Czarnoksiężnik Twardowski/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Poezye Gustawa Zielińskiego | |
Data wydania | 1901 | |
Wydawnictwo | Własność i wydanie rodziny | |
Drukarz | S. Buszczyński, Toruń | |
Miejsce wyd. | Toruń | |
Źródło | skany na commons, t. II | |
Inne | Cały tom II | |
| ||
Indeks stron |
CZARNOKSIĘŻNIK
TWARDOWSKI.
Dwa ustępy z dramatu osnutego na podaniach gminnych.
OSOBY.
USTĘP PIERWSZY.
PAŁAC.
Wspaniała komnata — po jednej i drugiej stronie, fantastyczne karjatydy utrzymują strop z rzeźbą złoconą; — głąb’ sceny zajmuje w ścianie ogromne zwierciadło. — Noc — w wazonach alabastrowych palą się kadzidła — przy ścianach lampy różnokolorowe, stłumione rzucają światło; — po jednej stronie: stół kobiercem okryty, na którym leżą wielkie księgi i cały przyrząd czarnoksięzki i astrologiczny, a między tym laska czarnoksięzka; po drugiej: na sofie perskim okrytej kobiercem, wśród jedwabnych poduszek, złotemi frendzlami i kutasami obszytych, w chińskiej jedwabnej czarnej szacie ze smokami, śpi Twardowski.
Chór duchów piekielnych.
Czuwajmy! czuwajmy Niech myśli szalone, (Twardowski zrywa się ze snu).
Twardowski. Jak mnie sny męczą! — hej!... przybądź szatanie! (do Szatana, który wystąpił z pod ziemi). Nową rozrywką wstrząśnij umysł mój... Szatan. Chcę być posłusznym — choć wyznam ci panie, Twardowski (z ironją). O nędzny karle! takaż twa potęga?... Szatan. Roskoszy ludzkich wprawdzie spora księga, Twardowski (z gniewem). Milcz! bo powściągnę twój język zuchwały! — Szatan. Mistrzu! tem słowem niech cię nie obrażę, (po chwili milczenia) Mógłbyś już sobie i nam pofolgować, Twardowski (śmiejąc się). Cha, cha, cha! widzę dobrze jesteś kuty, (po chwili namysłu) Kiedy twa głowa w pomysły niepłodna, Szatan (po chwili także namysłu). Ona śpi teraz... Twardowski Najlepiej, gdy senna — Szatan. (bierze ze stołu laskę czarnoksięską i dotykając nią zwierciadła) Więc patrz!... (w zwierciedle ukazuje się cela sklepiona, oświecona lampką wiszącą przed obrazem Matki Boskiej Częstochwskiej — klęcznik — łoże skromne, na którem w powabnym nieładzie, przez pół okryta, śpi Hanna. — Anioł stróż, z założonemi na krzyż rękami, stoi nad jej wezgłowiem). Twardowski (przybliża się do zwierciadła i mówi z zachwyceniem). Przedziwny wdzięków zbiór!... Szatan (na stronie) Namiętny wzrok Twardowski Czuję... jak wre Szatan (na stronie) Trzeba mu dolać żaru (głośno) Mistrzu! chcesz może podsłuchać Twardowski (z zapałem). Ach! zbudź ją!... zbudź! (Szatan dotyka łaską zwierciadła — Hanna ma sen niespokojny — w końcu się budzi). Hanna przeciera oczy, ogląda się z obawą, nareszcie uspokojona widokiem celi, mówi: Ach! to widzenie jakże mnie strwożyło! I jakaś błogość me serce owiała, (składając ręce do obrazu Matki Boskiej) O Matko Boża!... (usypia) Twardowski (na stronie) Myśli jej czyste, jak wody krynicy, (głośno i z mocą) Szatanie! Szatan. Słucham cię panie. Twardowski. Do jej komnaty ukaż mi drogę... Szatan. Mistrzu! nie mogę, Twardowski. Ha!... to sam trafię bez twojej pomocy, — (posuwa się ku zwierciadłu, widzenie znika) Gdzież jest? — o wstrzymaj lube widziadło! (porywa za sztylet i uderza) Ha!... raz przepadnij ty piekielna mocy! (zwierciadło rozpada się na wiele części) Szatan. Niebaczny! — po cóż rozbiłeś zwierciadło? To wszystko — w dziwnem zwierciadła przezroczu, Twardowski. Ej! szatanie, Szatan (przerywając). Cóż to? — czy chcesz mnie postrzydz w kanoniki,[1] (po chwili milczenia). O niej ci powiem, bo powieść niedługa. Że wszelkie względy i myśli światowe Twardowski (z radością). Więc mieć ją będę. Szatan. Za skutek nie ręczę. (po chwili namysłu) Chyba że tam, (po chwili milczenia) Jeśli chcesz — szczęścia możemy próbować! Twardowski (z radością). Prowadź mnie, prowadź! (odchodzą) Chór duchów piekielnych. Ścigajmy!... ścigajmy!.. I wciąż w nią dmuchajmy... USTĘP DRUGI.
