Tomasz Rendalen/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bjørnstjerne Bjørnson
Tytuł Tomasz Rendalen
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1924
Druk Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T. A.
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Det flager i byen og på havnen
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Sztab główny.
Jasna Mila, ciemna Tora,
Gruba Tinka, szczupła Nora.

Zachodzono długo w głowę, kto stworzył ten piękny wiersz o poprawnych rytmach i rymach i czy powstał on w szkole łacińskiej, czy też realnej.
Nie doszło do rozstrzygnięcia, ale, ile razy widziano te cztery damy razem, ryczano go za niemi, zrazu naprzemian z wierszem Antoniego Dösena, który brzmiał: — Tora, Nora, ora pro nobis, ale ponieważ nie było w nim Tinki, ani Mili, przeto stracił wnet popularność.
Ale i pierwszy wiersz nie potrwał długo, bo niebawem zjawiło się nowe słowo, a autorem jego był sam Tomasz. Nazwał on cztery dziewczęta swym sztabem głównym i niezadługo honorowe to miano przyznała im cała szkoła żeńska, męska i ogół mieszkańców miasta.
Znamy już trzy członkinie sztabu. Jasna Mila to Emilja Engel, podobna w żałobie do portretu emaljowego, gruba Tinka to Katinka Hansen, o głosie altowym, siostra Augusty, a szczupła Nora to córka naczelnika urzędu, która siedziała wraz z Tinka pod płachtą, podczas pamiętnej inauguracji w sali ćwiczebnej, Miała ona wielkie oczy i płomieniste włosy. Ciemnej Tory nie znamy jeszcze i musi ona zostać przez czas pewien osobistością mityczną.
Naczelnik przybył do tej okolicy przed rokiem zaledwo. Zwał się Jens Tue, ale przyczepiono mu zawołanie,,Jens-bawidamek“. Objąwszy stanowisko, nie został na miejscu, ale przez czas dłuższy jeździł po zagranicy z chore piersiowo żoną. Córka tymczasem przebywała w domu.
Lepiej byłoby może wysłać ją do krewnych i przyjaciół w Krystjanji, ale szkoła pani Rendalen i pensja zażywały wielkiej sławy. Zostawiono tu więc Norę, chociaż nie był to powód wyłączny.
Budziła ona zaciekawienie ogólne, była to osóbka modna, wysoka, śmigła, nie całkiem może wykwintna, ale wiedząca co to strój, śmiała w zachowaniu i pewna siebie. Nie raziła niczem, była łatwa w stosunkach i pozyskiwała sobie ludzi. Ożywiała wszystko, z czem weszła w kontakt, a osobom takim dużo się przebacza.
Nie mogli jej jeno długo ludzie przebaczyć niesłychanej masy listów, pisywanych i otrzymywanych z wszystkich stron. Nauczycielki żaliły się, że zaniedbuje naukę, koleżanki, że zaniedbuje je same. Nie patrzała na nic prawie. Zasypiała, mając palce powalane atramentem, z kupą listów przy łóżku na ziemi. Albo pisała, albo czytała listy, albo płakała nad listami. W każdej wolnej chwili biegła do swego pokoju, by dopisać kilka wierszy do listu, albo przebiec oczyma list świeżo otrzymany.
Koleżanki śledziły ją, to też kryła się przed pościgiem zaraz po obiedzie. Szukano, polowano i znajdywano ją w różnych miejscach, raz nawet na strychu, jak pisała list na wielkiej beczce, zdrętwiała i sina od zimna.
Pozostawiła w Krystjanji najmniej dwadzieścia przyjaciółek od serca, które pisywały do niej i otrzymywały długie odpowiedzi.
Na szczęście miała też inną namiętność, a zdarza się często, że jedna ratuje nas od drugiej. Zachwycała się muzyką, śpiewała czasem nader poetycznie, ale nie udawało jej się to z braku wyszkolenia.
Mimo to podziwiały ją koleżanki, a zwłaszcza Tinka Hansen, muzykalna także, chociaż w rodzaju innym i skromniejszym. Logiczne myślenie i wczesny rozwój miała wspólne ze zmarłą Augustą. Była prosta, jasna, pewna, umiała wszystko na pamięć i grała na fortepianie. Dopuszczona została tedy łaskawie do akompanjowania do śpiewu Norze. Ale ekspresji nie miała żadnej, to też Nora namozoliła się długo, zanim Tinka pojęła, o co idzie.
Pewnego dnia odkryła Nora altowy głos Tinki. Odtąd zaczęły się niezliczone duety. Podlotki powinny były zachować miarę w śpiewie, Nora była skłonna do przesady, Tinka umiała się hamować, to też wobec władczych zakusów Nory przychodziło do starć bezpośrednich. Ale Tinka nawykła zwyciężać, gdy miała za sobą słuszność, przeto z łatwością pokonywała koleżankę.
To stało się ostoją ich przyjaźni. Współuczennica podziwiająca Norę, a przytem trzymająca ją w ryzach, to był w istocie świetny materjał na przyjaciółkę od serca.
Nora ujawniła natomiast nieświadomej pod względem estetycznym Tince świat sztuki, a wzajem Tinka otwarła przed nią do głębi swe serce.
Dowiedziała się tedy tego, o czem nie wiedział cały świat. Tinka była zaręczoną, a „on“ właśnie przed kilku dniami udał się na studja do Krystjanji. Co tygodnia dostawać miała list i więcej nad ten jeden, z różnych powodów, mieć nie chciała. Zwał się Fryderyk Tegesen, był synem sędziego, a Norze objawiła Tinka pierwszej w świecie ową tajemnicę.
Nora popadła w zachwyt. Zaręczyny za zgodą milczącą rodziców i jeden list tygodniowo! Jakże się to odbyło? Ach, żadne z nich nie wiedziało dobrze. Pewnego razu, mając lat ośm, usłyszała przez uchylone drzwi rozmowę matki i pani Rendalen o Auguście, i Tomaszu. Od tego czasu wiedziała, że Tomasz i Augusta byli nierozłączni. Tyle wiedziała, reszta przyszła sama.
Po tych zwierzeniach zawarła Katinka z Norą niezłomną przyjaźń, a potem przeniosły to uczucie na inne także koleżanki. Nora zaczęła zaniedbywać stołeczne przyjaciółki, a listy jej zaczynały się coraz częściej słowami:
— Strasznie już dawno... czuję, doprawdy, wyrzuty sumienia, że dopiero dziś... itd.
Krąg przyjaźni w najwyższej klasie miał dość ciasne granice, mimo że Nora radaby była zawrzeć w nim zwłaszcza wszystkie obojętne koleżanki. Powodem było, że tron królowej zajęła już poprzednio inna i dotąd władała.
Była ona najbogatszą dziewczyną w mieście, wysyłano po nią do szkoły powóz i lokaja w liberji, gdy tylko zanosiło się na niepogodę, przyczem zawsze wyłaniała się wielka kwestja, która z uczennic ma jej towarzyszyć, a przytem zawsze niemal miała coś ładnego i nowego. Pieniędzy posiadała zawsze dużo i to tem więcej, im hojniej niemi szafowała, dawała jej bowiem matka, ojciec i dwaj nieżonaci wujowie. Pozatem wszystkiem była piękna, taktowna i delikatna. Nie używała gwałtownych słów, nie czyniła porywczych gestów nawet podczas ćwiczeń, miała głos cichy i była cała harmonijna. Za najbrzydszą rzecz uważała uniesienie. Kroczyła przez życie po kwiatach i wiodła tą drogą wszystkich, dopuszczonych do obcowania z sobą.
Znamy ją już, była to Mila Engel.
Niezbyt utalentowana, odznaczała się pilnością i zwalczała każdą trudność, jak należało. Lubiły ją wszystkie koleżanki, dobijały się o jej względy i formalnie marzyły o niej.
Tinka jednak nie zaliczała się do wielbicielek.
Pociągnąć ją mogła jeno istota wprost przeciwnego usposobienia. Mila zbyt była do niej podobna.
