Przejdź do zawartości

Królowa Jadwiga (Niewiadomska)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Królowa Jadwiga
Wydawca Wydawnictwo im. Królowej Jadwigi
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WYDAWNICTWO IM. KRÓL. JADWIGI. T. III.

KRÓLOWA
JADWIGA
OPRACOWAŁA
CECYLJA NIEWIADOMSKA
WARSZAWA
Księgarnia J. Lisowskiej.
1921


Druk Synów St. Niemiry, Plac Napoleona (Warecki) 4.

KRÓLOWA JADWIGA.
I

Któż z nas nie widział pięknej postaci Jadwigi, w stroju królewskim, na królewskim tronie? Słodka, dziewicza postać, z majestatem spokojnej powagi na czole, w całym uroku prawie dziecięcej młodości.
A jednak — całe piękno, jakie artysta pragnął wyrazić w jej rysach, nie odpowiada jeszcze naszym wymaganiom: czujemy, że musiała być piękniejsza. Ludzka ręka i wyobraźnia nie zdołały dotąd stworzyć tak doskonałego ideału, aby zadowolił nasze pojęcia o niej.
Dlaczego?
Historja świadczy, iż polska królowa Jadwiga należała do najpiękniejszych kobiet w Europie, ale czem-że jest piękność twarzy wobec piękności jej duszy? Tej nie wyrazi nigdy żaden pendzel, może wyśpiewa kiedyś natchniony poeta. Bo to nie jedna chwila, ale całe życie, dzieje jej serca, rozumu i woli, które wyraziły się całym szeregiem szlachetnych i mądrych czynów, jak nić złota przesunęły się w naszej historji i opromieniły ten krótki jej ustęp nieśmiertelnym blaskiem poezji.
Wpatrzmy się więc uważnie w ten jasny szlak dziejów, niech głęboko wyryje się na sercach naszych i zostanie w nich niezatarty; niechaj przez całe życie świeci nam swym blaskiem i podnosi myśl naszą nad poziomy.
Ażeby jednak jasno i wyraźnie z mroków przeszłości wystąpiła ku nam ta świetlana lecz ludzka postać, musimy zastanowić się poważnie nad każdą prawie chwilą krótkiego jej życia.
A więc — kto jest Jadwiga? i skąd węgierska królewna wzięła się na polskim tronie?
Sięgnijmy myślą w przeszłość, aż do jej pradziadka. Mężny, wielki skupiciel poszarpanej Polski, król Władysław Łokietek, zostawił dwoje dzieci: syna Kazimierza Wielkiego i córkę Elżbietę, oddaną w małżeństwo królowi węgierskiemu, znanemu w historji pod imieniem Karola Roberta.
Karol Robert pochodził z dynastji monarchów francuskich, z linji Andegaweńskiej, oddawna panującej w Neapolu. Należał on do najrozumniejszych i najoświeceńszych władców swojego czasu w Europie, a potęgą żadnemu z nich nie ustępował. Na dworze jego kwitła kultura Zachodu tak w naukach jak w obyczajach, a niepospolity umysł samego króla podnosił jej blask i znaczenie.
Żona jego, córka Łokietka Elżbieta, chociaż skromniejsze w Polsce otrzymała wychowanie, obdarzona bystrem pojęciem, prędko przyswoiła sobie wykwintniejsze zwyczaje dworu węgierskiego, a zdolna i rozumna, pozyskała całe zaufanie męża i dzieliła z nim nieraz trudy władzy.
Ponieważ rodzeństwo kochało się bardzo, młody Kazimierz niemało czasu spędzał na dworze ukochanej siostry i niemałą odnosił stąd korzyść. Dzięki szkole, jaką tam przebył i nabytym tam wiadomościom, był pierwszym wykształconym królem polskim, i posiadał dość gruntowne wiadomości o krajach i narodach Europy, sztuce rządzenia, kulturze zachodniej. Widząc na dworze siostry rozkwit tej kultury, radby ten posiew przenieść i do Polski, która podlegała jej wprawdzie od wieków, ale pod wpływem najazdów tatarskich i wewnętrznych zamieszek często zmuszona była rozpoczynać zniszczoną pracę od początku. I teraz piękne zamiary królewskie nie mogły stać się czynem tak, jak pragnął, musiał pomyśleć przedtem o ważniejszych rzeczach: ubezpieczeniu granic, zaradzeniu nędzy, przywróceniu ładu i sprawiedliwości. Lecz chociaż Akademja była już ostatnim wielkim czynem wielkiego Piasta, do jednego celu dążyły wszystkie jego prace, a tym celem była zawsze kulturalna odbudowa i podniesienie królestwa.
Serdeczny stosunek z siostrą trwał do śmierci, a odwiedziny dworu węgierskiego były dla króla zawsze najmilszą przyjemnością i rozrywką. Patrząc na wychowanie siostrzeńców, myślał o braku własnego potomstwa i zapewne już wtedy widział w Ludwiku swojego następcę.
Dlaczego nie? Elżbieta znała myśli brata, a może nasunęła mu je sama. Wszak nie było w tem nic zdrożnego? Połączenie Węgier i Polski podnosiło potęgę wspólnego monarchy, mogło mu ułatwić niejedno zadanie. Dla Kazimierza takiem zadaniem było odzyskanie Pomorza. Czyż Polacy zdołają spełnić to o własnej sile? A Kazimierz rozumie przecież, czem są brzegi morza dla Polski. Ludwik zapowiada wielkiego monarchę, w żyłach jego płynie krew polska, więc może ten następca będzie koroną zasług, jakie ostatni z Piastów położył dla ojczyzny?
Tak marzył wielki król, takie snuł z siostrą plany, a kiedy los uparcie odmawiał mu syna, widział w tem może rękę Opatrzności, która wiedzie narody niezbadaną drogą ku wytkniętym każdemu celom.
I oto choć istnieją linje Piastów, książęta mazowieccy, śląscy, Ludwik Węgierski jest następcą tronu, Ludwik Węgierski po śmierci Kazimierza zostaje królem polskim.
Widział w tem dobro kraju król chłopów i naród, ale Ludwik zawiódł nadzieje. Wielki król w Węgrzech, dla Polski był gorzej niż małym. Krew matki nie przemówiła w nim wcale, przyjaciel Niemców i Krzyżaków, chciwy, podstępny, Polskę, kraj obcy, uważał jedynie za pożądane wiano jednej z córek.
Lecz której? Pierwszy plan los mu powikłał: jedna z córek, dla Polski właśnie przeznaczona, bardzo wcześnie umarła. Dla dwóch pozostałych, Marji i Jadwigi, ma dwie korony, polską i węgierską, każdej chce dodać blasku jeszcze przez małżeństwo, ale musi na to uzyskać zezwolenie obu narodów, gdyż nie było wtedy prawa ni zwyczaju, żeby córka po ojcu dziedziczyła.
Uzyskać na to zgodę w Polsce trudno: naród rycerski widzi w tem upokorzenie. Rządy niewieście?! Zobowiązał się Ludwik nie narzucać ich narodowi, lecz skoro nie ma męskiego potomka, chce teraz zmienić to postanowienie. Jak? Sztuką i podstępem, nakładaniem podatków i obietnicą ich zniesienia, swobód, — ma wspólnika w tej trudnej pracy: matkę Polkę. Sam po koronacji powraca do Węgier, zabrawszy z sobą koronę i berło, a Elżbieta, siostra Kazimierza, przybywa do Krakowa z licznym orszakiem Węgrów, by zastępować syna w sprawach państwa.
Siedemdziesięcioletnia królowa Elżbieta, mądra i doświadczona (chociaż niezawsze szlachetna, kiedy chodzi o syna albo wnuki), mądra królowa znajdzie tu przyjaciół i niezawodnie spełni, co zamierza.
Spełni, choć ją otacza niechęć, oburzenie. Dla wnuczki pragnie tronu, a córki Kazimierza wywieziono do Węgier, aby żadna go nie zajęła! Na urzędach osadza swoich sprzymierzeńców, nieraz wbrew sprawiedliwości. Więc prócz słusznych zarzutów wrogowie chcą zniesławić ją potwarzą: odmawiają jej cnót i mądrości, szydzą z tańców i zabaw na krakowskim zamku, niewłaściwych w tak późnym wieku. Wkońcu burda Węgrów, zuchwałych a pysznych, doprowadza do krwi rozlewu, i królowa opuszcza Polskę już na zawsze.
Lecz nim to nastąpiło, spełniła zadanie: stanął już pakt w Koszycach między królem i narodem: za zwolnienie od danin, podatków i usług zgodzili się panowie małopolscy, i musiała się zgodzić wielkopolska szlachta, że jedna z córek Ludwikowych po jego śmierci zasiądzie na tronie.
Jedna, lecz która? Imienia jej nie wymieniono w Koszycach, ale zarówno Ludwik jak Polacy mieli w myśli starszą królewnę, Marję, zaręczoną z Zygmuntem Luksemburgiem, synem owej wnuczki Kazimierza Wielkiego, wydanej za cesarza i króla czeskiego, Karola IV. Królowie czescy od czasów Wacława rościli zawsze pretensje do Polski, chciwości ich nie nasycił oddany przez Kazimierza W. Śląsk piastowski, teraz otwierała się jednakże droga zaspokojenia tych łakomych pragnień: Zygmunt, zaślubiwszy Marję, zostanie królem polskim.
Jadwiga miała koronę węgierską połączyć z pograniczną Austrją, zaślubiając księcia Wilhelma, przyszłego pana Rakuz czyli Austrji.
Tak planował wielki król i mądry ojciec, troskliwie przewidując i zabezpieczając przyszłość obu dziedziczek. Z wybranymi oblubieńcami łączą je kościelne śluby: taki zwyczaj. Nie jest to ślub istotny. Jeśli małżonkowie skończywszy lat 12, nie zamieszkają razem, ceremonja traci znaczenie, i każde wyjść może za kogo innego. Zdarzało się, że zanim państwo młodzi doszli lat oznaczonych, rodzice ich zrywali takie śluby kilkakrotnie; ale tymczasem dzieci o tem nie wiedziały, a uroczysty obchód na młodych umysłach sprawiał wielkie wrażenie i pozostawał głęboko w pamięci.
Nas obchodzą śluby Jadwigi w Haimburgu r. 1378. W pogranicznem miasteczku zjechały się obie rodziny książęce, w otoczeniu licznej świty dostojników. Jadwiga, siedmioletnie wówczas dziecko, w kosztownym i wspaniałym stroju ślubnym, stanęła przed ołtarzem obok księcia Wilhelma. Arcybiskup strygoński Dymitr związał uroczyście stułą ręce obojga dzieci, które niewątpliwie z głębokiem wzruszeniem powtarzały słowa przysięgi. — Brzmi w kościele Veni Creator, państwo młodzi razem jadą z powrotem do zamku, gdzie czeka na nich zastawiona uczta, potem pląsy, zabawy, krotochwile i wszelaka uciecha przez dni kilka.
Kiedy Jadwiga skończy lat 12 i zamieszkają razem, bez powtórnego ślubu małżeństwo będzie ważne.
Nic dziwnego, że od tej chwili Jadwiga uważa się za poślubioną. Jest małżonką Wilhelma, wytwornego księcia, równego jej wychowaniem i wiekiem, towarzysza zabaw dziecięcych; więc myśl jej chętnie wybiega ku niemu, z tą postacią się łączą dziewicze marzenia, Wilhelm w nich nabiera cudownego blasku, często staje się bohaterem.
