak na cmentarzu w północ, milczenie do koła!
O, inny dawniéj bywał przyjazd mój w te bramy!
Po krótkiém oddaleniu gdym wracał do mamy,
Już mię dobre życzenia spotkały zdaleka,
Życzliwa domu czeladź aż za miastem czeka,
Na rynek siostry, bracia wybiegają mali,
Gustaw! Gustaw! wołają, pojazd zatrzymali:
Lecą nazad gościńca, wziąwszy po piérogu!
Mama z błogosławieństwem czeka mię na progu;
Wrzask spółuczniów, przyjaciół, ledwo nie zagłuszy!...
Teraz pustka, noc, cichość, ani żywéj duszy!
Słychać tylko psa hałas i coś nakształt stuku;
Ach! tyż to psie nasz wierny, nasz poczciwy Kruku!

Stróżu i niegdyś całéj kochanku rodziny,
Z licznych sług i przyjaciół, tyś został jedyny!
Choć głodem przemożony i skurczony laty,
Pilnujesz wrót bez zamka i bez panów chaty.
Kruku mój! pójdź tu Kruku! bieży, staje, słucha,
Skacze na piersi, wyje i pada bez ducha!..
Ujrzałem światło w oknach; wchodzę, cóż się dzieje?
Z latarnią, z siekierami plondrują złodzieje,
Burząc do reszty świętéj przeszłości ostatki!
W miéjscu, gdzie stało niegdyś łoże mojéj matki,
Złodziéj rąbał podłogę i odrywał cegły,
Zchwyciłem, zgniotłem, oczy na łeb mu wybiegły!
Siadam na ziemi płacząc, w przedporannym mroku,
Ktoś nasuwa się, kijem podpierając kroku.
Kobiéta w reszcie stroju, schorzała, wybladła,
Bardziéj do czyscowego podobna widziadła;
Gdy obaczy straszliwą marę w pustym gmachu,
Żegnając się i krzycząc słania się s przestrachu:
Nie bój się! Pan Bóg z nami! ktoś moja kochana?
Czego po domu pustym błąkasz się tak zrana?

„Jestem biédna uboga, ze łzami odpowié:
W tym domu niegdyś moi mieszkali panowie;
Dobrzy panowie, niech im wieczny pokój świeci!
Ale pan Bóg nie szczęścił, dla nich i dla dzieci,
Pomarli, dóm ich pustką, upada i gnije,
O paniczu nie słychać, pewnie już nie żyje.“
Krwią mnie serce zabiegło, wsparłem się u proga...
Ach! więc wszystko minęło?
XIĄDZ.
Prócz duszy i Boga!
Wszystko minie na ziemi szczęście i niedole.
GUSTAW.
Ileż znowu pamiątek, w twoim domku, w szkole!
Tum z dziećmi na dziedzińcu przesypywał piasek,
Po gniazda ptasze w tamten biegaliśmy lasek,
Kąpielą była rzeczka u okien ciekąca,
Po błoniach s studentami graliśmy w zająca.
Tam do gaju chodziłem w wieczór lub przede dniem,
By odwiedzić Homera, rozmówić się s Tassem,
Albo oglądać Jana zwycięstwo pod Wiédniem.
Wnet zwoływam spółuczniów, szykuję pod lasem;

Tu krwawe z chmur pohańskich świécą się xiężyce,
Tam Niemców potrwożonych następują roty;
Każę wodze ukrócić, w toku złożyć groty,
Wpadam, a za mną szabel polskich błyskawice!
Przerzadzają się chmury, wrzask o gwiazdy bije,
Gradem lecą turbany i obcięte szyje,
Janczarów zgraja pierzchła, lub do piasku wbita,
Zrąbaną s koni jazdę rozniosły kopyta.
Aż pod wał trzebim drogę!.. ten wzgórek był wałem.
Tam ona wyszła patrzéć na igraszkę dzieci,
Tam gdy ją przy chorągwi Proroka ujrzałem,
Natychmiast umarł we mnie Goffred i Jan trzeci.
Odtąd wszystkich spraw moim, chęci, myśli panią,
Ach odtąd dla niéj tylko, u niéj, przez nią, za nią!
Jéj pełne dotąd jeszcze wszystkie okolice.
Tu po raz pierwszy boskie obaczyłem lice,
Tu mnie piérwszéj rozmowy uczciła wyrazem,
Tutaj na wzgórku Russa czytaliśmy razem;

