Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O jakiż świat złudny i zdradny!
— O Boże, czemuż nie kochasz mnie, Tinko! — zawodziła — Wiesz przecież, jak jestem nieszczęśliwa.
Ale Tinka milczała.
— Żyć bez ciebie, Tinko, nie mogę! Od dzisiejszego ranka wiem, że pełna jestem wad! Nie mogę oprzeć się o nic!
— Tak nie jest! — pocieszała Tinka.
— O nic oprzeć się nie mogę! O Boże, cóż pocznę? Czy mi nie możesz dopomóc?
Wybuchła gwałtowniejszym jeszcze płaczem.
— Chcesz jeno ciągle, by cię wielbiono! — rzekła Tinka.
— O, nie mów tak! — zawołała Nora.
— Żyć nie możesz bez uwielbienia, a to musi wkońcu obmierznąć.
— Cóż mam czynić, Tinko? Ach już mi to obmierzło, wierzaj mi! Zwłaszcza teraz, kiedy Milę uwielbiają. Hu! Jakież to wstrętne!
— Z powodu że kolej przyszła na Milę.
— O nie, nie! — zawołała i oparła się na łokciu — Tora mnie dotknęła boleśnie i dlatego mi obmierzło wszystko! Tak jest! Pomyśl tylko, w tej chwili ona znajduje się u Mili! — dodała i załkała ponownie z żalu i wstydu.
Nagle wstała i rzekła:
— To nikczemność! Pogardzam sama sobą! Nie masz pojęcia, com pomyślała dzisiejszego ranka. Dopomóż mi, Tinko! Tyś jedna dla mnie szczera.
Tinka siedziała bez ruchu, a Nora wiła się po łóżku, płacząc rzewnie.
— Nie mogę pojąć — zaczęła po chwili Tinka — by ktoś, co jak ty uwielbia.