Naruszewicz jako Poeta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Naruszewicz jako Poeta
Pochodzenie Nowe studja literackie. Tom II
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk Drukarnia S. Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Naruszewicz
jako Poeta.

Zaprawdę ciekawą dla nas i godną zastanowienia, jest epoka odrodzenia literatury za Stanisława Augusta, epoka co sama siebie wysoko stawiła, a któréj już o kilkadziesiąt tylko lat od niéj żyjąc nieznamy; zapomnieliśmy jéj największych pisarzy, zaparliśmy się wszelkiego z nią związku, wzgardziliśmy prawie wszystkiém co wydała. Prace historyczne tylko tego czasu, cenę dziś jeszcze mają i wiążą się z naszemi, właściwa literatura, prócz nielicznych wyjątków, dla nas dziś wcale umarła. A jednak tyle to tam było poetów sławionych, tylu wysoce utalentowanych pisarzy, co trochę się kłócąc, a bardzo się wzajemnie wychwalając, narobiwszy dużo hałasu za życia, legli przykryci kamieniem zapomnienia — gorzéj, bo prawie wzgardy. Była to jednak świetna chwila dla literatury — posłuchajcie tylko niedawnych jeszcze dziejopisów, jak ją porównywają z wiekiem Ludwika XIV i Augusta Rzymskiego! Zewsząd, ukazywały się jenjusze, talenta — poeci, historycy, wyrastali bujno pod promieniami królewskiéj protekcij — sypały się dzieła za dziełami, pieśni za pieśniami! Niestety! jakże to wszystko prędko zniszczało i cenę straciło. Jakże rokowana im nieśmiertelność, krótką była. Literatura Stanisławowskiéj plejady, umarła prawie ze Stanisławowską epoką, z Stanisława fortuną i dworem, bo ona nie dla kraju (po największéj części) nie dla ogółu, stworzoną została. Wyrosłszy pod dostojném okiem panującego, zgasła, gdy mu pochwał śpiéwać nie mogła. Wszystko co z téj epoki do nas doszło, co jeszcze dziś ma cenę, najmniéj wypłynęło z natchnienia protektora, najmniéj pochlebiało czasowym okolicznościom. Te tylko utwory, znane są jeszcze i zostaną w historij literatury, które szczęśliwym trafem wyłamały się z pod zbyt absolutnego wpływu ducha czasu. Karpiński co najmniéj śpiéwał gwoli dworowi, dworakom i Najjaśniejszemu Panu, dziś ze wszystkich poetów najwyżéj stoi podobno. Naruszewicz co całe życie dworował, pochlebiał, wielbił, czcił i śpiéwał Mecenasa Augusta, jako poeta poszedł w zupełne zapomnienie. Możebyśmy z tąd wnieść mogli, że protekcja dla literatury, ledwie nie jest szkodliwą, krzywiąc jéj kierunek prawie koniecznie, wedle własnego widzimisię; mianowicie taka protekcja jak Stanisławowska; co żądała za chléb i wino które rozdawała, kadzidła, i zabawki. Z konieczności więc literatura stała wpół dworską, wpół swawolną.
Zaiste, król co tak silnie wpływał na ducha, na całe życie literatury, na jéj kierunek, charakter, co za nią śledził niespokojném okiem, co ją trzymał uwięzioną na swym dworze, jak małpę lub papugę na łańcużku, król ten winien w historij epoki, koniecznie się wybitnie pokazać; poznanie jego charakteru, wyjaśni dopiéro całkowicie charakter literatury ówczesnéj, bo on go jéj nadał. Lecz nie tu miejsce właściwe, na skréślenie wielkiéj historycznéj postaci, co na schyłku naszych dziejów, jednym się jeszcze wydaje olbrzymią, drugim cieniem bez żywota. Stanisław August nie urodził się na króla, tęgości charakteru, panowania nad sobą, odwagi, nerwu mu brakło — Za to łatwe pojęcie, dowcip, wspaniałość, czułość dała mu natura. Stworzony na wielkiego pana, na poetę XVIII wieku, na protektora sztuk i miłośnika ich. Jemu nie życia czynu, nie życia walki, boju i poświęceń, potrzeba było; ale swobodnego nasycenia, wesołych biesiad, życia salonów, rozmowy poufałéj a dowcipnéj, słowem życia łatwego ludzi, co żyją tylko aby go użyć. Przeznaczenie postawiło go na niewłaściwém miejscu, na trudném stanowisku; a nawet położenie jego, nie potrafiło męztwa w nim wyrobić, charakteru, odwagi. Widać było jak żałował pięknego życia, zmarnowanego na walce, któréj znaczenia nigdy pojąć nie chciał. Nieraz dzwony bijące na gwałt w stolicy i huk dział na przedmieściach, zastawały Stanisława u trójnoga malarskiego; nieraz łza kręciła mu się w oku, gdy szczęśliwsze przypominał chwile, przywiedziony do tego, że wiernemu słudze, niemiał czém swojej okazać wdzięczności. Słyszałem naocznego świadka, opowiadającego o kilku chwilach ostatnich czasów Stanisława. O! ciężko i ón przecierpiał, a ciężéj niż kto inny, bo nie