Pluton i Persefona/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Pluton i Persefona
Podtytuł Baśń fantastyczna na tle mitologicznem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1919
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Bogdan Nowakowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT III.
U wrót Tartaru.
ODSŁONA I.
U WRÓT TARTARU.
(W głębi płynie rzeka Styx, o czarnych, ponurych falach. Otaczają ją zewsząd skały granitowe, bramy skalne i złomy ponure. Brzeg Styxu skalisty. Po prawej stronie pieczara opleciona bluszczem i krwawym kwieciem granatu, skąd płynie jasna smuga blasku: wejście na pola Elizejskie. Z lewej strony pieczara czarna, straszna, z poszarpanych skał, to wejście do piekieł. Przy tej pieczarze leży uśpiony Kerberos, na grubych łańcuchach; ciało psa olbrzymiego płowego o trzech potwornych głowach, z ogromnemi kłami. Ogon z węża, zakończony głową gadziny. — Światło fioletowe zalewa całą scenę, półmrok ponury w oddali. Cisza i głusz przez chwil kilka. Kerberos budzi się, przeciąga członki i mruczy złowrogo. Słychać uderzenia wioseł o fale i wolno podpływa do brzegu łódź z kory, szeroka, długa. Na niej stoi Charon — przewoźnik, starzec z siwą olbrzymią brodą i włosami, szaro ubrany, ręce i nogi nagie, suche, kościste. Cały jest jakby we mgle szarej. W łódce grupują się duchy zmarłych, cienie szare, całe w osłonach. Łódź staje, cienie wysiadają, spływając jakby z łodzi. Kerberos okazuje niepokój, ryczy ponuro i rzuca się na łańcuchach. Wchodzą Minos i Radamantos. Scena krótka mimiczna. Minos głęboko zamyślony patrzy na duchy, poczem ręką wskazuje pola Elizejskie).
SCENA I.
MINOS, RADAMANTOS, CHARON i DUCHY.

RADAMANTOS (opornie).
Czyż wszystkie ułaskawiasz duchy? Są tu i winni. Ot ten, (wskazuje ducha) wiele w życiu grzeszył.
MINOS (poważnie).
Lecz srogą odbył pokutę. Sam się czuł winnym. To go już uwalnia od piekieł kary.

(pojawia się nagle zza skały Tanatos ze zgaszoną pochodnią).
SCENA II.
MINOS, RADAMANTOS, CHARON, DUCHY i TANATOS.

TANATOS (ponuro).
I skon miał ciężki. Pochodnia jego życia z trudem i w mękach gasła. Mojry tępe dlań miały nożyce. Zaprawdę, Minos sprawiedliwie sądzi. Jam ich pozbawił światła słonecznego, ty im daj raju zakosztować blasków.
MINOS (do duchów).
Płyńcie, ciche duchy w bramy Elizjum gdzie ból i trud życia wynagradza hojnie nasz władca Pluton, Katachtonios Zeus, pan złotodajny, pan skarbów podziemi. Idźcie w raju świetliste obrzaski; męka skończona; przed wami wieczność pełna słodkich snów.

(Duchy cicho jak mgła suną w bramy pól Elizejskich, przed bramą zatrzymują się chwilę i nagle, jakby w zachwycie, w oczarowaniu, płyną naprzód i giną w blasku).

RADAMANTOS (do Tanatosa).
Czy duchów więcej nie będzie?
TANATOS.
Powracam na ziemię, czekają tam na mnie. Na ziemskim padole niekiedy bywam pożądany; gdy życie ciężarem swym zmoże, mój widok koi, pochodnia łagodzi. Łzy, krew i jęki, to znaki najczęstsze przejścia mojego. Czas już na mnie, odchodzę.

(Ukazuje się z po za skał Nemezys. Wchodzi szybko, poprzedzana przez kółko ze skrzydłami, które się przed nią toczy. Na sobie ma srebrzyste peplum, szata grecka, spięta na ramionach kameleonami, zmieniającemi wciąż kolory. Na głowie korona promienista, w środku, nad czołem jeden róg jeleni. Z pod korony spływa lekko srebrzysta zasłona, przez nią widać twarz mądrą, surową. W ręku wagi i włócznia. Jedna waga dużo niżej opuszczona).
SCENA III.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS.

WSZYSCY (z okrzykiem).
Nemezys!...
NEMEZYS (donośnie).
Jam jest!! Zaczekaj, Tanatosie. Na ziemi widzę zbrodnię, którą ja chcę pomścić. Nie jeden osobnik, winien cały naród; naród krzywdzi naród, przebrała się miara (pokazuje wagi). Krew na wagach, mord, hańba, krzywda dusz i ciała. Wyczerpała się cierpliwość moja. Pójdźmy razem, śmiercionośny, w tę krainę krwi.
MINOS.
Słuszna kara na występnych, niech nie ujdą ciosów. O niezbadana, tajemnych, a złych zamiarów ludzkich mścicielko, poniż i złam dumne głowy.

(W słupie czarnego dymu pojawia się bogini czarów tajemniczych, Hekate Tryformis, postać o trzech twarzach i trzech stronach: białej, czarnej i czerwonej. Uzmysłowienie ducha ideału — biała, grzechu i zbrodni — czarna, zmysłowości i bogactwa — czerwona. W ręku trzyma czarę z trucizną i róg złoty, z którego wytryska ogień. Jest cała w długiej szacie spływającej w zwojach o trzech kolorach zlanych z sobą. Każda z twarzy ma wyraz właściwy. Nad białą jasna gwiazda nad czołem, nad czarną wąż się wije, nad czerwoną złota korona.
SCENA IV.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS i HEKATE.