Gdy przybyła Nora i zbliżyła się do Tinki, a przez nią do innych, dotknęło to żywo Milę, a w chwili, gdy Nora zwróciła się także i do niej, było już za późno. Zachowywała się grzecznie, uprzejmie, ale nie wspominała ni słowem o sukcesach śpiewackich Nory, nie uśmiechała się, słysząc jej opowiadanie o stolicy, które cała klasa pochłaniała w prost zawsze. Tej obojętności ścierpieć nie mogła Nora i postanowiła pozyskać Milę, imając się metod, jakie tylko dorastająca dziewczyna ma do dyspozycji...
Potem zawiązało się stronnictwo. Dla Nory była Mila beztreściwą, samolubną, zimną, pedantyczną, pozującą na damę. Mila ze swej strony nie interesowała się wcale Norą, słuchała jeno jej słów i milczała. Nie podobały się też jej wielkomiejskie obyczaje, swobodą i zmienność, spostrzegła też brak uzdolnienia i charakteru. Z kilku uwag Nory wyciągnięto wniosek, że nie ma wiary, a stronnictwo Mili było religijne. Cechy tej nabrała od chorowitej i nabożnej matki swej, a przytem była dopiero co konfirmowaną.
W tym czasie zbliżyła się do kuzynki panien Jensen, małej Anny Rogne, wówczas bardzo gorliwej w sprawach religji. Anna, starsza nieco od Mili, ale niskiego wzrostu, nie miała zdrowia i kilka razy bliska była śmierci.
W kwestjach religijnych prześcigała wiedzą starszych i kapelan Wangen był z niej bardzo zadowolony. Skłonność swą do marzeń przeniosła Anna na Milę, była wielce uszczęśliwioną z tej wrażliwości, nazwała przyjaciółkę, „uduchowioną “ i pojąć nie mogła, czemu się już dawno wzajem nie odnalazły.
Nadszedł czas, kiedy lekarze opuścili matkę Mili. Anna rozwinęła energję nadludzką, czuwała i modliła się żarliwie, wierząc silnie, że modły jej uratują panią Engel.
Po jej śmierci dosłownie gotową była oddać życie za jej córkę. Bogata dziedziczka miast rozgoryczenia z powodu bezowocności modłów dziękowała na kolanach Bogu za cios, a Annę ujął tak dalece ten postępek, że zawarła z Milą przyjaźń nierozerwalną, nawet przez śmierć.
Mila rozpoczęła naukę trzy tygodnie później niż koleżanki, siedziały obok siebie z Anną i odjeżdżały po wykładach powozem, bo Mila wzięła na czas pewien przyjaciółkę do siebie. Zachwyciła wszystkich, jawiąc się po raz pierwszy w szkole w żałobie, o bladem obliczu sharmonizowanem z czernią, jak matowe srebro z aksamitem. Łagodny, miękki sposób traktowania również i stronniczek Nory zjednał jej życzliwość ogólną. Przez kilka dni wydawało się, jakoby ku czci Mili cała szkoła odprawiała jakąś żałobną uroczystość.
Niebawem jednak ujrzała przed sobą w klasie nieznane dotąd oczy, grzbiet, kark i ramiona, zauważyła nowy głos, ruchy, a także nową suknię, płaszcz i kapelusz o tak pięknym kroju i świetnych barwach, jakich dotąd nie widziała.
Nowa uczennica była córką głównego kontrolera ceł, Holma, z Bergen, który miał brunatną twarz, wielkie ciemne oczy i kredowo-białe, kręte włosy. Był to dziwnie lękliwy człek, a pił tak, że jeno dzięki poparciu przełożonych nie usuwano go z urzędu. Miał dziesięcioro dzieci.
Tora, najstarsza z nich, wychówwała się od dwunastego roku życia we Francji i Anglji u wuja swego, maklera okrętowego, który zmarł teraz, zaopatrzywszy wychowankę w małą rentę. Mila wiedziała to wszystko, a Anna też raz oświadczyła, że Tora Holm jest ładna.
Nie było to jednak stosowne określenie. Torę zwrać należało „pięknością“, a przytem pociągała swremi zagranicznemi, rzec można, manjerami. Wszystkie uczennice godziły się co do tego.
Pierwszego dnia Mila nie spuszczała oka z Tory, która, zwrócona do niej plecami, zachowywała się niespokojnie, jakby czuła jej spojrzenie, na karku utkwione. Im się bardziej denerwowała, tem spokojniej badała ją Mila. W domu rodziców stał w bawialni marmurowy biust Augusta, który Mila zawsze podziwiała. Twarz tę ujrzała teraz przed sobą, osadzoną na dziewczęcej postaci. To samo czoło, kształt głowy, sklepistość policzków, wykres brwi, zaokrąglenie podbródka. Tylko oczy były o wiele żywsze w zestawieniu z martwem nieco i omglonem spojrzeniem cezara. Przytem wargi Tory drgały ciągle, ciemno-kasztanowate włosy mieniły się w świetle, a blada cera miała nalot miedziany. Mila nie umiała określić tej barwy, dostrzegła jeno na lewym policzku koleżanki trochę za wielkie znamię, które musiało żenować nieco Torę, gdyż nie zwracała się nigdy do patrzącej lewą stroną. Postać nowoprzybyłej rozrosła była, muskularna i jakby wyrzeźbiona. Musiała liczyć przeszło szesnaście lat. Przytem wszystkiem podkrążone jej oczy świadczyły, że jej coś dolega. Tora budziła zainteresowanie, a Mila obserwowała ją bez cienia zazdrości. Smak nowo przybyłej przekraczał widocznie upodobania wszystkich współuczennic. Musiała też nierównie więcej wiedzieć.
Mila spozierała też czasem na siedzące obok koleżanki. Dziś zwróciły zwłaszcza jej uwagę długie, cienkie, niebieskawe palce chudej i kańciastej Anny.
Jakże inną była! Czyż należało odezwać się do nowoprzybyłej, okazać jej życzliwość? Zawahała się, a widząc, jak na drugiej pauzie idzie pod rękę z Norą, odstąpiła naturalnie od zamiaru.
Różne też rzeczy nowe zaszły w ciągu owych trzech tygodni, poprzedzających powrót Mili.
Wstęp Tory Holm do szkoły nie wypadł nader szczęśliwie. Przybyła za późno, nie zastała nikogo w przedsionku, bo wszyscy znajdowali się w pracowni na modlitwie porannej i nie wiedziała, dokąd iść. Nagle wpadł na nią spieszący do chorego Karol Wangen i omal nie przewrócił. Zawstydził się straszliwie, wziął przybyłą za nową nauczycielkę, a niezdarne jego zachowanie zmieszało ją bardziej jeszcze. Po dobrej dopiero chwili wyraziła bergeńskim dialektem, kim jest. Dowiedziawszy się, pomyślał kapelan, że musiała po śmierci wuja doznać niejednej przykrości i zawołał porywczo:
— Tutaj wszyscy będą dla pani życzliwi i serdeczni!
To mówiąc, chwycił jej dłoń i powitał z wylaniem.
Starczyło tych słów, by wybuchła płaczem, będąc zdenerwowaną i onieśmieloną nowem otoczeniem. Nie wiedząc co czynić, Karol otwarł drzwi i zawołał:
— Mamo!
Ukazała się pani Rendalen, w krzywo siedzących na nosie okularach, i swoim zwyczajem spytała krótko i węzłowato, czego też od innych wymagała:.
— Cóż tam?
— To panna Holm, córka głównego kontrolera ceł.
— Dobrze! Niech wejdzie! — odparła, otwierając szerzej drzwi — Witam! — dodała, podając rękę przybyłej, stojącej w półciemnym przedsionku.
W tonie tych słów brzmiał rozkaz, któremu ulec musiała. Przytem pani Rendalen spostrzegła, że słuszna dziewczyna przybywa do szkoły zapłakana, jak pięcioletnie dziecko. Zdziwiona, wskazała krzesło, które Tora zajęła lękliwie, i poprosiła jednej z nauczycielek, by jej pomogła zdjąć płaszcz i kapelusz.
