Małaszka/Akt trzeci

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Małaszka
Podtytuł Obraz sceniczny w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom II
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Scena przedstawia wnętrze chaty Julka. Wieczór. U kominka zapalone łuczywo, na kominie ogień. U pułapu, po lewej stronie, koło tapczanu, kołyska pleciona (kobiałka), zawieszona na sznurach. W kołysce uśpione niemowlę. Po prawej maluchne okienko, krzywo zalepione papierem. Po lewej tapczan pokryty derką, koło tapczana skrzynia, nad nią lusterko. Nad tapczanem dużo obrazów złocistych i kilka główek kobiecych kolorowanych, nalepionych na ścianie. Po prawej nad oknem półki, na półkach naczynia gliniane i trochę porcelany. Za podniesieniem zasłony chór kobiet siedzi na dwóch ławach po obu stronach komina; kobiety przędą, mając kądziel zatkniętą za pas. Małaszka siedzi na tapczanie, chmurna, z założonemi rękoma; kądziel jej leży na ziemi.
SCENA I.
MAŁASZKA, NAŚCIA PAZIORZYCHA, MODANKA, JEWKA, WARKA, PARASKA, DZINDENKA, chór kobiet.
ஐ ஐ
ŚPIEW PRZĄŚNICZEK.

Na dworze ciemno, straszna metełyca,
Wicher tak wyje, dmie!
A w chacie ciepło i jasna świetlica,
Wrzeciona trzęsą się.

Zbliżcie się cieśniej,
Słuchajcie pieśni,
Słuchajcie kazek, powieści!
Łuczywo świeci,
Słyszycie, dzieci,
Jak ptak zdaleka leci
I skrzydłem w okno bije.
O miłaż, miła nasza wieczornica,
Kiedy na dworze ciemno, metyłyca
I wicher głucho wyje!

Skończone bajki, kazki i powieści,
Ot, starsi wszyscy śpią,
W półcieniu chłopak swą dziewczynę pieści,
Całuje, ściska ją;
Ciemniej i ciszej,
Szept ucho słyszy,
Łuczywo zwolna dogasa,
Święta młodości,
Żar, ptak miłości,
W półcieniu chyba gości —
I skrzydłem w sercu bije.
O miłaż, miła naszą wieczornica;
Kiedy na dworze ciemno, metyłyca
I wicher głucho wyje!

NAŚCIA
(drąc pierze).

Ano, toście w ład i pięknie zaśpiewały. Nawet się Stepanek nie zbudził.

DZINBENKA.

Ot, hołubyna śpi a z aniołami rozhowory wiedzie. Jak to małemu to raj jeszcze na świecie.

NAŚCIA

Jak podrośnie, to zazna dolę. A teraz niech się zdrowo chowa a na pohybel złym. Cur im!

WSZYSCY.

Cur złym!

NAŚCIA
(do Małaszki).

A ty co, Małaszka, taka chmurna w kącie siedzisz, nie jak na gospodynię przystało? Julek nas do waszej chaty na wieczorynkę prosił, taj przyszłyśmy rade, że się naśmiejemy.

MAŁASZKA
(sucho).

Śmiejcie się z Bogiem; ja ta nie do śmiechu i do posłowania...

PARASKA.

Ty, Małaszka, jakaś nieswoja. Dziw do ciebie przystąpił... Dawniej bywało, jak krzykniesz, to jakby zmałka się śmiała, tylko bór powtarza; teraz sama w kącie siedzisz i za ludźmi się nie oglądasz.

MAŁASZKA
(j. w.).

Po czorta mam się za ludźmi oglądać. Ja sobie nie starczę?

NAŚCIA.

Et, Małaszka, ty zawsze Bogu obrazę czynisz. Stepanek nieraz w kołysce zawodzi a ty nawet do niego nie przystąpisz... My to dobrze widziały i nieraz dobrze uważały, jaka tu może być przyczyna...

MAŁASZKA.

Ja za wami nie chodzę i po sadybach nie zaglądam. Czyńcie jak ja.

NAŚCIA.

Ot, nie zważajcie na nią. Jeszcze po słabości nieswoja. Coś jej pewnie dolega a gadać nie chce. Lepiej, jak wam to powoli, to opowiem wam kazkę!

WSZYSCY.

Ach, tak, Nacia! kazkę! kazkę!

MAŁASZKA
(na stronie, z wściekłością).

Czort te baby przygnał! teraz będą sobie kazki opowiadać.

WARKA.

Czekajcie, Naściu, niech-no z nogami na ławie zasiądę. Wasze kazki straszne, zawsze o łysych didkach, peretysnikach, latawicach... Czasem okrutnie się boję.

NAŚCIA.

Nie bój się, zazulu! Dziś ci opowiem kazkę o jednej głupiej dziewce i o panu Lawdańskim.

DZIEWCZĘTA
(śmiejąc się).
Ha! ha! o panu Lawdańskim!
WARKA
(z gniewem).

Ostawcie takie przyczepki, bo to ni do Boga, ni do ludzi. Pan Lawdański to pan Lawdański, ja na niego dawno nie patrzę.

NAŚCIA.

Aleś patrzała, hołubko moja, patrzała, aż sobie oczka wypatrzyłaś.

DZINBENKA
(śmiejąc się).

Oho! pan Lawdański teraz gdzieindziej zagląda a zachodzi, prawda, Małaszka?

MAŁASZKA
(zeskakując z tapczana).

Pek tobie! Czego odemnie chcesz, ty projawo jedna!

NAŚCIA.

Boh z tobą, Małaszka! Nie sierdź się, mileńka. Że pan Lawdański teraz za tobą chodzi to prawda wierutna... niema czego odkazywać i kląć nie po Bożemu. Ale teraz kazkę rozpowiadać zacznę. Tylko co chcecie, hołubki moje? czy gadać mam o żar ptaku, czy o szuciu figlarzu i pożce żywuszce, czy o lisowyku, co w topoli siedział a kije i drągi nazad rzucał.

PARASKA.

Mów, maieńko, o królewiczu, co był taki śliczny, tak krasny, jak ten jasny pan, naszej panienki przysądzony. Jak bywało przyjedzie do dworu, to aż łuna od jego urody bije a my dziewczyny tylko za oknami patrzymy na jego urodę. A ty, Małaszka, widziałaś go też, jakeś chodziła z werczem do dwora.

