Hygiena polska/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin
Tytuł Hygiena polska
Podtytuł Czyli Sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób zastosowana do użytku popularnego z szczególnym poglądem na okoliczności w naszym kraju i klimacie wpłynąć mogące na tworzenie się słabości, cierpień i chorób
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1857
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons.
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.

ZGRZYBIAŁOŚĆ.

To jest na nieszczęście, aż zanadto pewną, niezaprzeczoną rzeczą, że kto przeszedł życia swojego wiosnę, lato, jesień, a jeszcze nie umarł, ten wstępuje w życia swojego zimę, skrzepłą, smutną zimę, i umiéra w każdéj chwili cokolwieczek, nie wiedząc o tém, nie czując tego, nie dbając ani o życie, ani o śmierć. To jest na nieszczęście aż zanadto pewną rzeczą, że kto długo przeciągnął życie swoje i chronić go umiał przed szkodliwemi wpływami, ten wpada wreszcie w ów stan omdlenia fizycznego i moralnego, w ową odrętwiałość moralną, którą nazywamy zgrzybiałością.
Tak jest, na widok skostniałego, zgrzybiałego, drżącego staruszka, powiedziałbyś: oto człowiek którego matka nasza natura już odstąpiła; oto istota ludzka któréj macocha natura odbiera siły, piękność, rozum, któremu zdaje się mówić: człowiecze tyś żył, tyś płodził, tyś mnożył bliźnich twoich, tyś radą swoją służył młodszym od siebie, więcéj już nie wymagam od ciebie, cel mój dopięty, a teraz idź, nie zawadzaj tym którzy potrzebniejsi, którzy w pełni życia swojego umieją je przelać innym.
Śmierć! śmierć! o okrutne i niechybne prawo natury, śmierć! twéj nieubłaganéj kosy, wyminąć nie może najpotężniejszy i najmędrszy człowiek.
Ale cóż ja mówię? co ja piszę? ja śmiem żalić się na naturę za to że nam zadaje śmierć; i że ją poprzedza owym stanem odrętwienia fizycznego i umysłowego nazwanym zgrzybiałością.
Ja śmiem nazwać naturę macochą za to, że nam zadaje śmierć? Ależ wyrok Boga cięży na woli natury, a Boga wyrokiem jest abyśmy wiecznie nie bawili na tym padole ziemskim; natura zaś zawsze dobroczynna, zawsze poczciwa, zamrażając w nas życie, stępiając w nas uczucie, usiłuje nas przeprowadzić bez bólu, bez żalu, bezwiedzowo, z tego życia w inne daleko lepsze.
Nie użalajmy się tedy na naturę, tylko na siebie samych i to za to, że nie umiejąc pojąć jéj macierzyńskich intencyj, skracamy sobie swywolnie życie tysiącem zabronionych wybryków, i umieramy niedostąpiwszy zgrzybiałości, częstokroć w okropnych mękach i z okrutnym żalem w sercu, żeśmy nie spełnili dosyć godnie, albo całkowicie powierzonego nam na tym świecie posłannictwa. Tak jest, natura matka nasza staje pomiędzy nami a wyrokiem Boga, i odbierając nam powoli siły, czucie, rozum, chce osłabić tego wyroku dotkliwości, bo ona wie żeśmy okrutnie słabi i niedowierzający, ona wie, że nie zawsze schodziny z tego życia z pełną wiarą w wieczno byt duszy.
A zatém pojmijmy lepiéj intencyją natury, i brońmy się co mamy siły przeciw chorobom i przeciw wszystkim życia naszego szkodliwym wpływom, sił naszych żywotnych nie trwońmy płocho na fraszki lub zbytki, tylko wydawajmy je roztropnie z wiarą i oszczędnością.
Jak wielkie dary posiada człowiek który żył i myślał? On zdobył rozum i doświadczenie, on wié, że śmierć na niego czeka, i że jéj ujść nie może, ale wié także, że mądry sił swoich oszczędzający człowiek żyć może długo na tym świecie, i to bez wielkich bólów, bez chorób.
Życie powinno nas opuścić bez boleści, tak jak kiedyś wstąpiło w nas w chwili poczęcia. Siły nasze powinny nas opuszczać wolno, stopniowo, aż do ostatniéj nitki, aby parka długo mogła prząść. Niech to życie ciągle trwa i ciągnie się; dum supereat Lachesi quod torqueat, dopóki starczy Lachezie przędzy naszéj, a zejście z tego świata nie będzie dla nas ową okropnością, z jaką umiéra człowiek przedwcześnie, nieraz w pełnéj sile wieku swojego, otoczony dziećmi jeszcze jego pomocy potrzebującemi.

O Hygiejo, boska wnuczko Apolina, powierz nam swoję wielką tajemnicę, abyśmy mogli żyć długo, zdrowo, szczęśliwie, umiérać bez bólu i bez żalu. „Nie truj się przykremi wspomnieniami przeszłości, korzystaj mądrze z teraźniejszości, przyszłości się nie obawiaj, nie rozżarzaj płomienia życia twojego, miéj litość z cierpieniami bliźnich, bo w samém uczuciu litości jest balsam dla serca twojego: działaj, wspiéraj, bądź wesołym, wierz w lepsze jeszcze życie, a pobyt twój na tym świecie przeciągnie się długo i będzie szczęśliwym.“ Tak mówi Hygieja, i tak jest spisaném na obeliskach Egiptu jeszcze na tysiąc lat przed Chrystusem Panem naszym.

Życie jest pojedynkiem który odbywamy z losem aż do śmierci; czemuż tego pojedynku nie możem przeciągnąć tak długo jak tylko można, czemuż nie mamy korzystać z przewagi, którą nam daje rozum i doświadczenie. W mocy każdego mądrego jest przedłużyć zakres życia, tak jak jest w mocy każdego niedorzecznego skrócić go płochym czynem.

Do pewnego punktu człowiek trzyma w ręku swoim nić losu swojego, niechże ją wyplata wolno, a wyminą się choroby, niebezpieczeństwa się unikną, życie się przeciągnie, i powoli nieznacznie bez żalu i wiedzy, wstąpimy w ten wiek z którego przejście do grobu nie jest bolesném, a ten wiek nazywa się zgrzybiałością.

W zgrzybiałym człowieku maleje, krzepnie i chyli się ciało, zmysły tępieją, pamięć, przytomność, wyobraźnia więdnieją, słowem w tym celu człowiek staje się powoli jak gdyby grzybem, z miejsca się ruszyć nie mogącym i usypia nie wiedząc że to sen śmiertelny. Czasem niknienie sił fizycznych i moralnych odbywa się z zastanawiającą jednostajnością. Znów jedna z tych stron o wiele przeżyje drugą, i nie jeden zgrzybiały starzec zachowuje przytomność umysłu aż do ostatniéj chwili życia, i widzi się umierającym. Wielu takich starców widzieliśmy, a na niejednego zgon patrzyliśmy, ale ani razu nie zdarzyło nam się doświadczyć, żeby człowiek zgrzybiały umiérając z przytomnością umysłu, żałował tego życia, owszem wszyscy ci ludzie jakiekolwiek wiedli wprzódy życie, umiérali z budującą i prawdziwie religijną odwagą. A zatém warto żyć i starcowi, warto przeciągnąć życie aż do zgrzybiałości, aż do czasu w którym przy rozstaniu się z tym światem nie będzie ani boleści, ani trwogi, ani żalu. Ale nie jeden mi zarzuci: „płonną jest walka z losem, niepodobną nawet; daremną jest rzeczą opiérać sięprzeciw nieubłaganemu wyrokowi Niebios; i czyż warto dla przyczynienia sobie lat kilku życia, odmawiać sobie zachwyceń które je skracają, ale zarazem tak przedziwnym urokiem obdarzają? Czyż warto wysilać się całe życie dla przeciągnięcia go aż do zgrzybiałości, i wlec przez długie dni niedołężną istność.“

Tak nie jeden z was moi czytelnicy wykrzyknie, i tę książkę odrzuci na bok, może nawet ze wzgardą. Oh! drodzy bliźni, słowa które tu w uroczystém usposobieniu spisuję, wykwitły z długoletnich doświadczeń; ja byłem nie raz świadkiem zgonu przedwczesnego starca, co za młodu szastał życiem, w wieku dojrzałym rozumował jak tu powiedziano, a w wieku sędziwym gorzko żałował wybryków lekkomyślności, w sile wieku popełnionych. Nie! tak płocho sądzić o życiu mogą tylko ludzie do długiego życia przeznaczeni; a bujnością zdrowia ożywiani. Pereant qui crastina curant! niech przepadną ci, co o jutro się frasują! tak wykrzykiwaliście niegdyś wy! co dzisiaj patrząc na drżące, woli nieposłuszne członki swoje, płaczecie nad marnością silnego a źle przechowywanego zdrowia, a widząc łzy powstrzymywane w oczach żony i dzieci, dopiéro uznawacie prawdy tutaj wykładane z taką nieubłaganą sumiennością.

Dirige gressum! dobiegnij celu, jak najdalszego celu, o człowiecze przeznaczony do życia wiecznego, a okupujący sobie pewność wieczności tylko cierpliwém znoszeniem dolegliwości pobytu na téj ziemi. Bytowanie duszy w ciele twojém nie powinno się kończyć, aż dopóki wola Niebios je przerwie; twoim jest obowiązkiem starać się o przedłużenie życia, o tyle o ile rozum twój i wola twoja wystarczą.







WIEK ZGRZYBIAŁY MA SWOJE UROKI.



Z dziwném występuję zdaniem, ale z prawdziwém; świadkiem bowiem byłem naocznym kilka razy w życiu, tak pogodnéj i prawie wesołéj starości, jaka tylko istniéć może w wyobraźni poety. Na dowód zdania mojego opiszę fakt następujący, jeden z najwięcéj przekonywających.
Podczas pobytu mojego na Uniwersytecie Królewieckim w roku 1832, Polacy tamże pobiérający nauki, poznali starca nazwiskiem Kondratowicz, który zrodzony w Gub. Mińskiéj w 1722, dziwnym zbiegiem okoliczności dostał się do wojska pruskiego, i odbył pod Fryderykiem II, zwanym Wielkim, wszystkie kampanije, mianowicie wojnę siedmioletnią od r. 1756 do r. 1763. Kilkakrotnie ranny zawsze odzyskał zdrowie, i awansowawszy na podoficera pozostał w wojsku całe lat 62, bił się jeszcze w r. 1806, pod Jeną, i wreszcie jako inwalida do wojska niezdatny, uzyskał dymissyją; a potém gdy Prusy wyszły zwycięzko z wojen i finansowych trudności, będąc dziewięćdziesięcioletnim starcem, uzyskał od rządu pruskiego 200 talarów rocznéj emerytury wraz z ozdobą krzyża żelaznego.
Już w roku 1740 Adam Kondratowicz zawarł był związki małżeńskie z jakąś młynarką w Królewcu, i z nią miał kilku synów, z których najstarszy, nasłużywszy się także w wojsku pruskiém, dzierżawił potém wiatrak pod Królewcem, i ożeniwszy się miał kilkoro dziatek, a nareszcie umarł w roku 1829 dziewięćdziesięcioletnim starcem, zostawiając własny wiatrak jedynemu liczną rodziną obdarzonomu synowi. Nasz stary sto sześć lat liczący Kondratowicz pozostawał u wnuka swojego, chował się razem z jego dziećmi, i w chwili gdym go poznał, używał jeszcze pełności władz umysłowych, nadzwyczaj lubił mówić po polsku, przestawać z Polakami i rozpowiadać o dawnych wojnach. Codziennie odbywał, nie wiele się pytając o pogodę, długie przechadzki, lubił się napić wódki, ale się nigdy nie upijał, jadł z dobrym apetytem, ale nigdy wiele na raz, żeby najlepszą potrawę; o zmarłym swym synu przemawiał z rzewnością pocieszając się nadzieją zobaczenia go wkrótce na tamtym świecie, wnuka swojego zniemczałego i surowego człowieka nie bardzo lubił, a z prawnukami, których miał około tuzina różnego wieku, żył na stopie równości podzielając ich zabawy. Późniéj coś we dwa lata stary Kondratowicz zapadł na uderzenie krwi do głowy i już nigdy nie przyszedł zupełnie do siebie, stracił wszelką pamięć, zaprzestał swych spacerów i zdziecinniał. Jego jedyném zatrudnieniem było bawić się w piasku ze swemi najmłodszemi prawnukami, których uważał za braci i siostry, wnuka zaś swojego uważał za ojca, w rękę go całował, bał go się zupełnie jak żak, zwłaszcza gdy coś zbroił, to jest gdy owoc jaki w ogrodzie skradł, lub gdy się pobił z prawnukami. Słowem starzec ten stodziesięcioletni, zeschły, zgrzybiały ale jeszcze ruchawy, stał się co do rozumu dzieckiem, dzieckiem wesołém, ale bez pamięci przeszłości, i nie doświadczywszy żadnych bólów usnął snem wiecznym w setnym trzynastym roku życia, bawiąc się w piasku.
Otóż zaiste bardzo dziwna karyjera; ale nie jeden człowiek przebiegł podobną, nie jeden świetny mąż, który czynami swojemi świat zadziwił, umarł zgrzybiałym, zdziecinniałym starcem zupełnie tak jak nasz Kondratowicz; i zdaje się, że w życzeniu natury jest, żebyśmy wszyscy w ten sposób bawiąc się z dziećmi, ze świata schodzili.
A więc nawet zgrzybiałego starca życie miéć może swoje uroki, a więc życie długo przeciągnięte nie przestaje być miłém aż do ostatniéj chwili; przeciągajmyż tedy dopóki sił starczy naszéj woli i sztuce lekarskiéj, starajmyż się miéć pośród siebie starców, świadków dawno ubiegłéj przeszłości, i tak religijnym otaczajmy ich szacunkiem, jakim niegdyś cnotliwi ojcowie nasi pielęgnowali dnie dziadów swoich.
Może z niejednego narodu dla tego znikła pamięć chlubnéj przeszłości, że nie było starców, którzy by ją opowiadali, i że nie było ludzi, którzyby się chcieli przysłuchiwać opowiadaniom starców.
Biedny nasz lud, pomiędzy nim mało ujrzysz starców; biéda, opuszczenie, zarazy wciąż u nas panujące wytępiają u nas nieubłaganie tych, którzy na utrzymanie życia swojego już nie mogą pracować.
Niegdyś w dalekich, istotnie lepszych czasach, każda wioska szczyciła się posiadaniem żyjących jeszcze praszczurów, a panowie udzielali im wsparcie chlubiąc się z dobrego bytu poddanych, dozwalającego im tak długiego życia. [1]
Boże! czemuż wszystko się zmieniło z postępem naszéj oświaty?

O sztucznych środkach przedłużenia życia.


Wielu starców instynktownie przemyśliwa o przedłużeniu sobie życia. Zawsze trafiali się ludzie szukający sposobów przeciągnięcia istności swojéj jak najdłużéj, a w téj liczbie znaleźli się i tacy, co śmieli marzyć o nieśmiertelności jeszcze na téj ziemi. Dzieje umysłu ludzkiego przedstawiają pod tym względem najdziwaczniejszą mięszaninę słabości, dumy, przenikliwości, niedorzeczności, śmiesznych przesądów i bardzo roztropnych pomysłów.

Fizyka, Chemija, Astrologija, mianowicie nauki mistyczne, tajemnicze, we wszystko ludzie uderzali dla osiągnięcia długo-wieczności, wszystko badali, ze wszystkiego czerpać chcieli zasoby dla osiągnięcia tego cudownego arcanum arcanissimum, wielkiéj tajemnicy długiego życia. Nie ma prawie wynalazku, wysileń, badań i formułek, które poparte nadzieją do łatwowierności wiodącą, nie byłyby użyte i zachwalone jako skuteczne pod tym względem. Już w samym zawiązku stowarzyszeń ludzkich, wówczas gdy nauki zaledwie kiełkować zaczynały, silono się na wynalezienie sposobów zapewniających wiecznobyt ziemski, albo przynajmniéj rozpalających niknący płomień życia.

Transfuzyi, to jest przelania krwi młodzieńczéj w żyły starców używano we Francyi za panowania Ludwika XV, i sam Regent Francyi Filip Orleański do tego się uciekał sposobu. Nikt nie osiągnął dobrego skutku z tego przelania krwi młodzieńczéj w żyły starców, a jednak do tego ich nadużywano stopnia, i tyle młodych ludzi padło ofiarą téj bezbożnéj chciwości pieniędzy i życia, że cnotliwy Król Ludwik XVI zakazał pod karą śmierci owego frymarczenia krwią.
Balsamy, essencyje, eliksiry długiego życia, płynne złoto i wszystkie podobne ułudne środki, alchemii i staréj chemii straciły przecież z postępem nauki wszelką wziętość, ale potrzeba było wieków całych dla wyleczenia umysłu ludzkiego z podobnych łatwowierności, doprowadzających właśnie do zguby i do szkody. Lecz któż nie wierzy w to, co pragnie? zawsze lube nadzieje kojarzą się chętnie z najniedorzeczniejszą łatwowiernością.
Dla tego nie ustawano i późniéj w ubieganiu się za wielką tajemnicą życia; dla tego wielki chemik Valli przekonawszy się, że starość następuje w zwierzęciu w skutek przepełnienia ciała fosforanem wapna, zaręcza, że ją można oddalić wstrzymaniem się od potraw w których sól ta przeważa, i że życie można przedłużyć środkami rozkładającemi ów fosforan wapna. [2] Sumienny i gienijalny badacz natury, nasz zacny przyjaciel Doktór Dworzaczek nie przystaje na to, i owszem zaleca wszystkie potrawy zawierające wiele fosforanu wapna jako środki żywiące mózg i jego działalność, a mój zmarły przyjaciel Doktór Marcinkowski podzielał opiniją Doktora Valli, i szedł za radą Doktora Dworzaczka, utrzymując, że fosforany wzniecają mózg, ale że skracają ogólne życie. Poznajemy w tém człowieka z nieograniczoném poświęceniem, który zwykł był mawiać: „Nie idzie mi o długie życie, ale o to żebym żył dzielniéj podczas mego życia.“ [3]
Magnetyzm zwierzęcy zwraca w obecnéj chwili na siebie oczy wszystkich ludzi łaknących długiego życia: i te nadzieje zapewnie zawiodą, lubo jest niezaprzeczoną prawdą, że magnetyzmem zwierzęcym można powołać do czynności siły uśpione, w letargu pogrążone, że nim można uspokoić siły rozkiełznane, skupić siły rozpierzchnięte.
A tak nadzieja zawsze czuwa na spodzie serca naszego, i zdumiewający postęp nauki żywi ją bezprzestannie. Nigdy nie przestaniemy ubiegać się o wynalezienie środka przedłużającego życie, chociażbyśmy sto razy więcéj wygórowali naukami.
Ale czyż istotnie tak nierozsądnie ubiegać się o wynalezienie środka podsycającego siłę żywotną i przedłużającego istnienie? Wcale nie. Są przecież ciała zabijające przez rodzaj fulguracyi, to jest porażenia, imając się bezpośrednio siły żywotnéj przez którą istniejemy. Takiém ciałem jest cyanowodor, czyli kwas wodocyanowy, czyli kwas pruski, znany także w naszym świecie naukowym pod nazwą kwasu obcego. Zabija on podobno dla tego, że się opiera dekarbonizacyi krwi w płucach, ale zabija od razu, wprowadzony do ciała w jakikolwiek bądź sposób w należytéj koncentracyi, chociażby w najmniejszéj ilości.
W naturze, w któréj jest potęga ujemna tak doraźnie działająca, musi być i potęga dodajna w zupełnie odpowiedniéj sile. Idzie tylko o jéj wynalezienie, a wszystko co jest dobroczynném, co leczy, co dodaje zasoby życia, zostało późniéj wynalezioném od tego, co odejmuje, co osłabia, co zabija, w ogólności co jest szkodliwém.
Wszystkie choroby istniały przed wynalezieniem substancyj leczących je, a ileż to jeszcze lekarstw nieznanych, ile także chorób które wynikną z nieprzewidzianych stosunków?!
„Przeciw śmierci jeszcze żadne nie wyrosło ziele“ powiedział pewien człowiek z olbrzymim umysłem, ale cieszmy się błogą nadzieją, że kiedyś nasi prawnukowie będą musieli sztucznym sposobem przedłużać sobie życie, ścigajmy za odkryciem tego arcanum arcanissimum, a może niespodzianie wynajdziem przynajmniéj lekarstwo na Cholerę, tak nas niemiłosiernie dziesiątkującą.
Tym czasem umiejmy żyć i umierać jak ludzie w wiecznobyt przez Chrystusa zwiastowany wierzący.





