Dom otwarty/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Dom otwarty
Podtytuł Komedja w trzech aktach
Wydawca Spółka nakładowa „Odrodzenie“
Data wyd. 1930
Druk S. A. „Prasa Nowa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT  II.
(Pokój ten sam, ze zmianami, jak w planie. — Na środku sali wisi ozdobny świecznik, pod którym chwilowo postawiony stolik i obok krzesełko).

SCENA I.
FRANCISZEK sam — potem KAMILLA.

Franciszek (w tużurku czarnym, białej kamizelce i krawacie, ogolony, stoi na stoliku z pudełkiem zapałek i zaświeca świeczniki). Cóż u licha dziś z temi zapałkami, że się żadna zapalić nie chce (pociera, zapałka gaśnie). No. A bodaj cię (rzuca ją). Im się bardziej człowiek spieszy, tym gorzej jeszcze... (pociera znowu).
Kamilla (z drugich drzwi na lewo, w balowej sukni wyciętej w karo). Franciszku! jakto, jeszcze nie zapalony świecznik? Bój się Boga.
Franciszek. Duchem będzie panienko, tylko że szelmoskie zapałki, o! co którą zapalę to zgaśnie.
Kamilla. Niech się Franciszek usunie, ja sama zapalę.
Franciszek. A gdzieżby znowu panienka się fatygowała.
Kamilla. Prędzej, prędzej. Trzeba się spieszyć, bo już goście w salonie.
Franciszek (schodzi niezgrabnie i potem mówi). Ja panienkę podsadzę.
Kamilla. Nie potrzeba (wybiega na stołek, a potem na stolik).
Franciszek. Tylko ostrożnie.
Kamilla. Podaj mi zapałki.
Franciszek. Zaraz, zaraz (wyjmuje z kieszeni i z wielkiego pośpiechu upuszcza). A Jezus Marja panienka jak ogień, wszystko mi z rąk leci z tego pośpiechu. Oto są (Kamila zapala, Franciszek z podniesioną do góry głową przypatruje się temu). He, he, jak też to panience zgrabnie idzie, to nie tak jak mnie staremu... (obchodzi do koła stolika z drugiej strony). Jeszcze tu panienka jedną opuściła (po chwili). He, he, toż to dopiero będzie bal u nas prawdziwie książęcy. Żeby panienka wiedziała, co starszy pan wina nakupił, to strach, a jakich przeróżnych cukrów naprzynoszono z cukierni.
Kamilla. Nieoceniony wujaszek. Bo to on ten bal wyprawia.
Franciszek. A wiem, wiem. E, to się też panienka wytańczy za wszystkie czasy, z panem Adolfem, prawda?

SCENA II.
CIŻ — ADOLF.

Adolf (w głębi w balowym stroju). O! cóż to panna Kamilla została jak widzę ministrem oświecenia?
Kamilla (wesoło). Dobry wieczór panu. No cóż? dużo pan młodzieży zamówiłeś na dzisiejszy wieczór?
Adolf (pokazując na siebie). To wszystko, co pani widzisz.
Kamilla. Jakto?
Adolf. Oprócz siebie nikogo więcej.
Kamilla. O! nie wierzę panu. Pan tak żartujesz tylko, aby się ze mną droczyć.
Adolf. Na serjo mówię, jak panią kocham.
Kamilla (z gniewem). I pan śmiesz jeszcze pokazywać mi się na oczy? Toś pan tak uważał na moje prośby?
Adolf. Panno Kamillo, robiłem co mogłem. Przez trzy dni łaziłem po wszystkich moich znajomych, zrobiłem jakie kilkadziesiąt piąter; ale teraz młodzi panowie okropnie wybredni, drożą się jak Bóg wie co, chcą wiedzieć naprzód jaka będzie kolacja, jaka muzyka, jaka posadzka, jakie panny, czy posażne.
Kamilla. Tak, teraz się panu nie wypada tłumaczyć inaczej; ale ja panu ani słóweczka nie wierzę.
Adolf. Panno Kamillo!
Kamilla. O ja to widzę dobrze, że pan od samego początku niechętny był temu balowi.
Adolf. Jakiżbym miał powód?
Kamilla. Bo pan nie życzysz sobie, żeby tu kto więcej bywał, prócz pana (drwiąco), żebyś pan się mógł lepiej wydać.
Adolf. Ależ panno Kamillo...
Kamilla. Nic nie słucham. Nie gadam z panem (chce zejść).
Adolf (podając jej rękę). Służę pani.
Kamilla. Ja nie chcę, nie potrzebuję pańskiej ręki. Idź pan sobie.
Adolf. Ależ pani spadnie.
Kamilla. Co panu do tego.
Adolf. Złamie pani nóżkę; jakże pani potem będzie tańczyć?
Kamilla. Złamię to swoją, nie pańską. Niech mi Franciszek da rękę (schodzi z pomocą Franciszka).
Adolf (zbliża się do niej). Jeszcześmy się nie przywitali (podaje jej rękę).
Kamilla. Obejdzie się. Mówiłam już raz panu, że się gniewam.
Franciszek (wynosząc stół a potem stołek). No, ci się muszą dopiero rzetelnie kochać, bo się ciągle kłócą.
Adolf. Ale pomimo tego można panią prosić do pierwszego kadryla?
Kamilla (krótko). Już tańczę.
Adolf. To do drugiego.
Kamilla. Do drugiego także już jestem zaangażowana.
Adolf. Któż się tak pospieszył?
Kamilla. A panu co do tego?
Adolf. No to może do mazura?
Kamilla. I mazura i polki i walce, wszystko już mam zajęte. Jestem zaangażowaną na cały wieczór.
Adolf. Tak?
Kamilla. Tak.
Adolf. Ha, to i ja będę się musiał postarać o inne danserki. Ja myślę, że ich nie braknie dzisiaj (kłania się żartobliwie). Pani! (odchodzi na lewo do pierwszych drzwi).

Kamilla (d. s.). Możeby mu dać choć jeden taniec? (biegnie za nim). Panie A... (wraca się). Nie, muszę go ukarać, bo zasłużył na to.

SCENA III.
KAMILLA — TELESFOR — później FRANCISZEK.

Telesfor (w odświętnej czamarce, białej kamizelce, wchodzi z drugich drzwi z prawej z kilkoma butelkami wina w obu rękach i stawia je na stole, po prawej). Tak, to będzie na pierwsze strzały: to będzie dla panów, a to dla pań.
Kamilla (podbiega i całuje go w rękę). Poczciwy wujaszek, tak o wszystkiem pamięta, tak się wszystkiem zajmuje.
Telesfor. To mój obowiązek, przecież ja tu dzisiaj gospodarzem, to muszę myśleć o tem, żeby było wszystko, jak należy.
Kamilla. Wujaszku, a jakby wujaszek chciał się potem położyć to ja tam wujaszkowi przygotowałam łóżko za parawanem w pokoju Władzia.
Telesfor. Cóż ty sobie myślisz, smarkata jakaś, że ja już tak skapcaniałem do reszty, że jednej nocy przebalować nie potrafię? — Ja was tu jeszcze wszystkich przetrzymam. Patrzcie ją, jaka mi dowcipna, do łóżka mnie pakuje; może jeszcze kaftanikiem flanelowym z rumiankiem mnie potraktujesz, co? Ja się chcę także bawić, kto wie czy sobie nawet nie podskoczę jeszcze.
Kamilla. Ja wujaszka wybiorę do mazura.
Telesfor. Dobrze. Będziemy hulać do samego rana. Kiedy się bawić, to się bawić (do wchodzącego Franciszka z głębi). A tobie co się stało? masz minę, jakbyś upiora zobaczył.
Franciszek. Proszę pana, proszę panienki, tam jakieś draby przyszły we frakach i bawełnianych rękawiczkach i powiadają, żeby im oddać cały kredens, srebra i wszystkie naczynia.
Telesfor. No to im trzeba dać, bo to są lokaje najęci do obsługi gości.
Franciszek. Jakto proszę pana, a od czegoż ja tutaj?
Telesfor. Ty byś sobie sam przecież rady nie dał.
Franciszek. Ciekawym bardzo dlaczego nie? Jak mój pan był jeszcze kawalerem, to się nieraz tyle panów naschodziło, a Franciszek wszystkiemu dał radę. Zresztą jakby było potrzeba, to możnaby było wziąć Walentową do pomocy.
Telesfor. Ale głupiś, jakżeby to wyglądało.
Kamilla. To przecież bal.
Franciszek. To już jak bal, to Franciszek ma iść w kąt?
Telesfor. Gadajże tu z takim. Przecież to dla ciebie lepiej, że będziesz miał mniej roboty. O cóż ci jeszcze chodzi?
Franciszek. Jakto nie ma chodzić? Przecież to despekt dla mnie wielki, że ja, domowy, dawny sługa dziś tu nic nie znaczę, tylko tam jakieś fagasy.
Telesfor (zniecierpliwiony trochę). Ale któż ci mówi, że nie znaczysz.
Franciszek. A oni mówią.
Telesfor. To im powiedz, że są durnie. Oni są tutaj tylko tego, jak się nazywa zwyczajni lokaje, a ty będziesz... piwnicznym, albo jeszcze lepiej wielkim podczaszym, będziesz nalewał wino i roznosił (idzie do stołu). Masz tu tacę, kieliszki i wino i wio do salonu (daje mu dwie butelki na tacę).
Franciszek (biorąc tacę). No tak, to co innego.
Telesfor. To będziesz dawał damom, a to panom, rozumiesz?
Franciszek. Niby które damom?
Telesfor. Gadajże z głupcem.
Kamilla. Ja pójdę z nim, to będzie najlepiej. Chodźmy (wychodzą na lewo do pierwszych drzwi).
Telesfor. A ja tymczasem przygotuję drugą baterję (nalewa kieliszki na drugiej tacy).

