Przejdź do zawartości

Izabella królowa Hiszpanii/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Izabella królowa Hiszpanii
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Wydaw. "Powieść Zeszytowa"
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia "Feniks"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Isabella, Spaniens verjagte Königin oder Die Geheimnisse des Hofes von Madrid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVIII.
ZAPUSTY.

Na dworze madryckim z początkiem 1844 roku, następowały po sobie jedna po drugiej świetne uroczystości. Młody, ale przeżyły książę Franciszek z Assyżu, przybył z Neapolu w odwiedziny na dwór hiszpański i na jego cześć przygotowano zbytkowne uczty, ponieważ spodziewano się, że młody Burbon ma zamiar starać się o rękę spokrewnionej z nim zachwycającej królowej Izabelli.
Marja Krystyna, pod wpływem ojca Mateusza, który przed przybyciem do Madrytu grał ważną rolę na neapolitańskim dworze i gorliwie wychwalał księcia Franciszka, nie była przeciwną temu powoli przygotowującemu się związkowi. Małżonek królowej matki, książę Rianzares, także był pozyskany w tym względzie, chociaż na widok powierzchowności księcia za każdym razem wstrzymywał się od śmiechu.
Bo też rzeczywiście między tymi dwoma dostojnymi panami uderzająca zachodziła różnica. Podczas gdy małżonek Marji Krystyny był tęgim, silnym i rosłym mężczyzną, mała, delikatna figurka księcia Franciszka z Assyżu, wyglądała jak laleczka. Zdawało się, że wykształceniu jego ciała i ducha wszelkiego rodzaju sposobami przeszkadzano; bo chociaż miał twarz miłą, kolor jej był tak sino-żółtawy, policzki miał tak zwiędłe i oczy tak pozbawione blasku, iż każdy z niesmakiem patrzał na młodego księcia, który wyglądał już tak przeżyty i zniszczony.
I umysłowe jego wykształcenie widocznie zaniedbane było; rozmawiał jedynie i zajmował się tylko polowaniem i modlitwą.
Gdy księcia Franciszka przedstawiono młodej królowej Izabelli, a ten, według zwykłego wyrażenia, nie mógł wypłynąć na otwarte morze rozmowy, żywa królowa potrząsając głową, zwróciła się do stojących w pobliżu niej Olozagi i Serrany, i wkrótce tak się z nimi zagadała, iż Marja Krystyna musiała zlitować się nad księciem i zaczęła z nim mówić o wspólnym im ojczystym kraju. Gdy po skończonem przyjęciu zapytała młodej królowej, dla czego tak uderzająco krótko z księciem mówiła, Izabella śmiejąc się odpowiedziała:
— Książę tak piszczy! jeszcze u żadnego mężczyzny takiego głosu nie słyszałam, bałam się więc, abym mu w oczy śmiechem nie parsknęła! I gdyby jeszcze tego prawdziwie komicznego głosiku należycie używać umiał! ale kiedy zaledwie jedno słowo przez kwadrans od niego usłyszeć można, to nietylko śmieszne, lecz nudne!
Cóż za zjawisko w porównaniu z gwardzistami królowej! któż może tejże mieć za złe, że wołała raczej rozmawiać z nimi, aniżeli z nudnym kuzynem z neapolitańskiego dworu!
Prim, Serrano i Olozaga wskutek znakomitej waleczności, na wyraźny rozkaz królowej Izabelli, mianowani zostali komendantami, Topeta kontr-admirałem, a murzyn otrzymał z rąk królowej kosztowny łańcuch złoty, z bardzo podobnym jej portretem w medalionie. Darem tym nadzwyczaj się pysznił i nadęty chodził po ulicach Madrytu, jakby wszystkim chciał powiedzieć: „Patrzcie! To mi królowa zawiesiła!“
Od poranku, w którym przyjęła czterech ocalonych gwardzistów i ich powitała, Izabella jeszcze nie miała sposobności mówić sam na sam z Serraną, chociaż skrycie niezmiernie tego pragnęła. Wprawdzie znajdował on się często między gośćmi i osobami zaproszonymi do stołu Marji Krystyny, nie znalazła się jednak ani jedna stosowna chwila, w którejby z wybranym, całą jej wyobraźnię zajmującym, na którym wzrok jej z największem upodobaniem spoczywał, poufne słowo zamienić mogła.
Serrano spostrzegł i najprzód ze zdziwieniem, a później ze wzrastającem zajęciem śledził spoczywające na nim spojrzenia młodej królowej. Z początku nie mógł ich należycie zrozumieć, lecz potem przeczuł duszą, że te spojrzenia mówią bez głosu, że mu skrycie szepcą o tajemnej, ale czujnej miłości.
Ale miłość królowej, zwłaszcza tak młodej i pięknej, ma dziwny, czarowny i wszechmocny powab; czuł to Franciszek Serrano coraz silniej ilekroć ujrzał Izabellę!
Dotąd wolno mu było zbliżać się do niej jak wszystkim innym panom dworu, dotąd nie wymówili żadnego poufnego słowa; czarowny związek między królową a nim dotąd mu się tylko roił w umyśle.
Ale czyliż taki domysł nie ukrywał już w sobie nadziei? A nadzieja czyliż nie mieści w sobie pragnienia?
Franciszek Serrano, zaślepiony świetnością dworskiego życia, odurzony zwodniczą nadzieją miłości ze strony młodej, czarownie pięknej królowej i nadzieją odznaczenia się, zaczynał powoli zapominać, że przysięgi jego i miłość już do innej istoty należały, a przed jawiącym się obrazem pięknej, modrookiej królowej, coraz bardziej usuwała się miła postać boleśnie wyciągającej do niego ramiona Henryki; jeszcze ją widział łzami zalaną, przyzywającą go zdała, coraz bardziej zdała, ukazującą mu swoje dziecię i podającą mu swą białą rękę...
Ale znikła mu z oczu, gdy następnego wieczoru znalazł się w apartamentach Izabelli dostrzegł ułudne spojrzenia po raz pierwszy kochającej królowej!
— Don Serrano, — szepnęła — wiadomo panu, że z powodu zbliżających się zapust, na cześć naszego kuzyna odbędzie się w zamku bal maskowy, jesteś pan zaproszony, mamy nadzieję ujrzeć pana.