Odśpiewano hymn, poczem Karol Wangen wygłosił krótką przemowę, sławiąc zalety, jakie odkrywać możemy w bliźnich naszych. Należy pamiętać, że cnoty owe zasiał Bóg w duszach i szanować każdego człowieka jako stworzenie boskie.
Tora pojęła to jeno jako harmonję głosu. Była przygnębiona niefortunnym występem swym, który, jak to wiedziała dobrze, spostrzegła przełożona i wszyscy.
Niespokojnie kręciła się pod spojrzeniami obecnych, jakby raz po raz chciała się kryć, to znowu zwracała się do koleżanek. Zagadnięta oblewała się rumieńcem i odpowiadała coś, co za moment odwoływać musiała.
Stan ten trwał również drugiego i trzeciego dnia. Tora nie miała pojęcia o geografji i historji Norwegji. Nie umiała niemal nic poza językiem angielskim i francuskim, gdy to zaś wyszło na jaw, zapłonęła ponownie rumieńcem. Rumieniła się również, gdy ją chwalono za płynną rozmowę w tych dwu językach. Nie chciała brać udziału w gimnastyce, podając za powód, że niema kostjumu. Potem uszyła sobie kostjum, będący ostatnim wyrazem kokieterji, chociaż ganiła go jako brzydki i ordynarny. Oświadczyła, że chociaż silna, nie może znosić ćwiczeń, i zaczęła płakać.
Panna Hall prowadziła ćwiczenia, zalecając poszczególnym dziewczętom rozmaite ruchy. Wzięła ją na stronę i zaczęła badać. Panna Hall, która niemal całkiem zapomniała języka ojczystego, zdawała się nie domyślać, że Tora mówi po angielsku. Starała się znaleźć odpowiednie wyrażenie, ale Tora wzięła to naopak, uciekła, wzięła inną suknię, pobiegła do domu i nie chciała wracać do szkoły.
Z wielkim jeno trudem skłoniono ją do tego, zaznaczając, że jako skłonna do błędnicy, musi jadać lepiej, niż w domu. Tego właśnie słowa „błędnica“ nie mogła odrazu znaleźć panna Hall. Tora zamieszkała z tą nauczycielką w jednym pokoju. Była pierwszą, której na to zezwolono, i od tego czasu mieszkała zawsze niemal któraś z uczennic w pokoju panny Hall.
Zwolna zmieniła Tora swe pierwotne usposobienie o tyle, że mogła siedzieć spokojnie, ale traciła równowagę, ile razy ktoś na nią bystro popatrzył, albo nagle zagadnął. Czuła to w plecach, jak powiadały ogólnie uczennice i zabawiały się tem, że wpadała w niepokój i wkońcu bezwiednie musiała się obrócić i spojrzeć.
Tora zamieszkiwała już przez cały rok na pensji, ale z Norą mówiła zawsze tylko mimochodem. Pewnej niedzieli spytała ją Tora, czy nie zgodziłaby się, by jej zmieniła fryzurę.
Wzbudziło to tak wielkie zainteresowanie, jakby Norze zaproponowano nowe włosy. Wieść obiegła wszystkie klasy i wszystkie dziewczęta przybyły zaciekawione wielce. Stłoczone, roześmiane patrzyły na to, co się dzieje, ale gdy się stało, śmiech zastąpiły oklaski i radość prawdziwa.
Tora spostrzegła pewnego dnia, gdy Norze rozburzyły się włosy, że jej z tem dobrze i godzi się wybornie z wielkiemi, szeroko rozwartemi oczyma, dominującemi na twarzy. Nie miała niemal czoła, ni policzków, a usta małe jak wiśnia. Duży natomiast nos nadawał niejako kierunek spojrzeniu ócz, któremu się poddawać musiały.
Szło o znalezienie fryzury, zgadzającej się z oczyma. Tora dużo wiedziała i miewała „natchnienia“, ale dotąd nie próbowała tego w śmiałym zakresie fryzury. Stało się to teraz właśnie.
Oczywiście rozpuściła naprzód i rozczesała włosy, potem zaś ułożyła po obu stronach czoła luźne loki. Była to rzecz nieznaczna, ale dała zadziwiający wynik. Gdy Nora patrzała, zdawało się, że włosy podnoszą skrzydła i chcą ulecieć. Przytem nabierały blasków złocisto-brunatnych.
Nigdy nie zwano dotąd Nory piękną, co innego bowiem u niej pociągało. Teraz jednak, nawet Tomasz, nie zwracający szczególnej uwagi na uczennice, spojrzawszy podczas wykładu na Norę, urwał nagle w pół słowa, a cała klasa wiedziała odrazu, co myśli.
Najmniej z tego robiła sobie sama Nora. Zaspokojona udatną fryzurą, przestała się tem zajmować, ale Tora jęła się zachwycać jej talentami i jak zawsze przesadzając, mówiła, że jest „eteryczna”, że gra „zachwycająco”, a to podziałało. Podsycona uznaniem, przyjaźń wzrastała. Tora czyniła coraz to nowe odkrycia, twierdziła, że przyjaciółka ma zawsze we wszystkiem rację, nawet kaprysząc, występując gwałtownie, czy dopuszczając się drobnych niewiernostek. W gruncie, Nora ma słuszność zawsze... zawsze...
Nakoniec nabrała Nora przekonania, że Tora Holm pierwsza ją zrozumiała, jak należy. Dziwne to zaiste, powiedziała sobie, że wartość mą odkryła obca dziewczyna, patrząca bezstronnie.
Przyjaźń ich stawała się coraz to ściślejsza i dzieliły się swemi zdolnościami. Zdaniem Nory, Tora posiadała ogromny talent opowiadania, gromadziła tedy przyjaciółki, które słuchały nieskończonych baśni i romansów, jakich skarby całe tkwiły w Torze. Była to „Tysiąc i jedna noc”, ale nie w opracowaniu dla dzieci, jeno prawdziwa opowieść, słuchana z zapałem iście dziecięcym. Pozatem znała Tora również współczesne historje, w których figurowali kochankowie szlachetni, a nieszczęśliwi. Te piętnasto-, szesnasto — i siedemnastoletnie damy czytywały dotąd poza rzeczami szkolnemi tajemnie różności, które im były napoły tylko zrozumiałe, lektura książek domowych przez Tomasza rozszerzyła ich horyzont i wzmogła tęsknotę, to też talent Tory był im niesłychanie cenną rzeczą.
Gdy Tora nie opowiadała, Nora chciała ją mieć wyłącznie dla siebie. Związały się tak, że nic ich rozdzielić nie mogło i Nora wyznała, że wolałaby być ciągle sam na sam z przyjaciółką.
Wiedziano, że w ciągu paru dni ten zapał minie i śmiano się. Jedna tylko nie brała tego wesoło.
Tinka Hansen nie znosiła zdrady. Kilka już razy przedtem rozmówiła się z Norą ostro i przestrzegła ją, teraz atoli w tym nowym przypadku milczała i usunęła się tak, że nie słuchała nawet opowiadań Tory.
Rychło odczuła Nora pustkę wśród świetnych pałaców wschodu i rozumiała, że bez Tinki nie może z całą swobodą żyć, a nawet słuchać mocno nieraz „francuskich“ romansów Tory. Nawykła do tego, że Tinka zachowywała ścisłe granice, nie wiedziała już, czy ich nie przekroczyła i doznała wyrzutów sumienia. Skrupiło się to na Torze.
Nie wiedząc, czego się trzymać, przerywała despotycznie opowiadania, żądała innych, a i tych słuchać potem nie chciała, dawała przyrzeczenia, nie dotrzymując ich, głównie zaś nudziła się okropnie.
Właśnie w tym okresie wróciła do szkoły Mila. Zetknęły się z Torą Holm u pani Rendalen pewnego wieczoru, kiedy Tomasz miał czytać nowy dramat. Mila miała żałobną sukienkę, odmienną od poprzednio noszonej w szkole, a Tora, ujrzawszy ją, zaczęła zdaleka czynić gesty w powietrzu i dawać objaśnienia, że należałoby strój, zwęzić i przeinaczyć przezcobv całość wielce zyskała.
