Pluton i Persefona/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Pluton i Persefona
Podtytuł Baśń fantastyczna na tle mitologicznem
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1919
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Bogdan Nowakowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT II.
W ogrodach Demetry.


(Głęboki widok pysznego ogrodu, w głębi krajobraz sycylijski. Majaczy z oddali zarys wulkanu, bliżej gąszcze drzew migdałowych w kwieciu, na lewo grupa cyprysów, na prawo daleka wyżyna, na niej białe pałace z greckiemi kolumnami, wyniosłe pinje, cyprysy, palmy, mnóstwo róż. Na pierwszym planie łąka przecudna, zasiana gęsto narcyzami; widać i smukłe, białe lilje i blado-lila irysy. Na prawo, pod wyżyną, na której pałace, stroma skała. Złomy kamienne tworzą małą, wąską pieczarę, jakby pęknięcie w skale, obok drzewo migdałowe. Łąka zalana jaśnią słońca, świeża, wonna, kwiecista.
Wchodzi bogini Demeter, wysoka, dostojna, postać kobiety dojrzałej, w długiej, złoto-żółtej draperji, koloru dojrzałego zboża. Włosy ciemne, okryte wieńcem pszenicznym, twarz pełna, rumiana, głos donośny. Energiczna w ruchach, nawet nieco rubaszna. W ręce trzyma cienką laseczkę złotą zakończoną pękiem kłosów. Z nią razem wchodzi nimfa Cjana, towarzyszka i przyjaciółka Persefony, w białej, wiotkiej szacie greckiej, włosy rude, puszczone luźno, przeplecione kwieciem. Cjana wesoła, wdzięczna lekka).
SCENA I.
DEMETER i CJANA.

DEMETER (rozgląda się).
Gdzież jest Persefona?
CJANA.
W migdałowym gaju, kwiecie rwie, o pani!
DEMETER.
I zawsze tak smutna?
CJANA (z namysłem).
Prawie! Czasem tylko wesele okrasza jej lice, wówczas jasna zorza z jej oczu wytryska, cała promienieje. Ale wnet przygasa. Wzrok jej biegnie w dal, jakby tam widziała nieznaną dla nas czarów krainę. W takich chwilach bywa jak natchniona.
DEMETER (zamyślona).
Coś się w niej poczyna, czy też coś ją trapi? Ale co?... Rzecz to niezbadana. Powiedz, luba nimfo, przypuszczenia swoje.
CJANA.
O życiodajna pani, wszak to zgadnąć łatwo, Persefona tęskni i stąd jej niepokój.
DEMETER.
Za czem tęsknić może, będąc córką moją? Do jej stóp się ścielą wszystkie skarby ziemi, bogactwa i piękno. Szczodrą dłonią sypię na nią dostojeństwa własne, czego zapragnie, o czem zamarzy, co wyśni nawet, zawsze to osiągnie. Wielbiona jest, ceniona przez areopag bogów; jako moja córa królewną jest w pełni i boginią ziemi. Czego żąda jeszcze?...
CJANA (z uśmiechem).
Tęsknota jej, o pani, duchową jest raczej...
DEMETER (zdumiona).
Du-cho-wą?!... A wszak niczego nie brak jej przecie.
CJANA.
Pięknej Persefonie sama świetność bytu nie wystarcza może. Duch jej dąży za czemś, co nawet w przepychu nie ma pomieszczenia.
DEMETER (gniewnie).
Bredzisz, luba Cjano! Czegóż Persefona może chcieć takiego, co nie w mojej mocy, by ją zadowolić? Jam panią ziemi, Zeus Olimpu władca, czyż więc oboje zamałośmy silni potęgą i władzą, by życie zdobić słodkiej naszej córze?

(Przez ciąg mówienia Demetry z za cyprysów skrada się Satyr-Pan, na koźlich nóżkach, z kosmatemi rękami, nieco garbaty i z ostremi uszami; pstra skóra na nim. Twarz pełna satyry, szczupła, koścista, z kozią bródką, rogi na głowie. Gdy Demeter kończy mówić, Pan wybucha satanicznym śmiechem).
SCENA II.
DEMETER, CJANA i PAN.

PAN.
Którą Zeus wielki chce mieć miłośnicą! Hahaha! Huhuhu!...

(Znika w gąszczu cyprysów).

DEMETER (oburzona).
Czyj to był śmiech i słowa plugawe?
CJANA (powstrzymując śmiech).
Satyr, zda się, błądzi wśród cyprysów cieni.
DEMETER.
A podły twór! Ja się na nim zemszczę. Lecz który to był z rogatej czeredy? Bezwstydny!...
CJANA.

Zbliża się już ku nam piękna Persefona.
SCENA III.
DEMETER, CJANA i PERSEFONA.

DEMETER (spostrzegając boginię).
Córo moja miła!...

(Wchodzi Persefona, wysoka, smukła, wiotka i zgrabna, w lekkiej szacie greckiej białej, lśniącej, jak z narcyzu płatków. Złoto-żółty gazowy szal owiewa ją całą. Jedną ręką podtrzymuje na głowie zgrabny koszyk, pełen narcyzów, w drugiej dłoni trzyma pęk gałęzi migdałowych. Włosy złoto-miedziane, lśniące i bogate, zaczesane po grecku, w bujny węzeł na tyle głowy. Wchodzi zamyślona, poważna. Cjana usuwa się nieco na bok, rwąc kwiaty).

PERSEFONA.
Spotkałam Pana. Czy był tu z wami?
DEMETER.
Ach, więc to Pan szydził?... Poczekaj, potworze!!
Tęskniłam za tobą, córko ukochana. Znowu jesteś smutna?... Ależ to okrutne... Powiedz, co cię gnębi?...

(Persefona stoi zamyślona, patrząc w dal. Wolno zdejmuje kosz z głowy i twarz zanurza w kwieciu).