— Na uroczystościach maskowych takiego znaczenia, trudno jest być dostrzeżonym, Najjaśniejsza Pani, — odpowiedział Franciszek Serrano; trudno wszystkich widzieć i znaleźć!
— Jeżeli między wszystkiemi szuka się jednej, której się znaleźć pragnie! Jaką barwę przekładasz nad inne, Don Serrano? Przebacz mi to pytanie, prędko! bo zbliża się mój nudny kuzyn.
— Według mnie, niebieska barwa pięknych oczu jest najgodniejsza uwielbienia! — szepnął Franciszek, kłaniając się królowej, która teraz z uśmiechem postąpiła naprzeciw księciu z Assyżu i żegnając Serranę, rękę swą wsparła na podanem sobie ramieniu nudnego kuzyna.
— Moja łaskawa kuzyno, — mówił podniecony szampanem i dla tego rozmowniejszy niż kiedykolwiek, mały chudy książę: — za tydzień nastąpi zachwycająca karnawałowa maskarada. Racz mi przebaczyć pytanie, które między nami może być dozwolone: jaką barwę moja królewska kuzyna najlepiej lubi?
Izabellę rozśmieszył tak komiczny zbieg okoliczności.
— Jeżeli mam rzetelną prawdę powiedzieć...
— O moja droga kuzynko, tak mię uszczęśliwiasz!
— To wyznać muszę, że wolę najlepiej kolor zielony, morsko-zielony! Czy książę jeszcze tego nie uważałeś? Muszę wam zarzucić brak uwagi!
— Z pewnością zauważyłem, djadem z zielonym liściem. Nie powinnaś mię dłużej łajać, moja najłaskawsza kuzynko! W otoczeniu pięknych kobiet trzeba się uczyć na wszystko zwracać uwagę!
— I wszystko należycie rozumieć, mój książę! Dziękuję za wasze ramię, miejcie się dobrze i niech wam czas prędko przemija aż do balu maskowego!
Izabella ukłoniła się, zamierzając odejść z margrabiną de Beville do swoich apartamentów. Książę Franciszek ucałował drobną, ozdobną rączkę uśmiechającej się kuzynki i coś tam jeszcze prawił o zielonym kolorze.
Gdy się portjera za niemi zamknęła, a książę wrócił do sali przekonany, że dzisiaj na młodej królowej szczególniejsze wywarł wrażenie, Izabella serdecznym wybuchła śmiechem.
— Jeżeli w zapusty ujrzysz, margrabino morsko-zielonego malca, liliputa, to będzie mój szanowny kuzyn z Neapolu. Od najpierwszej młodości morsko-zielona barwa stała się nagle jego najulubieńszym kolorem! O jakże mnie cieszy ten bal maskowy!
Po ulicach Madrytu krążyły różnobarwne tłumy. Zaczęły się zapusty ze swoją maskową swobodą i wszelkiego rodzaju zabawami; obchodzono je z właściwą wszystkim południowym ludom swawolą. Puerta del Sol i Prado od rana do nocy były widownią najszaleńszych żartów, w których miał udział nie tylko lud, ale i maskami okryta madrycka grandessa. Wydobyto z kufrów najdziwaczniejsze ubiory, a im były starożytniejsze i komiczniejsze, tem więcej wzbudzały śmiechu. Tu widziano czarownicę jadącą na barkach rycerza, Don Kiszota na drewnianym Rossynancie, sułtana z tuzinem mężczyzn przebranych za kobiety z haremu, których rozkochane twarze z brodami niezmiernie komicznie wyglądały, kozła z krawcem, który oklejonemi w srebrny papier nożycami, zamaskowanym damom szczypał łechcąco nagie, piękne ramiona, a tymczasem papierowy kozieł, przymocowany do nóg swojego właściciela, najwścieklejsze wyprawiał skoki i najdziwaczniejsze przybierał położenia.
Swawola i głośna wrzawa rozlegały się po wszystkich ulicach i placach. Nawet plac Pedro w owym czasie zapomniał o swojem odwiecznem przeznaczeniu, i na nim, chociaż w uboższem jak na Puerta del Sol przebraniu cisnęły się „czarny olbrzym“ przy rozdzierającej uszy muzyce, połykał dzieci, albo jakiś „doktór Faust“ pokazywał swoje nieswawolne tłumy, dla przyjrzenia się teatrzykom, w których pojęte sztuki.
Stary i młody, bogaty i ubogi, nie pomnąc na różnicę i troski, przez ten czas oddawał się uciechom, których szczytem były maskaradowe żarty.
Lud Madrytu w najcięższych i najnieszczęśliwszych czasach, zawsze uroczyste wyprawiał zapusty, a w pośród ich komiczności i poezji, zapominał choć przez kilka tygodni najszaleńszej uciechy, o hańbie, tyranii i przekleństwie księżego rządu, tańczył na wulkanie, kładł na stroskane, od głodu wyblakłe oblicza, opuchłe larwy i gałganami wypychał tłuste brzuchy.
Za panowania Marji Krystyny, a przynajmniej w roku 1844, jezuici nie panowali jeszcze tak rozlegle jak dawniej, to też i lud cieszył się nieco lepszym dobrobytem i zadowoleniem. Tym razem obchodzono zapusty przy zdrowym humorze i niezakłóconej swobodzie. Zapomniano o niebezpieczeństwach lat ostatnich, wojska karlistów same obchodziły także zapusty w przychylnych im miastach! Obcy książę przybyły na dwór z odwiedzinami, kazał rozrzucać pomiędzy tłumy sztuki złota, tudzież owoce i ciasta; młoda królowa, przejeżdżając przez Prado, rozrzucała dziewczętom i kobietom ozdobne podarki i bardzo przychylnie pozdrawiała przyjmujących ją radosnemi okrzykami i grzmiącemi wiwatami mężczyzn z ludu; nikt nie potrzebował jechać naprzód dla zrobienia jej miejsca, żadna straż nie towarzyszyła otwartemu powozowi, bo nic nie groziło młodej, pięknej królowej, prócz bez liczby spadających na nią kwiatów, i bukietów, któremi zasypywano ją, jej matkę, Marję Krystynę i jej młodszą siostrę Ludwikę. Tylko obok stopni powozu jechało ostrożnie i uprzejmie bacząc na cisnące się tłumy i na wszystko pozwalając, dwóch wysokiego stopnia oficerów. Don Franciszek Serrano z prawej strony obok królowej Izabelli i Don Juan Prim po drugiej stronie obok królowej matki.