KARCZMA.
Na przodzie sceny, po lewej stronie, stół karczemny na trzech krzyżowych nogach, zastawiony jedzeniem, dzbanami i roztruchanami; — na lawach przy stole: Starosta, Wszebór, Sasin i inni myśliwi z trąbkami i kordelasami u boku, siedzą z puharami w reku. — Służba myśliwska krząta się około stołu — w kącie przybór myśliwski: rozjazdy, oszczepy, dzidy i t. d. W głębi drzwi wchodowe, w bliskości tychże ku prawej stronie: komin, na którym rzęsisty ogień się pali; — przy kominie, na ławce o piec oparta, siedzi Justyna żebraczka, w łachmanach, z głową dziwacznie w liście i kwiaty ubraną; trzyma wrzeciono i przędzie, a przed nią stoi kołyska, którą niekiedy kołysze — po prawej stronie sceny, drzwi do alkierza, przy których, o uszak oparty, stoi Żyd arendarz i oczekuje na rozkazy myśliwych.
Chór myśliwych. Hej! pijmy... użyjmy, (piją) Starosta (do Żyda) Żydzie, staw miodu, kiedy zbrakło wina! (Żyd, ze służbą myśliwską, wynosi z alkierza dzbany z miodem a nalawszy puhary, stawia je na stole) Starosta (do myśliwych) Dziś nam się gruba wymknęła zwierzyna, Wszebór. Czas bo fatalny mieliśmy dziś w kniei. Starosta. Co to fatalny? — ja takiej zawiei Sasin. Co przeszło — to się w rychle zapomina. (podnoszą puhar i kosztując) Spotykasz takim miodem... Starosta. Moja wina, (Żyd się kłania) Że póki trąbka nie wyzwie nas w knieje, Chór myśliwych. Więc pijmy — użyjmy, (piją) Justysia (kołysząc dziecię śpiewa) Luli maleńki, luli, Starosta (do Żyda) Co to za śpiew?... i skąd jest ta niewiasta?... Żyd. Jakaś żebraczka — zdaje się, że z miasta, (posuwa się ku Justysi)
Starosta (wstrzymując go) Zostaw ją — niech śpiewa, Justysia (śpiewa) Był piękny Maj, Chór myśliwych. Hejże! w górę czasze! (piją) Justysia (śpiewa) Zakradł się wąż, Chór myśliwych. Przecież my nie mnichy, (piją)
Justysia (śpiewa) Dość jęków!... dość!... Chór myśliwych. Cha, cha, cha! — gdy śmiéchy, Starosta. Piliśmy zdrowie Króla Jegomości, — Chór myśliwych. Zgoda! (piją — niektórzy już śpią o stół oparci) Jeden z orszaku, (w pół pijany) Wartoby jeszcze wypić zdrowie — ojca! Wszebór. Bierz go tam licho — może jaki zbójca... (zasypia)
Starosta. Ha! — i mnie złamał trud całodzienny. (usypia)
Pierwszy z orszaku, (już w pół pijany śpiewa) Hej! pijmy! Pierwszy z orszaku. Oj śpijmy. Pierwszy z orszaku, (kończąc zaczętą piosenkę) Co dzisiaj to nasze... Sasin (przebudzony) Pal djable i dzbany i flasze. Justysia (śpiewa) Luli maleńki luli, (Podczas śpiewu Justysi myśliwi zasypiają, siedząc lub leżąc na ławach i opierając się na stole). Jeden ze służby (do innych, przypatrując się myśliwym) Ho! ho! nie na żart śpią nasi panowie, (Służba zbiera ze stołu jedzenie i dzbany z miodem, i z niemi wychodzi. Żyd, dawszy znak Justysi, aby nie śpiewała i nie budziła myśliwych, z ostrożnością odchodzi do alkierza; Justysia opiera głowę o piec i zasypia. — Ogień na kominie przygasa). Twardowski, w czarnym krótkim ubiorze, i Szatan w barwie jako Służący, wnoszą na ręku omdlaną Hannę. — Szatan podaje zedel, na którym ją na przodzie sceny sadzają. — Podróżni w długich czarnych płaszczach włoskich.