Potem, nie czekając odpowiedzi, odeszła i siadła zdała.
Nazajutrz, po nabożeństwie rannem, Mila podziękowała za radę i przyznała słuszność. Nie było czasu na dłuższą rozmowę, dopiero na pierwszej pauzie spytała Mila:
— Jak mogłaś to odrazu zauważyć?
— Wypróbowałam niedawno na lalce! — odparła Tora.
— Na lalce? — rzekła, rumieniąc się zlekka Miła.
Tora spostrzegła, iż się zdradziła i że obdarzona subtelnym instynktem Mila Engel zarumieniła się za nią.
— Masz tedy lalki? — spytała Mila nazajutrz mimochodem.
Tora oświadczyła z przesadną powagą, że ma lalki, siostry jej również, że nawet zamężne kobiety nie wstydzą się lalek, gdyż w takiem zamiłowaniu niema nic złego. Mówiła to wszystko śpiewnym dialektem bergeńskim, wywołując uśmiech Mili.
— Możebyś mnie odwiedziła dziś popołudniu? Wróciliśmy właśnie ze wsi! — powiedziała.
Tora skinęła potakująco i, uprzytomniwszy to sobie, doznała niemiłego uczucia.
Ale około szóstej przyszła.
Dom konsula Engla był jedynem domostwem miasta, zamykanem także w dzień. Na odgłos dzwonka otwierał lokaj, albo pokojówka. Nietylko w pokojach, ale również w kurytarzu i na schodach leżały brukselskie dywany, a zaraz od drzwi wchodowych można się było od stóp do głowy obejrzeć w wysokich lustrach.
Zaprowadzono Torę do apartamentów „jaśnie panienki“ na piętrze.
Doznała serdecznego powitania. Były to komnaty zajmowane przez panią domu i gdzie też zmarła. Nawet z powodu zmian tu wprowadzonych, tak późno tego roku powrócono ze wsi.
Wszystko dawało wrażenie wygody i ciszy, miękkie meble poddawały się naciskowi ciała, pokryte były mszystej barwy jedwabiem i tego też koloru były firanki i portjery. Ściany miały nieokreśloną ciemną tapetę. W rogu widniała starożytna szyfonierka z mnóstwem gem wielkiej wartości.
Tora nie mogła się napatrzeć. Zwróciła uwagę na piękny fortepian Erarda, zdobny w rzeźbione głowy i emblemy, oraz bibljotekę w tym samym stylu. Obrazy, zwłaszcza pejzaże, trzymane były w tonie tęsknego nastroju, jaki się jawi o zachodzie. Tora chodziła od jednego przedmiotu do drugiego, zawierając z każdym osobistą znajomość.
W sypialni podziwiała puszysty dywan, w którym niemal tonęły stopy, mały szezlong w kącie, łoże o kosztownych firankach, oraz ozdobne przedmioty toaletowe.
Milę cieszyło, że może to wszystko pokazywać.
Powiedziała, że nikt jeszcze nie widział komnat zmarłej matki.
Jeden tylko przedmiot omijała Tora, nie zwracając nań uwagi. Raził ją bowiem i psuł harmonje. Wreszcie spytała:
— Moja droga, co jest w tej szafie i czemu ona stoi tutaj?
Mila przyznała z uśmiechem, że nie jest dostrojona do otoczenia i przedtem jej tu nie było, ale stanowi jej osobistą własność i nigdy się z tym meblem nie rozstaje.
— Czyż nie może stać gdzieindziej?
— Niesposób przestawić tej szafy!
W odpowiedzi tej kryła się taka rezerwa, że Tora nie mogła pytać dalej.
W chwili pożegnania Mila prosiła serdecznie, by przyszła znowu rychło. Najlepiej jednak niech ją poprzód zawiadomi, by były same, co jest najprzyjemniejsze.
Tora zrozumiała, że stosuje się to do Anny Rogne.
Niedługo potem zdarzyło się, że gdy Tora opowiadała przyjaciółkom o zmierzchu jakąś bajkę z „Tysiąca i jednej nocy,“ dorzuciła mimochodem uwagę, iż „najpodobniejszą do Gulnary z pośród wszystkich znajomych i przyjaciółek jest Mila Engel.“
Oświadczenie to równało się powiedzeniu w obecności króla, że nie jest najmędrszym człowiekiem w państwie.
Nora spojrzała zdumiona, inne oburzyły się, zaś Tora czując, że popełniła omyłkę, dodała Mili przydomek „piękności biernej.“ Słowa „bierny“ i czynny były to wówczas hasła w klasie najwyższej. Rozróżniano „aktywnych“ i „pasywnych“ ludzi, oczy, barwy itp.
— Ależ Mila niema nawet czarnych włosów, lecz jasne! — zdumiała się jedna z dziewcząt.
— Nory włosy są również jasne! — odparła bez namysłu.
— Nie chcę być pięknością pasywną... — księżniczką wschodnią! — zawołała obrażona Nora.
— Oczywiście nie to chciałam powiedzieć... miałam jeno na myśli...
Urwała, nie wiedząc już, co miała na myśli.
— To ostateczne głupstwo! — zadecydowała większość, a dziewczęta tak zaczęły dokuczać Torze, że ze łzami w oczach oświadczyła, jako Mila Engel jest najpiękniejsza i najsubtelniejsza w całej szkole. Dała też wyraz radości z posiadania tak taktownej i tak pełnej względów przyjaciółki. Nie wszystkie koleżanki posiadają bowiem te zalety.
Rzecz przekroczyła wszelkie granice! Nawet najpobłażliwsza z wszystkich, Gina Krog wyjawiła teraz tajemnicę, z której od dwu dni nie zwierzyła się nikomu. Oto Tora była u Mili i mówią sobie: ty!
Nastała cisza grobowa. Po chwili Nora znikła, a zebranie rozproszyło się.
Tora usiłowała dać wyjaśnienie, ale nikt jej nie słuchał. Żadna z dziewcząt nie była w pokoju Mili Engel, gdyż nie otrzymała zaproszenia...
Tora nie zmrużyła przez całą noc oka. Gryzło ją i dręczyło to, że nie może zawrzeć z żadną pensjonarką przyjaźni, nie różniąc się przez to z inną. Cała szkoła uważała ją teraz za wiarołomną, choć nią, Bóg świadkiem, nie była! Plama ta strasznie jej dolegała, nie mogła znaleźć spokoju, a wszystko, czego się czepiła, wymykało się jej z rąk.
Płakała gorzko, kochała zarówno Milę jak Norę, każdą na swój sposób. Czemuż nie mogła zaspokoić obu tych potrzeb serca! Cóż począć? Za nic nie chciała poświęcić jednej dla drugiej...
Następnego dnia w niedzielę miała iść do kościoła, ale nie będąc w stanie czekać na inne, wymknęła się chyłkiem do Mili.
Zastała ją również ubrany do kościoła. Spotkały się w kurytarzu, ale gdy Tora nalegała o niezwłoczną rozmowę, wzięła ją z sobą na górę i zamknęła drzwi na klucz.
Tora wybuchła gwałtownym płaczem i opowiedziała wszystko szczegółowo, dodając, że czuje się opuszczoną i że obawia się skutków na przyszłość ze względu na potęgę Nory w szkole.
181 Podczas tego opowiadania, w momencie krótkiej przerwy posłyszała Mila lekkie pukanie.
Uchyliła drzwi, wymknęła się, po chwili wróciła i po wiedziała, że umówiła się z Anną Rogne, by iść razem do kościoła, teraz atoli złożyła rzecz na ból głowy. Wyraziła żal swój Torze, którą pokochała szczerze i przyrzekła nie brać jej za złe kroków, jakie poczyni, by załagodzić incydent z koleżankami. Mila okazała się naprawdę dobrą i pobłażliwą.
Ujęta tem Tora uściskała przyjaciółkę i wymknęła się do kościoła, przedtem jednak ułożyły, że wróci po południu. Doznała wielkiej ulgi, ale chciała sprawę lepiej jeszcze rozważyć.
Oczywiście Miła czekała na nią.