Bo przecież młodość marzyć o kimś musi. Marzy niekiedy o bohaterach przeszłości, wielkich postaciach dziejów, lecz milej i rozkoszniej marzyć o żyjącym, zwłaszcza gdy ten bohater ma wszystkie zalety i będzie przyszłym mężem.
A że ma te zalety, wątpić nie może Jadwiga: czyż nie jest piękny, młody i wymowny, wytworny w stroju, rycerski dla kobiet i wyćwiczony w dworskim obyczaju? Wielkich czynów nie spełnił jeszcze, bo jest dzieckiem, lecz kiedyś zajaśnieje niemi niezawodnie, sławić go będą w pieśniach wędrowni śpiewacy, których tak lubi słuchać młode dziewczę.
Bliżej poznać go teraz nie może Jadwiga, choćby nie była dzieckiem i umiała sądzić, gdyż widują się rzadko i na krótko. Tak wymaga obyczaj. Aby bliżej poznać rodzinę małżonka, wżyć się w jej życie, oswoić z obcym językiem i ludźmi, dziecko - królewna spędza młode lata u ojca swego męża, na dworze wiedeńskim. Natomiast Wilhelm, aby się obeznać z obyczajem, mową i sprawami Węgier, przebywa całe lata na dworze Ludwika, pod opieką matki Jadwigi, także z krwi polskiej, Elżbiety Bośniaczki. Taka zamiana dzieci w państwie rakusko - węgierskiemu przetrwała wieki jako miejscowy obyczaj, widocznie pożyteczny i potrzebny, aby zbliżyć oba narody, tworzące jedno państwo. Zamieniali dzieci na mocy rodzinnych układów magnaci i rycerze, szlachta i mieszczanie; powracały po kilku latach, przynosząc z sobą wiele wiadomości, niezbędnych w stosunku tak bliskim.
Odwiedzała jednak Jadwiga często dom rodzicielski, a Wilhelm zwykle wtedy powracał do Wiednia. Niekiedy jednak wspólnie odbywali podróż, częściowo łodzią po modrym Dunaju. Wilhelm przywoził stęsknionym rodzicom Jadwigę lub towarzyszył jej w drodze do Wiednia.
Czasem na jednym z dworów parę dni spędzali razem, a wtenczas jaka drogą mogły toczyć się ich rozmowy? Czyż nie wybiegały ku wspólnej przyszłości i rycerskim czynom młodego książęcia? Oboje byli przecież na wiek swój wykształceni, znali literaturę ówczesną, głównie rycerskie pieśni i romanse, o krwawych walkach i stałej miłości.
Rycerz i nadworny poeta wiedeński, Suchenwirt, niewątpliwie nieraz w ich obecności opiewał zwycięskie wyprawy krzyżackie i podboje pogańskiej Litwy. Słucha pieśni młoda Jadwiga, i w dziecięcej jej wyobraźni malują się dwa światy: rycerz chrześcijański z krzyżem, kulturą — i mieczem, — i dzicz pogańska ciemna, bezbronna i sroga.
Płynęły lata. Na królewskim dworze dziecko bardzo prędko przestaje być dzieckiem: w atmosferze dworskich zwyczajów, wymagań, wcześnie się budzą myśli i uczucia, jakie w młodej duszy sieje otoczenie. Oprócz rycerskich marzeń na dworze Ludwika kwitła gorąca i szczera pobożność. Babka wszczepiła ją w duszę Jadwigi, ojciec w ostatnich latach świecił jej przykładem, i matka, Polka rodem po kądzieli, przez gorliwą Elżbietę w katolickiej wierze na węgierskim dworze wychowana; — pobożnym był nakoniec cały wiek czternasty i całe społeczeństwo. Nie znaczy to wcale, aby było święte. Choć i świętych Jadwiga miała w swoim rodzie, aż dwóch Ludwików: króla i biskupa. W otoczeniu Jadwigi widzimy — jak wszędzie — występki obok cnoty; lecz wiara i pobożność promienieje stale, jest słońcem wieku, a duchy szlachetne w niej znajdują siłę, aby wznieść się nad poziom światowych zabiegów i wstąpić na ciernistą drogę poświęcenia.
Takim szlachetnym duchem była królowa Jadwiga.


II

Jedenaście lat miała królewna Jadwiga, kiedy wezwano ją nagle do ojca umierającego.
Była to pierwsza wielka i poważna boleść w jej życiu, a zarazem koniec dzieciństwa: śmierć ojca otworzyła przed nią nowe drogi, na które wejść musiała w dojrzałem skupieniu, bo czekały tu na nią niezwykłe trudy i zadania.
Dziecko jedenastoletnie. Spojrzyjmy dookoła siebie, na dzieci 11 i 13 letnie, co znajdziemy w tych młodych duszach? W zdrowiu i dostatku — wiosnę i radość życia, pragnienie uciech, zabawy, przysmaczków, — nie może być inaczej: to wczesna ruń zielona, która wygląda słońca, ku niemu się podnosi, pije blaski, nic jeszcze o kłosach nie wiedząc. Prawda, jest szkolna ława już w tym wieku, trzeba kilka godzin posiedzieć spokojnie, ach, nawet popracować, aż zacięży głowa, — ale nie mówią tam o sprawach państwa, nie tłumaczą znaczenia praw i przywilejów, nie wymagają trudnych zobowiązań, które mają skrępować całe życie.
Korona nie jest kosztowną zabawką, to ciężar, który wielkich sił wymaga, a nie dziecięcej skroni.
Lecz jedenaście lat miała Jadwiga, kiedy wstąpić musiała na nieznaną i niebezpieczną drogę, wiodącą do tronu.
Do którego? Ojciec węgierski tron przeznaczył dla niej, lecz w kilka dni po jego śmierci Węgrzy obrali za królową Marję i uroczyście ją koronowali. Więc cóż zostało dla niej, jeśli Marja ma być i polską królową?
Tak się zdaje. Zaślubiony jej Zygmunt Luksemburski, 14 letni młodzian, właśnie odbiera hołdy w Wielkopolsce, obejmuje królewskie w posiadanie. Tak przezorny król Ludwik postanowił. Jeszcze za życia przedstawił Polakom przyszłego władcę i wyprawił Zygmunta do Polski; może umrzeć spokojny o los córek.
Lecz ten los płata mu figla powtórnie: chciał korony polskiej dla najstarszej córki, ta umarła; przeznaczył ją dla Marji, — Marję zabrali Węgrzy. Korona polska czeka — lecz na kogo? Czy zabierze ją Niemiec?
Zygmunta Wielkopolska przyjęła życzliwie: skoro już w Małopolsce jest uznany, nie będą przecież rozrywać Królestwa. Proszą go tylko odrazu, na wstępie, aby usunął znienawidzonego powszechnie wielkorządcę Domarata. Ludwik go ustanowił, lecz to przyjaciel Niemców; nie chcą go Wielkopolanie.
Zygmunt przyjmuje hołdy, próżny i pyszny z natury, upaja się królewskim majestatem. Na szlachtę patrzy dumnie, obojętnie, a prośby jej odrzuca, bo taka jego wola. Napróżno zastępują mu drogę trzykrotnie, znudzony — grozi karą za zuchwalstwo.
Taki ma być król polski? Taka jego władza? Taki do narodu stosunek?
Poważnie zatroskali się Wielkopolanie. Co począć?. Takiego pana nie chcą. To przyjaciel Krzyżaków, do nich pojechał w gościnę; srogi Niemiec ma zasiąść na Piastowym tronie? Kto rządzić tutaj będzie, skoro królewna Marja już w Węgrzech i dla Węgrów ukoronowana?
Radzić trzeba. Przecież panowie krakowscy też chyba Niemca nie chcą?
Zaczynają się zjazdy, skargi. — Zygmunt niezdatny na króla polskiego! — powtarzają Wielkopolanie, a panowie krakowscy choć milczą, słuchają. Bo im też się naraził: Czechom rozdaje probostwa, urzędy, jeszcze niekoronowany. Niemcy, Czesi i Węgrzy tu przewodzić będą, a my u siebie w domu — niewolniki.
— Mamy księcia mazowieckiego Ziemowita, niechaj nam swój panuje.
— Jakże zerwać układy, w Koszycach podpisane? Nie godzi się i szkoda. - Niemałe tam korzyści widzieli stronnicy Ludwika.
— Nie zrywamy układów — odzywa się ktoś mądry — podpisaliśmy, że jedną z córek Ludwikowych przyjmiemy za królowę, i tego chcemy dotrzymać. Niech nam królowa matka sama wyznaczy królewnę, która w Polsce zamieszka stale i naszą będzie panią.
Wszystkim trafiło to do przekonania. Bo i prawda: układów nie zrywamy, posyłamy do Węgier po królowę, tylko niech stale mieszka z nami w Polsce. Tak chciał, tak obiecywał nam król Ludwik. Jeśli nie może Marja, niech przyjedzie młodsza królewna, Jadwiga.
Temu żądaniu nikt się nie sprzeciwiał: rozłączenia pragnęli Polacy i Węgrzy, sam król Ludwik tak ustanowił, dla każdej z córek inną przeznaczył koronę.
Królowa matka, Elżbieta Bośniaczka, Polka po matce, nie lubiąca Niemców, na węgierskim dworze przez matkę Ludwika wychowana, bardzo wdzięcznie polskie poselstwo przyjęła. Marję obrali Węgrzy, tu musi panować, więc do Polski przyśle Jadwigę. O jedno tylko prosi: dziecko jeszcze młode, trudno puścić w świat samą — niechże korona polska poczeka parę lat na swą królowę.
Tym sposobem nie ludzie, ale przeznaczenie ściele Jadwidze drogę do Wawelu, wbrew rachubom i planom ojca. Po raz drugi zmienia je nieodwołalnie swym stanowczym wyrokiem.
Teraz dwa lata zwłoki i targów z królową o przysłanie Jadwigi. Dziwić się nie można, że matka chce tę chwilę odwlec jak najdłużej: takie dziecko puścić w świat, pomiędzy obcych, do nieznanego kraju, w nowe otoczenie, warunki, — z przekonaniem, że spotkać tam musi nieznane trudy i ciężkie zadania!
Matka Jadwigi może za życia małżonka nie mieszała się do spraw państwa, ale po jego śmierci tem szybciej i jaśniej zrozumiała, jak trudną jest praca monarchy. Ona nie mogła jej podołać w Węgrzech, jakże podoła dziecko w obcym kraju?
Więc obiecuje na Zielone Świątki, a od Zielonych Świątek do jesieni, potem znowu na wiosnę i t. d. Usprawiedliwia to zdrowiem królewny, rozlewem rzek, złą drogą, ale to wymówki, a Polska oczekuje niecierpliwie. Niecierpliwie dlatego, że Wielkopolanie chcą Ziemowita osadzić na tronie: niech się żeni z Jadwigą. Korona w ręku Piastów pozostanie, i układy koszyckie zerwane nie będą.
A panowie krakowscy Piasta nie chcą: oni mają już inny projekt, do którego potrzebna królowa - dziewica.
To też męczące jest wyczekiwanie: w kraju nieład i nierząd, bo nikt nie ma władzy, zatargi, samowola, rozprzężenie. Wierny przyjaciel ostrzega Elżbietę, że dłuższa zwłoka — to strata korony.
Nie można się już wahać. Ostatnie pożegnanie z córką. Ostatnie, bo nie miały zobaczyć się więcej. W parę lat po tem królowa węgierska została zamordowana przez Kroatów.