wyobrażał sobie, nie spodziéwał się dla siebie innego życia, nad płynące strugą wesołą, bogatą, złocistą, spokojną. Taki człowiek, co się urodził wcale nie do walki, i nie do stérowania zaburzonym krajem, siadł na tronie Batorych i Zygmuntów. Gdy po raz piérwszy korona swą złotą, ale zimną i ciężką okową, przycisnęła mu skronie, gdy uczuł że berło nie lekkie, a życie królewskie, nie życiem o jakiém marzył i jakiego potrzebował, Stanisław chciał się odurzyć, chciał zakryć przed sobą następstwa teraźniejszości, któréj przyszłość poświęcał, tak łatwo, tak nierozważnie. Otoczył się sztukami, poezją, kobiétami, uczonemi dworakami i głuszył w ich gwarze, głos co mu wołał zapewne: Pamiętaj na straszne jutro!
Literatura któréj przeznaczeniem było, słodzić królewskie troski i rozweselać czwartkowe obiady, któréj missją było, bawić i bawić tylko, któréj nie wolno ozwać się surowiéj, poważniéj, godniéj, poezja w szacie dworaka na pół, na pół arlekina; — zrobiła się po dworacku błyskotliwą, drobnostkową, próżną myśli, a wyrazów pełną, polerowną a czczą — w jednéj Satyrze tylko wylewali poeci, czego w czém inném powiedziéć nie śmieli. Ale dowcipny Xiądz Biskup Warmiński, raz nawet Satyrę, potrafił użyć na pochlebstwo. Literatura Stanisławowska cała żyjąc w nim i dla niego, nie dziw, że z nim téż umarła.
Wiek, w którym na nią koléj przyszła nie mało téż się przyczynił, do uczynienia jéj taką, jaką była. Wiek to był skeptycyzmu, reakcij, entuzjazmu dla pięknych marzeń, a szyderstwa dla wiary. Wszystkich oczy zwracały się na Francją, wszyscy z nią sympatywali, poklaskiwali jéj szałom, naśladowali wyblakłą jéj literaturę klassyczną, wielbili teorje polityczne. Polska przed chwilą jeszcze religijna, jakby w niéj nie postała reforma — nagle za wahała się w wierze swojéj i pobladła tuląc ostatek religij do wylękłego łona.
Król sam zdaje się także, dzielił obłąkanie naśladowców, choć w części. Zdało się wszystkim, że zostać przy staréj wierze, było to zhańbić się i nieodpowiedziéć wymaganiom wieku, cofnąć się w przeszłość którą zwano barbarzyńską i ciemną — Przesąd został prześladowany, pobity, wygnany, choć to co nazwano przesądem, było częstokroć poczciwą wiarą, starą i odwieczną prawdą. Bronią przesądu zwalczonego, zabijano całą przeszłość. Co w niéj się niepodobało, co nie przypadło do teorij, co się wytłumaczyć nie dało, nieumiejącym się zastanowić i śpieszącym burzyć ludziom, zabito, nazywając wzgardliwie przesądem. Wszystko stało się przesądem tylko — Z drugiéj strony wystawując jakiś stan błogi człowieka natury, obiecywano na danych przezeń pewnikach, nową zbudować teorją socjalną. — Ale nim gmach wznosić poczęto, ze wszech stron walono stare przybytki, i kupy gruzów, były piérwszą podstawą, nowéj Babel.
W poetach, w literatach, historykach Stanisławowskiéj plejady, znać potężny wpływ wieku — niéma w nich szczeréj, poczciwéj, staropolskiéj wiary — tchnienie skeptycyzmu już ich owiało; lękają się okazać niższemi od swego wieku. Xiądz Biskup Warmiński, tłumaczy z upodobaniem Woltera, naśladuje Woltera, co więcéj, Biskup pisze przeciw mnichom, dowcipne, ale najniedorzeczniejsze poemaciki, w których, zupełny brak nawet konwencjonalnéj prawdy, brak znaczenia, zastępuje jeden tylko i jeden zawsze dowcip. Drugi Xiądz Biskup Naruszewicz pozwala sobie nie jeden raz z mnichów także żartować, co gorzéj, pochlebiając skłonnościom wieku, upodobaniu pana i panów, bluzga obrzydłemi, nieprzystojnemi wiérszami, których pełna priapeia XVIII wieku.
Życie Krasickiego, czyste jest jeszcze, życie Naruszewicza nieraz podobno rozwiązłością się splamiło, którą opiéwał tak jędrnemi wyrazy. Smutno na to patrzéć, smutniéj jeszcze że duchownym wyrzucać musiemy tak wielkie uchybienia, przeciw świętym obowiązkom stanu. Darowana Węgierskiemu naśladowcy Pirona jego swawolna, dowcipna, choć zawsze dla nas trywjalna tylko ciągła z poezij igraszka, ale niedarowana nigdy wojna mnichów Krasickiemu, swawolne wiérsze Naruszewiczowi.
Postanowiliśmy tu powiedziéć kilka słów o tym ostatnim, jako o poecie. Jego zasługi jako historyka, gdzie indziéj może ocenim, tu przedsięwzięliśmy przejrzéć własne tylko jego utwory poetyczne, aby się przekonać czyli zasługiwał na wziętość swego czasu, a na takie zapomnienie naszego. Omijamy tłumaczenia, gdyż te o stylu tylko i sposobie władania językiem objaśniać by nas mogły.
