Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Schyli doń rękę — nim z przepaści wstanie
Z szeregiem myśli, jak z zaciętym wrogiem
Bój staczać musi — każdą wprzód ukorzyć,
Zgiąć, złamać, jeńcem u stóp swoich złożyć;
Dopiero wtenczas pojedna się z Bogiem.

(po chwili namysłu)

I jam się w sidła obłąkał rozumu,
Mniemałem, że w nim jest siła Wszechmocy,
Że on jest lampą, która w cieniach nocy
Po nad falami bezmyślnego tłumu
Świeci i żaglem kieruje, — jam wierzył,
Że rozum ścisłym poparty rachunkiem,
Tam mnie zawiedzie — gdziem stanąć zamierzył,
A reszta — jest ślepym trafunkiem.

(po chwili znowu namysłu)

Zgrzeszyłem — ale nie lękam się kary!
Ludzką pogardzam... Człowiek wiecznie błądzi...
Bogam obraził — niechże mnie Bóg sądzi,
Żem tak roztrwonił marnie Jego dary.

(oddając dziecię Justysi)

Matko, weź dziecię... wychowaj je w cnocie,
I z pieluch zaszczep w serce tej istocie,
Że rozum: czcza bańka — bez wiary!

(podając rękę Szatanowi)

Szatanie! rękę masz!

Chór duchów piekielnych.

Już nasz! hurra! już nasz!

(Szatan porywa Twardowskiego i w górę się z nim unosi, w czasie tego wznoszenia słysząc śpiew Godzinek:)