Wybór poezji (Horacy, 1935)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Wybór poezji
Wydawca Filomata
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz zbiorowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
QUINTUS HORATIUS FLACCUS

WYBÓR POEZJI
LWÓW 1935
NAKŁADEM FILOMATY, LWÓW, UNIWERSYTET



NA OKŁADCE: Horatius jako poeta uwieńczony (poeta laureatus) w humanistycznym drzeworycie pierwszego ilustrowanego wydania jego dzieł z r. 1498.

Niniejszy wybór utworów Horacego służy celom nie historycznym, lecz praktycznym — podaje więc przekłady piękne i żywe — Jest on niejako pendantem do książki: L. H. Morstin, Ecce poeta, Lwów 1933 (cena 2-85 zł.), która daje nietylko wyczerpujące wiadomości o życiu i dziełach Horacego, ale ponadto wybór ok. 80 tłumaczeń z różnych czasów. Wyczerpującą bibljografję podaje R. Ganszyniec w Bibljografji Horatiańskiej (Przegląd Klasyczny I 1935 nr. 5), dogodny wstęp do oceny przekładów R. Ganszyniec w Morstina Ecce poeta s. 174—225. Do Horacego odnoszą się ponadto: J. Drzewiecki, Syn wyzwoleńca (cena 60 gr.) oraz T. M. Lewicki, Wywczasy poety I. II. III (cena każdego tomiku po 60 gr.).


BIBLJOTECZKA FILOMATY nr. 28


Rok II. — Miesiąc: Październik — Cena 80 gr (60 gr)
Wydawca: Ryszard Ganszyniec, Lwów, Uniwersytet


TŁOCZONO W DRUKARNI NAUKOWEJ, LWÓW, ORMIAŃSKA 8, TEL. 253-10


DO HORATIUSA[1]
PIEŚNI KSIĄG IV
Do Maecenasa (I 1).
Maecenas atavis, edite regibus...

O ty, którego niegdyś królami były przodki,
Maecenasie, mój skarbie, mój opiekunie słodki!
Bywa, że człek niejeden żywi jeno pragnienie,
By roznieść kurzawę w olympijskiej arenie,
A jeżeli osiągnie metę powózka chyża,
Mniema, iż go ku bogom palma zwycięstwa zbliża.
Inny znowu się wspina do kurulnych zaszczytów,
Zabiegając o względy tłumu zmiennych Quiritów.
Tamten zaś opatruje zbożem własne spiżarnie,
Licząc, wiele też korcy z rynków libyjskich zgarnie?
Ów zaś z zamiłowaniem ziemię pługiem obrabia;
Nigdy w myśl mu nie przyjdzie siąść na pokład korabia
I ze strachem żeglować przez cieśninę myrtojską:
Ponad skarby Attala woli zagrodę swojską.
Kupiec, gdy go na morzu groźny nęka huragan,
Chwali włości swe ciche, zyskom nie szczędzi nagan.
Lecz niebawem w świat płynie na skołatanej łodzi,
Boć niełatwo z dochodem niepokaźnym się zgodzi
Niejeden zaś wytrawny pieczeniarz, biesiad wyga,
Przed kielichem starego Massiku się nie wzdryga,
Wśród łąki, co drzew cieniem i nurtem wody chłodnie,
Na gnuśnych wczasach całe przepędza popołudnie,
Wielu obóz pociąga — dźwięki trąb i surem,

Które przeczuciem wojny napełniają ponurem
Serca matek. — Myśliwy w kniei przepędza noce,
A gdy warchlak marsyjski w sidłach mu się szamoce,
Lub gdy wierne ogary wpadną na trop jelonka,
Ja, gdy czoło uczone w święte przystroję bluszcze,
Bogom czuję się bratem, nie dbam o ludzi tłuszcze.
W chłodnym gaju, gdzie tańczą z Nymf orszakiem Satyry,
Polyhymnia mi chętnie nastraja struny liry,
Euterpe mi wtóruje na swej sielskiej piszczałce,
A ja sobie i Muzom pieśń tę aiolską kształcę.
Jeśli na miano wieszcza zasłużyłem z twej strony
wierzę, iż sławą moją uderzę w nieboskłony.



Portret Horacego na medaljonie starożytnym.


Do Augusta (I 2).[2]
Do Vergiliusa (I 3).
Sic te diva potens Cypri...

Niech drogi twojej Cypru pani
I lśniące gwiazdy najtroskliwiej strzegą,
Niech wszystkie wiatry trzymając w przystani
Ten Aiol wyśle, co cię popchnie w biegu.

Statku! Twej pieczy skarb powierzam wielki,
Bo dziś do Grecji mój Vergilius ruszy.
Ty mi go uchroń od przygody wszelkiej,
Bo, gdy on zginie, stracę część mej duszy.

Z kamienia serce i pierś w stal zamkniętą
Miał ten, co morskiej nie bojąc się toni,
W łupinie pierwszy spojrzał na odmęty
Nie drżąc przed wichrem, co z Afryki wionie

I z Aquilonem walczy. Ten się wcale
Ni Hyjad smutnych ni Notosa ryku
Nie lękał nigdy, choć on wzburza fale
I uspokaja na Adrjatyku.

Jakiegoż bał się ten rodzaju śmierci,
Przed którym smoków cielska wciąż pływały,
Gdy drwiąc, że okręt wnet mu głaz przewierci,
Wjeżdżał na akro-keraunijskie skały?

Napróżno widać Bóg oddzielił morze
I ustanowił kres dla stałej ziemi,
Jeżeli przecież żeglarz niecny porze
Wzbronione szlaki okrętami swemi.

Zuchwały człowiek siły swe przecenia,
Podejmie każdą, choć największą zbrodnię.
Z Japetowego złodziej pokolenia
Olympu władcom ogień skradł niegodnie.


I ludziom w darze złożył. Ale naraz
Słabość i chorób plaga się zaczęła.
Na ziemię z ogniem przybył legion zaraz,
Nieznana wstała Śmierć — i kosić jęła...

W swą sztukę ufny Daidal mistrz się trudził
Skleiwszy skrzydła w przestwór wzbić się niemi,
Choć nie są one przecież darem ludzi.
Herakles wtargnął siłą do podziemi.

Zbyt wielkich trudów niema dla człowieka:
I niebios dal wydaje mu się bliska.
Lecz straszna kara za te zbrodnie czeka,
Bo gniewny Jowisz piorun wzamian ciska.



Daidalos i Ikaros (malowidło pompejańskie).


Wiosna (I 4).
Solvitur acris hiems grata vice veris et Favoni...

Wiosna ożywczym tchem wygnała precz srogi mróz i zimno.
Na wodę wyschłe ciągną znów galary.
Wieśniak z dobytkiem swym opuszcza już chatę swoją dymną,
a na wygonach szron nie błyska szary.

Venus już idzie w pląs w miesięczną noc — nigdy się nie spóźnia
rej wodzi tańcom Gracyj i Dziwożon.
Dzwoni im niby w takt Vulcana młot i Kyklopów kuźnia,
gdzie srogi ogień znowu dziś rozłożon.

Przeto uwieńczmy skroń w mirtowy liść albo w kwiaty świeże:
zabawę naszą radość niech uświetnia!
W gaju zielonym dziś na Fauna cześć życie da w ofierze
koziołek albo owieczka nieletnia.

Szczęsny Sestiusie mój! Ach, blada śmierć stopą swoją depce
tak wieże królów jak nędzarzów budy!
Życie ma krótki bieg... Daremne sny nadzieja złudna szepce!...
Już bliska noc i pełen widm i złudy

głuchy Plutona dom... którego ścian głową nie przebodziesz!
Tam już nie będzie kostek ani wina,
ni Lykidasa wdzięk nie ujmie cię, choć go kocha młodzież,
a wnet niejedna westchnie doń dziewczyna!




Do Pyrrhy (I 5).
Quis multa gracilis te puer in rosa...

Cóż to za młodzian piękny, którego zaloty
Znosisz, Pyrrho, dziś pośród tej uroczej groty?
W wieńcu on z róż, balsamem maszczony,
ty dlań splatasz swój włos nie trefiony?

Ach, biedni co zaznają choć raz twej miłości.
Będzie narzekał nieba i przeklnie burzliwe
Morza, gdzie wichr czarniawy się kładzie.
Niedoświadczony, zapłacze po zdradzie!

Dziś on w radości zowie cię złotą dziewczyną,
Sądząc, że wierną będziesz, kochanką jedyną,
I nie wie nic o losów zmienności.
Ach, biedni co zaznają choć raz twej miłości

Ja, dobiwszy do portu po rozbicia męce,
Na święconych tablicach spisałem w podzięce,
Że władcy mórz na dowód zapłaty
Ofiarowują swoję mokre szaty.




Pochwała włości (I 7).
Laudabunt alii claram Rhodum...

Niech kto sobie Rhodos biały wśród przestworzów sinych chwali,
Albo Korynt, co swe ściany odzwierciedla w dwóch mórz fali,
Jak gałązkę do gałązki niech do zwrotki zwrotkę składa,
By gród uczcić skąd ku morzom z Akropoli lśni Pallada:
Ja ni z taką tęskną żądzą, ni z zachwytem takim patrzę
Na pagórki win najsłodszych i na łany najbogatsze,
Jak na kącik ten mój miły, gdzie przez sady i przez gaje,
W dzionek letni, jednostajnie głośno szemrzą mi ruczaje
Kędy w grocie Nymfa mieszka, a wśród gęstych bluszczów rzeka
Śnieżnym, szumnym wodospadem wiecznie z urny jej ucieka.
Wszak nie zawsze burze, druhu, południowy wiatr przywodzi,
Lecz i obłok przegna srebrny i niebiosa rozpogodzi:
Tak i ty pamiętaj zawsze, byś po troskach i po znoju
Umiał mądrze użyć wczasu i wesela i spokoju.
Czy ogarnie cię chłód lasów i cień luby, czy też złoty
Będzie ci legionów orzeł błyszczeć gwiazdą nad namioty,
Nie zapomnijże o winie... Z Salaminy, pełen sromu
Pijmy, póki Teukros wiedzie, a gdy ranna wejdzie zorza,
I choć gniew nim srogi miota, choć o przyszłość troska boli,
Siadł do wina pośród druhów i skroń ubrał w liść topoli.
Gdzie nas jutro los zapędzi?! Pijmy póki starczy wina..
Za morzami głębokiemi inna wstanie Salamina.
Pijmy, póki Teukros wiedzie, a gdy ranna wejdzie zorza,
Każcie znowu zepchnąć łodzie, zepchnąć na toń zdradną morza.




Zima (I 9).[3]
Do Merkurego (I 10).[2]
Do Leukonoi (I 11).
Tu ne quaesieris...

Nie pytaj, Leukonoe, bo wiedzieć jest grzechem,
Jaki kres nam obojgu jest dany od boga,
i nie badaj wyroczni! Przyjm lepiej uśmiechem,
Cokolwiek ci się zdarzy! Choćby zima sroga,

Co fale wód Tyrrheńskich rozbija o skały,
Ostatnią była — mądrą bądź! I bez żałości
Żegnaj czas i pij wino, bo w tem jest sens cały!
Rwij dnie, jak wonne kwiecie, i nie wierz przyszłości!




Do Lydii (I 13).
Cum tu Lydia Telephi.

Gdy przy mnie głosisz pochwałę,
Lydio, że Telef różaną ma szyję,
Telef ramiona ma białe —
Biada! Żółć wzbiera i do trzew mi bije,
Blednę, staję nieprzytomnie
I łza ukradkiem spływa mi po twarzy;
Łza ta niechaj świadczy o mnie,
Jak na myśl samą żar mnie wolny praży,
Iż wśród pijatyk — zatargi
Skaziły może blask twych ramion śnieżny,
Albo, że zębem ci wargi
Naznaczył w szale młokos ten lubieżny.
Jeśli posłuchasz przestrogi:
W stałość nie ufaj dzikiego przechery,
Co pocałunek twój błogi
Skrwawił — nektarem zaprawny Venery.
Trzykroć i stokroć szczęśliwi,
Którzy niezłomnym węzłem się złączyli,
Gorzkich niesnasek nie żywi,
Miłość co przetrwa do ostatniej chwili.




Do okrętu (I 14).
O navis, referent in mare te novi...

Okręcie, znowu na morze wybiegasz?
Biada! Co czynisz!? Bez zwłoki
Dąż do przystani! Czyli nie dostrzegasz,
Że już bez wioseł twe boki?

Że maszt się, strzaskan nawałnicą, chwieje,
A liny rwą się i prężą?
Belki się kruszą i pękają reje —
Czyż one odmęt zwyciężą?

Na próżno, w żagli spowinięty strzępy,
Do bogów słać będziesz modły, —
Próżno ci dały pontyjskie ostępy
Tarcice z wyniosłej jodły —

Dziś w tem nie szukaj ratunku i chluby!
Choć malowana twa rufa,
Kto się doczekać pewnej nie chce zguby
Niechaj twym siłom nie ufa!

Niedawno troskę budziłeś w mem łonie,
Dziś wzniecasz niepokój nowy:
O, nie wyjeżdżaj na zdradliwe tonie
Między lśniącemi ostrowy!




Do chóru (I 21).[4]
Do Aristiusa Fuscusa (I 22).
Integer vitae scelerisque purus...

Kto zacny, wolny od przestępstw ohydy,
może się obejść bez mauryjskiej dzidy,
ani też, Fusku, strzał maczanych w jadzie,
w kołczan nie kładzie.

On bez bojaźni przez fal morskich zwały
i przez Kaukazu niegościnne skały
i za Hydaspes, na świata krawędzie,
podążać będzie.

W lesie sabińskim, zdala od mych granic,
chodziłem sobie, nie zważając na nic,
jeno śpiewając na cześć mej Szczebiotki
wesołe zwrotki.

Bezbronny byłem — a uszedłem zguby!
Wilk — potwór, jakich w skwarnym kraju Juby
i w kniejach Daunji szukałbyś daremno —
uciekł przede mną!

Przenieś mnie w ziemię tę mroźną, nieżyzną,
oo wciąż zasnuta mgieł i dżdżów szarzyzną,
gdzie lato skąpi rzeźwego powiewu
zbożom i drzewu —

przenieś i w kraj ten, gdzie nikt nie osiędzie
z powodu strasznych skwarów słońca... Wszędzie
w sercu mieć będę śmiech i głosik słodki
mojej Szczebiotki...




Do Chloi (I 23).
Vitas hinnuleo me similis, Chloe.

Czemuż odemnie, Chloe urodziwa,
Stronisz, jak ona sarneczka pierzchliwa,
Matki po górach, kniejach szukająca,
Z bojaźni drżąca?

Bo czy to wietrzyk co z trawką się pieści,
Ruchomym listkiem zwolna zaszeleści;
Czy wąż zasyczy, już tracąc nadzieję,
Cała płótnieje.

Wszakże ja, świadkiem i ludzie) i bogi!
Ni lew afrycki, ani tygrys srogi,
Abym miał szarpać drapieżnemi szpony,
Twój włos pieszczony.

Przez litość folguj żalowi mojemu!
Kiedyć już i czas i wiek jest po temu,
Odbiegłszy matki, Chloe ulubiona,
Sam tu do łona!




Na śmierć przyjaciela, Quintiliusa Varusa (I 24).
Quis desiderio sit pudor aut modus...

Dla czegóż bronić się łzom, w nędznym wstydzie
Nie krzyknąć? Druh mój do umarłych idzie.
Na cóż ci bogi dały głos i lutnię,
Muzo, gdy po nim nie zapłaczesz smutnie?

Więc nas porzucił i już mu na wieki
Sen nieprzespany obciążył powieki?
Szła przed nim w życiu Szczerość, Prawda naga,
Dawniejszych Rzymian Wierność i Powaga.

Wszyscy szlachetni brata w nim stracili,
Tyś najbiedniejszy ze wszystkich, Wergili!
Biedny poeto, myślisz że go wrócisz
Na jasną ziemię i pieśnią ocucisz...

Skoro go Hermes zagnał raz do cieni,
Krwią mu się młodą twarz nie zarumieni.
Choćbyś go wołał, jak Orpheus żony,
Nie wyrwiesz druha z objęć Persephony.

Nam go bogowie na krótki czas dali,
Ucisz się wieszczu, próżno pieśń się żali.
Ból na nas ciężki przyszedł i żałoba —
Tak nielitosnym bogom się podoba,
Żal, płacz ni skarga już go nie ożywi,
Musimy cierpieć, bądźmy więc cierpliwi.




Do Maecenasa (I 20).[1]
Rozstanie (I 26).
Vixi puellis nuper idoneus...

W sam raz dla dziewcząt byłem do niedawna
I nie bez chwały z niemi wojowałem;
Teraz na ścianie zawiśnie broń sławna
I lutnia, przy której śpiewałem!...

W chramie Venery urodzonej z piany
Ułóżcie pochodnie, łuki i tarany —
Nic mi już po nich, bo choć szturm był srogi,
Nie chciały sprzyjać mi bogi!...

O boska pani, która Kyprem władasz,
W upalnem Memphis na tronie zasiadasz,
Zwól mej miłości — wysłuchaj mnie zatem
I choć raz Chloe daj batem!




Do Apollona (I 31).[1]
Uderzenie piorunu (I 34).[1]
Na śmierć Kleopatry (I 37).[5]
Autarkja (I 38).
Persicos odi, puer, apparatus...

Chłopcze, nie szukaj wśród późnej jesieni,
Czy się gdzie późna róża nie czerwieni,
Co mi po strojach, po perskim przepychu,
Ody w sadzie piję wino, śniąc po cichu?

Lecz narwij myrtów, masz ich pełno wszędzie.
W myrtowych wiankach do twarzy nam będzie,
Tobie co w męża urastasz chłopczyno,
I mnie staremu, co śnię, pijąc wino.




Rady życiowe (II 3).
Aequam memento rebus in arduis...

Pomnij zachować umysł niezachwiany
Pośród złych przygód i od animuszu
Zbyt zuchwałego wśród pomyślnej zmiany
Chroń się, gdyż umrzesz, Delliuszu;

Umrzesz, czy smutny przeżyjesz czas cały.
Czy na trawniku zacisznym zasiędziesz
Na dni świąteczne i z piwnic wystały
Swój Falern zapijać będziesz.

Gdzie biała topol z sosną rozrośniętą
Chętnie swe cienie gościnne zespala,
Gdzie wstrząsać brzegu kotliną wygiętą
Pierzchliwa sili się fala —

Tam rozkaż przynieść i wina i wonie
I kwiaty — róże, tak krótkiej trwałości,
Póki wiek, mienie i trzech prządek dłonie
Tej ci dozwolą radości.

I willi, którą żółty Tyber myje —
Ustąpisz: bogactw spiętrzonych ogromu
Ziem skupowanych ustąpisz — i domu
Dziedzic twój potem użyje.

Czyś bogacz, plemię Inachusa stare,
Czyś biedak wyszły z warstw najniższych łona, —
Niema różnicy: pójdziesz na ofiarę
Bezlitosnego Plutona.

Wszyscy zdążamy tamże; wszystkim z urny
Prędzej czy później jeden los wychodzi
I w kraj wiecznego wygnania pochmurny
Na smutnej wyśle nas łodzi.




Na powitanie przyjaciela (II 7).
O saepe mecum tempus in ultimum...

O ty! co ze mną w straszliwej potrzebie,
Za dni Brutusa, użyłeś niewczasu;
Wyznaj — w oracza kto zmienił i ciebie?
W progi kto sielskie wrócił bez hałasu...?

Bracie mej wiosny — życia, Pompejuszu!
Z którym, bywało, płynące godziny
Mierzymy płynem — i dla animuszu
Syryjskie na skroń kładziemy wawrzyny.

Porażkę obu Filipijskie pola
Znają — mnie wstydniej, bo znają bez tarczy;
Lecz są przygody, gdy żelazna wola
Na nic już, okrom śmierci, nie wystarczy!