WSZYSCY (z okrzykiem).
Hekate Triformis!...
HEKATE (do Nemezys).
I ja idę z wami! Gdy ty, zemsty szlachetnej bogini, dziejowe krzywdy i nowe zbrodnie karać będziesz, ja ci dopomogę. (Do Tanatosa): Zanim pochodnię swą schylisz, Tanatosie, ja ich wpierw napoję jadem tej trucizny, by odczuli łatwiej złe uczynki swoje, aby zrozumieli, jak nieszczęście boli. Umrzeć, to czasem zbyt łagodna kara, niechże cierpią ci, co umieją gnębić. Kto zaś w ideału złotą patrzy gwiazdę, temu ten płomień (wskazuje róg) wręczę, by go rozpalał i by mu płonął. To są wyroki władcy podziemi.
NEMEZYS.
Do dzieła więc, dążmy za śladami krwi... Tocz się kółko, tocz!...

(Wtem Kerberos podnosi się na łapach i wydaje straszny ryk, groza jakaś przejmuje wszystkich. Jednocześnie na skałach pojawia się mnóstwo małych duchów skalnych z różkami, niby żuki, jelonki, nietoperze, sówki i puhacze. Rozlega się pisk i szepty głośne).
SCENA V.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS i DUCHY SKALNE.

DUCHY SKALNE (pojedynczo).
Król nasz jedzie!
Pluton srogi!
Pan mocarny!
Pan bez trwogi!
Już jest blizko!...
Baczność... Cyt!...
Cyt... cyt... cyt... cyt!...
MINOS (podbiega do rzeki).
Co się dzieje? (spogląda w dal rzeki i cofa się gwałtownie).
Hej, na brzeg, podziemne twory! Pluton płynie! Piekieł pan!... Na brzeg, na brzeg!...
DUCHY SKALNE.
Pluton płynie!
Panią wiezie!
Panią i królową nam!
Cyt!.. Cyt!.. Cyt!.. Cyt!..

(Wchodzą Demony, Harpje, różne duchy i potwory podziemne).
(Brzeg zapełnia się. Wchodzi Eak (Ajakos) trzeci sędzia; postać jasna, młodzieńcza. Wchodzą Hefajstos i Hermes, ten ostatni wielce rozradowany).
SCENA VI.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS, HEKATE, DUCHY SKALNE, DEMONY, HARPJE, POTWORY, EAK, HEFAJSTOS i HERMES.

HEFAJSTOS (z okrzykiem).
Pluton nadpływa! Zwycięzca!
HERMES (rozbawiony).
A to Olimp teraz grzmi! Bo wszak Zeus oszaleje! Czy daleko są?... Zajrzeć trzeba!... Evohe!... Evohe!...[1]
HEFAJSTOS (poważnie).
Stój, Hermesie!... Bogiem jesteś, swej powagi nie doceniasz!...
HERMES (rozgląda się).
Och, wszak w swoim jestem gronie, nie na ziemi pośród ludzi... Dosyć tej powagi tam!...
DUCHY SKALNE.
Cyt... już cyt!... Łuna wzrasta. Płynie szybko złoty prom. Cyt... ach cyt!... jaka zorza... bierze nas w ognisty krąg.

(pojawia się nagle na rzece łuna czerwona i szybko rośnie).

Cyt... cyt!... Są już, są!...

(Nagle, gwałtownie podpływa do brzegu strojny, złoty prom, z purpurową oponą na wężowych słupach opartą. Oponę spina u góry złota, zębata korona, nad nią takiż róg obfitości, z którego wytryska blask świetny purpurowy, zalewający prom, Styx i całą scenę. Na promie kwadryga Plutona, konie spienione, walą kopytami w pomost, wydający dźwięk metaliczny. Przy koniach stoi i trzyma je przy pyskach potężny Herakles (bohater ziemski, zmarły), okryty skórą lwa, z gór Kiteronu. Za kwadrygą stoi Charon, cały liljowo mglisty i wiosłuje. Na kwadrydze Pluton, trzymający w lewej dłoni wodze i posoch, prawem ramieniem otacza Persefonę omdlałą, zwisającą bezwładnie. Ona oburącz trzyma welon przezroczy, w którym są narcyzy, ręce z welonem przyciśnięte do piersi, głowa pochylona. Włosy rozwiązane w pędzie ucieczki spływają na plecy jej i ramiona. Pluton, tuląc ją do siebie troskliwie, patrzy na nią miłośnie. Prom staje. Cisza wielka dokoła. Purpura zamienia się zwolna w fiolet, gdy Pluton wynosi Persefonę w ramionach, oboje są już w mistycznej fioletów toni. Prom zaciemnia się fioletem, razem z kwadrygą, końmi, Heraklesem i Charonem-wioślarzem. Prom się usuwa. Gdy Persefona stanęła stopą na brzegu, duchy skalne rzucają na nią kwieciem granatu. Kerberos podpełza pokorny i kładzie głowy u jej stóp. Ona stoi podtrzymywana przez Plutona, wciąż jak bezwładna. Szal jej opada i narcyzy rozsypują się obojgu pod nogi. Pluton pochyla się, chwyta biały narcyz i unosząc w górę woła z zapałem, a poważnie, nie puszczając z ramion Persefony).
SCENA VII.
MINOS, RADAMANTOS, TANATOS, NEMEZYS, HEKATE, DUCHY SKALNE, DEMONY, HARPJE, POTWORY, EAK, HEFAJSTOS, HERMES, PLUTON i PERSEFONA.

PLUTON.
Kwiat ten biały od tej chwili godłem mojem jest!

(Wszyscy nizko pochylają głowy).