Altankę jéj pod témi uwiązałem chłody,
S tych lasów przynosiłem kwiateczki, jagody,
S tych zdrojów stojąc przy mnie wywabiała wędką
Srébrnopiórego karpia, pstrąga s kraśną cętką;
A dziś!.. (płacze.)
XIĄDZ.
Płacz; lecz niestety, boleść przypomnienia
Nas samych trawi, a nic koło nas nie zmienia!
GUSTAW.
Dzisiaj po latach tylu, po takiéj przemianie,
Na miéjscach najszczęśliwszych, w najsmutniéjszym stanie!
Gdybyś wziął martwy kamień, s którym igra dziecie,
I gdybyś z tym kamieniem obchodził po świecie,
A po tém do Ojczyzny wróciwszy zdaleka,
Ten sam kamień, dla tegoż samego człowieka,
Co nim kiedyś, jak dziecko igrał przy piastunie,
Dziś dla starca zmarłego dał pod głowę w trunie;
Gdyby s tego kamienia gorzka łza nie ciekła,
Xięże, kamień, bez sądu rzuć prosto do piekła!

XIĄDZ.
O! łza ta nie jest gorzka, gdy w obecne troski
Przypomnianego szczęścia miesza nektar boski;
Czułość ją na ludzkości wylewa ołtarze.
Gorzką truciznę sączą tylko łzy zbrodniarza.
GUSTAW.
Słuchaj, powiém coś jeszcze.. byłem i w ogrodzie,
Pod tęż porę, w jesieni, przy wieczornym chłodzie,
Też same cieniowane chmurami niebiosa,
Tenże bladawy xiężyc i kroplista rosa,
I tuman nakształt zlekka pruszącego śniegu,
I gwiazdy toną w błękit po nocnym obiegu,
I taż sama nade mną świéci gwiazdka wschodnia,
Którą wtenczas widziałem, którą widzę co dnia,
W tychże miéjscach toż samo uczucie paliło.
Wszystko było jak dawniéj — tylko jéj nie było!
Podchodzę ku altance, jakiś szmer u wniścia,
To ona?... Nie! to wietrzyk zżółkłe strząsał liścia.
Altano mego szczęścia kolebko, i grobie,
Tum poznał, tum pożegnał!.. ach! com uczuł w tobie!

To miéjsce może wczora było jéj siedzeniem,
Ona wczora tém samém oddychała tchnieniem!
Słucham, oglądam wkoło, próżno wzrok się błąka,
Małegom tylko ujrzał nad sobą pająka,
Z listka wisząc u słabéj kołysał się nici,
Ja i on, równie słabo do świata przybici!
Oparłem się o drzewo, wtém na końcu ławki
Widzę bukiety, trawkę, listek pośród trawki,
Tenże sam listek, listka mojego połowa,
(dobywa listek.)
Który mi przypomina, ostatnie: bądź zdrowa!
To mój dawny przyjaciel, czulem go powitał,
Długo z nim rozmawiałem, i o wszystkom pytał:
Jak ona rano wstaje? czém się bawi zrana?
Jaką piosnkę najczęściéj gra u fortepiana?
Do jakiego wybiega na przechadzkę zdroju?
W jakim najczęściéj lubi bawić się pokoju?
Czy na moje wspomnienie rumieni się skromnie?
Czy sama czasem niechcąc nie wspomina o mnie?..
Lecz co słyszę! o straszna ciekawości karo!