DEMETER (natarczywie).
Powiedzże mi, proszę, jaki powód, żeś jest tak zmieniona? Dawniej wesolutka niby ptaszę wolne, dziś na twem jasnem czole myśl głęboka świeci i wieczna zaduma. Chcę znać zmiany tej przyczynę. Wyznaj mi, proszę!
PERSEFONA (niecierpliwie).
Ja nic nie wiem, matko!
DEMETER (zdumiona).
Jakto?... Ty nie wiesz, czegobyś pragnęła?!...
PERSEFONA.
Ach, moje pragnienia niedościgłe może. A czy się spełnią, któż to wiedzieć zdoła.
DEMETER.
Wyznaj mi jeno istotę twych marzeń, a spełnię wszystko, czego zażądasz. Wszystko powiadam.
PERSEFONA (z przekornym wdziękiem patrząc na matkę).
O wszechwładna pani, życie dając ziemi, nie posiadasz jeszcze tej duchowej mocy, by wyżynę marzeń, złud, tęsknot i przeczuć w rzeczywistość zamienić. To już nie leży w zakresie twej władzy, to się dużo wznosi ponad ziemskie twory, nawet ponad hojność twoją, o Demetro.
DEMETER.
Wszak jesteś niebianką, więc w bramach Olimpu znaleźć możesz łatwo to, czego szukasz, do czego dążysz, za czem tęsknisz wreszcie.
PERSEFONA (niechętnie).
Olimp... taki blady, taki poziomy!...
DEMETER.
Bluźnisz, moja córko!
PERSEFONA.
Szczerą jestem tylko. Cóż jest na Olimpie, by porywać mogło. Nasi bogowie...
DEMETER (podchwytując).
Z których i my rzędu.
PERSEFONA.
A właśnie... z rzędu... nie lubię być w rzędzie.
DEMETER (zdumiona).
Jesteś jedną z pierwszych, jako córka moja.
PERSEFONA (z lekkim dąsem).
To mi nie wystarcza! Nie czuję się niższą niż olimpijskich bogów szeregi. Oni niczem mi nie imponują; są tak płascy, tacy pospolici, prócz jednej Ateny, która wyżej wzlata duchem i umysłem... Któż tam jest więcej?...
DEMETER (groźnie).
A gromowładny Zeus?
PERSEFONA.
To jedyna siła, lecz nie siła ducha; to jest władzy siła i... mięśni.

SCENA IV.
DEMETER, PERSEFONA i CJANA.

CJANA (zbliżając się).
Zapominasz, złotowłosa, o pięknym Apollu. Wszak i on z Olimpu.
PERSEFONA (lekko).
Ozdoba boskich szeregów... Tak, jest urodziwy...
CJANA.
I poeta, śpiewny, muzyk, w ideałach błądzi; marzeń przecudnych odwiedza krainy...
PERSEFONA (drażniąc się).
Na lutni wygrywa, wawrzynem się wieńczy... A Muzy go do snu kołyszą... kołyszą i wznoszą hymny do jego urody. Oddaję ci go, Cjano, oddaję z rozkoszą.
CJANA (pochyla głowę z ukłonem).
Nie dla mnie on, Pani!
DEMETER.
Dość już tej krytyki! Jesteś wybredna, piękna moja córo, i nikt cię widzę nie zadowoli, skoro sarkasz nawet na bogów Olimpu.
PERSEFONA.
Są mi oni wszyscy tylko obojętni i takimi będą; byle w ich szeregi mnie nie postawiono. Chcę pozostać z boku nie zaś pośród grona.
DEMETER (niespokojnie).
Rzecz to niemożliwa. Jesteś boginią, jako ja i oni, tu więc jest twój byt i trwanie twoje. Jednego z bogów Olimpu poślubić ci trzeba.
PERSEFONA (stanowczo).
To się nie stanie! Przenigdy.
DEMETER (zdumiona).
Mnie tak możesz mówić? Mnie, wielowładnej ziemnych płodów pani, a matce twojej.
PERSEFONA (słodko, pieszcząc matkę).
Może dość sporów?... Zrozumienie się nasze dalekie od siebie, nie ciągnijmy struny, ona zbyt niemile dźwięczy. Ciebie i mnie razi.
DEMETER (głaszcząc córkę po włosach).
Krnąbrną jesteś, córo! Nie rozumiem cię czasem, a jednak dla ciebie zrobiłabym wszystko, co jest w mojej mocy, by cię uszczęśliwić.

SCENA V.
DEMETER, PERSEFONA, CJANA i PAN.

PERSEFONA.
Ach, to takie trudne!...

(Zamyśla się, przebierając kwiaty w dłoni. Cjana usuwa się na bok do gaju cyprysowego. Jednocześnie pośród cyprysów ukazuje się Pan i, dyskretnie schowany za drzewem, niewidzialny dla Cjany i obecnych, siada na pniu, na brzegu gaju migdałowego; trzyma w ręku narzędzie muzyczne satyrów, złożone z szeregu piszczałek złączonych z sobą. Nogę na nogę zakłada, patrzy i słucha).

DEMETER (patrząc na córkę uważnie).
A może przeczuwam, słodkie moje dziecię, co cię tak trapi. Ty kochasz, luba Koro, lecz wyznaj kogo?
PERSEFONA (najpierw lekko, potem zapalając się stopniowo wybucha).
Och! mylisz się, matko, ja mam serce wolne: nie znam miłości i nie poznam pewnie. Dla kogóż zresztą żywićbym ją mogła?... Kocham kwiaty, gaje, łąki swe zielone i ruczaje wartkie, lecz i te cuda już mi trochę zbladły. Jest we mnie tęsknota za czemś, czego nie znam, co istnieje jednak i... i istnieje dla mnie. Przeczuciem zgaduję, że w przestrzeniach dali coś na mnie czeka, że to ku mnie dąży, że mnie porwie, uniesie z tak szaloną siłą, jakby wir oceanu, jakby cyklon morski. Czuję duszą, sercem, że się to już zbliża, że to przełom wielki w mojem istnieniu i... czekam, czekam, kiedy się to spełni. To jakaś potęga, jakowaś moc twórcza! Jeżeli miłość — to będzie szalona, to żywioł, ogrom, szczyt uczuć najgłębszych, to wyśniony ideał z mych marzeń krainy, to baśń, epopeja, — coś, co w duchu tylko się poczyna i w duchu istnieje. Może to złudzenie? Cudem zwać to można, cudem, szczęściem, rajem! O matko, ja pragnę takiego uczucia, tęsknię do tej siły i czuję ją w sobie tak niezwykle wielką, przeolbrzymią, świętą, że oddam się jej cała, że się w niej zatracę, gdy nadejdzie, by unieść mnie dla siebie — niewolnicą!
DEMETER (zdumiona).
Persefono, co mówisz?... Ty... taka dumna, dzielna, — ty — niewolnicą?!...
PERSEFONA (idąc za biegiem myśli).
Ten, kto taką potęgą serca mnie obdarzy, władcą moim będzie i wszechmocnym panem! Zabierze mnie całą w swoje posiadanie! Oddam mu serce, duszę, myśl, tęsknotę, każdą krwi kroplę, hardość swoją, dumę! On zawładnie wszystkiem, co istnieje we mnie. Z szczęściem i rozkoszą oddam w jego panowanie siebie, los swój i swój byt królewski, boskość i władzę; oddam Olimp cały, by zostać choćby jego służebnicą.
DEMETER.
Koro! ty szalejesz!
PERSEFONA (z uniesieniem).
Pragnę szału!... Kochać chcę; miłować, lecz tak, jak ja to czuję, jak ja to rozumiem. Chcę, by on szalał, chcę, by miłość jego jako kolos była, niezmierzona, głęboka, w duchu poczęta i w nim źródło mająca, a silna, stała i jedyna. (Mówi, jak w natchnieniu przeczuciowem). On będzie wielki duchem, myślą, wolą. W nim zawrzeć się musi mocarna potęga, męskość i heroizm. Urodzony władca, hardy i surowy, mężny, dzielny, a nawet zuchwały. Szalony w uczuciach, w umyśle głęboki, niezwalczony w czynach, śmiały, odważny, bez wahania, lęku. We władaniu mną niech będzie tyranem, a w posiadaniu mnie despotycznym panem, byle był takim, byle mnie kochał, byle szalał za mną. Niech się go świat boi, ludzi niech ujarzmia, przed wolą jego niech się wszystko zgina, niech łamie zapory, co mu w drodze stają, gdy do celu dąży, niech idzie przebojem, niech tratuje, niweczy, kruszy i... zwycięża. Nie chcę, by dla wszystkich jednako był miły, nie chcę aby był pospolity, niechaj będzie szorstki, nieubłagany, zimny, dziki nawet, a odrębny. Taki mnie tylko porwie i za takim pójdę ślepo bez oporu, pełna szczęścia w duszy, wszędzie, gdzie on zechce; na ziemię czy w morze... a choćby w piekieł czeluście! Nieśmiertelność moją oddam mu z rozkoszą, gdyby żądał tego, gdyby był śmiertelnym.
DEMETER (przerażona).
Córko moja promienna, to obłędna tak niezwykła miłość i takie pragnienia. Gdzież twa żądza sławy, twa chęć panowania?... gdzie twa samodzielność i hardość duchowa? Wszystko w nim zatracisz? Ja w to wierzyć nie chcę.