HEFAJSTOS (serdecznie).
Oby szczęście ci zwiastował i marzenia spełnił twe, niezwalczony ziemiowładco!
HERMES (serdecznie).
Oby zakwitł tu w podziemiach najpiękniejszą krasą swą, Aidesie zwycięzco!
CHÓR WSZYSTKICH OBECNYCH.
Szczęśliw bądź, panuj nam! Katachtonios Zeus!

(Persefona patrzy dokoła jak w otumanieniu, wzrokiem trwożnym. Nagle oprzytomniała, prostuje się dumnie, spoziera dokoła już ocknięta z odrętwienia).

PERSEFONA (dumnie).
Gdzie się znajduję?...
PLUTON.
W otchłaniach Tartaru, w mojem państwie mroków i cieni, wszelkiego wyrostu i wszelkiej zatraty, w królestwie bogactwa i duchów ostoi, gdzie od tej chwili jesteś królową.
CHÓR WSZYSTKICH OBECNYCH, (prócz Hefajstosa i Hermesa).
Witaj nam, pani Erebu, pani czeluści piekielnych i raju rozkoszy!
HEFAJSTOS (z ukłonem).
Witaj bogini kwiecia i zbóż. Tu berło twoje, twe panowanie. Obok Plutona na złotym tronie zasiądź i rządy sprawować chciej!
PERSEFONA.
Co się ze mną dzieje?...
HERMES (z przesadnym ukłonem).
Najpiękniejsza, kłosonośna, Hadesu panią stajesz się! Obyś rajem była tu, w wszechpotężnem Plutona państwie, obyś była jasną smugą dla podziemi, twórczą mocą!

Pluton przez cały czas rozmawia z Minosem i Radamantosem, poczem skinął na Hekate i wydaje jej jakieś rozkazy, ona pokłon mu składa).

PERSEFONA.
Hermes tu?!...
HERMES.
Jam, o cudna! Gdy zażądasz, wnet na Olimp matce twojej pozdrowienie zanieść chcę.
PERSEFONA (z okrzykiem bólu).
Matka moja!!... (zakrywa oczy).
NEMEZYS (biorąc ją za rękę).
Bądź spokojna, wdzięku pełna, nie trwóż się i nie bądź gniewna, (odprowadza ją nieco i mówi ciszej). On cię kocha najpotężniej z tych, co serca twego chcieli. On, to siła jest wszechmocna. Niezmierzona jego wola i jego dla ciebie cześć. Tyś szczęśliwa, boś zdobyła miłości najwznioślejszy szczyt.
HEKATE (staje z drugiej strony Persefony).
I wyżyna ideału, który piastowałaś stale, twym udziałem staje się. Tyś wybranką jest Plutona, duchem odpowiadasz mu. On przy sobie stawia ciebie, — tylko dumną możesz być! Ja ci służyć będę, Pani. Biała moja strona i ta gwiazda moja złota jest na twe rozkazy, bo tak żąda On, Orkus groźny, ogniowładny pan.
PERSEFONA (spogląda na obie).
Nemezys, dziejów mścicielka i ty, Hekate Triformis... jam wśród was?...

(usuwa się od nich, jakby nagle zatrwożona. Zachwiała się, Pluton ją podtrzymuje).

PLUTON.
Nie trwóż się, o droga!...
PERSEFONA (dumnie).
Nie znam trwogi!... Co jest tam? (wskazuje srebrzystą jaśń na prawo).
PLUTON.
To są wrota Elizejskich pól.
EAK (z powagą).
Gdzie dusz ludzkich korowody słodkich nagród czerpią dary.
PERSEFONA.
Ktoś ty jest?
EAK.
Jeden z sędziów, zwę się Eak. Do Elizjon wiodę duchy, by wynagradzać je, jak żąda wielki Pluton, rajodawca hojny, miłowany przez zastępy wdzięcznych dusz.
PERSEFONA (spogląda chwilę na Plutona i nagle, jakby oderwać się chciała).
Gdzież jest Minos?
MINOS (podsuwa się).
Jam jest, pani!
PERSEFONA (patrząc nań ciekawie).
Więc to ty rozsądzasz winy? Na Olimpie znają cię. Tyś jest wielce sprawiedliwy, — królu Krety! Wyroki twoje mądre są!
MINOS.
Sądzę, jako mi sumienie każe i wszechwładny Pluton bóg.

(Persefona spogląda po raz drugi na Plutona i znowu jakby z lękiem odwraca głowę).

RADAMANTOS (sam się zbliża).
Jam jest trzeci sędzia, pani, Radamantos imię moje.
PERSEFONA.
Wiem, ty do piekieł zsyłasz duchy.
RADAMANTOS.
By tam w męce srogiej kary, grzechy i plugawe życie rozpamiętywać mogli i żal budzić swój.
PERSEFONA.
Ach, tyś jest nieubłagany!
RADAMANTOS.
Dla występnych łaski niema. Pluton żąda wielkich kar, gdy przewiny wielkie są. Pluton groźny, gdy tak trzeba, piekło przed nim drży.

(Kora znowu patrzy na Plutona długą chwilę).

PERSEFONA.
Gdzież jest piekło?
RADAMANTOS (wskazując na lewo).
Tam, o pani!
PLUTON.
Czy chcesz zwiedzić miejsce kar?
PERSEFONA.
Niechcę! Nie!

(Podchodzi do bramy pól Elizejskich, patrzy, jakby w oczarowaniu).

PERSEFONA (w zachwycie).
Jak tam cudnie.
PLUTON (zbliża się do niej, mówi miękko).
Tyś jest promień najcudniejszy!
PERSEFONA (usuwa się nieco).
Jak tam jasno, jak tam słodko, jaka niezmierzona dal...

