Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wymawiaj tego słowa, Tinko! — przerwała jej Nora, czyniąc gest odporny — Jest mi ono wstrętne od czasu, gdy go używa Mila... Mila też się zachwyca... Czy możesz sobie to wyobrazić?
— Dobrze, więc nie powiem „uwielbia“...
— Proszę cię bardzo!
— Powiem tedy, że ktoś, co się interesuje wszystkiem pięknem i wielkiem, jak to czynisz ty, ktoś jak ty odważny... bo wiem, że dałabyś życie za to, co uznajesz za dobre i wzniosłe...
— Tak, to prawda, Tinko! — zawołała, siadając na łóżku — O jakaż rozkosz słyszeć te słowa i to z ust twoich, Tinko! Ach, byłam starta w proch!
— Czekaj że, niech skończę. Otóż czyż nie hańba, by ktoś taki jak ty, mógł być zwykłym pawiem?
— Pawiem?
— Oczywiście wyglądasz zupełnie jak paw.
— Ja?
— To nie moje porównanie...
— Rozumiem dobrze.
— To powiedziała Tora!
— Tora? Ach! Obłudnica!
— Tora ma słuszność! Wyglądasz najdokładniej na pawia, Noro. Masz małą, szczupłą twarzyczkę... Przytem jesteś tak filigranowa...
— Ależ, Tinko!
— To szczera prawda! Wszystkie przyjaciółki tak sądzą. Uważasz resztę koleżanek za oczka na twym pawim ogonie... tak ci się wydaje.
Nora padła na łóżko, szlochała, zawodziła, zakopała twarz i ręce w poduszkę, a Tinka dodała:
— Obraziłaś Torę. Jesteś tak kapryśna...
— To prawda! — jękła z poduszki.