Bladego strachem, gdy miecze wokoło,
Ima mnie szparki Merkur i uchrania:
Gdy ty samotne stawisz jeszcze czoło
Straszliwej burzy, im więcej pochłania.

Dziś, czas wojenne ukrócić zagony,
Jowisza ołtarz zapalić płomieniem:
I udział przyjąć dobrze zasłużony
W laurach mych, które są: ciszą i cieniem.

Massyckie wina nietkniętej pieczęci
Na wieki mamże uwięzić w piwnicy?
Nie! — toast wznieśmy... toast niepamięci.
— myrtów nam wieńce dajcie!... niewolnicy.

Venus osądzi, gdzie przegrana sprawa:
Przepić mnie? niech się i Thrak nie ośmiela.
Jeden-bo z tylu szałów mi zostawa:
Słodszy nad wszystkie!... powrót przyjaciela.




Umiarkowanie (II 10).[6]
Przekleństwo drzewa (II 13).
Ille et nefasto te posuit die...

W przeklętym cię zaprawdę dniu
Zasadził i o ciebie dbał.
Ktokolwiek cię, nieszczęsny pniu,
Tej wiosce na wiązanie dał.

Wierzyłbym, iż ów zacny gość
Rozstrzaskał swemu ojcu łeb,
I że niewinnej przelał dość
Krwi pod osłoną nocnych nieb.

Kolchijski mieszał w garnkach jad,
Kto cię zasadził, byś mi raz
Na moją biedną głowę spadł.
Nie wiemy zgoła, kiedy nas

Kostucha weźmie na swój ząb —
Fenicjański żeglarz drży,
Bo go przeraża morska głąb,
Ale z innego sobie drwi.

Żołnierz unika parthskich strzał
I nogi bierze wnet za pas,
Parth znowu chyżo będzie wiał,
Kiedy spostrzeże Rzymian nas.


O mało mnie nie zagnał ból,
Do Proserpiny smętnych pól,
Aiaka sądzącego już
Pod samym nosem miałem tuż.

O mało w uszach nie brzmiał ton
Z aiolskich wydobyty strun.
Rzewny Sapphony boskiej jęk

I Alkaiosa arfy dźwięk:
O nawałnicach gniewnych burz,
O wojny trudach, głębi mórz.

W milczeniu świętem cieniów tłum
Uszyma piję nutę dum:
O tem, jak uciskany lud,
Tyranów złych przepędził ród...

O dziwo! nawet sam pan pies
Kerber (bogdajby rychło sczezł!)
Opuszcza uszy, a rój żmij
Eumenidowych sobie śpi.

Wszak Prometheus nawet sam,
I towarzystwo pięknych dam
Danaid, odpoczywa znów,
I Orion już nie ściga lwów...




Do Postumusa (II 14).[1]
Nie złoto i nie kość słoniowa (II 18).
Non ebur neque aureum...

Nie złoto i nie kość słoniowa
połyskują w zaciszy mojej,
ni pachnąca belka cedrowa,
na kolumnach z bazaltu stoi.

Ni natrętnym komu dziedzicem
stałem się jako człek szczęśliwszy,
ni posługiwam się szlachcicem,
w klienta go wpierw zamieniwszy.

Wiarę tylko lub skrę natchnienia
od niebios wprost ubogi biera —
bez łaski możnych utrudzenia,
zaściankowa starczy mu sfera.

O człowiecze, dzień po dniu idzie
I księżyc z księżycem zmienia,
gdy ty w grobowej pyramidzie
marmur czerpiesz na twe przedsienia

Bai morskiej przelękłe fale,
cofnęły się przed twemi plany
byś miał kędy zabijać pale,
sąsiad z progów bywa wygnany,

Po ostatni raz mąż i żona
na ojczyste pojrzawszy łany,
załamują drżące ramiona,
penaty swe tuląc w łachmany.


Gdzież nareszcie właściwszy z gmachów
zamieszkacie, nienasyceni?
Ziemi czeluść nie ma dwóch dachów —
nędzarz czy król — nie ujdą cieni.

Ni złoto cłem na Styxie wcale,
ni bystra Promethejów wiedza,
Charon czeka na was, Tantale,
cierpiących zaś Charon uprzedza.




Do źródła Bandusii (III 13).[1]
ODY RZYMSKIE
Dzielność rzymska (III 1).[1]
Stałość rzymska (III 3).
Iustum et tenacem propositi virum...

Prawego męża postanowień mocnych,
Ani szał ziomków do złego wiodący,
Ani tyrana wzrok gniewem płonący,
Ani gwałtowny pęd wiatrów północnych,

Ani pioruny, które Jowisz ciska, —
Nie zdolne wyprzeć z gruntu tęgiej duszy;
Świat niech się cały na niego obruszy,
W nieulękłego uderzą zwaliska!

Taką to cnotą Pollux wiecznie żyje,
I tułacz Alkid górne zdobył progi;
Z nimi tam August, siadłszy między bogi,
Purpurowemi listy nektar pije.

Takto i Bacchus, dobroczyńca ziemi,
Do jarzma zaprzągł tygrysów okrutnych,
Tak też od brzegów Acheront! smutnych
Uszedł Quirinus końmi Marsowemi.

I już bez gniewu mówiła Junona
Na radzie bogów: „Płochych ludzi dwoje
W perzynę wreszcie obrócili Troję:
Niebaczny sędzia i niewierna żona.

Odkąd umowę zawartą z bogami
Laomedona pogwałciła zdrada,
Gród ten wyklęłam i ja i Pallada
Z jego przewrotnym ludem i królami.


Lecz dziś, spartańskiej gość cudzołożnicy,
Oddawna Paris nie świeci chełpliwy,
I ród Priama wyginął zdradliwy,
I nie masz groźnej Hektora prawicy.

Ów bój wszak nasze żywiły niesnaski!
Dziś już nie widzę do gniewów powodu;
Więc choć potomka niemiłego rodu,
Przyjmę kapłanki syna do mej łaski.

Marsowi gwoli niech się skończy sprawa:
W dziedzinie światła niech Romul zasiędzie,
I policzony w nieśmiertelnych rzędzie,
Niech się wraz z nami nektarem napawa.

A ci, co wówczas uszli od zagłady,
Gdzie chcą niech władną, nie przeszkadzam wcale;
Byle dzieliły Okeanu fale
Od Ilionu wygnańcze osady.

Byle Parisa grób deptały stada,
I zwierz się gnieździł pośród zwalisk Troi,
Niech w blasku chwały Capitolium stoi,
Niechaj Rzym jarzmo na Azjatów wkłada.

Niech imię jego wszędy strach rozsiewa
Do krańców ziemi: gdzie morska cieśnina
Od Europy Afrykę odcina,
Gdzie Nil szeroko równiny zalewa.

I niech mu będzie łatwiej gardzić złotem
(Oby zostało w ziemi bez użytku!),
Niźli przerabiać dla wymysłów zbytku
Kruszec nabyty ludzką krwią i potem.


Niechaj bitnemi poskramia szeregi
Każdego wroga, w każdej świata stronie, —
Czy która wiecznym ogniem Phoeba płonie,
Czy ją mgły kryją i deszcze i śniegi.

Taki Toś wróżę Quiritom walecznym;
Biada im wszakże, jeśli uniesieni
Zbytnią czcią wspomnień, szczęściem zaślepieni,
Zasiąśćby chcieli w swem gnieździe odwiecznem.

Bo Troja w chwili fatalnej dźwigniona.
Znów musi zginąć w powtórnym pożarze,
Ody ją zwycięskim szykom obledz każę
Pierwszego z bogów ja, siostra i żona!

Choć mur spiżowy za Phoeba przyczyną.
Trzykroć się wzniesie, to jej nie ocali:
Trzykroć go dzielność Achiwów obali;
Po mężach, synach, łzy branek popłyną“.

Lecz dość już Muzo, bo nam nie przystało
Z żartowną lirą tak górnie się nosić!
Przestań więc płocha, mowy bogów głosić,
Rytmem za lekkim psuć treść okazałą.




Do Rzymian (III 6).
Delleta maiorum inmeritus lues...

Za grzechy przodków będziesz pokutował
O Rzymianinie! póki świątyń szczyty
Nie wstaną, już się walące na pował
I póki z bożyszcz kurz nie będzie zmyty.

Kornyś przed niebem — świat na twe rozkazy;
Z Bogów początek, z Bogów koniec idzie —
Gdyś nimi wzgardził, powiedz, ile razy
Hesperia grzęzła w nędzy i ohydzie?

W dwóch bitwach sprzecznych woli samych Bogów
Mionds i Pakor zbili nasze szyki,
I łup bogaty wzięty nam przez wrogów
Zdobił ich z podłej miedzi naszyjniki.

Roma rozdarta wnętrzną waśnią — oto
Szła już na pastwę Aithiopa z Dakiem,
Gdy tamten groźną napierał ją flotą,
A ten częstował pełnym strzał sajdakiem.

Wiek ten zbrodniczy naprzód skaził łoże
Małżeńskie, potem rodzinę i plemię —
Z tego to źródła wyszły kary boże
Na wszystek naród i ojczystą ziemię.

W jońskich się pląsach lubuje dziewica
Zaprawiając się wczas do sztuczek innych,
I już lubieżną myślą chuć podnieca,
Acz jeszcze z latek nie wyszła dziecinnych.


Prędko w niej żądza w pożar się rozpala —
Lecz w towarzyszach mężowskich hulanek
Już doraźnego nie szuka chabala
Z którymby poszła gdzie w ciemny krużganek,

Tylko otwarcie wstaje, gdy kto woła
Wobec małżonka — czy to kupczyk który,
Czy z hiszpańskiego statku patron — zgoła
Każdy, kto bezwstyd zapłaci jej zgóry.

Nie z takich matek zrodzone te chłopy
Co krwią punicką zrumienili fale
Pyrrusów zgnietli, rzucili pod stopy
Z Antiochami srogie Hannibale.

A był to zastęp tych kmiecych żołnierzy
Nałożnych pługiem sabelskim ryć ziemię,
Co to na rozkaz surowej macierzy
Do domu dźwigał na plecach drew brzemię.

Wtenczas, gdy długi cień padał z wierzchołków
Gór, a z błękitu zjeżdżał wóz słoneczny
I z jarzma karki oswobadzał ciołków
I na spoczynek zapraszał bezpieczny.

Czegóż niszczący wiek ten nie obali?!
Ojcowie nasi mniej warci niż przodki;
A my się w ojców naszych tak nie wdali
Że po nas tylko zostaną wyrodki.




Dialog (III 9).
Donec gratus eram tibi...

H.  Żyłem szczęśliwszy od króla perskiego,
Póki twe serce tylko dla mnie biło,
Lecz teraz darzysz uczuciem innego
Z tą samą siłą...

L.  Żyłam sławniejsza, niż latyńska Rhea,
Dopóki Chloe twem sercem nie władła,
Lecz dziś twa miłość do Lydji minęła —
Jak sen przepadła...

H.  Teraz mi Chloe Thrakijka jest panią,
Lutnia mnie nęci i jej pieśń pieszczona —
Chętniebym życie swoje oddał za nią.
By żyła ona...

L.  Wzajemną żądzą teraz płonę cała
Do Kalaisa, co jak smok jest chciwy;
Dwakroćbym życie za niego oddała,
By on był żywy...

H.  A jeśli dawna miłość znowu wróci,
I rozłączonych znowu jarzmem spoi?...
Jeśli kochanek płową Chloę rzuci
Dla Lydji swojej?...

L.  To w takim razie nie żal mi tamtego,
Choć mógłby nieba być wśród gwiazd ozdobą;
Z tobą żyć pragnę po kres życia mego
I umrzeć z tobą!...




Skarga Neobuli (III 12).
Miserarum est neque amori dare ludum...

Biada, biada tej dziewczynie, co marzy stęskniona,
Ni zapomnieć chłopca może, ni paść mu w ramiona.
Dni mijają, ona z trwogą nagan starców słucha,
Płacze, płonie; uleciały radość i otucha.

Chłopca tobie pani Kypru przywiodła miłosna
I rzuciłaś, Neobule, czółenka i krosna —
Zapomniany kunszt Mineryy, za kochaniem obcem
Poszły myśli, za uroczym z wysp aiolskich chłopcem.

Kto tak drugi w Tyber skoczy i wśród rwącej toni
Wpław go przejdzie i na dzikim źrebcu kto pogoni?
Kto z ostępu, gdzie się schronił, zdoła wyprzeć dzika,
Kiedy puszczy dowierzając, z gąszczu w gąszcz pomyka?

Komu chwała i zwycięstwo tam gdzie walczą męże?
Goniąc konno, kto oszczepem jelenia dosięże?
A biegają chłopcy w stadiach, kto odbiera wieniec?
Gość nadobny z wysp aiolskich, z Lipary młodzieniec!




Do dzbana (III 21).
O nata mecum consule Manlio...

Dzbanie mój pisany,
Dzbanie polewany,
Bądź płacz, bądź żarty, bądź gorące wojny,
Bądź miłość niesiesz albo sen spokojny;

Jakokolwiek zwano
Wino, co w cię lano,
Przymknij się do nas, a daj się nachylić,
Chciałbym twym darem gości swych posilić.

I ten cię nie minie,
Choć kto mądrym słynie,
Pijali przedtem i filozofowie
A przed się mieli z pełna rozum w głowie.

Ty zmiękczysz każdego
Najstateczniejszego,
Ty mądrych sprawy i tajemną radę
Na świat wydawasz przez twą cichą zdradę.

Ty cieszysz nadzieją
Serca, które mdleją;
Ty ubogiemu przyprawujesz rogi,
Że mu ani król, ani hetman srogi.

Trzymaj się na mocy,
Bo cię całej nocy
Z rąk nie wypuścim, aż dzień jako trzeba,
Gwiazdy rozpędzi co do jednej z nieba.




Do Melpomeny (IV 3).[1]
Do Muzy (III 30).
Exegi monumentum aere perennius..

Stawiłem sobie pomnik trwalszy, niż ze spiży,
Ani go deszcz trwający, ani Aquilony[7]
Od królewskich pyramid sięgający wyżej;
Nie pożyją bezsilne, ni lat niezliczony

Szereg, ni czas lecący w wieczności otchłanie.
Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie
Poza grobem. Potomną sławą zawsze młody,
Róść ja dopóty będę, dopóki na schody

Capitolu z Vestalką cichą kapłan kroczy.
Gdzie z szumem się Aufidus rozhukany toczy,
Gdzie Daunus w suchym kraju rządził polne ludy,
Tam o mnie mówić będą, że ja — niski wprzódy,

Na wyżyny się wzbiłem, i żem przeniósł pierwszy
Do narodu Italów rytm aiolskich wierszy.
Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie
I delphickim wawrzynem wieńcz mi włos radośnie.




Wiosna (IV 7).
Diffugere nives redeunt iam gramina campis...

Zmienia szatę swą świat: już trawa się jawi na łące,
w gaju rozwija się liść.
Znikły śniegi, a rzeki, dotychczas roztopem huczące,
nurtem zaczęły znów iść.
Nago, bez lęku pląsają trzy Gracje z gronem rusałek...
Roku ostrzega nas bieg
z każdą chwilą, codziennie kradnącą nam życia kawałek,
iż nie jest wieczny — nasz wiek...
Zephyr lody pokruszył — lecz wiosnę lato wnet wyprze!
Ono przeminie też wraz:
jesień jego dziedzictwo roztrwoni... I w tropy najszybsze
zimy powróci znów czas!
Jednak chyże miesiące nagrodzą niebieskie te straty.
My zaś, gdy w ziemi już rdzeń
wnijdziem, gdzie zbożny Aeneas, gdzie Ancus i Tullus bogaty,
popiół z nas będzie i cień...
Któż ci zaręczy, że bogi o jedną dobę jutrzejszą
życia przedłużą nam ciąg?
Nie szczędź darów przyjaźni! Dziedzicom, co mienie twe zmniejszą,
wydrzesz ze chciwych je rąk.
Kiedy raz umrzesz, świetny Torquacie, i kiedy nad tobą
Minos odprawi swój sąd,
już cię nie wskrzesi twój ród, ni wymowa, lśniąca ozdobą,
ni cześć dla bogów i świąt...
Wszak Hippolyta czystego nie zbawi Diana z podziemu,
gdy w mrok śmiertelny był wzięt,
ani Theseus nie zdoła Peirithojowi drogiemu
skruszyć lethejskich pęt...




Do Vergiliusa (IV 12).[6]
W święto Neptuna (III 28).
Festo quid potius die...

W dzień świąteczny Neptuna cóż pocznę lepszego?
Lyde, moja gosposiu — przynieś nam amphorę,
Caecuba w mej piwnicy skrzętnie schowanego.
Niechaj wino rozprószy trosk gryzących zmorę.

Już się południe zbliża — a ty, jakby lotny
Dzień mógł się wstrzymać w biegu, wahasz się dać dzbany
Konsula Bibulusa, choć czekam markotny.
Popijając — będziemy śpiewać na przemiany:

Chwałę Neptuna, włosy Nereid zielone
Potem, wziąwszy twą lyrę, Cynthii bystrej strzały
Śpiewać będziesz i boską jej matkę Latonę,
Zaś najwyższej dostąpi w pieśniach naszych chwały

Knidosu, Kyklad słonecznych władczyni.
Co w zaprzęgu z łabędzi na swój Paphos boski
Podąża. Potem każdy należne uczyni
Pochwały Nocy. Dzisiaj przejdzie tak bez troski.




Hymn na uroczystość stulecia Rzymu.[4]
EPODY
Urok życia wiejskiego (Epod. 2).
Beatus ille qui procul negotiis...

Szczęśliwy ten, kto nie wie, co to lichwa, bórg,
nie licząc zysków ani strat,
wołami swemi orze pradziadowski mórg,
jak zacni ludzie z dawnych lat!
Bo ze snu go nie budzi ryk wojennych trąb,
ni morska go nie trwoży głąb;
on zdala mija możnych panów hardy próg,
ni miejski go nie nęci bruk!
On woli winorośli wybujały krzew
owijać o topoli pień;
jałowe pędy nożem precz odcina z drzew,
by szczepić nowy sok w ich rdzeń.
To ku wąwozom, kędy słychać ryki trzód,
spojrzenie zwraca swoich lic,
to z plastrów zgarnia w czyste garńce gęsty miód,
to wątłe owce zacznie strzyc...
A gdy nad wioską jesień wznosi czoło swe,
w złocisty uwieńczone plon,
o! z jaką on uciechą słodkie gruszki rwie
i kraśne pęki winnych gron,
by do Priapa i Silvana, stróża miedz,
z dziękczynnym darem żwawo biec!
Jak miło spocząć, kędy rośnie stary dąb,
gdzie trawa bujna — aż po pas! —
gdzie bieży nurt, ujęty w brzegów stromy zrąb, —

gdzie ptasząt skargą dźwięczy las, —
gałązki szemrzą, woda z szumem płynie hen,
a człeka wabi błogi sen!...
A kiedy grzmiący Jowisz zimę zdarzy znów
i przyjdzie słota, śnieg i szron,
on rusza w gon, na łów, na łów! ze sforą psów
osaczać dzika z wszystkich stron!
Na lekkich prętach rzadką rozpościera sieć,
by wpadł w pułapkę tłusty drozd, —
szaraki płoche chwyta... a już rozkosz wprost
wędrowną czaplę w sidłach mieć!
Wśród takich zabaw któżby nie zapomniał wnet
nawet miłosnych trosk i bied?
A cóż, gdy skromna żona dziatek umie strzec
i nad dobytkiem czuwa wciąż —
ot jak Sabinka, albo zdrowa jako rydz
Apulka z wdziękiem smagłych lic!
Jak ona wyschłe drewka żwawo rzuca w piec,
gdy wraca w dom strudzony mąż!
Gdy wiedzie syte bydło za obory płot,
wymiona mlecznych doi krów,
wytrawne wino z beczki leje w dzban ... i ot
na obiad gratis... smaczny, zdrów!
Ach, wolę ten oszczędny, wiejski życia tryb
od ostryg i zamorskich ryb
(jeżeli ode wschodu która z morskich burz
zapędzi je do naszych mórz!)
Jarząbek czy perliczka (afrykański ptak!)
dalibóg, nie smakują tak
ni służą na żołądek, jako z naszych stref
oliwki, rwane prosto z drzew,
lub szczaw, co rośnie bujnie pośród łąk, — lub ślaz,
co zdrowiu sprzyja w każdy czas, —
lub jagnię, upieczone w dniu świątecznym, —: lub
kozioł — niedoszły wilczy łup!