(Przez ten czas Hefajstos daje znaki wszystkim aby się rozejść. Wychodzą powoli, patrząc na Plutona i Persefonę, którzy stoją obok siebie, on trochę po za nią, ona zapatrzona w jaśń Elizjon, że cała jest w świetle, on wpatrzony w nią. Duchy skalne, zeskakują ze skał i cykając, szepcąc, wybiegają. Najdłużej zostają: Hefajstos, Hermes, Nemezys i Tanatos, który stoi u wrót piekieł).

HEFAJSTOS (szeptem).
Zostawmy ich. Dumna, lecz się w sobie trwoży. Niech ją Pluton uspokoi. Ehe, wierzę w niego!
HERMES.
On i tego dopiąć zdolny, skoro ją tak porwać mógł. Niech Demeter córki szuka, niech jej Zeus dopomaga, my tam o tem ani mru... mru...
NEMEZYS.
Pójdźmy... Nie należy tu przeszkadzać, gdzie się miłość zrodzić ma.
HEFAJSTOS.
Wszak on płonie!
NEMEZYS.
On... lecz ona?...
HERMES.
Ha, to gorsze, niż porwanie!
HEKATE.
Tu ma być porwanie ducha!

(Wychodzą. Persefona ocknęła się z zachwytu — spostrzega, że jest prawie w ramionach Plutona. Zadrżała silnie, odsuwa się gwałtownie i chwilę patrzy na niego spłoszona. Woła zdławionym głosem)
SCENA VIII.
PLUTON, PERSEFONA i TANATOS.

PERSEFONA.
Jak śmiałeś unieść mnie do państwa swego?...
PLUTON (spokojnie).
Chciałem i spełniłem!...

(Kora miesza się. Wtem Kerberos warknął. Brzęk łańcuchów).

PERSEFONA (z lękiem).
Co to?...
PLUTON (kładzie rękę na grzbiecie Kerberosa, ten się przed nim gnie).
Piekieł stróż, a twój sługa.
PERSEFONA (odwraca się).
Ach, Kerberos trójgłowy... Jakiż potwór!.. Straszno mi... Kto tam stoi?... (ukazuje Tanatosa).
PLUTON.
Tanatos, Nyksy czarnej syn.
PERSEFONA.
Ach, okropny!... i zgaszona twa pochodnia? Czemuż zgasła?
TANATOS (ponuro, z uszanowaniem).
Bo na ziemię idę, Pani.
PLUTON.
Niech zapłonie twa pochodnia, nie uśmiercaj ludzi dziś.
TANATOS.
Spełnię rozkaz, możnowładco.
PLUTON (wskazuje Korę).
Niech to będzie rozkaz jej!

(Tanatos odchodzi).
SCENA IX.
PLUTON, PERSEFONA.

PERSEFONA (patrząc w czeluści piekła, niespokojna, drżąca).
Jak tam czarno, jaka groza!.. Tak mi dziwnie, cała drżę!... Straszny Tartar!...

(Stoi przerażona, patrząc w piekło, ręce trzyma przy głowie. Pluton obejmuje ją miłośnie i łagodnie).

PLUTON.
Przy mnie droga, zbądź się lęku, przy mnie nic nie grozi ci... Jesteś moją!...
PERSEFONA (cofa się z okrzykiem).
Jakiem prawem?!...
PLUTON (dumnie i spokojnie).
Własnych pragnień! Kocham cię i na wieczność chcę dla siebie mieć!
PERSEFONA (dumnie, wzburzona).
Puść mnie! Na Olimp powrócić muszę, zaraz, dziś!...
PLUTON (spokojnie, lecz stanowczo).
Zostaniesz ze mną, bo tego pragnę, stać się musi, będziesz moją!
PERSEFONA (biegnie gwałtownie do brzegu, z okrzykiem).
Hej, Charonie!...
PLUTON (zastępuje jej drogę, cały w świetnej jaśni. Zatrzymuje ją ręką).
Ja tu jeden władzę mam!

KONIEC ODSŁONY I-ej.
ODSŁONA II.
W TARTARZE.
(Sala przyjęć Plutona, jak w akcie I-ym, tylko cała teraz opleciona wieńcami bluszczów i czerwonych maków. Światło liljowo-rude, mgliste. Tron zarzucony makami. Kowadła niema, na jego miejscu stoi wezgłowie, okryte złotogłowiem i skórą smoka. Przy wezgłowiu stoją kosze kwiatów: narcyzów i maków. Po sali kręcą się małe duchy skalne, rozrzucając kwiaty i zdobiąc niemi wszystko. Obok tronu stoi zydel z granitu, na nim złota skrzynia).
SCENA I.
DUCHY SKALNE.

DUCHY SKALNE (pojedyńczo).
— Sypmy kwiecie, sypmy w koło płomienistych maków snopy...
— Niech purpura im zapłonie... cyt... cyt... cyt...
— Niech miłości kwitnie kwiat...
— Niechaj woń narcyzów bieli, słodko serca ich upaja...
— Cyt... cyt... niech im z pod stóp rośnie kwiecie...
— Niech w ich sercach płonie żar...
— Cyt... cyt... płyń purpuro płyń... Niech twój płomień zapanuje...
— Niech ich weźmie w krąg gorący...
— Sypmy maki, sypmy, hej!...
Cyt... cyt... nadchodzi... ona... piekieł pani... do jej stóp... do stóp... do stóp...
— Cyt... cyt... sypać kwiaty!...