(ze złością uderza się w czoło.)
Kobiéta!... (śpiéwa.) Naprzód!...
(urywa, i do dzieci.)
Dzieci! znacie piosnkę starą?
(śpiéwa.)
Naprzód ciebie wspomina,
Co chwila, co godzina.
CHÓR DZIECI.
Jakże kocha dziewczyna,
Co chwilę przypomina!
GUSTAW.
Potém po razu co dnia,
A potém, co tygodnia.
CHÓR DZIECI.
Jakże czuła dziewczyna,
Co tydzień przypomina!
GUSTAW.
A potém co miesiąca
S początku, albo s końca.
CHÓR DZIECI.
Jakże dobra dziewczyna,
Co miesiąc przypomina!

GUSTAW.
Biegą wody potoku,
Pamięć nie w naszéj mocy:
Już tylko raz co roku
Około wielkiéjnocy.
CHÓR DZIECI.
Jaka grzeczna dziewczyna,
Jeszcze co rok wspomina!
GUSTAW.
Więc (pokazując listek) ostatni przeszłości odrzuciła szczątek!
Więc już jéj moich nosić niewolno pamiątek!..
Wychodziłem z ogrodu, krok mię własny zdradza,
Pod pałac niewidoma ciągnęła mię władza.
Tysiąc ogniów północne rozpędza ciemnoty,
Słychać wrzaski pojezdnych i karét tarkoty.
Już jestem blisko ściany, skradam się pomału,
Wciskam oczy ciekawe w podwoje s kryształu,
Wszystkie stoły nakryto, wszystkie drzwi przemknięto;
Muzyka, śpiéwy — jakieś obchodzono święto!

Toast!... słyszałem imie... ach nie powiém czyje!
Jakiś głos nieznajomy, wykrzyknął, niech żyje!
Niech żyje! z ust tysiąca zabrzmiały te słowa.
Tak, niech żyje!.. i scicha przydałem, bądź zdrowa!
W tém (o gdy mię wspomnienia same nie zabiją!)
Xiądz wyrzekł drugie imie i krzyknął, niech żyją!
(wpatruje się jakby we drzwi.)
Ktoś dziękuje z uśmiéchem... znam głos... pewnie ona...
Nie wiém pewnie... nie mogę widzieć za zwierciadłem,
Wściekłość mię oślepiła, poparłem ramiona,
Chciałem szyby rozsadzić... i bez duszy padłem...
(po pauzie.)
Myślałem, że bez duszy... tylko bez rozumu!
XIĄDZ.
Niesczęsny! dobrowolnych szukałeś męczarni.
GUSTAW.
Jak trup samotny, obok weselnego tłumu,
Leżałem na zroszonéj gorzkim płaczem darni;
Sprzeczność ostatnich w świecie pieszczot i męczarni!

Przebudzony ujrzałem krwawy promyk wschodu.
Czekam chwilę: już nigdzie blasku, ani szumu.
Ach ta chwila, jak piorun, a jak wieczność długa!
Na strasznym chyba sądzie taka będzie druga!
(po pauzie zwolna.)
Wtém aniół śmierci wywiódł z rajskiego ogrodu!
XIĄDZ.
I nacóż ból rozdraźniać w przygoionéj ranie?
Synu mój, jest to dawna, lecz słuszna przestroga,
Że kiedy co się stało, i już nie odstanie,
Potrzeba w tém uznawać wolą Pana Boga.
GUSTAW (z żalem.)
O nie! nas Bóg urządził ku wspólnemu życiu,
Jednakowa nam gwiazda świéciła w powiciu,
Równi, choć różnych zdarzeń wykształceni ciekiem,
Postawą sobie bliscy, jednostajni wiekiem.
Ten sam powab we wszystkiém, toż samo niechcenie,
Też same w myślach składnie i w czuciach płomienie.