O DŁUGOWIECZNOŚCI LUDZKIEJ.




Ile lat natura wyznaczyła człowiekowi, jak długo mógłby żyć, gdyby wątku życia jego nie przerwały choroby lub przypadek, albo osłabienie z jego własnéj winy pochodzące? — oto pytania, które rozbierać będziemy w tym ustępie dzieła naszego.
Buffon twierdzi, że człowiek przypadkowym chorobom nie uległy, żyje wszędzie lat 90 do 100. „Jeżeli się zastanowimy, mówi on, że Europejczyk, Murzyn, Chińczyk, Amerykanin, że człowiek oświecony, dziki, bogaty, ubogi, że mieszczanin, wieśniak, tak różni pomiędzy sobą co do reszty, pod tym względem do siebie są podobni, i że każdy z nich ma tylko tę samą miarę czasu do przebieżenia od urodzenia aż do śmierci; jeżeli zważymy że różnica rassy, klimatu, pokarmów i wygód nie wywiéra żadnego wpływu na długość życia: więc wyznać musiemy, że trwałość życia nie zależy od zwyczajów, ani od obyczajów, ani od jakości pokarmu, i że nic zmienić nie zdoła praw mechaniki, które ustanowiły liczbę lat naszych.“ Buffon ma wielką słuszność, bo istotnie trwałość życia nie zawisła ani od klimatu, ani od żywności, ani od rassy; nie zależy ona od niczego zewnętrznego, tylko od wewnętrznego ustroju i od rodziméj dzielności naszych organów.
Wszystko w ekonomii zwierzęcéj podlega prawom stałym.
Każdy rodzaj zwierząt ma osobną postać, osobny wzrost i ustrój. Kot i tygrys są dwa rodzaje spowinowacone, bardzo do siebie podobne całkowitą swą organizacyją, a jednakże kot pozostaje zawsze we wzroście kota, a tygrys zachowuje wielkość tygrysa.
Każdy rodzaj ma swój osobny i stały czas noszenia. Królik nosi dni 30, morska świnka dni 60, kot dni 56, suka dni 64, lwica 108, niedzwiedzica 240.
Każdy rodzaj ma swój osobny czas wzrostu.
Jeżeli więc wielkość, noszenie i wzrost podlegają pewnéj stałéj mierze: czemużby i długość życia nie miała jéj podlegać?
Słusznie powiedział Buffon, że długość życia ludzkiego przeciąga się do 90, a nawet do 100 lat. Codziennie widziéć możemy, że liczba ludzi tak długo żyjących szczupłą jest w porównaniu z liczbą osób wcześniéj umierających; ale to jest pewném, że tego wieku dostąpić można. I częściejby się to wydarzało, jeśliby okoliczności przypadkowe temu nie przeszkadzały.
Największa liczba ludzi umiera w skutek choroby, a mała liczba schodzi z tego świata, prawidłowo w skutek starości. Człowiek ukształcił sobie rodzaj życia sztuczny, w którym umysłowosć częściéj jest chorą niżeli fizyczność, i w którym sama fizyczność częściej zapada na chorobę niżeli zapadała, gdy nasze życie było weselszém, spokojniejszém i regularniéj pracowitszém. Człowiek umiera w każdym wieku, zwierzę zaś przebiega regularniéj i pewniéj przestrzeń istności swojéj. Namiętności i z nich wynikające nieszczęścia, wywierają wpływ niesłychany na zdrowie i rozstrajają siły ożywiające nas. Przypatrzywszy się bliżéj ludziom, uznać musiemy że prawie wszyscy padają ofiarami zmartwienia.
Haller znów utrzymuje, że człowiek jest jedném ze zwierząt najdłużéj żyjących, i że wcale niesłusznie użalamy się na krótkość naszego życia. Według jego zdania, człowiek może dożyć do dwóch wieków. Non citra alterum seculum ultimus terminus vitae humanae subsistit.
Elementa physiologiae Tom VIII, Lib. 30, pag. 95.
Wielki ten fizyjolog zgromadził znaczną liczbę przykładów długowieczności; dwa przykłady najdłużéj przeciągniętego życia dochodzą do 152 i 169 lat.
Tomasz Parre dawny żołniérz, urodzony w hrabstwie Shrop w Anglii, na pograniczu Walii, wsławił się w całym kraju z swego podeszłego wieku do tego stopnia, że go król Karol I chciał poznać. Sprowadzono go do dworu i przyjmowano bardzo hojnie. Biedny starzec ujęty grzecznoscią dworu jadł zanadto, dostał niestrawności i umarł 14 Listopada 1635 roku. Harwey lekarz króla, sławny anatom, który odkrył cyrkulacyją krwi, otwierał jego ciało, i znalazł wszystkie trzewia w najzdrowszym stanie; chrząstki żeber nie były jeszcze skostniałe. Mógł był żyć jeszcze lat kilkanaście. Tomasza Parre pochowano w Westminterze pomiędzy wielkiemi ludźmi za to, że umiał przechować tak długo swe życie, wstrzemięźliwością, łagodnością, charakteru i pracą.
Drugim z długowieczności sławnym i przez Hallera uznanym człowiekiem był także Anglik, Henryk Jerkins z hrabstwa York, który umarł dnia 8 Grudnia 1670 roku, mając lat 169. Jerkins bardzo biedny rybak, mając lat przeszło 100, przebywał rzeki wpław. Raz go powołano za świadka o czyn, który miał miejsce przed 140 laty, Jerkins przybył ze swemi dwoma synami, z których jeden miał lat 102, a drugi lat 100, i świadectwem swém poparł tak dobrze skrzywdzonych na majątku potomków bardzo dawnego przyjaciela, że ci prawie niespodzianie sprawę wygrali, i w 10 lat potém, gdy sędziwy Jerkins umarł, wystawili mu w Bolton pod Richemont w Yorkshire do dziś dnia istniejący pomnik.
Luiza Truxo, Murzynka z Tukamanu, umarła, jak London Chronicle zaręcza w roku 175 życia.
Piotr Czartan Węgier z pod Temeswaru, jak głosi naukowe czaso-pismo Philosofical Transactions, umarł w 185 roku życia. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią chodził i żebrał.
Saint Mungo Keutingern, założyciel biskupstwa w Glasgowie, żył także lat 185, jak świadczy następujący napis na jego grobowcu w katedrze glasgowskiéj:


Cum octogenos centum quoque quinque vir annos
Complerat, sanctus est Glasgow munere functus.


Biskup Keutingern, jak się dowiadujemy z Spittswooda historyi kościoła szkockiego, wiódł życie skromne, czynne, dobroczynne i wesołe, i zwykł był powtarzać następną sentencyją szkoły lekarskiéj Salerneńskiéj:


Si tibi deficiant medici, medici tibi fiant
Haec tria: mens hilaris, requies, moderata diaeta.
Skoro zdrowym być pragniesz, a lekarz daleki,
Ruch, wesołość, dyjeta, zastąpią ci leki.


Nie wiele też odpoczywał w swém długiém życiu zasłużony biskup, tylko owszem odznaczał się żywością umysłu i bezprzestanną czynnością.
Hanow professor i lekarz w Gdańsku zaręcza, że widział w Temeswarskim bannacie w Węgrzech starca mającego lat 190, i jeszcze wodzącego rej pomiędzy żebrakami.
Tenże sam uczony poznał Jana Rowina w Spartowie, także w Temeswarskim bannacie, który w małżeństwie z żoną swoją Sarą Desson przeżył lat 147. Jan Rowin umarł później mając lat 172 w kilka dni po śmierci żony swojéj, mającéj lat 165. Ich najmłodsze dziecko miało wówczas lat 90. Hanow unosi się nad cnotami domowemi, humorem i szczerą religijnością madziarskiego Philemona i siedmiogrodzkiéj Baucis, którzy w skostniałém już i pleśnią zarosłém ciele przechowali serce zdrowe i czułe, umysł pogodny i rzeźwy.
Cesarz Austryjacki Franciszek I zawieśić kazał w sypialni swojej portrety Jana Rowina i Sary Desson, i te portrety istnieją do dziś dnia w zamku wiedeńskim.
Doktór Karol Wilhelm Ideler professor kliniki psychiatrycznéj w Halli zaręcza, że niedaleko Połocka i granicy inflandzkiéj żył jeszcze w roku 1804 inwalid rossyjski, który służył w wojnie 30-letniéj pod Gustawem Adolfem. W bitwie pod Połtawą w roku 1709, mając wtenczas lat 86, postradał ramię, ale się wyleczył i wkrótce potem ożenił się po raz trzeci i płodził dzieci. W roku 1804, kiedy stary inwalid miał lat 184, rodzina jego składała się z 138 potomków, pomiędzy któremi znajdowało się dwóch przeszło stoletnich wnuków. Wszyscy mieszkali w jednéj wsi i trzymali się starego patryjarchy, zawsze jeszcze wesołego i najzupełniéj zdrowego.

Zdaje się, że długowieczność w blizkiém znajduje się powinowactwie z siłą płodności, i często jeden człowiek jest dowodem jednego i drugiego. Fedor Wasilew chłop rossyjski w roku 1782 dostąpiwszy siedmdziesięcio-pięcioletniego wieku, miał z dwiema żonami 87 dzieci. Pierwsza żona rodziła 27 razy i 4 razy miała po 4 dzieci razem, siedm razy miała po troje na raz, a 16 razy bliźnięta. Druga żona urodziła Fedorowi Wasilewowi w ośmiu połogach 18 dzieci.

Na sam ostatek chowam najwięcéj zdumiewający i najwiarygodniejszy przykład długowieczności.

Tomasz Carn, urodzony w Londynie dnia 28 Stycznia 1588 roku żył lat 207, pod panowaniem 12 monarchów Anglii, i umarł 9 Marca 1795 roku, także w Londynie. Nie śmielibyśmy tego przykładu niesłychanéj, zdaje się wszelkie granice prawdopodobieństwa przechodzącéj długowieczności tutaj umieszczać, gdybyśmy w archiwach kościoła Ś. Leonarda w Londynie nie mogli sprawdzić wiarogodności aktu urodzenia i zejścia tegoż Tomasza Carn, pochowanego na cmentarzu kościoła i zaszczyconego kamieniem grobowym przez samego króla Anglii. (Obacz Vossiche Zeitung 1841, nr. 195 i Allgemeine Diaetetik von Dr. C. W. Ideler Halle, 1848 pag. 424).
Niedosyć na tém. Sławny podróżnik Jakób Rilley (autor przygód i podróży na brzegach zachodnich i w wnętrzu Afryki) widział pomiędzy Maurami najgorętszego wybrzeża Afryki zachodniéj starców, którzy w 200 i w 210 roku życia cieszyli się zdrowiem, czerstwością i doskonałemi siłami. Pomiędzy starcami zdarzali się, zaręcza James Rilley, 300-letnie żywe mumije, ogołocone z włosów i z zębów i tak zeschłe że skóra przylegała do kości zupełnie jak pargamin. Owe żywe mumije były przedmiotem najczulszych względów ze strony potomków swoich i w ogóle wszystkich ludzi. W czasie głodu, nieraz się wydarzającego w onych krajach, najprzód zawsze pamiętano o starcach, potém dopiero o dzieciach. Prawda że cokolwiek mleka wielblądziego wystarcza na utrzymanie tych zeschłych staruszków przy życiu.
Sinclair (także Anglik) zaręcza, że w Indyjach Wschodnich jeden Bramin żył lat 700 i dostawał co sto lat nowe zęby.
Humboldt wspomina Peruwijańczyka, który żył 143 lat, a Lichtenstein widział na przylądku Kap niewolnika, mającego 120 lat, pochodzącego z wyspy Jawy, a innego niewolnika który miał 107 lat, z wysp Mallajskich; nareszcie trzeciego który żył 100 i pochodził także z wysp Malajskich.
Szczególniéj obfite w ludzi dochodzących do patryjarchalnego wieku są kraje północy; oprócz tych pierwéj wymienionych z Anglii, możnaby jeszcze bardzo wiele znaleść w Norwegii, Szwecyi, Rossyi i w banancie ungryjskim. W roku 1778 król Krystyjan z królową Zofiją Magdaleną, zwiedzając Norwegiją zatrzymali się w Fridrichshal u podpułkownika Kolnbiörsen. Ten dla uczczenia swych wysokich gości wyprawił tak zwane dyjamentowe wesele czterech małżeństw wieśniaczych, zebranych z kraju górnego. Pomiędzy temi 8 ludźmi nie było żadnego mniéj jak 100 lat mającego. Nazywali się: „Sologsten“ który potém jeszcze żył 8 lat, a żona jego Helia żyła jeszcze 10 lat, Oer żył jeszcze 6 lat, a żona jego Inger żyła 10 lat: Besseber ze swoją żoną i Torlaksen z żoną Jaran żyli jeszcze po 10 lat.“