(Wchodzi Persefona, ubrana tak samo, tylko włosy luźno puszczone falą złoto-miedzianą, ciemną, spływają obficie. Idzie wolno, zamyślona głęboko. Duchy skalne zabiegają jej drogę i całe naręcza maków i narcyzów do nóg jej sypią. Persefona uśmiecha się łaskawie, lecz czoło jej się nie rozchmurza).
SCENA II.
PERSEFONA, DUCHY SKALNE.
(Persefona wchodząc, rozgląda się ciekawie, niespokojnie. Cała jest w brzasku lila-rdzawym, taki ton otacza wszystko).

PERSEFONA.
Dzięki wam, duchy skalne, dzięki małe twory... Tyle kwiatów... Skąd te maki? To są kwiaty moje!... I narcyzy, jakie białe! Skądże tutaj kwiaty?...
DUCHY (pojedynczo podskakują do niej i sypią kwiaty pod nogi).
— Jego rozkaz, najpiękniejsza!...
— Dla ciebie, królowo, kwiecie to z łąk ziemskich tu spłynęło...
— By cię zdobić, czarów pani!...
— Pluton kazał... Pluton bóg!...
Cyt... cyt... służymy ci pani!
PERSEFONA (mija duchy, mówi trwożnie).
Wszystko wre we mnie i wszystko się burzy... Tak tu dziwnie... jakieś mroki... (z okrzykiem trwogi) Jam w Hadesie!!... (zasłania dłońmi oczy).

(Wchodzi Pluton prędko, energicznie. Duchy znikają. Pluton ujrzawszy ją zatrzymuje się nagle i patrzy na nią chwilę z zachwytem, lecz groźnie, twarz jego łagodnieje. Persefona nie widzi go jeszcze, podnosi kosz z makami i twarz zanurza w kwieciu. Pluton postępuje krok, ona go spostrzega, drgnęła, gwałtownie kosz z jej rąk wypada, rozsypują się maki. Cofa się zmieszana. Pluton zbliża się do niej oparty na posochu, ubrany jak przedtem).
SCENA III.
PLUTON i PERSEFONA.

PLUTON (łagodnie).
Umiłowana!... Nareszcie jesteś u mnie.
PERSEFONA (sztywna, mówi zimno).
Czego żądasz, Plutonie!?
PLUTON (stanowczo).
Żądam ciebie!
PERSEFONA.
Ja chcę odejść stąd czemprędzej, chcę uciec, bo się boję, bo cię... nienawidzę!
PLUTON.
Skądże nienawiść i trwoga ta? Duma twoja nie zna lęku. Co cię we mnie płoszy?
PERSEFONA (z zakłopotaniem).
Czyn twój śmiały, bezpamiętny, twoja wola samowładna, stanowisko twoje! Twoja siła!...
PLUTON.
Moja siła!? A czy ty ją znasz!?...
PERSEFONA.
Widzę w tobie tę moc wielką, czuję ją, ona mnie przeraża.
PLUTON.
Jedyna!... Mnie obawiasz się?...
PERSEFONA (patrząc na Plutona bacznie).
Tak, ciebie. Coś jest w tobie znamiennego, coś, co mi dotąd obcem było, czego pojąć nie potrafię, co niepokój budzi mój. Tyle trwogi w duszę wlałeś (jakby z żalem i obawą) lęku tyle. Zatraciłam pewność swoją. W duszy mojej woła jakiś nowy głos, tak w niej wre, tak się szarpie, dręczy... kusi... (z okrzykiem namiętnym) Och! Tyś straszny jest, Plutonie!...

(Pluton patrzy na nią badawczo, trochę dziko z pod czoła, z pochyloną nieco głową i ściągniętemi brwiami, jakby walczył z chęcią rzucenia się na nią).

PERSEFONA (wije się niespokojnie pod tym jego wzrokiem. Z wybuchem).
Nie patrz na mnie tak!... Męczy mnie twój dziki wzrok. Tyś prawdziwy piekieł władca. (Z trwogą) Pocoś mnie tu porwał?! Panie!
PLUTON (z uśmiechem).
By dla siebie mieć i swoją...

(W Persefonie budzi się znowu duma i ambicja).