(Ukazuje się Cjana z gaju, rwie kwiaty).

PERSEFONA (zamyśla się, jakby śniąc).
Może się tak stanie?!... Lecz takiego niema, jeszcze go nie widzę... czuję, że istnieje, a skoro nadejdzie, zabierze mnie całą. Moja samodzielność, panowania żądza?... W nim zamknę wszystko, on jeden nade mną! Gdy on zechce, władzę swą podzieli z dumną Persefoną, uczyni ją panią a swą niewolnicą, swoją Kori białą... (Ocknęła się z marzenia, z zapałem). Sławy pragnę. Tak!... i wolną chcę być duszą, bez żadnych więzów, okowy nie dla mnie. Ja uznaję tylko samowładztwo ducha. Gdy nadejdzie ten, kto mego ducha przykuć do się zdoła, nad nim zapanuje, przewyższy, pokona, ten mną władać będzie! Nikt inny!... (Z szałem).
Chcę polotem umysłu bujać pod obłoki, rozwijać skrzydła, by chrzęst ich słyszano, chcę, by szybowały żywiołowym lotem, dążąc do wyżyn, na wyżynach szumiąc. Tu mi ciasno... blado... płasko!... Dla rozwoju duszy niema nic... nic!... Do szczytów sięgam, bo on jest na szczytach! Och, nie Olimpu dostojeństw!... Dla niego chcą szumieć skrzydła moje lotne!... A gdy on zażąda, zwinę lotki swoje, jako gołąb cicha do stóp mu upadnę, do uwielbianych stóp jego i słuchać będę, co on mi rozkaże. Wola jego, rozkaz — to jest świętość dla mnie!...

(Po chwili, widząc zgnębienie i przerażenie Demetry).

PERSEFONA.
Uspokój się, matko, zbożodajna pani, wszak ci to nie grozi, aby mnie zabrano. (Ze smutkiem). To jeno marzenie i fantazja moja, tęsknica mej duszy, istotną czyż będzie?... zbyt wiele by piękna udziałem moim było. Cudu ja się nie spodziewam. Choć wiele skarbów jest mi przeznaczonem, choć mogę dużo, lecz szczęścia takiego nie osiągnę chyba, bo nie możliwe tu, w Olimpu bramach.
DEMETER (zgnębiona).
Chcesz niemożliwości??
PERSEFONA.
Chcę czegoś nowego, co w Olimpie, na świecie i ziemi obce jest i dziwne, nawet straszne, groźne, niepojęte, a potęgą tchnące.

(Słychać nikłe tony słodkie i melodyjne. Cicha muzyka płynie z gaju migdałów. Demetra, która w trakcie mowy Persefony siadła na siedzeniu darniowem, zrywa się nagle).

DEMETER.
Zbliża się bóg pieśni, Fojbos Apollo. Lutnię jego słyszę. Zostawiam was tedy. Może muzyka jego i wiązana mowa przemówi wreszcie do twej wyobraźni. Ukryję uczuć macierzyńskich wylew, bo cię nie przekonam, zbytnioś podniecona. Żegnaj, luba córko.
A, otóż i Cjana! Gdzież jest reszta dziewic?...

SCENA VI.
DEMETER, PERSEFONA, CJANA i SŁUDZY.

CJANA (wychodząc z gaju).
Wśród cyprysów, pani, z satyrami błądzą, którzy im na fujarkach słodkie grają pieśni. Idę je przywołać.

(Do ogrodu wchodzi kilku służalców Demetry, w wieńcach na głowach, nadzy, w opaskach na biodrach; ciała mają błyszczące od oliwy, rumiane twarze. Uosobienie siły i dobrobytu).

SŁUGA I STARSZY (z nizkim pokłonem niewolnika).
O potężna... O wielka bogini i matko!... O chleborodna pani!... O możnowładna ziemi królowo.
DEMETER (przerywa).
Mów, z czem przychodzisz?
SŁUGA.
Z ziemi płynie ku tobie, o zbożodajna pani, hojna hekatomba: sto białych wołów z rogami złotemi płonie na stosach; dymy idą gęste, a wołania kapłanów o łaskę cię proszą, byś odwróciła klęskę od ziemi i urodzaj dała, bo ludzie mrą z głodu. Kapłani przy stosach wznoszą modły, o pani!
DEMETER (niecierpliwie).
Niech zaczekają!... Wiecznie te ofiarne dymy, mam ich już dosyć. Możecie odejść!... (Słudzy, oddawszy pokłon, wychodzą).
(Demeter do Cjany).
Czuwaj, miła nimfo, bo Zeus nie drzemie. Wdzięki Persefony wabią go lubieżnie, jej zaś szału pragnienie, bujna jej namiętność, pobudzić go mogą. Gromowładny płonie, to zaś niebezpieczne. Idę ziemskie załatwiać sprawy, a wy czuwajcie! Rozdarte mam serce, stan Persefony niepokój mój rodzi. Zbyt śmiała i harda, marzenia ma górne i dziwne... Zaprawdę, w niej płomień jakiś bucha... Z Olimpu szydzi... Aaa!... to już źle bardzo. Ratować ją trzeba, więc może Apollo...