Zaraz po podwieczorku wróciła, zamknęły się na klucz i, objąwszy serdecznie, usiadły na kanapce. Wówczas Mila szepnęła Torze, że pokaże coś, co jej sprawi niezawodnie wielką przyjemność. Nikt o tem nie wie, ale tamta szafa w rogu...
— Tamta szafa?
— Mieściła dawniej moje lalki.
— Lalki?
— Wszyscy teraz wiedzą, że niema tam lalek! — zawołała.
Podbiegła do szafy, otwarła naścieżaj dolne i górne drzwi i zaraz ukazały się liczne piętra domu lalek. Na dole była kompletna, ponętna kuchnia, jadalnia i pralnia, na najwyższem piętrze duży, elegancki salon z jedwabiem krytem i meblami, stołem z różanego drzewa, lustrem, kominkiem i zegarem. Piętro trzecie zajęte było przez sypialnie z przecudnemi łóżeczkami, na czwartem mieściła się wspaniała garderoba, pełna materyj jedwabnych i aksamitnych o różnych barwach. Były to skrawki, gromadzone pilnie przez całe lata, ponadto zaś wielki zapas gotowych części ubrania i bielizny, pończoch, spódnic, kapeluszy, płaszczyków, pasków i stroików.
Tora wydała głośny okrzyk, podbiegła do szafy i, już to klękając, już wspinając się na palce, pożerała oczyma te cuda, nie dotykając ich. Nie mogła wszystkiego objąć spojrzeniem z powodu mnogości i zaczęła liczyć lalki, zrazu cicho, potem coraz donośniej. Dotarła do ośmiu, ale Mila powiedziała, że jest dwanaście.
— Dwanaście! Cały tu zin! Wielki Boże! Chowałaś przeto każdą otrzymaną lalkę! Ani jedna widzę nie zepsuta, ni stłuczona.
— Od siódmego roku życia chowałam wszystkie.
— Ach, co za cuda! — zawołała Tora i ostrożnie, jakby nie dowierzając, ujęła w palce najpiękniejszą laleczkę w czerwonej, jedwabnej sukni, trzewikach, kapeluszu tejże barwy, z ciemno-szkarłatną parasolką i wachlarzem, tkwiącym za paskiem. Spódnice lalki obrzeżone były haftami i koronkami, w kieszonce miała chustkę, a na rękach doskonale leżące, francuskie rękawiczki. Wreszcie na ramieniu widniała bransoleta w kształcie niezabudki, a na piersi zegarek w podobnym guście.
Oniemiała z podziwu Tora, obracała w rękach lalki, badając krój sukien i spódnic, to zbliżając je do oczu, to odsuwając. Nagle rozległo się lekkie puknięcie w drzwi.
Ktoś przeszedł kurytarz i dotarł aż tu, nie słyszany przez zajęte lalkami dziewczęta. Drgnęły ze strachu.
Mila położyła palec na ustach. Cicho, sza! Czerwieniła się i bladła naprzemian. Oczywiście, była to Anna ale nie widziała nigdy lalek i niesposób było dopuścić do tego, gdyż nie zrozumiałaby sprawy.
Były tu, jak później oświadczyła, również dwie lalki w żałobie, ale Anna tak obserwowała Milę w ostatnich czasach, że nie mogła przebrać więcej nad te dwie, choć miała zamiar pokazać jej wszystkie w żałobnych szatach.
Pukanie ponowiło się, niepewne, ciche... Wstrzymały oddech, a Mila była bardzo wzburzona. Po chwili usłyszały kroki, coraz to dalsze, słuchały zaś z takiem napięciem, że pochwyciły stąpanie na schodach i w przedsionku na dole. Cóż za przykre wydarzenie! Mila zabroniła wpuszczać kogokolwiek poza Torą.
Służebna, mająca właśnie służbę, jej własna pokojówka, której ten rozkaz wydała, musiała się wydalić. Cóż tedy czynić?
Mila zadumała się nad tem, ale wnet myśli jej przybrały z konieczności inny kierunek.

∗             ∗

Nora leżała na łóżku, w pokoiku pod dachem nowego domu szewca Hansena przy placu targowym. Stancyjka była niebiesko malowana. Prócz łóżka była tu ciemno lakierowana bibljoteczka, kilka krzeseł, duża, na trzy osoby umywalnia, oraz krótka, wysoka kanapa, na której siedziała właśnie Tinka Hansen, bębniąc w zamyśleniu po stole i patrząc na przyjaciółkę.
Nora łkała, a Tinka patrzała na to spokojnie. Nora przekonała się teraz, jak boli zdrada, jak smutną jest rzeczą zostać wzgardzoną dla innej.
Mało tego, została zdetronizowaną, rzuconą w proch, zniweczoną. Tora wyniosła ją wysoko, teraz ta sama Tora poniżyła ją i porzuciła dla Mili Engel!
O jakiż świat złudny i zdradny!
— O Boże, czemuż nie kochasz mnie, Tinko! — zawodziła — Wiesz przecież, jak jestem nieszczęśliwa.
Ale Tinka milczała.
— Żyć bez ciebie, Tinko, nie mogę! Od dzisiejszego ranka wiem, że pełna jestem wad! Nie mogę oprzeć się o nic!
— Tak nie jest! — pocieszała Tinka.
— O nic oprzeć się nie mogę! O Boże, cóż pocznę? Czy mi nie możesz dopomóc?
Wybuchła gwałtowniejszym jeszcze płaczem.
— Chcesz jeno ciągle, by cię wielbiono! — rzekła Tinka.
— O, nie mów tak! — zawołała Nora.
— Żyć nie możesz bez uwielbienia, a to musi wkońcu obmierznąć.
— Cóż mam czynić, Tinko? Ach już mi to obmierzło, wierzaj mi! Zwłaszcza teraz, kiedy Milę uwielbiają. Hu! Jakież to wstrętne!
— Z powodu że kolej przyszła na Milę.
— O nie, nie! — zawołała i oparła się na łokciu — Tora mnie dotknęła boleśnie i dlatego mi obmierzło wszystko! Tak jest! Pomyśl tylko, w tej chwili ona znajduje się u Mili! — dodała i załkała ponownie z żalu i wstydu.
Nagle wstała i rzekła:
— To nikczemność! Pogardzam sama sobą! Nie masz pojęcia, com pomyślała dzisiejszego ranka. Dopomóż mi, Tinko! Tyś jedna dla mnie szczera.
Tinka siedziała bez ruchu, a Nora wiła się po łóżku, płacząc rzewnie.
— Nie mogę pojąć — zaczęła po chwili Tinka — by ktoś, co jak ty uwielbia.
— Nie wymawiaj tego słowa, Tinko! — przerwała jej Nora, czyniąc gest odporny — Jest mi ono wstrętne od czasu, gdy go używa Mila... Mila też się zachwyca... Czy możesz sobie to wyobrazić?
— Dobrze, więc nie powiem „uwielbia“...
— Proszę cię bardzo!
— Powiem tedy, że ktoś, co się interesuje wszystkiem pięknem i wielkiem, jak to czynisz ty, ktoś jak ty odważny... bo wiem, że dałabyś życie za to, co uznajesz za dobre i wzniosłe...
— Tak, to prawda, Tinko! — zawołała, siadając na łóżku — O jakaż rozkosz słyszeć te słowa i to z ust twoich, Tinko! Ach, byłam starta w proch!
— Czekaj że, niech skończę. Otóż czyż nie hańba, by ktoś taki jak ty, mógł być zwykłym pawiem?
— Pawiem?
— Oczywiście wyglądasz zupełnie jak paw.
— Ja?
— To nie moje porównanie...
— Rozumiem dobrze.
— To powiedziała Tora!
— Tora? Ach! Obłudnica!
— Tora ma słuszność! Wyglądasz najdokładniej na pawia, Noro. Masz małą, szczupłą twarzyczkę... Przytem jesteś tak filigranowa...
— Ależ, Tinko!
— To szczera prawda! Wszystkie przyjaciółki tak sądzą. Uważasz resztę koleżanek za oczka na twym pawim ogonie... tak ci się wydaje.