Jak miło śród tej uczty widzieć owiec ciąg,
spieszących do dom z paszy, z łąk,
lub woły, które wloką odwrócony pług,
skończywszy całodzienny znój,
i wokół lśniących Larów rzeszę wiernych sług,
ten dworu dostatniego rój!...
Tak mówił lichwiarz Alfius ... Już mu pachnie wieś...
lecz — przyszły Idy, spłaty czas!
Więc wszystek grosz z dłużników złupił, aby gdzieś
znów go lokować — jeszcze raz!




Do narodu (Epod. 7).[8]



Na wyspy szczęśliwe! (Epod. 16).
Altera iam teritur bellis civilibus aetus

Drugi to wiek na burdach domowych nam mija,
I Rzym się bratobójczą sam bronią dobija.
Nie zmogli go Marsowie, waleczne sąsiady,
Ni groźne etruskiego Porsenny napady,
Ni rywalka, Capua mężna, Spartak srogi,
Ni łamiące warchołom wiarę Allobrogi;
Nie zmogły jasnookie germańskie mołojce,
Hannibal przeklinany przez matki i ojce:
My gubimy ojczyznę, przeklętej krwi plemię,
I wnet zwierz dziki pustą posiędzie znów ziemię;
Barbarzyniec na zgliszczach stanie, na ulicy
Kopyt końskich tętentem zagrzmią najezdnicy,
I proch Quirina, oczom ludzkim utajony
W łonie ziemi, na wszystkie dzicz rozrzuci strony.
Może, jeśli nie wszyscy, większość myśli w Mieście,
Jakby z tego się piekła wydostać nareszcie?
Niema rady, jak tylko Phokejczyków wzorem
Gród ten przekląć i domy zostawić otworem,
Rolę, Larów porzucić i bogów świątynie —
Niech w nich drapieżny mieszka wilk i dzikie świnie!
I w świat iść, gdzie poniosą nogi lub zapędzi
Not czy Afryk, co jeszcze huragan oszczędzi.
Zgoda? — Gdy nikt nie przeczy, nuż, w dobrą godzinę
Spychajmy w lot korabie na słoną głębinę!
Lecz przysiężmy, że wolno do powrotu wzywać,

Gdy głazy, z dna dobyte, wierzchem będą pływać,
Że z radością do domu odbijem od brzegu,
Kiedy szczyty Matina Pad zwilży w swym biegu,
Gdy Apenin się w morze wyniosły zanurzy,
Gdy miłość, dziś nieznana, tak świat przenaturzy,
Że względami tygryski jelenie obdarzą,
A gołąbek i kania miłośnie się sparzą,
Że lew do siebie żółty wołu roześmieli,
A gładki kozieł w słonej pluska się topieli.
Myśl powrotu przekląwszy i wszelkie postępy,
Ruszym wszyscy, lub cośmy wyżsi nad gmin tępy;
Kto gnuśny, kogo nawet nadzieja nie cieszy,
Niech zostanie i gnije w przeklętej pieleszy!
Hej, mężowie, niewieście potłumcie już płacze!
Niech wzdłuż brzegów etruskich mkną nawy tułacze!
Na Oceanie los nam szczęsną wróży niwę;
Więc nuże, na te wyspy popłyńmy szczęśliwe!
Plony tam co rok daje ziemia nieruszona,
Bez mozołu winnica winne rodzi grona;
Nigdy płodna oliwa zawodu nie robi,
Ciemna figa drzewinę nieszczepioną zdobi,
Z dziupli dębu miód płynie, a z wysokiej skały
Tryskają, szemrząc, zdroju przeczyste kryształy;
Koza do doju staje sama, nie zmuszona,
I pełne krowa chętnie nadstawia wymiona.
W mroku niedźwiedź nie krąży, szukając wieczerzy,
Nigdzie ziemia się żmiją zjadliwą nie jeży.
Na owieczki zarazy nic tam nie zawlecze,
Żarem ksieńców Psia gwiazda bydlęcych nie piecze.

I większe jeszcze dziwy: nieznane tam błoto,
Eur wodnisty nie niszczy oziminy słotą;
W suchej bujne zasiewy nie więdnieją glebie:
Deszcz i suszę miarkuje ten, co włada w niebie.
W swym czasie Argonauci tam trafić nie mogą,
Kolcha nawet wszeteczna nie stanęła nogą;
Sidończyk w tamte strony w korabiu nie płynie,
Ulix z błędną drużyną te wyspy ominie.
Pobożnym ten raj Jowisz przeznaczył za cnoty,
Gdy spiż skaził grzechami niewinny wiek złoty;
Po nim nastał żelazny, co wszystko zbezczeszcza:
Cnotliwi, uciekajcie, posłuchawszy wieszcza!



SATYRY
O tolerancji (Sat. I 3).
Omnibus hoc vitium est canioribus...

Wszystkim ta wada jest wspólną śpiewakom, że w gronie przyjaciół,
Nigdy się na to nie zgodzą, gdy ich zaśpiewać poproszą,
Nieproszeni zaprzestać nie mogą. Sardyńczyk Tigellius,
Znany miał to do siebie. I Caesar acz zdolen przymusić,
Choćby na przyjaźń ojcowską i swoją go prosił, to przecież
Nicby nie wskórał, natomiast gdy chęć go wzięła od jajka
Aż do jabłek wywodził: „Bacchusie!“ to w tonie najwyższym,
Albo w najniższym, co czwarta na gęśli struna wydaje.
Nic podobnego do tego człowieka nie było. Częstokroć
Biegał jakoby przed wrogiem się chroniąc, czasami powoli
Stąpał jakoby w obrzędach Junony; raz dwieście przy sobie
Miał niewolników, lub dziesięć; to królów albo tetrarchów
Pełną miał gębę, to znowu: „Trójnożny stolik mi starczy,
Czystej soli miseczka i toga, co chronić od zimna,
Choćby wytarta zdołała!“ Miljony byś temu darował,
Oszczędnemu, na małem przestającemu, to w piątej
Dobie już nicby w schowankach nie było. Nocami do brzasku
Czuwał, całemi zaś dniami chrapał. Nie było zaiste
Nic tak w sobie sprzecznego. Niechajże kto powie: A cóż to?
Żadnych że przywar nie masz? Mam inne, zapewne nie mniejsze.
Maenius gdy nieobecnego strofował Novia, co znowu
Powie ktoś: Siebie to nie znasz, lub jako nieznany słowami

Myślisz nas zbywać? Ja sobie pobłażam, odrzeknie mu Maenius.
Głupiem i niecnem podobne sobkowstwo i godnem nagany.
Jeśli nieprzetartemi oczyma tak licho dowidzisz,
Czemuż tak bystrym wzrokiem przyjaciół wady wytykasz,
Równie jak orzeł, lub wąż z Epidauru? Lecz tobie przeciwnie
Zdarzyć się może z kolei, że inni dopatrzą twe winy.
Nieco jest obraźliwym, niesmacznym dla węchu tych ludzi,
Którzy nosami kręcą i śmiesznym się wyda, że toga
Spływa niezgrabnie i z chłopska strzyżony, trzewiki zaś w pięcie
Źle związane się kręcą; lecz zacny, że trudno lepszego
Męża nad niego i tobie życzliwy, lecz rozum ogromny
W ciele tem nieokrzesanem się kryje; nareszcie samego
Siebie wybadaj, czy jakich ci niegdyś przywar natura
Nie wszczepiła, lub nałóg szkodliwy; bo w rolach się paproć
Zaniedbanych rozkrzewia i później wypalać ją trzeba.
Przejdźmy do tego, że zwodzi zaślepionego kochanka,
Właśnie oo przykre w bogdance, i nawet sama ułomność
Miła mu, jak Balbinus lubuje się w Hagny polypie.
Chciałbym, żebyśmy w przyjaźni błądzili taksamo i raczej
Cnota błędowi takiemu nadała miano uczciwe.
Właśnie jak ojciec u syna, tak my przyjaciela słabością,
Jeśli ją ma, nie powinni się brzydzić; toż zezowategoi
Skośnie patrzącym ojciec nazywa, Robaczkiem zaś karła,
Jeśli ma syna takiego, jak w pół poroniony był niegdyś
Sisyph; tego Kulaszką, jak nogi ma krzywe, owego
Pieszczotliwie Piętaszkiem, bo wspak na piętach osadzon.
Nazbyt ściśliwie kto żyje: oszczędnym go nazwać. Ów nadto
Narzucający się, pływacz, uchodzić wobec przyjaciół
Pragnie za usłużnego. Zaś inny zbyt hałaśliwy,
Więcej niż wolno werydyk; niech prostym, i śmiałym się zowie.
Nadto gorączka: umieścić go w rzędzie ognistych. To wszystko
Sądzę, że ludzi zjednywa i węzły przyjaźni zacieśnia.
My zaś właśnie przymioty na wspak tłómaczymy i czyste

Raczej oszpecić pragniemy naczynie skorupą. Niech człowiek
Prawy i skromny, zupełnie obcuje z nami, to jego
Niedołęgą i tępym zowiemy. Ten wszelką zasadzkę
Stropił i złemu żadnemu nagiego boku nie poddał;
W takich to bowiem zwyczajach pędzimy żywot, gdzie ostra
Zazdrość panuje i zbrodnie; to miasto go tęgim i zdrowym,
Oraz przezornym, wolimy go skrytym i chytrym nazywać.
Jeśli kto prostodusznym (jak często i chętnie Maeceno
Przedstawiłem się tobie), że czasem czytającemu,
Albo zamyślonemu przerywa; natrętnym jest w mowie,
Pozbawiony zdrowego rozsądku, rzekniemy. Niestety!
Jak stanowimy zuchwale niesłuszne prawo na siebie!
Nikt się bowiem bez przywar nie rodzi i tenci najlepszym,
Który obciążon mniejszemi. Przyjaciel drogi jak słusznie
Wady niechajże porówna z przymioty, to wobec liczniejszych,
Jeśli rna więcej dobrego, niech skłoni się do mnie. Kochanym
Chcęli być prawem podobnem, niech waga będzie taż sama.
Taki co żąda by druha wrzodami własnemi nie zbrzydził,
Niechże pominie i jego brodawki; boć słusznem gdy pragnie
Pobłażania za grzechy, tosamo od siebie okazał.
Wreszcie gdy wada gniewu wytępić się nie da zupełnie,
Równie jak te, co trzymają się głupców, dlaczegóż osobną
Miarą i wagą się rozum nie posługuje i rzeczy
Jak się okaże nie sądzi, stosując karę do winy?
Jeśli kto sługę, któremu kazano misę uprzątnąć,
Przeto że resztki ryby i ciepłej liznął zaprawy
Przybił do krzyża, to w pośród rozumnych go więcej szalonym
Nad Labeona osądzą. Toż niegodziwszem, i większem
Jest przekroczenie następne: cokolwiek uchybił przyjaciel
(Jeśli mu nie darujesz, niegrzecznym okażesz się, przykrym),,
Już go nie cierpisz i zawdy unikasz, jak dłużnik Rusona;
Który, jak dla niebogi nadeszły smutne Kalendy,
Jeśli gotówki lub czynszu skądkolwiek nie wyrwał, nużące
Musi wysłuchać powieści i karku nadstawić, jak więzień.

Ten wezgłowie pijany zaplamił, lub czarę ze stołu
Zrzucił Euandra toczoną rękoma; to z tego powodu,
Albo że kurczę leżące na mojej stronie półmiska
Głodny zagarnął, to przeto już mniej się druhem lubianym
Stanie? Co pocznę, jeżeli popełnił kradzież, lub wiarę
W nim położoną zdradził, lub słowu danemu zaprzeczył?
Którym się zdało, że grzechy są równe, zobaczą trudności,
Kiedy się dotrze do prawdy; sprzeciwia się temu obyczaj
Rozum i sama potrzeba, słuszności matka i prawa.
Kiedy z dziewiczej się ziemi żyjące istoty zrodziły,
Niema i podła czereda, o żołądź i legowiska
Pięścią, pazurem, następnie maczugą, podobnież dalej
Bronią walczyli, stosownie jak ich nauczyła potrzeba,
Póki nazwisk i słów nie znaleźli, któremi znaczenie
Oraz i głosy wyrazić umieli; następnie ustała
Wojna, poczęli miasteczka zakładać i prawa stanowić,
Żeby kto nie był złodziejem, lub łotrem i nie cudzołożył.
Przed Heleną już bowiem popędy płciowe najpierwszym
Były do wojny powodem, lecz głuchą śmiercią polegli,
Których za chucią przygodną krążących, jak bestje w dzikości,
Zwalił na ziemię silniejszy, podobnie jak buhaj we trzodzie.
Prawa, że wynaleziono z obawy bezprawia, to musisz
Przyznać, gdy czasy i dzieje światowe badać zamierzasz;
Ani natura nie zdoła rozróżnić dobra od złego,
Równie jak dzieli swe dary, co szukać lub czego unikać.
Rozum się na to nie zgodzi, by tyleż i grzeszył taksamo,
Który się wdarł do cudzego ogrodu przez słabą zaporę,
Albo co nocą zrabował świętości boże; niech będzie
Pewne prawidło, co grzechom stosowną karę wymierza.
Żebyś rózeczki godnego, nie siekał biczem okrutnym.
Żebyś uderzył zaś prętem takiego, co gorsze zasłużył
Bicie, nie boję się wcale, gdy mówisz jako są równe
Kradzież i głośny rabunek i kosą podobną wycinać
Grozisz co wielkie i małe, byleby ci ludzie królować

Dozwolili. Jeżeli bogatym się staje, kto mędrzec
Dobrym szewcem, i pięknym nad wszystkich, nareszcie, i królem
Czemu pożądasz, co masz? To nie wiesz, co ojciec Chrysippus
Mówi. Postołów dla siebie i mędrzec nigdy nie zrobił,
Ani podeszew? A przecież i szewc jest mądrym. Dlaczego?
Przeto że chociaż i milczy Hermogen, pozostał najlepszym
Mistrzem! i piewcą; jak również Alphenus przebiegły rzuciwszy
Wszelkie rzemiosła narzędzia, choć warsztat zamknął, pozostał
Szewcem: i tak jest mędrzec w gałęzi wszelakiej najlepszym
Mistrzem on jeden i królem. Pociągną cię kiedy za brodę
Psotne chłopaki, to jeśli poskromić ich kijem nie zdołasz,
Sciśnie cię ciżba wokoło stojąca i biedny od gniewu
Pękniesz, zawstydzony, z potężnych królów największy!
Żeby nie długo rozprawiać; gdy ty za ćwiartkę do łaźni
Pójdziesz jak król, i żaden za tobą nie pójdzie towarzysz,
Krom niemądrego Crispina, to właśnie przebaczą mi drodzy.
Przyjaciele, jeżelim przeskrobał w czem, jako głupi;
Ja zaś chętnie przywary ich znosić będę z mej strony
I szczęśliwiej niż ty jako król, żyć będę jak prostak.




Podróż do Brundisium (I 5).
Egressum magna...

Z Romy jak tylko wyszedłem ogromnej, Aricia przyjęła
W skromną gościnę; w podróży mi był towarzyszem Heliodor
Z greckich retorów najmędrszy, a stąd do Appia miasteczka,
Majtków; i wszelkiej hołoty, karczmarzy przebiegłych pełnego.
Drogę na dwoje z lenistwa dzielimy; lżej od nas wybrani
W jednym ją dniu przebywają, lecz w Appii mniej ciężko leniwym
Tamże ja wypowiadam z powodu wody cuchnącej
Wojnę brzuchowi, czekając na obiadujących przyjaciół
W kwaśnym humorze. Już noc gotowała się cienie na ziemi
Rozpościerać i znaki po niebie gwieździste rozpalać:
Wtedy pachołki wioślarzom, ci znowu pachołkom wymyślać
Poczną: „przybijajże tutaj“; „aż trzystu zabierasz“; „co znowu...
Dosyć już...“ W ciągu zapłaty, nim wreszcie muła zaprzęgli,
Cała minęła godzina. Złośliwe komary i błotne
Żaby nie dają nam spać, do tego holownik i wioślarz
(Skuci do szczętu) o swych nieobecnych dziewczynach na udry
Pieją. Na końcu znużony holownik zasypia, zaś majtek
Leniuch postronki od muła, którego na trawę puszczono,
Przywiązuje do skały i chrapie na wznak wywrócony.
Dzień się już robił, gdy czujem, że statek się wcale nie rusza;
Jeden z podróżnych nareszcie, sierdzisty, skoczywszy znienacka
Głowę i boki wioślarza i muła obrabiać poczyna
Prętem wierzbowym; o czwartej nas ledwo na ląd wysadzono;
Wtedy w twem źródle Feronio obmyliśmy ręce i twarze.
Pośniadawszy ze trzy wleczemy się mile podchodząc,
Wreszcie pod Anxur, stojący na skałach lśniących zdaleka.
Tamże miał przybyć Maecenas najlepszy, zarazem Cocceius
Jeden i drugi wysłani w poważnych sprawach na posłów,
Powaśnionych przyjaciół nawzajem godzić przywykli.
Tamże cierpiący na oczów ropienie nacieram je czarną
Maścią. Zatenczas Maecenas przybywa, Cocceius, a z nimi

Razem Capito Ponteius od stóp wytworny do głowy
Człowiek, najlepszy nad innych Antonia przyjaciel od serca.
Fundy przez Aufidiusa pretora Lusca rządzone
Chętnie mijamy, żartując z parady głupiego pisarza,
Togi z obszewką szeroką i kadzielnicy żarzącej.
W mieście Mamurrów następnie szukamy znużeni spoczynku,
Gdzie nas dachem opatrzył Murena, zaś Capito kuchnią.
Wschodzi następnie o wiele najmilsza jutrzenka, bo z nami
W Sinuessie spotyka się Varius, Vergilius i Plotius,
Dusze, nad które zacniejszych i ziemia nigdy nie niosła,
Ani też względem których bym przywiązanie miał większe.
Jakież to były uściski i jaka uciecha spotkania!
Nic z przyjacielem kochanym porównać w życiu nie mogę.
Tuż przy Campańskim moście najbliższy domek schronienie
Daje nam, drzewo i sól szafarze należną daniną.
Stamtąd stajem w Capui, gdzie z mułów juki zdejmują.
W piłkę grać idzie Maecenas, ja spać, jak niemniej Vergilius,
Piłka bo chorym na oczy i twardym w trawieniu nie służy.
Potem zamożne Cocceia domostwo nas bierze w gościnę,
Nad zajazdami Caudiów leżące. Na teraz po krotce
Walkę pomiędzy Sarmentem trefnisiem, a Messem Cicirrą
Muzo dopomóż opisać, z jakiego się ojca zrodziwszy
Każden potyczki się podjął. Ród Messa przesławny od Osków,
Pani Sarmenta przy życiu: a więc od podobnych się wiodąc
Przodków stanęli do walki, Sarmentus pierwszy: „do konia
Mogę cię równać dzikiego“. Śmiejemy się. Messus odetnie
Głową kiwając mu na to: „przyjmuję“. „Aj, żeby to rożek
Z czoła nie był wyciętym, to cóżbyś dopiero uczynił,
Kiedy tak chociaż kaleka wygrażasz?“ A blizna szkaradna
Czoło włosami obrosłe mu z lewej strony szpeciła.
Naszydziwszy dowolna z Campańskiej na twarzy choroby,
Prosi udawać Kyklopa jak tańczy w roli pasterza:
Zwłaszcza, iż ani kothurna i maski mu wcale nie trzeba.
Wiele mu na to się odciął Cicirrus, ażali łańcuchy
Złożył już Larom ze ślubu; że zaś był pisarzem, to wcale

Prawo własności u pani nie gorsze: na końcu go pyta:
Czemu wogóle uciekał, gdy jemu starczyło na żywność
Mąki funt jeden, chudemu zarówno jak małe pacholę.
W taki to sposób wesoło dłużyliśmy ową biesiadę.
Stąd na Benevent się prosto kierujem, gdzie chętny gospodarz
Chude piskorze gotując na ogniu się ledwie nie spalił.
Wolne po starej kuchni albowiem biegnące płomienie,
Rozproszone już... już dosięgały szczytu budynku.
Gości zgłodniałych i sług bojaźliwych mogłeś obaczyć
Porywających potrawy i ogień pospołem gaszących.
Tutaj nareszcie Apulia poczyna mi znane odkrywać
Szczyty, Atabula wiatrem spalone i nigdy z takowych
Nie bylibyśmy wyleźli, by tuż leżąca Trivika
Willa nie była przyjęła, niestety z dymem gryzącym,
Który przez komin z mokrego paliwa nam srodze dokuczył.
Stąd pędzimy na kołach dwadzieścia mil z rzędu w miasteczku
Chcąc popasać, którego nie można wierszem oznaczyć,
Znakiem atoli najłatwiej, bo rzecz najzwyklejsza się tutaj:
Woda sprzedaje; lecz chleb nad inne piękniejszy, że zwykle
Dźwiga przezorny podróżny na ramię go dalej ze sobą:
Bowiem ościsty w Canusium, gdzie wody na kubek nie starczy
Które to miejsce niegdyś waleczny założył Diomed:
Tutaj z druhami smutnymi się Varius niechętnie rozstaje.
Stąd znużeni do Rubów się dostajemy, bo długą
Drogę musieliśmy przebyć i gorszą jeszcze po deszczu.
Lepsza nazajutrz pogoda, lecz droga najgorsza od samych
Baru okolic rybnego; nakoniec przez Lymphy złośliwe
Gnatia stawiana do śmiechów i żartów dała sposobność,
Kiedy nam każą uwierzyć, że bez płomienia na świętym
Progu się pali kadzidło, niech wierzy w to żydek Apella,
Ale nie ja, nauczony, że pędzą bogowie szczęśliwy
Żywot, a jeśli przyroda co zdziała cudownie, to tego
Gniewnie bogowie nie zwykli ze stropu niebios zesyłać.
Długiej podróży i pismu Brundisium niech koniec położy.