Ta usługa kawalerska stanowiła odznaczenie się, udzielane tylko najwyższym grandom i ulubieńcom, a naród poznał już wtedy teraz wysoko uprzywilejowanych Don Serranę i Don Prima, których także często wyręczali Don Olozaga i Topete. Doszły także już do wiadomości publicznej opowiadania o ich awanturniczej wyprawie i wyjednały im przychylność ludu, która w późniejszych dziesiątkach lat, miała mieć tak wielkie znaczenie.
Nadszedł wreszcie dzień wielkiej uroczystości u dworu, najniecierpliwiej zapewne oczekiwany przez czternastoletnią, przy wcześnie rozwiniętej wyobraźni i chęci używania, za nadto do fantastycznych przygód skłonną Izabellę. Bal maskowy nastręczał najlepszą sposobność do pożądanych spotkań i scen, owiany wrzącem tchnieniem bajecznej rozmaitości barw i poezji.
Przy głównych ścianach, pod któremi zajeżdżać miały powozy z zaproszonymi, ustawiono kandelabry, w kształcie drzew daleko ciskających promienie światła, a wokoło na tarasach gorzały ogniste beczki i wylatywały w powietrze szeleszczące rakiety, rozrzucając różnokolorowe kule i zapowiadając początek uroczystości dworskiej.
Ekwipaże zbliżały się długim szeregiem, pojedynczo musiały zajeżdżać pod portyk i zatrzymywać się przed morzem światła zalanem wejściem do królewskich salonów.
Szerokie, dywanami wysłane schody z czarnego marmuru ze złoconemi poręczami ożywiały się, a na każdym prawie stopniu stali po obu stronach gotowi na usługi i oczekujący rozkazów lokaje.
W miejscu, gdzie rozdzielają się schody wiodące do uroczystych salonów, gdzie stoją dwa potężne marmurowe lwy, na jednym z których Napoleon po wejściu do Madrytu niegdyś położył był rękę i zawołał: „Teraz mam cię, lwie kastylski!“ rozłączają się panowie z damami, pierwsi udają się na prawo, a damy na lewo, aby dążąc przez liczne pokoje, zgromadzić się potem razem w czarodziejskich rozległych przestrzeniach, z których już słychać nęcące tony muzyki.
Aby niepowołani pod maską nie wcisnęli się na tę dworską uroczystość, generał intendent zamku wydał rozkaz ogłaszania przez służbę każdego ekwipażu nazwiska siedzącej w nim zaproszonej osoby.
Tak więc między niezliczonemi, szumnie brzmiącemi i ze wszelkiemi tytułami i godnościami wymienianemi nazwiskami, słyszymy i te, które nas najbardziej obchodzą: Don Serrano, Don Topete, książę Franciszek z Assyżu, Don Olozaga, Don Juan Prim, i nakoniec jeszcze jedno, uderzające, bo je wymówił sługa siedzący obok świetnie wystrojonego woźnicy.
— Przewielebny ojciec Mateusz! Kamerdynerowie kłaniają się, ekwipaż odjeżdża pomiędzy filarami.
Otwierający drzwi lokaje nie wiedzą i nie słyszeli, kto w powozie siedzi, a gdyby wiedzieli, nie zdziwiliby się wprawdzie, że ojciec Mateusz odwiedza królowę matkę podczas uroczystości karnawałowej, a odwiedza zamaskowany, zrobiliby jednak wielkie oczy, gdyby widzieli wysiadającego z powozu pobożnego ojca z jakąś donną, której wysoki wzrost i królewska postawa zdradza się mimo okrywającej ją narzutki. Zamaskowana dama, tudzież mocno zamaskowany ksiądz i inni niedający się poznać goście, dążą na górę do sal przyjęcia, w których już pełno różnobarwnego, bajecznego życia.
Główny salon ze zwierciadlanemi ścianami, nieprzejrzany, oświetlają cztery pełne ognisk lichtarze i mnóstwo stokrotnie odbijających się w lustrach kandelabrów. W środku tego salonu, mogącego pomieścić w sobie przeszło cztery tysiące osób, czarowna dłoń umieściła otrzeźwiającą i chłód roznoszącą fontannę, a w czterech jego rogach rozbite są ozdobnie udekorowane i powiewającemi chorągwiami przystrojone jedwabne namioty, w których podają czekoladę, lody, szampana i konfitury.
Z tej wielkiej przestrzeni, zwanej salą Filipa, wchodzi się z jednej strony do tak zwanej sali audjencjonalnej, mniejszej i okrągłej, a z niej przez wysokie otwarte podwoje wstępuje się na szerokie schody, prowadzące do parku na dzisiejszą uroczystość oświetlonego miljonami różnokolorowych lamp.
Z drugiej strony sali Filipa, wchodzi się do tak zwanej rotundy muszlowej, rozległej, przyćmiono oświetlonej przestrzeni, składającej się z dwóch półokręgów, powstałych z przecięcia jej przejściem. Każdy z tych owalnych półokręgów tworzy ułudnie piękną udekorowaną grotę muszlową, w której nęci fontanna z grupy marmurowych Najad, chłód rozsiewająca, i wygodne krzesła, tudzież ze sztucznej trzciny ulepione, nisko wysłane ławeczki. Przytem z sufitu spada przytłumiony blask, blady jak letnie światło księżyca, tudzież szmer i szelest wznoszącej się i spadającej wody.
Jakkolwiek powabne są obie muszlowe groty, dla niewtajemniczonych jednak mają przerażającą własność — bo tworzą przestrzeń podsłuchów, ucho Djonizjusza, zręcznie wynalezione przez tyrańsko niedowierzającego króla; w jednej z tych owalnych grot można słyszeć dokładnie, co w oddalonej drugiej, chociażby po cichu się wymówi, pomimo, że obie groty rozdzielone są szerokiem przejściem i portjerami.