Twardowski.
(ukazując na omdloną Hannę, z oburzeniem do Szatana) Patrz! cóżeś zrobił? Szatan.
(przypatrując się omdlałej) To nic... trochę strachu... Twardowski (z gniewem pokazując po karczmie) Przeklęty djable! jak mogłeś nas, w lochu Szatan. Gmach gotów... i czeka... (ukazując na Hannę) Patrz, jak bladość Nawet to miejsce — za wszystko ci miłość (podając Twardowskiemu flaszeczkę) Ten kordyał ją zbudzi... (Twardowski zajęty Hanną. Szatan odchodząc — na stronie:) Teraz radź sobie! — jużeś w naszej mocy! (Szatan przybliża się do komina, rzuca kilka drewek na ogień i przypatrując się śpiącej Justysi) A! a! Justysia! — to mi się udało (zbliżając się do śpiących myśliwych) Ci śpią — ażeby zbudzili się w porę, (wyciąga środkową nogę z pod stołu, na którym oparci śpią myśliwi, i postawiwszy przy drzwiach wchodowych, wychodzi)
Twardowski wziętym od Szatana kordyałem, cuci omdlałą Hannę. Hanna budzi się, poglądając w koło z przerażeniem. Przebóg! gdzież jestem? — cóż to za postacie? Twardowski. Najmilsza! zbądź trwogi, Hanna. O nie! mój luby! — zaklinam na Boga, Twardowski. O moja droga! Błyszczy on teraz ogni tysiącem, Hanna. O luby! jakiż to obraz uroczy! Że my po błędnej postępujem drodze... Twardowski. To nocny tuman i skutek bojaźni, Hanna. Radabym wierzyć — lecz czyż sen tak trwoży? Twardowski. Słuchaj mnie Hanno! powrót do klasztoru Hanna. Nie kończ... wszakżem sługa twoja, Wiedź i rozkazuj. (słychać pianie koguta) Twardowski. O najmilsza moja, (Twardowski okrywa Hannę, płaszczem, który leżał na zydlu, i zabiera się do wyjścia)
(Podczas piania koguta, stół, na którym oparci spali myśliwi, upada, ławy się wywracają, a z niemi myśliwi padają na ziemię) Sasin (porywa się z ziemi) Co to? — gwałt? napaść? — gdzie szabla, gdzie topór? Starosta (podnosząc się z ziemi i śmiejąc się) Cha, cha, cha! komuż myślisz stawiać opór? Sasin. Cóż się więc stało? Starosta. Ha! cóż? stół był stary Wszebór (przypatrujcie się zwalonemu stołowi) Gdzie tam — to inna przyczyna, (pokazując nogę od stołu stojącą przy drzwiach) Jak mogła ta noga Myśliwi (z zadziwieniem) Prawda! Wszebór (oglądając się po karczmie i ujrzawszy Twardowskiego i Hannę) A! — patrzcie — skąd się tu wziął Niemiec? Myśliwi. Prawda! Wszebór (ukazując na Hannę) I z nim niewiasta?... to ich wina!... (do służby, która ukazuje się ze światłem we drzwiach wchodowych, do których Twardowski i Hanna zbliżają się) Nie puszczać! (Niema scena pomiędzy Twardowskim chcącym wyjść wraz z Hanną a służbą myśliwską tamującą im przejście, po kilku nieudanych próbach Twardowski z Hanną na dawne wracają miejsce)