Gaduła (Sat. I 9).
Ibam forte Via Sacra...

Szedłem raz Świętą Ulicą — zwyczaju trzymając się swego —
zamyślony głęboko o jakichś niebieskich migdałach:
nadbiegł pewien — znany mi tylko z nazwiska — patałach,
rękę mi ścisnął i krzyczy: „Jak się masz, kochany kolego!“
— „Średnio na jeża“ — odparłem, — „i życzę ci jak najlepiej!“
Widząc, ze przypiął się do mnie i ani się nie odczepi,
pytam: „A co chcesz?“ — On na to: „Ach znasz mnie, wszak jestem literat!“
— „Cenię cię za to!“ — bąknąłem... i pragnąc mu umknąć, rad nie rad
kroku przyspieszam, to znowu przystanę i w sposób intymny
szepce coś niby słudze do ucha... a ciało mi zimny
pot oblewa. — „O gdybym tak umiał do gniewu być prędki
jak Bolanus! — powtarzam w duchu. On, wziąwszy mnie w dozór,
sławił Rzym i przedmieścia — wartko rozpuścił już ozór
Ja wciąż milczę. On wtedy: „Już zdawna zgaduję twe chętki!
Zwiać chcesz ode mnie... fe, brzydko! Wszak nie masz co robić... więc pójdę
z tobą, gdziekolwiek dążysz.“ — Ja w nową wdałem się bujdę —
„Po co masz drogi nakładać? Do człeka, co złożon chorobą
idę... nie znasz go... mieszka daleko za Tybrem... w pobliżu
parków Caesara“... — „Mam czas, nie jestem leniwy, więc z tobą
pójdę wszędzie... — Stuliłem uszy, niepomny prestiżu,
jak zgłupiały osiołek, gdy wielki przytoczył go bagaż.

On znów: „Zważywszy mój talent, już widzę, że się nie wzdragasz
z Viskiem, z Variusem mnie równać w przyjaźni... Boć przecie któż skrobnie
tyle wierszy za jednym zamachem?... kto równie nadobnie
tańczy jak ja?... Niech się schowa Hermogen! jam w śpiewie Seireną!“
Tu mi udało się wścibić pytanie: „Masz matkę ubogą
lub krewniaków na swojej opiece?“ — „Nie! nie mam nikogo!
Wszystkich złożyłem do grobu...“ — „Szczęśliwi!... Jam został ci jeno...
Dobij i mnie, boć na mnie okrutny taki los czyha,
który w dzieciństwie mi z urny wytrzęsła stara wróżycha:
JEGO NIE ZGŁADZI TRUCIZNA, NI WROGÓW WŁÓCZNIA ŻELAZNA,
GRYPA NI STARCZA PODAGRA NI BÓL CO WYKRĘCI MU TUŁÓW;
JEGO DOBIJE GADUŁA... WIĘC NIECH SIĘ WYSTRZEGA GADUŁÓW,
KIEDY NIECO ZMĄDRZEJE I LAT DOJRZALSZYCH JUŻ ZAZNA!“
Ćwierć dnia już zmitrężywszy, przechodzim koło świątyni
Vesty. On stawić się w sądzie miał w związku z własnym procesem:
wiedział, że przegra sprawę, jeżeli inaczej uczyni,
rzecze więc: „Chwilkę bądź łaskaw zaczekać!“ — „Niech zginę z kretesem,
znam się jak kura na pieprzu!“ — „Czy sprawę czy ciebie opuścić?...
Jestem w kłopocie!“ — „Mnie opuść!“ — „O, nigdy!" — i (widać już wściekł się)
rusza jak opatrzony przed siebie ... Ja za nim — bo juści
jak się tu oprzeć zwycięscy?... — „A jakże z tobą Maecenas?“ —

on znów pyta: „ten szczęściarz urządzać się utnie roztropnie:
z garstką wybrańców przestaje jedynie!... Gdybyś zapoznał
mnie z nim, o! wielkich względów z mej strony napewnobyś doznał:
jabym ci robił u niego protegę!... Niech kaczka mnie kopnie
jeślibyś wszystkich nie zaćmił!“ — Ja „a to: „Zdaje się, że nas
mylnie sądzisz. Boć w żadnym domu nie żyje się czyściej:
niemasz tam intryg ni gniewów ni plotek ni podłej zawiści,
forów nie dają bogatszym ni mędrszym, lecz każdy tam znajdzie
miejsce dla siebie „Ech, szklisz! Uwierzyć trudno tej bajdzie“ —
— „Ależ to prawda!“ — „Więc staraj się o nią: mocą swych zalet
zdołasz go podbić... On do współczucia łatwo się nagnie,
tylko się droży zpoczątku“ Nie zaśpię gruszek w popiele:
dziś jeszcze służbę przekupię... cóż, trzeba sięgnąć do kalet!...
Jeśli mnie z kwitkiem odprawią, trudnościm się jeszcze nie przeląkł:
chwilę stosowną wypatrzę, na drodze zaczepię go śmiele,
odprowadzę... „Bez pracy wszak niema kołaczy!“ W rozterce
odsiecz ujrzałem: szedł Fuscus Aristius! On jako zły szeląg
znał mojego kompana ... Stajemy... - „Ach, skądże to, skądże
dążysz, kochany, i dokąd?“-zapytał. - Ja w miejscu się wiercę,
szczypię go zlekka w ramię i perskie oko doń robię,
głową mu kiwani, by chciał mnie ratować. On śmiał się niemądrze,
niby nie rozumiejąc... Mnie żółć aż wrzała w wątrobie!
-„Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś poufnie rozmówić się... a bez
świadków... ze mną...“ - „Pamiętam, pamiętam!... lecz pozwól, że w kropce

dziś cię zostawię... Do jutra!... Wszak dzisiaj trzydziesty jest szabes:
chciałbyś podciętym Żydziaszkom w nos kopcić? — „Przesądy mi obce!“
odmę się na to, lecz on: „A ja za wzorem pospólstwa
jestem przesądny... Wybacz!... Pomówim później!“ Ostatnie
zagasły nadziei promienie!... Zbiegł huncfot, w niewolę gadulstwa
mnie nieszczęsnego oddając!... Lecz nadszedł moment wyzwolili:
zabiegł gadule drogę przeciwnik i złowił go w matnię:
„Tużeś mi, ptaszku?!“ huknął: „to ty się uchylasz od prawa!?“
Nuże go taszczyć przed sąd!... Ja uszy do góry!... Krzyk, wrzawa,
rwetes na całej ulicy!... I tak mnie wybawił Apollin...



Via Appia z widocznemi grobowcami.


Rady życiowe (Sat. II 5).
Hoc quoque, Tiresia...

Mój Teiresiaszu i to mi jeszcze dopowiedz i prośby
Mojej wysłuchaj, jakowym sposobem stracony majątek
Mógłbym, i sztuką odzyskać. Dlaczego się śmiejesz? „chytremu
Jeszczeż nie dość do Ithaki że wróci, a bogi ojcowskie
Będzie oglądał?“ — O wieszczu! coś nie zwiódł nikogo, toć widzisz
Jako za twoją wyrocznią do domu powracam ubogi,
Goły, bo ani piwnica, ni bydło nie uszło grabieży
Gachów, a źdźbła bez mienia i ród i cnota nic warte.

„Jeśli ubóstwa się lękasz to mówiąc bez dalszych ogródek,
Słuchajże jakim sposobem zbogacić się możesz. Kwiczoła
Albo co wyszukanego posłano ci; migiem to wyślej,
Tam gdzie świeci dostatek u pana starego; jabłuszka
Słodkie, lub jakie przysmaki ci ziemia uprawna przynosi
Niechaj przed Larem skosztuje od Larów bogacz godniejszy,
Któren, choć źle urodzony i krzywoprzysiężcą, zbroczony
Krwią braterską i zbiegiem by był, nie odmów jak żąda,
Żebyś choć w miejscu pośledniem mu towarzyszył potulnie“.
Jakto, przy boku podłego mam Damy stróżować? Inaczej
W Troi działałem z mężnymi o lepsze walcząc. — „A zatem
Będziesz ubogim“. — Walecznej nakażę to duszy przecierpieć:
Gorsze ja niegdyś przygody znosiłem. Powiadajże dalej
Wieszczu, skądby dostatków i kupy skarbów nazbierać.

-„Już ci mówiłem i mówię, zdobywaj przebiegle gdzie możesz
Spadki po starcach; a choćby się znalazł jeden i drugi,
Któren chwyciwszy na wędce ponętę, by uszedł połowu,

Nie trać nadziei, a choć zawiedziony rzemiosła nie puszczaj.
Zdarzy się kiedy, że w sądach o wielką lub mniejszą się wadzą
Sprawę, niech jeden bezdzietny, zamożny i krętacz się znajdzie,
Któren zuchwale i marnie pozywa lepszego, to jemu
Bądź rzecznikiem, a męża lepszego sumieniem i sprawą,
Porzuć, jeżeli ma w domu i dzieci i płodną małżonkę.
Wierzaj mi Quincie, Publiuszu (bo mile głaszcze po uszach,
Imię poufne twa cnota zniewala ci być przyjacielem:
Znam ja ustawy dwuznaczne i bronić zdolny procesów:
Prędzej mi oczy ktokolwiek wydrapie, nim ciebie z pogardą,
Choćby o orzech złamany pokrzywdzi; rzecz moja, byś straty
Żadnej nie poniósł, by z ciebie nie drwiono!“ Do siebie mu wracać
Każ i ciałeczko pieścić; bądź sam kierownikiem rozprawy,
Wytrwaj uparcie, czy nieme pękają pod słońcem czerwonem
Rzeźby, czy zatłuszczonemi nadęty Furius trzewiami,
Rzuca na Alpy zimowe szarawą pianę śniegową.
„Czyliż nie widzisz“ ktoś mówi do stojącego w pobliżu,
Łokciem trącając „jak dzielny! znajomym dogodny, cierpliwy!“
Liczne, popłyną ci tonny, sadzawki na ryby się zwiększą.
Jeśli prócz tego się syn chorowity w domu zamożnym,
Znajdzie chowany troskliwie, to nazbyt otwarcie służalstwa,
Wobec owdowiałego nie zdradzaj, lecz skrycie czołgając,
Staraj osiągnąć nadzieję, byś był w testamencie na wtórem
Miejscu wpisany, zaś jeśli wypadkiem syn zejdzie ze świata,
Wstąpił na miejsce już wolne; rachuba ta rzadko zawodzi.
Jeśli ci czasem testament do przeczytania kto poda,
Odmów1 i zawsze pamiętaj tabliczki od siebie usunąć,
Tak, byś zezem jednakże pochwycił co pierwsza zawiera,
W drugim ustępie, czy sam, czy do spółki z innymi dziedziczysz,
Rzutem oka mógł dojrzeć. Z urzędu piątnika zostawszy,
Świeżo Coranus pisarzem, jak lis kruka łatwowiernego,

Czyhającego na spadek najczęściej ośmieszy Nasikę.
— Jesteśli w szale, czy chytrze mnię zwodzisz niejasną wyrocznią?
— „Synu Laerta, cokolwiek przepowiem tak będzie, lub nie tak
Wielki mię bowiem Apollon proroctwa darem obdarzył.“
— Co jednakże ma znaczyć ta bajka wytłumacz łaskawie.
— „W czasie, gdy straszny dla Parthów młodział, co ród swój wyniosły
Od Aeneasa wielkiego wywodzi, na lądzie, i morzu,
Wielkim zostanie, wysmukła dzielnego poślubi Corana,
Piękna córka Nasiki, co długów oddawać nie lubi.
Wtedy tak zięć uczyni: teściowi zapis doręczy,
Prosząc, ażeby przeczytał. Nasika po wielu odmowach,
Wreszcie przyjmuje, by sam w osobności przeczytać i znajdzie,
Sobie i swoim, że nic oprócz płaczu nie zapisano..
W takim ja celu doradzam; kobieta jeżeli przebiegła,
Albo też wyzwoleniec opęta starego ciemięgę,
Z nimi się zwiąż, przymilaj, byś nieobecny był chwalon:
Mozę to być użytecznem, o wiele zaś lepiej do samej
Głowy się zabrać; czy wiersze niezgrabne pisze prostaczek,
Chwalić; niech będzie kurewnik, nie czekaj by prosił; usłużnie
Wręcz Penelopę mu oddaj, co godniejszemu“. — Czy sądzisz,
Żeby się dała uwieść, o tyle wstydliwa i zacna,
Że nie zdołali ją gachy od prawej drogi odwrócić?
— „Biedna też młodzież przybyła, za skąpa na wielkie podarki,
Nadto me tyle miłości pożądająca, lecz strawy;
Tak Penelope ci czystą została; lecz choćby raz jeden
Zasmakowała w starcu) i z tobą się zyskiem dzieliła,
Nigdy się nie odzwyczai, jak pies od rzemienia tłustego.
Powiem za mojej starości co stało się: w Thebach przewrotną
Babę, na skutek zapisu tak nieśli na pogrzeb: oliwą
Trupa wysmarowanego na barkach nagich wynosił
Dziedzic, by zmarła mu jeszcze się mogła wymknąć: dlatego
Sądzę, bo nadto za życia natrętem był; zatem ostrożnie
Działaj, nie puszczaj sprawy i wszelkiej unikaj przesady.

Sprzyce i zgryźliwemu gadulstwem dokuczysz. Bez racji,
Znowu też nie bądź mrukiem. Jak Davus w komedji się trzymaj
Z głową spuszczoną i miną takiego, co wiecznie w obawie.
Zawsze bądź na usługi, przy zimnem przestrzegaj powietrzu,
Żeby ostrożnie pokrywał kochaną główkę; wydobądź
Z tłumu i poprzej ramiony; gadule ucha nadstawiaj.
Jeśli nieznośnie pożąda chwalenia, dogadzaj mu póki
Sam z wniesionemi do nieba rękoma nie rzeknie: już dosyć!
Mimo to słowy górnemi podbijać bębenka należy.
Kiedy cię wreszcie od pieczy i służby nużącej uwolnił,
Oraz na jawie usłyszysz: „do czwartej części dziedzicem
Będzie Odysseus, „ach, biada mojego nigdzie już niema
Druha Damasa, gdzie znajdę zarówno zacnego, wiernego?“
Wtrąć następnie i wedle możności płaczem wybuchnij
Wolnoć oblicze radosne pozorem pokryć. Grobowiec,
Jeśli masz wybór bez skąpstwa wybuduj, a pogrzeb wspaniale
Urządzony, sąsiedzi niech sławią. Jeżeliby któren
Starszy ze współdziedziców szkodliwie kaszlał, to jemu
Powiedz, że, gdyby z twej schedy chciał dom lub ziemię zakupić,
Chętnie ustąpisz takowy za kupnem pozornem. Lecz sroga
Każe mi Proserpina powracać: więc żyj i bądź zdrowym“.




Rozmowa z niewolnikiem (Sat. II 7).
Iam dudum ausculto...

Dopraszam się ja łaski pańskiej — oto
Czy mogę mówić? rzecz nie będzie długa.
Davus? Tak, Davus, twój pokorny sługa,
Co z przymuszoną służy ci ochotą —
Tyle uczciwy, że mu żyć jest wolno.
Ha! W uroczystość owych dni swawolną
Zdrów gadaj — skoro tak mieć chcieli starzy.
Ot, mnie się widzi: Że na naszym świecie
Jedni w złe życie całkiem szczerze brniecie,
I coraz gładziej — lecz się taki zdarzy,
Co to jak pijak, mgławe mając oczy,
Raz w dobrą stronę, raz się w złą zatoczy.
Patrzno Priscusa. To go spotkasz snadnie
Z gołemi łapy — to znów ma pierścieni
Aż po paznogcie. To się ubrać leni,
To znów co chwila nowe szaty kładnie.
Raz się w pałacach puszy skrzących złotem —
Raz wśród andrusów zgrai śpi pod płotem.
To hula w Rzymie, i na głowie stawa
Aż wstyd i zgroza — to znów, z nagłej zmiany,
Do Athen jedzie, gdyż go dręczy sława
Tamtejszych Mędrców... czyż on nie narwany?
Już jest od niego lepszy ten Kostera,
Co, dobroczynna chociaż mu chiragra
Ręce odjęła — rad on zawsze zagra.
Tylko pachołka sobie wprzód dobiera,
Który, co chwila, swemu Jegomości
Do kubka zgarnia wyrzucone kości.
Taki, jak sądzę, złemu służąc stale
Mniejsze ponosi straty — ztąd go chwałę —
Gdyż, jak się patrzy, mniej też bywa w gniewie,
Niż ów, co zgoła jak się ma, sam nie wie.