Adam Stanisław Naruszewicz, urodził się d. 20 Października 1733 roku z Jerzego i Pauliny Abramowiczównéj Naruszewiczów Łowczych Pińskich, z familij nie bogatéj, ale niegdyś znakomitéj w Litwie ślachty. W życiu Jana Karola Chodkiewicza, sam ón o rodzinie swéj wspomina. W roku 1748 skończywszy nauki w szkołach Pińskich, wstąpił do zakonu Jezuitów, wysłany do Lugdunu, potém wsparty przez X. Czartoryskiego Kanclerza Litew., zwiedził Francją, Włochy i Niemcy. Po powrocie do kraju mianowany professorem poetyki w Uniwersytecie Wileńskim, lecz przeniesiony w krotce do Warszawy, na nauczyciela Collegium Nobilium. Tu zapewne z poezij naprzód hojnie okolicznościom czasowym sypanych, poznał go Stanisław August, a ceniąc w nim i talent i tę łatwość i giętkość charakteru, co tak na dworach popłaca, przywiązał go do swéj osoby, po kassacie zakonu w roku 1773. Nikt z poetów dworaków, nikt współcześnych, tylą nie był od króla co Naruszewicz obsypany łaskami, bo nikt téż tyle do króla, o królu, dla króla nie napisał, nikt tak zręcznie wszystkim otaczającym kadzić nie umiał. Oprócz ód, hymnów, pieśni, dytyrambów, na cześć i chwałę Stanisława wysypanych, pisał co tylko królowi rozkazać się podobało, wiérsze do każdego podarku królewskiego, do piesków, do faworytów; ucinki swawolne, gdy ich trzeba było, polityczne rozprawy, historyczne dowodzenia, mowy i tym podobne. To téż, z razu Koadjutor Biskupstwa Smoleńskiego, późniéj Pisarz W. Xięztwa Litewskiego, Sekretarz Rady Nieustającéj, Biskup Smoleński, wreście w 1790 Biskup Łucki, kawaler orderów Orła Białego i Ś. Stanisława, obdarzony medalem na cześć jego bitym, uczczony popiersiem bronzowém, postawioném na zamku, w sali wielkich ludzi — niémiał już czego żądać, o co prosić — Ale jak doskonale, jak pokornie dziękował!!
Nadto są wszystkim znajome poezje Naruszewicza, abyśmy je szczegółowie rozbiérać i cytować mieli, przebieżym je tylko i przypomnim. Z cztérech xiąg jego pieśni oryginalnych, w stu kilkudziesiąt poezjach, naliczyliśmy siedemdziesiąt przeszło pisanych z rozmaitych okoliczności, częstokroć wcale nie mogących natchnąć poety. To ciągłe przymuszanie się do śpiéwu, ciągłe wyzywanie natchnienia, niepodobna aby zawsze rodzić miało prawdziwą poezją, najczęściéj téż Naruszewicz w tych okolicznościowych swych pieśniach, jest wymuszony, nadęty, nie smaczny i zimny. Znać że pisał, nie że czuł, lecz że myślał iż wypadało cóś napisać. Mogłoż pobudzić prawdziwy zapał lada wesele J. M. P. Niesiołowskiego Kasztellana Nowogrodzkiego z Katarzyną Massalską, urodzenie Wojewodzica Połockiego Sapiehy, widok sań Xiężnéj Izabelli Czartoryskiéj (oda XIX xięga I). Imieniny Xiężniczki Elżbiéty Lubomirskiéj, X. Anny Sapieżanki, Anny Szaniawskiéj i Anny Lefore, odjazd pani Branickiéj (II. VI). Akt weselny J. M. P. Radzickiego Cześnika Zakroczymskiego z panną Teressą Krajewską Instygatorką Kor. i t. i t. d.
Nie urodził się nikt, nie ożenił, nie umarł, nie wyjechał, nie wrócił, żeby Naruszewicz z téj szczęśliwéj okoliczności, z tego pełnego wdzięku tematu, nie napisał wiérsza. Zapala się Warszawa, ón występuje z odą, ktoś komuś ofiaruje bukiet, druga, ktoś komuś zégarek, trzecia, ktoś kogoś pokochał, czwarta i tak nieustannie. Nie podobna żeby téj powodzi wiérszowéj, wystarczyło olbrzymie nawet natchnienie.
Lecz jakkolwiek wiele jest poezij u Naruszewicza okolicznościowych, do różnych osób, z różnych powodów adressowanych, do nikogo, o nikim ich więcéj jak o królu.
Cztéry te xięgi pieśni, są ogromną kadzielnicą, nieustanny dym wydającą u stóp tronu. Za każdy datek dziękczynienie, za każdy uśmiech, oda, a ileż to dytyrambów, przy imieninach, rocznicy ocalenia, etc. Z tytułów tych smutnych poezij, można sobie wystawić życie Naruszewicza utrapione, w ciągłéj pracy pochlebstwa i dworszczyzny spędzone. Spotykamy tu nie jednę pieśń, okazującą stosunki króla z faworytem; w jednéj dziękuje za Niemenczyńskie probostwo, w drugiéj za medal, w trzeciéj za order, w innéj za butelkę wina i t. p. nieomijając żadnéj zręczności zaręczenia, że wierny swemu panu póki dysze, że go kocha i gotów zań dać życie, porównywając Augusta z Bogi, z bohaterami. Równie zręcznie przymila mu się ofiarując to numizma, to naczynie na kwiaty, to kałamarz (IV. XIII); a gdy nic nie pomaga odzywa się ogromnym głosem, któren niewiém jak potrafił z piersi wydobyć:

