Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PLUTON (zimno).
Gdyby nawet było tak, opór twój potrafię złamać! (łagodnie) Lecz tak nie jest. W tobie męka i niepokój, wszakże to nie żal, niechęć, gniew... Nie odczuwam wrażeń złych.
PERSEFONA (z lekkim zachwytem).
On zdumiewa mnie, zadziwia!
PLUTON (z łagodną rzewnością)
Ty urokiem na mnie tchniesz. Tyle czaru w tobie widzę, tyle wdzięku i powagi. O... tyś mój przeczuty duch! (zbliża się do niej, namiętnie): Twojej duszy, serca chcę, zdobyć pragnę, zdobyć muszę, bo czego żądam, spełnię zawsze!
PERSEFONA (cofa się wahająco).
Miłości mojej chcesz?... o nią prosisz?...
PLUTON (z wybuchem).
Prosić?!... Nie!... Chcę i wezmę miłość twoją. Ja ci hojnie za nią płacę całą mocą uczuć swych. Z tej krynicy czerp dowoli, tyś jest moja, a jam twój. Tyś jest koniecznością dla mnie, dla Hadesu złotem ziarnem. Bo ty w sobie nosisz ducha, ideałów szczyty nie obce ci są. Serc naszych wzniosłe tony łączyć się będą, łączyć się muszą! Duchu mój wyśniony! Całowałbym twe stopy, ja, bóg podziemi i piekłowładca, naginając swe czoło pod twoje nogi. Tyś jest ta, której dotąd szukałem beznadziejnie, a wytrwale,