Jak użyła królowa matka tych dwóch lat przed rozłąką, aby uzbroić córkę na trudną drogę życia, nie wiemy. I nie mogła pracować nad tem zadaniem w spokoju, gdyż zatargi wewnętrzne o koronę Węgier zakłócały jej życie bezustannie. To tylko pewna, że nie była przyjaciółką wybranych przez Ludwika zięciów, chciała zerwać małżeństwo Marji z Luksemburgiem, z księciem Wilhelmem stosunki ostygły. Zdawała sobie sprawę niezawodnie, że Polacy nie zechcą męża Jadwigi Niemca, jak nie chcieli Zygmunta, lecz było jej to obojętne. Z Jadwigą — jak się zdaje — nie poruszała tej sprawy. Królewna nie miała żadnych wątpliwości, że tron polski obejmie wraz z Wilhelmem, zaślubionym swoim małżonkiem, a jak wyraźnie świadczą późniejsze wypadki, ufała w pomoc matki pod tym względem.
Więc w nowem państwie nie będzie wśród obcych, mając przy boku męża, bohatera marzeń, najbliższego jej na ziemi człowieka po matce i siostrze. Jedzie na jasny i oczekiwany początek nowego życia i nowego szczęścia, to też radośnie wita i daleką podróż, piękne widoki i znanych ludzi, z którymi los ją łączy.
Młodość zdrowa i silna ma tyle nadziei, tyle poczucia siły, wiary w przyszłość, że niełatwo poddaje się smutkowi i po chwilowej trosce promienieje znowu, jak słońce gdy wypływa z poza chmury.
Trzynastoletnia zaledwie Jadwiga na zawsze pożegnała kraj ojczysty, matkę i siostrę, a jednakże panowie polscy przy spotkaniu ujrzeli dziewczę dorodne i rosłe, kwitnące zdrowiem, nad wiek rozwinięte, a pogodne mimo królewskiej powagi.
Od pierwszego niemal spojrzenia oczarowała ich wdziękiem, urodą. Takiej królowej się nie spodziewali. Wszak jechali po dziecko, a to już dziewica, choć liczy lat trzynaście.
Z gór pogranicznych na równiny polskie spływa wspaniały orszak, zwolna posuwa się drogą, długi tabor ludzi i koni ginie het, w oddaleniu.
Królowa jedzie na pysznym rumaku, w kosztownym węgierskim stroju w lilje andegaweńskie. Duża, wygodna, złocista „kolebka“, w sześć koni zaprzężona, w pogotowiu czeka, gdy znużona pani zechce w niej zająć miejsce.
Towarzyszą Jadwidze dwaj starcy kapłani, kardynał Dymitr, arcybiskup strygoński, i Jan, biskup czanadzki. Dalej poważne matrony węgierskie, młode dziewczęta, służebne, paziowie, a wszyscy strojni, świetni, błyszczący od złota, szat barwistych, drogich kamieni.
Długi szereg wozów wiezie wyprawę królewny: złoto, srebro, klejnoty, bezcenne sprzęty i naczynia, drogie szaty, złotogłów, kobierce, kryształy, nieobliczone skarby.
Jadą zwolna, spokojnie; królowa ciekawie spogląda dookoła na krajobraz w barwnym stroju jesieni. Ogromne łany zboża, zżęte, zaorane, a może runiejące już świeżą zielenią. Lasy liściaste w purpurze i złocie, ciemna zieleń sosen i świerków; tam mieni się i błyszczy srebrem fala wodna, a rankiem krople rosy; owdzie krzyż na rozdrożu wyciąga ramiona, jakby witał przybywającą serdecznie; a dalej wioski, miasta. Zewsząd naprzeciw niej ciągną chorągwie, lud pieszy i kapłani, a indziej konne rycerskie drużyny. Dziewczęta sypią jej kwiaty przed konie, duchowieństwo przemawia, krzyżem błogosławi, szlachta się łączy z orszakiem królowej, wiedzie ją tryumfalnie do Krakowa.
Jadwiga wita wszystkich poważnie, życzliwie, na jej ustach uśmiech dobroci, w oczach słoneczna pogoda. Widzi, że ją otacza miłość, uwielbienie, więc serce wzbiera szczęściem. W kraju babki i dziada czeka ją błogosławieństwo, nie lęka się tych ludzi: wie, że ich pokocha.
W Sączu się zatrzymuje: chce uczcić modlitwą grobowiec świętej Kingi. To jej poprzedniczka, też węgierska królewna, ta błogosławiona. Może pragnie Jadwiga jej błogosławieństwa? Może wspomnienie losów świętej Pani zbudziło w niej pierwszą myśl o niepewności ziemskiego bezpieczeństwa i obietnic szczęścia?
13 października 1384 roku zajaśniały od rana w słońcu przed królową złocone krzyże i smukłe wieżyce Krakowa, a z bram starego grodu wysuwa się orszak poważny, by powitać młodą władczynię. Na czele duchowieństwa arcybiskup gnieźnieński Bodzanta, dalej biskup krakowski, prałaci, panowie, Spytko z Melsztyna, Jan z Tarnowa, Jaśko z Tęczyna, Sądziwój i inni, kasztelani, wojewodowie, rycerstwo, tłum mieszczaństwa i kobiet, barwne, bogate stroje, chorągwie, muzyka, kwiaty, wieńce.
W kościołach biją dzwony uroczyście, na niebie słońce świeci, na ziemi pogoda, okrzyki ludu i radosne twarze, pieśni, muzyka i poważne mowy, — najpoważniejsi w narodzie mężowie wiodą na Wawel młodziuchną królową.
Jakiem słowem przemówił do niej stary zamek? sklepione komnaty, w których żyje przeszłość? Tu zamieszkał duch Polski i jej budowniczych, duch poważny, czasem surowy, a niezłomny i młody wiecznie, król - duch, wiodący naród drogą przeznaczenia. Czy Jadwiga jego obecność odczuła? Czy usłyszała słowo: obowiązek?
Krótki spoczynek po długiej podróży: już 15, w sam dzień jej imienin, w katedrze uroczysta koronacja.
Czternaście lat dziś kończy. Czy spała tej nocy? Ileż myśli musiało cisnąć się do głowy pobożnego dziewczęcia w takiej ważnej chwili! To próg nowego życia. Czemuż w nie nie wstępuje, wsparta na ramieniu małżonka, Wilhelma? Nikt nie wymówił tu jego imienia, ona go nie wymówi, lecz w obliczu Boga, kiedy przysięga być matką narodu, czyż ma prawo zapomnieć o nim?
Gromadzi się od rana w zamku duchowieństwo, panowie, dostojnicy i tłum gości. Oczekują ukazania się królowej. Oto staje przed nimi w gronie niewiast, w stroju koronacyjnym i królewskim płaszczu, pogodna i spokojna, z podniesionem czołem, bo w sumieniu jest czysta i gotowa spełnić to wszystko, co jej Bóg dzisiaj powierza.
Uroczysta procesja ciągnie do katedry przy biciu dzwonów, królowa pod złocistym baldachimem, rozlegają się dźwięki trąb i fletów.
W kościele mszę odprawia arcybiskup, w asystencji biskupów i dostojników kościoła. Przed Ewangielją namaszcza królowę i odbiera od niej przysięgę. Brzmią wyraźnie słowa Jadwigi, gdy na pytanie: czy chce zachowywać prawa, swobody i przywileje narodu? — odpowiada uroczyście i spokojnie:
— Chcę, tak mi Boże dopomóż!
To przysięga.
Po namaszczeniu arcybiskup wkłada koronę na jej czoło, poczem przy odgłosie fletu i okrzyków odprowadzono królowę do tronu, gdzie do końca nabożeństwa pozostała.
Po koronacji uczta i zabawa, pląsy do późnej nocy i wesołość. Ale ona, królowa, już nie ma tu równych. Jej równym byłby tylko jej małżonek, bez niego w tłumie tym czuje się sama, choć otoczona hołdami, miłością, chociaż dzieli się sercem z tym narodem, który przyjął ją tak serdecznie.
A nazajutrz w stroju królewskim monarchini zasiada na rynku krakowskim, aby przyjąć przysięgę od mieszczaństwa i zatwierdzić ich przywileje.
W tych uroczystych chwilach niewątpliwie myśl jej wybiega w przeszłość i wzywa Wilhelma: wszak powinien być przy niej. Nie budzi to w niej jeszcze niepokoju: kto wie, jakie go sprawy zatrzymują? — z godnością i powagą czekać będzie, a tymczasem uczyć się musi rozstrzygać sprawy państwa.
Niełatwa to nauka i bardzo poważna, tłumaczą ją królowej poważni panowie, a ona słucha z uwagą, w skupieniu, bo musi decydować, chociaż radzą inni.
Mamy z tych czasów kilka dokumentów, zatwierdzonych jej własną ręką: pierwszy udział królowej w sprawach państwa.
Spokój, poważna praca, rozmowy z panami, którzy uczą młodą królowę, co to znaczy rządzić, jak rządzić tu należy. O Wilhelmie dziwne milczenie, jakby nie istniał wcale, jakby w Polsce nie znał nikt jego imienia; natomiast słyszy często o Jagielle, Witoldzie, sprawach Litwy, jej pogaństwie, krwawych napadach, walce z Krzyżakami. Ona dotąd tę walkę inaczej wcale rozumiała, — tu co innego mówią o Zakonie, niż król Ludwik, poeci,
I prawie nagle, bo już w trzy miesiące po przybyciu królowej do Krakowa, staje przed nią swadziebne poselstwo Jagiełły.
Musiało to być dla niej niespodzianką. Panowie polscy zręcznie plan swój snuli, nie wspominali o nim. I mogło się wydawać naturalnem, że sąsiedni pogański książę w imię własnego dobra prosi o rękę młodzieńczej królowej, wspaniałe jej składając obietnice.
Jadwiga uroczyście przyjmuje poselstwo. Może jest zadziwiona, lecz nie ma powodu do trwogi: zaślubiona już Wilhelmowi, jakżeby mogła przyjąć innego małżonka? Rozumie wprawdzie, że odmowa trudna, bo sąsiad niebezpieczny, nie trzeba go drażnić: królowa kraj swój ochraniać powinna. Przytem chęci jego najlepsze: obiecuje się ochrzcić wraz z całym narodem, połączyć kraj swój z Polską na wieczyste czasy, zwrócić jeńców i skarby zrabowane, wypłacić księciu Wilhelmowi sumę, jaka była w umowie zastrzeżona na wypadek zerwania układów.
A zatem o Wilhelmie wie ten obcy książę, — tem lepiej. Spokojnie patrzy z wysokości tronu młoda, piękna królowa na posłów: biją przed nią czołem o ziemię i bogate składają dary; brat Jagiełły, książę Skirgiełło, prosi o przychylną odpowiedź.
Poselstwo jest poważne, obietnice wielkie i świetne, lecz na szczęście królowa przyjąć ich nie może, — nie może, choćby chciała. Trudno jej to tłumaczyć tym ludziom nieznanym i pogańskiemu księciu, nie chce ich też zrażać, nie chce dla Polski ich gniewu i zemsty, — więc najłatwiej dziecku uciec się do matki. Staje się znowu dzieckiem, będzie posłuszna matce. Nie ona układała pierwsze śluby, nie w jej mocy zerwać, co połączył kościół, — niech posłowie udadzą się do matki, Elżbiety królowej węgierskiej, ona rozstrzygnie sprawę, a co postanowi, to córka posłusznie spełni.
Piękna odpowiedź i pełna mądrości, a zarazem odpowiedź dziecka, które w matce ufność pokłada. Świadczy ona wyraźnie, że królowa Elżbieta nie wspominała córce o swojej niechęci do rakuskiego zięcia, ani też wyrażała wątpliwości co do samej mocy hamburskiego związku. W odpowiedzi Jadwigi jest jeszcze zupełne zaufanie w opiekę matki nad jej młodem sercem.