Bez chleba kęsa, bez roli zagonu
Wstyd mi: lecz muszę dolę mą otwiérać.
Użal się królu! z wysokiego tronu,
A nie daj z głodu na starość umiérać.

To już ostatni stopień spodlenia — W innych pieśniach, zawsze dworską nutą nuconych, staje się zupełnie śmiésznym, wynosząc króla pod obłoki, za każdą nowo-otrzymaną łaską, przypomina na ówczas panią Sevigné, która po przetańcowaniu z królem J. M. Menueta, odezwała się siadając na miejsce, z naiwnym zapałem: Nous avous un grand roi! Takie jest właśnie uniesienie w tych, co je natchnęło odebranie medalu i orderu. Nieskończylibyśmy nigdy, gdybyśmy wyszczególniać chcieli poezje w rodzaju poprzedzających, jest ich tyle, że policzyć trudno, a większéj części, czytać nie podobna, są to dziś trupy, z których życie uciekło.
W pozostałych lirykach, już czysto natchnionych, nie temi dobrodziejstwami żywota, ale prawdziwemi uczuciami, uczuciami naturalnemi, Naruszewicz nie wiele jest szczęśliwszy. Język jego mozolnie na stary krój wymoderowany, pełen archaizmów, wyrażeń dziwnych, już napuszonych, już trywjalnych i rubasznych, już niesmaczno-nagich; wiele ma czasem energij, pospolicie zbywa mu zupełnie na wdzięku. Życie nawet dworskie nie potrafiło go ogładzić i dać mu uczucia tego co piękne i przyzwoite. Ody te są bardziéj patetycznemi rymowanemi mowy, niż lirykami, a gdzie udaje zapał i chce się unosić wysoko, wpada niechybnie w przesadę i nadętość. Co gorzéj, czujemy wszędzie że natchnionym nie był, ale sztucznie naśladował, wyrabiał natchnienie, że nie czuł, ale myślał. Sama przesada już jest tego dowodem; bo ten tylko przesadza, kto nie czując, niéma miary na wyrażenie uczucia. Zdaje mu się że silne uczucie tak by się wyrazić powinno, a myli się, gdyby prawdziwie czuł, wyraził by się silnie bez najmniejszéj trudności. Niemało w pieśniach Naruszewicza zadziwia, nietylko użycie ale nieustanne nadużywanie mythologicznych ozdób, któremi bez miary sypie. Jest to wada klassycyzmu XVIII wieku i wszystkich prawie pisarzy Stanisławowskiéj plejady, a najbardziéj X. Biskupa Smoleńskiego. Znać z tąd bardzo, że był Professorem Poetyki, w Jezuickiéj szkole; i czytał, studjował Gradus ad Parnassum.
W stosie tym różnéj wartości, różnéj treści i barwy wiérszy, które zebrane są w cztéry xięgi Liryków, są jednak ody odznaczające się, jeśli nie prawdziwém uczuciem, to patetycznością, zręcznemi zwroty, niekiedy powagą, niekiedy dowcipem. Takiemi są, piérwsza xięgi piérwszéj, druga, Hymn do Boga, wiérsz na ruinę Jezuitów i t. d. W tym ostatnim dał dowód niepospolitéj zręczności poeta, płacząc po swoim zakonie, nie mogąc go o nic obwinić, a bojąc się narzekać na upadek, wywija się tak ciągle, że ani tych co upadli, ani tych co ich wywrócili, nie potępia. Kończy polecając Jezuitów narodowi. Długa to rymowana i patetyczna mowa.
Ile Jan Kochanowski ma prostoty, tyle Naruszewicz nadętości, napuszoności, przesady; wszystko w nim kunsztowne. Natchnienia gwałtem z siebie dobywa i ubiéra je na zimno rozważając, w czém im lepiéj będzie do twarzy. Gdy chce być prostym i naiwnym jak naprzykład w Bajkach (powiększéj części naśladowanych) robi się rubasznym, gminnym, niesmaczno pospolitym. Między bajkami to natrafiamy na wiérsz o Kapucynie Celestynie, wiérsz który nam swą lekkością, zdał się prawdziwie gorszącym. Takież niestósowne żarty z mnichów, spotykamy w bajce X, któréj zakończenie szyderskie i ironiczne. Bajka a raczéj powiastka o Szołopiace (XI) jedna wyborna, choć znowu za nadto rubaszna; jak i niektóre z epigrammatów (np. IV).
Sielanki, których część większa bardzo niestosownie pod tę klassyfikację weszła (np. pod tytułem: Na akt weselny Ign. Potockiego) prawie wszystkie są naśladowane i wystawują ten świat pasterski konwencjonalny, którego twórcami byli Florjan poczciwy, Gessner, a w sztuce Vatteau. W jednéj tylko — Dziécię poprawione, Naruszewicz odmalował prawdziwą wieś i prawdziwych wieśniaków. W Folwarku z sielankowego tonu, przechodzi na satyryczny, do którego miał skłonność jak to jeszcze niżéj okażemy. W Oczekiwaniu na towarzyszów, dziwaczna mięszanina Dafnisów, Tyrymachów, Baucis, z Maćkiem, Fircykiem i Kulfonem!! Wszędzie, prócz wdzięcznego Pacierza Staruszka, cośmy go się na pamięć niegdyś w szkołach uczyli, i co prawdziwie jest piękny, brak zupełnie uczucia wsi, pojęcia życia wiejskiego, znać że to sielanki pisane w kamienicy Warszawskiéj, nad otwartym Gessnerem.
Nigdzie Naruszewicz nie dał tak jawnych wielkiego talentu dowodów, jak w Satyrach. Tu swobodny, posłuszny tylko natchnieniu, mści się niemiłosiernie na tych, którym musiał na nieszczęście gdzieindziéj pochlebiać. W nich, z całą siłą powstaje na czasowe w obyczajach wady, na zepsucie, na śmiészność, chłoszcze je szyderstwy energicznemi, wytyka palcami. W nich okazuje co miał w duszy ślachetnego, poczciwego, staroświeckiego, a czego dworszczyzna niemogąc zabić zupełnie, stłumiła tylko. Satyry właściwie są najlepszym i jedynym poetycznym Naruszewicza utworem, jedynym po nim dla nas spadkiem, co przedstawia doskonale świat ów, w którym był poeta, któremu płaszczyć się musiał, a którym w duszy gardził. — Do spisu Satyr należałoby dodać kilka jeszcze utworów poety, rozpierzchłych w zbiorze jego poezij, którym najwłaściwsze pod tą rubryką jest miejsce. Do nich należy fragment wyborny, pomieszczony na końcu epigrammatów, i będący wyraźnie niedokończoną Satyrą:

Lepiéj stokroć z kozaki żyć na dzikiéj siczy
Bo tam zbiegłe hultajstwo, kiedy co w zdobyczy

Z granicznych urwie sieliszcz: co los zdarzył komu
Nie weźmie mu ni Sotnik, ni Koszowy z domu.
Chodzi z fajką bezpieczny Sawka po Majdanie,
W cześnika szarawarach, w podsędka żupanie,
Na kłusaku pancernym harcuje Mikita
Z kąd wziął, jak to obróci, żaden go nie pyta
Nie wart że się ojczyzną kraj taki zwać godnie
Gdzie same w porównaniu cnotami są zbrodnie?
Gdzie chcąc ujść szarpaniny nie jeden by może
Złotą godność za grube oddał Zaporoże.
Tam by przecie bezpiecznie, jak sobie zasłużył,
Czy borysa, czy chleba pytlowego użył.
I żył lepiéj w szałasach z dziekciowemi gbury
Niż z jaśnie wielmożnemi pany łupiskury.
Dziś człowiek niewié komu zasiéwa i młóci,
Lada kto mu stodołę i lamus przewróci.
Naśle łotrów najemnych, pograbi, pokosi,
Porąbie, porozgradza, spali, powynosi:
A sprawiedliwość kędy? czekaj że jéj zgoła
Kiedy umarli trąbę usłyszą Anioła.
.............
Siedzi człek w domu, jako liwrant w magazynie.
Ten grosza, tamten zboża, ów chce byś dał koni.
A za co? Bo masz a nikt ciebie nie obroni
Daj furaż, bies wié za co włożony drapieżnie
Pój miodem, tucz kurami mundurowe leżnie
I chociaż na obronę publiczną mniéj zdatnych,
Na wysys krwi twéj własnéj, chowasz zbójców płatnych.
Pan stawi karczmę zajrząc że masz grosz z arędy
..................
A że wszystko straciwszy, nie mógł skończyć sprawy
Szedł o kiju Astrci szukać — do Warszawy
Kiwnąłem głową myśląc, żal mi patrzéć na cię
Diabła w pałki z tym kijem wskórasz panie bracie
.....i t. d.

Dołączyłbym także do Satyr obraz wyborny Fircyka, pomieszczony niestósownie między odami (X. IV. XXIX). Doskonałe jest żartobliwe zakończenie obrazku:

A kiedy fircyk grzecznym kawalerem takim
Któż będzie sowizrzałem, głupcem i prostakiem?