J. Remus opowiada, że widział biskupa w Stawanger, który umarł w roku 1440, żył lat 210. Adryjan Rotker był 70 lat radcą w Drontheim; umarł na początku XVII wieku, i żył 120 lat. J. Remus wspomina także jednego księdza w Holthalen w okręgu Drontheim, który żył w ciągu XVI wieku, a umarł mając 150 lat; przed śmiercią 30 lat był niewidomym. W 1722 r. wieśniaczka w bliskości Stawanger, Elżbieta Walewand żyła 137 lat, zostawiwszy męża mającego 110 lat. W roku 1838 żył jeszcze w Hildgansen na Szląszku starzec, mający 142 lat, który żył w trzech stuleciach; nazywał się Jan Hertz. Od 27 lat już nie wychodzi z pokoju, ale przechodzi się codziennie dwa do trzech razy po pokoju. Jeżeli pogoda jest na dworze, wtenczas przy otwartém oknie wypala sobie trzy fajki tytuniu.
Pomiędzy chmarą Szkotów, Anglików, Szwedów, Duńczyków, Rossyjan, Węgrów, Indyjan i Murzynów, wsławionych z długowieczności, i przez wielu autorów którzy o życiu ich pisali wspomnionych, ledwo dwa nazwiska polskie nadmienione zostały.
Hufeland wspomina o obywatelu Tabaczyńskim, który w roku 1826 umarł w Radziejowie, mając lat 115. Człowiek ten, jak zaręcza Hufeland, nigdy nie chorował, żył w domu swojego syna tamtejszego aptekarza i przez cały dzień trudnił się robotą z ruchem ciała połączoną. Dzienniki czytywał bez okularów. Na dwa lata przed śmiercią popadł w ciężką gorączkę, nie chciał słyszéć ani o lekarzach, ani o lekarstwach i ozdrowiał dzięki źródlanéj wodzie, i obmywaniom octowym. Ale prawie zupełnie zaniewidział i ogłuchł, i w dwa lata potém zasnął sobie spokojnie snem wiecznym w krześle.
Virey w swém dziele De la puissance vitale, wyszłém w roku 1823, mówi o cnotliwéj pannie Rozynie Iwiwarowskiéj, Polce w Paryżu mieszkającéj, która przeżyła lat 113. Bawiąc w Paryżu zasięgaliśmy bliższych wiadomości o tej sędziwej Westalce polskiéj, ale niczego dowiedziéć się nie mogliśmy, pomimo najusilniejszych starań.
Nawrocki obywatel Warszawy miał lat 117, kiedy przyszedł powitać cesarza Napoleona bawiącego w Styczniu roku 1807 w naszéj stolicy. Historyograf cesarza Napoleona Laurent de l’Ardèche w dziele swojém przez Horacyjusza Vernet illustrowanem, wspomina o tym ziomku naszym i przytacza nadzwyczaj pięknie redagowaną prośbę o wsparcie, którą zgrzybiały z głodu umierający szlachcic podał cesarzowi Francuzów.
Podczas pobytu mojego na Uniwersytecie królewieckim w r. 1832, Polacy tamże pobierający nauki, poznali starca nazwiskiem Kondratowicz, który zrodzony w gubernii Mińskiéj w r. 1722, dziwnym zbiegiem okoliczności dostał się do wojska pruskiego, i odbył pod Fryderykiem II zwanym Wielkim, wszystkie kampanije, mianowicie wojnę siedmioletnią od r. 1756, do r. 1763. Kilkakrotnie ranny, zawsze odzyskał zdrowie i awansowawszy na podoficera pozostał w wojsku całe lat 62, bił się jeszcze w roku 1806 pod Jeną, i wreszcie jako inwalida do wojska niezdatny uzyskał dymissyją. Umarł 113 letnim starcem bawiąc się w piasku z prawnukami swojemi. (Życiorys jego na str. 144 tomu II).
Gołębiowski urodził się w Lesznie, w Księztwie Poznańskiém w r. 1740. Szczególnym zbiegiem okoliczności zarzuconym został do Francyi, to jest dostał się w bardzo wczesnym wieku jako kuchcik na dwór Stanisława Leszczyńskiego byłego króla polskiego, księcia Lotaryngii; potém po opłakanéj śmierci tego monarchy w Lunevillu w roku 1776, Gołębiowski, którego Francuzi przezwali Colembeski, wstąpił do wojska francuzkiego i pozostał w niém aż do swéj śmierci, tojest lat 85. Dosłużył się rangi podoficera w straży pałacu luksemburskiego i ozdobionym został w ostatnich latach życia, za dobre sprawowanie się, krzyżem legii honorowéj. Po polsku nie zupełnie zapomniał, po francuzku nauczył się mówić biegle; żył skromnie, ale udzielać się nie lubił jak nasz Kondratowicz w Królewcu, i nie wiele co miał do opowiedzenia o swoich kampanijach. Był w całém znaczeniu tego słowa żołnierz służbista, cokolwiek tępy na rozumie, ale nieugiętéj uczciwości i prawdziwie szlachetnéj godności w postawie.
Starosta Zakrzewski umarł pod Bochnią w Galicyi w r. 1827, mając lat 105, na raka w oku. Przez lat 60 należał ten dzielny i zacny, ale cokolwiek awanturniczy szlachcic do wszystkich spraw wojennych dawnéj rzeczypospolitéj polskiéj: rannym był razy kilka, w niewolą pojmany razem z Puławskim i Beniowskim. Przez tysiączne przechodził dziwne koleje, które niegdyś w osobnéj książce spisać zamyślamy, i nareszcie umarł w okropnych męczarniach, świeżą przechowawszy pamięć i duszę.
Bogoryja Skotnicki arcybiskup gnieźnieński za Kazimierza Wielkiego żył lat lO3. On to ustanowił prawa o dziesięcinie do dziś dnia szanowane, i odznaczał się niepospolitą siłą umysłu.
Chajęcki obywatel ziemski, ostatecznie żyjący w Warszawie w Łazienkach królewskich przy dzieciach swoich, dostąpił lat 111 życia. Umarł w roku 1848 mając wszystkie zęby, chodząc bez kija, czytając bez okularów. Lubił mówić wierszami i dobrym był improwizatorem.
Pani Falkiewiczowa miała lat 111, kiedy umarła w Gródku pod Lwowem w r. 1838.
Pani Krasnodębska w Serocku przeżyła lat 102.
Ksiądz Gawełczyk proboszcz w Widawie liczący dzisiaj lat 100, sprawia obowiązki swego powołania i nie trzyma nawet Wikaryjusza. Swoim kosztem odnowił kościół Widawy.
Alojzy Sarnacki rotmistrz za Kościuszki, mający dziś przeszło lat 100, żyje jeszcze w Warszawie na Lesznie.
Czajkowska żyła lat 103; umarła we wsi Kozłowie w Krakowskiém w r. 1843.
Jabłońska lat 107 mająca, do dziś dnia żyjąca w Jordanowicach w dobrach JW. Mokronowskiego Ewarysta, chodzi co dzień do kościoła i żali się, że jest sierotą bez ojca i bez matki.
Czarnobój gajowy żyjący pod Brodami, żyje do dziś dnia, ma lat 105, jest rzeźwym i mocnym.
Paschalski urodził się w okolicach Zamościa w r. 1745 (ojciec żyjącego jeszcze członka senatu). W 20 roku życia ożenił się z 14-to letnią panienką, żył z nią lat 62, miał 7 dzieci. Lubił namiętnie polowanie i uczęszczał na takowe regularnie co tydzień w sobotę; był rolnikiem do śmierci. Wstawał zawsze o godzinie 3½ latem, a zimą godziną późniéj, i zaraz wypijał mały kieliszek wódki i zakąsał piórkiem czosnku z bułką. Do 9-téj objeżdżał gospodarstwo konno, a potém jadł śniadanie, zwykle złożone z 3 do 6 jaj na twardo z pieprzem i solą. Obiad jego był bardzo skromny; na wieczerzę często także jadał jaja. Charakteru był wesołego; skory do gniewu, ale ten prędko przemijał. Lubił tańczyć i tańczył z wnukiem, mając lat 90 przeszło. Polował jeszcze i jeździł konno na 6 lat przed śmiercią. Rzadko chorował; raz tylko mocno zapadł na gorączkę nerwową, lecz się wyleczył najzupełniéj. Wzrok miał dobry, pisał prawie do śmierci bez okularów ręką pewną i wcale nie osiwiał. Umarł d. 5 września 1852 roku, mając lat 107.
Jan Krzetowski, 100 lat mając, wojsko do boju prowadził, i zwany był stryjem od całéj chorągwi.
Jakób Zagunt, na Wołyniu harcował w tymże wieku na najdzikszym koniu.
Stanisław Dobrzelewski, podstoli sieradzki, w 120 roku życia pieszo do kościoła chodził.
Mieleczko, szlachcic piński, miał lat 95, matka jego 130, babka 140.
Swinecka, we wsi Miechowéj w Bracławskiém, żyła 120 lat.
W Otwocku (u pana Jana Kurtza) Marcin Pigwa dawny kredencerz krajczego Bielińskiego żyje jeszcze mając lat 124, i jest tak silny ze chodzi codziennie po parę mil żebrać.
Wołowska, 128 lat mając, codzień o świcie na mszą o pół mili do Krakowa chodziła.
Pewien rolnik pod Krosną 115-letni, żadnéj choroby nie znając, pracował za czterech parobków.
Krawiec Pruchalski w 102 roku życia szył jeszcze w najlepsze.
Kucharka urodz. 1742 roku w Kozielcu, mając lat 106 tak dobrze gotowała, ze jej potrawy dawano i na senatorskie stoły.
Organista w Sierakowicach 107 lat mający, tak doskonale grał na organach, że aby go usłyszéć, zbierano się z Gdańska i Warmii.
Pobowicki woźny w Chełmie, więcej niż 100 lat żyjący gdy zawołał: — mości panowie! uciszcie się, słychać go było na drugiéj ulicy.
Młynarz w Bynkowicach 112-letni, jedną ręką w biegu wstrzymywał koło młyńskie.
Hanerowicz szewc umarł w 115 roku, gdy prawnuczka jego urodziła syna.
Rodzina Chyżyckich w Lichnowicach odznaczała się długowiecznością. Przez kilka wieków każdy z niéj żył więcéj jak 100 lat. Ubiegano się o związki ślubne z tą rodziną, ażeby obdarzyć potomstwo prawem do długiego życia.
Stanisław Gil wieśniak z okolic Święto-Krzyzkiéj góry (znany K. W. Wójcickiemu) urodził się w 1696 roku, umarł 1822, mając lat 126. Na dwie godziny przed śmiercią jeszcze luśnie zakładał do wozu, i siekierą kół dębowy ociosywał, gdy nagle zbladł i upadł, „Zawołajcie księdza“ rzekł wtedy „Bóg już mnie wzywa.“ Po spowiedzi i ostatniém namaszczeniu, pobłogosławiwszy wnuki i prawnuki, usnął spokojnie snem wiecznym.
Wójcicka, rodzona babka naszego Kazimierza Władysława, miała lat 103 i miesięcy 6, gdy umarła. „Patrząc na nią“ mówi jéj wnuk „ta myśl widocznie stawała, że Bóg w głębokiéj starości zdziecinnia umysł, aby śmierć lekką była. Po skończonych latach 100 zaczęła dziecinniéć; do gości nie wyszła, dopóki jéj drobne dzieci w kwiatki po swojemu nie ubrały; wtedy z uśmiechem radości witała przybyłych. Łakoma na mięso, często słabowała niemogąc zżuć go dobrze i strawić. Tak pamięć straciła, że z ulicy Podwale sama do kościoła Kapucynów trafić nie mogła.
Uparłszy się wrócić do miasta Słupi pod Święto-Krzyzką górę, gdzie trzech mężów pochowała, w drodze niewstrzemięźliwością w jadle zgon sobie przyspieszyła. Oczy i nogi zdrowe aż do zgonu zachowała, jak rzeźwość i czerstwość w każdym ruchu.
Maryanna Garstka umarła w r. 1821; żyła lat 115.
Wojciech Sperski zmarł w r. 1822, przeżywszy lat 105.
Antoni Gozdowski, obywatel Warszawy, umarł w roku 1823, mając lat 115. Rzecz godna uwagi, że słońca znieść nie mógł.
Mateusz Kieleński, 120-letni pasterz bydła w gminie Jeżów w obwodzie rawskim, umarł tegoż samego roku.
Fryderyk Jabkowski służył najprzód w wojsku saskiém, a w siedmioletniéj wojnie w pruskiém. Miał trzy żony: ostatnią 80 lat mającą zostawił wdową. Żył skromnie, nigdy nie chorował, znał skuteczność ziół i zbierał je. Umarł w gminie Długie w obwodzie rawskim roku 1823, mając lat 140. (Z notatek Wójcickiego).
Michał Korzeniowski, obywatel z Wołynia, urodził się w r. 1755; w 22 życia wstąpił do wojska koronnego, lubił bardzo wino, a na starość wódkę.
W młodości żył nader wesoło, a w starości nie wiele się ustatkował: żenił się trzykrotnie, ale dzieci nie miał. Przez całe życie brał osobisty udział w wypadkach stanowczych kraju w wieku zeszłym, i prowadził do śmierci nader czynny żywot, sprawując rozliczne i znakomite urzędy w gubernii wołyńskiéj. Umarł rzeczywistym radcą stanu i kawalerem wielu orderów, dnia 23 kwietnia 1855 r.
Bracia Kurkowie wieśniacy żyjący do dziś dnia we wsi Lipie w gubernii Radomskiéj pod Iłżą. Jeden ma lat 111, drugi o 9 lat młodszy. Starszy żebrze, młodszy pracuje jeszcze za parobka, ale oba namiętnie piją wódkę i palą tytoń. Zawsze byli bardzo ubogiemi, służyli za dawnych czasów w wojsku; i nigdy nie mieli dzieci, lubo każdy z nich po kilka razy był żonaty.
Majewski Symforyn szewc ze Starego Miasta Warszawy umarł w r. 1828, mając lat 125. Pochowany na Powązkach na starym cmentarzu, gdzie kamień grobowy świadczy o wiarogodności tego długiego życia.
Katarzyna Deszner umarła w r. 1843, mając lat 106. Była ona mamką a następnie piastunką, kucharką i gospodynią ś. p. Kluszewskiego, starosty brzegowskiego, czcigodnego męża, któremu miasto Kraków zawdzięcza swój piérwszy teatr, i kilka wielkich budynków jak Krysztofory.
Librowski szlachcic, Właściciel Wielopola tuż pod Krakowem nad starą Wisłą, żył lat 126, umarł około r. 1830 [4].
W Krakowie umarł w 1724 roku 127-letni starzec, który spłodził z czterema żonami 125 dzieci, i pozostawił córkę 87-letnią, matkę 12 dzieci (obacz Allgemeine Diaetetik von Dr. Ideler. Halle 1848, pag. 434).
Dzwonnik przy parafii Gaworowo w powiecie ostrołęckim ma lat 113 i zupełnie dobrém cieszy się zdrowiem.
Wintoniak podoficer inwalidów polskich w Wolborzu ma lat 112, dobrém jeszcze cieszy się zdrowiem i chodzi na wartę.
Grzegórz Beznazwy urodzony pod miastem Stoczek w powiecie Ostrołęckim, daty urodzenia swego nie wie, pamięta tylko że w czasie koronacyi Króla Stanisława Augusta w Warszawie miał lat piętnaście a zatem ma obecnie lat 107. Był on chłopcem ogrodowym w powstającym wówczas parku Łazienkowskim, i nie raz miał zaszczyt rozmawiać z Monarchą, któren urządzając tu letnią swą rezydencyją godziny przepędzał wchodząc w szczegóły robót. Późniejsze okoliczności wyprowadziły go na plac wojny, miał czynny udział w zapasach, które panowanie króla Stanisława pamiętném uczyniły. Następnie jako żołnierz księztwa Warszawskiego uwolniony od służby wojskowéj powrócił w rodzinne strony, i znalazłszy przytułek w domu Kasztelana Glinki w dobrach jego Zatory i Susko zajmował się ogrodnictwem. Starzec ten mimo nader podeszłego wieku, przebytych kolei i trudów, zatrzymał aż do obecnéj chwili wszystkie władze umysłowe, i przypomina sobie dokładnie wszystkie wypadki i zdarzenia, w których miał udział. Utrzymuje, że mu kilka zębów odrosło w miejsce wypadłych przed czterdziestą laty.
Piotr Sosnowski znakomity malarz umarł d. 20 września 1853 w Moskwie, licząc lat 122, 1 miesiąc i dni 25. Jego ojciec był ubogim szlachcicem w ziemi smoleńskiéj i szwagrem pana Wiśniowieckiego.
Młody Piotr Sosnowski zostawszy w bardzo wczesnym wieku sierotą, uczuł w sobie zapał do sztuki malarskiéj, i wpisał się w poczet uczniów akademii sztuk pięknych w Petersburgu. Jego prace i szkice napiętnowane wyższego talentu urokiem, zwróciły na siebie uwagę wszystkich znawców. Sosnowski został znakomitym malarzem i professorem w akademii sztuk pięknych; ale w roku 1788 mając lat 57 życia, idąc za namową swego wuja pana Wiśniowieckiego, wstąpił do wojska do sztabu księcia Potemkina, i odbył drugą wyprawę turecką: był nawet przy zdobyciu Oczakowa. W roku 1796 wystąpił z wojska, dosłużywszy się rangi kapitańskiéj w gwardyi konnéj przybocznéj; a w roku 1812 walczył jako pułkownik milicyi, mając lat 80, pod Borodino. Potém wrócił znów do pędzla, i pozostał aż do śmierci wiernym sztuce, któréj był szczerym czcicielem. Jeszcze w r. 120 życia trudnił się malarstwem, pędzel jego nie stracił nic z żywości swojéj. Jego krajobrazy malowane w tym wieku zdawały się być dziełem ognistéj duszy młodzieńca.
Organizm jego był nadzwyczaj silnym: nigdy nie chorował i przechował aż do końca życia niezmącone zmysły. Słyszał dobrze i czytał bez okularów, apetyt miał dobry, jadł proste potrawy, ale nie pił nigdy wina, wódki, herbaty, kawy, czekolady, tylko piwo i kwas. Nie palił także tytoniu i ciągle był w ruchu. W dzień śmierci przechodził się, a czując osłabienie wszedł w łóżko dla wypoczęcia, i zasnął snem wiecznym bez cierpień i nie chorując. „Medizinische Zeitung Russlands z r. 1853 numer 49“ dodaje: że Piotr Sosnowski chociaż tak podeszły, nie był wcale zwolennikiem przestarzałych opinij, i że przeciwnie szedł zawsze z postępem czasu, i ciągle zdumiewał świeżością młodocianą swego pogodnego, i w piękną przyszłość wierzącego umysłu.
Mikołaj Radziwiłł Wojewoda Wileński urodzony w roku 1366, ochrzczony w Krakowie razem z swym ojcem Wojszmidem i z królem Władysławem Jagiełło, żył lat 104.
We wsi Pomuszy w powiecie Poniewierskim hrabina z Kościuszków Platerowa, osoba nadzwyczaj dobroczynna utrzymywała na dworze swoim następujące stare osoby które wszystkie przeżyły swą dobrodziejkę, ale wszystkie we dwa miesiące po śmierci jéj umarły:
1. Panna Strzelecka miała lat 112. 2. Pani Dziedrowiczowa lat 115. 3. Panna Ludwika Klińska 4. Panna Augusta Klińska dwie siostry, zmarły w jednym tygodniu przeżywszy lat sto. 5. Jan Ossowski stary kawaler mający lat 98. 6. Karlica Judyta mająca lat przeszło 90 i przezwana błaznicą, przez swe koleżanki.
Bartłomiéj Jan Hryncewicz kanonik znany z uczoności i pobożności umarł w Wilnie mając lat 104, ciesząc się do ostatniéj chwili życia przedziwną rzeźwością umysłu.
Dowiat szlachcic w Upickiem na Żmudzi, miał lat 117 umierając przed 15 laty.
Głozowski dziedzic wsi Ponudzie jeszcze żyjący ma lat 120, a najmłodszy syn jego daleko słabszy od ojca ma lat 90.
Adamowicz ksiądz w Lidowianach w Rosieńskiem, dawniéj żołnierz ma lat 98.
Panna Michalina Sawicz mająca lat 103 podług zdania młodszego brata swojego dziewięćdziesiąt lat liczącego, żyje do dziś dnia u krewnéj swojéj pani Marszałkowéj Koweńskiéj Dowgierd.
Professor Czajkowski zaręczał mnie, że jego dziad Kazimierz Czajkowski żył lat 102, a jego babka Gertruda z Marszewskich Czajkowska żyła lat 98. Umarli w Gnieznie pod Chełmnem w jednym tygodniu roku 1836.
Kasztelan Podoski, właściciel dóbr Miasteczka w powiecie Radomyślskim Gubernii Kijowskiéj, żył więcej nad lat 115.
Wacław Borejko i siostra jego pani Chojecka żyli więcéj jak po lat 95.
(Za długowieczność kasztelana Podoskiego i Wacława Borejki nie ręczę, bo czerpię tę wiadomość tylko z listu Antoniego Nowosielskiego pisanego do Gazety Warszawskiéj, a to źródło, jak mnie zapewniają obywatele z tamtych gubernij, nie zupełnie wiarogodne.)
Gołuchowski Józef, urodzony w r. 1720 wszedł w służbę wojskową do Regimentu Królowéj Jadwigi w Dragonii konnéj polskiéj, i tam został lat ośmnaście: w r. 1755 dostał się do niewoli Rossyjskiéj, a w rok potém do wojska Rossyjskiego do pułku Starodabowskiego, gdzie pozostał aż do roku 1782, uzyskawszy stopień Majora, order i dymissyją z pozwoleniem noszenia munduru. Pozostał w dymissyi lat 42, i mając lat 104 uzyskał miejsce strażnika konnego luki Podlodów, później przeniesiony na lukę Pawłowice, gdzie zostawał aż do d. 17 Maja 1827 i awansowany został na plombiarza komory Luszków. Umarł dnia 27 Lipca 1832 r. mając lat 112.
(Notatka udzielona mi przez JW. Janiszewskiego Radcę Stanu z archiwum emerytalnego.)
Przeczytajmy, co nasz uczony i sumienny historyk Szajnocha mówi o długowieczności Polaków za czasów Jagiełły:
„Niewielki folwark ziemi małopolskiéj wydawał po 7,000 kóp żyta. Zamożni jéj mieszkańcy, zwłaszcza trzeźwi, dochodzili lat stu i więcéj, nie wiedząc co to choroba. W powszechności plemię ówczesne było mimo tylu klęsk klimatycznych dziwnie czerstwe i zdrowe: 70-letni ojcowie piastowali nowonarodzonych synaczków na swoim ręku. Siostra Kazimierza Wielkiego, Elżbieta „tańce stroiła, wesoła była, chociaż babie było już przez 80 lat“ mówi Bielski.
W tym samym czasie ślepy arcybiskup Jarosław kończył setny rok życia. Trzeci ich współcześnik Stanisław Szreński wojewoda mazowiecki, zwany Grad, przyszedłszy na świat w r. zabicia króla Przemysława, to jest przed laty 80, a żył jeszcze przeszło lat 60. Naliczył ich razem 140, jak to napis na grobie jego w Szreńsku opowiada. (Paprocki, herby ryc. 309; Bielski kronik. pols. Gałęz. IV 172). Przesłuchywanym w ważnych processach świadkom, mającym dać wiadomość o dawno minionych czasach, przyznawano sądownie po 150 lat życia (Narusz. Hist, wydanie Lipskie, IX, 102).
Niejaka Taranowska dożywszy lat 156, umarła z przestrachu w czasie oblężenia Torunia przez Szwedów. (Z notatek K. W. Wójcickiego).