Gdy nas wszędzie tożsamość łączy niedościgła,
Bóg osnuł przyszłe węłzy, (z żalem największym)
a tyś je rozstrzygła!
(mocniéj, gniéwny.)
Kobiéto! puchu marny! ty wietrzna istoto!
Postaci twojéj zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!...
Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto!
I honorów świécąca bańka wewnątrz pusta!
Bodaj!.. Niech, czego dotkniesz, przeleje się w złoto;
Gdzie tylko zwrócisz serce i usta,
Całuj, sciskaj zimne złoto!
Ja, gdybym równie był panem wyboru,
I najcudniéjsza postać dziewicza,
Jakiéj Bóg dotąd nie pokazał wzoru,
Piękniéjsza niźli aniołów oblicza,
Niźli sny moje, niźli poetów zmyślenia,
Niźli ty nawet... oddam ją za ciebie,
Za słodycz twego jednego spojrzenia!
Ach! i gdyby w posagu
Płynęło za nią wszystkie złoto Tagu,

Gdyby królestwo w niebie;
Oddałbym ją za ciebie!
Najmniéjszych względów nie zyska odemnie,
Gdyby za tyle piękności i złota
Prosiła tylko, ażeby jéj luby
Poświęcił małą cząstkę żywota,
Który dla ciebie całkiem poświęca daremnie;
Gdyby prosiła o rok, o półroka,
Gdyby jedna z nią pieszczota,
Gdyby jedno mgnienie oka;
Nie chcę! nie! i na takie nie zezwolę śluby. (surowo)
A ty sercem oziębłém, oboiętną twarzą,
Wyrzekłaś słowo méj zguby,
I zapaliłaś niecne ogniska,
Którémi łańcuch wiążący nas pryska,
Które się wieczném piekłém między nami żarzą,
Na moje wieczne męczarnie!
Zabiłaś mię, zwodnico! Nieba cię ukarzą,
Sam ja... nie puszczę bezkarnie,
Idę, zadrżyjcie odmieńce!
(dobywa sztylet i ze wsciekłą ironią.)
Błyskotkę niosę dla jasnych panów!

Ot tym wina utoczę na ślubne toasty...
Ha! wyrodku niewiasty!
Śmiertelne ścisnę wkoło szyi twojéj wieńce!
Idę jak moję własność do piekła zagrabić,
Idę!.. (wstrzymuje się i zamyśla) o nie! nie... nie... żeby ją zabić,
Trzeba być trochę więcéj, niż piérwszym s szatanów!
Precz to żelazo (chowa) niech ją własna pamięć goni, (xiądz odchodzi.)
Niech ją sumienia sztylety ranią!
Pójdę, lecz pójdę bez broni,
Pójdę tylko spojrzéć na nią.
W salach, gdzie te od złota świécące pijaki
Przy godowym huczą stole,
Ja w téj rozdartéj sukni, z tém liściem na czole
Wnijdę i stanę przy stole.....
Zdziwiona zgraja od stołu powstała,
Przepijają do mnie zdrowiem,
Proszą mię siedzieć: ja stoję jak skała,
Ani słowa nie odpowiém.

Plączą się skoczne kręgi przy śpiewach i brzęku,
Prosi mię w taniec drużba godowa,
A ja z ręką na piersiach, z listkiem w drugim ręku,
Nie odpowiém ani słowa!
W tém ona z swoim anielskim urokiem,
Gościu mój, rzecze: pozwól niech się dowiém,
Skąd przychodzisz, kto jesteś? — ja nic nie odpowiém;
Tylko na nią cisnę okiem.
Ha! okiem! okiem jadowitéj zmije,
Całe piekło z mych piersi przywołam do oka;
Niech będzie ślepą, martwą jak opoka,
Nawskróś okiem przebiję.
Wgryzę się jak piekielny dym pod jéj powieki,
I w głowie utkwię na wieki.
Będę jéj myśli czyste przez cały dzień brudził,
I w nocy ją ze snu budził. (powolniéj z czułością)
A ona tak jest czuła, tak łacno dotkliwa,
Jako na trawce wiosenne puchy,
Które lada zefiru zwiewają podmuchy,
I lada rosa obrywa.