I posłowie muszą być zadowoleni: czy nie tak należało odpowiedzieć córce, czternastoletniemu dziewczęciu? Czeka ich dalsza droga, ale to jest służba. W służbie trudów liczyć nie można.
Wyjechali do Węgier, lecz w sercu Jadwigi spokój był zamącony. Dlaczego Wilhelm dotąd nie przyjechał, nie daje znaku życia? Gdyby już zasiadł obok niej na tronie, nie byłoby tego poselstwa. Trudno się dziwić, że polscy panowie tak przychylnie jej wspominają, tak chętnie mówią o wielkich korzyściach, jakie wyniknęłyby z połączenia z Litwą, o zasłudze rozszerzenia wiary świętej. To wszystko prawda, ona to rozumie, ale przecie nie może łamać ślubu. Małżeństwo jest sakramentem, łączy ludzi na całe życie, — przysięgała.
Gdyby nie ta przysięga, mogłaby rozważać, czy Pan Bóg nie wymaga od niej tej ofiary, czy nie ma obowiązku, jak Dąbrówka czeska, zanieść krzyż dalej, pomiędzy pogaństwo. Piękne, święte zadanie dla pobożnej córy Ludwika, święte zadanie, lecz ona — spełnić go nie może: jest zamężną, przysięgła. Prawo Boże związało ją z Wilhelmem.
Tak myśli w głębi duszy, lecz spokój uleciał. Ogarnia ją przeczucie bezsilności własnej wobec tak wielkich celów. Dlaczegóż tu niema Wilhelma!
Jakaś groźba nad nią zawisła. O Litwie mówią wszyscy. Przy każdej sposobności panowie świeccy i duchowni mówią z nią albo przy niej o świętej sprawie nawrócenia Litwy, zasługach apostolstwa, o przyjaźni z sąsiadem zamiast krwi rozlewu, o okrucieństwach i planach krzyżackich, o groźnej potędze Zakonu.
Słyszy i słuchać musi Jadwiga z zajęciem: chodzi o nią, o rzeczy wielkie. Musi rozmyślać o tem. Dlaczego Bóg postawił na jej drodze tak wspaniałe, święte zadanie? I gdzież jej obowiązek?
A wtem powraca z Węgier litewskie poselstwo i przynosi odpowiedź matki. Królowa Elżbieta polskim i litewskim posłom oświadczyła wyraźnie, iż zezwala na rozstrzygnięcie tej sprawy, „jak wymaga dobro chrześcijaństwa i Polski.“ Tak powiedziała matka. Powtarzają jej słowa panowie węgierscy, których dla powagi przydała do poselstwa.
Tak zatem myśli matka i tak myślą wszyscy, — czyliż przeciwko wszystkim broni słusznej sprawy?
Już cztery lata blisko nie widziała Jadwiga Wilhelma, rozstali się dziećmi, mając po lat jedenaście, — jej miłość była dotąd marzeniem tylko o miłości, naturalnem pragnieniem szczęścia, które przywykła widzieć w związku z wybranym przez ojca małżonkiem. Lecz pobożną jej duszę równie marzeniem cudnem porywała zasługa apostołki; szczera i gorąca wiara wskazywała jej tam obowiązek.
Więc w tej chwili chodziło tylko o to, gdzie leży ten istotny obowiązek: czy w jej przysiędze ślubnej, czy w wielkiej sprawie całego chrześcijaństwa? Wnuka świętych, chrześcijanka, wahać się długo nie mogła: jeżeli rzeczywiście jej śluby z Wilhelmem kościół dla świętej sprawy unieważnia, — jeżeli wola Boga —
Musi mieć tylko pewność, że taki jest jej obowiązek. Więc ją przekonywają. Ma czas do namysłu, bo w Krakowie zjazd wielki, z całego królestwa, by posłowie Jagiełły zanieśli panu swemu odpowiedź od całego narodu polskiego.
Wtedy słowo Jadwigi rzecz rozstrzygnie.
To słusznie, lecz dlaczego Wilhelm nie przyjeżdża? Dlaczego on w tem wszystkiem nie ma żadnego udziału? Jest rycerzem i chrześcijaninem, młoda wyobraźnia chętnie widzi w nim bohatera, — jeżeli trzeba, — jeśli tak im przeznaczono, to oboje powinni zrzec się swoich ślubów. Bez jego woli wydzierać mu szczęście — odbierać nawet zasługę ofiary — czy jej wolno? czy się na to zgodzić może?
Ale któż ją zrozumie? Panom polskim o dobro kraju tylko chodzi, jej szczęście dla nich obojętne, nie ma pomiędzy nimi przyjaciela...
Otóż znalazła: pan Gniewosz z Dalewic odgaduje jej myśli, ofiaruje pomoc. Teraz może przynajmniej uprzedzić Wilhelma: niech wie, co się tu dzieje. Niech on jej powie, że ich wspólne szczęście było tylko marzeniem. Powinien przyjechać.
Przed panami to tajemnica: nie może być inaczej. Nikt jej tutaj nie broni, sama się bronić musi. Pozwala dać Jagielle przychylną odpowiedź: to tylko zwłoka. Cóż znaczy słowo, gdy ślub złamać wolno? Może wreszcie dotrzyma słowa...
Uciszyło się wszystko. Posłowie litewscy wraz z posłami polskimi już w drodze do Wilna: dużo to zajmie czasu. Tymczasem wiosna, lato, Kraków opustoszał. Ziemianie wyjechali do swoich majątków, niedaleko, w najbliższej okolicy. Tu zostawili służbę, która nad wszystkiem czuwa, — czujne jest duchowieństwo. O Wilhelmie chodzą pogłoski, że u królowej matki dopominał się spełnienia ślubów. Zabronić mu nie mogła, — stanie zapewne w Krakowie.
Wprawdzie Jadwiga dała zezwolenie, by przyjechał Jagiełło, lecz w takim razie obecność Wilhelma bynajmniej nie jest pożądana, może zniweczyć plany. Trzeba czuwać.
W rok prawie po przybyciu do Polski Jadwigi, w początkach sierpnia Wilhelm zjawia się w Krakowie. Jadwiga naturalnie wie już, że się zbliża, oczekuje go z upragnieniem, z palącą ciekawością. Nie widziała go jeszcze młodzieńcem, oboje rozstali się dziećmi. Jak wygląda, jaki jest ten jej małżonek? Co od niego usłyszy?
Na Wawelu nie może Wilhelm stanąć: przecież zamek królewski to nie zajazd. Jeśli ma tu być panem, powinien być wprowadzony uroczyście, a kto go dziś wprowadzi? — Obiecała mu królowa węgierska, że dopełni tej ceremonji książę Władysław Opolski, nawet dzień oznaczyła: 15 sierpnia, w święto Matki Boskiej, do tego więc terminu czekać trzeba. Na razie ofiaruje mu gościnność w domu swoim w Krakowie ów pan Gniewosz z Dalewic, przyjaciel królowej, a rzeczywiście — chciwiec i pochlebca, który spodziewa się sowitych zysków za tę niby przysługę.
Wilhelm w Krakowie. Królowa wie o tem. Jakże mocno musi uderzać jej serce. Czyż jej nie dziwno, że jak niewolnica nie ma prawa widzieć się ze swym małżonkiem? nie ma prawa przyjąć go we własnym domu? — Czemże jest dla niej ten zamek królewski?
Gniewosz biega i pośredniczy: przynosi powitanie, odnosi wzajemne, na Wawelu wielbi Wilhelma, wobec niego bije czołem przed Jadwigą, jest gorliwym posłem, doradcą. Młodzi widzieć się muszą, to rzecz oczywista, ale gdzie? Nie na zamku, bo na to zwyczaj nie pozwala. Wilhelm mąż Jadwigi — to przyszły król polski; król nie proszony i bez powitania na Wawel wejść nie może.
I królowa Jadwiga nie może odwiedzić Wilhelma w jego przygodnej gospodzie, w domu pana z Dalewic, — to nie królewski obyczaj. Córka Ludwika o swej godności pamięta.
Więc Gniewosz szuka, radzi. Musi znaleźć miejsce, gdzie będą mogli spotkać się jawnie, przy ludziach, jak zaproszeni na zabawę goście. Takie miejsce znajduje po tygodniu: to gościnny, uprzejmy zakon Franciszkanów urządza dla swej królowej przyjęcie.
Był to ówczesny zwyczaj. Klasztory powszechnie słynęły z gościnności, z urządzania przyjemnych zabaw. Z tego skorzystał Gniewosz, aby zaskarbić sobie łaskę pani.
W oznaczonym dniu i godzinie z dworca pana z Dalewic i z królewskiego zamku wychodzą liczne i strojne orszaki i z muzyką zmierzają ku ulicy Grodzkiej, gdzie klasztor Franciszkanów się znajduje. Wilhelma otaczają panowie węgierscy, rakuscy i polscy, którzy za przykładem Gniewosza przy tej wschodzącej gwieździe szukają karjery. Jadwidze towarzyszy dwór niewieści.
Opat wita królowę w progu chlebem, solą, w refektarzu stół zastawiony, podają wino, cukry i przysmaki.
Lecz czyż po to przyszła Jadwiga?
Nakoniec staje przed nią piękny młodzian: strojny i dumny, wytworny i grzeczny. To on, jej mąż poślubiony. Mają teraz oboje po lat prawie piętnaście, kwiat młodości w ich południowej ojczyźnie. Niewątpliwie też patrzą na siebie z podziwem. Oto piękna dzieweczka cudną stała się dziewicą, pełną uroku marzeń i miłości, obok majestatu królowej. Oto wesoły chłopczyk jest urodziwym młodzianem, któremu wiek współczesny daje miano „Wytwornego“. Jego strój, postać, słowo i dworski obyczaj — to właśnie wyraz kultury zachodniej, w której oboje wzrastali od dziecka. Wilhelm przemawia do niej tym językiem, jakim przywykła marzyć, — to on, jej wybrany.
Dawno przygotowana w sercu Jadwigi miłość wybucha teraz nagle gorącym płomieniem. Wie, co to znaczy kochać, pragnie szczęścia i odebrać go sobie nie pozwoli. Ach, i ona ma także prawo być szczęśliwą i dać szczęście ukochanemu. Sam Bóg ich złączył, nic ich nie rozłączy.
Wesoło pląsa i bawi się młodzież, Jadwiga z Wilhelmem rozmawia. Nie dla pląsów tu przyszła, każda chwila droga, tyle mu powiedzieć musi! O matce, o Jagielle, woli panów, Litwie. Niewątpliwie zasługa apostolska święta, lecz ich ślub młodociany nigdy jeszcze dotąd nie wydawał im się tak święty i mocny. Złamać go nie chcą. Chcą wspólnego szczęścia.
Wieczór się zbliża, z nim chwila rozstania. Jadwiga wie już wszystko: za kilka dni dopełnić ma się ich małżeństwo, Wilhelm zamieszka w zamku jako mąż królowej, wtedy o Jagielle nie może być mowy. Oby tylko książę Opolski się zjawił, gdyż bez niego wjechać na zamek — dość trudno.
Zdaje się, że Franciszkanie kilkakrotnie udzielali młodej parze gościnności. Potrzebowali jej oboje bardzo. Opolczyk nie przyjeżdża, dzień ważny się zbliża, cóż będzie?
To jedno dla nich jasne i stanowcze, że rozłączyć się nie pozwolą. Ale jak dojść do celu?