(Małaszka gwałtownie zrywa się z tapczana i wybiega z chaty, trzaskając drzwiami).
NAŚCIA.

No, tej coś nie do smaku. No, ale dziewki słuchajcie a baczcie pilnie każde moje słowo. Był to sobie jeden król i długo u niego nie było dzieci, aż nareszcie urodziły mu się bliźnięta, ot, królewicz i konik malutki. Ot miał ich miał, ale rosną jak na drożdżach, nie dniami a godzinami. W kilka lat królewicz już był tak, jakby miał kilkanaście, to samo brat jego, koń...

SCENA II.
TEŻ SAME, LAWDAŃSKI.
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI.

Oho! co tu bab!

NAŚCIA.

A z Bogiem, panie Lawdański! A zkąd wam to przyszło na wieczorynkę naglądać?

LAWDAŃSKI.

Julka niema?

NAŚCIA.
Julek we stajni pod ten czas, wy to dobrze wiecie. Małaszce się dłużyło, ta nas zaprosił do chatyny, nim wróci.
LAWDAŃSKI

A Małaszka gdzie?

NAŚCIA.

Wyszła — tylko patrzeć, jak wróci.

LAWDAŃSKI
(siada na tapczanie).

Niech tam która da mi ognia, no, prędzej, Paraska!

PARASKA.

Weź sam, zbereźniku jeden!

(Dziewki się śmieją).
LAWDAŃSKI.

Ty dawniej nie była taka harda. We dworze ty była inna!

PARASKA.

Bo durna byłam. Teraz mnie już nie zmusić, nie zmienić — ja kniahini. A odkąd mnie Ułas zaswatał, to się na pana Lawdańskiego przez plecy patrzę. Ot, tak!

(Dziewki się śmieją).
LAWDAŃSKI.

Ty tak dużo nie gadaj, bo...

PARASKA
(wstając).

Bo co? A to wielki pan, bo cały czarno jak pop chodzi... Pan Lawdański już powinien się rozpłacić za wszystkie oszukaństwa i tumanienie... No, chodźcie już, dziewczęta. Późna nocka, do domu wracać a ty, Warka, do dwora.

NAŚCIA.

Niech pan Lawdański powie, czy to prawda, co powiadają? Nasza jasna panienka te... pani hrabina ma syna?

LAWDAŃSKI.

Tak na pokojach mówili, co z Warszawy taka wieść przyszła.

NAŚCIA.

Ano, patrzcie! patrzcie! Takie to było biedne a zanędzone...

PARASKA.

Ta chodźcie już raz, Naściu! Łuczywo dogasa a Małaszka nam nie rada bo z chaty uciekła.

(Kobiety wstają i, śpiewając strofkę piosnki rozpoczynającej akt, wychodzą powoli. Śpiew słychać jeszcze chwilę, poczem ucicha stopniowo).
LAWDAŃSKI
(sam).

Poszły te utrapione wiedźmy... Gdzie Małaszka? Musiała widzieć, jakem tu wchodził. Czyżby się skryła i wcale nie przyjdzie? Głupiec ze mnie! wszak do chaty do dziecka powrócić musi... (po chwili). Czym ja oszalał dla tej kobiety? co ze mną? Gdy mi się na oczy nawinie, to w głowie czysto młotem wali a ręce się ku niej ciągną, Gdybym durnym chłopem był i wierzył w uroki, mógłbym myśleć, że ta zwodnica mnie oczarowała! Ot, na co mnie przyszło! Ja, Lawdański, jak tuman za jedną babą chodzę a rady sobie z nią dać nie mogę. Harda i pyszna, głowę wysoko trzyma, a ja ją zgiąć muszę... (po chwili). Ach, Małaszka! Małaszka! takaż ona jakaś, aż dreszcz po człowieku chodzi, kiedy o niej myślę.

SCENA III.
MAŁASZKA, LAWDAŃSKI.
ஐ ஐ
MAŁASZKA
(wchodzi do chaty, nie widząc Lawdanskiego, z pasją przewraca nogą ławkę i idzie do skrzyni; przechodząc, potrąca kołyskę).
Już skomli to nieszczęście! (klęka przed skrzynią i podnosi wieko). Ten Julek mi nawiódł baby a mnie aż podnosiło, aby jednę po drugiej za kołnierz chycić, ta z chaty wygnać. (Wyjmuje ze skrzyni chustkę małą, batystową). Jest — już żółknie... ta prać jej nie będę, niech ostanie taka, jakiem ją po nim naszła. (Pociera chustką po twarzy). Jakie to gładkie a miłe! Ach, Boh! jak jego ręka. Jak oczy zamknę a po twarzy tę szmatę sunę, to tak, jakby on mnie po licu głaskał. Boh! mój Boh! gdzie on! gdzie ten królewicz! ten żar ptak jasny?!... I póki on był, toć me życie się miliło, a kraśniałam jak mak w zbożu! Ostawił mnie, ostawił i za tamtą poleciał... a w stronę moją nawet głowy nie zwrócił...
LAWDAŃSKI
(przystępując do niej i obejmując ją wpół).

Małaszka!

MAŁASZKA
(zrywa się).

Ki cort?! (odtrąca go). A, to wy! Czego tu po nocku łazicie?

LAWDAŃSKI
(hamując się).

Ty, Małaszka, rozum miej! nie odtrącaj mnie i głowy nie noś tak wysoko! Za panem hrabią oczów nie wypłakuj, bo on nie dla ciebie... rozumiesz?

MAŁASZKA.

Mnie hrabia w konopiach jest! ja dla niego nic nie mam — słysz!

LAWDAŃSKI.

Nie łżyj! (chwyta ją za rękę). Ja cię widział nie raz, nie dwa, jakeś do lasu do niego biegła... Ja cię poznał, jakeś siedziała z nim w uroczysku na Wołochowie. Ty mnie się strzeż, bo ty grzech na sumieniu masz... Ty z panem hrabią się wdała a jakby ja powiedział...

MAŁASZKA
(z krzykiem).

Ha! wraży synu! Ty mnie podpatrywał a za mną jak żmij chodził!...

LAWDAŃSKI.

Tak, chodził za tobą, Małaszko, bom cię miłował i teraz cię miłuję! Nie! ja ciebie nie miłuję! tylko mi ciebie trza... chcę cię mieć i będę miał!