Każde wzruszenie moje, natychmiast ją wzruszy,
Każdy przyostry wyraz zadraśnie;
Od cienia smutku mego, jéj wesołość gaśnie:
Tak znaliśmy nawzajem czucia wspólnéj duszy,
Co jedno pomyśliło, już drugie odgadło.
Całą istnością połączeni ścisło,
Spojrzawszy tylko na twarzy zwierciadło,
Serce nasze jak w czystym widzieliśmy stoku.
Jakie tylko uczucie na mych oczach błysło,
Natychmiast lotem promyka
Aż do jéj serca przenika,
I na powrót błyszczy w oku.
Ach tak! tak ją kochałem! pójdęż teraz trwożyć,
I na kochanka larwę potępieńca włożyć?
Poco? czego chcę od niéj? o zazdrości podła!
I jakież są jéj grzechy?
Czyli mię słówkiem dwóznaczném podwiodła?
Czy wabiącémi łowiła uśmiechy,
Albo kłamliwe układała lice?
I gdzież są jéj przysięgi, jakie obietnice?
Miałemże od niéj, choć przez sen nadzieję?

Nie! nie! sam urojone żywiłem mamidła,
Sam przyprawiałem jady, od których szaleję!
Pocóż ta wsciekłość? jakie do niéj prawa?
Co za moją wzgardzoną przemawia osobą?
Gdzie wielkie cnoty? świetne czyny? sława?
Nic! nic! ach jednę miłość mam za sobą!
Znam to; nigdym śmiałémi nie zgrzeszył zapędy,
Nie prosiłem, ażeby była mnie wzajemną:
Prosiłem tylko o maleńkie względy,
Tylko żeby była ze mną,
Choćby, jak krewna z krewnym, jak siostrzyczka z bratem,
Bóg świadkiem, przestałbym na tém.
Gdybym mówił: widzę ją, widziałem ją wczora,
I jutro widzieć będę.
Oddam piérwszy dzień dobry, u stołu z nią siędę,
Z nią zrana, w dzień koło niéj, koło niéj z wieczora.
Ach jak byłbym szczęśliwy! (po pauzie) zapędzam się marnie.
Ty pod zazdrośnych oczu, chytrych żądeł strażą!
Ani obaczyć niewolno bezkarnie.
Pożegnać, porzucić każą....

Umrzeć!. (z żalem) kamienni ludzie! wy nie wiecie,
Jak ciężka śmierć pustelnika!
Konaiąc patrzy na świat, sam jeden na świecie!
Dłoń mu przychylna powiek nie zamyka!
Żałobne grono łoża nie otoczy,
Nikt nie pójdzie za trumną do wieczności domu,
Garsteczki piasku nie rzuci na oczy,
Zapłakać nié masz komu!
O gdybym mógł choć przez sen pokazać się tobie,
Gdybyś na mojéj pamiątkę męki
Jeden przynajmniéj dzionek chodziła w żałobie,
Przypięła jednę czarną wstążkę do sukienki!..
Może spojrzysz ukradkiem... i łezka boleści...
I pomyślisz westchnąwszy, ach on mię tak kochał!
(z dziką ironią).
Stój, stój, załośne piskle!.. precz wrzasku niewieści!
Będęż jak dziecko szczęścia umiérając szlochał?
Wszystko, mi wszystko niebiosa wydarły,
Lecz resztki dumy nie mogą odebrać!
Żywy o nic przed nikim nie umiałem żebrać,
Żebrać litości nie będę umarły!

(z determinacyą.)
Rób, co chcesz, jesteś woli swojéj panią,
Zapomnij!.. ja zapomnę! (pomieszany) wszak już zapomniałem?
(zamyślony.)
Jéj rysy... co raz ciemniéj... tak, już się zatarły!
Już ogarniony wieczności otchłanią,
Doczesnym pogardzam szałem... (pauza)
Ach wzdycham! czegoż wzdycham? ha! westchnąłem za nią,
Nie! nie mogę zapomniéć o niéj i umarły.
Wszakże ją widzę? wszak tu, o tu stoi!
Płacze nade mną... jaka łezka szczéra!
(z żalem.)
Płacz moja luba, twój Gustaw umiéra!
(z determinacyą.)
No, daléj śmiało Gustawie! (podnosi sztylet)
(z żalem)
Nie boj się luba, on się nic nie boi!
Czego żałujesz, on nic z sobą nie zabiéra!
Tak! wszystko! wszystko tobie zostawię,

