Strona:Cecylja Niewiadomska-Królowa Jadwiga.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gromadzi się od rana w zamku duchowieństwo, panowie, dostojnicy i tłum gości. Oczekują ukazania się królowej. Oto staje przed nimi w gronie niewiast, w stroju koronacyjnym i królewskim płaszczu, pogodna i spokojna, z podniesionem czołem, bo w sumieniu jest czysta i gotowa spełnić to wszystko, co jej Bóg dzisiaj powierza.
Uroczysta procesja ciągnie do katedry przy biciu dzwonów, królowa pod złocistym baldachimem, rozlegają się dźwięki trąb i fletów.
W kościele mszę odprawia arcybiskup, w asystencji biskupów i dostojników kościoła. Przed Ewangielją namaszcza królowę i odbiera od niej przysięgę. Brzmią wyraźnie słowa Jadwigi, gdy na pytanie: czy chce zachowywać prawa, swobody i przywileje narodu? — odpowiada uroczyście i spokojnie:
— Chcę, tak mi Boże dopomóż!
To przysięga.
Po namaszczeniu arcybiskup wkłada koronę na jej czoło, poczem przy odgłosie fletu i okrzyków odprowadzono królowę do tronu, gdzie do końca nabożeństwa pozostała.
Po koronacji uczta i zabawa, pląsy do późnej nocy i wesołość. Ale ona, królowa, już nie ma tu równych. Jej równym byłby tylko jej małżonek, bez niego w tłumie tym czuje się sama, choć otoczona hołdami, miłością, chociaż dzieli się sercem z tym narodem, który przyjął ją tak serdecznie.
A nazajutrz w stroju królewskim monarchini zasiada na rynku krakowskim, aby przyjąć przysięgę od mieszczaństwa i zatwierdzić ich przywileje.
W tych uroczystych chwilach niewątpliwie myśl je wybiega w przeszłość i wzywa Wilhelma: wszak powinien być przy niej. Nie budzi to w niej jeszcze niepokoju: kto wie, jakie go sprawy zatrzymują? — z godnością i powagą czekać