— Do kogóż błaźnie zwracasz to bajanie?
— Właśnie do ciebie. — Do mnie? ty bałwanie!
A tak. Nie tyżto chwalisz ustrój błogi
Prostoty dawnej ? Ale niechby bogi
W te dobre czasy zwrócić się raczyły,
Za nic byś nie chciał. Więc, mój panie miły,
Albo tak mówisz: — „Wy tam drudzy wierzcie,
W co ja nie wierz“ — albo ci ochota
Do tego, czego nie wiesz sam, — lub wreszcie
Odwagi nie masz nogę cofnąć z błota.
Któż się naprzykład, jak ty, wiecznie szasta?
W Rzymieś jest? — gadasz: — co tchu na wieś jadę
Na wsi: — Ach! nie ma nad rozrywki Miasta! —
Jeśliś przypadkiem kiedy na biesiadę
Nie zaproszony: — Z jakąż ja rozkoszą
Obiadek skromny zjem w swej własnej chacie! —
Tak sobie mówisz — właśnie, jakby na cię
Dybano gwałtem. Gdy cię zaś zaproszą,
Byś Maecenasa bawił przy wieczerzy,
Cóż za zgiełk w domu! — Hej! Wy służba! trutnie
Pachnideł! Wieńców! — Klniesz i grzmocisz okrutnie.
A tu, tymczasem, niechże wnet nadbieży
Wesoły orszak twych przyjaciół, którzy
Przez ciebie znowu byli zaproszeni,
To idą z kwitkiem, wymyślając w sieni
W sposób, którego nikt ci nie powtórzy.
Powiadasz: — Davus, byle dym z komina
Już on półmiskom rad jest niesłychanie —
Davus — obżartuch, wałkuń, pijaczyna —
Niech i tak będzie. — Ale ty, mój panie,
Coś drugi taki — nawet gorszy pono —
Za cóż mię łajesz? Chyba ci się zdaje,
Że twą wymową zgłuszysz napuszoną,
Głos, który w tobie samym, obyczaje
Twe własne gani. Więc ci ja dowiodę:
Żeś mniej odemnie wart, com wart zaledwie

Te drachm pięćdziesiąt, któreś na mą szkodę
Dał za mnie... tylko, ręce chciej obiedwie
Przy sobie trzymać... ja jedynie bowiem,
Co mi Crispina gadał stróż, opowiem,
Tobie się słyszę cudzych żon zachciało.
Mnie zaś, że dziewka gdzieś folwarczna sprzyja
To, kto z nas, proszę, więcej wart jest kija?
Mnie, że tam czasem swędzi grzeszne ciało,
Wzorem ogierów albo choćby wieprzy,
I że wrodzone cierpiąc niepokoje,
W zapadłym kącie gdzieś plugastwo zbroję,
Anim bogatszy przez to, ani lepszy.
A tu — kto taki, zdjąwszy z serca pychę,
Chyłkiem, odzienie wdziawszy na grzbiet liche,
Czai się, niby złodziej za zdobyczą?
Kłapią mu zęby, twarz się kurczy blada —
Gdyż się po cudze ten Jegomość skrada.
A nuż cię złapią i rózgami zćwiczą,
Piętnem przypieką, lub umieszczą w ciupie?
Wtedy, twa luba, w one chwile głupie
Cóż ci poradzi swą wymową sroczą —
Gdy ci pachnący łeb z kolany ztroczą?
A czy to, myślisz, mąż, gdy się rozmacha,
Jednako uczci żonę i jej gacha?
Nie — uwodziciel słusznie górą będzie —
Tak zawsze było, i tak bywa wszędzie.
Ale przypuszczam: że ci się udało
Z zatargów z mężem cało wyjść i z chwałą,
I, nie zgrzeszywszy winy twej poszlaką,
Pomyślnie krzywdę zrządzić mu wszelaką —
To pewnie wtedy, mądry w doświadczenie,
Zechcesz mieć skórę własną w większej cenie?
Gdzie tam! Dla lada sroki, znów przyjemnie
Poszukasz guza. — Więceś ty odemnie
Gorszy niewolnik. Bowiem, jakież bydlę
Znów zechce bywać w unikniętem sidle?

Niekiedy mówisz: Ja nie cudzołożę. —
A ja, czym złodziej, że w niejednej porze
Przezornie sreber twoich ci nie skradnę?
Lecz odejm kary strach i skutki zdradne —
A szpetna żądza zbliży nas nie długo.
Nibyś ty moim panem — nikt nie przeczy —
Lecz za to, iluż względów, ludzi, rzeczy,
Sam z dobrej woli, niskim jesteś sługą!
Niechby cię praetor nie raz, ale tysiąc
Razy, swą laską dotknął — mogę przysiąc:
Że cię od drżenia skóry nie wyzwoli.
A teraz, weźmy równość naszej doli.
Toż niewolnicy wszyscy, wobec pracy,
Czy (jak chcesz) wobec kija, są jednacy.
Nad dwóch zaś, w jakim stopniu się spotyka?
Jam twój niewolnik, Mości mój poeto —
Lecz tyś niewolnik niewolników — przeto
Miano ci służy Arcyniewolnika.
Bo któż jest wolny? Mędrzec tylko, który
Samemu sobie panem, jest bez granic.
Ubóstwo, pęta, nawet śmierć ma za nic.
W swe namiętności ostro patrzy z góry.
Pogardą zbywa dworskich żądz wypadki.
Silny, skupiony w sobie, zewsząd gładki —
Iść naprzód nigdy nic mu nie przeszkadza,
Ani złych wpływów znana mu jest władza.
Więc czyś ty taki, jak tu opisano?
Posłuchaj tylko. Oto, w pewne rano,
Ody już talentów z ciebie pięć wykpiła,
W łeb ci szaflikiem dawszy twoja miła,
Za drzwi cię wypchnie. Poczem, znów przywoła —
A ty powracasz. — Ależ, krzyczę przecie:
— „Jam wolny!“ Cóż to — nie śmiesz? Boś już zgoła
Dał sobie na kark lichej wsiąść kobiecie,
A ta, czcząc w tobie bezrozumne bydlę
Jak chce, twą wolność wodzi na wędzidle.

Jeśli ty, z gębą nieraz rozdziawioną.
W rzeźbę lub obraz patrzysz — toć ja pono
Nie wiele głupszy, jeśli się w szynkowni
Przyglądam desce. Ludzie tam szykowni
Pomalowani, a człek aż się dziwi —
Bo tak hulają właśnie, jakby żywi.
Jam za to próżniak, godzien swych współbraci —
Pan zaś czas drogi pożytecznie traci.
Że mi piekarni zapach w nosie kręci,
już kij w robocie. Ty zaś, czy bez chęci
Bieżysz uraczyć twoję grzeszne ciało,
Byle z komina kędy zapachniało?
Jam znów łakomieć — więc potrzeba, żeby
Bokiem wrodzone wyszły mi potrzeby!
Lecz, w swej przewadze, czyż to raz wypadło,
Żeś ty się za mnie pomścił sam na sobie?
Skisło ci w kiszkach źle strawione jadło,
Albo ci pilną służbę nogi obie
Wypowiedziały. Że drąg od drapaki
Ukradłszy z głodu, za to zjada flaki
Pachołek chudy — to mu wstyd i biada!
Lecz wara dotknąć pana, co przejada
Swe majętności — W końcu, któż zaprzeczy:
Że ty najlichszy pędzisz byt człowieczy,
Że ty sam na sany z sobą ani chwili
Nie możesz wytrwać? Więc, czy we śnie, czyli
W szklance pociechy szukasz — tak cię nudzi
Jestestwo własne, że wnet brak ci ludzi.
Lecz z nich, któż nie jest rad unikać człeka,
Który przed sobą próżno sam ucieka?
— Nie ma tam kija? — O ho! A to na co?
— Hej! Kija — mówię. Słyszysz ty ladaco?
— Koło mej skóry widzę coś nie tęgo.
Zły albo wiersze robi. (głośno) Proszę pana
Toćże to żarty. Rzecz jest przecie znana,
Że w Saturnalia... — Idź precz niedołęgo!




LISTY
Do Numiciusa (Epist. I 6).
Nil admirari...

Nigdy się dziwić niczemu, to rzecz, Numiciusie, jedyna,
Sama też, która nam dać i szczęście zachować potrafi.
Którzy to słońce i gwiazdy i w raz oznaczonym okresie,
Pory następujące zdołają bez trwogi oglądać
W duszy, jakże ty sądzisz na skarby tej ziemi się patrzeć,
Będą; na morze co Indów, odległych Arabów bogaci?
Albo na cyrk i fawory i ludu rzymskiego oklaski?
W jakimże sądzisz nastroju i okiem będą spoglądać?
Stanu kto się przeciwnego obawia zatrwoży się pewnie,
Równie jak ten co go pragnie, dla obu nieznośną obawa
Będzie, jak niespodziewane zjawisko przestraszy obojga.
Niechaj się cieszy lub smuci, obawia się, pragnie; co znaczy,
Jeśli, cokolwiek obaczy, gdy lepszem lub gorszem jak sądził,
Oczy obróci w słup i na ciele i duszy zdrętwieje?
Miasto mędrca, szaleńcem niech zowie się, grzesznym nie
Nawet jeżeli za cnotą podąża goręcej niż trzeba, [zacnym,
Idźże więc, srebro i stare marmury, naczynia i dzieła
Sztuki oglądaj, z klejnoty, Tyryjskie podziwiaj purpury:
Raduj się, oczów tysiące, że patrzą na ciebie, gdy mówisz:
Rano podążaj na forum, wieczorem do domu powracaj;
Żeby zaś więcej z dóbr posagowych nie zebrał pszenicy,
Mutus i wreszcie o zgrozo! choć z gorszych przodków pochodzi,
Żebyś go więcej nie musiał podziwiać, niż on cię nawzajem;
Wszystko co kryje się w ziemi czas wyprowadzi na słońce,

Albo co świeci zakopie i skryje; jakkolwiek bvś znanym
Był na portykach Agrippy, widzianym na drodze Appijskiej,
W końcu i my pójdziemy, gdzie Numa podążył i Ancus.
Jeśli twój bok i krzyże morduje ostra choroba,
Szukaj ratunku od złego. Uczciwie żyć chcesz? (ktoby nie chciał?)
Jeśli to cnota jedynie dać może, wzgardziwszy rozkoszą,
Bierz się odważnie do tego. - Uważasz cnotę za słowa
Marne, gaj święty za drzewo? To pilnuj by portu nie zajął
Inny, byś Cibyrackiego i handlu z Bithynią nie stracił.
Niech zaokrągli się tysiąc talentów! i tyleż następnie,
Trzeci niech rośnie, a wreszcie niech czwarty do kupy się złoży.
Żonę z posagiem (jak wiemy) i dobrych przyjaciół i kredyt,
Ród znakomity, urodę, królewskie dają pieniądze:
Człeka o pełnym trzosie ozdobią Sitadeia i Venus.
W służbę bogaty król Kappadoków potrzebnym jest grosza:
Nie bądź takim. Lucullus, jak mówią, gdy jego proszono,
Czyżby też sto chlamydów dla sceny pożyczyć mi zechciał,
Rzekł: jak mogęż ja tyle? jednakże poszukam; co będzie
Przyszlę. Niedługo zaś pisze, iż pięć tysięcy chlamydów,
W domu posiada, a zatem niech wszystkie lub część zabierają.
Dom ten ubogim, gdzie wiele się nad potrzebę nie znajdzie,
Nawet i panu nie znane i tylko złodziejom na korzyść.
Możeli tylko majątek szczęśliwym zachować i czynić,
Zatem to dzieło najpierw podejmuj, nie puszczaj do końca.
Jeśli bogaty powinien o pozór dbać i godności,
Kup niewolnika, co powie nazwisko, co w lewy cię trąca
Bok i przymusi, byś mimo zapory podawał prawicę:
Wiele ten znaczy w Fabiańskiej, on zaś w gromadzie Welińskiej;
Da komu zechce praeturę, lub jeśli mu kto niedogodny,
Krzesła pozbawi białego; więc ojcem go wołaj, braciszkiem,
I stosownie do wieku pozyskaj usłużnie każdego“.

Dobrzeli żyje, kto dobrze zajada; już świta więc idźmy,
Gdzie nas wiedzie żołądek; polujmy i łówmy, jak niegdyś
Zacny Gargilius, co rankiem oszczepy i sieci pachołkom,
Kazał przez pełne forum, tłumami nabite prowadzić,
Żeby mu jeden ze stada muł w oczach ludności odwoził,
Dzika kupnego. Napici i najedzeni do łaźni
Idźmy, niebaczni na to co uchodzi lub nie, jak Caerici
Godni nagany, jak podła załoga Odyssa z Ithaki,
Która nad miłość ojczyzny wolała chuć zakazaną.
Jeśli, jak sądzi Mimnermos, bez żartów i lubych miłostek,
Nic przyjemnego nie znajdzie; to żyj w miłości i żartach.
Żegnaj mi, żyj, a jeśli byś znał co lepszego niż radzę,,
Powiedzmi szczerze; jak nie, to ze mną do tego się stosuj.



Tzw. Gemma Augustea w Wiedniu.


Do włodarza swej wioski (Epist. I 14).
Vilice silvarum...

Rolników pięciu wyżywiała najmy,
(A z tych miał każdy myśl do rady sprawną),
Przykrzy się tobie? — Dalej — pogadajmy.
Obaśmy w równi do swych prac użyci —
A jednak, z dwóch nas: czy ty pracowiciej
Karczujesz chwasty pod mej ziemi warstwą,
Czy ja umysłu mego gospodarstwo?
I wreszcie, z dwojga, kto się żywiej troska:
Czy ja — Horatius — czy też moja wioska?

Sądź, jak to człek się w sobie sam rozdziela!
Jakbądź w tej chwili żal mi przyjaciela,
Co straconego opłakuje brata;
Niemniej, współcześnie, myśli mojej władza
Tęsknoty więzy targa i rozsadza,
I z murów ciasnych w przestrzeń pół odlata!

Mnie w ciszy wiejskiej miłe tylko niebo —
Miejskie zaś piekło tobie jest potrzebą.

Lecz kto drugiemu czegobądź zazdrości,
Snadź w sobie samym nie ma ten sytości,
I równo z miasta nie jest rad, jak z sioła.
Bo czy tu winno miejsce to, lub owo?
Nie — człek jedynie z głupią swoją głową,
Co sam od siebie uciec w świat nie zdoła.
Tak to kochanku z tobą jest. Bywało,
Kiedyś był jeszcze lichym u mnie stróżem,

— Panie — wzdychałeś — mą jest żądzą całą,
Móc gospodarstwem rządzić gdzie nie dużem. —
Dziś, gdym przerobił stróża na włodarza,
Ten cymbał — znasz go — znowu się uskarża,
Że mu miasteczka, igrzysk brak, i łaźni.

Mam ci ja nieco stalsze przekonania.
To też do Rzymu kiedy mię wygania
Ze wsi potrzeba jaka — najwyraźniej
Przymus mię gnębi. A wiesz, co to znaczy?
Upodobanie moje tak mi każe.
Stąd chodzić z sobą nie możemy w parze —
Bo ja tak rzeczy sądzę, ty inaczej.

W czem ty, naprzykład, widzisz niesłychanie
Odludny zakąt, przykry jak wygnanie,
To mnie, i takim co trzymają ze mną,
Jest pożądaną rzeczą i przyjemną;
A za to znowu mamy w słusznym wstręcie,
Co ciebie z twymi bawi tak zawzięcie.

Kufel z garkuchnią w łeb ci wlazł obrzydłą!
Żeby ci wodze chcieć popuścić ośle,
Na mojej ziemi, pieprz byś i kadzidło
Niźli uprawiać wolał winorośle.
Radbyś ty z serca mieć szynkownię blisko,
Gdzie im podlejsza lura, tem ci cudniej
Dwoi się w oczach dmące w flet dziewczysko,
Aż tańczysz wreszcie, tak, że karczma dudni!
A tu tymczasem — trudno. Do dnia trzeba
Z motyką, z pługiem; a wróciwszy z pola,
Sprzężaj napoić, dać mu jeść. Wtem z nieba
Niechże ulewnych lunie wód swawola,
Od zamulenia łąkę strzeż zalaną,

Co tchu rów kopiąc, albo ratuj siano!
Prawda. Poczęści słuszność masz — nie przeczę.
Lecz znów, z kolei, mnie posłuchaj człecze.

Niegdyś, jedyniem w szacie chodził cienkiej,
I zlane wonią włosy mi błyszczały,
I u Cynary, drapieżnej panienki,
Bezpłatniem w łaskach był, i dzionek cały
Falerny słodkie cmokał. A dziś, oto:
Jem, co się zdarzy, wielce się zaś bawię
Jeśli nad strugą dumam sobie w trawie.

I nie to wcale nazwałbym Sromotą:
Żem wprzód świat lubił unikając nudy,
Lecz gdybym dziś się bawił tak, jak wprzódy.
Na moich śmieciach, ani czyja krzywa
Zawiść postępki moje podpatrywa,
Ani mą sławę szarpie ząb gawiedzi.
Przeciwnie całkiem, jakże dobrotliwie,
Nieraz, gdy pilnie grzebię w mojej niwie,
Moim zajęciom cieszą się sąsiedzi!

Wiem radbyś bratku, w mieście, do sytości,
Z drugiemi, jak już było wprzód, próżniaki,
Przeżuwać strawne. A tu, siaki taki,
Wiedząc, że z tego korzyść jedna, druga,
Tobie znów bydła, sadów mych zazdrości.

Bo tak to zwykle bywa: — wół ciemięga
Do siodła wzdycha — koń zaś rży do pługa
Słowem, rad każdy, gdy po cudze sięga!

Lecz jest najlepiej: gdy z upodobaniem
Na tem, co w dział nam dano, poprzestaniem.




Mądrość życiowa (Epist. I 17).
Quamvis, Scaeva satis...

Jakbądź sam sobie umiesz radzić Scaeva,
Tak, że wśród panów żyjesz jak najśmielej,
To niemniej, proszę, niech cię nie rozgniewa,
Że ci przyjaciel kilku rad udzieli,
Acz ta nauka, może nazbyt śmiała,
Jemu samemu wielce by się zdała.
Więc mów: że ślepy uczy cię twej drogi —
Jednak posłuchaj; — gdyż się rzec ośmielę,
Że znajść tu możesz trafnych rzeczy wiele.

Jeśli ci wczesny sen w twem łóżku błogi,
I jeśli spokój dnia całego miły,
A za to, jeśli w słusznym jest ci wstręcie
W ulicy wozów grzmiących wciąż przeklęcie
Turkot, i oddech tamujące pyły,
I gospód licznych zgiełk — to ci jedynie
W cichym zamieszkać życzę Ferentinie.
Bo wierz mi — nie dla samych to bogaczy
Stworzono szczęście — i tak nawet bywa:
Że jest nad drugie istność ta szczęśliwa,
O której nigdy wiedzieć nikt nie raczy.

— Gdybyś, przemądry Aristippie! skromnie
Chciał jarzynkami żyć i kąskiem chleba,
To u magnatów czyżby ci potrzeba
Być pieczeniarzem? — Słowo to nie do mnie —
Na to człeczyna zmyślny ten odpowie:
— Gdyby ów raczej mędrek co mię gani
Znał, jak to smaczno lubią zjeść panowie —
Czyżby mu w korzyść szedł obiadek tani? —

Kto z nas ma słuszność: ja? czy on? sam powiedz,
Lub raczej słuchaj, jako ten wszystkowiedz
Dobre o sobie rozumienie chowa,
Gdy Kynikowi, co go słowem wzgardy
Chwalebnie karcił, sam wsiadł na kark twardy.
Oto, jak mówią, własne jego słowa:
— Jeśli ja możnym słodkie rzeczy prawię,
To tylko w własnej mojej, nie w ich sprawie —
Wy zaś, gminowi kiedy podchlebiacie,
To z tego jemu zysk, nie wam. Więc bracie:
Który też sobie z nas wspanialej żyje?
Pan mię po pańsku karmi — pańskie cugi
Wożą mię — troska nic mi nie jest znana —
Więc tu zapłata godna swej zasługi.
Ty zaś, co niby nie dbasz o niczyje
Laski, w lichego służbie będąc pana,
Lichej też za to jadasz chleb gawiedzi. —

Aristipp sobie najwygodniej siedzi
Na każdym wozie. Jeśli u sąsiada
Napatrzył lepszy — zaraz się przesiada,
I znów mu dobrze. Filozofja taka,
Czyżby też tego się trzymała, który
Całą swą sławę włożył w płaszcza dziury,
Gdyby mu w zamian przyszło grać dworaka?
Wątpię. Aristipp nic się tem nie zmiesza,
Że purpurowej szaty na swym grzbiecie
Nie ma, jak cała ucztująca rzesza.
Owszem, w najlepsze widzieć go możecie,
Gdy się już właśnie zacząć ma biesiada,
Jak on w najmiększem łożu się rozkłada.
Nie tak to Kynik. Jego płaszcz dziurawy
Weźcie mu, choćby w zamian za szkarłaty,
To prędzej zmarznie cudak ten kudłaty,

A z wami za nic mieć nie zechce sprawy.
Dajcie mu pokój. W jego szmacie starej
Lepiej nie tykać tego tam niezdary!

