Lecz dziś, spartańskiej gość cudzołożnicy,
Oddawna Paris nie świeci chełpliwy,
I ród Priama wyginął zdradliwy,
I nie masz groźnej Hektora prawicy.
Ów bój wszak nasze żywiły niesnaski!
Dziś już nie widzę do gniewów powodu;
Więc choć potomka niemiłego rodu,
Przyjmę kapłanki syna do mej łaski.
Marsowi gwoli niech się skończy sprawa:
W dziedzinie światła niech Romul zasiędzie,
I policzony w nieśmiertelnych rzędzie,
Niech się wraz z nami nektarem napawa.
A ci, co wówczas uszli od zagłady,
Gdzie chcą niech władną, nie przeszkadzam wcale;
Byle dzieliły Okeanu fale
Od Ilionu wygnańcze osady.
Byle Parisa grób deptały stada,
I zwierz się gnieździł pośród zwalisk Troi,
Niech w blasku chwały Capitolium stoi,
Niechaj Rzym jarzmo na Azjatów wkłada.
Niech imię jego wszędy strach rozsiewa
Do krańców ziemi: gdzie morska cieśnina
Od Europy Afrykę odcina,
Gdzie Nil szeroko równiny zalewa.
I niech mu będzie łatwiej gardzić złotem
(Oby zostało w ziemi bez użytku!),
Niźli przerabiać dla wymysłów zbytku
Kruszec nabyty ludzką krwią i potem.