SCENA IV.
TELESFOR — WŁADYSŁAW — potem JANINA.

Władysław (w paltocie, kapeluszu i kaloszach z głębi). Ładny zrobiłem spacer: (rozbiera się przy drzwiach na prawo i zostawia palto, kalosze i kapelusz za sceną, siada). A! już nóg nie czuję.
Telesfor (nalewając wino). A ty gdzieś się tak zgonił?
Władysław. Gdzie ja nie chodziłem mój wuju, po jakich dziurach, zakamarkach przedmiejskich...
Telesfor. Cóżeś ty tam robił?
Władysław. A za tą nieszczęśliwą muzyką. Gałgany grajki zrobili mi zawód w ostatniej chwili, jeden zachorował, drugi się spił, a trzeci mi odpowiedział, że przyjść nie może, bo go sama księżna pani prosiła, żeby grał u niej. Jakże poczciwiec mógł się zrzec dobrowolnie takiego zaszczytu dla jakiegoś tam urzędnika bankowego.
Telesfor. No i cóż zrobiłeś.
Władysław. Ha cóż? musiałem z konieczności wziąć wojskową muzykę i to jeszcze szczęście, że złapałem kilku, bo dziś balów mnóstwo.
Telesfor (zadowolony). Balują? balują wszyscy. Widzisz to nie my jedni tylko.
Władysław (ociera czoło chustką). A, zmachałem się.
Telesfor. Może kieliszeczek wina (przynosi mu) masz, to cię orzeźwi.
Władysław (wypija duszkiem, potem oddawszy kieliszek Telesforowi, który go odniósł na stół, wyciąga się na kanapie). A! dałbym teraz sto reńskich, żebym się tak mógł wygodnie położyć choć na parę godzin.
Telesfor (śmiejąc się). Bagatela. On już teraz o tem myśli. Cóż to będzie później?
Janina (w balowej sukni wchodzi z lewej). Nie ma tu Władzia?
Władysław (zrywając się). Czego chcesz duszyczko?
Janina (zakłopotana). Mężusiu bój się Boga, co my będziemy robili, pań i panien naschodziło się tyle, a młodzieży jak na lekarstwo, jest ich zaledwie kilku.
Władysław. No, przecież Fikalski obiecał dostarczyć.
Janina. Ale go dotąd nie widać. Żeby tylko nie skrewił.
Telesfor. To nic, nie trap się. Jak będzie brakować, to i my landwera ruszymy do boju. Jak mus, to mus.
Janina. Poczciwy Adolf obiecał mi za czterech tańczyć i to z najnieładniejszemi pannami.
Władysław. A gdzież on jest?
Janina. Zasadziłam go w salonie do bawienia starszych pań. Ah, te panie, te panie... (uśmiecha się pobłażliwie) pocieszne sobie.
Władysław. No?
Janina. Wyobraźcie sobie, cztery na jednej kanapie.
Telesfor. A jakże one tam się pomieściły?
Janina. To też siedzą ściśnięte tak, że się ani ruszyć, ani nawet swobodnie oddychać nie mogą, a żadna ustąpić nie chce, bo uważają sobie za ubliżenie siedzieć gdzieindziej, nie na kanapie.
Władysław. Dobre sobie.
Telesfor. Możeby im wstawić drugą kanapę, bo baby gotowe się podusić, albo apopleksji dostaną.
Janina (spostrzegłszy wchodzącego z żywą radością). A! pan Fikalski.

SCENA V.
CIŻ — FIKALSKI — LOKAJ — po chwili WRÓBELKOWSKI — FUJARKIEWICZ — BAGATELKA — i dwóch z gości. — FIKALSKI w futrze, szalu, kaloszach.

Janina. A gdzież młodzież?
Fikalski. Będą tu zaraz, już są na schodach.
Janina (troskliwie). Co panu jest? ból gardła?
Fikalski (odkręcając szal). Nie pani, ale miałem dziś rano trochę chrypki, szło mi o głos, (próbuje tonu), dobry niema obawy (do Władysława). Gdzie tu garderoba?
Władysław. W przedpokoju.
Lokaj. Chciałem właśnie...
Fikalski. Oho! nie złapiesz mnie na to, wiem ja co to przedpokój znaczy, człowiek futra, kaloszy nie pewny. Już mnie to nieraz sparzyło. Nie masz tu gdzie jakiego bezpieczniejszego schronienia?
Janina. Władziu możeby w twoim pokoju...
Władysław. Ha, skoro trzeba, to darmo.
Fikalski (otwierając drzwi w głębi). Chodźcie, chodźcie panowie tu jest garderoba (do Janiny wskazując na prawo). Tam? — prawda? (wskazuje wchodzącym. Wchodzą: Wróbelkowski, Fujarkiewicz, Bagatelka i dwóch gości, z których jeden wysoki bardzo a drugi trochę garbaty, wszyscy w paltotach lub futrach z podniesionymi kołnierzami, w kaloszach przechodzą przez scenę na prawo).
Władysław. A gdzieżeś ty powyszukiwał takie egzemplarze?
Telesfor (śmiejąc się na boku). Ależ to jeden lepszy od drugiego.
Janina. I tylko tylu?
Fikalski. Bądźcie państwo kontenci, że i takich się złapało. Dziś kilka balów, więc dobijatyka okropna o danserów (wśród tego zdejmuje wierzchnie ubranie i kalosze, które lokaj odnosi na prawo).
Lokaj (wnosi toboł duży). Proszę pana, gdzie to położyć?
Władysław. Co to jest?
Fikalski. A, to przybory do kotyljona, kostki, buńczuk, nosy, czepki, wypożyczyłem to dla państwa z resursy (do Janiny). A bukiety i ordery są?
Janina. Tak, jak pan zarządziłeś.
Fikalski. To dobrze. Pani będzie łaskawa kazać umieścić to razem (Janina ze służącym niosącym przybory wychodzi do drugich drzwi na lewo).
Telesfor (przechodząc na lewo). Co ci ludzie teraz nie wymyślają, jakieś figle niemieckie, awantury... (Wchodzą: Wróbelkowski, blondyn z gęstą grzywą, pincenez. Fujarkiewicz już nie młody, mocno wypomadowany. Bagatelka pokazujący ostentacyjnie swój chapeu-claque i dwaj inni goście, wszyscy balowo ubrani, tylko dwaj ostatni mają nie dość dobrze dobrane fraki, bo wysoki ma frak za krótki, a niski za ciasny. Fujarkiewicz zaś ma frak staromodny).
Fikalski. Otóż i nasza młodzież (do Władysława i Telesfora). Panowie pozwolą przedstawić sobie, pan Wróbelkowski, członek różnych komitetów balowych, (ukłony). Pan Fujarkowski.
Fujarkiewicz. Fujarkiewicz.
Fikalski. Przepraszam, Fujarkiewicz, obywatel z prowincji.
Fujarkiewicz. Właściwie z Mościsk (ukłony).
Telesfor. Bardzo nam miło.
Fikalski. Pan Bagatelka!
Bagatelka. Zwyczajny członek towarzystwa zachęty sztuk pięknych w Krakowie.
Telesfor (n. s.). Patrzcie państwo i ten już dygnitarz nielada.
Fikalski. Pan Piernikiewicz, pan Ślizakowski.
Władysław (podaje jednym rękę, drugim się kłania). Witam panów.
Telesfor (witając się). Bardzo nam miło.
Władysław. Panowie pozwolą do salonu, przedstawię was damom.

Telesfor. A jak potem ten tego, to tutaj wino, przekąski, a tam papierosy, bardzo prosimy, bez ceremonji. A może odrazu tak po kieliszeczku, dla kurażu? służę panom (prowadzi ich do stołu, gdzie piją, a on wypite kieliszki napełnia).

SCENA VI.
CIŻ — CIUCIUMKIEWICZ — MALINOWSKI — potem WICHERKOWSKI — PULCHERJA.