Przytoczywszy najznakomitsze przykłady podeszłego wieku, zobaczymy teraz w jakim klimacie, w jakich okolicznościach, w jakim stanie, z jakiemi usposobieniami ciała i duszy człowiek najwyżéj dosięgnął starości.
Powszechnem jest mniemaniem ludzi historyi świata nieznających, że życie pierwszych mieszkańców ziemi było nieskończenie dłuższe, czerstwiejsze i doskonalsze, wzrost olbrzymi, a siła nadzwyczajna. Poeci i powieścio-pisarze żywili owe wyobrażenia, któremi się wielu ludzi po dziś dzień zajmuje, jako obfitém źródłem nadzwyczaj przyjemnych marzeń. Ale kości owych olbrzymów nie doszły do nas, a te co brano za kości ludzkie, okazały się kościami słoniów, nosorożców i ogromnéj przedpotopowéj jaszczurki.
Co do długości życia, musiemy to wyznać, że surowa i gruntowna krytyka nie pozwala wierzyć, że piérwszy człowiek żył lat 1000, a Matuzal lat 900.
Od czasów Abrahama poczyna się epoka dziejów pewniejszych, i w nich to czerpać winniśmy pewniki nadające nam wiarę w długowieczność życia naszego, w nich to szukać możemy przykładów któreśmy naśladować powinni, gdybyśmy żyjąc skromnie i patryarchalnie, chcieli dopiąć jak najdłuższego wieku.
Abraham, człowiek dzielny, odważny, skromny i szczęśliwy żył tylko lat 175; o lat dziesięć mniéj od zmarłego przed 300 laty biskupa Keutigern.
Syn Abrahama Izaak, człowiek nadzwyczaj spokojny i wstydliwy, żył lat 180, czyli o dziesięć lat krócéj od Węgra z bannatu, o którym nam zaręcza professor Hannow z Gdańska, że żył lat 190.
Przebiegły Jakób żył lat tylko 147, wojowniczy Ismael tylko lat 137, a dobra Sara, jedyna niewiasta o któréj długowieczności historyja raczy wspominać, żyła lat 127. Józef biegły polityk a bardzo nieszczęśliwy w swéj młodości, żył tylko lat 110, a Mojżesz człowiek z nadzwyczajnym geniuszem twórczym, z niesłychaną energiją, naczelnik burzliwego i niestałego ludu żydowskiego, żył lat 120.
Wielki kapłan Elijasz, człowiek otyły, flegmatyczny i spokojny, żył tylko lat 90, a prorok Simon lat 88.
Pomiędzy starożytnemi Grekami nie było wielu znakomitych długo żyjących ludzi. Mądry Solon, wesoły Anakreon, genijalny Sofokles, poetyczny Pindar, żyli po lat 80, ale za to Gorgias z Leontium, wielki mówca, podróżnik i nauczyciel, umarł przeżywszy lat 108; mniéj od naszego Gołębiowskiego podoficera francuzkiego. Zeno, założyciel szkoły stoików, gardzących życiem, i wzdychających do śmierci, żył lat 100; mniéj od Paschalskiego, pragnącego jak najdłuższego życia i umiejącego go używac.
W starożytnym Rzymie stosunkowo dłużej żyły znakomite kobiety od znakomitych mężów. Valeryusz Cervinus, przyjaciel ludu, zawsze dzielny i szczęśliwy, dosięgnął do lat 100: ale Terencyja żona Cycerona pomimo zgryzot i podagry żyła lat 103, a Luceja aktorka bardzo młodo wstąpiwszy do teatru, pozostała w nim przez cały wiek, i okazała się jeszcze na scenie w 112 roku życia.
Wiarogodne tablice śmiertelności sławnego Ulpiana zgadzają się dziwnie z naszemi, mianowicie co do wielkich miast. Według nich, w dawnym Rzymie i w dzisiejszym Londynie stosunek długości życia był prawie jednakowy za czasów Hufelanda, i pozostał takim do dziś dnia. (Statistics of Worsley, 1854 r.) W zepsuciu wyrównały sobie obie stolice i to jest pewną rzeczą.
Z tego cośmy o długowieczności rodu ludzkiego widzieli, czytali i słyszeli, wypływa: 1) że za czasów Mojżesza, Greków i Rzymian trwałość życia była taż sama co dzisiaj; 2) że mniejsza daleko w czasach naszych, mianowicie w kraju naszym znajduje się liczba ludzi podeszłych jak wówczas.
Jakaż téj przykréj różnicy przyczyna?
Utrzymują niektórzy uczeni, że ciepło wewnętrzne ziemi przebiega naprzemian wszystkie jéj części, a zgromadzając się w większéj sile na jednych, zmniejsza się tém samém na drugich. Więc od nas miałoby się oddalić ciepło!...
I nasi starzy wieśniacy utrzymują, że Polska stygnie od niejakiego czasu, i zgadza się to niejako z prawdą historyczną, bo przed dwoma wiekami w Polsce zbierano i tłoczono wina; świadczą o tém prawa obowiązujące szynkujących winém krajowém, morawskiém i węgierskiém w osobnych kategoryjach przez prawodawców pomieszczone. W ratuszu Toruńskim do dziś dnia pozostają dowody piśmienne, że się cesarz niemiecki Rudolf upił w tém mieście winem, wytłoczoném i zebraném w obrębie miasta.
Ale znowu Pliniusz, sumienny naturalista, powiada o zimach, podczas których wino w piwnicach Rzymu i wody Tybru aż do dna zamarzniętemi były.
Dziś funt winogron kosztuje w Warszawie 4 złp. tyle, ile funt lodu w Rzymie, a śmiertelność Warszawy ma się do śmiertelności dzisiejszego miasta Rzymu jak 100 do 97, i to podług obrachowań z ostatnich lat pięciu, podczas których panowała dwa razy cholera w Rzymie i u nas w Warszawie.
Weźmy teraz pod uwagę wiek życia z punktu widzenia rozmaitych stanów człowieka, a zawsze z szczególnym poglądem na teraźniejsze czasy i na nasze położenie.
Zacznijmy od ludzi, którzy piastowali najwyższe godności ziemskie, którym położenie ułatwiało wszelkie korzyści i roskosze życia; zacznijmy od monarchów. Czyli to wzniosłe położenie monarchy udzieliło im także przywiléj długiego życia? Ani starożytna, ani nowsza historyja za tém nie przemawia.
Dawid król żydów i prorok, urodzony w r. 1085 przed Chrystusem, żył lat 84, a panował samodzielnie lat 44. Wielki król, jeszcze większy poeta, ale namiętny, lubieżny, niekiedy nawet okrutny, przedłużał sobie życie wszelkiemi możliwemi sposobami. Wszystko mu sprzyjało, i otoczony niesłychanym zbytkiem wiódł życie przyjemne; jednakże nie żył ani panował tak długo jak nasz dzielny Władysław Jagiełło, (król Władysław Jagiełło żył lat 86 (1348 † 1434), panował w Polsce lat 48, umarł w skutek zaziębienia się w nocy przysłuchując się śpiewowi słowików). Panował tylko tak długo jak nasz mądry król Zygmunt stary, i żył o rok krócéj od naszego nieszczęśliwego króla Stanisława Leszczyńskiego, któremu nieubłagana Parka na cudzéj ziemi skróciła okropnym zgonem dni pełne cnoty, dobroczynności i światła.

W dawnych czasach kilku tylko znamy monarchów którzy tak długiego wieku dostąpili. Tylko jeden Aureng-Zeyb cesarz mongolski dosięgnął prawie stoletniego wieku. Urodzony w r. 1607, umarł właśnie w sto lat potém podbiwszy Tybet, Dekan, Golkondę i Wisapur, zbiwszy Maratów w wielu walkach. Był to monarcha świetnych zdolności, lecz okrutny; kazał pozbawić życia kilku zbuntowanych braci i synów swoich. Pragnął żyć długo, zasięgał rady najsławniejszych lekarzy europejskich i wynagradzał ich wspaniale. Do późnéj starości nie używał nigdy mięsnych potraw i żywił się tylko roślinami i mlekiem. Dopiéro w starości zaczął jeść mięso, a w wieku zgrzybiałym kąpał się w mleku i w krwi młodych zwierząt.

Król pruski Fryderyk II-gi Wielkim zwany, był takim pod wieloma względami, a nawet pod względem fizycznym. Delikatnego zdrowia, niesilnéj budowy, umiał zahartować się w wojnach, które przez lat 20 z przemagającym prowadził nieprzyjacielem, i dożył wieku lat 76.

Z trzystu Papieżów, którzy od czasów Piotra S. zasiadali na apostolskiéj stolicy, pięciu tylko dożyło albo przeżyło lat 80, mimo tego że tę wysoką godność w starości uzyskują.
Daleko częściéj troski przywiązane do posiadania władzy, skracały ludziom, zresztą silnym i zdrowym życie, jak posiadanie rozumu.

Głęboko myślący filozofowie odznaczali się podeszłym wiekiem, zwłaszcza kiedy ich umysł zajmowały roskosze wynikłe z badania natury. Górują pod tym względem Stoicy i Pitagorejczykowie, uważający jako zasadę mądrości, ujarzmienie namiętności i chuci zmysłowych. Świetny Apolonijusz z Tyany, śmiały podróżnik który dotarł aż do Indyj Wschodnich, przyjaciel cesarza Wespazyjana i taumaturga, to jest czarownik, chociaż burzliwe prowadził życie, jednakże nigdy nie odstąpił surowych zasad Pythagora, i żył przesło lat 100. Xenophilan z Kolofonii, także Pytagorejczyk, lekarz i założyciel sekty panteistów żył lat 106, Zeno, Demonax i Isokrates żyli po lat 100, Demokryt głęboki badacz przyrody, przytém pełen wesołości człowiek, żył lat 109; brudny ale wstrzemięźliwy Dyogenes, bijąc się z biedą i zimnem, dosięgnął lat 90, a Plato jeden z najszczytniejszych genijuszów, jakich Bóg na chlubę ziemi stworzył, najgorliwszy w nauczaniu professor, żył przy bardzo słabéj organizacyi przecież lat 81.

Nawet nowotniejsi filozofowie długiém cieszyli się życiem: Kepler, Bacon, Newton i Euler dożyli lat 90. Kant umarł w 81 roku życia. Göthe żył lat 92, a świetny Humboldt ma lat 89.
Pod względem długowieczności, francuzcy filozofowie prawie się odznaczają nad wszystkich innych. Mądry, genijalny, dowcipny i miły Fontenel żył lat 100, (1657 † 1757).
Formey, który napisał historyją prawa polskiego, żył lat 90, a Wolter pomimo złośliwości i słabości swojéj żył jednak lat 84.
Pomiędzy uczonemi, umysłowemi i utalentowanemi Polakami, odznaczyli się długowiecznością najwięcéj:
Ksiądz Zygmunt, Aleksander Nałęcz Włyński, proboszcz parafii Ś-go Floryjana na Kleparzu, professor Uniwersytetu Jagiellońskiego, znakomity tłómacz dzieł Orzechowskiego, który umarł w r. 1831 w Krakowie, mając lat 99 i miesięcy 10. Życie jego nacechowane było rzadką dobrocią i niezmordowaną pracą, do saméj śmierci zachował umysł przytomny, pogodny, a nawet wesoły.
Stanisław Trembecki, autor Zofijówki, jednego z najpiękniejszych poematów, jakiemi się szczyci literatura polska, pędził życie burzliwe; trzydzieści miał pojedynków o kobiety, namiętnie lubił grać w karty, a jednakże o mało co nie dożył setnych lat. Zachorowawszy mocno w pięćdziesiątym roku życia, i opuszczony przez lekarzy, sam się najściślejszą uratował dyjetą, i od tego to czasu nie używał na pokarm nic takiego coby, jak mówił, żyło; pił tylko wodę, mleko i bardzo wiele kawy. Zwyczajną jego strawą były żółtka jaj, owoce i wawrzywa; nie dotknął przecież nigdy grochu ani fasoli. Przekonanym był, że zachowując tę dyetę, dojdzie do wieku wojewody Szreńskiego, to jest do 140 lat życia. Utrzymywał nawet, że gdyby był od dzieciństwa takich tylko używał pokarmów, z pewnością byłby dosięgnął lat trzechset, jako kresu który natura wiekowi ludzkiemu oznaczyła. Wierzył zatém jak kapitan Rilley, w trzechwiekową długowieczność.
Ludwik Kropiński, dawny generał wojska polskiego, autor Ludgardy i niezmiernie tkliwego romansu Julii i Adolfa, przeżył rok 90.
Stefan Ręczyński, superintendent kościołów reformowanych w Litwie żył lat 99, i w ciągu swego sześćdziesięcio-kilko-letniego urzędowania był jednym z najpracowitszych uczonych i duchownych.
Marcin Bielski, Franciszek Karpiński, Jan Śniadecki, żyli przeszło po 80 lat; Jan Nepomucen Kamiński, Józef Maksymilijan Ossoliński, Jan Albertrandy do lat ośmdziesięciu, ksiądz Piotr Skarga Pawęski, Stanisław Staszyc, Szymon Syreniusz Syreński, Józef Jędrzéj Załuski, Jacek Przybylski, Jan Paweł Woronicz, Szymon Szymonowicz Bendoński, Fabijan Birkowski, Feliks Bentkowski przeżyli lat siedmdziesiąt i kilka.
Niedawno zmarły w Gdańsku zasłużony ksiądz Mrongowiusz żył lat 98.




A zatém zdaje nam się żeśmy dowiedli, iż rozum nie szkodzi ani życiu, ani zdrowiu; nie lękajmyż się tedy tak okropnie tego daru, najwięcéj nas do bóstwa zbliżającego, i nie myślmy żeby w głupocie były jakieś zatajone i głębokie zasoby zdrowia i życia.

W prawdzie między praktycznemi lekarzami, śmiertelność jest bardzo wielka, niestety! większa niż w każdym innym zawodzie.

Najmniéj lekarze stosować się mogą do prawideł hygieny, które przepisują innym; przytém nie ma prawie powołania, któreby za sobą pociągało tak wielkich wysileń ciała i duszy. Nawet nasz patryjarcha Hippokrates, o którym Hufeland mówi, że żył lat 104, nie przewodniczył nam wcale pod względem długowieczności, bo jak się wykazało z nowo odkrytych przez professora Lallemand źródeł historycznych, boski ojciec Hippokrates umarł w Larissie mając lat 80. Nie jeden lekarz polski doświadczywszy tysiącznych niesprawiedliwości i moralnych zgryzot lekarskiemu powołaniu towarzyszących, żył i żyje jeszcze daleko dłużéj.