Zostawię życie i świat i roskosze,
(z wściekłością.)
I twego!.. wszystko... o nic... ani łzy nie proszę!
(do xiędza, który wchodzi ze służącémi.)
Słuchaj ty... jeśli kiedy obaczy... (z obłąkaniem i wzmagającą się gwałtownością.)
Pewna nadludzka dziewica... kobiéta,
I jeśli ciebie zapyta,
S czego umarłem? nie mów, że z rozpaczy;
Powiédz, że byłem zawsze rumiany, wesoły,
Żem ani wspomniał nigdy o kochance,
Że sobie grałem w karty, piłem z przyjacioły...
Że ta pijatyka.. tańce...
Że mi się w tańcu.. ot (uderza nogą) skręciła noga.
S tego umarłem... (przebija się)
XIĄDZ.
Jezus, Marja! bój się Boga,
(chwyta za rękę, Gustaw stoi; zegar zaczyna bić.)
GUSTAW.
(pasując się ze śmiercią, patrzy na zegar.)
Łańcuch szeleści... Jednasta wybija!

XIĄDZ.
Gustawie! (kur pieje drugi raz.)
GUSTAW.
To drugie hasło!
Czas ucieka, życie mija!
(zegar kończy bić, świéca druga gaśnie.)
I drugie swiatło zagasło!
Koniec boleści!... (dobywa sztylet i chowa.)
XIĄDZ.
Ratujcie przebóg, może jaka rada!
Ach już, już kona, wbił do rękojeści,
Padł ofiarą szaleństwa!
GUSTAW (z zimnym uśmiéchem.)
Przecież nie upada!
XIĄDZ (chwyta za rękę.)
O zbrodnio! Boże odpuść... Gustawie! Gustawie!
GUSTAW.
Zbrodnia taka nie może popełniać się co dzień,
Daj pokój próżnéj obawie;
Stało się — osądzono — tylko dla nauki,
Scenę boleści powtórzył zbrodzień.

XIĄDZ.
Jak to? co to jest?
GUSTAW.
Czary, omamienie, sztuki.
XIĄDZ.
Ach! włosy mi się jeżą, drżą pode mną nogi,
W imie Ojca i Syna! co to wszystko znaczy?
GUSTAW. (patrząc na zegar.)
Wybiło dwie godziny; miłości, rospaczy,
A teraz następuje godzina przestrogi.
XIĄDZ (chce go sadzić.)
Usiądź, połóż się, oddaj zabójcze narzędzie,
Pozwól rany opatrzyć —
GUSTAW.
Daję tobie słowo,
Że aż do dnia sądnego sztylet w pochwach będzie.
O ranach próżna troska, wszak wyglądam zdrowo?
XIĄDZ.
Jak Bóg na niebie, nie wiém co to...
GUSTAW.
Skutki szału,

Albo może kuglarstwo? — Są kosztowne bronie,
Których ostrze przenika, i aż w duszy tonie;
Przecież widomie nie uszkadza ciału,
Taką bronią po dwakroć zostałem przebity...
(po pauzie z uśmiechém.)
Taką bronią za życia są oczy kobiéty, (ponuro)
A po śmierci grzesznika cierpiącego skrucha!
XIĄDZ.
W imie Ojca i syna, i świętego ducha!
Czego stoisz jak martwy? zaglądasz na stronę?
Ach oczy!.. przebóg, jakby bielmem powleczone!
Puls ustał... ręce twoje zimne, jak żelazo!
Co to wszystko ma znaczyć?
GUSTAW.
O tém inną razą!
Słuchaj, jakie mię na świat zamiary przywiodły.
Kiedy wchodząc do ciebie stanąłem u progu,
Pamiętam że z dziatkami odprawiałeś modły,
Któreś za dusze zmarłe ofiarował Bogu.
XIĄDZ.(chwyta krucyfix.)
Prawda, zaraz dokończym... (ciągnie dzieci do siebie.)