(Ciuciumkiewicz szeroki w karku i plecach, głowa trochę szpiczasta, z krótkim zarostem, kołnierz stojący z chalsztukiem, ręce w dół spuszczone w szerokich rękawach, frak obszerny z dużym kołnierzem).
Telesfor (spostrzegłszy Ciuciumkiewicza wychodzącego z salonu). A, jest i Ciuciumkiewicz, prosimy do kompanii.
Ciuciumkiewicz (z powagą kłania się i idzie do stołu).
Malinowski (przystojny, ale małomówny, zbliża się do Władysława). Pan pozwoli, że się sam przedstawię, jestem Malinowski.
Władysław. A, to pan ... (podaje mu rękę). Wuju pan Malinowski.
Telesfor (ożywiony, wesół, z kieliszkiem w ręku, zbliża się). Bardzo nam miło... służę panu (podaje).
Malinowski. Dziękuję ślicznie, nie piję.
Telesfor. Co? nazywasz się pan Malinowski i nie pijesz wina? Ta to wino i Malinowski, niech to pana nie obraża.
Malinowski. O! panie!
Telesfor. Bo my starzy lubimy sobie czasem pożartować. (Malinowski idzie na prawo i opiera się o kanapę).
Władysław (do wchodzących z salonu). A państwo Wicherkowscy (idzie na powitanie).
Pulcherja (do Władysława). A gdzież żona?
Władysław. Zaraz będzie służyć! (wychodzi na lewo do drugich drzwi).
Telesfor (z głębi od stołu). Panie Wicherkowski (pokazując kieliszek) introdukcja do tańca, kieliszeczek (Wicherkowski idzie w głąb). Zdrowie szanownych gości!
Pulcherja (przechodzi na prawo w stronę gdzie stał Malinowski i nie patrząc na niego, mówi tak, aby nie spostrzeżono tego). Tańczę pierwszego kadryla z Fikalskim, poproś go pan o vis a vis.
Malinowski. A kiedyż będę znowu...
Pulcherja. Jeszcze nie wiem. Powiem to panu później (wraca na lewo i tam siada).

(Muzyka gra poloneza)

Fikalski (idąc z głębi naprzód). Panowie! polonez (do Pulcherji). Służę pani.
Wicherkowski (wchodząc żywo między nich). Za pozwoleniem. Ja moją żonę jeszcze w domu zaangażowałem (bierze Pulcherję pod rękę i spojrzawszy groźnie na Fikalskiego wchodzi do salonu).
Fikalski (d. s.). Szkoda, bo ta ma nie złą prezencję do poloneza. Trzeba wiąć gospodynię domu (wybiega tamże).

Telesfor: No, Ciuciumkiewicz naprzód, bo to nasz taniec, weteranów. Choćmy do dam. Panowie proszę za mną (bierze Ciuciumkiewicza pod rękę i nucąc poloneza wychodzi do salonu. Wszyscy wychodzą ze sceny wyjąwszy Wróbelkowskiego i Bagatelki).

SCENA VII.
WRÓBELKOWSKI — BAGATELKA — później JANINA i KAMILLA.

Bagatelka (który był we drzwiach salonu widząc, że Wróbelkowski nie idzie od stołu, wraca). Ty nie idziesz?
Wróbelkowski (zapala papierosa i pije wino). Ani myślę. Polonez to taniec dla starych safandułów, (siada na stołku przy kanapie, kołysze się, puszcza kłęby dymu i często poprawia pince-nez) zresztą przyznam ci się, że mnie już taniec nie bawi, a jeżeli tu przyszedłem, to zrobiłem to jedynie dla pani tego domu.
Bagatelka (siadając na kanapie także z papierosem). Znacie się?
Wróbelkowski. Dotąd tylko z daleka. Oczkujemy ze sobą w teatrze, na koncertach, w kościele, ale widocznie było jej to za mało, skoro mnie gwałtem prosiła przez Fikalskiego (wstaje i przechadza się z poważną miną). Nie dałbym za to trzech groszy, czy ona tego balu umyślnie dla mnie nie urządziła, aby mi ułatwić wejście do domu, bo ja mam szalone szczęście do kobiet; na którą spojrzę, trup (siada przy Bagatelce na kanapie). Powiadam ci kolego, u mnie w domu to takie paki listów (pokazuje ręką na wysokość łokcia nad ziemią). Hrabiny nie hrabiny, baronowe nie baronowe, słowo honoru daję (ziewa). Ale to mi się już przejadło, wolę mieszczańskie sfery, tu więcej serca.
Bagatelka. I w jakiż sposób objawisz jej swoje uczucia?
Wróbelkowski. Całkiem zwyczajnie (rzuca papieros i dobywa z bocznej kieszeni fraka karteczkę). O! patrz!
Bagatelka. Różowa karteczka.
Wróbelkowski. I zaperfumowana, Jokey-cloub, powąchaj.
Bagatelka. Prawda.
Wróbelkowski. Zapach działa na kobiety. A na kartce te słowa: „Pani! kocham cię od dawna, daj mi znać kiedy męża twego nie będzie, abym mógł przybiegnąć do stóp twoich i na kolanach przebłagać cię za tę śmiałość, że odważyłem się kochać cię i uwielbiać“. Poetycznie, co?
Bagatelka. Bardzo.
Wróbelkowski. Niby nieśmiało, a odważnie.
Bagatelka. I z ogniem.
Wróbelkowski (zwijając kartkę). Otóż tę karteczkę zwija się w rulonik, cieniutko ot tak, wsunie się potem do bukietu kotylionowego i poczta gotowa, a w tańcu, gdy namiętnym uściskiem przytulać ją będę do mego serca, szepnę w maleńkie uszko: szukaj pani w bukiecie.
Bagatelka. Genialny pomysł.
Wróbelkowski (zadowolony). Prawda, chodźmy na papierosy.

(Idą w głąb i zapalają).

Janina (wchodzi z Kamillą z salonu). Pfe, co tu dymu, (rozgania chusteczką).
Wróbelkowski (cicho do Bagatelki). Otóż i ona, patrz, ta brunetka.
Janina (spostrzegłszy palących do Kamilli). Jacy ci panowie nie delikatni (idzie otworzyć okno).
Kamilla. To także grzecznie. Nadymili jak w kawiarni.
Janina. Czemu panowie nie tańczą?
Wróbelkowski (zbliżając się z galanterją). Tylko skończymy papierosy, będziemy służyć paniom.
Janina. Prosimy, czekamy panów (do Kamilli). Chodź, bo tu niepodobna oddychać (wychodzą do salonu).
Wróbelkowski (z dumą). A co? słyszałeś co mówiła? Czekamy! I jak łypnęła przy tem oczkami, uważałeś? śliczna bestyjka, co za oko.
Bagatelka. Lubo i ta druga niczego.
Wróbelkowski. Ba, kiedy ma feler.
Bagatelka (zaciekawiony). O! — jaki?
Wróbelkowski. Panna!
Bagatelka. A, niby że panna, więc cóż z tego?
Wróbelkowski. Ja w pannach nie gustuję. Mężatki, to moja pasja.

SCENA VIII.
CIŻ — FUJARKIEWICZ — potem FIKALSKI — w końcu TELESFOR.

Fujarkiewicz (poprawiając włosy jedną ręką, a w drugiej trzymając cylinder, wchodzi z salonu). Panowie jako tutejsi będą umieli mnie objaśnić, czy w polonezie podaje się damie prawą rękę, czy lewą? bo ja podałem prawą; ale widziałem, że niektórzy panowie podawali także lewą.
Bagatelka. Rób pan, jak panu wygodniej.
Fujarkiewicz. Przecież muszą być jakieś reguły... Może z pannami trzeba na prawą rękę, a z mężatkami na lewą.
Wróbelkowski (klepiąc go po ramieniu). Tak, zawsze na lewą, to się panu udało.
Fujarkiewicz. Nie, bo uważacie, panowie, nie chciałbym uchodzić za ignoranta w tym względzie, idzie mi o dobre zaprezentowanie się w świecie, bo przyjechałem tu umyślnie na karnawał w zamiarze ożenienia się, to jest starania się o żonę.
Wróbelkowski (śmiejąc się). Czyją?
Fujarkiewicz. No, niby o moją, to jest właściwie mówiąc o pannę.
Bagatelka. Tych tu znajdziesz na kopy.
Fujarkiewicz. Bo nie wiem, czy panowie wiecie, że jestem z zawodu farmaceuta, skończony farmaceuta.
Wróbelkowski (z drwiącym respektem). A, nie wiedzieliśmy nic o tem.
Fujarkiewicz. Tak. Fujarkiewicz z Mościsk, gdzie odziedziczyłem po ciotce dom i 60 morgów gruntu, a oprócz tego dzierżawię aptekę.
Bagatelka. Być nie może? A my pana traktowaliśmy, jak zwyczajnego człowieka.
Fujarkiewicz. Nic nie szkodzi. Bardzo proszę, ze mną bez ceremonji. Otóż uważacie panowie, mając teraz takie stanowisko w świecie...
Wróbelkowski. Postanowiłeś się pan ożenić.
Fujarkiewicz (ucieszony). Zgadłeś pan i w tym celu...
Bagatelka. Przybyłeś pan do Krakowa.
Fujarkiewicz (j. w.). Właśnie.
Wróbelkowski (klepiąc go). My tu pana wyswatamy.
Fujarkiewicz. Bardzo wdzięczny będę, bo panowie jako miejscowi będą mogli mi dać pewne wyjaśnienia.
Bagatelka (z filuternym uśmiechem). Co do posagu?
Fujarkiewicz (ucieszony). Z ust mi pan wyjąłeś.