Nora padła na łóżko, szlochała, zawodziła, zakopała twarz i ręce w poduszkę, a Tinka dodała:
— Obraziłaś Torę. Jesteś tak kapryśna...
— To prawda! — jękła z poduszki.
— Niestety! To samo powiada Fryderyk.
— Co powiada Fryderyk?
Czerwona, zapłakana twarz wyjrzała na świat boży. Fryderyk był autorytetem.
— Przeczytam ci! — oświadczyła Tinka, dobywając z pultu olbrzymi, pięciokartkowy list. — Oto tu! — rzekła, biorąc w rękę czwartą kartkę i odnajdując odnośne miejsce tak samo pewnie i powolnie jak zawsze. Potem jęła czytać:
— Nie sądź jej zbyt surowo. Nie jest ona taką z natury, gdyż umiałaby utrzymać swe wielbicielki. Jest to jeno rozpuszczone dziecko, które nawykło do pochwał i dlatego tak się rozkaprysiło, że nie chce nazajutrz nic wiedzieć o tych, którzy je zeszłego dnia chwalili.
— Och, jakaż to prawda, Tinko!
— Ale sądzę, że jej się sprzykrzą te pochwały, gdyż ma wyższe aspiracje. Tego wrażenia doznałem w lecie. Ty, Tinko, musisz jej w tem pomóc.
— Ach, uczyń to, Tinko! — zawołała Nora. Siadła na skraju łóżka, złożyła ręce — Musisz być zawsze ze mną, Tinko. Jeśliś ty ze mnie niezadowolona, doznaję wyrzutów sumienia. Nie chcę być taką jak dotąd. Jeśli spostrzeżesz najdrobniejszą oznakę, uczyń mi wyrzut. Wiesz, jakbym rada poprawić się. Chciałabym być dobrą, doskonałą! Ach nie śmiej się! W gruncie nie zależy mi na bufonowaniu, puszeniu się i pochwałach! Wszystko to przychodzi samo i to nie wiem jak. Brak mi powietrza, radabym coś niesłychanego uczynić, wziąć w czemś udział. Ach, tego pragnę! Porywa mnie czasem chęć iść na wojnę, lub zginąć wraz z nihilistami w Rosji, albo wreszcie odbywać wielkie podróże, przemawiać publicznie, zostać wygwizdaną i okrytą pogardą. Ach pragnę działać, nie wiem w jakiej sprawie, ale pożądam tego... Nie mówię przez pychę, Tinko, ale czuję to... przysięgam na Boga, czuję to! Być może jest to jeno mgliste, bezcelowe marzenie, ale wierz mi, owa nienazwana tęsknota przepełnia mi duszę!
Siedziała wyprostowana, przez Izy błyszczały jej oczy, włosy miała roztargane, po chwili zaś wyciągnęła ramiona i padła zpowrotem na łóżko, zalewając się łzami.
Tinka nie mogła się dłużej opierać wszystkim owym dobrym wspomnieniom przyjaciółki. W stała zamaszysta, przysadkowata i pochyliła się nad Norą.
Potem spędziły razem rozkoszną chwilę na pogawędce, która uwieńczyła zgodę i jednomyślność. Wkońcu to, co im się wydawało niedawno nader poważne i groźne, przybrało inną postać i wywołało śmiech.
Nagle, pośród owej pogwarki usłyszały czyjeś spieszne kroki na schodach. Ktoś przebiegł pierwszy zakręt, drugi, trzeci i wreszcie zadudnił obcasami tuż przy poddaszu... Czyż z taką pewnością mógł biec zwłaszcza ciemnym kurytarzem, gość przygodny?...
Drzwi, nie zaryglowane od wnętrza, rozwarto bez pukania i oczom przyjaciółek ukazała się... Tora... we własnej osobie.
Trudno opisać zdumienie, pozory, obrazy, oraz dostojeństwo obu dziewcząt. Na książęcym dworze nie zdołanoby odegrać lepiej tej maskarady. Tinka całem zachowaniem świadczyła, że pojęcia niema o istnieniu stworzenia nazwiskiem Tora Holm, a Nora była nieprzystępna, jak na scenie.
Nigdy atoli jeszcze sromotniejszego zakończenia nie miało tak wspaniałe widowisko.
Tora była uosobieniem radości i zwycięstwa. Opowiedziała o dwunastu lalkach, nieraz większych od żywych dzieci, o pięciuset najmniej sukniach z mory, jedwabiu i aksamitu, o spódnicach, koszulach i majtkach haftowanych, o jedwabnych pończochach, rękawiczkach, parasolkach itd. itd., o łóżkach, firankach, słowem, mnóstwie cudów, od kuchni aż do salonu, w reszcie o wielkim planie balu dworskiego lalek w dniu urodzin króla. Zaręczała, że Mila jest tysiące razy lepsza, niż się wydaje, i że zaprasza obie, by przyszły zaraz podziwiać te rzeczy. Także, ale to w najgłębszej tajemnicy, we czwórkę mają urządzić ów bal dworski. Przysięgła, że to prawda, i opowiadała, iż kilka już razy była w paradnym apartamencie Mili, która nigdy dotąd nie wspomniała jej jednak o lalkach. Dziś dopiero, uniesiona dobrocią serca, dla pocieszenia jej zdradziła tajemnicę, a teraz zaprasza Tinkę i Norę, dla pogodzenia i zawarcia wspólnej, trwałej przyjaźni. Ta propozycja była dziełem Tory. Mila zrazu wahała się, ale potem zaakceptowała plan i uznała go za wspaniały. Mila jest dobra, a również Tinka i Nora muszą być dobre! Nacóż dwa stronnictwa? W gruncie rzeczy nie uczyniły sobie nic złego... nic a nic!
— Dalej w drogę! — zawołała — Potem rzecz omówimy szczegółowo!
Spojrzały po sobie, ale Tora nagliła. Zapowiedziała, że zostaną u Mili do wieczora. Niesposób odrzucać takiego zaproszenia ze strony Englów.
Jak burza uniosła je z sobą. Oczy jej rzucały błyskawice, miotała się niby wicher i zaraziła swem podnieceniem.
Za chwilę stały już przed szafą. Kilka minut trwały wstępne ceregiele przeprosin, tłumaczeń, wreszcie Tora objęła Mile, odsunęła na bok i zawołała:
— Otwieraj! Otwieraj! Mówić możemy potem!
Mila uznała wyższość czynu nad słowa i otwarła szafę.
Nagrodziły ją okrzyki zachwytu Tinki i Nory. Był to skarb, przez niewielu dotąd oglądany, zwłaszcza w ciągu lat ostatnich nie sięgnęło tu obce oko i to stanowiło urok niezwykły.
Każda unosiła się nad czemś innem. Tince były lalki małemi dziećmi, przemawiała też do nich językiem malców, rozbierała i ubierała z wielkiem zadowoleniem.
Tora unosiła się nad materjami, podnosiła do światła i porównywała z sobą. Zwłaszcza jeden kawałek brokatu, wyszukany specjalnie przez Milę, wprawił ją w ekstazę. Kreśliła coraz nowe plany i mówiła bez opamiętania...
Norze wydała się szafa zbiorem dzieł sztuki, a Mila ukazała się jej teraz z całkiem nowej strony. Obie były dla siebie przez cały wieczór z szacunkiem, który dwie pozostałe uznały za całkiem naturalny.
Usiadły przy stole, biorąc pomiędzy siebie lalki, zgromadziły mnóstwo materyj, nadających się do wielkiego celu, mianowicie balu dworskiego i jęły gorliwie pracować. Ale różniły się w zapatrywaniach. Tora głosowała za balem kostjurnowym i w wymownych słowach rozprawiała o markizach, damach roccoca, czasach rycerstwa, piórach i kapeluszach.
Mila stała po stronie teraźniejszości i zachwycała się niektóremi toaletami z najnowszego żurnalu. Nora przychylała się to do jednego, to drugiego pomysłu, a Tinka chciała, by każda ubrała swe lalki, jak jej się podoba.
