Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ta niech mię szczerze w śnieżne obejmie ramiona,
I nieobcego sobie przytuli do łona.
Wtedy wyżéj się cenię niż pogromca wrogów,
Do Tarpejskich Jowisza wjazd czyniący progów.
Wtedy moje są piaski złotego Paktolu,
I żniwa ziół woniących na Arabskiém polu,
Z tém prawem niech mię tylko zostawią bogowie,
I z tą koroną mojéj przysądzoną głowie,
Dość mi natém — wy Króle! użyjcie tym czasem, —
Nie chcę stolic, i niechcę być drugim Midasem.
Lecz kolcem się zastawia róża co się płoni,
I pszczoła słodkich zbiorów do boleści broni,
I miłość ma swe troski — już to pan nie mały,
Komu się lżejsze groty Amorka dostały,
Témi nas chłopcze sięgaj, a porzuć żelazne,
Szczędź chwile nasze krótko miłości przyjazne,
Dosyć gdy z drobnéj kłótni jakie łzy ukaną,
Gdy cię utrapi chwilą zdradnie obiecaną,
Kiedy o nieużyte tłuc potrzeba wrota,
A sercem podejrzenie i niepewność miota,
To i wszystko przecierpi Hanno, moje serce,
Byle widzieć nadzieję choć jeszcze w iskierce.