(Muzyka przestaje grać poloneza).

Fikalski (wchodzi z salonu żywo rozpromieniony, za nim dwóch danserów). Panowie! cudowny, genialny pomysł!
Wróbelkowski. No?
Fujarkiewicz. No? (wszyscy do niego się garną).
Fikalski. Uważacie panowie podczas poloneza, kiedy przemyśliwałem nad tem, czy to nie będzie zbyt rażące kotyljon przed kolacją, bo po kolacji jak wiecie obiecałem się do Guzikowskich, otóż myślę jak tu wyjść z honorem z tego zawikłania, wpada mi myśl genialna, myśl połączenia mazura z kotyljonem.
Fujarkiewicz. Jakto?
Fikalski. Niby zwyczajny mazur, ale figury kotyljonowe, ordery, bukiety, etc.
Wróbelkowski (z powagą). Rozumiem!
Fikalski. Ale bo trzeba wiedzieć, jaka głęboka myśl w tem się kryła. To ścisłe połączenie mazura z kotyljonem, to niby symboliczne przedstawienie naszego stosunku do rządu, alians Galicji z Austrią, taniec z barwą polityczną, coś całkiem nowego, prawda?
Wróbelkowski. A! znakomite, jedyne w swoim rodzaju.
Fujarkiewicz. Rzeczywiście bardzo, bardzo.
Bagatelka. Cudowny pomysł, to warto oblać. Panowie za kieliszki (spieszą wszyscy do stołu w głąb).
Telesfor (wchodzi z salonu ocierając czoło). No, ja już zrobiłem swoje.
Bagatelka. Tylko wina niema.
Wróbelkowski. Hej wina, prosimy o wino.
Telesfor (wesoło). Wina, dobrze. Zaraz służę panom (dobywa z kosza z pod stołu wino i nalewa).
Wróbelkowski (idąc z Fikalskim i innymi naprzód sceny). Ten pomysł unieśmiertelni pana w rocznikach karnawałowych.
Bagatelka. Pomysł całkiem nowy.
Fikalski (z dumą). Bez zarozumiałości panowie, mogę sobie przyznać, że jestem Kolumbem tego pomysłu.
Wszyscy. Prawda, prawda.

(Telesfor niesie tacę z kieliszkami).

Wróbelkowski (biorąc kieliszek z winem, staje z powagą). Panowie! pozwolę sobie tutaj wznieść zdrowie głównego motora dzisiejszego wieczoru (namyśla się).
Telesfor (stojący na boku z tacą). Ta to ci poczciwcy chcą wznieść moje zdrowie. Pewnie Władzio im wypaplał.
Wróbelkowski. Męża, który jest duszą naszego zebrania.
Telesfor (zażenowany). Ależ panowie.
Wróbelkowski (opryskliwie). Jeszcze nie skończyłem, męża panowie, którego zasługi są tak wielkie.
Telesfor. E, kiedy to znowu za wiele.
Głosy. Cicho, cicho!
Telesfor. No, ale bo...
Głosy. Cicho! pst! cicho! Wróbelkowski. Tak wielkie, że należy mu się od nas publiczny wyraz uznania. Pozwólcie więc, że wzniosę jego zdrowie.
Telesfor. Dziękuję panom, ale...
Wróbelkowski (nie zważając na niego). Zdrowie naszego znakomitego aranżera, pana Fikalskiego.
Wszyscy (wznosząc kieliszki). Wiwat, niech żyje!
Telesfor (n. s.). A ja osioł myślałem ... (słychać za sceną walca).
Fikalski. A teraz na pole walki, boski Strauss nas wzywa, panowie za mną.

(Wszyscy stawiają kieliszki na tacy, którą trzyma Telesfor i nie patrząc nawet na niego wychodzą do salonu).

Telesfor (patrzy za nimi). No, jak się to komu podoba? formalnie wykierowali mnie na kelnera, wypili, postawili i nawet Bóg zapłać nie powiedzieli, jak w restauracji (z irytacją). Pfu! (odnosi tacę na stół i wraca naprzód sceny zalterowany trochę). Przecież to dawniej inna była młodzież. Miałby się z pyszna jeden i drugi, gdyby się tak rozbijał w obywatelskim domu. A nakadzili tymi papierosami, niech ich nie znam (gasi niedopalone papierosy).

SCENA IX.
TELESFOR — FRANCISZEK — potem KAMILLA.

Franciszek (wchodzi z głębi, pijany). I tacę mi odebrali, i jeszcze za drzwi wyrzucili. Nie, ja tego nie przeżyję.
Telesfor (spostrzegłszy go). A ten gdzie się tak ubrał?
Franciszek. Ubrałem się, to prawda jak się patrzy i kamizelkę dałem wyprać Walentowej i wszystko na nic.
Telesfor. Franciszku, bój się Boga, coś ty zrobił, tu tyle gości, a tyś strąbiony.
Franciszek. To wszystko z desperacji, proszę pana. Piję, bo, bo, mnie serce boli, że ja (płacze) na moje stare lata tegom się doczekał.
Telesfor. No, no, daj pokój stary, idź, wyspij się, to ci ulży (odwraca się od niego).
Franciszek (idzie w głąb). Ja spać? — O! to mnie pan nie zna. Człowiek ma także swoją ambicję, ja się tu nikomu nie pozwolę posponować (bierze tacę z kieliszkami). Ja im pokażę, kto tu panem (wychodzi do salonu i zaraz po jego wyjściu słychać brzęk stłuczonego szkła).
Telesfor. A tam co? (patrzy). Masz tobie!
Kamilla (z drugich drzwi z lewej). Co się stało?
Telesfor. A Franciszek urżnął się jak nieboskie stworzenie i teraz awantury wyprawia. Idźno go namów, żeby położył się spać, bo wam wszystko szkło wytłucze.
Kamilla (idzie do salonu). Biedny Franciszek!
Telesfor (skrobie się za uchem, siada przy stoliku do kart). No, jakoś nam ten bal nieszczególnie się zaczyna. Same fatalności.

SCENA X.
TELESFOR — KATARZYNA — CIUCIUMKIEWICZ z czterema córkami — TECIA — MIECIA — LOLA — MANIA — JANINA — potem ADOLF.
(Mania choć już nie tak młoda ma krótką sukienkę, szarfę i krótkie włosy po dziecinnemu).
Katarzyna (wychodzi szybko z salonu, za nią gęsiego drobnym krokiem cztery córki). Nie, nie, nie.

Janina (idąc za Katarzyną). Ależ pani łaskawa, znajdzie się miejsce, proszę się wrócić.

(Ciuciumkiewicz idzie poważnie, milcząco z tyłu).