Starosta (przypatrując się Twardowskiemu) Z stroju znać, że cudzoziemiec... Wszebór. Może to Hussyta? Jeden z orszaku. Może Graf jaki? Sasin. Ot, Niemiec i basta. Starosta (przypatrując się Hannie) Oczy-ż mnie mylą? — ta młoda niewiasta... (przecierając oczy) Czy urok jaki? tak, tak, — to jest ona. Sasin. Ho! ho! rzecz taka nie puszcza się płazem, Wszebór. Więc przystąpmy razem. Starosta. Nie trzeba — ja sam. (przysuwając się do Twardowskiego) Illustris Domine... Twardowski (z dumą przerywając) Co Waszmość żądasz? Starosta (groźno) Chcę spytać Waszmości, Twardowski (z dumą) To nadmiar śmiałości! (Twardowski z Hanną zabierają się do wyjścia) Starosta (zastępując drogę i dobywając kordelasa) Ja! precz? przez Bóg żywy! Hanna (poznając starostę) Przebóg! to brat mój! (widząc w ręku Starosty podniesiony kordelas, rzuca się naprzód i pada przed nim na kolana) O bądź miłościwy! Starosta (pokazując Hannę) O biedne dziecię! (ukazując na Twardowskiego) A temu — który z niedoświadczenia I nie szanuje świętego schronienia... Twardowski (dobywając oręża) Co? (Justysia, która w ciągu tej rozmowy przybliżała się ostrożnie i przypatrywała się z zajęciem Twardowskiemu, właśnie w chwili kiedy ten dobywa oręża, chwyta go obiema rękami za tęż rękę) Justysia. Tuś mi motylu! — Teraz mi zdąż Twardowski. Szalona! (wyrywa rękę i odtrąca Justysię)
Justysia (cofając się ku swemu miejscu, do Hanny, wskazując na Twardowskiego) Cha, cha, cha! piękna! — uciekaj! — to wąż! Starosta (do Hanny ukazując Justysię) Widzisz ofiarę! — przed Panem schyl skroń, Żyd (który wyszedł z alkierza i przybliżył się do rozmawiających, ujrzawszy Twardowskiego) To on! aj gwałtu!... oj będzież tu bieda! (w przerażeniu cofa się i ucieka do alkierza) Twardowski (do siebie) Sasin (do Żyda bladego i drżącego, którego służba za kołnierz z alkierza wyprowadza) Chodź żydzie — gadaj — ten Niemiec ci znany? Żyd (kłaniając się, do Starosty) Wielmożny Panie!... Starosta (groźno) Cóż prawdy się dowiem? (Żyd milczy)
Sasin. Sasin (przyskakując do Żyda z kordelasem) Żyd (przestraszony) Już powiem!... już powiem!... (mówi i chowa się za służbę, która go trzyma) To rabuś... oszust... cygan nad cygany... Kiedy w Krakowie trzymałem gospodę, Myśliwi (cofając się z przerażeniem) Czarnoksiężnik?... Twardowski (z dumą) Tak! Hanna (załamując ręce) Nieba! Starosta. Toś nielada ptak!... (do służby) Pojmać i w łyki! (służba posuwa się ku Twardowskiemu)
Twardowski (groźno) Ani kroku dalej! I ja tu nie sam — na moje wezwanie (chwila milczenia)
Sasin. Hola! — strasz sobie piekielnemi draby (myśliwi z kordelasami posuwają się ku Twardowskiemu)
Twardowski. Wzywam cię — staw się szatanie! (pomiędzy Twardowskim i myśliwemi, z pod ziemi w płomieniach występuje Szatan, w czarnym, bogatym w złoto ubiorze. Myśliwi z przestrachu usuwają się w głąb’ karczmy)
Twardowski (do Szatana) Zabaw tych Ichmościów! Szatan (z pokłonem zwracając się do Myśliwych) Jestem na usługi... (widząc ich przerażenie) Cóż to? tak wszystkich ogarnęła trwoga? Patrzycie na mnie jakby na raroga? Wszebór (na stronie, do towarzyszy) Podobno lepiej wynieść się zawczasu, (Myśliwi posuwają się ku drzwiom)
Jeden ze służby myśliwskiej.
