Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie po za nią na wezgłowiu trzyma ją za oba ramiona, plecami przytuloną do siebie).
PLUTON (łagodnie).
Ty się odemnie już nie oderwiesz!... Duch mój już nie puści cię. Myśmy się nie znali jeszcze, a tęsknota żyła w nas. Niezwalczona niczem siła pchała nas ku sobie wciąż. To konieczność była nasza i to był nasz mus!... Widzisz we mnie ducha swego i moją być już musisz, choćbyś i nie chciała!... Siła ducha mego zmusi cię, byś nawet myślą stale była przy mnie, Kori moja!... To duchów naszych zaślubiny. To jest nasze odrodzenie!
PERSEFONA (zrozumiała już, z wybuchem).
Więc to on?!...

(odsuwa się od niego nieco i patrzy z przestrachem, z ciekawością, pełna zdumienia, podniecona, powtarza).

To on?!
PLUTON (po długiej chwili bacznego śledzenia jej).
Tak!... To ja! Ty zrozumieć się nie możesz, stąd powstaje twój niepokój, twoja trwoga. Ale ty już odgadujesz, kim ja chcę dla ciebie być. Opanować ciebie chcę! Chcę, byś do mnie należała całkowicie i jedynie. Pragnę być dla ciebie mocą, twórczą siłą, objawieniem twoich snów.