(Odchodzi wolno, z godnością w stronę białych marmurów pałacu. Cjana, widząc zamyślenie Persefony, nie zbliża się do niej lecz idzie w gaj cyprysowy. Natomiast Pan, który wysłuchał wszystkiego, po zniknięciu Cjany wysuwa się na brzeg gaju i cicho zaczyna grać na swych piszczałkach. Persefona chodzi wolno, zamyślona. Wtem słyszy ciche dźwięki — wstrząsa się niemile, rozgląda i spostrzega na pniu, przy gaju migdałów Pana, który gra w nią wpatrzony).
SCENA VII.
PERSEFONA i PAN.

PERSEFONA (groźnie).
Czego chcesz tu, Satyrze?
PAN (chytrze).
Chcę ci pograć trochę, złotowłosa pani. Chcę tęsknotę twą ukoić, smutek ułagodzić...
PERSEFONA.
Ty?... a to zabawne! Hahaha! Satyrku kosmaty, jesteś rozbrajający w swej dobroduszności.
PAN.
Kpij sobie, królewno, jeślić to przyjemnie, ja przy swojem stoję. Ty lubisz muzykę, wiem ja o tem dobrze.
PERSEFONA.
Lubię, gdy mi gra Apollo, melodji bóg, na swej czarownej lutni. Lecz te twoje dudy nie nęcą mnie zbytnio.
PAN.
Krzywdzisz, bogini, mój syrinks dźwięczny, moją fujarkę z ciała nimfy zrobioną, cudnej nimfeczki!
PERSEFONA.
Która dlatego trzciną się stała, że nie chciała twych zalotów.
PAN (z drwiną).
Wielce była głupia! Ja zaś przez szlachetną zemstę fujareczki z niej zrobiłem. Apollo nie gra lepiej, tylko ci się zdaje. Nawet Midas mnie chwalił, nie jego.
PERSEFONA (z ironią).
Za to ośle dostał uszy.
PAN.
Ot, zwykła zawiść zazdrosnego Fojbosa. Midas, za to, że był szczerym i nie znał pochlebstwa, ośle dostał uszka od możnego Parnasu grajka. Fiu! zazwyczaj tak bywa! (Nagle wesoło). Fojbos Apollo szedł do ciebie tu, królewno, ale zatrzymałem muzykanta delfickiego.
PERSEFONA (oburzona).
Jak śmiałeś?!
PAN (lekko).
Ot, figla spłatałem! Byłby cię zanudzał swemi wyznaniami, przy lutni się mazgaił, poezyje kropił. Więc mu rzekłem, iż się tu Zeus wielki z twoją matką kłóci. Huhu!... on się swarów boi, usunął się nieco. Rychło tu nadejdzie... Tęskni za tobą, gołębie ma serce, mdłe, jak jego muzyka. Kocha cię okrutnie, narcyzowa pani!
PERSEFONA (dumnie).
Skądże ty wiesz o tem?
PAN.
Ja wiem wszystko. Zresztą któżby cię nie wielbił, złotowłosy cudzie! Będą szumne gody na Olimpu górze. Spiję się nektarem. Dyjonizos hojny utoczyć mi go raczy.
PERSEFONA
Czyjeż to gody pijaństwem chcesz uczcić?
PAN.
Twoje, biała pani!
PERSEFONA (dumnie, szyderczo).
A z kim, wolno wiedzieć?...
PAN.
Z bogiem oczywiście, wielkim i wspaniałym, potężnym i pięknym, groźnym, wielowładnym, niezwalczonym nawet, a nadewszystko wielce rozkochanym w tobie, o dumnooka pani!
PERSEFONA.
Którym jest Apollo, zgaduję już naprzód!
PAN (z drwiącą miną).
Może Apollo, a może i nie on. Straszna to jest siła. Świat się go boi, on ludzi ujarzmia... (Do siebie). Oj, czy zapamiętam! (Głośno). Przed wolą jego wszystko się gnie, łamie. Gdy do celu dąży, to idzie przebojem, tratuje, niweczy, kruszy i zwycięża. (Do siebie). Jakoś idzie dobrze. (Głośno). Nie będzie pospolity, urodzony władca, hardy i surowy, a nawet zuchwały, dziki...
PERSEFONA (niesłychanie zdumiona, słysząc powtórzone własne, przed chwilą wypowiedziane, słowa).
Któż to taki?... Dziwisz mnie, Satyrze!... Kto jest tą potęgą?
PAN (chytrze i lubieżnie).
Bóg mocarny, który cię posiędzie!
PERSEFONA (coraz więcej zdumiona).
Gdzież on jest?
PAN.
Już blisko!
PERSEFONA.
Jak się zowie?
PAN.
Nazwisk ma bez liku. Dzisiejsze jego miano: Pożądający ciebie, o cudna królewno!
PERSEFONA (gniewnie).
Drwisz sobie, Satyrze!
PAN.
Zaśbym śmiał, bogini! Sama go ujrzysz, on dąży do ciebie. Wielki gwałt się wzniesie, Olimp zadrży cały, bo najpierw rozwód, potem będą gody.
PERSEFONA.
Rozwód?! Tyś oszalał, widzę.
PAN (żartobliwie).
Huhuhu!... nieladajaką sztukę wytnie ten bóg swej żonie. Puści ją kantem dla ciebie, o pani, boś ty piękniejsza (mlaska językiem) i ponęt masz więcej. Z ciebie, o pani, rozkosz źródłem płynie. Tyś sama rozkosz i namiętność sama, tyś owoc słodki, jako winne grono i jako figa na słońcu dojrzała, więc bóg ten pragnie posiąść ciebie, by się nasycić słodyczą twych wdzięków. I weźmie cię w swe bary, da ci szał poznać... królową uczyni... A żona jego, dzisiejsza królowa Hera... huhu!...
PERSEFONA (z wybuchem).
Zamilcz, kozia nóżko! Bezczelnyś i śmiały! Dosyć już tego. Apollo nadchodzi. Ty... idź precz!
PAN (złośliwie).
Nic tu on nie wskóra, gdy tamten czyha. Jeśli w swej postaci nie zdoła cię wziąć, zmieni cię w jaszczurkę, sam się wężem stanie, lub ciebie w orlicę, a sam jako orzeł szerokiem skrzydłem cię otoczy i... staniesz się jego. Huhu!... To sposoby Zeusa, gdy go żądza gryzie.
PERSEFONA (oburzona, odgadując o kim mówi Pan).
Bacz, bym ja ciebie nie zmieniła w żabę, skrzeczącą w bagnie, obrzydły Satyrze! Precz!