Wszakże Dr. Broussonet (margrabia, który tytułu swego nigdy nie używał), mój professor w Montpellier, dostąpił lat 93 wieku, a całe życie swoje był czynnym jako podróżnik, naturalista, jako lekarz wojskowy podczas wojny i zarazy, jako professor kliniki i dziekan fakultetu lekarskiego w Montpellier.
Na czele krajów pod względem długości życia stoją: Szkocyja, Szwecyja, Norwegija, Anglija, środkowa Rossyja i bannat węgierski.
Człowiek w ogólności żyje dłużéj w krajach zimnych jak gorących, ponieważ w gorącym klimacie roztworzenie odbywa się z większą siłą. Najwięcéj przyczynia się do przedłużenia życia jednostajność atmosfery, szczególniéj pod względem ciepła i zimna, lekkości i ciężkości powietrza pod względem elektrycznym i magnetycznym. Ztądto kraje w których barometr, ciepłomierz, elektrometr, i magnetometr nagłym i znacznym podlegają zmianom, nie są przyjazne trwałości życia. Pod tym względem szczególniéj odznacza się terrytoryjum niemieckie, w którém położenie geograficzne utrzymuje ciągłą mięszaninę klimatów i ciągłą zmienność temperatury, gdzie częstokroć w jednym dniu mróz i największy upał bywa, i gdzie po pogodnym Marcu w Maju śniegi padają. Dla tego też limfatycznym niemcom zęby gniją a nogi tyją, brzuchy puchną a kości próchnieją.
I nasz klimat staje się niestety podobnym do klimatu niemieckiego, w miarę jak z obszaru krainy naszéj unikają lasy czyszczące powietrze, zasłaniąjące od powiewu rozkiełznanych wiatrów i zabezpieczające człowiekowi ubogiemu paliwo. O wpływie lasów na klimat różne są zdania. Lasy odwieczne wiele obszaru zajmujące, gęste, na wzgórzach położone zachowując śniegi, mogą dać powód do zatrzymania zimna, wilgoci, i niezdrowych wyziewów; ale takich lasów już u nas niema. Lasy dziś na równinach położone, niezbyt gęste i wielkie, nie tylko złego wpływu na klimat kraju nie wywierają, lecz owszem zatrzymując i stępiając siłę wiatrów, opierają się zziębnięciu atmosfery.
Ale jak nakłonić szlachcica naszego do ochronienia lasów? — „Po mojéj śmierci niech i potop przyjdzie! aprés moi le déluge“ — myśli sobie taki nie przezorny szlachcic, czerpiący jedyny urok życia w szampanie, w kartach i w towarzystwie bezmyślnych zbytkowników.
Mieszkańcy wsi i małych miasteczek cieszą się w ogólności dłuższém życiem od mieszkańców wielkich miast. W wielkich miastach rzadko kiedy ludność w dobrym jest stosunku do obrębu powierzchni i do hygienicznie zbudowanych domów. Zresztą jak to już wprzódy powiedzieliśmy, nie wszystkie na pozór piękne, kosztownemi wodotryskami ozdobione miasta, mają kanały któremi odchodzą nieczystości zarazę roznoszące.
Najstraszliwszy stopień ludzkiéj śmiertelności napotykamy pomiędzy niewolnikami i w domach podrzutków, w których jedna źle żywiona mamka karmi troje dzieci. A takie domy podrzutków istnieją niestety w bardzo wytwornie wyglądających miastach.
Ale za to znów nie jeden pustelnik i zakonnik przy najsurowszym sposobie życia, przy zupełném wyrzeczeniu się siebie, przepędzając życie na rozmyślaniu, połączoném z ruchem ciała i użyciem świeżego powietrza, doszedł wieku bardzo podeszłego. I tak apostoł Jan żył lat 93. Pustelnik Paweł, przy najsurowszéj wstrzemięźliwości i w głębi wilgotnéj jaskini, żył jednak lat 113; św. Antoni założyciel pierwszych klasztorów, sprzedawszy dobra swoje ukrywał się w ustroniach Tebaidy i walcząc z głodem i z wszelkiemi niewygodami, oddał się całkiem najsurowszemu życiu zakonnemu. Żył jednakże lat 105. W nowszych czasach przykłady takiéj długowieczności rzadko się wydarzają w klasztorach, zapewnie dlatego, że już w nich nie pojmują owej świętej abstrakcyi umysłu, owego religijnego wyrzeczenia się wszelkiéj światowości. [5]


Ale czemuż wielu Bogu lub nauce oddanych mężów, którzy z sobą zabierają do grobu dziewiczość ciała swojego, (wielki Newton i świetny Kant należeli do rzędu tych godnych ludzi) dostąpiło jednakże lat stu i więcéj życia, kiedy żaden że starych kawalerów, tak gęsto rozsianych po obszarze świata, nigdy nie dożyje podeszłego wieku?
Bo wielka jest różnica pomiędzy czynném wyrzeczeniem się; pomiędzy ofiarą zrobioną na chwałę Boga lub na korzyść nauki, a owém bierném wyparciem się odpowiedzialności za szczęście bliźniego swojego, które starego kawalera powstrzymały od zawarcia ślubów małżeńskich.
Bo egoizm ściska serce człowiekowi tylko dla siebie samego żyjącemu, bo pod oddechem niecnego sobkostwa, więdnieje, marszczy, zrasta się i kostnieje serce, ów szlachetny organ tak potrzebny do życia jak do uczuć!...
Serce jest źródłem pierwotném wszystkich ruchów żywotnych, główném narzędziem do udzielania samego życia wszystkim organom; ale w miarę posuwającego się wieku i zwiększającego się egoizmu, serce się zmniejsza, ściska, kostnieje a zarazem więdnieje, i to tak dalece, że nakoniec 8 razy mniejszą przestrzeń względem ogólnéj massy całego ciała zajmuje, niż na początku życia. Miąższość jego staje się coraz zbitszą i twardszą i w tym samym stosunku jak twardnieje powierzchnia, w podobnym stosunku osłabia się drażliwość, i nikną czucie, uczucia, miłosierdzie, przyjaźń a nawet miłość, owo ostatnie, pospolicie jeszcze w każdéj najstarszéj poetycznéj duszy drgające uczucie. Ubywają tedy coraz więcéj działające siły, a siły opierające się postępom życia wzmagają się. Toż samo dzieje się w całym systemie naczyniowym i we wszystkich organach ruchu. Wszystkie naczynia stają się coraz twardszemi, ciaśniejszemi, bardziéj pomarszczonemi i coraz niezdatniejszemi do czynności swojéj. Arteryje kostnieją, naczynia włoskowe zrastają się, i przez to najdelikatniejsze środki odnowy, drogi przystępu i przyswojenia z zewnątrz stają się mniéj przenikliwemi; a zatém tamuje się dopływ odżywiający z zewnątrz. Czułość tępieje, a z nią razem samodzielne siły nasze; w tym samym stopniu wzmagają się siły rozkładające, niszczące, siły mechaniczne i chemiczne, dybiące na owładnięcie atomów naszego ciała. W skutku ubytku sił nadających ruch, cierpią szczególnie sekrecyje, niezbędne do wydzielania cząstek zepsutych czyli do czyszczenia ciała. Skóra zamiast przepuszczać niewidzialnym potem, ciecze organizmowi już niepotrzebne, a zatém szkodliwe, staje się coraz ściślejszą, nieprzenikliwszą i niezdolniejszą do pełnienia funkcyj swoich. Nerki i pęcherz za nadto się już natężywszy przez to samo że skóra działać przestała, odmawiają pomocy, odchody urynowe są utrudnione. W płucach zatrzymuje się nieczysty śluz i dusi starca, nakoniec naczynia wyziewające kanału kiszkowego drętwieją i odchody stolcowe stają się coraz trudniejszemi. Soki skrzepłego starca są nieczyste, ostre, gęste, i obfite w cząstki ziemne. Ziemne części, mianowicie fosforany wapna, najnieprzyjaźniejsze wszelkim żywotnym ruchom, nabywają w ciele starca coraz więcéj przewagi; nareszcie widziemy go jeszcze za życia zbliżającego się szybkim krokiem do ostatecznego przeznaczenia, wracającego w głąb téj ziemi, od któréj nigdy duchem oderwać się nie umiał.
Otóż zgubne skutki tego życia pająkowego, bezuczuciowego, bezlitościwego, które nie jeden stary kawaler nieotaczający się miłością od siebie zależnych osób, wiedzie. Bóg pożytku z niego nie ma, bo egoista nie doznaje owych błogich religijnych wzruszeń, wykwitłych z wiedzy poświęcenia; ludzkość pożytku ze starego kawalera nie ma, bo on nie tylko się nie przyczynia do wzrostu pojęć i dążności moralnych, ale częstokroć jeszcze godzi na moralność niejednéj niezepsutéj istoty.
Biada temu starcowi kawalerowi, co przynajmniej w miłości nauk i sztuk pięknych nie umiał szukać roskoszy, i nie zabezpieczył sobie w czemsiś szlachetném i ludzkości pożyteczném odnowy dla uczuć serce poruszających: bo tego owładną przedwcześnie zimno ziemi i skamieniałości ziemskich cząstek.
A zatém wszędzie i zawsze mózg, władza myślenia, rozum, duch, ta wyższa i boska władza, którą człowiek w sobie sumienną pracą wyrobić zdoła, wpływa najwięcéj nie tylko na charakter, ale nawet na temperament i na konstytucyją człowieka, i najwięcéj się przyczynia do udoskonalenia i trwałości życia ludzkiego.
Dla czego człowiek, któremu natura nie udzieliła ani sierści, ani kopyt, ani kłów, ani rogów, lecz owszem organizacyją najdelikatniejszą i najwięcéj złożoną; dla czego człowiek u którego się wszystkie soki i części składowe najprędzéj niszczą, przewyższa jednak trwałością życia wszystkie rodzaje doskonalszych zwierząt?
Oto dla tego, że ma mózg, władze myślenia, rozum, ducha, który nie tylko wystarcza na własną obronę i na wymyślenie środków przechowania się we wszystkich najgorętszych i najzimniejszych klimatach, ale nawet zdolny jest zabezpieczyć byt, wychowanie i szczęście słabszym od siebie, upośledzonym od przyrody, starym, zgrzybiałym, chorym i nieszczęsnym istotom.
Ów mózg jest darem Boga cudownym, a ludzie nieumiejący go cenić są niewdzięcznikami.
Żaden głupi, żaden nieokrzesany, żaden próżniak (chociażby należeli do rzędu najbogatszych), żaden z ziemskiemi nagabywaniami walczyć nieumiejący lub niewprawiony człowiek, długo nie żył i żyć nie ma prawa. Gdzie prawo Boga i natury odmawia pomocy, tam odwołania do żadnych innych sił nie ma już, tam rozpacz, śmierć przedwczesna jest niestety konieczném następstwem!!!



Wykazuje się tedy z przykładów wyżéj wymienionych, że człowiek byleby nie był obarczony odpowiedzialnością za szczęście i byt zanadto wielkiéj liczby bliźnich swoich, byleby nie pracował zanadto, zwłaszcza umysłowo, przy mierném nawet wyżywieniu, przy ciągłéj czasami nawet wytężonej pracy, może żyć we wszystkich strefach umiarkowanie zimnych lat 100, a niekiedy nawet daleko więcéj.

Haller twierdzi i przekonywa, że człowiek zdolny jest dożyć do lat dwustu. Buffon dowodzi, wspierając się na prawach natury, analogiją porównawczą stwierdzonych, że człowiek zdrowo urodzony ma prawo żyć przynajmniej lat 90 do 100; i że tak długo żyje, jeźli choroby, przypadki, zmartwienia, głód, zimno i inne życiu zagrażające przypadkowości nie skrócą dni jego.

Tém prawem natury, według zdania najsumienniejszych i najtroskliwszych w badaniu przyrody fizyjologów jest: że każde zwierzę ssące żyje przynajmniéj pięć razy dłużéj niż potrzebuje czasu do wyrośnięcia wzdłuż, lub w górę. I tak potrzebują do wyrośnięcia w przecięciu: wielbląd lat 8; koń lat 5; wół lat 4; pies lat 2; kot miesięcy 18; królik miesięcy 12; świnka morska miesięcy 7.

Istotnie też doświadczenie wykazało, że: wielbląd żyje lat 40; koń żyje lat 25; wół żyje lat 15; lew żyje lat 20; pies żyje lat 10; kot żyje do lat 9; królik żyje lat 8; świnka morska żyje lat 6.

Ale mogą żyć i dłużéj o lat kilka, stosownie do długości czasu przez który rosły.

Człowiek, który w przecięciu potrzebuje lat 20 do zupełnego wyrośnięcia w górę, żyje w przecięciu pięć razy dwadzieścia lat, to jest lat 100.

Posiadamy zatém prawo wyraźne, które nam daje z przybliżoną pewnością miarę trwałości życia. Wszystkie fenomena życia czepiają się jedne o drugie ogniwami logicznemi i niezmiennemi; trwałość życia zależy od czasu, przez który trwa rośnięcie, a czas rośnięcia w niezmiennym zostaje stosunku z długością noszenia; długość znów noszenia zależy od wielkości wzrostu i t. d. i Bóg w ie ile nieodgadnionych tajemnic natury, zależy jeszcze od niepojętych proporcyj wzrostu, czasu i innych okoliczności fizycznych i chemicznych.

Ten sam Buffon, który odgadł prawa natury mierzące trwałość życia, opowiada nam jednakże z szczegółową starannością historyją konia, który żył lat 50.

„Otóż mówi Buffon, przykład konia, który żył lat 50, to jest dwa razy tyle ile zwyczajnie trwa życie tego zwierzęcia, a zatém analogija i tu potwierdza to, cośmy znali tylko dzięki niektórym faktom podobnego rodzaju, przytrafionym wyjątkowym ludziom. Tak jest, fenomenalne zwierzęta, tak jest fenomenalni ludzie mogą przedłużyć życie swoje w dwójnasób. Te przywileje natury wprawdzie tylko bardzo rzadko się zjawiają: są to wielkie losy w loteryi życia, wystarczają one jednakże do dania najsędziwszym starcom nadziei jeszcze dłuższego życia.“
Te słowa, w ustach tak genijalnego i sumiennego badacza natury, nabywają nieocenionéj wartości i wlewać powinny balsam pociechy w serca ludzi pragnących przynajmniéj dla potomków swoich większego szczęścia niż to, które my na tym padole nędzy, rozrywani namiętnościami, nękani trwogą, doświadczamy.
W inném miejscu mówi tenże sam wielki naturalista, którego nazwisko często z takiém ulubieniem wspominamy, ze łabądź najwstydliwszy, najłagodniejszy i najwspanialszy ze wszystkich ptaków, żyje dłużéj niż każdy inny ptak, niewyjmując wsławionych z długowieczności kruków, orłów i papug. Już wiemy, co nam Hufeland opowiedział o krótkiém życiu kłótliwego koguta i sprośnego wróbla: jakież prześliczne wykwitają rady dla nas rozumnych istot z tego, co nam nierozumne zwierzęta przez swe życie i obyczaje przedstawiają? Natura jest skarbem niewyczerpanym mądrości, bardzo mało znanym przez tych, co się silą na wyszukanie wykwintności, oddalających nas od wiecznie młodéj, świeżéj, dobroczynnéj a prostéj przyrody.

A zatém cóż zalecamy za bussolę życia tym którzy pragną przedłużyć je po za zwykłe rozmiary? Czy mamy powrócić do stanu naturalnego roślinności, do warunków w których żyją zwierzęta? czy mamy żyć w oderwaniu duszy od ciała jak owi anachoreci? czy mamy przepędzać nasz żywot bezwiedzowo, nie pytając o jutro, idąc poprostu za natchnieniem chwilówém, miarkowanem jedynie tylko przyjętemi w świecie prawami przyzwoitości? czy mamy bezprzestannie badać żywiołów pomocnych i szkodliwych, i w każdéj chwili istnienia naszego iść za radami podanemi nam przez hygienę?

Nie wiem jak odpowiedziéć na te wszystkie pytania, bo mierząc wartość życia według własnych moich uczuć, myśli i dążności, nie mogę się dokładnie wtajemniczyć w sprężyny życia ludzi, którzy długo żyli a już istniéć przestali.

Starcom zaś jak najszczęśliwszym i jak najrzeźwiejszym, którzy już nic działać dla spółeczności nie mogą, jeszcze nigdy nie pozazdrościłem życia.

Jedni pragną życia krótkiego, lecz pełnego silnych wrażeń, chwały i czynu; drudzy starają się o życie długie, ale ciche i spokojne. Częstokroć tamci, dłużéj żyją od tychtu i zstępują do grobu niechętnie; nie raz drudzy pomimo usilnych starań przedwcześnie do ziemi wracają, i żałują że tyle wywarli usilności na przedłużenie sobie niepotrzebnéj nikomu istnosci. Rzadko zaś który umyślném postępowaniem przedłużyć sobie zdoła żywota, bo rzadko kto przewidziéć potrafi jakie go spotkają od jego woli niezależące koleje.
Lecz życzyć sobie długiego, bliźnim użytecznego życia, jest zawsze cnotą.
A zatém w prawach życia honorowo pojętych, sumiennie wykonywanych, powinniśmy szukać jedynéj rękojmi życia i długowieczności.






LETARG

CZYLI


ŚMIERĆ POZORNA.




Pewne choroby mogą spowodować u człowieka stan bardzo podobny do śmierci, a temi są: apopleksyja, upojenie, ekstaza, epilepsyja, katalepsyja, histeryja, omdlenie, uduszenie, zmarznięcie, tetanos i pewne rany bardzo ciężkie. Ważną jest rzeczą umieć odróżnić śmierć pozorną od śmierci rzeczywistéj.
Twarz trupa ma zwyczajnie wyraz osobliwy, podobny do tego który lekarze nazywają hipokratycznym; cera jest blado-zielonawa, lub sinawa lub ołowiana, oczy są zapadłe, nos wyciągnięty. Ale te charaktery mogą się wydarzyć u bardzo chorych osób, a znów niektórzy ludzie nawet po śmierci zachowują zdumiewającą regularność wyrazu i barwę cery; istotnie wyglądają jak uśpione snem zdrowym istoty.
Nie tylko twarzą, lecz zimnem ciała, brakiem ruchu, zmysłów i woli, trup może być podobnym do człowieka bardzo chorego. Na większą zasługują uwagę charaktery trupiego oka, które jest zapadłe, sflaczałe i mdłe, jak gdyby całkiem nie było napełnione płynem przezroczystym. Ale i ten objaw nie zawsze towarzyszy śmierci, a może towarzyszyć uchodzącemu życiu.
Brak cyrkulacyi i oddechu, zawsze towarzyszy śmierci, ale cyrkulacyja i oddychanie może się odbywać tak wolno i niepostrzeżenie, że najlepszego lekarza zmysły nie wystarczą na ich odkrycie, a znów u osób uduszonych i omdlałych, te objawy życia ustają.
Sztywność członków zwana sztywnością trupią, jest daleko ważniejszą oznaką śmierci; istnieje ona zawsze po śmierci, i zaczyna się zawsze od szyi, od tułowa, potém przechodzi do ramion, a nareszcie do nóg; chwila w któréj się jawi ten objaw śmierci jest rozmaita, najczęściéj sztywność się jawi zaraz po zniknięciu ciepła. Trwanie także téj sztywności jest rozmaite. U młodych, silnych, na zapalne i krótko trwałe choroby umarłych ludzi trwa ona dłużéj, u ludzi zaś starych, osłabionych przez chroniczne choroby trwa tylko ona przez godzin kilka. Ustaje tym samym porządkiem jakim się zjawiła, a zgnililizna dopiéro nastaje po ustąpieniu sztywności. Jednakowoż w niektórych chorobach nerwowych, a szczególniéj w tetanosie, sztywność członków także ma miejsce, lubo wówczas trwa cieplik. Sztywność trupia raz przełamana w stawach już nie powraca, a sztywność nerwowa u osób pogrążonych w letargu wraca nawet po jéj przełamaniu.
Zmarźli ludzie ten sam przedstawiają fenomen sztywności, przytém jeszcze zimna, co w błąd wprowadzać może rozpoznawcę, jednakże członki zmarłego, przełamane w stawach trzeszczą, jak sztaba cyny gdy się ją zgina, co pochodzi ze złamania kawałków lodu które się ścięły we wnętrzu stawów. Sztywność trupia byłaby zatém charakterem nieomylnym i właściwym tylko trupowi; ale bardzo często rozpoznawca bywa przywołanym wtenczas gdy ona już przeszła.
Zgnilizna jest znakiem najpewniejszym śmierci, objawia się ona plamami modremi na brzuchu, późniéj za uszami w miejscach miększych, a nakoniec po całém ciele; a okazuje przez odstawanie naskórka który się w płatach oddziera i przez smród bardzo mocny. Gdy te znaki istnieją, można powiedziéć z pewnością, że śmierć nastąpiła. Wszelako zdarza się, że osoby na zgniłą gorączkę lub na gangrenę chore, przedstawiają coś podobnego do zgnilizny trupiej i potém przychodzą do zdrowia; ale takie osoby tém się różnią od trupa, że jeszcze oddychają, że krew w nich krąży, że sztywności trupiéj w nich nie ma.
Jakież tedy są pewne znaki śmierci? w interesie bowiem żyjących nie można trzymać gnijącego długo pomiędzy niemi.
Gdy wszystkie razem tutaj wymienione znaki istnieją, gdy zwierciadło nie pokrywa się żadnym śladem pary, gdy ciało nie zadrga za przybliżeniem rozpalonego żelaza, gdy się nie wzbudzi żadne uczucie drażniącemi substancyjami w nozdrzach; gdy elektryczność już żadnego wstrząśnienia nie wywrze. Każdy lekarz cokolwiek oswojony z widokiem trupów, rozeznać potrafi od razu smierć prawdziwą od pozornéj, a przypadki letargu trwającego dłużéj jak godzin kilka, były rzadkie i tak mało sprawdzane, że o nich prawie wątpić wolno.
We Francyi według 77 artykułu kodeksu cywilnego, wolno chować trupa dopiero w dwadzieścia cztery godzin, i lekarz na to naznaczony w każdym cyrkule lub gminie, powinien wprzód obejrzéć trupa i podpisać świadectwo śmierci.
Niemcy nadzwyczaj się lękają pochowania w letargu, i dozwalają pogrzebu dopiéru w siedmdziesiąt dwie godzin po śmierci. Nadto prawie we wszystkich miastach niemieckich, wystawiono obok cmentarzy domy przedpogrzebowe, w których się przechowują najwygodniéj w temperaturze na 8° Reaum. nieboszczyki przez całe trzy dni. a czasem i dłużéj. Ostrożność za daleko posunięta, i żyjącym nieraz bardzo szkodliwa.
W trupiarni w Frankfurcie nad Menem, istniejącej od lat pięćdziesięciu, najokazalszéj jaka jest, pozostającéj pod ciągłą opieką lekarza, któremu z zakładu wyjsć nie wolno, nie wydarzył się ani jeden przypadek letargu, lubo od czasu założenia znalazło w tym domu przed pogrzebaniem pomieszczenie przeszło trzykroć sto tysięcy nieboszczyków, i wpłynęło w tym czasie do czterech milijonów talarów komornego za trupów.
W Anglii płodnéj we wszystkie wymysły dążące do pewności i do wygody życia, i tak bogatéj w najrozmaitsze zakłady dobroczynne, nie pomyślano jeszcze o ustanowieniu domów przedpogrzebowych. Kto żyć umie pełnemi siłami, ten się śmierci nie tyle lęka, ile owi ludzie co całe życie przeroślinkują w płonnych marzeniach i w czynach wcale nieodpowiednich wysokości przyjętéj przez nich filozofii.