Do jednej z tych ponętnych przestrzeni zbliża się właśnie owa pięknego wzrostu, dumna donna, która przybyła z ojcem Mateuszem; ma na sobie czerwone jedwabne, mocno fałdziste okrycie, osłaniające do połowy jej głowę, tak, że widać było jej czarną, atłasową maskę, z pod której dwoje oczu błyszczy złowrogo.
Tuż za nią z zamętu w sali Filipa zdąża ozdobny mężczyzna w ubiorze Neapolitańskiego rybaka. Siatka okrywająca jego głowę, strojna w morsko-zielonej barwy wstążki, morsko-zielone i srebrne hafty na barkach i naramiennikach; twarz jego zasłoniona czarną maską.
Podczas gdy donna w czerwonej jedwabnej narzutce, skręca do jednej muszlowej groty, a za nią idzie morsko-zielony rybak, do drugiej groty wciska się, niepostrzeżony przez nich, jakiś chirurg w wielkiej, białej peruce, w karykaturalnej masce i z wielką uciechą widzi, że w tem uchu Djonizjusza nie ma nikogo, i że będzie mógł bez przeszkody wysłuchać, co obie śledzone przez niego maski w drugiej połowie mówić będą...
Rybak spotkał się z donną — dotyka jej ramienia.
— Dlaczego unikasz mnie wróżko? — mówi do oglądającej się, zdziwionej, pulchnej maski; chętnie podałbym ci rękę, abyś mi wiele ciemnych rzeczy wyjaśniła!
— Ja nie unikam, masko, szukam tylko chwilowej ochłody w tej muszlowej grocie.
— Zostańmyź tu więc oboje. Twoje zjawienie się i twój głos, mimo maski, tak mi są znajome, iż chciałem cię prosić, abyś mi przez kilka minut towarzyszyła, iżbym mógł poznać, kto jesteś.
— Tego poznać nie powinieneś, masko.
— Przypominasz mi — masz, weź moją rękę i mów mi prawdę.
I morsko-zielony rybak, szybko zdjąwszy białą rękawiczkę, podał wkrótce połyskującą kosztownym pierścieniem lewą rękę.
— Jak widzę, przyzwyczajony jesteś rozkazywać, a droga twoja prowadzi cię do tronu — cha cha cha! — książę Franciszku, czy to prawda? Zapominasz o twojej niebieskiej rybaczce! Czy nie uważałeś, że i między gośćmi jest także niebieski domino? Nie zaniedbuj nic, pozwól wróżce prowadzić swoje skryte rzemiosło!
— Julio, to niepodobna, boska kobieto, tyżeś to! — szepnął książę Franciszek z Assyżu i chciał zaprowadzić donnę do jednej z wyścielanych ławeczek.
— Powoli, mości książę, nie jesteśmy w neapolitańskich zamkach, i od owych dni, w których u nóg moich leżeliście, znaczny czas upłynął, czas dosyć długi, aby o nich — zapomnieć!
— Co mówisz, Julio? jakże mógłbym kiedykolwiek zapomnieć dni, w których nauczyłem się znać i poznawać życie, a ty mogłabyś mnie zapomnieć? w takim razie nigdy mię nie kochałaś i fałszywie przysięgałaś!
— O mój książę! przysiąg miłosnych tak na serjo brać nie należy; patrz, nie jestem więcej wspaniałomyślną, niżeli wy, oddaję wam wszystko wasze; widzę, że kochacie królowę i małżeństwem uszczęśliwieni będziecie! Życzę szczęścia, mój książę w tych różanych kajdanach!
Hrabina genueńska pozdrawia was! Cha cha cha! Aja chciała wyrwać się szybko z rąk małego księcia i wrócić do sali; zręcznie wyrachowana, otworzyła przytem ciemno-czerwoną narzutkę, tak długo piękną, pulchną kobietę okrywającą — pod nią hrabina genueńska nosiła łuskowe trykoty, stalowo połyskujące i ściśle od piersi do nóg przystające, a tylko po biodra białą niebiesko bramowaną sukienką osłonione. Ubiór ten tak dalece uwydatniał jej cudne kształty i plastyczną szlachetnie piękną budowę dała, że zaniemiały na chwilę książę spojrzał na nią, i przypomniał sobie wtedy całą siłę uwodzenia, jaką hrabina genueńska zawsze nań wywierała.
Franciszek z Assyżu zbladł, czuł, że mu drżą ręce, któremi chwytał piękną Julię.
— Ciebie tylko jedną kocham, zostań! Tylko na chwilę dozwól mi tego szczęścia, abym mógł piękność twą podziwiać! — zawołał Franciszek z Assyżu i upadł na kolana: — tak mi cię długo brakowało!
— Książę klęczy przed skazaną na galery! Wiesz co wasza wysokość, że życie jest często tak śmieszne, tak pogardy godne, iż bierze ochota zostać samobójczynią!
— Przez wszystkich świętych, ty najpiękniejsza kobieto, za którą ubiegają się ludzie wszelkiego stopnia, ty miałabyś nienawidzieć życia? Ponieważ rywalkę na publicznej drodze sztyletem przebiłaś, wydały cię ¡sędziom oburzone tłumy! Byłbym cię wydobył od nich, bo czyn ten był dla mnie najpierwszym dowodem twojej miłości. Genueńską hrabinę skazano na galery; lud byłby oszalał, gdyby ten wyrok nie był publicznie ogłoszony! Miałaś obrońców, którzy ci ucieczkę ułatwili, ale twój przyjaciel, tęsknotą dręczony Franciszek, nadaremnie wyglądał twojego powrotu, nadaremnie oczekiwał, aż mu nadeszlesz z oddalenia słowo lub znak miłości!
— Hrabina genueńska była wyrzutkiem społeczeństwa, mój książę; jakże myśleć mogła, iż Franciszek, którego kochała, który ją swoją przychylnością obdarzał, potępioną choćby jednem spojrzeniem uszczęśliwi?
— Julio, dusza moja do ciebie należy! Nie możesz już zniknąć mi z oczu, musisz być moją!