To ostatnie oburzyło Norę i Torę. Wszakże całość musiała mieć jakiś styl. Mila była pobłażliwsza, ale również oponowała. Niebawem skutkiem uwagi Nory cała debata, sztuczką jeno młodym dziewczętom właściwą, przeszła na temat... Karola Wangena i Tomasza Rendalena. Po stronie jednego stanęła Tora, po stronie drugiego Nora i Tinka. Tora znieść nie mogła nerwowości Rendalena, a przytem uczyniła to może przez skłonność do opozycji. Śmiałe porównanie kawałka materji w czerwony rzucik z rękami Tomasza wywołało spór.
Nora zauważyła, że ma on ręce żywe, rzec można, mówiące, przeciwnie zaś ręce Wangena są głupie, długie i u góry tak szerokie jak u dołu.
Z dwu nauczycieli szkoły żeńskiej jeden musi znosić połajanki, gdy drugi jest wychwalany. Tutaj, poprawny Karol Wangen padał z reguły ofiarą, gdy uczennice zaczęły unosić się nad genjałnym Rendalenem. Tora stawała natomiast po jego stronie, pamiętna, że jej uścisnął serdecznie dłoń na powitanie, spojrzał życzliwie i wybrał do przemówienia swego niejako za tekst owo spotkanie. Lubiła go tem więcej, im był dobroduszniejszy i niezdarniejszy, wałczyła formalnie o niego tak, że to gniewało inne.
Tym razem utarczka rozpoczęła się od zaatakowania Tory „pustą, uczoną głową“ Karola Wangena, długą twarzą, długiemi palcami, również długiem! nogami itd.
Odpowiedziała, cytując czerwone włosy Rendalena, jego kobiecą wrażliwość i uperfumowaną chustkę.
Potem wytoczyła cięższe działa, podkreślając jego nieokiełznaną, gorączkową gwałtowność i popełniane w takich chwilach omyłki. Zacytowała przykłady zmienności usposobienia. Czasem przez kwadrans biegał po klasie, nie nic mówiąc, nie słysząc i nie widząc. Zaraz potem stawał się uosobieniem życia, radości, wesela, a nawet pustoty.
Przeciwniczki oponowały przeciw tak dowolnemu zestawianiu, które daje fałszywy obraz Tomasza Rendalena, najmądrzejszego i najzdolniejszego nauczyciela w świecie. Tinka miała wybitny talent naśladowczy, a brakło jej uczuć religijnych, tedy jęła przedrzeźniać Karola Wangena i jego sposób kazania i wznoszenia oczu w niebo. Nora nie mogła się powstrzymać od śmiechu, a Tora wybuchła płaczem.
Mila rozweselona, także u jęła się za Wangenem, mówiąc, że jest bardzo wykwintny. O Tomaszu nie powiedziała nic.
Mila była gospodynią, przyjmowane po raz pierwszy Nora i Tinka nie przeczyły zbyt ostro, Tora zanuciła tedy sama pieśń pochwalną Wangena.
Nie chcąc się spierać, a zarazem dać do poznania, że trzebaby skończyć, w stała Nora i podeszła do okna.
— Mój Boże! — zawołała nagle — Anna Rogne idzie w stronę miasta.
— Czyż tu była? — spytała blednąc Mila i wyjrzała także.
— Zapewne, musiała być!
Widziały, jak Anna odchodzi wzburzona. Mila z biegła żywo po schodach i wróciła dopiero po dobrej chwili.
Była małomówna i podniecona. Anna odeszła od samych drzwi pokoju.
Wszystkie się zdziwiły. Mila opowiedziała, co się stało przed południem, i wyraziła zdanie, że nie ponosi winy, Wzięła to natychmiast na siebie Tora i uczuła się bardzo nieszczęśliwą.
— W gruncie rzeczy winna jestem ja! — zadecydowała Mila.
Nie wiedziała co czynić, kazała tylko zaprzęgać.
Nikt nie wiedział co robić, wszystkie spojrzały tylko bezwiednie na Tinkę.
— Tak! — powiedziała — Musimy razem iść do Anny i powiedzieć jej, co zaszło.
Nora i Tora zgodziły się zaraz, że to najlepsze.
I Mila wyraziła zgodę, ale zauważyła, że nie wspominała Annie słowem o lalkach, gdyż tego nie cierpiała. To też teraz nie można wyjaśnić Annie owej historji z lalkami, nie dotykając jej. Nora i Tora przyznały, że niesposób tego dokonać.
Tinka miała inny pogląd i podjęła się rzecz załatwić sama.
Nie, — powiedziały inne, jeśli ma się to wogóle stać, rzecz załatwić winna Mila.
To zwróciło uwagę Mili, że może do niej napisać, z prostem zawiadomieniem, iż ma u siebie koleżanki i wysłać list wraz z powozem, którym, jeśli chce, może przyjechać.
— Tak, tak! — przyznały Nora i Tora.
— Jedź do niej sama! — rzekła Tinka.
— Nie! Nie mogę być niegrzeczna względem mych gości! — odparła Mila z uśmiechem i siadła pisać.
Dziewczęta umilkły, a po chwili zawołała nagle Nora;
— Tinka ma rację! Jedź do niej!
— Nie! — odparła znowu Mila, podnosząc głowę od listu — Anna nie będzie wiedziała, żeśmy ją widziały przez okno. Najprościej będzie, gdy ją zawiadomię o waszej wizycie.
Zdecydowano nakoniec, że to wyśmienity sposób.Mila skończyła list, a powóz odjechał za chwilę.
— Napisałam, że jej innym razem powiem, czemuście przyszły! — powiedziała Mila. — A także prosiłam Jana, by pośpieszył, i biorąc drogę okrężną, uniknął spotkania z Anną, tak, że powóz zdąży może jeszcze przed jej powrotem.
Czuła wielkie zadowolenie, że się sprytnie wywikłała z trudnej sytuacji.
Podjęto znów debatę nad balem lalek, ale same lalki i stroje musiały powędrować z powrotem cło szafy przed przyjazdem Anny.
Nagle zawołała Nora:
— Jeśli mamy zamilczeć wobec Anny o lalkach, to dlaczegóż nie mogłyśmy do niej jechać wszystkie?
Patrzyły na siebie przez chwilę zdumione... potem wybuchnęły śmiechem. W jakiż sposób wpaść mogły na bezrozumną myśl, że tajemnica ich zostanie zdradzona, jeśli się wszystkie oddalą? Próbowały przypomnieć sobie cały tok rozumowania, ale nie dały temu rady, przyznały tylko, że jest to dowodem nieczystego sumienia.
Tinka zaproponowała, by lalki zawczasu schować do szafy i poukładać pod nadzorem właścicielki, ale Mila ofiarowała się uczynić to potem sama. Zaoponowały przeciw temu, bo układanie lalek było wielce zajmujące. Potem wzięły się na nowo do roboty.
Powóz wrócił bez Anny. Miała ból głowy.
Tora i Mila spojrzały na siebie. Była to zemsta za pierwszą wizytę. Zrazu dotknęło to wszystkie, ale możność dalszej zabawy lalkami pocieszyła niebawem dziewczęta.
Rozmowa skierowała się oczywiście na Annę. Żadna z trzech przybyłych nie lubiła jej. Była im zbyt sztuczna, pretensjonalna, wywyższała się i chciała mieć we wszystkiem rację. Godziły się, że ma dobry styl, ale jęły drwić z jej bigoterji. Mila nie wyraziła zdania co do pierwszego punktu, ale przyznała, że u Anny jest widoczny nadmiar bigoterji.
Pierwsza Nora wstała od stołu, nie mogła wytrzymać, zapragnęła muzyki. Spróbowała Erarda, wyrażając obawę, że trochę rozstrojony, co się też okazało słusznem. Ale i tak poszło ślicznie. Nora śpiewała innym, zajętym lalkami. Potem zaproponowano, by śpiewała Tinka, ale ona nie chciała rozstać się z lalką w niebieskiej sukni i dopiero na prośbę Mili odśpiewała kilka utworów. Gdy skończyła, zapukano, a pokojówka Mili zawiadomiła ją, że pan konsul wrócił do domu. Wywołało to wielkie wrażenie, albowiem się go nie spodziewano.
