Strona:Cecylja Niewiadomska-Królowa Jadwiga.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im się udać wypadnie. — Byle nie tu, gdzie ją zelżono. Jak najdalej od panów i Krakowa.
Wilhelm czeka. Podobno w kamienicy Morsztynów na Sławkowskiej. Może nieraz czeka napróżno. Jadwiga upatruje sposobności. Musi obmyślić dobrze, aby się ucieczka udała. Wie, że stawia wszystko na ostatnią kartę.
Zdaje się wreszcie, że nadeszła chwila: bramy zamku strzeżone, ale u stóp wieży Lubranki jest mała furtka prawie zapomniana. Tędy o zmroku wymknie się królowa, a skoro się raz znajdzie za murami, nie powróci tu więcej bez Wilhelma.
Nadszedł dzień i godzina. Jadwiga w towarzystwie paru niewiast cicho zstępuje po kamiennych schodach. — Już stanęła przed furtką, — lecz — rygle i żelazna kłódka, pachołkowie.
Stanęła oniemiała i zdumiona. Nagle krew gorąca zawrzała w niej dumą.
— Otwórz bramę — wydaje rozkaz.
— Niewolno.
— Królowa rozkazuje!
— Niewolno — powtarza nieszczęsny pachołek.
— Niewolno mnie? — Kto broni?
— Pan kasztelan.
— Co? Mnie? Królowej? — Podaj! — rozkazuje, sięgając po topór. Chwyta oburącz i uderza w bramę.
A wtem u nóg jej klęka siwy starzec, Dymitr z Goraja, wierny sługa ojca i dziada. Pochyla siwą głowę aż do ziemi.
— Królowo! Pani! Jak przed Bogiem klękam: pomyśl, co czynisz? Otworzy bramy słowo twoje, bez topora, lecz w imię Boga, pomyśl!
Topór wypadł z ręki królowej, — topór wypadł. Łzy spływają po licu, łzy gorące. Tam czeka ukochany, ocze-