— Błogo jest, mój książę, słyszeć takie słowa! — z całą ułudą jej głosu zawsze tak zimnego mówiła Aja, radująca się klęczącemu, i podniósłszy rękę odsunęła na bok okrycie; ale ja nie mogę iść za tobą! Dozwól mi oddalić się — poprzestań na tem, iż ci wyznam, że aby cię raz widzieć, za wszelką cenę i przy tysiącznych niebezpieczeństwach, wyjednałam sobie wejście do zamku w Madrycie, który ukrywa twą narzeczoną! Tak jest, książę, raz tylko chciałam cię widzieć, a teraz — żegnaj mi!
— Julio!
— Zapominasz, mości książę, gdzie jesteśmy! Niebieska rybaczka może co chwila zbliżyć się do muszlowej groty, a w każdym razie, byłby to szczególny widok, ujrzeć morsko-zielonego rybaka, zamiast przed nią, klęczącego przed jakąś obcą wróżką!
— Jeszcze tej nocy wyjadę z Madrytu, jeżeli tego żądasz.
— O czem myślisz, Franciszku z Assyżu? Nie ty, który masz zaślubić królowę, ale potępiona Julia uciekać musi!
— O zostań! ani jeden włos nie spadnie ci z głowy, nikt cię mi tutaj nie wydrze! Jeżeli ręka moja poprowadzi do ołtarza królowę Hiszpanii, będzie to czyn polityczny, ale nie czyn miłości! Serce moje należy do boskiej Julji, do namiętnej hrabiny genueńskiej!
— Nie przysięgać, mój książę, odejdź raczej!
— Ani na krok; obchodźmy tu w samotnem miejscu, które trzcina i tryskająca woda ukrywa, krótką chwilę spotkania!
— Jesteś za bardzo wzruszony!
— Czyliż nie byłem takim zawsze, ilekroć Julię ujrzałem?
Nadchodzą, bądź zdrów, mości książę! Hrabina genueńska kocha cię całą mocą swojej duszy!
— Ty czarownico, moją pozostać musisz, choćby mię to życie kosztować miało!
Gdyby wtedy umykającej stamtąd Ai zdjęto maskę z twarzy, widzianoby jej triumfujący uśmiech. Ale wiedziała, że jej uśmiechające się rysy pokrywała czarna powłoka.
Książę zerwał się, ku grocie zbliżały się jakieś głosy, pośpieszył więc ku przejściu. Julia znikła również w zamęcie sali Filipa, naprzeciw niej i około niej przeszła Turczynka prowadzona pod rękę przez wincarza, a z drugiej groty wyszedł ostrożnie chirurg.
— Zwyciężyła! — szepnął ojciec Mateusz i również pośpieszył za czerwono otuloną wróżką, aby jej okazać swoje zadowolenie.
A Turczynka, swą milutką małą ręką dotknęła ramienia wincarza, gdy morsko-zielony rybak obok nich przechodził.
— Książę Franciszek! — rzekła z cicha.
— I w grocie — dziwna rzecz! Czy się pani niepodoba również wypocząć tu nieco na świeżem powietrzu, margrabino?
— Chętnie, Don Olozago — ale, ale trzeba się dobrze pilnować, skoro tu przy tem świetle księżyca szeptać mamy!
— Przypominacie w porę! — dziękuję, margrabino! Prawie zapomniałem, że tu się zdradzić można!
— Coby to było, Don Olozago, gdyś pan tu na tej trzcinie wpośród muszli zajął miejsce, a ja gdybym poszła do drugiej groty. Wtedy sami tylko słyszeć się będziemy, a pańskie słowa dojdą równie pewno moich uszu, jak moja odpowiedź pańskich!
— Co za wesoły pomysł, łaskawa margrabino! — Ale w takim razie jednego żałować muszę, że pozbawiony będę jej miłego towarzystwa! a wtedy pozbawiony będę wszystkiego!
— Jesteś pan niebezpiecznym pochlebcą, Don Sallustjanie; biada sercu kobiety, która pańskiemu słowu bez namysłu uwierzy!
— O, wierz margrabino! jak pani możesz nie ufać mi? Ja mam do podania korzystniejszy projekt jak pani — coby to było, gdybyśmy wspólnie w grocie szukali wypoczynku a rozmowy zaniechali?
— To pan myślisz siedzieć jak niemowa?
— Margrabino, i milcząc można rozmawiać i rozumieć się!
— Pan jesteś marzyciel, Don Olozago!
— W uścisku dłoni, w zamianie spojrzeń zawiera się wszechwładna rozmowa, którejbym raz z panią spróbować pragnął! Chciejże się pani oswobodzić od balowego czaru, zapomnij o czczych względach i wysłuchaj próśb moich. Czyliż królowa nie słuchała przedtem próśb obcego księcia?
— Tak sądzisz, Don Olozago? Więc jeżeli zgadzasz się na takie wysłuchanie — to i owszem!
— Jakto, pani mniemasz, że królowa...
— Może upodobała sobie dostojnego kuzyna — i margrabina bacznie obejrzała się — i roześmiała! — To i pan tego żądasz? Ale patrz-no pan, tam idzie rycerz Don Juan Prim i herkulesowy Pirat, który się wszędzie sam zdradza, Don Topete, połączmy się z nimi!
— Pani jesteś bardzo dumna i zimna, margrabino.
— Jednak nie tyle jak pan myślisz! — zawołała drażniąca, najmilsza Turczynka w ciężko haftowanym kaftaniku i z bijącem łonem, które pod okryciem przezroczystego welonu jeszcze milej się przedstawiało. Zalotnie włożony turban z błyszczącemi brylantami, dopełniał wyrachowanie uderzającej a przytem tak strojnej toalety powabnej margrabiny de Beville, która na dłoni Topetego nakreśliła olbrzymie T. i śmiała się ze zdziwienia szlachcica, bo według jej zdania każdy go poznać musiał.
W sali Filipa maski krążyły tu i ówdzie.
Królowa Izabella przed godziną wraz z królową matką i infantką Ludwiką weszły niepostrzeżenie, Izabella zmieszała się z tłumem masek, a Marja Krystyna w kosztownym stroju pielgrzymim, obok księcia Rianzaresa, który w pysznym strzeleckim stroju nadzwyczaj poważnie wyglądał, stanęła w pobliżu chłodzącej fontanny i przypatrywała się chaosowi masek.