Zakupiona w roku 1836 przez Urząd Municypalny Miasta Warszawy z dochodów pokładnego possesyja Nr. 1360 i 1361, przy ulicach Wareckiéj i Szpitalnéj narożnie położona, na użytek pomieszczenia karawanów i efektów pogrzebowych przeznaczona, składająca się z zabudowań drewnianych starych i w takim stanie zaraz używalnych. po wybudowaniu w roku 1846 domu frontowego od ulicy Szpitalnéj przeznaczoną jest na kancellaryją i skład garderoby żałobnéj i innych efektów pogrzebowych, a w dziedzińcu wozownie i stajnie na składy karawanów i różnych sprzętów.
Dla zaradzenia przypadkom pogrzebania czyli pochowania ludzi w stanie pozornéj śmierci zostających, jako też dla zabezpieczenia ogółu ludności od wpływu szkodliwych wyziewów z ciał zmarłych, wystawiony został poprzednio w roku 1845, osobno na boku w téj possesyi masiv murowanéj, dom przed-pogrzebowy (Morgue), a to podług dyspozycyi Rady Lekarskiéj, w którym umieszczone zostały następujące oddziały:
1. Sala dla przechowywania osób w stanie pozornéj śmierci będących.
2. Sala dla wystawiania ciał osób z pochodzenia i nazwiska nieznajomych.
3. Sala do uskutecznienia sekcyi ciał.
4. Izba dla sługi pilnującego zmarłych pozornie.
5. Kaplica w któréj ubodzy zamiast w kruchtach mogą być po śmierci wystawiani przez czas przed-pogrzebowy.
Powyżéj rzeczony dom przedpogrzebowy nigdy jednak do tego przedmiotu nie był użytym, gdyż dotąd nie okazała się tego żadna potrzeba, lecz z powodu zjawionéj w Warszawie w latach 1849, 1852 i 1855 cholery morbus, mieścił się w tym domu oddział cholerycznych przy Szpitalu Dzieciątka Jezus urządzony, i choleryczni ubodzy starannie pielęgnowani byli przez komitet obywateli do tego wyznaczony.





O WPŁYWIE POKARMÓW NA CHARAKTER NARODOWY.



Niedawno temu podróżując w Stanisławowskiéj ziemi widziałem psy uganiające się za zającem, a w téj gonitwie brał udział duży i nadzwyczaj szybko biegający baran, który okropnie becząc docierał do zająca, i o włos że go nie wziął. Naturalnie, że widok barana pełniącego tak sumiennie obowiązki dobrego charta, musiał mnie nie mało zadziwić i pobudzić do badań fizyjologicznych.
Dowiedziałem się że nasz baran należący zresztą do najpospolitszéj rassy, wkrótce po urodzeniu swojém stracił matkę i wychowany został z przykładną pieczołowitością przez dziewki dworskie w kuchni. Apetyt do mięsa surowego i gotowanego, tak się potężnie odezwał w tém zwierzęciu, że pilnować musiano przed nim garnki i rądle, w których się gotowało lub smażyło mięso. Nawet się raz zdarzyło że łakomy baran porwał mięso z rożnem. Tysiące innych opowiedziano mi historyj, o łakomstwie, mięsożerności, sile i odwadze tego przeżuwającego zwierzęcia, które karmiąc się ciągle z psami i ucierając z niemi o kawał mięsa lub kości, nabrało wkrótce psiéj natury; samo z siebie na doskonałego wyrosło charta i nie jednego upolowało zająca panu swemu.

Nawet i przed wilkiem nie stchórzył ognisty baran, nacierał nań potężnemi rogami, walił go, na kark nie dał sobie włazić nikomu i do dziś dnia istnieje jako unikat w swoim rodzaju, jako dowód, że przeżuwające zwierzę jeść może mięso, i że tém nabiera siły, odwagi i instynktu tylko zwierzętom mięsożernym i drapieżnym przez naturę udzielonych.

Dodać tu musiemy jednakże, że wełna zgrubiała naszemu baranowi, i że ta ujemna własność przeszła także na jego liczne potomstwo.

Otóż widok i znajomość tego fenomenalnego zwierzęcia, naprowadza nas na tor myśli nadzwyczaj ważnych i tak żywotnych, że je natychmiast zastosować można do życia i szczęścia rodzaju ludzkiego. Myśli zaś te, jako zupełnie nowy sposób zapatrywania się na fizyologiją i na hygienę żołądka, podajemy pod sąd publiczności z usilną prośbą ażeby z nich korzystała, jeżeli zawierają w sobie coś dobrego.



Juz nam oddawna dowiedli uczeni, że organizm zwierzęcy a zatém i ludzki, otrzymuje przez najrozliczniejsze pokarmy zawsze te same najpotrzebniejsze mu żywioły, mianowicie azot dla tworzenia krwi, węglik dla tworzenia tłuszczu, wapno dla tworzenia kości. Nic jednakże dotąd nie mówili uczeni o różnicach objawiających się w naturze zwierzęcéj i ludzkiéj, w skutek rozmaitych sposobów żywienia, i te właśnie różnice i ich przyczyny będą tutaj przedmiotem naszych poszukiwań.

Mięso wilka zawiera w sobie też same chemiczne pierwiastki co mięso owcy, a jednakże przyrodą bardzo się różni owa drapieżna bestyja, od naszego łagodnego bydełka. Wyjątek tu może stanowi nasz heroiczny baran ze Stanisławowskiego, ale jeden wyjątek nie osłabia prawidła. Lecz nie tylko zwierzę od zwierzęcia, ale i człowiek od człowieka, pod tym względem bardzo się różnią.

Patrz na rumianego, buńczucznego pana, karmionego najwykwintniejszemi płodami najodleglejszych ziem i mórz, a spojrzyj na potulnego, wychudłego chłopka, żywiącego się ziemniakami, kapustą i odrobiną mleka. Tu z jednéj strony buńczuczność pochodzi z pełności krwi, obiegającéj z wielką siłą w żyłach; z drugiéj strony owa pokora wynika z niedostateczności pożywienia.
Na różnicę charakteru narodów, tak mocno w oczy bijącą jeszcze dzisiaj, wpływa oczywiście rozmaitość narodowych pokarmów i napojów; lubo znowu odwrotnie na wybór kuchni, wpływać może charakter narodowy. Owe wzajemne wpływy kuchni na charakter narodowy, zasługiwałyby na uwagę etnografów i historyków postępu ludzkiego. Kuchnia każdego narodu zależy od płodności i bogactwa jego kraju, od charakteru roślinności, od własnego swego charakteru, od swych sympatyj i antypatij, a nawet od przepisów religijnych i od praw politycznych. A lubo rozmaite kraje, nieraz zupełnie podobne wydają pokarmy, zdarza się jednakże bardzo często, że te same pokarmy w zupełnie inny sposób są gotowane, w jednym jak w drugim kraju. Jaka otchłań pomiędzy naszą a niemiecką sztuką mięsa i pieczenią!

Łatwość kommunikacyj, tak się szybko rozwijająca wpłynęła wprawdzie na zatarcie pewnych różnic w charakterze kuchni, ale nie w tym stopniu ile byśmy mogli sądzić z pierwszego pozoru; zawsze jeszcze pozostało każdemu krajowi pewne ulubienie dla takich a takich potraw, i to ulubienie jest ogólne we wszystkich stanach. U nas sam pan hrabia tak chętnie je barszcz, jak chłopek pracujący w pocie czoła na jego utrzymanie. W ogólności wszystkie plemiona słowiańskie bez żadnego wyjątku znamionuje najwydatniejsze ulubienie kwaśnych potraw. Rossyjanin, Polak, Czech, Morawianin, Czarnogórzec, Dalmata, Łużyczanin, Słowak, Illiryjczyk, Serb, Kroat, Sklawon, Krainiec, sporządza sobie swoje kwaśne potrawy z rozmaitych substancyj, z wina, ze śliwek, z ogórków, z kapusty, z ćwikły i z chleba, i obejść się bez nich nie może, choruje nawet gdy nie ma podostatkiém, tęschni, smutnieje, w szkorbut wpada. Zkąd pochodzi to ulubienie kwaśnych potraw i napojów właściwe tylko słowiańskim narodom?
Łatwo na to odpowiedziéć lekarzowi znającemu przyrodę chorób, od których chronią i z których wyleczają kwasy, to jest substancyje opierające się zepsuciu humorów i chorobom z nich wynikającym. Przyrodzona słowiańskiemu plemieniu nieruchawość i gnuśność usposabia do stagnacyi i zepsucia soków, a sam instynkt wskazuje środki. Otóż zapewnie w tém cała tajemnica kuchni słowiańskich i przyczyna pociągu do kwaśnych potraw.