Książę Opolski mógłby zrobić wiele, lecz jeżeli nie zechce? nie przyjedzie?
Ziemskie uczucia zagościły teraz w sercu królowej, ale czyż nie ma prawa być szczęśliwą?
Młoda, piękna, kochana, poślubiona i kochająca męża całą potęgą pierwszego uczucia, dlaczego ma ustąpić woli panów? Wiedzieli przecież o związku z Wilhelmem i działali podstępnie. Dla własnej dumy, dla własnej korzyści chcą oddać ją poganinowi, barbarzyńcy, przywieść do złamania przysięgi. Zobaczymy. Jej słowo decyduje ostatecznie, a ona słowa tego nie wypowie.
Jednak boleśnie czuć się opuszczoną i samotną wśród obcych. Bo obcy są ci ludzie, którzy ją koronowali: o własne chodzi im sprawy, — jej szczęście dla nich niczem.
Opolczyk nie przyjechał, minął dzień oznaczony, teraz już nie przyjedzie. Więc bez niego...
Znowu tydzień upływa na przygotowaniach, może na walce z sobą. Postanowili oboje z Wilhelmem, że książę na zamek wjedzie uroczyście. Niema panów, którzyby wjazd ten uświetnili, lecz tym sposobem nie będą przeszkadzać.
Gniewosz zgromadził garstkę uległych królowej, liczących na jej łaski; przychylni będą mieszczanie krakowscy, no, i orszak Wilhelma. Niech się stanie!
I stało się. W wigilję świętego Batłomieja, 23 sierpnia, przy dźwiękach fletów, na czele swej świty, pośród ciekawych tłumów książę rakuski wjechał na zamek królewski. Z polecenia Jadwigi uwolniono więźniów, zastawiono ucztę, młodzi zasiedli do stołu, krążą puhary, wesołość, zabawa.
Tylko serce Jadwigi bije niepokojem: uczyniła krok tak stanowczy i tak ważny. Jeśli w ciągu dni paru żadna nie zajdzie przeszkoda, Wilhelm będzie jej mężem, królem polskim, — plany panów udaremnione. Trudno jednak używać szczęścia ze spokojem, gdy je otacza groźba i niebezpieczeństwo. Królowa je przeczuwa, — królowa się lęka.
Lęka się słusznie. Jeszcze zmrok nie zapadł, gdy na dziedzińcu tętent i okrzyki, gwar, chrzęst mieczów — panowie!
Tak jest, panowie. Zawiadomieni o tem, co się stało, w przeciągu paru godzin stanęli w Krakowie, aby ująć Wilhelma na Wawelu.
Co z nim uczynią? Tego Jadwiga nie wie, lecz nie dopuści, aby dostał się w ich ręce. Dumna, mężna królowa drży o życie ukochanego. Czyż nie słyszała nieraz, w jaki sposób usuwa się niepożądanych od tronu? — Nie, nie! W tej chwili chodzi o życie Wilhelma.
Straszną musiała wydać się Jadwidze groźna postawa panów, jeśli dla ocalenia Wilhelma zdecydowała się spuścić go w koszu przez okno, het, za mury, skąd już własne nogi unieść go miały dalej.
Niebardzo bohaterska to przygoda, lecz królowa w tej chwili czuje tylko ogromny żal do panów, gorycz krzywdy. Wilhelm uciekać musiał — dla ocalenia życia (tak sobie wyobraża), lecz nie znaczy to wcale, że go się wyrzekła. O! to nie jest jeszcze zwycięstwo Jagiełły.
Niewolnicę z niej uczynili: straże u bram Wawelu, królowa strzeżona jak więzień! Tem lepiej: więzień ma prawo ucieczki, dziś czy jutro.
Wilhelm w Krakowie ukrywać się musi, ale pan Gniewosz stale pośredniczy. Przez niego odbiera poselstwo królowej, że ma czekać: ona do niego przyjdzie.
Co dalej? — niewiadomo. Może wrócą na Węgry lub do Rakuz? — może schronią się pod opiekę przeciwników Jagiełły, Wielkopolan? — może sami jeszcze nie wiedzą, gdzie im się udać wypadnie. — Byle nie tu, gdzie ją zelżono. Jak najdalej od panów i Krakowa.
Wilhelm czeka. Podobno w kamienicy Morsztynów na Sławkowskiej. Może nieraz czeka napróżno. Jadwiga upatruje sposobności. Musi obmyślić dobrze, aby się ucieczka udała. Wie, że stawia wszystko na ostatnią kartę.
Zdaje się wreszcie, że nadeszła chwila: bramy zamku strzeżone, ale u stóp wieży Lubranki jest mała furtka prawie zapomniana. Tędy o zmroku wymknie się królowa, a skoro się raz znajdzie za murami, nie powróci tu więcej bez Wilhelma.
Nadszedł dzień i godzina. Jadwiga w towarzystwie paru niewiast cicho zstępuje po kamiennych schodach. — Już stanęła przed furtką, — lecz — rygle i żelazna kłódka, pachołkowie.
Stanęła oniemiała i zdumiona. Nagle krew gorąca zawrzała w niej dumą.
— Otwórz bramę — wydaje rozkaz.
— Niewolno.
— Królowa rozkazuje!
— Niewolno — powtarza nieszczęsny pachołek.
— Niewolno mnie? — Kto broni?
— Pan kasztelan.
— Co? Mnie? Królowej? — Podaj! — rozkazuje, sięgając po topór. Chwyta oburącz i uderza w bramę.
A wtem u nóg jej klęka siwy starzec, Dymitr z Goraja, wierny sługa ojca i dziada. Pochyla siwą głowę aż do ziemi.
— Królowo! Pani! Jak przed Bogiem klękam: pomyśl, co czynisz? Otworzy bramy słowo twoje, bez topora, lecz w imię Boga, pomyśl!
Topór wypadł z ręki królowej, — topór wypadł. Łzy spływają po licu, łzy gorące. Tam czeka ukochany, oczekuje, ale — wystarczy słowo, by otworzyć drogę, albo zamknąć na zawsze...
Tak, wystarczy jedno jej słowo.
— Pozwól, pani, odprowadzić się do komnat — wzywa spokojnie starzec. — W twojej mocy jest wszystko: cierniowa droga Chrystusa — i człowiek.
Cicho powraca królowa do zamku, — w milczeniu.
Teraz ma wybrać sama. Co uczyni?
Cicho, spokojnie słucha słów kapłanów, mądrych słów panów rady. Mówią jej rzeczy wielkie, rzeczy święte, a potem powtarzają: — Wybierz.
A ona jeszcze wybrać nie ma siły. Nie ma siły wyrzec się szczęścia.
Noce jej upływają w modlitwie, pod krzyżem. Wzywa pomocy tego, który cierpiał, błaga łaski.
Żeby zdołała wymówić to słowo.
Jest w katedrze wawelskiej Chrystus ukrzyżowany, z którym stara legenda łączy imię królowej Jadwigi. Tutaj w bolesnej męce łamała się jej dusza, by zwyciężyć ziemskie pokusy. I gdy tak trwała długo na modlitwie, nagle Chrystus przemówił do niej. W zachwyceniu usłyszała jego słowa, ujrzała poruszające się usta, i uczuła w sercu cud miłości Bożej i mocy.
— Córko moja, pójdź do mnie!
— Otom ja, Panie, służebnica Twoja...
I do stóp krzyża wyciąga ramiona, nowy łez strumień wytryska z jej oczu, lecz jakież inne te jej łzy gorące! Chrystus przemówił do niej. Chrystus ją wzywa do siebie! Czemże jest ziemskie szczęście wobec tego?
Tak nam mówi legenda, a rzeczywistość stwierdza, że pod krzyżem odniosła Jadwiga zwycięstwo. Krzyżową drogę ukazał jej Chrystus, i wybrała ją dobrowolnie: wyrzekła słowo: tak.
Moc pożądana skrzepiła jej serce.
Teraz już pragnie tylko zostać przekonana, że jej śluby nieważne, i kościół ma prawo je rozwiązać. Otwierają przed nią księgi kanoniczne, może przekonać się sama. Piotr Wysz, spowiednik, człowiek uczony i prawy, tłumaczy jej przepisy. Jego słowa wymownie malują znikomość ziemskiego szczęścia i wielkość zasługi, gdy oddajemy je Bogu w ofierze. Męczennicy za wiarę umierali, w mękach doznając rozkoszy, — ona za cenę króciutkiego szczęścia zanieść może wiarę tysiącom. Czyż chrześcjanka zawaha się w wyborze
Już się nie waha. Już nie jest tą samą: godzina próby wielką sprawiła w niej zmianę. Marzące dziewczę zniknęło na zawsze, a powstała kobieta mężna i dojrzała, pomimo lat piętnastu. Na życie spojrzała jak na obowiązek, który spełnić pragnie wszystkiemi siłami, z miłością, poświęceniem i rozumną wolą.
Jagiełło już jest w drodze do Krakowa. Królowa mu przesyła powitanie przez umyślnego posła.
A Wilhelmowi jedno krótkie słowo: — Odjeżdżaj.
Podobno posłowi swemu do Jagiełły, Zawiszy Sulimczykowi, poleciła jeszcze przekonać się, czy rzeczywiście ten dziki poganin niepodobny jest do niedźwiedzia, jak ją stronnicy Wilhelma straszyli.
Lecz to tylko drobna pociecha: droga życia królowej wybrana, i już nią postępować będzie aż do śmierci.


III.

12 lutego 1386 r. wielki książę Jagiełło na czele świetnego orszaku wjeżdża wreszcie w mury Krakowa. Ciągną z nim bracia, książęta litewscy, polscy panowie i ogromne skarby.
Na wieść o zbliżania się nowego pana cała ziemia Krakowska spieszy go powitać, wylęga Kraków strojnie, gwarnie i wspaniale, dostojnicy koronni wiodą go na zamek, gdzie na tronie, w królewskim majestacie, oczekuje przyszłego małżonka Jadwiga.
Wchodzi Jagiełło, otoczony braćmi, bojarami i zbrojnym tłumem w szatach kosztownych i futrach, ma powitać oblubienicę, o której mówiono mu tyle, podnosi na nią ciekawe spojrzenie i staje oniemiały i zdumiony.
— Piękna! piękna! piękna!- powtarza w zachwycie i nic innego powiedzieć nie umie.
W gładkiem przemówieniu wyręcza go Witold: Jadwiga odpowiada z powagą, spokojnie.
Dla gości uczta. Nazajutrz książęta składają Jadwidze bogate dary w złocie, srebrze, złotogłowiu, futrach, kosztownych szatach i drogich kamieniach. Królowa się zabawi, oglądając.
A Jagiełło tymczasem w gronie duchowieństwa poznaje najważniejsze tajemnice wiary. Przygotowanie musi być pospieszne, gdyż chrzest nastąpić ma w ciągu dni paru.
Dnia 15 lutego odbyła się ta uroczystość. Pięciu wnuków Gedymina szło w licznym orszaku z królewskiego zamku do katedry, gdzie dopełnił obrzędu arcybiskup gnieźnieński, Bodzanta, i Jan, biskup krakowski. Wielki mistrz, zaproszony na ojca chrzestnego, pod błahym pozorem odmówił przybycia, nie zbrakło przecież dostojników polskich, którzy z radością tę godność przyjęli.
W trzy dni potem nastąpił ślub z Jadwigą, poprzedzony unieważnieniem kościelnem haimburskiego związku, a nakoniec 4 marca koronacja Władysława Jagiełły na króla polskiego.
