Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I los nam wdzięczniej uśmiechać się raczy...
Czyż miłość twoja snem znikomym była?

Hanna.

Kochałam ciebie — dopókim sądziła,
Godnym miłości, — nawet w owej porze,
W którym traf twoje odsłonił nazwisko,
Choć mocno czułam, żem upadła nizko.
Jak nikt z swych marzeń niżej spaść nie może...
Kochałam przecież — bom wierzyła w błędzie:
To mąż niezwykły i potężny duchem,
To orzeł — który obłąkał się w pędzie,
Chciał w słońce lecieć — a niebacznym ruchem
Spadł na dół — przecież choć z skrzydłem złamanem
Pomimo ciosów, piorunów i burzy,
Stanie do walki — z światem i szatanem;
Czoło się jego nad fale wynurzy
Dumne, spokojne — i broni nie złoży
Chyba wraz z życiem — lub gdy się ukorzy,
Jedno przed Bogiem.

(po chwili namysłu)

Tyś zaparł się Boga,
Podeptał wszystko, co wzniosłe, co wielkie —
Uczuć najświętszych ostatnią kropelkę
Zniszczyłeś — kiedyś matce wydarł dziecię;
I aby nędzne uratować życie,
Wolałeś podejść, sztuką zażyć wroga,
Zamiast swą rękę uzbroić do bitwy
Zamiast swe czoło skłonić do modlitwy —