(Chce się do niej zbliżyć).
MAŁASZKA
(chwytając łuczywo).

Ja ci ślepie ogniem wypalę, ty projawo jedna!

LAWDAŃSKI.

Jaka ty harda! paniczowi to do nóg padała!

MAŁASZKA.

Bo to pan! jasny pan! wielki pan! Jak byłam mała, toś ty mi się zdawał jasnością największą... A cóż ty przy nim? co ty? Ty sługa a on pan! jasny pan! wielki pan!...

LAWDAŃSKI
(szyderczo).

A cóż ci z tego pana przyszło? ha! Porzucił cię, jak psa nogą kopnął i z tamtą się ożenił.

MAŁASZKA.
Milcz! bo ci język w piersi wtłoczę! On mnie porzucił ale mnie nazad wziąć musi! (wstrząsając łuczywem nad głową). Mnie maty nie darmo odminą nazwała... Mnie jakaś widma późną nocką przyniosła i na ziemi ostawiła. Ja jak inna dziewka, hołosić nie będę i włosy wydzierać. Włosów szkoda! Ja czas mam — i czekac a baczyć będę... (opuszcza łuczywo w stągiew wody — ponuro). Co ma się stać, to nie minie.
LAWDAŃSKI.

Jakby ja zły człowiek był, toby ja ci krzywdę wielką zrobił, Małaszka. Ja Julkowibym o jasnym panu powiedział a onby ciebie z chaty wygnał.

MAŁASZKA.

Tyby tego nie zrobił. Ty wiesz, dlaczego?... jabym cię zato struła... (Lawdański mimowoli cofa się kilka kroków). Ja tobie nie powiem, że myślę co złego, albo zadam uroku — nie! Ty taki durny nie jesteś; ale ja ci powiem, że cię struję; ty wiarę miej — bo ja zioła znam a w świecie ich siła a moc wielką mają! ty wiesz! Potem mnie nie strasz, że Julek mnie z chaty wygna. Ja nad Julkiem moc mam, on się mnie boi a miłuje jak nawiedzony, jak ty, panie Lawdański. Taką już urodę mam. Z czarta wzięta, boć nie z maty, ludzie tak mówią, ot niechaj tak.

LAWDAŃSKI.

Gdyby Małaszka rozum chciała mieć a na pana nie czekać i do mnie się przygarnęła, jabym ci korali dał i nie jedną krasną wstążkę na szyję włożył.

MAŁASZKA
(chytrze).
Ja nie od brania — korale dajcie, w bodni miejsca dużo jest. Mnie tylko nie po woli, gdy kto mnie się czepia przez gwałt i siłę. Siłą ze mną końca nie dojdziesz; lęku nie mam, od dziecka jużem rosła taka.
LAWDAŃSKI.

Kiedy z tobą, Małaszko, nijak końca nie dojdziesz, ani złością, ani dobrocią. Proszę — to śmiejesz się, grożę — to odpychasz. Powiedz, jak z tobą trza?

MAŁASZKA.

Jak ze mną trza? Czort wie jak! Co mi dziś powoli, to jutro idzie po niewoli. Dziś to miłuję a jutrobym złe ziele zwarzyła i struła. Już ja od małego taka. Jakaś siła zła we mnie jest i coś we mnie gore a tak jakby mnie rozerwać chciało na szmaty. Z wiosną, jak wyjdę w pole, to mnie w górę rwie a nocką spać nie daje. W sadybie mnie ani wysiedzieć a z pola gna do chaty. I tęsknica za czemś rwie duszę... Ach! Lawdański, ja nie wiem, co mnie jest, ale ja swoją śmiercią nie zginę; jaby chciała z tego sioła iść precz, gdzieś w dal, bez ustanowienia, tam gdzie jaśniej, przestronniej, gdzie od jedwabiu szeleści, korale dzwonią a ludu mnogość wielka, jak szarańcza! Szarańcza wprost! (prawie jak w gorączce). Ot tam, wiesz Lawdański, tam u nas we dworze było wszystko tak jak ja chcę, jakby mnie było w ład... i bogato i jasno i przestronno! Mnie tam zawieść! mnie tam, mnie tam!...

LAWDAŃSKI.
Szkoda, Małaszka, że ty się jaśnie panią nie urodziła. Byłabyś teraz panią hrabiną i w Warszawie na aksamitnych stołkach byś się rozsiadała. Szkoda wielka, że to właśnie ona a nie ty w taką dolę poszła...
MAŁASZKA.

Cur jej, tej bladej dziewce, co jak latawiec białem licem ludzi straszy! Gdzie jej do mnie!... Patrz, Lawdański — patrz na mnie, jaka ja urodziwa... (obraca się zalotnie, śmiejąc się). Ha! ha! zielone oczy mam, jak kamienie na dnie ruczaju... A mieni się to, błyska! Ha! ha! błyska, jak zła siła! wielka siła czartowska moc!

LAWDAŃSKI
(namiętnie wyciąga ręce).

Małaszka!

MAŁASZKA.

Ręce przy sobie miej! Ja nie dla ciebie; ty tylko lokaj a ja wysoko patrzę, bo mi już tak patrzeć sądzono...

(Słychać hałas przed chatą).
LAWDAŃSKI
(szybko).

Idą! Małaszka, namyśl się — za hrabią me płacz, bo to nie dla ciebie!

MAŁASZKA.

Ha! ha! ja za nim nie płaczę, tylko za głupotą moją; mnie on w konopiach jest, powiedziałam to raz! A ty bacz, co mówię, ty dworski nędzaku!

SCENA IV.
CIŻ, JULEK, UŁAS.
ஐ ஐ
JULEK
(w kurtce z szarego sukna, buty i płócienne spodnie).
Wejdźcie, Ułasie, Paraska pewno jest.
UŁAS.

Chciałbym tylko dziewkę zabrać i do sadyby ją odprowadzić.

(Wchodzą. Małaszka cofa się w głąb i zajmuje się układaniem rzeczy w skrzyni).
JULEK.

A! pan Lawdański? Wszakżeście mówili, że idziecie do garderoby?

UŁAS
(gniewnie).

Znów go po chałupach nosi!

LAWDAŃSKI.

Jaśnie pan kazał powiedzieć, żebyś na jutro o świcie był gotów do miasta. Pojedziesz oddać depeszę w urzędzie. Jaśnie pani hrabina ma syna, państwo chcą o zdrowie pytać.