(wpada do karczmy z przerażeniem) Strach! strach! co się tam koło karczmy dzieje!... (ogólne przerażenie) Żyd (wynosi się chyłkiem do alkierza, ale otworzywszy drzwi, cofa się z przestrachem i jeszcze prędzej je zamyka) Nu, to już po nas! Szatan (do myśliwych) Weźcie Waszmość czasze, (Żyd się chowa za myśliwych. Szatan ze stołu, który służba myśliwska w ciągu poprzedzającej sceny zastawiła, z pomiędzy kilku czasz stojących, bierze jedne i śpiewa przedrzeźniając śpiew myśliwych) Hej! pijmy, użyjmy, co dzisiaj to nasze. (pije, z czaszy płomień bucha)
Twardowski (wesoło) Szatan jak widzę w dobrym dziś humorze, Myśliwi (załamując ręce) Cóż my poczniemy? Hanna (składając ręce i wznosząc oczy do góry) Miłosierny Boże! Justysia (na swojem miejscu przy piecu, nie zważając na tę całą scenę, śpiewa) Luli, mój mały, w śnie słodkim luli, (słychać zewnątrz mocne krakanie) Myśliwi. Ach! cóż za wrzaski!... Szatan (do myśliwych) Tylkoż się nie trwóżcie, Sasin (na stronie) Uf! — po tej przemowie, Szatan. Ostrzedz winienem — że w polskim języku Co się subtelnym dowcipem zaszczyca. Twardowski (który słuchał końca z niecierpliwością) Po cóż kołujesz dalekiemi słowy, Szatan. Wybacz — te wybryki, Twardowski (z zalęknieniem) Jakto? Szatan. Po prostu, znajdujesz się w Rzymie, Twardowski. Kłamstwo! Szatan. Jak widzę, pamięć ci nie służy. (dobywa cyrograf, rozwija go i zwraca się do Myśliwych) Waszmość osądźcie sami... (milczenie) Brzmi tak: Twardowski. To ci się sztuka udała mój biesie! (porywa na ręce dziecię z kołyski i mówi z ironją do Szatana) Teraz niech Waszmość stuli swoje szpony Justysia.
(widząc, że Twardowski zabrał dziecię, zrywa się ze swego miejsca i posuwa się ku niemu) Przeklęty! oddaj mi dziecię! (robi poruszenie jakby chciała dziecię odebrać)
Twardowski (z gniewem) Odstąp odemnie nikczemny gadzie! Ciebie, w otchłanie wciągnę gorejące, (podnosi dziecię, jakby chciał zamiar wykonać i rzucić je o ziemię. Ogólne przerażenie)
Justysia.