Fircyk kilkakroć wspominany w Satyrach Stanisławowskiéj epoki, jest postacią zupełnie jéj właściwą, odmalowany został z natury. Mamy i dziś różne śmiészności, ale niéma już między nami Fircyków, swobodnych, wesołych, wytwornych, wiercipiętów, takich, jakiemi ich odmalowali Naruszewicz i Krasicki. Z Fircyka wyrodził się dzisiejszy lewek naśladowany z francuzkiego, równie śmiészny swą przybraną powagą, jak tamten był trzpiotowstwem. Piérwsza Satyra Sekret w tonie poufałéj pełnéj rubaszności gawędy, napisana, niekiedy przechodzi dobitnością wyrażeń, aż w gminność, któréj nowa nasza szkoła częstokroć o nię pomawiana, nigdy nie doszła. I tu znajdujemy Fircyka znowu, zawsze takim jakim go wprzód odmalował poeta, nieznośnym wiercipiętą, wścibskim i plotkarzem.
W Satyrze drugiéj o ślachetności, a raczéj o ślachectwie, śmiało nastał poeta, na tak przyjęty w polsce przywiléj urodzenia, co jedną część narodu, nie przebytym murem oddzielał od drugiéj, ledwie że nie wrogów czyniąc z rodzonej braci, rozdzielonéj losem na dwa obozy. Tu widzim wyraźny wpływ doktryn XVIII wieku. Nie dziwiło nas wcale, gdy mieszczanin Klonowicz pisał swoją Victoria Deorum, ale gdy Naruszewicz, potomek owych co z Radziwiłłami, Sapiehami i t. d. spokrewnieni i pokolligaceni byli, występuje przeciw przywilejowi urodzenia, niepodobna abyśmy niewidzieli w tém, wpływu czasowego, obcego pochodzenia. Co więcéj, Satyrę tę, przypisał ón X. Adamowi Czartoryskiemu.
Tonem, argumentami, celem, myślą, satyra ta widocznie, wyszła z pod pióra człowieka, co przed chwilą tłumaczył odę do gminu P. Thomas. Jest wymowny głos za ludem, a przeciw aristokracij, bardziéj jeszcze niżeli przeciw ślachcie. Piękny tu obraz starożytnych polanów; a wyborny wiérsz ku końcowi.
Satyra trzecia głupstwo, znajoma jest podobno wszystkim. Niepojmujemy jéj tytułu, bo głupstwo nie będąc do poprawienia, nie może być przedmiotem Satyry; snać autor nie stosownie ją nazwał. Dziwnie trafne są w niéj obrazki, znajomego nam już Fircyka, gryzipacierza, pana Joba i t. p. Z nich wszystkich wnosić należy, że głupstwem nazwał autor, nie to co pospolicie niém zowiémy, ale wady. Spis śmiészności i wad kwalifikujących na głupca, kończy tę wyśmienitą gdéraninę.
Wiek zepsuty, jest gdéraniną także, ale niedobrze powiązaną, urywaną nieustannie, nie klejącą się, i nie przedstawującą wyraźnie jednéj wybitnéj myśli.
W Satyrze pochlebstwo, jakże doskonale odmalował Polskę, osiemnastego wieku, któréj całą literaturą był panegyryk, jednym głosem nieustanna admiracja! A! czemuż nie uderzył się w piersi sam także i niepostrzegł że w swych pieśniach, kontynuował tylko tych, których tak dowcipnie wyśmiéwał! W pełném goryczy zakończeniu zdaje się srogi wyrzut robić całemu krajowi.

Wszystkich chwalim iż dobrzy i świeccy i xięża
Jednak giniem bez skarbu, rządu i oręża.

Nadzwyczaj trafne jest obranie tego przedmiotu, co więcéj, śmiałe. Satyra ta bowiem zdaje się kłamstwo zadawać własnym pismom Naruszewicza i obwiniać milczeniem, samego nawet N. Pana. Skłonność do panegyryków począwszy od XVII wieku, stała się była wadą narodową. Nie było środka między bezecnym paskwilusem, a nudną i nieznośną mową pochwalną, która się wciskała wszędzie. Słyszano ją z ambon, na sejmach, na dworze, na uroczystościach, weselach, chrzcinach, wszystko było pretextem panegeryku, który w końcu stracił znaczenie zużyty do nitki. — Tytuły dzieł, dedykacje, całe księgi napełnione były alluzjami, epigrammatami, anagrammatami, odami panegirycznemi. Im ten szał trwał dłużéj, tém się dziwaczniéj przeradzał i bujał, aż doszedł do najwyższego stopnia śmiészności. Już za panowania Stanisława, trochę ucichło choć jeszcze przy zdarzonéj okoliczności, ożywały się z Konwentów, Collegiów i od pojedyńczych osób, łacińskie ody i polskie mowy. W Satyrze pochlebstwo, poeta tak doskonale wystawił ten stan chorobliwy umysłów bezczynnie applaudujących wszystkiemu, że do jego obrazu, nic dodać niemożna.
Chudy literat, wystawia nam także bardzo dobrze, stan literatów i literatury za Stanisława Augusta. Literatura jak widziemy, nie trzymała się o własnéj sile, nie żyła sama sobą, ale tuliła się pod przemożną protekcją mecenasów, na których czele stał król. Wszyscy literaci byli z natury swéj chudzi, i wypasali się dopiéro gdy ich na pański obrok wzięto. — Drukowały się dzieła kosztem autorów, a cała nadzieja na mecenasach spoczywała. Pisano nie dla narodu, ale dla kilku łaskawych i nie tyle o pismo szło, co o szczęśliwie dobraną dedykacją. Niebyło związku, sympatij między ludem a pisarzem, nikt jak widzim niekupował xiążek; a ślachcic naprzebiérawszy w sklepiku, brał nareście:

Receptę do drjakwi i kalendarz nowy.