UŁAS.

Mogliście mu to wszystko koło stajni powiedzieć a nie po nocku do sadyby włazić.

LAWDAŃSKI.

Co tobie, psi synu, do mnie? A skąd ci to przyszło do mnie gadać i to z taką śmiałością, chamie?

UŁAS
(z pasją).

Ty czorci bracie! chamem mi w oczy ko-lesz, ale chamskich dziewek to ci się zachciewa! Ty chciał moją Paraskę zaprzepaścić, ale ci się nie udało — ha! podłe nasienie! ty dworski gnacie! Odstępuj odemnie daleko, bo jak mi na ręce padniesz — marna twoja dola!

LAWDAŃSKI
(posuwając się cło wyjścia).

Ot, pies chłopski ujada! Na łańcuch wziąć a rózgą smagać!

UŁAS
(j. — w.).

O! teraz nas nie smagać! Te dnie na marne przepadły, jak nas smagano... Tobie dziś baty dać, żeby aż to cienkie sukno spadło z twoich kości... ty!

(Lawdański wychodzi).
JULEK.

Ot, puścić, Ułasie! Co się srożycie, krwi waszej poprostu szkoda.

UŁAS.
(uspakajając się powoli).
Bo ty, Julek, nie wiesz jeszcze, jak to duszę rwie, kiedy się kogo miłuje a za tym kimś inny goni, ta odebrać tobie chce... (Małaszka wychodzi z chaty. Julek przystępuje do kołyski i otula dziecko w płachtę). Mnie on tak z Paraską robił a dziewka, choć się niby drożyła a przecież ślipia jej się czasem świeciły i czut czut nie stało się nieszczęście! Ale ja ich pilnował i upilnował. Paraskę zaswatałem i teraz ju-żem jej pewny. Ona na tego zbójnika ani spojrzy (ogląda się). Aly ty, Julek, baczenie miej, żeby ci Lawdański do żony nie zaglądał... Może być źle!...
JULEK
(kołysząc dziecko).

Małaszka bardzo harda a nieprzystępna. Wiesz sam.

UŁAS.

Tak, wiem. Ale Lawdański dworski sługa, właśnie do niej przystęp łatwiejszy może mieć. Ona już taka jest, że co się świeci, do tego gna.

JULEK
(chmurno).

Wasza prawda. Dziwna bo to kobieta. Ja sam nie wiem, jak z nią... ot, ciężko, ciężko!...

UŁAS.

Całe sioło dziwuje się na wasze życie... Jeszcze jakeście się pobrali to Małaszka była weselsza i kręciła się koło sadyby jak na święto przyodziana, cała w koralach, później ot... podczas jak jaśnie pannę wydali za tego grafa, to wasza Małaszka zaczęła się chmurzyć a krasne suknie rzuciła w kąt i przestała się ludziom wdzięczyć. Prawda?

JULEK.

Wasza prawda. (Po chwili gwałtownie). Ułas! słysz ty, powiedz bracie, co z nią jest? co z nią jest? Ja ją tak miłuję! ach, tak miłuję! jak jeszcze nikogo nie miłowałem na ziemi — i chciałbym jej dać wszystko, co dać mogę a ona chmurna chodzi, odemnie się odwraca, na Stepanka spojrzeć nie chce. Ot, poprostu przepaść! I mnie i dziecko sobie brzydzi, po nockach nie śpi — z chaty wyjdzie, ta stoi i w sad patrzy a patrzy. Cóż w tym sadzie ma? co ją tam ciągnie? Toć pustka jest, pustka taj tylko... Dawniej, jak jasna panienka była jeszcze we dworze — ha, myślałem patrzy, patrzy, ta niech się napatrzy dowoli — ot, ciągnie jej oczy jedwab, ta złoto. Ale odkąd jej nie stało, czego ona tam stoi? — powiedz, Ułas, czego do chaty nie wraca? (Otwiera drzwi, w głębi ukazuje się krajobraz oświetlony księżycowem światłem. Małaszka stoi nieruchomie, wpatrzona w dal). Ot, tak stoi godzinami całemi a mnie z piersi serce mało nie wyskoczy a detyna w chałupie zawodzi za matką hołowkę obraca... (po chwili). Ułas, powiedz ty, czego jej brak? Ja jej dał co mógł — i chatę przybrał i obrazów nawieszał; ja z sanek kilimek ściągnął i na ścianę przybił, na tapczan derkę z koni dał. Patrz, Ułas, ja te bohomazy dla niej przyniósł i powiesił, żeby się do niej śmiały. Ja jej imbryk od Janka kupił, czerepy skleił i dał, ja za innych drzewo rąbię z tyłu za stajniami, aby grosz mieć i szmatę jej jaką kupić. O! Ułas! jabym pierś swoją rozdarł, ta krew serdeczną utoczył, żeby tylko tej hołubinie nic nie brakowało! (wyciąga ręce w stronę Małaszki). Zazulu moja! zazulu! (Małaszka stoi nieruchoma). Patrz, Ułas, ona się nie odwróci, ona wciąż tak stoi, ta w sad patrzy...

UŁAS.
Może to za Lawdańskim?
JULEK.

O, nie, Ułasie; to nie. Ja wiem, bom słyszał, jak go do czorta z gniewem odsyłała. I ty mówisz, Ułas, żeś ty ból miał, ale tyby ból jeszcze większy czuł, jakby ty widział, że się twoja mołodyca od ciebie odwraca i za czemś niebywałem, niewidzianem dla ciebie, goni. Ot, ja się do dziecka obrócił, bo mnie prosto tak nieraz, jakby kto w głowie rozpalił żar... Ja dziecko kołyszę, hołubię, bo Małaszka o niem nie myśli a to sierota, żyje tak bez matki, jak ja... bez żony! bez żony!

(Wybucha płaczem).
UŁAS.

Ty bo, Julek, nie umiesz z nią. Jaby drąga dobrego wziął, ta do chaty zagnał — do dziecka, do roboty, ot prost jak najmitkę i byłoby tobie i jej w ład.

JULEK.

Nie, Ułas, tak nie. Z Małaszką, nie tak, jak z Paraską, albo z Modanką. Ona inna, jak te wszystkie dziewki z sioła. U niej mądrość i zachowanie jest, choć nie uczona. Ją bić strach, boby się na człowieka jak upyr rzuciła.