Mila zbiegła na dół, wszystkie zaś pozostałe uradziły, że muszą iść, gdyż jedzenie kolacji wraz z konsulem byłoby rzeczą zbyt niemiłą. Upierała się przytem zwłaszcza Tora, wiedząc, że mankiety jej nie są zbyt świeże, a nie wiedziała, czy wypada prosić Mili o inne. Podczas tych roztrząsań wpadła Mila jak bomba i pośpieszyła do stołu, szepnąwszy:
— Papa idzie! Zaczęła się bieganina od stołu do szafy i z powrotem, dziewczęta wpadały na siebie, następując sobie na nogi, pokrzykując, wybuchając śmiechem, słowem zwijały się jak w ukropie, ale wszystko znalazło się w szafie w chwili, gdy konsul zapukał.
Nora potrąciła Tinkę, tak, że ta padła na sofę, sama zaś zajęła miejsce w fotelu i przybrała dostojną minę. Mila i Tora stanęły przy szafie.
Konsul wszedł, jak zawsze elegancki, uśmiechnięty; i zdumiał się widząc, że cała czwórka jest czerwona i przybiera pozy, jakby powstrzymywała przemocą śmiech. Cóż tu zaszło u kaduka, pomyślał, potem podszedłszy do Nory, córki naczelnika, pozdrowił ją grzecznie i spytał o zdrowie rodziców. Przywitał następnie dwie przed stawione sobie koleżanki Mili i, wracając do Nory, spytał, czy będzie mu wolno zaprowadzić ją do stołu, gdyż wraca wprost z portu i jest tak głodny, jakby odbył podróż naokoło świata. Podała mu rękę, ale gdy chciał, by trzy pozostałe ruszyły przodem, dziewczęta zaczęły się wzdragać. Tinka, nie pojmując, czemu Tora nie idzie, podeszła na powtórny gest konsula do drzwi, choć jej to było niemiłe i nie rozumiała, czemu Mila nie wyzwoli jej z kłopotu. Mila bowiem stała także jakby wrosła w ziemię. Konsul trącił zlekka córkę i powiedział:
— Avancez mesdemoiselles!
Tinka postąpiła krok i nagle ukazały się na dywanie nogi lalki. Tora chciała ją zasłonić, ale konsul, przeprosiwszy Norę, podniósł ją z ziemi.
Pierwsza zerwała się Tora, potem Tinka, Mila, a nakoniec Nora, wyrwawszy rękę z pod ramienia konsula, pobiegła w stronę kurytarza i jadalni. Konsul kroczył za niemi z lalką w ręku.
W jadalni dziewczęta zbiły się w kłębek, parskając śmiechem, konsul zaś wszedł z lalką niby flagą, wzniesioną w górę.
Była to niebieska lalka, którą Tinka właśnie po raz trzeci rozebrała i chciała położyć do łóżka, gdy nastąpiło gwałtowne chowanie wszystkiego do szafy. Musiała spaść w chwili zamykania, Mila i Tora zasłaniały ją wspólnie.
Konsul podszedł do stołu, wziął lalkę w objęcia, potem złożył na serwecie, pokołysał i podłożył jej pod głowę niby poduszkę, filiżankę, obróconą dnem do góry. Ale za moment przyskoczyła Mila i porwała drażliwy przedmiot.
— Czyście się panie naprawdę bawiły lalkami? — spytał pan domu.
— Broń Boże! — odparła Mila — Zebrałyśmy się, by przysposobić wspólnie podarki gwiazdkowe!
— Pocóż tedy było ukrywać przedmiot tak niewinny? — spytał znowu.
— Bo lalka była rozebrana! — odrzuciła Mila, wprawna najwidoczniej w tego rodzaju odpowiedziach. Nora również znała się na tem, mając ojca, który lubił się drażnić z młodemi dziewczętami, to też pośpieszyła Mili z pomocą.
Dwie pozostałe znalazły się przezto poza rozmową, wzamian jednak zato oczy konsula spoczywały na nich nieustannie. Tinka rozumiała, że Tora mogła wzbudzić zainteresowanie... ale ona sama? Ogarnął ją niepokój. Czyż może gdzieś pękł szew sukni. Zdarzało jej się to czasem. Obejrzała wszystko, o ile wypadało, ale nie dostrzegła niczego. Doznała wrażenia, jakby siedziała przy stole rozebrana.
Konsul był w doskonałym humorze. Zaraz zwrócił całą uwagę wyłącznie na Torę, która skończyła jeść mimo, że długo jeszcze siedziano przy stole.
Dręczyły ją niewymownie utrapione mankiety, a konsul nie spuszczał z niej w dodatku oczu. Nie mógł wprawdzie dostrzec plam tłustych, bo zwróciła je ku Mili, ale musiał się wszystkiego domyślać. Odłożyła tedy nóż i widelec i otarła sobie pod stołem ręce.
— Łaskawa pani, — podjął konsul — nic pani nie je! Może pani słaba? Co pani jest? A może pani sobie czegoś życzy? Proszę bardzo! Milo, podaj pannie Holm herbaty!... Nie? A więc kieliszek wina... prawda... kieliszek wina? Za zdrowie pani! Co... Pani nie pije? A może lepiej madery? Ależ czemu się pani rumieni? Ból głowy? Oo... Może pani... Mila pani pomoże... Także nie? Proszę, powiedz pani, co to takiego? Czy często cierpi pani ból głowy? Znałem pewną młodą osobę, która dostawała zawsze bólu głowy, ile razy mankiety jej nie były w porządku.
Torze zdawało się, że zemdleje, co ją napadało nieraz, w mniej nawet przykrych okolicznościach. Czując, że łzy tryskają z oczu, w stała od stołu i pobiegła na górę.
W tejże chwili podniosła się Mila z godnością, która wzbudziła podziw koleżanek, i poszła za Torą...
Gdy dwie pozostałe znalazły się w pokoju Mili, Tory już nie było. Mila blada, nie wspomniała słowem o tem, co zaszło. Nora i Tinka odeszły także, bez oporu z jej strony. Pocałowała je, zaprosiła, by przyszły niezadługo znowu, a w przedsionku ponowiła te prośbę. Dopiero gdy została sama i drzwi zamknęła, wybuchła gwałtownym płaczem. Nigdyby do tego nie doszło, gdyby u stołu siedziała nieboszczka matka. Nie była w stanie objąć jej miejsca, ojciec i jej również dokuczył. Zbyt wcześnie straciła matkę! O matko... matko!
Zapukano. Spytała kto to? Przyszedł ojciec, mu siała oczywiście otworzyć, ale wróciła do sofy, wcisnęła się w kąt i płakała gwałtownie dalej. Zajął w milczeniu miejsce i po chwili rzekł ostrożnie, szeptem niemal:
— Droga Milo... przykro mi bardzo, że do tego doszło... Nie pojmuję... ale przykro mi, głównie ze względu na samą ciebie. Czyż mogłem wiedzieć, że sobie to aż tak weźmie do serca? Cieszę się, że zapraszasz przyjaciółki, oczywiście czyń to dalej... ale przypuszczam że... Powiedz, czy jesteś dość ostrożną w wyborze?
— Co masz na myśli, ojcze?
— Nic określonego... drogie dziecko, nie bierz tego tak tragicznie. Nie rozumiesz mnie... Dziewczyna, która ma tak mało taktu... może nadejść dzień, w którym pożałujesz stosunków z nią.
Blada jak kreda wstała. Miała wrażenie, że ojciec ma ją samą na myśli.
Nie rzekłszy słowa, płacząc jeno, poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
Z samym początkiem pauzy dnia następnego wzięła Mila Torę pod ramię i spacerowały razem, a powtarzało się to za każdą pauzą. Obie miały wyśmienite humory. Nora i Tinka podziwiały to zachowanie się Mili. Nie przypuszczały, by miała tyle serca i odwagi, a drobne to wydarzenie stało się podwaliną ich przyjaźni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Björnstjerne Björnson i tłumacza: Franciszek Mirandola.