Katarzyna (słodziutko). Nie, nie, droga pani, skoro pani Fifijkowska sądzi, że jej tylko przysługuje prawo siadania na kanapie, odgrywania pierwszej roli, to niech siedzi, niech się nasiedzi, ja ustępuję.
Telesfor (n. s.). Teraz ta znowu zaczyna. A czy skaranie boskie (wstaje).
Katarzyna. Ona taka dama, taka wielka figura, a mój mąż prosty sobie archiwista, tylko tyle, że mamy uczciwe imię, czem nie wszyscy pochlubić się mogą, nawet tacy co na kanapach siadają (siada na kanapie).
Janina. Jakto? pani tu myśli? W tym pokoju.
Katarzyna (z przesadną skromnością). Dla takich jak my, to w sam raz. Jasiu! (wskazuje mu oczami miejsce przy sobie). Panienki tu przy mnie (żywo) nie na kanapie.
(Tecia, która już siadała, zrywa się i przesiada się na stołek obok kanapy, inne za nią w rzędzie).
Janina. Ależ ja nie mogę przecie pozwolić na to.
Telesfor (zbliżając się). Skoro sobie pani Ciuciumkiewiczowa tego życzy. Przecież nie miejsce człowieka, ale człowiek miejsce...
Ciuciumkiewicz. Tak, człowiek miejsce...
Katarzyna (z ukrytym gniewem a słodko). Jasiu! proszę cię bardzo, bez tych uwag.
Janina. I panienki się nie wytańczą, jak będą tu siedzieć.
Telesfor. A nie wiesz to, co mówi przysłowie: siedź w kącie, znajdą cię.
Ciuciumkiewicz. Tak, siedź w ką...
Katarzyna (j. w.). Jasiu! (do Janiny słodko). Niechże się pani dobrodziejka nami nie zajmuje, pani ma tyle innych dostojniejszych gości.
Telesfor. Tak Janinko, idź do gości, ja tutaj już załatwię panie. Nie bój się, panienki się przy mnie nie znudzą, przecież ja stary wyjadacz, zęby na tem zjadłem.
(Janina odchodzi w głąb).
Adolf (wchodzi ocierając czoło). Atom się stańczył.
Janina. Panie Adolfie!
Adolf. Co pani rozkaże?
Janina. Tańcz też pan trochę z pannami Ciuciumkiewicz.
Adolf. Pani, dalibóg nie mogę.
Janina. One jeszcze nogą nie ruszyły.
Adolf. A ja mojemi już nie mogę ruszać.
Janina (słodko). Zrób to pan dla mnie, dla nas.
Adolf. Ha, na takie zaklęcie, to choćbym miał paść jak koń żydowski... (idzie do Teci). Czy mogę panią prosić?
Tecia. Czy mnie pan prosi, czy moją siostrę?
Adolf. Najprzód panią.
Tecia (pytając matkę oczyma). Mameczko?
Katarzyna. No, idź, idź, skoro pan taki łaskaw.
Janina (wraca z lokajem). Może panie herbaty?
Katarzyna (słodko). O! niechże się też pani dla nas nie trudzi.
Janina (do lokaja). Herbaty tu paniom (chce podać sama).
Telesfor. A! za pozwoleniem, to mój wydział, (podaje każdej). Kawalerska powinność usługiwać damom (do Janiny). Idź, idź, my sobie tu już damy radę bez ciebie.
Janina. Ha, skoro wuj taki łaskaw (odchodzi do salonu).
Katarzyna (do męża). Uważasz jak kontentna, że się nas pozbyła z salonu.
Telesfor (podaje pannom). Służę pani, służę pani. A może araczku dla smaczku.
Miecia. O! dziękuję!
Katarzyna. Pan tylko żartuje moje panny, bo ten pan jest zanadto dobrze wychowany, aby nie wiedział, że się pannom podobnych rzeczy nie proponuje.
Telesfor (n. s.). A to mnie baba ucięła (bierze cukiernicę z tacy i podaje). Może za mało słodka kawałeczek nie zawadzi.
Katarzyna. Dziękuję.
Telesfor (do Ciuciumkiewicza). A my może zamiast herbaty po kieliszeczku, co? i jakąś przekąskę. Służę koledze (bierze go do stołu).
Katarzyna. Jasiu! tylko proszę z miarą.
Telesfor. He, he, kolega jak widzę pod kuratelą.
Ciuciumkiewicz. To tak z troskliwości o moje zdrowie.
Adolf (odprowadza Tecię i kłaniając się Mieci). Dziękuję pani, służę pani.
Miecia. Jakto? tak zaraz.
Adolf. Trzeba korzystać póki grają.
Miecia. Mateczko?
Katarzyna (słodko). Pan się tak trudzi.
Adolf. To tylko przyjemność pani dobrodziejko. Ja przepadam za walcem.
Katarzyna. A! Skoro pan sobie tego życzy.
(Miecia i Adolf odchodzą do salonu w podskokach).
Katarzyna (d. s.). W tem coś jest. Kamilla nic nie tańczy, a jej narzeczony ciągle przy moich pannach. Musiało coś zajść między nimi, bo to kapryśnica, dziewczyna najgorzej wychowana. Powiem mężowi, żeby go zaprosił do nas. Kto wie co z tego być może.
Ciuciumkiewicz (idąc z Telesforem naprzód sceny na lewo z przekąskami). A możebyśmy małego preferka.
Telesfor. No toby się nam właściwie należało.
Ciuciumkiewicz. Więc nie traćmy czasu.
Telesfor. Tylko kogoby na trzeciego?
Ciuciumkiewicz. Na trzeciego? (ogląda się i spostrzega Wicherkowskiego wchodzącego z żoną z salonu). A możeby Wicherkowski?

SCENA XI.
CIŻ — WICHERKOWSKI — PULCHERJA — później MALINOWSKI — w końcu FUJARKIEWICZ.

Wicherkowski (prowadząc żonę pod rękę). Tak duszyczko, tu sobie siądziemy, pięknie, ładnie. Tam za gorąco dla ciebie. Wiesz co doktór mówił.
Pulcherja. Ale tu znowu za chłodno.
Wicherkowski. Weź okrycie, (odziewa ją okrywką, którą miał na ręku). To tak w pierwszej chwili widzisz duszko, że się wyszło z gorąca.
Pulcherja. Ale tu okno otwarte.
Wicherkowski (idzie na prawo). To się zamknie, zamknie. Tak (wraca do niej). Teraz będzie w sam raz...
Telesfor. Panie Wicherkowski może z nami preferansa?
Wicherkowski. Zgoda, służę panom (do Pulcherji). Widzisz aniołku, siądziesz sobie przy nas, to cię rozerwie. A może mi się będzie szczęścić przy tobie. He, he, he.
Ciuciumkiewicz. Więc tedy siadajmy (siada z powagą i miesza karty).
(Lokaj obnosi lemoniadę).
Wicherkowski (do Pulcherji). A może lemoniady?
Pulcherja (siada po lewej z frontu). Nie... nie będę.
Wicherkowski. To ja za twoje zdrowie, tylko przyjacielu, hej, trochę araczku (idzie za lokajem w głąb).
Pulcherja (zasłonięta wachlarzem do przechodzącego Malinowskiego). Z kim pan tańczysz?
Malinowski. Nie wiem jeszcze.
Pulcherja. Nie masz pan damy?
Malinowski. Postaram się zaraz (idzie do Teci).
Telesfor. No panie Wicherkowski, czekamy.
Wicherkowski. Idę, idę, Pulcherjo! siądź sobie duszyczko tu, bliżej, tak... (grają).
Malinowski (kłaniając się Teci). Jestem Malinowski.
Tecia. Mateczko!
Malinowski (kłaniając się po angielsku, poważnie Katarzynie). Jestem Malinowski (do Teci) Czy można panią prosić do pierwszego kontredansa?
(Tecia kłania się głową na znak przyzwolenia, sznurując wdzięcznie usta. Malinowski siada obok niej, gładzi wąsy, bawi się klakiem i patrzy nieznacznie na Pulcherję, która to samo robi)
Telesfor. Siedem pik (do Wicherkowskiego). Idziesz pan?
Wicherkowski (pokazując karty żonie). Jakże mi radzisz duszyczko?
Adolf (tańcząc wpada na scenę z Miecią i osadza na miejscu, potem kłania się, idzie do Loli). A panią można prosić?
Lola (wstaje). Pan doprawdy niezmordowany (muzyka przestaje grać). O! koniec... Jaka szkoda! (siada).
Adolf (kłania się i odchodzi w głąb sceny na lewo). Chwała Bogu, przecież sobie opocznę (siada na fotelu wygodnie).
Telesfor. Adolfku, mój drogi, nalej nam też tu po kieliszeczku wina.
Adolf (wstaje). Dobrze wujaszku (n. s.) Ładny odpoczynek (bierze butelkę ze stołu i nalewa).
Telesfor (grając). Ciuciumkiewicz leży.
Wicherkowski. Widzisz aniołku, zaczynam już wygrywać przy tobie (całuje ją w rękę).
Fikalski (wpada). Panowie, kadryl, proszę angażować.
Adolf (n. s.). A to idzie pospiesznym pociągiem. Chwilki odetchnąć nie dadzą (idzie do Mieci podaje jej ramię i wyprowadza do salonu).
(Fujarkiewicz podaje ramię Loli, Malinowski Teci i wychodzą do salonu).
Fikalski (wytrzymawszy w miejscu, aż wszystkie pary przedefilowały koło niego, zbliża się z galanterją do Pulcherji). Służę pani.
Wicherkowski. A pan gdzie zabierasz moją żonę?
Fikalski. Do kadryla.
Wicherkowski. A, do kadryla. Tylko bardzo pana proszę, nie po warjacku, bo wiesz duszko, co doktor mówił (siada). Panie Fikalski proszę delikatnie z moją żoną (patrzy za odchodzącymi, po chwili). Wiecie panowie co, możebyśmy posunęli stolik trochę dalej.
Telesfor. A to na co?
Wicherkowski. Będziemy mogli grać i patrzeć na tańczących. Zawsze to przyjemnie, muzyka, coś, owoś...
Ciuciumkiewicz (wstając trąca się znacząco z Telesforem). Ha, niech będzie.
Wicherkowski (posuwa stolik). O! tak będzie doskonale (siadają).
Fikalski (za sceną). Chaine Anglaise, retour, tour de mains.
Ciuciumkiewicz (do Wicherkowskiego). Pan na ręku, co pan grasz? (Wicherkowski roztargniony patrzy na scenę i nie słyszy).
Telesfor (głośno). Co pan grasz?
Wicherkowski (patrzy za scenę). Jak ten tańczy! Kto widział brać damę przy tour de mains za obie ręce, a jak patrzy impertynencko, o! za pozwoleniem (wstaje, kładzie karty i wychodzi żywo). Bardzo proszę. (Telesfor patrzy za nim osłupiały).
Katarzyna (do męża). Jasiu na słóweczko! (do Telesfora). Pan daruje.
Ciuciumkiewicz (wstaje). Co każesz duszyczko?
Katarzyna (bierze go pod rękę i idzie na przód sceny). Dobrze idzie, nasze dziewczęta są dzisiaj rozrywane.
Ciuciumkiewicz. Chwała Bogu!
Katarzyna. Jakiś Malinowski nam się przedstawił.
Ciuciumkiewicz. Tak? A gdzież on?
Katarzyna. Tańczy z Tecią. Bardzo mu się widać spodobała, bo jej na krok nie odstępował. Trzeba, żebyś się dowiedział, kto on taki; jeżeli to człowiek z pozycją, to zapoznasz się z nim bliżej i zaprosisz do nas. Podaj mi rękę, pójdziemy do salonu. Maniu! (daje jej znak, aby szła za nią).
Ciuciumkiewicz. Kiedy widzisz duszko preferans...
Katarzyna. Preferans nie ucieknie. Tu idzie o szczęście dzieci.
Ciuciumkiewicz. Tak, to prawda, ha, no, to, ten tego (do Telesfora). Ja tu za chwileczkę będę służył koledze (wychodzą z żoną i Manią do salonu).