UŁAS.

Boh z taką żonką, coby mnie było po niej — jaby ją cisnął i w świat od niej szedł.

JULEK
(po chwili).

I w świat od niej szedł... Tobie, Ułas, łacno to wymówić, ale uczynićbyś nie mógł, ja wiem. Ja prosty chłop, to tego wygadać nie mogę jak należy, ale ta niewiasta coś ma w sobie, co do niej prost człowieka tak przywiąże, jak psa łańcuch do jego budy. Ona mnie słowa dobrego nie da a ja ją miłuję i hołubię, bo wiem, żeby jej w tej chałupie nie stało, chybaby mi przyszło być już ze wszystkiem niesamowitym, jak maty moja. Ty znał moją maty, Ułasie. Ty sam za nią po wsi biegał, ta krzyczał i śmiał się, jak ona na rozputi usiadła, ta hołosić poczęła... Mnie później mówili, że to z żałości ona tak od rozumu odeszła, bo ją jej mąż a mój ojciec z sadyby wygnał a z najmitką miłowanie zaczął. Tak i mnie jak coś za serce chwyci, to chce się usiąść gdzie na rozstaje a zawodzić i chychotać się, jak moja matka. O, tu! (wskazuje na głowę) tak mnie coś ciśnie, jakby prosto obręcz...

UŁAS.

Już późno. Idź ty, Julek, spać; ja jeszcze do Paraski zajrzę, ta do siebie pójdę.

JULEK.

Spać? O, Ułas! co mi ta po spaniu! Ot, jeszcze tej detynie świeżą zaściołkę dam a potem koło chaty siądę, taj grać będę. W las nie chodzę, bo droga daleka a tu Stepanek płakać może. Trza do dziecka iść.

UŁAS.

Ty dziwny, Julek, jesteś. Jaby się tam z detyną wodził, kiedy baba w chatynie jest... Ot, drąga wziąć, ta walić! walić!... No, ostań z Bogiem!

JULEK.

Idź z Bogiem!

(Ułas wychodzi).


SCENA V.
JULEK, później MAŁASZKA.
JULEK
(krząta się chwilę koło kołyski, bierze z ławy szmaty, owija niemi dziecko).

Tak, synaczku mój, trza cię okryć, bo to nocka zimna, a ty, okruszko, maleńki, to mi zmarznąć możesz... Ot, śpi hołubczyk, ta o świecie Bożym nie wie. Niech śpi, niech śpi!

(Kołysze dziecko. Po chwili drzwi się otwierają i wchodzi Małaszka).
MAŁASZKA
(opryskliwie).

Sól ty przyniósł?

JULEK
(pokornie).

Przyniósł, za pazuchą mam.

MAŁASZKA
(j. w.).

A cukier?

JULEK
(j. w.).
Nie, Małaszka, cukru dziś niema.
MAŁASZKA
(ze złością).

Czemu?

JULEK.

Lawdański kredens zaparł, dobrać się nie mogłem.

MAŁASZKA
(z wściekłością).

Tfu! z ciebie nic, tylko na babę zdatny... (Odwraca się, idzie do komina, wyjmuje garnek, wytrząsa kartofle na stojącą na stole miskę. Z półki bierze łyżkę i garnek z kwaśnem mlekiem — to wszystko stawia na stole, poczem obraca się do Julka). Na, jedz!

JULEK
(wstaje z tapczana i siada koło stołu).

A ty, Małaszka, nie jesz?

MAŁASZKA.
Odczep się! sam się opchaj! ja nie chcę!
JULEK.

Jak twoja wola.

(Zaczyna jeść. Chwila milczenia).
MAŁASZKA.

Ty, Julek, słysz! Czy to prawda, co gadał Lawdański? Pani hrabina syna ma?

JULEK.

Ma — taka wieść przyszła do dwora. (Chwila milczenia). Możeby ty, Małaszka, trochę kartofli zjadła?

MAŁASZKA.
Nie chcę!
JULEK.
(wstaje i chwilę patrzy na Małaszkę).

Widzisz, Małaszka, mnie samemu smutno jeść. Jabym chciał, żeby ty, jak każda żona, z jednej misy ze mną jadła.

MAŁASZKA.

Ja lubię poosobno. Ty najmitkę sobie weź, ta niech przeciw tobie na pohuti siedzi i pcha jadło — będzie ci weselej. {{f*|w=90%|(Julek idzie do dziecka i chwilę stoi przy kołysce, mrucząc, spluwa trzy razy, przemierza kołyskę i dziecko. Małaszka patrzy z ironją}... Mierz, mierz! coby ci kto nie odmienił... Oj jej! tak się wiedźmy za twoim synaczkiem pewnie czają... Durny!...

JULEK.

Detyna śpi — ty, Małaszka, także już na spoczynek idź; ja jeszcze pójdę trochę na pole posiedzieć. Nocka, choć chłodna, ale jasna. {{f*|w=90%|(Zdejmuje supiłkę ze ściany i wraca jeszcze do kołyski). Jakby Stepanek się ocknął, weź ty go na ręce, ja niedługo wrócę... No, ostań z Bogiem! (Małaszka stoi nieruchoma). Małaszka! ta spójrz, Zazulu, na mnie, nie chmurz się tak ciągle; co ja ci zrobił, żeś na mnie taka krzywa? No powiedz, co?

MAŁASZKA
(niecierpliwie).

Hodi już z tem gadaniem!

(Odwraca się od Julka).
JULEK
(wychodząc, na progu odwraca się).

Ja daleko nie pójdę, ot tam za chatą Paziorzychy usiądę, gdzie wierzby rosną. Jakby Stepanek się rozkrzyczał, wołaj głośno na mnie, bo widzieć cię z tamtąd nie zobaczę. No! ostań z Bogiem! (po chwili). Tak mi jakoś ciężko ztąd odejść, jakby mnie tu co przykuło. Małaszka, daj mi ty dziś dobre słowo, bom taki zmartwiony, sierota, jak jeszcze nigdy.

(Małaszka odwraca się patrzy na Jiilka w milczeniu, później idzie do tapczana i poprawia posłanie. Julek wychodzi powoli środkowemi drzwiami).


