Elegie Jana Kochanowskiego/Księga piérwsza/Całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Księga Pierwsza
Pochodzenie Elegie Jana Kochanowskiego
Wydawca A. Gałęzowski i Komp.
Data wyd. 1829
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Kazimierz Brodziński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tekst
Indeks stron


ELEGIE.
KSIĘGA PIÉRWSZA.


ELEGIA  I.

DO KRZYSZTOFA RADZIWIŁA.

Nie Muzy mi (jeślim jest) poetą być dały,
Ni pomnę, bym Aońskiéj kiedy dosiągł skały:
Miłość mię wyuczyła lekkie pienia składać
I dawnéj Kalimacha lutni odpowiadać.
Cóż na górach Idajskich czynił pasterz młody?
Skromny, bez troski, pasał kręto-rogie trzody,
Lecz raz tylko podróżną miłością splątany,
Rzucił gaje ojczyste, opuścił cabany,
Wnet nawę wybudował, i bezślednie morze
Aż do brzegów Euroty nieznajomych porze,
I nie piérwéj opuścił Spartę uzbrojoną,
Aż uszedł z wyśmianego Menelaja żoną;
Wtedy, gdy Greki pola Frygijskie niszczyły,
Posłał w Ereb Achilla niezrównanéj siły,
Achilla co niedawno po Trojańskiéj ziemi,
Tarzał ciało Hektora końmi Meońskiemi.

Nie z Jowiszać zrodzona, lecz równa bogini
Zdobna moja dziewica, co mię śmiałym czyni,
Ona niech pieśni moich wysłucha łaskawie
A drugi się Orfeusz i Amfion wsławię;
I choć niełatwo wyznam, jak gnozyjskie strzały,
Jako stalone zbroje mym barkom przystały,
Ale ona niech każe — wnet na dzikie zwierze,
Wnet z nieznaną odwagą na Hydry uderzę,
Hesperyd owoc porwę od smoka strzeżony
I trójpaszczęki Cerber umilknie zwalczony.
Tobie Krzysztofie, Lechów ozdobo i chwało,
Wzorem dziadów strzec granic ojczystych przystało;
Ty umysłem niezgiętym i odważnym czynem
Masz światu przypominać, żeś owego synem,
Co grodów Starodubu z ziemią zrównał szczyty,
Który Daki poskromił i ukorzył Scyty. —
Ja w niezłomne miłości zakuty kajdany
Żyję surowéj władzy méj pani poddany,
Pod jéj rządem spływają dni moje i nocy,
Wszelkie moje niedole i szczęście w jéj mocy,
A wy, coście mniemali, że zatrute zioła
Że lutnia moc miłości kiedy zwalczyć zdoła,
Tu z zielem, tu z czarami niech każdy przychodzi,
Jakie wysoki Erix, Pind i Othys rodzi,
Póki mi ona w oczach tyle będzie drogą,
Żadne zioła i żadne czary nie pomogą.





ELEGIA  II.

DO PRZYJACIÓŁ.

Próżno we mnie drużbowie chcecie podnieść ducha,
Bo kiedyż miłość głosu rozumu posłucha?
Wszak ona ani widzić, ani słyszyć zdoła,
A cóż wtedy dopiéro, kiedy rozum woła.
Więc kiedy wszystko błądzi na przemiennym świecie,
Wy mi błąd mój powszechny: miłość, wskazujecie?
Przez nią pod zimném niebem ja twardy Sarmata,
Spokojnym sztukom młode poświęciłem lata,
Ona mię odmówiła od wojennéj wrzawy,
Ojców niegdyś nad Wisłą jedynéj zabawy,
Ona słodszych nad wszystko uczyła mię pieni,
Jakie nucą śmiertelni przez bogów natchnieni,
By kiedyś sława niosła, że nie same Traki,
Lecz i Sarmaty swoje miewały śpiewaki.
Ja, ani pragnę lasów z gór wysokich ruszać,
Ani dzikie zwierzęta za sobą przymuszać;
Jedna żądza, Lydyo: zmiękczyć serce twoje,
Aby otworzyć ryglem zaparte podwoje,
To, jeśli strony moje za czasem przemogą,
Wy lasy i zwierzęta idźcie waszą drogą!
Niech na wozie zwycięskim inny prowadzony
Dumném okiem lud mierzy bijący pokłony,

Niech wiedzie króle jeńce, i wydarte wrogom
Łupy ku wiecznéj chwalbie pozawiesza bogom;
Mnie, ty się o Lydyo uśmiechnij łaskawie,
Innym wozy zwycięskie i berła zostawię;
Bo kto na ziemskie sprawy bacznie zwróci oczy,
Widzi, jak wszystko kołem szalonym się toczy,
Wszystko ślepy traf rzuca, równa i odmienia,
Ledwo co poważnego godne zapragnienia.
Cnotliwi na pustynie wygnani z ojczyzny,
Mędrcom sąd oślepiony zastawia trucizny,
Bogów czciciel wodami ginie pochłoniony,
Zwycięzca wrogów pada z rąk zdradzieckiéj żony —
Gdzie Krezie! twoje skarby i fortunne losy,
Gdy wrogi pod spętanym zapalały stosy? —
Tysiąc ukrytych przygód na śmiertelnych godzi
A nikt niewié, gdzie dobrą albo złą znachodzi,
A po złych, jak po dobrych, bliska, czy daleka,
Zawsze nas w drodze smutna ostateczność czeka,
Kto późniéj ku niéj zdąży, tyle tylko zyska,
Że go z większą lat liczbą cięższe złe uciska.
Starość zazdrosna winną, jakiéj Pryam dożył,
Że w chwilach fortunniejszych życia nie położył,
Że widział jako miasto zdradzone gorzało,
Jak po piasku tarzano Hektorowe ciało,
Widział ołtarz zbroczony, wpętach własną żonę
I od żarów morderczych nieba sczerwienione.





ELEGIA  III.

Pomnę, co stary mędrzec mawiał mi za młodu,
Tam gdzie Antenor leży założyciel grodu:
Że nie możny bogatym, ni ten komu pługi,
Woły nieprzeliczone prowadzą na smugi,
Ale ten, kto czy wiele, czyli posiadł mało,
Cicho przyjął, co Pańskie przejrzenie zesłało.
Tegom się chwycił mówiąc: wam złoto królowie!
Mnie nie wzięta nikomu myśl wolna i zdrowie.
Teraz na wywód chciwéj dziewicy przystaję,
Teraz moje ubóztwo i błędy poznaję,
Ona inaczéj mówi: “Jeżeliś ubogi,
Wolna myśl nie nakarmi, opuść moje progi!„ —
Biada mi! że, gdy rozum bogatym być umié,
Tego bogactwa żadna dziewka nie rozumié.
Za nic u mnie starostwa, okazałe sprzęty,
I skarbiec misternemi kluczami zamknięty,
Niech się stroją w szkarłaty i jasne kamienie,
Niech im złoto Tagowe przynoszą strumienie,
Ja w niestrojnym kożuchu niechaj przetrwam lody,
Z mimo płynącéj rzeki napijam się wody,
Bylem kochał, słomianą niech zamieszkam chatę,
Bo w tém ciężko ustąpić, wam! pany bogate. —
Ale trzeba ustąpić, bo przeklęte dary
Przeważą winną pamięć i stateczność wiary,

Wszak i Danaę wieża żelazna zawarła
Jednak rygle wysokie złota rosa zżarła,
Złotu i Eurifila uległa zwiedziona,
Że mąż z tajni wydany pod ciosami kona.
Czułą była natura na śmiertelnych plemię,
Kiedy kruszec głęboko ukryła pod ziemię,
Gdy go słońce nieznało, niebywały wrogi,
Ni tak różne do piekieł prowadziły drogi,
My nieszczęsnie dowcipni złoto wyszukali,
Nędzom z niego poczętym rozmnożyć się dali,
One budzi do mordów, z ziemią równa grody,
I wielkie do imienia pochłania narody.
Lecz darmo głuchym uszom z prawdą się ozywać,
Ona staréj swej piosnki nie przestaje śpiewać:
“Próżna miłość bez złota, jeżeliś ubogi,
Za nic pieśni cnotliwe, opuść moje progi!„
A więc, gdyby nie złoto kute z gór odwiecznych,
Miłośćby niezaznała promieni słonecznych?
Jeżeli starym wieszczom wierzy świat dzisiejszy,
Wie, że nad wszystkie bogi Amor jest dawniéjszy,
On walczące żywioły przyjaznie zgromadził
I zgodnie powiązany ten świat wyprowadził.
On jeden, gdy się wszystko staje i przemienia,
Wieczną koleją każde ogrzewa stworzenia.
Święty bożku! któremu i morza i lądy
I świat nieogarniony poddaje się w rządy,
Jeśli u ciebie złoto przekupne nie nada.
Jeśli dla dobra wszystkich twa potęga włada,

Gdy nagi, nic nie żądasz, o! wzrusz się prośbami,
Niech twego bóztwa złoto bezkarnie nie plami,
A ta, która kochanków szkodą się bogaci,
Niech zbiory w ogniu ujrzy i łzami opłaci,
Niech wtedy żaden sąsiad z wodą nie przybywa,
Niech je złodziéj nikczemny z płomienia wyrywa,
A widzący żar dymu i złodziejskie spory,
Niech mówią obojętni: tak płoną złe zbiory!
Wnet niech się od niéj młodość z pożegnaniem kwapi,
Za nią przewlekła starość spomnieniami trapi,
Niechaj kibić wschodzącéj młodości udaje
Kiedy zdrajca włos siwy z pod zasłon wystaje,
Niech myśląc, że zachwyci, śpiewa w dobréj wierze,
I wraz z dziewic orszakiem do tańców się bierze,
Niech się śmiechem młodzieńcy obeślą koleją,
Niech ją wreszcie dziewice i dzieci wyśmieją,
Tajnie wprzód, potém jawnie, aż pozna dowodnie,
Że czas przyszedł, w proch starą obrócić pochodnię;
Już się niech drzwi nie boją swawolnych młodzieńców
Wyschłe słońca upałem i odarte z wieńców.
Śmierć wreszcie niełakoma nadejdzie powoli,
I przecie babske ciało wybawi z niedoli; —
Lecz same tylko ciało, bo Cerber z daleka
Za brzegi Acherontu cień winnéj wyszczeka;
Tam do skrzyni bezdennéj przelewając wodę,
Pamięć swojéj chciwości mieć będzie w nagrodę.





ELEGIA  IV.

DO RADZIWIŁA.

Śmiałżebym Radziwile, gdy idziesz na boje,
Ażebym nie wojenne słał ci rymy moje?
Stalby lepszą dziś była, lub zbroja Wulkana,
Zdradą niegdyś młodemu Achillowi dana.
Lecz jeśli mężom nad miecz jest co ku ozdobie,
Najpiérwsze miéjsce Muzo! przynależy tobie,
Bo póki mówna sława cnoty nie rozgłosi,
Póty ona winnego danku nieodnosi.
Cóż zostało z Atryda wojennego plonu,
Z jakim z gorejącego wracał Ilionu?
Rdza i starość wszystkiemu zagraża zniszczeniem:
Sława żyje niesiona nieśmiertelném pieniem.
Ktoby znał Antyocha, mądrego Nestora,
Nieszczęsnego Pryama, obrońcę Hektora,
Gdyby o nich poety zamilkły podania?
Ten mężów z bogi równa i umrzeć zabrania.
I twojéj Radziwile nie ujmie pamięci,
Ktokolwiek dzieje Lackie potomnym poświęci,
Powié, że twém staraniem w nieprzełomnéj wierze,
Austrya z Lackim rodem zawarła przymierze,
I ów, który Inflanckie ośpiéwa nam boje,
Jakże zdoła pominąć sławne imię twoje?

Jakoś hordy Zadnieprskie u granic powalał,
Z kąd wróg zwiedzion w nadziejach nie inaczéj szalał,
Jako niegdyś zacięty ów syn Telamona,
Że nie jemu Achilla zbroja przysądzona.
A jeżeli Apollo wieszcza nieomyli,
Niezadługo czekanéj dożyjemy chwili,
Że jak jeleń trąb głosem pędzony w odzierze,
Pierzchnie Scyta stwardziały, rzuciwszy puklerze;
Ani go Don zatrzyma ni Ryfejskie skały,
Ani stepy co wiecznym lodem zabielały,
A wkrótce, ilu krajom świeci wóz północy,
Wszystko Króla mojego zahołduje mocy;
I twoją Radziwile laur otoczy głowę,
Który Muzy w gałązki przykraszą mirtowe.







ELEGIA  V.

DO PADNIEWSKIEGO.

Z Helikońskim wawrzynem staję dziś przed tobą,
Padniewski! Muzy mojéj celu i ozdobo,
Daj! niech włosów święconych dotkną czyste dłonie,
Niech wieńcem przynależnym otoczę ci skronie —

Ktoby śród tego zgiełku, okrzyków tak wielu,
Serca doczekanemu nie poddał weselu,
Że Padniewski, cnotami tylu znamienity,
Za nowe czyny, nowe odbiera zaszczyty!
Sam już Tytan ciekawy naszego wesela,
Zdobny, rychléj z nad morza promieniami strzela,
Dnia chmury nie obłóczą, dmy wiatrów ustały,
Morza ujednanego równają się wały,
Ciche pola, wół leży przy pługu złożonym,
Wszystko świętuje na dniu tobie poświęconym,
I ja nagle zapałem niedoznanym tknięty,
Spieszę muz obyczajem ośpiewać dzień święty;
Nie wpadnę na bezdroża w pijanym zapędzie,
Równą drogą twa cnota prowadzić mię będzie:
Ona mi nocną gwiazdą, która w zdrowéj łodzi
Żeglarza z wód bezślednich ku brzegom nawodzi,
Bośty nie z tych poczetu, co dawnych naddziadów
Herbem się zastawiają bez własnych dokładów,
Bo niestrudzon, tak dzienne, jako nocne doby
Przemyślasz dla ojczyzny dobra i ozdoby.
Żądzą wiedzy wyzwany, ku przyszłéj zasłudze,
Na żniwa umysłowe szedłeś w kraje cudze,
Młodość stracona innym w opilstwie i zbytkach,
Tobie na pracy zeszła i nauk pożytkach;
A jak może z dowcipem w przymierzu być sztuka,
Na tobie jawny przykład i nowa nauka.
Ulis jesteś na sejmach, ani Nestorowa
Płynniejszą była złotem dźwiącząca wymowa,

Jako niegdyś na Tracką Orfeusza stronę,
Lwy stawały i w biegu rzeki niecofnione,
Tak i głos twój z ust świętych uroczyście dzwonił,
I korząc mimochętnych ku twej radzie skłonił;
Téj pewny posłowałeś po Italskich grodach,
Cześć Lechom wymuszając w Germańskich narodach, —
A nawet losów twoich nie zdało się radom
Byś przeżył, żelaznego gradywa nieświadom;
Bo kiedy sprawiedliwym gniewem wywiedziony,
Król nasz bojnie do Inflant umyślił zagony,
I ty, gdzie białe orły wskazywały szlaki,
Byłeś w chmurze piorunnéj z mężnemi orszaki,
Stąd nasz August nowymi ozdoby się odział
I starań swoich z tobą rozporządził podział. —
Jako u steru państwa kierujący sprawy,
Działasz na wszystko czuły, opatrzny, łaskawy,
Rozkosz słyszeć świadomych. Skądinąd ci chwała,
Ale ztąd miłość ludu serca ujednała.
Lecz jakokolwiek skrzętna Muza nie nadąży
Wznieść się tam, gdzie twój umysł orlim lotem krąży,
Życzyć tylko zostało, by nowe zaszczyty
Pod błogiém wszczęte godłem plon dały obfity;
Już Wisła uwierzbiona, niecierpliwa w biegu,
Ciebie od gór przyzywa do szklanego brzegu;
Zakończ już utrudzonych mieszkańców zawody,
I odbierz czekające od wdzięcznych nagrody;
Ciebie wzywa stolicy brama ościerzona,
Wniéj zamek poprzedników i święta korona,

Za tobą tęsknią dobrzy, tobie na ofiary
Szlą Najady wiślańskie w pełnych koszach dary.
Sobieś wszystko powinien, bo nic z tobą niéma,
Czczone od gminu bóstwo z ślepemi oczyma,
Sztuka coć dała władzę, niech uczy zażywać,
Nie wolno Padniewskiemu w drodze cnót spoczywać.
On od wilków żarłocznych swe trzody ustrzeże,
Głód odpędzi, poskromi niesyte grabieże,
Pokój wróci cnotliwym — Bóg dawcą pokoju —
Z piekła idą niezgody i hasła do boju.







ELEGIA  VI.


Jeszcze ta w piersi mojéj mądrość niepostała,
Aby mi kiedy miłość występkiem się zdała.
Kto na ziemi bez żądzy? — ten chwałą zagrzany,
Chce być zwycięzcą w kurzu Olimpijskim zwany;
Ten rano żonę rzuca, na trudy wytrwały,
Za jeleniem po skałach przepędza dzień cały;
Po co by chciwiec morzem niewierném żeglował,
Gdyby w myśli najdroższych pereł nie rachował?
I owi, co się cnoty mistrzami być głoszą,
Cnotę samą i słowem i czynem wynoszą,

Tych wszystkich mieścić mogę w kochających rzędzie,
A ich przykładem błądzić, już wstydem nie będzie,
A nawet, niechaj mędrzec w surowém pojrzeniu
Z brodą tragiczną, z laską, z torbą na ramieniu,
Przeciwko mnie walczące rozwinie rozdziały
I surowéj Logiki wyrzuci postrzały;
Niech się wolno z dusz jakąś miłością rozwodzi,
W któréj tego co kochasz dotknąć się niegodzi,
Nie będę wiele przeczył, bo znam, że on zdoła
Wgniewie przez czary rogi przystroić do czoła —
A jeszcze przed obliczem Italskiego ludu,
Gdzie nad podobny niema złośliwszego cudu,
Skromną mu wtedy prośbą będę się zastawiał,
Aby roku kwitnącéj wiosny nie pozbawiał,
Ale młodym roślinom na zielonéj roli,
Niech listkami ku słońcu wybujać dozwoli,
Aby gdy Ikaryjski pies dogrzeje w lecie,
Pełny kłos w brog tłoczyły pracowite kmiecie.
Dziś ja Amorku! pójdę za twemi sztandary,
Gdy trąba Marsa, żadnéj nie woła ofiary,
Gdy sam tarczę złożywszy, znojne odkrył skronie,
I dzikość ułagodził na Cyprydy łonie.
Oby zawsze tak było! — Niech przez wszystkie ziemie
Pokój krążąc, skarbami darzy ludzkie plemię. —
Lecz gdy Mars porwie zbroje na chwile rzucone,
I znowu na bój wyzwie Scyty nieskromione,
Na tedy czciciel boga i jego niebianki
Z niemniejszą żądzą w krwawe przeciśnie się szranki. —

Oby każdy z obrońców na polu zwycięstwa,
Mógł mieć lubą dziewicę świadkiem swego męstwa!
Bo ktoby się ucieczką przy kochance zmazał,
Albo lękał się umrzeć, gdyby wyrok kazał?
Wierzę, iż dzielny Hektor nie unikał zgonu,
Lecz widząc Andromakę w wieży Ilionu,
Jakże zapewne pałał, jak reszty sił użył,
Aby u wiernéj żony na chwałę zasłużył! —
O wieleś jeszcze przemógł nad twardym wyrokiem,
Żeś ginąc, piękną śmiercią legł pod żony okiem;
Ona na twym pogrzebie wyrywała włosy
Krwawiąc lice, rozpaczy wydając odgłosy,
Zakrzepłe rany twoje omywała łzami,
I do ust martwych swymi przylgnęła ustami;
Ciało na stos włożyła i najdroższe szczątki,
W drogą urnę dla wiecznéj zebrała pamiątki. —
Wstaje słońce czy zchodzi, ona przy twym grobie,
Niewzruszona jak posąg płacze cię w żałobie. —
Nie! ja sławy Hektora nie chcę się napierać,
Lecz gdybym śmierci pragnął, tak bym chciał umierać.





ELEGIA  VII.

DO PRZYJACIELA.

Mimo z płaczem u szyi zwieszoną dziewicę,
Ty przecię za dalekie uciekasz granice. —
Ach! nigdzie nie ubiegniesz. Amor pójdzie wszędzie,
Śnieżne Alpy, przestronny ocean przebędzie.
Jak oderwiesz pamięci, te oczy kroplące,
Te włosy po łabędziém łonie spływające?
Ilekroć śnieżna stopa złudzonego we śnie,
Tajnie niby wchodząca zdradzi cię boleśnie,
O! jak ciebie utrapi troska czuwająca,
Która w łonie ukryta sny z powieki strąca;
Jak często okłamany zwodniczym obrazem,
Marnie się rozradujesz i zasmucisz razem!
Wnet ci będą Medei pożądane smoki,
I rumak uskrzydlony prujący obłoki,
Wtedy w Alpy się wpatrzysz ku gwiazdom wzniesione:
“Wktórą (rzekniesz) o miła udałaś się stronę?
O! szczęśliwsze gołąbki, których wyrok srogi,
Od uciech nie rozesłał na rozstajne drogi. —
Ale które dzióbkami zwrócone ku sobie
Małżeńskim troskom w każdéj zabiegają dobie.”
Kamieniem jest, kto miłość zaprzedał zyskowi,
Nigdy on mię bacznego w sidła nie ułowi,

Mógłżebym ja żyjący nie urosić lica,
Kiedy łzy wywołując zapłacze dziewica,
Kiedy jakiem rzewliwym żalu mię nabawi,
I ręką kaleczącą, jagody pokrwawi?
O niech w nędzy doprzędę dni mego jestestwa,
Gdy tylko z tobą żyję za nic mi królestwa.
Bo i na co się zdały, perły, złote czary,
Ambrozyjskie potrawy, lutnie i nektary,
Jeśli miłość zbiegliwa serce mi rozżala,
A troska gorzéj dręczy, niźli głód Tantala? —







ELEGIA  VIII.

DO TARNOWSKIEGO.

Nie wstydź-że się Tarnowski! jeśli w mojém pieniu,
Niekiedy wzmianką znajdziesz o twojém imieniu,
Chociaż ni Teby śpiéwam, ni wozów tumany,
Troją zburzoną, ani Athos przekopany,
Przecię mi Feb nie wzbroni do kastalskiéj skały,
Dokąd stopy Mimnerma ślady wydeptały.
Już téż dawno sajdakiem uzbrojone dziecię,
Z macierzystych gałązek wieniec dla mnie plecie;

A jeźli pienia moje co u ciebie ważą,
Jakie mi dziś Kameny względne nucić każą,
Tuszę, że kiedyś w trąbę Aońską uderzę,
I dawne w zgiełk Marsowy przywołam rycerze,
Że i ciebie ośpiéwam, co Dackie narody
Napędzasz na zdradzieckie Obertyńskie brody,
Przed którym za Ryfejskie uciekają szczyty,
Przy odwrocie rumaków tém straszniejsze Scyty.
Dziś póki piérwszy ogień gore w głębi łona,
Dozwól, drogę niezbędną niech miłość dokona,
Niech daléki obozów i wojennéj wrzawy,
Nocne znaki przynoszę z pijanéj wyprawy,
Wy rośnijcie tym czasem wawrzyny Febowe,
Dziś dosyć skroń uwieńczyć w gałązki myrtowe.







ELEGIA  IX.

DO KAROLA.

Taki przestwór Karolu! obu nas rozdziela,
Że nie wiem, czy cię dojdzie ten list przyjaciela,
Jeśli jednak kto szczęsny od Arktéjskiéj strony,
Stąpi na twoje brzegi morzem przypławiony,

Ten chociaż ci mojego nie przyniesie pienia,
Powie jednak niezmienne dla ciebie życzenia.
Rodan z Loarą moją słyszały tęsknicę,
Gdy przychodziło Gallów opuszczać stolicę;
Ale dom nieszczęśliwy rodziców zbawiony,
Głośno wołał powrotu do ojczystéj strony,
Gdybym spóźnił, jak drugi Ulisses w Itace,
Ze starym psem bym płakał na zniszczone prace.
Lecz choć za Ryfejskiemi górami osiędę,
Z tobą zawsze Karolu! umysłem żyć będę,
Bo zacną twoją przyjaźń i chęci uznaję,
Odkąd się między obce zabłąkałem kraje;
Z tobą Belgi zwiedziłem, z tobą Akwitany,
Gród Marsejlski nad samym morzem zbudowany,
Domy Celtów, Sekwanę, która modre wały,
Wartkim pędem zakrąża pod Paryż wspaniały.
Tutaj dał mi się widziéć ów Ronsard wsławiony,
Co do mowy ojczystéj nawięzuje strony,
Słysząc go, ledwom nierzekł że to Orféj wtóry,
Lub Amfion układa siedmiobrame mury.
Że rzeki zachwycone pęd swój zatrzymały,
I na głos niesłyszany ruszyły się skały.
Kiedy Marsa uniosły w niebo wietrzne konie,
Chwałę Bogu i pokój w wdzięcznym nucił tonie.
Lecz teraz, gdy Henryka zimny grób już tłoczy,
Jakimi łzami jego zalały się oczy!
Podobnie ptak Attycki smutno się rozkwila,
Kiedy w lasach Cekropskich żałuje Ityla, —

Więc Królu! kiedyś różnéj fortunie się stawiał,
Kiedyś w bojach przeważnych imię twoje wsławiał,
Kiedy zamięszanego w nieprzyjaciół roty,
Króla wielkiego ślepe szanowały groty,
Teraz, pośród pokoju, śród igrzysk zabawy,
Nagle na brzegi Styxu poszedł cień twój krwawy.
Mógłżeś myśleć, gdy twarde zakończyłeś boje,
Że w pokoju żelazo wydrze życie twoje?
Bo gdzie kratą szyszaka wchodzi blask febowy,
Padła strzała do twojéj wymierzona głowy,
Nie był wtedy wróg żaden, ale twarda Kloto
Nie skłoni się do miru przez prośby ni złoto.
I gdy pasma zabraknie chybkiemu wrzecionu,
Nie wyprosisz dniem jednym późniéjszego zgonu.
Mnie, gdy ubogim stworzyć wydało się niebu,
Nie zapragnę bogatszym płynąć do Erebu,
Ztąd mi nigdy nie zajrzą, gdy w zaciszu wioski,
Prześpiewam lata moje wszelkiéj próżen troski.
Bez wozu i bez koni nad Styks idą cienie,
Tu szaty i tu drogie zostaną kamienie,
Nadzy, biedni popłyniem na fatalnéj łodzi,
Tam, gdzie Krezus z Irusem pojednany chodzi.





ELEGIA  X.


Niech mi się nikt nad moją miłość nie wynosi,
Chociażby światem władał od osi do osi.
Jako Hyppodamea, ta rozpacz kobiety,
Jaśniała, kiedy wozem dążyła do mety,
Jaką była, za któréj bój niosące wdzięki,
Centaury z Lapitami nie szczędzili ręki,
Albo dla któréj Jowisz teraz w postać byka,
Teraz w złoto i znowu w orła się przemyka,
Tym wszystkim Hanna moja nie ustąpi czoła,
I raczéj je przewyższyć niż zrównać im zdoła.
Szyja śnieżna, włos złoty, jako gwiazdy oczy,
Gdzie za nią! dawnych bogiń sławny wdzięk uroczy.
Czy się śmieje, czy smuci, czy rozgniewa czasem,
Uznasz że się Wenery otoczyła pasem,
W niewieściéj pracy saméj Pallady dościgła,
I co zobaczy, wszystko powtórzy jéj igła.
W pieśni Pieryd żadna równać jéj niezdoła,
By nawet Arkadyjskie wydały ją sioła.
Syreną byś ją nazwał, gdy miodowe tony,
Przygodzi do czarownéj Orfeusza strony,
Innych wszystkich szczegółów nie wydam obrazu,
Bo mię szczęsnego, zawsze dziwiły od razu,
Jéj winna, jeśli Muza ma wzięcie jakowe,
Jéj rzymskie, jéj sławiańskie nucę pieśni nowe,

Ta niech mię szczerze w śnieżne obejmie ramiona,
I nieobcego sobie przytuli do łona.
Wtedy wyżéj się cenię niż pogromca wrogów,
Do Tarpejskich Jowisza wjazd czyniący progów.
Wtedy moje są piaski złotego Paktolu,
I żniwa ziół woniących na Arabskiém polu,
Z tém prawem niech mię tylko zostawią bogowie,
I z tą koroną mojéj przysądzoną głowie,
Dość mi natém — wy Króle! użyjcie tym czasem, —
Nie chcę stolic, i niechcę być drugim Midasem.
Lecz kolcem się zastawia róża co się płoni,
I pszczoła słodkich zbiorów do boleści broni,
I miłość ma swe troski — już to pan nie mały,
Komu się lżejsze groty Amorka dostały,
Témi nas chłopcze sięgaj, a porzuć żelazne,
Szczędź chwile nasze krótko miłości przyjazne,
Dosyć gdy z drobnéj kłótni jakie łzy ukaną,
Gdy cię utrapi chwilą zdradnie obiecaną,
Kiedy o nieużyte tłuc potrzeba wrota,
A sercem podejrzenie i niepewność miota,
To i wszystko przecierpi Hanno, moje serce,
Byle widzieć nadzieję choć jeszcze w iskierce.





ELEGIA  XI.

CZEKANIE.

Gwiazdy do morza ciągną, Księżyc w zapad godzi,
A Lydya niespieszna dotąd nieprzychodzi.
Czemu o miła spóźniasz wejść w kochanka progi,
Czy Bóg jaki cię wstrzymał, czy zawistne wrogi? —
Niebaczna! czyż ci każę nad strojem się bawić,
Długo grzaném żelazem włosy kędzierzawić?
Nie chcę ja szat Sydońskich i drogich kamieni,
Ani na drobnych palcach błyszczących pierścieni,
Ciebie jedynie pragnę; niech włos nie ściągnięty,
Niechaj zostanie trzewik niedosyć ściśnięty. —
O nie zwlekaj okrutna! — Amorek poświeci,
Z zapaloną pochodnią przed tobą poleci,
Wszak ty i męża udasz przez szaty zwodnicze,
W pas orężny otoczysz twe biodra dziewicze —
I gdzie dawny twój umysł, owe męstwo twoje,
Że mię na takie tęskne stawiasz niepokoje.
Wolniéj mi, wolniéj spieszcie wy Siedemtryony,
Wolniéj tocz o Manale twój wóz rozpędzony! —
Tobie chętliwie sprzyjać kochankom przystało,
Któréj w zakład miłości niebo się dostało;
Ciebie Jowisz na łowach dzierżyć postanowił,
Na górach Arkadyjskich w sieci cię ułowił,

Wziąwszy na się Dyanny postać i zasłony,
Mężem ci się objawił, stąd Arkas zrodzony,
Na to Juno zazdrosna gniewem się rozżarzy,
“Nie będziesz mieć (mówiła), bogom równéj twarzy,
Stało się — w niedźwiedzicę czarną zamieniona,
Kalisto! do Jowisza wyciągasz ramiona,
Aż użalon, do nieba wziął matkę i dziécię,
Gdzie jasno przy północnym biegunie świecicie.
Wolniéj mi, wolniéj spieszcie wy Siedemtryony,
Wolniéj tocz o Menale wóz twój rozpędzony,
Ty pospieszaj Lidyo! dokąd miłość woła,
Bo nocy niewstrzymane przetoczą się koła,
Sama Febe nad Iber już wychyla oczy,
W mokry dworzec Nerei w rychle wóz zatoczy, —
Mnie ona nie zadziwia że bicza nie szczędzi,
I z swego stanowiska spieszniéj konie pędzi,
Nie zayrzę Latmonowi — niechaj całowanie,
Śpiący zyska — O stokroć szczęśliwy młodzianie!
Przed którym wóz skrzydlaty wstrzymuje Latona,
I śpiącego przytula do śnieżnego łona,
I wonnych ust ku wargom śmiertelnym podawa,
Czego tylko jest świadkiem samotna murawa, —
A ty moja Lidyo możesz tak odwlekać,
I mnie na smutném łożu dajesz tyle czekać,
Dajesz Siedemtryony na próżno przyzywać,
I na wiecznie milczące bogi utyskiwać! —
Może i ty jak Luna, chcesz kochanka złudzić,
I śpiącego, znienacka całunkiem przebudzić,

Ach! pospieszaj — Lecz niewiem czemu czuję trwogę,
I mdłéj nadziei niczém pokrzepić nie mogę,
Już bezecny stróż zapiał miotając skrzydłami,
Gwiazda nad Eojskiemi zabłysła morzami,
A ciebie niema jeszcze, a tu myśl się biedzi,
Płonne, albo niepłonne podejrzenia śledzi. —
Nieszczęśliwy kto z wami na słowach przestaje,
I zdradnym obietnicom jaką wiarę daje,
Iskry ten w wodzie szuka i róży w płomieniu,
Kto nędzny kobiecemu ufa przyrzeczeniu.







ELEGIA  XII.

DO LIDYI.

Za nic tyle ziół wonnych nie paliłem niebu,
Jakbym z tobą dni pędził aż do dnia pogrzebu,
Tyś téż baczną się zdała na moje zachody,
Czego ja prędkowierny, zgadywał dowody,
Przeto u bogów miłe nadzieje mi rosły,
Że czułych modłów moich wiatry nie rozniosły;
Ale ciebie znudziła ta miłość zaczęta,
Nowa, przeto że nowa zmienia cię ponęta,

A ten komuś stworzone serce w sobie czuła,
Gdzieś tam niepamiętany z boleścią się tuła,
Ach! taka lekkość kiedyś utrapi twą duszę,
Bo nie tak sobie bogów nieżyczliwych tuszę,
By mi niedali dawnéj wolności się dożyć,
I jarzma niewdzięcznego bez boleści złożyć.
I nietrzeba wywodów, że nic tak nie drażni,
Jako niesłuszność staréj niepomna przyjaźni,
Gołąb w siedlisku gniewu żółci pozbawiony,
Przecięż sili się oprzeć, przez płochość drażniony.
Wiele już miłość nasza przyniosła mi złego,
Przyczyna méj boleści i wstydu twojego,
To wszystko duszy mojéj wytrwać się udało,
I niedopuścić, aby w pamięci bolało,
Często nawet na moją przyjmowałem głowę,
Krzywe twoje przysięgi i bluźnierczą mowę;
A kiedy Jowisz zagrzmiał, pomny na te śluby,
Czekałem ciosu, myśląc, że mojéj chce zguby,
Był już wyrok spisany, ażebym za ciebie,
Przez czarne Styxu wody żeglował w Erebie.
Gwoli męża miłości w młode swoje lata,
Szła Alcesta do ciemnic z słonecznego świata,
A ja proźbami, ani stałością przemogę,
Abyś ku mnie na prawą cofnęła się drogę.
Póki młodość pyszniąca zdradnie nie ubieży,
Nie zbędzie na rachubach, na liczbie młodzieży,
Lecz ktoby jak ja dotrwał do kresu żywota,
W drogę się z tobą wybrał, pogoda czy słota,

Tego trudno upatrzyć — a jak się spodziewam,
Żal cię późny nauczy jaką prawdę śpiewam.







ELEGIA  XIII.

DO MYSZKOWSKIEGO.

Myszkowski! gdy co żyje i konny i pieszy,
Tłumnie przed oczy swego Biskupa się spieszy,
Gdy zachodząc ci drogę, tém wszyscy zajęci,
By cię widzić, i z oczu względne czytać chęci,
I mnie także przez Wisłę z nad miłego Bugu,
Miłość wiedzie pomnego o wdzięczności długu,
Nie z tłumami służebnych, nie z zbrojnym żołdakiem,
Z lutnią idę, Pijerid otoczon orszakiem,
Z któremi ja się wdawam i sam szczycę niemi,
Jak inni złotem, albo herbami dawnemi.
Bo gdy nie tak fortuna miała mię na względzie,
Ażebym obok możnych siadł w wysokim rzędzie,
Przecię dowcipem moim przy Feba pomocy,
Zrobiłem imię moje sławném na północy;
Te ja Myszkowski! miasto wozy i orszaki,
Przywodzę ci na wdzięczne pilności oznaki,

Nie myślę, byś je okiem pogardliwém mijał,
Boś im zawsze życzliwie jako baczę sprzyjał,
Tak nawet, że ni wojna ni praca wysoka,
Niemogły z przed twojego usunąć ich oka,
Jeśliś ich nieprzepomniał śród zgiełków i boju,
Niech ci teraz weselą skąpe dni pokoju.
Godna byś nam się niezdał naśledcą być owych,
Co wyżéj równych siadłszy śród zaszczytów nowych,
Niedojrzą już przyjaciół, żądają wywodu,
Jakie miana dzierżawią, jakiego są rodu, —
Ale to innych grzechy — Tobie nuci śmiała,
Muza, choć splotem bluszczu skronie przyodziała,
Tobie śpiewa od serca: niech zajęte przędzą,
Parki końca dni twoich na późno oszczędzą.







ELEGIA  XIV.

DO LIDYI.

Żegnam niewdzięczne miasto! — Już na wiejskie wczasy,
Zezwoliła Lidya wstąpić do kolasy,
Ty mi odtąd Amorku! pędź wołki na smugi,
Przemyślnymi rękoma wyrabiaj mi pługi,

Ja na krzywéj poręczy od świtu schylony,
Krajać będę lemieszem ojczyste zagony,
Tam niezwodne nadzieje idącego roku,
Sypać będę na skiby z Lidyą przy boku,
Z nią niebędzie mi nigdy przykrą kmiecia praca,
Ona odbiera siły, i ona powraca,
O! niechże zbytki miasta wyjdą jéj z pamięci,
Bogom rolniczym ze mną niech ofiary święci,
Niech zapomni świątynie od złota błyszczące,
I teatra Cylickim szafranem woniące,
W cichym gaju niech słucha nieuczonych pieśni,
Jakie gwarzą po nocach słowikowie leśni,
Niech śledzi zdrój krążący przez ciche manowce,
Gdzie się bielą w dąbrowach rozprószone owce,
Gdzie w stadach boje wiodą rogate rywale,
I pasterz na piszczałce wygrywa przy skale,
Może i miło będzie szybkie płoszyć łanie,
I słyszyć z skał najwyższych ogarów śpiewanie,
Ani tak miłe cytry czarownicze zmiany,
Ani dźwięk surmy z lutnią Febową zmięszany,
Jako kiedy psów sfora pewny ślad dośpieje,
Obwołując szczekaniem doliny i knieje,
Sarna pędzi zlękniona, nie cięższe ogary,
Rozgłos leci po skałach, i drzą gęste jary.
Tak niech mi spieszne lata przepędzać się godzi,
Przy tobie niech mię starość zazdrosna znachodzi.
Atalanta lubiła Arkadyjskie lasy,
I łowom poświęcała dziewicze swe wczasy,

Z nią cierpliwy kochanek prowadzący sfory,
Przebywał nieodstępny urwiska i bory.
Często gdy podwojoném Feb dyszał gorącem,
Chwasty były podgłówkiem pod drzewem cieniącém.
Albo kiedy noc chytra zaszła zabawionych,
Łożnicą była grota zwierząt wypędzonych,
O po trzykroć, po cztery... bez liku szczęśliwi!
W czyich piersiach wzajemne kochanie się żywi.
W tenczas miłe, jakie bądź przypadną wyroki,
Takbym chętnie Kaukazkie zamięszkał opoki,
W tedy trzęsienia ziemi, ni morskiego brodu,
Nibym się lękał gromów nadchmurnego grodu,
O ciebiebym się lękał, ty zostań się cało,
Niech by mnie zniszczył piorun, lub morze zalało,
Czyliż ci za szczęśliwszych w życiu będą miani,
Którzy z Tyryjskich muszli purpurą odziani,
Których domy na słupach frygijskich wzniesione,
Wewnątrz zielenią krzewy zewsząd zgromadzone?
Blask to tylko zewnętrzny co nieszczęsnych mroczy,
Aby wewnątrz niczyje nieprzejrzały oczy.
Bo skryte tam jest wszystko dla obcego oka,
Ile ich dręczy zabór, lub lichwa wysoka,
Ile zbieranie kruszców udręczeń przyczynia,
Jak ciężką niesie trwogę ciężka złotem skrzynia,
Jam bogacz twéj Lidyo nadzieją miłości,
Ta pochodnia niech w popiół zmieni moje kości.





ELEGIA  XV.

DO MIELĘCKIEGO.

Szyszak z głowy Mielęcki! na bok miecz i tarcza,
Zdejm zbroję, co cierpiące ramiona obarcza,
Tu w cichéj włości nie znać żołdactwa swawoli,
Żaden ogień pożerczy niezagraża roli,
Tu ni chrapliwa trąba napaści ogłosi,
Ni snów płoszy, ni trwogi nieczujnym przynosi,
Tu błogi pokój gości, przy otwartych wrotach,
Miłość igra i lutnia śpiewa o pustotach,
Cichy pająk po tarczach tkanki wiesza białe,
Rdza pożera żelazo i rzuconą strzałę,
Przy młodzieńczych biesiadach pełna koléj chodzi,
I okrzyki radości powietrze rozwodzi,
Ja sam wonnym balsamem namaszczę twe skronie,
I wieńcem białe włosy dokoła osłonię,
Wnet broń i Carskie orły zanucą Kameny,
I dobyty Hetrurskiéj gród warownéj Seny.
Sam Jowisz z olbrzymami ukończywszy boje,
Mówią że wysłał orła pod wsławioną Troję,
By ostrożnie objąwszy w gromonośne szpony,
Przyniósł mu Ganimeda w Olimp ocalony,
Często, gdy stawiał nektar, gniewem rozogniona,
Na śnieżne jego ręce patrzyła Junona,

I smutna przy biesiedzie pomiędzy bogami,
Zaledwo ambrozyi dotknęła ustami,
Patrzyłbyś, jak ją bogi wskazują oczyma,
Gdy gniewem podżegana ledwo miejsce trzyma.
Ale i Mars nie zawsze zbroją się obwodzi,
Nie codzień mordu chciwy po ludzkiéj krwi brodzi,
Nagim był, kiedy bogom na widok przykładny,
Sztuczną siecią go nakrył Wenery mąż zdradny.
Ten co słupami znaczył zmierzone przestrzenie,
I jako Atlas niebios podźwignął sklepienie,
Kiedy lwa nemejskiego, kiedy Hydrę zwalił,
I pola Arkadyjskie z potworu ocalił,
Alcyd, wreszcie się poddał skłonnéj Eurytydzie,
I bez sromu pod prawa zwyciężonéj idzie,
Złożył z lwa ogromnego odzienie kudłate,
I z płochych rąk podaną wdział niewieścią szatę,
Pałkę rzucił, i korny, jak go nauczono,
W stwardziałéj dłoni wiotkie obracał wrzeciono,
I potrzymał zwierciadła, gdy lwią skórę wdziała,
I bohatera płocha dziewka udawała.
Co więc bogi i męże czciły w owym wieku,
Ty tego za srom nie miéj znikomy człowieku,
Godna po ważnych pracach płochéj chwili użyć,
I obok sławy drobne wesele wysłużyć,
Przyjdzie czas, w którym dziady naśladując twoje,
Winne miłéj ojczyźnie będziesz toczył boje,
Kiedy przyprą do granic nieskromione Scyty,
Lub indziéj Mars zatrąbi na nowe zaszczyty.

Dziś, gdy wszystkie narody objął pokój złoty,
Chwytaj pod jego tarczą skąpe dni pustoty.







ELEGIA  XVI.

DO LIDYI.

Już mię nie ciśniéj błagam, skargami twojemi,
Nie taka chęć mię ciągnie do Italskiéj ziemi,
Aby łza nigdy z twojéj nie oschła źrenicy,
Abym ci świat zawiązał samotnéj dziewicy.
Wielu już miłość w nieme zasłała otchłanie,
Niech do tego poczetu i mój cień przystanie,
Mnie ani pył ubieli na Elejskiém błoniu,
Ni na rączym pospieszę o nagrodę koniu,
Ani z tryumfem wjadę w Kapitolu ściany,
Gdy tak już chcą wyroki bym przeżył nieznany:
Gdyby miłość ku żonie zapomnieć się dała,
Ulissa nieśmiertelność w nagrodę czekała, —
Więc gdy życia mojego rozerwie się przędza,
Na twém łonie niech śmierć mię zazdrosna dopędza,
Niechcę by długi orszak szedł za moją trumną,
Byś mi grób Atalicki zdobiła kolumną.

Niech tylko łzami twoja zabłyśnie powieka,
A cień mój spanialszego pogrzebu nie czeka,
Niechcę téż, aby grób mój jaki posąg zdobił,
Bo cobym ja nieżywy śród żyjących robił?
Niech mię kopiec gdzie w polu nakryje ubogi,
Do którego nikt z gminu niewiedziałby drogi,
Niech jednak proste dłuto twarz moję wykowa,
I te skromnéj pamięci niech wypisze słowa.
“Tu Mopsego okrutnie zmogła śmierci siła,
“Gdy czarną u miłości pochodnię zatliła,”
Tam ty przyjdziesz dorocznie kwiatów mi narzucić,
I lat spólnych pamiętna godzinę przesmucić,
Użalić się na grobie smutnéj ninie doli;
Lecz mnie już nieszczęsnego płacz twój niezaboli.







ELEGIA  XVII.

DO BACHA.

Sam się napatrz o Bachu! twój śpiewak cię proszę,
Co ja od niezbłaganéj Cyprydy ponoszę!
Ty się zlituj, i złagodź niszczące pożogi,
Bo niewojenny bożek drży na twoje rogi,

Ty uczysz deptać przepych, czujne troski morzyć,
Ty nauczasz biedaka, jak dumę ukorzyć,
Nieświadomych broń wodzisz, umysł zbawiasz trwogi,
Po miejscach niebezpiecznych ty prowadzisz nogi.
Tu chłopcze! z krasnym wieńcem i pisanym dzbanem,
Przepadł, kto się ratuje życiem niepijaném,
Nic ja nie chcę, gdy smutna uderzy godzina,
Wtedy ani mi wieńców, ani dacie wina;
Dziś je dajcie! gdy wejdę w Plutona pieczary,
Proch sam wypije wasze niepopłatne dary,
Długa nadzieja życia krótkiego nie cieszy,
Cugle koniom puściwszy szalenie rok spieszy,
W przelocie chwile chwytaj, bo kto mądry zgadnie,
Czy za tą, którąś zronił, gorsza nie przypadnie? —
Żegnam cię twarda Hanno! ni pieśni ofiara,
Ni cię miłość zmiękczyła, ani rzadka wiara,
Jużem ja postanowił więcéj się nie łudzić,
Ni dumnéj nasługiwać, ni żalami trudzić,
Znajdę, co mą stateczność będzie miała w cenie,
A ciebie późno gorzkie ogarnie wspomnienie. —
Ale cóż ja wyrzekłem? w co mię błąd mój wprawił,
Jażbym kiedy o tobie pamięci się zbawił? —
O błogie owe chwile, o nocy stracona,
Gdy kiedyś wierzącego tuliła do łona! —
Lecz, gdzieście puchar skryli? — Nie psujcie ochoty,
Po co te Kuryuszów, te Fabrycych cnoty! —
Uczono was, że czasem i Kato uparty,
Lubił krzepiące wino i wybaczał żarty, —

Bachus idzie, ktoby śmiał od Bacha uciekać,
Ten poczuje gniew jego i będzie narzekać,
Nie darmo twarde rogi czoło jego znaczą,
Tych pilnie niech się chronią co na życie baczą,
Ci najprzód, którym w domu ryglem niestrzeżona,
Na pustém łożu sama pozostała żona,
Już on kiedyś żeglarzy pozamieniał w ryby,
Gdyś niebaczny, w kozła cię przemieni bez chyby, —
Ja błagam ojcze Bachu! innych darz rogami,
Dla mnie dość, gdy twoimi przeniknę darami.







ELEGIA  XVIII.

SEN.

Nam skromnym wieszczom bogi idą ku pomocy,
Złotą we śnie Cyprydę widziałem téj nocy,
Jeśli taka na Idzie przed pasterzem stała,
Dziw mi, o co się Juno z Palladą spierała?
Promienistą przepaską czarny włos ściągnięty,
Oczy jasne spór wiodły z górnemi bliźnięty,
Łono śnieżnéj białości przy krasnéj jagodzie, —
Istną się wydawała jutrzenką przy wschodzie,

Tak się wdzięcznie skłoniła ku łożu mojemu,
I te zda mi się słowa mówiła śpiącemu:
“Komu jak tobie kochać rozsądnie przystało?
“Którego serce miłość tak dawno zaznało,
“Żołnierz przywykły trudom przez walkę codzienną,
“Niezlękniony się budzi na trąbę wojenną,
“Kto często okrętami słone wody porze,
“Spokojnie się kołysze przez zdradzieckie morze,
“Ty od jarzma usuwasz kark już ujeżdzony,
“Jakby ów buhaj świeżo od stada spędzony;
“Ty łagodnie zadanym opiérasz się ranom,
“I nie baczny już samym złorzeczysz niebianom. —
“Ach szalony ten komu skłonne wiatry wieją,
“Niewie, że nieprzyjazne tąż przyprą koleją.
“Komuż bóstwo miłości tyle szczęścia dało,
“Aby dla łez jakiego miejsca nie zostało?
“Tysiącom trosk uniknij, tysiące zostaną,
“I obiegną twą duszę za bezpieczną mianą.
“Znieść, co każe konieczność, to mądrego rada,
“Śmieszy bogów, kto sobie sam cierpień dokłada,
“Gdybyś innych kochanków niedole ocenił,
“Dziś płaczący, sam byś się fortunniejszym mienił,
“Małoż to myślisz płacze przy bramach Erebu,
“Którym bożek złośliwy przyspieszył pogrzebu?
“Albo którym bogate podziadowskie miana
“Przefrymarczył na włości nieznanego pana, —
“Twojéj jak wdzięczne lica tak umysł łagodny,
“Więcéj może cię kocha niżeliś sam godny,

“Ale u ciebie wszystkie nieskromne, lub zdradne,
“Choćby żona Ulissa lub tkliwa Ewadne,
“Sam też zmiarkuj nieliczne twéj wiary zalety,
“I śmiéj więcéj zażądać od słabéj kobiety.”
To rzekłszy, na wóz z kości słoniowéj gdy siędzie,
Wnet złotym lejcem skrzydła spłoszyła łabędzie,
Mnie téż i sen opuścił na ten widok bozki,
I tak przecie natrętne odleciały troski.







ELEGIA  XIX.

DO ZYGMUNTA AUGUSTA.

Fijołków chłopcze na stół i Arabskiéj woni!
Precz z wodą, winem pełna niech czara zadzwoni!
Mdły ja dotąd Poeta, wodnego napoju
Niechcę, choćby go czerpać z Aońskiego zdroju.
Gęśl podaj! do wesołych pieśni godźmy strony,
Dzień ten do uroczystych będzie policzony, —
Oto dziś Król mój August z godły zwycięskiemi,
Wielbiony w gród swój wraca od Arktejskiéj ziemi,
Kędy zaczepne wrogi Liwońskie dogonił,
Dumne karki pod stopy zwycięskie nakłonił,

Skarał zdrajców, co w domu, na królewskie posły,
Wbrew prawu wszystkich ludów zbójczą dłoń podniosły,
Za którą zdradę, gdy Król karny bój objawia,
I wróg z zebraną tłuszczą zaczepnie się stawia,
Lecz różny skutek chęci, bo tłuszcza zuchwała,
Tył podaje niezwrotny nim trąba zabrzmiała.
Jak gdy buhaj wyzywa nieobecne wrogi,
Wściekle ryczy i ostrzy po krzemieniach rogi,
Lecz kiedy lwa pustyni z przestrachem postrzeże,
Niepomny walk pragnionych w ucieczkę się bierze,
Tak i Liwończyk w polu otwartém go czekał,
Zdradą dysząc póki Król z bojem się odwlekał,
Lecz kiedy do strzał siejby uszykował roty,
Ani na piérwsze nawet odważył się groty,
Ale o łaską żebrał z postacią nikczemną,
I proźba u nóg Króla nie była daremną,
Dałeś pokój Auguście! zmiękczon prośby głosem,
Jakiego sam byś niemiał z mniéj fortunnym losem.
I nie na tém przestałeś, bowiem wrogi twoje,
W sprzymierzeńce zmieniłeś, byś za nie wiódł boje.
Świetny szczepie Jagiełłów, co zwycięskie dłonie,
Z sercem ojcowskiém niesiesz w zwalczonych obronie,
Tém sława ojca twego obłoków dosięga,
Nie samą siłą jego wzniosła się potęga,
Bo jak straszny był w boju, tak w mirze łaskawy,
To zaświadczą Teutońskie i Pruskie wyprawy.
Ty naśladując jego cnoty i przykłady,
Prosto ku niebu zdążysz ojcowskiemi ślady,

Jak w pokoju objąłeś Sarmacyi ziemię,
Tak długie gotuj wczasy na późne jéj plemię,
I jako teraz czynisz, tak Scytyjskie tłuszcze,
Znadgranic zawsze wpędzaj w Zadnieprzańskie puszcze.
W pokoju dziki buhaj kark pod jarzmo daje,
I ziemię do zasiewu ciężkim pługiem kraje,
W pokoju po dolinach bieleją się stada,
I pasterz na fujarze wdzięczną pieśń układa,
Las polom miejsce daje, stepa w kłos porasta,
Na zwierząt legowiskach podnoszą się miasta,
Młodzież w szrankach się ćwiczy, choduje nauki,
Kwitnie przemysł i dawne zwabiają się sztuki,
W pokoju i Arktejski śnieg Muzy nie trwoży;
Ta nieostatni wieniec na skronie ci włoży.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Kochanowski i tłumacza: Kazimierz Brodziński.