Domina i księża, Indjanie i Chińczycy, poliszynele i majtkowie, kwiaciarki i cesarzowe — wszystko to razem się poruszało! Brylanty, różnych barw drogie kamienie, walczyły z sobą o pierwszeństwo, a ozdoby i przepych dam kazały wnosić o wiekich bogactwach, będących w posiadaniu grandessy.
Marja Krystyna nie mogła wstrzymać się od urobienia stosownej uwagi księciu, który zawsze oschły i teraz z cicha odpowiedział:
— Będą też w stanie zapłacić nowe podatki, jeżeli ich wojna wymagać będzie!
W tej chwili przechodzi obok regentki chirurg i wróżka.
Marja Krystyna pierwszego zmierzyła wzrokiem; poznała ojca Mateusza, swojego spowiednika, który przechodził pilnie rozmawiając z jakąś donną.
— Wasze wprowadzenie było zręczne i wybornie się udało, szepnął chirurg; nie wątpię teraz, że pani znowu odzyskasz swą dawną władzę! O ile to w naszej jest mocy, nigdy nie odmówimy wam naszego wsparcia — umowa nasza trwać będzie także niezmiennie mimo nowych stosunków i nowego otoczenia...
— Wiadomo wam ojcze Mateuszu, że jestem stronniczką Towarzystwa Jezusowego; wiecie, iż wpływu mojego zawsze na waszą korzyść używałam...
— I nie na swoją szkodę, roztropna kobieto!
— Jak kto pojmuje; obie strony odnoszą korzyść!
— Bez wątpienia, inaczej bracia nie byliby śmieli podnieść głowy, aby...
— Aby mnie ocalić? Mój pobożny ojcze, jesteś w błędzie, skoro myślisz, że waszemu towarzystwu zawdzięczam moje ocalenie! — wyniośle i z dojmującą dumą szepnęła Aja; — więzy moje już były skruszone, kiedy bracia wasi znaleźli drogę do mnie zatraconej! Hrabina umiała sama swoich ceklarzy porobić machinami swojej woli!
— Połowa kuli ziemskiej mówi o niepokonanych powabach pięknej Julii. Nie sądź pani, że tylko chwilowo wspieram jej władzę! Dowiodłaś jej znowu w sposób uderzający, bo...
— Dajmy pokój pochlebstwom. Czy widzisz tam, ojcze rybaczkę z niebieskiemi wstęgami i szarfami?
— To królowa.
— Jedno z licznych niebieskich domin idzie obok niej do audjencjonalnej sali. Przed chwilą zdawało mi się, że niebieska rybaczka szepnęła do niego po cichu: Don Serrano, tak, iż niczyje więcej ucho tego nazwiska nie słyszało.
— Masz słuszność, hrabino; Don Franciszek Serrano postępuje obok królowej.
Oczy Ai zabłysły. Gdy przedtem nagle usłyszała nazwisko i dostrzegła poszukiwanego, nie udała się zaraz za nim, bo chciała się upewnić, że tem niebieskiem dominem jest rzeczywiście Don Franciszek Serrano, kochanek Henryki, brat Józefa, z którym przed kilku dniami mówiła, a teraz dopiero przekonała się, że na prawdziwy ślad trafiła.
— Czy znasz Don Serrano, hrabino? — spytał Mateusz.
— Dzisiaj pragnę go poznać!
— Że też chcesz zawojować wszystkich pięknych mężczyzn, donno Juljo!
— Ze mną tak się dzieje jak z wami: alboż nie chcecie zawojować wszystkich dusz i panować nad niemi z nieograniczoną żądzą i bez przestanku! Ksiądz i kobieta — czyliż są potężniejsi władcy na ziemi?
— Jesteś więc znowu dumną, samoistną hrabiną genueńską, która nie zna żadnych granic, żadnego wędzidła; krótka przerwa twojego świetnego zawodu znikła za tobą bez śladu!
— Bez śladu? — i Aja niepostrzeżenie pod swojem fałdzistem okryciem chwyciła się za lewe ramię, zawsze mocno obwinięte i odziane; mimowolnie zimna, dumna hrabina, przy słowie „bez śladu“, dotknęła w jednem miejscu tego ramienia. Marmurowe jej oblicze pod maską przybrało wyraz jeszcze większej lodowatości i goryczy; a brzydki rys skrzywił jej małą twarz o powabnie silnych miękkich ustach. Wyglądała, jakby śmierć czuwała w niej obok rozkoszy, jakby piękne, od Boga wszeikiemi powabami obdarzone jej rysy, jej ułudne usta śmiertelny kryły w sobie jad.
Ręka upadla znowu z mimowolnie dotkniętego miejsca na lewem ramieniu, szatański uśmiech groźnie osiadł na ustach drżących, jak promień słońca wśród chmur burzą nabrzękłych.
Spojrzenia Ai poszły za niebieską rybaczką i dominem.
Gdy Franciszek w tłumie masek nagle z trwogą, która po wszystkich jego członkach przebiegła, spostrzegł miłą, młodość zdradzającą rybaczkę, a wokoło szeptano: „Patrzcie, oto królowa Izabella!“ — gdy ujrzał, że królowa ma niebieskie wstążki z brylantami, w małej ozdobnej siatce, ubierającej jej głowę o pięknych kruczych włosach; że niebieskie szarfy barwy jego domina, przymocowane połyskującemi drogiemi kamieniami, zdobią jej ramiona i haftowaną krótką odzież; że nawet mała, elegancka maska, ukrywająca jej piękną twarz, jest z niebieskiego aksamitu, — wtedy gwałtowna jakaś siła przemówiła w nim: „Izabella kocha cię! Odważyła się na śmiały krok i przybrała twoje barwy, a tymczasem Franciszek promienieje w morsko-zielonym stroju“.
Jeżeli Maria Krystyna spostrzeże zgodność barw — jeżeli ona uderzy w oczy księcia?
Obejrzawszy się jednak wokoło, z radością ujrzał Serrano, że oprócz niego jest jeszcze więcej niebieskich domin, a potem przyszło mu na myśl, że może właśnie dla tego Izabella poznać go mogła.
Uważał więc na nią tak pilnie, o ile na to tłumy masek pozwalały, i odłączył się wkrótce od przyjaciół swoich Prima i Topetego, dotąd blisko niego krążących.