SCENA VI.
MAŁASZK, później SZMUL.
ஐ ஐ
MAŁASZKA
(krząta się po chałupie, potem zrzuca chustkę z głowy i rozpuszcza dość krótkie włosy kręcone; staje przed lusterkiem, blask łuczywa ją oświeca; patrzy chwilę na siebie z upodobaniem).

Poszedł utrapieniec! ostawił mnie samą, abym się napatrzyć sobie mogła. Jaka ja urodziwa! Boh, mój Boh! jaka ja wyrosła... jaka krasawica. Inne baby to po dziecku spasują a ja tom jeszcze harniejsza a siły we mnie tyle, żebym całe sioło rozniosła... (wyjmuje z zanadrza chusteczkę i wącha). Ot, cały rok ta szmata, jest a jeszcze woń ma. Ach! jakaż to woń! jaka woń! Lawdański mnie chce... ha! ha! pek jemu! cur temu lokajowi... Ja po panu na lokaja spadnę... Jeszczeby co! jeszczeby co! (Za sceną flet solo. ten sam numer, co w akcie pierwszym). Już ten nawiżeny gra! Ot tobie raz z takim mężem... na supiłce hołosi — muzyką jemu być! (zaczyna czesać włosy). Jak ja za mego szła, myślałam, co on niedługo we dworze pierwszą osobą będzie. Gdzie jemu, temu durnemu, do jakiej chęci! Ot, siedzi w tych stajniach cały rok i na koniach wygania. Żeby go choć na furmana wzięli. (Stukanie do okna). Ki czort? Lawdańskiego niesie? Ano, trza ożoga wziąć...

(Chwyta za ożóg).
SZMUL
(ukazuje się we drzwiach i ostrożnie patrzy dokoła i dopiero po chwili wchodzi do chaty).

Ty, głupia, połóż ten drąg! Julka niema, co?

MAŁASZKA.

Niema — a czego ty chcesz?

SZMUL
(wchodząc).

Ty, Małaszka, nie bądź dla mnie taka harda — ja ciebie dobrze znam i ze Szmulem ty inaczej mów. Ja od ciebie dosyć się grosza za striczki i paciorki nabrał, co prawda, to prawda. Ale ja też wiem, zkąd ty tych pieniądzów brała...

MAŁASZKA
(gwałtownie).
Ty żydowska żmijo!
SZMUL.

Nie krzycz i nie hałasuj, bo w tem interesu niema. Szmul wie, jakeś za panem grafem latała, ale Szmul milczy, bo rozum ma. Ty mnie od żmij wymyślasz a ja dla ciebie taki geszeft mam, co ty się aż za głowę z radości weźmiesz.

MAŁASZKA

O, pewnie jaką nową szmacinę chcecie mi wetknąć. Nie chcę, bo teraz ani po temu woli, ani pieniędzy nie mam.

SZMUL.

Ty się nie ciskaj, aż wszystko posłyszysz. Nu, ja, choć głupi niby żyd, ale ja mam delikatny rozum i wiem, co takiej mołodycy jak ty przystoi. Ty masz gładką twarz i cała jesteś nie na chłopkę. Ja to zawsze mówił, co ty z takim durnym chłopem siedzić masz! Na co ty z nim wysiedzisz? Ot, nędzę i ze dwanaścioro dzieciów! (Małaszka zżyma się). Ano, widzisz, ty sama masz rozum i wiesz, co tobie trza. Teraz tobie się zdarza wielka, rarytna rzecz! a grojse geschichte!... co ci tego losu wszystkie baby ze wsi zazdrościć będą. Jaśnie pani hrabina ma syna a że to bardzo delikatne pani, to doktorzy kazali mamkę wziąć. Tu pisali po mamkę, żeby ją ze wsi dać; a mnie rządca zawołał i powiedział: „Szmul! ty wiesz, która tam najfajniejsza dziewka, albo mołodyca — zabierz ją tu, weź zaraz, bo jaśnie grafiątko czeka“. Nu, tak ja pomyślał sobie: Małaszka — choć tam od Dzendżery teżby mogła synowa jechać...

MAŁASZKA
(żywo).

Kto? Horpyna? Ot, pomsta na ciebie! Gdzie jej do pańskich pokoi, taka ropucha!...

SZMUL.

No, ty się zabieraj, jak chcesz.

MAŁASZKA.

Julka pytać trza.

SZMUL.

Oj, ty durna głowa... Jakby ty się Julka zapytała, toby ty przepadła. On cię miłuje i nie puści od siebie. Jak ty chcesz w mieście być i los fajny mieć, to na Julka nie patrz — nie pytaj i uciekaj nocką zaraz, póki on do chaty nie wróci. Ja cię na kolej zaprowadzę i sam z tobą pojadę, bo rządca chory a ja i tak mam interes do pana hrabiego. Ny — i cóż? Ty nie bądź głupia i szczęścia nie depcz, kiedy ci samo w drogę włazi.

MAŁASZKA
(jak w gorączce).
Tak, tak! samo mi szczęście w drogę włazi!
SZMUL.

Nu, pomyśl tylko, czego ty tam nie użyjesz w tem mieście! U takich wielkich grafów to będziesz tak, jak druga grafini, bo to mamce dogadzać będą i skakać, jak ty im zagrasz. Na aksamitach będziesz się rozsiadać, bo tam to od złotości aż kapie a wszędzie pierwszy plac trzymać będziesz.

MAŁASZKA
(j. w.).

Wasza prawda!

SZMUL.

Ja wiem, co moja prawda jest. Ty jeszcze o Szmulu pomyślisz i nieraz mi będziesz, żebym tak zdrów był. Ty mi za to kilka guldenów dasz i czarnego byczka, co go w chlewiku trzymasz.

MAŁASZKA.

Po kiego licha ci jeszcze płacić? Nie dam nic.

SZMUL.

Aj waj! ty bardzo mądra jesteś! Dobrze; jak ty nie chcesz w ten interes wejść, to ja idę do Dzendżery — oni mi zapłacą i podziękują. Aj waj!

(Zabiera się do wyjścia).
MAŁASZKA
(przywołując go).

Szmul!

SZMUL.

Ny? czego?

MAŁASZKA.
Ty już byczka weź, ale Julkowi powiedzieć trza. Jakże tak z sadyby uchodzić?...
SZMUL.