SCENA XII.
TELESFOR — LOKAJ — JANINA — potem WŁADYSŁAW — w końcu KAMILLA.

Telesfor. Ładnie mie urządzili, nie ma co mówić (wstaje i rzuca karty). A niech was kule biją z waszym preferansem (do przechodzącego lokaja). Złóż. (do Janiny, która wszedłszy z salonu upadła zmęczona na kanapę). A tobie co się stało?
(Lokaj składa stolik i odnosi na bok).
Janina. Jestem tak zmęczona.
Telesfor (głaszcze ją). Biedaczka aż wypieków dostała.
Janina. Nie myślałam, że to tak trudno będzie bawić te panie. Powiadam wujowi, to męka prawdziwa; mów z tą, tamta się obraża, nie wiadomo, czem której uchybić można. Fifijkowska już chciała odchodzić.
Telesfor. A niechby sobie poszła. Ktoby tam robił z niemi tyle ceregieli. Chcesz, baw się, a nie to z Panem Bogiem.
Janina (oglądając się z przestrachem). Wujaszku na miłość boską, bo kto usłyszy.
Telesfor. A niech sobie, bo mnie już szewska pasja bierze na tych gości. Zamiast zabawy, to tylko kłopot z nimi. Ja chciałem, żebyście się trochę rozerwały, poskakały, a tu masz (do Władysława wchodzącego z głębi w kapeluszu i szalu). A ty gdzieś chodził?
Władysław (kwaśny, macha). Wracam od gospodarza (rzuca szal i oddaje do drzwi na prawo). Czy wiecie, co ten dziwak mi zrobił?
Janina. No?
Władysław. Przysłał do mnie służącego, żeby mu nie hałasować nad głową i nie skakać bo mu się kamienica trzęsie.
Telesfor. Dobry sobie, i cóż ty na to?
Władysław. Poszedłem wytłumaczyć mu, że to nonsens żądać coś podobnego od lokatora.
Telesfor. To się rozumie.
Władysław. On mi na to, że jeżeli mam zamiar wydawać bale, żebym sobie od kwartału innego mieszkania poszukał.
Telesfor. Masz babo redutę. Jeszcze tego było potrzeba.
Władysław (siadając na kanapie). A, jestem zirytowany na tego faceta.
Janina (zbliża się do niego i głaszcze go). I to wszystko przezemnie. Zachciało mi się koniecznie tego balu.
Władysław (łagodnie). No, moja droga, cóż ty temu winna jesteś, że się tak wszystko na nas sprzysięgło.
Janina. Jakiś ty dobry, jakiś ty poczciwy mój Władziu. Zawstydzasz mnie doprawdy swoją pobłażliwością (całuje go).
Władysław (całując ją także i tuląc do siebie). Ależ moja droga!
Telesfor. E, jak widzę, to się wam na miłość zebrało. Może odejść?
Władysław (żartobliwie). No, wuju, nie rumieńże mi niewiasty (tuli zawstydzoną Janinę i okrywa pocałunkami).
Telesfor (przysiadając się do nich). Nie, ale przyznaj się między nami Janinko, czy bardzo byś się gniewała, żeby tak teraz ci wszyscy goście znikli jak kamfora, a my zostali, w naszem kółeczku? A widzisz, uśmiecha ci się ta propozycja. No, no, przyjdzie i to (klepie ją po ręce).
Fikalski (za sceną donośnym głosem). Rrrrond!
Telesfor (podskoczywszy na stołku). Wszelki duch Pana Boga, a to co?
Władysław (z uśmiechem). Szósta figura.
Telesfor. A czegoż on się tak drze? Ja przed frontem nie pozwalałem sobie rozpuszczać takiego głosu.
Fikalski (za sceną). En colonne, en avant!
Telesfor. A niech go nie znam z taką komendą.
Władysław (do Kamilli wchodzącej z salonu). A to co? Kamillo, ty nie tańczysz?
Kamilla (zadąsana). Jakże mam tańczyć, kiedy mnie nikt nie zaangażował (siada na taburecie obok Janiny i nie patrzy na nikogo).
Telesfor. He, he, sprzedajemy pietruszeczkę.
Władysław. A Adolf?
Telesfor. Pewnieście się znowu o co popsztykali? No, przyznaj się.
Janina. Ale tak, tak, tak i nawet zabroniła mu tańczyć ze sobą.
Telesfor. Bagatela.
Kamilla (j. w.). To cóż z tego, że zabroniłam? Przecież nieraz zabraniam mu całować się po rękach, a jednak całuje.
Telesfor (z filuternym uśmiechem, wstając). To może mu to powiedzieć?
Kamilla (zatrzymując go). Nie, nie, nie, wujaszku; skoro woli z innemi, skoro mu to większą przyjemność sprawia...
Fikalski (za sceną). Grande chaine!
Janina. Ależ dziecko z ciebie Kamilko, tańczy, bo prosiłam, ale bądź pewna, że mu to nie sprawia wcale przyjemności.
Kamilla (z irytacją). O! moja kochana, tylko go nie broń; bo na własne oczy widziałam, jak z jedną z panien Ciuciumkiewicz tańczył aż trzy razy w koło, czy to także musiał?
Telesfor (drocząc się). A i ja to także zauważyłem, że coś zanadto kręci się koło tych panien Ciuciumkiewicz.
Kamilla (do Janiny). A co, słyszysz?
Janina (z uśmiechem). Miałażbyś być zazdrosną o panny Ciuciumkiewicz?
Telesfor (j. w.). A kto wie? Diabeł nie śpi. Ha, ha, no to by dopiero była historia, gdyby jej która z nich kawalera zdmuchnęła z przed nosa.
Kamilla (na pół z płaczem). Niech mi wujaszek nie dokucza, bo się naprawdę pogniewam (idzie naprzód sceny na prawo, a potem do drzwi).
Telesfor (idąc za nią). Daj pokój, gniew piękności szkodzi (śpiewa). Hańdzin miła nie żury sia... (wychodzi za Kamillą na prawo).
Fikalski (za sceną). A sa place.
Władysław (wstając). Kadryl się skończył (idzie do gości).

(Muzyka grać przestaje).


SCENA XIII.
CIŻ — WRÓBELKOWSKI — BAGATELKA — GOŚCIE — po chwili FIKALSKI z PULCHERJĄ — za nimi WICHERKOWSKI — później MALINOWSKI.