Królowa przechadzała się, prowadzona przez kuzyna, który mało mówił, bo Izabella ciągle wzrokiem wpośród masek szukała — wtem nagle, zapewne musiała znaleźć poszukiwanego, bo zwróciła się do fontanny, wpobliżu której stała królowa matka, pożegnała księcia i przez chwilę stała jakby czegoś oczekując. Niebieskie domino zbliżyło się do zachwycającej rybaczki.
— Nosisz te same barwy, co ja, piękna masko, — szepnął Serrano, niby nie poznając królowej; niech mi więc wolno będzie ofiarować ci moje ramię!
— Przedtem daj pan dłoń! — półgłosem odpowiedziała królowa, i na wewnętrznej powierzchni podanej sobie ręki pozornie zdziwionego, nakreśliła litery F. i S.
Franciszek spojrzał, jakby szukał i chciał uprowadzić na stronę zachwycającą Izabellę, której niebieskie oczy z upodobaniem na nim spoczywały. Oparła rękę na jego ramieniu, i pełna błogiego zachwytu, szła obok młodego, pięknego szlachcica, do którego należało całe jej serce.
Franciszek, w kilka minut później, przechadzając się, wzruszony, powoli ujął rękę swojej donny i nakreślił na, niej K. i I.
Izabella skinęła, uradowana, że Serrano ją poznał.
— Spostrzegłam pana zaraz — musisz pan teraz długo ze mną chodzić i rozmawiać, — szepnęła.
— Franciszek nie mógł wierzyć temu szczęściu, że jego królowa przywdzieje te same kolory, co i on.
— Ta oznaka mojej łaski stanowiła moją radość i pociechę! Jakżebyś pan mógł mię wynaleźć wpośród zamętu masek — jakżebym pana poznała! I — mówić z panem pragnęłam! — wyszeptała czarowna Izabella, rumieniąc się pod maską na pół jak dziecko, na pół jak rozbudzająca się kobieta.
Franciszek uczuł, że przejmuje go jakieś gorące uczucie.
— O, że nie mogę upaść przed wami i waszej królewskiej ręki okryć mojemi pocałunkami! — rzekł wzruszony i w zapomnieniu uścisnął rękę Izabelli, ale ze drżeniem uczuł, że mu na ten uścisk odpowiedziano — miałżeby mylić się? Nie, młoda, rozkwitająca, czarownic miła królowa zachęcała go.
— Tu w sali za bardzo gorąco, Don Serrano! — rzekła.
— Jeżeli mogę przeprowadzić moją królowę przez audjencjonalną salę na taras, to chłód parku będzie jej może przyjemnym!
— Owszem, przejdźmy niepostrzeżenie do parku — pamiętasz zapewne Don Serrano, że już raz przechadzałam się z panem po parku?
— Owej nocy, kiedyście pani wraz z margrabiną ulicę Toledo zwiedzić zapragnęły.
— A straszny alchemista nagadał mi tyle okropnych rzeczy; każde jego słowo głęboko się w mojej duszy wyryło! Wiedz o tem także, Don Serrano, że owej nocy wiele się wami zajmowałam! że się o was lękałam i trwożyłam, że się radowałam, gdyście na zamkowy dziedziniec wjechali. O tem wszystkiem zapewne nie wiedziałeś!
— A wasz amulet, który mi życie ocalił? O, królowo, jakże ci za to wszystko dziękuję!
Rybaczka i tejże barwy domino wyszły na taras oświetlony różnokolorowemi lampionami, na którym tu i ówdzie przechadzały się lub stały zamaskowane pary. Widziano także gości w alejach parku, mianowicie wpobliżu cudnie oświetlonej fontanny, z której wytryskająca woda jaśniała i połyskiwała milionami brylantów.
— Korzystajmy z tej tu liściem pokrytej alei, jako mniej ożywionej. Don Serrano, kilkochwilowy spoczynek po zgiełku w salonie, także dobrze czyni.
— Jak moja królowa rozkaże! — szepnął Franciszek, i zstępując z najmocniej oświetlonego tarasu, skręcając ku woniejącemu klombowi, wpośród którego wznosiły się rzucając cień krzaczaste pnie, poprowadził uszczęśliwioną i rozkochaną Izabellę w ciemną aleję parku, w której na prawo i lewo tu i tam przyćmionemi lampionami oświetlone altany do tajemnej miłosnej rozmowy zapraszały.
Franciszek był wzruszony, serce mu biło głośno i gwałtownie; czuł jedynie w tej chwili, że najpożądańsza kobieta w świecie, że rozbudzająca się, rozkwitająca dziewica opiera się na jego ramieniu, a tą kobietą jest królowa młoda, piękna, czarowna, królowa, która go kocha.
Któżby w tej chwili był się oparł rozkoszy prowadzenia tej pałającej, młodej królowej?
Franciszek Serrano zapomniał o tem, co zawsze powinien był mieć na pamięci: zapomniał w tej chwili o swojej niegdyś tak zapalczywej miłości, zapomniał o swojem dziecku.
Biedna Henryko, przed blaskiem i uszczęśliwiającą miłością promieniejącej młodością pięknej królowej, blednie pamięć o tobie.
Biedna, szukająca Henryko — obejrzyj się! Nieubłagana rywalka porwała ci twoje dziecię, bo ci zazdrości miłości dzikiego Azza. Twojego Franciszka porywa ci królowa!
W chwili, gdy Don Serrano, niepomny sam na siebie, odurzony, miał upaść na kolana przed wzruszoną Izabellą, gdy na gorących jego ustach drżało już słowo miłości, a drobną małą rączkę głośno oddychającej królowej do serca przyciskał...
— Ktoś idzie! Don Serrano, proszę was, odchodźcie!
— O, królowo! w takiej chwili wszystko znieść można!
— Nadchodzą jakieś maski! Dla Boga, wstań pan i uchodź tem ciemnem przejściem!
— Tak rozkazujecie, z ciężkiem sercem jestem posłuszny! Ale dajcież mi jaki znak, abym w tych dniach mógł dostąpić szczęścia, leżąc u nóg waszych, wam się przypatrywać! — szybko szepnął Franciszek.
Izabella odpięła od piersi różę, która wpadła we wzniesioną rękę Franciszka; przycisnął do ust pachnącą oznakę miłości i znikł w ciemnej alei.