(Pan odskakuje. Wchodzi Apollo. Pan za jego plecami przedzeźnia jego wytworne ruchy, poczem, skacząc, ginie w gaju. Apollo, postać młodzieńcza, piękna, wspaniała. Złote kędziory wiją się dokoła dziewiczej niemal twarzy. Słodki uśmiech na czerwonych ustach, oczy zadumane. Na złotych lokach wieniec z wawrzynu. Szata biała, lekka, rodzaj zarzuconej na ramię chlamidy, na piersiach ma wyszytą złotą tarczę, na niej węże i skrzydła. Sandały złote, wysoko sznurowane. W ręku pęk białych lilji. Na ramieniu zawieszona na błękitnej wstędze lutnia pozłocista, w drugiej ręce włócznię złotą trzyma. Wchodzi krokiem posuwistym, niezmiernie zgrabnym. Cały jest jakby w jasnej zorzy, w lekkim, srebrno-błękitnym brzasku).
SCENA IX.
PERSEFONA i APOLLO.

APOLLO.
Witaj, o jasnolica! Cześć mą i uwielbienie wraz z pękiem kwiatów u nóg twych kładę. (Wręcza jej lilje).
PERSEFONA (wdzięcznie).
Bądź pozdrowion, pieśni mistrzu. Dzięki za twe kwiaty!
APOLLO.
Są symbolem twej urody i ducha twego, ozdobo niebianek. Pragnąłbym z tych lilij wianek na twą złotą włożyć głowę. Lecz cóż to znaczy; chmurę na twem czole widzę? Zwykle promienie siejące dziś zadumy mgłą zasnute... Czy rozwiać jej nie zdołam? Czy tęsknej nuty twych myśli nie rozweselę?...
PERSEFONA (z roztargnieniem).
Owszem, panie, zagraj mi na lutni proszę, bo mi tęskno, dziwnie jakoś, jakby coś, co mi nieznane a groźne szło już ku mnie. Czuję wokół jakieś szmery, coś mi szepce, że już blisko... Coś mnie straszy, niepokoi...
APOLLO (czule).
Bledniesz, cudna... lecz się nie trwóż, jam przy tobie. Jeśli jaka mara złudna płoszy ciebie, niech to minie. Dźwięki mojej złotej lutni niech cię koją, niech ci mówią, że to jeno gaje szumią, nie zaś szepty złowróżebne. Słuchaj pieśni, jasny kwiecie, bo dla ciebie pieśń tę tworzę.

(Zaczyna trącać w struny lutni i śpiewnie mówi).

„Kocham łąkę, kwiaty, zioła, bo twe stopy po nich brodzą, kocham gaje, bo w nich woła echo twego głosu. Zwodzą mnie twe cudne oczy i szept ustek twych różanych i twój uśmiech pełen czaru. Zapach włosów twych rozwianych kusi mnie i do natchnionych krain zsyła ducha mego. Idę w ciebie zapatrzony, rzewny, smutny i stęskniony. Kocham cię, boś ty jest pieśnią, czarem, nadzieją szczęścia mego, z której czerpię życia zdroje; więc twe żale, niepokoje, chcę usunąć. Tyś stworzona, by upajać i królować i być panią słońca, śpiewu, blasku, złota, by czarować wszechświat cały! Ja ci tą koroną świetną skronie przyozdobić pragnę i przy sobie cię posadzić na swym tronie złotych zórz, bo miłości twojej łaknę! Całe snopy białych róż rzucić chcę pod nogi twoje. Bądź królową moją, panią i natchnieniem, twórczą muzą, moją sławą. Bądź władczynią pieśni wrzącej w rozkochanej mojej duszy. Zostań moją, błagam o to, najpiękniejsza z bogiń grona. Niechaj miłość moja kruszy wszystko co cię trapi, boli. Spłyną na cię świateł zdroje, słońca smugi złotolite służyć będą tobie i błękitów całe światy twej podlegną woli.
PERSEFONA (lekko wzruszona).
Rzewna pieśń twa, Apollinie! Och! gdy lutnia twa zadźwięczy, lżej mi się na duszy czyni. Taki smutek... taka trwoga... (Rozgląda się niespokojnie). Ktoś mnie woła... co tak dudni, jakby jakieś głuche echo...
APOLLO (zbliża się czule).
Bądź spokojna, to satyry oraz nimfy bawią się w przegony w gaju. Ubóstwiana moja pani, daj mi zakosztować raju twej miłości! Płonę cały! Czyż mi nie dasz choć nadziei, że wybranym twoim będę?...

(Klęka przed nią i lutnię składa u jej stóp).

Persefono złotowłosa, oddaj mi swe serce, usta, niech ich słodki czar posiędę, niech nam szczęście rozgorzeje, niech unosi i upaja... Persefono, z lutni swojej dar ci czynię drogocenny, weź ją sobie, moje godło, niech ci mówi, niech ci śpiewa, że cię kocham! Niech owiewa swym urokiem duszę twoją, niechaj skłoni, byś ukochać mnie zechciała, abyś była moją...
PERSEFONA (wzruszona, lecz niechętna).
Wstań, Apollinie, nie przystoi, byś u stóp moich klęczał. Ty, potężny słońca bóg...
APOLLO.
Tyś boginią, czarów panią, jam jest pierwszy z twoich sług!
PERSEFONA (żywo).
Nie chcę tego! Weź twą lutnię, ona w twojej dłoni gra.
Co tu szemrze, coś tu szepce?...
APOLLO.
Strumyk tam pod skałą płynie...
PERSEFONA (rozdrażniona).
Chodźmy stąd, tu czegoś straszno, ja się dziwnie trwożę, boję!...
APOLLO.
Czy mi nie odpowiesz, o różanolica, na pytania me gorące?
PERSEFONA (niecierpliwie).
Ach, nie dzisiaj, mnie to męczy!
APOLLO (radośnie).
Więc nadzieja!... O, jak wrzące serce moje... płonie żarem. Pójdź, o luba, w migdałowych gajów kwiecie! Tam zaśpiewam pieśń weselną, a gdy miłość twą wybłagam, gdy otrzymam ten mój skarb...
PERSEFONA (z ironją).
Ach, wciąż żebrzesz tej miłości... Czyż o miłość błagać można?... Myślę, że ją tylko trzeba brać...