W ścisłym rozbiorze kuchni narodowych należy się pierwszeństwo kuchni francuzkiéj i to pod każdym względem, bo nie tylko jest najrozmaitszą, najbogatszą, ale szczególnym charakterem lekkości i strawności napiętnowana.
Anglicy nazywają Francuzów pożeraczami żab i zup, ale zapewnie nie dla tego, że wszyscy Francuzi tylko żabami i zupami żyją, tylko dla tego, że wielu Francuzów z niewinnych lekkich zwierząt, z których Galwani wyciągnął jednę z najważniejszych prawd fizycznych, tyle wyciągnie pożywienia, ile mu starczy na owe czynne i dzielne życie, które znamionuje ten naród. Francuz lubi lekki żołądek i lekką głowę, i nie obarcza swego brzucha za nadto wielką pracą. Lekkie wino przyspiesza trawienie do tego stopnia, że prawie nigdy stagnacyj żołądkowych, konstypacyj czyli zatwardzeń i hemorojd nie doznaje.
Przed śniadaniem i obiadem gorzałki nie pije, tylko czasem w dnie bardzo zimne lub bardzo gorące pije kieliszek absyntu, to jest wyciągu piołunowego z anyżkiem, z większą lub mniejszą ilością wody, jak do pory roku.
Kto kiedy śniadał lub obiadował na bulwarze Paryża, zwanym Włoskim, ten poznał bogactwo i przepych francuzkiéj kuchni. Z wszystkiego pięknego i dobrego ekstrakt, z niego najsilniejsze buliony, przytém wyborne chłodzące warzywa, wyśmienite sałaty i karczochy.
Prawda całe królestwo zwierzęce przykłada się do ozdobienia, urozmaicenia i zbogacenia tego stołu, nawet zwierzęta bezgrzbietne. Masz tam aktinie czyli gwiazdy, gwoździki, niedźwiadki morskie, są skorupiaki najrozmaitszych kształtów, samych raków od wielkich jak zające, do maluczkich jak chrząszcze kilkanaście rodzajów, przytém krabby czyli raki kieszonkowe, owady i najrozliczniejsze mięczaki, od zielonéj ostrygi ostendyjskiéj, aż do purpurowych mytillów czyli daktylów morskich.
Francuzi odkryli tajemnicę użyteczności tych wszystkich istot; pod ich ręką każda nabiéra wybornych zalet, to jest przykłada się potężnie do wzniecenia apetytu lub do trawienia, albo téż staje się doskonałym pokarmem.
Musi być dobra kuchnia Francuzów, kiedy tyle sił udziela, że równo ze świtem wstają, na czczo idą do pracy, i prawie do południa w niéj wytrwają nim do śniadania usiądą.
Wszystkich romańskich ludów kuchnie mają coś z sobą wspólnego, przynajmniéj charakter ich zupełnie jest jednakowym. Portugalska, hiszpańska i włoska kuchnia zbliżają się do siebie, ale że niebo tych krajów jeszcze cieplejsze od francuskiego i krew w szybszy bieg wprawia, więc wymienione ludy jeszcze z większém jedzą umiarkowaniem od francuskiego, wstrzymują się od potraw mięsnych, na co im zresztą służą owe częste susze i posty przepisane przez Kościół Katolicki Rzymski. Włoch wyżyje doskonale polentą, makaronem z mąki kukurydzowéj sporządzonym, owocami, wodą z winem i kawą, do któréj dodaje czekolady umyślnie aby ją osłabić.
Hiszpan obywa się swoją ollą podrydą, rodzajem bigosu, do którego wchodzi dwadzieścia siedm różnych rzeczy, ale nie mięso. Trudno sobie wystawić jak ta postna potrawa jest smaczną i pożywną. Tygodniami całemi żyliśmy nią tylko w ciągłych pozostając marszach i bezustannie ucierając się z nieprzyjacielem.
Gdyby gorąco-krwiste ludy Południa europejskiego w tym stopniu mięso lubiły ile północne, wówczas ich dzikość przeszłaby drapieżność ludożerców. Zbawienny wpływ instytucyj religijnych hamuje tutaj człowieka, i nie da mu rozpasać się na mięso. Południowiec nie pije wódki, domięszywa wodę do wina, zagrzewa się do boju i do wysileń kawałkiem słodkiego czosnku, lub téż kilkoma strączkami niedojrzałego pieprzu tureckiego.
Zapuśćmy się jeszcze głębiéj na południe, aż do Algieryi i do państwa Marokańskiego.
Turecko-maurytańska kuchnia tak jest pstrą i dziwacznie urozmaiconą, jak charakter Osmanów; wchodzą w nią cielęcina, baranina, kury, ryby, owoce, jarzyny, sałaty, sér, mleko, miód, cebula, bardzo dobre napoje sporządzone z damasceńskich śliwek i zaprawione olejkiem róży, bursztynu i aloesem. Narodową potrawą wszystkich zwolenników Mahometa od Atlasu aż do Chin, od Bałkanu aż do Sahary jest pilau, to jest ryż gotowany w tłuszczu baranim, maśle i oliwie a zaprawiony szafranem. Kawa i fajka są uniesieniami, bez których żaden Osmali najbogatszy i najuboższy nie obejdzie się. Po długich postach zgłodzony Turek, Maur, czy Arab, chwyta najprzód za fajkę któréj sobie podczas postu odmawia, a potém dopiéro pomyśli o chlebie.
Większą połowę dnia strawi Osmalin na marzeniach przy fajce narkotykiem zaprawionéj i myśli o niebieskich migdałach lub o roskoszach czekających go w niebie z huryskami; dla tego téż nieudolnym jest w praktyczném życiu człowiekiem i bytu politycznego, samoistnego nie osiągnie, żeby go Bóg wié jakie siły na nogi stawiały.
Jeszcze skromniejszym w swych gustach jest Indyjanin z Indyj Wschodnich. Odmawia sobie mięsa i wszelkich napojów upajających od kolebki aż do grobu, i pod względem fizycznym stoi jako przykład naśladowania godny, bo tém umiarkowaniem w jedzeniu i piciu zdobywa niepospolitą piękność, siłę i rzeźwość.
Wszelako i to plemię liczne, bogate, bitne, które nieraz zasłynęło w historyi świata świetnemi czynami, w starciu z europejską oświatą ulega obcemu wpływowi i codziennie traci więcéj ze swego bytu politycznego. Nie przypisujmy tego niemęztwu Indyjanina, bo na licznych punktach w otwartéj walce okazałe dał dowody waleczności i poświęcenia, lecz raczéj przypiszmy to chytrości owego wroga, owego zimnego kupca, który zagrzewany nieugaszoną chciwością zysku do wszystkich się uciekał najnikczemniejszych sposobów, aby rozdwoić i ujarzmić szlachetne plemię Bramy; przypiszmy to organizacyi wewnętrznéj, rozdzielającéj naród na tyle rozlicznych kast, zaklętych w rozdwojeniu starodawnemi przesądami. Byłoby już uległo indyjskie plemię, gdyby mu umiarkowanie i trzeźwość nie udzielało mocy i wytrwałości.
Teraz przejdźmy do Anglii, do ciemiężcy walecznego Indyjanina.
Anglik jest mięsożerném stworzeniem, a jego kuchnia więcéj do jatek jak do czego innego podobna. Francuz stara się wyciągnąć z mięsa essencyją, pożywny i łatwy pokarm do strawienia t. j. osmazom. Anglik stara się utrzymać całą siłę w skupieniu z włóknem mięsa. Wołowina w postaci na pół surowego bifsztyku i rostbifu jest narodową potrawą Anglika; i jéj to on zawdzięcza honorową nazwę John Bulla, z któréj tak się szczyci jak Francuzi nazwą wielkiego narodu. Leopard Brytanii jest niepoprawionym mięsożercą, i prócz swego wołu nie lubi jak swój plum-pudding prawie tak twardy i ciężki jak ćwiartka wołowiny. Karaibskim ludożercom wyrastają psie zęby w skutek ich obrzydliwych uczt, ja sądzę, że ze zbytniego używania mięsa wyrastają Anglikom owe długie zęby, przez które się przekrada ich niewyraźna mowa jak przez palisady. Napoje Anglika tak są silne jak jego pokarmy. Do najlepszych win dolewa mocną jamajską wódkę, odurzający porter i ale są jego najsłabszemi napojami, herbatę zaś tak pije mocną, że na garniec wody wychodzi funt herbaty.
To téż nie wiele poezyj w teraźniejszéj Anglii, i poeta jest tu uważanym za chorobliwą istotę; ale za to Anglik jest najpraktyczniejszym i najprozaiczniejszym kupcem, żeglarzem i fabrykantem na świecie, i tym pragnie być przedewszystkiém.
Amerykanin północny jedno-plemiennik Anglika, równie jest sprężystym jak on, ale jeszcze chciwszym i podstępniejszym. Ciągła niespokojność, czynność i zimny klimat nie pozwala Amerykaninowi z Północy utyć, pomimo najtłustszéj wieprzowiny którą się żywi, a nieskończona ilość sznapsów, któremi bezustannie krasi życie, utrzymuje go w ciągłéj czynności i ruchliwości.
Literatura uciekła w Ameryce północnéj całkiem do płci pięknéj, piękna Mistriss pisze romanse, w chwili gdy jéj prymką żyjący małżonek spekuluje i szachruje.
W Niemczech, gdzie właściwie żadnéj nie ma narodowości, można przecież jeszcze mówić o prawdziwie narodowéj niemieckiéj kuchni, ale z niewielkiém poszanowaniem.
Kartofel, kiełbasa i piwo, są najulubieńszém pożywieniem każdego niemca, do jakiejkolwiek należy klassy ludu, czy jest baronem, czy jest baurem, czy filozofem.
Niemcy przezywają się pomiędzy sobą bardzo słusznie Hanswurstami, a Hans Wurst znaczy Jan kiełbasa, tak dobrze jak John Bull, znaczy Jan Byk, i jak Monsieur Jean Potage, znaczy Pan Jan Zupa.
Zachodzą jednakże pewne różnice pomiędzy kuchnią południowych a północnych Niemiec: Nadreńczyk jé dobrze z francuzka i pije wino, Bawarczyk przepada za tłustemi klopsami i leberklumpsami, Szwab za potężną kluską, Wiedeńczyk za ciastem, którém nawet swe pieczone kuraki i inne pieczyste jak najsumienniéj obwija. Szpetność Turyngczyków przypisuje Goethe używaniu mącznych potraw, dobroduszno-jałową lirykę szwabską wpływowi kartofli, a posępność i tępość Bawarczyków nadużyciu owego ciężkiego piwa, które niekiedy i u nas staje się coraz więcéj narodowym trunkiem. Wiedeńczyk przekłada wino nad piwo, i dla tego jest najweselszym, najwięcéj uprzejmym i przyjacielskim ze wszystkich Niemców, wyjąwszy Nadreńczyków, i temi zaletami nawet się zbliża do Francuza. Westfalczyk żyje szynkami i tęgim pumperniklem, i dla tego jest silnym i brutalem. Hamburczyk żywi się po angielsku, i tém sobie zdobył wszystkie ujemne i część dodatnich cech Anglika. Z téj tu strony Elby ustaje wszelka wspomnienia godna kuchnia. Prusacy żywią się obrzydliwie, czy to w Berlinie, czy w Królewcu, (gdzie tyle dobrych ryb morskich); czy to we Wrocławiu, czy nawet w Poznaniu obok wybornéj kuchni polskiéj. Zdaje się, że ciągłe palenie ordynarnego tytuniu, życie sedentarne i bezustanne niepraktyczne filozofowanie, stępia Niemcom smak pod fizycznym i moralnym względem. Najlepsze mięsiwo, najlepsze ryby stają się w ich kuchniach wycieńczoną, wstręt wzbudzającą potrawą. To téż Prusak jest bojaźliwém, oschłém, w nic szlachetnego niewierzącém, pyszniącém się i niesłychanie zarozumiałém stworzeniem, a bohaterowie ich ulubionych poezyj, panowie Nante, Brennecke i Pietsch, cuchną berlińską kiełbasą z czosnkiem.
Nie znam ludu prostego któryby tak się żywił suto i obficie jak Madziary Kieczkiemetu, dzicy Guliasi bagnisk Balatonu i owe Centaury z dzikich step Czykoczu: górale Badaczai i Busteru. Wędzona wołowina, wyśmienita papryką pieprzona słonina, gryząca bryndza, mocne wina i napoje zaprawne aromatycznemi i gorzkiemi ziołami, są ich codzienną strawą. Owe potrawy nadają Madziarowi niepospolitą siłę, dumę i ognistość, ale usposobiają ich także do owéj niesłychanéj gwałtowności, która im jest właściwą, nawet do okrucieństwa i do zbójeckiego życia, które tak wieść lubią.
Niemiecki mieszczanin osiadły pomiędzy Madziarami żywi się kluskami, leguminkami, gęsiną, koziną, i lekkiém winem, dla tego téż jest łagodnym, uprzejmym i pracowitym, a co do waleczności tęższym od reszty Niemców.
Biédny zaś Słowak, pierwotny mieszkaniec téj pysznéj krainy, odsądzony od piersi swéj matki, przez dzikich synów Atylli, żywi się dziś nadzwyczaj nędznie ziemniakami, a częstokroć tylko dzikiemi ziołami, jak komosą, pokrzywą i lebiodą. Dla tego téż biedny Słowak jest słabém, potulném, dobrotliwém stworzeniem, nigdy on nie zabija, ale zawsze żebrze, a kiedy może to i ukradnie.
Otóż nie wiem czy gdzie się uwydatnia jaśniéj wpływ różnorodnéj kuchni na charakter narodów, jak w Węgrzech zamieszkałych przez sześć milijonów Giermanów i przez więcéj jeszcze Słowian.
Żyją na téj saméj ziemi, pod tém samém niebem, i pod wpływem zupełnie tychże samych instytucyj politycznych i religijnych, jednakże do siebie zupełnie niepodobni, bo Madziara charakteryzuje waleczność, Niemca pracowitość, Słowaka owa bierna dobrotliwość niemocy.
A zkąd to pochodzi taka w oczy bijąca różnica?
Nie waham się odpowiedziéć, że ze sposobu żywienia się.
Kuchnia prawdziwie rossyjska w prowincyjach środkowych, jest obfitą, pożywną i dosyć urozmaiconą. Szczy i kisłowszczy, kwas, i kisiel (sołoducha), są napoje i potrawy kwaśne wyrabiane z chleba, z mąki żytniéj lub kartoflanéj, i z kapusty, i wiele się przyczyniają do wzbudzenia apetytu i do strawności. Rozmaznia czyli kleik, łapsza czyli makaron, studzień czyli galareta z nóg wieprzowych, pław czyli baranina z ryżem, różny piróg z mięsem, kapustą, jarzyną i kaszą, bliny czyli pirogi z rybą, pirożnoje czyli leguminy, bałyk czyli jesiotr wędzony, ikra czyli kawior, ryba sterlet, chołodnoje czyli potrawa z prosięcia z chrzanem, sous, potrawa z mięsa siekanego z jarzynami, herbata prawie nigdy nie znikająca ze stołu, oto żywioły kuchenne Rossyjan, jak mówię nie szczególnie smaczne dla wykwintnego podniebienia, ale posilne i zdrowe, i łatwo w krew wchodzące.
To téż Rossyjanie gdy dobrze się nakarmią, chętnie i dzielnie pracują: a górują we wszystkich pracach wymagających wiele siły, mianowicie w mularstwie, w ciesielce, w grabarce i w ogrodnictwie. Długotrwałéj zapalczywości w nich nie ma, bo kwasy odbierają krwi ognistość, ale skłonni są do gniewu, bo znów nadużywanie herbaty draźni serce i wątrobę. Siła u nich wielka, bo i pokarmy ją udzielają i nawyknienie do pracy ją ćwiczy; zdrowie wyborne, bo skóra kąpielami parowemi często odświeżana, przepuszcza wszelkie niezdrowe substancyje z łatwością i dopomaga odnowie całego ciała.
Teraz przejdźmy do naszéj polskiéj kuchni. Kto jéj nie odda pierwszeństwa nad wszystkiemi innemi, gdy ją pozna u naszych bogatszych obywateli wiejskich, u dygnitarzy, u bankierów, albo nawet tylko w lepszych restauracyjach warszawskich?
Kuchnia polska, któréj podstawą są nasze wyśmienite barszcze z uszkami, zawijane zrazy, huzarskie pieczenie, hultajskie bigosy, nadto przyjęła do siebie i mieści w sobie wszystko co tylko wymyślono pod obcém niebem dobrego do jedzenia i picia, odległość nie była w tym względzie żadną zawadą. Sosy wschodnio-indyjskie z Kalkuty, z Madrasu, wino z Malagi i z Cypru, z Przylądka Dobréj Nadziei, i z Madery, porter i piwo z Anglii, ostrygi z Belgii, ryby z Kanady, i kawior z Wołgi, dalibóg! Polak uczy się jeografii żołądkiem, wcale nie wysilając rozumu; Polak zjada najlepsze rzeczy jakie Bóg stworzył i ludzie wymyślili; na stole Polaka spotyka się rostbif angielski z makaronem włoskim, wita się hollenderski śledź z wiedeńskim kurakiem, całuje się francuzka żulienka z szarlotką ruską, czasem nawet szczupak po żydowsku, zawsze przyjaźń z westfalską szynką.

Bardzo miły widok eklektyzmu kuchennego i żołądkowego kosmopolityzmu przedstawia nasza kuchnia.

To też odbicie tego eklektyzmu kuchennego widziemy jasno w charakterze naszym: jesteśmy dobremi lingwistami, umiemy się wtajemniczać w ducha narodowości wszystkich krajów i stref globu ziemskiego, wiele czytamy podróży, lubimy podróżować wszędzie, wracamy do kraju i z rozrzewnieniem mówiąc: „Wszędzie dobrze ale w domu najlepiéj!“ tęschniemy za granicę, przyswajamy sobie cnoty wszystkich prawie narodów, umiemy być wyjątkowie pracowitemi jak Niemiec, czynnemi jak Francuz, słownemi jak Anglik, muzykę i sztuki piękne umiemy uprawiać jak Włoch, roskoszujemy się w poezyjach bohatérskich jak Hiszpan. Wprawdzie i przywary tych narodów wsiąkają w nas niestety....
A zatém dobra jest, wyśmienita, nader postępowa i cudnie kosmopolityczna owa kuchnia nasza, szkoda tylko, że jeszcze niedostatecznie rozpowszechniona na obszarze kraju naszego.
Na cztery milijony ludności żyjącej w Królestwie Polskiém będzie najwięcéj ośmset dobrych polskich kuchni. Po najściślejszém, najsumienniejszém obrachowaniu do tego doszliśmy statystycznego pewnika. Jedna polska kuchnia wypada na pięć tysięcy mieszkańców. Ten stosunek zdaje się niewłaściwym, nawet rażącym, ale policzmy ubogich w naszym kraju żyjących, policzmy chłopków i drobnych mieszczan żywiących się byle jak, policzmy żydów żyjących potrawami nigdy się na stół polski niejawiącemi, policzmy nareszcie skąpców którzy wolą zjeść u sąsiada jak u siebie: a przyznamy, że u nas na pięć tysięcy ludzi wypadnie zaledwie jedna polska kuchnia, to jest kuchnia w któréj dobrze i obficie gotują.
U nas lud często głodny, przynajmniéj niedostatecznie żywiony, dla tego jest potulnym, ale niedowierzającym, słabym, do pracy nieraźnym i z własnéj woli nic dobrze zrobić niezdolnym. Patrzcie jak jego ziemia źle zorana, jak jego konie niegodziwie zaprzężone, co chwila stawać musi i klnąc w niebogłosy naprawiać zaprząg. Dopiéro przez dobry byt i w skutek sprawiedliwego i sprężystego z nim postępowania, rozwija się w naszym chłopku przystojność, wesołość, sumienność, a nawet czasem, ale bardzo rzadko, prawdziwe zamiłowanie do pracy.
Ale z czego żyje pospolicie ten nasz biedny chłopek?
Na przednówku z dzikich chwastów i korzonków, z korzenia czerwca, z lebiody, z komosy, z pokrzywy, [6] podpłomyk owsiany jest dla niego specyjałem, a na Wielkanoc kawałek najobrzydliwiéj czosnkowanéj kiełbasy, jest dla chłopka naszego ambrozyją, wódka zaś szumówka (śmierdziocha) jego bezprzestannym nektarem.
Prawda że po części sobie samemu winien nasz chłopek, mógłby jéść daleko lepiéj, gdyby wszystkich swych pieniędzy i zasobów nie przepijał.
Aleby wtenczas propinacyja daleko mniéj czyniła.
Dopóki pozostanie w interesie pieniężnym panów, żeby ich poddani pili jak najwięcéj wódki, dopóty chłop będzie głodnym, obdartym, nieufnym i gnuśnym, pan zaś zakłóconym ze swém sumieniem lub przynajmniéj z religiją i loiką; dopóty téż będzie nam wolno wątpić o szczerości dobrych chęci, któremi się panowie świadczą.






O FAŁSZOWANIU POKARMÓW.



Smutną to lecz niezawodną przyznaną prawdą, że w naszych czasach oszukaństwo wszelkiego rodzaju do tego stopnia wzięło górę, iż się już nawet na fałszowanie chleba codziennego targnęło.
Ale jeszcze smutniejszą i również niezawodną jest prawdą, że nawet postępy w naukach specyjalnych częściowo do tego tylko służą, żeby z tego skorzystała sztuka oszukańcza, rozwijająca się tak hardo i wspaniale pod protekcyją chemii i fizyki.
Do czego się zniżają nauki? do czego się wznosi oszukaństwo?
Wybaczylibyśmy jeszcze, gdyby sztuka fałszowania wywierała się tylko na przedmioty, służące do uwykwintnienia życia; ale tu się dzieje zupełnie inaczéj; chemija usłużną podaje rękę przemysłowcom, bogacącym się kosztem zdrowia i życia naszego, artystom żywiącym nas od pewnego czasu najzupełniéj bezkarnie pokarmami nieposilnemi, niezdrowemi.

Nic nie uszło bystrego oka oszukańców, z czego tylko najmniejszy wyciągnąć można zysk zatruciem bliźniego: nie tylko fałszują wina, likiery, korzenie, herbatę, kawę, cukier, lecz nawet mięso, chleb i piwo.

Gdy widzimy około siebie wszystkie żywioły zniszczenia rozkiełznane i godzące na nas, powinnibyśmy nareszcie wyjść z osłupiałości i uznać, że zaznajomienie się z przyrodą tych żywiołów, jest konieczną powinnością człowieka umiejącego sobie zdać sprawę z praw swoich i dbałego o swe własne przechowanie. W stanie obecnym oświaty prawdziwéj czy fałszywéj, korzystnéj czy szkodliwéj, nie można już żyć tak naprzód idąc obcessowo za natchnieniem każdéj chwili, i poruczając swemu zwierzęcemu instynktowi odpowiedzialność za wybór środków do życia.

Potém, nie każdy człowiek posiada ten zwierzęcy instynkt; oświeceńszy człowiek ma go nadzwyczaj mało, i u niego on tak jest niewyraźnym, że w niczém ufać mu nie można. Człowiek pojmujący jakkolwiek poważnie zadanie życia, poczuwający się do odpowiedzialności za swe własne czyny i opiekujący się losem mniéj silnych od siebie, mniéj dzielnych i rozumnych istot, powinien się znać na wszystkich sposobach, za pomocą których można wyśledzić sfałszowanie najpierwszych, do życia niezbędnych artykułów życia.
Zresztą, tą jedynie zabiegłością o nasze własne zdrowie musimy zapobiedz szerzeniu się tak nikczemnego fałszerstwa. Władze krajowe postanawiają prawa przeciw fałszowaniu i kary przeciw fałszerzom wymierzają, gdy ich na gorącym uczynku złapią; ale jakżeż łatwo fałszerz obchodzi prawo? ileż to nie posiada zręczności do uchylenia się z pod kary?
Publiczność powinna tutaj przychodzić władzom w pomoc, powinna się opiekować sumiennemi kupcami wytykając złych, wystawiając ich na potępienie.
Lecz na to potrzeba przedewszystkiém wyzwolenia się z pod władzy nierozsądnych przesądów, a potém owéj śmiałości i pewności siebie, jakie człowiekowi udziela przekonanie, że się zna na rzeczy.
Fałszowania odbywają się na trojaki sposób:
1) Przez przymięszanie substancyj tanich, powiększających massę i ciężar.
2) Przez przymięszanie ciał powracających barwę naturalną wypłowiałym substancyjom lub nadającą im tę barwę. Ciała do tych fałszowań używane prawie bezwyjątkowo niebezpieczniejszéj są przyrody, składają się bowiem z czerwonego niedokwasu ołowiu, z miedzi, z merkuryuszu, a nawet i z arszeniku.
3) Trzeci sposób fałszowania odbywa się przez przymięszanie substancyj, poprawiających towarowi zapach i smak, i niemniéj jest niebezpiecznym w skutkach swoich.
Do wyszukania wszystkich tych sfałszowań służy częścią mikroskop, w obecnych czasach tak tani i dobrze zastosowany do wszystkich nauk, potém reagencyje chemiczne, nadzwyczaj proste i żadnego nie kosztujące zachodu.

NAJWAŻNIEJSZE POKARMY PODPADAJĄCE SFAŁSZOWANIU.