PERSEFONA.
Nie pytałeś mnie o wolę?
PLUTON (z szyderczym nieco uśmiechem).
Nie! i pytać bym nie umiał!... (po chwili, zbliżając się do niej, ona się cofa). Ja ciebie dawno już pragnąłem, aż nadeszła chwila, że musiałem wziąć, aby całą zabrać sobie.
PERSEFONA (w zadumie).
A gdyby mnie kto zatrzymał?...
PLUTON (niecierpliwie).
Taka siła nie istnieje, która by mi cię wydarła, skoro moją miałaś być.
PERSEFONA (z żywością).
Ja ci sama opór stawię, czy i o to niedbasz, ty?...
PLUTON (zimno).
Gdyby nawet było tak, opór twój potrafię złamać! (łagodnie) Lecz tak nie jest. W tobie męka i niepokój, wszakże to nie żal, niechęć, gniew... Nie odczuwam wrażeń złych.
PERSEFONA (z lekkim zachwytem).
On zdumiewa mnie, zadziwia!
PLUTON (z łagodną rzewnością)
Ty urokiem na mnie tchniesz. Tyle czaru w tobie widzę, tyle wdzięku i powagi. O... tyś mój przeczuty duch! (zbliża się do niej, namiętnie): Twojej duszy, serca chcę, zdobyć pragnę, zdobyć muszę, bo czego żądam, spełnię zawsze!
PERSEFONA (cofa się wahająco).
Miłości mojej chcesz?... o nią prosisz?...
PLUTON (z wybuchem).
Prosić?!... Nie!... Chcę i wezmę miłość twoją. Ja ci hojnie za nią płacę całą mocą uczuć swych. Z tej krynicy czerp dowoli, tyś jest moja, a jam twój. Tyś jest koniecznością dla mnie, dla Hadesu złotem ziarnem. Bo ty w sobie nosisz ducha, ideałów szczyty nie obce ci są. Serc naszych wzniosłe tony łączyć się będą, łączyć się muszą! Duchu mój wyśniony! Całowałbym twe stopy, ja, bóg podziemi i piekłowładca, naginając swe czoło pod twoje nogi. Tyś jest ta, której dotąd szukałem beznadziejnie, a wytrwale, w istnienie której nie wierzyłem już. Ty oderwałaś się od Olimpu góry i bardzo jesteś ponad nią. Mój jasny, czysty ideale! Dla ciebie miejsce ponad niebiany. Rozwiń swe skrzydła i lećmy wzwyż, by osiągnąć ducha najwznioślejszy szczyt! W Tartarze jesteśmy i tu jest nasz czyn, stąd wzmocnieni duchem poszybujemy razem do gwiazd... naszych snów. Tu działalność nasza w Erebie i raju, tu władza szeroka, sława i potęga. Wespół ze mną, droga, panuj duchem, sercem; ideały swoje wprowadzaj tu w czyn. Ja ci dopomogę, ja cię wesprę zawsze, panem twoim i twą siłą pragnę być i będę. Słuchać musisz woli mojej i łagodzić ostrość jej. Chcę, by cię błogosławiono tak w Elizjon, jak w Erebie, bo i ja cię błogosławię, wymarzony cudzie mój!...
PERSEFONA (zdumiona coraz bardziej, szepce do siebie).
Więc on we mnie ceni ducha?... odnalazł go... on go we mnie widzieć chce... on go kocha, ducha mego?...
PLUTON (odgadując ją raczej).
Odczuwam i widzę ducha w tobie, bo go w sobie masz. Inną jesteś niż te wszystkie boguneczki i boginie, wyższą, wolną, samorzutną duszą, ponad poziom tamtych dusz biernych, płaskich, kłamstwem tchnących, co urodą jeno lśnią, albo pysznych przy głupocie, lub amfibji zimnokrwistych... Ty odrębną jesteś, Kori, taką chciałem mieć i mam, taką kocham, taką tylko kochać mogę!
PERSEFONA
Dziwne, dziwne... to co on mówi, to tęsknotą moją jest... to pragnieniem serca mego... to marzeniem... (nagle niespokojnie). Więc on dla ideałów swoich porwał mnie tu, bym dla ducha jego była?... nie dla zmysłów... dla rozkoszy... Więc nie uroda moja podnietą jego ale moja dusza?... Czyż możliwe to?...
PLUTON (z mocą).
Genezą mojej tęsknoty duch twój był, jedyna, żądzą porwania i uczuć zarodkiem. Lecz wdzięk twój cudny zapala mnie również. Nie uznaję zmysłów bez podniety ducha! Gdy szał miłosny z duchowego zjednoczenia płynie z duchów spójni świętej mocy, wtedy jeno silnym i trwałym jest! Tyś urzeczywistnienie najtajniejszych pragnień mych i oto cię mam! Kocham ciebie, nie zaś siebie w tobie, a to jest różnica wielka, odczuj ją, przesłodka moja!
PERSEFONA (jak we śnie).
Ach!... oprzytomnieć... oprzytomnieć... Chciałabym się wyrwać, bronić przed tą zaborczą mocą jego, a tak mi coś w duszy śpiewa, jakieś skrzydła rosną... rosną... szum ich słyszę!... Czy oderwać się już zdołam?... Och uciekać, bo to już przykuwa, wiąże... Czy uciekać, czy też jeszcze śnić, śnić, tu w Hadesu otchłaniach... (żywiołowym ruchem rzuca się naprzód, do ucieczki, jest półprzytomna): Uciekać chcę!... puść mnie, puść! Jeszcze czas! Puść!...

(Pluton już wściekły, chwyta ją za ręce, zatrzymuje. Ona się w tył przegina, jakby usiłując się wyrwać).

PLUTON (zdławionym głosem).
Ani kroku dalej!... To mnie i ciebie obraża!...

(Zgina ją tak, że zniewolona żelaznym uściskiem jego ramion chwieje się i pada przed nim na kolana, głowę opiera poddańczo o kolana Plutona. Chwilę tak trwają, on pochylony nad nią. Wzrok jego groźny utkwiony w nią łagodnieje, rozjaśnia się. Nagle chwyta ją całą w ramiona, unosi lekko i rzuca na wezgłowie. Sam przyklęka na jedno kolano, obok jej głowy, bierze twarz jej w dłonie i długą chwilę patrzy w jej oczy. Ona pod siłą jego wzroku przymyka powieki, przebiegają ją dreszcze).

PLUTON (stanowczo, lecz miłośnie).

Nie próbuj oporu ze mną, to daremne! Ty mnie zwalczyć niechciej nigdy... słyszysz, nigdy! Ja tobą władam i władać będę! Lecz we władaniu jestem tyranem, a w posiadaniu despotycznym panem! Walka ze mną nie istnieje! Zgódź się z tem, Kori moja!
(Persefona drgnęła nagle i siada na wezgłowiu, on powstaje również, prostuje się, patrzy na nią).

PERSEFONA (przypomina sobie).
We władaniu być tyranem, a w posiadaniu despotycznym panem?... wszak to są marzenia moje!...
PLUTON (kładąc pieszczotliwie rękę na jej głowie).
Chcę w myślach twoich zapanować! O mnie masz marzyć, o mnie masz śnić...

(Nagle wybucha, porywa ją znowu w ramiona, przyklękając na wezgłowiu po za nią, tak, że głowa jej opiera się na jego piersiach).