(Wolno idą razem i giną w gaju migdałowym. Wbiega Pan i trzy nimfy, z nimi Cjana. Pan rozgląda się, chichocze i skacze. Cjana niespokojna).
SCENA X.
PAN, CJANA i trzy NIMFY.

PAN (szyderczo, żartobliwie).
Apollo się rozkleja, rozmazgaił się do reszty i... do reszty Persefonie zbrzydnie. Nie takiego jej trzeba. Ho! ho! Znam guścik tej wielmożnej bogini, nie na lutnie się bierze tak wyniosłe panie.
CJANA.
A na co? Powiedz?!
PAN.
Zobaczycie! Wnet tu nadejdzie zwycięzca tej opornej bogini. Temu to się podda bez dąsów, z rozkoszą. Hu! hu! Trzeba będzie zmykać mi do ludzkich siedzib, bo Olimp runie z posad, gdy Hera się zemści.
CJANA.
Co ty pleciesz, stary!...
PAN.
Zobaczycie same, wnet się zakotłuje. Zeus, Hera, Demeter, gdy walkę rozpoczną, na wszystkie rogi satyrów i faunów, któżby tu wytrzymał!!...
CJANA (z przestrachem).
Strzec królewny trzeba! Za długo Apollo trzyma ją w tym gaju!
PAN (lekceważąco).
O to się nie bójcie. Tam jej nic nie grozi. Zanadto cnotliwy ten poeta możny... Patrzcie na niebo, jako się zachmurza!

(Zaciemnia się krajobraz).

NIMFA.
Cóż to znaczyć może?...
PAN.
Walka się zaczyna. Zeus już czyha, a Hera zgaduje, jakie to zaloty i czem jej to grozi. To nie lada Danae, albo Europa, to z boginią sprawa! Kochanką nie będzie, musi zostać panią, więc gdy zechce, cóż się z Herą stanie?... Hu! hu! hu! Ot zabawna sztuka! Nuże nimfeczki, popląsajcie trochę, nim płakać zaczniecie, bo ja tu węszę łzy i zgrzytanie zębów! Oj, coś się ciemno robi! (Zaczyna grać na syrinksie).

(Słychać grzmot, błyska się).

PAN.
Zeus burzą grozi, to znak nie dobry. Czuj duch teraz!

(Wbiega bogini Artemis, łowczyni. Wysoka, gibka, lecz silnie zbudowana. Szata grecka: suknia podgięta wyżej kolan, pas szeroki, przy nim kołczan ze strzałami i nóż myśliwski, na ramionach sajdak, w ręku łuk napięty. Włosy gładko w tył sczesane, związane w węzeł, nad czołem pół-księżyc. Nogi w sandałach, sznurowanych rzemieniem wysoko, do kolan. Jedna pierś odkryta. Na ramieniu siedzi sokół. Przy Artemidzie bieży pies myśliwski. Za nią wpada razem grono nimf leśnych również uzbrojonych w sajdaki i łuki. Wpadają prędko i zatrzymują się gwałtownie).
SCENA XI.
ARTEMIS, PAN i NIMFY LEŚNE.

ARTEMIS (rozgląda się, pyta głosem donośnym).
Czy tędy szło jeleni stado?
PAN (w podskokach z przymileniem).
Nie tędy, o luba dziewic królowo. Widać inną poszły drogą.
ARTEMIS.
Tu, ot w ten cyprysów poszły gaj. {{roz*|(Do towarzyszek) Wszak prawda?
NIMFY.
Gonione przez nas, tu w skokach bieżały i znikły w gąszczu.
PAN (figlarnie).
Może złotokędziorny brat twój, leśna pani, w pokorne owce je zamienił, by lizały stopy jego uwielbianej.
ARTEMIS (żywo).
Apollo tu jest?
PAN.
Tam w migdałowym gaju z piękną Persefoną, której serce skłonić chce dla siebie.
ARTEMIS (z ironją).
Wciąż miłosne śpiewa ody.
PAN (z sarkazmem).
Niby słowik w maju. Jeno że słowik samiczce śpiewa, gdy już jest jego, gdy mu na gnieździe siedzi. To wdzięczniejsza rola. Zasię brat twój, pani, wszechpotężny słońca bóg...
ARTEMIS (przerywa niecierpliwie).
Lutnię swą szczerbi przedwcześnie i zda się napróżno! Niepoprawny w swej miłości! Podległ epidemji, na Olimpu górze panującej wciąż.
PAN (z sarkazmem, lecz słodko).
Hu! hu! niebezpieczna to zaraza, jeno do ciebie, pani, przystępu niema! Tyś, dziewica, nieskalana miłością, ni pożądań szałem, lecz nie każdy jest tak czysty! Hu! hu! hu! Hehehe!
ARTEMIS (z gniewem).
Ty zaś pierwszy brudem cuchniesz, złośliwcze z koźlemi rogami! Wnet cię tu poszczuję psem!
PAN (szydząc).
Wszak nie jestem Akteonem, gdy zaś zmienię się w barana, w białych jego runach jestem wcale gładki, o najczystsza z dziewic grona!
ARTEMIS (obrażona).
Choćbyś stał się nawet orłem, jesteś wstrętnym dla mnie!
PAN.
Hu! hu! hu! Wiem ja o tem, że już ktoś jest nowy i zgaduję Endymjona.
ARTEMIS (zrywa się gniewna, do nimf).

Naprzód, towarzyszki! Hejże w tropy, hej! (Nimfy przebiegają scenę, za skałę). A ty, Panie, za twe żarty, różki stracisz swe, byś pamiętał zemstę moją. (Strzela do Pana z łuku. Pan odskakuje w tył i strzałę chwyta w powietrzu. Artemis znika za nimfami. Pan śmieje się potwornie).
SCENA XII.
PAN i CJANA.

PAN (za znikającą boginią).
Hu! hu! hu! Weź tę strzałę nieudaną, w Endymjona serce wbij! Hu! hu! biedny pasterzyna niech się spije twych wdzięków czarami, wzorze dziewic niewinności. Jam ich syty już. Hu! hu! hu!
CJANA.
Obraziłeś, satyrze, boginię mściwą, jest nieubłagana, gdy gniewem zapłonie.
PAN (szyderczo i lekko).
Już o jej względy nie zabiegam przecie. Wszak na górze Latmos nie moja jaskinia. Jej dziewiczą czystość, namiętne całusy nasycają teraz lękliwego Endymjona.

