Błyszczy on teraz ogni tysiącem,
Wśród zgęszczonego ciętych sadów liścia; —
A bryzgi fontann bijących u wnijścia,
To deszcz brylantów i tęcza z opali. —
Jeśli na pałac raczysz zwrócić oczy,
Na kryształowych kolumn przezroczy
Łączą się łuki rzeźbione z korali.
Po licznych stopniach wiodących do góry,
Ujrzysz mozaiką kładzione marmury,
I długim rzędem błyszczące komnaty,
A wszędzie złoto i kwiaty.
Tam, tam, o luba! u tych pysznych progów,
Mogących godnie przyjąć nawet bogów,
Nieśmiała miłość — z pokorą, z poddaństwem,
Błaga — byś w gmach ten nowe wniosła życie,
Zabłysła gwiazdą na jego błękicie,
I jak królowa zawładła tem państwem.
O luby! jakiż to obraz uroczy!
Słów nie mam dosyć na objaw wdzięczności,
Nie blask to sprawia, który mnie otoczy,
Ale żeś godną uznał swej miłości.
Kiedy życzeniom więcej jest niż zadość,
I tylko w sercu gościć winna radość,
Czemuż ten obraz przejmuje mnie drżeniem?
Lękam się... wybacz, jedyny mój,
Czy ten czarowny pałac twój,
Nie jest snem, mrzonką, złudzeniem?
Bo umysł, w ciągłej kołatany trwodze,