Ty nie wiesz, co Julek warjat? On ciebie jeszcze zbije i nie puści. No! nie oglądaj się i nie bądź durna baba, za Julkiem się nie oglądaj, bo co z niego masz?... A tam we dworze w mieście to ci się jeszcze jasne pany kłaniać będą, jak zechcesz... Ny? ja pójdę byczka wziąć. Ben czeka za chałupą, ty rzeczy wiąż; ja tu wnet będę. Spiesz się, bo mnie czas a ten myszygene przestanie grać i do chałupy wróci... Byczek gdzie?

MAŁASZKA.

W chlewiku.

SZMUL.

Nu a dobrać się jak?

MAŁASZKA.

Nie zaparte.

SZMUL.

Ty się tu spiesz. Dużo szmat nie bierz, bo cię tam ubiorą w same fajne suknie. Aj waj, Małaszka! jak ty oczy ludzi ciągnąć będziesz! Za tobą będą sznurkiem ludzie chodzić i dziwować się a cmokać... Ot, tobie się los zdarzył, a Glück! a Gluck!

(Wychodzi).
MAŁASZKA
(sama; otwiera skrzynie, wyrzuca z niej gorączkowo trochę bielizny, szmat, chustek, wiąże część tych rzeczy, resztę porzuca na ziemi).

Ot, tobie los się zdarzył... ma prawdę Szmul, to jasna dola, to dobra dola mi się śmieje. Na świat! na świat! Do państwa, do szerokich i widnych izb! A co mi tam tu gnić, ta marnie przepadać! Już mi tak sądzono, żebym w pańską służbę szła... Pójść muszę, bo mnie rwie, bo mnie rozszarpie, jakbym tu dłużej siedziała... (Chwyta tłomoczek i idzie ku drzwiom, nagle potrąca się o kołyskę). Tfu! Cóż to?... A, to Stefanek! (Chwila milczenia). On ta nie zmarnieje bezemnie, ja i tak jemu na plewę zdatna. Julek go wyhołubi a potem to ja wrócę... (Chce iść — rękaw koszuli zaczepia się o kołyskę; ona, zgniewana, odwraca się). Tfu! czary, Czy co? nie mogę iść — ot, wciąż mnie trzyma... (chce wyplątać rękaw). A to wprost trzyma jak rak (szarpie mocno). Urzekł mnie kto, czy co?! (wyrywa rękaw, zostawiając kawałek płótna). Ot tobie raz... (idzie kilka kroków, potrąca płonące łuczywo, łuczywo pada; ona patrzy chwilę, potem depce łuczywo nogami). Ogień mi w drogę zaszedł... to źle!... Może nie trza iść...

SZMUL
(we drzwiach).

Małaszka!

MAŁASZKA
(jakby walcząc z sobą).

A ten nawiżeny ciągle gra!...

SZMUL.

Idziesz ty, czy nie?

MAŁASZKA
(j. w.).

Idę... idę... (na stronie). Ot, prost jakbym wrosła w ziemię, nóg nie oderwać, siły brak. Tfu! przepadnij! zgiń! ty siło nieczysta!

(Chce się żegnać — ręka jej opada).
SZMUL.

Czego ty słuchasz? za czem ty patrzysz? — ty warjatka!... Chodź, bo idę do Dzendżery... No, chcesz, czy nie? ja idę po Horpynę.

MAŁASZKA
(porywając się).

Nie! nie!

(Z krzykiem wybiega gwałtownie z chaty. Na scenie zupełnie ciemno; flet ciągle gra).


SCENA VII.
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI.
(wbiega szybko, wydobywa stoczek i zapałkę, zapala stoczek i rozgląda się dokoła).

Niema! uciekła! uciekła! A, piekielnica! djablica! czarcie dziecko! ja słyszał jej krzyk, jak z chaty leciała. Ja ten krzyk dobrze znam! w uchu go mam; prosto jak puszczyk wyje na rozdrożu! (z rozpaczą). Co robić? Wstrzymać ani weź! Mnie nie posłucha, jeszcze zabić gotowa. A potem co ja dla niej? — ani brat, ani swat... Ja wiedziałem, że tak będzie... Jak Szmul mówił, że mamki szuka po wsi i do niej też przyjdzie — ja wiedziałem, że ona poleci na to zaprzepaszczenie do miasta i tam ludziom we łbach przewracać będzie... (po chwili). A to zwodnica... Jabym się już był wyszkodował i korale jej dał — kto wie, może i jeszcze co dorzucił — a ona porwała się nagle i ani śladu o niej, ani słychu... (rozgląda się i siada na kuferku). Teraz już musi przez las iść, za kwadrans dobije się do stacji. Jabym za nią poleciał poleciał, ale to darmo, ona mnie nieposłucha a jeszcze w twarz napluje. Gdybym ja był jej mężem... (Nagle, jakby uderzony myślą, zrywa się z kuferka). Ano, przecież mąż jest, wołać go trza!... niech leci, niech ją zatrzyma, niech sprowadzi. Ale gdzie on? A! gra — słychać go tu. {{f*|w=90%|(Wybiega przed chatę i woła): Julek! Julek! Nie słyszy, Julek! hodi z tem graniem! (Flet milknie, Lawdański wraca do chaty). Tak, tak! niech on po nią idzie, ja pójdę za nim zdala. Jakby przyjść nie chciała, to związać, zbić pomogę a nazad do wsi przywiodę. (Nagle z namiętnością rzuca się na porozrzucane suknie Małaszki i całuje je, jak w szale). A ty projawo! ty odmino! ty siło nieczysta!... jak ty mnie do siebie ciągniesz! Ty wrócić musisz, albo ja za tobą pójdę; bo ja ciebie, twoich oczu i twego krzyku nawet chcę!...

SCENA VIII.
LAWDAŃSKI, JULEK.
ஐ ஐ
JULEK
(wchodzi przez drzwi środkowe).
Co to? ciemno tak? Gdzie ty, Małaszka? To nie ty mnie wołała? Stepanek się budzi? Gdzie smolaki? trza ogień rozniecić.
LAWDAŃSKI.

Julek, ty ognia nie nieć, a w las biegnij!

JULEK.

To wy, panie Lawdański (po chwili). Gdzie Małaszka?

LAWDAŃSKI.

Małaszki niema.

JULEK.

Może do sąsiady po żar poszła. Wy mnie pewno pisanie do miasta przynieśli. Dajcie, jutro świtem pojadę, choć taki jestem nieswój... Ot, w głowie to prosto jakiś żar, czy co....