GUSTAW.
No, przyznaj się szczérze,
Czy wierzysz w piekło, w czyściec?..
XIĄDZ.
Ja we wszystko wierzę,
Cokolwiek w piśmie świętém Chrystus nam ogłasza,
I w co zaleca wierzyć kościół, matka nasza.
GUSTAW.
I w co twoje pobożne wierzyły pradziady?
Ach! najpiękniéjsze święto, bo święto pamiątek,
Za cóż zniosłeś dotychczas obchodzone Dziady?
XIĄDZ.
Ta uroczystość ciągnie s pogaństwa początek;
Kościół mnie rozkazuje i nadaje władzę,
Oświecać lud, wytępiać reszty zabobonu.
GUSTAW (pokazując na ziemię.)
Jednak proszą przeze mnie, i ja szczérze radzę,
Przywróć nam Dziady. Tam u Wszechmocnego tronu,
Kędy nasz żywot ścisłe odważają szale,
Tam większym jest ciężarem łza jednego sługi,

Którą szczérze wyleje nad tobą u zgonu,
Niż kłamliwe po drukach rozgłaszane żale,
Płatny orszak i kirem powleczone cugi.
Jeśli żałując śmierci dobrego dziedzica,
Lub zakupioną świécę stawia mu na grobie,
W cieniach wieczności jaśniéj błyszczy się ta świéca,
Niż tysiąc lamp w niechętnéj palonych żałobie.
Jeśli przyniesie miodu plastr i skromne mléko,
I garścią mąki grobowiec posypie:
Lepiéj posili duszę, o! lepiéj daleko,
Niż krewni modnym balem wydanym na stypie.
XIĄDZ.
Ani słowa. Lecz Dziady, te północne schadzki,
Po cérkwiach, pustkach, lub ziemnych pieczarach,
Pełen guslarstwa, obrzęd świętokradzki,
Pospólstwo nasze w grubéj utwierdza ciemnocie;
Stąd dziwaczne powieści, zabobonów krocie,
O nocnych duchach, upiorach i czarach.
GUSTAW.
Więc żadnych nié ma duchów? (z ironią) świat ten jest bez duszy?

Żyje, lecz żyje tylko, jak kościotrup nagi,
Który lekarz tajemną sprężyną rozruszy;
Albo jest to coś nakształt wielkiego zegaru,
Który obiega popędem ciężaru?
(z uśmiéchem.)
Tylko nie wiécie, kto zawiesił wagi!
O kołach, o sprężynach rozum was naucza;
Lecz nie widzicie ręki i klucza!
Gdyby s twych oczu ziemskie opadło nakrycie,
Obaczyłbyś nie jedno wkoło siebie życie,
Umarłą bryłę świata pędzące do ruchu.
(do dzieci, które wchodzą.)
Dzieci chodźcie pod kantorek.
(do kantorka.)
Czego potrzebujesz duchu?
GŁOS S KANTORKA.
Proszę o troje paciorek.
XIĄDZ (przerażony.)
W imie Ojca... niech biega... Altarystę zbudzi,
Słowo stało się ciałem!.. zawołajcie ludzi!..

GUSTAW.
Wstydź się, wstydź się mój ojcze, gdzie rozum? gdzie wiara?
Krzyż jest mocniéjszy, niźli wszyscy ludzie twoi,
A kto się Boga boi, ten się nic nie boi.
XIĄDZ.
Mów, czego potrzebujesz... ach to upiór, mara!
GUSTAW.
Ja! nic nie potrzebuję, jest potrzebnych tylu!
(łowi koło świécy motyla.)
A tuś mi panie motylu! (do xiędza pokazując motyla.)
Ten migający wkoło oćmy rój skrzydlaty
Za życia gasił każdy promyczek oświaty,
Za to po strasznym sądzie ciemność ich zagarnie;
Tymczasem z potępioną błąkając się duszą,
Chociaż nie lubią światła, w światło lecieć muszą,
To są dla ciemnych duchów najsroższe męczarnie!
Patrzaj ów motyl strojny barwionémi szaty,
Był jakiś królik, albo pan bogaty.