Jakiż wyraz przy tych obrzędach ma piękna twarz Jadwigi? Z jakiem uczuciem spełnia tę wielką ofiarę?
Piętnastoletnia królowa już zupełnie przestała być dzieckiem. Młodzieńczych marzeń wyrzekła się szczerze, — miłość Boga wymazała z jej pamięci miłość ludzką bezpowrotnie, — oddała serce Bogu nie jak męczennica, lecz jak wybrana córka, która z dziecięcą ufnością przyjmuje wolę Ojca. Więc nie ogląda się już poza siebie: tamto przestało istnieć. Jadwiga rozpoczyna nowe życie, już zapatrzona w niebo, stamtąd czerpiąc siłę, i mądrość, i słodycz dobroci.
Tylko gorąca wiara i pobożność mogły sprawić w niej taką zmianę w ciągu zaledwie półrocza, wytknąć jej drogę piękną i podniosłą, po której zaczęła iść ku wyżynom.
To też cicha pogoda złoci pierwsze chwile małżeńskiego pożycia tej królewskiej pary. Jadwiga, wyższa od męża umysłem, wykształceniem, kulturą, nawet przymiotami serca, które i w mężu ocenić umiała, jedynie w rzeczach wiary i religji jest dla niego wychowawczynią, przewodniczką, przestrzegając spełniania przepisów kościelnych. Pod każdym innym względem uległa i wyrozumiała, przykładem tylko wskazuje mu drogę cnoty i niezwykłej szlachetności uczuć.
Taką nauką dla całych pokoleń pozostały proste jej słowa, wyrzeczone do króla w Wielkopolsce na widok krzywdy ludzkiej.
W drugiej połowie marca oboje królestwo wyruszyli do Wielkopolski. Wymagał tego zwyczaj i okoliczności Wielkopolska nie była przychylna Jagielle, ona pragnęła widzieć na tronie Piastów Ziemowita, księcia Mazowieckiego. Dla zgody i jedności uległa nakoniec, lecz mały brała udział w radosnych obrzędach, połączonych z objęciem władzy przez litewskiego księcia.
Teraz starym zwyczajem król, koronowany w Krakowie, zjeżdżał do prastarej piastowskiej dzielnicy, ażeby ją powitać, zatwierdzić jej swobody, przywileje, rozpatrzyć sprawy, zmienić lub pozostawić urzędników.
Jak gdyby w przeciwieństwie do życzliwej uprzejmości Małopolan, przyjęto królewską parę obojętnie, a tu i owdzie wrogo. Kapituła gnieźnieńska odmówiła nawet tak zwanej „stacji“, to jest dostarczenia dla dworu królewskiego wszelkich potrzeb. Rozgniewany Jagiełło usłuchał doradców i kazał pozajmować bydło wsiom okolicznym. Za winę panów mieli pokutować chłopi.
Gromady włościan z płaczem i lamentem obległy dwór królewski, skarżąc się na krzywdę, której zrozumieć nie mogli. Na ich widok Jadwiga zażądała, by natychmiast zwrócono grabież nieszczęśliwym. Zażądała jednakże prosząc, jak przystoi małżonce wobec męża.
I Jagiełło skwapliwie spełnił prośbę żony, zarówno rad z tego, że ją zadowoli, jak że dała mu powód postąpienia zgodnie z własnem uczuciem litości. Lecz kiedy ją zapewniał, że krzywda wrócona, odpowiedziała te pamiętne słowa:
— A któż im łzy powróci?
Ileż w nich treści prawdziwie chrześcijańskiej i ducha Ewangielji? Godne pamięci, nieśmiertelne słowa. Po raz pierwszy w nich objawiła się anielska dusza Jadwigi.
Objeżdżając nowe swe państwo, poznając jego prawa i sposób rządzenia, przebył Jagiełło w Polsce do jesieni, jednocześnie przygotowując wyprawę w celu ochrzczenia Litwy. Jadwiga wziąć w niej udziału nie mogła, gdyż zaszły ważne wypadki na Węgrzech, wymagające, aby osobiście objęła Ruś Czerwoną w posiadanie.
Ruś Czerwoną Ludwik Węgierski nieprawnie przyłączył do Węgier i ustanowił nad nią węgierskiego pana starostą. Wobec tylu spraw ważnych od chwili przybycia do Polski Jadwigi zaniedbano narazie odzyskanie tej bogatej i cennej dla Polski dzielnicy, nie wątpiąc jednak, że choć z pewnem opóźnieniem rzecz ta pomyślnie załatwiona będzie.
Podczas kiedy Jadwiga myślała tymczasem o wyprawie na Litwę, nadeszła wiadomość, że matka jej i siostra zostały przez wrogie im stronnictwo uwięzione, a może zamordowane. Zygmunt zaś, jako małżonek królowej, zamiast pospieszyć na ratunek żony, dążył do koronacji i utwierdzenia swej władzy nad całością królestwa.
Należało więc z tej całości wydzielić bez zwłoki do Polski przez Kazimierza włączoną Ruś, obecnie dziedzictwo Jadwigi. Musiała dokonać tego osobiście, jako prawa dziedziczka Kazimierza i Ludwika. Więc chociaż rozumiemy, jak wielką boleścią przejął serce królowej los najdroższych jej na świecie istot, nie miała czasu myśleć o tej stracie, trzeba było wyruszyć w pole, odzyskać utracone ziemie, przywrócić Polsce sprawiedliwe granice.
Na szczęście ta wojenna wyprawa Jadwigi nie groziła bynajmniej krwi rozlewem. Ruś właściwie oczekiwała wyzwolenia, i miasta otwierały bramy przed królową. A węgierski starosta, którego władzy pozbawiono, wiedział, że ją otrzyma mąż jego własnej córki jedynaczki, pan polski, Spytko z Melsztyna.
Nic też dziwnego, że cała wyprawa odbyła się pomyślnie i spokojnie, była jak gdyby tryumfalnym wjazdem z radością wszędzie witanej królowej i prawych władców, w których mieszkańcy widzieli najlepszą tarczę przeciw tatarskim zagonom.
Jadwiga powróciła wcześniej do Krakowa, gdyż przed Jagiełłą była dłuższa praca: objazd Litwy dla dopełnienia obrzędu wprowadzenia wiary chrześcijańskiej. Sam przyjął ją w szczerości ducha i gorliwym jest apostołem, zarówno dla zbawienia tych tysięcy, dla zasługi przed Bogiem, którego uznał z głębi serca, — jak dla zabezpieczenia swoich granic od krzyżackich napaści.
Tym sposobem Jadwiga króluje sama na Wawelu. Nie jest to rzeczą łatwą ani lekką. Rządy państwem to wielka praca. Ma do pomocy radców, urzędników, lecz jest niedoświadczona, a rozumna, i chce sumiennie spełniać obowiązek, chce go istotnie poznać i zrozumieć, być sprawiedliwym władcą, nie malowaną królową.
To też codziennie po rannej mszy świętej radzi z panami, uczy się, rozważa, często poznaje rzeczy trudne i zawiłe, które chce i musi zrozumieć.
A poza tem uczynki miłosierdzia; chce być matką swego narodu, każdy ma do niej przystęp, chce wiedzieć o każdej niedoli i każdemu pomóc skutecznie. Więc przygarnia sieroty i zapewnia im opiekę, czuwa nad kalectwem i nędzą.
Pobożna pani myśli też o chwale Bożej, troszczy się o kościoły, obdarza je swą pracą własnoręczną, przesyła pieniężne zasiłki.
Sława jej cnót, piękności, mądrości, dobroci — rozszerza się po świecie, mówią o niej w sąsiednich i dalekich krajach, wielu ją poznać pragnie. Na Wawel przybywają coraz nowi goście, z licznym pocztem, ze stron dalekich: chcą poznać świat nieznany i piękną królowę, zwyczaje na krakowskim zamku.
Godzi się przyjąć i uczcić każdego, tak zwyczaj każe: i polska gościnność, i węgierskiego dworu zachodnia kultura. Dla gości zatem uczty, zabawy i pląsy, wesołości nie brak na dworze, choć może niema jej w sercu Jadwigi. Cóżby ją zrodzić mogło? Z własnym losem pogodziła się poważnie, może z pogodą nawet, ale dola matki i siostry? Jeśli żyją, są w mocy wroga, śmierć im grozi, a nie mają nikogo, ktoby się ujął za niemi. Czyż można się weselić szczerem sercem, mając taki obraz w pamięci?
Wraca wreszcie Jagiełło z swej długiej podróży, radośnie wita żonę, jest szczęśliwy, że dopełnił wielkiego dzieła: Litwa już państwem chrześcijańskiem. Teraz wspólnie rządzić będą, a Bóg pobłogosławi ich pracy, bo mają czyste serca.
Zdawało się, że istotnie może zamieszkać w zamku ciche szczęście pod Bożą błogosławiącą prawicą, — tymczasem dziwne niesnaski wkradają się między małżeństwo. Król Jagiełło nagle wybucha zazdrością, rzuca królowej dziwne oskarżenia, pomawia o schadzki tajemne z Wilhelmem. — Królowa obrażona, rozżalona, usuwa się od męża, znać go nie chce. Każde żyje oddzielnie, własną goryczą i bólem, każde czuje się pokrzywdzonem.
Daremnie przyjaciele pragną pogodzić małżeństwo. Ktoś przeszkadza. Zaledwo jedna plotka się wyjaśni, okaże nieprawdziwą, już zjawia się inna i jeszcze większa gorycz.
Bo i król jest niewierny, nie ocenia żony, jej dobroci i cnoty, nie postępuje z nią szczerze. Tak skarży się Jadwiga na spowiedzi. Perswazji nie uznaje, nikomu nie wierzy, ma wiadomości pewne. Niegodnemu oddała życie. Już się stało i zmienić się nie może, ale nie chce w nim widzieć męża, obcym dla niej będzie i ona mu obcą kobietą.
Zrozumieli nakoniec przyjaciele, że ktoś umyślnie sieje waśń między królestwem. Ale jak go wyśledzić i zaradzić złemu?
Trwało to dosyć długo, nim szczęśliwy pomysł nie wyjaśnił trudnej zagadki. Król i królowa dali się uprosić, że nawzajem powiedzą sobie, kto jest sprawcą niezgody między nimi, kto rozsiewa złośliwe wieści.
I oto ku zobopólnemu zdumieniu z ust ich pada jedno nazwisko: Gniewosz z Dalewic.
Chciwy, obłudny dworak, choć po ucieczce Wilhelma zagarnął wielkie skarby, jakie gość niefortunny u niego pozostawił, stracił jednakże drogę dalszych zysków. Więc obmyślił tak podły sposób, aby zjednać sobie zaufanie króla i wkraść się w jego łaski. Teraz wszystko stało się jawne. Jagiełło błagał żony, aby mu przebaczyła niesprawiedliwą jego podejrzliwość, Jadwiga zażądała sądu na oszczercę.
Zaskarżony o potwarz przez królowę, stanął przed sądem Gniewosz z Dalewic w Wiślicy. Według ówczesnych praw kobieta sama nie stawała w swojej sprawie, lecz wyznaczała zastępcę. Prawnym zastępcą królowej Jadwigi był mąż poważny i powszechnie szanowany, kasztelan Jaśko z Tęczyna. Wobec niego królowa złożyła przysięgę na świętą Ewangielję, że oskarżenie jest kłamstwem, że względem męża żadnej nie dopuściła się winy, że Wilhelm potajemnie nigdy nie był na Wawelu i nie odwiedzał jej w przebraniu kupca, jak utrzymywał potwarca.