LAWDAŃSKI.

Ty, Julek, dobrze słuchaj, co ci powiem. Małaszka uciekła z chaty i już nie wróci.

JULEK.
(nie rozumiejąc).

Czego nie wróci?

LAWDAŃSKI
(gorączkowo).

Bo Szmul ją zabrał na mamkę do dworu, do miasta, do pani hrabiny... (Julek stoi osłupiały). Ty, Julek, zbudź się! jeszcze czas, oni przez las idą na kolej... dogonisz ich! Chodź prędzej, ja z tobą... (wstrząsa ręką Julka). Czy ty ogłuchł? Może ty nie rozumiesz, co ja ci powiedział? Małaszkę wzięli do miasta w służbę — ona uciekła od ciebie, od dziecka i nie wróci tu nigdy.

JULEK
(jakby przez sen).
Uciekła! uciekła!...
LAWDAŃSKI.

No, patrz! (świeci stoczkiem). Rzeczy porozrzucane; zabrała co lepsze a jej ani śladu.

JULEK
(j. w.).

Ani śladu!

LAWDAŃSKI.

Ale czas jeszcze jest, my ją dopędzimy, żyda zbijemy a ją nazad do chaty przywiedziemy.

JULEK
(siadając machinalnie na ławce).

Przywiedziemy...

LAWDAŃSKI

Julek! czy ty się wściekł, że ty siedzisz jak bałwan, kiedy ci żona uciekła i ciebie i dziecko na przepaść zostawiła?... Ty nie wiesz, co ją tam gna? Ty nie wiesz, że ona do pana hrabiego leci, aby mu znów do nóg padać i w kątach miłować się pozwolić? (Julek podnosi głowę). A, patrz! patrz jak zwierz! Co cała wieś widziała, ty jeden nie widział... Twoja żona wnet po weselu była miłośnicą pana hrabiego i, jak szalona, za nim do sadu, albo na uroczyska leciała... A on jej dał niejedno... i...

JULEK.
(zrywa się z ławy i rzuca się z rykiem na Lawdańskiego).

Łżesz! łżesz! psi synu!

LAWDAŃSKI
(odtrącając go).

Ha, no! toś się poruszył wreszcie, ty trupie!... Mnie nie tykaj, bo cię jednym palcem przewrócę! Ty zapytaj całej wsi, co na to gospodarstwo twojej Małaszki patrzała a potem mi powiesz, kto łże... (postępuje kilka kroków i plącze się w chusteczkę hrabiego, rzuconą przez Małaszkę; schyla się i podnosi). Ano, patrz!... ot, jego chustka, pana grafa chustka! Ja tę chustkę dobrze znam. Widzisz, między jej szmatami była...

JULEK
(wyciągając ręce prawie nieprzytomny).

Dajcie!

LAWDAŃSKI
(rzuca mu chustkę).

Na! (schyla się nad skrzynią). Ano, patrz! Ty jej kupił taką wstążkę? (wyciąga szeroką, piękną wstążkę ze skrzyni). Prawda, że nie? To Szmul jej przyniósł za pana hrabiego pieniądze...

JULEK
(j. w.).

Dajcie!

LAWDAŃSKI
(j. w.).

Ano bierz, bierz! napatrz się, to może się przekonasz. No cóż? idziesz teraz zemną? Trza nam dobrze biedź bo to i tak późno jest; oni już koło stacji być muszą. Chodź!

(Chwyta Julka za rękę).
JULEK
(zataczając się nieprzytomnie).

Trza iść... trza iść... Stepanek się zbudził... O! słysz — płacze... Supiłkę też wziąć trza, bo jak na rozputij przyjdzie z maty siąść, to grać mi wisielak każe... a jak panu hrabiemu o żonę przyjdzie się pokłonić, to znów grać trza... grać trza... grać trza!... A!...

(jęk przechodzi w bolesny śmiech, zakończony łkaniem i Julek bezsilny osuwa się na ziemię).
LAWDAŃSKI
(z rozpaczą wstrząsa Julkiem kilkakrotnie).

Wstań! wstań! będzie za późno! Ty! kolej odejdzie... ona odjedzie, zginie nazawsze! nie wróci!... Ja sam pójdę po nią! polecę! do nóg jej się rzucę... Niech depce, niech pluje jak na psa, ale niech tu wróci... Małaszka! Małaszka!

(Z krzykiem rzuca się ku drzwiom. Za sceną słychać oddalony gwizd lokomotywy).

Ha! zapóźno! już pojechała!... Niema jej... niema Małaszki!...

(Kopnąwszy nogą Julka, wybiega z chaty. — Cichy bardzo akompaniament w orkiestrze do końca aktu — motyw sola fletu).
JULEK
(sam, w początkach obłąkania; po chwilowej pauzie podnosi się zwolna, ale zostaje na klęczkach).
Młodo zaswatali, młodo pogrzebali... Widzisz, maty, na co twemu Julkowi przyszło!... Miał żonę — wzięli mu żonę!... miał rozum — wzięli mu rozum!... Tylko dziecko zostawili... Ty, mały, się nie śmiej, że Julek durny był a pan hrabia mu żonę brał... Pan hrabia jasny pan, za to wstążkę dał taką krasną... taką krasną, jak lica Małaszki...
(Podnosi się zwolna z trudnością, idzie ku drzwiom i otwiera je na rozcierz).

Zazulu! ty do chaty idź! już nocka czarna jak przepaść się robi a tobie po co tak koło sadu stać? Pan hrabia dziś nie przyjdzie... Chodź tu zazulu! Patrz! ja sam, ja sierota — ja taki biedny, taki zmarnowany!

(Osuwa się znów na kolana i wyciąga ręce w stronę drzwi).

Ty nie chcesz tu przyjść, ja wiem! wiem, czemu — bo tobie w chacie ciemno, ta smutno. Tobie do dworu serce się rwie... Ja ci, zazulu, nic już więcej dać nie mogę, jak to, com ci dał. Pokraj ty mnie na ćwierci! weź ty duszę ze mnie, jak chcesz — bo ja biedniaszka, nie mam już więcej nic! nic!...

(Odwraca się po chwilowej pauzie w stronę kołyski).

Stepanek płacze... Trza dziecku jeść dać!..

(Wlecze się z trudnością do kołyski).
(Zasłona wolno spada).
Koniec aktu trzeciego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.