1) Arrow-Root, jest to mączka wydobyta z korzenia kilku roślin indyjskich (mianowicie z Marantha Indica i Arondinacea). Wyborny to pokarm szczególniéj dzieciom, konwalescentom i ludziom słabéj strawności zalecany, ale niestety, aż zanadto łatwo fałszować się dający przez przymięszanie mączki kartoflanéj, mączki pszenicznéj i tak zwanego Sago.
Pod mikroskopem prawdziwego Arrow-Roota ziarenka są zawsze mniejsze i przezroczystsze od ziarek mączki kartoflanéj i wszystkich innych mączek nawet Lupiny.
Pod reagencyjami: arrow-root inną mączką zaprawiony i gotowany w wodzie z dziesiątą częścią kwasu siarkowego wydaje zapach nadzwyczaj nieprzyjemny i zupełnie specyficzny, gdy tymczasem czysty arrow-root jego nie wydaje. W alkoholu lub w czystym winnym spirytusie mąka kartoflana rozpuszcza się na bardzo ostry oléj, co się nigdy nie dzieje z arrow-rootem.
2) Czekolada i kakao są w stanie niesfałszowanym pokarmami nader zdrowemi, pożywnemi i smacznemi, ale także są wystawione na rozliczne sfałszowania. Mąka, mączka, cukier, czasami tłuszcz, zwyczajny łój, czerwona ziemia, a nawet czerwony niedokwas ołowiu, minija i kreda służą na poprawienie lub uzupełnienie kakao i czekolady.
Dla wyśledzenia przytomności tłuszczu zwierzęcego należy naskrobać cokolwiek kakao lub czekolady, rozpostrzéć to na papierze i wystawić na działanie powietrza w miernie ciepłém miejscu; zwierzęcy oléj lub tłuszcz w krótkim czasie zgoryczeje, a prawdziwe masło kakaosowe pozostanie zawsze słodkiém i żadnego nie nabierze zapachu.
Na wodzie gotowanego czystego kakao osiadają na powierzchni bardzo małe kulki tłuszczu; jeśli te kulki są większe i spłaszczone, wówczas można się domyślić że się składają z tłuszczu zwierzęcego.
Mączka przymięszana do kakao tém się wyśledza, że gotowane kakao staje się gęstém, kaszkowatém.
Mineralne substancyje dają się wyśledzić przez spalenie na popiół; wówczas za pomocą reagencyi można ich obecność wykryć.
3) Chleb. Nie mówimy tu już o przymięszaniu do chleba grochu, kartofli, ćwikły, a nawet kory brzozowéj (zawierającéj istotnie odrobineczkę części pokarmowych), aż zanadto często konieczném podczas głodu; przymięszania te dopełniane z przezornością, nie mogą wywrzéć szkodliwego wpływu na zdrowie.
Mówimy tu o fałszowaniach niebezpiecznych, w celu oszukańczym wykonywanych. Obecność potażu w chlebie wyśledzamy przez nalanie wody gorącéj na kawałek chleba, i pozostawienie téj wody w spokojności aż do ostudzenia. Potém wkłada się w tę wodę kawałek lakmusowego octem zaczerwienionego papieru. Im prędzéj barwa czerwona zamieni się na modrą, tém więcéj jest potażu w chlebie. Magnezyja udziela złéj mące lepszego pozoru, tę można wyśledzić smakiem, albo téż spaleniem na popiół funta chleba: natychmiast ukaże się w popiele magnezyja. Ałun nadaje także stęchłéj mące białości i pozornéj smakowitości.
Można go z łatwością wyśledzić za pomocą rozpuszczenia chleba w wodzie, przefiltrowania téj wody, wygotowania jéj i pozostawienia w spokojności dla skrystalizowania. Ałun zaraz się zetnie w owe piękne znane nam kryształy. Nawet miedź jest używana we Francyi i w Belgii do nadawania chlebowi pulchności, ciężkości i białości. Przy paleniu takiego chleba dają się spostrzegać tu i owdzie zielone płomyki. Wyśledzić także można obecność miedzi w chlebie przez macerowanie go aż do skwaśnienia w wodzie, potém odlewa się ta woda i w nią się kładzie mały dobrze wystrugany patyczek dębowy. Jeśli drzewo pokryje się barwą czerwonawą, natenczas wątpić nie można o obecności miedzi w chlebie. Kreda, wapno, gips i proszek z kości bywają najczęściéj przymięszywane do chleba. Przez maceracyją i kłócenie opadają te substancyje na spód. Ałun także można było nieraz znaleźć w chlebie, nadaje on mu białość i własność zatrzymania w cieście więcéj wody niż potrzeba.

4) Cukier może i prawie zawsze jest fałszowanym, lecz nie ten co się w głowach dla bogatszych sprzedaje, tylko ten co sprzedają ubogim w kassonadzie, w ułamkach, w farynie i w mellasie.

Mikroskop wykazuje w tym towarze następujące organiczne i nieorganiczne substancyje: 1 organiczne; kawałki trzciny cukrowéj, cukier rodzynkowy, roślinne białko, krew, grzybki cukrowe, włókna roślinne, mączka i tysiące robaczków cukrowych (acarus sachari); 2 nieorganiczne: wapno, ołów, żelazo, piasek i glinka.

Nawet krystaliczny cukier uda się czasem sfałszować krochmalem, gummą arabską i dekstryną, ale to się u nas nie dzieje, przyznać to musiemy na zaszczyt fabrykantów cukru.

5) Herbata. Już na miejscu, w samych Chinach fałszują herbatę [7] przymięszaniem liści z najróżnorodniejszych drzew, a nawet z drzew u nas znanych pochodzących. Dla poznania i udowodnienia tego oszukaństwa, którego się dopuszczają tak bezwstydnie dzieci cesarstwa niebieskiego, trzeba się znać bardzo dobrze na botanice liścia herbacianego. W tym szczupłym, tu nam pozostawionym obrębie, nie możemy wyłożyć téj nauki, lecz w pięknéj rozprawie, któréj w przypisku podaliśmy tytuł, czytelnik znajdzie co mu potrzeba, jeśli się chce usposobić na znawcę towaru wyciągającego z kraju naszego rok rocznie do półtora miliona rubli srebrem, a który nas dochodzi prawie bezwyjątkowo w fałszowanym stanie.
Już używanéj herbaty liście służą także do fałszowania herbaty. Na to potrzeba je tylko dobrze wysuszyć, potém skropić wodą zawierającą w sobie gummę rozpuszczoną i znowu wysuszyć. Liście tak się ściągną ładnie i szczelnie od téj gummy, że nikt nie rozpozna téj herbaty od jeszcze nieużywanéj. Żydzi u nas wykupują taką herbatę w hotelach, kawiarniach i możniejszych domach od sług, i sprzedają to publiczności za najlepszą herbatę. Jednak można ten fałsz wykryć za pomocą ciepłéj wody, która zlepia taką herbatę w kluseczki. Dla nadania przyjemnego aromatu takim liściom, żyd zaprawia je kampeszem czyli błękitném drzewem, a nawet katuką i samachem, substancyjami zdrowiu prawdziwie szkodliwemi. Na piękny czarny kolor farbują fałszerze herbatę po prostu grafitem, to jest ołówkiem.
Zielona herbata jeszcze jest częściéj fałszowaną i Chińczycy odznaczają się w téj sztuce. Potrzeba im do tego najprzód liści kształtem herbacie podobnych, lub też już wyciągniętych prawdziwych, potém krochmalu do szczelnego zwinięcia listka i do nadania mu kruchości. Obecność krochmalu łatwo można wyśledzić za pomocą tynktury jodowéj, któréj kilka kropli nadadzą szklance takiéj herbaty (niecukrzonéj) najpiękniejszy modry kolor.
Farbowanie zielonéj herbaty odbywa się za pomocą miedzi, i to jest najczęstsze i najszkodliwsze, albo też za pomocą farby zwanéj Berlinerblau (Prussjan żelaza), albo też przez indygo.
Miedź wyśledzić można za pomocą mikroskopu, gdyż się okazuje w drobniutkich łuszczkach na liściu; także za pomcą patyczka dębowego moknącego przez dwa dni w szklance takiéj herbaty. Prussjan żelaza za pomocą potażu, z którym tworzy kolor czerwonawo-brunatny. Indygo, także za pomocą mikroskopu wyśledzi.
Radzimy czytelnikowi nie kupować nigdy żadnéj herbaty strojnéj w bardzo żywą barwę, gdyż natura takiéj nie użycza żadnemu liściowi herbaty.
6) Kawa, poczciwa mózg ożywiąca, strawność pobudzająca kawa, stała się w rękach oszukańców źródłem rozlicznych chorobliwych objawów. Towar ten sprzedawany w stanie palonym i mielonym najczęściéj wcale niczém nie zasługuje na nazwę kawy. Cykoryja, marchew, palony groch lub jęczmień, oto z czego się składa kawa sprzedawana dla biednych ludzi łutami; kawa zaś w ziarnie niepalona, jeśli jest bardzo ładnie zieloną, zawiera w sobie niezawodnie miedź, o czém łatwo się przekonać za pomocą bardzo mocnego mikroskopu i patyczka dębowego, lub garbnika.
7) Mleko. Nawet juz w oborach przymięszywają wodę do mleka; u nas pompa jest zawsze najdojniejszą krową. Wprawdzie mleko staje się przez to cienkiém i modrawém, ale i na to jest sposób: przymięszywa się mąka, gumma arabska, nawet odrobina gencyjany i przez to utrzymuje się mleko z pozoru gęste, pieniste, cokolwiek żółtawe; zresztą, potaż i wapno jeszcze mu przyczyniają tych pozornych własności.
Kilka kropli kwasu siarkowego wyśledzi w mleku potaż i wapno, następuje burzenie. Mleko zawierające mąkę pozostawi jéj część w cienkiém płótnie przez które je przeciskamy. Gumma arabska odkrywa się w serwatce za pomocą alkoholu który strąca gummę w kształcie nieprzezroczystych płatków.
Czasem mleko zawiera w sobie mleczan cynku jeśli długo stoi w naczyniach cynkowych; i staje się powodem nieznośnych kolek. Nie możemy tego podciągnąć pod rubrykę fałszowania, jest to raczéj tworzenie się szkodliwych substancyj.
8) Masło fałszuje się głównie tém, źe się doń dodaje zanadto wiele soli i wody, ale przysypują także do masła kredę, żółtą farbę i nawet piasek. Masło na gorącéj wodzie w mocnéj szklance roztworzone, wypuszcza z siebie obce substancyje, które opadają na spód.
9) Musztarda nawet nie uniknęła sfałszowania, lubo zdaje się nie z drogocennych jest złożona substancyj. Ale dla biednych i dla ludzi na niczém nieznających się, daje się musztarda nie z wybornéj włoskiej gorczycy sporządzona, lecz z rzepaku z mąką pszeniczną i z gencyjaną. Mikroskop i jodyna łatwo wykrywa to sfałszowanie.
10) Ocet składa się czasem tylko z kwasu siarczanego i z wody zafarbowanéj palonym cukrem. Nawet do octu piwnego dodaje się często kwasu siarczanego dla mocy. Dla wykrycia fałszu, należy dodać do takiego octu cokolwiek rozczynu z potażu; jeśli papier lakmusowy więcéj w nim nie czerwienieje, wówczas można być pewnym, że kwas siarczany w nim zawarty. Chlorek baryty tworzy z takim octem osad biały, bardzo gęsty.
11. Pieprz czerwony z Kajenny fałszuje się okropnie od czasu jak Anglja trzy razy więcéj go konsumuje, niż Kajenna wydać może. Zastępują go tedy mieszaniną z soli, z czerwonéj ziemi, z proszku ceglanego, z ryżu, korzeni, z opiłek z drzewa, a nawet z czerwonego niedokwasu ołowiu i nawet cynobru.
Odradzamy tedy od użytku pieprzu Kajenny, papryka węgierska lubo mniéj mocna, zdrowszą jest nieskończenie, i nawet tańszą od fałszywego pieprzu Kajenny.
12) Piwo się fałszuje w rozliczny sposób, a co najgorsza, że trudno odkryć to sfałszowanie, że je trzeba zdrowiem przypłacić. Nie tylko kwassyją, która jest mniéj szkodliwą, zastępuje się chmiel, lecz także bukszpanem, kokkulusowem ziarnem, i zabójczém wroniém okiem. Ztąd owe bóle głowy, obstrukcyje, raz ociężałości, drugi raz szały napadające u nas tak często ludzi oddających się namiętnie piwu.
13) Rewelenta arabska, zalecana w kraju naszym nawet przez lekarzy jako substancyja nietylko dzieci tucząca, lecz nawet wszystkie choroby lecząca, jest jedném z najkolosalniejszych szalbierstw jakie istnieją. Niema nic arabskiego w téj Rewalencie, składa się po prostu tylko z mąki soczewicznéj, i każdy może ją sobie sporządzić. Ależ co u nas potrafi zastąpić urok etykiet francuzkich i nazwiska du Barry, które nosiła tak sławna w dziejach popsucia osoba?!
14) Wina po wielkiéj części już sfałszowane do nas przychodzą, mianowicie wszystkie wina hiszpańskie, portugalskie, madery, sycylijskie i z Francyi południowéj Lunel i Frontignan, to jest wszystkie wina spirytusowe i cukrowane, które najłatwiéj fabrykować za pomocą rodzynków miejscowych zapach i smak udzielających i alkoholu najczystszego użyczającego mocy. Ale to wszystko są jeszcze niewinne fałszowania niewyniszczające zdrowia, tylko kieszeń. Niebezpieczniejszemi substancyjami są kreda i wapno służące do poprawienia skwaśniałych win, albo do nadania pozornéj starości młodym winom. Łatwo się przekonać czy wino zawiera w sobie te substancyje, na to potrzeba tylko wlać kilka kropli mocnego rozczynu soli szczawikowéj do kieliszka podejrzanego wina i pozostawić je w spokojności. Jeśli się zjawi biały osad i jeśli wino z przezroczystego stanie się mętném, natenczas z pewnością wyrzec można, że wapno jest zawarte w winie; a takie wapno daje owe zgagi, nadzwyczaj żołądek osłabiające, które przez gorliwych zwolenników wina mianowicie w podróży są uczuwane. Żydzi w małych miasteczkach paćkają w winie wapnem w sposób najnielitościwszy, bo takie wino zaostrza pragnienie i pobudza do picia.
Ałun bywa przymięszywanym do wina dla utrzymania w nim sztucznie nadanéj barwy, i także pobudza do picia. Potaż czyszczony, rozpuszczony w wodzie i filtrowany przez bibułę, służy do wykrycia ałunu, który strąca w kształcie proszku.
Ołów i inne metale bywają przymięszywane do win, mianowicie do słodkich. Wątroba siarczana, w wodzie rozpuszczona, służy do wykrycia metalów, które strąca w kształcie osadu brunatnego lub czarnego. Blaszka cynku polerowanego przyciąga do siebie ołów w winie zawarty, a sublimat wykrywa się za pomocą blaszki cynkowéj spojonéj razem z jakim złotym pieniądzem klamerką drewnianą. To razem wkłada się w szklankę podejrzanego wina, i jeśli złoto za godzin kilka pokryje się szarym proszkiem, to znaczy, że tam merkuryjusz osiadł.

Przez zbytnie siarkowanie wina wkrada się do niego arszenik, często zawarty w nieczystéj siarce. Woda wapienna tworzy w takiém winie obłoczki białe.
Włóż w kieliszek wina zanadto siarkowanego, świeżo złożone jaje, a to pokryje się nazajutrz czarniawą warstwą.
15) Wódka. Że i ona podlega sfałszowaniom, to wyczytujemy z twarzy wszystkich pijaków gorzałczanych, niestety aż zanadto częstych u nas. Z rąk obywatela dostaje się wódka w ręce szynkarza jeszcze w jakim takim stanie, ale tu u szynkarza zaczynają się szkaradne przeobrażenia. Dolewa się więcej wody niż potrzeba, a moc alkoholiczną zastępuje się pieprzem tureckim, kwasyją, kilkoma narkotycznemi roślinami, siarczanem cynku lub occianem ołowiu dla nadania trunkowi mocy, smakowitości i własności upajających, a cukrem dlatego przesadzają trunek, żeby za pomocą hydrometru nie można wyśledzić stopy alkoholicznéj.
Obecność cynku i ołowiu w fałszowanéj wódce można wykryć za pomocą strumyka gazu wodorodnosiarczanego przepuszczonego przez ciecz podejrzaną. Cynk opada wówczas w kształcie białego, ołów zaś w kształcie czarnego osadu.


KONIEC.







  1. Kto się nad cierpiącą starością lituje, niechaj będzie pewnym łaski Boga.
    August Wilkoński.
  2. Groch jest pokarmem zawierającym najwięcéj wapna, zaraz po grochu idzie pod tym względem pszenica.
  3. Annosus stultus non diu vixit, diu fuit“ mówi stare łacińskie przysłowie (Stary głupiec nie długo żył, lecz długo był). Non vivere, sed valere, vita est“ (nie żyć, lecz wartość jest życiem) myślał Dr. Marcinkowski.
  4. Żona tegoż samego Librowskiego, bardzo mało różniąca się od niego wiekiem, umarła wkrótce po śmierci męża.
  5. Jednakże niedawno, bo dnia 9 Marca 1856 r. zmarł na wyspie Cuba pod Havanną ksiądz de Huelves, Zakonnik Domikanin bardzo świętobliwe życie wiodący, licząc lat 117 życia.P. A.
  6. Mieszkańcy Podola, Ukrainy i Galicyi gdy mają podostatkiem zboża robią codzień chleb świeży z czystéj mąki żytniej i pszennéj, lecz na Białéj Rusi, w Litwie i na Podlasiu lud w ubóstwie i nędzy wychowany, ciężką obarczony pracą, mięsza razem owies, jęczmień, żyto, i grykę, miele na mąkę i wypieka z tego chleb czarny z plewami: a dla braku chleba ludzie ubodzy robią placki, powałki, osuchy i podpłomyki. Litwini i inni Ruscy robią pokarmy zdrowe i pożywne z mąki owsianéj i gryczanéj; mianowicie żur, kisiel, totokao, kreczuchy, lemieszki, sołoduchy, różne pirogi i bliny. Mazury, Krakowiaki i Wielko-polanie mniejszą mają rozmaitość pokarmów, ich gospodynie prócz klusek, kartofli i kaszy nic więcéj robić nie potrafią Niestety u nas w Królestwie Polskiém kartofle zastępują miejsce chleba, i płodzą rozliczne choroby. Chleb żytni powinienby być najpierwszą potrawą wiejskiego pokarmu, i był nim kiedyś w lepszych czasach; jego obfitość, dobroć i czystość prowadzi za sobą zdrowie i dobry byt mieszkańców. Ale w ostatnich czasach niejednokrotnie Litwa, Wołyń i Sandomierskie dotknięte zostały chorobą żyta, głównicą zwaną (secale cornutum), omarem i innemi chorobami roślinnemi, najzgubniejsze skutki na zdrowie biednego wieśniaka wywierającemi.
  7. Zobacz doktora Juljusza Mikszewicza professora w Dorpacie rozprawę pod tytułem: Der Thee als Handels und Consumtions-artikel. Dorpat 1852.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin.