Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten chociaż ci mojego nie przyniesie pienia,
Powie jednak niezmienne dla ciebie życzenia.
Rodan z Loarą moją słyszały tęsknicę,
Gdy przychodziło Gallów opuszczać stolicę;
Ale dom nieszczęśliwy rodziców zbawiony,
Głośno wołał powrotu do ojczystéj strony,
Gdybym spóźnił, jak drugi Ulisses w Itace,
Ze starym psem bym płakał na zniszczone prace.
Lecz choć za Ryfejskiemi górami osiędę,
Z tobą zawsze Karolu! umysłem żyć będę,
Bo zacną twoją przyjaźń i chęci uznaję,
Odkąd się między obce zabłąkałem kraje;
Z tobą Belgi zwiedziłem, z tobą Akwitany,
Gród Marsejlski nad samym morzem zbudowany,
Domy Celtów, Sekwanę, która modre wały,
Wartkim pędem zakrąża pod Paryż wspaniały.
Tutaj dał mi się widziéć ów Ronsard wsławiony,
Co do mowy ojczystéj nawięzuje strony,
Słysząc go, ledwom nierzekł że to Orféj wtóry,
Lub Amfion układa siedmiobrame mury.
Że rzeki zachwycone pęd swój zatrzymały,
I na głos niesłyszany ruszyły się skały.
Kiedy Marsa uniosły w niebo wietrzne konie,
Chwałę Bogu i pokój w wdzięcznym nucił tonie.
Lecz teraz, gdy Henryka zimny grób już tłoczy,
Jakimi łzami jego zalały się oczy!
Podobnie ptak Attycki smutno się rozkwila,
Kiedy w lasach Cekropskich żałuje Ityla, —