Strona:Cecylja Niewiadomska-Królowa Jadwiga.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już cztery lata blisko nie widziała Jadwiga Wilhelma, rozstali się dziećmi, mając po lat jedenaście, — jej miłość była dotąd marzeniem tylko o miłości, naturalnem pragnieniem szczęścia, które przywykła widzieć w związku z wybranym przez ojca małżonkiem. Lecz pobożną jej duszę równie marzeniem cudnem porywała zasługa apostołki; szczera i gorąca wiara wskazywała jej tam obowiązek.
Więc w tej chwili chodziło tylko o to, gdzie leży ten istotny obowiązek: czy w jej przysiędze ślubnej, czy w wielkiej sprawie całego chrześcijaństwa? Wnuka świętych, chrześcijanka, wahać się długo nie mogła: jeżeli rzeczywiście jej śluby z Wilhelmem kościół dla świętej sprawy unieważnia, — jeżeli wola Boga —
Musi mieć tylko pewność, że taki jest jej obowiązek. Więc ją przekonywają. Ma czas do namysłu, bo w Krakowie zjazd wielki, z całego królestwa, by posłowie Jagiełły zanieśli panu swemu odpowiedź od całego narodu polskiego.
Wtedy słowo Jadwigi rzecz rozstrzygnie.
To słusznie, lecz dlaczego Wilhelm nie przyjeżdża? Dlaczego on w tem wszystkiem nie ma żadnego udziału? Jest rycerzem i chrześcijaninem, młoda wyobraźnia chętnie widzi w nim bohatera, — jeżeli trzeba, — jeśli tak im przeznaczono, to oboje powinni zrzec się swoich ślubów. Bez jego woli wydzierać mu szczęście — odbierać nawet zasługę ofiary — czy jej wolno? czy się na to zgodzić może?
Ale któż ją zrozumie? Panom polskim o dobro kraju tylko chodzi, jej szczęście dla nich obojętne, nie ma pomiędzy nimi przyjaciela...
Otóż znalazła: pan Gniewosz z Dalewic odgaduje jej myśli, ofiaruje pomoc. Teraz może przynajmniej uprzedzić Wilhelma: niech wie, co się tu dzieje. Niech on jej powie, że ich wspólne szczęście było tylko marzeniem. Powinien przyjechać.