I wielki był czas po temu! Od strony klombu zbliżały się dwie maski ku zwolna na taras idącej królowej.
— Znikł, umknął przed nami! — cicho rzekła wróżka do chirurga, i pożegnawszy go ceremonjalnie, zwróciła się ku jasno oświetlonemu korytarzowi, prowadzącemu do fontanny, a tymczasem ojciec Mateusz zagadnął samotną królowę:
— Dla wypoczynku korzystaliśmy przez chwilę z chłodu w parku! — nie bez obawy odpowiedziała Izabella zdziwionemu ojcu.
— I sama? Bez żadnej damy dworu? To niebezpiecznie, Najjaśniejsza Pani, w chłodnym parku zaziębić się można!
— Wracajmy zatem do salonu! Donny dworu naszego same mają dzisiaj wiele zajęcia!
Podczas gdy Izabella z ojcem Mateuszem zbliżała się do tarasu, Don Franciszek Serrano, dobrze obeznany z labiryntem przejść w parku, doszedł do fontanny, z zamiarem powrócenia również do sali.
Po głównej alei przechadzało się kilka par masek rozmawiając i żartując. Franciszek spiesznie obok nich przechodził.
Nagle uczuł, że ktoś zlekka dotknął jego ramienia. Mniemał, że się omylił, bo myśli jego zajęte były jedynie młodą, ułudnie piękną królową, od której go tak nikczemnie odpędzono, w chwili, w której pragnął użyć najwyższej rozkoszy.
— Don Serrano! — rzekła wyraźnie czerwonem okryciem otulona maska. Stanął i obejrzał się zdziwiony.
— Don Franciszku Serrano, zaczekajcie chwilkę! Albo może was nowa miłość tak silnie nęci, że nietylko zupełnie zdajecie się zapominać o dawnej, ale nadto i chwili rozmowy znieść nie możecie!
— Kto jesteś, masko, i skąd znasz mnie? — spytał zdziwiony Franciszek.
— Wróżka, jak widzisz!
— I tak zręczna, że nazwiska gości z ich masek wyczytać umie?
— Tak jest, skoro tak utrzymujecie, proszę o wasze ramię, Don Serrano!
— Niestety, bardzo mi się śpieszy, piękna masko!
— Kochacie królowę i nie możecie znieść, aby was na minutę od niej odłączano!
— Kto śmie to mówić? Ja muszę wiedzieć, kto jesteś!
— Kobieta, to dosyć dla was! Myślcie o Henryce!
Franciszek przeraził się. W chwili, gdy gnany namiętnością, zdążał za powabną królową, nagle przystępuje do niego jakaś maska z upomnieniem, które go głęboko dotknęło i wstrząsnęło.
— Henryka szuka was! Z całą swoją miłością i rozrzewniającą wiernością szuka śladu waszego! Wszelkie czynione o nią starania odrzuciła w tem mocnem przekonaniu, że dusza jej do was jedynie należy; wy ożywiacie jej marzenia, wy jesteście celem wszystkich jej życzeń! Do was powrócić, was odnaleźć, przez was przyjętą być z równie gorącą jak niegdyś, niewypowiedzianą miłością — oto jej modlitwa, jej jedyny cel życia! — mówiła Aja wzruszającym, i gdy chciała, tak do serca przemawiającym głosem.
— Kto jesteś, masko, która mi w tej chwili przypominasz Henrykę i moją dla niej miłość? — Zapytał Franciszek.
— Nie badajcie? Dn Serano nigdy się o tem nie dowiecie! Poprzestańcie na tem, co wam powiedziałam: Henryka szuka was! W cierniami poszarpałem okryciu, z zakrwawionemi nogami śledzi was, bo nie wie, gdzie przebywacie, nie wie, że leżycie u nóg królowej!
Franciszek oburzył się, a okryte maską jego oblicze, mocno się zarumieniło.
— Ja muszę wiedzieć, masko, kto jesteś, która śmiesz...
— Mówić prawdę? Nie podnoście ręki dla zerwania mojej maski, Don Serrano! Macie zamiar zapomnieć o biednej, wałęsającej się Henryce, ale chociaż obraz jej niknie przed waszem okiem, zaślepionem świetnością nęcącego was blasku, przynajmniej pamiętajcie o waszem dziecięciu!
Wróżka o wszystkiem wiedziała, jednem słowem mogła go strącić z wysokości; z podziwem i gniewem poznał to Franciszek. Ale kto jest ta zagadkowa kobieta?
Ale powoli przed rozmyślającym coraz wyraźniej przesuwa się obraz biednej, szukającej go Henryki, widział duszą, jak jej piękne, łagodne spojrzenia śledzą go, widział zaczerwienione od łez oczy, o których niegdyś gorącą miłością przejęty mawiał, że Niebo się otwiera, skoro je Henryka otwiera.
— Gdzie ona jest? gdzie jest moje dziecię? — zawołał wzruszony; — muszę widzieć ich oboje.
— W każdej chwili oczekuje stosownej wiadomości, bądź cierpliwy, będziesz ją miał!
— Kto jesteś, wszechwładna kobieto? Nadaremnie szukam w mojej pamięci, nadaremnie z namysłem patrzę na twą wyniosłą, królewską postawę, którą zgiąć usiłujesz, nadaremnie przysłuchuję się nieznanemu dźwiękowi twojego głosu.
— Nie szukaj, nie słuchaj! Myśl o Henryce, myśl o twojem dziecku.
Uniesiony wzburzeniem i ciekawością, chciał zerwać czarną maskę z twarzy wróżki, ale Aja wymknęła mu się zgrabnym ruchem.
W chwili, gdy niebieskie domino zamierzało ścigać ją, jakiś długoręki pierrot, w szerokiem, białem ubraniu zaszedł mu drogę, biegnąc za uciekającą przed nim piękną kolumbiną, potem tak go inne maski otoczyły, że nadaremnie niektóre z nich usunąwszy, musiał nakoniec zaniechać ścigania wróżki: widział ją jeszcze zdała w tłoku, skinęła nań szyderczo, zdawało mu się, że go dochodzą słowa: — Myśl o Henryce! myśl o twojem dziecku!
Potem nagle znikła mu z oczu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.