Wygrywać bitwy i przy ciżbie mnogiej
W triumfie świetnym wlec spętane wrogi —
Toż niemal z Niebios wziąść gromowe wiano!
Przecież, kto możnych podbić sobie umie,
W niemniejszej z tego godzien mieć się dumie,
Boć nie każdemu być w Korincie dano.
Ktobądź z obawy: iż mu się nie uda,
Nie zrobił czego — zgoda. Drugi za to,
Który się nie bał, zdziałał niemal cuda!
W tem rzecz. Ów pierwszy, myślał gapiowato:
Że może ciężar mdłe mu siły złamie —
Drugi, nie pytał, tylko wziął na ramię,
I niósł, aż mety dosiągł znakomitej.
Lub tylko marnem słowem jest odwaga,
Lub ten, kto dzielnie w ten się sposób wzmaga,
Nadgrodę godzien odnieść i zaszczyty!

Nieraz, kunsztowne w porę przemilczenie
O swojej wielkiej biedzie, nieskończenie
W stosunku z możnym skuteczniejsze bywa,
Niźli nie w porę prośba natarczywa.
Bo ów z kopyta będzie brał zuchwale —
Inny, przyjmując, jeszcze się rumieni...
Uwagi godnych wiele tu odcieni...
Znajdzie się taki, czego mu nie chwalę,
Co rzeknie: — Ziemi liche mam zagony!
Ani ich sprzedać, ni z nich żyć oszczędnie!
A tu, matczysku jeszcze radź strapionej,
Że bez posagu córka w domu więdnie! —
To tak zupełnie, jakby wołał właśnie:

— Dawaj pieniędzy! wszak dość głośno wrzeszczę? —
Więc zaraz drugi, jeszcze głośniej wrzaśnie:
— I mnie daj także! jam biedniejszy jeszcze! —
Gdyby kruk zdobycz swoją zjadał w ciszy,
Mógłby najlepszą cząstkę wybrać sobie —
Ani zawistnych miałby towarzyszy.
Ani poparcia szukać musiał w dziobie.

Teraz, na tego popatrz krótkowidza.
Z patronem swoim jedzie, dajmy na to,
W Brundisium wdzięcznem bawić, lub w Surrencie.
jak się on kręci! jak to on przebrydza!
— Cóż tu za drogi! Jakże tu przeklęcie
Zimno! Toż deszcz tu pada całe lato! —
A inny jeszcze niedorzeczniej woła:
— Cóż to? tłumoków moich znajść nie mogę!
Któś mi je ukradł! Z czemże ruszę w drogę? —
Czyż nie tak samo skarży się wesoła
Dziewka z ulicy, której wiecznie wzięto
Złotą przepaskę kamieniami spiętą?
Ona tak rzewnie z tej udanej biedy
Wszystkim się żali — że, gdy znowu kiedy
Z prawdziwych przyczyn płacze jak najszczerzej,
To żeby pękła nikt jej nie uwierzy.

Podobnie szalbierz, gdy na śmiech wystawi
Tych, co zostali jego jękiem tknięci,
To gdy naprawdę później nogę skręci,
Któż mu z pomocą skoczy co najżwawiej?
Próżno on błaga: — Ach! przezacny człecze!
Ratuj! nieszczęsnaż moja tu godzina!
To już nie żarty! — Próżno się zaklina.
Na Osirisa. Każdy mu odrzecze:
— Dwa razy bratku sztuki tejże samej
Z nami nie próbuj. Już my ciebie znamy.




Do Caesara Augusta (Epist. II 1).
Cum tot sustineas...

Kiedy tak wielkich i tylu się spraw podejmujesz sam jeden,
Chronisz orężem Italję i zdobisz obyczajami,
Ustawami naprawiasz, publicznej bym sprawie zaszkodził,
Żebym twój czas o Caesarze zaprzątał za długim wywodem.
Romulus, ojciec Liber i Pollux z bratem Kastorem,
Którzy po dziełach olbrzymich do świątyń się bogów dostali,
Chociaż ród ludzki i ziemię piastują, okrutne zapasy
Godzą, rozdziałem pól, zakładaniem wsławili się grodów,
Żalą się, własnym zasługom że nie dopisało uznanie
Spodziewane, I ten co Hydrę porąbał okrutną,
W szermach przez los nałożonych poskromił znane potwory,
Doznał, że nic prócz śmierci pokonać zawiści nie zdoła.
Pali albowiem swym blaskiem ten, co przewyższa umysły,
Niżej od siebie stojące; po śmierci go cenią tak samo.
Tobie zaś pókiś obecnym, szafujem poczestne zaszczyty,
Wznosząc ołtarze dla ciebie, na które przysięgać będziemy,
Twierdząc, iż tobie się równy nie zrodził i nigdy nie zrodzi.
Ale twój oto naród roztropny i słuszny w tem jednem,
Że nietylko od naszych, lecz greckich cię wodzów przenosi,
Reszty bynajmniej tą samą nie ceni modłą i miarą,
Wszystkiem się brzydzi i gardzi, prócz tego, oo zeszło ze ziemi,
Oraz co widzi, że już za czasów obecnych zginęło;
Tak zapatrzony w co stare, że grzechu broniące tablice,
Które dwakroć po pięć stanowili mężowie, królewskie,
Z groźnym Sabinem, lub z grodem Gabińskim sojusze zawarte.
Księgi najwyższych kapłanów, prastare wieszczów proroctwa,
Wszystko jak twierdzi na wzgórzu Albańskiem Muzy śpiewały.
Jeśli dla tego, że Greków najstarsze dzieła są także
Najlepszemi, a rzymscy pisarze tą samą być mają
Wagą mierzeni, to wtedy nie wiele nam trzeba słów tracić:
Wewnątrz oliwki, a zewnątrz orzecha nic niema twardego;

Myśmy doszli do szczytu wielkości; malujem i śpiewam,
Nawet i walczym uczeniej nad gładkich Achajskich szermierzy.
Jeśli jak wina się z czasem i wiersze stają lepszemi,
Pytam, którenże rok ma wierszom wartości przymnożyć?
Pisarz, co temu lat sto zakończył życie, czy w pośród
Znakomitych i starych ma stanąć, czyli też W rzędzie
Lichych i azowych? Niech sporom granica koniec położy.
„Niechajże starym i prawym ten będzie, co stu lat dokonał".
Cóż jeżeli na rok lub miesiąc zawcześnie się sterał,
Między którymi ma być policzon? czy między starymi,
Czyli do tych, których lata obecne lub przyszłe się wyprą?
„Taki naprawdę z godnością do starych liczyć się może,
Któren o krótki miesiąc lub też o rok cały jest młodszym“.
Z pozwolenia korzystam! i jako z ogona końskiego,
Włosek po włosku wyrywam i jeszcze do końca po jednym,
Aż ośmieszony dowodem, że kupka zniknęła, nie padnie
Taki, co szpera w kronikach i geniusz na lata ocenia,
Zgoła za nic nie uznając, aż co Libitina poświęci.
Ennius mądry i dzielny, sobowtór nieledwie Homera,
Jak utrzymują krytycy, wydaje się ważyć na lekko,
Co z obiecanką się stanie i pythagorejskiem widzeniem.
Naevius w umysłach, i rękach, czyż nie tak żywo się trzyma,
Jakby dzisiejszy? tak świętym jest każdy dawniejszy poemat.
Nie wiem o ile jednego przewyższa drugi; Pacuvius,
Starzec, tak uczonością celuje jak Accius polotem;
Rzymskich Afrania komedyj by się nie powstydził Menander;
Plaut na wzór Epicharma z Sycylji odznacza się życiem,
Wszystkich powagą zwycięża Caecilius, a sztuką Terentius.
Roma potężna i takich podziwia i liczy poetów.
Takich się uczy na pamięć i w pełnych podziwia teatrach.
Od epoki Liviusa pisarza do chwili obecnej.
Trafnie czasami osądza pospólstwo, to znowu się myli,
Kiedy tak wręcz starożytnych poetów podziwia i chwali,
Wyższym lub równym żadnego nad nich nie uzna, to błądzi.
Jeśli zaś sądzi, że wiele w nich przestarzałego się znajdzie,

Przyzna, że często wyrazy za twarde, to znowu za słabe,
Wtedy me zdanie podziela i sądzi, jak Jowisz przykazał.
Wszakże ja nie nastaję żądając, by zniszczyć Liviusa
Wiersze, a dobrze pamiętam skorego do kija Orbilia,
Jak mi je chłopcu dyktował; lecz żeby się zdały poprawne,
Piękne, bez małej różnicy od doskonałych, się dziwię.
Między któremi wypadkiem, gdy błyśnie słowo ozdobne,
Albo też jeden lub drugi się znajdzie wierszyk wytworny,
Wtedy niesłusznie zaceni i cały sprzedaje poemat.
Gniewa mnie każda nagana, co sądzi nie z tego, że licho,
Albo niesmacznie zrobione, lecz w skutek nowości potępia,
Bo nie o względy im chodzi dla starych, lecz wieńce i chwałę.
Wątpię li, słusznie czy nie, się na scenie kwiatami przybranej.
Sztuka ukaże Atta, gotowi nieledwie, że wszyscy
Wołać ojcowie „wstyd wszelki“ zaginął, że śmiem krytykować
Rzeczy, poważny co Aisop, lub Roscius uczony grywali; -
Bądź że niczego nie cenią prócz tego co im się podoba,
Albo za wstyd uważają posłuchać młodszych i czem się
Zajmowali za młodu, w starości za marne uznają.
Wreszcie kto Numy pieśni salijskie wychwala, gdy przytem
Równie jak ja nie rozumie, udając sam jeden świadomość,
Wcale ten nie dba o poklask i miłość dla rzeczy prastarych,
Idzie mu tylko by nas i co nasze krzywdził zawistnie.
Jeśliby Grecy tak samo nowością się byli brzydzili,
Jako i my, to cóżby się starego zostało i skądże,
Mieliby ludzie co czytać i z rąk sobie dawać do ręki?
Grecja, jak tylko z ustaniem wojennych zapasów poczęła
Bawić się szczęściem popsuta, powoli ku złemu się chylić,
Dzisiaj do sztuki atletów, to znów się zapala do koni;
Mistrzów roboty w marmurze i spirzu, lub kości słoniowej
Wielbi, to znów zapatrzona umysłem, i okiem w obrazy,
Wnet się muzyką zachwyca, to znów na tragedjach używa;
Równie jak mała dzieweczka, u stóp igrająca piastunki,
Czego pragnęła gorąco, porzuca gdy z wiekiem dojrzała.

Zbrzydnie się albo podoba, nie widzisz, jak wszystko jest zmiennem?
Czasy pokoju i stała pomyślność to niosły za sobą.
W Rzymie zaś długo przystojnemj i słodkiem bywało w otwartym
Domu się rano przebudzać, klientom prawa tłumaczyć,
Grosz wypożyczać ostrożnie, lecz tylko na pewne nazwiska,
Starszych usłuchać, a młodszych pouczać jakowym sposobem
Może się mienie zwiększać, a zgubna żądza miarkować.
Zmienił atoli lud płochy swe cele i pała jedynie
Chęcią pisania; czy młodzież, czy już poważni ojcowie,
Z wieńcem na skroniach, przy uczcie czytają głośno swe wiersze.
Nawet i ja, co zaręczam, że wierszy pisywać nie będę,
Lepszym jak widać od Partha w kłamaniu i jeszcze nie wejdzie
Słońce, jak zbudzon papieru domagam się teki i pióra.
Statkiem kierować się boi, kto statku nieświadom; dyakrwi
Nie śmie bez nauki choremu zadawać; co sprawą lekarzy,
Tem się lekarze zajmują, zaś kowal pilnuje kowadła:
My zaś, uczeni czy trutnie, przygodnie wiersze pisujem.
Taki jednakże ten błąd i lekkie szaleństwo, jak wielkie
Niesie przymioty za sobą uważaj; nie łatwo u wieszcza,
Chciwą jest myśl: on wiersze pokochał i tem tylko żyje;
Straty, ucieczka sług, pożary, on śmieje się z tego;
Zdradą on towarzyszowi, lub małoletniemu nie grozi
Żadną; on prostym bobem się żywi i chlebem poślednim;
Wprawdzie wojakiem jest lichym i gnuśnym, lecz miastu korzystnym,
Przyznaszli, ważnym sprawom, że małe pomagać zdołają.
Usta i szwargot niewinny chłopaczka kształci poeta,
Broniąc od słów nieprzystojnych zawczasu uszy dziecinne,
Jego zaś duszę popóźniej przyjazną rozwija przestrogą,
Nie dopuszczając zawiści, opryskliwości i gniewu;
Dzieje wykłada prawdziwie, na znanych przykładach tłumaczy
Przyszłe wypadki, pociesza niedolę ubogich i chorych.
Skądby dzieweczka przez męża nietknięta z chłopcami skromnymi,

Mogła się modłów nauczyć, gdy Muza by wieszcza nie dała?
Wzywa pomocy chór i bóstwa pomocne przeczuwa
Błaga pokornie o wody niebieskie wskazaną modlitwą,
Klęskę zarazy odwraca, grożącą usuwa niedolę,
Mir otrzymuje nareszcie i lata w plony bogate;
Śpiewem się koją niebieskie i śpiewem bóstwa podziemne.
Dawni tak nasi ziemianie, wytrwali, przestając na małem,
Po ukończeniu zbiorów, spoczynek w porze świątecznej,
Ciału oddając i duszy, co praca znosiła w nadziei
Końca, z czeladzią ochoczą, synami i wierną małżonką,
Matkę ziemicę knurem, Silvana mlekiem skarbili,
Kwieciem i winem Geniusa, krótkiego żywota przestrogę.
Takim zwyczajem gdy weszły w użycie swawolne Fescennie,
Wierszem kolejnym sypały rubaszne obelgi i drwinki,
Ustalona zaś wolność wracając w porze corocznie,
Psoty niewinne stroiła, dopóki w otwarte przekąsy,
Żarty się nie przemieniły, uczciwe bezkarnie domostwa
Groźbą nachodząc i złością. Cierpieli zębem zjadliwym,
Ludzie szarpani i nawet nietkniętych trwoga ogarnia,
Choć położeniem górują; musiała nakoniec ustawa,
Karę stanowić, by ktoś nie wytykał drugiemu złośliwym
Wierszem; natenczas w obawie przed karą cielesną do zmiany,
Oraz uczciwej zabawy i mowy musieli powrócić.
Grecja zdobyta, dzikiego zwycięscę zdobyła i sztuki,
Wniosła do nieokrzesanych Latinów. Tak wreszcie rubaszny,
Zginął on wiersz Saturniński, a ciężką umysłu chorobę,
Dźwięki nadobne przemogły; jednakże na długo zostały,
Ślady wieśniaczej grubości i jeszcze dziś pozostają:
Późno albowiem do greckich zwróciwszy dowcipem się wzorów,
Badać dopiero począł spokojnie po wojnach Punickich,
Co też Sophokles i Thespis, lub Aischyl dobrego przywodzą.
Zatem spróbował zadania, czy godnie co mógłby przełożyć;
Polot umysłu i duch mu się dzielny na razie spodobał,
Dobrze on bowiem odczuwa tragiczność, nie zgorzej się waży,

Lecz nieświadomie poloru jakoby podłego się boi.
Sądzą, ponieważ komedja swe wzory ze środka zwykłego
Życia wybiera, małego wysiłku jej trzeba, jednakże
Większe wymogi im mniej pobłażania. Uważaj no Plautus,
Rolę jak zakochanego młokosa mizernie przedstawia,
Albo też ojca skąpego, jak przebiegłego rajfura,
Dossen jak w pieczeniarzach obżartych bywa przesadnym,
Jak w niedopiętych ciżemkach przebiega po deskach na scenie
Chodzi mu tylko by schować do szafki pieniądze, a potem
Nie dba czy sztuka upadnie, czy silnie stanie na nogach.
Kogo zawiodła na scenę, bezmierna żądza rozgłosu,
Tego drzemiący słuchacz uśmierci, nadyma ochotny:
Takie to liche i marne co umysł poklasku łaknący,
Może podkopać lub dźwignąć. Niech zczeźnie zabawa, jeżeli
Chudym odmowa nagrody, dostatnim uznanie ma czynić.
Nieraz odstrasza i płoszy dzielnego nawet poetę,
Liczbą że większe tłumy, godnością i cnotą podlejsze,
Nieokrzesane i głupie, gotowe do burdy wszelakiej,
Jeśli im nie potakuje rycersko, żądają w pośrodku
Sztuki, niedźwiedzia lub walki na pięści, bo motłoch to lubi.
Nawet w rycerstwie jednakże dziś rozkosz uciekła od uszu
Wszelka do wzroku, co błędnie na marne się patrzy popisy.
Cztery i więcej godzin kurtyna otworem zostaje,
Podczas gonitwy hufców na koniach i rzeszy piechurów;
Królów podbitych prowadzą z rękoma w pętach na grzbiecie,
Wozy, podwody, karety, okręty mijają w pochodzie,
Rzeźby słoniowe zdobyte i bronzy korynckie obnoszą.
Żeby żył jeszcze na ziemi, jakżeby śmiał się Demokrit,
Widząc jak płód wielbłąda i rysia potworną postacią,
Albo i biały słoń przykuwa motłochu spojrzenia,
Pewnieby patrzał uważniej na widzów niż grę teatralną,
Jako mu dostarczających aż zbyt widowisko ciekawe:
Co do pisarzy zaś by osądził, że osłu głuchemu,
Bajki opowiadają; bo jakież by głosy przekrzyczeć,

Mogły ten hałas co w naszych odzywa się pełnych teatrach i
Zdaje się Jasów Garganskich, lub morza Tuskiego że szumy
Słychać, z objawem tak głośnym się patrzą na sztukę, przybory,
Obce przepychy, którymi przybrany aktor jak tylko,
Wstąpił na scenę, w poklasku się lewa spotyka z prawicą.
„Powiedziałże co już?“ Nic zgoła. „Cóż więc się podoba?“
Szata wełniana co barwą Tarencką fijołki udaje.
Ale byś czasem nie sądził, że to czemu sam nie podołam,
Skąpo zachwalam, gdy inni pomyślnie tę rzecz uprawiają:
Taki po linie sprężonej potrafi jak mnie się wydaje,
Stąpać poeta, co w duszy pozorem wzbudzi niepokój,
Drażni to znów uspokaja, fałszywym napełnia postrachem.
Jak cudotwórca do Athen, to znów do Thebów przenosi.
Poświęć jednakże i tym co raczej się czytelnikowi
Wolą powierzyć, niż znosić zuchwałych widzów humory,
Pewną opieką, jeżeli Apollona godny przybytek,
Chcesz księgami napełnić i wieszczom bodźca dodawać,
Żeby ochoczo na szczyt Helikonu dążyli zielony.
Prawda że złego w bród sami sobie czynimy poeci,
(Jak żebym własną wycinał winnicę), gdy tobie utwory,
Ofiarujemy przy trudach i troskach; gdy wręcz się obrazim,
Jeśli choć jeden wierszyk się waży kto zganić z przyjaciół;
Kiedy czytane już miejsca choć nieproszeni wtórujem;
Kiedy biadamy, że pracy objawu naszej nie cenią,
Z której pomocą utwory tak zręcznie są przeprowadzone;
Kiedy się spodziewamy, iż dojdzie do tego, że byłeś
Się dowiedział, że z nas kto co pisze, to zaraz przychylnie
Wezwiesz, od niedostatku ochronisz i pisać przynaglisz.
Warto jednakże rozpoznać, jakowych cnota co równie
Świeci na wojnach jak w domu, mieć będzie dozorców i stróżów.
Żeby jej sławy niegodnym w opiekę nie dawać poetom.
Ów Alexandra wielkiego potrafił króla pozyskać,
Choiril, co w zamian za liche, mizernie pisane wierszydła,
Wziął królewską nagrodę w brzęczącej monecie philippów.
Ale jak skażę i plamę atrament zostawia po częstem