I wielkim skrzydeł roztworem
Zaciemniał miasta, powiaty.
Ten drugi mniéjszy, czarny i pękaty,
Był xiążek głupim cenzorem,
I przelatując sztuk nadobne kwiaty,
Oczerniał każdą piękność, którą tylko zoczył,
Każdą słodkość zatrutym wysysał ozorem,
Albo przebijał do ziemi srodka,
I nauk ziarno s samego zarodka
Gadziny zębem roztoczył...
Ci znowu, w licznym snujący się gwarze,
Są dumnych pochlebnisie, czernideł pisarze.
Na jakie pan ich gniéwał się zagony;
Tam przeklęta chmura leci,
I czy ledwie wschodzące, czy dojrzałe plony,
Jako sarańcza wybija.
Za tych wszystkich moje dzieci
Niewarto zmówić i Zdrowaś Maryja.
Są inne słuszniéj godne litości istoty,
A między niémi twoi przyjaciele, ucznie,
Których ty wyobraźnią w górne pchnąłeś loty,
Których wrodzony ogień podniecałeś sztucznie.

Jaką żyjąc pokutę mieli za swe winy,
Oznajmiłem wieczności przestąpiwszy progi:
Życie moje ścisnąłem w krótkie trzy godziny
I znowu wycierpiałem dla twojéj przestrogi.
Im więc nieś ulgę proźbą i mszalną ofiarą;
Dla mnie, oprócz wspomnienia nic więcéj nie proszę.
Za grzech mój życie było dostateczną karą,
A dziś nie wiém, nadgrodę czy pokutę znoszę.
Bo kto na ziemi rajskie doznawał pieszczoty,
Kto znalazł drugą swojéj połowę istoty,
Kto nad świeckiego życia wylatując krańce
Duszą i sercem gubi się w kochance,
Jéj tylko myślą myśli, jéj oddycha tchnieniem,
Ten i po śmierci również własną bytność traci,
I przyczepiony do lubéj postaci,
Jéj tylko staje się cieniem.
Jeśli żyjąc świętemu był uległy panu,
Niebieską z nim chwałę dzieli;
Albo ze złym do wiecznéj strącony topieli
Jest bolesnego wspólnikiem stanu.

Na szczęście Bóg mię zrobił poddanym anioła,
Dla niéj i dla mnie przyszłość śmieje się wesoła.
Tymczasem jak cień błądząc przy kochanych wdziękach,
Bywam albo w niebiosach, albo w piekła mękach.
Gdy ona wspomni, westchnie i łezkę wyleje,
Zbliżam się do usteczek, biały włos rozwieię,
Zmieszam się z odetchnieniem i przeniknę ciebie,
I jestem w niebie!
Lecz kiedy!.. ach czujecie, wy coście kochali!
Jakim zawiść ogniem pali!...
Długo jeszcze po świecie błąkać się potrzeba,
Aż ją Bóg w swoje objęcia powoła,
Natenczas śladem lubego anioła,
I cień mój błędny wkradnie się do nieba. (zegar zaczyna bić.)
(śpiéwa.)
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego roskazu:

Kto za życia choć raz był w niebie,
Ten po śmierci nie trafi od razu.
(zegar kończy bić, kur pieje, lampa przed obrazem gaśnie, Gustaw znika.)
CHÓR.
Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według Bożego roskazu:
Kto za życia choć raz był w niebie,
Ten po śmierci nie trafi od razu.





  1. Pieśń gminna
  2. Z Szyllera.
  3. Z pieśni gminnéj.
  4. Z Göthego.
  5. Szyllera.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.