Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiatr zimny świszcze przez szczéliny:
Jak tu zimno! (idzie do pieca) gdzież jestem?
XIĄDZ.
W przyjaciela domu.
PUSTELNIK (przytomnie.)
Pewnie cię nastraszyłem o niezwykłéj porze,
Do nieznanego miéjsca, w dziwacznym ubiorze?
Musiałem wiele gadać? ach nie mów nikomu!
Jestem biédny podróżny, z dalekich stron jadę.
(ogląda się i przytomniéj.)
W młodości jeszcze, na środku gościńca,
Napadł, obdarł mię całkiem (z uśmiéchem) skrzydlaty złoczyńca.
Nié mam sukień; co znajdę, to na siebie kładę.
(obrywa liście i szaty poprawia z żalem.)
Ach odarł mię, odebrał wszystkie skarby świata;
Została przy mnie jedna niewinności szata!
XIĄDZ (który ciągle patrzał na świécę, do pustelnika.)
Uspokój się dla Boga! (do dzieci) kto to zgasił świécę?