(klękając przed Twardowskim, z przerażeniem) Nie! — nie! — weź, zabierz, niech ja wprzód ginę! (błagając) A ocal biedną dziecinę. (wyciągając ręce do dziecka) Dziecino droga, (powraca na dawne miejsce z głową spuszczoną, siada i kołysze pustą kołyskę)
Szatan. Pfe, mistrzu, tak się żartować nie godzi, Wygrałbym sprawę — sąd, z duszą i ciałem Twardowski (przerywając) W kąt djable ze starem przysłowiem. Szatan (zatykając uszy) Dość! dość! żeś mądry, to przyznać ci muszę. (zwracając się do Myśliwych) Cóż? czyliż nie tak? Starosta. Umywamy ręce Twardowski. Raz skończmy szatanie! (do Szatana wskazując na drzwi wchodowe) A ty! stój na straży! (do Hanny, zabierając się do wyjścia) Chodź, droga Hanno... Hanna. Nie — ja tu zostanę, Twardowski. Hanno! cóż to znaczy? I los nam wdzięczniej uśmiechać się raczy... Hanna. Kochałam ciebie — dopókim sądziła, (po chwili namysłu) Tyś zaparł się Boga, Że ja... niewiasta rumienić się muszę, Twardowski. O Hanno! po coś to słowo wyrzekła! (po chwili namysłu) Kto straci wiarę, kto raz na bezdroże, Schyli doń rękę — nim z przepaści wstanie (po chwili namysłu) I jam się w sidła obłąkał rozumu, (po chwili znowu namysłu) Zgrzeszyłem — ale nie lękam się kary! (oddając dziecię Justysi) Matko, weź dziecię... wychowaj je w cnocie, (podając rękę Szatanowi) Szatanie! rękę masz! Chór duchów piekielnych. Już nasz! hurra! już nasz! (Szatan porywa Twardowskiego i w górę się z nim unosi, w czasie tego wznoszenia słysząc śpiew Godzinek:) Zacznijcie wargi moje chwalić Pannę Świętą, (Śpiew milknie, zagłuszony przeraźliwem krakaniem. — Szatan i Twardowski w górze znikają; — ogólne osłupienie)
Justysia.
(z dzieckiem na ręku, postępuje na miejsce, z którego Szatan porwał Twardowskiego, podnosząc rękę w górę i ukazując przytomnym) Widzicie! widzicie! bies zerwał dach chaty, (słychać pianie koguta) Widzicie! wśród cieniów, świta plamka blada, (podnosząc dziecię do góry) Dziecino droga! Chór aniołów. Dusza grzesznika zawisła w przestworze Długa pokuta, zbawić ją może, (wszyscy przytomni padają na kolana) Chór. W proch... w proch... — przed Panem!
|
W papierach pośmiertnych po Gustawie Zielińskim, znaleźliśmy ślady, że pierwotną jego myślą było, napisanie libretta do opery p. t. „Mistrz Twardowski“, do której muzykę miał pisać A. Moniuszko. Co stanęło na przeszkodzie pierwotnemu zamiarowi — niewierny. Zieliński widocznie zamiar zmienił, napisawszy tylko dwa ustępy w formie dramatycznej, zatytułowane: „Czarnoksiężnik Twardowski.“ Pozostawiony szkic libretta Aktu I-go, do opery: „Mistrz Twardowski,“ jest następujący:
(Po lewej stronie sceny: gospoda z ławami przed domem; po prawej: dalej od sceny, kościółek wiejski, głąb sceny stanowią wzgórza i skały)
Scena I. Żniwiarze i żniwiarki, z kosami i sierpami, z wieńcami ze zboża, bławatków i maków, schodzą z gór z pieśnią żniwiarską, przed gospodę. Kmieć Bartosz z żoną, odbierają wieńce i dziękują żniwiarzom za ukończone żniwa, zapraszając ich, aby zechcieli się zabawić, jadło bowiem i picie przygotowano, jako też i muzykę, aby młodzież mogła pohasać. Rózia, ich wychowanica, jako najlepsza we włości śpiewaczka i tanecznica, będzie tańcom przewodzić. Dziwią się jednak, że Rózia razem z innemi z pola nie wróciła. — Żniwiarze powiadają, że zaraz przybędzie: że przodowała na zagonie, a ukończywszy prędzej od innych robotę, chciała ich wyprzedzić, ale dostrzegłszy u stóp skały jakiegoś człowieka zemdlonego czy chorego, pośpieszyła mu z pomocą; — widzieli z daleka jak go właśnie w tę stronę prowadzi. — Odzywa się dzwonek kościelny na nieszpór; Bartosz, wzywa żniwiarzy, aby szli z nim podziękować nasamprzód Bogu i N. Maryi Pannie, za obfite żniwa i dokonaną pracę, zwłaszcza, że to jest wigilija do Wniebowzięcia, a po skończonych nieszporach zacznie się okrężne z tańcami.