Wróbelkowski (wchodzi chłodząc się szapoklakiem i rozmawiając głośno, idzie prosto do stołu z innymi). A przepysznie, doskonale, już to takiego kadryla dawno nie pamiętam (pije wino i zapala papierosa). Świetnie prowadzony.
Bagatelka. Znakomicie.
Wróbelkowski (siada obok Janiny, zakłada nogę na nogę i paląc papierosa, mówi). Pani nie widziała ostatniej figury?
Janina (zatykając usta chustką). Nie panie.
Wróbelkowski. Kolosalna, znakomita. Co to za aranżer z tego Fikalskiego, genjalny (strzepuje popiół z papierosa).
Władysław (biorąc mu z ręki papierosa). Pan pozwoli (mówi to spokojnie, ale ze stanowczością).
Wróbelkowski (zmieszany). Co takiego?
Władysław. Są damy, które nie znoszą, jak im kto papierosem w twarz dmucha (odchodzi na lewo rzuca papierosa na ziemię i mówi pod nosem). Błazen!
Wróbelkowski. A, pani nie znosi?
Janina (wstaje). Pan daruje, ale jako gospodyni muszę zająć się gośćmi (odchodzi do salonu).
Wróbelkowski (d. s.). A! mąż zazdrosny, jak widzę. To nic, romansik będzie więcej piquant! (idzie do stołu, gdzie pije i pali i rozmawia głośno).
Fikalski (odprowadziwszy Pulcherję na przód sceny na lewo). Pani! (kłania się po angielsku). Pozwól pani wyrazić sobie najgłębsze podziękowanie.
Pulcherja (obojętnie). O panie!
Fikalski. Z panią tańczyć, to prawdziwa rozkosz dla aranżera, bo pani masz to instynktowne odczucie każdego drgnienia myśli mojej, a przytem jakie pas wyrobione, jaka gracja w tańcu!
Pulcherja. Ależ panie Fikalski.
Fikalski. Jak honor kocham, pani tańczysz wzorowo.
Władysław (do Wicherkowskiego, który w połowie sceny stoi wpatrzony w żonę i Fikalskiego, dotykając jego ramienia). Może kieliszek wina?
Wicherkowski (dając mu znak milczenia). Teraz nie mogę, mam na nich oko.
Władysław (z uśmiechem). Oko Opatrzności.
Wicherkowski. Tak.
Fikalski. Więc jeszcze raz przyjmij pani dzięki, jakie ci składa i danser i aranżer.
Pulcherja (z uśmiechem). Dziękuję obydwom panom.
(Fikalski odchodzi do stołu, gdzie piją jego zdrowie).
Wicherkowski (z poważną miną zbliża się prędko do żony, bierze ją za rękę, wpatruje się w nią chwilę, potem mówi). Pulcherjo! wyznaj mi wszystko, ale tak, jak na świętej spowiedzi, jakbyś stała wobec tego, który jest tam...
Pulcherja (wzruszając ramionami). Co mam wyznać?
Wicherkowski. Chcę wiedzieć, co on ci mówił?
Pulcherja. Ale kto?
Wicherkowski. Fikalski, tu przed chwilą.
Pulcherja. E, nie warto powtarzać! (chce odejść).
Wicherkowski (zatrzymując ją). Pulcherjo! W imię naszej małżeńskiej miłości, naszego przywiązania, proszę cię, powiedz mi, co ten zbrodniarz powiedział ci?
Pulcherja. Kiedy będziesz się gniewał, unosił.
Wicherkowski (z wrastającą gorączką). Nie będę, przyrzekam ci, no więc?
Pulcherja. Najprzód jakieś czułości, oświadczenia...
Wicherkowski. No, no, a potem?
Pulcherja (powoli). Potem, ale nie będziesz się gniewał?
Wicherkowski (żywo). No, no, nie, nie, co, potem?
Pulcherja. Potem prosił mnie o schadzkę.
Wicherkowski (wybuchnąwszy). O! nędznik!
Pulcherja. Widzisz, już się unosisz.
Wicherkowski (trzęsąc się cały). Nie, nie, jestem spokojny, całkiem spokojny. Więc schadzka? gdzie? kiedy? jak?
Pulcherja. Pojutrze o trzeciej i to aż koło cmentarza.

(Malinowski idzie na prawo do kanapy, śledząc Pulcherję).

Wicherkowski. O sodomczyk! Dam ja mu cmentarz!
Pulcherja. Nie zechcesz mnie przecież kompromitować i robić z nim awanturę.
Wicherkowski. Nie obawiaj się, przecież mnie znasz, ja jestem dyplomatą w takich razach. Ja mu tylko zrobię niespodziankę, i gdy przyjdzie na miejsce schadzki zamiast ciebie zastanie mnie, uważasz?
Pulcherja (śmiejąc się nie szczerze). W istocie to będzie bardzo zabawne (zatykając usta wachlarzem, idzie powoli na prawo, gdzie stoi Malinowski).
Wicherkowski. Prawda? wyborne (do Władysława, który się zbliżył). Anioł nie kobieta, powiedziała mi wszystko, prosił ją (reszta cicho, opowiada z gestem).
Pulcherja (przechodząc koło Malinowskiego). Pojutrze o trzeciej u nas. Jego nie będzie.
Malinowski (kłania się nieznacznie i wychodzi głębią).
Wicherkowski (do Władysława). A co? mój system!
Władysław. Doskonały.
Wicherkowski (ucieszony). Prawda? (idzie, całuje w rękę Pulcherję, prowadzi i siada z nią na lewo. Władysław wychodzi do salonu).
Fikalski (w głębi sceny oparty o stół z kieliszkiem w ręku, do otaczającej młodzieży). Panowie! Jeżeli w istocie coś zrobiłem na tem polu, to tylko dzięki waszemu energicznemu współdziałaniu. Wnoszę więc zdrowie dzielnych danserów!
Wszyscy (idą do stołu). Wiwat!

SCENA XIV.
CIŻ — CIUCIUMKIEWICZ — KATARZYNA — TECIA — MIECIA — LOLA — MANIA — za niemi FUJARKIEWICZ.

Katarzyna. Panienki na swoje miejsca (córki siadają, do męża). I tu go niema.
Ciuciumkiewicz. Znikł jak kamfora.
Katarzyna. Musiał już odejść.
Ciuciumkiewicz. Przed kolacją, to nie do pojęcia.
Katarzyna. O! W tem się coś kryje. Z tym panem Malinowskim jakaś nieczysta sprawa. Chybabym nie była Ciuciumkiewiczowa, żebym tego nie doszła (siada na kanapie, mąż obok niej).
Fikalski (stając przy drzwiach prowadzących do salonu i patrząc za scenę klaszcze w dłonie). Musik! bitte Mazur! (zwracając się na scenę). Panowie mazur się zaczyna (wychodzi, za nim młodzież).
Fujarkiewicz (od stołu z winem ostatni w zabawnych podskokach zbliżając się do Pulcherji). Służę pani (podaje jej ramię).
Wicherkowski (idąc za nimi). Tylko powoli panie z moją żoną, ostrożnie, żeby się nie zmęczyła (wychodzą do salonu).
Fujarkiewicz. Bądź pan spokojny, jestem z zawodu skończony farmaceuta (wychodzą).

SCENA XV.
CIUCIUMKIEWICZ — KATARZYNA — TECIA — MIECIA — MANIA — potem JANINA — LOKAJ — w końcu WRÓBELKOWSKI.
(Panny zirytowane, że ich nikt nie wziął do mazura, wachlują się gwałtownie wachlarzami).

Katarzyna. To także koncept dawać bal, a nie postarać się o młodzież.
Tecia. I jaka tu młodzież, Boże!
Miecia. Wcale im się ten bal nie udał.
Janina (wchodzi żywo z salonu). Jakto? Panie tutaj? Znowu?
Tecia. Tam w sali takie gorąco...
Miecia. Że wytrzymać nie sposób.
Katarzyna. Zresztą moje córki nie bardzo za mazurem.

(Lokaj podaje tacę z lemoniadą).

Wróbelkowski (wpada z bukietem i podając go Janinie, która oddaliła się na chwilę od Ciuciumkiewiczów na lewo). Czy mogę panią prosić?
Janina (biorąc bukiecik). Bardzo panu dziękuję, ale byłoby to niegrzecznością ze strony gospodyni tańczyć, gdy tyle panien siedzi podczas mazura. Jeżeli mi pan chcesz zrobić przyjemność, to bądź pan tak łaskaw poprosić jedną z tych panienek, panno Teciu, ten pan prosi cię do mazura, oto bukiet (podaje).
Wróbelkowski (zmieszany). Ależ pani.
(Słychać gwałtowny brzęk szkła za sceną).
Janina (idąc w stronę salonu). A tam co! (do wchodzącego lokaja). Co się stało?
Lokaj. E, nic, lustro prosze pani.
Janina. Może to wielkie?
Lokaj. Tak, będzie szczęście proszę pani, bo się szkło dziś strasznie tłucze (wychodzi do salonu za Janiną).
Tecia (podając rękę Wróbelkowskiemu). Służę panu.
Wróbelkowski (zakłopotany). Ależ bo...
Fikalski (za sceną). Czwarta para.
Tecia. Wołają nas (podaje mu rękę i w podskokach wybiega).
Miecia (zobaczywszy kartkę, która wypadła z bukietu). Mamo, jakaś karteczka.
Katarzyna. Pewnie oświadczenie miłosne (uradowana rozwija i czyta). Kocham cię od dawna, słyszysz Jasiu (nagle zmienia ton). Co?
Ciuciumkiewicz. Co takiego?
Katarzyna (czyta prędko). „Daj mi znać, kiedy męża twego nie będzie w domu“ — to nie do Teci.
Ciuciumkiewicz. No tak, bo skądżeby ona wzięła męża tak na poczekaniu.
Katarzyna. A, rozumiem, to do niej. Bukiet był dla niej przeznaczony.
Ciuciumkiewicz. Dla kogo?
Katarzyna. Dla Żelskiej.
Ciuciumkiewicz. Horendum.
Katarzyna (tragicznie). I mają tu panny wychodzić za mąż, kiedy im mężatki w ten sposób psują interesa.
Ciuciumkiewicz. Tak, konkurencja w takich warunkach dla panien jest prawie niepodobną.
Katarzyna. Ha, obłudnica, a udaje taką skromnisię. Muszę też to zaraz pokazać Turtulińskiej, która tak unosi się nad jej cnotą... Będzie miała teraz dowód.
Ciuciumkiewicz. Corpus delicti.
Katarzyna. Choćmy prędzej do salonu, panienki, Jasiu.
Ciuciumkiewicz (podając jej rękę). Duszyczko uspokój się, jesteś cała wzburzona, trzęsiesz się.