SCENA XIII.
PERSEFONA, PAN, CJANA i ZEUS.

CJANA (z okrzykiem).
Persefona wraca i... sama.
PAN (do nimf).
Apollo ją zemdlił — jakem pierwszy satyr! Dość ma jego lutni! Ot i Zeus!!.. Już mnie niema! (Znika).

(Gdy Persefona zbliża się do Cjany, nagle ukazuje się Zeus, jakby z góry spłynął. Postać w smudze świetlnej, jaskrawszej, niż u Apolla, wysoka, tęga, w barach silna i rycerska. Twarz o lwim wyrazie, oczy zamglone zmysłowo, włosy trefione, broda również w gęstych zwojach spływa na nagie piersi. Ma na sobie szatę z miedziano-złotej tkaniny, krótką, grecką. Nogi w sandałach, których sznurowadła zakończone złotemi orłami. Takiż orzeł kończy złotą opaskę nad czołem. W ręku trzyma piorun-laseczkę płonącą, ostrą z obu stron. Ukazuje się nagle przy silniejszym grzmocie. Pan przestraszony chowa się za drzewa, Cjana i Nimfy, pokłon niski oddając, cofają się w głąb łąki. Zeus oddala je ruchem dłoni, więc do gaju wchodzą. Zeus zbliża się szybko i dość obcesowo do Persefony, która go widzi i lekko drży, lecz jest pewna siebie i dumna).
SCENA XIV.
ZEUS i PERSEFONA.
(Przez czas rozmowy Zeusa z Korą, zaciemnia się i mgły się nasuwają, jakby ich pokryć miały).

ZEUS (trochę nadskakująco).
Witam cię, najpiękniejsza! Znowu pośród narcyzów spotykam cię, boska!
PERSEFONA.
Lubię te kwiaty.
ZEUS.
I muzykę lubisz. Słyszałem lutni dźwięki. Apollo cię dręczy swoją poetyką. Czyż nie znudził jeszcze?
PERSEFONA.
Och, on śpiewa pięknie!
ZEUS (ironicznie).
I kocha rzewnie. Wiem, lecz to chybione, daremny zapał jego srebrzystości!
PERSEFONA (zagadkowo).
Czy tak sądzisz, chmuronośny panie? Bezwzględny wyrok z ust twoich słyszę, na Apollina! Czy aby słuszny?...
ZEUS (ciekawie).
A ty jak sądzisz, piękna Persefono?
PERSEFONA.
Że może przedwczesny.
ZEUS (gniewnie).
Więc mu sprzyjasz, jasna? Zdobył cię muzyką? Kochasz go?
PERSEFONA.
Ach, kochać!... To za silne, panie! Lubię go, bawi mnie, rozrywa gdy jest przy mnie; gdy odejdzie, zapominam wkrótce.
ZEUS (rozradowany).
Bo on nie dla ciebie, cudowna istoto, tobie trzeba siły, a to piękna lala. Ty chcesz męża, nie cacane wdzięki. Wiem, kogo wybierzesz, kto miłość twą wzbudzi i kogo pragniesz!
PERSEFONA.
A to ciekawe! Zadziwiasz mnie, piorunodajny panie, gdyż ja sama nie wiem, za kim ma tęsknota rwie się wzwyż stale. Wiem, że wciąż tęsknię, że mi czegoś braknie, że nie znajduję ideału, który we mnie żyje. Lecz ja go nie znam. Powiedzże mi, proszę, gdzie się ukrywa.
ZEUS (lubieżnie).

A ty nie zgadujesz, o ma złotowłosa, cudna bogineczko?
PERSEFONA.
Nie zgaduję, władco, nie silę się nawet, aby odgadnąć.
ZEUS.
Czy dreszcze rozkoszy przeczuć nic ci nie mówią, iż w jego mocy będziesz?... że on cię kocha, że ciebie pożąda, że tylko jego kochać chcesz i kochasz, choć, się do tego przyznać nie chcesz?
PERSEFONA (figlarnie).
Rozbawiasz mnie, panie. Któż jest tym pyszałkiem?...
ZEUS (dobitnie).
Raczej tym zwycięzcą!
PERSEFONA (dobitnie).
Nie, pyszałkiem tylko. Lecz wskaż mi go, bogów władyko. Niech się zabawię jego zbytnią pychą. Nie znam takiego. Skąd pochodzi, proszę?
ZEUS (namiętnie).
Nie szydź, luba Koro, i nie udawaj swej obojętności. To broń niewieścia. Niby to się śmiejesz i wzdragasz nieco, by łacniej ukryć uczuć swych zdrój żywy i zamaskować, że ty już drżysz cała z podniet krwi wrzącej i z przeczuć rozkoszy.
PERSEFONA (gwałtownie).
Jakich rozkoszy?
ZEUS (lubieżnie za rękę ją biorąc).
Z nim... w miłości wspólnej.
PERSEFONA (z wybuchem).
Kto on taki?
ZEUS (imponująco).
Stoi tu przed tobą.
PERSEFONA (z okrzykiem).
Ty!!... Ty, Zeusie!?...
ZEUS (pewnie i czule).
Tak, cudzie urody. Jam jest ten, który ciebie pragnie, pożąda oddawna. Zaledwie najpiękniejszą dziewicą się stałaś, gdy żądzę moją wzbudziła twa krasa. I chcę cię zdobyć, o przewdzięczny kwiecie; panią cię zrobię, otoczę bogactwy, wszystkie krajów cuda złożę pod twe stopy, za uścisk twój luby, za twój całus jeden. Nie trwóż się, nie lękaj. Ty, w moich ramionach znajdziesz to, co jest pragnieniem twojem i tęsknotą. Znajdziesz szał i miłość...
PERSEFONA (zimno, z odrazą).
Lubieżną rozpustę, to mi tylko dać możesz, no i bogactw cuda. Tego nie pragnę! (zmieniając ton) Ależ ty, Zeusie, jesteś nieostrożny! Czy myślisz, żem jaka Io, lub inna ziemianka, czy też nic już Hery się nie boisz?... Zaprawdę, zdumiewasz mnie!
ZEUS (y, zaskoczony).
Cóż to za zwrot dziwny!
PERSEFONA.
Jak cała rozmowa nasza, pożądliwy panie olimpijskich orgij! Może skończymy wreszcie tę ckliwą gawędę na temat miłości, jeśli jest ona w tych zapałach twoich.
ZEUS (obrażony, wściekły).
Niewłaściwy ton brzmi w twym głosie, zuchwała Persefono. Przemawiasz do mnie bez czci i powagi. Czy błąd swój czujesz?
PERSEFONA.
Och, nie! Nigdy! A cześć jest dla tego kto cześć swą zachowa. Gdy ją postrada, jakoś ty uczynił, zmysłowe zapały na mnie skierowując, niech sam jej szuka, ja jej nie odnajdę. Żegnam cię, wierny wielkiej Hery małżonku i czcigodny Olimpu władco! Rozjaśnij nieco chmur czarne łańcuchy, pocóż ta ciemność, gdy rozmawiasz ze mną? Wszak jam boginią i Demetry córą. Do rozmów ze mną mgły... chmury... zbyteczne!