Scena II. Rózia, ostrożnie z gór sprowadza Twardowskiego, niosąc dużą jego księgę; prosi, żeby spoczął i pyta, czy nie zechce czem się posilić. Twardowski odmawia, dziękując jej tylko za pomoc udzieloną. Opowiada jej, że zbierając w górach rośliny, osunął się ze skały, a spadając stracił przytomność; — szczęśliwym trafem zaczepił się u krzaków, nad urwistym potokiem, lecz bez jej pomocy byłby może życie utracił: — pyta, czem mógłby jej to wynagrodzić. — Rózia znów zaciekawiona dopytuje, dla czego on dla jakiejś tam jednej rośliny, życie swoje naraża — jaki cel? poco? i t. d. Twardowski jej to tłomaczy i zarazem zachwyca się naiwnością wiejskiego dziewczęcia, dając jej poznać, że mu się bardzo podobała i radby być przez nią pokochany, ale Rózia w żart to obraca; gdy jednak Twardowski mocniej i natarczywiej nalega, Rózia usłyszawszy organ i śpiew kościelny, wyrywa mu się i biegnie do kościoła.
Scena III. Twardowski sam. — W myślach jego odbywa się walka, pomiędzy namiętnością wywołaną widokiem Rózi, a nauką, której dotąd życie poświęcał, zestarzawszy się i zwiądłszy nad ślęczeniem w księgach, a niczego nie doszedłszy i o krok choćby naprzód za pewną granicę nie postąpiwszy; — oskarża świat i Boga.
Scena IV. Z gospody wychodzi Szatan, w kusym niemieckim stroju z zakrzywionym harcapem z tyłu; siada Twardowskiego, żartując i pokpiewając z niego, że się w dalekie zapuszcza rozmyślania, wtenczas, kiedy szczęście jest tuż blisko, byle je tylko potrafił uchwycić; pochlebia jego rozumowi i próżności, że jako człowiek z wyższem wykształceniem, powinien raz już porzucić wszelkie uprzedzenia, które dobre są dla gminu, lecz nie dla ludzi, którzy przez wszystkie stopnie przeszli wiedzy, — którym jeden tylko krok uczynić naprzód, a dosięgną celu swoich marzeń. W tej scenie, słychać wciąż pieśń pobożną ludu i organ kościelny. — Twardowski z zajęciem, chętnie słucha słów uwodziciela.
Scena V. Lud powraca z kościoła. — Kmieć Bartosz z żoną, ujrzawszy nieznajomych, zaprasza ich uprzejmie, aby i oni zechcieli wziąć udział w mającej się rozpocząć zabawie. — Muzyka, tańce żniwiarzy i śpiewki. — Twardowski tymczasem zbliżywszy się do Rózi, coraz bardziej nią zajęty, zaleca się jej i bałamuci. Szatan zaś, bawi się swoim sposobem, wyprawiając różne figle i starając się niemi odwrócić uwagę, od zajętych sobą Twardowskiego i Rózi. — Wywołuje nareszcie zamięszanie i bójkę między żniwiarzami, a sam znika, wystawiając Twardowskiego na sztych pijanego i rozsrożonego chłopstwa. — Zbliżająca się burza, rozpędza lud na wszystkie strony.
Scena VI. Na Krzemionkach. Szatan uprowadzając Twardowskiego, obiecuje mu wszystkie dostatki i uciechy ziemskie, w zamian za duszę. Twardowski przystaje. Chór duchów piekielnych tej czynności obecny, śpiewa. Przed podpisaniem cyrografu, Wiara i matka ukazują się Twardowskiemu, ale on ich ostrzeżenie odrzuca i cyrograf podpisuje, śród radosnego śpiewu duchów piekielnych. Szatan jako sługa pokorny, hołd mu oddaje. — Tymczasem, Bartosz na czele tłumu wieśniaków, zbrojnych w kije i palki, ścigając Twardowskiego, przybywa, aby się zemścić za Rózię. — Finał. — Twardowski nie mogąc się uwolnić od natarczywości nacierającego chłopstwa, każe szatanowi przedstawić się we własnej swojej postaci. Szatan w ogniu, śród błysku i grzmotu przedstawia się ludowi, który w strachu rozbiega się na wszystkie strony.