Po takiem upewnieniu się co do czystości sprawy Jadwigi zasiadł Jaśko z Tęczyna na sądach. Według ówczesnego zwyczaju miał publicznie przekonać oskarżonego Gniewosza o kłamstwie i zmusić go do odwołania. Przywiódł z sobą dwunastu świadków, co najprzedniejszych panów i rycerzy, wraz z samym królem Władysławem, którzy również przysięgą stwierdzali niewinność Jadwigi, a inni oskarżyciela wzywali na sąd Boży przez pojedynek.
Na ten widok stchórzył poprostu pan Gniewosz, nic odpowiedzieć nie śmiał. Wzrok wbity w ziemię i twarz zawstydzona były jasnym dowodem winy, której się zaprzeć nie mógł. Więc skazany został na karę pieniężną i odwołanie publiczne potwarzy, zakończone słowami: Zełgałem jako pies.
I pan Gniewosz z Dalewic musi zgiąć grzbiet we dwoje, wcisnąć się pod ławę, „odszczekać“ oszczerstwo, wyrzec głośno ostatnie słowa i trzykrotnie na zakończenie zaszczekać.
Teraz niewinność królowej stwierdzona, między małżeństwem niema żadnej chmury, i nic już nie zakłóca aż do śmierci dobrej między nimi harmonji. Król Władysław nie tylko kochał młodą żonę, lecz oceniał jej wielkie przymioty, czuł wyższość jej nad sobą i czcił ją jak świętą. Wprawdzie miał jeszcze po śmierci Jadwigi trzy żony, ale żadnej z nią nie równał. Ślubną obrączkę nosił aż do śmierci, a umierając — jako najdroższą pamiątkę — przesłał ją biskupowi krakowskiemu, Zbigniewowi Oleśnickiemu, ze słowami, że to najdroższy klejnot jego życia.
Lecz obecnie oboje żyją w zdrowiu i zgodzie małżeńskiej, wyczekując błogosławieństwa Bożego, dzieciny, którejby przekazali państwa swoje i własne chęci, zamiary, pragnienia, by spełniła kiedyś z Bożą pomocą to wszystko, czego sami w tem życiu nie zdołają spełnić.
Lecz tego błogosławieństwa Bóg nie zsyła. Trzeba zasłużyć na nie modlitwą, miłosierdziem, pracą. Tak w pokorze myśli Jadwiga, i coraz doskonalszem jest święte jej życie, każdą myślą oddane Bogu i tej ziemi, której koronę włożyła na skronie.


IV.

Można powiedzieć, iż życie Jadwigi, tak pogodne, jasne w jej dziecięcych latach, dzieli śmierć ojca na dwie nierówne połowy. Droga dziecinnych uciech, szczęścia i marzeń zamknięta; jeszcze nie wiedząc o tem, wstępuje na inną, gdzie ją czekają ciężkie próby i ofiary, ziemskie bóle i ciernie, lecz anielskość ducha.
W ciągu pierwszych lat kilku ileż strat ponosi. Umiera ojciec; rozstaje się z matką i siostrą — na zawsze; traci narzeczonego i szczęście wzajemnej miłości; potem okrutna śmierć matki i siostry[1], pozostaje sama na świecie: nikt z rodzinnego gniazda nie ocalał.
A potem inne troski: niezgoda domowa, krzywdzące podejrzenia, oszczerstwa niegodne, nietylko te, za które skarano Gniewosza, które „odszczekać“ musiał.
Odtrącony Wilhelm mściwie szerzy jej niesławę, pomawia o dwumęstwo. W Rakuzach więzi posła, który niesie do papieża wieść o ślubie z Jagiełłą i nawróceniu Litwy. Papież, nie znając sprawy, może źle sądzić Jadwigę. Krzyżacy wreszcie, wrogowie Jagiełły i jego związku z Polską, zarzucają jego małżeństwu nieważność. Czemże więc jest Jadwiga, jeśli nie żoną Jagiełły?
A na takie potwarze sądu niema, i winnych ukarać nie można. Parę lat upłynęło, zanim drugi poseł pomyślniej od pierwszego przebył obce kraje i złożył u stóp tronu papieskiego radosne wieści z Polski. Od tej chwili dopiero między królową i Rzymem zawiązują się bardzo serdeczne stosunki, papież Urban VI przesyła jej błogosławieństwo, a następca jego, Bonifacy IX, nazywa Jadwigę ukochaną córką, której życzenia zawsze spełnić gotów.
Więc oczyszczona wreszcie od zarzutów, — może na koniec troski ustąpią z jej drogi?
Szczęście to chwila w życiu, — cierpienie — to szkoła, w której duch szlachetnieje i wznosi się wyżej. W tej twardej szkole królowa Jadwiga kształciła ducha swego bez szemrania, w sercu zgadzając się z wolą przedwieczną, — na obliczu pogodna i poważna.
Najdotkliwszym dla niej bólem osobistym była teraz bezdzietność, uważana wówczas za hańbę dla kobiet, karę Bożą.
— Czem na to zasłużyłam, o Panie, o Panie! — modliła się Jadwiga. — Ale — bądź wola Twoja, — w pokorze Twoje wyroki przyjmuję. Doświadczaj mię, skoro tak trzeba.
I nikt nie słyszy skargi, nie widzi smutku na jej twarzy, na której promienieje zawsze wielka dobroć. Tylko jej czynne, niestrudzone życie może świadczy, jak bardzo pragnie zasłużyć na łaskę i błogosławieństwo.
Modlitwa, posty i hojna jałmużna, włosiennica i umartwienia dobrowolne, wymownie nam malują pobożność królowej. Widzimy ją o jutrzni klęczącą pod krzyżem, pod tym samym krzyżem, który dał jej moc ofiary, pogrążoną w kornej modlitwie. Zawsze od niego potrzebuje siły, jemu zwierza swe ciche smutki, to jedyny dziś może jej powiernik i opiekun na ziemi.
W zamku królewskim goście, uczty i zabawy, wesołość, pląsy, muzyka i śmiechy, — królowa jest obecna i patrzy życzliwie na tę uciechę młodych, ale sama nie bierze w niej udziału: nie kosztuje potraw wykwintnych, — może dziś post surowy, może pod drogą szatą włosiennica? Lecz rozmawia poważnie, z uśmiechem na ustach i słoneczną dobrocią w spojrzeniu.
A jeśli gości niema, i sprawy państwa nie wzywają jej do rady, zasiada pośród niewiast z igłą w ręku, by pracować dla chwały Bożej. Najuboższe kościółki wspiera przedewszystkiem, zwiedza je, opatruje ich potrzeby, obdarza hojnym datkiem, własną pracą. Prawie jednocześnie z przybyciem do Polski Jadwigi osiedlili się w Starej Częstochowie na Jasnej Górze Paulini, otrzymawszy od księcia Opolskiego obraz Bogarodzicy, z Czerwonej Rusi przywieziony. Skromny, stary kościółek potrzebował opieki i pomocy. Nikt nie przeczuwa jeszcze, czem się cudowny obraz stanie w przyszłości dla kraju, ale pobożna królowa pracowicie szyje perłami sukienki dla Matki Zbawiciela, złotem i srebrem haftuje ornaty dla ubogich kapłanów.
Do Krakowa sprowadza zakon Benedyktynów, niegdyś już przez Chrobrego na Łysej Górze osadzonych, jako krzewicieli wiedzy. Obecnie królowa powierza im pieczę nad odzyskaną Rusią, by ku wschodowi szerzyli światło wiary i nauki.
O to światło dla Polski stara się usilnie, a ponieważ w owych czasach nieść je mogło narodom jedynie duchowieństwo, więc nie mając w kraju wyższego zakładu, któryby mu dostarczał oświeconych księży, szczególniej na myśli mając świeżo nawróconą Litwę, otwiera kosztem swoim dla młodzieży litewskiej i polskiej kolegjum przy praskim uniwersytecie.
Nie wystarcza to jednak mądrej i patrzącej w przyszłość królowej: Polska musi mieć własną akademję. Tylko wtedy jej młodzież kształcić się będzie bez przeszkód, i dla wszystkich otworem staną wrota wiedzy. Tego Jadwiga pragnie najgoręcej i dlatego z niezwykłą gorliwością podjęła dzieło Kazimierza Wielkiego.
Akademja Krakowska, przez króla Ludwika zupełnie zaniedbana, chyliła się ku upadkowi, jeżeli jeszcze istniała wogóle, o czem pewnych danych nie mamy. Przytem była to głównie akademja prawna i filozoficzna, nie miała najważniejszego w owych wiekach wydziału teologji i nauk wyzwolonych czyli świeckich, jak np. matematyki, medycyny, sztuki.
Jadwiga przedsięwzięła usilne starania, by uzyskać od papieża pozwolenie na otwarcie pełnego wyższego zakładu, równego uniwersytetom zagranicznym. Do Rzymu wysłane zostało poselstwo, by sprawę tę przedstawić, poparte listem królowej i prośbą.
I papież Bonifacy przychyla się do jej żądania. Odtąd rzecz najważniejsza załatwiona, teraz chodzi już tylko o fundusze, potrzebne na utrzymanie akaderaji: wybudowanie lub kupienie gmachu, pensje dla profesorów, których należy znaleźć za granicą, utrzymanie ubogiej a zdolnej młodzieży i t. p.
Nad tem wszystkiem pracuje Jadwiga wytrwale — o wszystkiem myśli i pamięta; i musiała daleko posunąć swe dzieło, jeśli w rok po jej śmierci można było otworzyć Akademję Krakowską uroczyście.
I to jedna z największych zasług mądrej Pani, świadcząca o jej głębokim rozumie. Czyż może istnieć wielki naród bez oświaty? Wzrastająca potęga i znaczenie państwa polskiego tembardziej wymagały mądrych i wykształconych kierowników, aby nie stało się łupem sąsiadów. Więc Jadwiga, mając lat dwadzieścia kilka, myślała o przyszłości jak mąż dojrzały wiekiem i doświadczony monarcha.
Węgierka rodem, umiłowała język polski ponad inne, znane jej, i bogatsze, i dźwięczne dla ucha, i bardziej wyrobione. Bo nie możemy wątpić, że córka Ludwika znała łacinę, włoski i niemiecki. Lecz twarde, proste jeszcze dźwięki polskiej mowy trafiły jej do serca, widzi w nich już wtedy ów śpiż i złoto — jak mówi Sienkiewicz — które złączone razem, wydać mogą cudną i niezrównaną harmonję. Lecz wie ona, że język też wymaga pracy, że wyrabia go konieczność wyrażania najrozmaitszych stanów naszej duszy i utrwalanie w piśmie stworzonych wyrażeń.
Dlatego z polecenia królowej Jadwigi uczeni pracują gorliwie nad tłumaczeniem na polski ksiąg świętych: Pisma Świętego, Dziejów Męczenników, Żywotów Świętych, kazań, modlitw i t. p. Jadwiga czyta je z upodobaniem i widocznie radość jej sprawia, że polska mowa zdoła wypowiedzieć tyle uczuć i myśli umiejętnie, — że się przez to bogaci, kształci, doskonali.
Jak dobra matka o każdej godzinie czuwa nad dzieckiem, o niem tylko myśli, ono jest dla niej celem, — tak Jadwiga myśli o Polsce. Chce dać jej światło, zapewnić jej przyszłość, dobrocią i miłosierdziem koi bóle, — poznać ją pragnie, zwiedza w pobożnych pielgrzymkach i podróżach królewskich wraz z małżonkiem. Wyjeżdżają wtedy oddzielnie i spotykają się w drodze, podług planu ułożonego.