(Składa wdzięczny ukłon i cofa się figlarna, choć podrażniona. Gdy się w ukłonie zasuwa za cyprys, Zeus wściekły, zły z trzaskiem piorunowym ginie w chmurze. Persefona wówczas ze śmiechem nienaturalnie brzmiącym wybiega na łąkę. Za nią Cjana i trzy nimfy. Zdala stoi zdumiony, przestraszony Pan).
SCENA XV.
PERSEFONA, PAN, CJANA i NIMFY.

PAN.
Wszystkiegom się spodziewał, tylko nie takiego końca. A to Zeus dostał! Odważna to pani! Tak sobie Zeusa krótko trzymała, na pasku, mocno. Hu! hu! hu! ot sztuka! Nawet się żadnej nie imał przemiany! Taki przebiegły, a ot, stracił głowę, trzasnął piorunem i zniknął grzeczniutko. A ona się śmieje. Czego się tak śmieje!?
CJANA (do Persefony).
Uspokój się miła, śmiech twój dziwnie zgrzyta. Usta się śmieją, a łez pełne oczy.
PERSEFONA.
Tak mnie w duszy boli, bo tak mnie nikt, ach nikt nie rozumie. Opacznie tłómaczą sobie moje zapały, sny i marzenia. Nikt nie wie co czuję. Milczeć, tak najlepiej. Milczeć teraz będę. Myśli własne trzeba dusić w sobie, by nikt ich zbezcześcić nie śmiał. Zostają mi kwiaty... te mnie zrozumieją. Natura tylko i tęsknota wieczna... głód nieznanego szczęścia, które nie dla mnie, bo nie istnieje... pocóż te przeczucia!?...
CJANA.
Uspokój się, droga...
PERSEFONA (niecierpliwie).
Coś się we mnie zrywa, coś piersi rozsadza, coś nade mną wisi, tłocznia jakaś dziwna... coś się zaraz spełni... spełni...
PAN (do nimf przy gaju ciszej).
Zeus na nią spadnie w postaci jastrzębia. On jej nie daruje i stąd jej przeczucia. Patrzcie, jaka dziwna, zbladła, czegoś słucha, może jego skrzydeł szumu. Tylko patrzeć, jak on zleci, nas piorunem kropnie!... Sam się bać zaczynam! Tu dziać się coś będzie! Tu się coś stać musi!... (rozgląda się z trwogą).
PERSEFONA (do Cjany).
Odstąpcie ode mnie, rwijcie dalej kwiaty, chcę być sama. Taki niepokój we mnie się zrywa. (Cjana i nimfy usuwają się pod gaj migdałowy. Persefona podchodzi naprzód, blisko pękniętej skały, patrzy chwilę z uwagą w szczelinę).

SCENA XVI.
PERSEFONA, PAN, CJANA, NIMFY i PLUTON.

PERSEFONA (do siebie).
Jaka tam głusz czarna, jak źrenica smoka! Jaka tam zagadka!

(Spostrzega kępę narcyzów u stóp skały, schyla się i rwie, do woala złotego składając kwiaty).
Och, kwiaty wy moje, jakże ja was kocham i wy mnie kochacie, narcyzy me białe!
(Wtem słychać nagle tętent gwałtowny, jakby koni rozbieganych, huk kopyt dudni, tętni, grzmi. Persefona cofa się od skały, bo tętent wali wprost z podziemi. Pan i nimfy zdała nadsłuchują. Trwa to chwilę, jakaś groza przenika wszystkich. Nagle szczelina skalna rozsuwa się straszliwie i wypadają z niej w pełnym biegu dwa czarne rumaki, jak lewjatany, jak smoki; wielkie, ogniste, czarne rozwiane grzywy i ogony, ogromne wzniesione kopyta, chrapy rozdęte, żarem ziejące; uprząż złota, bogata grecka. Za niemi w pędzie pojawia się złota bojowa kwadryga; na niej stoi Pluton, cały w złoto-purpurowej łunie, trzymając wodze i posoch. Ubrany jak do boju w blachy miedziano-złote, w pancerz, a na nogach powyżej sandałów ma sztylpy bojowe. Na jedno ramię narzucona toga, czy opończa z ciemnego złotogłowiu, rozwiana z tyłu. Na głowie hełm złoty z przyłbicą. Twarz odkryta, śniada, smagła, bez zarostu, szczupła, energiczna, pełna wyrazu dumy i zaciętości, harda i rycerska, zimna, z marsem na czole. Wypadłszy nagle, szalonym pędem, ujrzał Persefonę zdziera rumaki, że stają w miejscu, przednie kopyta unosząc w górę. Pluton, nie puszczając lejców, zeskakuje z kwadrygi. Pan i nimfy przerażone. Persefona ujrzawszy go tuż, przeczuwa raczej, niż poznaje. Cofa się z okrzykiem trwogi).
PERSEFONA (jedną ręką chwyta się za głowę).

Pluton!...
PLUTON (stanowczo i władczo).
Tak, a tyś jest moja!!

(Porywa ją wpół ramieniem silnem i zupełnie zdrętwiałą, przerażoną unosi na kwadrygę. Cjana w tej chwili podbiega z okrzykiem; by ratować panią, rzuca się do niej. Pluton dotyka ją posochem i Cjana natychmiast znika w skale, z której wytryska źródło. Została w źródło zamieniona. Pluton puszcza rumaki. W chwili, gdy z hukiem przebiegają scenę do gaju cyprysów, robi się ciemno, wicher, trzask kilku piorunów. Nimfy i Pan leżą na ziemi przestraszeni. Kwadryga przy huku piorunów znika ze sceny, jeno hurkot kół i tętent koni słychać jeszcze).
KONIEC AKTU II-go.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.