Napróżno Naruszewicz bije tu, na brak czytelników i zdaje się gniéwać, że jego tłumaczonego Tacyta, nie kupowano, napróżno dowcipnie opowiada, jako ślachcic, xiążki sądził właściwémi duchownym, a ksiądz zalecał je nabywać próżnującemu ślachcicowi — nie tyle było w tém winy ślachty i duchownych, co pisarzy. Cóż dziwnego że nie kupił Tacyta w kramiku przybyły z wioski ślachcic? Co dziwnego że drugi skrzywił się na tłumaczenie Horacjusza? Mógłże Tacyt i Horacy zaspokoić potrzeby umysłowe narodu? Przecież kupowano Podstolego i Doświadczyńskiego, kupowano Naruszewicza historją i można się było opamiętać, że jedno tylko wprowadzenie narodowego piérwiastku do literatury, mogło ją uczynić popularną i postawić w związku z narodem.
W Satyrze Reduty, którąbyśmy dziś maskaradą nazwali, wyborne są obrazki, choć myśl główna nie oryginalna. Spotykamy tu jednego z tych panków, na ówczas często widywanych w Warszawie, co to błyskotliwym pozorem zbytku, okrywali niedostatek i ruinę. Podobnego w Doświadczyńskim maluje niemniéj doskonale Krasicki; potém junaka, potém gracza, piérwszego ministra króla Faraona, potém świętoszka jakich dziś wcale nie widać, bo kto Boga w sercu niéma, już przynajmniéj nie czuje się w obowiązku, pobożności udawać. I to także postać charakterystyczna, co jéj już nie zobaczym i co właściwie do przeszłości należy. Po Tartuffie Moliéra, łatwo było na nią natrafić; ale Naruszewicz cale ją po polsku pojął:

Owoż się na ulicy słodko z mnichem wita
I w szkaplerz go całuje: Jest to hipokryta
Jaki mógł być na świecie: Że xiędza Dryganta
Często winkiem podsycił, obił predykanta
Utopił dwie czarownic, a wierzy w upiory
Gmin mu za życia świętych wyrządza honory —

Oto jeszcze przyjaciel wszystkich ze słodkiém obliczem — Chameleon.

Wczoraj był rojalistą dziś republikantcm
Słowa mu na dwór ciekły, jako z pełnéj beczki
Dziś chwali: Jezuickiéj chce mu się wioseczki.

Napisał panegiryk, a gdy się zawiedzie
Krzyknie; Niemasz tu zasług! I do Włoch pojedzie.

To — niémasz tu zasług! wyborne, bo naturalne, bo z ust zda się Chameleonowi wydarte.
A taż Madame, idąca na bal, przed którą w powozie siedzi L’abbé. — Wszystko to żywe swego czasu postacie, których zachowanie winniśmy poecie; a w odmalowaniu ich, odmówić mu najprawdziwszego talentu, byłoby niesprawiedliwością.
W Satyrze Małżeństwo, nie tai się Xiądz Biskup, z swojém najgorszém o kobiétach wyobrażeniem; nie lepiéj je widzi od Opalińskiego, co tak srodze, nielitościwie, Polki swojego czasu nam odmalował, że wierzyć prawie w nie niechcemy. Naruszewicz nie piérwszy to raz w téj Satyrze, przeciwko małżeństwu wykrzykuje, dwie ody tejże treści, znajdują się w xięgach Liryków, jakby umyślnie kłamstwo zadając, różowym wróżbom licznych Epithalamiów, tuż obok pomieszczonych. W odzie o małżeństwie, z niesłychaną energją poczyna autor, tu z nielitościwém szyderstwem:

Powiedział mi pan Miłosz tydzień temu będzie
Że téż nakonicc przyszło zamyślić waszeci,
Po długiém kawalerstwie o małżeńskim stanie
Mości wielce w mym sercu ryty kiljanie!