Używaniu, tak samo pismaki podłemi wierszami,
Czyny kalają przesławne. Jednakże on właśnie monarcha,
Któren za śmieszne poema rozrzutnie tak drogo zapłacił,
Prawem zakazał, by nikt prócz Apella się wcale nie ważył,
Bądź malować, lub też krom Lysippa odlewać ze spiżu,
Twarz Alexandra bitnego naśladowcy posągów.
Jeślibyś trafny ten sąd w obrazowej sztuce do darów,
Muzy chciał zastosować i ksiąg, to pewnie byś przysiągł,
Bodaj boiockich że mgłach ten sędzia na świat się narodził.
Jednak nie ujmą ci sławy twe sądy o nich i dary,
Które odnieśli z niemałą dla dawcy szczodrego pochwałą,
Varius jak równie Vergilius, kochani przez ciebie poeci;
Ani też lepiej oddane oblicza znakami ze śpiżu,
Niźli dziełami wieszcza i cnoty i dusze przesławnych,
Mężów na jaw wychodzą. Prócz tego bym ja nie przekładał,
Słów pełzających po ziemi, nad pieśni o dziełach podjętych;
Śpiewać o lądach! i rzekach, na szczytach gór zakładanych
Zamkach, lub też o królestwach dalekich i wojnach za twoim
Dzielnie stoczonych przewodem, na całym świata przestworze,
Oraz o stróżu pokoju co wrota przymyka Janusa,
Wreszcie o Romie co groźną za rządów twych Parthom się stała
Wszystko gdybym ja temu, co pragnę sprostał, atoli
Błahy wiersz majestatu twojego nie godny, a nigdy
Podjąć bym nie śmiał zadania na któreby sił nie starczyło.
Zbytnia usłużność, co kocha niemądrzze ciężarem się staje,
Zwłaszcza gdy sztuką i miarą uparcie zalecać się stara:
Prędzej się bowiem nauczysz i chętniej będziesz pamiętał,
To co podaje się w śmiech, niż co się szanuje i ceni.
Nie dbam o taką usługę co ciąży mi, ani też pragnę
Być wystawionym publicznie we szpetnem odbiciu woskowem.
Jabym sobie nie życzył pochwały lichemi wierszami,
Żeby mnię niezręczny o wstyd nie przyprawił i razem
Z mym dziejopisem na dół nie ponieśli, jak w trumnie otwartej,
W miasta dzielnicę gdzie kupczą kadzidłem, lub zapachami,
Pieprzem i wszystkiem cokolwiek w zbyteczny się papier zawija.




O sztuce poetyckiej (Epist. II 3).
Humano capiti...

Jeśliby malarz do głowy człowieczej chciał wręcz przystosować
Szyję końską i różne, na członki dowolnie zebrane,
Pióra farbami nałożyć, że szpetnie na rybim ogonie,
Czarnym by się zakończyła niewiasta od góry nadobna,
Czyżbyście mogli druhowie powstrzymać śmiech na ten widok?
Wierzcie, Pisony, że z takim obrazem porównać się może
Księga, po której by myśli, na kształt majaczenia chorego,
Wolnie bujały, że nogi ni głowy do jednej całości,
Zebrać nie można. „Jednakże malarzom a niemniej poetom
Równą przyznają swobodę, by na co się nie bądź ważyli“.
Wiemy, o taką też wolność prosimy i w zamian udzielim.
Niech się jednakże co groźne nie mięsza ze słodkiem, niech ptaki
W parze z wężami nie chodzą, lub jagnię z okrutnym tygrysem.
Często po wstępie poważnym, jak rzecz zapowiada się wielka,
Szmat purpurowy bez celu przyszywa się jeden i drugi,
Tylko na pozór, gdy czasem ołtarze i gaje Diany,
Albo jak rzeka wstęgą po łanach uroczych się wije,
Albo i Ren opisują i tęczę co w deszczu migoce.
Ależ tu nie na to miejsce. A może cyprysa potrafisz
Namalować; cóż z tego jeżeli rozbitek co ledwie
Zdołał z okrętu się schronić, ma być wyobrażon za płacę?
Toczyć amforę poczynasz, dla czegóż na garnku się kończy?
Wreszcie niech będzie co chce, byle proste i z rzutu jednego.
Część bo największa poetów, mój ojcze i godni młodzieńcy,
Prawdy pozorem się mylim: jak najtreściwszym być pragnę,
Staję się ciemnym, za lekkim obrazem goniąc mi braknie

Tchu! i życia; nadętym kto wielkim być pragnie się staje;
Pełza po ziemi bezpiecznie kto zbyt zawieruchy się boi;
Kto rzecz prostą by chciał osobliwie przedstawić i zdobić,
Będzie w lesie delfina malował, a dzika na falach.
W błąd unikanie usterek prowadzi, gdy sztuki zabraknie.
Rzeźbiarz w ostatniej pracowni przy cyrku Aemilia paznokcie,
Oraz i włos jedwabisty misternie odda ze spiżu,
Dzieło jednakże chybione, bo złożyć nie umie całości.
Żebym co tworzyć miał zamiar, nie bardziej bym pragnął na jego
Miejscu być, niż pokazywać się z nosem na bakier, gdy z resztą
Wcale niczego jestem, przy czarnych kędziorach i oczach.
Wy co piszecie wybierzcie stosowne do sił założenie
Waszych i rozważajcie nie mało, co dźwigać odmówią
Albo ramiona poradzą. Kto rzecz wedle środków obierze
Temu nie braknie wymowy, jak również składu jasnego.
Jeśli nie mylę się ładu ozdobą to będzie i siłą,
Że od razu to powie co ma być obecnie rzeczonem,
Wiele odłoży innego na czas zachowując stosowny.
Niechaj i sprytnym będzie i w słów dobieraniu ostrożnym,
Bierze lub rzuca z rozwagą, kto dzieło chce tworzyć prawdziwe.
Możesz wybornie powiedzieć, gdy słowo choć znane ze sprytem
W składni się nowem okaże. Jeśli zaś czasem potrzeba
Nowym pokazać wyrazem co pozostawało w ukryciu,
Wolno go ukuć, choć nigdy w przepasce chodzącym Cethegom
Znanym on nie był, lecz skromnie z wolności danej korzystać.
Nowe i nowo tworzone wyrazy się przyjmą, jeżeli
Skąpo z greckiego źródła czerpane się zdarzą; bo który
Z Rzymian by miał Caeciliowi dozwolić i Plaucie, a bronić
Żeby toż czynił. Vergilius i Varius. Dlaczegóż jeżeli
Nieco wytworzę nowego zazdroszczą, gdy mowa Catona
Albo Enniusa nie raz wzbogaciły język ojczysty,
Rzecz po nowemu mianując? na zawsze było i będzie

Wolno pod cechą dzisiejszą wypuścić dosadne wyrazy.
Równie jak w gajach się liście zmieniają w lat szybkich kolei,
Pierwsze spadają, tak samo i słowa się z wiekiem starzeją,
Nowo zrodzone zaś kwitną i rosną na wzór młodzieniaszków.
My i wszystko co nasze powróci do śmierci; czy morze
W lądzie wałami ujęte, co chroni od wiatrów okręty,
Dzieło królewskie; czy bagna niepłodne do wiosła przywykłe,
Dzisiaj żywiące miasta, zmuszone pługowi się poddać,
Albo ta rzeka co bieg zamieniła dla płodów szkodliwy,
W nowe koryto wdrożona; śmiertelne dzieła zaginą;
Zatem i żywa ozdoba i godność mowy przeminie.
Wiele odrodzi się znów zaginionych i będą przemijać
Słowa, cieszące się dzisiaj uznaniem, jeżeli obyczaj
Będzie tak chciał, wyrocznia, prawidło i mowy zasada.
Słynne wyprawy królów i wodzów i wojny nieszczęsne,
Jakim opisać wierszem; i miarą pokazał nam Homer.
Wiersze nierówne ze sobą spojone do skargi zawodu
Najprzód, a potem do dzięków za ślub wysłuchany służyły:
Kto jednakże jest pierwszym elegij twórcą treściwych,
Wadzą się jeszcze uczeni i sprawa przed sądem zawisła.
Gniew Archilocha nakłonił do jambów sobie właściwych:
Tego się wiersza czepiły kothurny wysokie i ciżmy,
Stosownego do ludzkiej rozmowy, zdolnego hałasy
Przemódz niesforne i rzecz zajmująco na scenie przedstawić.
Strunom nadała Muza opiewać półbogów! i bogów,
Wieńca godnego w zapasach, pierwszego rumaka w gonitwie,
Słodkie młodości marzenia, swawolę przy pełnych kielichach.
Jeśli ja miar opisowych! i barwy przedmiotom właściwej
Nie znam, stosować nie umiem, dlaczegóż mnię głoszą poetą?;
Miasto się uczyć, dlaczegóż wstydliwe nieuctwo przenoszę?
Sprawy zabawne w tragicznych opisać się wierszach nie dadzą,
Równie jak rzeczą nieznośną by było powszednim sposobem,
Godnym zaledwie kiermasza, przedstawiać wieczerzę Thyesta.
Zatem niech1 wszystko się w sposób i nastrój właściwy układa.

Czasem jednakże i dźwięki w komedji niezwykłe się wznoszą,
Kiedy wzburzony Chremes namiętną wybucha oracją;
Żale przeciwnie i tragik wywodzi najczęściej w powszedniej
Mowie, gdy Teleph i Peleus, wygnańcy obaj i nędzni
Szumnych się strzegą wyrazów i wierszy na miarę łokciową.
Jeśli im chodzi by serce poruszyć widza żałobą
Nie wystarczy by utwór był pięknym, i słodkim niech będzie
I jakkolwiek zapragnie słuchacza duszę zdobędzie.
Jak ze śmiejącym się śmieją, tak samo z płaczącym i płaczą
Ludzkie oblicza. Jeżeli do łez mnię pragniesz pobudzić,
Wpierw ci samemu cierpieć, dopiero mnię wtedy Telephie,
Albo Peleusie twa dola poruszy, lecz rolę gdy mylnie
Pojmiesz, to spać lub śmiać się będę. Oblicze ponure
Smutnych wymaga wyrazów, a pełnych groźby zawzięte,
Żartujące swawolnych, poważne głębokich i mądrych.
Naprzód nas bowiem natura do każdej wewnętrznie sposobi
Doli stosownie; pociesza, lub też do gniewu pobudza,
Alboli ciężkim smutkiem do ziemi przygniata i dręczy,
Potem zaś duszy porywy objawia tłómacząc je mową,
Jeśli zaś los mówiącego licować ze słowy nie będzie,
Rzymscy wybuchną śmiechem rycerze i zwykli widzowie.
Wielka też będzie różnica, czy mówi bohater czy Davus,
Starzec dojrzały, czy w kwiecie ognisty wieku mołojec,
Stanowiskiem potężna matrona, czy mamka usłużna,
Kupiec bywały, czy rolnik na polach zielenią wesołych,
Assyryjczyk czy Kolchos, chowany w Thebach lub w Argos.
Albo się trzymaj podania pisarzu lub prawdy pozorów.
Chceszli sławy pełnego Achilla wystawić na nowo,
Szybkim niech będzie, porywczym, nieubłaganym! niech przeczy,
Wszelkim dla siebie ustawom i wszystko mieczem rozstrzyga.
Dziką i niepokonaną Medea, płaczliwą zaś Ino,
Ixion przewrotnym, Io w obłędzie, a smutnym Orestes.
Jeśli co nieznanego wprowadzasz na scenę i nową
Tworzyć osobę się ważysz, to niechże do końca zostanie,

Taką jak wyszła na scenę z początku i w zgodzie ze sobą.
Trudno jest po swojemu co znanem powszechnie powiedzieć;
Snadniej też będzie ci przebieg Iliady w odsłonach przedstawić,
Niźli byś pierwszy rzekł co mówionem i znanem nie było.
Wszystkim dostępna fabuła własności prawo zdobędzie,
Jeśli się kołem otwartem i zwykłem nie chcesz zadowolnić,
Ani też słowo za słowem, jak wierny chodzić po ścieżce
Tłumacz, lub naśladując za ściśle wzoru się trzymać,
Tak że ci skład pierwowzoru i wstyd nie dozwoli się ruszyć.
Ani też nie zaczynaj jak pewien z kyklicznych pisarzy:
„Losy Priama opiewać i wojnę będę szlachetną“.
Cóż bo takiego początku wygłosić godnego potrafisz!
Góry w porodzie się wiją, lichutka stąd myszka się rodzi.
Ten zaś ile stosowniej, co nic pospolicie nie tworzy:
„Śpiewaj mi Muzo o mężu, co mury zdobywszy trojańskie
Poznał obyczaj tak wielu narodów i miasta oglądał".
Nie chce on dymu z płomienia nagłego, lecz z dymu pochodnię
Jasną, by stąd wyprowadzać postacią cudowne obrazy,
Antiphatesa i Skyllę i wraz z Kyklopem Charybdę.
Ani rozpocznie powrotu Diomeda przez zgon Meleagra,
Ani też wojny trojańskiej od jaj bliźnięta rodzących:
Zawsze do skutku się śpieszy i w środek wydarzeń słuchacza
Wiedzie, puszczając mimo co tylko znanem być może,
Oraz co sztuką i blaskiem ozdobić stracił nadzieję;
Przytem tak zręcznie zmyśla, tak prawdę z pozorem pomięsza,
Żeby początek od środka, od środka się koniec nie różnił
Czego więc ja i publika pospołem żądamy posłuchaj:
Jeśli ci chodzi o widza poklaski, co czeka nim wzniosą
W górę zasłonę i śpiewak wydaje hasło: „klaskajcie“.
Wieku obyczaj każdego zaznaczyć ściśle winieneś,
Niemniej wrażenie co czyni ruchliwa natura i lata.
Chłopiec mogący już mówić i nogą po ziemi posuwać

Pewną, do wspólnej zabawy z równemi się rwie i bezmyślnie
Gniewa się, zaraz przebacza, zmieniając się co godzina.
Młodzian ze śladem zarostu jak tylko się zwolni z opieki,
Hula z konikiem, i psami i buja po trawach słonecznych,
Równie jak wosk się do zbytku podaje, przestrogi nie cierpi,
Mało się troszczy o przyszłość i groszem bez miary szafuje,
Wzniosły, namiętny i skłonny co wpierw umiłował porzucić.
Wobec odmiennych dążeń, dojrzała dusza i lata
Mienia szukają, stosunków, godności szukają w urzędzie,
Strzegą się czynić co później z trudnością by trzeba odrobić.
Starca dolegliwości przeróżne zewsząd otaczają,
Albo że wzbrania się użyć i wydać z tego co zebrał,
Albo że wszystkiem wogóle niedbale i licho zarządza,
Skory do odkładania, dbający o życie i gnuśny,
Trudny w pożyciu, kłótliwy, chwalący lata minione,
Kiedy był dzieckiem, weredyk i sędzia młodszych surowy.
Lata bieżące przeróżne korzyści ze sobą przynoszą,
Wiele nam też zabierają: uważaj byś czasem staruszka,
Roli młodemu nie dawał, lub męża chłopcu małemu;
Zawsze trzymajmy się tego co z wiekiem będzie licować.
Rzecz się na scenie odbywa, lub mówią o tem co zaszło.
Mniej się tem drażni uczucia, co wchodzi uszami do duszy,
Niźli co jawnie pod wzrok podpada i z czego dopiero
Widz sobie zdaje sprawę; jednakże co w środku powinno,
Komnat się dziać, wyprowadzać na scenę nie wolno i wiele
Z oczów usunąć należy, co da się wymownie opisać:
Dzieci więc niech nie morduje Medeia wobec słuchaczy,
Ani też Atreus otwarcie gotuje ludzkie jelita,
Albo się Prokne w słowika przemienia lub Kadmos na węża.
Wszystko cokolwiek mi tak przedstawisz, niewierny odrzucę.
Dalej niech mniej nad pięć, ni więcej nie ciągnie się odsłon,
Sztuka co mna się powtarzać i wznawiać później na scenie,
Ani też bóg się nie zjawia, jeżeli się godny rozcięcia
Węzeł nie znajduje i czwarta niech w grę nie wchodzi osoba.