Taki szkic I-go aktu libretta do opery „Mistrz Twardowski,“ rzucony był na papier przez Zielińskiego, wraz z kilkoma początkowemi strofkami, które poniżej podajemy.
Akt I-szy.
Żniwiarze z kosami a żniwiarki z sierpami, z których parć na przedzie w wieńcach ze zboża, bławatków i maku, zstępują z gór śpiewając pieśń żniwiarską. — Przed domem stoi kmieć Bartosz z żoną, oczekując na przyjęcie żniwiarzy.
Chór żniwiarzy.
Plon niesiemyć plon, Bartosz. Dzięki, dzięki mili żeńce Chór żniwiarzy. Składamy wam dwa te wieńce Niech wam po sto ziarn, Bartosz. Czem bogaci, przyjmiem radzi, Chór żniwiarzy. Co niewadzi, to niewadzi, Bartosz. Będą skrzypki. Jeden z chóru. O! i basy! Chór chłopców. Toż zabrzęczą nasze pasy. Bartosz. Będą tany, Jeden z chóru. I przyśpiewki. Chór chłopców. Toż to lep na nasze dziewki. Bartosz. I nie zbraknie, chleba, miodu Chór żniwiarzy. Toć nie umrzem u was z głodu, Bartosz. A zaśpiewa nam Rozyna Chór żniwiarzy. Toż to słowik, nie dziewczyna. Bartosz. Lecz gdzież ona?... czy została?... Jeden z chóru. Byle skrzypki posłyszała Ze sceny „na Krzemionkach“ mamy też tylko fragment, który poniżej podajemy. Krzemionki. Okolica skalista. — Noc. — Niebo okryte chmurami.) Chór duchów piekielnych. Cieszmy się! cieszmy (Twardowski i Szatan, w czarnych krótkich ubiorach wchodzą, prowadząc ożywioną rozmowę) Twardowski. Rzućmy dysputę — widzę że nie łatwa Szatan (śmiejąc się) Oj! uczony! Twardowski (oburzony) Co?... księgi spalić?... księgi, te filary, Szatan. Kruche to wspory, gdy w kopule szpary, |
Przypisy
- ↑ Alluzya do Janka, Archidyjakona Gnieźnieńskiego i Długosza, polskich Kronikarzy.
- ↑ Bakałarzem nazywał się myśliwiec, który długiem ćwiczeniem w tej się sztuce wydoskonalił; patrz: Maciejowskiego: Polska i Ruś aż do połowy XVIII-go wieku. T. II, str. 370 i następne.
- ↑ Wiszniewski, w Historyi Literatury Polskiej T. IV. str. 184 powiada: „że właśnie w XV wieku, wiele się pod względem lekarskim zmieniło. System muskularny począł ustępować przewagi nerwowemu i większej czynności naczyń, jak suchy kaszel we Francyi i osobliwsze krwotoki pokazują.“
- ↑
Odnośnik błędnie kieruje ku pierwszemu przypisowi redaktorskiemu.
- ↑ W przywileju nadanym w Czerekwicy r. 1454, przez Kazimierza Jagiellończyka, powiedziano: Item volumus et decernimus ut acta seu libri terrestres, per illos ad quos pertinet, juxta consuetudinem antiquam tentam consequentur. — Gołembiowski: Dzieje Polski, za panowania Kazimierza str. 96. — Księgi pod trzema kluczami Sędziego, Podsędka i Pisarza chowane być mają. Zygm. w Piotrk. 1538 roku. K. P. 434.
- ↑ Rok zawity, był to termin stały wyznaczony przed sądem, w sprawach Statutem Litewskim, Rozdziałem IV, art. 42 przewidzianych; a jeśliby która strona za wołaniem Woźnego, bez przyczyn prawnych nie stanęła, to w rzeczy na pozwie napisanej, upada i wiecznie ją traci.
- ↑ Chrisostomus, w 5 Homilii pag. 816 et seq.