Wtedy dla otoczenia uczty, zabawy, tańce, a królowa weseli się szczęściem poddanych, ale zarazem widzi, gdzie czego potrzeba, co uczynić albo naprawić należy.
A jej dobroć utrwaliła się w legendach. Znamy wszyscy podanie o stopce Jadwigi, którą wdzięczny wyrobnik wykuł w miękkim kamieniu, gdy nie mając pieniędzy, oddała mu kosztownę sprzączkę od trzewiczka, aby poratować ubóstwo. Kotlarze krakowscy przechowują dotąd kontusik królowej, którym nakryła wydobyte z wody ciało biednego chłopczyny. Ale nikt nie policzy już dziś sierot, któremi się opiekowała, wdów, kalek i nędzarzy, dla których była matką, chorych, nieszczęśliwychh, którym dawała przytułek, niosła pociechę i ulgę w cierpieniu.
Miłująca, jasna i cicha, nie znosiła swarów i kłótni, a wszelka krzywda bolała ją mocniej niż najdotkliwsza rana. Ileż musiała cierpieć, gdy mąż jej Jagiełło nie oddał po ślubie Witoldowi Litwy, łamiąc obietnicę i dane mu słowo, lecz powierzył władzę dzikiemu Skirgielle, bo więcej mu ufał, a mniej się obawiał.
Stąd nowe związki Witolda z Zakonem i waśni w królewskim rodzie.
Jadwiga w sprawach Litwy nie ma głosu: to nie jej dziedzictwo, lecz ubolewa nad tem, co się stało, i gorliwie pracuje nad małżonkiem, aby inne uczucia zbudzić w jego sercu. A owocem tej pracy, choć trudnej i długiej, jest sprawiedliwość, zgoda i uwielbienie Witolda, jakie od tej chwili powziął dla królowej. — I Skirgiełło czuje sprawiedliwość woli królewskiej. Nie został pokrzywdzony, dostał ziemie ruskie, wie, że niejedna cięży na nim wina, że Jadwiga rozumie wszystko i wybacza, więc także jest przyjacielem jej do śmierci.
Niedziw, że promieniała sława cnót Jadwigi, blask jej sięgał daleko poza granice Polski, i nikt już nie śmiał przeciw niej wystąpić słowem. Potwarcze oskarżenia zamilkły oddawna, wielbili ją królowie i pieśniarze, a ona zawsze w pokorze, z miłością pełniła służbę Bożą. A mocna przeświadczeniem, że idzie drogą Pańską, że spełnia Jego niezłomne wyroki, rzucała nieraz w proroczem natchnieniu słowa, które spełnić się miały w przyszłości.
Takiem proroctwem żegnała Krzyżaków na zjeździe w Inowrocławiu, gdy z bólem i oburzeniem ujrzała wreszcie jasno potworną ich obłudę.
Krzyżacy, utraciwszy przez chrzest Litwy nadzieję zagarnięcia tego kraju, nie mogąc jawnie okazać swej złości, starali się obmową i intrygą szkodzić Jagielle w świecie chrześcijańskim, a nawet w samej Polsce, przymnażając królowi nieprzyjaciół. Dowodzili, że nową wiarę przyjął pozornie tylko i obłudnie; zarzucali nieprawe małżeństwo z Jadwigą i podstępne szerzenie w chrześcijańskiem państwie pogańskich zabobonów. Oprócz tego z właściwą im chciwością zagarniali pograniczne ziemie polskie, różnych do tego szukając pozorów. Od zrujnowanego księcia Opolskiego wzięli w zastaw ziemię Dobrzyńską, choć wiedzieli, że jego własnością nie była, i nie chcieli jej zwrócić, chociaż król Jagiełło wracał im należną sumę.
Spór ten ciągnął się długo. Wykręty krzyżackie, ich kłamstwa i intrygi, tak rozdrażniły króla, że pomimo wrodzonej łagodności i niechęci do krwi rozlewu, gotów był wypowiedzieć wojnę Zakonowi. Tego Polacy sobie nie życzyli. Uważali — i słusznie - iż nie są dość przygotowani do rozprawy z tak niebezpiecznym przeciwnikiem. Więc gdy zjazd w Inowrocławiu 1307 r. miał ostatecznie rozstrzygnąć tę sprawę, postanowiła Jadwiga udać się tam zamiast Jagiełły. Pamiętała dobre stosunki ojca swojego z Zakonem, i nie mogła uwierzyć, by z pomocą Bożą sprawiedliwe i dobre słowo nie trafiło do serca chrześcijanina. Ufna w prawdę i słuszność swoich żądań, lecz z życzliwem usposobieniem, spotkała też Wielkiego Mistrza, Konrada von Jungingen[2].
Ale dobroć i wyrozumiałość królowej bolesnego doznały zawodu: wykrętne odpowiedzi przedstawicieli Zakonu świadczyły najwyraźniej, że zagrabionej ziemi oddać nie chcą i praw do niej gotowi bronić najoczywistszem kłamstwem.
Wyczerpała się też cierpliwość Jadwigi, — oburzona do głębi duszy, w proroczem natchnieniu wyrzekła wówczas te pamiętne słowa.:
— Póki ja żyję, znosi korona polska cierpliwie wasze bezprawia, ale po mojej śmierci spadnie na was kara za wszystkie wyrządzone krzywdy. Niechybna wojna przyniesie wam zagładę.
I spełniło się to proroctwo pod Grunwaldem.
Przepowiedziała także klęskę Witoldowi, gdy nieszczerze chciał wciągnąć Polskę do wyprawy przeciw książętom moskiewskim, aby zabezpieczywszy się od wschodu, mógł przeprowadzić swoje zamiary na Litwie. Wódz znakomity, wiodący liczne zastępy rycerstwa, mógł liczyć na to, że wróg mu się oprzeć nie zdoła, a jednakże nad Worsklą poniósł haniebną klęskę i ratować się musiał ucieczką. Niewielu powróciło z tych, co poszli za nim. — Słowa królowej znów były proroczem widzeniem.
Życie Jadwigi zbliża się do końca: Bóg krótki kres zamierzył jej ziemskiej pielgrzymki. Szybko wypiła swój kielich goryczy, i oczyszczona bólem z ziemskiej zmazy, jako duch jasny, czysty, wstępuje do lepszej ojczyzny.
Wydaje się królestwu, że Pan wysłuchał ich błagań i ześle upragnione dziecię. Jakież ogromne szczęście dla Jadwigi. Więc i na niej spoczęło wreszcie błogosławieństwo, nie będzie potępiona między niewiastami.
I wdzięcznem sercem za dar tak wspaniały podwaja służbę Bogu i surowość życia. Post, modlitwa, dobre uczynki — to jej codzienne sprawy i rozkosze, one odpowiadają potrzebom jej duszy.
Król Jagiełło, bawiąc na Litwie, pisze do ukochanej małżonki, aby kazała sobie przed słabością nowem obiciem pokryć ściany swej komnaty. Lecz Jadwiga odpowiada mu jakby w przeczuciu tego, co nastąpić miało:
— Okazałości światowej już dawno się odrzekłam. Pora macierzyństwa bywa porą śmierci. Więc nie znikomym blaskiem złota i klejnotów, lecz ubogą a cichą pokorą powinnam przyjąć łaskę, którą mię Bóg nawiedza.
Dnia 22 czerwca 1399 roku dała życie córeczce, która w trzy tygodnie umarła, a w kilka dni po niej i matka, d. 17 lipca mając lat 28.
Umierała samotna, jak przeszła przez życie. Nie było przy niej nikogo z rodziny, bo nikogo nie miała już na świecie, a król wezwany z Litwy, zastał ją na marach. Otaczało ją tylko duchowieństwo i poważni panowie krakowscy.
Spokojnie i pogodnie żegnała się z życiem. Ostatnią wolą wszystkie swe klejnoty, wszystkie pieniądze własne, drogocenne szaty, przeznaczyła na Akademję Krakowską i wsparcie ubogich i sierot. Biskup krakowski, Piotr Wysz, niegdyś spowiednik królowej, i kasztelan Jaśko z Tęczyna, jej zastępca w sprawie o potwarz Gniewosza, powołani zostali przez nią do wykonania jej ostatnich rozporządzeń.
Zakończywszy tak sprawy ziemskie, wpatrzona w postać Ukrzyżowanego, lekko i cicho przeszła w niebieskie krainy.
Trudno opisać żalu i rozpaczy, jakie zapanowały w Krakowie, gdy w zamku na Wawelu wywieszono czarną chorągiew. Tłumy, oblegające mury od dni kilku w niespokojnej trosce o zdrowie królowej, jęknęły teraz w straszliwej rozpaczy. Wydawało im się to niepodobieństwem, aby Bóg zabrał im tę opiekunkę, — nic utulić nie mogło ich boleści. Z ponurym głosem dzwonów łączyły się szlochania ludzi, krzyki rozpaczy i głośne modlitwy. Noc lipcowa dopiero uciszyła miasto: łzy i jęki z pod murów zamku przeniosły się do ludzkich siedzib, napełniając je żalem i smutkiem.
Nazajutrz wystawiono ciało królowej w katedrze i otwarto ludowi dostęp do tej drogiej dla nich świętości. To też procesje szły za procesjami i kościół był od świtu pełen ludzi. Spieszyli do jej trumny chorzy i kalecy z mocną wiarą, że zostaną uzdrowieni; u stopni sarkofagu składały swe bóle wszystkie udręczone serca z tą nadzieją, że tu znajdą i pociechę; — lecz przedewszystkiem miłość wiodła te liczne rzesze, miłość wdzięczna i nie pragnąca już niczego, tylko raz jeszcze spojrzeć na królowę i zachować jej obraz w pamięci do grobu.
Opowiadano o cudownych uzdrowieniach, jakie miały, miejsce przy jej zwłokach, — nazywano Jadwigę jednogłośnie świętą i spodziewano się kanonizacji.

Lata mijały, — czas uciszył żale, — o kanonizacji jakoś zapomniano, — lecz wspomnienie Jadwigi jasne i anielskie trwa przez wieki. I nietylko nie traci blasku, lecz występuje coraz promieniściej w chwale szlachetnych czynów i świętego życia. Bo aureola jej cnoty i zasług wywalczona bolesną modlitwą w Ogrójcu i najtrudniejszem na świecie zwycięstwem — nad własnem sercem i wolą, nad sobą.
W tej walce dziecko piękne i radosne, bogato uposażone darami umysłu i serca, żądne miłości i ziemskiego szczęścia, — przeistacza się nagle w istotę mężną, która mężnie depcze, co ziemskie i własne, i staje pod sztandarem ideału, by jak pokorna służebnica Pańska stać się Aniołem Stróżem swojej ziemi. Droga jej życia, stroma i skalista, krwawi jej stopy, ale wiedzie w górę, i podnosi ludzkiego ducha ku wyżynom, gdzie jaśnieje jej cnota nieśmiertelna.

Szczęśliwy naród, który ma taką patronkę z krwi królów swoich, i w czystości serca cześć jej oddawać może. Bo ta, która umiłowała go za życia, nie straciła w wieczności swojej królewskiej purpury, lecz podnosząc ku sobie serca i dusze ludu, jak blask słońca podnosi kielichy ziemskich kwiatów, — wiedzie go świętą drogą przeznaczenia, jak król duch nieśmiertelny i wieczyście z nami zjednoczony.








  1. Matka zamordowana w 1386 r., siostra Marja umarła w 1395 r.
  2. Brat Ulrycha, który zginął pod Grunwaldem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.