Cała tym tonem ciągnie się Satyra, zawsze przeciw kobiétom. I nie dziw, kto je widział w stolicy, za zalotnego panowania Augusta, kiedy każda ubiegała się o królewski fawor i szła przeciw sercu królewskiemu na wpół drogi. Kto je widział wówczas — nie mógł o nich sądzić inaczéj. Był to czas powszechnego zepsucia, które nawet na wymówkę swą gorącéj namiętności niemiało, bo je zrodziło w części naśladownictwo cudzych obyczajów, w części duma i próżność.
Na téj Satyrze, kończą się Naruszewicza w tym rodzaju utwory, nieliczne, bo osiém tylko zawiérające obrazów — Przebiegliśmy treść ich, nie cytując wiele, gdyż znajome wszystkim prawie, przypomniane być tylko potrzebowały. One są Naruszewicza, jako poety celnym utworem, jedynym może, co przejdzie do potomności, zawsze czytany, smakowany i ceniony. W nich jest fantazja i dowcip, siła i uczucie; nie piérwsi podobno przyznamy im postawiwszy je obok wybornych Satyr Krasickiego, więcéj daleko mocy od tamtych, celujących wdziękiem, wykończonością, dowcipem. W przekonaniu naszém z wieńca poety włożonego na skronie Naruszewicza, te osiém tylko listków niezwiędłe zostały, reszta pożółkła i opadła. Ody i pieśni w największéj części, zostały tylko materjałem biograficznym, historyczną pamiątką, w nich ślad życia dworskiego poety i życia narodu w téj nieszczęśliwéj, a tak wesoło strojnéj epoce. Nie było w nich uczucia, nie przeżyły téż tego co je sztucznie zrodziło — jedne Satyry wyszły z przekonania, z natchnienia, z serca, i one dziś jeszcze wartość mają wysoką.
Przystało téż bardzo XVIII wiekowi, epoce sceptycyzmu, co sama niewierzyła już w siebie, przedstawić się potomności w Satyrze. Tak bohatérska Grecja wcieliła się w Illjadę, a Rzym upadający, zepsuty, najlepiéj się także w swoich Satyrykach odmalował. Wieki podobnego charakteru, niemogą się objawić, tylko tym sposobem, niéma w nich wiary, nie może być innéj nad Satyrę poezij, nad Satyrę, co jest negacją poetycznemi szaty okrytą.
W wieku i okolicznościach Naruszewicza, niemógł ón być innym jak był. Mniéj dbały o znikome dobra ziemi i dobry byt, więcéj przejęty wiarą, lepszym będąc xiędzem, lepszym chrześcianinem, Naruszewicz lepszym by był poetą. Dla kawałka chleba, medalu, infuły i czwartkowych obiadów, nie poświęcając całego życia na pochlebstwo bez końca, nie szafując sobą i natchnieniem bez miary byłby coś lepszego od swoich ód utworzył. Dziś całą jego zasługą te Satyry, w których zdaje się i siebie i swój wiek potępiać; bo nie tu miejsce wysławiać wielką jego pracę historyczną, którą się tak znakomicie krajowi zasłużył. Powiédzmy téż tu, że protekcja wcale poezij nie służy i że na dworach kwitnąca, będąc tylko piękném cackiem, umiéra z temi, co się niém bawili. Życie poety, nie może się pogodzić z życiem miasta, a nadewszystko z życiem dworu, nieustanne rozdrabianie się, zużywanie się, odejmuje mu wszelką siłę, niedozwala skupić ducha, wejść w siebie.
Ucząc się tego co zowią dworszczyzną i tonem, musi najzdolniejszy, najszczérzéj natchniony człowiek, utracić wszelką energją, wszelki nerw. Wpływając na charakter, to życie wpływa przeważnie na usposobienie poetyczne, będące z nim w bezpośrednim związku. Solidarność życia i dzieł większą jest niżby się komu zdawać mogło, i dziś już téj prawdy dowodzić nie potrzeba. Mógł Naruszewicz pisać wybornie historją zostając przy Stanisławie Auguście, ale niepodobna było, aby natchnione tworzył poezje, na zawołanie, na zażądanie, na te tysiąc okoliczności, co je wywoływały. Karpiński co ze wszystkich poetów tego czasu, najwięcéj ma prawdziwego uczucia, częściéj przesiadywał na wsi, niż na dworze i wcale nie był dworakiem.
Przerzucając cztéry xięgi liryków Naruszewicza i porównywając je z Kochanowskiego odami; w tych nieustany wysiłek, w tamtych ciągłą swobodę widząc, przekonaliśmy się bardziéj niż kiedykolwiek, jak zgubném dla poety, jest życie wrzawy, zgiełku i tego co zowią per excellentiam światem. I ón miał także talent, talent energiczny, silny, wybitnie odcechowujący się od współczesnych, ale go rozproszył, rozsiał, zmarnował. Wiedział Kochanowski dla czego nie przyjął kasztellanij i usunął się do Czarnolasu. Zamiast prześlicznych jego pieśni, mielibyśmy może po nim, taką wiązkę nic nieznaczących wiérszyków, jaka po Naruszewiczu została; zamiast poezij natchnionych wiecznie prawdziwemi uczuciami, tylko zimne, sztuczne, mozolnie wykute tworzył by powinszowania, epithalamia i hejnały weselne! Ale Naruszewiczowi brakło téj odwagi, jaką miał Kochanowski, tego religijnego uczucia i prawego zamiłowania poezij. Wolał ón dwór niż wieś, towarzystwo dworaków, nad przyrodzenie, którego ani pojmował, ani malować nie umiał — wolał pochwały Pana i panów, niż spokojne przeświadczenie o własnéj dostojności.
Nie jednego tak już poetę, wybór sposobu życia zgubił i piękny talent unikczemnił; bodajby to było nauką dla tych, co zuchwale wierzą, że potrafią utrzymać w sobie iskrę poetyczną wystawując ją na chłodny powiew świata. Poezij potrzeba spokoju, odosobnienia, surowego życia, potrzeba całego człowieka, całego serca i duszy. Świat gwaru, wesela, płochości, kłamstwa; może uczynić filozofem, obserwatorem, satyrykiem, ale nikogo nie uczyni prawdziwym poetą. Na świecie wszystko nosi ślady myśli człowieka, wszędzie tylko człowiek się spotyka; na ustroniu w odosobnieniu, zbliżamy się do natury, to jest do myśli Boga — a poezja nie od człowieka, ale od Boga pochodzi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.