PLUTON (z ogniem).
Kocham ciebie do szaleństwa, szaleję za tobą! Ty jedyna!... Pragnę ciebie całej i szału twego chcę, twej miłości, zapomnienia i niewolniczego poddania się mnie!... To mój nakaz, me żądanie!

(Mówiąc to patrzy jej prosto w oczy, z marsem na czole, pyszny, władczy a upojony. Ona oczy szeroko otwarte wlepione ma w jego źrenicach, oddycha szybko i milczy. On klęcząc na jednem kolanie po za nią na wezgłowiu trzyma ją za oba ramiona, plecami przytuloną do siebie).

PLUTON (łagodnie).
Ty się odemnie już nie oderwiesz!... Duch mój już nie puści cię. Myśmy się nie znali jeszcze, a tęsknota żyła w nas. Niezwalczona niczem siła pchała nas ku sobie wciąż. To konieczność była nasza i to był nasz mus!... Widzisz we mnie ducha swego i moją być już musisz, choćbyś i nie chciała!... Siła ducha mego zmusi cię, byś nawet myślą stale była przy mnie, Kori moja!... To duchów naszych zaślubiny. To jest nasze odrodzenie!
PERSEFONA (zrozumiała już, z wybuchem).
Więc to on?!...

(odsuwa się od niego nieco i patrzy z przestrachem, z ciekawością, pełna zdumienia, podniecona, powtarza).

To on?!
PLUTON (po długiej chwili bacznego śledzenia jej).
Tak!... To ja! Ty zrozumieć się nie możesz, stąd powstaje twój niepokój, twoja trwoga. Ale ty już odgadujesz, kim ja chcę dla ciebie być. Opanować ciebie chcę! Chcę, byś do mnie należała całkowicie i jedynie. Pragnę być dla ciebie mocą, twórczą siłą, objawieniem twoich snów.
PERSEFONA (powstaje i w ręce ujmuje głowę przy skroniach).
Byłże by on tą potęgą, za którą tęskniłam tak szalenie, beznadziejnie... Więc to jawa, to nie cudny jeno sen?!...
PLUTON (podchodzi do niej — z zachwytem, serdecznie).
Ukochana, ja ziszczeniem pragnień twoich. Tyś jest mym urokiem, cudem, szczęściem, szałem!

(łagodnie bierze ją w ramiona).

Przestań mnie i siebie dręczyć, nie psuj czaru naszej chwili, oddaj mi serce swe, ono moje jest i dla mnie! Oddaj mi wreszcie swego ducha, niech mnie ukocha, no... i słucha!

(bierze ją całą w ramiona. Ona już bezwolna, cicha, zalękniona, gnie się i wije w jego objęciu. Pluton patrzy na nią przez chwilę i ogarnia jej twarz dłonią, pochyla się ust jej szukając. Ona drżąca odchyla głowę i usuwa go ramionami z lękiem).

PLUTON (z głuchym okrzykiem szału).
Daj mi usta, ust twych łaknę, oddaj mi ich żar i krasę. Oddaj mi się cała ty!... Ty, rozkoszy ma jedyna, ty, promienna, biała, moja... Ty!...

(przegina ją gwałtownie w tył i bierze ustami jej usta; długi moment tak trwają. Persefona słania się w jego ramionach, prawie omdlewa z wrażenia. Pluton odrywa się od niej i troskliwie sadza na wezgłowiu. Persefona zakrywa rękami oczy, siedzi cicho, upojona. On przy niej, wpatrzony w nią. Bierze z kosza naręcz narcyzów i sypie kwiaty na Korę. Ona wolno podnosi głowę, patrzy na narcyzy, poczem na Plutona długą chwilę. On zarzuca ją kwieciem, uśmiechnięty, upojony).

PERSEFONA (jak we śnie).
Więc to się już spełni?... To, co jeno było w marzeń krainie, co tęsknotą było moją?...
PLUTON (gorąco).
To są nasze śluby, droga! Persefono słodka moja, Kori moja biała... wszak ta chwila to sen cudny, bo to pierwsze me wyznanie, bo to pierwsze jest zaklęcie mej miłości. Wziąłem usta twoje, droga, i to szczęściem napełniło duszę moją, taka jasność ogarnęła mnie całego... Widzę oto twe poddanie i uczuciem silnem chcę zniewolić ciebie, bom ja teraz cały twoim!
PERSEFONA (marząco).
Jest w tem jakiś czar niezmierny i jest dziwny lęk. (Zmieniając ton). Ciebie słusznie, Aidesie, niezwalczonym zwą!

(Wtem hałas przy wejściu, wpadają karły i służalcze potwory).
SCENA IV.
PLUTON, PERSEFONA, KARŁY, POTWORY.

PLUTON (wściekle).

Co to?! Precz!
KARŁY (cofając się).

O władyko, nie bądź srogi, z Olimpu posły przed obliczem twojem stanąć chcą.

(Persefona podnosi głowę i słucha. Wchodzi Minos).
SCENA V.
PLUTON, PERSEFONA, MINOS, KARŁY, POTWORY.

PLUTON (do Minosa).
Co tam? Kto się odważa niepokoić nas?...
MINOS.
Zeus przysyła do cię posły, o wszechwładny! Czy mogą przepłynąć Styx? Bez rozkazu twego, Panie, Charon nie ośmieli się przeprawić posłów. Oni chcą przed tobą stanąć.
PLUTON (ostro).
Sam ich odpraw!
MINOS.
Ogniodzierżco! Wszak poselstwo to Zeusa gromowładcy! Hermes na ich czele stoi.
PLUTON (zdziwiony).
Hermes z nimi?...
MINOS (z lekką satyrą).
O o o! Bóg ten wszędzie pierwszym jest. Dziś jest tu, a jutro tam.
PLUTON (y).
Moją im odprawę daj! Wiem ja, czego Zeus żąda, lecz mu się nie uda, — nie!
PERSEFONA (do siebie).
Po mnie przyszli.
PLUTON (groźnie do Minosa).
Posłów Zeusa nie przyjmuję, zanieś im odpowiedź moją!
MINOS (poważnie).
Wszechpotężny piekieł królu, racz wysłuchać mnie. Cel poselstwa jest... wiadomy, lecz odprawić Zeusa posłów, znaczy Olimp cały do walki wyzwać chcesz.