Katarzyna. Trzęsę się z oburzenia w imieniu wszystkich matek których córki więdną w panieńskim stanie przez takie kobietki. Chodźmy (wychodzą szybko do salonu).

SCENA XVI.
WRÓBELKOWSKI — potem JANINA — TELESFOR — CIUCIUMKIEWICZ.

Wróbelkowski (z lewej z drugich drzwi). Gdzie ta kartka mogła się podzieć? Zlustrowałem bukiecik tej gąski, z którą tańczyłem, ale tam już nie było. Chyba tu gdzie wypadła (szuka po ziemi, po chwili). E, ostatecznie nie ma się o co kłopotać. Kartka była bez podpisu, a co do oświadczyn, to sobie i bez pisania dam radę. W tańcu naprzykład, albo gdzieś na uboczu. Poco tu robić długie ceregiele? (siada na kanapie z papierosem).
Telesfor (z sali prowadząc Ciuciumkiewicza). Ale co tam kobiety, nie zginą bez ciebie, choćmy lepiej na kieliszeczek (spostrzegłszy Wróbelkowskiego). A pan czemu nie tańczy, tam mazur.
Wróbelkowski. Mam już póty tego tańca.
Telesfor. He, he, jesteś pan już kaput, co?
Wróbelkowski. Kaput, nie kaput, ale nie widzę żadnej przyjemności tańczyć z pannami co stare i brzydkie, naprzykład ta fornalka.
Ciuciumkiewicz. Jaka fornalka?
Wróbelkowski. No te cztery panny co tu siedziały przed chwilą, prawdziwe monstra.
Ciuciumkiewicz. To moje córki panie.
Wróbelkowski. A tak? to przepraszam.
Telesfor. Jak ja byłem w pańskim wieku to byłbym tańczył choćby z kawałkiem patyka.
Wróbelkowski (siadając). Są gusta i guściki, ja do patyków nie zwykłem się palić.
Telesfor (n. s.). A to mi uciął. Dobrze mi tak. Po co się wdaję w rozmowę z takim chłystkiem (do Ciuciumkiewicza) chodźmy na kieliszeczek (idąc w głąb). Nasze kochajmy się.
Wróbelkowski (kładzie się na kanapie). O! mnie już potrzeba bardzo wiele, abym się mógł bawić tańcem, ja potrzebuję pięknych salonów, ładnych kobiet.
Telesfor (z oburzeniem zbliża się). A to co? co to ma znaczyć?
Wróbelkowski (obojętnie). Co takiego?
Telesfor. Kto to pana uczył zachowywać się w ten sposób w obywatelskim domu?
Wróbelkowski. Obywatelski, nieobywatelski, ja lubię bez żenady.
Telesfor. Wstań mi zaraz chłystku jakiś. Jeżeli cię nie nauczono grzeczności dla starszych, to ja cię nauczę smarkaczu jakiś.
Wróbelkowski (zrywając się). Panie, to jest obraza, ja żądam satysfakcji, przyślę panu swoich sekundantów (bierze kapelusz).
Telesfor. Przysyłaj sobie błaźnie kogo ci się podoba, ja tobie i twoim sekundantom uszy poobcinam.
Wróbelkowski. Zobaczymy (z bohaterską miną wychodzi głębią).
Telesfor. A to arrogant, błazen (chodzi). Aż mi lżej, że mu palnąłem verba veritatis.
Ciuciumkiewicz. Śmiał nazwać moje córki fornalkami.
Telesfor. Już to ten Fikalski nasprowadzał nam młodzież, niech go nie znam (patrzy do salonu). O! co to za młodzież, jak to tańczy. Boże zmiłuj się (do Ciuciumkiewicza z fantazją) za naszych czasów nie tak tańczono, co? prawda z ogniem, z animuszem (śpiewa). Podkóweczki dajcie ognia, bo dziewczyna tego godna, hej, ha! i jak człowiek wyrżnął obcasem o podłogę, to aż panie drzazgi się łupały, to był taniec; ale dziś jakieś tam fidrygałki, michałki, komedje.
Ciuciumkiewicz. To się nazywają figury.
Telesfor. Niech ich dunder świśnie z ich figurami. Za naszych czasów nie znano tych wymysłów, tańczono po prostu, ale dziarsko, ogniście, prawda? No, trąćmy się, niech żyje stara gwardja.
Fikalski (za sceną). Za mną panowie, para za parą.
Telesfor (do Ciuciumkiewicza). O, jak oni tańczą (usuwają się na przód sceny na lewo).

SCENA XVII.
CIŻ — FIKALSKI z JANINĄ — WICHERKOWSKI z PULCHERJĄ — FUJARKIEWICZ z KAMILLĄ — ADOLF z TECIĄ — BAGATELKA z LOLĄ — WŁADYSŁAW z MANIĄ i jeszcze dwie pary.

Fikalski (wpada z Janiną, udekorowany mnóstwem orderów). Pary na lewo za mną (tańczy w lewą stronę, za nim inne pary w porządku wyżej wymienionym). Rondo!
Telesfor. Krzyczy jak do głuchych.
Fikalski. Dwa kółeczka, cztery kółeczka, ośm kółek, hołupiec, mazur (tańczy z lewą ręką podniesioną do góry, ocierając od czasu do czasu pot z czoła). Para za parą, stać (zatrzymuje się przed budką suflera, za nim inne pary). Panowie w lewo, panie w prawo, przy spotkaniu chaine, (tańczą). Źle, pomylone. Jeszcze raz para za parą, para w prawo, para w lewo. (Fujarkiewicz zamiast w prawo, idzie w lewo). Ależ panie Fujarkowski.
Fujarkiewicz (poprawiając). Fujarkiewicz.
Fikalski. Fujarkiewicz, mniejsza o to, gdzie pan idziesz? tu na prawo, w prawo, w lewo! Tak. Po dwie pary, en avant, stać. Panowie na skrzydłach, panie w środku, (biegnie ustawiać dalsze pary, powtarzając tę samą komendę). Panowie podają sobie ręce, panie zostają na miejscu. Panowie za mną (prowadząc węża wychodzi z tancerzami do salonu).
Telesfor (wzruszając ramionami). To także grzecznie, nie ma co mówić. Damy zostawili, a sami latają tam, jak warjaci. E! szkoda czasu (do Wicherkowskiej). Służę pani. Ja wam pokażę, jak się tańczy mazura (tańczy ostro, zamaszyście, po dawnemu). Hop, ha, hejże ha.
Kamilla (do Janiny). Patrz, jak wujcio jeszcze wywija — dobrze wujcio, doskonale.
Ciuciumkiewicz. A co! chwat jeszcze z niego, he, he, he...
Telesfor (z coraz większym ogniem). Hej dziś, dziś, jutro, jutro...
Ciuciumkiewicz. Brawo, brawo, brawo Telesforku.
Telesfor (tańcząc). No, Ciuciumkiewiczu, za mną.
Ciuciumkiewicz. E, ja tam już nie do tego.
Janina (rozochocona, z uśmiechem podaje mu rękę). Służę panu.
Ciuciumkiewicz. Ha! no! (puszcza się w taniec za Telesforem).
Fikalski (wpada z młodzieżą). Teraz panie rondo. A to co? (do Telesfora). Panie, tak nie można, pan mi psujesz figurę.

Telesfor (nie słuchając). Hop, ha hejże ha. Za mną panowie, ostro.
(Adolf i Władysław biorą tancerki i tańczą za Telesforem).

Fikalski (zirytowany). Ale to na nic tak (łapie Telesfora za rękę). Panie, bo ja robię ulicę.
Telesfor (wyrywając rękę). A ja mazura. Z ogniem panowie, hej, dziś, dziś (mazur około).
Katarzyna (wchodzi i ujrzawszy męża, rozkłada ręce zgorszona). Jasiu! bój się Boga. Co ty robisz?
Telesfor. Odbijanego panie dzieju (puszcza swoją damę, klaszcze w dłonie, i robi hołupca z Ciuciumkiewiczową i mimo jej woli porywa ją w taniec do drugiego pokoju). Hop, ha, ostro panowie.

(Wszystkie pary puszczają się za nim).

Fikalski (zrozpaczony biegnie za nim). Za pozwoleniem na nowo (tańczą).

Kurtyna zapada.


Koniec aktu II.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.