Chór obowiązek niech pełni zupełny i jakby aktora
Rolę i w pośród odsłon niczego nie śpiewa, co z rzeczą
Ściśle nie jest związanem i nie doprowadza do celu.
Dobrym niechajże sprzyja, życzliwej im rady udziela,
Gniewnych hamuje i chętnie trwożliwym pokój przynosi.
Skromne niech uczty pochwala i krótkie, zbawienne ustawy,
Sprawiedliwość i słodki przy drzwiach otwartych spoczynek.
On tajemnicy niech wiernie dochowa i błaga od bogów,
Żeby się szczęście zwróciło ku nędznym, od pysznych uciekło.
Flet jeszcze nie opatrzony mosiądzem jak dzisiaj i trąby
Współzawodnik, lecz prosty i cienki przy dziurkach nielicznych,
Był użyteczny by chórom przygrywać i współtowarzyszyć,
Miasto wypełniać odgłosem mniej pełne niż dzisiaj teatry,
W których zgromadzał się ludek dający się łatwo policzyć,
Ale umiarkowany i przyzwoity i skromny.
Kiedy zaś począł zwycięsca dzierżawy rozciągać i murem
Gród obszerniejszym obwodzić, a już od rana przywykli
Winem się podochacać bezkarnie w dzień uroczysty,
Większa nastała swoboda tak dobrze w muzyce jak wierszach.
W czem bo się mógł lubować rubaszny, w dniu wolnym od pracy,
Wieśniak połączon z mieszczanem, porządny z niskim motłochem?
Ruchy swywolne i zbytek do dawnej tak sztuki połączył
Grajek, wlokący niesfornie po deskach szaty z ogonem;
Cytrze tak samo przydano poważnej głosy rozliczne,
Zaś porywcza wymowa w dziwacznych lubując się zdaniach,
Rzeczy przemądrych rzekomo świadoma jak wróżka przyszłości,
Ledwie że od Delphickich różniła się mętnych wyroczni.
Ten co tragicznym wierszem o kozła podłego szermował,
Wkrótce i leśnych obnażył Satyrów i w grubszym rodzaju
Obok poważnej sztuki, spróbował żartów by jakąś
Widza przynętą zatrzymać i miłą zabawić nowością,

Któren spełniwszy obrządki, napity rozpuście folgował.
Niechaj wesoły jednakże i tłum gadatliwy Satyrów,
W taki wprowadza sposób! i w żarty powagę obraca,
Żeby nie każden bóg, nie każdy wystąpił bohater,
Któren dopiero co widziany w purpurze i złocie,
Z pospolitą rozmową do brudnej by schodził szynkowni.
Albo też chcąc poniżenia uniknąć aż sięgał obłoków.
Pleść lekkomyślne wiersze o tyle by mogła tragedja.
Jak matrona co w dzień uroczysty do tańca zmuszona,
Stanie choć krótko ze wstydem w szeregu zuchwałych Satyrów.
Mając Satyrów na scenę wprowadzać nie tylko bym prostych,
Słów bezozdobnych się trzymał i zwykłych, Pisony, wyrażeń,
Ani też tak się starał o barwie tragicznej zapomnieć,
Żeby różnicy nie było czy Davus czy mówi zuchwała
Pythias, co wycyganiła pieniądze od starca Simona,
Albo i Sylen opiekun i stróż nieletniego bożyszcza.
Znanych ze zwrotów tak wiersz wymyślony napiszę, by każden
Sądził, że tego dokaże, lecz wiele daremnie się spocił
W równym zamiarze: tak wiele zależy na toku i składni,
Tyle osiągnąć można wykwintu z potocznej rozmowy.
Z leśnych legowisk Fauny niech mem wystrzegają się zdaniem,
Żeby jak zwykłe mieszczuchy i ludzie do forum przywykli,
Mdłych nie prawili wierszów jak rozpieszczone młokosy,
Albo się w brudnych i szpetnych nie lubowali rozmowach:
Razi to bowiem takich co konia, majątek, rodzinę
Mają; a czemu przyklaśnie na chlebie razowym chowany,
Tamci odrzucą ze wstrętem i pewnie uznania odmówią.
Długa sylaba co idzie po krótkiej nazywa się jambem,
Miara pośpieszna i przeto nakazał trimetrom przydomek
Nadać jambowych, ponieważ naciskiem sześciorgim był znaczny,
Pierwszy do ostatniego podobne, jednakże nie dawno
Temu, by wolniej i nieco poważniej do ucha schodziły,
Ważkim spondejom w ojczystych ustawach przytułek zapewnił,
Chętnie usłużny, jednakże nie dość by w drugim i czwartym

Miejsca dowolnie ustąpić. Tak samo w Acciusa trimetrach
Znanych i stawnych się tenże pojawia rzadko, zaś Ennia
Ciężkim na scenę zamachem rzucane dowodzą zbytniego,
W dziele pośpiechu i braku pilności przy wiersza budowie,
Albo go nieznajomości wyrzutem sztuki obwinia.
Wiersza niepoprawnego nie każden sędzia dostrzeże,
Rzymskim zaś wieszczom na zbyt pobłażano niegodnie w tym względzie.
Mamże dlatego się błąkać, dowolnie gryzmolić? lub w myśli
Wszyscy że moje usterki zuważą, ostrożnie i pewnie
Liczyć na ludzkie względy? to wprawdziem winy uniknął,
Ale też nie mam zasługi. Wy zaś pierwowzory helleńskie,
Niestrudzonemi rękoma po dniach i nocach wertujcie.
Ależ to wasi przodkowie żarciki Plauta i miary
Zbyt pobłażliwie jak sądzę i bez różnicy chwalili,
Niemal że głupio podziwem go darząc, jak tylko wy sami,
Ze mną, umiemy rozeznać dowcipne od słowa marnego,
Oraz i dźwięk rzetelny po palcach i uchem poznawać.
Rodzaj aż dotąd nieznanych tragicznych wierszy, jak mówią,
Thespis wynalazł obwożąc na wózkach swe sztuki, grywane
Pizez osoby z obliczem czerwonem od lagru winnego.
Po nim zaś wynalazca poważnej szaty i maski,
Aischyl niewielkim zachodem estradę z desek zbudował,
Oraz użycia kothurnia i mowy nauczył wykwintnej.
Stara następnie komedja nastała; nie brakło jej zalet,
Wolność atoli się w taką swywolę i gwałt zamieniła,
W kluby, że prawo musiało ją wziąć pod naciskiem ustawy,
Chóry zaś marnie zamilkły, straciwszy chłosty swobodę.
Nie cofnęli się nasi poeci przed żadnym zamiarem,
Owszem nie małą zasługę zdobyli, gdy greckie prawzory
Sinieli odważnie porzucić by sprawy obchodzić domowe,
Bądź na scenie poważne, bądź lekkie traktując przedmioty.
To też nie byłoby Latium, jak męstwem i sławą wojenną
Mniej celowało i mową, zawadą gdyby nie była

Dla każdego z poetów obawa przed pracą i znojem.
Krwi Pompiliusa potomki wszelaki wiersz gańcie, którego
Praca i częste poprawki by nie skróciły, aż dziesięć
Kroć przerabiany nie dojdzie do formy zupełnie skończonej.
Geniusz ponieważ Demokrit wynosi nad sztukę usilną,
Oraz wyklucza wręcz z Helikonu poetów przy zmysłach
Zdrowych, nie mała część zaniedbuje obcinać paznokci,
Brody nie czesze, łazienek unika i szuka ustronia.
Sławę i miano poety zdobędzie bowiem jeżeli,
Głowy co nawet i trzem Antikyrom uzdrowić się nie da,
Obstrzyc przez Liciniusa nie kazał. O jakże niemądrym
Jestem, że porą wiosenną się pragnę żółci pozbywać!
Niktby nademnie lepszych nie tworzył wierszy: jednakże
Nie stać mnie na to; a zatem osełki zadanie podejmę,
Która zaostrzy żelazo, choć sama krajać nie zdoła.
Cel, obowiązki pisarza, choć sam nie pisząc wykładać
Będę, skąd czerpać zasobów, oo tworzy i żywi poetę,
Co uchodzi lub nie, gdzie cnota, gdzie błąd zaprowadzi.
Mądrym być, oto jest źródło i wstęp do dobrego pisania.
Sokratesowe zapiski wskazały ci dawno, że słowa,
Jeśli rzecz obmyślana zawczasu, niebawem się znajdą.
Co się ojczyźnie należy kto poznał i co przyjaciołom,
Jakiem kochaniem rodzica miłować, brata lub gościa,
W czem senatora polega, w czem obowiązek sędziego,
Jakiem jest wodza na wojnie zadanie, ten będzie na pewno
Wiedział co każdej osobie stosownie oddać należy.
Wzór obyczajów! i życia nakażę zbadać dokładnie
Naśladowcy zręcznemu, by stąd brał żywe postacie.
Nieraz ozdobna miejscami jędrnemi przy trafnym rysunku
Sztuka, choć wdzięku żadnego, powagi, ni wiedzy zawiera,
Łatwiej ucieszy pospólstwo i trzyma pewniej na miejscu,
Niźli choć najśpiewniejsze i wiersze i zwrotki bez treści.
Grekom umysłu polot i Grekom słowa toczone
Muza nadała, niczego krom sławy bo chciwi nie byli,

Rzymskie chłopaki przeciągłym rachunkiem assa się uczą
Dzielić i na sto części takowy rozłożyć. „Niech powie
Synek Albina; jeżeli od pięciu dwunastych odejmiesz
Uncję, co pozostanie? no gadaj!“ „Część trzecia“. Wybornie.:
Ty już majątku nie stracisz. Dodawszy zaś uncję co będzie?
„Pół-as“. Podobna zaciętość i chciwość za groszem gdy wejdzie
W dusze, czyż jest nadzieja, by wiersze tworzono któreby,
Skrapiać olejkiem wlartała i chować w skrzyniach z cyprysu?
Albo zabawiać poeci lub użytecznymi być pragną,
Strony ozdobne żywota, lub sprawy poważne opiewać.
Jeśli cokolwiek przepiszesz, to krótko, by szybko rzeczone
Chętnie się w duszę wpajało i łatwo w takowej zostało:
Wszystko zbyteczne się z piersi zanadto pełnej ulotni.
Co dla rozrywki wymyślisz niech będzie prawdy najbliższem:
Bajka niech wiary wszystkiemu nie żąda, jak chłopca żywego-
Z łona by Mamii wydobyć, gdy już go rankiem pożarła.
Starsze centurje potępią co tylko będzie bezpłodnemu
Ramni wyniośli zaś wiersze pominą zanadto poważne:
Cel najwyższy osiągnie kto mądre z przyjemnem połączył,
Czytającemu rozrywkę zarazem z przestrogą podając.
Księga takowa zarobek dla Sosiów zdobędzie, za morze
Przejdzie i życie pisarza na metę przedłuży daleką.
Są jednakże usterki dla których bym chciał pobłażania:
Dźwięku pożądanego przez duszę i rękę nie zawsze
Struna oddaje, i miasto że niższym to zabrzmi wysokim,
Ani też zamierzonego dosięgnie łuk celu bez chyby.
Kiedy jednakże niejedno zabłyśnie w pieśni, to wcale
Drobne mię wady nie rażą jak coś z nieuwagi wypadnie,
Albo też ludzka natura uniknąć nie zdoła. Więc o cóż
Chodzi? by pisarz tak samo nie błądził jak przepisywacz,
Mimo przestrogi wadliwie piszący, jak śmieją się z grajka,
Który na strunie tej samej się zawsze w tonie pomyli;
Takoż i dla mnie poeta, co często przeskrobie z Choirilem
Staje się; jak mu raz drugi się uda podziwiam ze śmiechem,

Gniewam się zaś, gdy czasem; i Homer nudnym się staje:
Ale też w dziele tak długiem się wolno zdrzemnąć na chwilę.
Wiersze to jak malowidło: zachwyci cię jedno gdy bliżej
Staniesz, zaś inne się więcej spodoba gdy dalej ustąpisz;
Jedno półcienia wymaga, jasnego światła zaś inne,
Które oceny sędziego, choć jak się ostrego nie boi;
Jedne się raz spodobają, ucieszą cię inne dziesięćkroć.
O ty starszy z młodzianów, choć rady ojcowskie zapewne
Prawdę ci wskażą i masz twój rozum, to przecież ci powiem
Chciej zapamiętać, że mierność niektórym się słusznie należy
Sprawom wybaczyć: i tak obrońca i rzecznik przed prawem,
Chociaż i mierny, a wielce zdolnością się od wymownego
Różni Mjessalli i tego co Aulus Cascellius nie świadom,
Będzie miał przecie swą wartość: lecz żeby poeta był miernym,
Ani bogowie i ludzie i sklepy nie ścierpią księgarzy.
Równie jak w ciągu przyjemnej biesiady niezgodna muzyka,
Oraz i maść przestarzała i mączek z miodem Sardyjskim
Obrażają, bo uczta bez tego by odbyć się mogła,
Takoż i wiersz urodzony i stworzon dla duszy rozkoszy,
Jeśli choć trochę się zniży, niechybnie upadnie głęboko.
Ćwiczeń kto nie zna nie rusza oręża na polu Marsowem,
Nieobyty z palaistrą nie tyka obręczy i dysku,
Żeby stojąca wokoło bezkarnie się gawiedź nie śmiała.
Kto na wierszach się nie zna, śmie mimo to tworzyć? dlaczegóż
Nie? wszak wolnym on jest, urodzonym, a zwłaszcza posiada
Census rycerski a żadna poszlaka na nim nie ciąży.
Żebyś przeciwnie Minervie cokolwiek miał pisać lub czynić,
Za to mi ręczy twój rozum, i sąd; jeżelibyś jednak
Miał co napisać, przedłożyć sędziego Maeciusa należy
Uszom, ojcowskim i moim, odłożyć zupełnie na dziewięć
Lat i zachować w ukryciu: natenczas możesz wykreślić
Czegoś nie wydał: bo głos wypuszczony już nigdy nie wróci.
Wieszcz i wyrocznia bogów Orpheus, po lasach żyjących
Ludzi od mordów i strawy potwornej że odwieść potrafił,

Przeto jak mówią tygrysów i lwów okrutnych poskromił;
Również Amphion co gród Thebański założył, jak niosą
Baśnie poruszał skały i dźwiękiem gęśli i słodkim
Głosem prowadził gdzie chciał; zadaniem bywało mądrości,
Sprawy publiczne od zwykłych, powszednie od świętych rozdzieląc
Chucie rozpustne pokonać, ustalić prawa małżeńskie,
Grody zakładać, i pisać ustawy rylcem na drzewie.
W taki to sposób nazwisko i godność boscy wieszczowie
Oraz i pieśni zdobyły. Przesławny po nich nastąpił
Homer i Tyrtaj, co dusze odważne do bojów Marsowych
Pieśnią zagrzewał; wyrocznie się posługiwały wierszami
Temiż i życia prawidła głoszono i królów łaskawość,
Dźwiękiem Pieridów zyskano i wynaleziono zabawy,
Oraz wytchnienie po ciężkich robotach; niech zatem z powodu
Muzy dowcipnej i piewcy Apollona cię wstyd nie ogarnia.
Wiersze pochwały godne, talentem czy sztuką powstają
Nieraz pytano. Co do mnie to praca bez żyłki obfitej
Ani surowe zdolności nie widzę w czem sprostać by mogły:
Jedno i drugie bo wspólnej i pracy przyjaznej wymaga.
Cel upragniony kto chce na wyścigach biegiem osiągnąć,
Wiele jak chłopiec już musiał się ćwiczyć, pocić i marznąć,
Wina i łatwych miłostek zaniechać; kto w święta Pythyjskie
Grywa na flecie się wprzódy nauczył i mistrza obawiał.
Dzisiaj wystarcza powiedzieć: „ja tworzę wiersze cudowne.
Trąd ostatniego niech zdusi; pozostać w tyle jest wstydem
Oraz i przyznać, że czegom nie uczył się wiedzieć nie mogę“.
Równie jak handlarz co gawiedź do kupna towarów namawia
Szuka poeta pochlebców co chwalić go będą dla zysku,
Zwłaszcza gdy w ziemię bogaty i w grosz co na lichwie mu leży.
Jeśli do tego jest w stanie częstować smaczną zakąską,
Ręczyć za lekkomyślnego biedaka, wybawić od przykrej
Sprawy gdy na kim zawisła, to dziwić się będę jeżeli
Zdoła rozeznać pomyślnie, czy druh przewrotnym czy prawym.
Ty jeśli komu co dałeś, lub też darować masz zamiar,

Nie chciej pełnego radości zapraszać na wierszów czytanie,
Któreś napisał: bo „ślicznie, wybornie, dobrze“ zawoła,
Zblednie, przy miejscach niektórych uroni z oczu życzliwych
Łzy, w uniesieniu poskoczy, lub nogą tupnie o ziemię:
Równie jak w ciągu pogrzebu najęte płaczki biadają
Więcej i głośniej od tych co szczerze się smucą, tak samo
Kpiarz poruszy się więcej niż ten co szczerze pochwali.
Mówią o królach że czasem do gęstych zmuszają kielichów,
Morząc trunkiem gdy pragną przekonać się, zali przyjaźni
Godnym się kto okaże; jeżeliś wiersze utworzył,
Niechże cię lisem podszyty nie zwiedzie czasem towarzysz.
Quintiliowiś co czytał, to mówił „poprawiaj no bratku
Tamto i to“. Twierdziłeś iż lepiej nie możesz, boś darmo
Dwakroć i trzykroć próbował; to skreślić wiersze nakazał
Źle utoczone i znów na kowadle zupełnie przekuwać.
Jeśli wolałeś twój błąd obraniać niż z gruntu poprawić,
Słowa już więcej nie rzekł i nie usiłował daremnie
Bronić, bez współzawodnictwa byś siebie i swoję podziwiał.
Mąż roztropny i prawy ci wytknie wiersze bezmyślne,
Zgani za twarde, niedosyć poprawne naznaczy znamieniem
Czarnem przez obrót pióra, ukróci ozdoby zanadto
Wyszukane, gdzie miejsce za ciemne wyjaśnić nakaże,
Mało wyraźne posądzi, nakreśli gdzie zmiana potrzebna,
Stanie się Aristarchem. Nie powie „dla czegóż mam druha
Drobnostkami obrażać?“ Drobnostki te skutki poważne
Mogą sprowadzić, gdy raz go wyśmieją i przyjmą niechętnie.
Równie jak ludzie roztropni takiego co trąd i żółtaczka
Gnębi, lub obłęd mystyczny i gniew prześladuje Diany,
Tak szalonego poety się boją i wręcz unikają:
Chłopcy mu zaś dokuczają, niebacznie mu w ślad towarzysząc.
Tenże gdy głowę do góry zadziera i wiersze wykrztusza,
Jeśli jak ptasznik co sidła zastawia na kosa wypadkiem:
Wpadnie do studni lub rowu, to chociaż donośnie zawoła:
„Hej dopomóżcie mi ludzie“, nie przyjdzie go żaden wydobyć;

Jeśli zaś ktoby chciał mu dopomódz i linkę mu podać,
Rzekłbym, „wiadomoż ci pewnie czy on z umysłu nie wskoczył.
Oraz nie pragnie ratunku?“ i sycylijskiego poety
Zgon opowiem. W pragnieniu by miano go kiedyś za boga,
Z zimną krwią Empedokles do Aitny ognistej przepaści
Wskoczył; niech służy poetom i prawo i wolność do zgonu.
Kto wbrew woli ratuje zabija go niemal tem samem.
To też nieraz to uczynił, a choć go zratujesz i nadal
Człekiem zostanie i chęci do śmierci głośnej nie straci.
Zresztą nie bardzo wiadomo dlaczego wiersze popełnia;
Czy że ojców popioły zbezcześcił, czy gromem rażony
Smutny usunął kopczyk; to pewne że wściekły jak niedźwiedź,
Który zabezpieczające złamawszy kraty od klatki,
Łapie nieuków, uczonych by czytać natrętnie swe wiersze;
Kogo zaś chwycił przytrzyma aż w końcu czytaniem uśmierci,
Z mocą pijawki co skóry nie puści aż krwią się napełni.




AUTOROWIE PRZEKŁADÓW

Asnyk Adam II 3
Bieleninówna Nuna[9] I 9
Birkenmajer Józef I 1. 4. 14. 22. IV 7. Epod. 2. Sat. I 9
Bocheński Tadeusz I 2. 10
Czarnowski Józef III 28
Czubek Jan Epod. 16.
Dresdner Karol II 13
Faleński Felicjan Sat. II 7. Epist. I 14. 17
Gąsiorowska-Szmydtowa Marja II 10
Golcówna Zofja Epod. 7
Górski Konstanty M. I 7. 24. 38. III 12
Kochanowski Jan III 21
Korsak Juljan I 23
Krajewski Aleksander III 3
Krzemicka Irena I 37
Morstin Ludwik H. I 21. Hymn stulecia.
Norwid Cyprjan II 7. 18
Popiel Paweł Sat. I 3. 5. II 5. Epist, I 6. II 1. 3
Rościszewski Jerzy I 11. 26. III 9
Rydel Lucjan I 13, III 30
Schmutzer Pinches I 3
Siemieński Lucjan III 6
Sienkiewicz Henryk I 5
Wieniewska Ida I 20. 31. 34 II 14. III 1. 13. 28. IV 3






  1. 1,0 1,1 1,2 1,3 1,4 1,5 1,6 1,7 Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej w 2041 roku, po wygaśnięciu praw autorskich tłumaczki Idy Wieniewskiej.
  2. 2,0 2,1 Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej w 2033 roku, po wygaśnięciu praw autorskich tłumacza Tadeusza Bocheńskiego.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej w 2063 roku, po wygaśnięciu praw autorskich tłumaczki Nuny Bieleninówny.
  4. 4,0 4,1 Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej w 2037 roku, po wygaśnięciu praw autorskich tłumacza Ludwika H. Morstina.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej w 2045 roku, po wygaśnięciu praw autorskich tłumaczki Ireny Krzemickiej.
  6. 6,0 6,1 Przypis własny Wikiźródeł Utwór przejdzie do domeny publicznej po wygaśnięciu praw autorskich tłumacza.
  7. Przypis własny Wikiźródeł  Wersy pierwszy i drugi są przestawione.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Z uwagi na trudności w ustaleniu daty śmierci Zofii Golcówny, przekład będzie możliwy do udostępnienia w 2076 roku.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Nuna (Janina) Bieleninówna, później Podlodowska (1909-92).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumacza: Zbiorowy.