(Pluton chwilę łamie się z sobą. Persefona uważnie śledzi go wzrokiem niespokojnym. Pluton nagle stanowczo).

PLUTON (dumnie).
Więc wyzywam! Ja tu panem! Zeus w Tartaru bramy wstępu niema! Posłów odpraw!...

(Minos waha się).

PLUTON (dobitnie).
Postanawiam zawsze raz. Rozkaz dałem, spełnić proszę!...

(Patrzy na Minosa i przeprowadza go wzrokiem aż do wyjścia. Z Minosem wychodzą karły i potwory).
SCENA VI.
PLUTON i PERSEFONA.

PERSEFONA (do siebie).

Potężny!... To on!... To on!...
(Pluton zwraca się do Persefony, która z zachwytem i podziwem patrzy na niego).

PLUTON (z wściekłością).
Chcą mi cię zabrać!... Ha! Niech spróbują!...
PERSEFONA.
A gdybym ja posłów Zeusa widzieć chciała?...
PLUTON (spokojnie).
Skoro ja ich puścić nie chcę, ty się zastosować musisz!

(Kora patrzy na niego przez chwilę).

PERSEFONA (w podnieceniu).
Więc nie oddasz mnie nikomu? Nawet gdyby Zeus żądał zwrotu mego na Olimpu górę?...
PLUTON (zimno).
Nie Zeus włada tobą, lecz ja! Mną zaś nikt!!

(Persefona zrywa się jakby biedz do niego chciała, unosi ją jego moc. Łamie się jednak w sobie, wreszcie odwraca się podchodzi do ławy granitowej i siada na niej. Pluton bada ją wzrokiem, poczem zbliża się do skrzyni; stojącej na zydlu blizko tronu, wyjmuje ze skrzyni piękne klejnoty, sznury pereł, naszyjniki, djademy z rubinów. Z naręczem klejnotów zbliża się do Persefony z uśmiechem. Wkłada naszyjnik z rubinów na jej szyję, takiż djadem na głowę, owija ją sznurami pereł. Ona siedzi cicho, splecione ma dłonie, głowę lekko pochyloną, patrzy na niego z pod brwi i fali włosów, tęsknie, lecz oczy jej nabierają grozy, gniewu. Pluton odchyla się nieco i przygląda się jej z zachwytem).

PLUTON.
Cudna moja, płoniesz cała od klejnotów iskier. Ale krasa twa piękniejsza. Zaćmiewasz rubiny rumieńcem swym i od pereł jesteś bielsza.

(sięga do tronu, bierze berło złote i składając je w ręce Persefony, mówi z uczuciem).

Zechciej władzę ze mną dzielić, biała moja pani!
PERSEFONA (wstaje nagle, oddaje mu berło, gorączkowo).
Niechcę tego!... To jest tylko godło twoje! Niechcę władzy! Ty panujesz!...

(unosi się gwałtownie, wybucha; zaczyna zrywać z siebie klejnoty, odrzuca je precz, woła z niechęcią).

Niechcę złota, ni kamieni, niechcę mlecznych pereł, niechcę z tego nic!... nic!... nic!...

(Pluton cofa się zdumiony, na bok, pod stopnie tronu; patrzy na nią, brwi mu się zbiegają groźnie, staje się srogi, straszny, zaraz zda się wybuchnie. Persefona zrzuciwszy klejnoty po okrzyku nic... nic... nic...” podnosi ręce do skroni i z żywiołowym wybuchem szału rzuca się na Plutona, pada mu na piersi).

Ja chcę Ciebie!!...

(Pluton gwałtownie chwyta ją w ramiona z dzikim okrzykiem, rozpromieniony, uniesiony zapałem i jej wybuchem. Pada na nich łuna purpurowa. On w pochyloną przed sobą twarz Persefony patrzy z uczuciem, chłonie ją wzrokiem).

PLUTON (z wybuchem).
Ty szczerości i prostoto, uwielbiana moja ty!... Nie zawiodłem się na tobie, taką tylko chciałem mieć... Kochasz?... Pragniesz?... O jedyna!...
PERSEFONA (z mocą).
Kocham ciebie, ducha twego, twoją siłę... władzę... moc... Chcę być duszą duszy twojej, chcę być twoją niewolnicą... byleś jeno kochał mnie, byleś we mnie znalazł wszystko czegoś szukał, co chcesz mieć!
PLUTON (z okrzykiem szału).
Kori moja!... Biała moja ty!...

(po chwili, ciszej).

Czy pamiętasz?... Szaleć... szaleć... szaleć...
PERSEFONA (gorąco).
Tylko z tobą!!...

(Pluton gwałtownie porywa jej usta i w tym pocałunku zastygli stoją w smudze purpury, która zaczyna mgłą się stawać. Z pułapu pada na nich deszcz czerwonych maków i falą kwiecia płynie. Purpura nasiąka fioletem, mgła opada, opada i wreszcie w tej mgle mistycznej oboje giną, w nią zda się wsiąkają...).
KONIEC AKTU III-go.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Evoe, evohe! – (z grec.) radosny okrzyk u Greków, radość.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.